Seksbeer (MRT_Greg)  3.64/5 (29)

43 min. czytania

Seksbeer2– Piotrek! A co ty jeszcze robisz?

Podniosłem wzrok znad notatek i spojrzałem na Tomka. Wciąż miałem przed oczami pajęczynę kolorowych linii, której znaczenia nie byłem w stanie pojąć i która prawdopodobnie po weekendzie stanie się przyczynkiem do kampanii wrześniowej. Oszołomiony kilkugodzinnym ślęczeniem nad kserówkami, miast charakterystycznego dla naszego pokoju bałaganu, widziałem wszystkie krawędzie pomieszczenia i znajdujących się w nim przedmiotów z taką wyrazistością, jakby ktoś przystroił je neonowymi pasami LED. Nawet mój kolega składał się z siatki krzywych. Na jego cieniu padającym na ścianę dostrzegłem punkty odnośne i przeniosłem je na sylwetkę schylonego nade mną Tomka. Otworzyłem szerzej oczy i powracając tym samym do teraźniejszości, a w zasadzie do normalności, zrozumiałem, że oto poznałem zagadkę, której jak do tej pory nie udało mi się rozwikłać.

– O kurwa! Zrozumiałem rzut Monge`a!

– Zajebiście – Tomek wyszczerzył zęby. – A gołąb siedzi na drucie i nie spadł…

– …Choć skrzydła ma zwinięte – dokończyłem z poważną miną.

Przez chwilę bez słowa patrzyliśmy na siebie, po czym ryknęliśmy śmiechem. Prawdziwy sens tej frazy, dobrze znanej wszystkim studentom architektury, zwłaszcza tym, którzy uczęszczali na wykłady z geometrii wykreślnej, prowadzonej przez profesora Vernerta, tak naprawdę rozumiały tylko dwie osoby na uczelni. Autor skryptu, w którym znaleźć można było jeszcze kilka innych perełek, nomen omen wspomniany pedagog, oraz nasz kolega Michaś. Ale Michaś był na permanentnym haju. Dla niego nawet fizyka kwantowa nie miałaby tajemnic. Co do nauczyciela, to w sumie nikt nie wiedział, czy facet przypadkiem też nie był amatorem zakazanego ziela. Tak czy siak, podczas jego zajęć czuliśmy się jak Etiopczyk na wykładzie z teorii spiskowej zabójstwa JFK, prowadzonej w języku chińskim przez nawalonego Kenijczyka tureckiego pochodzenia.

– Ja się zatrzymałem na liniach równoległych – rzucił Tomek, gdy już się nieco uspokoiliśmy.

– Bądźmy szczerzy. Tylko je ćwiczyłeś.

– Nadal ćwiczę.

– To, co ostatnio widziałem, to raczej jakaś paraboliczna hiperbola.

– Cóż, nikt nie mówił, że Kamasutra jest prosta.

– Raczej wyglądaliście jak zjadające się wzajemnie gąsienice.

– Poczekaj no! – Tomek pogroził mi palcem. – Jeszcze i ja cię przyłapię.

– W najbliższym czasie chyba raczej mi to nie grozi.

– Oj, żebyś się nie zdziwił. Chyba, że masz zamiar przesiedzieć całą noc nad nauką.

– Nie. – Rzuciłem książkę na łóżko. – Ten cały jeden wieczór to stanowczo wystarczająco.

– Zgadzam się. – Tomek już zakładał buty. – O jeden wieczór za dużo.

Uśmiechnąłem się. Tomek był takim luzakiem, jakim ja nigdy nie potrafiłem być. Jednak mimo hulaszczego życia, jakie prowadził i do jakiego za każdym razem wciągał mnie, miał facet łeb nie od parady. Nie myślcie sobie jednak, że łączyło nas coś więcej niż przyjaźń. Nie byliśmy gejami. Zdecydowanie woleliśmy płeć przeciwną, choć zażyłość, jaka nas łączyła od przedszkola, a może nawet od żłobka, mogła niektórym wydawać się podejrzana.

Przez większość edukacji uczęszczaliśmy do tych samych szkół. Byliśmy w tych samych klasach i na tych samych przerwach chodziliśmy do kibla na fajkę. Ja zacząłem pod koniec podstawówki – niech szlag trafi dzień, w którym zapaliłem pierwszego – Tomek niedługo po mnie, na początku liceum. Gdy nieszczęsnym trafem… Aaa tam… chuja trafem – po prostu nie przyłożyłem się zbytnio do nauki. Tak więc gdy moja matura poszła się, kolokwialnie mówiąc, paść, tym samym zamykając mi przed nosem drzwi na wyższą uczelnię, Tomek postanowił wyjechać do Irlandii, gdzie razem ze swoim bratem zapierdzielał na budowie. Spotkaliśmy się po trzech latach na egzaminie wstępnym na architekturę na Politechnice Krakowskiej. Oczywiście siedział koło mnie, mimo iż przydział miejsc był losowy. O ile jednak ja podczas tych ciężkich czterech godzin usiłowałem nadać mojemu rysunkowi kształt choć trochę nie przypominający fallusa we wzwodzie, o tyle Tomek trzy czwarte czasu spędził na podrywaniu koleżanek siedzących wokół niego. Na godzinę przed końcem machnął kilka razy ołówkiem, coś tam pomazał gumką chlebową, po czym wyraźnie znudzony złożył arkusz na stosik.

Egzamin na architekturę składa się z trzech części – trzech rysunków – tworzonych przez kolejne trzy dni. Za każdym razem sytuacja była taka sama: ja usilnie starałem się przelać swoją wizję na papier, Tomek na kilka chwil przed końcem brał ołówek do ręki i za pomocą kilku prostych linii tworzył arcydzieło. Nie powiem – kurewsko mu tego zazdrościłem, do dziś zazdroszczę, ale to, co on osiągał tą swoją lekkością, ja wypracowywałem mozolnymi ćwiczeniami, aż w końcu dotarłem do momentu, w którym zrozumiałem, że współczesne piękno w sztuce wiąże się bardziej z prostotą, niekiedy wydawać by się mogło niespójną i chaotyczną, niż z wypracowaną symboliką i renesansowym porządkiem. Od tego momentu z ćwiczeń rysunku, rzeźby czy innych prac ręcznych wychodziliśmy mniej więcej o tej samej porze. No i dzięki temu, wracając równocześnie do mieszkania, mogliśmy o tej samej porze ruszyć na imprezę.

Tuż po wyjściu z kamienicy przywitał nas zimny podmuch wiatru. Czerwiec tego roku nie rozpieszczał pogodą; na przemian lało i wiało, a słońce widzieliśmy tylko siedząc, tudzież przysypiając, na wykładach. Zwłaszcza przysypiając.

– Kurwa, mogłem jednak wziąć kurtkę. – Kolejny dreszcz przebiegł mi od karku po pośladki.

– Nie wymiękaj, stary. – Tomek klepnął mnie w ramię. – Chodź, skoczymy po małpkę. Od razu zrobi ci się cieplej.

Skrzywiłem się, choć trudno było nie przyznać mu racji. Butelczynę o pojemności dwóch setek Tomek wychylał jednym haustem. Ja przeznaczałem na zawartość trzy przełknięcia. Cóż poradzić – nigdy nie nauczyłem się pić wódki.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg monopolowego, ekspedientka schyliła się i wyciągnęła dwa Stocki. Dobrze nas znała – w końcu przychodziliśmy tu niemal co drugi wieczór z zamiarem kupna tego samego artykułu. Zapłaciłem, po czym wyszliśmy z powrotem na ulicę.

– Panowie, mogę wam zająć chwilkę? – Bełkotliwy głos dobiegł gdzieś z prawej.

– Nie dziś, panie Heniu. – Tomek zaśmiał się, mrugając do niego okiem.

– Aaa… to wy. – Żul uśmiechnął się zadowolony. – Rzućcie chłopaki złotówką na bełta.

Tomek przez chwilę grzebał w kieszeni, po czym wyciągnął monetę.

– Mam dwa zyle. Będzie ode mnie i od Piotrka.

– Super. – Pieniądz szybko zniknął w garści pijaka. – Fajne z was chłopaki. Na imprezę?

– Się wie, panie Heniu. Po cóż bowiem wychodzić na taką noc.

– No to bawcie się dobrze.

– Pan również.

On już jednak tego nie słyszał. Brzęknął dzwonek drzwi do monopolowego. Pan Heniu udał się na ten sam Olimp, z którego właśnie zeszliśmy. Jego ambrozja jednak zawierała nieco więcej siarki.

Rozglądnęliśmy się po okolicy i nie dostrzegłszy stróżów prawa, odkręciliśmy butelki. Tomek oczywiście już po chwili strzepywał kropelki na chodnik. Ja zaś, krztusząc się jak alkoholowy prawiczek, usiłowałem nie dać po sobie poznać, że ostatni łyk nie wszedł do końca tak, jak powinien. Ale, trzeba przyznać, wkrótce zrobiło mi się cieplej.

– To co? Do Re?

– Eee… Re? – Tomek skrzywił się. – Chodźmy do Pauzy.

– Niee.. Tylko nie tam. Mam już dość Pauzy.

– To gdzie?

– No nie wiem.

Odwieczny problem. Tysiąc knajp w Krakowie, a co wieczór ten sam dylemat. Nasze zastanawianie się przerwał dzwonek telefonu. Tomek oddalił się nieco, rozmawiając z osobą po drugiej stronie słuchawki, ja w tym czasie usiłowałem nadać swojej postawie nieco luzackiego wyglądu. Niestety, mając w sobie z Pudziana jedynie wzrost, z Clooneya pasek siwych włosów (w wieku dwudziestu czterech lat!?) i zdolność pakowania się we wszelkie możliwe kłopoty godną Jackiego Chana, wiedziałem, że moje próby spełzną na niczym. Wreszcie przestałem udawać. Najlepiej w końcu być sobą.

– Michaś jest w Croatia – obwieścił Tomek, zakończywszy rozmowę. – Idziemy.

– Bez jaj – żachnąłem się. – To na końcu Kazimierza.

– No.

Tomek zupełnie nie przejmował się tym, że podczas powrotu, gdy na pewno będziemy nawaleni w cztery dupy i, skoro jest Michaś, to i ujarani na całego, droga do domu wydłużać się będzie z każdym krokiem w postępie geometrycznym. Dobrze, jak dotrzemy przed świtem. Aaa… zresztą. Walić to.

Uskoczyliśmy przed nadjeżdżającym tramwajem. Maszynistka pogroziła nam palcem, lecz zaraz rozpromieniła się, gdy Tomek posłał jej ciepłego całusa. Raźnym krokiem ruszyliśmy w kierunku Rynku. Silniejszy podmuch wiatru zawirował suchym piaskiem, do tej pory nie sprzątniętym po zimie. Mrużąc oczy, wpadłem na jakąś drobną postać.

– Ej! Uważaj, jak łazisz!

– Trza było nie sterczeć na środku – odgryzłem się.

Coś jednak było znajomego w tym głosie. Przetarłem oczy, zaprószone drobinkami i przez łzy usiłowałem dojrzeć obiekt, z którym się zderzyłem. Niczym przez matową szybę ledwie rozróżniłem burzę czerwono-rudych włosów i niewyraźną, drobną twarzyczkę. Serce zabiło mi mocniej. Była ubrana tak samo jak tamtego wieczoru. Spotkanie z Ewą, tu, w samym centrum Krakowa, po trzech latach, gdy rozstaliśmy się niemal bez słowa, graniczyło wręcz z cudem. Tymczasem stała przede mną, lekko się uśmiechając, i usiłowała wytrzepać z włosów piasek.

– Piotrek!

– Ewa!

Cóż za elokwencja. Stałem i gapiłem się na nią tak, jak niemal każdego dnia pobytu za granicą. Przedłużającą się ciszę przerwał Tomek.

– Ewa!

– Tomek!

Brawo! Niech żyje komunikacja międzyludzka.

– Co ty tu robisz? – Mój kolega jednak potrafił kontynuować rozmowę. Przychodziło mu to znacznie łatwiej. W końcu to nie on zakochał się w nastolatce, na której widok język kołkiem stawał. I żeby tylko język.

– Mam się spotkać z koleżankami pod Adasiem i idziemy do Croatia.

– No proszę. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. My też tam zmierzamy, nie? Piotrek?

Kolega klepnął mnie w ramię, wyrywając z zadumy.

– Tak, tak. Jasne. Dokładnie tam idziemy. – Świetnie kurwa. Mistrz dialogu. Wyduś wreszcie z siebie coś sensownego. – Super impreza się zapowiada. – Też wymyśliłem. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby mi się tak nie podobała. Gdyby była zwykłą koleżanką, najlepiej poza moim zasięgiem. Albo otyłym pryszczatym potworkiem z Marsa.

Niestety, była zjawiskiem, które wywróciło onegdaj mój świat do góry nogami. Jej pojawienie się w moim życiu ujawniło wszelkie słabości jedynaka, jakim byłem. Wstyd, nieśmiałość, brak wiary w siebie. Wszystko to nagle stało się widoczne. Ogołocony z opończy, którą narzuciłem na siebie, kryjąc się przed światem, stałem się bezbronny, wystawiony na drwiny kolegów i koleżanek. Zburzyła mój spokój, a potem wyjechała. Uśmiechnięta, nieświadoma mojej miłości i pożądania, pozbawiła mnie wszelkich złudzeń.

A teraz nagle wróciła i przypomniały mi się te wszystkie chwile, które mogłem spędzić w jej pobliżu.

**************

Wyjazd na Ukrainę miał być wyrwaniem się z monotonii – szarej, smętnej, wypełnionej ciągłym stresem i niespełnionymi ideałami. Oczywiście to Tomek namówił mnie na wycieczkę. W ramach zajęć międzysemestralnych, podczas których mieliśmy poznać historię dawnych polskich kresów. Takie oczywiście było oficjalne założenie. Wiadomym było, że w ciągu tygodnia pobytu niewiele uda nam się zrealizować w ramach programu uczelni, zaś kanwą wycieczki będzie stoczterdziestogodzinna biba, od czasu do czasu przerywana wykładami na temat polskich ziem. Już podczas podróży pociągiem do Rzeszowa nawiązały się pierwsze znajomości, pierwsze flirty, pękły pierwsze flaszki i poleciały pierwsze pawie. I tak było niemal cały tydzień. Podróżowaliśmy autobusem, co dla siedzących na tylnych siedzeniach było koszmarnym przeżyciem. Rano, bo wieczorem właśnie na tyłach starego ogórka były najlepsze balangi. Już po pierwszym dniu kierowca przestał się rzucać o dym papierosowy, który błękitną łuną wypełniał wspomniany fragment pojazdu.

Nocowaliśmy, a w każdym razie noclegi mieliśmy wykupione, w starym, przeznaczonym do wyburzenia hotelu Romanow, usytuowanym niemal w samym centrum Kamieńca Podolskiego. W zasadzie to trudno mi powiedzieć, ile nocy tak naprawdę tam spędziłem. Myślę, że dwie na pewno. Pierwszej, gdy goniliśmy się po korytarzach, rzucając w siebie rolkami papieru toaletowego i niczym stado małp skakaliśmy z balkonu na balkon, by dostać się do pokoju dziewczyn, po czym okazało się, że nie jesteśmy już licealistami i wychowawcy tak naprawdę mają w dupie to, czy śpimy, czy się gzimy po kątach. I ostatniej, gdy obnażony i sponiewierany straciłem jakąkolwiek nadzieję na cielesną znajomość z Ewą.

Kulminacją był wieczór, który spędziliśmy całą grupą w ruinach zamku. Tam, między resztkami ścian było już zupełnie ciemno, a nikły blask niewielkich ognisk rzucał posępne cienie na stare mury. Odejście od grupy wiązało się z niebezpieczeństwem spadnięcia do jednego z trudnych do policzenia wykopów, głębokich niekiedy na kilkanaście metrów. Jakim cudem udało mi się wówczas przejść wałami, nie wpadając do ani jednej dziury, do dziś nie mam pojęcia. Może to odwieczne prawo pijaka, które sprawia, że nawet z najgorszej katastrofy potrafi wyjść cało.

W każdym razie mając dość kolejnej popijawy, po której obudzę się nad ranem w objęciach ukraińskiej piękności, gdzieś na stepach akermańskich, tudzież wtulony w ramiona pani profesor, równie znietrzeźwionej jak ja, cicho opuściłem grupkę. Z aparatem w ręku udałem się w kierunku centrum starego miasta, by uchwycić te wszystkie tajemnice, które w świetle dnia jawiły się tylko pozbawionymi dusz ruinami. W pobliżu kościoła Dominikanów znalazłem spokojne ustronie i, gdy przechylony przez barierkę usiłowałem zogniskować aparat na wystającym z muru drzewie, poczułem klepnięcie w ramię. W pierwszym odruchu chciałem wrzasnąć, lecz głoś uwiązł mi w krtani. Zaraz potem zachwiałem się i byłbym poleciał na łeb w dół, gdyby nie silna dłoń, która złapała za poły mojej kurtki. Odwróciłem się wkurwiony na maksa, gotów dać w ryja osobnikowi, niezależnie kim by był.

Oczywiście nic się takiego nie stało. Przede mną stała Ewa. W lekkiej i zwiewnej sukience, z błyszczącymi oczami i kpiarskim uśmiechem na ustach.

– Kogo podglądasz? – spytała, wychylając się za barierkę. – Chyba nie zakonnice?

– No wiesz? Niemal umarłem ze strachu, a ty tu…

– Powinieneś mnie ukarać – wpadła mi w słowo.

Za co? Za co miałbym ją ukarać? Toć kwiaty bym jej rzucał pod nogi, nie tknął tak kruchej i delikatnej istoty.

– To co? Tutaj?

Uśmiechała się zawadiacko, lekko przygryzając wargę. Ukarać. W końcu zrozumiałem sens wypowiedzi i było to tuż przed tym, nim zacisnąłem jej dłonie na pordzewiałej barierce. Bezceremonialnie uniosłem sukienkę i wymierzyłem pierwszego klapsa. Plaśnięcie odbiło się echem po ścianach kanionu, a zaraz potem nastąpił jej wysoki okrzyk udawanego bólu. Zerknąłem w dół. Kusy materiał majteczek odsłaniał pośladki, cienki pasek znikał między udami, ledwo zakrywając napuchnięty srom dziewczyny. Już była podniecona. Pewnie była już wcześniej, obserwując mnie zza załomu, masturbowała się i nie mogąc dłużej wytrzymać, postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję. W tej chwili zupełnie nie miałem jej tego za złe. Ale i tak niemal ze złością szarpnąłem za jej bieliznę, ściągając ją do kolan. W nikłym świetle stojącej nieopodal latarni ujrzałem błyszczącą wilgoć. Większej zachęty nie potrzebowałem. Krew w moich żyłach płonęła już piekielnym ogniem pożądania, wulkan w spodniach gotów był w każdej chwili wybuchnąć. Czyż mogłem pozwolić, by erupcja zastała mnie pod rozporkiem?

Szybko pozbyłem się dolnej części odzienia i kierowany jedynie pożądaniem wbiłem się w nią z całej siły. Jęknęła, a echo znów zwielokrotniło głos. Złapałem ją za włosy, okręcając je sobie wokół nadgarstka, zmusiłem, by ugięła kolana, wypinając się mocniej, dzięki czemu nie musiałem stawać na palcach. W tak już wygodnej pozycji kontynuowałem, zadając kolejne pchnięcia. Raz mocniej, raz słabiej. Ale to jej nie odpowiadało, co wyraźnie dała mi poznać mruknięciami. Gdy wdzierałem się w nią po same jądra, z jej gardła dobywał się zwierzęcy pomruk, przechodzący w skowyt. Gdy płytko pocierałem o ścianki jej pochwy, wierciła się i odchylała do tyłu, chcąc mocniej nabić się na mój członek. Towarzyszące temu „Yyy” w pełni wyrażało jej niesmak.

Chcesz, to masz, pomyślałem wtedy. Puściłem jej włosy, złapałem za uda i całkiem zapominając, gdzie się znajdujemy, przyspieszyłem, wpadając w jednostajny rytm. Z odchyloną w górę głową, wpatrzony w rozbłyskujące już na niebie gwiazdy, wsłuchiwałem się w odgłosy obijających się o siebie ciał i jej coraz bardziej przeciągające się jęki. Przez moment czułem drobne palce, lekko muskające mój członek, a gdy zerknąłem w dół i ujrzałem jej poruszającą się szybko rękę, pomyślałem, że może oto uda mi się po raz pierwszy osiągnąć orgazm równocześnie z dziewczyną. Cóż. To nie mogło trwać długo. Obydwoje byliśmy strasznie podnieceni, a alkohol tylko podgrzewał atmosferę. W pewnym momencie zadrżała, złapała mnie za uda i przytrzymała na dłużej w sobie. Równocześnie mocny skurcz pochwy unieruchomił mnie w miejscu. Na chwilę tylko poluzowała uścisk, po to bym wysunął się na milimetr. I znów. A zaraz potem ujrzałem nadlatującą kometę. Ziemia zadrżała mi pod nogami, kolana ugięły się i szarpnąłem się w spazmie. I wybuchł wulkan, wylewając ze swego wnętrza gorącą lawę, która utonęła w morzu ognia, jakie rozszalało się między jej nogami. Ścisnąłem rękoma biodra Ewy i pomiędzy kolejnymi skurczami wbiłem, jak najgłębiej mogłem, przygniatając ją do barierki. Jej paznokcie rozorały mi skórę na pupie. Dyszeliśmy spoceni, a drżenie naszych ciał stopniowo zamierało, aż w końcu…

– A może pójdziemy do hotelu? – Zaproponowałem pełen nadziei.

Wyraźnie posmutniała.

– Może to jednak był zły pomysł – mruknęła, odwracając się na pięcie.

Przez chwilę obserwowałem, jak oddala się w kierunku ruin zamku, po czym znika w cieniu miasta. Ale z ciebie buc – pomyślałem wtedy – miałeś ją jak na widelcu, tylko jak zwykle wszystko spierdoliłeś. Nie mogłeś jej, kurwa, ukarać tak, jak chciała?! – krzyczałem bezgłośnie w noc. Z zaciśniętymi na barierce dłońmi, pobielałymi aż do kości, miałem ochotę rzucić się głową w dół. Nikt by takiego kiepa nie żałował.

*************

– Co tam u ciebie? – spytałem Ewę, usiłować złapać tempo jej drobnych kroków.

– A spoko – odparła, uśmiechając się ciepło. – Robię drugi fakultet na pedagogice, zajęcia z niepełnosprawnymi, z problemami słuchu i mowy. Ale chyba przeniosę się do Krakowa, ojciec załatwił mi miejsce na akademii…

Idąc w kierunku Siennej, słuchałem jej wywodu, nie przerywając, choć zdawałem sobie sprawę, że jednak powinienem od czasu do czasu się odezwać.

Jej ojciec był rektorem na naszej uczelni, dystyngowanym panem marzącym o tym, by jego córka skończyła studia z wyróżnieniem. Nie usiłował jej namawiać na opuszczenie kraju, chcąc by Ewa rozwijała się jak najbliżej rodziny. Nawet jej wyjazd do Wrocławia był dla niego niewygodny, ale pogodził się z tą myślą, wiedząc, że dziewczyna ma prawo do częstszych kontaktów z matką. Niemniej pozycja ojca dawała więcej możliwości w smoczym grodzie, podnosząc status społeczny córki. Krzywym okiem spoglądał na grono Ewy, choć zdawał sobie sprawę, że nie może jej zabronić kontaktów ze znajomymi. Usiłował jednak nakierowywać ją na takie towarzystwo, z którym spotkania nie wiązałyby się z aferami, co w przypadku grupy z mojego roku było akurat nieodzowne.

Zostaliśmy nieco w tyle, co jednak nie przeszkodziło nam usłyszeć tubalnego głosu dochodzącego gdzieś z Małego Rynku.

– Yo motherfuckers!

Spod parasola wystawiającej swe stoliki na zewnątrz knajpki, wychylił się Andriu, trzymając się lewą ręka za krocze, drugą wyciągając w obraźliwym geście w naszym kierunku. Para staruszków, wyraźnie zniesmaczona zachowaniem młodego człowieka, profilaktycznie skręciła w kierunku Stolarskiej, grupka ludzi w garniakach przerwała żywiołową dyskusję, a para angielskich biznesmenów nadstawiła uszu.

– Yo bitch! – Tomek nie pozostał dłużny koledze.

Anglicy uśmiechnęli się i wrócili do rozmowy. Garnitury weszły do Szarej, a staruszkowie czmychnęli z prędkością, jakiej w życiu bym się po nich nie spodziewał. Od strony Szpitalnej doszły nas kolejne nawoływania.

– Tomaaa!

Kurwa! Nie mogliśmy jednak pójść do Pauzy? Kto by przypuszczał, że wszyscy nagle zejdą się tutaj. Z jednej strony fajnie. Obecność Tomka, Andriu, Michasia i przybyłych właśnie bliźniaków zapowiadać mogła tylko jedno – totalną rozpierduchę w doborowym towarzystwie, po której większość z nas po raz kolejny straci resztki ludzkiej godności. Z drugiej strony pojawienie się w jednym miejscu największych dusz towarzystwa mogło się okazać dla mnie niekorzystne ze względu na chęć bliższego poznania Ewy. Wiadomym było, że uwaga dziewcząt skupi się głównie na tej piątce. W zasadzie to czwórce. Drugim bliźniakiem była Natalia, lecz swoją przebojowością przewyższała wspomnianych. Nie mówiąc o jej upodobaniach do tej samej płci.

– Idziecie do Croatia? – zagadnął Tomek.

– Nie! – Natalia już nie mówiła. Ona krzyczała. Robiła to za każdym razem, gdy była co najmniej po dwóch piwach i po każdym kolejnym stawała się głośniejsza. Wyraźnie była to pozostałość z wiejskiego środowiska, gdzie na spotkaniach rodzinnych każdy usiłuje przekrzyczeć innych sądząc, że przez to jest lepiej rozumianym. – Lecimy na chatę i robimy rozjebkę.

Słyszałem coś ostatnio o zgrzytach między naszymi znajomymi z roku, wynajmującymi trzy czwarte kamienicy, a jej właścicielem, któremu coraz mniej się podobało zachowanie studentów. Ponoć doszło do tego, że któregoś razu pozamykał drzwi wejściowe, nie chcąc wpuścić wracających po nocnych imprezach. Hmm… a od czego są koledzy? Grupa weszła przez okno jednego z mieszkań na parterze, po czym zdemolowała klatkę schodową. Była policja, groźby wydalenia z uczelni i na jakiś czas przycichło. Ale student to pamiętliwa bestia.

– No to zajebiście! Jeszcze wstąpimy do monopola na Starej. – Andriu był w siódmym niebie. Znany z tego, że wolał nabyć flaszkę wódki w sklepie i wypić ją tuż przed wejściem do knajpy, niż kupić choćby jedno małe piwo w lokalu, szybko podchwycił pomysł. – Jedziemy po zioło! – zaintonował.

– A właśnie – poparł go Tomek. – Trzeba zadzwonić do Michasia.

– Nie trzeba – stwierdził Cipek, drugi z bliźniaków, którego ksywka brała się z jednoznacznego kształtu podbródka, czym zresztą wcale się nie przejmował. Zamachał trzymanym w ręku telefonem. – Gadaliśmy jakieś dziesięć minut temu. Czeka już na nas z ekipą.

– Jeee! – Andriu łapał już rytm imprezy, podskakując z rękoma w górze. – Będzie, będzie zabawa!

– Będzie się działo…! – Grupa ryknęła chórem.

Pobliskie kamienice chyba też się ucieszyły, żegnając nas echem dalszych słów piosenki.

– Ale będzie super, nie? – Ewa radośnie klasnęła w dłonie, bardziej przypominając tym nastolatkę, jaką jeszcze niedawno była niż młodą kobietę.

– Zajebiście – przytaknąłem, kiwając głową. Zajebiście – dodałem w myślach – zajebiście, jeśli choć chwilę z tobą pogadam. Niemniej starałem się nie okazywać po sobie niechęci.

Na rogu Dietla i Starowiślnej stoi półokrągły budynek, szpecąc swą socjalistyczną architekturą pobliskie kamienice. Przez lata zaniedbany podjazd, służący jako parking dla przyjeżdżających do okolicznych sklepów pracowników, w ostatnim roku został zagrodzony i od nowa rozplanowany. Tego wieczoru zastawiony stolikami mieszczącej się w przyziemiu restauracji prawie zupełnie pozbawiony był gości. Tylko jedna czy dwie parki siedziały w rogu, popijając piwko, na nasz widok wyraźnie zbierając się do wyjścia. Trudno im się było dziwić, gdy ujrzeli ponad pięćdziesiąt osób, niektórych już wyraźnie podpitych, walących całą grupą w poprzek skrzyżowania, w ich kierunku. Gdy znikaliśmy gęsiego w ciasnym wejściu, ujrzałem kelnera pospiesznie zbierającego stoliki i krzesła. Dobrze wiedział, czym może grozić pozostawienie ich na zewnątrz. Echo naszych rozmów niosło się po klatce schodowej, którą dotarliśmy do poddasza. Pierwotnie planowane jako szereg pokoi do wynajęcia z łazienkami w korytarzu i jedną kuchnią, w ostateczności przebudowane zostało przez wynajmujących w jedną imprezową halę. Właściciel z początku przyklasnął pomysłowi, sądząc, że studenci wynajmujący mieszkania na niższych kondygnacjach będą mogli czuć się tu swobodnie podczas „odrabiania zadań domowych”. Lokale faktycznie zostały zajęte, jednak to, co się działo na górze, spędzało mu sen z powiek. Łasy jednak na kasę właściciel nie robił większych przeszkód z tego powodu. Oczywiście do czasu wspomnianej afery.

Ilekroć tu przychodziłem, zawsze podziwiałem to miejsce. Puste początkowo poddasze, zupełnie odnowione, z wyraźnie widoczną drewnianą konstrukcją jętkowego dachu o rozpiętości ponad dziesięciu metrów, aż prosiło się o odpowiednie urządzenie. A moi znajomi wyraźnie o to zadbali. Na lewo od wejścia piętrzyła się sterta kurtek, do których przybywały następne, zawalając wejście do jedynego osobnego pomieszczenia. W łazience rozmiarów wynajmowanego przeze mnie i Tomka mieszkania, na środku pomieszczenia znajdowała się wielka półokrągła wanna z hydromasażem, zakupiona przez bliźniaki. Do wanny wpuszczano tylko nago, ale podczas imprez jakoś nikt się tym specjalnie nie przejmował. W rogu pomieszczenia olbrzymia umywalka, rozmiarem prawie dorównująca wannie w domu moich rodziców, a za parawanem kibelek. Część ściany łazienki była ażurowa, co pozwalało swobodnie przemieszczać się między pomieszczeniami.

Wokół ścian poustawiano sofy i fotele, zakupione przez każdego z wynajmujących w bloku studentów na allegro, w lombardach lub po prostu przywiezione z domu. Na wprost wejścia stało podium dla DJ`a, zastawione sprzętami, jakich nie powstydziłaby się jakakolwiek sala koncertowa, a pośrodku oczywiście parkiet do tańczenia. Nieduży, bo tak naprawdę rzadko kiedy pląsała tam większa grupa ludzi. Byliśmy raczej przyzwyczajeni do zabaw na siedząco, a jak już brała nas ochota na wygibasy, to robiliśmy to wszędzie, gdzie tylko można było postawić nogę.

Na prawo od wejścia stały dwie lodówki, których jedyną zawartość stanowiły soki lub alkohol. Andriu właśnie klęczał przy jednej z nich, ładując do środka wódkę zakupioną po drodze w monopolu. Ciężki plecak ledwie wytrzymał napór szkła. Co chwila ktoś inny dokładał coś od siebie, tak że po chwili uświadomiliśmy sobie, że albo impreza nie skończy się dziś w nocy, albo pobijemy rekord Guinessa w ilości wypitego alkoholu.

Ewa rozglądała się po poddaszu z szeroko otwartymi oczami.

– Ale tu jest fajnie.

– No. – Przechodzący obok Mateusz objął ją w pasie. – A zobaczysz, jak się impreza rozkręci.

Ewa uśmiechnęła się, po czym delikatnie, acz stanowczo uwolniła z uścisku chłopaka.

– Mam nadzieję, bo już mnie nogi bolą od łażenia.

– O, to tutaj nogi stanowczo nie będą cię boleć. – Mrugnął do niej porozumiewawczo okiem. Ewa zaczerwieniła się lekko i spojrzała w moją stronę.

– Prawdę rzecze – potwierdziłem słowa kumpla, potakując głową.

Zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Lecz w jej wzroku nie widziałem zażenowania, lecz ten ogień, który poznałem już wcześniej.

– Ale wszystko w swoim czasie – dodałem, podświadomie domyślając się, że znowu spierdoliłem sytuację

– No myślę – odparła, a ja poczułem ulgę.

Muszę bardziej uważać na słowa. Albo nie. Muszę… Tak. Muszę się napić. I ona też. Starając się póki co kontrolować sytuację, ruszyłem w kierunku lodówek.

Na pobliskim stole Anka z Maćkiem serwowali już kolorowe drinki. Pracując nocami w knajpie, mieli najlepsze ku temu predyspozycje. Sami niewiele pijąc, potrafili zrobić istne cuda. Porwałem dwa kubki wypełnione zielonkawym płynem, po czym odwracając się, zderzyłem się z Tomkiem. Zajrzał do tego, co zostało.

– Czyś ty kurwa zdurniał? Chcesz upić pannę soczkiem z kiwi?

– Nie chcę jej upijać – odrzekłem spokojnie.

– Jasne, jasne. Mów mi jeszcze. Przecież widzę, że na siebie lecicie. Co się z ciebie zrobił taki pizduś plastuś? Weźże jej coś lepszego. Maciek! – krzyknął w kierunku kumpla. – „Pierwsza noc” dwa razy!

– Tomek, daj spokój. – Usiłowałem nie dać się urabiać.

– Żadne „daj spokój”. Przestań rozbijać wszystko na atomy i zacznij kurwa w końcu myśleć więcej chujem – rzekł, podając mi dwie spore szklanice.

– Właśnie tego się obawiam – mruknąłem, starając się szybko zejść mu z drogi.

– No to kurwa przestań się obawiać. Jak ja ci mówię, że panna jest twoja, to tak właśnie jest. Znasz mnie i wiesz, że wiem, co mówię. No. A gdyby ktoś się zaczął do niej przypierdalać, to daj mi znać, okej?

– Ta. Dzięki, stary.

Niech to szlag. Poczułem, jak ze wzruszenia wilgotnieją mi oczy. Dupa blada. Dupa i cienias.

Wziąłem kilka głębszych oddechów i zacząłem sobie torować drogę z powrotem do Ewy. Już się jakiś chuj przysiadł do niej, zabawiając rozmową. Zaraz ją zacznie obmacywać – zezłościłem się, widząc, jak ręka kolesia ląduje na jej kolanie. Niby zwykły, kiczowaty gest, a jednak zawsze działa. Nie na nią. Uff. Odetchnąłem po raz kolejny tego wieczoru. Ewa dojrzała mnie, nim zbliżyłem się do stolika, po czym wstała i pospiesznie ruszyła w moim kierunku.

– Proszę – rzekłem, podając jej kubek.

– Co to jest? – powąchała zawartość i lekko się skrzywiła. – Pachnie jak denaturat.

– Hmm… – Zajrzałem do swojego naczynia. Płyn faktycznie miał fioletową barwę, przypominającą ulubiony trunek podsklepowych żuli. Spróbowałem ostrożnie. Alkohol podrażnił moje gardło, lecz po chwili słodki sok zgasił pożogę. – Nawet całkiem dobre.

Upiła łyk. Skrzywiła się, lecz po chwili dostrzegłem na jej twarzy ulgę.

– Też doszłaś do soku? – spytałem, chichocząc na widok grymasu na jej twarzy.

– No – roześmiała się. – Nie wiem, co to jest, ale gdyby nie ta słodycz na końcu, z miejsca puściłabym pawia. Jak to się nazywa?

– Yyy… Pierwsza noc – bąknąłem, nie patrząc jej w oczy.

– Co??

Masz babo placek. To żem się wkopał.

– Pierwsza noc?

– Tak. – Nieśmiało spojrzałem w jej kierunku.

– Fajnie. – Znowu to wstydliwe spojrzenie z jej strony. – Tak jak w Chocimiu.

– Gdzie? – zmarszczyłem brwi, a po chwili sobie przypomniałem – Aaa… To tam gdzie wdrapałaś się na szczyt muru i stałaś jak na Titanicu.

– Dokładnie. A potem przyszedł Gabryś i wylał sok na jakiegoś turystę na dole…

– … Za co dostałem opierdol od Gęsi.

Rozmawialiśmy jakiś czas, wspominając pobyt na Ukrainie. Ewa starannie unikała fragmentów, w których zdarzały mi się wpadki, co było nieco trudne, biorąc pod uwagę fakt, że każdy ze spędzanych tam dni obfitował w różne wydarzenia, których niechlubnym bohaterem najczęściej byłem ja. Niemniej po latach okazały się drobnostkami, bardziej śmiesznymi niż wprawiającymi jak wówczas w zakłopotanie. Tylko wspomnienie zachowania Gęsi, jednaj z naszych opiekunek, było nieco niemiłe. Wieść o moich spotkaniach z Ewą szybko dotarły do rektora i po powrocie do kraju miałem z nim bardzo niemiłą pogawędkę. Różnica statusów. Tak to zostało przez niego oficjalnie nazwane. A w rzeczywistości oznaczało, że jak jeszcze raz usłyszy, że się spotykam z jego córką, co oczywiście byłoby nieco trudne ze względu na jej wyjazd do Wrocławia, to wyrywanie nóg z dupy było bardzo delikatnym określeniem konsekwencji, jakie wobec mnie wyciągnie.

– Patrz! To Kryśka! – Ewa w pewnym momencie przerwała mi wywód, który nieuchronnie doprowadzał mnie do meritum, ale jak zwykle nie potrafiłem właściwie oddać sedna sprawy.

Dziewczyny wypatrzyły się wśród tłumu. Zwyczajowo dały sobie całusa. Kryśka wyciągnęła rękę w moim kierunku.

– Cześć.

– Hejka – uśmiechnąłem się, lekko ją ściskając.

– Mmm… – Zastanawiała się przez moment . – Piotrek? Dobrze pamiętam?

– Zgadza się – odrzekłem. – Wiem. Nie byłem zbyt jaskrawą osobą na wycieczce.

– To tobie spadły kąpielówki, gdy skakaliśmy do Dunaju?

– Tiaa… – mruknąłem, wbijając wzrok w podłogę

– Było zabawnie…

– … Nie dla mnie…

– …Ale Ewa tak się przejęła, że po prostu… no… – Nie mogła znaleźć słów. Czułem, że pora się na chwilę ulotnić, ale nie było mi to dane.

– I podniecające – dodała Kryśka. W tym momencie omal się nie udławiłem resztką oliwki, którą właśnie udało mi się wygrzebać spomiędzy zębów.

– Słucham? – wybałuszyłem oczy.

– No daj spokój. Nie mów, że nie zauważyłeś. Mi to się momentalnie zrobiło mokro.

– Tam w ogóle było mokro. – No kurwa. Tekst stulecia. I ty się dziwisz, że laski z tobą nie gadają?

– Ale nie tak, jak w moich majteczkach.

Zerknąłem na Ewę, kompletnie nie wiedząc, jak zareagować. Ona chyba jednak nie dostrzegała zbyt dobrze, co się dzieje w mojej głowie albo nie chciała tego dostrzec, bo tylko lekko się zaśmiała i dodała od siebie:

– W twoich majtkach to zawsze jest mokro. O ile w ogóle masz je na sobie.

– No. A dziś nie mam. – Kryśka dawała wyraźne znaki, co zapewne w innych okolicznościach bym wykorzystał, jednak obecność Ewy zwyczajnie mnie deprymowała.

– Będzie mniej do zdejmowania. – Nie wierząc własnym uszom, wyrzuciłem z siebie jednym tchem.

– Piotrek! – Ewa była wyraźnie zaskoczona. A po chwili, jakby nie dopuszczając do siebie myśli, że oto mógłbym zerżnąć dzisiejszej nocy jej koleżankę, chwyciła mnie za rękę. – No ja zupełnie cię nie poznaję. Musimy o tym poważnie porozmawiać.

Jej udawana powaga strasznie mnie rozbawiła. Ale to co najważniejsze, to lekkość z jaką traktowała moje słowa, sprawiając, że oto zacząłem się powoli, jeszcze niedostrzegalnie, ale jednak rozluźniać.

– To dobry pomysł. – Kiwnąłem głową, tym razem już tylko udając poważnego. – Może faktycznie czas najwyższy, byśmy poważnie porozmawiali.

Mój nieznaczny ruch głową sugerował udanie się w jakieś zaciszne miejsce. Miałem nadzieję, że Ewa zrozumie moje intencje, a koleżanka na ten czas łaskawie się odpierdoli. Ewa faktycznie zrozumiała, niestety do Kryśki nie dotarł sens mojej wypowiedzi. Właśnie zbierała się razem z nami do wyjścia, gdy Ewa stanowczo zatrzymała ją w miejscu.

– Sami – szepnęła koleżance.

Kryśka zmarkotniała. Ale zaraz rozpromieniła się, jakby nowy pomysł wpadł jej do głowy.

– To ja zamawiam drugą rozmowę.

– Chyba zamiejscową – mruknęła Ewa.

– Kontrolowaną – dodałem, ale tak, by nie słyszała.

Przeszliśmy w kierunku wyjścia. Przekrzykując kotłujący się tam tłum wytłumaczyłem jej, że kurtka nie będzie potrzebna, bo tylko schodzimy piętro niżej do jednego z mieszkań. Domyślałem się, które będzie otwarte, widziałem bowiem, że Cipek jest jeszcze zupełnie trzeźwy i póki co bardziej zajmuje się zabawianiem gości niż kręceniem wokół jakiejś panienki. Wyszliśmy na korytarz i w milczeniu udaliśmy się do jego mieszkania. Znając rozkład budynku, bezbłędnie trafiłem do właściwego. Przepuściłem Ewę przodem i cicho zamknąłem za nami drzwi. Starałem się w tym czasie nie myśleć zbyt wiele, jak to się stało, że Ewa tak ochoczo podążyła za mną, że w ogóle potrafiłem z nią rozmawiać etc. Może stało się to, o czym wspomniał Tomek – przestałem rozbijać wszystko na atomy i zacząłem myśleć chujem. Muszę przyznać, że mój kutas faktycznie zaczynał przejmować nade mną kontrolę. Niewiele brakowało, bym po prostu rzucił się na nią, zerwał te szmatki, rozłożył jej nogi i wbił się w cipkę, nie zastanawiając się nad tym, czy jest jej miło, czy nie. Tymczasem resztki rozumu kazały pozwolić dziewczynie chociaż rozejrzeć się po stancji. Z lekką niecierpliwością czekałem, aż zajrzy do sypialni. Wiedziałem, czego mogę się tam mniej więcej spodziewać. Tak jak w łazience na górze, Cipek nie przebierał w środkach. Jego łóżko było w istocie królewskim legowiskiem, na którym z powodzeniem mogły uprawiać seks nawet trzy pary, bez zbytniego przeszkadzania sobie nawzajem. Wielkie puszyste poduchy i kudłate koce sprawiały, że na widok rozkoszującej się ich miękkim dotykiem Ewy niemal zabrakło mi tchu.

Przez chwilę pławiła się w tych pieleszach, aż w końcu wychynęła spod pościeli. Spojrzała w moim kierunku, po czym jej wzrok przesunął się niżej, tam gdzie wyraźne wybrzuszenie wskazywało, jak bardzo jestem podniecony. Zamruczała jak kotka, po czym zbliżyła się do mnie na czworakach. Sięgnęła dłońmi ku moim biodrom, a potem wyżej, zaczepiając paznokciami o guziki koszuli. Delikatnie pociągnęła materiał. Po chwili pstryknęło i jeden z guzików poszybował w kierunku okna. Jedną ręką chwyciłem ją za nadgarstki, a drugą sięgnąłem w dół, łapiąc sukienkę. Ściągnąłem ją przez głowę Ewy i rzuciłem w kąt. Chwilę męczyłem się z rozpięciem stanika. No kurwa, nie ma się co dziwić! Biorąc pod uwagę, jak trzęsły mi się ręce, to dziw, że w ogóle mi się udało. Gdy wreszcie uwolniłem ją z materiału zakrywającego pożądany widok i uklęknąłem na wprost niej, wlepiłem w nią oczy jak żaba w piorun. Przypomniał mi się przez chwilę rysunek, który Tomek miał nad łóżkiem, a którego sens znali tylko wtajemniczeni. Na górze plakatu był arbuz, potem melon, niżej kilka innych sporych owoców, gruszka, śliwka, a na końcu chyba jajko sadzone. Ewa miała jabłuszka. Ale takie nieco gruszkowate. A chuj z tym. Były piękne i po chwili już obejmowałem je dłońmi, nie mogąc się nadziwić, jakie to skarby do tej pory ukrywały się przed moimi oczami.

Zamknąłem je w dłoniach, patrząc jej prosto w oczy. Dostałem nieme przyzwolenie na ciąg dalszy i nie zamierzałem tego stracić. Przez chwilę pieściłem ją, delikatnie ściskając, ona jakiś czas gładziła mnie po ramionach, by w którymś momencie sięgnąć zdecydowanym ruchem do rozporka. Stop. To była moja chwila. Nachyliłem się do jej piersi i przyssałem jak niemowlak. Tym ruchem utrudniłem jej dostanie się do mojego fiuta, co skwitowała gniewnym mruknięciem, lecz zupełnie się tym nie przejąłem, miałem bowiem inne rzeczy na głowie. Doprowadzenie najpierw jednego, a następnie drugiego sutka do stanu, w którym granit wydaje się być plasteliną, zajęło niewiele czasu, głównie za sprawą jej, rosnącego w postępie geometrycznym, podniecenia. W końcu, gdy osiągnąłem upragniony rezultat, pozwoliłem, by opadła na poduszki. Szeroki rumieniec rozlewał się od jej szyi poprzez zagłębienie między piersiami aż po pępek. A potem niżej. Niknął gdzieś pod koronkowymi majteczkami, przez które nie przebijał się żaden niesforny kędziorek. Delikatnie zsunąłem ostatni element jej odzienia, rozkoszując się widokiem. Jak się spodziewałem, całkowicie wygolona, przypomniała mi obraz nastolatki – ten, który utkwił mi w głowie od czasu pobytu na Ukrainie.

Przesunąłem dłońmi po jej brzuchu, zatoczyłem krąg wokół pępka, a następnie przesunąłem wzdłuż po wewnętrznej stronie ud, pozwalając, by lekko rozchyliła nogi. Wracając mniej więcej tym samym kursem jakby przypadkiem musnąłem jej srom. Spojrzałem na twarz Ewy. Z rozchylonymi ustami, co chwila oblizując spierzchnięte wargi, czekała na ciąg dalszy. Ściskała koc, na którym leżała, miętosząc go tak mocno, że w sumie chyba pozostało mi się cieszyć, że nie był to mój fiut. Nachyliłem się nad nią i przesunąłem językiem tam, gdzie przed chwilą przebiegałem dłońmi. Zapach jej podniecenia, z początku delikatny i ulotny, potężniał z każdą chwilą, nakazując mi niejako podążyć w kierunku jego źródła. Całując jej ciało zsuwałem się niżej, jakby specjalnie unikając jeszcze bezpośredniego kontaktu z otwierającymi się powoli fałdkami. Zadrżała, gdy pocałowałem ją w udo niemal tuż przy cipce. To samo z drugiej strony. Mój oddech najwyraźniej też miał znaczenie, gdyż lekko drżała za każdym razem, gdy przesuwałem głowę nad jej kroczem. W końcu nie wytrzymała. Złapała mnie obydwiema dłońmi za głowę i wcisnęła w swoje łono. Usiłowałem się uwolnić, ale była za silna. Nawet się po niej tego nie spodziewałem. Jako że nie pozostawiła mi większego wyboru, wcisnąłem język w jej wnętrze, przesuwając na ile mogłem po ściankach pochwy. Jej cichy jęk sprzed chwili przeszedł w skowyt. Unosząc pupę do góry, ocierała się udami o moje ramiona, paznokciami orała szyję. A niechby nawet i skalp zdjęła. Dla takiej chwili gotów byłem poświęcić skórę.

Krew dudniła mi w uszach, tak że nawet łomot balangi na górze przestał być słyszalny. Nie myślałem o tym, że ktoś w każdej chwili może zacząć dobijać się do drzwi, miałem tylko jedno pragnienie – doprowadzić ją do rozkoszy. Ściskając jej piersi, silnie, tak by poczuła zwierzęcą chuć, jaka mnie opanowała, czułem że Ewa zbliża się do finału. Coraz bardziej drżała, jej ruchy stały się chaotyczne, nogami nie obejmowała mnie już tak mocno, wiła się w pościeli, nieskładnie pojękując. Starałem się wyczuć moment, gdy jej podniecenie sięgnie zenitu. Spóźniłem się o milisekundę. I zaraz potem poczułem się jak w imadle, gdy zacisnęła na mnie swoje uda. Równocześnie usiłowała przekręcić się na bok. Na całe szczęście, moje ciało zablokowało jej ruch, gdyż w przeciwnym wypadku niechybnie skręciłaby mi kark. Wreszcie wyrwałem się z jej uścisku. Potarłem skronie i poruszyłem żuchwą, czując, że jeszcze chwila, a złapałby mnie szczękościsk. Jeszcze tego by brakowało. Co się panu stało? A nic, pani doktor, dopadł mnie skurcz podczas lizania cipki. Oj, to musi pan poćwiczyć, najlepiej na mnie…

Przez moment przed moimi oczami stanęła kobieta w kitlu, rozchylająca jego poły, ukazując wilgotną cipę z wbitym w nią wibratorem. Jej dłoń zbliża się do mnie, rozpina rozporek i wyciąga sterczącego fiuta. Ściska dłonią tak, że mi świeczki w oczach stają…

– Hej! A może byś wrócił do mnie! – Ewa spoglądała mi w oczy ze złością.

– Przepraszam. Rozmarzyłem się.

– Tak? A mi się wydawało, że właśnie posuwasz w myślach Kryśkę.

O masz. Babska zazdrość. Gdzieś dzwoni, ale nie wiadomo w którym kościele, więc najprościej wymyślić to, czego się boi.

– W zasadzie to myślałem, jakby to było, gdybym cię wtedy ukarał, tam w Kamieńcu. – Kłamstwo gładko przeszło mi przez usta.

Zmrużyła oczy. Przez moment jakby się zastanawiała, czy aby na pewno ma mi wierzyć, ale zaraz potem najwyraźniej doszła do wniosku, że nie warto tego tak analizować. Wstała z łóżka, podeszła do niewielkiej komody i oparłszy na niej dłonie, zerknęła w moim kierunku.

– Też jestem ciekawa, jakby to wyglądało?

W sumie to miałem nadzieję, że moje plecy nieco odpoczną i pozwolę się jej trochę poujeżdżać, a przez ten czas pogapię się na jej podskakujące cycki. Ale taki rozwój sytuacji w sumie też mi odpowiadał. A poza tym… co się odwlecze, to nie uciecze.

Rozpiąłem spodnie, zsunąłem je do kostek, co początkowo sprawiało mi nieco trudności ze względu na sterczący sztywno członek. Ze slipkami poszło już znacznie łatwiej. Chwilę stałem przed nią, prężąc swą męskość, pozwalając, by ponapawała się widokiem, gdyż zaraz straci ją z oczu. Nigdy nie miałem specjalnego porównania co do wielkości fiuta, no może prócz filmów porno, jakie Tomek niekiedy ściągał z sieci, ale trudno bym porównywał się z występującymi tam aktorami. Bardziej obawiałem się reakcji Ewy, słusznie domyślając się, że nie byłem jej pierwszym. Najwyraźniej ocena wypadła pozytywnie, gdyż bez słowa sięgnęła między nogi i rozchyliła palcami napęczniałe fałdki. A może to tylko moja wrodzona niepewność i brak wiary w siebie kazała zachować się tak, a nie inaczej? Może w ogóle nie miało to dla niej większego znaczenia? Schyliłem się ku spodniom i wyciągnąłem prezerwatywę z tylnej kieszeni.

– Nie trzeba – pokręciła głową.

– Bierzesz tabletki?

– Yhm – przytaknęła, ale tak jakoś bez przekonania, po czym odwróciła głowę i wbiła wzrok w ścianę. Najgorsze, co bym w tej chwili mógł zrobić, to zacząć się dopytywać co i jak. Na całe szczęście mój fiut całkowicie już przejął kontrolę nad zmysłami i tylko w jakimś jeszcze odruchu nie wbiłem się od razu w jej słodkie wnętrze, lecz objąłem ją i przytuliłem do siebie.

Nie wiem, czy spodziewała się tego, czy oczekiwała właśnie takiego ruchu, jednak gdy tylko moje dłonie owinęły się ciasno wokół niej, odchyliła się do tyłu i pozwoliła, bym zamknął ją w uścisku. W tym samym czasie mój kutas znalazł właściwą drogę. Wniknąłem w ciepłe, przyjazne miejsce, które ochoczo mnie przyjęło, dając w zamian coś więcej niż tylko poczucie spełnienia. Jej bliskość, która, choć utrudniała ruchy frykcyjne, była dla mnie o wiele przyjemniejsza niż sam seks. I trwałoby to zapewne jeszcze sporo czasu, lecz Ewa, dostrzegłszy ciepło, jakie starałem się jej zaoferować, postanowiła dać mi to, czego w tej chwili akurat najbardziej pragnąłem. A w zasadzie mój kutas pragnął, choć wiedziałem, że właśnie ustąpił już nieco pola mojemu rozsądkowi.

Odwróciła się i pchnęła mnie na łóżko. I stało się to, o czym marzyłem. To nie był szaleńczy galop, podczas którego cycki laski latają od podłogi po sufit, a łóżko skrzypi, grożąc w każdej chwili zawaleniem się. To była cudowna podróż przez ukraińskie stepy, rozkoszne pławienie się w gorących falach Dunaju, kontakt z dziką i nieujarzmioną naturą, dawno niemal zapomnianą cywilizacją. To był pociąg do raju, mknący przez cudowną krainę, ze wznoszącymi się i opadającymi ku horyzontowi pagórkami, gładkimi łanami pól, pachnącymi świeżo skoszoną trawą. Aż w końcu ostatni promień zachodzącego słońca, który przedarłszy się przez grubą warstwę ciężkich chmur, wybucha feerią barw, każąc zamknąć oczy i rozkoszować się jego ciepłem.

Leżeliśmy jakiś czas przytuleni do siebie. Gładziłem jej włosy i delektowałem się ciepłym oddechem na szyi. Słowem: robiłem wszystko, by opóźnić powrót na górę. A tam impreza rozkręciła się już na całego. Łomot, trzaskanie drzwiami, krzyki, piski niosły się po całym budynku. Przez to wszystko niósł się tubalny ryk Andriu.

– Gorzko, gorzko…

Ki pieron? Mamy jakieś wesele czy co? Ewa również nadstawiła uszu.

– Wracamy? – spytała. Też wyraźnie nie miała ochoty.

– Yhy – kiwnąłem głową. Ktoś musiał podjąć tę decyzję. Lepiej, żebym to był ja.

Pomogłem jej się ubrać. Zapięcie stanika było o niebo łatwiejsze od jego rozpinania. Poza tym nie trzęsły mi się już dłonie. Gdy wciągała majteczki, nie mogłem oderwać wzroku od miejsca, które przed chwilą należało do mnie.

– Jeszcze się nieraz napatrzysz. – Ponagliła mnie zniecierpliwiona.

– Naprawdę? – spytałem, wstając z klęczek.

– Naprawdę – uśmiechnęła się i pocałowała mnie szybko. Chciałem złapać ją i zatopić się w jej ustach, ale najwyraźniej wiedziała, że to grozi powrotem do łóżka, więc zwinnie czmychnęła w kierunku łazienki. Cholera, nie miałbym nic przeciwko kolejnej porcji rozmów.

Czekałem chwilę przy drzwiach, nim wyszła. Odświeżona, poprawiła jeszcze brzegi sukienki i gotowa do wyjścia złapała mnie za rękę.

– Gotowa odwiedzić Sodomę i Gomorę?

– Żartujesz? – Ładnie potrafiła udawać przerażenie. – Żartujesz…

Przewróciłem oczami. Może lepiej, jak sama zobaczy.

Jakaś para w korytarzu namiętnie się obściskiwała. Blondyn usiłował całować dziewczynę w szyję, podczas gdy ta gryzła go w ucho. Zapewne z rozkoszy, gdyż ręka chłopaka, zanurzona w jej majtkach, ruszała się nader szybko. Ewa obrzuciła ich krótkim spojrzeniem.

– Może powiemy im, że jest wolny pokój?

– Daj spokój. Będą chcieli, to sami znajdą.

Wzruszyła ramionami. Będąc chwilowo spełnioną, nie zawracała sobie nimi dłużej głowy.

Przed wejściem na poddasze nadal kłębił się tłum. Ustawienie lodówek w pobliżu drzwi najwyraźniej nie było najlepszym pomysłem. W przejściu minęliśmy się ze spoconym taksówkarzem. Pospiesznie licząc kasę, torował sobie drogę na korytarz.

– O, jesteście. – Tomek wypatrzył nas w tłumie. – Była zrzuta. Dajcie po dyszce.

– Na co? – spytałem zaskoczony

– Na piwo.

– Czy wyście poszaleli? Przecież jest tyle wódki.

– Było. Już prawie cała zeszła.

– Przecież nie było nas raptem pół godziny.

– A widziałeś, ile luda przyszło? Każdy po kubeczku, drinku i kurwa wódy ni ma.

– A gdzie to piwo? – Rozejrzałem się wokół.

– Koło DJ`a. Stwierdziliśmy, że trzeba trochę dalej od drzwi, bo nie ma jak przejść.

– Super po… O!

Właśnie dostrzegłem zestaw pod ścianą. Kolorowe transportery wypełniały przestrzeń między kolumnami a ścianą zewnętrzną poddasza, zasłaniając mikroskopijne okno dachowe.

– Co wyście wynajęli? Tira?

– Eee tam. – Tomek machnął ręką. – Kuzyn Waldka jeździ dostawczakiem. Podjechał tu z jednym taryfiarzem i wypakowali. Ale radzę wam – bierzcie, póki jeszcze jest.

Uśmiechnął się i mrugnął do mnie okiem, równocześnie nieznacznie zerkając na Ewę. Przytaknąłem mu bez słowa.

– No, chłopie. Dawaj grabę.

Zgniótł mnie w niedźwiedzim uścisku.

– Następnym razem chcę popatrzeć – dodał szelmowsko.

– Zapomnij.

– No co ty? A mnie to podglądałeś!

– Miałeś otwarte drzwi i pierdoliliście się na podłodze koło szafki z podręcznikami.

– A tobie akurat wtedy zachciało się uczyć

– Yyy… – Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Faktycznie, wyszło nieco niezręcznie.

– No dobra. Łap dziewczynę, bo widzę, że zaczyna szukać towarzystwa.

– Nie. Idzie do Kryśki. Niech sobie pogadają, a ja wezmę piwko.

– A właśnie. – Tomek jakby coś sobie przypomniał. – Szukała was.

– Nie dziwię się. Chciała załapać się na trójkącik.

– Ty łobuzie! – Tomek był wyraźnie zaskoczony – Nie poznaję kolegi! Cicha woda.

– Ale wiesz, że ja wolę duety.

– Duety, kotlety. Pierdolisz w bambus, kolego. Jak się laska moczy, trzeba ją potoczyć, nie, Andriu?

– Racja! – Andriu czknął głośno. Zatoczył się lekko w kierunku stołu. Przystanął, złapał równowagę, zmarszczył brwi, udając że myśli, po czym rzucił: – Laska pijana musi być ruchana!

– Ty, kurwa, poeta! – Anka przecisnęła się do nas. – Pij więcej, to będziesz sedes ruchał.

– E no, bez przesady! Tak dużego to ja nie mam!

– Tylko czemu za każdym razem, jak mnie dupczysz, to mnie migdałki bolą?

– A bo ja wiem, komu w tym czasie połykasz?

– Świnia! – Anka odwróciła się, udając obrażoną.

– Świnia to ma ogon z tyłu! – Andriu nie pozostawał dłużny.

– Jak korkociąg, kurwa. – Gabryś wyrósł jak spod ziemi.

– Albo jak twoja krewetka. – Andriu nie przepadał za kolegą.

– Chuj ci w dupę.

– Chciałbyś, kolego. Idź pobawić się z butelką.

Gabryś spojrzał na Tomka, ale ten najwyraźniej również nie miał ochoty na konwersacje z nim. Ja także postanowiłem się oddalić.

– Aaa… jebać was – Usłyszałem z tyłu.

– Co, kurwa?! – Tomek zawrócił w miejscu. Widziałem, jak zaciska pięści.

– Jebać Widzew, jebać Widzew. – Jakiś zamroczony palant podchwycił frazę i wydzierał się teraz w tłumie.

– Niech żyje Widzew, niech żyje! – odpowiedział mu głos gdzieś z boku.

– Niech żyje! – odpowiedział tamten. – Będzie co jebać!

Uśmiechnąłem się i odciągnąłem Tomka na bok.

– Daj spokój. Nie warto.

Tomek oddychał ciężko, wpatrzony w Gabrysia jak kura w gnat. Po chwili rozprostował dłonie.

– Nie znoszę skurwysyna. Zawsze się wpierdoli między wódkę a zagryzkę.

– Taki już jest. Nie on jeden na imprezie. Chodź do dziewczyn.

– Masz rację. Szkoda ręki na gnoja.

Odeszliśmy kawałek, po czym doszły nas odgłosy szamotaniny przy wejściu. Kilka osób wraz z nami rzuciło spojrzeniem w tamtym kierunku. Gabryś usiłował przecisnąć się obok jakiegoś dryblasa i właśnie zobaczyliśmy, jak pięść tamtego zatacza szeroki łuk i trafia nielubianego kolegę w nos. Siknęła krew. Gabryś złapał się za twarz i, wyjąc z bólu, pomknął w dół. Towarzystwo ryknęło śmiechem. Dryblas objął w pasie platynową blondynę w obcisłej, czarnej sukience i szepnął jej coś do ucha. Kiwnęła głową, po czym roześmiała się, rzucając spojrzeniem za uciekającym Gabrysiem.

– Co się odwlecze, to nie uciecze – rzekł Tomek, przepychając się w kierunku parkietu.

Zerknąłem po bokach. Dojrzałem znajomych w kąciku, rozprawiających o czymś zawzięcie. Krzysiek i Kacper, amatorzy modeli lotniczych, mogli całą noc przesiedzieć przy jednej butelce piwa, gadając o swoim hobby. Porwałem browca i przysiadłem się do nich.

– Hej chłopaki. Co tam u was? – jakoś trzeba było zacząć.

– Spoko.

– Luuuzik. Piotrek – Krzysiek jakby coś sobie przypomniał – czemu nie byłeś na pokazie lotniczym na Piaskach?

– Byłem. Szukałem was, ale nie widziałem.

– Bo trzeba było przestać podszczypywać nastolatki na wycieczce szkolnej i przyjść do hangaru.

– Ha ha ha. Bardzo śmieszne. Ja przynajmniej dziewczyny podszczypuję – odgryzłem się.

Krzysiek parsknął śmiechem. Kacper zmarkotniał, wbijając wzrok w stół. Nie tak dawno w tramwaju, widząc szczupłą blondynę w obcisłych jeansach, odwróconą do niego tyłem, podszedł i klepnął ją w tyłek. Laska odwróciła się i okazała zniewieściałym kolesiem pod czterdziestkę z kilkudniowym zarostem na twarzy. Policzek, jaki Kacper zaliczył, był mniej bolesny niż świadomość wpadki na oczach znajomych. Choć przyznać trzeba było, że dostał solidnie. Poleciał aż na drzwi pojazdu, a czerwony placek na twarzy zszedł dopiero wieczorem.

– Ile razy będziesz mi przypominać? – spytał spochmurniały.

– Tyle razy, ilekolwiek będziesz sugerował, że zadaję się z nieletnimi.

– No, ale co ja poradzę, że tak kurwa jest? Ilekolwiek cię widzę na mieście, to w towarzystwie jakiejś młodocianej.

– No bez przesady. Ile razy mnie widziałeś?

– No ja nie liczę. Ale… na przykład koło Placu Szczepańskiego w Tivoli. Ta szatynka miała nie więcej niż piętnaście lat.

– To była moja kuzynka, kretynie! – Zazgrzytałem zębami.

– Kuzynka. Jasne. Tu mi czołg jedzie. Nie wiedziałem, że kuzynki się tak głaska po kolanach.

– Ja nie głaskałem jej po kolanie!! Nie wiem, co ci się przywidziało.

– Dobra, dobra. A ta blond panienka na Szewskiej, którą obejmowałeś, wychodząc od zegarmistrza?

– To też ona!

– Jasne, kurwa. Tylko pewnie w innej peruce.

– Przefarbowała. Kacper, nie znasz swojej siostry??

– Ty! Ty od mojej siostry to się weź odpierdol! Ona ma dopiero czternaście.

– I pewnie rucha się częściej niż ty. – No, nie mogłem mu odpuścić.

– Wiesz coś na ten temat? – zagadnął, marszcząc brwi.

– Też mam siostrę w jej wieku.

– Boże! Też z własną siostrą! Co za zbok.

– Wiesz co, Kacper? Mam cię dość. Wszystko sprowadzasz do jednego, robiąc ze mnie pedofila!

– Ja, kurwa?! Przecież sam mówisz…

– Dobra. Na razie, panowie. Widzę, że nie mam o czym z wami gadać.

– Idź. Idź. Tylko trzymaj się z dala od przedszkoli.

Pokazałem mu palec. Fiut jeden.

Wstałem raptownie z fotela, chcąc, jak najszybciej się od nich oddalić. Niestety, zrobiłem to tak niezgrabnie, że stojące na stoliku butelki przewróciły się, wylewając zawartość. Część popłynęła po nogawkach Kacpra. Spojrzał na mnie z gromami w oczach. Kij mu w oko. Żółta plama na jego jasnych spodniach dała mi ogromną satysfakcję.

Spojrzałem ku przeciwległej ścianie. Wianuszek ludzi otaczał coś, co było poza zasięgiem mojego wzroku. Huk muzyki zagłuszał jakiekolwiek dobiegające stamtąd dźwięki. Podszedłem zaciekawiony. Ujrzałem Tomka, jak zamachał do mnie z boku. Przecisnąłem się obok niego i uniosłem brwi mile zaskoczony.

Na fotelu siedział Cipek, ze spuszczonymi do kostek spodniami, a na nim w rytm muzyki podskakiwała Anka. Kolega nie był szczególnie pochłonięty ujeżdżającą go dziewczyną, gdyż w tym samym czasie ciągnął ślinę z klęczącą obok Kryśką. Spojrzałem po obecnych. Twarze facetów czerwone od alkoholu wykrzywiały grymasy. Ten i ów masował siebie lub stojącą obok niego dziewczynę po kroczu. Kilka z nich ocierało się o oparcie fotela, na którym siedział Cipek. Zerknąłem dalej.

Naprzeciw Ewa ze świecącymi oczami wpatrywała się… prosto we mnie. Mrugnąłem do niej porozumiewawczo. Uśmiechnęła się i przeniosła spojrzenie na spektakl przed nami. Cycki Anki… Grejpfruty. Tak. Zdecydowanie grejpfruty. Czerwone – a to za sprawą ściskających je co chwila różnych męskich dłoni – falowały swobodnie, tuż przed oczami Cipka. Na podłodze klęczał Maciek z twarzą ukrytą między pośladkami Kryśki. Miarowe ruchy jego języka doprowadzały dziewczynę do szaleństwa. Wypinała mocniej pupę, jęcząc za każdym razem, gdy zbliżał się do łechtaczki. W końcu nie wytrzymał, uniósł się z klęczek, rozpiął spodnie i wydostał na wierzch sterczącego penisa. Przejechał po nim dłonią, odciągając napletek, przymierzył i pchnął. Kryśka zawyła. Muszę przyznać, że miała powód. Kutas Maćka był porównywalny z tymi, które widziałem na filmach porno. Długi i gruby, sprawiał wrażenie, jakby należał do kogoś innego, a nie do szczupłego blondyna z drugiego roku. Nawet nie wszedł do połowy. Maciek jednak nie przejmował się tym specjalnie. Wyciągnął go, oblepionego sokami dziewczyny, rozsunął jej pośladki i pchnął po raz drugi. Tym razem nieco głębiej. Ryk Kryśki był też głośniejszy.

– Rżnij ją! – Ktoś z boku nie mógł się doczekać, aż kutas Michała wreszcie wejdzie cały. Więc rżnął ją. Powolutku, milimetr po milimetrze, z każdym pchnięciem zagłębiał się coraz bardziej, aż w końcu ich ciała się zetknęły. Kryśka z zamkniętymi oczami wpiła paznokcie w oparcie fotela. Nawet Cipek pochylił się, by zobaczyć, czy faktycznie organ Maćka zmieścił się cały. Gwizdnął przez zęby.

– Teraz wiem, co to znaczy nabić kogoś na pal – mruknął zaskoczony.

Wargi sromowe Kryśki obejmowały ciasno fiuta Maćka. Spuchnięte i zaczerwienione, wyglądały niczym wyrzucona przez morze ostryga, ciemny anus zaciskał się, jakby podświadomie bronił przed ewentualną napaścią. Maciek jednak nie był zainteresowany tą dziurką. Wysunął się powoli z Kryśki, czemu towarzyszył jej przeciągły jęk, po czym, już bez większych problemów, powrócił na swoje miejsce. Kolega zacisnął dłonie na pośladkach dziewczyny. Z poprzednich orgii wiedziałem, że mimo tak pokaźnych rozmiarów organu nie potrafił zaspokoić żadnej dziewczyny. Wielkość jego penisa była odwrotnie proporcjonalna do czasu osiągnięcia orgazmu. Nie zdziwiłem się więc zbytnio, gdy po kilku pchnięciach twarz mu stężała, a ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie wiedziałem tylko, czy fontanna, którą zalał cipkę Kryśki, była równie wielka, bo gdy tylko się od niej odsunął, jego miejsce zajął inny kolega.

Nie udało nam się dostrzec jego penisa. Szybko zdjął spodnie i trzymając członek w ręku, pchnął nieco już uspokojoną Kryśkę. Zmarszczyła brwi. Nie dziwię jej się. Przed chwilą jakiś dyszel od wozu rozsadzał jej wnętrze, a teraz do rozwartej jaskini zawitała gąsieniczka. Nawet szybkie pchnięcia chłopaka nie sprawiały jej przyjemności, zajęła się więc obrabianiem fiuta stojącego naprzeciw niej chłopaka. Ten głaskał ją po głowie, tłocząc się w jej usta.

Anka jęczała coraz głośniej. Wtulona w Cipka, ocierała się o niego piersiami, wypinając zapraszająco pupę. Z zaproszenia skorzystał Tomek. Nawet nie wiem kiedy pozbył się dolnej części odzienia, wkroczył do kręgu i nachylił się nad parką. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Cipkiem. Kolega zsunął się nieco z sofy i uniósł Ankę, wyswobadzając na chwilę swój członek. Jego miejsce czym prędzej zajął Tomek. Anka jęknęła, odwróciła się i widząc innego chłopaka, usiłowała go odepchnąć.

– Nie – szepnęła.

– Zaraz, zaraz. – Tomek miał swój plan.

Wyciągnął z niej członek. Zadowolony z nawilżenia, pozwolił fiutowi Cipka na powrót do właściwej dziurki, po czym, rozsunąwszy pośladki Anki, wycelował w jej anus. Dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona.

Początkowo sądziłem, że nie ma najmniejszych szans, by kutas Tomka zmieścił się w jej pupie, jednak zaraz potem zdałem sobie sprawę, że możliwości Anki są niemal nieograniczone. Nie minęła chwila, gdy jej ciało zostało uwięzione między chłopakami i tylko posapywania trójki świadczyły, jak im jest dobrze. Pośladki Tomka drgały nieprzerwanie, dostosowując się do rytmu, jaki nadawała dziewczyna. Zerknąłem na Ewę, chcąc poznać jej odczucia. Grymas na jej twarzy świadczył, że nie byłaby zachwycona, gdyby znalazła się na miejscu koleżanki. Wszystko w swoim czasie – pomyślałem – jeszcze nabierzesz ochoty.

Tłum wokół nas przerzedził się nieco. Kilka parek oddawało się uciechom na pobliskich fotelach, na stercie kurtek dryblas, który tak ładnie pożegnał Gabrysia, posuwał swoją pannę, spoglądając na dupczących się na stole. Nogi rudej dziewczyny drgały w powietrzu, jej paznokcie wbijały się w plecy pochylonego nad nią chłopaka. Z łazienki dobiegł mnie plusk wody. Podszedłem do Ewy, chwyciłem ją z rękę i pociągnąłem w tamtym kierunku. Nie opierała się, jednak gdy tylko znaleźliśmy się w pobliżu, stanowczo zatrzymała mnie w pół kroku.

– Spokojnie – powiedziałem. – Tylko popatrzymy.

– Mam dość patrzenia – odrzekła mi prosto do ucha.

Jej oddech był gorący. Jej ciało było gorące. Emanowała takim podnieceniem, że z trudem się powstrzymywałem, by nie zerżnąć jej tutaj, choćby na podłodze. Stanąłem za nią i przytuliłem do siebie. Chłonąłem jej ciepło, równocześnie spoglądając w kierunku łazienki. Ewa najwyraźniej postanowiła, że wytrzyma jeszcze moment, zwłaszcza że spektakl, jaki się przed nami rozgrywał, był zaskakujący, w przeciwieństwie do tego, co za nami.

W wannie pluskało się pięć dziewcząt. Prym wiodła Natalia, wymieniając całusy. Jej ręce błądziły cały czas pod wodą, co chwila któraś z dziewcząt chichotała i oblewała się rumieńcem. Dwie z nich pieściły się po piersiach, również wymieniając pocałunki. Jednak wszystkie one starały się równocześnie spoglądać w kierunku podium. No może to zbyt górnolotna nazwa. Na brzegu wanny, na niewielkim krzesełku siedział Michaś. Rozebrany do rosołu z brzuszkiem nieco zakrywającym jego krocze przybrał pozę hamletowską. W dłoni trzymał model ludzkiej czaszki. Na główce miał nieco mniejszą.

– O Jezu! Co to jest? – Ewa skrzywiła się z obrzydzenia.

– Wiewiórka.

– Raczej jej czerep. Tfu.

– No… Michaś czasem dziwne ma pomysły.

Wspomniany zaś, dotąd ze wzrokiem wbitym w podłogę, uniósł głowę. Wyraz zamyślenia na jego twarzy, czerwonej, pijackiej, sprawił, że niemal parsknąłem śmiechem. Michaś lubił zioło. Lubił też kółko teatralne na naszej uczelni, w którym udzielał się częściej niż na wszystkich zajęciach obowiązkowych razem wziętych. Uniósł czaszkę ku górze i zaczął deklamować:

Pić albo nie pić – oto jest pytanie.

Lać w gardło wódę, gdy cię bierze chlanie…

Czy też może odpuścić, odpocząć nieco?

Zająć się słodką postacią kobiecą.

Tą, co z kipieli niczym Afrodyta

Wynurza się, powabnie kwiatami okryta,

Z piekłem, które płonie między jej nogami,

Z pożądaniem, którym męskość moją mami

I każe rozłożyć te kobiece uda,

I odkryć niezmierzone tego świata cuda…

Wokół tronu mego sług dziś pełno wkoło,

Jest wszystko czego pragnę.

Jest także i zioło.

A kto zechce poznać jak ja, Priam, dziś żyję,

Niech się ze mną teraz, po prostu, napije… 

– Brawo! – Ewa zaklaskała, śmiejąc się donośnie.

Michaś ukłonił się nisko, po czym wzniósł ku górze butelkę browca. Odpowiedziałem tym samym, dodając nieco od siebie.

Ale zanim, brachu, wejrzysz w dziewcząt uda,

Mógłbyś mi obstawić zielonego szluga?

– O! To jest facet! – Michaś wskazał na mnie. – To jest, kurwa, facet, z którym mogę iść konie kraść!

– Ale zanim pójdziecie się bawić, chłopcy, to może najpierw spełnisz swój haremowy obowiązek? – Zniecierpliwiona Natalia ani myślała wysłuchiwać dalszych pomysłów Michasia.

– Cóż. Służba nie drużba – mruknął Michaś, zsuwając się do wanny. Rozejrzał się wokół i dostrzegając swoje ubrania w kącie, wskazał na nie. – Bierz, kolego. Ile dusza zapragnie.

Skorzystałem. Nie powiem. Fakt, że rzadko przypalałem, nie oznaczał, że nie mogę się wyposażyć na najbliższe pół roku. Michaś nawet nie odczuje zniknięcia kilku gramów, a dla mnie to była kupa zioła. Ewa zmarszczyła brwi, widząc, jak chowam woreczek w kieszeni.

– Ja nie mam zamiaru z tego skorzystać.

– To tylko trawka – żachnąłem się.

– Akurat. Pewnie jakieś LSD czy co.

– LSD jest w tabletkach. No nie żartuj, że nigdy nie paliłaś maryśki?

– Nie. Jakoś nigdy nie było odpowiedniej okazji.

– Fakt – przytaknąłem. – Okazja powinna być. – No chyba, że całe życie jest okazją, tak jak w przypadku Michasia. – A teraz jest właśnie najlepsza.

– Ale pokażesz mi, co i jak, i nie ujarasz mnie na całego?

– Spokojnie – zadeklarowałem się. – Sama będziesz wszystko kontrolować.

Akurat. Dobrze wiedziałem, że to raczej mało możliwe, zwłaszcza jeśli ktoś do tej pory nie palił trawki. Nim ponownie wyszliśmy z sali, rzuciliśmy jeszcze okiem do środka. Orgia trwała w najlepsze. Cipek-wodzirej, tańcząc w rytm lambady (stare rytmy wracały do mody), z członkiem między udami Magdy, popychał ją przed sobą. Za nim Tomek z członkiem ukrytym między pośladkami kumpla. Wolałem nie zgadywać, czy korzysta ze sposobności zerżnięcia kolegi. Potem byli następni. Na końcu Strzecha – kolega z włosami jak stóg siana – w jakiejś dziwnej akrobatycznej pozycji posuwał Justynę, trzymając ją za biodra. Głowa koleżanki znikała między udami wysokiego na prawie dwa metry kolesia, w którym rozpoznałem jednego z asystentów z projektowania. Widziałem przesuwający się w jej buzi członek mężczyzny. Facet podtrzymywał ją, chwytając za ramiona, ale i tak co chwila się zsuwała. Czułem, że w końcu wyląduje na podłodze. Ale raczej to nie nogi będą ją boleć następnego dnia.

Mieszkanie Cipka było zajęte. Dochodzące stamtąd odgłosy świadczyły, że w środku przebywa sporo osób. Chcąc nie chcąc, poszliśmy szukać dalej, ale dopiero dwa piętra niżej, gdy sądziłem, że już po ptokach, znaleźliśmy niewielką kawalerkę. W drzwiach minęliśmy się z jakimś facetem. Z mikroskopijnego przedpokoju odchodziło tylko troje drzwi. Wejściowe, do równie małego pokoju z aneksem kuchennym i do łazienki. Dobiegało stamtąd pochrapywanie. Zerknąłem przez szparę i zobaczyłem zwiniętą w kłębek Kryśkę, czule obejmującą kibel. Leżała z głową w kałuży rzygowin, spomiędzy jej ud wypływała cienka strużka spermy. Na moment odechciało mi się kolejnej „rozmowy” z Ewą, ale gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi i ujrzałem ją w świetle księżyca, wpadającym przez okno pokoju, zapomniałem o nieprzyjemnym widoku.

Zapomniałem też o trawce w kieszeni. Balanga została setki lat świetlnych za nami. Pogłaskałem ją po włosach, przesunąłem dłońmi po szyi, zsuwając ramiączka jej sukienki, delektowałem się na powrót ukazującym się spod materiału ciałem dziewczyny. Tym razem nigdzie się nie spieszyliśmy. Chłonęliśmy siebie nawzajem, odkrywając każdy milimetr naszych ciał. Obsypywałem pocałunkami jej twarz, piersi i brzuch, klękając przed nią niczym przed boginią. I taką właśnie dla mnie była. Pragnąłem, by ta chwila trwała jak najdłużej, by czas stanął w miejscu, a ja mógłbym podziwiać przez wieczność jej kobiecość. Pozwoliłem jej, by mnie rozebrała. Zsunęła spodnie i schowała w dłoniach członek, jeszcze zbyt wiotki, by mógł zagłębić się w jej ciele. Jej rzucane spod półprzymkniętych powiek spojrzenia pełne były oddania i ciepła. Objęliśmy się czule. Poddaliśmy się wzajemnym pieszczotom, powoli wzmagając podniecenie. Mój członek drgnął i przesunął się między jej udami. Zatrzymał się przez chwilę, po czym dotknął sromu dziewczyny. Westchnęła i odsunęła się nieco. Nie patrząc mi w oczy, pociągnęła mnie w kierunku wersalki. Położyła się na plecach, z jedną nogą zarzuconą na oparcie, drugą przyciągnęła mnie do siebie. Ukląkłem przed nią i pochyliłem się, chcąc polizać jej cipkę, lecz ona pociągnęła mnie ku sobie. Była już mokra i jedyne, czego pragnęła, to bym ją spenetrował.

Oparty na łokciach dłońmi gładziłem ją po twarzy. Złapała mnie zębami i nie puszczała, aż powoli w nią wszedłem. Jęknęła, uwalniając palec. Mokrym przesunąłem po jej ustach. Powoli się w nią zagłębiałem, a ona wiła się lekko, obejmując mnie nogą, przyciągając wtedy, gdy pragnęła, bym pchnął mocniej. Łapała oddech przerywanym haustami, zagryzając co chwila wargi. Wyraz twarzy Ewy świadczył o tym, jak dobrze jej było. Spod półprzymkniętych powiek spoglądała niewidzącym wzrokiem, gdzieś tam, pomiędzy nasze ciała, a może nawet i dalej, ku fantazjom, które właśnie się ziszczały. Głaskała mnie po plecach, a gdy zatrzymywałem się na chwilę dłużej w środku, pchając tak, jakbym chciał dotrzeć do najskrytszych jej tajemnic, z rozkoszy wbijała mi paznokcie w skórę.

Czułem, jaka jest ciasna i gorąca. Jej wilgoć przelewającą się między naszymi udami, bicie serca i pulsowanie krwi w skroniach. Czułem każdą milisekundę jej oddechu, zapach kwiatów, wiatru we włosach, słodką woń potu, który mieszał się z moim. Kropelki na jej czole spływały wąskimi strużkami w zagłębienie pod szyją. Zlizywałem je łapczywie, nie chcąc uronić ani jednej.

– Och! – jęknęła w pewnym momencie.

Jej małe piąstki zacisnęły się, uniosła klatkę piersiową ku górze, dzięki czemu mogłem połknąć jedną z jej piersi, czując, jak sterczący sutek łaskocze mnie w podniebienie. Rozłożyła szerzej nogi, a ja pchnąłem jeszcze trzy razy mocniej. Po chwili wstrząsnął nią dreszcz i znów mnie usidliła w uścisku swych ud. Tym razem jednak nie miałem nic przeciwko. Trysnąłem raz i drugi w jej wnętrzu, ze stężałą z wysiłku twarzą, po czym opadłem na nią, a ona wtuliła się we mnie. Przyciągnęła jak niemowlę, spragnione kobiecego ciepła. Okryła kocem i zamknęła powieki.

Jaka była puenta tej nocy? Chyba nietrudno się domyślić. Geometrię wykreślną zdałem we wrześniu. Tomek odkrył w sobie pociąg do facetów, tym samym zmuszając mnie do wyprowadzki. Wynająłem małą kawalerkę na Azorach, gdzie zamieszkałem razem z Ewą, tym samym oficjalnie się z nią wiążąc. Zacząłem nawet odwiedzać ją w domu rektora, co początkowo doprowadzało go do furii. Z czasem pogodził się z faktem, że jego córka nie ma ochoty na swaty z prawnikami.

Któregoś wieczoru, podczas kolacji, gdy po raz pierwszy stuknąłem się z jej ojcem kieliszkiem wypełnionym aromatycznym winem, Ewa nagle wstała od stołu i wybiegła z pokoju. Spojrzeliśmy w ślad za nią. Po chwili usłyszeliśmy niezdrowe chlupnięcie, dobiegające z łazienki.

O kurwa – przemknęło mi przez głowę i spojrzałem na rektora. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że pomyślał dokładnie to samo.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór!

Jest w literaturze podgatunek zwany "reportażem w stylu gonzo", charakteryzujący się osobistym zaangażowaniem reportażysty w opisywane wydarzenia, a także (co pozostaje nieco poza literalną definicją, ale i tak jest charakterystyczne dla "gozna") skłonnością do opisywania zdarzeń szokujących, ostrych, zakręconych, słowem: "hardkorowych". W reportażu gonzo mieści się zarówno relacja z alkoholowej czy seksualnej orgii, jak i z jeździe po mieście pod wpływem narkotyków. W tym ujęciu powyższy tekst Grega w pełni można uznać za reportaż w stylu gonzo. Nawet jeśli opisane zdarzenia nie miały w istocie miejsca, to jednak styl pisania pozwala nam uwierzyć, że mają odzwierciedlenie w faktach. Pomaga w tym pierwszoosobowa narracja, która zawsze czyni tekst bardziej osobistym.

"Gonzo" to również podgatunek filmów pornograficznych. Charakteryzują się one brakiem fabuły, nawet śladowej. Na takie filmy składa się po prostu kompilacja scen seksu – niezbyt ze sobą powiązanych (co najwyżej osobą aktora/aktorki czy też szczególną praktyką seksualną). Z tak rozumianym "gonzo" opowiadanie Grega wiele wspólnego nie ma. Jest tu fabuła, są nawet retrospekcje, występują charakterystyczne postacie. Jedyne, co przypomina mi filmy z poetyki gonzo, to – ostrzeżenie przed spoilerami – nagła i niespodziewana orgia, która wybucha w głównej sali imprezy. W tym momencie moje przeświadczenie o względnym realizmie tego tekstu puściło – uświadomiłem sobie, że od tej chwili może się zdarzyć wszystko.

Przyznam, że opowiadanie Grega podoba mi się. Lubię zarówno reportaże w konwencji gonzo, jak i filmy w tej poetyce 🙂 Greg opisuje wprawdzie coś, co można uznać chwilami za upadek Człowieka pisanego przez duże C, ale potoczystość narracji i poczucie humoru sprawia, że zagłębiam się w tą opowieść, jednocześnie przypominając sobie własne studenckie przygody. Nie, nie były aż tak hardkorowe. Ale jednak czasem trochę się zbliżały w stopniu upodlenia "osób dramatu". I tak oto, w oparach nostalgii, czytam sobie gregowe dzieło. I przynosi mi ono sporo brudnej radochy 🙂

A zakończenie – miodzio!

Pozdrawiam
M.A.

Ach, znowu być młodym:-) młodym i głupim, dodajmy, bo wiele rzeczy które wtedy się robiło nie mieściło się w granicach wytyczonych przez instynkt samozachowawczy:-) dzięki wielkie dla autora za przypomnienie tych czasów chmurnych i durnych!

Mustafa

Gonzo jest także jednym z bohaterów Muppet Show. Pokraczny kpiarz, z pochodzenia kosmita. Ma swoją ulubioną kurę Cammilę. Myślę, że to świetnie do mnie pasuje. Do modela "trochę" mi jednak brakuje :p. Uwielbiam drwinę. Dużo bardziej niż narzekanie. I też mam swojego ulubionego zwierzaczka. Jakiego? Wiedzą tylko wtajemniczeni 😀

Mustafa – wtedy to się nazywało; wolność, zabawa i luuuzik. Jak to się wszystko pozmieniało. Teraz wolność, to gdy żona wyjedzie na delegację, zabawa gdy szwagier leje beton, i luuuzik gdy… cholera. Nie mogę znaleźć odpowiednika :/

Z pozdrowieniami dla wszystkich, nad którymi wisi kampania wrześniowa 😀
MRT

Już wiem. Luuuzik, to gdy srajda w końcu zaśnie. 2 godziny luuuziku 😀

Wiewiórkę masz. Zgadłem?

Zgadłeś. Uwielbiam ją miętosić 😀

Takie to były zabawy w dawnej Litwie, tudzież Małopolsce! Trochę fajne, trochę straszne. Ale kombatanckich opowieści zawsze słucha się miło, czy chodzi o relacje z powstania warszawskiego, czy o historie z dawnych imprez. I tak właśnie odbieram najnowsze opowiadanie na NE.

Absent absynt

Ale hardkor! To na pewno nie działo się w całości na Ukrainie?? Bo klimat i sposób picia mocno wchodzi.

Lurker

Czym skorupka nasiąknie za młodu… tfu. Wróć. Czym student nasiąknie… hmm… tym… hefta? Też źle :/ Ale… jak zgrana paczka, to wszystko i wszędzie wchodzi. Czy działo się tylko na Ukrainie? Nie mam pojęcia. Tak samo jak nie mam pojęcia, co się działo między pierwszym a ostatnim dniem pleneru wyjazdowego z mojej uczelni… kiedyś tam… :p

No łza się w oku kręci. I to z dwóch powodów: za odeszłymi w zaprzeszłość czasami studenckimi, kiedy to zdarzało się uczestniczyć w balangach ognistych i zapewniających potwornego kaca. I dlatego, że już dawno nie napisałem nic z podobną dawką humoru.

Z tych właśnie przyczyn oddaję czołobitny szacun koledze, ciesząc się że po długiej nieobecności (z tego, co pamiętam) wrócił tak dobrym tekstem.

ps. Teraz, to wolność, zabawa i luuuuzik jest, gdy babcia łaskawie zabierze dwie pociechy na noc. Ale, szczerze mówiąc, dziś i to wystarczy.

Pozdrawiam, s.

Seamanie, nie chcę burzyć Twego światopoglądu, ale wolność, zabawa i luuuzik zaczynają się w obecnych czasach dość szybko. Piętnastolatki (to i tak już na wyrost) mogłyby uraczyć nas nie jedną podobną opowiastką. Problem polega na tym, przynajmniej w mojej opinii, że nie chodzi o zwykłą zabawę, a "godne" prezentowanie się wśród grupy rówieśniczej. Bohaterowie Grega oddają się hulaszczemu życiu, bo chcą, a nie dlatego, że ktoś od nich czegoś oczekuje. Chociaż Tomek i jego namowy są już taką namiastką musu.

Cieszę się, że Greg powrócił na łamy NE, brakowało mi jego pióra i pozytywnej energii, która nieustannie mu towarzyszy.
Co do samego tekstu – bardzo realnie oddany studencki klimat, dużo humoru i zabawy. Brakuje nam – przynajmniej mi – tego w codziennym życiu. Niemyślenie, co będzie jutro, niezamartwianie się na wyrost.
Sama nie uważam się za starą, ale życie pcha w stronę dorosłego życia, analizowania.
Ech… Tekst pozytywny a ja bredzę trzy po trzy.
Gregu! Bardzo się cieszę, że zawitałeś do nas i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej!

Pozdrawiam,
kenaarf

Kenaarf, pisząc o wolności itp. teraz, chodziło mi o "teraz dla mnie". Nie dla świata 😉 Teraz DLA MNIE wzl (czyli wolność…) jest wtedy, gdy…

Oto niepodważalny dowód na to, jak różnie działają umysły kobiet i mężczyzn 🙂

Dobranoc, seaman.

Nie, to niepodważalny dowód na to, jaki problem mają mężczyźni z wyrażaniem swych myśli – na skróty, bez tłumaczenia, po łebkach 🙂

@kenaarf,
Takoż kobiety, gdy np. tłumaczą, jak dojechać do sklepu – nie na skróty, z pełnym zaangażowania tłumaczeniem, nie po łebkach. Wierząc naiwnie informatorce, można zwiedzić niemal całą kulę ziemską, znajdując po drodze wiele sklepów, ale ten konkretny tylko przy łucie szczęścia (przysłowiowy łut musi być całkiem spory). Zwłaszcza rude informatorki przodują w precyzji opisu drogi donikąd 🙂 O bezkonkurencyjnych blondynkach nie muszę wspominać, bo nie chcę ich dobijać. Mają już i tak zaszarganą opinię.

Cóż, narażam się pięknym paniom. Ale to tylko żart! Zresztą macie przecież wiele innych zalet. Drobiazgi można wybaczyć.

Biada Ci, oj biada Karelu!
Od dnia dzisiejszego rudzielec nie będzie tłumaczył niczego. A spróbuj jeno nie zrozumieć kobiecej logiki, oj spróbuj!
Szare zwoje przygotuj, wszak przed nimi nie lada wyzwanie, podążać ścieżkami mętnego toku rozumowania rudzielca.
To żeś na siebie bat ukręcił 😉

Dobrze. Już prawie nigdy nie zapytam Cię, którędy do warzywniaka 😉
A do sklepu z alkoholami będę się kierował wyłącznie na węch, bo to skuteczniejsze niż Frankowy opis marszruty.

"A po co Ci ten bat? – zapytał lekko zaniepokojony, bo nawet tygrysy na trzask bicza, z przerażenia skakały przez ognistą obręcz – widział w cyrku. Czy treserka miała rudą perukę, tego nie pamiętał."

Dodam łyżkę dziegciu. Po pierwsze , gdzie na imprezie są telefony, nagrywanie filmików itp? Po drugie tekstów z misia studenty nie rozumieją. Wiem sprawdzałem. Po trzecie w wieku studenckim wielu jest "juz zbyt starych na imprezowanie" lub sie statkują. Po czwarte już bardzo wiele pokoleń nie ma 8 klas podstawówki jak bohaterowie, więc maja po 28lat jeśli nie wiecej.

Sądzę, że Autor wrócił pamięcią do "swych" czasów, dlatego nie ma co się doszukiwać wyżej wymienionych.
A tak na marginesie – dzisiejsze pokolenie studenckie jest tak zajęte gadaniem z kumplami przez komórki, które uważają nie za gadżety, tylko artykuły pierwszej potrzeby; równie ważne jak powietrze czy woda, że na prawdziwe imprezowanie jakoś brakuje czasu.
Poza tym znam chłopaczka, który ciut za dużo wypił, zrobił jakieś głupstwo a filmik oczywiście trafił do internetowego śmietnika. Chłopak jest po próbie samobójczej. Taka oto dzisiejsza rzeczywistość.

Poza tym zajebiście mi się podobało;] szczególnie te ciuchcie;]

No dobra.

Zacznę matematycznie od czwartego punktu;
Stary system: 7 lat (start) + 8 (podstawówka) + 4 (liceum) + 3 (obsuwa) = 22 + 5 (studia) = 27lat
Nowy system: 6 lat (start) + 6 (podstawówka) + 3 (gimnazjum) + 3 (liceum) + 3 (obsuwa) = 21 + 2,5 + 2,5 (licencjat + magisterka) = 26lat
Gdzie te 28 lat? I zwłaszcza "więcej"?
Geometria wykreśla jest przez pierwsze 4 semestry – więc bohater starej szkoły ma maks 24 lata (sic! jak w mordę strzelił), nowej – 23.

Ad trzecie – biorąc pod uwagę powyższe – z tym statkowaniem jeszcze nie tak prędko. A kto twierdzi, że jest stary, pierwszy niech rzuci indeksem!

Ad drugie – Architektura jest studiami artystycznymi – tam się wszystko cytuje; od Misia po Dziką bandę.

Ad pierwsze – student nowego systemu – fakt – bez telefonu ani rusz, starego systemu – telefon służy do rozmawiania.

Ad zero – gdzie napisałem, że akcja dzieje się w roku 2014?

Gdybyś jeszcze szukał argumentów – dla współczesnych studentów marysia odeszła już do lamusa :p

"Konduktorze łaskawy, zabierz mnie do…" raju… na haju…

Pozdrufko 😉
MRT

Pfffff, takie jakieś romantyczne 😛 Pojechałeś Waść i to mi się podoba. Bravissimo tudzież duży lubik dla Autora

Z wiekiem się pomyliłem bo liczyłem sensus wąchalis a nie dokładnie( a mogli zostać dopuszczeni dopiero w wieku lat 8 do klasy pierwszej). I pojęcia nie mam bladego na którym roku jakie są przedmioty ale to też zależy od uczelni lub….od wytycznych ministerstwa.
Czy ja wiem czy odeszła do lamusa…nie wiem nie wnikam, nie pachnę słodko.
Jeśli nie dzisiaj to okey;] ale z braku datowania założyłem że ad2014;]
ad dwa nawet na kulturoznawstwie UW nie znali cytatów z misia więc mi tu architekturą oczów nie mydlij;]

"ad dwa nawet na kulturoznawstwie UW nie znali cytatów z misia więc mi tu architekturą oczów nie mydlij;" – bp to był zapewne pierwszy, letni nabór 😛

Jak to mówią Koperku; "Najciemniej pod latarnią"
Może z tym misiem to faktycznie różnie bywa, a pojawiający się cytat w tekście pochodzi akurat z seksmisji. Jeśli dopatrzyłeś się innych, to jest to kwestia zupełnie przypadkowa. Podobnie jak zbieżność imion i wydarzeń… :]

Z seksmisji nie zauważyłem i czytam jeszcze raz- to wina tego, że zdecydowanie wolę inne kino, no ale wstyd przeoczyć. Chodziło mi o tę rozmowę kontrolowaną bo to misiem jedzie na odległość.

No patrz. Może to dlatego, że urodziłem się u schyłku najlepszej (wg mnie) polskiej kinematografii, gdy władycy naszego kraju panowali (a w każdym razie wydawało im się, że panują) nad artystyczną kpiną. Kilka lat później i kompletnie rozumiałbym co to znaczy "spod lady" czy "lista kolejkowa", o sieci sklepów meblowych i rozmowach kontrolowanych nie wspominając. Kilka lat wcześniej i pewnie miałbym w sobie więcej zrozumienia dla obecnych politycznych przepychanek, pomówień etc. Ale dość – zbaczam na temat, za którym nie przepadam. Wróćmy do Lambady i Jedzie pociąg, z daleka… – O! Pociąg! – rzekł podróżny na stacji. – Sam se pociąg – odpowiedział mu towarzysz.
pkp, jak mawiał znajomy… :p

Ahhhhhh to były studenckie czasy :)))))
Bahanalia w Zielonej Gorze na przełomie wieków….. działo się, może nie na taką skalę, ale…. wspominam te czasy z wielką estymą 😉

Opowiadanie elita Panie, elita!

Świetne opowiadanie! Mięsiste i z dowcipem. Ubawiłam się nieźle, czytając ten tekst 🙂 Ot, "Przygody Roberta" Coyotmana w wersji HARD.
Eileen

"Ech studenci, studenci, urwać, ukręcić łeb…"
Śpiewało się. A w każdym razie mój ociec śpiewał. Moje studia były już pod znakiem zagramanicznych tfurców, nad czym można by rzec, nieco ubolewałem. Takie pokolenie – ni w te, ni we w te. Z jednej strony świetny (nasz własny) Miś, z drugiej beznadziejny, prymitywny (dno i pół metra mułu) Testosteron.
10 lat na uczelnio musiało odcisnąć na mnie jakieś piętno :] Pewnie (choć nie na 100%) wrócę jeszcze kiedyś do tej tematyki.

Eileen – porównanie z " Przygodami Roberta", najbardziej (albo jedną z) poczytną serią na NE to dla mnie zaszczyt.

Dziękuję za słowa, którymi się podzieliliście.

Pozdrawiam 😉
MRT

MRT widać, że rozbrat z pisaniem wydał w Twoim przypadku bardzo smakowite owoce. Bawiłem się świetnie, kilka razy śmiałem w głos. Wybornie Ci to wyszło. 🙂 Aż poczułem ukłucie żalu, że rzeczywistość często odstaje od literatury i nie każda studencka impreza zamienia się w w radosną orgię.:)

Co do żartów z Misia, ja akurat jestem w tej nielicznej grupie dziwaków, która uważa ten "kultowy" film za nieśmieszny i wcale nie ocierający się w swym geniuszu o wyżyny komedii. Wiem, wiem popełniłem towarzyskie samobójstwo w tym momencie, ale cóż zdarza się.

Tekst wybornie prześmiewczy w sam raz na słoneczne popołudnie. 🙂
Pozdrawiam, uśmiechając się od ucha do ucha.
Foxm

Jak to było super być młodym, imprezować i zupełnie nie myśleć o konsekwencjach…dzisiaj naśmiewam się z własnej naiwności 😀 ale wspominam te czasy z nutą rozrzewnienia.
Zabawnie, ciut złośliwie, lekkim piórem piszesz swoje dykteryjki i pewnie dlatego lubię je czytać ;)) choć przyznać muszę, że erotyzm w nich zawarty pociąga mnie równie mocno…

Hmm… po lekturze opowiadania i komentarzy, wbrew jak mniemam intencji autora, jest mi raczej smutno niż wesoło. Wygląda na to, że tylko mnie ominęły tak atrakcyjne imprezy. Szlag!

Napisz komentarz