Marzenia onanisty – 4 (Karel Godla)  3.7/5 (147)

31 min. czytania

Wskazówka, gdzie znaleźć opis wcześniejszych perypetii bohatera i pigułeczki Jadwigi, zawarta jest w przypisach dolnych.

Różne kobiety pojawiają się w marzeniach onanistów.

Chłopiec stał się miłośnikiem „trzepania kapucyna” rok po incydencie w szpitalnej łaźni. Praktykowanie samogwałtu rozpoczął na jedynych w życiu koloniach, podczas których przeszedł inicjację. Pierwszą technikę masturbacji poznawał „z rąk” wychowawczyni, by później stosować i doskonalić ją już samotnie. Wpadł w powszechny wśród dzisiejszych chłopców nawyk stosunkowo późno – już jako okrzepły w środowisku nowych kolegów i nauczycieli licealista. Dorastał wszak w pruderyjnych czasach komuny. Nałóg nigdy Piotra nie opuścił; ciągnął się z przerwami dłuższymi lub krótszymi, nie chcąc wygasnąć wcześniej, niż zaniknie libido.

Bohaterki marzeń onanisty dziedziczyły wizerunki od spotykanych na jawie kobiet. Nie tylko piersi i pośladki, na które zwraca uwagę każdy facet, ale przede wszystkim interesujące twarze i – często – głos. Mogła to być atrakcyjna przedstawicielka kooperującej firmy. Przelotna znajomość z ulicy, kawiarni, sklepu, samolotu, którą miał ochotę skonsumować.

Heroina filmowa czy teatralna, niedostępna niczym bogini na Olimpie, ale będąca adresatką modłów o dobre rżnięcie. Najrzadziej – ale zdarzało się, gdy trafnie dobrano obsadę erotycznej nowelki, rozgrywającej się w gabinecie zabiegowym czy szpitalu – aktorka porno. Powodująca swoim sex appeal’em atomowy wybuch nasienia u zachwyconego widza.

Prawie wszystkie kobiety z marzeń przywdziewały stroje pielęgniarskie. Na cześć pierwszej szpitalnej przygody Piotra z młodzieńczych lat, w której z musu wystąpił nago i przeżył orgazm. Pielęgniarki stały się jego fetyszem[i].

Najoryginalniej przebiegały w wyobraźni przygody z kobietami egzotycznymi, obcokrajówkami. Na przykład z Hiszpankami.

Wyobraźmy sobie senioritę w białym czepku mówiącą niezrozumiale, ale bardzo seksownym głosem. W tej roli nieraz występowała przezywana Senioritą pani Marysia, czyli wychowawczyni o hiszpańskiej urodzie ze wspomnianych, jedynych kolonii, które zaliczył Piotr.

Wyobraźmy więc sobie uroczą senioritę, mówiącą tonem władczym – gdyż autorytet pielęgniarki odgrywał niebagatelny wpływ na skuteczność tego, w czym rojenia miały onanistę wspierać. Siostra indagowała o wstydliwe kwestie albo żądała wykonania żenującej czynności. Marzyciel słyszał pytania oraz polecenia padające w obcym języku i nie rozumiał ich ni w ząb. Jednak w masturbacyjnej fantazji, jak to zwykle ma miejsce w konfabulacjach, domyślał się znaczenia słów. Czerwony na twarzy (w marzeniach jego wrażliwość powracała do poziomu z czasów młodzieńczych) Piotr musiał odpowiadać albo ulegle wykonywać rozkazy – taki scenariusz wypracował sobie przez lata i jak w traumatycznym śnie nie było od niego ucieczki.

Głos Hiszpanek brzmiał zawsze tak, jak pamiętał z jawy. Szybki, nieznoszący sprzeciwu, a jednocześnie przypominający gaworzenie dziecka; głos, który był tak namacalny, że można by się w niego wgryzać jak w garść jędrnych ziaren słonecznika albo zdrową, śniadą, hiszpańską dupę. Kulinarnie i przede wszystkim erotycznie kojarzyła mu się mowa mieszkanek półwyspu iberyjskiego.

No, ale seniority trafiły do marzeń dużo później. Polki były pierwsze. Często wracał do przeszłości, snuł w wyobraźni dalszy ciąg historii zapoczątkowanej rzeczywistym incydentem w szpitalnej łaźni.

****

Krótkie przypomnienie, gdzie zabrnęliśmy w fantazjach[ii].

Rozstaliśmy się z nagim młodzieńcem, obutym jedynie w rozsznurowane trapery, gdy stał samotnie pod ścianą szpitalnego korytarza. Pielęgniarka, która przyprowadziła chłopca na oddział, odeszła na chwilę w poszukiwaniu kluczy do magazynka oddziałowego, gdyż pomieszczenie okazało się zamknięte. Jedynym świadkiem przybycia świeżo upieczonego pacjenta stała się młoda dziewczyna, najprawdopodobniej także pacjentka. Zauważyła nowego przez okienko w drzwiach izolatki. Rozpłaszczając nos na szybce, gapiła się na Piotra z zaciekawieniem. Stanowił nie lada atrakcję. Żałowała, że zasłaniał podbrzusze rękoma. W ten sposób nie pozwalał jej stwierdzić, czy organy dużych chłopców, znane z szeptanych opowieści koleżanek, są rzeczywiście tak różne od siusiaków, które miała okazję oglądać u przewijanych maluchów. Pierwszy raz w życiu widziała dojrzałego płciowo chłopaka bez majtek. W pruderyjnych latach „–dziesiątych” zeszłego stulecia nie było Internetu, ani powszechnego dostępu do fotek genitaliów.

Za plecami Piotra niespodziewanie zazgrzytał klucz w zamku. Chrobot w drzwiach oznaczał, że z oddziałowego magazynku zaraz ktoś wyjdzie, może nawet cała grupa ludzi. Ci nieznani „oni” będą się natarczywie wpatrywać w chłopięce dłonie, jakby chcieli prześwietlić je wzrokiem i zlustrować organy, które natura przytwierdziła młodemu samcowi do podbrzusza. Przerażony chłopiec nie wiedział, co zrobić. Mógłby uciekać w nieznane. Taka instynktowna chętka przemknęła mu przez myśl. Ale gdzie by nie uciekł, i tak napotkałby innych ludzi. Na dodatek, gdyby zdecydował się na rejteradę, musiałby wystawić tyłek na podziw widzów, a stojąc pod ścianą przynajmniej tego wstydu sobie oszczędzał. Tak źle i tak niedobrze.

Podobna scena, pełna negatywnych emocji, frustrująca z powodu całkowitej bezradności, zdarzyć się może tylko we śnie. Oblewa człowieka potem i powoduje, iż budzi się z krzykiem i waleniem serca.

Piotr tkwił jak sparaliżowany. Dygocąc ze zdenerwowania, przyciskał dłonie do podbrzusza w obronnym geście. Czekał na nieuchronną konfrontację.

Drzwi otworzyły się. Wyszła przez nie drobna kobieta w bieli i czepku pielęgniarskim. Nie wiedzieć czemu mocno zarumieniona, a za nią mężczyzna, również w białym, dwuczęściowym stroju. Na jego twarzy gościł uśmiech, wyrażający satysfakcję z krótkiego sam na sam w magazynku. Wystraszony chłopiec nie odczytał emocji bijących z oblicza dwojga kochanków, ale można domyślić się, co zaszło między parą szukającą samotności wśród półek na szpitalną odzież i pościel.

– Ooo! A to kto? – rozległ się męski okrzyk.

Towarzysz pielęgniarki z miejsca ocenił sytuację. Uznał wystraszonego golca za niewartego ani jednego słowa i rozmawiał tylko z kobietą.

– Gienia, co to za porządki? Od kiedy to wolno chorym spacerować po korytarzu i podsłuchiwać pod drzwiami? I to na dodatek, jak oboje widzimy, nago? Masz ekshibicjonistę na oddziale? – mężczyzna wysławiał się nadzwyczaj spokojnie mimo zaskoczenia i uzasadnionego podejrzenia, iż tajemnica tego, co robił z pielęgniarką w oddziałowym magazynku, została odkryta. Tembr i akcent lekarza kojarzyły się z głosem znanego Piotrowi spikera radiowego. Niemal słychać było każdą kropkę i przecinek, nie wspomniawszy o wyraziście podkreślonych pytajnikach.

– Skąd się tu wziąłeś, chłopcze? – zapytała kobieta.

Była mocno poirytowana zarzutami, gdyż jako szefowa szpitalnego oddziału, czuła się odpowiedzialna za to, co dzieje się na terenie jej podległym. Rzuciła w stronę towarzysza:

– To nie od nas. To nie jest mój pacjent. Widzę go pierwszy raz na oczy.

Podeszła bliżej i zlustrowała chłopaka od stóp do głowy. Nie doczekawszy się wyjaśnień od sparaliżowanego sytuacją golasa, cierpliwie zaczęła powtarzać pytanie: – No, odpowiadaj. Skąd…

– Siostra… – zdołał z trudem bąknąć Piotr, który czuł zupełną pustkę w głowie. Miał wrażenie, że przyciśnięte kurczowo do brzucha ręce drętwieją. Kątem oka zauważył, iż twarz nieznajomej dziewczyny za szybką zniknęła. Widocznie wystraszyła się na widok dorosłych.

Z oddali rozległ się hałas otwieranych drzwi. Wyłoniła się z nich znajoma pigułeczka, przyśpieszając niemal do biegu na widok zaaferowanej grupy. Nieskrępowane stanikiem piersi wyraźnie zafalowały, chcąc wyrwać się spod fartucha. Gdyby nie czujny ruch właścicielki, dopinającej w ostatniej chwili guzik, ich urodę w pełnej krasie mógłby podziwiać cały korytarz.

– Jadźka, ty jeszcze na dyżurze? Powinno cię już dawno nie być. Wiesz coś o tym tutaj? – Siostra Genowefa przelotnie wskazała spojrzeniem na chłopca. – Czy to jest ten nowy pacjent, w sprawie którego dzwonili z izby? Czemu on TAK tu stoi, do cholery? – dopytywała się głośno, obserwując koleżankę, która w pośpiechu zbliżyła się do stojących.

Na chwilę zapomniano o Piotrze. Odbyła się szybka wymiana pytań i odpowiedzi, w której towarzysz władczej siostry oddziałowej nie brał aktywnego udziału. Jego uwaga skierowała się zgodnie z priorytetami męskiej natury. Gapił się z nikłym uśmieszkiem na siostrę Jadwigę. Nadal wilgotny fartuch pigułeczki zdradzał, iż kobieta będąca pod kitlem topless, co już swobodny ruch piersi pozwolił skonstatować wcześniej, nie założyła także dolnej części bielizny. Ciemna plama owłosienia łonowego przebijała przez materiał.

Natrętny wzrok lekarza zakłócił rozmowę kobiet. Zdająca relację pielęgniarka urwała nagle wypowiedź i poczerwieniała pod spojrzeniem mężczyzny w białym kitlu, uświadomiwszy sobie przejrzystość stroju. Natychmiast zasłoniła biust przedramieniem, a wolną rękę przycisnęła do łona.

– No co? – zaprotestowała zażenowana. – Panie doktorze! Nieładnie tak…

– A co byś powiedziała na dokładne badanie w moim gabinecie? – zażartował medyk, powodując głębsze pąsy u pigułeczki.

– Krzysiek! Nie przeginaj! – spróbowała przywołać mężczyznę do porządku oddziałowa głosem nieco żartobliwym, najwyraźniej jednak niezadowolona. Jej twarz wyrażała zazdrość. Najwyraźniej rościła sobie prawa do uczuć towarzysza.

Zdawała się być usatysfakcjonowana wyjaśnieniami Jadwigi. Teraz musiała pokazać, kto tu rządzi, nowemu podopiecznemu.

 – Co tam ukrywasz, chłopcze? Pokaż dłonie. Na oddział nie wolno wnosić niczego z zewnątrz. Nie chcemy tu epidemii. – Siostra Genowefa już wiedziała, jak zademonstrować przewagę.

Chłopak zamarł.

– Nic – wyjąkał, ale pielęgniarka miała bardzo stanowczą minę.

– Ręce – warknęła. – Już!

Chłopiec niechętnie uniósł ramię, ukazując jedną pustą dłoń i chciał dokonać zamiany, aby pokazać drugą, nie odsłaniając się kompletnie, jednak pielęgniarka chwyciła go za przegub i przytrzymała.

– Druga, chłopcze! Pokaż! Szybko, nie mam czasu! – Widząc, że golas nie ma zamiaru posłuchać, z nieoczekiwaną dla tak drobnej osoby siłą, oderwała rękę przyciśniętą do krocza, aż się odruchowo szarpnął.

Stał teraz jeszcze bardziej czerwony ze wstydu, jeśli w ogóle można było być czerwieńszym niż burak, którego barwę przybrała jego twarz podczas incydentu. Od wielu lat nikt nie widział go nago, a do tego nigdy tyle obcych osób na raz. Zaraz umrze z upokorzenia.

– No, no! Jakie okazałe genitalia mamy u tego juvenisa! – mruknął mężczyzna, przyglądając się podbrzuszu golasa. – Myślę, że z tej okazji zrobisz mi, Gienia, dokładne pomiary prącia i tak dalej do kolekcji. Ku chwale rozwoju medycyny i dla moich statystyk do doktoratu. I próbkę spermy tego młodego dżentelmena poproszę na jutro… albo nawet dwie – dodał rzeczowo. – Wracam do siebie… Aha. Przypomnij koleżankom pielęgniarkom o zasadach dotyczących ubioru na oddziale. Higieny trzeba bezwzględnie przestrzegać, a w związku z tym majtki trzeba nosić na… pupie. Włosy łonowe nie powinny fruwać po korytarzu. Ani tym bardziej krople skapujące z kobiecych fałdek nie powinny rosić podłogi. Niektóre zdają się o tym zapominać – podkreślił ni to żartobliwie, ni to poważnie, za to niemal poetycko. I już go nie było.

Pigułeczka poczerwieniała w poczuciu winy.

****

Siostra Jadzia, szepcząc słowa pociechy, zaprowadziła Piotra do miejsca, w którym miał spędzić co najmniej kolejne trzy tygodnie. Pomieszczenie, tak jak i korytarz, pachniało ulotnie lizolem i jakby szarym mydłem. Frontowa ściana sali, cała przeszklona mniejszymi szybami, wychodziła na wielki, wczesnowiosenny ogród. Tylko ta ogromna płaszczyzna, przez którą można było oglądać świat na zewnątrz, i brak krat, odróżniały pomieszczenie od więziennej celi, ponieważ drzwi zostały zamknięte przez pigułeczkę na klucz. Oddział zakaźny miał swoje prawa.

W pokoju zastał nastoletniego gówniarza ze wsi, tutejszego pacjenta–weterana, który trafił do kliniki z zaniedbaną raną na nodze i objawami charakterystycznymi dla tężca. Przyczyna zakażenia potwierdziła się w diagnozie, a zapuszczone zranienie wywołało szereg komplikacji. Wyrośnięty nad wiek smarkacz (raptem dwa lata młodszy, ale w tym wieku to niemal pokoleniowa przepaść) opowiedział swoją historię, szczęśliwy, że wreszcie ma towarzystwo w pokoju. Spędził w szpitalu długi okres. Na szczęście doszedł do siebie po kuracji i był już na wylocie.

Piotr przespał niespokojnie noc w szpitalnej sali numer cztery. Nowe miejsce zawsze sprawiało chłopcu kłopot przy zasypianiu. Na dodatek położył się głodny, bo przyniesiono mu z kuchni bardzo skromną kolację: nieco chleba, wyschnięty twaróg oraz letnią i lurowatą, a na dodatek przesłodzoną herbatę, którą pił z musu. Nawet masła nie dostał. Dla młodzieńca, który nie zjadł obiadu podczas długiej podróży z prowincji do stolicy, posiłek nie był sycący.

Rano nieznana pielęgniarka obudziła go szarpnięciem za ramię i kazała wstawać. Cichym korytarzem zaprowadziła pacjenta ubranego w zbyt obszerną pidżamę i drewniaki do gabinetu zabiegowego.

W małym pomieszczeniu grało cicho tranzystorowe radyjko, stała rozpalona do czerwoności elektryczna farelka i panowały afrykańskie upały. Pachniało czystością i w sposób jednoznaczny kobietami, choć Piotr nie potrafił zapachu rozłożyć na czynniki pierwsze. Pani Genowefa piła kawę, rozmawiała z drugą nieznaną pielęgniarką. Z powodu ciepła obie miały nieprzystojnie porozpinane fartuchy. Niemal zlekceważyły obecność chłopca. Oddziałowa kazała młodemu przybyszowi iść za parawan.

– Lusia, załóż mu kartę. Potem się nim zajmę.

Pielęgniarka, z którą przyszedł, zabrała Piotra do dalszej części pokoju przesłoniętej ruchomą zasłoną z białego płótna. Przy ścianie stała wąska leżanka dla pacjentów. Pani Lusia usiadła za biurkiem. Chłopiec stał biernie obok i przyglądał się nawtykanym pod szklaną płytą blatu kartkom zapisanym odręcznie lub na maszynie. Chwilę trwało grzebanie w szufladach, zanim kobieta znalazła druk, otworzyła wieczne pióro i z namaszczeniem sprawdziła, czy jest atrament, mażąc stalówką po brzegu złożonej Trybuny Ludu. Zauważywszy, że nadal stoi, łaskawie zaprosiła młodzieńca do zajęcia krzesła naprzeciw.

– Muszę ci założyć kartę pacjenta. Jak ty się nazywasz, chłopcze?

Potem padły kolejne standardowe pytania.

– Data urodzenia?

– …

– Skąd do nas przyjechałeś, Piotrusiu? Gdzie mieszkasz z rodzicami?

– …

– Muszę cię zważyć i zmierzyć. Rozbierz się. Pacjentów ważymy tak, jak ich matka urodziła.

Cisza i przerażenie. Jak to? Znowu rozbierają go do naga?

– No, co się tak gapisz? Wstydzisz się? Widzę. Nie ma czego. Jestem pielęgniarką. Napatrzyłam się już na młodych chłopaków. Szybko, szybko.

Ósmoklasista rozbierał się niechętnie, ale nie było wyjścia. Cóż za traumatyczne miejsce, ten oddział! Chyba nie mógł gorzej trafić.

Musiał wyjść zza parawanu do drugiej części małej salki, gdzie stała szpitalna waga. Powtórzyła się sytuacja z poprzedniego dnia. Konieczność paradowania nago przed obcymi ludźmi. Znowu kurczowo przyciskał dłonie do krocza i starał się nie odwracać tyłem do sióstr.

– Na bosaka się wchodzi, na miłość boską – skarciła młodego pacjenta pielęgniarka Lusia, kiedy spostrzegła, iż próbuje stanąć na wadze w drewnianych chodakach.

Kobiety przy stoliku zaprzestały rozmowy i zaczęły przyglądać się scence rozgrywanej tuż pod nosem.

Ich koleżanka ospale manipulowała suwakami po wyszlifowanych listwach skali kilogramowej i dekagramowej. Szło jej wyjątkowo niesporo, stwierdził Piotr, któremu wydawało się, że sam, gdyby mógł swobodnie posługiwać się rękoma (ale nie mógł oczywiście, bo dłonie miał przyciśnięte do podbrzusza), zrobiłby to znacznie szybciej. Nie zauważył, że kobiety wymieniają spojrzenia, i procedura ważenia jest celowo przeciągana, aby wszystkie mogły dobrze pacjenta obejrzeć.

Chłopiec był wychudły, typ predestynowany na długodystansowego biegacza, a nie mięśniaka, wysoki jak na swój wiek. Oceniały, że gdy nabierze nieco więcej ciała, jego tyłek stanie się całkiem atrakcyjny. Zresztą już teraz patrzyły z przyjemnością. Miał zadatki na klasyczne, greckie, posągowe pośladki – to się widziało na pierwszy rzut oka. No i ta naburmuszona czy raczej wystraszona buźka: ni to dzieciaka, ni to młodego mężczyzny, marzyciela o regularnych, klasycznych rysach. I jasne oczy błyszczące inteligencją, choć teraz zamglone zakłopotaniem. Oczy cielaczka – jak to określała z sympatią nieobecna pigułeczka Jadwiga – jego pierwsza w życiu, przypadkowa kochanka.

– No, ale nie ruszaj się, bo nigdy nie skończę – protestowała pielęgniarka i nieśpiesznie poprawiała położenie suwaków, aż w końcu dziobki: ruchomy i nieruchomy znalazły się na jednym poziomie. Chłopiec obserwujący jej wysiłki, niemal zapomniał, że jest nagi i próbował wydobyć z pamięci informację, ile kilogramów wskazała waga, gdy ostatnio ważył się samodzielnie w przyszkolnym gabinecie medycznym. Czy dzisiaj wypadnie dużo mniej?

Pielęgniarka podała głośno wynik i zapisała na karcie.

– Teraz cię zmierzę – oznajmiła i wysunęła w górę pręt wzrostomierza. Kazała młodemu pacjentowi odwrócić się tyłem i przysunąć bliżej, aby mogła wysuwanym ramieniem przytwierdzonym na szczycie drążka dotknąć czubka głowy.

– Wyprostuj się, chłopcze – rozkazała.

Piotr trzymał kurczowo ręce przy klejnotach, ale zrobił to, co mógł, podciągając genitalia w górę, ile się dało, aby przyjąć postawę wyprostowaną.

Ramię zostało opuszczone i dotknęło najwyższego punktu czaszki pacjenta. Siostra głośno odczytała rezultat pomiaru i chciała udokumentować wynik na karcie, ale w tym momencie, ku zaskoczeniu obojga, cała procedura została zakłócona.

– Luśka, na miły bóg, kochanie! Czy ty nie widzisz, że chłopak źle stanął do pomiaru? Do kitu takie mierzenie. Niech się wyprostuje porządnie! – skrytykowała siostra Genowefa, wietrząc kolejną szansę do okazania dominacji. Po czym, widząc, iż koleżanka waha się, wstała i szybko podeszła do wagi.

– No, chłopcze! Co to za zwyczaje? Wyprostuj się, jakbyś stał na baczność. Nie bawiłeś się nigdy w żołnierzy? Ręce do boków. Nie musisz się zasłaniać. Siusiak na wierzchu…

– Na baczność – zachichotała trzecia pielęgniarka.

– To później – przerwała jej oddziałowa, marszcząc brwi.

– Tu jest szpital, dziecko. Nie ma miejsca na twoje fochy. Twojego małego siusiaka już widziałam. Jestem pielęgniarką i nie ma się czego wstydzić – kontynuowała ostrym tonem.

Chłopak rad nierad wyprostował się i odsłonił przyrodzenie. Poczuł, że robi mu się jeszcze bardziej gorąco, a jego rumieniec musi być widoczny dla wszystkich kobiet.

– Cofnij się trochę – rozkazała stanowczo i położyła rękę na nagiej piersi, lekko naciskając. Ręka była ciepła i wywołała dziwny dreszcz.

– O rany – zachichotała trzecia pielęgniarka, gapiąc się na chłopca, a dokładnie na obwisłą bulwę penisa z przyległościami, co w podręcznikach nazywają beznamiętnie męskimi organami płciowymi. Ona nie zachowała się jednak beznamiętnie. Wyglądała na zaskoczoną i zauroczoną jednocześnie. Także Lusia zagapiła się przez moment, robiąc wielkie oczy, po czym umknęła wzrokiem na białą jak jej strój ścianę.

Genowefa spiorunowała wzrokiem koleżankę za spontaniczne śmichy–chichy, aczkolwiek rozumiała przyczynę jej zaskoczenia. Sprawnie dokończyła pomiaru, nie omieszkując przy tym jeszcze kilka razy dotknąć chłopca. Klepała go nad pośladkiem albo w brzuch, aby się wyprostował (choć naturalnym odruchem po takim geście było zgiąć się do przodu), unosiła mu brodę. Przy tych niemal poszturchiwaniach, posykiwała rozkazująco, tytułując go dzieckiem.

Uwielbiała wprowadzać w zakłopotanie młodych pacjentów, okazywać im swoją władzę. Sytuacje, gdy niemal dorosły człowiek musiał przełamywać wstyd i poddać się jej poleceniom i manipulacjom, podniecały ją. Czuła ciepło, wilgoć i ekscytację w dole brzucha. Przeciągała chwile swojej przewagi tyle, ile się dało.

Odczytała wynik z satysfakcją.

– Widzisz, Lusia, kochanie, co to znaczy zrobić prawidłowo pomiar? Ma całe dwa centymetry więcej, gdy przyjął właściwie wyprostowaną postawę. Spore z naszego chłopca dziecko. Piotruś, tak? Ile on ma lat? Trzynaście?

Piotr miał już odruchowo zaprotestować, że całe piętnaście, a w domyśle dodatkowo trzy miesiące, ale ubiegła go siostra Lusia.

– Tak. Spory dzieciak. Lat piętnaście.

– Piętnaście? Wygląda na trzynaście, choć wyrósł nad swój wiek. Infantylne prącie. Ledwo co owłosione podbrzusze… Według skali Tannera nie dałabym mu więcej jak trzynaście – skomentowała autorytatywnie oddziałowa, aż jej podwładne spojrzały po sobie zdziwione, bo chłopak, nic to że chudy, wyglądał raczej na starszego wiekiem, niż był w istocie, nie wspomniawszy o genitaliach, które wcale nie przywodziły na myśl niedojrzałości. Nie wiedziały, co to wspomniana skala jakiegoś Tannera. Nie mówiono o tym na kursach pielęgniarskich. Ale znały dobrze koleżankę i pamiętały, że uwielbia okazywać wszystkim swoją przewagę, a poniżanie i zawstydzanie pacjentów jest jej słabostką. Nie zdawały sobie sprawy, że Genowefa blefuje. Przełożona wiedziała o skali Tannera tylko coś niecoś od doktora Krzysztofa, z którym miała romans. Stąd jej opinia nie była oparta na zasadach klasyfikacji opisywanych przez ich twórcę. Mówiła wedle swojego widzimisię, aby poniżyć młodego pacjenta.

– Podnieś, chłopcze, ręce w górę! – poleciła. – Widzicie? Pod pachami też ledwo co włosów. Dzieciuch jeszcze – stwierdziła z uchwytnym dla każdego słuchacza zadowoleniem. – Możesz zejść, dziecko, z wagi. Wracaj za parawan. – Uwolniła wreszcie upokorzonego pacjenta.

– Niech się jeszcze nie ubiera, Lusia. Trzeba mu zmierzyć temperaturę. Wiesz, że dla mnie tylko pomiar analny albo dopochwowy jest wiarygodny. Krzysiek prosił też o pobranie spermy. I żeby zmierzyć pacjentowi prącie do medycznych statystyk, które zbiera. Ale to później. Na razie dokończ wywiad, załatw podstawowe badania: krew i mocz.

Z całej rozmowy Piotr zrozumiał, że będą go kłuć i pobierać krew. Każą nasikać do pojemnika. Pozostałe słowa były niejasne, choć intuicyjnie napełniały go poczuciem zagrożenia. „Analnie? Co to znaczy analnie? Albo dopochwowo? Co to jest sperma? Wspominał o tym wczoraj doktor. Dzisiaj znowu o tym mówią?” – Te i inne pytania kłębiły mu się w głowie. Terminy medyczne – dzisiaj powszechnie znane i używane – były wtedy kompletną chińszczyzną dla prostaczka z prowincji. Jego słownik od pierwszaka zawierał wszelkie wulgaryzmy, ale brakowało w nim wielu podstawowych pojęć medycznych czy anatomicznych.

Pani Lusia przemaglowała chłopca z różnych aspektów dotychczasowego życia, kontynuując tak zwany wywiad. Padło kilka krępujących pytań i te zapamiętał. Na przykład, czy obcował z kobietą. Profilaktycznie zaprzeczył, domyślając się tylko, o co chodzi pielęgniarce. Dziwił się, czemu o to pyta, i na wszelki wypadek chronił tajemnicę przygody z pigułeczką Jadzią, bo prawdziwy mężczyzna zawsze zachowuje dyskrecję; nie opowiada o tym, że całował się z kobietą, i tak dalej. Pani Lusia pytała też, czy „był wczoraj stolec”. Tym go zakłopotała, ale coś wybełkotał, czerwony. Widząc jego zmieszanie, aż mu musiała przypominać, kierowana empatią, że to nic, że jest pielęgniarką, a przed nimi i lekarzem nie powinien mieć tajemnic.

Potem myła długo i starannie ręce, przygotowując się do pobierania krwi (nie znano wtedy jeszcze AIDS, pielęgniarki nie używały do procedury narażającej je na kontakt z krwią pacjenta rękawiczek, których zresztą brakowało za komuny, tak jak prawie wszystkiego).

Cyknięcia w palec, by z rany wycisnąć kroplę, nanieść na szkiełko, rozmazać i przykryć drugim, nie cierpiał. Zabieg zdawał mu się bardzo przykry, opuszki są w końcu bardzo unerwione. Z kolei pobieranie krwi z żyły, przeciwnie, nie stanowiło dla niego udręki. Gapiłby się spokojnie, jak mu siostrzyczka krępuje ramię, wbija grube, niemal dwumilimetrowej średnicy żądło. W owych czasach istniały tylko igły wielokrotnego użytku. Po każdym zastosowaniu obligatoryjnie sterylizowano je wraz z wykorzystanymi strzykawkami w autoklawie. Jednorazówki miały zapanować dopiero wiele lat później. Pani Lusia kłuła delikatnie, to musiał przyznać. Piotr miał już spore doświadczenie i skalę porównawczą. W przeszłości wielokrotnie mierzono mu poziom cukru, ilość ciałek takich i owakich.

Gapiłby się beztrosko, jak powoli ściąga spieniony, życiodajny płyn do wyjątkowo dużego metalowo-szklanego tłoka, a potem dwukrotnie odłącza strzykawkę od igły i zamienia na kolejną, na szczęście mniejszą, bo inaczej zbyt wiele krwi by z niego wyssała.

Gapiłby się całkowicie obojętnie na krwiopijczy zabieg. Niestety dzisiejszy dzień nie należał do łatwych i nic nie zostało mu oszczędzone. Pani Lusia była młodą kobietą, obdarzoną bujnym biustem, który wręcz natrętnie wynurzał się z czystego i nienagannie wyprasowanego fartucha, rozpiętego tak śmiało, że nawet fragmenty białego stanika rzucały się chłopcu w oczy, gdy zerkał. Oswojony już z jej towarzystwem, ośmielił się najpierw łypnąć na białoskóre krągłości raz i drugi. Potem po prostu nie mógł powstrzymać nieustannego ukradkowego spoglądania, a pielęgniarka całkowicie świadomie kokietowała smarkacza swoim okazałym gorsem, wiedząc, jaki to efekt może na chłopcu wywołać. Piotr porównywał w myślach piersi pani Lusi z nieśmiało wczoraj obmacanymi cyckami swojej pierwszej w życiu kochanki i musiał w duchu uznać, że dzisiaj poznana kobieta jest niezrównana. Marzyło mu się dotknąć gładkiej skóry, przytulić policzek, wydobyć jędrne skarby na wierzch. Rozmarzony, ani się spostrzegł, że pani Lusia co chwila spogląda na jego nagie podbrzusze, a gdy zorientował się dlaczego, momentalnie oblał go rumieniec. Chłopięcość napęczniała i śmiało podniosła się ze snu. Gdyby kobieta nie znajdowała się tak blisko, że czuł jej ciepło, gdyby na niego nie patrzyła, zaraz by się zasłonił, a tak wstydził się uczynić nawet najmniejszy ruch ręką w stronę genitaliów. Paraliż woli. Najchętniej uciekłby gdzie pieprz rośnie.

Spojrzenia skrzyżowały się. Pani Lusia uśmiechnęła się. Miała ładną, pospolitą twarz.

– Młodzi chłopcy tak już mają. Nie potrafią się kontrolować. To normalne. Nie przejmuj się.

Jej słowa wcale nie złagodziły zakłopotania chłopca. Wręcz przeciwnie, bo jego przyrodzenie mimo cichych błagań właściciela urosło jeszcze trochę, na tyle, by napletek zsunął się całkowicie z czubka organu.

– Ooo! A co ci się tu dzieje? Jakiś stan zapalny? – zapytała cicho pielęgniarka, przyglądając się chłopięcemu ptakowi. – Mam nadzieję, że nie masz choroby wenerycznej. Tego by tu jeszcze brakowało.

Jej uwagę przyciągnęło zaczerwienienie na skraju żołędzi. Wczorajsze szaleńcze ubijanie śmietany w maselnicy pigułeczki Jadzi pozostawiło wyraźny ślad na bijaku.

– Poczekaj tu – poleciła cycatka, nie słuchając cichych zaprzeczeń chłopca.

Pobiegła za parawan. Rozmawiała zaaferowana z koleżankami i zaraz wszystkie zjawiły się przy Piotrze. Cicho przy tym dyskutowały o tajemniczych rękawiczkach (o czym już wcześniej napomknięto, acz w innym kontekście). Oddziałowa oznajmiała, że nie wyda rękawiczek do „pierdół takich jak zwykły zabieg pobrania spermy od chłopaka”, mimo sugestii podwładnych. Można materiał genetyczny pobierać bez ochrony rąk. Narzekała, że następna dostawa rękawiczek nie nastąpi wcześniej niż za dwa miesiące. „Nie ma ich w hurtowniach na lekarstwo. Ledwo starcza na chirurgii dla sal operacyjnych” – przedstawiała koleżankom sytuację dość typową w czasach komuny.

Stały o krok, rozmawiając. Nie krępowały się obecnością Piotra, ale zaraz urwały, gapiąc się na podbrzusze pacjenta, które chłopiec zdążył zasłonić.

– Zabierz ręce, dziecko. Nie zasłaniaj – warknęła szefowa pielęgniarek i młodzieniec, rad nierad, odsłonił karnie genitalia.

– Nic nie widzę, Luśka. Pokaż, gdzie ma tą ranę – zażądała.

Ta, która otrzymała polecenie, zawahała się: – No… napletek… – bąknęła, mając pewnie na myśli, że pierścień skóry zdążył zsunąć się ku czubkowi członka i zasłonił miejsce podrażnienia.

– Pokazuj, pokazuj. Niech się położy. Będzie lepszy dostęp.

Pani Lusia, unikając wzroku Piotra, jakby czuła wyrzuty sumienia wobec pacjenta, kazała ułożyć się młodzieńcowi na leżance.

– Ręce pod głowę, chłopak. Nie zasłaniaj się. Nie pora na wstydliwość – wtrąciła ostro oddziałowa, jak to ona. – No już! – popędzała i nie spuszczała z niego wzroku, dopóki nie spełnił polecenia.

Potem wróciła do komenderowania swoim personelem.

Leżał bezradny i upokorzony na szorstkim prześcieradle, a trzy kobiety pochylały się nad nagim ciałem, mając za nic dyskomfort młodego chłopca.

– To pod napletkiem… Musi mu… – tłumaczyła zakłopotana Lusia.

– Pokaż – naciskała oddziałowa i kpiła: – Nie ugryzie cię przecież.

Piotr obserwował z przerażeniem, jak pielęgniarka wyciąga powoli rękę i zbliża w stronę podbrzusza. Poczuł łaskotliwe muśnięcie włosów, dotknięcie u nasady i mimowolnie drgnął.

Nieoczekiwanie przyjemne doznanie sprawiło mu jeszcze więcej zakłopotania. Poczuł, że krew zaczyna ponownie napływać w dół brzucha, ledwo ciepłe palce objęły chłopięcość i przesunęły się na chwilę w górę, aby zacisnąć uścisk na miękkim jeszcze organie i pociągnęły skórę członka w dół, aż zaszczypało przy wędzidełku. Nic nie mogło powstrzymać narodzin erekcji.

– O, faktycznie. Ma obtarcie fiu… prącia. Młode dzieciaki trzepią kapucyna jak szaleńcy. Łatwo o uraz – mruknęła Genowefa, obserwując, jak przywołane pieszczotą koleżanki płyny ustrojowe powodują, że z podbrzusza chłopca wyrasta, niczym pęd bambusa, gruby, sprężysty kutas.

– Jeszcze trochę… – Oddziałowa wykonała znaczący ruch ręki, zachęcając Lusię, aby kontynuowała stymulację penisa. – Niech mu stanie jak należy. Będzie lepiej widać.

– No, coś ty, Gienia? – Pani Lusia zawahała się.

– Ruchy, ruchy. Jakbyś nigdy tego nie robiła gachom w sypialni. Oddana pielęgniarka powinna zrobić wszystko dla dobra pacjenta. – Oddziałowa naciskała cycatą koleżankę, powtarzając ulubione powiedzonko doktora Krzysztofa.

Wtedy to się stało. Chłopiec przymykał dotąd ze wstydu oczy albo tylko na moment je otwierał, gdy unosił głowę, aby skontrolować, co z nim robią. Teraz nieopatrznie spojrzał na siostrę oddziałową i natychmiast stracił władzę nad mięśniami gałek ocznych. Nie mógł oderwać wzroku. Widział onieśmielające, zachlapane żółtymi plamkami tęczówki pani Genowefy. Zwężone źrenice. Mówiła do niego władczo, bez słów: „Patrz i słuchaj, szczeniaku. Zrobię z tobą, co mi się zechce. Będziesz skomleć i prosić, żebym przestała cię wdeptywać w ziemię. Albo błagać, abym sprawiła ci niebo i pozwoliła opróżnić jądra. Masz wykonywać moje polecenia. Masz znosić upokorzenia i wstyd. Im więcej się zawstydzisz, tym więcej sprawisz mi satysfakcji, szczylu. Pamiętaj o tym. Każda próba buntu, spowoduje dotkliwą karę. Lepiej nie próbuj ze mną walczyć.”

Pani Genowefa miała prześliczną, idealnie regularną twarz anioła. Z pewnością musiała cieszyć się powodzeniem u mężczyzn i okręcała ich bez trudu wokół palca. Jednak lekki grymas wyższości w kącikach ust i zimne zmrużenie oczu potrafiły ją momentalnie zamienić w antypatyczną osobę. Przypominała wtedy chłopcu znienawidzoną dyrektorkę podstawówki, mimo odmiennego typu urody i dużej różnicy wieku. Stanowiła młodsze, dwudziestoośmioletnie wcielenie tamtej zmory. Była kopią zimnej, złośliwej wiedźmy, która nim pogardzała nawet wtedy, gdy jej twarz oblekał dobrotliwy uśmiech na pokaz. Czuł jej pogardę zawsze. Na samą myśl o spotkaniu z dyrektorką, zawsze miał ochotę uciekać na wagary. Wszystkie najgorsze szkolne wspomnienia wiązały się z osobą nauczycielki.

„Pamiętaj, gnoju, bo ci ukręcę jaja. Masz być posłuszny.”

Ocknął się, przerwał kontakt wzrokowy.

Trzecia kobieta zadeklarowała właśnie, że przyniesie coś, aby opatrzyć otarcie. Pielęgniarki żartowały o bandażowaniu, nakładaniu plastrów i gipsu na penisa, który stanowił nietypową częścią ciała. Zmieniając rozmiary, uniemożliwiał, a przynajmniej utrudniał tego typu operacje. Wszystkie przyglądały się z fascynacją wzwiedzionemu organowi.

Do błaznowania odważyła się dołączyć nawet zapamiętana w swoich czynnościach Lusia. Bardzo powoli kontynuowała stymulację, ślizgając palce po skórze penisa: w górę delikatnie, aby nie naciągać skóry i nie zasłonić obtarcia, w dół zaciskała lekko dłoń, uważając przy tym jednak, aby nie dotykać żołędzi, na której brzegu znajdowało się zaczerwienienie. Po chwilowych wątpliwościach, czy można w tak bezpośredni i długotrwały sposób dotykać stref intymnych pacjenta, zaangażowała się i przez chwilę nadmiernie pochłonęła ją rola masturbatorki. Dopiero drgnienia ciała ósmoklasisty uświadomiły ją, że może spowodować wytrysk. Niewątpliwie orgazm chłopca sprawiłby jej satysfakcję, ale bała się drwin przełożonej z powodu nieprofesjonalnego zachowania.

Wszystkie zachichotały na żarcik o gipsie. Potem jeszcze chwilę dyskutowały, co najlepiej zaradzi obtarciu i ochotniczka oddaliła się po gazę, antyseptyki i inne niezbędne przybory.

– Dobrze. Starczy już – poleciła oddziałowa z satysfakcją. – Bo zaraz wytryśnie. Już mu biodra zaczynają chodzić. Tak ci się to podoba? – rzuciła retoryczne pytanie, nie wiadomo do kogo, patrząc jednak na młodego pacjenta.

Piotr poczerwieniał jeszcze bardziej. I z zakłopotania i z rozkoszy, która szybko zaczęła rodzić się w sterczącym kutasie. Było mu równie przyjemnie, jak wczoraj, gdy pigułeczka myła mu genitalia, jeszcze jako prawiczkowi; tak dobrze, że aż nie wiedział, co się z nim dzieje Zarumieniła się również Lusia, ale wolała uznać, że pytanie nie jest skierowane do niej.

– Często się onanizujesz, dziecko? – zapytała rzeczowo siostra Genowefa.

Żółte oczy pięknej żmii zatonęły w chłopcu. Ona nie musiała pytać. Wiedziała, że piętnastolatek grzeszy. Czytała myśli młodego pacjenta, spodziewała się, że zaprzeczy, miała wręcz pewność chłopięcej negacji. Wzdrygnął się, jakby zdjęto z niego kolejną warstwę odzieży i obnażono najwstydliwsze sekrety. Uciekł wzrokiem. Jej oczy pozbawiały go pewności siebie.

– Yyy? Co? – Grał na czas. Własna odruchowa reakcja, godna mało rozgarniętego dzieciaka, tylko pogłębiła zakłopotanie Piotra.

– Nie rozumiesz, dzieciaku? Pytam, czy często dotykasz swojego siusiaka, tak jak przed chwilą robiła siostra Lusia? Czy się brandzlujesz? Kiedy się ostatnio brandzlowałeś?

– Hi hi hi – zaśmiała się nerwowo wspomniana pielęgniarka, niczym mała, zakłopotana dziewczynka, którą speszył imponujący efekt własnych zabiegów.

Jednak chłopcu nie było do śmiechu.

– Ni–e. Ni–e – zaprzeczył szybko.

– Wstydzisz się przyznać. Widzę to w twoich oczach. Po co kłamiesz?

– Nie, nie dotykam… Nie kłamię. – Uznał, że należy zaprzeczać. Wstydził się posądzeń.

– W twoim wieku wszystkie dzieciaki to już robią – stwierdziła Genowefa, ucinając temat.

– Marzka, co się tak grzebiesz! – krzyknęła zniecierpliwiona w stronę koleżanki, która jej zdaniem zbyt długo nie wracała. Nie czekając na odpowiedź, dodała z udawaną słodyczą: – Lusia, podaj, kochanie, NASZ termometr. Nie ma co tracić czasu.

Słowa „nasz termometr” podkreśliła znacząco. Zestresowany chłopiec dopiero później, po powrocie do pokoju, przypomniał sobie szczególny ton, którego użyła. Teraz leżał zrezygnowany, można powiedzieć, że nieco oswojony z sytuacją. W pewnym sensie rozdwojony między pragnieniem, aby pani Lusia kontynuowała cudowne dotykanie, a obawą, że jej zabiegi spowodują publiczne, zawstydzające „siknięcie”, jak mówiła na wytrysk pani Jadzia. Innego określenia nie słyszał. Uznał, że lepiej będzie, aby w obecności dwóch pozostałych sióstr dała mu już spokój. Umarłby ze wstydu, gdyby doszło do publicznej ejakulacji.

Patrzył w bok, bojąc się napotkać wzrok pani Genowefy, która szukała jego spojrzenia i wpatrywała się w chłopca z uśmieszkiem wyższości.

Wróciła cycatka. W pierwszej chwili oglądał ze zdziwieniem przedmiot w jej ręku, który nie przypominał znanych mu termometrów. Zdał mu się zbyt wielki. Gdy pani Lusia zaczęła ostentacyjnie pokrywać końcówkę jasnym mazidłem, zapewne wazeliną, poczerwieniał, domyśliwszy się nagle, w jaki sposób ma się odbyć pomiar. Chciał zaprotestować, ale wstyd i lęk zakneblowały mu usta. Widział, że pani Genowefa nadal go obserwuje, chcąc pochwycić jego spojrzenie. Zapewne zauważyła, że chłopiec dostrzegł, co Lusia wyprawia z termometrem, i zakładała, że przyszła ofiara już wie, co ją czeka. Piotrowi przemknęło przez głowę, aby zerwać się i uciekać, ale zaraz w przebłysku rozsądku stwierdził, że nie ma gdzie zwiewać. Jego los był przesądzony.

– Gotowe – stwierdziła pani Lusia i spojrzała na szefową, czekając na polecenia.

Przeznaczenie młodego pacjenta została na moment odroczone, bo w tej chwili pojawiła się pani Marzena i na widok nietypowego przyrządu zawołała:

– Ojej. Skąd macie TAKI termometr!? Dobrze, że nie zaczęłyście beze mnie. Też chcę się… czegoś nauczyć. – Zdziwienie w jej głosie przerodziło się w żartobliwy, sygnalizujący zaciekawienie ton. Wiedziała, że czeka ją dzisiaj nie lada przedstawienie z udziałem młodzieńca, prawie mężczyzny, ale aż takich atrakcji się nie spodziewała. Oczywiście nie zależało jej, aby się czegoś nowego nauczyć. Chciała brać udział w zabawie. „Ale zawstydzony ten chłopak” – pomyślała ze współczuciem, które jednak nie było na tyle silne, aby pielęgniarka chciała ingerować w przebieg wypadków w pokoju.

– Och, wiesz, Marzka, że ja lubię dyscyplinę na oddziale. Starsze dzieci stwarzają czasem problemy. Czysta profilaktyka, Marzka – uśmiechnęła się chłodno pani Genowefa i już nie kończyła, jakby wszystko zostało wyjaśnione.

– Skąd macie to cudo? – dopytywała się jednak dalej pani Marzena, sadowiąc się wygodnie na krześle tuż koło leżanki.

– Pożyczony od Krzyśka. On ma wiele nietypowych przedmiotów. Przeznaczonych do świństw. Przysyłają mu je znajomi z Zachodu. Pokazywał mi. Spiekłabyś raka, jakbyś zobaczyła. Skąd dokładnie ma, sama zapytaj – skwitowała oddziałowa, która obserwowała, jak chłopiec reaguje na zbliżającą się perspektywę pomiaru temperatury w najbardziej zawstydzający sposób. Jeszcze bardziej upewniła się w swoich domysłach, że ofiara jest świadoma swojego losu, gdy Piotr znowu zaczął czerwienieć i zaczerpnął głębiej powietrza.

Nie, to nie może się dziać naprawdę. Nie jest już dzieckiem. Od wielu lat nie traktowano go w ten sposób.

– Podciągnij nogi do piersi, dziecko. Zmierzymy ci temperaturę w pupie – poleciła pani Genowefa. – W środku ciała pomiar jest najpewniejszy.

– Nie jestem dzieckiem – bąknął w proteście młody pacjent. Zbierał się do wygłoszenia oświadczenia, że temperaturę można przecież zmierzyć pod pachą i zawsze tak to czyniono, lecz zabrakło mu śmiałości na sprzeciw. Nie chcąc okazać całkowitego nieposłuszeństwa kobiecie, przed którą czuł respekt, przesunął niechętnie stopy po prześcieradle, aż oba kolana utworzyły wierzchołki kątów rozwartych. Na tym poprzestał. Co robić? Co robić? – zastanawiał się gorączkowo i nic nie potrafił wymyśleć

– Dorosłym też mierzy się temperaturę per rectum – rzuciła niezrozumiały termin oddziałowa, wciąż próbując pochwycić spojrzenie chłopca. – Jeśli będziesz bez protestów wypełniał polecenia personelu, może zgodzę się w przyszłości na inny sposób pomiaru. Ale na to musisz zasłużyć, drogi chłopcze – dodała beznamiętnie, jedynie zakończenie okrasiła złośliwym uśmieszkiem.

Poleciła Lusi unieść nogi chłopca, widząc, że sam odmawia tak daleko posuniętego posłuszeństwa.

– Nie wstydź się, Piotruś. Nie będzie bolało – pocieszała cycatka.

Oddała wzbudzający lęk przedmiot oddziałowej i pochyliła się nad chłopcem.

– No! nogi wyżej, do brzucha. Przecież potrafisz. Pomogę ci – mówiła przyjaznym głosem, co do niej nie pasowało, bo podobnie jak koleżanki sprawiała wcześniej wrażenie oschłej, wyniosłej kobiety. Chwyciła pod kolanem za bliższą nogę i pociągnęła. Chłopiec stawiał jedynie bierny opór, nie śmiał okazać otwartego sprzeciwu. Jedna kończyna, a potem druga zostały umieszczone w wymaganej pozycji, a pani Lusia naciskiem na zgięcia pod kolanami kontrolowała, aby tak pozostały. Pochylona nad chłopcem, niemal dotykała uniesionej w górę łydki. Miała doskonały widok na scenę przyszłego dramatu: tył chłopięcych ud, pośladki i krocze. Chłopiec był chudy, ale na swój sposób apetyczny. Prawie już młody mężczyzna. Pani Lusia aż łykała ślinę na myśl o nadchodzącej penetracji.

– Pokażę wam, jak to się prawidłowo robi – mądrzyła się pani Genowefa. – Lusia! Odsuń mosznę. Nie widzisz, że przeszkadza? Trzymaj mocno. Będzie grzeczniejszy. Jakby wierzgał, to wiesz, co masz robić. Zaciśniesz i się uspokoi.

Dłoń pielęgniarki musnęła owłosiony worek i objęła jądra, przesuwając je w górę. W tej samej chwili końcówka termometru dotknęła ciała i przesunęła się delikatnie, szukając miejsca do ataku. Załaskotało i prąd popłynął przez całe ciało. Piotr nie potrafił powstrzymać drgnienia. Całe ciało napięło się i przekazywało niemy sprzeciw, Tylko genitalia nie protestowały. Budziło się w nich ciepło.

– Leż spokojnie! Rozluźnij się. Nie wolno się zaciskać, dziecko. Termometr muszę ci włożyć GŁĘBOKO. – Napastniczka znowu szukała kontaktu z oczami ofiary.

– Widzicie? Robicie taki delikatny ruch okrężny. Bez obracania. I powoli naciskacie – tłumaczyła Genowefa koleżankom. Opis zgadzał się dokładnie z tym, co odczuwał ósmoklasista.

Obcy przedmiot zaczynał zwyciężać broniące się odruchowo ciało chłopaka. Czubek termometru, nie tracąc kontaktu z zaciśniętym odbytem, wywierał nacisk, spiralnie zmieniając kierunek i natężenie.

– Rozluźnij się, dziecko, mówię! – Genowefa nie patrzyła teraz chłopcu w twarz, pochłaniały ją manipulacje przy kroczu pacjenta. Napierający przedmiot drgał w jej doświadczonych dłoniach, wykonywał nieznaczne ruchy, jakby wędrował po obwodzie wokół centrum zamkniętego otworu. Końcówka termometru powoli zdobywała teren.

– Ouuu – mimowolnie stęknął Piotr, kiedy pierścień mięśni uległ w beznadziejnej walce i wrogi przyrząd zaczął zwycięsko wnikać do środka.

Genowefa zaniechała stanowczego, ciągłego nacisku, wykonując tylko niewielkie ruchy w głąb i cofając wielki przyrząd, wiedząc, że to zdezorientuje pacjenta jeszcze bardziej, a wrażliwe wnętrze przygotuje na bardziej zdecydowany atak.

– Jeszcze chwila. Rozluźnij się. Muszę wsadzić termometr głębiej.

Poczuł jak wielki walec wnika w głąb ciała. Takiego uczucia nie zaznał jeszcze w swoim życiu.

– Teraz, Marzenko, trzeba tym wiatraczkiem pokręcić. Lusia to wie, bo już to przy niej robiłam kiedyś. Wiatraczek spowoduje, że termometr spuchnie w środku, co zapobiegnie wysunięciu. Wiesz, że mięśnie odbytu mogą wypierać z dużą siłą. Do tego je natura zaprojektowała. Trzeba temu zapobiec.

– O, ła. Jaki sprytny wynalazek – zachwyciła się pani Marzena.

– Owszem – przyznała oddziałowa. – Rozluźnij się, dziecko. Będzie cię w środku cisnąć, ale tylko trochę. Bądź dzielny. Wytrzymasz.

Napór na ścianki odbytu wzrósł. Piotr poczuł, że termometr rośnie, rozszerza się. Nie na całej długości, ale w jednym miejscu. Jakby wielka kula nabrzmiała mu w środku. Nie mógł powstrzymać jęku.

– Już, już. Jeszcze tylko trochę – informowała chłodno pani Genowefa. Uważała, że odrobina bólu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

– Oj, Winetou by nie płakał – motywowała pacjenta do zaciśnięcia zębów pani Marzena, która dostrzegła pierwsze łzy w oczach ofiary, i znowu poczuła współczucie.

Chłopiec zmagał się z bardzo niekomfortowym doznaniem wypełnienia i wręcz na przekór sobie musiał powściągnąć odruch wypierania, który i tak nic by nie dał, bo przedmiot bardzo mocno zakotwiczył się swoją kulą w środku. Ból powoli zasypiał. Gdy oswoił się z sytuacją, ku swojemu przerażeniu poczuł, że z chłopięcego organu wycieka płyn. Przez chwilę łudził się, że wyciek jest tak niewielki, iż go bystre oczy pielęgniarek nie wypatrzą. Niestety była to… próżna nadzieja.

– Gienia! Ostrożnie. Ma śluz w ujściu cewki.

– Śluz czy mocz, Lusia? – dopytywała się oddziałowa, nie odrywając wzroku od pola zmagań, ale łagodząc manipulacje termometrową kulą.

– Gienia. Chyba umiem rozpoznać! – cicho zaprotestowała pielęgniarka.

– Nie wiem. Najlepiej sprawdzić organoleptycznie – stwierdziła z powagą przełożona i nagle zaśmiała się, co podchwyciły wszystkie.

One rechotały, a Piotr miał łzy w oczach. Co za upokorzenie. Pielęgniarki, nie zdając sobie sprawy z jego cierpień albo je ignorując, dyskutowały i żartowały na temat męskiej fizjologii w ogólności, i młodych chłopców w szczególności. Nic pochlebnego na temat swoich rówieśników, a więc i siebie, nie usłyszał.

– Luśka, a on mocz już oddał?

– Nie.

– To coś ty do tej pory robiła?

– Krew pobierałam.

Rozgorzała kolejna dyskusja, a w zasadzie wykład oddziałowej na temat właściwej kolejności pobierania moczu i spermy do analizy. Nauki zostały udzielone w sposób niemal żartobliwy, co zupełnie, w opinii Piotra, nie pasowało do wyniosłej, bezwzględnej pani Genowefy.

Kiedy pani Marzena przemyła pacjentowi obtarcie i nieśpiesznie zaaplikowała na nie odrobinę gęstej maści – co zdawało się trwać wieki, bo nakładała i wcierała, nakładała i wcierała delikatnie, jakby zazdrosna o koleżankę, która też długo bawiła się pokaźną chłopięcością i wykonała de facto niemal skuteczną masturbację – pani Lusia na polecenie przełożonej zakręciła wiatraczkiem i wyjęła termometr. Chłopiec przyjąłby, mało powiedziane, że z dużą ulgą, uwolnienie od uciążliwej i powodującej dyskomfort obecności obcego ciała w odbycie. Przyjąłby, gdyby nie napotkał znowu szyderczych oczu żmii – oddziałowej. Operacja wyciągania narzędzia tortur spowodowała zawstydzający akustyczny efekt i wtedy właśnie jasne, natarczywe spojrzenie przełożonej pielęgniarek po raz kolejny wciągnęło go w swoją głębię, aż poczuł skurcze w brzuchu i chłód nieznanego lęku. Nie potrafił zamknąć powiek, ani uciec wzrokiem na bok. Pani Genowefa nie wypuszczając go z otchłani oczu, wprawnie oczyściła czubek penisa ze śluzu, potem podtarła mu energicznie tyłek kawałkiem zmoczonej ligniny niczym niemowlakowi, aż podskoczył z wrażenia na leżance. Spotęgowała tym higienicznym zabiegiem konfuzję młodego pacjenta i taki właśnie miała zamiar. Bardzo z siebie rada, z uśmieszkiem zadowolenia odmalowanym na twarzy, kazała chłopcu wstać, nagradzając pacjenta oschłym głosem za cierpliwość. Protekcjonalny ton jeszcze bardziej zwiększył frustrację ofiary, która zacisnęła pięści w bezsilnej złości, że ją obrażają.

Na zakończenie siostra przełożona udzieliła krótkiej i stanowczej instrukcji pani Lusi odnośnie kolejnej procedury, kazała się zawołać, gdy pielęgniarka skończy z Piotrem, „bo nie wiem, Lusia, czy ty sobie sama poradzisz z pobieraniem spermy”, co poparła z chichotem Marzena, po czym, umywszy dokładnie ręce, razem powróciły do biurka, aby dokończyć poranną kawę. Czuły się usatysfakcjonowane przebiegiem wydarzeń, ale obiecywały sobie znacznie więcej.

Instrukcje pani Genowefy wyraźnie wskazywały, że koszmar pacjenta jeszcze się nie zakończył. Także pozostawiona samej sobie cycatka nie wydawała się zachwycona poleceniami przełożonej.

– Oj, Piotruś, co ja z tobą mam! Pewnie najadłeś się dzisiaj wstydu, biedaku. Przyzwyczajaj się. W szpitalu nie ma miejsca na wstyd.

Siedział nagi na leżance, bo nadal nie pozwolono mu się ubrać. Pani Lusia coś jeszcze mówiła przez chwilę, ale nie słuchał, myśląc o kolejnym wyzwaniu, które go czeka. Pielęgniarka zerkała na podbrzusze, monitorując proces odpływu krwi z prącia młodego pacjenta. W pewnej chwili, kiedy uznała, że może przystąpić do działania, westchnęła głośno.

– Chodź, chłopcze. Odfajkujemy następne badanie.

Zbliżyli się do umywalki, pani Lusia niosła w podniesionej ręce butelkę z brązowego szkła, jakby naczynie stanowiło cenny skarb. Stanął, dotykając udami zimnego fajansu pod naciskiem dłoni pielęgniarki. Skraj misy uciskał go tuż pod genitaliami.

– Musimy mieć mocz do badania. Wiem, że to krępujące, ale słyszałeś, co mówiła oddziałowa. Nie można skazić buteleczki, bo wyniki badania nie wyjdą poprawnie. Muszę ci asystować, żeby wszystkiego dopilnować. Zwykle pacjent samotnie oddaje mocz w łazience, ale dzisiaj będzie inaczej. Weź butelkę – zaczęła tłumaczyć, jak Piotr ma trzymać szklane naczynie. – Spróbuj oddać mocz. Nie wstydź się. Jestem pielęgniarką. Ciało nie ma dla mnie tajemnic – namawiała cicho, aby nie słyszały koleżanki zza parawanu. – No, sikaj śmiało.

Chłopiec stał zakłopotany i czerwony na twarzy. Stanowczo za dużo przeżyć na jeden poranek, a to przecież nie koniec. Z rezygnacją próbował spełnić polecenie pani Lusi. Nie sikał od wczoraj i miał pełny pęcherz, ale ze zdenerwowania nie mógł zmusić ciała do mikcji[iii]. Nie cierpiał na paruresis[iv], ale przeszkadzała mu obecność obcej osoby.

– No, co się z tobą dzieje, chłopcze. Sikaj, na co czekasz?! Pamiętaj, do butelki masz sikać, a nie do umywalki – ostrzegła, widząc, że młody pacjent zapomniał o właściwym wycelowaniu swojego ptaka.

Chłopiec, jakby nie dosłyszał uwagi, próbując bezskutecznie zmusić się do opróżnienia pęcherza.

– Poczekaj, pomogę. Trzymaj dobrze buteleczkę! – Pani Lusia traciła cierpliwość, ale głos miała przyjazny i ciepły, dobrze wiedząc, że chłopiec jest zestresowany i przez to ma kłopoty.

Ciepłe palce chwyciły przegub Piotrowej dłoni, którą ujmował penisa.

– Puść, ja potrzymam – poprosiła cicho pani pielęgniarka.

„Co ona chce zrobić? Chyba nie ma zamiaru łapać mnie za ptaka?” – pomyślał zakłopotany, lecz już pogodzony z losem. Zwłaszcza, że pani Lusia nie wzbudzała w chłopcu takiej awersji jak oddziałowa.

Obawy stały się faktem.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ledwo obce palce ujęły miękkiego członka, chłopiec stwierdził, że w końcu się uda. Poczuł w ciele ciepły prąd, zmierzający do ujścia cewki moczowej.

– Oj, jak ciężko kierować siusiakiem. Nie mam doświadczenia – uśmiechnęła się ciepło pani Lusia, nakierowując mocną strugę w stronę butelki, gdyż pierwsze krople rozprysły się na ściankach umywalki. Piotr poczuł nagłą ulgę, a wstyd uleciał w niepamięć. Nie krępował się już tak bardzo obecnością cycatki. Tak, jak wczoraj udało mu się przełamać zakłopotanie w stosunku do siostry Jadwigi.

– Stop, stop! Starczy – zawołała cicho pielęgniarka, ale on jeszcze przez moment nie mógł przestać. Dziarski strumień moczu urwał się chyba dopiero wtedy, gdy raptem zdał sobie sprawę, że pani Lusia stoi, przyciskając go do umywalki całym ciałem. Poczuł ciepło i jędrność piersi tulących się do pleców pod łopatkami. Krew z powrotem zaczęła płynąć do penisa. Na szczęście pielęgniarka odsunęła się i podała mu zakrętkę do butelki. Musiał szczelnie zamknąć zawartość i opłukać powierzchnię szklanego pojemnika z moczu, a potem otrzeć kawałkiem ligniny.

– Teraz możesz biec do łazienki i wysikać się do końca. Nikt cię nie zobaczy. To oddział zakaźny. Pacjentom nie wolno wychodzić na korytarz. – Prowadziła go ku wejściu, popychając z tyłu. Kobiety przy biurku łypnęły na nagusa, próbującego tylko jedną rękę zasłaniać genitalia, bo w drugiej, naśladując ostentacyjny gest pielęgniarki, wysoko trzymał próbkę płynu wyprodukowanego przez nerki. – Łazienka jest za następnymi drzwiami – tłumaczyła Lusia, zabierając mu butelkę i klepiąc w pośladek, aż klasnęło. – Wracaj zaraz!

– No, no – mruknęła oddziałowa pod nosem, nie przerywając rozmowy z Marzeną. Wiedziała, że kiedy chłopak wróci, zacznie się nowa zabawa. Dużo ciekawsza, bo tym razem na całego. Na samą myśl robiło się jej jeszcze bardziej mokro.

Cdn.

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie najlepszaerotyka.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikacja w innej witrynie bądź przedruk tylko za zgodą autora.

[i] Sugerowano autorowi, że fetysz nie jest dobrym określeniem, bo odnosi się raczej do przedmiotu. I ten, kto sugerował, ma rację. Ale jako metafora słowo fetysz może funkcjonować, bo wiadomo, o co chodzi.

[ii] Poprzednie części Marzeń onanisty zawarte są w podrozdziałach pod tym samym tytułem cyklu Mam do nich słabość (link do części I). Tam opisana jest historia uwiedzenia bohatera przez pigułeczkę.

[iii] Medyczne określenie aktu oddawania moczu, polegające na świadomym wydaleniu zebranego w pęcherzu moczowym płynu.

[iv] Rodzaj fobii, trudność bądź niemożność oddania moczu w obecności innych.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Oj a dleczego tak krótko?! Szkoda.

Czyż lęk przed zaimkami drogi Karelu nie doprowadził Cię przypadkiem do stanu istnej paranoi? 😉

Nadużyłeś tu w zamian słowa „chłopiec” we wszelakich jego odmianach.

Ten termometr w dupie…zepsuł mi niestety zabawę, szkoda, już działo się tak przyjemnie.
Rozumiem, że jest to częścią jakiegoś konkretnego gatunku erotycznej podniety, którego nie potrafię docenić.

Terminy medyczne, którymi raczy nas narrator są wg mnie zbędne, a nawet pretensjonalne skoro nie posługuje się nimi ani żadna pielęgniarka, ani nikt z personelu.

Fetysz to przecież nie tylko kwestia przedmiotów, ale również zjawisk i sytuacji.

Twój warsztat jest oczywiście bardzo dobry, kunszt o niebo wyższy niż średnia obecnych tutaj tekstów, nie muszę bynajmniej ja Cię o tym uświadamiać, ale myślę, że czasem zapędzasz się w akrobacje, które komplikują i obciążają strawność całości.

Pozdrawiam serdecznie

AS

Widzę Starski, ze z powody posuchy na innym portalu swoje zainteresowania przeniosłeś tu. Też miło, tylko mogłeś ze sobą wódkę wziąć jak mawia mój przyjaciel rabi Symcha Keller.

Tekst mi się bardzo podobał, a terminy medyczne dorzucały smaczka- nie ma co ukrywać że "wygooglowanie" ich nie stanowi problemu.
Zraziło tylko jedno – nadużywanie słowa "piguła", wiem, ze pielęgniarki na siebie tak mówią, ale w narracji zazgrzytało niemiłosiernie.
Do tego brak opisów pielęgniareczek. Zlały się w jedno seksualnie podniecone stado porykujących kitlów.
Szkoda bo zadatki na tekst kwartału;]

Muszę się zgodzić ze Starskim – też zauważyłem, że Karel bardzo nie lubi zaimków. Innym Autorom zdarza się stosować je zbyt często. Karel unika ich jak ognia czy zarazy.

Nie mam fetyszu pielęgniarek (choć co dobra piguła, to dobra piguła) ale opowiadanie czyta mi się bardzo przyjemnie. KG zdecydowanie jest jednym z lepszych stylistów w naszym gronie.

Zgodzę się też z Seelenverkoperem, że za mało opisów poszczególnych pielęgniarek, przez co tracą one swoją odrębność.

No, to jak już się ze wszystkimi zgodziłem, kontynuuję podróż po świecie fetyszów naszego bohatera!

Pozdrawiam
M.A.

Cześć, Drogi Kolego Starski
Długo Cię nie słyszałem. Na Twoim blogu też cisza – niestety.
Zaimki? Słusznie żartujesz z mojej słabości. Powoli z niej wyrastam. Nadal jednak uważam, że zaimki powinny pojawiać się w tekście niezbyt często.
Między ilością wystąpień wersji słowa "chłopiec" oraz pojawieniami się zaimka "jego" jest stosunek 4:1. Czy to taka chora proporcja? Nie wydaje mi się. Kwestia wzorców.
W tekstach klasycznych XIX, XX-wiecznych zaimków się unikało. A że w dzisiejszym necie jest ich zatrzęsienie, wcale mnie to nie zachęca do naśladownictwa, aczkolwiek rozumiem przyzwyczajenia.

Dzięki za niedyskrecję nazywaną przez naszego Megasa Aleksandrosa dziwnym angielskim terminem. Mam nadzieję, że to Czytelników nie zniechęci.

Na temat definicji słowa fetysz nie będę się kłócił. Fachowiec zwrócił mi uwagę. Uwagę uwzględniłem w przypisach. Kto ma rację i czy w ogóle w takich dyskusjach istnieje jedyna słuszna racja – nie wiem. Pozostawiam swary innym.
Co do terminów medycznych – kwestia gustu. Faktycznie można ułożyć fabułę i bez nich. Czy są pretensjonalne? Akurat większość z nich mam w encyklopedii pod czaszką i często je napotykam w tekstach (niekoniecznie erotycznych). Po prostu same spłynęły mi spod palców. O jednym wiedziałem, że istnieje i tylko trzeba było poszukać.

Dzięki za komentarz, Kolego
Również pozdrawiam i do przeczytania na Twoim blogu,
Karel

Seelenverkoper Brak (czego? 🙂 )

Określenie piguła nie występuje. Natomiast "pigułeczka" pojawia się 11 razy na 19 stronach pośród 72xx słów (NB. nie wiem, czemu Kolega Starski, twierdzi, że to krótki tekst?). Rozumiem, że były to dla Ciebie bardzo gorzkie rodzynki. Bardzo mi przykro z tego powodu. Nie chciałem nadużywać słowa pielęgniarka, siostra. Brak dobrych synonimów. Wsparłem się pigułeczką, bo już piguła brzmi kiepsko. No, cóż. Każdemu nie dogodzi. Zdrobnień tu nie lubią, choć namiętnie epatują słowem jak najbardziej zdrobniałym i infantylnym do bólu spieszczeniem "cipka" i nikogo poza mną to nie razi(!).
Ukłony, Drogi Koprze
Karel

Megasie Alexandrosie,
Dwie pielęgniarki są opisane. Trzecia nie. Mam taką słabość, że zwykle nie opisuję dokładnie wyglądu bohaterów. Inni: i klasycy i tutejsi (Ciebie włączając) czynią to nagminnie (często do przesytu). Wolę dać Czytelnikowi swobodę w wyobrażaniu sobie postaci moich opowiadań.

Pozdrawiam Ciebie i Czytelników,
Karel

Bywam tu i tam, a nawet siam! Częściowo z Twojej winy, a że pojawił się tekst Karela, nie mogłem sobie odpuścić.
Piguła, pigułeczka, cycatka mi nie przeszkadzały tak bardzo jak "chłopiec".
Pielęgniarki opisane dokładniej są dwie: cycata i ta "zła", o trzeciej rzeczywiście nie wiem nic, ale się nie przyznaję, bo może opis przegapiłem. Tak porwała mnie perspektywa grupowego seksu tych babek z nieletnim, że puściłem to mimo oczu…skończyło się termometrem w dupie i emocje opadły…póki co.

Nie tylko emocje mi opadły…na seks grupowy nie liczyłem co prawda, ale na zakończenie trochę bardziej hm intrygujące niż wspomniany termometr już tak.

Swoją drogą, wielkie dzięki panowie za zespoilowanie zakończenia! Może jakieś ostrzeżenia dawajcie, że zdradzacie fragmenty fabuły? 😀

M.A.

Nie ma za co Megas- jak to mówią takich trzech jak nas dwóch nie ma ani jeden.

Nie ma edytora, a chcę dodać:
Guglowanie terminów nie ma sensu, skoro są didaskalia, to po raz, a po dwaz: jak siedzisz pod drzewem i w ręku masz tylko wydrukowany papier to nic sobie nie wyguglujesz.

Stylowej poprawności Karelowi odmówić nie sposób.
Pokręconego umysłu, który zapuszcza się w rejony niedostępne zwykłemu śmiertelnikowi także samo.

Ale cóż z tego?

Styl wyszlifowany aż się błyszczy. Zdania dopracowane i dopieszczone. Ale jest w tym sztuczność i coś co przypomina przechwałki nastolatka który dorwał się do słownika – bufonada językowa, która utrudnia czytanie ze zrozumieniem.

Zdrobnienia infantylizujące tekst, brak zaimków, zbędne terminy medyczne i charakterystyczne dla prozy Karela metafory, które wywołują [u mnie] raczej skrzywienie niż uśmiech… Tyle jeśli chodzi o formalny aspekt.

Jeśli zaś chodzi o treść…
Meandry którymi podąża wyobraźnia autora są niezbadane – szpital jako "kurwidołek" w którym "wszyscy z wszystkimi" tak dalece odbiega od realności, że nawet typowe Gienia, Luśka i Jadzia nie są wstanie "odczynić" surrealizmu świata wyobrażonego.
Drugi zarzut to bezmyślność głównego bohatera, który jak przedmiot daje się przesuwać i popychać okazując nieledwie zdziwienie, momentami strach a przede wszystkim zawstydzenie i bezradność. Który piętnastolatek ograniczyłby się zaledwie do takiej gamy emocji?
Czytając miałem wrażenie, że Piotruś jest dzieckiem niepełnosprawnym umysłowo. A wykorzystywanie kogoś chorego jest poza moimi granicami "erotyki".

Choć jak się dłużej zastanowić to ten cały tekst wygląda na senne marzenie dorosłego faceta o inklinacjach uległego z fetyszyzowaniem stroju pielęgniarskiego – tu wybór postaci Piotrusia może być po prostu regresją.

Obiecałem sobie kiedyś, że nie będę tekstów Karela czytał – bo to i dla mnie mordęga i dla niego niemiłe słowa krytyki. Wrócę do tej zasady.
Nigdy nie lubiłem muzyki atonalnej i chyba już nigdy nie przekonam się do prozy autora.

Heh, no chyba żartujesz drogi Barmanie-Ravenie, a jesli to żart, to rzeczywiscie smieszny, ale jesli nie, to troche sie rozbujałes nadto i wyszło nie zabawnie, a komicznie. Twoj gniew i argumenty przypominają troche dramatyczne walki detektywa Clouseau z Katonem, bo albo Karel poderwal Ci dziewczyne, a ja nic o tym nie wiedząc nie rozumiem, albo wytoczyłes armaty troche na wyrost.
Czuje sie nieco winny bo nawet podsunąłem pare kamykow, ktorymi walisz po oknach autora.

Napisalem, że styl jest cieżkostrawny dla pospołstwa, ale nie był to przytyk bynajmniej, raczej uwaga osobista, aby brał pod uwage tych z głowami nieco cieższymi.
Jestem jednak przekonany, że Karel wie o tym doskonale i swiadomie dokonuje wyboru czytelnikow. Troche mnie zdziwilo, że to wlasnie Ty zglosiles sie z utyskiwaniem co do trudnosc Karelowych tresci. Gratuluje odwagi, nie każdy przyznalby sie do slabosci otwarcie. Inni w takich przypadkach pisza – "Cudowne!" Albo nic nie pisza, tylko zmykaja gdzie pieprz rosnie.

Jest w Twoim komentarzu kilka zupelnie darmowych przytykow, ktore bardziej niż krytyką, sa zlosliwymi szpilami, wtykanymi jednak na chybił trafił i tego do własnie nie pojmuje…

Twoja analiza postaci zgadza sie przecież z zapowiedzą i założeniem autora.
Skoro użyłes jej jako argumentu na “nie”, po dłuższym zastanowieniu w dodatku, no to rzeczywiscie nie udała Ci sie ta sztuka czytania ze zrozumieniem.

Zarzut umiejscowienia seks akcji w szpitalu zupełnie bez sensu, dziewiecdziesiąt procent opowiadan erotycznych i fantazii nie ma racji bytu jesliby sledzic podobna logike.

Ja też dostrzeglem uleglosc Piotrusia, ale dlaczego mialbym w nią nie uwierzyc? Przecież o tym wlasnie jest ta cala sprawa!
Mi nie wsadziłby w dupe termometru nawet szwadron cycatych pielegniarek, ale to opowiadanie nie jest o mnie, tylko o Piotrusiu.
Bezmyslny to zupełnie błedna ocena jego osobowosci.

No i skoro obiecałes sobie, że nie bedziesz czytał, to znak, że jednak czasem walczysz z pokusą. Twoj mozg wie co dobre tak naprawde 😉
Nie walcz, czytaj!
Ja na przykład nie musze sobie obiecywac żeby nie czytac Tego czy Owego. Nie przeczytam, chocby mi placili pieniedzmi prawdziwemi.

Osobiscie sadze, że Karel i jego teksty powinny znalezc sie w pierwszym rzedzie Twoich “do przeczytania”, bo tam i stylowej poprawności moc i meandry niepojetego umyslu do eksploracji i zdania dopracowane i dopieszczone! A wszystko to zlotem jest dla aspiranta pisarczyka drogi Barmanie-Ravenie!

Ale jesli to osobista zawisc, to pojmuje. Tylko nie wyglupiaj sie na litoscboskiego tak publicznie!

Ja dodam jeszcze, że nie dosyc pochwalilem te subtelne podszepty autora o szczegolach I szczegolikach, erotycznych smaczkach, ktorymi nas tu raczy. Podnieca ledwie krawedzą stanika pod fartuchem, czy kragloscią bedącą obietnicą pelnego biustu. Czujemy cieplo pulchnego cialka piguleczki I miekki dotyk jej niesmialej dloni, bez dosadnych chwytow, czy oklepanych frazesow. To wlasnie n a l e ż y czytac, jak z lekarskiego nakazu!

Pozdrawiam

AS

Styl wyszlifowany aż się błyszczy. Zdania dopracowane i dopieszczone. Ale jest w tym sztuczność i coś co przypomina przechwałki nastolatka który dorwał się do słownika – bufonada językowa, która utrudnia czytanie ze zrozumieniem.

[Ciekaw jestem, gdzie się przejawia owa zarzucana mi bufonada. Grzeszący nie zdaje sobie niestety sprawy ze swoich grzechów.]

Zdrobnienia infantylizujące tekst, brak zaimków, zbędne terminy medyczne i charakterystyczne dla prozy Karela metafory, które wywołują [u mnie] raczej skrzywienie niż uśmiech… Tyle jeśli chodzi o formalny aspekt.

[Zdrobnienia występują głównie w dialogach. W narracji występuje „pigułeczka” – tylko dlatego, że piguła, pigułka wydały mi się gorszymi terminami. Zresztą tę decyzję podjąłem wcześniej, gdyż pigułeczka została wybrana i użyta już w poprzednich częściach – jest to odbicie w fabule sympatii bohatera do pierwszej w życiu kochanki. Przyznam się do jednej „buźki” – tu nie mam usprawiedliwienia, mogłoby jej nie być; jednego „cielaczka” – to jest nawiązanie do słów bohaterki, a więc myślę usprawiedliwione. Reszta zdrobnień występuje w dialogach i to już kwestia gustu – są tacy, którzy zdrobnień nie lubią. Metaforę znajduję jedną o pędzie bambusa. Zdaje się być dość neutralna, może żartobliwa. Są jeszcze porównania hiszpańskiego, ale tych bronię – osobiste, dość dawne i konsekwentnie królujące w głowie skojarzenia. „Chłopięcość” występowała w poprzednich częściach, więc jestem konsekwentny.]

Jeśli zaś chodzi o treść…
Meandry którymi podąża wyobraźnia autora są niezbadane – szpital jako "kurwidołek" w którym "wszyscy z wszystkimi" tak dalece odbiega od realności, że nawet typowe Gienia, Luśka i Jadzia nie są wstanie "odczynić" surrealizmu świata wyobrażonego.
Drugi zarzut to bezmyślność głównego bohatera, który jak przedmiot daje się przesuwać i popychać okazując nieledwie zdziwienie, momentami strach a przede wszystkim zawstydzenie i bezradność. Który piętnastolatek ograniczyłby się zaledwie do takiej gamy emocji?
Czytając miałem wrażenie, że Piotruś jest dzieckiem niepełnosprawnym umysłowo. A wykorzystywanie kogoś chorego jest poza moimi granicami "erotyki".

[Tu błądzisz, aby w kolejnym akapicie doznać olśnienia.]

Choć jak się dłużej zastanowić to ten cały tekst wygląda na senne marzenie dorosłego faceta o inklinacjach uległego z fetyszyzowaniem stroju pielęgniarskiego – tu wybór postaci Piotrusia może być po prostu regresją.

[Owszem. Marzenia jak w tytule. I jak wyjaśnione w pierwszych słowach tekstu. I jak sugerowane we wcześniejszych fragmentach. Myślę, że spójne logicznie. Marzenia we fragmentach ocierające się o realizm, ale ogólnie – zgoda – surrealistyczne. Także reakcje i uczucia bohatera są mocno uproszczone i podporządkowane konwencji. Nawiązując jeszcze do „kurwidołka” – nie wszystkie szpitale i nie w każdym czasie pozwalają zaobserwować frywolne zachowania personelu. To pewnie rzadkie. Ale znam ten klimat z autopsji. Znam też mnóstwo pikantnych historyjek od kumpli – lekarzy. Nie koloryzowali. Chory pacjent nie zauważy symptomów, o których mówimy. Młody, niemal zdrowy obserwator, jeśli trafi na dwudziesto-trzydziestoletni personel obojga płci – ma nieustające przykłady napięcia seksualnego w dialogach i zachowaniach medycznej kadry.]

Obiecałem sobie kiedyś, że nie będę tekstów Karela czytał – bo to i dla mnie mordęga i dla niego niemiłe słowa krytyki. Wrócę do tej zasady.
Nigdy nie lubiłem muzyki atonalnej i chyba już nigdy nie przekonam się do prozy autora.

[Barmanie, jestem nieutulony w żalu, słysząc podobną deklarację. Ale skoro tak źle znosisz moje teksty, dbaj o zdrowie i unikaj ich jak cholery. Nie chcę zakłócać harmonii w Twoim życiu. Będzie mi brakowało Twoich komentarzy.]

Mi opowiadanie się bardzo podoba. Zaprasza nas w podróż do przeszłości mężczyzny – gdy ten był jeszcze chłopcem (choć wszechobecność "chłopca" też mnie nieco kole w oczy) i gdy kształtowały się jego upodobania. No i ten termometr… Dla mnie podniecający. Ale pewnie dlatego, że uznaję w ogóle zabawy analne za takie. A jeśli już angażują mężczyzn – szaleję. Stąd pewnie moja słabość od czasu do czasu do niewolników…

Udane. Dobrze napisane. Choć ja sama chciałabym większej jeszcze eksplozji na koniec (czytaj: dalszego ciągu).

Napisz komentarz