Janko (MRT_Greg)  3.39/5 (24)

24 min. czytania

janko22Jeszcze tylko trochę. Tak niewiele brakuje.

Zadrżała ręka. Niewielka nakrętka wypadła spomiędzy roztrzęsionych palców i potoczyła się po podłodze. W ostatniej chwili, nim wpadła w szczelinę między deskami, udało mu się zatrzymać ją stopą. Najdelikatniej jak mógł wysunął się spod urządzenia i pochwycił złośliwą nakrętkę. W tym momencie nie wytrzymał. Ryknął, chwytając za masywny klucz francuski i zamierzył się na konstrukcję. Ręka zatrzymała się na milimetry od urządzenia. W ostatnim momencie uświadomił sobie, czym groziło uszkodzenie choćby najmniejszego elementu.

– Nie – mruknął.

Odłożył narzędzie na stół i oparł się o niego rękoma. Zamknął oczy i wykonał kilka głębokich wdechów. Odpędził niewidzialną muchę krążącą wokół głowy. Złożył ze sobą trzęsące się dłonie i na chwilę przestał istnieć dla otaczającego świata.

W końcu uspokojony uniósł głowę. Wytarł pobrudzone smarem dłonie w bawełnianą szmatkę, starannie złożoną na stole. Przetarł też nakrętkę, a następnie, trzymając ją między palcami wskazującym i środkowym, ukląkł przy urządzeniu. Trzymając się wspornika, położył na plecach i wsunął pod konstrukcję. Wyciągnął rękę z nakrętką, mierząc w kierunku sterczącej wyżej śruby.

Konieczność zastosowania dodatkowego pierścienia wynikła w ostatniej chwili, gdy podczas ręcznego uruchamiania okazało się, że część konstrukcji mogłaby nie wytrzymać ogromnej siły, działającej niemal we wszystkich kierunkach. Oczywiście mógł rozkręcić fragment podstawy i na spokojnie przymocować potrzebny element, wiązałoby się to jednak ze zdemontowaniem prawie połowy szkieletu. Przedkładając zatem wygodę nad czas, postanowił na gotowym zestawie dokonać odpowiednich przeróbek.

Jeszcze tylko trochę. Tak niewiele brakuje.

– Janeeek!

Wrzask matki sprawił, że dłoń zadrżała. Niewiele brakowało, by nakrętka ponownie wypadła mu z dłoni. Zagryzł wargi, nie zwracając uwagi na ściekającą w kącikach ust krew. Górny prawy kieł był nad wyraz rozwinięty w stosunku do reszty uzębienia. Dentystka proponowała, by go wyrwać, ale widząc zachowanie swojego pacjenta, który nieomal rozniósł w strzępy jej gabinet, odpuściła. Nieśmiała propozycja z jej strony, by na czas zabiegu uśpić pacjenta, spotkała się z ostrym sprzeciwem jego matki. Koniec końców ząb pozostał i podczas każdego posiłku wbijał się w wargę Janusia, doprowadzając jego matkę do szewskiej pasji.

Jest! Och, jak cudownie!

Nakrętka w końcu złapała pierwsze krawędzie śruby. Dalej już poszło gładko. Przydałby się teraz ten klucz nasadowy z przegubem. Przerwał na chwilę, przypominając sobie cudowne narzędzie, jakie zobaczył w sklepie. Niestety, było ono poza jego zasięgiem. Nie miał własnych pieniędzy, a o poproszeniu matki o zakup nie mógł nawet marzyć. Nie wspominając, że klucz wchodził w skład zestawu narzędzi, kosztujących razem grubo ponad sto złotych. Gdyby się zgodziła, chybaby przez pół roku nie jadł.

Tak jak z tamtym francuzem.

Dokręcając nakrętkę wyrobionym płaskim kluczem o postrzępionych krawędziach przypomniał sobie tamten dzień, gdy ujrzał błyszczące, nowiutkie narzędzie w koszu z innymi akcesoriami. Schwycił klucz w ręce i pognał w kierunku matki, stojącej już przy kasie. Rozglądała się nerwowo w poszukiwaniu syna, gdy w pewnej chwili wyrósł obok niej jak spod ziemi.

– No jesteś. Gdzieżeś polazł?

Spuścił głowę, po czym wyciągnął przed siebie rękę z planowanym zakupem. Matka spojrzała na przedmiot w rękach syna.

– Co to, kurwa, jest?

Pokazał jej. Pokazał, do czego się go używa oraz szereg możliwości, które ułatwiłyby mu pracę. Matka pokręciła głową.

– Chyba cię popierdoliło, jeśli myślisz, że ci to kupię.

Spojrzał na nią zalękniony. Wargi zaczęły drżeć, a oczy zaszkliły się.

– A daj mi, kurwa, spokój! – Matka nie poddawała się. – Ni chuja ci tego nie kupię!

Łzy już płynęły po jego twarzy. Chwycił rękę mamy i ścisnął ją.

– Mamo – wychlipał. – Mamusiu…

– Przestań, kurwa, robić z siebie łazęgę! – Wyrwała się z uścisku – Ile to kosztuje?

Na moment rozbłysło światełko nadziei. Żołądek skurczył mu się z przerażenia, ale pokazał cenę. Matka zamknęła oczy, po czym spojrzawszy na niego z politowaniem, spytała cicho;

– Jesteś pewien?

Odpędził niewidzialną muchę i pokiwał głową. Usiłował skupić rozbiegany wzrok na jednym punkcie.

– Pro… proszę – wyszeptał.

– Ok – podjęła decyzję – no to zabieram jogurty.

Spojrzał na nią przerażony. Następnie przesunął wzrokiem za ręką matki, odstawiającą dwa pojemniczki na półkę obok kasy. Chwycił ją za sweter.

– No co? – Spojrzała na niego. Złośliwy grymas przemknął jej po twarzy – Albo jogurty, albo klucz. Twój wybór. Dwóch rzeczy nie kupię. Nie stać mnie – dodała dobitnie, nachylając się ku niemu.

Drżenie powróciło. Niewidzialna mucha znów nie dawała mu spokoju. Otworzył usta. Kropelki śliny bryznęły na szybkę, oddzielającą ich od ekspedientki.

– To w końcu co mam liczyć? – Sprzedawczyni z obrzydzeniem odsunęła się w głąb kasy, jakby ślina chłopaka mogła przeżreć oddzielający ich plastik. Zmęczona dniówką miała dość wybrzydzających klientów.

– Właśnie! – Matka też postanowiła powierzyć decyzję synowi.

Wzięła do jednej ręki jogurty, a do drugiej klucz i wyciągnęła je w kierunku Janka. Spoglądał to na jedno, to na drugie. Każde było mu potrzebne.

– Decyduj się, kurwa! Nie mamy całego dnia. Jak nam bus ucieknie, to będziesz na piechotę zapierdalał do domu.

Wyciągnął dłoń, wskazując wybór. Matka uniosła brwi. Nie powiedziała jednak żadnego słowa. Pomógł jej spakować zakupy, po czym pobiegli w kierunku przystanku.

Pogrążony w myślach, niewidzącym wzrokiem obserwował świat przesuwający się za oknem pojazdu. Matka z innymi przekupkami trajkotała z tyłu. Docierał do niego tylko jednorodny jazgot, przerywany od czasu do czasu wybuchami piskliwego śmiechu. Bus zatrzymał się na przystanku. Wsiadła kolejna grupa pasażerów. Ścisk sprawił, że jedna z postaci przygniotła go do szyby. Odwrócił się zły, że ktoś przerwał mu tok rozmyślania. Żółta sukienka, przez którą prześwitywały białe majteczki, nie pozostawiały złudzeń co do jej właścicielki. W chwilę potem, gdy jego serce przyspieszyło nieco na niecodzienny, a zarazem tak bliski mu widok, z góry dobiegł go głos.

– Cześć, Januś.

Zadarł głowę i ujrzał drobną twarzyczkę, okoloną burzą miedzianych loków.

– Cześć! – Uśmiechnął się szeroko.

– Co słychać? Byłeś w sklepie z mamą?

Kasia, córka sołtysa, była wesołą nastolatką, która jako jedyna z okolicznych dzieciaków zagadywała do niego. Ba. Nawet uśmiechała się w jego towarzystwie, w przeciwieństwie do innych, którzy czym prędzej odchodzili, gdy tylko pojawiał się w pobliżu.

– Taak. – Wciąż się uśmiechał.

Spoglądał na nią, wdychając słodki zapach, jaki wokół siebie roztaczała. Jakże zdecydowanie inny niż mama. Była niczym aniołek, wesoły elf, który nie litował się nad nim ani nie wyciągał oskarżycielskiego palca. Jej dłoń błądząca po jego twarzy była niczym dotyk jedwabiu.

– Ja byłam na targu. Kupiłam sobie śliczną sukienkę. Chcesz zobaczyć?

Skinął głową. Po chwili ujrzał szary materiał w zielono-żółte groszki. Podsunęła mu go bliżej twarzy. Powąchał.

– Ej, głuptasie – roześmiała się – miałeś zobaczyć z bliska słonika, który jest na kołnierzyku.

Dopiero teraz dojrzał. Niebieskie stworzonko, niewiele większe od guziczka. Zachwyciła go misterna robota. Zawsze był oczarowany możliwościami, jakie niesie ze sobą współczesna technologia, i choć wyszywanka nie niosła za sobą żadnego przekazu, była równie cudowna jak wszystko inne. A poza tym należała do Kasi. I to chyba było najważniejsze.

– Ubiorę ją na pewną specjalną okazję. – Mrugnęła do niego figlarnie.

– Ja… Jaką? – spytał niepewnie.

– Aaa… to tajemnica. Wkrótce zobaczysz. O mój przystanek! – wykrzyknęła, po czym przesławszy mu buziaka, przecisnęła się w kierunku wyjścia.

Zaczerwienił się, po czym szybko odwrócił wzrok w kierunku okna. Mignęła mu przed oczami, gdy pojazd ruszył z miejsca. Szła radośnie do domu, nucąc coś pod nosem. Uśmiechnął się i odpędził niewidzialną muchę.

– Janek! – Matka stanęła w drzwiach stodoły. – Chodźże już do domu.

Wstał z podłogi. Odwiesił klucz na miejsce. Całość kompletu, który dostał od Kasi w zeszłym roku, wisiała na honorowym miejscu, pośród innych, własnej produkcji. Na samym środku, wypolerowany na błysk, leżał francuz. Rzucił okiem na narzędzia, zadowolony nienagannym porządkiem, odwrócił się i powłócząc nogami, skierował się za matką. Zgasił światło, pogrążając w mroku wnętrze pomieszczenia.

Otwarte drzwi domu zapraszały ciepłym światłem. Cicho wszedł do środka i zamknął drzwi. Matka była już w kuchni. Parowała ziemniaki dla kur na następny dzień, myjąc w międzyczasie naczynia. Stanął w drzwiach, usiłując skupić wzrok na krzątającej się po pomieszczeniu. Strzepnął niewidzialną muchę. Odwróciła się w pewnym momencie.

– Na co czekasz? Szoruj do łazienki! – Szorstki głos matki nie znoszący sprzeciwu. Wbił wzrok w ziemię i podreptał we wskazanym kierunku. W środku zdjął z siebie ubranie i złożył je na kupkę obok pralki. Stał nagi, czekając, aż matka skończy porządki w kuchni. Niewidzialna mucha krążyła wciąż wokół głowy.

Skrzypnięcie drzwi wyrwało go z zadumy. Matka weszła do łazienki i odkręciła wodę pod prysznicem. Stanął pod wrzącym strumieniem, czując, jak ukrop parzy jego chuderlawe ciało. Zacisnął zęby. Po chwili matka zakręciła kurki, namydliła gąbkę i zaczęła go myć, szorując ile sił. Musiał się chwycić ramy kabiny, by nie upaść. Uniósł do góry ręce, pozwalając, by przemyła go pod pachami. Jej dłoń zataczająca kręgi wokół pośladków sprawiła, że członek chłopaka drgnął nieco.

– Janek! – Zgromiła go matka.

Jeszcze bardziej zapadł się w sobie. Nie mógł sobie teraz na to pozwolić. Nie tutaj. Przez chwilę szorowała jego łydki, umorusane zaschniętą farbą. W końcu zadowolona ze swych poczynań odkręciła na powrót kurek. Tym razem lodowata woda sprawiła, że niemal stanęło mu serce. Drżąc jak osika, pozwolił się wyprowadzić i wytrzeć dużym, włochatym ręcznikiem. Opatulony nim jak małe dziecko udał się do sypialni. Matka w tym czasie wzięła szybki prysznic i posprzątała w łazience.

Siedział na łóżku, wpatrując się w zegar na ścianie. Właśnie wybiła dwudziesta druga. Donośne „BOM, BOM” rozbrzmiało dziesięć razy, gdy do sypialni wkroczyła mamusia w różowym szlafroczku. Przez chwilę wpatrywała się w łóżko, jak gdyby nie mogła się zdecydować czy się położyć. W końcu podeszła do syna. Rozwiązała pasek i zsunęła z siebie szlafrok. Wałeczki tłuszczu przypominały mu nieco konstrukcję, jaką montował w stodole. Jednak na tym podobieństwo się kończyło. Tuż nad pępkiem wisiały dwa wielkie cycki, których ugniatanie co wieczór sprawiało mu najwięcej trudności. Poniżej pasa kłębowisko miękkich włosków kryło różową jaskinię.

Siedział i wpatrywał się, nie wiedząc co począć. Zazwyczaj matka wydawała mu rozkazy co ma robić. Dziś milczała. Zadarł głowę.

– Mamusiu? – spytał skonsternowany.

– Dzisiaj byłeś bardzo grzeczny, Janku – powiedziała poważnie, unosząc podbródek ku górze – dlatego uznałam, że masz prawo zdecydować, co chcesz zrobić.

Zabłysły mu oczy. Wiedział, co chciałby zrobić od razu. Jednak ogień zaraz zgasł. Domyślał się, że jeśli nie odbębni typowego, wieczornego rytuału, następnego dnia matka będzie zła i na wieczór wymyśli kolejną pozycję, która pewnikiem w końcu go zabije.

Wstał przeto i pochylając głowę w kierunku łóżka, zasugerował matce, by się na nim położyła. Mlasnęła zadowolona. Położyła się, oczekując dalszej znanej jej części. Nie potrzebowała tak naprawdę przekombinowanych doznań. Wystarczało jej w zupełności, gdy klęczał nachylony nad nią i miętosił jej piersi, jak wprawna kucharka ugniatająca ciasto na chleb. Ściskał co jakiś czas brodawki, sprawiając, że po chwili zesztywniały i stercząc ku górze, zapraszały. Skorzystał czym prędzej, biorąc do buzi najpierw jeden sutek, a po chwili drugi. Naprzemiennie lizał je i przygryzał, powodując, że między jej udami trysnęło źródełko rozkoszy. Niecierpliwie zepchnęła go w tamtym kierunku. Zapuścił się między bujne kędziory i dotarłszy do szczeliny, przesunął po niej językiem. Matka jęknęła i wczepiła się dłońmi w jego włosy. Przycisnęła równocześnie mocniej do swego krocza, czując, jak język syna wnika głęboko do jej cipki. Zamknęła oczy i poddała się jego rytmowi. Co jakiś czas ocierała się udem o jego skronie. Puściła na chwilę czuprynę chłopaka i przejechała mu paznokciami po ramionach, przyciągając jego dłonie do swoich piersi. Rozciągnięty na jej ciele lizał posuwistymi ruchami, czasem wsadzając język do jej wnętrza, a czasem tylko delikatnie pocierając o łechtaczkę. Dłońmi w tym czasie coraz mocniej ściskał jej piersi.

Gdy zadrżał, odsunęła go od siebie. Siadła na brzegu łóżka i ściągnęła ręcznik, którym wciąż był okryty. Spod materiału wyskoczył wielki drąg. Nie dając po sobie poznać, jaka jest zadowolona z widoku, spojrzała na jego głowę. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, usiłował nie okazywać, jak bardzo jest podniecony. Wykrzywiła usta w grymasie, po czym sięgnęła dłońmi do jego penisa. Jako nastolatka często uprawiała seks z chłopakami, jednak zawsze trafiała na takiego, co albo nie bardzo miał się czym pochwalić, albo dochodził tak szybko, że nawet nie miała czasu, by się dobrze podniecić. I ostatni facet, skurwysyn który zapłodnił ją tym plugawym nasieniem, nawet nie miałby się co porównywać z przyrodzeniem jej jebniętego syna. W jej rozumieniu matka natura, która poskąpiła rozumu jej synowi, w jakiś inny pogmatwany sposób nadrobiła braki, obdarzając go monstrualnym przyrodzeniem.

Zacisnęła dłonie na członku syna. Przesunęła dłonią, odciągając napletek. Ciemna żołądź zalśniła na czubku. Pochyliła się i szybko zlizała kropelkę śluzu. Chłopak jęknął. Pierwsze ruchy języka matki zawsze były cudowne. Potem bywało różnie. Jeśli była zła albo zobojętniała, szarpała jego kutasa tak mocno, że bał się, że w końcu go urwie. Jeśli jednak była napalona, a najwyraźniej tego dnia tak było, obchodziła się z nim dużo delikatniej. Ale i tak nie mogła sobie odmówić szybkiej masturbacji, która sprawiła, że jego przyrodzenie stało się jeszcze większe.

Nie mogła się już doczekać upragnionej chwili. Położyła się na wznak i przyciągnęła go do siebie. Oczy matki wyrażały jasno jej zachciankę. Rżnij mnie – mówiły – rżnij! Wal w cipę! Dupcz solidnie! Tak, żebym poczuła twojego drąga najgłębiej jak się da. I będąc grzecznym synkiem, spełniał jej niewypowiedziane polecenie. Rzucił się na nią i kierowany zwierzęcym instynktem wsadził swojego kutasa głęboko w jej jaskinię. Od pierwszego razu wszedł aż po same jądra. Ryknęła, wyginając ciało w pałąk.

– Och! – jęczała. – Och, jak dobrze. Jak cudownie. Rżnij mnie synusiu! Mocno!

Zaparł się nogami o ramę łóżka, chwycił za materiał materaca i wbijał się z impetem raz za razem. Matka wiła się pod nim, czasem unosząc nogi ku górze, otwierając się tym samym jeszcze bardziej. Czasem usiłowała zacisnąć uda, stając się ciasną, lecz w żadnym z tych przypadków nie przeszkadzało mu to wsadzać w nią całego kutasa. Pot perlił się na jego czole. Wymizerowane, blade ciało drżało z wysiłku. Wydawało się jakby wszystkie mięśnie i krew z jego organizmu stłoczyły się tylko w tym jednym miejscu, tworząc niewyobrażalną, niszczycielską hybrydę.

Ciało matki przeszył dreszcz. Zapowiedź nadchodzącego orgazmu sprawiła, że kobieta stężała na moment. Wyczuł to jej kochanek i niemal jak na rozkaz poczuł wzbierające w jego jądrach nasienie. Złapał za jej piersi i wbił się po raz kolejny z siłą, która pchnęła ją na wezgłowie łóżka. Wrzasnęła, a następnie łapiąc spazmatycznie powietrze, wierzgnęła, czując pierwsze oznaki orgazmu. Szarpnęła się pod nim, nieomal zrzucając z siebie, lecz głęboko w niej zakotwiczony, tkwił jak szpunt w beczce. I w tym samym momencie, gdy ścianki pochwy zacisnęły się na członku, sztywnym i twardym bardziej niż kiedykolwiek, gdy wbijała mu paznokcie w plecy, raniąc niemal do samej kości, ejakulował w nią gorącym nasieniem. Jego dłonie jak szpony gargulca zacisnęły się na piersiach i z niespotykaną mocą zaciskały z każdym kolejnym tryśnięciem.

Legł na niej bez sił. Wypompowany do cna, zmęczony całym dniem i stosunkiem, nie miał w sobie wystarczająco mocy, by udać się do swojego pokoju. A wiedział, że powinien to zrobić, bo gdy tylko matka się ocknie, będzie w zdecydowanie innym nastroju. W momencie, gdy błoga nieświadomość zaczynała go dopadać, matka otworzyła najpierw jedno oko, a potem nagle obydwa. Spojrzała sfrustrowana na leżące na niej ciało. Wyszarpnęła się z krzykiem, zrzucając go z łóżka. Przez chwilę bez słowa patrzyła z obrzydzeniem na pokrakę gramolącą się u jej stóp. W końcu nachyliła się i złapawszy ją za włosy, uniosła siłą do góry.

– Coś ty zrobił?! – wrzasnęła. – Coś ty mi, kurwa, zrobił, bękarcie pierdolony!

Bezskutecznie próbował się uwolnić. Zalany łzami oczekiwał razów, jakie wkrótce spadną na jego plecy.

– Mamusiu – wyjęczał.

– Co mamusiu!? – wrzasnęła. – Patrz!

Rozchyliła nogi. Spomiędzy jej ud kapało na wytarty dywan perłowe nasienie syna.

– Widzisz, co zrobiłeś, świnio?! Kto ci pozwolił wlewać się we mnie?! Ty skurwysynie! Ty chuju! Ty…

Uderzyła go na oślep. W twarz. W głowę. Po ramionach. Wyrwał się jej, zostawiając garść włosów w dłoni. Usiłował przemknąć obok niej, w kierunku drzwi.

– Masz rację! – wrzasnęła. – Uciekaj! Tchórzu jeden jebany! Taki sam jak inni! Wyjebie, a potem zostawia!

Kopnęła go w tyłek. Przewrócił się, uderzając o framugę drzwi. Dopadła go w chwili, gdy się podnosił. Kopnęła jeszcze raz. W żebra. Wypadł na korytarz. Zatrzasnęła za nim drzwi i przez chwilę jeszcze wykrzykiwała przekleństwa. Na czworakach ruszył w kierunku swojego pokoju. Bolało go całe ciało. Świdrujący ból w klatce piersiowej, niezliczonymi igiełkami utrudniał oddychanie. Dowlókł się do swojego legowiska, brudnego, zwiniętego w kącie pokoju koca i tam, okrywszy się innymi łachami, wtulił w materiał. Zasnął wstrząsany drgawkami. Niewidzialna mucha krążyła nad posłaniem.

Poranek zbudził go kwileniem jakiegoś zabłąkanego ptaszka, który przysiadł na parapecie. Przez chwilę przyglądał mu się zamglonym wzrokiem. Poruszył się nieznacznie lecz ból, jaki go przeszył, sprawił, że nie miał ochoty na powstanie z posłania. Niestety.

– Janeeek!

Głos matki dobiegał z kuchni. Rad nie rad wstał i powłóczył się w tamtym kierunku. Przystanął na chwilę w progu, strzepnął niewidzialną muchę i zasiadł przy stole. Po chwili przed jego nosem pojawiła się patelnia wypełniona po brzegi jajecznicą. Łapczywie zabrał się do jedzenia. Matka przyglądała mu się z troską, z zadowoleniem obserwując, jak pałaszuje jedzenie.

– Wyspałeś się, synuś? – Przerwała przedłużająca się ciszę.

Kiwnął głową, kontynuując posiłek.

– Dobrze się spało? – Nachyliła się nad nim i odgarnąwszy włosy, pocałowała go w czoło.

– Tak, mamusiu – odrzekł z pełnymi ustami.

– Cieszę się – uśmiechnęła się promiennie. – Dzisiaj jadę do pani Osikowej. Przyjechała do niej córka z Anglii, a wiesz, że ona bardzo rzadko odwiedza rodziców. Będę późnym wieczorem, więc zostawiam ci obiad w lodówce. Zrobiłam racuchy. Lubisz je, prawda?

Pokiwał głową. Uśmiechnął się niepewnie. Spojrzał na matkę i przytulił się do niej.

– Kocham cię, mamusiu – wyszeptał

– Też cię kocham, najdroższy.

Pogłaskała go po włosach. Przygładziła sterczący kędziorek za uchem, jakby nie dostrzegając rozlewającego się tam siniaka.

– Bądź grzeczny, to coś ci przywiozę.

Roześmiał się. Uwielbiał, jak mama coś mu przywoziła. To zawsze było coś fajnego. Coś takiego, że kochał ją jeszcze bardziej i nie mógł sobie wyobrazić lepszej mamusi na świecie. Ostatnim razem przywiozła mu…

– To ja wychodzę – rzuciła, stojąc przy drzwiach. – Nie zapomnij o obiedzie!

– Dobzie, mamusiu.

Przez chwilę spoglądał w ślad za mamą. Skończył posiłek, wytarł usta i wstał od stołu. Przenikliwy ból w klatce piersiowej sprawił, że skulił się w sobie. Powoli poczłapał w kierunku wyjścia. Schodząc po schodach musiał mocno trzymać się za klatkę piersiową. Ból był tak nieznośny, że niemal rozsadzał mu ciało. Nie wiedział, ile czasu zajęło mu dotarcie do stodoły. Spocony, wstrząsany drgawkami, usiadł na podłodze, by odpocząć. Odgonił niewidzialną muchę. Kaszlnął. Splunął i przez chwilę przyglądał się kropelkom krwi na podłodze. Otarł usta. Czerwony ślad został na mankiecie. Przerażony sięgnął do miski z wodą. Jak mama zobaczy, że pobrudził wyjściową koszulę, to dopiero dostanie manto. Czym prędzej przebrał się w robocze ubranie.

Promienie późnopopołudniowego słońca zaglądały nieśmiało przez szpary w ścianach stodoły, gdy wreszcie odszedł od swojej konstrukcji. Już w ciągu dnia przewiązał sobie klatkę piersiową parcianym pasem, co złagodziło ból przy każdym ruchu. Nadal czuł delikatne ukłucia, lecz zagłuszała je świadomość, że oto nareszcie koniec. Stał, przyglądając się konstrukcji z podziwem, z jakim artysta patrzy na obraz Mona Lisy. Teraz pozostało tylko czekać. Zerknął na miniaturkę na stole. Nie bardzo przypominała złożoność właściwego dzieła, jednak zasada pozostawała ta sama. Pstryknął włącznik. Leżąca obok żarówka rozżarzyła się mocno.

– Wow – Głos z okolicy wejścia do stodoły niemal go przewrócił.

Zaskoczony obrócił się na pięcie. Poprzez wpadające do środka światło widział tylko drobną sylwetkę. Dopiero gdy weszła do środka rozpoznał rysy twarzy.

– Kasia! – krzyknął rozradowany.

– Cześć, Janku.

Podbiegła do niego i przytuliła do siebie. Znów poczuł tę słodką woń. To było takie miłe. Chciał, żeby trwało wieczność, jednak dziewczyna w końcu odsunęła się od niego i przyjrzała leżącemu na stole urządzeniu. Delikatnie dotknęła misternej konstrukcji, bojąc się, że najmniejszy ruch może ją zniszczyć.

– Niesamowite – rzekła, przyglądając się przedmiotowi z każdej strony. – Jak ty to zrobiłeś?

Uśmiechnął się i pokazał narzędzia wiszące na ścianie. Te, które od niej dostał.

– To to wiem. Ale skąd wiedziałeś, że to wszystko trzeba tak połączyć? – dopytywała się zafrapowana.

Wzruszył ramionami. Jak to skąd? – myślał. Przecież to jest oczywiste. Zawsze go zaskakiwała niewiedza znanych mu ludzi. Otaczali się tyloma fajnymi rzeczami, a nie potrafili wykorzystać nawet połowy ich możliwości. Ponieważ jednak dziewczyna nadal wpatrywała się, oczekując od niego odpowiedzi, pokazał na swoją głowę.

– Sam to wymyśliłeś? Naprawdę? Ale ty jesteś mądry. Ja to bym w życiu na coś takiego nie wpadła.

Spojrzał pod nogi. Cóż jej miał powiedzieć. Choć była miła i tak słodko pachniała, niczym nie różniła się od innych ludzi. Strzepnął niewidzialną muchę.

– A to co jest? – wskazała na konstrukcję, wypełniającą po brzegi stodołę.

Westchnął. Lubił ją. Naprawdę. Bardzo ją lubił, ale to, że nie potrafiła połączyć ze sobą faktów, nieco go deprymowało.

– To samo – odrzekł cicho.

Otworzyła szeroko oczy.

– Wow! WOW!!!

Zdumiona obchodziła urządzenie dookoła, tam gdzie się dało. Większą jego część  stanowiła plątanina kabli, stalowych stateczników i wielkich szklanych płyt, których znaczenia jak dotąd nie potrafiła się domyślić. Wszystko to wyglądało jak koszmar hydraulika, jednak równocześnie było nadzwyczaj piękne i doniosłe. Odwróciła się w końcu w jego kierunku.

– Mam coś dla ciebie – szepnęła, uśmiechając się figlarnie.

– Cio? – spytał zaciekawiony

– Chcesz zobaczyć?

Pokiwał głową. Kolejna rzecz, która go nieraz zastanawiała. Dlaczego ludzie za każdym razem, gdy chcą mu coś pokazać, dopytują się, czy aby na pewno on tego chce. Przecież to oczywiste, że chce.

– No dobra, ale musisz się na chwilę odwrócić.

Popatrzył pod nogi.

– Nie, nie. Odwrócić. O, tak. – Pokazała mu, co ma zrobić. – I obiecaj, że nie odwrócisz się z powrotem, dopóki ci nie pozwolę. Obiecujesz? Zrób tak. – Złożyła ze sobą dwa palce i uniosła do góry.

Powtórzył ruch, dodając niepewnie: – Obiecuję – po czym obrócił się na pięcie.

Przez chwilę spoglądał dalej pod nogi. Strzepnął niewidzialną muchę i popatrzył przed siebie. W zmatowionym lustrze przed sobą dojrzał sylwetkę dziewczyny. Z wrażenia zaschło mu w ustach. Szkło nie oddawało całości tego, co działo się za jego plecami, lecz potrafił dostrzec najbardziej interesujące go szczegóły.

Patrzył, jak zdejmuje swoją bluzeczkę. Delikatny materiał przewiesiła na rozlatującym się nieopodal krześle. Po chwili dołączył do niego inny materiał, który miała na swoich piersiach. Jego znaczenie nie do końca pojmował. Matka po wyjściu z kąpieli miała na sobie tylko szlafrok. Przez chwilę dziewczyna stała, gładząc się po klatce piersiowej. Odwrócona do niego bokiem prezentowała śliczne małe, piersi ze sterczącymi sutkami. Przełknął ślinę, najciszej jak mógł, ale i tak wydawało mu się, że zrobił to potwornie głośno. Piersi Kasi był malutkie. Nie to, co te dwa balony, które miała matka. U Kasi wyglądały jak dwie gruszeczki, dokładnie takie, jakich smakował każdej jesieni.

Dziewczyna rozpięła suwak i ściągnęła spodnie. Pod spodem nie miała już nic na sobie. Patrzyła, jak pochyla się i wybywa z nogawek. Jej pupa wypinała się w jego kierunku. Poczuł ciasność w kroczu. Jego członek zaczynał swoją wędrówkę; zamknięty w majtkach, usiłował przebić się przez materiał. Janek skrzywił się z bólu. Mimo to nadal tkwił w miejscu. Nauczony posłuszeństwa nie śmiał złamać danej obietnicy.

– No. Już możesz – rzekła po chwili.

Odwrócił się. Stała przed nim, skromnie spuszczając wzrok. Zmarszczył brwi. Po co włożyła na siebie tę szmatę.

– Nie podoba ci się? – Zmartwiła się. – Przecież to ta sukienka, którą pokazywałam ci w busie. Powiedziałam, że włożę ją na specjalną okazję. Nadal nie wiesz, o co chodzi, głuptasie

Podeszła bliżej niego. Słodki zapach mieszał się z innym. Tym, który zazwyczaj dochodził z dołu. Ale tamten zapach matki, a ten różniły się diametralnie. W tamtym można było wyczuć niecierpliwość, brutalność, żądanie. Ulotna woń nieśmiałości, jaką właśnie wdychał, była tak subtelna, że niemal niewyczuwalna.

Wyciągnął dłoń. Przez moment sądziła, że chce dotknąć materiału, lecz w momencie gdy jego ręka zacisnęła się na piersi dziewczyny, przeszła ją paniczna myśl. Wiedziała, że Janek nie jest w pełni rozwinięty umysłowo, nie wiedziała zatem, do czego jest zdolny. Mając jednak nadzieję, że to tylko dziecięcy odruch, typowy dla każdego niepełnosprawnego, pozwoliła mu na tę delikatną pieszczotę. Zresztą. Nie było tak źle. Zaskoczona przyłapała się na tym, że pozwala mu na coraz więcej, czerpiąc z tego przyjemność. Nie planowała tego. Sądziła, że namówi go na spacer wzdłuż strumyka, a tam w lesie pozwoli mu się pocałować, pogłaskać jej piersi i może nogi. Ale nic więcej. Ojciec chyba by ją zamordował, gdyby się dowiedział, że w ogóle przyjaźni się z Jankiem.

Tymczasem chłopak, nie widząc jakichkolwiek przeciwwskazań, mocniej ścisnął pierś dziewczyny, równocześnie przyglądając się jej rozchylającym się ustom. Słodki zapach go otumanił. Krew odpłynęła mu z twarzy. Drżące mięśnie skupiły swoją energię w jednym miejscu. Rzucił się na nią, przewracając na podłogę. Pisnęła przerażona.

– Nie! – jęknęła.

Lecz Janek był już w innym świecie. Na powrót wieczorem w sypialni mamy, darł na strzępy delikatny materiał, którym okryła swoje ciało. Ujrzawszy sterczące sutki, dopadł ich ustami. Ścisnął zębami brodawkę. Trzepnięcie w głowę było zupełnie niewyczuwalne. Usiłowała zrzucić go z siebie, lecz wbrew temu co sądziła, był zdecydowanie silniejszy. Przygwoździł ją swym ciałem. Na brzuchu poczuła podłużny kształt, jaki napinał się pod jego spodniami. Przerażonej odebrało mowę. Miała nadzieję, że to jakieś narzędzie w jego kieszeni, lecz gdy po chwili wstał z niej i pozbył się spodni, zrozumiała, że musi wskrzesić w sobie wszystkie siły, by odzyskać swobodę.

Była już na czworakach, gdy dopadł ją i przewrócił z powrotem na plecy.

– Nie! Janku! Proszę, nie! – jęknęła.

Nieczuły na błagania, ukląkł między udami Kasi i rozłożył je siłą. Mamusia tak właśnie mu pokazywała. Spojrzał w kierunku szczelinki między jej nogami. Zaskoczony zamarł na chwilę. Zamiast gęstwiny czarnych włosów, ujrzał kilka jasnych kędziorków, tuż nad zaciśniętą, wąską szczelinką. Popatrzył na swojego kutasa i ponownie zwrócił wzrok na cipkę dziewczyny. Dotknął tam palcem. Szczelinka rozchyliła się nieco. Błyszcząca wilgoć tkwiła na samym jej skraju, w przeciwieństwie do jaskini matki, u której szeroki strumień rozlewał się pomiędzy udami.

Wzruszył ramionami i przytknął tam kutasa. Na oko miejsce było identyczne, lecz ciasnota, jaka go przywitała, była zupełnie odmienna. Zamiast jednak zastanowić się nad problemem, wpadł w furię. Kasia nadal usiłowała zrzucić go z siebie, jednak nie dawał za wygraną. W końcu zniecierpliwiony uderzył ją w twarz. Głowa dziewczyny odskoczyła. Z kącika ust popłynęła krew. Znieruchomiała zalękniona. Dobrze. Tak właśnie nauczyła go mama, gdy za pierwszym razem rzucał się po pościeli. Wybijając mu jeden z zębów, skutecznie oduczyła szarpaniny w łóżku.

Pochrząkując, przymierzył się ponownie do szczelinki. Pchnął mocno, lecz udało mu się wniknąć tylko czubkiem penisa. Nie bardzo wiedząc, co począć, usiłował raz za razem wniknąć głębiej, lecz wszystko kończyło się na tym samym etapie. Spocony i zdenerwowany usiadł na moment. Kropla potu kapnęła między fałdki jej cipki. Spojrzał tam, przekrzywiając lekko głowę. Nieznośna mucha znów krążyła wokół jego głowy, lecz zaraz znikła, gdy tylko pojął znaczenie tego, co zobaczył. Zebrał ślinę w ustach i splunął. Krew zmieszana ze śliną nadała jej cipce niesamowity widok. Ponownie się przymierzył. Tym razem udało mu się sięgnąć głębiej. Zachęcony tym, za każdym wysunięciem penisa spluwał między jej uda, aż zabrakło mu śliny. Lecz nie była już potrzebna. Przymierzył się po raz kolejny i wbił z całej siły. Wszedł do końca. Delikatny opór, jaki pojawił się po drodze, był ledwo wyczuwalny. Wyciągnął penisa. Nie zwrócił uwagi na krew, jaka się pojawiła pomiędzy jej fałdkami, zrzucił to na karb własnej inicjatywy. Kolejne pchnięcia zadawał miarowo, spokojnie, delektując się wspaniałością odkrywania ciała dziewczyny. A zwłaszcza jej wnętrza, które ciasno obejmowało jego członka, tak że za każdym razem czuł, jak się tam przesuwa. Jej wargi sromowe, napuchnięte i czerwone, były zdecydowanie ponętniejsze niż rozciągnięta skóra matki. Nachylił się nad ciałem dziewczyny i wziął w zęby jej sutek. Przygryzł lekko. Ocknęła się i spojrzała mu w oczy. Lecz już po chwili dotarło do niej, co się dzieje. Ból, jaki czuła między nogami, był znacznie bardziej dolegliwy niż cokolwiek, co do tej pory poznała. Czuła, jak wielki drągal Janka przesuwa się w niej, demolując delikatne wnętrze. Łzy popłynęły jej po policzku.

Chłopak wyczuł zmianę. Spojrzał na jej twarz i dostrzegłszy grymas bólu uśmiechnął się.

– Kocham ciem – szepnął. Na mamusię to zawsze działało.

Krzyknęła. Od jej wysokiego głosu czuł, że niemal pękają mu bębenki w uszach. Pacnął ją w twarz. Rozdarła się jeszcze bardziej. Nie wytrzymał. Uderzył ją na odlew pięścią. I ponownie. Z drugiej strony. Złapał za jej cycki i zgniótł w rękach. Kwiliła jak niemowlak, nie mając siły, by się bronić.

Dlaczego nie jęczy? – myślał. Mamusia zawsze jęczała.

Uderzył ją jeszcze raz. Jęknęła. Z bólu. Ale nie dostrzegł różnicy. Uderzył ponownie, aż w końcu ukląkł między jej nogami, z członkiem wbitym w jej cipkę i zamierzył się. Na ciało dziewczyny spadł grad ciosów. Przez krwawą mgiełkę dostrzegła zbliżającą się pięść. Jej głowa odskoczyła na bok.

Zmęczony spojrzał na zmasakrowaną twarz. Następnie między jej nogi i przypomniawszy sobie do czego zmierzał, ponownie zaczął ją posuwać.

Zachwycony stosunkiem pozwalał sobie na powolne pchnięcia, które nieuchronnie przybliżały go do pożądanego finału. W przeciwieństwie seksu z mamusią, gdzie orgazm wiązał się z niepewnością, czy w tym czasie nie zostanie zrzucony z łóżka, powoli dochodził, spokojnie czekając na nadchodzący wstrząs. Gdy poczuł przenikający go dreszcz, a ciało mimowolnie stężało, był akurat w drodze na zewnątrz. Czym prędzej wbił się ponownie do środka.

– Ach! – jęknął.

Ależ to było cudowne. Niezmącony spokój zakończony wybuchem megabomby. Legł na jej ciele. Wtulił się w drobne piersi, czując pod spodem gorąco ciała. Rozkoszował się tą bliskością, z zaskoczeniem odkrywając, że w przeciwieństwie do kontaktów z mamusią, jego członek bardzo powoli kurczył się we wnętrzu dziewczyny. Najwyraźniej jej bliskość sprawiała, że jeszcze nie do końca opuściło go pożądanie.

Skrzypnięcie. Odwrócił głowę w tamtym kierunku. Wysoka sylwetka nie pozostawiała złudzeń co do jej właścicielki. Matka dopadła go w czterech susach. Przykładając rękę do ust, zrzuciła go z ciała dziewczyny. Bronił się. Nie wolno. Sam decydował do tej pory i matka nie ma prawa mu przeszkadzać.

– Janek! – wychrypiała – Janek! Coś ty zrobił?

Spojrzał na nią zdziwiony. Co zrobił? No właśnie. Co?

Matka pochyliła się nad ciałem dziewczyny i przystawiła palce do jej szyi. Przez chwilę obserwowała ją w milczeniu. Nagle na jej twarzy pojawił się grymas przerażenia.

– Boże! – Złapała się za głowę.

Siadła na podłodze, trzęsąc się w panice. Spojrzała na syna. Odpędzał niewidzialną muchę, wpatrzony w pokrwawioną cipkę dziewczyny. Panika odebrała jej zdolność racjonalnego myślenia.

– Boże! – wykrzyknęła, podnosząc się z podłogi. – Za co mnie tak karzesz?!

– Mamusiu? – Cichy głos z dołu przepełnił czarę. Chwyciła najbliżej leżący przedmiot i zamachnęła się na niego.

– Ty bękarcie – krzyczała. – Ty pojebany gnojku! Patrz, co zrobiłeś, ty zasrany, popierdolony świrze! Jesteś taki sam jak inni! Zabiłeś ją, słyszysz!? Zabiłeś, skurwysynie! Popieprzony na amen! Taki sam jak ojciec!

Uchylał się przed każdym ciosem. Do wszystkich słów, jakie padały z jej ust był przyzwyczajony, lecz ostatnie zmroziło krew w jego żyłach. Przystanął, a gruba belka o włos minęła jego bark. Następny cios miał spaść na jego ramię. Wyciągnął rękę i złapał drewno. Matka zachłysnęła się. Wyrwał jej z rąk belkę i uderzył w brzuch. Zachwiała się.

Ojciec. Nienawidził tego słowa. Nienawidził postaci, która się z tym słowem kojarzyła. Z dusznymi nocami, podczas których ciężki kształt przygniatał go do podłogi, wciskając oślizgłego kutasa w jego pupę. Z pijackim bełkotem, który wyrywał go codziennie rano ze snu i kazał schować się w najdalszy kąt. Z niezliczonymi razami jakie padały na jego gołe ciało, zostawiając głębokie, piekące rany. Nienawidził.

– Nie… waż… się… mnie… porównywać… z ojcem – krzyczał, dokładnie odmierzając słowa, równocześnie uderzając raz za razem.

Matka słaniała się na nogach. Nie spodziewając się takiej agresji ze strony szczupłego młodzieńca, zaskoczona pragnęła tylko jednego – wydostać się ze stodoły i wezwać policję. Niech zamkną tego pojeba w pokoju bez klamek.

Udało jej się pchnąć wrota stodoły. Wypadła na podwórze. Szczęśliwa, że udało jej się uciec przed kolejnymi ciosami, odwróciła się w kierunku budynku. Dokładnie w tym samym momencie, kiedy wyleciała z niej siekiera, trafiając ją w sam środek czoła. Zaskoczona spojrzała na twardy metal tkwiący w jej czaszce. W ostatniej absurdalnej myśli przypomniała sobie, jak właśnie nie tak dawno, kilka dni wcześniej, porządnie ją naostrzyła przed jesiennym ubojem kur. Nogi ugięły się pod nią. Nie żyła już, gdy ciało bezwładnie przewróciło się na ziemię.

Dwa dni później na terenie gospodarstwa pojawiło się kilkanaście wozów. Błyskający trupiobladym, niebieskim światłem radiowóz blokował gapiom wstęp na teren posesji. Technicy błyskali fleszami, dokumentując miejsce zdarzenia. „Lekarze” wynieśli ciało dziewczyny ze stodoły. Obok przykrytych białym materiałem noszy, na zmurszałym kamieniu siedział starszy mężczyzna, ze zwieszoną głową. Ciałem jego wstrząsały raz po raz drgawki. Lewa ręka spoczywała na okrytym ciele dziewczyny. Na widok wyprowadzanego ze stodoły chłopaka zerwał się z miejsca. Trzymanym w ręku kamieniem zamierzył się na pojmanego, jednak policjanci powstrzymali jego atak. Ze ściśniętym z rozpaczy gardłem nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Ale jego zamiary były łatwe do odczytania. Ubrany w kaftan chłopak spokojnie zmierzał w kierunku radiowozu. Z trzęsącą się głową rozglądał się wokół siebie. Niewidzialna mucha dręczyła go już od jakiegoś czasu, jednak nie miał możliwości jej odpędzić.

Jesień przywitała kraj potężnymi huraganami. Porywisty wiatr niósł ze sobą drobne kamyczki unoszone znad ziemi. Niespotykana dotąd w tych rejonach trąba powietrzna zdemolowała wiele gospodarstw. Szeroki płacheć ziemi, z porastającymi go młodymi sosnami, został wykarczowany od głównej drogi aż po stodołę opuszczonego gospodarstwa na skraju wsi. Stare drewniane domostwo jakiś czas opierało się niszczycielskiej sile, aż w końcu rozsypało się jak domek z kart. Huragan jakimś cudem ominął stodołę i przeniósł się dalej, niszcząc wszystko na swej drodze. Kilkanaście kilometrów dalej dotarł do elektrowni i zrównał ją z ziemią. Zerwane kable wysokiego napięcia przestały być niebezpieczne. Północna część kraju miała zostać na długo pozbawiona energii elektrycznej.

Gdy zawierucha ucichła, a ludzie zabrali się do porządkowania ogródków, na niebie zaświeciło słońce. Tak jakby nic się nie wydarzyło. Tydzień później wieczorem zaskoczeni mieszkańcy wsi ujrzeli, jak stodoła na skraju lasu dosłownie rozpada się na kawałki. Z jej wnętrza wysunął się długi teleskop i rósł, osiągając wysokość kilku pięter. Zaraz potem stalowe ramiona rozciągnęły się, niczym wsporniki gigantycznego namiotu. Szklane tafle dopasowywały się wzajemnie, tworząc ogromną czaszę, kumulującą promienie słońca. Kolejne skrzydła rozpościerały się, sięgając daleko poza obręb gospodarstwa. Niczym monstrualny stalowy kwiat na skraju wsi stanęła budowla, jakiej nikt do tej pory nie widział. Przez chwilę słychać było wysokie buczenie. Ten i ów otrząsnął się, czując przenikającą przez niego dziwną energię. A zaraz potem zapłonęły światła latarni przy drodze. Spowijającą do tej pory domy ciemność rozświetliły setki żarówek, nie wyłączonych podczas nawałnicy. Odżyły urządzenia gospodarcze. Zabuczało w przepompowni wody. Z lekkim zgrzytem ruszyła rozdrabniarka kruszywa w pobliskim kamieniołomie.

Odpędził niewidzialną muchę i uśmiechnął się. Widok płonących świateł po całym tygodniu ciemności poprawił mu nastrój. Jednak stojący za drzwiami strażnik nie zawracał sobie tym głowy. Ściskał w spoconej dłoni zdjęcie, jakie dostał od brata w zeszłym roku. Uśmiechnięta nastolatka w żółtej sukience pozowała na tle chorwackiej zatoki. Przekręcił klucz w drzwiach.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Drogi Gregu!

Muszę przyznać, że to jest piekielnie mocne opowiadanie! Przejmujące i wstrząsające! Szokujące i skłaniające do refleksji!

Mam wrażenie, że tylko Ty mogłeś napisać takie opowiadanie… Dlatego tak bardzo się cieszę, że jesteś jednym z nas! 🙂

Pozdrawiam – Areia Athene

No i gratulacje z okazji zamieszczenia 20-ego tekstu! Ostra psychodela, w sam raz na okrągły jubileusz 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Hahahah…
MA – nie liczyłem tak tego 😉 Dla mnie każde moje opko jest ważne. Psychodela powiadasz… Swego czasu wspomniałeś, że Lulu Sky wyznaczyła mi wysoką poprzeczkę. Uznaję, że dziś udało mi się ją przeskoczyć… dzięki ogromnej Twojej i AA pomocy.

AA – jestem Ci ogromnie wdzięczny za pierwsze recenzje. Sprawiły, że nabrałem więcej refleksji do opowiadania… własnego… może to dziwnie brzmi ale… jednak…

Mam nadzieję, że inni również odczują siłę przekazu niniejszego opko. Pierwotnie planowane jako e-f, rozrosło się nieco, tworząc historię, do jakiej, na szczęście mi daleko, ale która porusza mnie w podobnych przypadkach wielokrotnie.
Znam takiego (prawie takiego) Janko, i myślę, że każdy kiedyś się z takim spotkał… scena ero jest tylko dodatkiem ale nie mogłem się oprzeć pokusie, by nie spisać historii, która może rozgrywać się obok nas. Tam gdzie mieszkacie. Teraz. Wczoraj. Jutro. Każdego dnia…
Cóż… miłej… lektury :/ 😉

Pozdrufko
MRT

Gregu, dziś przeskoczyłeś wiele poprzeczek 🙂

Cieszę się, że mogłem mieć swój jakże skromny udział w powstaniu czegoś tak odjechanego jak ten tekst. Przyznam, że gdy czytałem go po raz pierwszy, w połowie mniej więcej zacząłem wątpić w Twój fabularny zamysł. Mimo to czytałem dalej. Końcówka wynagrodziła mi to z nawiązką.

Pozdrawiam
M.A.

Wow. Brak mi słów. Mocne.

Pozdrawiam, WW.

Ja pitolę… napisałem pięknie długi komentarz, po czym wcisnąłem jakąś kombinację klawiszy i dupa. Znikło. Postaram się jednak streścić poprzedni ciąg myślowy.
Tekst podobał mi się, i to nawet bardzo. Zaskakujący jak na Ciebie, bo wydajesz mi się poszukującym raczej jasnej strony mocy na tym świecie. A jednak, cóż za zaskoczenie.
"Janko" kojarzy mi się z dwiema pozycjami: "Myszy i ludzie" i "Raz w roku z Skiroławkach". Pierwsze skojarzenie jest chyba oczywiste, zwłaszcza po finale jaki wymyśliłeś. Drugie powstało, bo podobnie jak Nienacki, dobrze oddałeś prosty i brudny świat małej, zapadłej wioski. Brawo, powtórzę raz jeszcze.
A na koniec łyżka dziegciu. Znalazłem kilka (-naście?) mniejszych czy większych błędów, które bardzo mnie irytowały, a to dlatego, że opowiadanie jest takie interesujące. Nieładnie, oj nieładnie, za niestaranność – pała!
Poza tym, końcówka rodem z Delikatessen troszkę mnie rozczarowała… Hm… może bardziej: pozostawiła niedosyt. Sam nie wiem czemu, powiem szczerze. Może za bardzo widowiskowy? Taki troszkę 'pod publiczkę"? Bo zły musi zostać ukarany? Trudno mi to okreslić. Wolę chyba niedopowiedziane historie, takie w których zło czasem zwycięża. Lub przynajmniej umyka w mrok nocy czynić kolejne niedobre rzeczy. Tak jak w życiu.

Tak czy inaczej – za pomysł, język i prawie bezbłędny styl – pięc gwiazdek. Za kilka potknięć i – jak dla mnie – rozczarowujący finał grożę jeno paluszkiem.
Ale ta niewidzialna mucha – genialna.

Pozdrawiam, s.

Seamanie – kto jest zły? Strażnik? Czy Janko? Czy może świat, który nie dostrzega geniuszy, którzy mogą być obok nas? Inspiracje? Szukaj po tytule 😀 Cyngwajs? -> http://www.evolo.us/competition/sand-babel-solar-powered-3d-printed-tower/

Gregu, czyżbyś nie znał takich fachowych pojęć jak cyngwajs czy wichajster? No, proszę ja Ciebie 😉
Z określeniem kto jest zły nie powinno być chyba problemu. Janek (muzykant?) jest tylko jednym z trybików w rozległym mechanizmie krzywdy i zła, który niczym maszynka do mięsa mieli zarówno niewinnych jak i tych drugich, nie zważając na nic dookoła. A' propos strażnika – jak rozumiem, jest to brat sołtysa, tak? Bo jego postać jest odrobinę niejasna.
Z tym zakończeniem chodziło mi o siekierę, nie o ostatnią scenę. Ta jest właśnie dobra, bo – powiedzmy – nie podaje wszystkiego na tacy.

Tak sobie myślalem, że chodzi o jakiś rodzaj baterii słonecznych, ale nie byłem pewien.

ps. I nie chodziło mi o ewentualne inspiracje literackie, a jedynie o pewnego rodzaju powiązania Twojego tekstu z innymi opowieściami, jakie pojawiły sie w mojej głowie podczas lektury.

Pozdrawiam, s.

ps. I za cholerę nie mam pojęcia, jaki to cyngwajs zmajstrował nasz genialny Janko. inżynierem to ja nie jestem.

Pozdrawiam, s.

Dzień dobry, Panie Grzegorzu!

Nie powiem, zadziwiłeś mnie tym opowiadaniem. "Lulu Sky", mój faworyt wśród Twych tekstów, była tak dawno temu. Ostatnimi czasy raczyłeś nas swym światem z pogranicza fantasy lub niezłą dozą poczucia humoru i satyry. Lulu była i jest dla mnie genialna, no, ale teraz… Janko jednak bije ją na łeb na szyję.
Lubię Twe pióro: prześmiewcze, z dystansem do świata. Widzisz świat ze swej własnej, pochrzanionej i spaczonej perspektywy artysty 🙂 Wiem, że nawet gdybyś zdecydował się opisać życie leniwej muchy, która przysiadła w parku na "małym co nie co", to tekst by mi pasował.

Dotychczas zazdrościłam Tobie właśnie poczucia humoru. Lekkości z jaką, tak mi się wydaję, piszesz swe humoreski. Ja nie potrafię pisać radośnie, tak żeby Czytelnik, już nawet nie zaśmiewał się w głos, ale żeby przynajmniej wygiął usta w krzywym grymasie. A teraz, Grzegorzu, dołożyłeś cegiełkę, ba, potężny głaz do tej mojej zazdrości.
"Janko" napisany jest iście po Twojemu. Mimo, że dotyka ciężkiego klimatu, który przywodził mi na myśl "Bos Humanus" Ravenhearta, to w przeciwieństwie do tamtego tekstu, Twój czytało mi się nad wyraz lekko. Dopiero po skończonej lekturze przyszedł czas na refleksję. Trawiłam opowiadanie przez całą noc i w zasadzie nic mądrego nie wymyśliłam – genialnie to napisałeś!

Co do zakończenia, nie zgadzam się z Marynarzem. Tak funkcjonuje nasz świat, niestety. Nawet gdyby strażnik nie miał zamiaru wymierzyć "kary", znalazłby się ktoś inny, kto by tego dokonał.
Nasz system prawny jest do dupy w takich ekstremalnych sytuacjach. Patrzy jednotorowo na sprawę. Daleko szukać? Ile to czasu minęło, jak zamknęli upośledzonego chłopaka za kleptomanię? Nagłośnienie sprawy w mediach, starania wielu osób zapewniły mu wolność. Ale ile się w tym zakładzie nasłuchał? Ile "kuksańców" oberwał? Wyśmiewanie, poniżanie, bóg wie, co jeszcze. Przecież on nie rozumiał dlaczego nie ma z nim mamy. Chłopak prawie trzydzieści lat, o ile dobrze pamiętam.

Gratuluję, Grzegorzu, świetnego tekstu!

Pozdrawiam,
kenaarf

Powtórzę raz jeszcze – nie chodziło mi o strażnika, a o siekierę. No.

😉

pozdrawiam, s.

Z siekierą mogę się zgodzić 🙂

Zapomniałam dodać – graficznie pięknie oprawiłeś tekst, Grzegorzu.

Zauważyłem, że od pewnego czasu patologią/zjechaną psychiką/etc na NE zajmuje się głównie dwóch autorów. Początkowo za pomocą e-f przedstawiałem sytuacje z pogranicza fantastyki, mniej lub bardziej możliwej, "bawiąc się" ludzkim psycho i emocjami. Pochrzaniona (nawet nie wiesz jak wielki to dla mnie komplement, droga D) artystyczna perspektywa na pewno mi w tym pomaga. Własne, różne, kiedyś tam przeżycia, też miały swój wpływ na moje pisarstwo. Wspomniałem niegdyś, że w każdej e-f (nawet tej nieco rozrośniętej) jest cząstka mnie. Tu też można ją znaleźć, ale nie będę pokazywał palcem. Każdy i tak doszuka się własnej filozofii :p.
No i kenaarf-fraanek, pokazująca świat taki jaki jest; bezduszny, obdarty z kolorów, pozbawiający złudzeń, że coś się może zmienić. Podświadomie grająca na emocjach… tylko, że czytelników. Bohaterów opowiadań pozbawia prawa do własnego "ja", kierując ich ku zagładzie lub innym "nieszczęściom". Imponująco 😉
Każdy znajdzie coś dla siebie.

Seamanie – czy na pewno uważasz, że pozbawienie życia mamusi, jest próbą pokazania, że zło przegrywa? Jesteś pewien, że zło przegrało w tym momencie? Na mój gust odpadł tylko jeden z trybików a machina nienawiści, pożądania, psychicznego raka, kręci się dalej.

Pozdrufko
MRT

Gregu, ja napisałem tylko o ukaraniu złego, nie o porażce. Bo tego dokonałeś, mamusia dostała po łapkach (no, może troszkę mocniej) za własne uczynki. I dostała w widowiskowy, troszkę groteskowy sposób. W Delikatessen, gdzie wszystko było groteską, taka scena spowodowała, że spadłem z krzesła ze śmiechu. Tutaj pomyślałem: inny klimat. Tylko tyle.

Pozdrawiam, s.

Tylko ja byłem takim psychopatą, że spodziewałem się przebiegu wydarzeń? Częściowo przynajmniej. A opowiadanie fajne…. przypomina mi współczesną amerykańską powieść grozy z domieszka magicznego realizmu.

Dobrze wiedzieć, że nie jestem sam w swojej "szurniętości" :]]]

Przyznaję, że chciałem początkowo umieścić opko w amerykańskich realiach. Ale potem doszedłem do wniosku, że umiejscowienie akcji nieco bliżej będzie lepiej przyswajalne 😉 Każdy kraj ma swoje zboczenia, nie dodawajmy USie kolejnych… :p

Dobry wieczór.

Kiedy jeden z naszych najbardziej oryginalnych Autorów, MRT_Greg, bierze się za remake "Janka Muzykanta" wiedz, że coś się dzieje. Rezultat bez wątpienia będzie nieoczekiwany. No i jest. Powstało opowiadanie miejscami odpychające, miejscami czarujące swym hmmm… humanizmem, momentami przerażające (etykieta "groza" jest tu jak najbardziej na miejscu), a na końcu skłaniające do refleksji. O niewykorzystanych talentach, o determinującym życie urodzeniu, o społeczeństwie, które tłamsi wybitne jednostki, o patologiach rodzinnych… człowiek zostaje ze sporym materiałem do przemyśleń. I to jest najbardziej wartościowe w tym tekście. Pozwala rozruszać mózg, choć z początku wcale tego nie widać.

Na osobną pochwałę zasługuje ilustracja – również autorskie dzieło Grega. Tajemnicza, niepokojąca, wprowadzająca zamęt… ale po lekturze opowiadania staje się znacznie bardziej czytelna. Brawo, Autorze!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Nie mam co komentować komentarza. Wisienkę na torcie możnaby już tylko lukrem podlać, tylko chyba byłoby już tego nieco za dużo :p

Nad grafą się zastanawiałem, myślałem, szkicowałem… i gdy już sądziłem, że ogólna koncepcja jest gotowa, zobaczyłem rysunek w sieci, który wszystko przesądził. Wystarczyło tylko wczuć się w popie….oną psychę bohaterów opka i przysiąść nieco 4 litery ;P
Dziękuję za ciepłą recenzję 🙂

Pozdrufko
MRT

A mi jakoś nie za bardzo ta grafika pasuje do tego opowiadania. Owszem, sama w sobie jest piękna i wręcz magiczna – no i chyba właśnie tutaj pojawia się lekki zgrzyt, gdyż opowiadanie piękne nie jest. Raczej określił bym je jako niesamowite w swojej brzydocie. W tym opowiadaniu nie za wiele jest żywych kolorów (a jak się pojawiają to tylko po to, żeby być zaraz okrutnie zgaszonymi), raczej dominuje czerń, mrok, szkarłat krwi i brunatności wszechogarniającego brudu, błota i gnoju – jeśli nawet nie fizycznego, to czającego się w umysłach bohaterów. No chyba, że to tylko moja interpretacja, a zamysł autora był nieco inny. Niemniej jednak opowiadanie świetne, choć jak na mój gust, pojawiły się dwa drobne zgrzyty – wspomniana już przez innych siekiera (gdzie niepełnosprawny chłopak nauczył się nią tak dobrze i celnie rzucać?) i trochę zbyt spektakularny wynalazek głównego bohatera, pasujący raczej do konwencji science fiction, gryząc się nieco ze skrajnie mrocznym klimatem tego opowiadania.

Nie zgadzam się z Twym zdaniem, Anonimie.
Janek, przynajmniej dla mnie, sam w sobie jest gamą kolorów. Rację masz, że patrząc na tekst całościowo możemy mówić o przygnębiających odcieniach życia. Ale to jest nasz punkt widzenia. Spójrzmy na to z perspektywy chłopaka.
Nawet Ty, mówiąc o jednym ze zgrzytów, wciskasz Janka do szarości, do bycia nijakim.
Autor lubi kontrasty. Może i sam wynalazek jest ciut zbyt spektakularny, ale nie w sensie powstania przy udziale umysłowo upośledzonego chłopca. Patrząc na twórczość Grega, gdzie często poruszana jest tematyka wymyślnych konstrukcji – w zasadzie nie ma się co dziwić, iż budowla powstała. To jest kwintesencją tego tekstu. Ktoś, kto jest postrzegany przez ogół społeczeństwa jako niepotrzebny, inny, niepasujący do wyznaczonych przez nas samych ram jest przy okazji obdarzony niezwykłymi umiejętnościami – pełno jest takich przypadków – problem w tym, że nie potrafimy i nie chcemy tego dostrzec. Mieścina, w której przyszło żyć Jankowi, jest zupełnie zacofana pod tym względem. Mamy XXI wiek, a zdarzają się wioski, gdzie upośledzona osoba jest zamykana jak zwierzę w klatce, chowana przed napastliwym i oskarżycielskim wzrokiem miejscowych.
Ta nieszczęsna siekiera… Tu też nie chodzi o umiejętności ruchowe, czy siłę. Gdyby Janek nie posiadał odpowiedniej koordynacji ruchowej, nie stworzyłby swej budowli. Mi bardziej zgrzyta moment, kiedy matka nią oberwała.
Janek ma w sobie coś, co jedna z moich ostatnich bohaterek nazywa wewnętrznym pejzażem, dlatego grafika przemawia do mojej wyobraźni, widzę ją na swój, pochrzaniony sposób 🙂

Ciekawi mnie, co by powiedział Sienkiewicz na takie "odświeżenie" "Janka Muzykanta". Opowiadanie świetne, uwielbiam twój styl, Gregu.
Eileen

Ciekawym co by powiedział Da Vinci, widząc dzisiejszą lotniczą technologię. Pewnie zaraz by naszkicował teleporter, który ludzkość "wymyśli" za 100 lat…:D

Cieszę się, że moje danie trafiło w Twój gust 😉 Dziękuję za miłe słowa.

Pozdrufko
MRT

Powiedziałby pewnie: chuj, dupa i kamieni kupa:-)

Sądzę, że gdyby chciał użyć słownictwa jak wyżej, miałby zdecydowanie bogatszą wypowiedź :/ I bardziej konstruktywną :]

Opowiadanie po zbuju! W gniada w fotel i sprawia, że szczęki szuka się później pod stołem. Pogratulować autorowi. Dał czadu, pomysłem i wykonaniem.

Lurker

No to zdecydowanie nie jest to opko dla 70+ :]

Dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i te kilka miłych słów 😉

Pozdrufko
MRT

A kusiło mnie, żeby skopiować, zanim coś nacisnę.. Rany. Zatem raz jeszcze.

Wszystko, co chciałabym napisać o tym opowiadaniu, zostało już napisane przez innych użytkowników, więc nie widzę sensu powtarzania tego kolejny raz.
Podczas czytania, moje serce niebezpiecznie bardzo zwalniało. Niejednokrotnie pod powiekami czułam czające się łzy. To najpewniej zasługa mojej ogromnej wrażliwości, o którą ciągle się potykam.

Cóż jeszcze mogę rzec? Tekst mocny, prawdziwy i przede wszystkim naprawdę dobry. To lubię.

Pozdrawiam,
B.

Żywy obraz, jak bardzo można skrzywić człowieka.
Zasłużył na karę?
Wykorzystywany przez ojca,który „miał do tego prawo” i połączony chorym związkiem z matką. To jedyna bliskość jaką znał. Tak postrzegał świat. Czy skrzywdził dziewczynę umyślnie? Nie..Nie zrobił tego wówczas, gdy wydała mu się płytka i głupia. Nie miał w sobie więc agresji. Poza gwałtem, ale tu też wszystko robił tak, by dziewczynę zadowolić..jak matkę. Nie chciał i nie rozumiał tego, co zaszło. Jest potworem? Jest tym,kim nauczono go być.

O tak – był takim jakim go wychowano. Ale… był kimś jeszcze. Tytuł nie na darmo powiązany z innym Jankiem. Nasz świat jest bezduszny, niezależnie czy sto lat temu czy dziś – jednostka bytująca inaczej niż zostało to wyznaczone przez ogół, jest outsiderem/szaleńcem/odmieńcem trzeba ją wyeliminować/stłamsić/sprowadzić do równego ze wszystkimi. A jeśli w dodatku nieświadomie popełniający „wykroczenie”?
Ile takich osób kryje się w bezdusznych domach? W twojej okolicy? Znasz wszystkich swoich sąsiadów? Wszyscy są „normalni”? 😉

To prawda, ale to wszystko zostało napisane wyżej, więc już się nie odnosiłam.
Postarałam się popatrzeć z innej strony..
Gregu..świat pełen jest takich ludzi, to prawda. Akurat ja daleko nie muszę szukać. Bliżej niż blisko. Również, po części,w sobie.

Masz problem z muchami? 😛

Napisz komentarz