Przeczytaj drugą część cyklu
– 1 –
Niebo nad Rzymem było kobaltowe. Nisko zawieszone, ciężkie chmury kłębiły się, groźnie targane potężnym wiatrem. Było w tym coś złowieszczego, tak przynajmniej sądził papież. Pełen ponurych myśli, z niepokojem obserwował hulający wiatr i niepokojące zmiany na nieboskłonie. Był w koszmarnym nastroju i wszędzie doszukiwał się złych znaków, licząc jednocześnie na cudowny powrót syna oraz córki do domu. Czy ten cios zadany jego rodzinie zniszczy jego ambitne plany? Zniweczy pracę i wysiłki, które włożył w nadanie rodowi odpowiedniej pozycji? Zarówno on jak i jego poprzednicy.
Borgiowie nie pojawili się nagle. Ambitni i zaradni, rośli w siłę, służąc hiszpańskim władcom.
Wydawało się, że kulminacją ich wysiłków będzie wyniesienie na tron Piotrowy Alfonsa de Borja, który jako papież Kalikst III władał Państwem Kościelnym przez trzy lata. Czas to niedługi, ale okazał się wystarczający, by zaszczepić ogromne ambicje jednemu z papieskich siostrzeńców – Rodrigowi, którego z ręki nie brzydzącego się nepotyzmem wuja spotykały niemałe zaszczyty.
To wtedy przyszły papież zdecydował się sprawić, że zmienione już wtedy na bardziej włoskie nazwisko Borgia stało się wielkie, budziło respekt wśród przyjaciół i wrogów. Całe życie, wszystkie swoje działania podporządkował temu celowi. On, Rodrigo miał wynieść Borgiów na sam szczyt i sprawić, aby rozgościli się tam na dobre, a odważny, przebiegły i równie ambitny jak ojciec Cesare miał kontynuować jego dzieło.
Teraz, kiedy wydawałoby się wszystko było na najlepszej drodze, kiedy mieli po swojej stronie najpotężniejszego władcę, jakim bez wątpienia był król Francji, kiedy Cesare sukcesywnie zdobywał dla nich kolejne ziemie, zadano im tak perfidny cios. Papież czuł się niczym raniony potężnie byk, którego Borgiowie mieli w herbie. Wciąż potężny, ale zdany na łaskę swojego oprawcy. Ta sytuacja sprawiała, że zachowywał się irracjonalnie. Popadał w skrajną rozpacz, by po chwili złorzeczyć w koszmarnym gniewie całemu światu, a w końcu zapadać w przygnębiający marazm.
Tak jak teraz.
– Ojcze Święty, zjedz chociaż trochę – w głosie Beatrice słychać było szczerą troskę.
Papież ledwie skubnął kilka razy leżący na tacy chleb, nie spojrzawszy nawet na mięsiwo i warzywa. Uśmiechnął się z przymusem do swej młodziutkiej towarzyszki. Tak bardzo się starała. Nie sposób było tego nie docenić. Pomimo bólu, który rozdzierał serce i duszę Borgii, czuł ogromną wdzięczność dla tego dziewczęcia. Nie narzucała się, po prostu była i pomagała mu jak tylko mogła. Rodrigo podejrzewał, że za tą postawą kryła się mądrość ciotki, ale nie zmieniało to postaci rzeczy. To Beatrice zawdzięczał w dużej mierze to, że nie postradał jeszcze zmysłów. Pojawiała się kiedy potrzebował towarzystwa i ukojenia. Nocami, wtulona w niego czekała, aż zmęczony kłębiącymi się myślami zaśnie.
Gdy wyjaśni się ta katastrofalna sytuacja z Cesarem i Lucrezią, nie omieszka podziękować obydwu niewiastom. Był świadomy upływającego czasu. Postanowił, że Beatrice zajmie miejsce u jego boku, zwolnione przez Giulię Farnese. Ostatnie dni przekonały go, że jest właściwą osobą. Oprócz niewątpliwej urody była lojalna i miała odpowiedni charakter. Nie czyniła fanaberii, nie rozpierały ją chore ambicje i miała niezwykle mądrą opiekunkę, której nie zamierzał gdziekolwiek oddalać.
Uśmiechnął się jeszcze raz do dziewczyny i zatopił w myślach. Teraz miał inne sprawy na głowie.
Porwanie Cesara i Lucrezii sprawiło, że jego świat się zawalił. Od zawsze posiadał wrogów. Wielkość wymaga ofiar, a tych zebrałoby się niemało, gdy policzyć wszystkie lata, jakie spędził na zdobywaniu władzy, a także jako papież. Kto jednak pozwolił sobie na tak czyn!? Przecież to była jego ukochana pupilka i syn, z którym wiązał całą świetlaną przyszłość rodu! To dlatego uderzyli właśnie w nich!
Zranili go tym bardziej, niż gdyby skrzywdzili jego samego. Do tego to milczenie! Żadnej wiadomości, żadnego znaku…! Ostatni raz czuł się tak bezsilny i słaby, gdy zamordowano drugiego syna, którego kochał równie mocno co Cesara – Juana.Boże, spraw by nie stała im się krzywda.
Dantin twierdził, że to celowe zachowanie, mające na celu wyprowadzenie go z równowagi. Niepewność i rozpacz miały pozbawić go zdolności do racjonalnego myślenia. Dawały im jednak nieco czasu na intensywne poszukiwania. Pewnie miał rację, ale… na Boga… to były jego ukochane dzieci!
Po tych kilku dniach zdał sobie sprawę, że jedyną osobą, która może odnaleźć jego syna i córkę jest Mateo. Nie widywał go prawie, ale energia z jaką wierny współpracownik zajął się wyjaśnieniem sprawy budziła szacunek Rodriga. Po raz niewiadomy który zdał sobie sprawę, jak mądrym posunięciem było wzięcie pod opiekę tego chłopca. Inni miotali się, nie bardzo wiedząc, co dalej począć. Ani w klasztorze Santa Luce, gdzie urywał się ślad po Cesarze, ani w Subiacco nie znaleziono żadnych tropów, które mogłyby – choć w małym stopniu – wyjaśnić dalsze losy porwanych i wskazać poszukującym ich miejsce pobytu.
Nie to, żeby Dantin cokolwiek wyjaśnił, ale nie było widać po nim pogodzenia się z porażką. Nie ustawał w działaniu, z determinacją podejmując kolejne próby wyjaśnienia losów papieskich dzieci.
Rodrigo Borgia wierzył już tylko w niego.
*****
Dantin wiedział, że odnalezienie Cesara i Lucrezii będzie niezwykle trudne. Być może niemożliwie. Musiał poszukać śladów w Santa Luce i Subiacco, ale niezbyt wierzył w powodzenie. Poznał przecież możliwości przeciwników we Florencji, gdy umknęli mu sprzed nosa. Czuł, że tajemnicza kobieta z piętnem mogła być wplątana w sprawę porwania. Dotychczas nie odkrył jednak niczego, co by się z nią wiązało.
Za zgodą papieża wysłał Michelotta do miasta Medyceuszy, ale nic to nie dało. Elisabetta Mercatelli, z którą spędził ostatnio tak upojne chwile zniknęła, zapadając się dosłownie pod ziemię. Kuzyn wdowy, którego wysłannik zastał w jej domu, nie wiedział nic więcej ponad to, że miał się zaopiekować domem, o czym gospodyni poinformowała go w liście.
Ślad po kobiecie z piętnem urywał się w oberży „Dwa Jelenie”, gdzie sam przecież ją obserwował w towarzystwie potężnego kompana. Właściciel pamiętał obydwoje doskonale, ale nie potrafił na ich temat powiedzieć więcej niż Dantin sam zaobserwował. Dokądkolwiek się udali, nie zdradzili się ani słowem. Żadnego punktu zaczepienia.
Zdawał sobie sprawę, że przy tym zadaniu będzie potrzebował wsparcia. Nie dlatego, że go przerastało, ale wymagał tego zasięg działań i upływający czas. Dlatego, zanim wyruszył do Santa Luce i Subiacco, postanowił spotkać się człowiekiem, który takiego wparcia mógłby mu udzielić.
*****
Noc była niezwykle ciemna, co zapewne sprawiły burzowe chmury, które zasnuły ciemne niczym inkaust sklepienie. Na wschodzie, gdzieś w oddali, poza Eskwilinem, nocne nieco rozcinały pojedyncze błyskawice. Okoliczności sprzyjające spotkaniu, na które zmierzał Mateo. Niewielu decydowało się na nocne spacery w taki czas.
Szybko znalazł się nad Tybrem, w miejscu odludnym, przez co gwarantującym spokojną rozmowę. Omiótł wzrokiem marne pozostałości antycznych fortyfikacji, ale nie spodziewał się, że ujrzy człowieka, z którym chciał się widzieć, zanim ten sam się nie ujawni. Dopiero po chwili z cienia wynurzyła się wysoka, zakapturzona postać.
– Witaj, Tinto – Dantin miał ochotę serdecznie go przywitać, lecz poprzestali na długim, męskim uścisku dłoni.
– Witaj, chłopcze – błyszczące w mroku oczy uważnie przyglądały się papieskiemu zausznikowi. – Trochę czasu minęło, odkąd się widzieliśmy.
– Masz rację, ale…
– Wiem, to nie czas na pogaduszki – człowiek zwany Tintem błysnął rzędem zepsutych zębów. – Jaki masz problem?
– Potrzebuję oczu i uszu Wilczej Gildii – bez wahania wypalił Dantin.
– Jeśli ty potrzebujesz, to sprawa jest poważna.
– Tobie mogę powiedzieć – stwierdził Mateo. – Porwano Cesara i Lucrezię Borgiów.
Czasu na pewno mam mało, a sam wszędzie być nie mogę…
– To na pewno.
– Poza tym obaj wiemy, że Gildia ma oczy i uszy nie tylko w Rzymie i okolicach, stąd nasze spotkanie.
Tinto wyprostował się, aż zatrzeszczały kości.
– Czym lub kim mamy się interesować?
– Powiedziałem o co chodzi, wierzę, że odpowiednio przekażesz to swoim ludziom – odparł Dantin. – Oprócz tego niech nadstawiają uszy lub podpytują o kobietę ze złotymi włosami i piętnem na ramieniu.
Żylasta dłoń rozmówcy zacisnęła się na ramieniu Matea.
– Pomogę ci jak zwykle – oznajmił niemal uroczyście. – Uważaj na siebie i pamiętaj co ci mówiłem.
– Ze wszystkich łotrów na ziemi, najgorsi są ci, którzy mają władzę – wyrecytował papieski współpracownik.
– Dokładnie tak – uśmiechnął się spod kaptura Tinto. – Obiecaj mi też, że jak to skończysz, spotkamy się przy garncu przedniego trunku.
– Obiecuję.
Zanim się rozstali, uścisnęli dłonie jeszcze raz. Wracając, Dantin rozmyślał o tym człowieku. Zbyt rzadko to robił ostatnimi czasy.
Rodrigo Borgia niewątpliwie uratował mu życie. Jako wysoki rzymski dostojnik zajmował się aktywnie pomocą mieszkańcom Rzymu w czasie epidemii malarii, która wybuchła ponad dwadzieścia lat temu. Szczęśliwym zrządzeniem losu nawiedził dom, w którym wcześnie regularnie bywał gościem. Niestety choroba zabrała wszystkich, oszczędzając jedynie najmłodsze z dzieci. Półtoraroczny chłopiec był jednak wygłodzony i tak osłabiony, że kwestią czasu było, kiedy dołączy do reszty rodziny. Przyszły papież zabrał go i kazał się nim zająć, ratując mu tym samym życie.
Tym chłopcem był Mateo.
Nie chował się wszakże razem z dziećmi Borgii, który mając liczne kochanki, a przede wszystkim Vanozzę Catanei, nie chciał kolejnego powodu do plotek i kłótni. Czasy, gdy spotykał się z nimi częściej nadeszły dopiero później, by w końcu przybrać postać więzów niemal rodzinnych.
Dantin dorastał więc dzięki łaskawości i pieniądzom Rodriga, z początku u kobiety, która straciła własne dziecko i nie szczędziła wysiłków, by nie poszedł w jego ślady. Gdy odpowiednio podrósł, opiekę nad nim przejęło dwóch ludzi. Pierwszym z nich był właśnie Tinto. Członek rzymskiej organizacji przestępczej – Wilczej Gildii, jeden z najzdolniejszych zabójców i złodziei w mieście. Ani on, ani Borgia nigdy nie wyjawili mu, jak się poznali, ale z czasem dowiedział się, że Tinto wykonał niemało zleceń dla rzymskiego dostojnika. Dlaczego właśnie temu człowiekowi został powierzony, Mateo nigdy się nie dowiedział. Faktem było to, że wszystkie swoje umiejętności zawdzięczał Tintowi, który nie bez problemów, ale ostatecznie został przywódcą Wilczej Gildii.
Rodrigo Borgia zadbał też o jego umysł. Drugim człowiekiem odpowiedzialnym za ukształtowanie sieroty był Bartolomeo Danzi. Człowiek wykształcony, ale pełen słabości. Nim stał się opiekunem Matea, był jednym z lepszych nauczycieli w Rzymie, o którego usługi zabiegały najlepsze rodziny w mieście. Zniszczyło go zamiłowanie do trunków i kobiet. Przyłapany na chędożeniu młodziutkiej córki jednego z rzymskich notabli ledwie uszedł z życiem przed gniewem ojca. Ostatecznie stał się pariasem, którego wyrzucono poza nawias bardziej cywilizowanej części społeczeństwa. Szybko roztrwonił to co miał pijąc na umór i coraz bardziej staczając się na dno.
On również nie zdradził Dantinowi, jaki ślepy traf skrzyżował drogi takiego nędznika, z drogami przyszłego papieża. Przestał pić i zajął się edukacją młodzieńca. Zanim zmarł kilka lat temu, był najbardziej troskliwym ojcem jakiego Mateo mógł sobie wyobrazić
Danzi i Tinto. Wiele im zawdzięczał. Skorzystał z ich nazwisk, by stworzyć swoje.
Stał się Dantinem.
Wyprawy do Santa Luce i Subiacco, jakkolwiek konieczne, nic wielkiego nie dały. Dowiedział się, że razem z Cesarem zniknął francuski najemnik nazwiskiem De Roux, którego ostatnio syn papieża mocno faworyzował. Był przekonany, że to on krył się za tym porwaniem, choć nie można było wykluczyć, że tak jak książę Valentino był ofiarą. Której ewentualności by jednak nie brał pod uwagę, ślady urywały się w klasztorze, gdzie zmęczeni orgią towarzysze Borgii zauważyli jego nieobecność dopiero po czasie i niewiele mieli mądrego do powiedzenia.
W Subiacco natomiast do zniknięcia Lucrezii przyczyniła się zapewne dwójka ludzi. Niejaka panna Piavanti i minstrel zwany Usignolo. Nikt ze służby, ani niedomagająca w tym czasie Adriana Mila nie umieli powiedzieć, w jaki sposób papieska córka zniknęła z rezydencji. Jedynym śladem był powóz, który odjeżdżał późnym popołudniem i jakby zupełnie zapadł się pod ziemię. Żadnych śladów. Nikt nie widział, nikt nie słyszał.
Dantin był bliski poddania się. Liczył już tylko na ludzi Wilczej Gildii .
Dwanaście dni po tym, jak napłynęły wieści o uprowadzeniu Cesara i Lucrezii jeden z informatorów rzymskiej organizacji odezwał się z Mediolanu. Prawdopodobnie natknął się na mężczyznę, który brał udział w porwaniu córki papieża.
– 2 –
Giuliano della Rovere był zdumiony spokojem Georgesa D’Amboise. On sam, z chwilą, gdy pojawiły się wieści, że Cesare i Lucrezia Borgia spokojnie dotarli do miejsca, gdzie mieli zostać ukryci, poczuł niezwykłe podekscytowanie. Czuł, że nadchodzi jego chwila. Przy pomocy swojego francuskiego sojusznika osiągnie to, na co czekał tyle czasu. Musiał patrzeć, jak ten przeklęty Hiszpan bawi się w papieża. Do tego w sposób, który chluby tronowi Piotrowemu wcale nie przynosił.
Teraz, mając w ręku to co Aleksander VI kochał najbardziej, oprócz siebie i władzy oczywiście, mogą stawiać mu żądania. Żadne z nich nie będą wygórowane. Borgia zrobi wszystko dla swojej ukochanej dwójki dzieci, zwłaszcza dla Cesara. Powinni od razu zacząć od tego planu, a nie bawić się w trucicieli i wysługiwać nieudacznikami.
– Podziwiam twój spokój, przyjacielu – nie potrafił się powstrzymać od tej uwagi.
– A czymże mam się ekscytować? – zapytał uśmiechnięty francuski kardynał. – Jesteśmy dopiero na początku drogi.
– Ech, ta twoja francuska wstrzemięźliwość – della Rovere pokiwał zdumiony głową. – Jesteśmy o krok od zwycięstwa.
D’Amboise dopił resztkę wina z pucharu, patrząc zza naczynia w oczy rozmówcy.
– Mnie natomiast dziwi, że taki przebiegły gracz, taki polityczny drapieżnik jak ty myśli, że już ma wygraną w garści – przyznał.
– Georges, mamy Cesara i Lucrezię w swoich rękach…
– I co z tego? – przerwał mu Francuz. – Czy naszym celem było więzić tych dwoje, czy usunąć papieża z urzędu, by ktoś godniejszy mógł go objąć?
– Musisz jedna przyznać, że niewiele nas dzieli od sukcesu – upierał się włoski dostojnik.
– Być może – D’Amboise też obstawał przy swoim. – Ale wspólny wróg może nas jeszcze zadziwić, jeśli nie podda się naszej woli i pogodzi ze stratą syna i córki.
– Nie wierzę w to – stanowczo stwierdził della Rovere.
Faworyt francuskiego władcy podniósł się od stołu i podszedł do otwartego okna.
– Ja będę się cieszył, mój drogi Giuliano, kiedy Rodrigo Borgia stanie się byłym papieżem, a jego życie będzie zależało od nas – marsowa mina zdradzała, że mówi niezwykle poważnie. – Mamy do czynienia z potężnymi i przebiegłymi przeciwnikami, a ciebie przyjacielu łatwy sukces de Fossarta i tej twojej Belfanti wprowadził w stan zbytniej euforii.
Giulianowi Della Rovere niezbyt podobał się mentorski ton, jakim przemawiał do niego Francuz, ale zachował to dla siebie. Wciąż był zależny od niego, ale niedługo powinno się to zmienić. Pokonają Borgię, odzyska swój zagrabiony przez papieża majątek, a z Bożą pomocą zasiądzie na Piotrowym Tronie. Pouczanie włoskiego kardynała na wygnaniu to zupełnie co innego niż czynienie tego samego z papieżem! Na razie jednak musiał trzymać się obecnych reguł.
Podszedł do tego samego okna i stanął obok biskupa Rouen.
– Piękny widok – komplementem próbował rozładować niezręczną sytuację.
– Istotnie.
– Powiedz mi Georges, czy ta wyspa jest właściwym miejscem do więzienia tych dwojga? – zapytał.
D’Amboise spojrzał na włoskiego gościa.
– Zarówno de Fossart, w którego mocno wierzę, jak i twoja Wenecjanka zgadzają się w tej kwestii – odpowiedział spokojnie. – Nie pozostaje nam nic innego, jak im zaufać.
Miał racje, ale spokój tego człowieka dziwnie denerwował della Rovere. Pragnął jak najszybciej tryumfalnie wrócić do Rzymu.
– Myślę, że powinniśmy lada dzień wysłać list do Rodriga Borgii – niecierpliwość wyraźnie pchała Giuliana do działania.
– Dajmy jeszcze trochę czasu papieżowi na rozpacz i bezsilność – zaoponował Francuz. – Naprawdę niedużo, kilka dni – dodał, widząc niezadowoloną minę swojego gościa.
Z cierpliwego i przebiegłego della Rovere stał się popędliwym, żądnych natychmiastowych rozwiązań graczem. Musiał uspokoić emocje i przywrócić spokój myślom. D’Amboise miał rację. Próbował zająć myśli lekturą, ale ostatecznie poddał się i wezwał ulubionego służącego, którego zabrał ze sobą do Francji.
– Ippolito, potrzebuję twoich zręcznych dłoni – oznajmił. – Przynieś proszę te arabskie wonne olejki, wymasujesz mnie, chłopcze!
Gdy młodzieniec krzątał się, przygotowując co trzeba, della Rovere obserwował go dyskretnie z przyjemnością. Niemal nagi służący miał u pasa zawiązany kawałek cienkiego materiału, który wyglądał zupełnie niczym krótka suknia. Jako młody mężczyzna Giuliano cieszył się powodzeniem u kobiet, ale korzystał z ich wdzięków niechętnie. Jedna z kochanek dała mu córkę, która bardzo kochał, ale nie zmieniło to tego, co nieuniknione. Skrzętnie skrywany romans z młodszym od niego księdzem, który nawiązał dwa lata po narodzinach dziewczynki sprawił, że kobiety przestały go interesować jako nałożnice. Przez wszystkie lata udawało mu się utrzymać w tajemnicy swoje preferencje. Miał nadzieję, że tak zostanie aż do jego śmierci.
Uśmiechnął się do swoich myśli, pozwalając Ippolitowi ściągnąć płaszcz ze swoich ramion.
– Zostaw tylko parę zapalonych świec! – nakazał służącemu.
Gdy młodzieniec oddalił się, by wykonać polecenie, pozbył się reszty ubrania i przywdział czystą, białą koszulę. Czując przykry ból w krzyżu, położył się na twardej ławie przykrytej prześcieradłem.
Po chwili poczuł woń olejku, którym służący nasmarował dłonie. Niezwykle zręczne i delikatne, których dotyk sprawiał kardynałowi mnóstwo przyjemności.
– Postaraj się dzisiaj wyjątkowo – poprosił cicho. – To był ciężki dzień.
– Jak sobie życzysz, panie – Ippolito odpowiedział tak samo.
Della Rovere przymknął oczy, starając się uwolnić umysł od wszystkich myśli. Ale jeden obraz uparcie do niego wracał. On, zwycięski na papieskim tronie, wokół zgromadzeni kardynałowie i biskupi, a na kolanach przegrany i słaby Rodrigo Borgia.
Masaż zrobił swoje. Czuł, że troski i kłopoty ulatują w bliżej nieokreśloną dal. Palce wiernego sługi dotarły do brzegu tkaniny, która skrywała ciało kardynała. Według niepisanego rytuału, znanego tylko im dwóm, poluźnił materiał, pozwalając, aby Ippolito wsunął pod niego dłonie. Mimowolnie zwarł pośladki, czując subtelny ucisk lepkich palców sługi.
Znów wróciły znajome obrazy. Giuliano della Rovere – papież.
Posłuszny młodzieniec wypełniał jego polecenie lepiej, niż kardynał mógł to sobie wymarzyć. Poddał się uczuciu leniwej rozkoszy, które było mu ofiarowane. Zerkając w bok widział szczupłe, ale nie cherlawe ciało Ippolita, którego bardzo mu zazdrościł. Cieszyło go jednak, że młody mężczyzna nie miał żadnych oporów, by dzielić się nim ze starszym dostojnikiem kościelnym. Przekręcił się na plecy, czując, że zapala się w nim żądza. Nie pozwolił służącemu zbyt długo masować swojego zapadniętego torsu. Prężący się pod zwiniętym materiałem członek dopominał się o swoje prawa.
Ściągnął tkaninę, odsłaniając sterczącą męskość. Przez chwilę pozwolił jeszcze słudze rozprowadzać olejek na swoich udach, ale rosnące szybko podniecenie czyniło go zbyt niecierpliwym.
– Wystarczy – oznajmił drżącym głosem.
Ippolito wiedział doskonale, czego pragnie teraz kardynał. Della Rovere cenił za to służącego. Nie trzeba nim było kierować. Rozchylił lekko nogi, by ułatwić młodzieńcowi dostęp do prężącego się penisa. Wielką przyjemność sprawiała mu zawsze pieszczota jąder, o czym szybko dowiedział się również obecny sługa, wypatrzony w chórze jednego z rzymskich kościołów. Tak, by nie sprawić kardynałowi bólu, zacisnął dłonie na woreczkach mosznowych. Ucisk wywołał u Giuliana della Rovere falę nieopisanej rozkoszy. Starając się kontrolować szybko rosnące podniecenie, delektował się dotykiem warg Ippolita, ssącego jego jądra.
Nie musiał ponaglać, ani wstrzymywać młodego kochanka. Ten doskonale wiedział, kiedy powinien przejść do kolejnego etapu ich miłosnej gry. Nie spiesząc się obdarzał pieszczotą dłoni kardynalską męskość, odsłaniając bladoczerwoną żołądź. Wsunął większą część twardego trzonu do ust i zwiększając tempo, przesuwał po nim wargami. Rozkosz niemal przygwoździła kardynała do ławy, ale nie pozwolił jej całkiem nad sobą zapanować. Jeszcze nie teraz.
Na tyle szybko, na ile pozwalał mu wiek i emocje, podniósł się z ławy. Drżąc ściągnął z Ippolita kawałek materiału, który dzielił go od kompletnej nagości. Pojawiło się znajome uczucie zazdrości, wymieszane z satysfakcją z posiadania tak przystojnego kochanka. Z rozpalonymi rumieńcem policzkami, co dodatkowo podniecało starego kardynała, sługa oparł się o ścianę i wypiął, jak potrafił najmocniej. Schowany między jędrnymi pośladkami ciasny otwór niemal zapraszał delle Rovere. Dostojnik zacisnął lewą dłoń na biodrach młodzieńca, a prawą naprowadził członka na właściwe miejsce. Pchnął lekko i niewielki fragment żołędzi wbił się w odbyt Ippolita. Naparł mocniej, czując, że osiągał cel. Następne kilka ruchów sprawiło, że cały znalazł się we wnętrzu służącego. Ciche pojękiwania, od których sługa nie umiał się powstrzymać, jedynie wzmogły rozkosz kardynała. Doszedł szybciej niż trwała recytacja pacierza przez niezbyt gorliwego wiernego. Nie mógł sobie podarować widoku wycierającego się z nadmiaru nasienia Ippolita.
Tak, teraz Giuliano della Rovere, najzagorzalszy wróg Borgiów i wielbiciel młodych mężczyzn czuł się wybornie. Kilka przyjemnych chwil ze służącym sprawiło, że zyskał inne spojrzenie na sytuację. Pozostanie czujny, w myśl zasady – licz na najlepsze, bądź przygotowany na najgorsze. Wierzył, że Costanza zajmie się wszystkim jak należy. Nie powinna tego zmienić nawet obecność tego nieokrzesanego francuskiego kapitana.
*****
De Fossart nienawidził tych wszystkich możnych, uważających się za panów życia. Jedynym wyjątkiem był jego protektor, faworyt francuskiego króla. Nienawidził czuć się gorszy, z czego oczywiście nikt nie zdawał sobie sprawy, bo kapitan nie zdradzał się swym zachowaniem. Po skorupą twardziela budziły się czasem jego kompleksy, nawiedzała go przeszłość. Tak było na przykład w towarzystwie Costanzy Belfanti.
Wprawiało go to w piekielnie zły nastrój.
Kapitan nie pochodził z możnego rodu, był zaledwie synem artysty wędrownej trupy, który potrafił zręcznie posługiwać się rapierem i używał tych umiejętności na potrzeby występów. Zdolny i zręczny chłopak miał w życiu szczęście, trafiając na biednego szlachcica, weterana kilku wojen, który zachwycił się talentem chłopca i zechciał dalej go rozwijać. Nauczył go bardzo wiele, ale przede wszystkim przygarnął, gdy niespodziewanie zmarł ojciec dzieciaka. Surowy, chwilami nieobliczalny żołnierz zastąpił go, a ostatecznie nawet usynowił. Guillaume – dziecko z wędrownej trupy artystów, stał się kawalerem de Fossart. Niesłychanie zręcznym w walce, zuchwałym, odważnym i z czasem coraz bardziej bezwzględnym.
Znajomość z biskupem Rouen sprawiła, że z okrutnego żołdaka, nawykłego jednak do wykonywania rozkazów, stał się zabijaką bez czci i wiary, niemal bandytą, który czuł się bezkarnie w swym łotrostwie.
Widok na spokojne morze nie działał na francuskiego kapitana kojąco. Tylko rozkazy kardynała D’Amboise trzymały go w ryzach Pobyt na tym wynurzonym z morza skrawku lądu nie szczędził mu zgryzot. Byli tu zaledwie trzy dni, a on już miał dość. Gniewnie zerkał przez okno w stronę majaczącego w dali stałego lądu. Gnuśniał tutaj. Nuda sprawiała, że budziła się w nim buntownicza natura.
– Ciekawe ile czasu tu spędzimy? – odwrócił wzrok w stronę siedzącej przy stole Costanzy.
– Tyle, ile trzeba – odparła panna Belfanti, łamiąc na dwoje okrągły placek. – Teraz inicjatywa należy do naszych kardynałów.
Francuz zmarszczył nerwowo brwi. Przemądrzała suka! Jakby tego nie wiedział!
Wenecjanka i towarzyszący jej jak cień osiłek większość czasu spędzali z tą florencką dziwką Mercatelli, którą nie wiedzieć czemu postanowiła zabrać, by chroni przed ludźmi papieża.
– Ten Rzymianin śledzący nas we Florencji ma tylko ją jako punkt zaczepienia – tłumaczyła. – Z pewnością po porwaniu natychmiast się tam pojawi
Miała rację, ale po co ciągnęła ją aż tutaj. Drażniło go, gdy skutecznie unikali jego towarzystwa, choć musiał przyznać, że Wenecjanka myślała o wszystkim. To właśnie Elisabetta oraz jedyny z jego ludzi, którego zabrał, Jean, zajmowali się więźniami.
No właśnie – Jean! Co go podkusiło, żeby zabrać właśnie jego! Jakkolwiek był to lojalny i sprawny towarzysz, równocześnie jednak chyba najnudniejszy z jego podwładnych. Do tego beznadziejny gracz, zarówno w karty, jak i w kości, a właśnie w ten sposób francuski kapitan próbował walczyć z nadmiarem wolnego czasu i nudą
Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu.
– Jak nasi więźniowie? – spytał przerywając ciszę.
– Ona wciąż bardzo przerażona, choć stara się nadrabiać miną – odpowiedziała Costanza. – Cesare natomiast zachowuje się tak, jak przystało na człowieka o jego reputacji…
– Czyli jak?
– Po początkowych groźbach i próbach przekupstwa, przestał się odzywać – kontynuowała wyjaśnienia Wenecjanka. – Nie widać po nim załamania, ani strachu… – Już nie zachwycaj się tak tym łajdakiem! – drażniła go nuta szacunku w głosie rozmówczyni.
– Mówię co widzę i tyle – drwiąco wygięte usta doprowadzały go do szału. Miał ochotę zapomnieć o sojuszach i zasadach. Zacisnąć dłonie na łabędziej szyi, zerwać z niej szaty i pokazać gdzie jej miejsce!
– Daruj sobie! – warknął.
– Sam o to zapytałeś – prychnęła Costanza, podnosząc się od stołu. – Pójdę do siebie, kiepski z ciebie towarzysz.
Kapitan odprowadził ją gniewnym wzrokiem, w myślach gwałcąc na wiele sposobów. Oj, doczeka się ta suka, doczeka!
*****
Za oknami panowała gwiaździsta noc. Niezbyt wygodna prycza dokuczała, nie pozwalając na szybkie zaśniecie. De Fossart nerwowo przekręcał się z boku na bok. Myślał o śpiącej kilkanaście kroków dalej Costanzie. Jak bardzo złamałby zasady, gdyby wtargnął teraz do jej komnaty i zrobił to, na co od dawna miał ochotę? Była jeszcze kwestia tego koszmarnego Tibalda, ale głębokie pchnięcie rapiera powinno rozwiązać ten problem. Uśmiechnął się do swoich myśli. Gdy kardynałowie zakończą swoje sprawy, z chęcią pozostanie dłużej po tej stronie Alp i zrobi coś dla własnej przyjemności.
Drewniane drzwi skrzypnęły cicho. Francuz poderwał się gwałtownie, sięgając po broń. W jednej chwili stał gotowy do zadania ciosu. W rozświetlonym prostokącie zamajaczyła kobieca postać w białej szacie.
– To ja, panie de Fossart – po głosie rozpoznał Elisabettę Mercatelli.
– Po co przyszłaś? – zapytał.
– Trochę mi głupio się przyznać… – Florentynka zrobiła krok do przodu, zamykając za sobą drzwi.
– Ona cię przysłała – domyślił się Guillaume.
– Nie! Naprawdę nie! – zrobiła kolejny krok w jego stronę. – Wręcz zabroniła mi się zbytnio z panem spoufalać.
– Czemu? – de Fossart przeklął w duchu Wenecjankę.
– Powiedziała, że niebezpieczny z pana człowiek – trwożliwie wyznała młoda wdowa.
– Miała rację?
Kapitan odrzucił rapier w kąt komnaty. Przyciągnął ją do siebie, czując pod palcami kuszącą miękkość ciała.
– Miała – przyznał. – Chcesz uciec?
Spojrzała mu w oczy bez lęku. Bardziej z ciekawością i czymś jeszcze, co wprawiło go w dobry nastrój. To musiało być pożądanie! Ta dziwka chciała, żeby ją posiadł! Poczuł wypełzającą z zakamarków jego ciała żądzę.
– Nie. Nie chcę – usłyszał wypowiedziane lekko drżącym głosem słowa.
– Dlaczego?
– Mam słabość do drani i łotrów – wyznała, pozwalając, by uniósł jej koszulę w górę i sięgnął głęboko, między jasne uda.
– Przychodzisz tu i nazywasz mnie łotrem! – udał gniew.
Przywarł do ciepłych warg, kończąc pocałunek ugryzieniem. Na ustach Elisabetty pojawiła się mała, krwista plamka.
– To będzie dla ciebie bardzo długa noc – stwierdził, szczypiąc zgrabne udo.
Może jednak przymusowy pobyt na wyspie nie będzie tak paskudnie przykry?
Niemal zdarł z niej giezło, rozkoszując się nagością Florentynki. Gdy usiadła na pryczy, zdjął w pośpiechu własną koszulę i uwolnił od spodni. Nie wiedział, czego się spodziewała przychodząc tutaj, ale skoro lubiła drani, to zapewni jej odpowiednie doznania. A przy okazji uwalni się od gniewu i frustracji, które czuł od momentu, gdy dobili do skalistego brzegu tego skrawka lądu.
Nie miał ochoty na subtelne igraszki. Pragnął jedynie zaspokojenia. Chwycił rozpuszczone włosy młodej wdowy i pociągnął, unosząc jej głowę w górę. Domyśliła się, co chce zrobić i otworzyła szeroko usta. Stwardniały członek prześliznął się po ciepłych wargach. Raz, drugi, aż Francuz uznał, że na tym powinien zakończyć łagodniejszą część zabawy i gwałtownym pchnięciem wbił się głęboko w gardło Elisabetty. Z satysfakcja powtarzał tą czynność, nie okazując kochance łaski. Podniecenie de Fossarta szybko doprowadziło go do spełniania. Wystrzelił strumieniem nasienia, nim zdążył wysunąć się z objęć ciepłych warg. Z miną zdobywcy rozkoszował się widokiem ulewającej się kącikami ust spermy, uwalniając je dopiero, gdy kobieta zaczęła się krztusić.
– Wciąż obstajesz przy łotrach? – wydyszał, zaciskając dłonie na pokrytych siecią żyłek piersiach.
– Oczywiście ? – odpowiedziała zaczepnie, dłonią ocierając perliste resztki z twarzy.
– Tym chciałeś mnie przestraszyć, kapitanie?
Skwitował jej pytanie dzikim grymasem.
Gdy zacisnął bardziej dłonie, syknęła, czując promieniujący wokół sutków ból. Ta suka nawet nie wie, jak wiele sprawia mi przyjemności, pomyślał.
– Nie – mlasnął językiem. – To był dopiero początek.
Naparł silnie dłonią na biust florentynki, aż opadła na imitującą łoże pryczę. Przez ostatnie noce przekonał się, jak bardzo potrafią uprzykrzyć życie udający prześcieradło siennik i liche koce. Jak bardzo będą dokuczać tej dziwce, gdy dopadnie ją z właściwa sobie gwałtownością?
Przestał się delektować ta myślą, opadając na kochankę. Nie bacząc na jej westchnienia, ponownie zacisnął dłonie na dorodnych gronach piersi i wbił się bez namysłu w szczelinę ukrytą między udami. Była wilgotna, zanurzył się cały, czując opór na jadrach. Za nic miał niewygodę i nieco żałosne pojękiwania kochanki. Bez krzty łagodności wypełniał jej wnętrze na powrót nabrzmiałym penisem. Dumny z siebie, dostrzegł ślad konsternacji w oczach kochanki. Przyspieszył, by zwycięstwo było bardziej doniosłe.
– Guillame… – usłyszał cichy jęk.
– Tak.
– To wciąż za mało – oczy młodej wdowy rozbłysły dziko.
Warknął niczym zwierzę, słysząc te słowa. Ta florencka suka bawi się jego kosztem!
Wyszedł z niej i bez śladu delikatności obrócił na brzuch. Dostrzegł ciemnoczerwone smugi pozostawione przez prymitywne posłanie.
– Taka z ciebie nienasycona klacz? – mruknął. – To ujeżdżę cię odpowiednio!
Wymierzył siarczyste uderzenie otwartą dłonią w pośladek. Grymasem zadowolenia skwitował wyrwany z gardła kochanki jęk skargi.
– Wypnij się! – rozkazał.
Posłusznie uniosła tyłek. Przypomniał sobie wijącą się z bólu i przerażenia siostrę Serafinę z klasztoru Santa Luce. Jeśli pani Mercatelli liczy, że niczym już jej nie zaskoczy, to miał dla niej niespodziankę.
Przytrzymał dłonią męskość i spróbował się wbić między pośladki florentynki. Szarpnęła się w odruchu obronnym, uciekając przed tym, co dla niej szykował, ale nie dała rady pokonać silnych dłoni, zaciśniętych na jej biodrach.
– Proszę, nie – ujrzał przestrach w oczach Elisabetty. Ale nie zamierzał posłuchać.
– Milcz! Sama tu przyszłaś, więc rób czego się od ciebie oczekuję! – kolejne uderzenie wylądowało na wypiętej pupie.
– Ale… – nie dokończyła tego, co chciała powiedzieć. Słowa zamieniły się w przeciągły jęk, gdy penis de Fossarta powoli zagłębiał się w jej odbyt.
Rozkosz zawładnęła ciałem Francuza. Dopiął swego, sprawiając, że hardość kochanki zniknęła. Z zaciśniętymi na lichej poduszce dłońmi kwiliła cicho, przyjmując kolejne pchnięcia kapitana. Gdy po raz drugi tej nocy osiągnął spełnienie, opadła bez sił na pryczę, czując niezwykłą słabość w kolanach. Czuła przykry ból z tyłu, który rozpływał się dopiero na udach i w dolnej części pleców.
– Muszę przyznać, że przychodząc sprawiłaś mi miłą niespodziankę – westchnął zadowolony z siebie Guillaume. – Skoro już raz to zrobiłaś, to będziesz tak czynić regularnie, gdy tylko będę miał ochotę.
Zmęczona Elisabetta nie odpowiadała.
– W końcu uwielbiasz przecież łotrów – zaśmiał się drwiąco. – Prawda?
– Tak – nie miała siły na więcej słów.
– Muszę się dobrze wyspać, więc wróć do siebie jak najprędzej! – de Fossart czuł się spełniony. Nie miał zamiaru litować się zbytnio nad tą dziwką, choć musiał przyznać, że mile go zaskoczyła. Zapomniał o frustracjach i żalach. Gdy wyszła chwiejnym krokiem, cała obolała, z przyjemnością odpłynął w sen. Nawet posłanie nie było już tak dokuczliwie.
*****
Costanza dostrzegła Elisabettę szykującą skromny posiłek dla więźniów. Florentynka sprawiała wrażenie umęczonej i domyślała się, co za tym się kryło. Nocnych odgłosów dobiegających zza drzwi de Fossarta nie sposób było z czymkolwiek pomylić. Postanowiła zapytać ją o to wprost.
– Witaj – rzekła, podchodząc bliżej. – Czemu to zrobiłaś?
Elisabetta bez słowa opuściła głowę.
– Było aż tak źle? – spytała łagodniej Constanza.
Młoda wdowa odpowiedziała skinieniem. Potężny rumieniec świadczył o dławiącym ją wstydzie.
– Mówiłam ci, że to okrutnik i drań – nie mogła darować sobie przygany. – Po co to zrobiłaś?
Znów ociągała się z odpowiedzią, udając pochłoniętą nakładaniem jadła do misek.
– Pamiętasz pani, jak rozmawialiśmy o kapitanie?
– Tak, ale co to ma do rzeczy?
– Mówiłaś, że pozabija nas tu wszystkich, taki jest niezadowolony – przypomniała Wenecjance. – Widziałam jak na mnie patrzy, jak obłapia mnie wzrokiem, więc pomyślałam, że jak mnie posiądzie, stanie się spokojniejszy.
– Tak to sobie wymyśliłaś – pokiwała ze zrozumieniem głową. – Nie musiałaś jednak tego robić.
Pani Mercatelli wciąż nie patrzyła jej w oczy.
– Ty natomiast, pani, nie musiałaś zabierać mnie z Florencji – wyznała i ruszyła w odległy koniec korytarza. Najwyraźniej chodzenie sprawiało jej problem, bo szła powoli, krzywiąc się przy każdym kroku. Costanza złapała ją za ręką i przytrzymała.
– Zrobił ci to? – domyśliła się.
Kiwnięcie głowy potwierdziło jej przypuszczenia.
– Porozmawiam z nim – była zła na Francuza.
– Nie czyń tego! – zaprotestowała Florentynka. – To pogorszy sprawę.
– Jak to?
– On chce, żebym była na każde jego skinienie – młoda wdowa wyznała zawstydzona. – Rozsierdzi go twoja interwencja.
– Mam więc pozwolić, by krzywdził cię dalej?
– Nie będzie tak źle – blado uśmiechnęła się pani Mercatelli. – Święta, jak obydwie
wiemy, nie jestem. Poradzę sobie.
Costanza pokiwała głowa po raz drugi. Nie była łagodną niewiastą, litująca się nad każdą duszą, ale ta sytuacja wcale jej się nie podobała.
– Jak chcesz – zgodziła się. – To jednak zaniosę dzisiaj ja!
Zabrała z rąk Elisabetty naczynia.
– Dziękuję.
– Jestem zła! – stwierdziła Wenecjanka. – Odpocznij i nie pokazuj mi się na oczy!
Odprowadziła wzrokiem idącą chwiejnie młoda wdowę, a potem zaniosła posiłek więźniom. Odszukała francuskiego najemnika, który był w zadziwiająco dobrym humorze. Wiedziała dlaczego i złość w niej aż kipiała.
– De Fossart, wczorajszej nocy ciężko było usnąć z powodu podejrzanych krzyków – wypaliła, nie witając się z Francuzem.
– Gdzie twoje maniery, moja droga? – fałszywy uśmiech wykwitł na twarzy najemnika. – A co do krzyków, spałem jak niemowlę, nic nie kojarzę.
– Darujmy sobie grzeczności – Costanza miała ochotę napluć mu w twarz. – Źle się czuję w roli przyzwoitki i nie obchodzi mnie, co pani Mercatelli robi nocami, ale gdy będziesz kolejnej nocy spał jak niemowlę, nie chcę stwierdzić, że stała się jej jakaś krzywda.
Mina Francuza mówiła wszystko. Nie znosił jej poleceń, gróźb i pouczeń.
– Wiem, że uważasz się za niezwyciężonego – dodała, gdy milczał. – Jeśli jednak nie posłuchasz, sprawdzę to, wydając odpowiednie polecenie Tibaldowi, zrozumiałeś?
Widziała jak zaciska ze złości szczęki i w duchu cieszyła ją ta reakcja. Dopóki della Rovere i D’Amboise byli sojusznikami, mogła pozwolić sobie na takie zachowanie.
– Masz moje słowo. Nic jej nie będzie – obiecał kapitan.
– Zatem nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci udanej następnej schadzki – uśmiechnęła się sztucznie Wenecjanka. – Piękny poranek, prawda?
Odchodząc, czuła na sobie jego wściekłe spojrzenie. Gdy sojusz się skończy, będzie musiała zadbać o to, by być jak najdalej od tego bandyty. Ewentualnie pozbyć się go na zawsze.
– 3 –
Dantin był w Mediolanie ledwie drugi raz. Gdyby chodziło o zwykłe zadanie, a upływający czas nie był aż tak istotny, poświęciłby zapewne dzień czy dwa na lepsze zapoznanie się z miastem. Tym razem nie stać go było na taki luksus. Gdy wieczorem dotarł do celu, darując sobie ablucje i odpoczynek czym prędzej spotkał się z człowiekiem pracującym dla rzymskiej gildii. Ten wyznał mu, iż jedna z tutejszych dziwek opowiadała o mężczyźnie, który odurzony winem chwalił się przed nią i jej towarzyszkami, że rozmiłował w sobie papieska córkę. Mateo porównując opis tego człowieka, podany przez mediolańskiego informatora, z tymi, jakie otrzymał od służby w Subiacco, doszedł do wniosku, że jest na właściwym tropie. Dopiero gdy uzyskał potrzebne informacje, pozwolił sobie na pozbycie się brudu i zmęczenia po podróży. Wystarczyło mu kilka godzin snu i niezbyt obfity posiłek, by poczuł się jak nowo narodzony.
Postanowił zaskoczyć podejrzanego mężczyznę na jego własnym terenie. Ze słów informatora wynikało, że poszukiwany przez niego osobnik wynajmuje pokoje w jednym z najlepszych lokali w Mediolanie.
Gdy zapukał jednak do właściwych drzwi, odpowiedziała mu cisza. Dostanie się do środka nie stanowiło dla niego problemu, ale obeszło się bez tego. Zza rogu wynurzyła się drobna postać młodej pokojówki, która rumieniąc się wyjaśniła mu, że lokator z tego pokoju często spędza czas w oberży „Srebrny Dzban”, która znajduje się po drugiej stronie ulicy. Prawie zawsze, gdy nie odwiedza go niezwykle urodziwa dama. Tak jak wczoraj na przykład. Wspominając o kobiecie, dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej. Dantin domyślał się dlaczego.
Wspomniany przez pokojówkę lokal należał do takich, gdzie byle chłystek nie wejdzie. Już przy wejściu Mateo musiał sięgnąć do sakiewki, by udowodnić, że jest godny przestąpić próg tego przybytku. Rozglądając się stwierdził, że większość klientów stanowią tu kupcy, miejscy rajcy, szlachcice i im podobni, nie dość majętni, by bawić się na specjalnie zorganizowanych przyjęciach zarezerwowanych dla najbogatszych, ale wystarczająco dobrze sytuowani, by nie musieć znosić towarzystwa prostaczków. Było tu drożej, schludniej oraz zacniej. Nawet usługujące dziewki, choć równie mało cnotliwe, jak w lokalach gorszej reputacji, były czystsze i
bardziej urodziwe.
Przy szynkwasie zamówił piwo, a gdy mu je podano, rzekł do grubego oberżysty:
– Szukam pewnego człowieka. Nie znam jego imienia, ale wiem, że mieszka naprzeciwko i często do was zagląda.
Jego rozmówca był tym z gatunku nieufnych. Obrzucił go ponurym spojrzeniem.
– Chyba nie wiem, o kogo ci chodzi, panie.
– „Chyba” to nie to samo co „na pewno” – uśmiechnął się Dantin, wygrzebując z sakiewki kilka drobnych monet. – Piwo jest znakomite. Poczekam, może coś sobie przypomnisz.
Podsunął miedziaki w stronę mężczyzny za kontuarem.
– Co masz do tego człowieka? – oberżysta spuścił nieco z tonu. – Jeśli chcesz tu robić jakaś awanturę, to…
– Żadnych awantur, przyjacielu! – przerwał mu Mateo. – Jestem mu winien pieniądze, piliśmy wczoraj i… sam wiesz, jak to jest.
– Jeśli się nie mylę, to chodzi ci o tego, który tam w rogu gra w kości – Dantin skierował wzrok we wskazanym kierunku.
– Którego dokładniej?
– Tego ślicznego – prychnął mężczyzna za szynkwasem. – Drugiego od ściany i…
– Już wiem, dziękuję – papieski zausznik dopił piwo i ruszył w stronę grających.
Wśród siedzących przy stole i kłębiących się wokół niego ludzi szybko wyłowił swój cel. Odczekał kilka kolejek, obserwując jak młody mężczyzna o niemal niewieściej urodzie umiejętnie oszukuje pozostałych graczy. Przesunął się za jego plecy, by udaremnić mu ucieczkę i gdy tamten zagrzechotał kościami przed rzutem, przemówił:
– Usignolo!
Kości potoczyły się po ławie. Wynik był zadowalający, ale chyba przestał interesować fałszywego barda z Subiacco. Przestraszony, szarpnął się do tyłu, lecz czując, że nic nie wskóra, krzyknął tylko do siedzącego z boku wyrostka, wskazując dłonią na wyjście. Chłopak wybiegł z oberży szybciej niż zaszczuty jeleń.
Dantin zaklął szpetnie w myślach, ale w tej chwili najważniejszy był dla niego człowiek podający się w Subiacco za Usignola.
– Nie próbuj żadnych głupot! Naokoło jest mnóstwo naszych ludzi, nie wymkniesz się – skłamał.
Kolejny z graczy puścił kości w ruch, ale zanim się zatrzymały, papieski współpracownik przykrył je dłońmi. Dookoła podniosły się gniewne okrzyki.
– Wybaczcie panowie moje zachowanie – Mateo próbował przekrzyczeć narastający tumult. – Zaraz się z niego wytłumaczę.
Gniewne okrzyki przerodziły się w niespokojne szepty.
– Przerwałem grę z dwóch powodów. Po pierwsze, chcę aby ten człowiek natychmiast opuścił ze mną lokal – mówiąc to wskazał minstrela z Subiacco.
– Dlaczego? – zapytał jeden z graczy.
– To już moja sprawa – odparł spokojnie Dantin. – Drugim powodem jest to, że nie mogłem patrzeć, jak jesteście oszukiwani.
Jego słowa zrobiły odpowiednie wrażenie. Powstała wrzawa. Fałszywy bard ponowił próbę uwolnienia się, ale potężny uścisk na karku skutecznie mu to uniemożliwił .
– Jak to? Kto jest oszustem? Niemożliwie!
– Rozumiem, że jako szanowani obywatele nie macie o tym bladego pojęcia – kontynuował wyjaśnienia Mateo. – Powiem wam o co w tym chodzi.
Przyjrzał się kościom dokładnie, nim powierzył je jednemu z graczy. Poinstruował go, jak ułożyć je w ręce i zachęcił do rzucenia. Wynik był doskonały. To samo zrobił kolejny gracz. Rezultat się powtórzył.
– Jak to możliwe?
Dantin uśmiechnął się pod nosem.
– Kości maja odpowiednio spiłowane rogi – wyjaśnił. – Ułożone odpowiednio w ręku dadzą pożądany wynik.
– Kto mógł to zrobić?
– Ten tutaj, po którego przybyłem – wykręcił ręce Usignola do tyłu. – Nie martwcie się, kara go nie minie.
Najbliższy z graczy zamachnął się i wymierzył oszustowi słaby policzek.
– Zostawiam wszystkie wygrane przez niego pieniądze – stwierdził spokojnie Mateo.
– Oraz te, które ma przy sobie, jako wyrównanie waszych krzywd.
Odnalazł przytroczony do pasa trzos, sprawnie go odwiązał i rzucił na środek ławy.
– Czas nagli, panowie. Opuszczamy was, życząc udanej zabawy.
Pchnął wystraszonego Usignola w stronę wyjścia. Na ulicy odszukał zaciszny kąt i związał mu ręce na plecach.
– Ponoć jesteś minstrelem – zakpił. – Znajdziemy więc odpowiednie miejsce, gdzie wszystko mi wyśpiewasz .
Przerażona mina młodego mężczyzny dobitnie świadczyła, że nie będzie z tym żadnych problemów.
*****
Z każdego kąta dochodził mdły zapach stęchlizny, wymieszany z wonią moczu i kału. Paskudna mieszanka, ale ruina spełniała wszystkie wymogi miejsca, jakiego potrzebował Dantin. Nie dość, że odosobniona, to znajdowała się w okolicy o najgorszej reputacji w Mediolanie. Takie piekło na ziemi, które, obok dzielnic reprezentacyjnych i bogaczy posiada obowiązkowo każde większe miasto.
Papieski współpracownik wszedł do ciemnego pomieszczenia, otrzepując dłonie z kurzu. W kącie siedział zakneblowany fałszywy minstrel. Skrępowane nogi miał podkulone, a ręce skrępowane na plecach. Na wszelki wypadek Mateo przywiązał go krótkim sznurem do wystających ze ściany resztek łańcucha. Twarz młodzieńca była czerwona i nabrzmiała z wysiłku. Z jego oczu można było wyczytać strach i rezygnację.
– No dobra, zrobiłem co miałem zrobić – zakomunikował Dantin, podsuwając sobie spory kamień, aby miał na czym usiąść. Następnie pochylił się i wyjął knebel z ust jeńca. – Pytanie pierwsze: kim naprawdę jesteś?
– Mam na imię Jacopo, pochodzę z okolic Wenecji.
– Tylko tyle?
– Jestem nikim, panie. Nikim.
– Każdy jest kimś – stwierdził filozoficznie Mateo. – Ty na przykład: oszustem, wspólnikiem porywaczy, a także głupcem, który zadarł z niewłaściwymi ludźmi.
– Panie, proszę cię …
– Przestań skamleć! – warknął papieski zausznik. – Dlaczego pomogłeś w porwaniu Lucrezii Borgii?
– Potrzebowaliśmy pieniędzy! Mieliśmy długi i wiodło nam się nieciekawie – wyrzucił z siebie więzień. – Poza tym… to Orsola zgodziła się na wszystko, co zaproponowała jej Costanza!
Dantin przyłożył palec do ust.
– Ciii… spokojnie, po kolei! Kim jest Orsola?
– To moja przyjaciółka, a właściwie kochanka – usłyszał odpowiedź.
Kolejny element łamigłówki został rozwiązany. Przyjaciółka, czyli panna Piavanti.
– A Costanza?
– Znam właściwie tylko jej imię – przyznał Jacopo. – To niebezpieczna kobieta, o niezwykłej urodzie. Złote włosy, figura bogini i…
– Ma piętno na ramieniu? – zainteresował się Mateo.
– Piętno? Nie wiem, może Orsola by wiedziała. Ona zna lepiej tą kobietę.
– Gdzie ona jest?
– Nie wiem. Rozstaliśmy się.
Dantin wiedział, że przesłuchiwany kłamie. Odpowiedź była zbyt gładka, zbyt szybka. Pomimo strachu, ten tchórz próbował chronić kochankę.
– A gdzie pobiegł chłopak, któremu dałeś znak w „Srebrnym Dzbanie” ? – zapytał.
– Nigdzie. Chciałem, żeby się ratował.
Znów kłamstwo. Jacopo wyraźnie uciekał spojrzeniem w bok.
– Posłuchaj mnie dobrze! Nie życzę sobie kłamstw! – oznajmił więźniowi lodowatym głosem. – Powtórzę więc ostatnie dwa pytania. Gdzie jest twoja przyjaciółka i co z tym chłopakiem?
Chcąc skłonić więźnia do wyjawienia prawdy, dobył sztylet i sugestywnie zademonstrował mu ostrze.
– Ona też jest w Mediolanie, a chłopak miał ją ostrzec – oszust niemal wypluł z się siebie informacje.
– A gdzie dokładnie pobiegł?
– Do rezydencji hrabiego Astori – wyjaśnił fałszywy minstrel. – On… on zadurzył się w Orsoli i…
– Daruj sobie wyjaśnienia! – Mateo przerwał mu ostro. – Wiem czym się paracie!
Jacopo z każdą chwilą był bardziej przerażony. Ale Dantin nie czuł nawet odrobiny
litości dla tego tchórzliwego oszusta. Skrzywił się pogardliwie, zauważając ciemną plamę na kroczu mężczyzny.
– Kim jest Astori?
– Odkąd księstwo jest w rękach Francuzów, to jeden z najbardziej wpływowych mediolańczyków – drżącym głosem wyjawił fałszywy bard. – Sprzyjał im jawnie od zawsze, a teraz włazi w tyłki, sporo na tym zyskując.
– Dobrze. Teraz nie pozostaje ci nic innego, jak opowiedzieć o wszystkim, co miało miejsce w Subiacco – polecił więźniowi Mateo. – Czasu mamy mnóstwo, postaraj się więc, niczego nie pominąć!
Potok słów wylał się z ust Jacopa. Zgodnie z przewidywaniami Dantina, oszust był człowiekiem słabym. Obawiając się tortur, nie miał żadnych oporów, by wyznać prześladowcy wszystko, co wiedział. Nie był też zbyt inteligentny ani przewidujący. Złaknionym uniesień niewiastom być może to wystarczało. Zabrakło mu wszakże domyślności, by przewidzieć, co uczyni z nim Mateo, gdy już uzyska wszystkie informacje. Gdyby to wiedział, być może wybrałby milczenie. Strach jednak pozbawił go możliwości klarownego rozumowania. Gdy skończył, jego twarz była czerwona z wysiłku i mokra od potu. Wyglądał żałośnie.
– Wygląda na to, że nasze spotkanie dobiegło końca – Dantin zaszedł oszusta od tyłu. Przez moment dotykał sztyletem więzów, którymi skrępował mężczyznę.
– Powiedziałem ci wszystko panie, jak chcia… aaa… argh – w oczach Jacopa zatliła się na moment nadzieja, po to tylko, by ustąpić zaraz przerażeniu i bólowi. Ostrze broni gładko zanurzyło się w szyję fałszywego minstrela. Szarpnął całym ciałem, przewrócił zachodzącymi mgłą śmierci oczami. Po chwili już nie żył.
Dantin wydobył zwłoki z kryjówki i zawlókł do przygotowanego wcześniej dołu. Wrzucił tam trupa i zasypał ziemią. Wierzch prowizorycznej mogiły przykrył warstwą kamieni, których nie brakło dookoła. Odrobina wysiłku sprawiła, że był bardzo zadowolony z efektu. Dla osób postronnych to miejsce będzie wyglądało zupełnie zwyczajnie.
Uprzątnął miejsce egzekucji ze wszelkich śladów i nie ociągając się oddalił, powtarzając sobie to, co usłyszał od nieszczęsnego Jacopa. Myślami był już przy jego towarzyszce.
*****
Dom Astoriego był okazały i zaskakująco dobrze chroniony. Hrabia miał się zapewne czego obawiać. Zwolennicy mediolańskiej wolności raczej nie miłowali romansującego z francuską władzą pobratymca.
Odnalezienie i uprowadzenie Orsoli wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem i Dantin nawet nie rozważał takiej możliwości. Tym bardziej, że kobiety tam nie było. Od gadatliwego służącego uzyskał informację, że nowa kochanka arystokraty wyjechała w pośpiechu. Musiał więc się tam dostać, by zadać kilka niewinnych pytań. To zmniejszało ryzyko i Mateo był pewien, że mu się uda. Od tego samego sługi dowiedział się, w której części domu znajduje się sypialnia gospodarza. Teraz wystarczyło tylko poczekać.
Sforsowanie ogrodzenia nie sprawiło mu żadnych kłopotów. Wypatrzył miejsce odpowiednie do tego, by wspiąć się po ścianie na wyższe kondygnacje i zarzucił linę zakończoną kotwiczką. Sprawdził, czy trzyma się mocno i rozpoczął wędrówkę w górę. Ciemny strój czynił go niemal niewidocznym. Tylko wprawne oko kogoś kto wiedział, czego szukać, mogłoby wypatrzyć Dantina. Tak się jednak nie stało. Gdy dotarł do celu, wciągnął linę i zaczepił, by skorzystać z niej w drodze powrotnej. Pozostało mu kilka niebezpiecznych kroków po niezbyt szerokim gzymsie, ale nauki Tinta i praktyka nie poszły na marne. Pokonał tę trudność z niezwykłą sprawnością.
Jedna z okiennic do komnat Astoriego była uchylona, na co po cichu liczył, biorąc pod uwagę, jak ciepła była to noc. Zbyt wczesne przebudzenie się gospodarza mogłoby być fatalne w skutkach, dlatego wszedł do środka, starając się czynić jak najmniej hałasu.
Astori spał, głośno chrapiąc. Mateo nie chciał niepotrzebnych krzyków. Podszedł do łoża hrabiego i delikatnie potrząsnął jego ramieniem.
– Panie! – starał się być najciszej.
Arystokrata przekręcił się na bok i dalej smacznie spał.
– Panie hrabio! – tym razem szarpnął ramieniem mocniej.
Osiągnął cel. Mężczyzna otworzył oczy, obrzucił nieprzytomnym i gniewnym spojrzeniem najbliższe otoczenie, zatrzymując wzrok na postaci obok jego łoża.
– Kim ty jesteś? – wymruczał gniewnie pytanie.
Dantin przyłożył palec do ust, nakazując hrabiemu milczenie i machnął mu przed nosem sztyletem.
– Nie chodzi mi o ciebie panie – wyszeptał. – Chcę kilku odpowiedzi i zostawię cię w spokoju. Po warunkiem, że nie zrobisz niczego głupiego.
Astori ze zrozumieniem pokiwał głową. Był przestraszony, ale nie na tyle, by nie zachować zdrowego rozsądku.
– Chodzi o twą nowa kochankę – wyjaśnił papieski współpracownik.
– Ach, więc to ty…
– Co masz na myśli? – zaciekawił się Mateo.
– Bianca… to znaczy panna Nocerini wszystko mi wczoraj wyznała – pogardliwie przyznał arystokrata.
A zatem Orsola, wcześniej występująca jako pani Piavanti, teraz była Bianką Nocerini. Dantin był coraz bardziej ciekaw tej sprytnej osóbki.
– Mógłbyś mówić jaśniej! – zażądał.
– Byłeś jej adoratorem, prawda? – kontynuował Astori. – Nie mogąc się pogodzić z odrzuceniem, prześladujesz biedną niewiastę!
Papieski współpracownik zaśmiał się pod nosem. Bez względu na to, czy mężczyźni są usposobieniem wszelkich cnót, łotrami bez czci i wiary, szujami czy świętoszkami, i tak większość z nich uwierzy w słowa kobiety, z którą chadzają do łóżka.
– To kłamstwo. Ona tobą manipuluje, hrabio – wyjaśnił. – W zasadzie, powinieneś być mi wdzięczny, że się pojawiłem.
– Aha – prychnął gospodarz.
– Uwierzysz czy nie, twoja wola – odparł zausznik Borgii. – Ja jednak chcę wiedzieć, gdzie ona jest.
Mediolańczyk milczał, analizując położenie w jakim się znalazł. Niespodziewany gość wyglądał na zdesperowanego, śmiałego i gotowego na wszystko.
– Jesteś politykiem, umiesz kalkulować – przekonywał go Mateo. – Jeśli nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć, odbiorę ci życie.
Oczy Astoriego zaokrągliły się z przerażenia. Poruszył się niespokojnie w łożu.
– Czy ta kobieta jest tego warta? – odpowiedź na to pytanie mogła być tylko jedna.
– Wyjechała do Legnano. Mam tam niewielki dom.
– Sama?
– Nie. Przydzieliłem jej czterech swoich ludzi.
– Uwierz mi hrabio, że ta kobieta nie darzyła cię uczuciem – wyznał wyraźnie markotnemu arystokracie Dantin.
– Jakoś nie wierzę w twe słowa.
– Zanim cię opuszczę, panie, mała rada – papieski współpracownik nie zamierzał dalej rozwiewać wątpliwości tego człowieka. – Nie próbuj robić czegokolwiek w obronie tej oszustki! Daruj sobie wysyłanie kolejnych ludzi!
– Czemu myślisz, że tak bym postąpił? – zareagował na jego słowa Astori.
– Znam takich jak ty – stwierdził sucho Mateo. – Jeśli to uczynisz, pojawią się niepotrzebne ofiary, a jak ci mówiłem, ona nie jest tego warta.
Dał gospodarzowi chwilę na oswojenie się z tymi rewelacjami, a potem bez ostrzeżenia, z odpowiednią siłą uderzył rękojeścią noża w tył jego głowy. Arystokrata zwiotczał, tracąc przytomność.
Nocny gość równie cicho jak się pojawił, opuścił komnatę i dom Astoriego.
Nie tracąc czasu, Dantin jeszcze w nocy wyruszył do Legnano. Hrabia – sądząc po tym, jak go potraktował – powinien jeszcze dłuższy czas być nieprzytomny, ale nie był pewien, czy dumny arystokrata po odzyskaniu przytomności posłucha jego rady. Wolał uniknąć starcia ze zbyt dużą liczbą przeciwników, a wyglądało na to, że czterech już czekało na niego na miejscu. Spinał więc konia, chcąc znaleźć się tam jak najszybciej.
Świtało, gdy dotarł na miejsce. Nie zważając na wczesną porę, urządził pobudkę mieszkańcom rezydencji. Przygotowany na walkę, doznał rozczarowania, zastając tylko służbę. Orsola najwyraźniej przekonała swoich opiekunów do zmiany planu i celu podróży. Dantin był zły i rozczarowany.
Nie zwykł się jednak poddawać, zaczął więc rozpytywać w mieście o sprytną oszustkę, a gdy nie przyniosło to żadnych rezultatów, wrócił ta samą trasą, którą przybył, zakładając, że jeśli tamci zboczyli gdzieś z gościńca, to uczynili to na drodze z Mediolanu do Legnano.
W końcu szczęście uśmiechnęło się do niego.
Zgubą sprytnej oszustki i jej pomocników okazały się głód i pragnienie. Nie bacząc na swoje bezpieczeństwo, zatrzymali się w przydrożnej karczmie w Cantalupo, mniej więcej w połowie drogi między Mediolanem a Legnano. Tam zjedli w pośpiechu, ale gospodarzowi tego przybytku udało się podsłuchać, że kierują się do Nerviano, gdzie mieszkała rodzina któregoś z mężczyzn.
Mając nadzieję, że to był ich ostatni fortel, Dantin spiął konia i ruszył w dalszy pościg.
*****
Orsola Carappi nigdy nie bała się tak bardzo, jak w dniu, gdy młody pachołek przyniósł wiadomość ze „Srebrnego Dzbana”. Jacopo znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ale sam sobie był winien. Nigdy nie potrafił trzymać języka za zębami! Bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak ten dureń przechwala się chędożeniem Lucrezii. Głupiec!
Miała do niego słabość, lecz wigor i fantazja, którymi wykazywał się w łożu, nie powinny pozbawiać jej rozsądku. Należało rozstać się z nim dużo wcześniej. Obawiała się, że podążający ich tropem mężczyzna zadba o to, by już nigdy nie spotkała towarzysza licznych przygód.
Teraz wszakże musiała się martwić o siebie.
Na szczęście strach, który z początku sparaliżował Orsolę ustąpił. Przekonała swoją najnowszą zdobycz – Astoriego, by udzielił jej pomocy. Co więcej, wykorzystując swoją urodę i wdzięk nakłoniła czterech przydzielonych jej przez hrabiego ochroniarzy do zmiany celu podróży. Była z tego dumna. Miała nadzieję, że skutecznie pokrzyżuje to szyki oprawcy, który zapewne ruszy też jej śladem. Ten fortel kosztował ją wprawdzie złamanie żelaznego postanowienia, by nie wdawać się w miłosne gry z mężczyznami niskiego pochodzenia, ale cóż to znaczyło wobec groźby utraty życia. Ten jeden raz mogła zrobić wyjątek! Tym bardziej, że ci czterej byli niczym otwarte księgi dla wprawionej w odczytywaniu męskich pragnień i dusz sprytnej Wenecjanki.
Przez kilka dni będzie chętna i spolegliwa, a potem zacznie pomału pozbywać się tych prostaków. Nie będzie miała z tym żadnego problemu. Już teraz dwaj najbardziej krewcy skakali sobie do oczu, nie mogąc ustalić, który z nich powinien pierwszy skorzystać z jej wdzięków. Wystarczy kilka odpowiednich słów, jakieś znaczące niedopowiedzenie i awantura stanie się faktem. W takim wypadku często pojawiają się trupy. Zazdrość i pożądanie to silny bodziec ku temu, by wyprawić bliźniego na lepszy świat. Pozostali dwaj byli ludźmi słabszych charakterów i nie wątpiła, że na nich również
znajdzie odpowiedni sposób.
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Były paskudne, ale przekonała się już dawno temu, że, aby przeżyć w tym świecie, należało być bezwzględnym.
Musiała tylko poczekać. Odgrywanie delikatnej damy pozwoli sobie samej stopniować wątpliwą przyjemność oddawania się tym czterem prostakom. Niech myślą, że są górą, ale to ona będzie decydować kiedy i z którym z nich legnie do łoża. Nawet się nie spostrzegą, jak jej plan sprawi, że pourywają sobie nawzajem łby. Wtedy pomyśli o przeniesieniu się gdzieś daleko, poza Italię. Francja byłaby chyba odpowiednia.
Wszystko układało się w spójną całość. Strach odchodził gdzieś w niebyt. Orsola znów poczuła się bezpiecznie. Na tyle, by słysząc kakofonię czterech podniesionych głosów roześmiać się cicho. Ożywiona dyskusja trwała w najlepsze. Najwyraźniej trudno było im ustalić, który z nich pierwszy skorzysta z jej wdzięczności.
Jak tak dalej pójdzie będą musieli zagrać o mnie w karty lub kości, pomyślała Wenecjanka. Te myśl przyprawiła ją o przyjemny dreszcz. Prostacy czy nie, ale toczyli o nią spór. Mile to łechtało kobiecą próżność pani Carappi.
Pod suknią, między udami poczuła wilgotne ciepło.
Chyba jej układny, fałszywy brat miał jednak rację. Nosiła na duszy piętno dziwki. Nie zamierzała z tego robić tragedii, a rodzina dawno przestała się dla niej liczyć. Odkąd zmarł ojciec, a brat się od niej odwrócił, uważała się za sierotę.
Dyskusja za ścianą trwała, a ona była coraz bardziej mokra. Podkuliła nogi i zadarła suknię wyżej. Bez skrępowania sięgnęła do źródła pulsującej przyjemności. Zetknęła palce z wilgocią i przymknęła oczy. Jak zwykle w takich sytuacjach, przywołała obraz Flavia Barbarigo, bratanka poprzedniego weneckiego doży i jednego z jej pierwszych kochanków. Nie pozwolono im zbyt długo się sobą cieszyć, ale ten syn dumnego i wpływowego rodu na zawsze chyba pozostanie niespełnioną miłością jej życia.
To palce Flavia błądziły teraz płytko we wnętrzu jej kobiecości. Wyobraźnia podsuwała coraz to nowe obrazy dawnego kochanka. Orsola była coraz bardziej podniecona. Skupiła się na małym guziczku u zwieńczenia wilgotnych warg. Pocierała go, wyobrażając sobie, że to język syna rodu Barbarigo. Potrzebowała tego. Całe napięcie ostatnich dni ostatecznie z niej uleciało. Zagryzła wargi i wsunęła palce głębiej. Pieszczota pochłonęła ją bez reszty. Bezwiednie położyła drugą dłoń na prawej piersi. Wcisnęła ją pod suknię, sięgając sterczącego sutka. Zacisnęła palce i jęknęła głucho. Masując jednocześnie pierś i cipkę, zupełnie się zatraciła .
Ta samotna gra miłosna sprawiła, że nie spostrzegła, kiedy głosy za ścianą zamilkły. Była o krok od spełnienia, gdy drzwi komnaty otwarły się gwałtownie. Krzyknęła przerażona. W progu stanął nieznany jej mężczyzna. Oderwała drżące dłonie od ciała, ale nie zdążyła poprawić stroju. Opuściła nogi, ale suknia złośliwie pozostała wysoko, odsłaniając jedno z jej zgrabnych ud. Także pierś wysunęła się z dekoltu sukni razem z dłonią, która jeszcze chwilę temu pieściła ją zapamiętale.
Obcy skwitował ten widok uśmiechem. Na ile pozwolił jej na to paraliżujący strach, Wenecjanka poprawiła strój, starając się zachować resztki godności.
– Witaj Bianko, Emiliano, a może po prostu Orsolo – takie powitanie rozwiało wątpliwości co do tego, kim jest niespodziewany przybysz.
Milczała. Nie sądziła, by spodziewał się odwzajemnienia przywitania.
– W izbie obok czterech krzepkich mężów, a ty tu sama, skazana na własne siły – żartując zbliżył się do niej.
Skuliła się mimowolnie. Miała ochotę krzyczeć, ale głos utknął gdzieś w połowie drogi.
– Nie byłaś grzeczna, prawda? – ni to zapytał, ni to stwierdził obcy. – Nie obchodzi mnie Astori, ani inni mężczyźni, których wykorzystałaś. Jednak to, co się stało w
Subiacco, jak najbardziej mnie interesuje.
– Ja… ja robiłam co mi… kazano – udało jej się wydusić z siebie. – Zmuszono mnie.
Sługa Borgiów najwyraźniej był innego zdania. Pokiwał głową, grymasem kwitując jej tłumaczenia. Usiadł koło niej i sprawnie przeszukał łoże. Nie znalazł nic niepokojącego. Zza pasa wyciągnął kawałek sznura i oplótł nim nadgarstki Orsoli, po czym przywiązał do łóżka.
– Wybacz, ale zależy mi na moich oczach – wyjaśnił spokojnie. – Nie chciałbym, żebyś mi je wydrapała.
Sens tych słów dotarł do niej po chwili. Wydrapała? Przecież nie miała siły mu się przeciwstawić! Była obezwładniona strachem! Nie chciała umierać!
– Proszę, panie, nie rób mi krzywdy – jęknęła błagalnie.
– To zależy tylko od ciebie – wyznał. – Od twoich odpowiedzi i zachowania. Rozumiesz?
Skinęła głową. Wiedziała, że to bardziej życzenie niż prawda, ale może jednak nie kłamał. Nie wyglądał na bandytę. Emanował siłą, był bardzo przystojny.
– Twój druh Jacopo opowiedział mi o wydarzeniach w Subiacco – przemówił po krótkiej chwili milczenia. – Darujemy więc sobie powtarzanie tego samego.
Na wzmiankę o przyjacielu, Orsola znów skuliła się w rogu łoża. Jacopo! Biedny durniu, to wszystko przez ciebie!
– Na początek, kim jest Costanza? – pierwsze pytanie przyprawiło ją o nieprzyjemny dreszcz.
– Kto? Jaka…
– Przestań, bo cię ukarzę! – głos obcego nabrał brzydkich barw. – Kobieta, która stoi za tym waszym przedstawieniem.
Orsola poczuła przenikające na wskroś kłucie w piersiach.
– Nazywa się Costanza Belfanti. Jest Wenecjanką, podobnie jak ja – zaczęła mówić. Nie miała innego wyjścia. – Poznałam ją kilka lat temu, pomogła mi kilka razy.
– Coś więcej?
– Aż tak wiele tego nie będzie – stwierdziła Orsola. – To tajemnicza osoba, większość tego, co o niej wiem, to plotki.
– Śmiało, z chęcią posłucham!
– Podobno jest nieślubną córką wpływowego członka weneckiej Wielkiej Rady – Orsola walczyła o życie, nie trzeba jej było zachęcać do mówienia. – Jej ojciec mógł ponoć zostać nawet dożą, ale przegrał z rodem Barbarigo.
– No proszę…
– Reszta to już jakieś strzępy plotek. Przyszywany ojciec nie pałał do Costanzy miłością – ciągnęła dalej Wenecjanka. – Kryje się za tym jakaś ponura historia, ale nie znam żadnych szczegółów .
– Mam nadzieję, że nic nie zatajasz – mężczyzna spojrzał na nią wymownie.
– Uwierz mi panie, to wszystko co wiem.
– Na razie nieźle ci idzie – pochwalił ją obcy. – Ta historia jednak nie tłumaczy, skąd bierze się tak ważna rola Costanzy w spisku.
– Tego nie wiem, panie – zapewniła Orsola. – Odszukała mnie i zaproponowała sporą sumkę za odegranie roli Emiliany. Owszem, pokusiło mnie, ale wierz mi, gdybym wiedziała…
– Przestań, proszę! – przerwał jej żale sługa Borgii. – Pomyśl teraz dobrze i przypomnij sobie, czy nic nie zauważyłaś albo usłyszałaś czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na dalsze losy Costanzy i porwanej kobiety?
Orsola odczekała chwilę, udając zamyślenie.
– Nie. Na pewno nie – odpowiedziała. – Ona bardzo się pilnowała, by nic nie wyjawić.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas niezadowolenia.
– Może się nie znam na ludziach, ale wydaje mi się, że kłamiesz – przyznał. – Takiej sprytnej, wścibskiej osóbce jak ty, Orsolo, na pewno udało się usłyszeć to i owo.
– Uwierz mi panie, nie.
– Mogę ci spróbować uwierzyć, ale przeczucie podpowiada mi inaczej – Wenecjanka liczyła na inne słowa. – A ja słucham zawsze swoich przeczuć i będę chciał zyskać pewność. Zmuszasz mnie do zastosowania metod, których wolałbym uniknąć.
Orsola zadrżała. Poczuła potężny strach. Nie zniesie bólu! Cierpienie nie było dla niej! Na próżno chciała odnaleźć w oczach mężczyzny oznaki litości.
– Zaraz, zaraz! – nie chciała tego mówić obcemu, ale nie była bohaterką. – Raz jeden, proszę na wszystkie świętości, uwierz mi panie, tylko jeden raz coś usłyszałam.
– Co takiego?
– Gdy mieliśmy się z nią spotkać po raz ostatni, przyjechałam sama, bo Jacopo jak zwykle się spóźnił – musiała to powiedzieć słudze Borgii, po prostu musiała.
– Czekałam na niego, a Costanza ze swoim towarzyszem, takim olbrzymem, rozmawiali i nie zorientowali się, że podjechałam pod dom. Jacopo zaraz się zjawił, ale zdołałam usłyszeć coś o małej wyspie, Genui, jakimś de Fossarcie i Frescone.
– No widzisz, jak chcesz to potrafisz – pochwalił ją nieznajomy. – To bardzo szczęśliwie dla mnie, ale przede wszystkim dla ciebie, że tyle usłyszałaś.
– Mogę liczyć na twoją łaskę, panie? – zapytała trwożliwie Orsola.
– Dostałem to co chciałem, więc oszczędzę ci cierpienia – papieski sługa spojrzał na nią znacząco. – Skoro arystokraci, bogaci kupcy i szlachcice nie mogą się tobie oprzeć, to i mnie coś skapnie z twoich wdzięków.
– Zrobię co zechcesz! – w serce Orsoli wstąpiła nadzieja. Ten oprawca Borgiów nie różnił się od innych mężczyzn. Wszyscy pragnęli ją posiąść.
Patrzyła, jak podnosi się i podchodzi do stołu, gdzie stały trzy kubki i dzban taniego wina. Nalał trunek do dwóch naczyń i na powrót koło niej usiadł. Odstawił na chwilę kubki na pobliską szafkę i uwolnił jej ręce.
– Wypijmy za pomyślne załatwienie sprawy – podał jej naczynie z winem.
Była tak szczęśliwa, że wychyliła całą zawartość jednym haustem. Nie zawsze trzeba być damą!
Nieznajomy podał jej dłoń.
– Usiądź! – nakazał.
Sprawnie uporał się z zapięciami sukni i pozwolił jej opaść na biodra. Zagarnął chciwie piersi, by po chwili kreślić tajemnicze wzory na ciemnych brodawkach. Świat dziwnie zawirował. Nigdy nie działo się to tak szybko. Nerwy i odrobina wina musiały zrobić swoje.
Sługa Borgiów z zadziwiającą delikatnością gładził jej płaski brzuch i linię pleców. Ciepło, coraz intensywniejsze ciepło wypełniało ciało Orsoli. Komnata wciąż wirowała, nie chcąc stanąć w miejscu. Silna dłoń śmiało zagłębiła się w fałdy opuszczonej sukni i zatrzymując się na chwilę w gęstym lesie porastającym łono, dotarła do kryjącej się poniżej kobiecości. Mężczyzna zacisnął palce na guziczku, który jeszcze parę chwil temu sama pieściła, by pobudzić ją jeszcze mocniej. W głowie Orsoli rozdzwoniły się dzwony z wszystkich kościelnych wież Italii. Nie miała siły utrzymać pionu. Opadła na łoże, a jej niespodziewany kochanek zsunął z niej suknię do końca.
Pierwszy raz czuła się tak podczas miłosnego aktu. Mężczyzna pieścił krągłości jej pośladków i bioder równocześnie z kobiecością, a ona poczuła przemożną chęć, by zamknąć oczy i zasnąć. Starała się, by tak się nie stało, ale ciało odmówiło posłuszeństwa, jakby nie miała nad nim żadnej władzy.
Nagły przebłysk zrodził podejrzenia Orsoli. To nie było normalne! Nigdy tak się nieczuła podczas miłosnych uniesień! Ten drań musiał coś dodać do wina! Otruł ją! Chciała się poderwać z łóżka, ale ciało, które tyle razy wzbudzało zachwyt wielu adoratorów, już do niej nie należało. Przerażonymi oczami spojrzała na papieskiego sługę, który przestał już ją pieścić. Wpatrywał się w nią spokojnie, wyraźnie oczekując na to, co się z nią stanie.
Wtedy nabrała pewności. Otruł ją! Serce Wenecjanki zaczęło łomotać jak oszalałe. Ciało wypełniło się gorącem nie do zniesienia. Chciała mu coś powiedzieć. Przekląć go, ale zesztywniały język całkowicie to uniemożliwił. Nie potrafiła rozróżnić, czy to on zaczął ją dusić, dopadając do rozpalonego gardła, czy coś innego, równie groźnego, zaciska się na krtani.
Ciemność stopniowo pochłonęła resztki jej świadomości.
*****
Dantin przez dłuższą chwilę przypatrywał się nagiemu ciału Orsoli. Było bardzo ponętne i w innych okolicznościach nie odmówiłby sobie przyjemności zabawienia się z tak urodziwą niewiastą. Niestety, zgodziła się na coś, co ją zupełnie przerosło i musiała umrzeć. Trucizna, którą udało mu się kupić u arabskiego kupca, jak zawsze okazała się skuteczna. Był to jakiś orientalny specyfik, mało znana jeszcze w chrześcijańskim świecie, którego składnikiem był jad pustynnej żmij. Wybrał taki sposób, bo wydał mu bardziej wyrafinowany, pasujący do ofiary.
Jeszcze raz spojrzał na nieruchome ciało.
Nakrył Orsolę Carappi kocem i wyszedł z komnaty.
Będzie musiał poinstruować tych czterech głupców, których unieszkodliwił w wcześniej, co mają zrobić, a czego czynić żadna miarą nie powinni. Potem bez zwłoki uda się do Genui. Wskazówki od Orsoli, to było dużo, zważywszy jak opornie szło mu wcześniej. Nie miał żadnej pewności, czy to właściwy trop, ale innego nie posiadał i musiał za nim podążyć. Czuł jednak, że jest coraz bliżej tajemniczej kobiety z piętnem, a tym samym bliżej Lucrezii, a może też i Cesara.
– 4 –
Papież Aleksander VI próbował skupić się na swoich obowiązkach, ale szło mu to bardzo słabo. Biskup Allegardi perorował coś zawzięcie, próbując przekonać go do swoich racji, ale następca świętego Piotra już od dobrych paru chwil stracił wątek dyskusji. Myślami był przy Cezarze i Lucrezii, a także przy Dantinie.
Kilka dni temu otrzymał od niego naprędce skreśloną wiadomość, która natchnęła go nadzieją. Mateo podjął trop, który wydawał się właściwy. Znając swojego zaufanego człowieka Rodrigo Borgia nie wątpił, że zrobi wszystko co możliwe, by odnaleźć jego dzieci i doprowadzić do ich uwolnienia. Jednak czekanie przyprawiało go o fizyczny niemal ból. Rzymski hierarcha nie należał do osób cierpliwych.
Z rozmyślań wyrwała go cisza. Biskup patrzył na niego małymi oczkami, wetkniętymi w pucołowatą twarz i najwyraźniej czegoś od niego oczekiwał.
– Wasza Świątobliwość…
– Aaa, tak, to znaczy… wybacz mi czcigodny biskupie, ale moje myśli pobłądziły w stronę innych spraw – zdobył się na przepraszający grymas.
Allegardi nie ukrywał zawodu. Otworzył usta, by wyznać, co myśli o takim braku szacunku, ale papież nie dopuścił go do słowa.
– Mam zgryzotę, bracie biskupie i stąd moje roztargnienie – podniósł się ze zdobnego fotela, najwyraźniej zamierzając opuścić salę. – Jutro przyjdź proszę koło południa, wysłucham jeszcze raz tego, co masz do powiedzenia, ale dziś, proszę wybacz, muszę cię opuścić.
Nie przejmując się kłaniającym się biskupem, czerwonym na twarzy z poirytowania oraz darując sobie wyciąganie uzbrojonej w pierścień dłoni do ucałowania, szybkim krokiem ruszył w stronę swoich apartamentów. Chciał zostać sam. Chciał uspokoić myśli w obecności świeżej i pięknej Beatrice. Potrzebował jej miękkich ust i delikatnych dłoni. Tylko jej towarzystwo było w stanie ukoić skołatane nerwy papieża.
Dziś jednak nie dane mu było zaznać spokoju przy boku młodej faworyty. Wezwana, stanęła w drzwiach w tym samym czasie, gdy pojawił się Michelotto .
– Wasza Świątobliwość, wybacz, że ci przerywam, ale do pałacu przybył posłaniec i zostawił wiadomość – oznajmił wyciągając dłoń z zapieczętowanym pergaminem .
– Od kogo!?
– Nie powiedział, ale zanim zniknął, wspomniał coś o twoich dzieciach.
– Co!? I puściłeś go!? – wybuchnął papież.
– Znasz mnie przecież Wasz Świątobliwość – sługa, a zarazem przyjaciel syna skrzywił się zawiedziony. – O mało nie udusiłem drania, ale to tylko zwykły posłaniec, któremu przykazano powiedzieć, że jeśli nie wróci, Cesare i Lucrezia przepadną na zawsze.
Wzburzony papież niemal rozerwał pieczęć i łapczywie chłonął zapisane na pergaminie słowa. Twarz Borgii stała się mozaiką sprzecznych uczuć. Podniósł się krzesła, nerwowym krokiem dwukrotnie przemierzył komnatę wszerz, a następnie opadł z powrotem na siedzisko.
– Wybacz, moja droga – przypomniał sobie o wezwanej Beatrice. – Sama rozumiesz…
– Ależ oczywiście. Dobranoc, Ojcze Święty. – Dziewczyna dygnęła wdzięcznie i opuściła pomieszczenie.
Gdy byli już sami papież rozkazał Michelottowi:
– Przygotuj na jutro wszystko! – potarł brodę, pokrytą szczeciną siwych włosów. Zawsze dbał o to, by mieć gładkie lico, ale ostatnie wydarzenia sprawiły, że zapominał o tym obowiązku. – Mam być w południe w bazylice Świętego Jana na Lateranie.
– Wasza Świątobliwość, czy mam przygotować się na ewentualność potyczki? – zapytał wierny sługa, nauczony doświadczeniem wielu lat.
– Nie! Nie mam wyjścia! – odparł Rodrigo Borgia. – Muszę się zastosować do udzielonych mi wskazówek.
– Jak sobie życzysz, Ojcze Święty.
– Tak. Tak właśnie sobie życzę – mruknął papież do siebie, pogrążając się w niewesołych myślach.
Nawet nie zauważył, gdy Michelotto opuścił komnatę.
*****
Rodrigo Borgia nie przepadał za tą świątynią. Tak naprawdę, w ogóle nie przepadał za kościołami. Zdecydowanie wolał luksusowe burdele, ponieważ obrzędy, które w nich praktykowano bardziej odpowiadały jego naturze i niespożytym, samczym popędom. Jednak bazyliki laterańskiej nie lubił wyjątkowo, bo kojarzyła mu się z osobą Giuliana della Rovere, który był jej archiprezbitrem. Czy był to przypadek? Czy zaciekły wróg papieża krył się za zniknięciem jego dzieci? Nie miał czasu zastanowić się nad tymi pytaniami, które pojawiły się, gdy przekroczył próg świątyni.
Nie zwracając uwagi na zdobienia i święte posągi bazyliki, odszukał wciśnięty w róg konfesjonał i wszedł do jego wnętrza. Było mu ciasno, ale cierpliwie czekał. W głowie papieża kłębiły się dziesiątki myśli, nie pozwalając się skupić. Na szczęście nie trwało to długo. Za kratą, po prawej stronie pojawił się mroczny cień. Zakapturzony mnich, którego twarzy nie potrafił dostrzec, klęknął na stopniu i Rodrigo usłyszał lekko chrapliwy głos.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Darujmy sobie formułki! –odpowiedział nerwowo papież. – Nie przyszedłeś się przecież wyspowiadać!
– Spokojnie, Ojcze Święty – w głosie zakonnika nie było śladu pokory i uległości. – Posłuchaj mnie uważnie, bo chodzi o życie księcia Valentino i twojej pupilki, Lucrezii!
Chłód bijący od murów bazyliki był niczym w porównaniu z zimnym lękiem, który wypełnił duszę Rodriga po tych słowach. Zbliżył twarz do kraty i blednąc coraz bardziej wysłuchał tego, co miał do powiedzenia tajemniczy mnich. Gdy skończyli, gwałtownie uchylił drzwiczki konfesjonału i wypadł z niego na tyle szybko, na ile pozwalała mu jego postura. Zakonnik zniknął tak samo cicho i niespodziewanie, jak się pojawił. Serce papieża kołatało jak szalone, chwycił się za pierś i opadł na najbliższą ławę. Frustracja szarpała jego ciałem niczym wrony rozdzierające truchło na polu bitwy. Nigdy nie czuł się tak bezradny, jak w tej chwili. Jednocześnie narastał w nim potężny gniew.
Teraz liczył się tylko czas. Jeśli nie stanie się nic, co by odwróciło zły los, jest zgubiony! On i jego rodzina.
Jednak wciąż pozostawał jeszcze Dantin i jego nowy trop. Gdyby okazał się właściwy, a Mateo załatwi sprawę należycie, to wszystko mogłoby się jeszcze obrócić na jego korzyść.
A wtedy biada tym, którzy odważyli się podnieść rękę na Borgiów!
cdn…
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Anonimowy
2014-09-13 at 14:27
Bardzo dobry tekst. Autor jak widzę wraca do korzeni i skupia się na Dantinie, a nie na postaciach pobocznych, co wielce mi odpowiada.
Opowieść snuje się płynnie i bez zastójów. Znacznie płynniej niż poprzednio. Widać duży pisarski postęp.
Dantin to teraz jedna z moich ulubionych serii na portalu. A ten rozdział stanowczo jest moim ulubionym ze wszystkich.
Absent absynt
Anonimowy
2014-09-13 at 18:36
Śledztwo Dantina zaczyna przypominać kryminał w renesansowych dekoracjach. Z tym szczegółem, że nasz bohater jest i detektywem, sędzią i katem w jednej osobie. Mocna historia, zanurzone w realiach interesującej epoki.
Megas Alexandros
2014-09-14 at 09:53
Witam,
z przyjemnością przeczytałem III część sztandarowego już cyklu Sinful Pena. Na powrót mogłem się zanurzyć w świecie renesansowych intryg, walk o władzę, konfliktów między dostojnikami Kościoła, z niesławnym papieżem Aleksandrem VI, czyli Rodrigiem Borgią na czele. Przewodnikiem po tym świecie jest jak zawsze Dantin, protegowany papieża, skrytobójca, niestrudzony wędrowiec przemierzający wzdłuż i wszerz Italię i działający per fas et nefas, by zapewnić hegemonię rodu Borgiów.
W porównaniu z poprzednim odcinkiem, w tym podoba mi się zwłaszcza skupienie fabuły na Dantinie. Wątki poboczne są obecne, ale tytułowy bohater zdecydowanie dominuje. Myślę, że to dobry pomysł konstrukcyjny – pozwala Czytelnikom śledzić losy ciekawej postaci, którą można przy wszystkich zastrzeżeniach polubić (w przeciwieństwie do najemnika de Fossarta czy kardynała della Rovere). Na głównego wroga Dantina wyrosła panna Constanza Belfanti, bezwzględna Wenecjanka w służbie wrogów Borgiów. W następnych rozdziałach chętnie zobaczyłbym więcej scen jej poświęconych, bo to wielce interesująca i śmiertelnie niebezpieczna osóbka.
Zgadzam się z Absent Absyntem, że najnowsza część Dantina pokazuje bardzo pozytywną ewolucję pisarstwa Sinful Pena. Narracja prowadzona jest znacznie pewniejszą ręką, skupia się na tym, co istotne. Język i styl są dużo lepsze, niż jeszcze w poprzednich odcinkach. Nie wiem, jak Wy, ale ja będę z niecierpliwością czekał, czym uraczy nas Autor w następnych odcinkach. Stanowczo jest czego wyglądać!
"Dantin" Sinful Pena dołącza do "Wielkiej Gry" Foxma, tworząc razem zbiór najchętniej przeze mnie czytanych i najbardziej oczekiwanych cykli Najlepszej Erotyki.
Pozdrawiam
M.A.
Sinful Pen
2014-09-14 at 10:07
Witam,
Cieszę się , że kolejna odsłona perypetii Dantina, Borgiów i ich rywali przypadła wam do gustu. Jak widać po Waszych słowach robię postępy i oby tak pozostało. Będę się starał. Obiecuję.
@ Absynt – wiem, że w poprzedniej części samego Dantina było mało, ale te postacie drugiego planu, też są potrzebne i będą miały do odegrania swoje role w historii. Co do płynności tekstu, pewnie masz rację i wynika to zapewne z tego, że część druga pisana była w sposób mocno szarpany, a najnowsza dużo sprawniej. 3/4 z całości powstało w około 10 dni. Mam nadzieję, że problemy jakie były moim udziałem przy pisaniu 2 odsłony nie powtórzą się przy tworzeniu następnych. I bardzo mi miło, że "Dantin" jest tak wysoko w twoim prywatnym rankingu upodobań. Jak wspomniałem będę się starał, żeby cyklu nie zepsuć, bo sympatia Czytelników to najbardziej wymierny wskaźnik, że pisanina, któregokolwiek z Autorów NE jest coś warta.
@Anonimie – Rzeczywiście klimat przygód borgiańskiego współpracownika zahacza o kryminał, no, ale nie ma lekko. Rodrigo Borgia to trudny pracodawca, trzeba się starać rozwiązać tą sytuację. Myślę jednak, że mogę uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, że oprócz tego spisku, główny bohater będzie tez musiał zmierzyć się ze swojej przeszłością.
Pozdrawiam.
SP
Sinful Pen
2014-09-14 at 13:02
Wiem, że to wbrew regułom internetu, ale ten jeden raz przymknijmy oko na pisanie posta pod postem. Megasie. musieliśmy je pisać niemal w tym samym czasie, bo nie zauważyłem Twojego wpisu, ale nic to… co się odwlecze to nie uciecze. A więc… po raz kolejny wielkie podziękowania Ci się należą, za karkołomną walkę z moim tekstem. To między innymi (a może w głównej mierze) dzięki Twoim uwagom bardziej myślę nad tym co piszę i pewnie stąd ten progres. Mam nadzieję, że tak mi pozostanie.
Dziękuję też miły i pozytywny komentarz, a wyczekiwać warto, bo czeka Was Czytelnicy kilka niespodzianek. Może nie tak już, w kolejnej części, ale sam spisek na ród Borgiów to nie jedyny ważny wątek w cyklu dantinowskim. Parafrazując słowa hitu: będzie, będzie się działo… :).
Pozdrawiam.
SP
Megas Alexandros
2014-09-15 at 21:48
Dobry wieczór,
nie znam żadnych reguł netykiety, które zabraniałyby pisania pod własnym postem 🙂 Co więcej, sporo osób to robi, w tym niżej podpisany. Walka z Twoim tekstem, Sinfulu, bynajmniej karkołomną nie była. Wręcz przeciwnie, korekta poszła szybko i bez większych problemów. Sama przyjemność. Co więcej, chętnie dorwę się do kolejnego rozdziału, by i z nim móc się trochę pomocować!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2014-09-14 at 18:17
Świetne opowiadanie! Kiedy można spodziewać się więcej dobrego?
Anonimowy
2014-09-14 at 21:09
Czytałam z zapartym tchem. Naprawdę świetnie napisana historia. Mam tylko jedno zastrzeżenie: nie dość nakreślona wydaje mi się rola postaci kobiecych. Panie naprawdę mogłyby mieć tu więcej do powiedzenia, zamiast być tylko obiektem erotycznych awansów czy przemocy.
Julia
Sinful Pen
2014-09-14 at 21:24
@Anonimie – po perturbacjach z częścią drugą, obiecałem sobie, że żadnych poważnych deklaracji odnośnie terminów nie będę składał. Mogę jedynie obiecać, że postaram się, aby nastąpiło to jak najszybciej, a patrząc na częstotliwość ukazywania się kolejnych odsłon, wydaje się, że nie wcześniej niż półtora miesiąca.
@ Julio – cieszę się, że Ci się podobało, lecz oddychanie to podstawa, dbaj proszę o to :). Co do Twojego zarzutu odnośnie pań – to chyba tak wyszło, ale myślę, że w kolejnych częściach przynajmniej jedna z pań doczeka się bogatszego nakreślenia.
Pozdrawiam.
SP
Barman Raven
2014-09-19 at 13:53
Bravissimo!
Wartko, lekko, wiarygodnie. Takie pisanie lubię.
Nasycone erotyką, ale nie bezmyślnym przechodzeniem od jednej sceny do drugiej, lecz planowym omotaniem czytelnika aurą podniecenia i chuci.
Wszystko jest na swoim miejscu – i język i styl i akcja i fabuła.
Jak zwykle – cięcie opowieści na części nie jest mi miłe, ale przymknę oko, zwłaszcza, że [sądząc po komentarzach] jakościowo z części na część opowiadanie zyskuje.
Megas Alexandros
2014-09-19 at 15:52
Na obronę Sinful Pena warto stwierdzić, że gdyby nie podzielił swojej opowieści na części, to już teraz miałaby ze 120 stron. A zatem byłaby raczej niestrawna jako jeden odcinek.
I jak najbardziej prawdą jest, że z każdą częścią "Dantin" staje się coraz lepszy.
Pozdrawiam
M.A.
Sinful Pen
2014-09-19 at 21:27
Witam,
Jezus, Maria i wszyscy święci patronujący pisarczykom! Doczekałem się TAKIEGO komentarza od Barmana! Wybaczcie mi wszyscy drodzy komentujący wcześniej ten i inne moje teksty, ale jakkolwiek wszystkie komentarze są istotne, a pozytywne zawsze mile łechcą autorską próżność, to ten jeden… słów mi, cholera brakuje. Chyba sobie jakąś ramkę jutro zakupię i oprawię skopiowany komentarz jakże surowego krytyka, który powstał pod moim opowiadaniem. :).
A bardziej serio, choć słowa powyższe takie do końca żartobliwe nie były, dziękuję Barmanie za miłe słowa. Wiem, że niełatwo sprostać Twoim czytelniczym wymaganiom, więc tym bardziej cieszy mnie Twój odbiór tej konkretnej pisaniny a la Sinful. Obiecuję, że pewne rzeczy się nie powtórzą (ale konkretnie wymieniać nie będę, pewnie się domyślasz).
I Tobie oczywiście dziękuję Megasie za wzięcie mnie w obronę. Rzeczywiście, sporo akapitów w XVI wiecznej Italii już mam za sobą, a zanosi się przynajmniej na drugie tyle i jeszcze trochę. 🙂
Pozdrawiam.
SP
Anonimowy
2014-10-28 at 13:03
Autorze! Kiedy dalszą część Dantina? Bo niecierpliwość rośnie w człowieku!
Absent absynt
Foxm
2014-10-31 at 20:17
Witam!
Z prawdziwą satysfakcją rzuciłem się na trzecią część Dantina. Twoje Włochy są bardzo ciekawym miejscem, pełnym raczej niesympatycznych typów. Najbardziej porządnym wydaje się być Twój główny bohater, co tylko dodaje pikanterii całości.
Chciałbym czytać i czytać. Niestety dotarłem do ostatniej kropki i bardzo jestem z tego powodu niezadowolony.:) Życzyłbym sobie, by moja ulubienica Costanza odegrała w kolejnych rozdziałach jakąś większą rolę.
Jestem pewien, że poradzisz sobie z takowym zadaniem bez zarzutu. Ja będę łykał kolejne twory Twojego pióra, jak ten pelikan. Brawo. Niecierpliwie czekam na więcej.
Nie śpiesz się jednak, materia historyczna jest mocno wymagająca, ale warto czekać.
Kłaniam się,
Foxm
Mick
2017-04-27 at 11:10
Szkoda że od lat nie ma kontynuacji. Zupełnie Jakbyś musiał nagle polecieć z misją na Marsa. Utwór – perełka, doskonale się czyta. Odcinki mają idealną długość. W tym odcinku było troszkę literówek i dwa zdania o takiej konstrukcji że musiałem dwa razy uważnie przeczytać by znaleźć prawdziwy sens, ale to pewnie moje ograniczenia.
Megas Alexandros
2017-04-27 at 19:53
Szkoda tylko, że mimo „cdn”, to na razie koniec.
Namawiam Sinful Pena, by kontynuował swoje dzieło, ale jak dotąd nie odniosłem sukcesu. Ale będę próbował dalej! Chętnie zobaczyłbym dalsze dzieje tych bohaterów.
Pozdrawiam
M.A.
Mick
2017-04-27 at 20:59
Jeśli Możesz coś zdziałać Aleksandrosie to proszę Uczyń to. SP jest niezwykle utalentowany, była by ogromna szkoda gdyby zakończył w połowie.
Nefer
2017-05-21 at 13:47
Przeczytałem z zainteresowaniem. Jakość opowieści zdaje się podnosić z odcinka na odcinek. Na plus zaliczyć należy wartką akcję, skomplikowaną intrygę, co prawda nadal nie doprowadzoną do końca, dobrą znajomość epoki, ciekawe postacie bohaterów. Także klimat tamtych miejsc i czasów stał się bardziej wyczuwalny. Do tego kilka niebanalnych pomysłów, szczególnie miłość uprawiana po podaniu trucizny… Są też jednak i minusy. Za pierwszy uważam odwołanie się do sposobu „Deus ex machina” dla popchnięcia fabuły – skoro nie dało się inaczej, to Dantin wpada na trop dzięki wprowadzeniu na scenę „Wiczej Gildii” pod przywództwem starego przyjaciela/nauczyciela oraz bezdennej głupocie przeciwników (skoro minstrel wykazywał się takim brakiem rozumu, to zawczasu należało go zabić po wykonaniu zadania i tyle – dla ówczesnych graczy to żaden problem). Takie poprowadzenie akcji to trochę pójście na łatwiznę. Druga sprawa to język, sporo tu powtórzeń: czasowniki „być” oraz „mieć” w nadmiarze, podobnie zaimki „jego” czy „go”. Inne wyrazy też pojawiają się po kilka razy w sąsiadujących zdaniach. Tym niemniej, lubię tę serię i też z zadowoleniem przyjąłbym kontynuację.