Ravenscar: Edward I (Smok Wawelski)  3.5/5 (2)

22 min. czytania

– Jeszcze raz serdecznie dziękuję panu za możliwość spotkania, panie Barkley. To dla mnie naprawdę ważne. – Edward Sewart uścisnął dłoń swojego gospodarza i zaproszony jego gestem usiadł w fotelu.

Ted Barkley uśmiechnął się niemal niezauważalnie.

– Zazwyczaj nie spotykam się z dziennikarzami, ale w tej sprawie przyda nam się każda pomoc, nawet dziennikarska. Gdyby nie to, że spotkaliśmy się już, kiedy opisywał pan historię Olivii Raven i wyraźna sugestia burmistrza, że powinienem z panem porozmawiać, pewnie teraz byśmy tu nie siedzieli. Burmistrzowi bardzo spodobał się pana artykuł o żonie Ravena. Dla mnie przyniósł on więcej szkody niż pożytku. Od czasu jego publikacji zjeżdżają do Scarborough poszukiwacze wrażeń, duchów i innych cudów. Hotele mają klientów nawet poza sezonem, podobnie restauracje, ale dla mnie oznacza to zdecydowanie więcej problemów. Nawet pan sobie nie wyobraża, ile razy moi ludzie muszą interweniować przez głupotę przyjezdnych. Przed pana artykułem to było spokojne nadmorskie miasteczko. Byliśmy odpowiedzialni przede wszystkim za kierowanie ruchem w sezonie, czasem zdarzył się jakiś mandat, ale mundur zawsze darzony był szacunkiem. Dla rozwiązania większości konfliktów wystarczyła zwykle sama obecność policjanta. A ci przyjezdni? Po prostu tragedia. Za nic mają zasady współżycia w społeczeństwie.

Każdy z nich na własną rękę szuka sensacji, uzbrojony w dziwny sprzęt czy w jakieś różdżki i wahadełka. Ale zdecydowanie najgorsi są jednak ci ze sprzętem. Młodzi „naukowcy”, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy i wszystko im wolno. Prawo własności mają za nic. Wchodzą na cudzą ziemię, szukają, kopią, co tylko pan chce. Doszło nawet do tego, że jeden z nich groził mojemu sąsiadowi, który chciał go przegonić ze swojej posesji. Burmistrz w tym widzi pieniądze dla miasta i sugeruje wyrozumiałość, a dla mnie to po prostu duży problem. Dlatego też niechętnie zgodziłem się na to spotkanie. Tym bardziej, że domyślam się, iż przyjechał pan w sprawie zaginięcia tamtych dwóch studentek.

– Nie inaczej, panie Barkley, choć powiem szczerze, że interesuje mnie wszystko, co może mi pan powiedzieć o dziwnych zdarzeniach w okolicach Scarborough. Naczelny nalega, bym napisał kontynuację artykułu o Olivii Raven, a jak pan sam najlepiej pewnie rozumie, przełożonym się nie odmawia.

Widać było, że w słowach Edwarda nie ma ani zbędnej kokieterii, ani też nacisku. Czuł się niekomfortowo. Po rozmowie z burmistrzem sprawy potoczyły się w ten sposób, że Ted Barkley, inspektor miejscowej policji, mógł odczuć jakiś nacisk ze strony ratusza na spotkanie z nim. Nie były to metody, które zwykł praktykować, dlatego też starał się rozmowę z funkcjonariuszem prowadzić delikatnie, tak by ten nie poczuł się osaczony. Zrezygnował także z dyktafonu, by jego rozmówca nie odniósł wrażenia, że bierze udział w przesłuchaniu.

– Proszę mi powiedzieć, co się właściwie wydarzyło, panie Barkley?

Ted już miał rozpocząć swoją opowieść, kiedy do pokoju weszła jego żona. Początkowo stała w drzwiach i Edward nie widział zbyt dobrze jej twarzy. Promienie chylącego się już ku horyzontowi słońca, wpadając do gabinetu inspektora, przecinały skośnie wejście na dwie części. Dolna była cała oświetlona słabnącymi już o tej porze dnia kosmykami blasku. Górna pozostawała w ciemności, co uniemożliwiało dziennikarzowi dostrzeżenie szczegółów fizjonomii pani Barkley. Edward mógł podziwiać jedynie figurę żony gospodarza. Bez trudu rozpoznał sylwetkę klepsydry, z ponętnie zaokrąglonymi biodrami. Wyżej dostrzegł wyraźne, choć łagodne wcięcie w talii, które rozchodziło się następnie w górną komorę klepsydry – biust. Tego ostatniego jeszcze nie widział, gdyż był on skryty w cieniu. W pokoju nie paliły się jeszcze lampy, panował niepokojący, acz nastrojowy półmrok. Dopiero teraz Edward uświadomił sobie, że w pomieszczeniu jest wiele miejsc niedostępnych dla jego oczu z uwagi na niedostatek światła. Cienie skrywały zakamarki za biurkiem inspektora, ale także za stojącą w rogu, solidną szafą, otwartymi teraz na oścież drzwiami, przez które weszła właśnie żona Teda oraz za fotelem, na którym siedział.

Cienie te, biorąc pod uwagę tematykę rozmowy, jaką mieli zaraz prowadzić, a także opowieści okolicznych mieszkańców, z którymi spotkał się przy okazji zbierania materiałów do artykułu o pani Raven, lekko go przygnębiły i wyostrzyły zmysły, gotowe teraz wychwycić każdy ruch i dźwięk dochodzący z mroku. Zadał sobie jednak pytanie, czy powodem wędrówki jego myśli nie jest przypadkiem biust stojącej w progu gabinetu żony Teda Barkley’a. Owa konstatacja wywołała uśmiech na jego twarzy. Drwił sam z siebie i swoich pogmatwanych refleksji. Pani Barkley wchodząc zauważyła ten grymas na jego twarzy i odwzajemniła go.

– Przyniosłam wam herbatę. – Podeszła z tacą do stojącego pomiędzy fotelami stolika. Postawiła ją i zaczęła przestawiać na mebel filiżanki i dzbanek z gorącym napojem. Dopiero kiedy nachyliła się nad tacą i uwijała się z zastawą, Edward mógł w pełni zobaczyć jej oblicze. Była młoda, dużo młodsza od swojego męża, choć to może było złudzenie. Praca w policji na pewno jest stresująca i nerwy dały o sobie znać w postaci zmarszczek na twarzy Teda, pomyślał.

Rozstawiając naczynia uniosła rękę w taki sposób, że Edwardowi wydawało się, że przez ułamek sekundy widzi przez szeroki i krótki rękaw nagą pierś żony inspektora. Wrażenie to spotęgowało jej spojrzenie. Wlepiła na chwilę zielone oczy w dziennikarza i uśmiechając się zapytała:

– Co pan z tym zrobi?

– Słucham? – zapytał zszokowany Edward, zastanawiając się, czy gospodyni zauważyła to, że on dostrzegł nie dość bacznie skrywany fragment jej ciała.

– Co pan zrobi z tym, co pan tu zobaczy?

– Zdaje mi się, że nie do końca rozumiem. – Dziennikarz starał się ratować sytuację, gdyż wydawało mu się już niemal pewne, że kobieta dostrzegła, że gapił się na jej pierś. Normalnie podjąłby rozmowę i traktował ją jako flirt, ale w tej chwili metr od niego siedział mąż pani Barkley, a on nadal nie wiedział, co dokładnie miała na myśli.

– Proszę jedynie, żeby obszedł się pan z nami po dżentelmeńsku. Dzisiaj jest wielu ludzi, którzy w dziki sposób starają się odebrać prywatność i godność, a tym samym i szczęście spokojnym obywatelom. Pan taki nie jest, prawda?

Edward już wiedział, że albo jego myśli idą tylko w jednym kierunku, albo kobieta w perfidny sposób go kokietuje, uniemożliwiając odwzajemnienie zabawy, świadoma, że obok siedzi jej mąż.

– Dziękuję ci, kochanie. – Ted przerwał rozmowę. Zdawało się jednak, że nie wyczuł on w wymianie zdań, której był świadkiem niczego szczególnego… albo doskonale się z tym krył… albo był do tego przyzwyczajony… albo to wszystko siedziało w głowie Edwarda i żadnego flirtu nie było. Ot, złudzenia człowieka, który dawno już nie był z kobietą.

– Nie ma za co. Przecież wiesz, jaką przyjemność sprawia mi opieka nad naszymi gośćmi. – Mówiąc to, kolejny raz spojrzała i uśmiechnęła się słodko do dziennikarza. – A pana proszę, by pamiętał pan podczas pobytu w Scarborough, że mieszkają tu bardzo specyficzni ludzie. Niektórzy mają naprawdę dużo do zaoferowania. Czasami trzeba tylko umieć patrzeć i wyłapywać szczegóły, których nikt inny nie dostrzeże.

Kobieta przysunęła się do męża, by pocałować go w policzek. W tym momencie odsłoniła też dziennikarzowi widok na lustro, które znajdowało się po drugiej stronie pokoju. Kiedy całowała męża, gość mógł bez skrępowania wpatrywać się w wypięty ponętnie tyłek, opięty obcisłymi spodniami. Cały czas nie wiedział, czy to, co się dzieje, jest tylko czystym przypadkiem, który podziałał na jego chorą wyobraźnię, czy też ta kobieta posiada nieprzeciętne umiejętności uwodzenia mężczyzn. Zdaje się jednak, że mąż – inspektor policji – wyłapałby to, co jego żona przekazuje pomiędzy wierszami, w końcu na tym często polegała jego praca podczas przesłuchań.

Tymczasem kobieta odsunęła się od męża, wzięła tacę i wychodząc, rzuciła tylko mężczyznom przelotny, kokieteryjny uśmiech.

– Wspaniała kobieta. – Słowa Barkley’a zdawały się pokazywać, że to, co się przed chwilą działo, miało w istocie miejsce przede wszystkim w głowie Edwarda. – Jednak wróćmy do tematu.

– Oczywiście. – Dziennikarz otrząsnął się z zamyślenia i powtórzył pytanie zadane w momencie, gdy odwiedziła ich żona Teda Barkley’a.

– Wszystko zaczęło się od Olivii Raven, ale tę historię pan już zna. Ravenscar stało się miejscem, którego okoliczni mieszkańcy zaczęli unikać ze względu na swoje zacofane wierzenia. W okolicy nazwa tej posiadłości stała się synonimem nieszczęścia i grozy. Kiedyś rodzice z powodzeniem zniechęcali swoje dzieci do zapuszczenia się na tereny bagniste w lasach okalających Scarborough i nad nadmorskie urwiska, opowiadając im, że widziano tam albo upiora Olivii, albo szalonego Ethana Ravena. To było jednak wiele lat temu i już od jakiegoś czasu historie te były opowiadane bardziej jako anegdoty niż w celu przestraszenia kogokolwiek. Podobnie śmiano się też z ciekawskich poszukiwaczy wrażeń, którzy zaczęli przybywać do Scarborough po ukazaniu się pana artykułu. Mieszkańcy prześcigali się początkowo w urozmaiceniach legendy, wodząc tym samym na manowce spragnionych przygód przybyszy. Tak było zanim jeszcze przyjezdni stali się tak nachalni. No a teraz to już nikt nie wie co myśleć. Po zaginięciu dwóch studentek jedni sądzą, że to potwierdzenie dziwnych zjawisk w okolicy, inni znów podejrzewają, że kobiety uciekły po prostu z domu, aby wieść życie hipisek, jeszcze inni w ogóle nie mają zdania i wolą zajmować się swoimi codziennymi sprawami.

– A pan co o tym myśli, panie Barkley? – zapytał Edward, nie odrywając wzroku i ręki od notesu.

– Chce pan znać moje zdanie? Moje zdanie… Moje zdanie należy podzielić przez trzy, bo jako inspektor policji sugeruję się tylko dowodami, a jako zwykły człowiek nieraz widziałem w życiu, jak logika i zdrowy rozsądek giną w obliczu prawdy. Z jednej strony wiem, że takie sytuacje kończą się zazwyczaj po dwóch czy trzech miesiącach odnalezieniem zaginionych, które zrobiły sobie wakacje z nowo poznanymi mężczyznami. Kiedy okazuje się, że ci są żonaci, albo mają swoje wady, młode uciekinierki wracają do domu. Z drugiej jednak strony jest coś niepokojącego w tym zaginięciu, coś, co między innymi zadecydowało o naszym dzisiejszym spotkaniu. Widzi pan, zgodziłem się na nie, gdyż zależy mi, by ktoś świeżym umysłem ocenił, co się mogło stać, gdyż dla człowieka żyjącego od wielu lat w Scarborough to, co mówią świadkowie, nie zawsze jest takie, jak powinno być. Dla tutejszych wszystko, co jest związane z okolicami Ravenscar, zawsze będzie dziwne, przerażające i magiczne. Pan przyjechał aż z Londynu, więc jest pan pozbawiony naszej mentalności, nie podziela pan naszych wierzeń.

Przechodząc do sedna, piętnastego sierpnia tego roku w okolicy Scarborough zaginęły dwie studentki: Katie Murphy oraz Marie Wood. Proszę pana jednak, jeśli będzie pan to opisywał, by pominąć personalia – dla dobra ich rodzin. Nie wiemy w końcu nadal, co się z nimi stało. Kobiety przybyły do Scarborough pociągiem. Na pewno tu dotarły. Pamięta je zarówno konduktor jak i pracownicy dworca. Były także widziane przez jedną z mieszkanek na drodze do Whitby, w okolicy zgliszczy po posiadłości Ravenscar. Wszyscy świadkowie są zgodni co do jednego. Kobietom towarzyszył starszy od nich mężczyzna.

– Myśli pan, że jest on zamieszany w ich zniknięcie? – Edward tym razem oderwał wzrok od notesu.

W gabinecie nastała niezmącona cisza. Szeleszczące jeszcze przed chwilą za oknem na lekkim wietrze liście klonu teraz wisiały bezwładnie i nie poruszała nimi żadna siła. Stawały się już nieco pożółkłe, mimo faktu, że był dopiero wrzesień. Lato w tej części Anglii kończyło się dość prędko. Cisza i spokój, które panowały w tej chwili w pokoju Teda, stawały się lekko nieznośne, jednak dziennikarz również milczał. Wpatrywał się w pomarańczowy słup światła wpadającego przez okno i rozlewającego się regularną plamą na tapecie nieopodal drzwi wejściowych. Edwardowi, któremu chwila ciszy urastała do rangi minut i godzin, zdawało się, że jest w stanie dostrzec powolny ruch plamy światła rzucanego przez znajdujące się już coraz bliżej widnokręgu słońce.

– Oczy. – Milczenie przerwał Ted Barkley. – Pracownicy dworca i stara Betsy Norton, która widziała kobiety w samochodzie w okolicy Ravenscar, wspominali o oczach mężczyzny.
– Co z nimi? – Wyrwany z letargu dziennikarz wrócił do tematu.

– Podobno były ogniście czerwone. Twierdzą tak zarówno pracownicy dworca, jak i pani Norton. Ta ostatnia zarzeka się nawet, że widziała je pomimo faktu, że samochód jechał szybko, a tego wieczoru padał deszcz. Dlatego chciałbym, żeby pomógł mi pan w tym dochodzeniu. Będzie to z korzyścią dla obu stron. Ja zyskam niezależne wsparcie, bo muszę niestety przed panem i przed sobą przyznać, że to może być sprawa ponad moje siły. Pan natomiast zdobędzie szansę zebrania materiału do artykułu. Będzie mógł też pan spojrzeć na to bez tego całego obciążenia, które ja, jako wieloletni mieszkaniec Scarborough, mam we krwi.

– No dobrze, panie Barkley, ale o co chodzi z tymi oczami?

– Sam się pan przekona, najlepiej rozmawiając z Betsy Norton. Umówiłem ją jutro na kolejne przesłuchanie. Może pan w nim uczestniczyć.

– Z chęcią. Proszę mi zatem opowiedzieć nieco więcej o samym zajściu, okolicznościach i innych szczegółach sprawy. – Sewart zdecydowanie się ożywił. Propozycja inspektora była tym, o czym nawet nie śmiał marzyć przy większości spraw, które opisywał w swoich artykułach.

Do gabinetu weszła ponownie żona Teda.

– Kochanie, dzwonili właśnie z komisariatu, że potrzebują cię tam natychmiast. Wysłali już samochód – powiedziała spokojnym tonem.

– Widzi pan, panie Sewart. To pewnie znowu jakaś awantura pomiędzy miejscowymi a poszukiwaczami wrażeń. Ostatnio jestem wzywany coraz częściej do takich spraw, bo młodzi funkcjonariusze nie mają jeszcze takiego poważania u mieszkańców. Muszę pana przeprosić… chociaż… mam pomysł. Gdzie się pan zatrzymał?

– Mam zarezerwowany pokój w Boulvar Hotel – wydukał Edward, odczytując bazgroły z kartki, którą dała mu przed wyjazdem jego asystentka. Były na niej godziny odjazdów pociągów z Yorku do Scarborough, telefon inspektora oraz nazwa hotelu, w którym załatwiła mu nocleg.

– Świetnie, u Emily. Kochanie – Ted zwrócił się do żony – proszę przedzwoń do niej, że pan Sewart nie przyjedzie, zatrzyma się u nas.

– Ale panie Barkley, nie będę się państwu narzucał, to wykluczone – zaprotestował Edward, zmieszany nieco autorytarną decyzją inspektora.

– Sprawi mi pan wielką przyjemność, panie Stewart, jeśli zatrzyma się u nas. – Głos kobiety, mimo podobnie nieznoszącego sprzeciwu tonu, był tak słodki, a jej wzrok tak kokieteryjny, że mężczyzna nie potrafił odmówić.

– To załatwione. Zostawię panu akta sprawy. Może się pan z nimi zapoznać i przygotować listę pytań. Niestety, mnie wzywają obowiązki, a znając życie, wrócę już naprawdę późnym wieczorem. Zjedzcie więc proszę kolację beze mnie. Jutro po śniadaniu odwiedzimy Betsy Norton i wrócimy do naszej rozmowy.

Pokój, do którego pani Barkley prowadziła Edwarda, położony był w końcu korytarza na piętrze. Wiodły na nie wąskie, drewniane schody, których każdy stopień lekko skrzypiał pod naciskiem stóp. Uwagę dziennikarza przykuły zdjęcia, wiszące w brązowych ramkach na ścianie. Były na nich obrazki z życia inspektora i jego żony. Przedstawiały ich uśmiechniętych, w różnych, często spontanicznie uchwyconych, codziennych sytuacjach. Edward docenił umiejętności fotografa, gdyż wszystkie ujęcia były bardzo dobrze wykadrowane. Widać było, że nie robił ich pierwszy lepszy amator, tylko człowiek, dla którego fotografia była pasją. Ponadto, musiał on również posiadać bardzo dobry warsztat pracy. Szczególne wrażenie zrobiło na nim zdjęcie pani Barkley, opalającej się na plaży w skąpym kostiumie plażowym. Na czarno-białej fotografii kobieta ujęta była od pasa w górę. Tę część jej ciała osłaniał jedynie wiązany na szyi i plecach stanik, który skrywał krągłości piersi. Zdjęcie było wykonane w sposób tak plastyczny, że dziennikarz miał wrażenie, że niemal dostrzega unoszenie się biustu podczas oddechu. Zdawało mu się, że materiał zasłaniający piersi za chwilę napnie się pod wpływem wdechu kobiety; naciągnie się do granic swojej wytrzymałości, a może nawet puści i pozwoli apetycznym sekretom ujrzeć światło dzienne.

– Byłam wtedy młoda. – Pani Barkley zauważyła, że Edward nie mógł oderwać wzroku od zdjęcia.

– Nadal jest pani piękną kobietą, a zdjęcie zdaje się być zrobione wczoraj. – W słowach mężczyzny nie było zbytniej kokieterii, gdyż ciało żony inspektora policji nadal mogło bez większych problemów konkurować z krągłościami nastolatek.

– Panie Sewart, czy pan mnie przypadkiem nie podrywa? – zapytała, uśmiechając się zalotnie.

– Ja? Pani Barkley, szanując panią i pani męża, nie ośmieliłbym się. – W jego głowie siedziały jednak cały czas nieruchome na zdjęciu i unoszące się w wyobraźni piersi kobiety. Nie lubił kłamać, ale nie godziło się, by flirtować z kobietą w domu jej męża, który dodatkowo zaoferował mu gościnę.

– Oto pana pokój – oznajmiła, wprowadzając mężczyznę do obszernego pomieszczenia, którego centralną część stanowiło duże, drewniane łóżko z małymi szafkami ustawionymi po bokach. Narzuta zakrywająca pościel ozdobiona była wyszywanym, kwiatowym ornamentem. Mebel sprawiał wrażenie starego, acz solidnego. Po przeciwległej stronie pokoju stało biurko i obite jasnym materiałem krzesło, a obok nich szafa, utrzymana w podobnej stylistyce co łoże. Gustownie urządzony pokój wyglądał przytulnie.

– Jeśli chce się pan odświeżyć, łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Proszę się nie krępować i czuć się, jakby był pan u siebie. Kolacja będzie gotowa za pół godziny.

Wychodząc pani Barkley odwróciła się jeszcze w stronę dziennikarza, a na jej usta wrócił ten zalotny uśmiech, którym obdarzyła go już wcześniej.

– Gdyby pan czegoś potrzebował, chętnie spełnię pana życzenia.
Kiedy znikała za zamykającymi się drzwiami, Edwardowi zdawało się, że przez ułamek sekundy widział kokieteryjne mrugnięcie okiem. Wciąż jednak nie był pewien, czy to kobieta z nim flirtuje, czy było to po prostu zwykłe zmrużenie i zwilżenie oka, jakie każdy człowiek wykonuje co kilka sekund.

Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści dziennikarz zszedł na parter i udał się do tej części domu, z której dochodziły odgłosy krzątania się gospodyni. Aromat pieczonego drobiu rozchodził się nie tylko po kuchni, ale też po jadalni i całym korytarzu, tak że Edward czuł przyjemny zapach już na schodach. Kiedy zatrzymał się w progu, pani Barkley zabierała się akurat do wyciągania mięsa z piekarnika. Dziennikarz stał bez słowa i wpatrywał się w wypięte pośladki, opięte materiałem spodni. Podczas wyciągania blachy z kurczakiem, kobieta nieopatrznie złapała jedną ręką za naczynie. Oparzona, instynktownie odsunęła dłoń. Trzymanie metalowej brytfanki jedną ręką spowodowało, że mięso ułożone w środku zaczęło się przesuwać niebezpiecznie ku jej brzegom i już miało upaść na ziemię, kiedy Edward złapał naczynie i przytrzymał je przez znalezioną naprędce serwetę. Kolacja była uratowana i oboje odetchnęli z ulgą. Dali sobie chwilę oddechu, aby uspokoić nerwy i drżące ręce.

– Dziękuję za pomoc, ale może mi pan już oddać brytfankę i pozwolić mi się obrócić – powiedziała śmiejąc się pani Barkley. – Nie chciałabym, aby ktoś nas teraz zobaczył!
Widać było, że rozbawiła ją sytuacja, w której się znaleźli, a przede wszystkim poza, jaką przybrali. Rzeczywiście to, że kobieta pochylona była nad piekarnikiem, a Edward, stojąc za nią, obejmował ją z obu stron, było wynikiem impulsu, który uratował kolację. Gdyby jednak popatrzyć na to z boku, ich poza wyglądała dosyć dwuznacznie.

– Tak… oczywiście, przepraszam – zmieszał się Edward. W tym momencie jego zmysły dodatkowo poruszył zapach, który poczuł od ciała pani Barkley. Kiedy podawała jemu i jej mężowi herbatę, a nawet, gdy prowadziła go do pokoju, nie był tak blisko i nie mógł wyłapać tej ulotnej nuty. Wciągnął powietrze najmocniej, jak potrafił, upajając się słodką wonią żony inspektora i odsunął się, by jej nie krępować.

– Proszę nie przepraszać, uratował pan naszą kolację, panie Sewart. Co byśmy dziś konsumowali, gdyby nie pana pomoc. Człowiek nie powinien chodzić spać nienasycony, a pan pokazał, że jest człowiekiem, na którego można liczyć w takich kwestiach. Jest pan takim człowiekiem, panie Sewart?

Teraz widział to wyraźnie. Kobieta flirtowała z nim od samego początku. To nie mógł być przypadek. Jedno czy drugie niewinnie rzucone stwierdzenie tak, ale nie cała seria, którą bombardowała go od początku spotkania.

– Pani Barkley, zamiast odpowiadać zapytam, w czym mógłbym pomóc przy kolacji. Może nakryć do stołu? – Edward starał się nie przekraczać granicy dobrego tonu. W końcu był w domu szanowanego obywatela Scarborough, który ugościł go i zaufał na tyle, by zaoferować nocleg i posiłek. Jaką opinię wystawiłby sobie, gdyby zaczął teraz uwodzić jego żonę. Pomimo tego, że była piękna, postanowił uszanować swego gospodarza.

* * *

– Smacznego! – powiedział Edward, spoglądając najpierw na parujące jeszcze od gorąca jedzenie, a następnie na panią Barkley siedzącą po przeciwległej stronie stołu. Dzieliło go od niej jakieś półtora metra blatu, na którym znajdowały się potrawy nie mniej apetyczne niż ona sama. Dziennikarz pomyślał o tym, jak wielkim szczęściarzem jest Ted Barkley, że ma urodziwą żonę, która dodatkowo potrafi ugotować coś, co nie tylko wygląda, ale i z pewnością wyśmienicie smakuje. Przez głowę przeszła mu też jednak myśl, czy szczęście inspektora jest na pewno takie wielkie, skoro ta wspaniała kobieta flirtuje z każdym dookoła. Z drugiej strony, flirt to nic wielkiego. Pokazuje, że pani Barkley potrafi się bawić, ale przecież dwuznaczne słówka to jeszcze nie wylądowanie w łóżku.

– Emma. – Jego przemyślenia przerwał głos kobiety.

– Słucham?

– Mam na imię Emma. Może się pan do mnie tak zwracać. Pani Barkley jest takie oficjalne.
– Dobrze, pa… Emmo. – Złapał się na pomyłce i szybko poprawił. – Będzie mi zatem miło, jeśli ty również będziesz się do mnie zwracała po imieniu.

– W takim razie smacznego, Edwardzie.
Oboje uśmiechnęli się i złapali za sztućce.

Kolacja przebiegała w miłej atmosferze. Okazało się, że Emma Barkley potrafi nie tylko umiejętnie kokietować, ale też świetnie opowiada. Łatwo było przy niej stracić poczucie czasu. Ich rozmowy krążyły cały czas wokół tematu posiadłości Ethana Ravena i dziwnych zdarzeń, które miały miejsce od czasu tragicznej śmierci jego żony w okolicach Scarborough. Dziennikarz dowiedział się, że zaginięcie studentek nie było pierwszym tego typu przypadkiem w okolicy. Już wcześniej, szczególnie w okresie późnego lata i wczesnej jesieni na tym terenie działy się rzeczy, które do normalnych z pewnością nie należały. Przynajmniej tak pomyślał o nich Edward i tak opowiadała o nich żona inspektora.

Mężczyzna w trakcie tej rozmowy wiele razy zastanawiał się, na ile opowieści Emmy pokrywają się z tym, co znajduje się w aktach spraw, które prowadzi jej mąż, a na ile są one okraszone dużą dawką zabobonów, najwyraźniej mocno zakorzenionych w tej części kraju. Szczególnie rozwinięte były wierzenia miejscowych, dotyczące opętania przez demony oraz przypadków likantropii i wampiryzmu. Edward zwrócił nawet uwagę kobiecie, że nigdzie w Anglii, a nawet całej Wielkiej Brytanii nie spotkał się z tak licznymi podaniami na ten temat. Jedząc kolację, przeszło mu przez myśl, że nawet rozumie ten nawracający motyw wampiryzmu, zważywszy na to, ile energii życiowej wysysała z niego swoim flirtem Emma. Gdyby nie jej mąż, z pewnością poddałby się grze pani Barkley, a kto wie, czy nie obudziłby się wtedy w trumnie, w jakiejś ciemnej piwnicy.

Dziennikarz uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, bo zdał sobie sprawę z tego, że nawet jemu, racjonalnemu pracownikowi poczytnego czasopisma, udzielił się panujący w Scarborough nastrój.

– A może wiesz coś więcej na temat tych studentek, Emmo? Twój mąż zostawił mi akta, ale jestem ciekawy twojej opinii na ten temat.

– Cóż, Ted jest człowiekiem, który ponad wszystko ceni sobie wartość dowodów. W tej sprawie jest ich naprawdę mało, stąd między innymi twoja obecność w naszym domu. Ja mogę do tego, co jest w dokumentach, dodać tylko tyle, że znam rodzinę Betsy Norton od dawna. Są to bardzo pobożni ludzie. Wszyscy w mieście zawsze traktowali Betsy z szacunkiem, dlatego nawet jeśli twierdzi, że widziała ogień w oczach mężczyzny, który towarzyszył studentkom, to wiele osób wierzy w to bez zastanowienia. Dla mnie jest to troszkę przesadzone, bo przecież ludzie nie mają ognistoczerwonych oczu, ale z drugiej strony skoro pani Norton coś takiego mówi, to nie mam podstaw, żeby jej nie ufać. Cała ta sprawa jest jakaś dziwna. Przyznam szczerze, że trochę mnie przeraża, właśnie ze względu na to, że nikt nie wie, co mogło się stać. Nie wiadomo nawet, czy te kobiety żyją, czy nie są gdzieś więzione, torturowane, czy jeszcze coś gorszego… ale może zmieńmy temat, bo ten chyba nie jest najlepszy na wspólną kolację. Co z panią Sewart?

– Nie ma już pani Sewart. Postanowiła żyć inaczej. W sumie jestem w stanie ją zrozumieć. Jeśli ma się męża, który dzisiaj jest w Londynie, a następnego dnia nagle wyjeżdża na tydzień w okolice Edynburga czy Dublina, bo tam jest ciekawa historia do opisania, to nie ma się co obrażać, że druga osoba ma dość takiego małżeństwa. Rozstaliśmy się w zgodzie, każde poszło w inną stronę. Moja była żona jest piękną i inteligentną kobietą. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że tak jest dla niej najlepiej, bo dzięki temu ma szanse na szczęśliwsze życie. – Mówiąc to, zauważył przejęcie na twarzy Emmy.

– To ważne, ale też pewnie niezwykle trudne, umieć się rozstać w taki sposób. Umieć znaleźć w sobie tyle odwagi, żeby dać odejść drugiej osobie tylko dlatego, żeby pozwolić jej na szczęśliwsze życie. – Emma zamyśliła się. Od czasu zmiany tematu atmosfera między nimi robiła się coraz gęstsza. Każde z nich czuło, że bardzo łatwo wejść na minę, która popsuje tak miły wieczór.

– To co? Ja zajmę się talerzami, a ty, Edwardzie, siądź do tych akt. Nie chciałabym, byś przeze mnie nie przygotował się do sprawy. – Mówiąc to, wstała i zaczęła zbierać puste naczynia, układając je jedno na drugim.

– Przepraszam, jeśli powiedziałem coś… – Nie zdążył dokończyć, gdyż żona inspektora natychmiast mu przerwała.

– Wszystko w porządku. Po prostu… nasza rozmowa… przeciągnęła się, a ty masz jeszcze dużo do zrobienia.

Nie chcąc stawiać kobiety w trudnej sytuacji, Edward wstał od stołu, podziękował za smaczny posiłek i udał się do swojego pokoju.

Podczas wciągającej rozmowy dziennikarz nie zauważył, że zrobiło się rzeczywiście późno. Za oknami było już zupełnie ciemno. Wiał dosyć mocny wiatr, typowy wieczorami o tej porze roku w okolicach nadmorskiego Scarborough. Grzejniki były oczywiście wyłączone, a w pokoju panował lekki chłód, gdyż Edward, wychodząc na kolację, zostawił uchylone okno, przez co do środka naleciało sporo zimnego powietrza znad morza. Sewart nie był ubrany ciepło, postanowił więc jak najszybciej znaleźć się w łóżku, pod grubą kołdrą. Rozebrał się pospiesznie i odziany jedynie w białą podkoszulkę i bokserki usiadł, opierając plecy o wezgłowie i rozkładając dokumenty na pościeli, którą była przykryta dolna część jego ciała.

Lektura przebiegała dosyć sprawnie. Wiele informacji Edward zdobył już podczas rozmowy z Tedem Barkley’em i jego żoną. Poza tym akta sprawy były dość skromne. Tak naprawdę nie było wiadomo nic poza tym, że kobiety zaginęły, że ostatni raz widziano je w okolicach Scarborough na drodze do Whitby oraz że towarzyszył im mężczyzna. Kolacja, wypite kieliszki wina, ciepło pościeli oraz monotonne podmuchy wiatru za oknem sprawiły, że dziennikarzowi zaczęły ciążyć powieki. Nie bez znaczenia było też zmęczenie po długiej podróży z Londynu do Scarborough. Litery raportu, który czytał, coraz bardziej zlewały się ze sobą. Dodatkowo przypominał sobie kokieteryjne zaczepki Emmy Barkley, które nie pozwalały się skupić na tekście. Kilka razy przecierał oczy, co pozwalało w pewnym stopniu na rozbudzenie i powrót do lektury. Litery robiły się jednak coraz mniejsze.

Dziennikarz pomyślał nawet, że to albo jakaś diabelska sztuczka, albo żart Teda Barkley’a. Edwardowi zdawało się, że zaczyna otaczać go dziwna aura, która tłumi wszystkie dźwięki dochodzące z realnego świata. Jedyne, co teraz słyszał, to własny oddech i miarowe bicie serca. Spojrzał na kolejną stronę akt. Litery na niej były nienaturalnie duże. Dodatkowo miał wrażenie, że lekko drżą. Wpatrzył się w jedną z nich. Była to mała „e” w imieniu Betsy. Edward dostrzegł, że literka ta delikatnie obija się o brzuszki poprzedzającej jej „B”, tak jakby chciała zrobić sobie więcej miejsca. Wrażenie było piorunujące. Dodatkowo spotęgowała je świadomość, że jego łóżko przeniosło się nagle jakby w inne miejsce. Wszystko, co jeszcze przed chwilą go otaczało, było teraz czarne – nawet podłoga. Przez głowę przeszła mu myśl: jak to się stało? Czy lektura akt przeniosła go nagle do innego świata? Słyszał kiedyś, że istnieją mnisi, których czytanie wersów Mantry wprowadzało w stan wyższej świadomości. Zastanawiał się, czy to właśnie coś takiego. No i najważniejsze: czy czarna pustka pod jego łóżkiem jest prawdziwa. Co by się stało, gdyby spróbował z niego zejść. To miasto, w którym się znajdował – Scarborough – rzeczywiście było w nim coś tajemniczego. Może to miejsce łączy ze sobą dwa światy.

Kontynuując swą podróż, zwrócił uwagę, że litery w raporcie przesunęły się w stronę dolnego rogu kartki, tak jakby chciały znaleźć się na kolejnej, ale coś je trzymało i nie pozwalało się przedostać. Zaciekawiony przewrócił kartkę i powrócił nagle do pokoju. Jego ułożenie na pierwszy rzut oka nie było zmienione. Jednak szybko dostrzegł, że kanty mebli są niewyraźne. Jakby pływały, a nie sztywno trzymały kąty proste. Całe pomieszczenie zdawało się być niewyraźne. Uwagę Edwarda przykuł cień przy drzwiach, którego wcześniej tam nie było. Nie mógł też dostrzec przeszkody, która ten cień rzucała. Po prostu część pokoju w pobliżu drzwi była ciemna. Panujący tam mrok nie był jednak na tyle głęboki, by dziennikarz nie dostrzegł stojącej przy drzwiach postaci. Bezbłędnie rozpoznał po sylwetce, że jest to Emma Barkley. Tych piersi nie mógł pomylić z żadnymi innymi.

– Byłeś taki nieustępliwy, Edwardzie – powiedziała cicho. Mężczyźnie zdawało się, że źródło głosu jest bardzo blisko, pomimo że cień stał kilka metrów od niego. Tak jakby słowa dobiegały zza jego pleców. Odwrócił się i zobaczył, że Emma klęczy za nim. Jej ciało obleczone było jedynie w delikatną halkę. Cienki materiał pozwalał na odciśnięcie się sutków na nieskazitelnej bieli.

– Emmo, co chcesz… – Nie zdążył dokończyć, gdyż na jego wargach wylądował palec kobiety, który zabraniał mówić mu cokolwiek więcej. Edward zauważył, że paznokieć jest pomalowany czerwonym lakierem. Nie było go tam wcześniej. Był tego pewien. Przecież pomagał jej z kurczakiem i widział, że paznokcie miały naturalny kolor.

Musiała je pomalować, pomyślał, delikatnie pieszcząc opuszek jej palca. Chwilę później całował już pełne, głęboko czerwone usta kobiety. Jeszcze zanim ich wargi się zetknęły, zauważył ten sam zalotny uśmiech, który towarzyszył Emmie, gdy w gabinecie jej męża prezentowała mu w lustrzanym odbiciu swe pośladki.

Pani Barkley całowała intensywnie i łapczywie. Edward miał wrażenie, że jest to dla niej czynność niezbędna do życia, jak zaczerpnięcie tchu przez kogoś, kto zbyt długo przebywał pod wodą. Czuł, że kobieta delektuje się każdym kęsem jego języka, ale też pragnie więcej, mocniej, intensywniej. Przypomniał sobie jej ostatnie słowa podczas kolacji. Może jej mąż jest oziębłym człowiekiem, który nie dba o potrzeby swojej żony. Z drugiej strony, mając taką kochankę w domu, chyba nikt nie byłby się w stanie oprzeć.

Sadowiąc się na nim, Emma przez przypadek zahaczyła kolanem o akta sprawy i przewróciła stronę raportu. Dziennikarz zauważył, że jego łóżko znowu rozpoczyna wędrówkę w nieznane. Pokój raz jeszcze zniknął i zostało tylko posłanie, pośród wszechogarniającej ciemności i pustki. Posłanie, na którym żona inspektora policji całowała go namiętnie, siedząc na nim okrakiem. Nie trwało to długo, kiedy nie przerywając namiętnego i łapczywego pocałunku, kobieta wyciągnęła dłoń w stronę krocza Edwarda i szybko uwolniła jego męskość z klatki odzienia. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz, wywołany zanurzaniem się w wilgotnej Emmie. Osuwając się na niego, żona Teda Barkley’a na chwilę przerwała pocałunek, by z zamkniętymi oczami i rozchylonymi, czerwonymi wargami wydać z siebie rozkoszny, przeciągły jęk, który urwał się dopiero, gdy cały penis był już w środku. Natychmiast po tym znów przywarła do jego ust własnymi. Zaczęła powoli poruszać się na Edwardzie. Jedyne, co w tej chwili czuł, to gorąca wilgoć, okalającą jego męskość, słodki, namiętny pocałunek spragnionej miłości kobiety oraz dotyk jej piersi na swoim torsie.

Mimo że miała na sobie halkę, dziennikarz doskonale czuł jej twarde sutki ocierające się o jego skórę. Ruchy kobiety stawały się coraz szybsze i intensywniejsze. Nie odrywając ust od jej spragnionych warg, mężczyzna sprawdzał, co się dzieje w przestrzeni poza łóżkiem. Znowu byli w pokoju, ale ten zdawał się kręcić wokół własnej osi. Edward nie wiedział, czy to łóżko się przesuwa, czy wszystko dookoła niego zaczyna wirować. Zwrócił jednak uwagę resztką świadomości, że im szybciej Emma Barkley porusza się na nim, tym szybciej porusza się też pomieszczenie. Tak jakby jej pożądanie i namiętność napędzały jakąś maszynę, jakiś wehikuł, pozwalający na przemieszczanie się pomiędzy światami. Czuł, że ich wędrówka za chwilę zakończy się ogromną erupcją, wywołaną nie tylko długo powstrzymywanym podnieceniem, ale też fenomenem tej kobiety. Emma ani na moment nie spowalniała tempa. Przerwała jedynie pocałunek. Wpatrzyła się głęboko w oczy Edwarda. Z jej uchylonych ust wydobywały się rozkoszne pomruki. Gorące oddechy wydostawały się spomiędzy czerwonych warg i owiewały twarz dziennikarza. Poczuł, że to już koniec, że dłużej nie wytrzyma. Jego ciało naprężyło się do granic możliwości…

Edward zerwał się z łóżka. W pokoju było dość jasno. Lampka na stoliku przy łóżku nadal się paliła, a na pościeli leżały rozłożone akta sprawy. Więc to wszystko było snem, pomyślał, odkładając dokumenty na bok i gasząc światło.

Przejdź do kolejnej części: Ravenscar: Edward cz. II

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dziś wieczorem Smok Wawelski zabrał nas w kolejną podróż do swej krainy grozy, w okolice owianej złą sławą posiadłości Ravenscar.

Tym razem bohater to nie bezbronna dziewczyna (albo dwie) tylko dociekliwy i pewny siebie dziennikarz, któremu zależy na rozwiązaniu mrocznej tajemnicy. Czy da mu to większe szanse na przeżycie w konfrontacji z upiorami z Ravenscar? A może podąży w ślad za dwoma zaginionymi studentkami – ku własnej zgubie?

O tym dowiemy się zapewne z kolejnej opowieści, bo Edward wystąpi w co najmniej dwóch. Szersze ramy pozwolą – mam nadzieję – Autorowi rozwinąć fabułę i uchylić choć rąbka tajemnicy spowijającej przeklęty dwór. Znamy już dalszą i bliższą jego przeszłość, ale natura koszmaru, który się tam skrywa wciąż jest dla nas zagadką. Chciałbym, by dziennikarz przyczynił się do jej rozwiązania – mam też nadzieję, że nie będzie go to kosztować życia…

Cieszę się,że w tej części mniej było krwi i "gore" a więcej tajemniczości i suspensu. Przywołując znany tekst Hitchcocka – najpierw powinno być trzęsienie ziemi, a potem napięcie musi stopniowo narastać. Trzęsienie już było, w pierwszych opowieściach z Ravenscar. Pora, by Autor skupił się na budowie klimatu. I to właśnie dzieje się w "Edwardzie". Ciekaw jestem, czy Smok konsekwentnie pójdzie tą drogą.

Opowiadanie – jak wszystkie z cyklu – godne przeczytania i polecenia. Trzymam kciuki za Edwarda-niedowiarka. I czekam na następny tekst z jego udziałem.

Pozdrawiam
M.A.

Dziękuję Megasie za ciekawą recenzję. Wierzę, że przyczyni się do zwiększenia poczytności mojego opowiadania.

Rzeczywiście, w tej części postanowiłem grozę opowiadania zbudować w nieco inny sposób niż przez epatowanie krwią i przemocą. Nieco wymusił to także zamysł co do Edwarda, bo jeśli jego historia z Ravenscar zostanie przyjęta pozytywnie, to w mojej głowie już kłębią się kolejne pomysły na przygody dziennikarza od spraw "nietypowych". Dlatego też opisana historia (przynajmniej w pierwszej części) jest wolna od nowych wydarzeń, których sprawcami są lokatorzy ponurej posiadłości.

Edward rzeczywiście jest bohaterem innym niż ci, z którymi do czynienia mieliśmy do tej pory. To nie jest już naiwna dziewczyna jak Doris, Marie czy Kate, która popchnięta wizją chociażby darmowego noclegu sama zawiązuje pętle na swojej szyi. Dziennikarz jest człowiekiem niezwykle inteligentnym, doświadczonym w sprawach, w których zdrowy rozsądek traci znaczenie. Te cechy z pewnością sprawią, że zło będzie musiało mieć się na baczności. Ravenscar: Edward (cz. I i II) to najpóźniej w czasie osadzone opowiadania, które planuję napisać w tej serii (choć nie wszystkie pomysły na wcześniejsze wydarzenia są już zrealizowane – ale kto powiedział, że nawet znając zakończenie historii nie może być ciekawie). Co za tym idzie, zdaje się, że zmierzamy w kierunku rozwiązania zagadki, ale czy Edwardowi się to uda? Czy odniesie zwycięstwo? Czy Emma nadal będzie tylko marzeniem sennym? I jaką rolę odegra ona i jej mąż w całej tej historii? Tego wszystkiego dowiemy się już w sierpniu :).

Smok

Motyw z dziennikarzem od spraw nietypowych kojarzy mi się nieodparcie ze światem Cthulhu. Ciekawe, czy doczekamy się kiedyś (od Ciebie lub innych Autorów) fanfica Lovecrafta 🙂

Rozumiem,że finalny odcinek "Edwarda" będzie bardzo rozbudowany. Bo jakoś nie wyobrażam sobie, byś upchał wszystkie te wątki w kilkunastu stronach tekstu!

Pozdrawiam
M.A.

Cóż, wydaje mi się, że do krótkich to rzeczywiście nie będzie należał. Nie chciałbym go jednak dzielić na dwie części. Jeśli więc Najlepsza zniesie dłuższy tekst (a pamiętając Dziennik pokładowy Barmana wydaje mi się, że nie będzie z tym problemu) to postaram się w drugiej części dojść do finału.

Na fanfica Lovecrafta u mnie raczej nie licz :). Choć o Poe i Grabińskim myślałem kiedyś, więc kto wie 🙂

Wraz z kolejnymi rozdziałami cykli Ravenscar jesteśmy coraz bliżej efektu "wow" o którym kiedyś pisałem. Oby tak dalej Autorze. To jest właściwa droga w stronę porządnego ero-horroru.

Absent absynt

Dziękuję Absencie za komentarz. Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie, bo pobyt Edwarda w Scarborough jeszcze się nie kończy, przyniesie efekt, o którym piszesz.
Dla mnie będzie to nie lada wyzwanie, bo dopóki opisujemy wydarzenia, w których ostatecznie historia się nie kończy (jak w poprzednich opowiadaniach z tej serii) to efekt "wow" nie musi być jeszcze osiągnięty – wszak to jeszcze nie rozwiązanie akcji.

Zbliżamy się jednak do finału wydarzeń w Ravenscar, zatem moim zadaniem jako autora jest sprawić, aby Wam szczęki opadły :D. Czy uda mi się to choć w pewnym stopniu? Zobaczymy w sierpniu.

Zerknąłem, że długi tekst, więc lekturę całości odłożyłem na spokojniejszą chwilę. Ale styl miodzio. Lubik.

Styl miodzio, fakt. Jednak nadmiar "kokieterii" w pierwszej połowie tekstu rzucał się w oczy. Aczkolwiek nie odebrało mi to przyjemności z czytania 🙂
Abstrahując od stylu. Sama fabuła zasługuje na brawa. Budowanie napięcia nie jest takie łatwe, jakby się wszystkim mogło zdawać. A Smokowi w powyższym tekście wszystko wyszło bardzo dobrze.
Przedstawiona postać dziennikarza każe wierzyć, że przynajmniej niektóre tajemnice ujrzą w końcu światło dziennie. Opowiadanie mogłoby być ciut dłuższe, ale rozumiem Autora, że nową postać chciał powoli wprowadzić w zawiłą historię 🙂
Zastanawiam się, czy Edward będzie musiał ponieść jakieś konsekwencje spółkowania z żoną inspektora, bo w sen i majaczenie nie uwierzę. Właśnie, kobieta… Intryguje mnie.
Czekam, Smoku, na kolejną odsłonę!

Pozdrawiam,
kenaarf

Karelu, kenaarf, dziękuję serdecznie. Co dokładnie rozumiesz przez kokieterię w pierwszej połowie?
Co do konsekwencji to cóż, mówi się, że każda akcja ma swoją reakcję, więc i działania Edwarda nie mogą zostać bez echa.

"kobieta w perfidny sposób go kokietuje"
"rzuciła tylko mężczyznom przelotny, kokieteryjny uśmiech"
"a jej wzrok tak kokieteryjny"
"że przez ułamek sekundy widział kokieteryjne mrugnięcie okiem"
To tak na szybko znalazłam. A jest tego więcej.

Owszem, tej kokieterii też było w moim przekonaniu zbyt wiele. Jakby Autorowi zabrakło synonimów. Warto nad tym popracować. Poza tym jest bardzo ok.

Lurker

Przyjemność płynąca z lektury rośnie z każdym rozdziałem. Tym bardziej, iż cieszę się że tym razem na żer demonów z Ravenscar nie pójdą młode, bezbronne dziewczęta. Zbyt wiele ich już tam zginęło.

Julia

Rzeczywiście, mieszkańcy Ravenscar upodobali sobie zajmowanie się młodymi kobietami. Teraz mają jednak obrońcę, który ma siłe stawić czoła złu. Czy będzie go miał jednak na tyle, aby je pokonać?
Dziękuję za komentarz i liczę na lekturę kolejnej części.

Rzeczywiście zapachniało mi "wiatr wieje znad….";] Dziwi mnie długa absencja gospodarza.

Język nieco zakurzony. Konsekwentnie czuję się w latach pięćdziesiątych-sześćdziesiątych zeszłego stulecia. Jeśli to stylizacja, to bardzo udana. Podobają mi się dialogi, też w stylu opowiadaniu współczesnym. Natomiast zamysł nierealnej sceny erotycznej wydał mi się rozczarowujący. Nie krytykuję, bo to być może element całej układanki, niezbędny, by historia zachowała spójność. Ale rozczarowujący… i bardzo skąpy. Tyle smaku narobiono… i smakiem się czytelnik musiał obejść.
Pozdrawiam,
Karel

Napisz komentarz