Dantin II (Sinful Pen)  2.95/5 (7)

49 min. czytania
Bartolomeo Veneto, "Portret kobiety" (zgodnie z przypuszczeniami Lucrezii Borgii)

Bartolomeo Veneto, „Portret kobiety”
(zgodnie z przypuszczeniami Lucrezii Borgii)

Przeczytaj pierwszą część cyklu

– 1 –

Praca dla rodziny papieskiej nigdy nie była łatwa. Dwiema głównymi przyczynami tego stanu rzeczy były możność rodu, jego znaczenie i potęga oraz trudne borgiańskie charaktery.

Ten drugi powód był obecnie problemem Dantina, chroniącego głowę rodziny Borgiów. Najwyższy rzymski hierarcha zachowywał się tak, jakby próby zamachu na jego życie, dokonanej nieco ponad miesiąc temu, w ogóle nie było.

Nie było też nikogo, kto poparłby Matea, próbującego przemówić papieżowi  do rozsądku. Zadufany w sobie i zazdrosny Michelotto, bezgranicznie i całkowicie nierealnie wierzył, że on sam wystarczyłby do ochrony władcy Państwa Kościelnego. Zbył Dantina wzruszeniem ramion.

Znudzona prowincją Lucrezia wciąż boczyła się na niego za ich ostatnią rozmowę i nie raczyła odpowiedzieć na list. Jedynie Cesare spróbował w liście wpłynąć na ojca, ale stanowcza i mało serdeczna odpowiedź sprawiła, że na tym poprzestał.

Tymczasem Rodrigo Borgia ze zdwojoną energią rzucił się w wir obowiązków i przyjemności. Nie zaniedbywał żadnego problemu i rozwiązywał je ze skrupulatnością oraz z myślą o potędze swego rodu. Natomiast wieczorami obsesyjnie oddawał się rozkoszom alkowy. Świadomy swojego wieku papież z determinacją poszukiwał następczyni Giulii Farnese. Nie było to łatwe. Już w młodości wybredny i wymagający, z wiekiem oraz rosnącą potęgą stawał się coraz bardziej zepsuty. Potrzebował kobiety, z którą mógłby się bez wstydu pokazać, a jednocześnie przeżywać płomienny, zaspokajający jego nieokiełznane żądze romans.

Uległa Elvira Rigamonti była zbyt przyzwoita, szybko znudziła się papieżowi. Kolejne kandydatki na kochankę nie spełniały wybujałych oczekiwań Rodriga Borgii, przez co rosła jego frustracja. Rozładowywał ją w towarzystwie kurtyzan, w coraz bardziej szalonych orgiach. Tym sposobem przez pałac papieski, a także rezydencję przy via di Panico przewijały się dziesiątki osób, które zdaniem Dantina żadnym sposobem nie powinny się tam znaleźć. Jednak próby rozmów, a także szukanie wsparcia u dzieci rzymskiego hierarchy kończyły się wybuchami jego złości. Uleciała też niedawna jeszcze serdeczność Borgii, ustępując miejsca słabo skrywanej oschłości.

Dantin miał o czym myśleć. Skłaniał się coraz mocniej ku pomysłowi, który zrodził się niedawno w jego głowie. Zamyślony, energicznym krokiem zmierzał jak co dzień do papieskich komnat, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Pokonując ostatni zakręt wpadł z impetem na człowieka w jasnych długich szatach, przewracając go i rozsypując zawartość jego torby.

Maleńkie puzdra, flakony i mieszki potoczyły się po korytarzu. Złorzecząc pod nosem, przewrócony człowiek na kolanach zaczął podnosić zguby z ziemi.

Dantin już miał przeprosić obcego, ale zaciekawiły go chowane w pośpiechu do torby podróżnej przedmioty. Podniósł z ziemi jeden z flakonów, ale nie potrafił odczytać, co zawiera, gdyż opis skreślony był w zdobnym języku arabskim. Niepokój wkradł się w serce Matea.

– Kim jesteś? – zapytał.

Klęczący człowiek uniósł głowę i prychnął poirytowany.

– Nie liczę na przeprosiny, ale niewielka pomoc z twojej strony byłaby miłym gestem – rzucił zamiast odpowiedzi.

Dantin pochylił się, aby pozbierać kilka leżących w pobliżu niego przedmiotów, jednocześnie obserwując z uwagą ich właściciela.

Człowiek ten nie był młody. Drobny i kościsty, odziany był w długie szaty. Na białą tunikę narzuconą miał ochrową pelerynę. Całkiem łysy, o twarzy pooranej głębokim bruzdami i ciemnych, zdradzających inteligencję oczach, które niejedno widziały. Popękane usta okolone były niemal białymi wąsami i krótką zmierzwioną brodą.

Gdy już obaj się podnieśli, Dantin ponowił pytanie:

– Kim jesteś?

Starzec przyjrzał się mu bacznie.

– A ty kim, że pytasz?

– Drugi raz zadaję pytanie i nie otrzymuję odpowiedzi – stwierdził Mateo. – Odpowiadam za bezpieczeństwo gospodarza, czy tyle wystarczy?

Obcy skłonił się lekko.

– Jestem Salman ibn Fawaz bin Zulayed al Azhar.

– To nie ułatwia rozmowy – zauważył Dantin z przekąsem.

– Nie drwij z mego imienia – przestrzegł starzec.

– Mam się zacząć lękać, sługo Allaha? – spytał drwiąco Mateo.

– Nie – odparł al Azhar. – Zwą mnie też Magiem Salmanem.

– W takim razie słyszałem o tobie – wyznał papieski powiernik. – Czarownik, mag, mędrzec i alchemik. Ponoć czynisz cuda.

Stary Arab skłonił się ponownie.

– Cuda są domeną Boga, niech będzie błogosławiony Allah i jego imię. – stwierdził filozoficznie Salman. – Znam się na ziołach i minerałach, zdarza mi się pomóc temu czy owemu. Czasem w sprawach trudnych, stąd się biorą te historie o cudach.

– A co robisz tutaj? – Dantin przeszedł do sedna.

– Przebywam od kilku dni w Rzymie. Zostałem wezwany przez twego pana – wyjaśnił Arab. – O resztę musisz zapytać jego, bo ja wyjawić tego nie mogę.

– Nie kpij sobie ze…

Nie dane było Dantinowi dowiedzieć się więcej od Maga Salmana. Drzwi komnaty papieskiej otwarły się i stanął w nich sam Rodrigo Borgia. Spojrzał na obu mężczyzn, domyślając się co zaszło.

– Mateo, nie męcz tego człowieka! – rzucił oschle. – Jest tu na moją prośbę, więc raczej nie przyszedł mnie otruć!

– Ale Wasza Świątobliwość…

– Jak widzisz jestem w dobrym zdrowiu – ironicznie stwierdził papież. – Czekają na mnie obowiązki, więc wybacz, że nie poświęcę ci więcej czasu.

– Ojcze Święty…

– Dajże spokój, Mateo! – ofuknął go Borgia. – Mam nadzieję, Salmanie, że ten nadgorliwiec nie naprzykrzał ci się zbytnio?

Stary Arab skłonił się głęboko.

– Absolutnie.

– Zatem żegnam was obu.

Gdyby chodziło o kogoś innego, Dantin zrezygnowałby z tak przykrego obowiązku w jednej chwili. Zbyt wiele jednak zawdzięczał Rodrigowi Borgii. Znał humory i kaprysy tego potężnego człowieka. Niedługo znów będzie dla niego niczym ojciec. Na pewno też pomogłoby, gdyby znalazł sobie w końcu stałą kochankę.

Nietrudno też było mu się domyślić, że wizyta arabskiego magika miała związek z papieską alkową. Bujne życie towarzyskie, niemal codzienne namiętne spotkania z kobietami lekkich obyczajów na pewno nadwątlały siły niemłodego już papieża. Rodrigo Borgia szukał wszelkich sposobów, by wspomóc swą męską witalność.

Tylko dlaczego zaprasza do siebie poganina z pełną torbą tajemniczych specyfików, zapominając przy tym, że nieco ponad miesiąc temu chciano go otruć?

Dantin zdecydował. Tylko nowa kochanka sprawi, że głowa rodu Borgia ustatkuje się, stanie się bardziej przystępny i skory do współpracy. Nigdy nie wtrącał się w sprawy sypialni swego mocodawcy, uznając, że to nie jego sprawa i najprostszy sposób, by go do siebie zrazić. Teraz jednak sytuacja wymagała złamania tej zasady. Wiedział, gdzie szukać pomocy.

Musiał wyjechać z Rzymu.

****

Perugii daleko było do Wiecznego Miasta, ale przynależność do Państwa Kościelnego sprawiła, że miasto podniosło się z upadku, jakiego dostąpiło przez stulecia najazdów Gotów i Longobardów.

Na centralnym placu miasta było tłoczno, a upał sprawiał, że mieszkańcy skwapliwie korzystali z dobrodziejstwa, jakim była fontanna Maggiore. Co chwila ktoś zatrzymywał się, by zaczerpnąć garść wody do picia lub przynajmniej skropić umęczoną słońcem twarz.

Dantin również skorzystał z tego źródła wody, lekko zwilżając spieczone usta i przemywając twarz oraz dłonie. Nie zapominając o koniu, na którego grzbiecie pokonał całą drogę dzielącą Rzym od Perugii, napełnił płytkie naczynie wyciągnięte z niewielkiego bagażu i pozwolił zwierzęciu ugasić pragnienie.

Spojrzał w stronę budynku stojącego w narożniku placu, po prawej stronie od katedry świętego Wawrzyńca, odszukując wzrokiem właściwie okno.

Gdy koń zaczął trącać nosem pustą miskę, upominając się o więcej, pogłaskał go po gniadym łbie i pociągnął za sobą.

– Zaraz dostaniesz więcej.

Margherita de Corti uściskała go czule, gdy stanął w drzwiach jej domostwa. Zażywna, ale nie gruba czterdziestoletnia kobieta nie zapomniała, jak wiele dla niej swego czasu zrobił. Pomimo swego wieku twarz miała całkiem gładką, zdradzającą niegdysiejszą nieprzeciętna urodę właścicielki.

– Witaj, przyjacielu.

– Witaj, Rito – Wiedział, że lubi to zdrobnienie. – Miło cię widzieć radosną i w dobrym zdrowiu.

– Radzę sobie, jak mogę.

W rzeczywistości ta przedsiębiorcza kobieta dawała sobie radę doskonale. Z początku wiele wskazywało, że jej życie potoczy się tak, jak większości niewiast w tych czasach. Spokojnie, statecznie u boku męża. Jednak małżeństwo Margherity nie trwało zbyt długo, a zakończyło się gwałtowną śmiercią Giovanniego de Corti. Bardzo to przeżyła, na kilka lat zaszyła się nawet w klasztorze.

Tam zastała ją wiadomość o śmierci jedynego brata oraz jego rodziny. Malaria zabrała wszystkich oprócz – wydawałoby się – najłatwiejszej ofiary, dwuletniej córki.

Margherita postanowiła opuścić klasztorne mury i zająć się dzieckiem oraz spuścizną po bracie, który prowadził w Perugii łaźnię z lupanarem. Spokojna wdowa, przez ostatnie kilka lat przebywająca w klasztorze, zdawała się być ostatnią osobą, która spojrzy przychylnie na taki interes. Tym bardziej, że z powodu konkurencji bardzo podupadł. Spodziewano się, że siostra zamknie ów przybytek grzechu i odda się wychowaniu bratanicy.

Nic bardziej mylnego. Majątek odziedziczony po mężu, choć nie ogromny, ale znaczny przeznaczyła na przemienienie podupadającego interesu w eleganckie gniazdo rozpusty. Klientów przybywało, rósł prestiż lupanaru i frustracja konkurencji.

Gdzieś w tym momencie zeszły się drogi Margherity i Dantina, którego działania skutecznie przekonały właścicieli konkurencyjnych burdeli, że zastraszanie i rozwiązania siłowe to wielki błąd. W rezultacie jeden z konkurentów stracił swój przybytek w nigdy nie wyjaśnionym pożarze, a drugi uznał, że większe szanse na sukces ma zmieniając otoczenie.

Margherita mogła spokojnie kontynuować swoją działalność. Wiodło jej się doskonale. Kilku znacznych obywateli miasta i okolic dzięki niej zdobyło małżonki lub stałe kochanki. W ten sposób wdowa de Corti zbudowała swoją pozycję. Nigdy jednak nie pragnęła zbyt dużo władzy, nie ciągnęło jej w stronę intryg i polityki. Tacy ludzie żyli w ustawicznym strachu i przeważnie krótko, kończąc zazwyczaj swój żywot gwałtownie. Doskonale natomiast wiedziała, że wiele znaczących osobistości zaczynało swoje kariery od alkowy i łoża. Wolała pozostawać w cieniu możnych tego świata, ciesząc się dostatkiem.

Dantin od czasu ich spotkania zaliczał Margheritę do bardzo wąskiego grona swoich przyjaciół. Gdy odświeżony i najedzony pojawił się w salonie, gospodyni uściskała go po raz kolejny.

– Różnych gości bym się spodziewała Dantinie, ale ty… – dziwiła się, siadając. – Wszystko w porządku, zdrowie dopisuje?

– Tak, dziękuję za troskę, Rito – odpowiedział papieski współpracownik. – Mam jednak pewien problem i liczę, że może ty mi w nim pomożesz.

Gospodyni spojrzał głęboko w oczy gościa.

– Widzę, że rozmów o tym, co słychać w szerokim świecie nie będzie – stwierdziła. – Co cię zatem do mnie sprowadza, przyjacielu?

Dantin nie chciał wyjawiać zbyt wiele. Zaufanie, jakim darzył tę kobietę, było duże, ale nie bezgraniczne.

– Mam swoje powody, dla których pewne sprawy wolałbym przemilczeć, a i czasu brakuje, by snuć opowieści…

– Jeśli ty nie chcesz zdradzić szczegółów, ja nie chcę nic o ich wiedzieć – weszła mu w słowo gospodyni. – Znasz mnie przecież.

– Znam – przyznał. – Dlatego tu jestem.

– Zatem?

– Chciałbym, żebyś znalazła dla mojego pracodawcy odpowiednią kochankę – wyznał wreszcie. – Myślę, że kto jak kto, ale ty dasz radę sprostać temu zadaniu.

Margherita uśmiechnęła się ponownie.

– Jak sprytnie, Dantinie – zauważyła. – Intrygująco i z komplementem.

– Znasz mnie przecież.

– Owszem, na tyle, na ile pozwoliłeś się poznać.

– Margherito…

– Dobrze już, dobrze. – Poklepała wierzch jego dłoni. – Kim jest ten człowiek?

– Powiedzmy, że… wysoko postawiony kościelny dostojnik.

Słowa Mateo sprawiły, że na dłuższą chwilę w komnacie zapanowała cisza.

– No proszę, a ja rozmyślałam ostatnio, że w moje życie wkradła się nuda – wydusiła z siebie zaskoczona kobieta.

– Jeśli potrzebujesz jakiś wskazówek, służę pomocą – zaoferował się Dantin.

– Mój drogi, tu jest Perugia, a nie koniec świata – stwierdziła, nie kryjąc wesołości Margherita. – To i owo o rzymskim życiu dotarło też do nas.

– Wybacz, chciałem pomóc.

– Przestań proszę się kajać!

Dantin odczekał chwilę, dając rozmówczyni możliwość przetrawienia wiadomości. Poprawił się w fotelu i wpatrywał w milczącą Ritę.

– Pomyślałem, że kiedy już znajdziesz odpowiednią kandydatkę, dasz mi znać, wysyłając list z pozdrowieniami z Perugii – zaproponował po chwili. – Zaznaczam, że zależy mi na czasie.

Wdowa de Corti wciąż milczała, intensywnie nad czymś myśląc.

– Co ty na to? – zapytał jej gość.

Uśmiech wykwitł na twarzy gospodyni.

– To niemałe wyzwanie – przyznała. – Niemniej jednak spróbuję ci pomóc.

– Dziękuję.

– Powstrzymaj się na razie – pouczyła go właścicielka lupanaru. – To sprawy delikatne, pewności nie ma żadnej, a klient zapewne niezwykle wymagający.

– Wierzę w ciebie – zgodnie z prawdą przyznał Dantin.

– Skoro tak, to mam dla ciebie dobrą wiadomość – zakomunikowała Margherita de Corti. – Wydaje mi się, że mam odpowiednią osóbkę dla ciebie już teraz.

Dantin umiejętnie ukrył zaskoczenie. Przedsiębiorcza wdowa miała wiele talentów i możliwości, aby spełnić jego prośbę, ale takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewał. Czyżby wypad do Perugii miał okazać się aż tak owocny?

– Jesteś niesamowita, Rito – pochwalił ją szczerze.

– Wiem. – Gospodyni roześmiała się niczym młódka.

Potrząsnęła stojącym na stoliku dzwonkiem, a po chwili w drzwiach pojawiała się służąca.

– Tak, pani?

Margherita podniosła się i podeszła do niej, po czym cicho – tak że Dantin nic nie usłyszał – wydała dziewce polecenie.

– Jesteś niezwykle tajemnicza – zauważył gość z Rzymu.

Wdowa zakryła twarz dłonią, ukrywając łobuzerski uśmiech.

– Nie żałuj mi odrobiny zabawy.

Obydwoje zajęli się towarzyską rozmową, która tak pochłonęła Matea, że nie dostrzegł pojawiania się w salonie młodej kobiety.

Ta skłoniła się lekko i przemówiła:

– Jestem, ciociu – dygnęła jeszcze raz w stronę gościa. – Witaj, Dantinie.

– Ejże, młoda damo – Margherita pogroziła jej palcem.

– Przepraszam. Witaj, panie.

Papieski powiernik zaniemówił na chwilę. Znał tę osóbkę jako ośmioletnią dziewczynkę. Niewiele wskazywało na to, że wyrośnie z niej taka piękność. Prosta i niewyzywająca, ale szykowna suknia nie była w stanie ukryć wdzięcznej figury panny. Ani kuszącego łuku bioder, ani łagodnych szczytów kształtnych piersi. Miła, zdawałoby się niewinna, twarz młodej kobiety kontrastowała z ciemnymi oczami, w których pełgały niespokojne ogniki. Okalały ją pofalowane włosy w kolorze miodu.

Dantin ochłonął w końcu.

– Rito, nie strofuj jej? Przecież to Beatrice! – odzyskał głos. – Witaj, miło cię widzieć.

– Ciebie również.

Wdowa de Corti pokraśniała z dumy, widząc zaskoczenie Dantina, co nie umknęło zresztą jego uwadze.

– Wyrosła z ciebie wielce urodziwa młoda panna. – Beatrice zarumieniła się, słysząc komplement Matea.

– Nazbyt jesteś łaskawy…

– No już, już! – Margherita weszła w słowo młodej damie. – Rozpuści mi się zupełnie od tych uprzejmości!

Rumieniec na twarzy Beatrice wykwitł jeszcze bardziej.

– Ależ…

– No dobrze, zmykaj na razie do swoich zajęć! – nakazała wdowa. – Przy kolacji będziemy mieli okazję pogadać wspólnie, a teraz chce dokończyć rozmowę z naszym gościem!

Beatrice posłusznie dygnęła i wykonała polecenie Margherity, rzucając jednak ukradkowe spojrzenia w stronę Dantina.

Gospodyni odczekała chwilę, do momentu, gdy panna zniknęła za drzwiami i spytała:

– Co o niej sądzisz?

– No cóż, wychowałaś niezwykle piękną młodą damę – przyznał Mateo. – Szczerze mówiąc, jestem bardzo mile zaskoczony.

– Wiem, że jest ładna, męska część populacji Perugii przebiera nogami na jej widok – stwierdziła wdowa de Corti. – Ja pytam, czy będzie odpowiednia dla twojego dostojnika?

Dantin rzadko bywał zaskoczony, ale tym razem Marghericie udała się ta sztuka. Z początku nie dotarł do niego sens jej zapytania. W końcu jednak przetrawił jej słowa.

– Rito, przecież to twoja bratanica! – zaoponował. – Rzymscy duszpasterze to nie święci pańscy, tylko bezwzględni politycy i mężczyźni o niepohamowanych żądzach!

– Zostałam zatem ostrzeżona. – Mina gospodyni świadczyła o tym, że nie żartuje. – Jak mówiłam, sporo tu do nas dociera wiadomości ze stolicy…

– Co innego plotki, co innego rzeczywistość! – próbował dalej Mateo. – Znam Beatrice i obawiam się o nią.

– Czy taka na przykład… Giulia Farnese miała źle u boku Borgii?

Papieski zausznik przez chwilę zastanawiał się, czy odkryła, kto kryje się za „rzymskim dostojnikiem”. Nie długo jednak. Ostatecznie i tak dowie się, kogo miał na myśli.

– Nie, miała się doskonale, jednakże…

– Naprawdę doceniam twoją troskę Dantinie, ale wiem, co robię. – Z głosu pani de Corti przebijała pewność.

Uznał, że wystarczająco się starał. Znając właścicielkę lupanaru, wiedział, że dalsze próby będą bezcelowe.

– Jaki zatem masz plan? – zapytał.

– Jestem dumna z Beatrice – wyznała wdowa. – Muszę jednak przyznać, że mnóstwo mam z nią ostatnio kłopotów.

– Naprawdę? – zainteresował się Mateo.

– Sam widziałeś jak się udała, podrosła i jest względem mnie posłuszna. – Właścicielka lupanaru westchnęła. – Ma jednak nieokiełznany temperament, jest ambitna i uparta, a największy problem stanowi jej frywolność.

Dantin słuchał uważnie wynurzeń gospodyni, wiedząc, że wkrótce przejdzie do sedna.

– Chciałabym wierzyć, że jest czysta i niewinna, ale tak naprawdę nawet nie próbuje jej o to pytać – wyznała Margherita. – Starałam się wychować ją jak najlepiej i w większości mi się powiodło, ale środowisko, w jakim się wychowywała, zrobiło swoje. Beatrice jest mądra, ambitna, nie brak jej talentów, ale jednocześnie targają nią dzikie żądze.

– Jak dla rzymskiego dostojnika w sam raz – skwitował wyjaśnienia gospodyni Dantin.

Mały tryumfalny uśmieszek pojawił się na twarzy Margherity.

– No więc właśnie. Jeśli ma dawać upust swoim przebudzonym namiętnościom, to niech to czyni z pożytkiem dla swojej przyszłości i dla mojej również.

Papieski współpracownik zaśmiał się cicho.

– Co zatem proponujesz?

– Wiesz, drogi przyjacielu, że polityka i knucie nas nie interesuje, więc powinny nas ominąć nieprzyjemności z nimi związane – zaczęła swój wywód wdowa de Corti. – Od pewnego natomiast czasu mam wrażenie, że obydwie dusimy się w Perugii. Nie młodnieję, do końca życia pilnować dziwek nie zamierzam, jakkolwiek luksusowe by nie były.

– Rozumiem.

– Cieszę się. Od pewnego czasu rozmyślam nad tym, aby odsprzedać ten cały interes i stąd wyjechać. – W głosie gospodyni pojawiło się podekscytowanie. – Twoja propozycja pojawiła się w dobrym czasie, wiele mi ułatwia. Liczę na to, że przebywając w otoczeniu papieża, więcej z Beatrice zyskamy, niż stracimy.

– A co z Perugią? Co z twoim interesem?

– Jeśli naszej młodej pannie uda się przekonać do siebie papieża, zawsze będę mogła tu przyjechać, to nie koniec świata. – Wdowa musiała rzeczywiście wszystko sobie przemyśleć. – Mam zaufaną pomocnicę, która zajmie się sprawami tutaj, a gdyby wszystko poszło po naszej myśli, odsprzedam to bez żalu.

Margherita zamilkła na chwilę, więc Dantin wtrącił istotne jego zdaniem pytanie.

– W jaki sposób chcecie pojawić się w Rzymie?

– Im mniej kłamstw, tym lepiej, życie mnie tego nauczyło. – Filozoficznie stwierdziła gospodyni. – Uważam, że jeśli przyjadę jako twoja przyjaciółka z ciekawą wielkiego świata bratanicą będzie bardzo dobrze.

– Bardzo mądrze – pochwalił wdowę Mateo.

– Reszta należy do ciebie, abyśmy mogły pojawić się w pobliżu tego człowieka i pozwolić oczarować go naszej słodkiej Beatrice.

– Oczywiście. – Mateo w duchu śmiał się ze swojego swatania papieża.– Ona nie będzie miała nic przeciwko?

– Jak powiedziałam, jest ambitna. – Z głosu właścicielki lupanaru przebijała pewność. – Kobiety w naszych czasach nie mają łatwo, muszą robić wszystko, aby zapewnić sobie dobre życie. Nie będzie się nawet przez chwilę wahać!

– Skoro tak twierdzisz.

– Zaraz z nią porozmawiam, ale jestem tego pewna – Przedsiębiorcza kobieta nie lubiła odkładać ważnych spraw na później. – Jeśli pozwolisz, zostawię cię samego.

– Nie ma sprawy. Odpocznę po podróży.

Rozmowa dobiegła końca. Obydwoje wychodzili z salonu zadowoleni.

W czasie kolacji Dantin przekonał się, że Margherita miała rację. Beatrice nie tylko nie miała nic przeciwko temu, co zaplanował dla niej razem z ciotką. Była wręcz podekscytowana faktem wyjazdu do Rzymu i możliwością rozkochania w sobie papieża.

Późnym wieczorem siedział w pokoju, wypatrując przez okno kolejnych gwiazd na nocnym niebie. Zastanawiał się, czy dobrze uczynił, przyjeżdżając tutaj. Lubił Margheritę i Beatrice, nie chciał, by stała im się krzywda. Czy wplątując je w papieskie życie postąpił właściwie? Nie wszystko da się przewidzieć. Zwłaszcza w skomplikowanych sprawach miłosnych – w dodatku człowieka takiego jak Borgia.

Pewność siebie wdowy de Corti była wprawdzie olbrzymia, ale on nie mógł się pozbyć niepokojącego uczucia niepewności i gnębiących go obaw. Będzie musiał pilnować obydwu kobiet po ich przyjeździe do Rzymu. Czuł się za nie odpowiedzialny.

Drzwi komnaty cicho skrzypnęły, a gdy Dantin się odwrócił, ujrzał w nich Beatrice. Miała na sobie jedynie sięgającą połowy łydek koszulę nocną.

– Co się stało? – zapytał.

Bratanica Margherity zamknęła za sobą drzwi.

– Ciotka zawsze twierdziła, że powiodło jej się głównie dzięki tobie – wyznała cicho.

– Przesadza, ale nie przyszłaś chyba, żeby mi o tym powiedzieć.

– Nie, ale mówiła, że jesteś dobry w tym, co robisz, bo lubisz być przygotowany na różne okoliczności – ciągnęła dalej. – Uznałam, że może chciałbyś się przekonać, co szykujesz dla tego tajemniczego człowieka z Rzymu.

Mateo poczuł na skórze delikatne, przyjemne mrowienie.

– Nie do końca rozumiem. – Udał, że nie wie o co chodzi.

– Myślę, że wiesz, ale skoro tak…

Szybkim wprawnym ruchem ściągnęła koszulę przez głowę.

– Teraz rozumiesz?

Widok był niesamowity. W księżycowym blasku dziewczyna prezentowała się nad wyraz pięknie. Nie pomylił się wcale, uznając wcześniej, że jest zgrabna. Szczupłe nogi przechodziły w kształtne biodra, płaski brzuch w pokryte rzadkim złocistym runem łono, a blade kule piersi sterczały zachęcająco.

Dantin spróbował opanować emocje. Mrowienie stało się jednak silniejsze, a członek przebudził się, twardniejąc i zwiększając swój rozmiar.

– Beatrice, nie wiesz nawet, jak bardzo pragnąłbym uczynić zadość twym pragnieniom. – Suchość w ustach nie ułatwiała rozmowy. – Nie zrobię tego jednak.

– Dlaczego? – Bratanica wdowy de Corti była wyraźnie zawiedziona.

– Z kilku ważnych powodów – odpowiedział wykrętnie, ale zgodnie z prawdą.

– A jeśli powiem, że nie pojadę z wami do Rzymu, jeśli nie zrobisz tego ze mną? – Beatrice podjęła jeszcze jedną desperacką próbę.

Na twarzy Dantina pojawiał się szeroki uśmiech.

– Jesteś zniewalająca i będziesz okręcać sobie mężczyzn wokół palców – stwierdził wesoło. – Szantaż to jednak nie twój żywioł.

Podniósł się z krzesła i podszedł do dziewczyny. Pochylił się, podnosząc koszulę, która leżała u jej stóp.

– Dantinie…

– Załóż koszulę! – powiedział, zaciskając zęby. Miał wielką ochotę wtulić się w jej młode ciało i posiąść na setki sposobów.

– Proszę…

– Dobranoc. – Mówiąc to, musnął jej usta delikatnym pocałunkiem.

– Nie będziesz żałował? – spytała.

– Już żałuję.

– Naprawdę mam sobie pójść?

– Tak. Dobranoc.

Zawód Beatrice był niemal namacalny. Wyszła równie cicho, jak się pojawiła.

Mrowienie nie ustąpiło. Wizyta dziewczyny rozpaliła zmysły Dantina i sprawiła, że poczuł przemożną chęć zaspokojenia swoich samczych potrzeb. Przypomniał sobie widzianą dzisiaj parokrotnie drobną czarnulę, która rzucała w jego stronę wiele obiecujące spojrzenia.

Jeśli będzie wolna, tej nocy sprawi mu wiele przyjemności.

– 2 –

Faenza poddała się Cesarowi Borgii po koniec kwietnia. Nim upłynął miesiąc, w głowach kilku znacznych i bardziej krewkich obywateli tego miasta narodził się pomysł zrzucenia owego jarzma. Ten krótki czas wystarczył jednak, aby zausznicy papieskiego syna potrafili zdobyć informacje w nieprzychylnym zdawałoby się miejscu.

Książę Valentino został ostrzeżony. Nie zwykł tolerować podobnych prób i puszczać ich płazem. Ze zwykłą dla siebie energią bezlitośnie stłumił bunt w zarodku. Pojawił się w mieście niespodziewanie w środku nocy, wywlekając winnych z ciepłych łóżek, odrywając od żon i kochanek.

Kara mogła być tylko jedna.

Po okrutnych mękach stryczek wydawał się wybawieniem dla tych, którzy mieli czelność przeciwstawić się młodemu Borgii.

On tymczasem miał powód, by świętować.

Przestronny dom Girolama Ventoliniego, inspiratora nieudanego buntu, został doszczętnie splądrowany, podobnie jak domostwa jego trzech najbliższych współpracowników. Pozostawiono tylko to, co nie było cenne lub mogło się przydać w czasie zabawy. Do niedawna jedna z bardziej wytwornych rezydencji stała się burdelem i karczmą jednocześnie.

Cesare powiódł wzrokiem po swoich ludziach, siedzących w pobliżu. Większość była już mocno pijana, ale on zachował trzeźwość umysłu. Nigdy nie upijał się tak, by stracić kontrolę nad sobą i otoczeniem. W przeciwieństwie do Lucrezii odziedziczył urodę w większości po matce – Vanozzy Catanei, wcześniejszej kochance ojca. Przystojna, urodziwa twarz była teraz zasłonięta niemal w całości czarno-srebrną maską, która jednak nie ukrywała w pełni powodów, dla których ją przywdział. W kilku miejscach na skórze widać było niewielkie, zaczerwienione i nabrzmiałe krosty. Syfilis powoli zżerał twarz młodego Borgii.

Zabawa trwała w najlepsze.

– Za zdrowie Cesara! – wykrzyknął któryś z biesiadników. – Dziś księcia Romanii, jutro króla Italii!

Książę Valentino był łasy na pochlebstwa, ale i na tyle rozsądny, by takie toasty i pochwalne okrzyki traktować z dystansem. Wino miało tę moc, która sprawiała, że mężczyźni stawali się niepokonanymi herosami, a kobiety boginiami o wyjątkowej urodzie.

Jego wzrok zatrzymał się na człowieku, którego poznał następnego dnia po swoim niedawnym przybyciu do Faenzy – francuskim najemniku de Roux. Podobnie jak on sam nie był kompletnie pijany. Zazwyczaj nieufny i podejrzliwy Cesare niespotykanie szybko zapałał sympatią do przybysza zza Alp. Wyczuwał w nim pokrewną duszę, odnajdywał człowieka odważnego, niepokornego i bezwzględnego wobec wrogów. De Roux przekonał go do siebie, gdy w dniu egzekucji Ventoliniego i jego bandy wskazał mu jeszcze jednego ważnego inspiratora buntu. Zdradził mu wtedy, że od dawna szukał okazji, by poznać papieskiego syna.

– Nic by mnie tak nie uradowało, jak to, gdybyś mógł nazywać mnie druhem – wyznał Francuz w przypływie szczerości. – Jeśli miałbym nawet zginąć, to przecież najlepiej umierać w doborowym towarzystwie.

Wciąż nieufny Cesare przez kilka dni wysyłał śladem de Roux wiernych kondotierów, ale ci nie wykryli nic, co mogłoby wskazywać na niecne zamiary. Zrobił to jednak wbrew swoim przeczuciom, z pewnej przezorności, której nie potrafił się wyzbyć, bo tak naprawdę czuł narastającą sympatię do francuskiego najemnika.

De Roux z rozbawieniem obserwował, jak dwaj pijani w sztok kondotierzy Cesara – Vittelozzo i Oliverotto – próbują uporać się ze skromnym odzieniem dwóch młodych panien, które – jakkolwiek trudno było je podejrzewać o nadmiar cnotliwości – chichocząc, nie miały zamiaru ułatwiać zadania swym adoratorom.

– Mój drogi Guillaume, jak oceniasz dzisiejszy sort zabawiających nas niewiast? – zapytał Francuza.

Ten skinął głową z aprobatą.

– Nie musisz pytać, książę – stwierdził, śmiejąc się, gdy spodnie Vitellozza opadły niespodziewanie, wymykając się z jego niepewnych dłoni. – Twój gust względem płci pięknej jest szeroko znany, więc wiadomym było, że na dzisiejszej zabawie znów uraczysz nas towarzystwem ślicznych mieszczanek.

– Cieszę się, że tak to widzisz. – Próżność młodego Borgii została odpowiednio połechtana zręcznym komplementem.

Po chwili obaj niemal równocześnie ryknęli śmiechem, gdy zły na swe niepowodzenia Oliverotto przestał bawić się w subtelności i rozdarł suknię młodej kobiety, do której się dobierał. Uczynił to jednak tak niezręcznie, że zaplątał się w oderwany skrawek materiału i runął jak kłoda na ziemię, twarzą trafiając prosto w nagie krocze próbującego podciągnąć swoje spodnie Vittelozza.

– No, no, Oliverotto! – Cesare nie mógł przestać się śmiać. – Wiedziałem, że Vittello wiernym jest ci druhem, ale żeby aż tak…

Wszyscy siedzący w pobliżu zanieśli się gromkim śmiechem.

– A mówiąc o białogłowach… – De Roux wrócił do tematu.

– Tak…

– Nie wiem, czy słyszałeś, książę, o tym, że niesławnej pamięci radny Ventolini miał wielce nadobną córkę. – Francuz znacząco mrugnął okiem.

– Jak wielce?

– Podobno nie było bardziej urodziwej panny ani w Faenzie, ani w pobliskich Imoli czy Forli – odparł de Roux. – Byłaby na pewno kolejną perłą wśród twoich nałożnic.

– Być może masz rację – przyznał papieski syn. – Jednakże nie ma co rozprawiać o dziewce, której nie wiadomo, gdzie szukać. Mam inne sprawy na głowie niż uganianie się po całej Italii z jej powodu.

– A kto mówi o uganianiu się i szukaniu? – spytał francuski najemnik. – Dowiedziałem się, gdzie przebywa to dziewczę, a i to jeszcze ci powiem, książę, że upiekłbyś dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo karę ponieśli by ci, którzy – w czasie, gdy oblegałeś Faenzę – jawnie występowali przeciwko tobie i udzielali wszelakiej pomocy mieszkańcom miasta.

De Roux trafił w czuły punkt Cesara. Papieski syn uwielbiał karać tych, którzy sprzeciwiali się jego woli. Nie bez znaczenia było też to, że gorąca krew zagotowała się w żyłach młodego Borgii na myśl o zniewoleniu córki Ventoliniego. Jemu również obiło się o uszy to i owo o urodzie tej panny.

– Dwie pieczenie, mówisz?

– A jakże!

– Daleko to stąd?

– Niecały dzień drogi.

– Zdradź zatem, co to za miejsce! – Książę Valentino coraz bardziej zapalał się do tego pomysłu.

– Klasztor Santa Luce.

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Cesara Borgii.

Rozmowę przerwał im niemłody człowiek w stroju minstrela ze sztyletem w dłoni. Z twarzą wykrzywioną pogardą i nienawiścią rzucił się w stronę papieskiego syna.

– Zgiń, potworze! – krzyknął i pchnął ostrze z całej siły w stronę szyi Cesara.

Zaskoczenie było tak wielkie, że większość bawiących się i pijanych towarzyszy księcia nawet nie zauważyła, że ktoś chce odebrać mu życie. On sam również dał się zaskoczyć. Gdy poderwał się z siedzenia było o wiele za późno, by móc się wyratować z opresji.

Jedyną osobą, która zareagowała wystarczająco szybko, był de Roux. Wyszarpnął nóż tkwiący w upieczonej kaczce i podbił nim ostrze zamachowca. O centymetry od twarzy księcia Valentino. Rzucił się do przodu w jednej chwili i wbił kuchenny oręż w pierś desperata. Oczy pechowego zamachowca zaszły śmiertelną mgłą. Poruszył jeszcze ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale kolejne głębokie pchnięcie dopełniło dzieła.

Przez dłuższą chwilę na sali panowała głucha cisza. Przerwał ją papieski syn.

– Uratowałeś mi życie, de Roux!

– To był odruch, książę.

– Nie ominie cię nagroda – stwierdził już spokojniejszy Cesare. – Masz też moją wdzięczność.

A gdy Francuz nie opowiedział, książę rozejrzał się po podłodze.

– Cóż to za człowiek? – Z pogardą popatrzył na trupa. – Gdy wrócę jutro wieczorem, chcę to wiedzieć!

– Skąd wrócisz? – spytał nieco bełkotliwie Vittelozzo.

Twarz Borgii wykrzywił demoniczny grymas.

– Masz rację, de Roux, należy zwalczać swoich przeciwników i wrogów – oznajmił lodowatym głosem. – Jutro ruszamy do Santa Luce nawrócić mniszki na wiarę w Cesara Borgię.

– A jeśli będą oporne? – Podjęta przez papieskiego syna decyzja wyraźnie ucieszyła Francuza.

– Przyznam, francuski przyjacielu, że na to liczę. – Ciemne oczy księcia Valentino zamigotały złowrogo.

****

Klasztor Santa Luce stał na szczycie niewielkiego wzniesienia. Za wysokim murem krył się kompleks zabudowań, w którym od ponad wieku rezydował żeński zakon benedyktynek.

Położenie sprawiało, że dostanie się do klasztoru inaczej niż przez główną furtę otwieraną przez mieszkanki wydawało się zadaniem niebywale trudnym i czasochłonnym.

Cesare Borgia nie miał jednak zamiaru sprawdzać, czy zakonnice chętnie go wpuszczą. Tym bardziej nie zamierzał narażać się na śmieszność i oblegać świętego przybytku lub zdobywać go siłą.

W celu dostania się do środka posłużył się młodymi niewiastami, które w Faenzy umilały czas jemu oraz jego towarzyszom. Udając mniszki, bez żadnych problemów znalazły się po drugiej stronie klasztornej bramy i w umówionym czasie otworzyły ją niezbyt licznej kompanii papieskiego syna.

Cesare spodziewał się, że mieszkające tu zakonnice nie będą dla niego zbyt łaskawe i chętne do współpracy. Odpowiedzią na pytanie o pannę Ventolini było milczenie. Ostatecznie mniszki stwierdziły, że wyjechała, nie wyjawiając celu swej podróży. Ewidentnie kłamały, ale przeszukanie całego kompleksu zakonnego nie przyniosło żadnych rezultatów.

Rozzłościło to młodego Borgię na tyle, że wraz z de Roux i dwoma innymi towarzyszami zabrał przełożoną zgromadzenia oraz jej najbliższe współpracownice na okalający klasztor mur. Po zadaniu jeszcze raz pytania o córkę Ventoliniego i otrzymaniu tej samej odpowiedzi sprawił, że podążyły na spotkanie z Bogiem, zepchnięte w dół, ku kamiennemu zboczu wzniesienia.

Ich śmierć nieco ostudziła jego złość, ale wciąż nie uzyskał tego, po co przyjechał. Nakazał więc wezwać przed swoje oblicze kolejną w hierarchii zakonu mniszkę wśród tych, które pozostały.

Po nieco dłuższej chwili stanęła przed nim dojrzała, trzydziestokilkuletnia siostra zakonna. Pomimo hardego spojrzenia i zaciśniętych gniewnie ust obaj z de Roux dostrzegli wdzięczne rysy jej twarzy.

Cesare uśmiechnął się nieznacznie. O tak, teraz będzie naprawdę ciekawie!

Podszedł bliżej do zakonnicy, wpatrując się prosto w jej oczy. Nie odwracała wzroku, nie uciekała nim na boki. Dumnie, wyzywająco wytrzymała tę próbę spojrzeń.

– Jak ci na imię, siostrzyczko? – zapytał papieski syn.

Zacisnęła dłonie mocniej na różańcu i z pogardą, bez słowa splunęła mu w twarz.

Złe ognie zamigotały w ciemnych oczach Borgii. Otarł ślinę z twarzy, której większą część na szczęście zakrywała srebrno-czarna maska, i syknął zjadliwie.

– Jak widzę, jesteś odważna i dumna – stwierdził. – Nie boisz się umrzeć, ale wierz mi śmierć nie jest najgorszym, co może cię spotkać.

– Oddychać tym samym powietrzem co ty, potworze, to już wystarczająco przykra kara!

Cesare zaśmiał się, ale nie było w tym żadnej wesołości.

– Powiesz mi to, co pragnę wiedzieć albo będziesz zazdrościć swoim starszym towarzyszkom. – Mówiąc to, młody Borgia przesunął dłonią po policzku mniszki.

Siostra zakonna milczała, patrząc na prześladowcę jeszcze bardziej hardo.

– Pytałem jak ci na imię? – powtórzył książę Valentino.

Nic. Milczenie i ten sam nieustępliwy wzrok.

Papieski syn zbliżył dłoń do twarzy zakonnicy, ale tym razem nie zaczął jej głaskać, ale wymierzył siarczysty cios otwartą dłonią.

– Jak masz na imię?

Mniszka potarła piekący, czerwieniejący policzek.

– Jestem siostra Serafina, bydlaku!

Młody Borgia prychnął pogardliwie.

– Tyle jadu, tyle złości – skwitował jej wybuch. – A gdzie miejsce na miłosierdzie?

– Nie ma go dla takich jak ty! – krzyknęła zakonnica. – Ogień piekielny to wszystko, co…

Kolejny siarczysty policzek uciszył siostrę Serafinę w pół zdania.

– Posłuchaj mnie, świętoszko! – Cesare mocnym uściskiem przytrzymał brodę mniszki, tak aby patrzyła mu prosto w oczy – Uważnie!

Wyjął zza pasa niewielki sztylet, z którym prawie nigdy się nie rozstawał i zbliżył do twarzy siostry zakonnej.

– Przytrzymaj mi ją, de Roux! – wezwał na pomoc Francuza.

Ten ochoczo wypełnił jego rozkaz, zamykając siostrę Serafinę w kleszczach silnych rąk.

Cesare zdecydowanym i niezbyt delikatnym ruchem zdjął z głowy zakonnicy czarny welon i biały kaptur. Ciemne, krótkie włosy wcale nie odejmowały wdzięku kobiecej twarzy. Nie bardziej niż przepełnione pogardą i wstrętem grymasy, których nie szczędziła swojemu prześladowcy.

– Chcę wiedzieć, gdzie ukryłyście córkę Ventoliniego. – Płazem noża przejechał od policzka mniszki do ukrytych pod habitem wzniesień piersi.

Serafina milczała. Usta zakonnicy zacisnęły się jeszcze mocniej, twarz przybrała bardziej zacięty wyraz.

– Cóż, powiem szczerze, liczyłem na to – mruknął Cesare. – Odkąd stanęłaś przede mną, chciałem, żeby sprawy przybrały dokładnie taki obrót.

Szybkim, wprawnym ruchem rozciął materiał szarego szkaplerza, odrzucając go na bok.

– Co czynisz!? – Z gardła siostry Serafiny wydobył się okrzyk.

– Jeśli masz do powiedzenia coś innego niż miejsce pobytu panny Ventolini, to zachowaj to dla siebie! – Oczy Borgii błysnęły złowrogo.

Przebił czarny materiał zakonnej szaty nieco ponad piersiami i przeciągnął ostrzem do góry, a potem do samego dołu, odrzucając na boki rozcięte części habitu i odsłaniając zgrzebną koszulę.

– Powiesz mi, gdzie jest ta dziewka? – Cesare czuł rosnące podniecenie. Tak naprawdę nie chciał, by ta uparta siostra poddała się i wyznała prawdę.

– Nie, nie powiem! – wykrzyczała mu w twarz.

– Cóż…

Syn papieża ponownie użył sztyletu, sprawiając, że koszula podzieliła los habitu. Na widok bladych piersi siostry Serafiny poczuł potężne uderzenie żądzy, którego centrum znajdowało się w okolicach krocza.

– Nie odważysz się! – Wstyd nie odebrał dzielnej mniszce hardości.

Cesare roześmiał się rubasznie.

– Tak myślisz? – Bez namysłu zacisnął dłoń na jednej z mlecznobiałych piersi. – Jestem Cesare Borgia! Biorę i robię, co chcę, a gdy czegoś nie mogę, to walczę dotąd aż to osiągnę. Nie wiem zatem, skąd przeświadczenie, że trwożliwie odstąpię od swego zamiaru!

– Jesteś diabłem! – Zakonnica szarpnęła się, ale nie potrafiła wyzwolić się z silnych rąk de Roux.

– Będziesz więc miała dziś przyjemność z nim obcować. – Książe Valentino z szatańskim uśmieszkiem zakomunikował szarpiącej się mniszce.

Razem z Francuzem sprawnie związali zakonnicę, po czym pozbawili rozdartych szat. Zupełnie nagą rozkrzyżowali na ławie, krępując rozciągnięte na boki ręce i rozchylone nogi. De Roux nie mógł się powstrzymać od lubieżnych spojrzeń na szczupłe, blade ciało mniszki. Zwłaszcza na pokrywające jej łono ciemne poletko włosów. Natomiast młody Borgia drwiąco zarzucił na szyję niewiasty długi różaniec.

– Jesteś szatańskim pomiotem – wydyszała Serafina.

– Ciii… siostrzyczko. – Cesare przyłożył palce do warg.

Po chwili oczy siostry zaszły łzami, a twarz przybrała kolor ciemnej purpury, gdy papieski syn zbliżył do jej krocza zdjętą z kandelabru długą i zdecydowanie grubszą od męskiego przyrodzenia świecę.

– Pora na diabelskie igraszki, Serafino – stwierdził zjadliwie i wbił koniec świecy w zaciśniętą kobiecość.

Po krótkotrwałym oporze siostra poddała się. Jedna trzecia gromnicy zagłębiła się w jej wnętrzu. Mniszka próbowała się bronić, ale mogła ledwie szarpać się nieznacznie na boki. Ciężkie niczym krople ulewnego deszczu łzy spływały po zaczerwienionych policzkach kobiety.

Cesare jednak nie zwracał na to uwagi. Z nabożeństwem, jakby zależały od tego losy świata, poruszał świecą w ciasnej pochwie zakonnicy. Wiele sprzecznych uczuć można było wyczytać z jej twarzy. Dominowały gniew, rozpacz i wstyd. Każde kolejne pchnięcie było dla niej niczym dotknięcie Szatana. Borgii sprawiało to wiele zadowolenia.

De Roux postanowił wspomóc Cesara. Wykorzystał do tego zawieszony na szyi zakonnicy różaniec. Z perfidnym uśmiechem przesuwał jego paciorkami po piersiach mniszki, skupiając się najbardziej na drobnych sutkach oraz wsuwając go między obie półkule i przeciągając go raz w jedną, raz w drugą stronę.

– Przejmij ode mnie świecę! – skinął na niego Borgia.

Francuz ochoczo zastosował się do polecenia. Cesare podszedł do ławy w miejscu, gdzie na boki kiwała się głowa zakonnej siostry. Zsunął spodnie i spróbował włożyć nabrzmiałego członka do ust Serafiny, ale siostra zacisnęła je zbyt mocno.

– Otwórz usta, świętoszko! – wydyszał głosem przepełnionym żądzą.

Kobieta potrząsnęła jedynie głową.

Cesare uśmiechnął się pod nosem. Opór zakonnicy sprawiał mu dodatkową przyjemność, potęgował podniecenie i zadowolenie. Palcami zatkał nos mniszki, aż poddała się i rozchyliła wargi, by zaczerpnąć haust powietrza. Szybkim ruchem złapał ją za brodę i przytrzymał tak, aby nie mogła zamknąć ust.

– Spróbuj czegoś głupiego, a to, co się dzieje teraz, okaże się dziecinną igraszką w porównaniu z tym, co ci zrobię – oznajmił lodowatym głosem.

Żądza niemal rozsadzała ciało papieskiego syna. Darowując sobie subtelność, wepchnął między drżące wargi siostry Serafiny twardą, naznaczoną żyłami męskość. Jęknął głucho z zadowoleniem i dociskając głowę zakonnicy do ławy, pracował zawzięcie biodrami.

Dobra chwila upłynęła nim dzielnej mniszce dane było wytchnienie. W końcu jednak nadmiar rozkoszy sprawił, że Cesare Borgia osiągnął szczyt, wypełniając usta zakonnicy sporą porcją nasienia. Pragnął jak największej nauczki dla tej hardej, wrogiej mu siostry, dlatego po ostatecznej eksplozji naparł jeszcze mocniej i pozostał między ciepłymi wargami, czekając, aż bezsilna kobieta przełknie większą część perlistej cieczy. Dopiero wtedy wyjął członek z ust Serafiny.

– Nawet nie wiesz, jak wielką przyjemność mi to sprawiło – wyznał z lubieżnym grymasem.

– Nienawidzę cię, diable! – wydyszała umęczona mniszka.

Odpowiedział jej gromki śmiech księcia Valentino.

– Oddaję ją w twoje ręce, przyjacielu – Skinął głową na de Roux, którego oczy błysnęły złowrogo. – Muszę w końcu dowiedzieć się czegoś o pannie Ventolini!

Nie wyszedł jednak od razu z komnaty. Zatrzymał go widok Francuza przekręcającego na brzuch bezwolną ze zmęczenia siostrę Serafinę. Gdy już była ponownie skrępowana de Roux podniecony wcześniejszą zabawą opuścił w pośpiechu spodnie i brutalnie wtargnął między nogi zakonnicy. Ta zaczęła krzyczeć, ale w żaden sposób nie poruszyło to gwałciciela. Mało tego, chcąc bardziej upodlić niewiastę wykorzystał ponownie świecę, wbijając ją w mały otwór między bladymi pośladkami. Ruchy penisa i gromnicy zrobiły swoje. Krzyk siostry stał się niemal opętańczy. Obraz wywołał u Cesara nową falę podniecenia.

– Ona ma żyć! – rzucił w stronę Francuza, a potem opuścił komnatę.

Na korytarzu natknął się na dwóch swoich ludzi i zarządził doprowadzenie przed swoje oblicze kolejnej w hierarchii siostrzyczki. Zostawił uchylone drzwi do komnaty w której de Roux niestrudzenie zabawiał się z Serafiną i czekał na jej towarzyszkę.

Była zbliżona do niej wiekiem, choć nie tak urodziwa.

– Jak cię zwą? – zapytał, obserwując, jak przerażona zerka na scenę rozgrywającą się za uchylonymi drzwiami.

– Ber… Bernadetta – wyjąkała cicho.

– Widzę, że brak ci hardości twojej poprzedniczki – stwierdził lekko zawiedzionym tonem. Miał ochotę wypróbować na kolejnej zakonnicy to, co teraz robił z Serafiną de Roux.

Domknął nieco drzwi. Siostra Bernadetta opadła na kolana.

– Panie, błagam, oszczędź mi proszę takiego pohańbienia! – załkała.

– To zależy tylko do ciebie – beznamiętnie oznajmił książę Valentino. – Chcę wiedzieć gdzie jest albo co się stało z Giovanną Ventolini?

– Nie wiem panie, uwierz mi, proszę. – Łkanie Bernadety zmieniło się w potężny płacz. – Jeszcze dziś rano była w swojej celi, ale potem…

– Jak to nie wiesz!? Stroisz sobie ze mnie żarty!?

– Nie śmiałabym… – Wzrok zakonnicy mimowolnie uciekał w stronę drzwi, zza których dobiegały głuche krzyki gwałconej Serafiny. – Zauważyłam jednak, że chwile po tym, jak pojawiliście się u bram klasztoru, matka przełożona i siostra Serafina w pośpiechu wychodziły z katakumb.

Zwycięski uśmiech zagościł na twarzy młodego Borgii.

– Sprawdzę to, świętoszko, ale módl się, żeby to było to, czego pragnę – stwierdził groźnie.

– Proszę panie, nie krzywdź mnie. – Łzy żłobiły piegowate policzki Bernadetty.

Postawa tej zakonnicy mierziła go – cóż, kiedy takimi jednostkami łatwiej kierować. Bardziej imponowała mu Serafina, lecz nie mógł pozwolić sobie na łaskawość wobec jej postawy. Zresztą, ile przyjemności sprawiło mu okiełznanie hardej siostry.

– Idę do katakumb – oznajmił swoim ludziom. – Wy weźcie tę mniszkę i zbierzcie pozostałe.

Nawykli do wypełniania jego woli bez szemrania obydwaj mężczyźni skinęli zgodnie głowami.

– Ty tymczasem oznajmisz swoim przyjaciółkom, że siostra Serafina prosi ich o opór wobec mnie. – Cesare zwrócił się ponownie do siostry zakonnej. – Od siebie jednak dodasz, że zalecasz posłuszeństwo, bo jestem okrutnikiem, jakich mało.

– Ale, panie…

– Milcz! – warknął. – Zanim wrócę z katakumb, chcę wiedzieć, które z was mają zamiar się poddać, a które wprost przeciwnie. Jeśli sprawdzi się to, co mi przekazałaś, ty będziesz nową przełożoną tego zgromadzenia.

– Rozumiem. – Przerażenie siostry nieco ustąpiło.

– Jeśli mnie okłamałaś albo twoja wiadomość nic nie znaczy… – Nieprzyjemny uśmiech pojawił się na twarzy Borgii. – …skończysz jak Serafina.

Mówiąc to, uchylił szerzej drzwi, by Bernadetta mogła zobaczyć, jak niestrudzony de Roux ponownie zabiera się do jej towarzyszki.

Oczy zakonnicy ponownie zaokrągliły się ze strachu.

– Ruszajcie! – Kiwnął na swoich ludzi, którzy poprowadzili przerażoną mniszkę, by mogła wypełnić jego wolę.

Katakumby klasztoru Santa Luce były właściwie naturalnymi jaskiniami, do których prowadził ciasny korytarz wykuty kilka wieków temu. Służyły za miejsce pochówku sióstr, które w tym miejscu dokonały żywota.

Nie dostrzegł w nich córki Ventoliniego, Bernadetta mówiła jednak prawdę. Odnalazł trzy niewielkie komnaty, do których wchodziło się bezpośrednio z korytarza. Dwie były puste, ale w ostatniej ujrzał przerażoną młodą kobietę. De Roux nie przesadzał – Giovanna Ventolini była wielce urodziwą niewiastą. Dla niego może nieco za szczupłą, ale wynagradzały to rysy twarzy, których nie powstydziłyby się modelki służące najwybitniejszym malarzom Italii.

– Witaj! – Cesare zdobył się na uprzejmość.

Dziewczyna skuliła się w kącie. Mężczyzna w czarnej masce mógł być tym, o którym opowiadano jej tyle złych rzeczy. Tym, który uczynił ją sierotą. Miała wiele powodów, by się bać.

– Kim jesteś? – spytała przestraszona.

Ujął ją za rękę i wyciągnął z kąta.

– Dla ciebie jestem wszystkim – oznajmił. – Od teraz twój los zależy tylko i wyłącznie ode mnie.

Giovanna Ventolini zadrżała. Nie tylko z powodu chłodu, który panował w tym miejscu.

– Przerażasz mnie, panie.

– Dlaczego? – zdziwił się nieszczerze. – Nie wiem, nawet czemu cię tu ukryto, jakby klasztor mieli nawiedzić jacyś zbóje?

– Matka przełożona to siostra mojego ojca – wyznała Giovanna. – A siostra Serafina, która również tutaj przebywa, to córka drugiej mojej ciotki. Obawiały się o mnie.

– No proszę…

– Czy ty panie jesteś Cesare Borgia? – Córka Ventoliniego zapytała trwożliwie. – Jeśli tak, to przepadłam.

– Mylisz się, z mojej strony czekają cię same przyjemności – odparł niewinnie.

Przyciągnął ją do siebie i wpił się znienacka w jej usta. Próbowała go odepchnąć, ale był zbyt silny. Pocałunek był długi i niezbyt delikatny, a wargi dziewczyny słodkie i ciepłe. Gdy oderwał się od niej, chciała krzyknąć, ale stała jedynie sparaliżowana strachem i lękiem.

– Smakujesz wybornie – przyznał młody Borgia i zaczął palcami przesuwać po wiązaniach jej sukni.

– Proszę… błagam… – Niemal bezgłośnie przemówiła Giovanna.

– Ja też chce cię o coś poprosić – przyznał papieski syn. – Bądź posłuszna i spolegliwa, a będzie zdecydowanie milej.

– Proszę… nie rób mi krzywdy… – Łzy stanęły w pięknych niebieskich oczach.

– Jesteś zbyt ładna, zbyt świeża, bym mógł sobie odpuścić – odparł młody Borgia i rozplątał pierwsze dwie kokardy. – Do tego ty jesteś młodą i naiwną dojrzewającą kobietą, co czyni cię sarną, a ja jestem Borgia, zdobywca i zwycięzca, co czyni mnie wilkiem.

– Proszę… – załkała córka radnego z Faenzy.

Kolejne wstążki zostały rozwiązane. W niewielkim pomieszczeniu rozbrzmiał krzyk Giovanny.

– Przestań!

Stanowczym, ale niezbyt gwałtownym ruchem Cesare zsunął skromną suknię z ramion dziewczyny. Zetknięcie palców z gładką skórą przyprawiało o drobny, ale przyjemny dreszczyk emocji.

– Możesz krzyczeć, wyrywać się i próbować bronić – powiedział cicho. – Sprawi mi to tylko więcej przyjemności, a tobie w niczym nie pomoże. Możesz też pogodzić się ze swoim losem i przejść przez to mniej boleśnie.

Odpowiedział mu płacz. Twarz Giovanny emanowała nieznanym jej dotąd lękiem.

– Twoja kuzynka Serafina nie posłuchała mojej rady i zapewne teraz ma problem z ustaniem na nogach. – Papieski syn bezlitośnie podał Giovannie kolejny argument do przemyśleń.

– Proszę… nie byłam jeszcze nigdy z mężczyzną – wyszeptała błagalnie.

– Kiedyś musi być pierwszy raz. – Niewzruszenie stwierdził Cesare, gratulując sobie w duchu. – W twoim przypadku nie stanie się to z byle kim.

– Błagam cię, panie…

– Ciii… – uciszył ją, dotykając ciepłych warg dziewczyny. – Rozbierz się!

Córka Ventoliniego stała bez ruchu, jakby nie docierały do niej jego słowa. Nie krzyczała, nie miotała się, jedynie przerażonym wzrokiem mierzyła mężczyznę, przed którym tak ją przestrzegano.

Z letargu wyrwało Giovannę mocne szarpnięcie rąk Borgii, którym pozbawił ją niemal całej górnej części sukni, a następnie koszuli. Odruchowo zakryła drobne piersi, ale zabrała ręce, gdy prześladowca pogroził jej palcem z niezadowoloną miną. Drżała, gdy jego dłonie zakryły sterczące wierzchołki bladych wzniesień.

– Wszystko zależy teraz od ciebie – wyszeptał. – Rozumiesz to?

Kiwnęła głową. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi.

– Ściągnij suknię do końca!

Łzy dziewczyny ustały równie nagle, jak zaczęły płynąć. Wciąż była sparaliżowana strachem, ale towarzyszył temu teraz apatyczny spokój.

Niczym kukła kierowana ruchami niewidzialnego lalkarza zdjęła z siebie podartą suknię, a potem cienką, długą koszulę, którą miała pod spodem.

Naga i wystraszona oczekiwała na to, co zrobi z nią bezwzględny mężczyzna, jakim bez wątpienia był Cesare Borgia.

– Połóż się! – wskazał jej wąskie łoże.

Gdy zrobiła to, czego zażądał, usłyszała kolejne polecenie.

– Jedną dłonią pieść swoje piersi, a drugą to, co masz ukryte między nogami?

Niepewnie wykonała pierwszą część rozkazu. Dłoń, którą skierowała ku swej dziewiczej kobiecości, zastygła na udzie.

– Rozchyl bardziej nogi i zrób, o co proszę! – ponaglił ją Borgia. Drżącymi palcami dotknęła swojej szparki. Czuła ogromną falę wstydu, gdy pod palcami wyczuła miękkie płatki.

– No, dalej! – niecierpliwił się Cesare.

Dwoma palcami zaczęła pocierać zaciśniętą kobiecość, która po chwili otworzyła się niczym budzący się kwiat. Koniuszki palców uwięzły między zaróżowionymi fałdkami. Nieznane jej wcześniej uczucie pojawiło się gdzieś w ciele panny Ventolini.

– Mocniej i głębiej! – zarządził papieski syn.

Giovanna czuła, że to, co przebudziło się w jej ciele, jest złe. Powinna się przed tym bronić, ale drżące palce penetrujące coraz cieplejszą i bardziej wilgotną szparkę sprawiały dziewczynie nienazwaną przyjemność.

Borgia chwycił jej dłoń i zanurzył palce głęboko. Niewinna dziewczyna drgnęła i westchnęła cicho. Po chwili zbliżył tę samą dłoń do twarzy Giovanny. Poczuła swój zapach.

– Tak pachnie twoja kobiecość – oznajmił cicho i skierował dłoń dziewczyny ku swojemu kroczu. Rozpiął spodnie i zacisnął szczupłe palce panny Ventolini na pęczniejącym członku.

– To natomiast moja męskość – stwierdził ze słabo skrywaną dumą, po czym legł między udami Giovanny.

Był podniecony, czuł, że żądza wzbiera w nim z wielką siłą. Mógł jeszcze dłużej ciągnąć to przedstawienie, ale gorąca krew pchała go do przodu. W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy, jęknęła cicho, gdy naparł na nią, wypełniając ciasną pochwę swoim członkiem. Poprawił jeszcze dwa razy i cały znalazł się w ciepłym wnętrzu.

Lęk i przerażenie mieszało się w głowie Giovanny z nieznanymi jej dotąd emocjami. Niewielki ból, jakiego z początku doznała, powoli mijał, a ciałem targały przyjemne dreszcze. Wiedziała, że nie powinna tego tak odbierać, że powinna przepełniać ją odraza i pogarda. Powtarzała sobie w duchu, jak bardzo nienawidzi tego mężczyzny, ale jednocześnie czuła podekscytowanie i zaciekawienie, co z nią będzie dalej.

Cesare wiedział natomiast, że spełnienie nadejdzie już niedługo. Przed oczami stanął mu widok siostry Serafiny, którą de Roux chędożył od tyłu, wpychając jednocześnie świecę w tyłek. Dla tego młodego dziewczęcia, które dopiero poznawało wrażenia towarzyszące obcowaniu z mężczyzną, będzie to zapewne szokiem, ale dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Tak zapadła mu w pamięć ta scena, że postanowił zrobić to tej młódce.

– Klęknij na łóżku i wypnij tyłek! – wydyszał.

Giovanna podporządkowała się bez słowa sprzeciwu. Wszedł w nią gwałtowniej niż poprzednio, od razu wypełniając sobą całe mokre wnętrze. Zawzięcie je drążył, coraz mocniej zaciskając dłonie na biodrach panny Ventolini. Poślinił palec i wsunął go w ciasny otwór między pośladkami dziewczęcia. Wzdrygnęła się i próbowała bronić, ale nie miała szans w zetknięciu z jego siłą.

– Chyba nie zamierzasz…? – Nie dokończyła pytania.

Głośny krzyk wypełnił niewielką komnatę, gdy penis Borgii wbił się w jej tyłek. Ciasna szparka była sporą przeszkodą, ale żądza pchała Cesara ku spełnieniu następnej zachcianki.

Ból sprawiał, że Giovanna wiła się i próbował opaść na łoże, ale żelazny uścisk młodego Borgii utrzymywał zgrabny tyłek w pozycji, jaka była mu potrzebna. Córka Ventoliniego krzyczała jeszcze chwilę, gdy syn papieża kolejnymi pchnięciami coraz bardziej zagłębiał się między blade pośladki. Krzyk przerodził się po chwili w spazmatyczne łkanie, a Cesare zadowolony dokończył dzieła. Naparł po raz ostatni, czując, że jądrami ociera się o pośladki dziewczęcia. Rozkosz niemal go rozsadzała, gdy fala wielkiego uniesienia przyniosła potężny ładunek nasienia. Dziko jęcząc, eksplodował w ciasnym otworze Giovanny. Odczekał chwilkę i uwolnił ją od swego członka. Rozdygotana i obolała opadła na łoże, trzęsąc się i łkając. On jednak czuł się doskonale. Był zdobywcą i zwycięzcą. Był z rodu Borgia. Brał to, na co miał ochotę, nie liczył się z z nikim. Ojciec zgwałconej poważył się na to, czego nigdy nie powinien czynić. Nie było tu miejsca na litość i sentymenty. Książę Valentino postanowił, że zabawi się jeszcze wspólnie z obydwoma kuzynkami, a potem za godziwy grosz odsprzeda je arabskim handlarzom niewolników.

Podniósł się z łoża i z przyjemnością obserwował strużkę spermy spływającą między pośladkami dziewczyny na krocze i jeszcze niżej, na skotłowane prześcieradło, gdzie nasienie mieszało się z krwią, dowodem utraconej przez córkę Ventoliniego cnoty.

Wychodząc, zamknął drzwi. Niech panna ochłonie nieco, potem przyśle po nią swoich ludzi.

Na górze sprawnie przeprowadzono akcję z resztą sióstr. Większość wybrała bezpieczeństwo i opowiedziała się po stronie Bernadetty. Cesare nie zapominał nigdy o swoich ludziach – ku jego zadowoleniu siedem zakonnic wykazało się tą samą hardością co nieszczęsna Serafina, przypieczętowując tym samym swój los. Znając swoich towarzyszy, podejrzewał, że orgia, którą urządzą, na długo pozostanie w pamięci świętoszkowatych benedyktynek. Sam nie miał już ochoty na taką zabawę. Dziś otrzymał od siostry Serafiny i Giovanny Ventolini wystarczającą porcję przyjemności. Ostatnio przegrał sporo w kości z de Roux, postanowił więc, że się odegra. Zacne czerwone wino, dobry kompan i perspektywa rewanżu zapowiadały miłe najbliższe godziny.

Nigdzie jednak nie widział Francuza. Dopiero zagadnięty o niego Oliverotto przyznał, że widział de Roux poza murami klasztoru, w pobliżu głównej bramy, wygrywającego na lutni smutne melodie.

Cesare bez trudu odnalazł nowego towarzysza. Już mijając bramę słyszał dźwięki szarpanych strun. Przybysz zza Alp wypatrywał czegoś w gwiazdach, grał i pił na przemian.

– Guillaume, przyjacielu, wszystko w porządku? – zapytał Borgia, siadając na kamieniu obok Francuza.

– W jak najlepszym, książę – odparł de Roux. – Po prostu nie przepadam za klasztorami, klechami i tym całym świętym kramem. Chciałem się napić i to miejsce wydało mi się odpowiednie.

– Skoro nie przepadasz za tym kramem… – zaśmiał się Cesare. – … to zapewne ucieszy cię, że dziś parę niewinnych, świętoszkowatych sióstr będzie miało ciężką noc. Moi ludzie odpowiednio się nimi zajmą.

– Doskonale – skwitował krótko de Roux.

– Mam w komnacie wino zacniejsze od tego i nowe kości – oznajmił wesoło papieski syn. – Potrzebuję kompana, który dotrzyma mi towarzystwa, co ty na to?

– Jak sobie życzysz, książę. – Francuz podniósł się z kamienia i ruszył chwiejnie w stronę ścieżki.

– Ile wypiłeś, Guillaume? – zatroszczył się Cesare.

– Nie licz książę na łatwą wygraną – stwierdził najemnik. – Nie jestem aż tak pijany.

Mówiąc to, potknął się i wypuścił lutnię z rąk, ta zaś zsunęła się po kamieniach w dół zbocza.

– Merde! Poczekaj, książę! – zaklął de Roux. Niezgrabnie stawiając nogi, próbował ruszyć śladem instrumentu.

– Daj spokój, przyjacielu! – Borgia próbował go powstrzymać. – Ta lutnia nie jest warta tego byś tracił przez nią życie.

– Książę, to instrument po moim bracie – wyznał Francuz, uparcie próbując pokonać kolejne metry zbocza.

– Zbyt dużo wypiłeś! Zabijesz się!

– Dam radę, książę.

Cesare zniecierpliwiony wciągnął Francuza z powrotem na ścieżkę.

– Poczekaj tu! – rozkazał. – Nie spadła daleko. Ja po nią zejdę!

– Dziękuję.

Młody Borgia zgrabnie pokonał pierwszą skalną półkę i dostrzegł na kolejnej leżącą lutnię. Dotarcie do niej zajęło mu nieco dłuższą chwilę. Ostatecznie chwycił w dłonie instrument, który szczęśliwie nie był bardzo zniszczony. Rozejrzał się dookoła, upewniając się, czy nie ma dogodniejszej drogi w górę i odkrył wąską ścieżkę między karłowatymi krzewami. Ledwie jednak na nią wkroczył, poczuł uderzenie w plecy, które zwaliło go z nóg, a zaraz potem spadła na niego gęsta sieć skutecznie ograniczająca każdy ruch ręką. Zaklął szpetnie i dobył sztyletu, próbując przecinać sznury i oswobodzić się z pułapki. Przeszkodzili mu w tym napastnicy, którzy rzucili się nań całą grupą. Wydawało mu się, że zranił jednego, ale i tak po chwili leżał spętany i zakneblowany, bez możliwości ruchu.

– Cesare Borgia, kondotier nad kondotierami – usłyszał dochodzący z boku znajomy głos. – Niepokonany książę Italii, półbóg rzekłbym nawet, a dał się oszukać w tak prosty sposób.

Człowiek, którego uważał za przyjaciela, stanął nad nim z szyderczo wykrzywioną twarzą. W jego głosie nie było śladu pijackiego bełkotu, a w ruchach chwiejnej niepewności.

– Jestem Francuzem, książę, jednak nie nazywam się de Roux – wyznał. – W twoich oczach oprócz gniewu zauważam niepewność, więc szybko, bo czas nagli, powiem ci tylko, że odegranie się na mnie w kości jest teraz twoim najmniejszym problemem. Reszty dowiesz się w stosownym czasie.

Francuz przywołał swoich ludzi.

– Jean, Pierre i Antoine, przytroczcie naszą cenną zdobycz do konia – rozkazał. – Jak najszybciej oddalamy się stąd, zanim zajęci rozpustą towarzysze, zorientują się, że księcia już tu nie ma.

Nieliczna grupa dotarła do zagajnika u podnóża wzniesienia, gdzie ukryte były konie i czym prędzej opuściła niebezpieczny teren. Los im sprzyjał, ponieważ orgia w klasztorze rozpaliła nienasycone pragnienia żołdaków Cesara Borgii. Dopiero o świcie zorientowali się, że nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie jest ich dowódca. Pośpieszne poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.

– 3 –

Widok za oknem zachwyciłby niejednego. Pokryte zielonymi płachtami roślinności góry otaczające Subiacco wyglądały bajecznie w popołudniowym słońcu. Lucrezia Borgia nie była jednak taka jak inni. Panorama za oknem nie robiła na niej żadnego wrażenia, wolałaby tam widzieć miejskie uliczki wypełnione tłumem ludzi. Tęskniła za Rzymem i życiem towarzyskim, które tam prowadziła. Od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem wysłania do ojca listu, w którym chciała dać upust swojemu żalowi i prosić go o pozwolenie na powrót. Nie zrobiła tego jednak, a tym, co ją powstrzymało, było pojawienie się w Subiacco młodej pani Emiliany Piavanti z Ankony oraz towarzyszącego jej minstrela, którego owa dama zwała Usignolo.

Lucrezia poznała wielu mężczyzn, ale żaden z nich nie był tak urodziwy. Nawet Cesare i Dantin, których od zawsze wyróżniała, nie mogli się równać z tym młodym bardem. Twarz Usignolo była gładka niczym u niewiasty, czego zapewne był świadom, dodając sobie męskości starannie przystrzyżonymi wąsami i bródką. Złociste loki okalające lico i niezwykle zgrabna sylwetka przywodziły papieskiej córce na myśl boskiego Apollina. Poczuła przemożną chęć, by zostać jego muzą, ale po kilku wizytach tej pary w niewielkim pałacyku, służącym papieskiej córce za siedzibę, zorientowała się, że proces zdobywania barda musi rozpocząć od Emiliany, z którą młodego mężczyznę łączyła ogromna zażyłość.

Na szczęście kuzynka Adriana, będąca towarzyszką, ale zarazem przyzwoitką i strażniczką Lucrezii, nie dopuszczająca prawie nikogo jej nieznanego w pobliże papieskiej córki, zrobiła wyjątek dla pani Piavanti i Usignola. Lekkomyślna, wesoła Emiliana nie wydała jej się zagrożeniem. To samo sądziła o zniewieściałym – jej zdaniem – minstrelu. Do tego od kilku dni trawiła ją niepokojąca żołądkowa niemoc i podejmowane przez nią zabiegi mające na celu odgrodzenie podopiecznej od obcych i wszelkich niebezpieczeństw straciły na intensywności.

Lucrezia skorzystała na tym, ponieważ Emiliana i Usignolo bywali u niej codziennie.

Dziś również ich oczekiwała. Jak zwykle niecierpliwie. Miała coraz większą ochotę na poznanie innych niż wokalne talentów młodego barda.

Obawiała się, że łaskawość Adriany szybko może się zakończyć i szansa na usidlenie przystojnego muzyka przepadnie. Tego dnia zamierzała poczynić znaczący krok, który doprowadzi ją do zamierzonego celu.

Słoneczny krąg niemal cały skrył się za najwyższym szczytem widocznym z okien salonu Lucrezii, a oczekiwana wizyta nie przebiegła tak jak tego pragnęła papieska córka. O wyznaczonym czasie pojawiała się tylko młoda pani Piavanti, tłumacząc, że Usignolo zjawi się później. Jaki był tego powód – nie wyjaśniła. Wytrącona tym lekko z równowagi Lucrezia wydała dyspozycje, aby skierowano barda do jej komnaty, gdy tylko się pojawi, a ona zajęła się rozmową z gościem. Szło im nieskładnie, ponieważ w przeciwieństwie do poprzednich wizyt Emiliana unikała tematów zbyt frywolnych, do których najczęściej dążyła gospodyni, chcąc osiągnąć swój cel.

Pragnąc dopiąć swego córka Borgii musiała obrać bardziej odważną strategię.

– Chciałabym o coś cię zapytać, droga przyjaciółko, lecz nieco brak mi odwagi – wyznała. – Do tego obawiam się twojej reakcji.

– Całkiem niepotrzebnie. – Życzliwy uśmiech pani Piavanti wlał nadzieję w serce Lucrezii. – Sądzę, że wiem, co cię nurtuje.

– Doprawdy?

– Z tego powodu dzisiaj obydwoje z Usignolem staramy się być wstrzemięźliwi, jeśli idzie o tematy związane z alkową – przyznała się Emiliana. – Wybacz nam ten mały eksperyment, ale chodziło o uzyskanie pewności.

– Jakiej? – zdziwiła się Lucrezia.

– Czy twoje zainteresowanie nami ma podłoże jedynie towarzyskie, czy też kryje się za nim coś więcej.

– Ach tak…

– Uprzedzając więc twoje pytanie – Pani Piavanti przeszła do rzeczy, widząc marsowy grymas na twarzy rozmówczyni. – Tak, Usignolo jest moim kochankiem.

Lucrezia zamilkła na krótką chwilę. Bezpośrednie, szczere wyznanie Emiliany wytrąciło ją nieco z równowagi. To ona miała prowadzić i kontrolować rozmowę, tymczasem wyglądało to nieco inaczej.

– A co z twoim mężem? – Nie była przekonana ,czy to odpowiednie pytanie, ale mimo to je zadała.

– Mój mąż to człowiek sporo starszy i pochłonięty swoimi sprawami – pożaliła się pani Piavanti. – Moja osoba mało go zajmuje, co z początku smuciło mnie i gniewało, ale poznanie Usignola okazało się lekiem na te przypadłości.

Nowa przyjaciółka papieskiej córki zamilkła, oczekując jej reakcji. Lucrezia nie zamierzała jednak potępiać tych dwojga. Miała zupełnie inne plany.

– Los kobiety nie jest łatwy – przyznała. – Mężczyźni rzadko liczą się z naszymi potrzebami, wiem coś o tym.

– Jesteś niezwykła! Dziękuję za zrozumienie. – Jej odpowiedź wyraźnie ucieszyła młodą panią Piavanti.

Chwyciła córkę Borgii za dłonie i przyciągnęła do siebie lekko, jednocześnie ku niej zbliżając. Lucrezia dała się zaskoczyć. Ciepłe, drżące usta Emiliany przylgnęły do jej warg. W pierwszym odruchu chciała się wycofać, ale powstrzymał ją silny uścisk. Poddała się i odpowiedziała równie namiętnym pocałunkiem. Na obydwu kobiecych twarzach wykwitły rumieńce. Bez słów przywarły do siebie po raz wtóry. Ten pocałunek był jeszcze dłuższy, bardziej namiętny.

– Lucrezio – wyszeptała młoda pani Piavanti.

– Nie wiem, co się dzieje – przyznała gospodyni.

– Ja ci powiem. – Emiliana bardziej odnajdywała się w sytuacji. – Odkąd pierwszy raz cię ujrzałam, wiedziałam, że masz ochotę na mojego Usignola…

– Ale to przecież…

– Ciii… – Pani Piavanti przyłożyła palce do ust Lucrezii. – Wiedziałam też, że mam straszną ochotę przeżyć gorącą przygodę z tobą.

Na urodziwym licu Emiliany wykwitł rumieniec zawstydzenia, który kłócił się ze śmiałym wyznaniem, ale dodawał kobiecie uroku.

– Nie wiem, co mam powiedzieć, to dla mnie coś zupełnie nowego – wyznała córka Rodriga Borgii.

– To nic nie mów! Usignolo jest posłuszny, zrobi wszystko, o co go poproszę. – Pani Piavanti najwyraźniej była przygotowana na taką ewentualność. – Będziesz miała swój romans, miła przyjaciółko, ale najpierw ja chcę spełnić swoje pragnienia.

Nie czekała na odpowiedź Lucrezii. Gorące wargi wtuliła w usta papieskiej córki – tym razem zachłanniej, tak jak uczyniłby mężczyzna. Przytrzymując głowę gospodyni, zręcznie uporała się z misterną fryzurą, pozwalając rozpuszczonym włosom opaść na ramiona i szyję.

– Oszalałaś, Emiliano – wyszeptała Borgia, łapiąc oddech po długim pocałunku. – A ja razem z tobą.

Oczy obydwu kobiet skrzyły się z podniecenia. Dłonie drżały z emocji i przeżywanych, nieznanych wcześniej doznań, a wiązania sukien nie chciały się poddać spieszącym się palcom. Ostatecznie jednak uległy.

Gdy Lucrezia z przejęciem zajęła się obnażonymi, drobnymi piersiami przyjaciółki, młoda pani Piavanti wsunęła dłoń pod klosz jej podciągniętej sukni i odszukała gładkie uda. Subtelna pieszczota sprawiła wiele przyjemności papieskiej córce. Westchnęła i zatrzymała dłonie na niewielkich półkulach piersi. Pierwszy raz robiła takie rzeczy z kobietą, to doświadczenie obudziło w niej nieznane pokłady namiętności. Palce Emiliany śmiało przesuwały się w górę aż dotarły do ciepłego miejsca u zwieńczenia ud. Ciało Lucrezii przeszył silny dreszcz, gdy palce zetknęły się z wilgotniejącymi płatkami. Poddała się pieszczocie i osunęła w dół, twarzą lądując na biuście Emiliany. Obsypała go pocałunkami, na przemian ssąc, liżąc i przygryzając. Te pieszczoty sprawiły, że pobudzona pani Piavanti śmielej zaczęła sobie poczynać z kobiecością przyjaciółki.

– Och, Emiliano – jęknęła zachwycona Borgia.

Tutaj, w Subiacco musiała zapomnieć o rozkoszach alkowy. Przynajmniej tak było do tej pory, ale od teraz będzie inaczej. Jeśli ma cierpieć z dala od Rzymu, to przynajmniej ta młoda dama i minstrel wynagrodzą jej ból zesłania.

Było jej tak dobrze. Zachichotała, widząc, że kochanka zaplątała się w kolejne warstwy sukni. Coraz bardziej podniecona Emiliana przerwała na chwilę pieszczoty i najszybciej jak umiała pozbyła się całego stroju. Widok nagiej pani Piavanti wywołał nową falę żądzy u nienasyconej jak wszyscy Borgiowie Lucrezii. Chciała uczynić to samo, ale Emiliana nawet z tego zrobiła spektakl. Przekręciła papieską córkę na brzuch i przy jej wydatnej pomocy z nabożeństwem ściągnęła z niej wszystko, co jeszcze miała na sobie. Przytuliła się do Lucrezii, pocałunkami pokrywając jej kark, plecy, a także pośladki. Było to niezwykle przyjemne doznanie, które zmieniło się w pulsującą rokosz, gdy palce pani Piavanti ponownie dosięgły jej wilgotnej kobiecości.

To wtedy zorientowały się, że nie są same. W pobliżu łoża stał w bezruchu Usignolo. Jedynie przyspieszony oddech i skrzące się podnieceniem oczy zdradzały, że nie jest posągiem, lecz żywym człowiekiem.

– Witam panie! – Słowom tym towarzyszyło głębokie westchnięcie.

– Usignolo…! – W głosie pani Piavanti słychać było wyrzut.

– Nie, nie, zostaw go! – powstrzymała ją Lucrezia. – Chcę, żeby patrzył.

Lubieżny uśmiech pojawił się na twarzy barda, a jego towarzyszka zaśmiała się znacząco.

– Może do nas dołączy? – zapytała.

Córka papieża miała na to wielką ochotę, ale postanowiła stopniować sobie przyjemność.

– Nie tym razem – zdecydowała. – Teraz wystarczą nam jego oczy, co ty na to?

– Jak sobie życzysz, moja droga – zachichotała Emiliana i osunęła się na ciało towarzyszki.

Pieściła ją teraz jednocześnie językiem i palcami, co niemal natychmiast doprowadziło Lucrezię na szczyt. Pożądliwy wzrok Usignola dodatkowo potęgował rozkosz.

Doznania były tak potężne, że nie miała siły odwdzięczyć się tym samym Emilianie. Dochodząc do siebie w skotłowanej i rozgrzanej pościeli, obserwowała zamglonym wzrokiem, jak ukryty między szczupłymi udami pani Piavanti Usignolo doprowadza ją do orgazmu.

Gdy już nieco ochłonęły po przeżytych uniesieniach, minstrel szepnął coś na ucho Emilianie, która po chwili przemówiła.

– Jeśli nadal masz ochotę na zabawę z Usignolem, to mam pewien plan – przyznała.

– Wielce kusząca wizja – odparła papieska córka, pomimo że miłosna gra z Emilianą zaspokoiła ją w niemałym stopniu. Usignolo był jednak tym, na co czekała od wielu dni. Znów poczuła pożądanie.

– Cóż to za plan i dlaczego jest nam potrzebny?

– Nie bez powodu Usignolo przyjechał dziś później – konspiracyjnie zaczęła pani Piavanti – Niestety mam problemy finansowe, a on zna osoby, które mogłyby mi pomóc.

– Ja ci mogę pomóc – stwierdziła córka Rodriga Borgii.

– Miło mi, może jeszcze o tym porozmawiamy. – Mówiąc to, Emiliana pocałowała gospodynię. – Jednak przyjechaliśmy do Subiacco specjalnie w tym celu, więc chcielibyśmy dokończyć sprawę.

– Rozumiem.

– Usignolo czekał dziś na ową osobę, ale posłaniec przyniósł wiadomość, że przybędzie wieczorem – wyjaśniła. – Musimy więc cię opuścić, obydwoje lub przynajmniej on sam.

– Jak się ma do tego twój plan?

– Możesz się przebrać w mój strój i pojechać z Usignolem do naszej rezydencji – wyjaśniła pani Piavanti. – To nie powinna być długa rozmowa, a potem będzie już cały twój.

– No nie wiem… – Lucrezia miała wątpliwości, ale i wielką ochotę na taką przygodę. Potrzebowała rozrywki, a te mury i okolica ją przygnębiały.

– Wrócicie o świcie, kiedy wszyscy będą jeszcze spali – kusiła Emiliana. – Nikt się nie dowie, a ty będziesz mogła się przekonać jak sprawnym kochankiem jest mój przyjaciel.

Ostatnie zdanie przekonało córkę papieża. Zanim się przebrała, oznajmiła służbie, że goście ich opuszczają i zażądała, aby nikt już nie przeszkadzał jej w odpoczynku. Przebrała się szybko i przemykając korytarzem opuściła rezydencję. Nikt nawet specjalnie nie zwracał na nią uwagi. Rozsiadła się wygodnie w krytym powozie i podekscytowana uściskała oraz ucałowała Usignola. Z trudem się powstrzymywała – miała ochotę już teraz rozpocząć miłosną grę.

Po przejechaniu sporego odcinka drogi, zatrzymali się w niewielkim zagajniku. Niebo było już zasnute ciemnymi chmurami, między drzewa wkradał się mrok.

– Czemu się zatrzymaliśmy? – zaciekawiła się Lucrezia.

Dopiero milczenie i nieruchome oblicze minstrela sprawiły, że poczuła niepokój.

– Co się dzieje, Usignolo!? – Uniosła się nerwowo z siedzenia.

Z cienia wyłoniła się kobieca zakapturzona postać. Pomimo narastających ciemności papieska córka dostrzegła urodę tajemniczej niewiasty.

– Pani, nie męcz naszego barda pytaniami! – usłyszała spokojny głos nieznajomej. – On wykonuje tylko to, co mu nakazałam.

– Kim jesteś? – Lucrezia próbowała wyjść z powozu, ale drogę zagrodzili jej dwaj milczący mężczyźni, którzy niczym duchy wyłonili się zza pleców zakapturzonej.

– To nieistotne. Ważne, kim ty jesteś.

– Jestem…

– To nie było pytanie. – Nieznajoma wsiadła do powozu. – Wystarczy ich już zresztą!

Stanowczym gestem nakazała Lucrezii siadać i zajęła miejsce obok niej. Dwaj milczący mężczyźni usadowili się naprzeciwko.

– Co się dzieje!? – W głos papieskiej córki wkradł się strach.

– Powiedziałam: dość pytań!

– Ale..

– Twój los zależy teraz ode mnie – wyjaśniła spokojnie nieznajoma. – Bądź zatem posłuszna!

– A jeśli nie!?

– Wolałabym nie kazać cię zabić. – Blady uśmiech kobiety przyprawił papieską córkę o dreszcze.

Była przerażona i zdezorientowana, mimo to gniew niemal rozsadzał ją od środka. Jeśli tylko nadarzy się okazja Usignolo i Emiliana zapłacą za ten podstęp.

– Ty wracaj do siebie! – Nieznajoma kiwnęła na minstrela, a potem rzuciła w stronę woźnicy. – Ruszajmy!

Bez pośpiechu opuścili zagajnik. Powóz z uprowadzoną Lucrezią ruszył w jedną stronę, a bard zwany Usignolem w drugą.

****

Costanza nie miała problemu ze znalezieniem właściwych osób do realizacji swojego planu. Bardzo szybko przypomniała sobie o Orsoli Carappi, rozwiązłej córce jednego ze znacznych kupców weneckich. Mężczyzna, za którego wydano ją za mąż, szybko zraził się do rozrzutnej i rozpustnej niewiasty, po czym zupełnie od niej odsunął. Brat, który po śmierci rodziców odziedziczył cały majątek, też się jej wyparł i odmówił pomocy. Pozostawiona sama sobie Orsola borykała się z wieloma problemami, z którymi radziła sobie, wykorzystując miłosne talenty. Wiodło jej się różnie – już dwukrotnie Costanzy zdarzyło się wybawiać ją z dużych kłopotów. Do tego córka weneckiego kupca związała się z nieciekawym typem, jakim był niejaki Jacopo. Przedstawiał się jako artysta, trochę minstrel, trochę poeta, a tak naprawdę był lekkoduchem i obibokiem, który nie splamił się w życiu pracą. On również żył z łaskawości bogatych kobiet złaknionych towarzystwa przystojnego młodzika.

Ta para od razu wydała się Costanzy idealna do zadania, które miała zrealizować.

Orsola, znana Lucrezii Borgii jaki pani Piavanti, pożądliwie zerkała na cztery sakiewki leżące na niewielkim stoliku. Nie inaczej też spoglądał w ich stronę Jacopo, czyli Usignolo.

Costanza nie miała wątpliwości, że ta para chce jak najprędzej poczuć się właścicielami owej małej fortuny.

– To wasze, jak obiecałam – stwierdziła, przechodząc szybko do rzeczy. – Zapracowaliście sobie, ale uprzedzam was, że ci ludzie nie zostawiają podobnych zniewag bez kary, więc…

– Wiemy, co chcesz powiedzieć, pani – weszła jej w słowo Orsola Carappi. – Mamy się mieć na baczności, najlepiej gdzieś daleko stąd, prawda?

– Dokładnie tak – przyznała panna Belfanti. – A teraz żegnam was, zapomnijcie o mnie i o tym, co się działo przez ostatnie dni!

– Tak zrobimy – mruknął Jacopo.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za Costanzą, oboje rzucili się w stronę stolika, na którym leżały sakiewki.

– 4 –

Margherita de Corti była z siebie dumna.

Wszystko przebiegało na razie tak, jak sobie założyła. Z satysfakcją obserwowała zadziwienie i podziw Dantina, który z atencją równą jej własnej śledził, jak rozwija się znajomość Rodriga Borgii z Beatrice. Były w Rzymie ledwie od dwóch tygodni, a papież zdawał się być coraz bardziej zauroczony jej bratanicą.

To była ich czwarta wizyta w papieskiej rezydencji, od kilku dni zaś spotykali się z rzymskim władcą codziennie. Uwadze doświadczonej i wyczulonej na takie sprawy Margherity nie uszedł fakt, że podczas kolacji Aleksander VI niemal przebierał nogami, by choć na chwilę zostać sam na sam z Beatrice.

Doszła do wniosku, że dziś mu na to pozwoli. Uzgodniła to zresztą z bratanicą.

– Wielce szczęśliwy to traf, że Dantin zaprosił was do Rzymu – stwierdził rozpromieniony papież.

– Po prawdzie, Wasza Świątobliwość, to myśmy się wprosiły, korzystając z jego łaskawości – sprostowała uprzejmie Margherita.

– To nieważne – zaśmiał się hierarcha. – Ważne, że jesteście obydwie w Rzymie, a ja mam obok siebie ten oto skarb.

– Dziękuję, Ojcze Święty – Beatrice, jak przystało na grzeczną pannę, lekko się zarumieniła. – Wielce jesteś łaskawy.

Rodrigo Borgia nie odrywał niemal od niej wzroku, zapominając zbyt często o dobrych manierach i siedzącej naprzeciwko ciotce młodej osóbki.

Wdowa de Corti postanowiła wprowadzić w życie swoje postanowienie.

– Czy Wasza Świątobliwość wybaczy mi jeśli udam się do swoich komnat? – zapytała pewna jego reakcji. – Przyznam szczerze, że jakkolwiek rzymskie życie jest pasjonujące, potrafi mocno zmęczyć taka prowincjuszkę jak ja.

– Przesadzasz, moja droga – grzecznie odparł Rodrigo. – Niejednej rodowitej Rzymiance brak takiej ogłady, jaką ty posiadasz. I szczęśliwie twoja bratanica również.

– Beatrice ma rację, wielce dziś jesteś łaskawy, Ojcze Święty. – Z uśmiechem przyznała Margerita. – Biorę to jednak za dobrą monetę.

– Bardzo słusznie.

– Wracając jednak do mojej prośby…

– Oczywiście, moja droga, jeśli czujesz się znużona, odprowadzę cię do twoich komnat. – Rzymski hierarcha uniósł się z krzesła.

– Nie zawracaj sobie mną głowy, Wasza Świątobliwość. – Wdowa otarła usta chustką i podniosła się od stołu. – Trafię sama, a tymczasem, jeśli nie masz nic przeciwko, Beatrice dotrzyma ci towarzystwa.

Papież – co nie zdziwiło Margerity wcale – nie miał nic przeciwko. Sądząc po jego wyrazie twarzy, było wręcz przeciwnie. Policzki zapłonęły mu jeszcze bardziej, co nie do końca było skutkiem wypitego wina.

– Dobranoc, Ojcze Święty. – Wdowa de Corti skłoniła się na pożegnanie.

Teraz inicjatywa należała do Beatrice.

W pobliżu gościnnej komnaty, którą papież oddawał do ich dyspozycji, gdy przebywały w rezydencji, czekał na nią Dantin.

– Rito, jesteś niesamowita – oznajmił, upewniając się, że nikt ich nie słyszy. – Jak ty to robisz?

– To nie ja, to Beatrice – zaśmiała się, zakrywając twarz dłonią. – Sama jednak jestem zdumiona tempem, w jakim rozwija się sytuacja.

– Jeśli ty jesteś zdumiona, to co ja mam mówić?

– Myślę, przyjacielu, że po dzisiejszym wieczorze twój papież będzie jeszcze bardziej przypominał tego człowieka, jakim chciałbyś go widzieć – stwierdziła wdowa.

– On już się bardzo zmienił – przyznał Mateo. – Uspokoił się, rzadko wybucha gniewem i jest bardziej skory do wysłuchania moich racji.

– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zarówno ty, jak i ja osiągniemy swoje cele – powiedziała Margherita. – Naprawdę czuję się zmęczona, wiec wybacz, ale cię opuszczę.

– Jasne, Rito, śpij dobrze.

– Ty również.

Jednak tej nocy sen nie był Dantinowi dany. Zanim przyłożył głowę do poduszki, usłyszał natarczywe walenie w drzwi.

– Kto tam?

– Otwieraj szybko, Dantinie, to ja. – Rozpoznał głos Michelotta.

Poderwał się z łoża, bo pojawienie się zausznika Cesara nie wróżyło nic dobrego.

– Co się stało? – zapytał, ubierając się w otwartych drzwiach.

– Papież miota się po całej komnacie – rzucił nerwowo Michelotto. – Jest przerażony i rozwścieczony…

– Ale dlaczego?

– Posłaniec przyniósł dwie wiadomości. Cesare i Lucrezia zniknęli, prawdopodobnie zostali porwani.

Dantin poczuł nieprzyjemnie mrowienie na karku. Czuł, że wrogowie Borgiów nie poprzestaną na jednym nieudanym zamachu.

cdn…

Przejdź do następnej części – Dantin cz. III

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Klimatyczne opowiadanie, Sinfulu – gratulacje! Wybrałeś arcyciekawą epokę na tło swojej opowieści, już sam ród Borgiów stanowi znakomity motyw dla długiej i pikantnej historii.
Oj, martwię się o Beatrice, podzielam w tym względzie całkowicie obawy Dantina. Chyba, że jednak okaże się bardzo sprytna i cyniczna.
Nie każ nam zbyt długo czekać na ciąg dalszy:-)

Witam,
Część druga "Dantina" ujrzała wreszcie światło dzienne. Muszę wszem i wobec przyznać, że to było najbardziej "po grudzie" pisany przeze mnie tekst. Obowiązki, uroczystości i ogólnie realne życie skutecznie zabierało mi potrzebny na to czas. Gdy już udało mi się przysiąść w tym celu udawało mi się napisać średnio 2 akapity. To było tez między innymi przyczyną tego, że Alessandro Magno (znany tu bardziej jako Megas Aleksandros) naprawdę miał co robić korygując moje rozliczne lapsusy, błędy i głupoty, których nie brakło w poszczególnych linijkach. Za to chcę mu podziękować najszczerzej i najmocniej jak potrafię – szacunek kolego.
Ostatecznie jednak udało się i mam nadzieję, że ta część nie zawiedzie waszych, drodzy Czytelnicy oczekiwań.

@Miss.Swiss – dziękuję za dobre słowo, tym bardziej, że z Twoich ust ono pochodzi. Czasem przyznam Ci się, że myślę, czy nie wybrałem za ambitnie, czy nie "skopię" tematu, ale stało się, więc pozostaje mi starać się i doprowadzić historię do końca. Co do samej Beatrice – nie będzie ona na pewno postacią wiodąca w opowiadaniu, ale odegra dosyć ciekawą rolę. Tyle mogę zdradzić ;-).
Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam.
SP

Nareszcie historia ta znalazła swój ciąg dalszy! Bardzo się cieszę:-) jest ciekawie i emocjonująco choć mniej o samym Dantinie a więcej o zwariowanej rodzince Borgia. Z Lukrecji jest pocieszna idiotka, Cesare to pierwszej wody sadysta, a sam papież – stary cap i satyr. Ale i tak czyta się o nich symaptycznie:-) udana kontynuacja!

Absent absynt

Witaj, Sinfulu!

Nie przesadzaj, tych "lapsusów, błędów" nie było tak wiele, a już "głupot" to prawie nie pamiętam 🙂 Za podziękowania dziękuję i polecam się na przyszłość.

Co do drugiej części "Dantina" – Autor wykorzystuje ten rozdział do wielce potrzebnego w opowieści tej skali "poszerzenia kadru". Pojawiają się nowe wątki, a postacie, które dotychczas miały drugorzędne znaczenie zyskują wielce potrzebny "czas antenowy". Sam tytułowy bohater schodzi na dalszy plan, mamy za to możliwość przyjrzenia się papieskiej rodzinie. Przy okazji wzmaga się moralny relatywizm fabuły – bo przecież nie sposób uznać Borgiów za typowych protagonistów, a w końcu Dantin, bohater z którym mamy się, jak rozumiem, identyfikować, działa w ich interesie. Cesare pokazuje się od najgorszej strony, zaś Aleksander VI jest nawet trochę żałosny w swych próbach powstrzymania biegu czasu i podtrzymania trybu życia rozwiązłego młodzieniaszka. Z całej menażerii najnormalniejsza wydaje się Lukrecja, ale ona z kolei grzeszy naiwnością i brakiem czujności, co w brutalnym świecie polityki renesansowych Włoch może ją drogo kosztować.

Sinful stworzył interesującą galerię dość odpychających typów ludzkich – jego Borgiowie przypominają trochę Lannisterów, lecz nie ma wśród nich żadnego Tyriona. Ciekaw jestem, czy Czytelnicy będą skłonni kibicować takiej drużynie, nawet jeśli gra w niej dość sympatyczny Dantin. Duże znaczenie będzie miało to, jak zostaną pokazani ich przeciwnicy. Jeśli będą jeszcze straszniejsi, może Borgiom uda się pozyskać sympatię odbiorców. Zobaczymy!

Co do akcji (uwaga, odrobina spoilerów) – choć wydarzyło się wiele, mam wrażenie, że to dopiero przygrywka do konfrontacji, jakie będą miały miejsce dalej. Rodzina Borgiów święciła triumfy – i nagle wszystko się zmieniło. Znalazła się w głębokiej defensywie. Czekam na to, aż Dantin, bawiący się w tym odcinku w papieskiego stręczyciela, zacznie poważne działania. Dość tych wakacji na rzymskim dworze! Trzeba znowu ruszyć w podróż po Italii, podczas której będą spadać głowy (a także suknie pięknych dam). Do czynu, Dantinie!

Cieszę się, że Sinful przerwał na razie pisanie krótkich "jednostrzałowców" i wziął się za projekt znacznie bardziej ambitny, złożony i rozbudowany – historyczną serię. Wreszcie moja "Opowieść helleńska" zyskuje sobie konkurenta – od czasów "Żegnaj Lizbono" Miss.Swiss była w tym gatunku trochę osamotniona 🙂 Życzę Autorowi wielu pomysłów na kolejne rozdziały – no i mnóstwo odcinków! Chcę zanurzyć się w świecie renesansowej Italii, w świecie olśniewająco pięknej sztuki i szokujących intryg, sadystycznych książąt, rozpustnych niewiast i kardynałów łączących w sobie okrucieństwo i lubieżność. Mam nadzieję, że będzie mi to dane jak najczęściej! Sinfulu, nie daj nam czekać zbyt długo na kolejną wyprawę w przeszłość.

Pozdrawiam serdecznie, tradycyjnie już jako
Alessandro Magno

Megas Alexandros- oj nie zyskuje;]
Uwagi: mało opisów, historia leci jak najebany koń wyścigowy po alejach ujazdowskich- u Ciebie Megasie wędrówki po Antycznej Grecji i imperium Persów były świetnym uzupełnieniem akcji
dwa:praktycznie brak odniesień do odczuć bohaterów co spłyca charakter postaci.
po trzecie: gromnica ma z metr- jeśli w pochwę Serafiny weszła jedna trzecia, jak piszesz, to zazdroszczę Serafinie;]
po czwarte: też cieszę się z historycznego opowiadania.

Spokojnie, myślę, że Sinful dopiero się rozkręca!

Pierwsze odcinki Opowieści helleńskiej też miały sporo mankamentów. Lubię myśleć, że wraz z rozwojem tej historii stopniowo je eliminowałem… Co do uwag: owszem, chętnie widziałbym w następnych częściach więcej "realiów epoki" i generalnie pogłębienia obrazu opisanego świata. Tak, by móc go lepiej poczuć, a nawet zobaczyć oczyma wyobraźni. W miarę pojawienia się większej ilości deskrypcji siłą rzeczy zwolni akcja, co powinno rozbroić Twój zasadniczy zarzut, Seeleverkoperze 🙂

Jeśli chodzi o uczucia bohaterów: w literaturze pięknej istnieje co najmniej kilka sposobów na opisywanie bohaterów. Jednym jest oczywiście "wejście do głowy" postaci i szczegółowa relacja z ich procesów myślowych, emocji itd. Sinful robi to do pewnego stopnia z Dantinem, natomiast w przypadku pozostałych osób dramatu rzadko sięga po te instrumentarium. Innym sposobem jest opisanie postaci poprzez jej słowa i czyny – i pozostawienie Czytelnikom swobody wyciągania wniosków. Nazywa się to behawioryzm i stosowane było np. przez Ernesta Hemingway'a 🙂 Tak więc mi wcale nie brakuje "odniesień do uczuć bohaterów". Mogę się ich domyślać z ich słów oraz czynów.

Na gromnicach się nie znam, ale szybka kwerenda na allegro pozwoliła mi znaleźć takie długie na 43 cm 🙂 Natomiast Serafinie nie ma czego zazdrościć – jeśli faktycznie nabito ją na 33 cm świecy, to musiało to być dość bolesne doświadczenie…

Skoro podobnie jak ja cieszysz się z historycznego opowiadania, może też się kiedyś pokusisz na takie? Od dostatku głowa nie boli 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Okey- z gromnicą pomyłka-więc zwracam honor autorowi. Twoje pierwsze opowiadanie jakie pamiętam, dotyczące spotkania z królową w Sparcie;] cóż….było apetyczne.
Co do opisów bohaterów nie wymagam stosowania metod Faulknerowskich- i jego opisów, ale dialogi to dla mnie zbyt mało by ocenić relacje( brak plastyczności).

Podsumowując- rozumiem metodę jednak dostrzegam jej niedoskonałość. Może to ten brak czasu o którym wspomina autor.

Mi sie po prostu bardzo podoba. I tyle! Devon

@Seel… itd 🙂
po 1 primo: sam uwielbiam Opowieści Megasa i nawet nie próbuję przekonywać nikogo, że równam poziomem. Nigdy nie cierpiałem na przerost ambicji, a od zawsze na "zaniżone poczucie wartości". Od czasu do czasu wydaje mi się, że zaproszono mnie tutaj, abym stanowił tło (tyle, że z uroda u mnie też nie do końca najlepiej). Jednak "najebany koń" – ciekawe, hmmm…
po 2 primo: nie ten Autor.. Nie przepadam za natłokiem psychologii i zagłębianiu się w ludzki mózg. Owszem jakieś próby podejmuję, ale wiodącym Autorem w tym temacie nigdy nie będę. Sorry.
po 3 primo: sprawa gromnicy – powiem szczerze, podziwiam aż tak analityczne podejście do tekstu. Serafino wybacz – nie chciałem Ci zafundować 30 cm parafiny w …, wiadomo gdzie. Słowa "gromnica" użyłem może niefortunnie, ale w celu
takim ,aby nie powtarzać bez końca wyrazu "świeca". Ot cała tajemnica.
po 4 primo: cieszę się, że się cieszysz.
@Devon
Dziękuję.

Bardzo dobre opowiadanie! Czekam na następne części. Drobne mankamenty nie rzucały mi się w oczy.

Mustafa

Podzielę zdanie Kopra o braku większego wniknięcia w kliamt i realia epoki. Opowieść skupia się na akcji. Ta toczy się wartko, wręcz rozlewa szerokim nurtem. Ciekaw jestem, w jaki sposób autor zbierze liczne, zarysowane wątki.

Kolejny soczysty odcinek. Niektórzy historycy starali się wybielić nieco Lukrecję. Twierdzili że jakoby Lukrecja wcale nie odznaczała się tak”genetyczną” rozwiązłością jak Cezar i Rodrigo lecz była do wielu rzeczy zmuszana. Jestem pod wrażeniem opisu pokuszeń 😉 deprawacji. Ale tych nieudawanych bo dwulicowa gra Beatrice nieco mnie zniechęca, ale … polityka, tak samo plugawa i załamana.

Czytam z przyjemnoścìą i zaciekawieniem. Pozdrawiam

Napisz komentarz