Ravenscar: Początek (Smok Wawelski)  3.75/5 (112)

27 min. czytania

To był piękny ślub. Białe róże, którymi udekorowany był cały kościół, zaczęły więdnąć dopiero po tygodniu. Życie Oliwii zwiędło, zanim jeszcze kwiaty zdobiące tego dnia światynię zostały zasadzone. W czasach, które wam przedstawię, o zamążpójściu decydowały siły znacznie potężniejsze niż miłość dwojga ludzi. Były to: pieniądze i wola rodziców. Dziewczyna pochodziła z dobrego domu z tradycjami. Jej ojcem był właściciel ziemski, do którego należały rozległe połacie południowej Szkocji. Ktokolwiek tam mieszkał, lub chciał kupić ziemię, z pewnością słyszał o Jamesie Nessie. Kiedy zatem Oliwia Ness osiągnęła wiek, jak na tamte czasy dojrzały, zaczęli zjeżdżać się kawalerowie, zainteresowani ręką córki znamienitego człowieka.

Pisać można by długo o wymyślnych podchodach zarówno do pięknej panny, jak i jej rodziców, którzy mieli zadecydować o tym, kogo w końcu poślubi Oliwia. Ostatecznie, wybrankiem okazał się mieszkający w Anglii, na północ od Scarborough w hrabstwie York armator, Ethan Raven. Niemal pięćdziesięcioletni wówczas mężczyzna stał się w oczach rodziców Oliwii najlepszym kandydatem, wykorzystując sposób, o którym dziewczyna miała się nigdy nie dowiedzieć. Zaoferował najwięcej.

Biedna panienka wypłakała morze łez, kiedy dowiedziała się, że jej mężem ma zostać bodaj trzy razy starszy od niej, wąsaty, nieokrzesany, nieznany jej mężczyzna o obcym akcencie. Jej rola w tym małżeństwie też miała być przesądzona. Ethan nie posiadał jeszcze dzieci, gdyż jego pierwsza żona przez długie lata nie zachodziła w ciążę, a w niedalekiej od opisywanego momentu przeszłości zmarła w tragicznym wypadku. Pewne więc było, że małżeństwo ma na celu spłodzenie jak najszybciej potomka fortuny. Dla młodej i delikatnej Oliwii było to niczym kara za winy, których nie popełniła. Pamiętać należy, że w tych czasach porody często kończyły się śmiercią matki, więc los dziewczyny był nie do pozazdroszczenia.

To był piękny ślub. Białe róże, którymi udekorowany był kościół tryskały świeżością. Oliwia w długiej białej sukni, równym krokiem zmierzała na szafot małżeństwa z człowiekiem, którego nie kochała, człowiekiem, którego nie znała, człowiekiem, którego się bała. Jej kat, ubrany w czarny frak, trzymał w ręku cylinder i czekał przy gilotynie klęcznika, aby ściąć ostatni promyk nadziei, ostatnią iskrę szczęścia, tlącą się w dziewczynie. W owych czasach kobiety były bardzo wrażliwe. Matka Oliwii płakała przez całą mszę i wesele. Łzy szczęścia spływały po jej szkockich policzkach, by po chwili otarte koronkową chusteczką trafić do kieszeni nowej sukni, kupionej za cenę wolności córki. Oliwia też płakała. Płakała tydzień przed ślubem, płakała dzień przed nim. Płakała także miesiąc po nim. Cnota została jej odebrana zgodnie z tradycją w noc poślubną. Nie czuła, że coś daje. W głowie krążyły myśli tylko o tym, że coś należące tylko do niej, coś najcenniejszego jest jej odbierane. Odbierane siłą obyczaju. Śnieżnobiały sufit to jedyne co pamiętała. Resztę starała się wyprzeć ze swojej pamięci, jak tylko potrafiła najdokładniej. Ból i sufit. Ból, sufit i oddech przesiąknięty whisky. Ból, sufit, whisky i zapach tytoniu. O tym wszystkim tak bardzo chciała zapomnieć. Przerażające, jak niesprawiedliwa, krzywdząca, a po czasie zobojętniająca potrafi być tradycja, obyczajowość i kultura, w której się żyje.

Dzień za dniem mijał sennie i przygnębiająco, jak mgły okalające wzgórza, które Oliwia wspominała jeszcze z dzieciństwa. Była teraz nieopodal, ale też zbyt daleko od tych terenów. Zaledwie kilkanaście mil na północ od rozwijającego się prężnie Scarborough, w którym cumowały statki Ethana, postanowił on wznieść rodzinną posiadłość. Miał w niej znaleźć swoją ostoję on, jego małżonka oraz ich przyszłe dzieci. Plan został przygotowany, dom wzniesiony. Zajęło to 5 lat, ale jednego w tym wszystkim brakowało – potomka. Mężczyzna, który młody już nie był, stał się jeszcze bardziej nerwowy. Często wybuchał, niekiedy kończyło się to zaczerwienieniami i sinymi plamami na ciele Oliwii. Dwudziestokilkuletnia już kobieta stała się w okolicy powodem do plotek. Rzadko bowiem zdarzało się, aby w takim wieku, a przede wszystkim po tylu latach małżeństwa nie mieć jeszcze dzieci. Co mniej rozgarnięci mieszkańcy wietrzyli w tym nawet diabelskie czy demoniczne sztuczki.

Ethan przechadzał się po swojej ziemi. Doglądał prac związanych z budową muru dookoła posiadłości. Okolice domu porastał gęsty, liściasty las. Drzewa, a zwłaszcza gęsto porośnięte krzaki i zagajniki skutecznie ukrywały przed ciekawskim okiem  leśne odmęty. Mężczyzna przedzierał się przez gęstwinę, która raniła i smagała jego twarz i ręce. Cienie rzucane przez wysokie, dostojne dęby skutecznie odbierały dostęp do słońca nisko rosnącym krzewom, których nazw nie znał. Wiedział o nich tylko jedno. Posiadały na całej długości powyginanych gałęzi ostre jak szpilki kolce. Ich długość bez problemu pozwalała na przekłucie dłoni na wylot. Wolał tego nie sprawdzać, jednak półmrok sprawiał, że nie wszystkie czyhające na niego zagrożenia były dobrze widoczne.

Nie mogąc poradzić sobie z oporem roślinności, już miał zawrócić i poszukać innej drogi. Wtem jego wzrok przykuł ognisty kolor, który na ułamek sekundy mignął między bujną krzewiną. Cichy szept, co do którego nie był pewien, czy nie jest  jedynie wytworem jego wyobraźni, zapraszał dalej. W mroku, który wraz z pojawieniem się ognistego koloru jeszcze się pogłębił, Ethanowi zdawało się, że gałęzie, a przede wszystkim ostre kolce rozsuwają się nieco, dając mu bezpieczne przejście. Nie wiedząc czy to ułuda, majak czy diabelska sztuczka, powoli wyciągnął dłoń w kierunku jednej z gałęzi. Cienie, które ogarniały w tej chwili większą część gęstwiny sprawiały niesamowite wrażenie. Wyglądało, jakby konar oddalał się wraz ze zbliżaniem się do niego dłoni mężczyzny. Czuł, że ostry jak igła cierń już miał dotykać i kaleczyć naskórek na czubku jego palca, kiedy nie wiedzieć w jaki szatański sposób gałązka, na której się znajdował, odsunęła się płynnym ruchem, odsłaniając kolejne cale gęstwiny. „Chodź Ethanie, chodź i zdobądź mnie” słowa w jego głowie mieszały się z szelestem liści, którymi poruszał chłodny wiatr. Nie potrafił zdecydować czy ten tajemniczy głos jest wytworem działającej w tej chwili bujnej wyobraźni, czy też pochodzi gdzieś z gęstwiny, zachęcając go do dalszego przedzierania się. Na wysokości głowy zauważył dosyć grubą gałąź, z której wystawało znacznie więcej kolców niż z innych. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na połyskującej w stłumionych, ledwie przebijających się promieniach popołudniowego słońca nitce w kolorze miedzi. Już miał ją złapać, aby przyjrzeć jej się bliżej, gdy tajemniczy głos po raz kolejny zawołał „Chodź Ethanie”. Tym razem był niemal pewny, że słyszał go w samym środku głowy. Jednak zaproszeniu towarzyszył zalotny śmiech, który, jak mu się zdawało, dobiegał z gęstwiny.

Mężczyzna dotarł do miejsca, w którym zarośla lekko się przerzedzały. Ujrzał tam przemykające pomiędzy drzewami dziwo. Bez trudu rozpoznał kształty młodej kobiety. Chciał przyjrzeć się jej uważniej, jednak szybkość i płynność z jaką się poruszała sprawiły, że jedyne co utkwiło mu w pamięci, to bujne, ogniste włosy oraz ciało skryte pod jasnym, przewiewnym materiałem. Niezdarnymi ruchami rąk pomógł sobie z odgarnięciem gałęzi, dzielących go od miejsca, w którym przed chwilą znajdowała się rudowłosa postać. Zrobił to na tyle nieuważnie, że jeden z kolców wbił się w jego dłoń, a inny zadrapał odsłoniętą skórę na szyi. W końcu, po kilku sekundach przedzierania się przez gąszcz gałęzi i drewnianych szpilek, udało mu się wyjść na polanę. W tym miejscu był pierwszy raz w życiu. Pomimo tego, że znał dobrze teren wokół domu, nigdy nie zapuszczał się w gęstwinę trudnych do przejścia krzaków. Myślał, że ciągną się one aż do wznoszonego właśnie muru. Polana miała kształt okręgu o mniej więcej dziesięciojardowej średnicy. Kiedy patrzył na nią z miejsca, w którym wynurzył się spomiędzy drzew, zdawało mu się, że jest idealnie wytyczona. Na jej obszarze nie rosła trawa. Ziemia była wypalona, a wszelka drobna roślinność uschła. Jego uwagę zwróciły dwa szczegóły. Pierwszym z nich było pięć niewielkich kamieni, leżących na obrzeżach polany. Ethan stał obok jednego z nich. Pozostałe cztery były ustawione po obu stronach tak, że odległości pomiędzy nimi były w miarę równe. Widać było, że raczej zostały położone przez człowieka, niż trafiły tam przypadkiem. Żadne zwierze czy inna istota nie mogła przecież ułożyć ich z taką precyzją. Szósty kamień różnił się od pozostałych, znacznie większy i płaski, podobny do półki skalnej, porośnięty na większej części mchem. Był tak duży, że bez problemu zmieściłby się na nim leżący człowiek. Stał idealnie na środku polany. „Podejdź Ethanie”, głos w głowie mężczyzny był teraz jeszcze wyraźniejszy. Spojrzał przed siebie i zobaczył niknącą w gęstwinie postać kobiety. A może mu się tylko zdawało? Niepewnym krokiem podszedł do centralnego kamienia, by przyjrzeć mu się bliżej.

– Dotarłeś w końcu Ethanie – głos, który do tej pory przenikał jego głowę, stał się nagle bardzo realny, bliski. Mężczyzna był pewien, że dochodzi zza jego pleców. Odwrócił się i cofnął o krok. Nie dalej niż dwa jardy od niego stała młoda kobieta o ognistorudych włosach. Ubrana była jedynie w jasny materiał, założony bezpośrednio na gołe ciało. Można było to dostrzec bez problemu, gdyż lekko prześwitująca tkanina zupełnie nie kryła tego, co znajdowało się pod nią.

Kobieta miała jasną, wręcz bladą cerę. Ethan nigdy nie widział tak głębokich i hipnotyzujących oczu. Ich zieleń współgrała z kolorem liści, które nie wiedzieć skąd pojawiły się na gąszczu gałęzi, jakie oplatały teraz polanę. Krwiste usta były lekko otwarte. Oddech nieznajomej był spokojny i lekki.

– Kim jesteś i co robisz na mojej ziemi? – otrząsnął się z paraliżu, który go owładnął i zapytał stanowczym głosem.

– Moje imię nic Ci nie powie, możesz więc nazywać mnie Lili. Kwestia tego, czy to twoja ziemia, jest sporna. Miejsce, w którym się znajdujemy, od wieków należy do nas – odparła równie stanowczo nieznajoma. – Jestem tu, by spełnić twe pragnienie Ethanie, jestem tu po to, by ofiarować ci potomka. Syna godnego miejsca, w którym wybudowałeś swą posiadłość.

– Nie wiem kim jesteś kobieto, ale najwyraźniej postradałaś zmysły jeśli myślisz, że będziesz matką moich… – mężczyzna nie dokończył, kiedy przenikliwy głos Lili dał się słyszeć nie tylko w uszach, ale też w całej głowie, był głośny, stanowczy, nie znoszący sprzeciwu.

– To ty będziesz nasieniem i pożywką moich dzieci, Ethanie. Jeszcze dziś wrócisz do mnie. Jeszcze dziś wrócisz i będziesz błagał o pomoc. Będziesz błagał i spełnisz wszystkie moje życzenia – głos kobiety rozbrzmiewał w głowie długo po tym, jak skończyła mówić. Był coraz bardziej przenikliwy, docierał do najgłębszych zakamarków duszy mężczyzny. Stawał się nieznośny, raz piskliwy, raz charczący. Poczuł silne ukłucie w uszach, tak jakby ten głos ranił, wbijał mu szpikulec w bębenki.  Złapał się za uszy, docisnął do nich dłonie, tamując dopływ dźwięków, jednak głos Lili nie ucichł. Przeciwnie, stawał się coraz bardziej przenikliwy. Pod mężczyzną ugięły się kolana. Jedno z nich dotknęło ziemi, by zapobiec upadkowi. Zamknął oczy i wtedy momentalnie ból ustąpił.

Klęczał tak chwilę w bezruchu, bojąc się unieść powieki, aby cierpienie nie wróciło. Kiedy poczuł ciepło promieni słonecznych na policzku postanowił zobaczyć, co się dzieje. Otworzył oczy i spostrzegł, że jest w miejscu, w którym pierwszy raz usłyszał zapraszający głos. Na prawo od niego znajdowała się gęstwina. Na lewo można było między drzewami zobaczyć w oddali robotników wznoszących mur, który miał odgradzać posiadłość od ciekawskiego wzroku miejscowych. Postanowił nie kontynuować doglądania prac przy budowie. Szybkim krokiem skierował się w stronę domu. Kiedy wszedł na dziedziniec, zauważył biegnącą w jego stronę służącą. Była wyraźnie przerażona.

– Proszę pana, proszę pana… szybko… proszę szybko… z panią dzieję się coś złego – krzyczała pokojówka, łapiąc między słowami odrobinę powietrza. W jej oczach widać było błaganie o pilne spełnienie prośby.

– Co się stało kobieto! Mów, gdzie jest moja żona! – Ethan potrząsnął służącą. Trzymał jej ramiona tak mocno, że z pewnością zostawił na jej skórze siniaki.

– Pani Oliwia przechadzała się po ogrodzie, kiedy zemdlała. Gdy do niej dobiegłyśmy, odzyskała przytomność, ale jej ciało rozrywa wewnętrzny ból. Proszę szybko, chodźmy do niej!

Chwilę później mężczyzna wbiegał już przez wysokie, solidne drzwi do obszernego hallu, dalej schodami, które pokrywał czerwony dywan wspiął się na pierwsze piętro i skierował na koniec korytarza, gdzie mieściła się sypialnia jego żony. Po wejściu do pokoju zauważył uwijające się w pośpiechu dwie pokojówki, które donosiły co chwile doktorowi, stojącemu nad zwijającą się z bólu kobietą czyste bandaże, fiolki i narzędzia z czarnej skórzanej torby, leżącej na stoliku w drugiej części pokoju.

– Doktorze, co z nią? – drżącym głosem zapytał mężczyzna, zbliżając się do łóżka.

– Nic jeszcze nie wiem, przybyłem dosłownie chwilę przed panem. Proszę wyjść i pozwolić mi pracować – słowa lekarza brzmiały tak stanowczo, że Ethan nawet nie śmiał protestować. Gdyby wypowiedział je każdy inny mieszkaniec okolicy, mogłoby się to skończyć dla niego źle, gdyż Raven nie znosił, kiedy wydawało mu się polecenia. Każdy, tylko nie doktor. Dla niego czuł prawdziwy szacunek, dlatego też powoli, bez słowa wycofał się z pokoju.

Czas spędzony na korytarzu dłużył mu się niemiłosiernie. Chodził od jednej ściany do drugiej, co jakiś czas wsłuchując się w odgłosy dobiegające z sypialni. Zaczynało się robić już ciemno, a ze względu na sytuację nikt nie zadbał o zapalenie lamp naftowych rozświetlających długi, pokryty ciemnymi tapetami korytarz. Znajdował się on w głębi domu tak, że nie dochodziły do niego promienie z żadnego okna, dlatego też panował tam mrok. Dostrzeżenie wzorków pokrywających wazon, który stał jakieś trzy jardy od wejścia do pomieszczenia, w którym leżała Oliwia graniczyło z cudem. Ethan zatrzymał nawet na chwilę na nim wzrok, lecz z tej odległości miał raczej wrażenie, że wzory znajdujące się na naczyniu falują, poruszają się i tworzą dziwne kształty, by za chwilę zmienić się jak w kalejdoskopie w zupełnie inny układ linii i kolorów. Zapatrzonego we wzory mężczyznę z osłupienia wyrwał cień, który nagle poruszył się na ścianie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobił to nagle, tak nagle, że wyglądało to jak poruszenie się żywej istoty. Ethan nie był jednak pewien, czy to nie było złudzenie powstałe w wyniku zbyt uporczywego wpatrywania się w wazon. Kilka metrów dalej jednak cień poruszył się znowu, tym razem dużo spokojniej tak, że na ścianie rósł do rozmiarów przykrywających jej większą część, aż w końcu zlał się z ciemnościami, panującymi w dalszej części korytarza, po drugiej stronie schodów, prowadzących do hallu piętro niżej.

Mężczyzna wolnym, niepewnym krokiem skierował się w stronę tamtej części piętra. Mijał już klatkę schodową, pod nim znajdował się hall, rozświetlony przez pojedynczą lampkę, już miał wejść w mrok, który go zapraszał, kiedy rozległ się przerywający grobową ciszę odgłos klamki, a następnie skrzypnięcie drzwi sypialni. Na korytarz wyszedł doktor. Widząc go Ethan zawrócił, zostawił za sobą cienie, które, jak mu się zdawało, wróciły na ścianę i podszedł do lekarza.

– Panie doktorze, co z moją żoną?

– Panie Raven, zrobiłem co w mojej mocy. Pierwszy raz widziałem taki przypadek. Pańska małżonka nie ma objawów typowych dla żadnej choroby. Podałem jej silne leki i zdaje się, że one powstrzymują w tej chwili odczuwanie bólu, bo pewne jest, że ten nie ustąpił, że jest tylko stłumiony lekarstwem. Dostała też proszki nasenne, które pozwolą jej troszkę wypocząć. To nie jest jednak rozwiązanie. W drodze powrotnej zajadę jeszcze na pocztę i nadam telegraf do znajomego doktora medycyny, który pracuje na Uniwersytecie w Oxfordzie. Może on będzie w stanie coś podpowiedzieć. Na razie dałem jej służącej wytyczne, jak często i jakie leki ma podawać pana żonie. Musimy być dobrej myśli, panie Raven. Nigdy w życiu nie spotkałem się jednak z takimi objawami. Wydaje się to być jakiś atak na tle nerwowym, ale z drugiej strony towarzyszy mu ostry ból w okolicach podbrzusza. Podczas badania miałem nawet przez chwilę wrażenie, że coś się w pańskiej żonie…, ale nie, nieważne. To tylko złudzenie, przecież coś takiego jest niemożliwe. Naprawdę muszę skontaktować się z Oxfordem, może oni znają takie przypadki i będą wiedzieć, jak sobie z nim poradzić.
– Panie doktorze proszę mówić, proszę powiedzieć, co się panu zdawało? – Ethan ciągnął lekarza za język.

– Naprawdę nic. Panie Raven proszę wybaczyć, ale muszę już iść, żeby zdążyć przed zamknięciem poczty nadać telegraf. Do zobaczenia – powiedziawszy to doktor minął szybkim krokiem mężczyznę i skierował się w stronę drzwi wejściowych. Ethan śledził go wzrokiem i zdawało mu się, że w ruchach lekarza widzi jakąś nieznośną dla obserwatora chaotyczność, rozchwianie i niepokój. Najlepszym tego dowodem było to, że po zejściu ze schodów niemal przewrócił przechodzącą przez hall służącą, niosącą śnieżnobiały komplet talerzy, które chwilę później miały znaleźć się na stole w jadalni, gdyż zbliżała się już pora kolacji.

Mężczyzna wpatrywał się tępym wzrokiem w drzwi nawet po tym, jak zamknęły się one za doktorem. Z zadumy wyrwało go nagłe poruszenie cieni w głębi korytarza. Wziął stojącą na komódce lampę naftową i zapalił mały płomień. Przekręcił lekko pokrętło i płomień stał się wyraźniejszy, a cienie jakby mniej zagrażające. Trzymając źródło światła przed sobą, wolnym krokiem skierował się w głąb korytarza. Z każdym mijanym jardem miał wrażenie, że cienie cofają się, po chwili jednak spostrzegł, jak bardzo się myli. Stawały się jedynie bledsze, ale w chwili, gdy nie padał już na nie blask lampy naftowej, wracały na swoje miejsce, ciemnymi językami okalając ściany tuż za Ethanem. Poczuł, że po jego plecach przechodzi dreszcz, wywołany zimną kroplą potu, spływającą mu wzdłuż kręgosłupa. Odwrócił się natychmiast, gdyż uczucie to przypominało lekki dotyk, który bardzo go przeraził.

– Kim jesteś?! Gdzie jesteś?! – niemal krzyczał. Odpowiedziała mu cisza. Obrócił się dookoła swojej osi i lampką rozświetlił dokładniej wszystkie zakątki ciemnego jeszcze przed chwilą korytarza. Nie dostrzegł tam nic, co mogło mu zagrozić. Postanowił więc wrócić do pokoju Oliwii i zobaczyć, co z nią.

– Już ci się przedstawiałam Ethanie i wiesz doskonale, gdzie mnie szukać – głos w jego głowie pojawił się znienacka, kiedy mężczyzna miał zrobić pierwszy krok w kierunku sypialni. – Ostrzegałam cię przed konsekwencjami twoich czynów – mózg mężczyzny aż pulsował od przeszywającego bólu i potęgi słów wypowiadanych przez Lili.

Słysząc jeszcze w głowie szyderczy śmiech zerwał się i zbiegł ze schodów. Wychodząc, zdążył tylko zdjąć wiszącą na ścianie w hallu strzelbę. Na dziedzińcu spojrzał jeszcze w stronę domu, zawiesił wzrok na wschodniej części budynku, odnalazł szybko okna sypialni żony, a następnie szybkim krokiem skierował się w stronę lasu, w którym spotkał nieznajomą kobietę. Po kilku minutach był już nieopodal gęstwiny, dokładnie w miejscu, gdzie przedzierał się podczas popołudniowego zdarzenia. Już miał odgarnąć pierwszą warstwę gałęzi pełnych ostrych jak szpilki kolców, kiedy te same się rozstąpiły, tworząc swobodne przejście, okalające Ethana z boków i nad nim. Portal wydawał się być tak idealnie równy, jakby przez wiele lat formowali go najlepsi ogrodnicy. Na końcu tego roślinnego korytarza ujrzał kobietę, którą spotkał tutaj wcześniej. Z każdym krokiem czuł wzbierającą w nim złość i nienawiść wobec tej, która czyniła zło jego rodzinie.

Wyszedłszy na polanę zauważył dwie zmiany. Na kamieniach, leżących na krańcach gęstwiny paliły się wielkie świece. Ogień, który się z nich rodził nie był jednak przyjemnie żółtawy jak w przypadku lampek czy świeczek używanych w domu. Te płomyki były trupioblade. Momentami można było w nich dostrzec nawet jasnozielone odcienie. Przypominały błędne ogniki, wyprowadzające na manowce podróżnych, którzy za dnia nie znaleźli odpowiedniego schronienia i wędrując nocą podążali za światłem pojawiającym się to tu, to tam. Często kończyło się to upadkiem z urwisk lub rozszarpaniem przez dzikie zwierzęta, jednak legenda, która związana była z tymi ognikami zawsze brała górę nad zdrowym rozsądkiem. Mówiono wówczas, że tam, gdzie ognik zatrzyma się na tyle długo, że będzie można do niego podejść, został ukryty wielki skarb. Niesieni zatem chciwością i próżnością nieuważni wędrowcy ginęli często na własne życzenie.

Na środku polany, przy wielkim, płaskim głazie stała Lili. Tym razem ubrana w czarny jak najciemniejsza noc, długi płaszcz, który zakrywał całe jej ciało. Dłonie schowane były w długich rękawach, a głowa przysłonięta obszernym kapturem, który pozwalał jedynie na dostrzeżenie jej krwistych ust.

– Wiedziałam, że wrócisz, Ethanie – szyderczo uśmiechając się rzuciła do mężczyzny. Nie podnosiła głowy, tak że jej oblicze skrywało się pod cieniem rzucanym przez kaptur.

– Ściągnij tę okrutną klątwę z mojej żony, wiedźmo – wykrzyczał mężczyzna podnosząc strzelbę i celując prosto w ciemną postać.

– Stać cię chyba na więcej, Ethanie – głos Lili brzmiał teraz z boku, był też znacznie bliżej. Mężczyzna mrugnął i zobaczył, że ciemna postać zniknęła z celownika jego broni. Szybkim ruchem obrócił się w kierunku, z którego słychać było głos, ale zimna lufa rozwiała tylko ciemną mgłę, która została po stojącej tam przed chwilą kobiecie.

– Zastrzelę cię, klnę się na Boga, że cię zastrzelę, demonie!

– A czymże mnie zastrzelisz, drogi Ethanie? Chyba nie tym co trzymasz w ręku.

Zanim mężczyzna zdołał cokolwiek pomyśleć, poczuł, że kolba jego strzelby, którą trzymał przy ramieniu, zaczyna je oplatać, wić się wokół jego ręki. Lufa stała się mniej stabilna, zaczęła najpierw powoli, a później już coraz szybciej ruszać się na wszystkie strony. Po chwili spostrzegł, że trzyma w dłoni wyrywającego się i wijącego wokół całej ręki czarnego węża, najwyraźniej zdenerwowanego sytuacją, w której się znalazł i bliskiego zaatakowania. Szamocząc się chwilę Ethanowi udało się wyzwolić z objęć gada, który rzucony na ziemię szybko popełzł za najbliższy kamień. Stamtąd wpatrywał się w człowieka, posykując przy tym groźnie.

– Kim jesteś, demonie? – zapytał z coraz większym zrezygnowaniem i przerażeniem w głosie.

– Już ci mówiłam, że możesz nazywać mnie Lili. To imię bardziej pasuje do czasów, w których obecnie żyjesz. Wcześniej nazywano mnie różnie. W Egipcie faraonów oraz w Grecji za czasów jej świetności zwano mnie Lamią, Lilimią i Empuzą. W czasie gdy powstawał świat nosiłam imię Lilith, imię, którego bała się cała Ziemia. Ty możesz nazywać mnie jak tylko chcesz Ethanie. To i tak nie ma żadnego znaczenia.

– A czego chcesz ode mnie potworze, cóż takiego uczyniłem, że dręczysz mnie i moją rodzinę?

– Już ci mówiłam dzisiaj Ethanie, że chcę żebyś był ojcem i pożywką moich dzieci.

– Zwariowałaś, dlaczego ja, dlaczego chcesz tego ode mnie?

– Właściwie nie ma żadnego logicznego, jak na ludzki umysł, powodu. Może dlatego, że tak się opierasz. Może dlatego, że nie potrafiłeś zadbać o własną żonę, może dlatego, że w mrokach nocy błagała wszystkie ciemne siły, aby spotkało cię nieszczęście za to jakim jesteś dla niej mężem? Tak Ethanie, nie jesteś dobrym człowiekiem, może właśnie to przyciągnęło nas do ciebie.

Coraz bardziej zrezygnowany mężczyzna wpatrywał się w demona, nie wierząc w to, co słyszy. Doskonale wiedział, co ma na myśli Lili czy raczej Lilith, która z lubieżnym uśmiechem wpatrywała się w niego. Po głowie krążyły mu różne myśli. Czy rzucić się na nią i próbować udusić, czy uciekać, czy w końcu paść na kolana i zacząć się modlić. W końcu podniósł głowę, spojrzał prosto w uniesione teraz ciemne oczy demona.

– Dobrze, uczynię czego żądasz, ale mam warunek. Klątwa, którą rzuciłaś na moją żonę ma zostać zdjęta. Chcę, żeby ten straszny ból ją opuścił.

– Drogi Ethanie, nie masz za dużo kart przetargowych, ale niech tak będzie. Mogę ci obiecać, że kiedy przypieczętujemy naszą umowę aktem pożądania, ból, który trawi twoją piękną Oliwię ustanie i będzie ostatnim nieszczęściem, które ją spotka aż do jej ś m i e r c i. Klątwa zostanie zdjęta z chwilą, kiedy my skończymy nasz rytuał – Lilith uśmiechnęła się przy tym złowrogo. Widać było, że w jej słowach nie ma krzty dobra. Mężczyzna nie wiedział, na ile może jej ufać, ale nie pozostawało mu nic innego.

– Co zatem mam zrobić, przeklęty demonie? – zapytał zrezygnowany.

– Podejdź do mnie, Ethanie i przypieczętujmy naszą umowę ku uciesze ciemności – kobieta złapała go za rękę i przyciągnęła do siebie. Jej zimne, długie palce tak mocno ściskały jego przedramię, że został na nim trwały, siny ślad. Bez ceregieli wpiła się w usta Ethana. W tym momencie jego ciało przeszył dreszcz. Dłonie i nogi skostniały tak, że nie mógł się ruszyć. Oczy stały się przekrwione, a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości.

Na korytarzu pierwszego piętra posiadłości co jakiś czas było słychać skrzypnięcia drewna, z którego było zbudowane wnętrze domu. Odgłosy te nikogo nie dziwiły. Mieszkańcy domu byli do nich już tak przyzwyczajeni, że nie zwracali na nie najmniejszej uwagi. Każdy zainteresowałby się jednak cieniem, który swym mrocznym kształtem przemieszczał się po ścianie kondygnacji, na której mieściły się sypialnie państwa Raven. Cicho, wręcz bezszelestnie, ciemność, która wcześniej skrywała się w głębi korytarza, sunęła teraz w kierunku pokoju, gdzie znajdowała się pogrążona we śnie Oliwia. Minąwszy główną część piętra – schody prowadzące do hallu – mrok przyspieszył tak, że pierwsze macki, pełzające po ścianie już docierały do drzwi sypialnianych. Nie mogąc dostać się normalną drogą, cień skierował się na podłogę. Bezgłośnie przemknął szczeliną pomiędzy drewnianym progiem i skrzydłem drzwi na chwilę przed tym jak na piętro weszła pokojówka, która miała zanieść chorej lekarstwo zalecone przez doktora. Cień, niezauważony przez śpiącą kobietę szybko przemknął w kąt pokoju, zlewając się z otoczeniem. Nie było to trudne, gdyż noc była bezgwiezdna, niebo zakryte ciemnymi chmurami. Pokojówka weszła z przygotowaną wcześniej miksturą. Postawiła tacę ze specyfikiem na szafce obok łóżka. Delikatnie potrząsnęła Oliwią tak, aby nie wybudzać jej za bardzo, ale by mogła przyjąć lekarstwo. Półprzytomna żona Ethana wypiła specyfik i opadła znowu na poduszkę. Pokojówka szybko zabrała tacę i wyszła. Chora została sama. Prawie. Z narożnika pokoju, w którym zniknął cień stał teraz mężczyzna łudząco podobny do jej męża.

Usta Lilith spijały energię z Ethana. Mimo tego, co widać było na zewnątrz, mężczyzna czuł przechodzący po jego ciele zastrzyk sił witalnych. Nie wiedział dlaczego, ale jego męskość ożyła w spodniach. Czy był to efekt pocałunku demona, czy dotyku piersi, które czuł przez materiał swojej koszuli i jej peleryny? To było nieważne. W tej chwili obchodziło go tylko to, żeby jak najszybciej zanurzyć się w niej. Biedak nie zdawał sobie sprawy, że poprzez pocałunek kobieta zawładnęła jego myślami i ciałem i wszystko, czego jak mu się zdawało pragnie było wynikiem jej zachcianki. Ethan był jedynie marionetką w rękach potwora. Objął więc Lilith i całował dalej, pomimo ciemnych żył, które wystąpiły na jego twarzy i szyi, a których czerń przesuwała się w stronę ust. Lilith oderwała się od niego i przetarła ręką nabrzmiałe wargi. Spomiędzy nich wypłynęła kropla krwi mężczyzny i spłynęła po podbródku. Przetarła usta jeszcze raz, rozmazując czerwone ślady na dolnej części twarzy. Mężczyzna dotknął palcem swojej wargi i zobaczył na opuszku ślady krwi. Przestraszył się i kiedy już miał coś powiedzieć, jakaś siła, mająca swoje źródło w przekrwionych oczach demona, pchnęła go na płaski głaz, leżący na środku polany. Lilith rozwiązała czerwony sznur, który wiązał pelerynę w okolicach jej szyi. Opadający na ziemię czarny materiał odsłonił jej nagie ciało. Ognistorude włosy opadały na niemal całe plecy i ramiona. Kryły piersi wraz z nabrzmiałymi sutkami, oznaką jej kobiecości, pożądania i gotowości do lubieżnych czynów. Jej łono było gładkie. Ethan pierwszy raz widział dorosłą kobietę, której wzgórek Wenery nie byłby okryty gęstymi włosami. Widok ten jednak wydał mu się bardzo pociągający. Nie wiadomo, czy był to wynik fascynacji młodym ciałem, które przyjął demon, czy działanie mocy Lilith. Faktem było jednak to, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Ponętna kobieta zbliżyła się do kamienia. Złapała za koszulę mężczyzny, i silnym szarpnięciem rozerwała ją na dwie części, odsłaniając goły tors. Chwilę później to samo spotkało spodnie, a zaraz potem Ethan leżał na zimnym kamieniu nagi, z naprężoną do granic możliwości męskością.

Postać łudząco podobna do jej męża zbliżyła się do łóżka, na którym leżała osłabła Oliwia. Zgasiła lekko tlący się knot w lampce naftowej stojącej obok łóżka. Ruch pokrętła wywołał skrzypnięcie, które rozeszło się po pokoju budząc kobietę.

– Ethanie, to ty? – zapytała mrużąc oczy i wpatrując się w postać stojącą obok posłania. Nie otrzymała odpowiedzi. Zamiast tego pościel, która przykrywała jej chore ciało wylądowała w części łóżka, w której znajdowały się nogi kobiety. Postać złapała jej ręce i przyciągnęła je do drewnianego, ręcznie rzeźbionego wezgłowia łóżka. Kiedy dłonie Oliwii dotknęły wyrytych w drewnie postaci, te poruszyły się , więżąc je. Skrępowane ręce nie mogły się w ogóle poruszyć, kobieta leżała teraz zdana na łaskę cienia. Postać zbliżyła swoje dłonie do nóg ofiary, w miejsce, gdzie zaczynała się długa koszula nocna i powolnym ruchem wzdłuż całego ciała rozerwała ją na dwie części, które opadły na łóżko.

– Kim jesteś? Gdzie jest mój mą….. – nie zdążyła dokończyć, bo jej usta stały się klejące, wargi z trudem odrywały się od siebie, aż w końcu skleiły się ze sobą tak mocno, że jedyne, co było słychać to ciche jęki wydawane przez Oliwię. Jej  przerażony wzrok wbity był w postać Ethana, która siedziała obok niej.

Lilith weszła na kamień niczym kotka. Przełożyła nogę na drugą stronę przygniecionego nieznaną siłą ciała tak, że klęczała nad nim okrakiem. Przysunęła jeszcze raz swoje usta do głowy Ethana i wpiła się w jego wargi. Ponownie na twarzy, szyi, a teraz także na klatce piersiowej mężczyzny pojawiły się ciemne żyły, które w niektórych miejscach aż pulsowały, pompując siły witalne w stronę ust. Policzki Ravena nabrały kolorów tak, jakby w stronę warg Lilith kierowała się jakaś jasna siła, którą chciała ona wyciągnąć z ciała nieszczęśnika, a następnie pożreć. Demon oderwał się od warg i ponownie po podbródku spłynęła mu krew. Teraz było jej już więcej. Kapała na nagie piersi kobiety, spływając z kącików jej ust. Podniosła się i jeszcze raz wytarła wargi, zostawiając czerwoną smugę na policzku. To samo zrobiła z piersiami, wmasowując w nie to, co chwilę wcześniej spłynęło z ust. Złapała za męskość Ethana i wprowadziła ją spokojnie w swoje rozchylone i wilgotne wnętrze. Ciało mężczyzny przeszedł dreszcz rozkoszy. Kobiecość demona była ciepła, rozkoszna i lubieżna. Chciał coś powiedzieć, ale jedyne, do czego był zdolny to ciche pojękiwania, kiedy Lilith zaczęła się na nim poruszać. Ogłupiony trucizną, dzięki której demon panował nad nim pragnął jej dotknąć, ale jego ręce były jakby przymurowane do kamienia. Ruchy kobiety stały się szybsze i miarowe. To co krążyło po ciele i umyśle mężczyzny nie pozwalało mu opaść pomimo przerażenia połączonego z podnieceniem na widok oczu kobiety, które stawały się coraz bardziej krwiste, by w końcu przybrać w całości czerwoną barwę. Widać było, że Lilith dąży do jednego, do rychłego wytrysku Ethana. Widać było, jak go pragnie, jak go pożąda, jak chce, aby zalało ją nasienie tego nieszczęśnika.

Oliwia chciała krzyczeć, kiedy cień kładł się między jej nogami. Ale z jej zaciśniętych ust wydobywał się tylko mocno stłumiony pisk, którego z pewnością nie było słychać za drzwiami sypialni. Chciała zacisnąć nogi najmocniej jak potrafiła, ale czarna, cienista aura, która otaczała postać, potrafiła dostać się w każdy zakamarek i z niewyobrażalną siłą rozerwać uścisk, sprawiając, że nogi Oliwii rozchyliły się do granic wytrzymałości. Czarny dym, który wlókł się za demonem pokrył całe łóżko tak, że kobieta wyglądała, jakby była zawieszona nad ciemną przepaścią. Postać zbliżyła głowę do jej łona i wpuściła, niczym ciemny język, czarną, gęstą mgłę do wnętrza kobiety. Oliwia zawyła. Początkowo z przerażenia i bólu, który pojawił się w jej podbrzuszu. Chwilę później miała jednak wrażenie, że ból ustąpił, a jej łono wypełniło się ciepłem. Zobaczyła jednak coś, co sprawiło, że przeraziła się jeszcze bardziej. Jej goły brzuch poruszał się, jakby w środku coś się znajdowało, coś co chciało się wydostać, coś co żyło. Postać uniosła nogi ofiary, eksponując drżącą, nabrzmiałą kobiecość. Chwilę później ciało Oliwii przeszył dreszcz, podczas gdy postać o ciele Ethana wsunęła się do wnętrza kobiety. Po policzkach pani Raven spłynęły łzy. Chciała wyć ze wstydu, z przerażenia, z niemocy, która towarzyszyła jej w tej chwili. Wraz z każdym pchnięciem upiora czuła coraz silniejsze pragnienie śmierci, chęć zakończenia swojego marnego, upokorzonego życia. Cień zaczął zagłębiać się w przestraszoną Oliwię coraz szybciej, mocno pchając ciemnego penisa w jej łono. Kobieta nie patrzyła co się dzieję na łóżku, nie patrzyła na swojego oprawcę, nie patrzyła na swoje ciało. Jej wzrok wlepiony był w drzwi pokoju. Nawet nie liczyła, że ktokolwiek uratuje ją z gehenny. Potrzebowała punktu, na którym mogłaby zawiesić wzrok, aby pozwoliłoby jej to zapomnieć, nie myśleć o tym, co dzieje się między jej nogami. Chwilę później poczuła, że jej wnętrze wypełnia ciepłe nasienie. Cień zacisnął mocniej dłonie na jej łydkach i wepchnął męskość najgłębiej jak tylko potrafił, rozprowadzając klejącą się spermę po każdym zakamarku pochwy Oliwii. Postać odsunęła się w końcu od ciała kobiety, jednak ani uścisk więżący jej dłonie, ani siła zaciskająca jej wargi i uniemożliwiająca mówienie nie zniknęły.

Lilith ujeżdżała Ethana coraz szybciej. Jego męskość co chwilę zagłębiała się w jej ciele. Odchyliła się, kładąc ręce na jego kolanach, tak żeby czuć go jeszcze mocniej w sobie. Kobieta pędziła do tego, by poczuć ciepło nasienia swojej ofiary. Jej soki spływały po trzonie penisa Ravena. Ten, wpatrzony w pomazane krwią, unoszące się i opadające piersi demona czuł, że orgazm  jest coraz bliżej. Dodatkowo nie wiedzieć czemu podniecał go fakt, że nie mógł się poruszyć, że wszystko zależało od kobiety, która go dosiadała. Jeszcze kilka ruchów i poczuł ogarniającą go falę gorąca, spazm przeszedł przez całe jego ciało, by swoje ujście znaleźć w penisie. Kiedy Lilith poczuła, że nasienie Ethana wypełnia jej wnętrze, zatrzymała się, mocno dociskając swoje ciało do jego tak, aby żadna kropla się nie zmarnowała. Kiedy kończył, jej ostre, czerwone pazury wbiły się w skórę jego twarzy i przejechały w dół, docierając aż do klatki piersiowej, zostawiając trwałe znamię tej nocy. Pomimo głębokości ran Ethan nie czuł bólu, tak jakby trucizna krążąca w jego żyłach dostatecznie mocno uśmierzała cierpienie. Lilith opadła na kamień obok mężczyzny, a ten poczuł, że może poruszać kończynami, że nie są one już przymurowane do głazu. Chciał się podnieść, jednak brak sił, których pozbawiła go kobieta sprawił, że upadł na ziemię.

Cień siedział na łóżku obok Oliwii, wyczekując czegoś. Co chwilę wpatrywał się w nagie, zbrukane ciało kobiety. Ta przez pewien czas spoglądała na drzwi sypialni, starając się zapomnieć o tym co się stało. Kiedy jednak nie czuła żadnych działań oprawcy, postanowiła spojrzeć w jego stronę, aby zobaczyć co się dzieje. To co zwróciło jej największą uwagę i wzbudziło nowe przerażenie wcale nie znajdowało się przy nim. Źródło tego, że otworzyła oczy ze zdumienia i zaczęła przez zaciśnięte usta wydawać odgłosy, z których jasno wynikało, że chce krzyczeć, znajdowało się w szybko rosnącym brzuchu, który co chwilę się poruszał. Oliwia widziała uderzenia, których celem było znaleźć ujście z jej wnętrza. Widać było, że coś rośnie w niej i bardzo pragnie wydostać się na zewnątrz. Cień wpatrywał się w jej nabrzmiałe ciało, wyczekując tego momentu. Po około pięciu minutach jej stłumionych wrzasków i szarpania się na łóżku, poczuła gwałtowny nacisk na swoją kobiecość. Nacisk, który brał się z wewnątrz. Czuła, że istota, która w te kilka chwil w niej urosła znalazła drogę na zewnątrz i zrobi wszystko, aby się wydostać. Nie chcąc cierpieć, Oliwia zaczęła przeć najmocniej jak potrafiła. Chwilę później postać, która siedziała obok niej wyciągała z rozerwanego krocza noworodka. Co działo się dalej kobieta nie pamiętała, bo straciła przytomność. Kiedy odzyskała ją chwilę później w pokoju nie było nikogo. Czuła jednak, że to co się stało, nie było tylko snem. Spomiędzy jej nóg czuła lejącą się krew i ból, który towarzyszył rozerwanej kobiecości. Sine ślady na nadgarstkach najlepiej świadczyły też o uwięzieniu, którego była ofiarą. W tej chwili była w stanie myśleć tylko o jednym. O tym jak bardzo została upokorzona i o tym jak zmyć z siebie tę hańbę.

– Teraz puść moją żonę, przeklęty demonie – pierwsze słowa Ethana, który zaczął odzyskiwać siły rozbrzmiały na polanie.

– Twoja żona jest już sama w swojej sypialni – roześmiała się Lilith głaszcząc się po rosnącym brzuchu.

– Przyrzeknij mi jeszcze raz, potworze, że nie spotka jej już żadne nieszczęście – ciągnął dalej mężczyzna.

– Tak jak ci mówiłam drogi Ethanie, do śmierci nie spotka jej już nic złego, choć nie sądzę, by trzeba było na to długo czekać – ciągnęła dalej, śmiejąc się szyderczo kobieta – Kiedy my się tu zabawialiśmy zadbałam o to, żeby nie czuła się samotna i coś mi mówi, że mogło jej się to nie spodobać – lubieżny wzrok demona wpatrywał się w stale rosnący brzuch.

– Bądź przeklęta demonie, gdzie jest moja żona, co się z nią stało?!

– Powtarzam: jest teraz w swojej sypialni. Jeśli uda jej się poradzić z tym, jak zajął się nią jeden z moich sług, to będziecie żyli szczęśliwi. Coś mi jednak mówi, że możesz jej szukać przede wszystkim nad urwiskiem, które znajduje się niedaleko waszego domu. Spiesz się Ethanie, to może zdążysz złapać swoje szczęście – zanim mężczyzna zdążył coś powiedzieć, siła, która wcześniej przykuła go do kamienia sprawiła, że czuł, iż znajduje się coraz dalej od polany. Ostatnie co zdążył jeszcze zobaczyć, to Lilith dotykająca swojego nabrzmiałego brzucha i wypowiadająca słowa:

– Ethanie wrócisz tu jeszcze do mnie, będziesz wracał często, bo wiem jak dobrze ci było. To jest silniejsze od ciebie, to jest silniejsze od twojego poczucia honoru i obowiązku. Będziesz wracał i błagał o więcej. Zobaczysz…

Chwilę później mężczyzna ocknął się na ścieżce prowadzącej od posiadłości do gęstwiny, w której znajdowała się polana. Obiecał sobie, że dokładnie wykarczuje każdy cal  kwadratowy tego miejsca, zrówna wszystko z ziemią i wypali podłoże, ale teraz najważniejsze dla niego było znaleźć się w domu, zobaczyć co dzieje się z żoną.

Oliwia z trudem podniosła się z łóżka. Ciemna plama krwi, która znajdowała się na jego środku przypominała o nieszczęściu, które dopiero co się dokonało. Założyła długi szlafrok i boso wyszła z pokoju. Było ciemno. Wszystkie światła, ze względu na porę były już zgaszone. Trzymając się początkowo ściany, a później poręczy, z wysiłkiem dotarła do schodów. Miała teraz jasną wizję tego co stanie się za chwilę. Tego co musi się stać. Nie zważając na ból i zmęczenie powoli zeszła do hallu. Przystanęła na chwilę, aby odpocząć i przez tę krótką chwilę zdążyła pozostawić na czystej lakierowanej podłodze świeże krople krwi. Po opuszczeniu domu, skierowała się od razu w kierunku urwiska, które łączyło wschodnie wybrzeże północnej Anglii z morzem. Drogę znała doskonale, gdyż wielokrotnie przechadzała się tamtędy chłonąc zdrowe, jodowane, morskie powietrze. Była w połowie drogi, kiedy usłyszała krzyk męża wbiegającego do domu. Wołał jej imię. Cieszyła się, iż nie zauważył, że idzie w kierunku morza. Dał jej tym samym czas na spokojne dobrnięcie do urwiska i zakończenie cierpienia, które trawiło ją od zewnątrz przeszywającym bólem i od wewnątrz przenikającym upokorzeniem i wstydem. Doszła do skraju urwiska, kiedy usłyszała za sobą znajomy głos.

– Oliwio, Oliwio!!! – krzyk wbiegającego do domu Ethana słychać było w całej okolicy. Szybki bieg przez hall, schody i chwilę później mężczyzna był już przy drzwiach sypialni. Wszedł do środka i jedyne co zobaczył, to zakrwawione, puste łóżko. W tej chwili poczuł, że doskonale wie, gdzie ma szukać żony. Szybko zbiegł na parter. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę na kroplach krwi, które czerwieniły się na podłodze. Wypadł z domu i skierował się w stronę urwiska. Z daleka widział żonę ubraną w białą podomkę poplamioną krwią. Dochodziła właśnie do klifu.

– Oliwio, proszę cię, zaczekaj! – krzyknął.

Kobieta odwróciła się i spojrzała na nadbiegającego męża. Kiedy dostrzegła głębokie rany na jego głowie, jej oczy zalały się łzami.

– Nie mogę, nie potrafię. Wybacz – powiedziała do zbliżającego się Ethana.

Ciało roztrzaskało się o skały, zanim mężczyzna zdołał dobiec i spojrzeć w dół urwiska. Plama krwi, którą zbrukana była jej podomka, zaczęła się powiększać, łącząc się z innymi, pojawiającymi się w miejscach, w których w Oliwię wbiły się ostre zakończenia skał.

Sierociniec pani Stevenson znajdował się nieopodal dworca kolejowego w Scarborough. Tego dnia pukanie do drzwi rozległo się już wczesnym rankiem, kiedy cały przytułek jeszcze spał. Kierowniczka zarzuciła na siebie kwiecisty szlafrok i szybko podeszła do drzwi wejściowych. Stała przy nich pokojówka z domu Ethana Ravena, trzymając w rękach dwa kosze, a w nich dwójkę niemowląt.

– Pani Stevenson, dzisiaj nad ranem ktoś zostawił te dzieci na progu domu pana Ravena. Nocą w domu mojego pracodawcy zdarzyła się tragedia i nikt nie jest w stanie nawet myśleć o jakichś dzieciach. Nie wspominaliśmy nawet o tym panu Ravenowi. Dlatego przyniosłam je do pani. Pani najlepiej będzie umiała się nimi zaopiekować. Nie wiemy skąd się wzięły, jak się nazywają i kim są ich rodzice.

Właścicielka sierocińca wzięła koszyki bez słowa. Kiedy została sama, sprawdziła, co się w nich kryje. W obu leżeli mali chłopcy. Jako doświadczona opiekunka od razu rozpoznała, że dzieci przyszły na świat dzień, góra dwa dni wcześniej.

– No cóż chłopcy, trzeba się wami zajęć. Zacznijmy od podstaw. Jakby was nazwać. Może Henry i Ronald. Henry i Ronald Stevenson.

Przejdź do kolejnej części: Ravenscar: Edward cz. I

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Jest to chyba pierwszy tekst na ne, którego nie zdołałam przeczytać do końca. Na siłę dobrnęłam do połowy, następnie się poddałam. Żadne ze zdań nie zachęcało mnie do dalszej lektury. Odbierałam je jakby były tworzone na siłę, bez koncepcji. Jak leci. Język w "Początku" również mnie nie pociąga, jest taki naiwny (być może taki był zamiar. Jeżeli tak, to wciąż uważam, że mogło to zostać lepiej wykonane). Szkoda, po pierwszej części tej serii liczyłam, że będzie to coś dobrego. A opowiadanie, według mnie, robi się coraz mniej interesujące.

Takie niewielkie uwagi jeszcze.

1) Tłumaczenie wszystkiego po co, na co i jak to było – zbędne. "Pamiętać należy, że w tych czasach porody często kończyły się śmiercią matki, więc los dziewczyny był nie do pozazdroszczenia." Po pierwszej części zdania mogłam się sama domyślić (?), że sytuacja Oliwii nie była przyjemna.

2) Zawsze mnie rażą wszelkie liczby w opowiadaniach. Długość nogi, szerokość penisa, wielkość miseczki biustonosza, wysokość kuchni… Tak samo jak średnica polany. "Polana miała kształt okręgu o mniej więcej dziesięciojardowej średnicy."

To ja byłam – Siostra. Mam nadzieję, że teraz się na dobre konto zalogowałam…

Dzięki za uwagi. Przy kolejnym postaram się bardziej :). Nie do końca rozumiem skąd ta nienawiść do cyfr, ale zwrócę na to uwagę jeśli innym czytelnikom też to przeszkadza. Podobnie jak zbytnie tłumaczenie wielu rzeczy. Choć bardzo trudno jest znaleźć tę granicę pomiędzy tekstem niezrozumiałym a tłumaczącym wszystko jak dziecku, bo i czytelnicy i ich doświadczenie czytelnicze są różne. Pozdrawiam
Smok

Abstrahując od tego, iż czytelnicy mają różne doświadczenia, wiele zależy od samego tekstu, zamysłu Autora. Znalezienie granicy, o której wspomina Smok, jest czasami niebywale trudne. Znam ten problem z autopsji.
Nie czuję się jak dziecko prowadzone za rączkę w trakcie czytania powyższego tekstu. Powiem więcej, podoba mi się on bardziej niż dwa wcześniejsze. Znajduję strzępki informacji z kim mam do czynienia. To nie jest już tylko wstęp, bzykanko i mord ofiar obleczony tajemnicą – Autor wcześniej skąpił nam szczegółów.
Po przeczytaniu "Początku" wiem, że w ich działaniu jest jakiś sens, można powoli doszukiwać się powodów ich poczynań.
Smoku, czekam na kontynuację!

kenaarf

Dzięki kenaarf. Ravenscar to w zamyśle był zbiór opowiadań. Opowiadań na tyle krótkich, że podczas jednej lektury można przeczywać kilka. Na NE trafiają one pojedynczo, średnio raz w miesiącu, stąd pozorny brak spójności i powiązania tego w całość, bo to widać dopiero przy czytaniu ich razem. W zamyśle jest jeszcze "Przedświt" który na razie kłębi się w głowie, ale na pewno będzie miał nawiązania do młodopolskiej "Pałuby" Karola Irzykowskiego. Za jakiś czas trafi na NE "Edward", który jest początkiem spin offu opowiadań o Ravenscar. Jednak najbliższe opowiadanie będzie zupełnie nie związane z dotychcasowymi, także tym, którym Ravenscar nie przypadło do gustu dam chwilę odpoczynku od tej serii.
No a Tobie dziękuję za komentarz.

No właśnie – z tekstami dzielonymi jest pewien problem. Nie można wszystkiego od razu wytłumaczyć, podać na tacy, bo cały suspens wtedy szlag trafi. Autor musi zostawić sobie pewne furtki otwarte. Zwodzić czytelnika, rzucić ochłap informacji budując misterną otoczkę dla fabuły. Ale musi na tyle uchylić rąbka tajemnicy, żeby opowiadanie było spójne, zrozumiałe i logiczne. Dwa poprzednie Twe opowiadania, według mnie, trochę kulały pod tym względem. Odnosiłam wrażenie, że są to kolejne przygody wampirzej (pierwsze, co mi przyszło na myśl, kiedy zaczęłam czytać) rodziny, co zupełnie mnie nie kręci, i nic ponad to. Tym tekstem podsyciłeś mą ciekawość.
Śpieszę jeszcze wytłumaczyć, bo zaraz spadnie na mnie larum, że w tekście Artimar czekałam długo, bo aż do czwartego odcinka, aby wyrazić swe wątpliwości względem bohaterki. Z każdą kolejną odsłoną liczyłam, że Autorka przynajmniej w minimalnym stopniu rozjaśni postać Magdy.
U Ciebie Smoku, w tej części opowiadania, znalazłam światełko w tunelu.

kenaarf

Dobry wieczór,

choć przyznam, że z cyklu "Ravenscar" najbardziej podobała mi się "Marie i Kate", a potem "Doris", podobnie jak Kenaarf uważam "Początek" za istotny odcinek. Dowiadujemy się co nieco o przeszłości rodu Stevensonów i samej posiadłości. Jest to konieczny łącznik z następnymi rozdziałami, w których, mam nadzieję, będziemy zbierać kolejne elementy układanki. Nie dopuszczam do siebie myśli, że Smok nie ma tu jakiegoś złożonego planu, który stopniowo tu realizuje 🙂 Chętnie więc poczekam, aż odsłoni karty.

Jeśli chodzi o bohaterów, po raz pierwszy mamy postać męską, która działa i próbuje stawić czoła demonom, zamiast pasywnie przyjmować to, co się dzieje. To pewien plus, bo poprzednie rozdziały przyzwyczaiły już nas do tego, że postacie kobiece pokornie idą na rzeź, nie próbując nawet odwrócić przeznaczenia. Ethan może i ponosi klęskę, ale po walce. Oliwia jest natomiast przedmiotem, a nie podmiotem tej fabuły. Jej udział w opowieści jest jedynie w charakterze bezbronnej ofiary. Ciekaw jestem, czy przyjdzie czas, gdy Smok stworzy jakąś silną postać kobiecą. Pozostaje chyba trzymać kciuki!

Pozdrawiam
M.A.

Za silną postać kobiecą równie trzymam kciuki, Megasie. Tak, jak pisałam pod "Marie i Kate" życzyłabym sobie, aby taka charakterna, zdecydowana kobieta stanęła na drodze klanu, aby nie była łatwym łupem tylko sporym wyzwaniem – dla Autora i postaci, które tworzy.

kenaarf

Almodovarem nie jestem, ale postaram się dać upust Waszym oczekiwaniom. Czy będzie to w "Przedświcie", czy w którejś z jeszcze kolejnych części (np. Edward cz. II) tego nie zdradzę. Będziecie jednak musieli nieco zaczekać, bo po pierwsze doskwiera brak czasu na pisanie nowych rzeczy, a po drugie żeby ciekawie stworzyć taką postać chętnie odświeżyłbym sobie filmy wspomnianego reżysera, bo wg mnie on tworzy takie role genialnie.
Ciekaw jestem tylko skąd takie zainteresowanie silnymi kobietami?
W "Edwardzie", którego będę publikował za jakiś czas ciekawa postać kobieca pojawi się na pewno, ale co z tego wyjdzie? Kto to wie 🙂

Megasie przyznam Ci, że mamy analogiczną hierarchię tych opowiadań. "Początek" lubię chyba najmniej, jednak jak trafnie zauważyłeś jest on w całej serii dosyć istotny. Nie tylko ze względu na to, że tłumaczy nieco więcej, ale też dlatego, że otwiera drogę i jest łącznikiem wielu motywów, które chciałbym jeszcze poruszyć w opowiadaniach z tej serii. "Początek" był punktem wyjścia do "Edwarda", daje też możliwość rozwinięcia historii o Ronaldzie Stevensonie, który to (co prawda z tego co pamiętam to bezimiennie) pojawił się w Doris i w Marie i Kate. To opowiadanie to także "zaczyn" wielu historii, które działy się w domu Stevensonów (nie zapominajmy, że w Doris była mowa o tym co mieściło się w posiadłości), a polana, która pojawia się w tej części to miejsce, które w "Przedświcie" będzie odgrywać bardzo ważną rolę. W Marie i Kate pojawiły się portrety na ścianach – też ciekawy motyw w konwencji grozy. No i matka – Lilith, postać, której grzechem byłoby nie poświęcić osobnego opowiadania (nota bene już niemal w połowie napisanego, a następnie w całości wyrzuconego do kosza – taki trudny los Smoka :)). W każdym opowiadaniu staram się przemycać jakiś element, który będzie przyczółkiem kolejnej historii. I mogę Cię zapewnić Megasie, że jest to rzeczywiście przemyślana całość, która krok po kroku układa się z niezależnych puzzli w nową całość. Choć może być to mniej widoczne, kiedy opowiadania "wypuszczane" są z częstotliwością taką, a nie inną. Czy ta nowa jakość, która wyłoni się po opublikowaniu całej serii będzie zadowalająca czytelnika? Nie umiem określić, bo i czytelnicy są różni. Należy jednak mieć na uwadze to, że Ravenscar było w zamyśle rozpoczęte jako zbiór opowiadań, z których każde tworzy niezależną całość, ale też razem dają więcej, niż każde z osobna. Nie chciałbym tego zmieniać, dlatego też jeśli widzicie w poszczególnych częściach elementy, które aż się proszą o rozwinięcie to bądźcie cierpliwi. Na pewno się jeszcze pojawią "na papierze". A jeśli nie to napiszcie reklamację, postaram się dorobić do historii epilog lub umieścić to w spin offie tej serii :).

Dobry horror nie jest zły. W tym może znalazło się za dużo słów łopatologicznie tłumaczących wszystko to, co tłumaczenia nie wymaga. Ale jest też dobrze kreowany nastrój grozy i trzymająca w napięciu akcja. Czyli to, co najistotniejsze. Czytało się dobrze choć bez efektu "wow". Może następnym razem uda się go uzyskać.

Absent absynt

Dzięki Absencie za spostrzeżenie, co do tłumaczenia. W związku z tym, że powtarza się ono w większej ilości komentarzy i padało przy korekcie zwrócę na to większą uwagę przy kolejnych moich opowiadaniach. Cieszę się, że choć nastrój i napięcie się podobało 🙂

Styl dobry, takoż język. Fabuła dziwna, niezrozumiała. Jako, że nie jestem miłośnikiem gatunku, nieciekawa. Niemniej odcinek oceniam, jako najlepszy z dotychczasowych. Czekam, co będzie dalej. Czy laik, zwykły czytelnik, będzie mógł się połapać, o co chodzi w tej historii, po przeczytaniu kolejnych odcinków? Mam nadzieję.

Dobrnąłem do końca. Dobrze…, bo mam uzasadnione podstawy do komentarza.

Z seriami już tak bywa, że znamy głównych bohaterów, miejsca akcji i pomysł na opko, dlatego trudno by kolejne części odkrywały coś nowego. I dlatego pierwsza część zazwyczaj podoba mi się najbardziej. I tak jest i tutaj.

Retrospekcja już w trzecim odcinku? Hmmm… Czyżby to koniec Ravenscara? Czy odpoczynek przed kolejnym niewiele zaskakującym odcinkiem. Przyznam szczerze, że odejście od kierunku ustanowionego przez pierwsze dwa odcinki dobrze serii zrobiło. Marie i Kate, niczym w "Domu Rossów 1 -> 2", wydało mi się rozbudowaną wersją Doris, choć zdecydowanie mniej wciągającą niż DR. Dobrze, że trzeci odcinek nie był kolejnym wzbogaceniem drugiego.

Nie będę pisać o erotyce bo nie mnie oceniać, wystarczy że mi się podobało ;). A poza tym ja lubię obie wersje stylowe – chuje i cipki są dla mnie równie miłe co członki i brzoskiwnki :D. Ale bardzo Cię proszę; trzymaj się mroku i i nie odstępuj go na krok, bo Twoja jego wersja bardzo mi się podoba 😉

A Stokrotka podoba mi się nadal. Jest jak pierwszy pocałunek – jeszcze nie do końca wprawny ale jakże podniecający… 😉

Czas nastukać gwiazdki 😀

Pozdrawiam
MRT

Swietne ! 5★
Dominika

Dzięki

Napisz komentarz