Ravenscar: Marie i Kate (Smok Wawelski)  4/5 (3)

28 min. czytania
Andre Aprilino (Whiteand), "Passion", CC BY-NC-ND 3.0

Andre Aprilino (Whiteand), „Passion”,
CC BY-NC-ND 3.0

Spadała. Jej bezwładne ciało zdawało się nie stawiać żadnego oporu wiatrowi i ulewie, które szalały nad urwiskiem…

***

– Dzień dobry, można się dosiąść? – przyjemny męski głos przerwał dziewczynom rozmowę. Zapewne plotkowały w tej chwili o chłopakach, których spotkały na dworcu w Yorku i niedwuznacznych propozycjach, jakie im składali.

– Tak, proszę – pierwsza odezwała się Marie, po czym obie wybuchły gromkim śmiechem. Ich odchylone w naturalnym rozbawieniu głowy odsłaniały delikatną skórę szyi – miejsca, tak lubianego przez Henry’ego. – Przepraszam za siebie i koleżankę, to po prostu dobry humor – zaczęła się tłumaczyć, ocierając łzy, które od śmiechu pojawiły się w kącikach oczu – Zapraszamy, proszę usiąść.

– Dziękuję. Nazywam się Henry Stevenson, bardzo mi miło, proszę się nie obawiać, nie zakłócę paniom podróży – mówiąc to, mężczyzna zamknął drzwi przedziału. Ściągnął rękawiczki, delikatnie ciągnąc najpierw za każdy palec z osobna, a następnie wprawnym ruchem zsuwając je z dłoni. Następnie schował je do kieszeni płaszcza, uważając, aby nie pogniotły się za bardzo i odwiesił okrycie na metalowy haczyk, który trzymał się jedynie na jednej śrubce nad jego głową. Zajął wolne miejsce przy oknie i zawiesił wzrok na uciekających widokach za szybą.

– Dokąd pan jedzie, panie Stevenson? – bardziej skora do rozmowy Marie przerwała ciszę.

– Henry, proszę mi mówić Henry. Jadę do Scarborough, a dalej do Ravenscar. To po drodze do Whitby. Mamy tam rodzinną posiadłość, w której prowadzimy hotel.

Marie porozumiewawczo spojrzała na koleżankę. Ta bez słów zrozumiała intencje dziewczyny i uśmiechem i niemal niezauważalnym skinieniem głowy dała jej znak swojej akceptacji.

– Nazywam się Marie Wood, a to jest Kate, Kate Murphy. Widzę, że spędzimy całą podróż wspólnie, bo też wybieramy się do Scarborough. O tej porze roku jest tam pięknie.

– Prawda. O tej porze roku jest tam rzeczywiście uroczo – słowa Henry’ego rzucone jakby od niechcenia wskazywały, że jest on znowu nieobecny, wpatrzony na powrót w migające w oknie widoki.

Jechali chwilę w ciszy. Słychać było każdy stuk idealnie wyważonych kół wagonu o wysłużone już na tej trasie tory. Miarowo pojawiające się uderzenia ciężkiego metalowego elementu o łączenia szyn wprowadzały swoją monotonią w coraz bardziej senny stan każdego z pasażerów. Rozmowy w przedziale zupełnie ucichły. Każde z trójki podróżnych zdawało się pogrążać coraz bardziej w zagmatwanym świecie swoich myśli. Kate z pewnością rozmyślała o zakończonym niedawno związku. Pewnie nie byłoby jej teraz tutaj, gdyby nie ta krowa Lisa Midway i pieprzona niewierność Toma, z którym spędziła ostatnie trzy lata. Wszyscy uznawali ich już niemal za małżeństwo, a tu taki numer. Namówiona przez Marie, swoją koleżankę ze studiów, postanowiła odreagować trudności ostatnich tygodni nad morzem, zabawić się, przestać myśleć o gnojku i odprężyć przed kolejnym rokiem akademickim. Bardziej otwarta Marie była tu tylko z jednego powodu – aby dobrze się zabawić. W tej jednak chwili, której nastrój budował przede wszystkim miarowy, jednostajny stukot jedna z nich myślała o równie monotonnym co uderzenia kół o szynę związku, który kilka dni wcześniej zakończył się wielką awanturą, płaczem i żalem, druga zaś nie odrywała wzroku od Henry’ego Stevensona.

– Ten facet jest równie ciekawy co obicie kanapy, na której siedzi – pomyślała Marie, która w tej chwili opierała łokieć na stoliku, tak że jej dłoń znajdowała się w okolicach ust i przygryzała jeden z delikatnych palców. Nie lubiła zbytnio mężczyzn nijakich, takich bez widocznej oryginalności; mężczyzn, których ubiór świadczył tylko o zajmowanej pozycji , a nie o charakterze i emocjach gotujących się w człowieku, noszącego go na co dzień. Brązowa marynarka i idealnie dopasowany kolor spodni, do tego świeża, nieskazitelnie biała koszula, które Henry miał na sobie tego dnia były kwintesencją tego, co miała na myśli. Musiałby ją naprawdę czymś zaskoczyć, wyjść z tego uniformu, tej szufladki nudnego dżentelmena, pokazać, że jest lekkoduchem lub zrobić cokolwiek, czego by się po nim nie spodziewała, by zainteresowała się nim tak młoda i atrakcyjna dziewczyna, jaką niewątpliwie była Marie.

– Co cię tak zaintrygowało, Marie? – spokojnie wycedził mężczyzna , nie odrywając wzroku od pejzażu za oknem. Wyglądał teraz tak tajemniczo, tak nieziemsko, wręcz magicznie.

– Przepraszam, ale nie rozumiem…

– Doskonale rozumiesz. Wpatrujesz się we mnie już dłuższą chwilę, lustrujesz mnie całego. Co cię tak zastanawia? Jesteś ciekawa, co taki człowiek jak ja może dać kobiecie poza spokojnym, dostatnim życiem? Gwarantuję , że dużo więcej niż ci chłopcy z dworca w Yorku, z których żartowałyście sobie, zanim wszedłem do przedziału. Pewnie po głowie krążyły ci już nieczyste myśli i gdyby nie koleżanka, to wylądowałabyś w jakimś zakamarku z co najmniej jednym z nich.

Marie nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego sensownego słowa. Człowiek, siedzący naprzeciwko niej, w jednej chwili z nudnego jegomościa w średnim wieku zmienił się w bezczelnego, a nawet trochę chamskiego mężczyznę, o którym chciała wiedzieć jak najwięcej. Stał się nagle tajemniczym obiektem, który należało odkryć, zbadać i opisać, a najlepiej opowiedzieć o nim w pikantnych relacjach na babskim wieczorze. No i skąd do licha wiedział, o czym rozmawiały, zanim pojawił się w przedziale? Nim dziewczyna odzyskała głos, do rozmowy włączyła się Kate.

– Pan się chyba zapomina, Panie Stevenson – miała dodać jeszcze stanowczą prośbę o zmianę przedziału, kiedy na jej kolanie znalazła się ręka Marie. Gest koleżanki jednoznacznie wskazywał, że to ona chce dalej kontynuować tę intrygująco zapowiadającą się konwersację.

– Lubisz takie kobiety? – w pytaniu Marie więcej było teraz kokieterii niż znudzenia czy zażenowania wypowiedzią współpasażera – Bo wiesz Henry, kobieta, którą opisujesz może okazać się bardziej niebezpieczna, niż ci się wydaje – dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko i wlepiła przymrużone oczy w mężczyznę. Zdawało się, że jednocześnie każde z nich nie do końca wie, na ile druga strona mówi poważnie, ale też każde z nich zdaje sobie sprawę, że cała ta rozmowa to niewinny flirt, który ma tylko umilić drogę do Scarborough.
Pomiędzy podróżnymi nastała kompletna cisza. Tylko monotonny stuk kół pociągu odmierzał upływający czas. Rozmówcy wpatrywali się sobie głęboko w oczy, podobnie jak dzikie zwierzęta, testując siłę psychiki, w celu ustalenia lidera watahy. Kamienne twarze i miarowe uderzenia metalowej konstrukcji podwozia wagonu o szyny sprawiały, że atmosfera stawała się naprawdę gęsta. Kate wpatrywała się to w koleżankę, to w siedzącego naprzeciw niej mężczyznę, oczekując na dalszy rozwój akcji, nie do końca mając nawet pomysł jak rozluźnić napięcie, panujące teraz w przedziale. Po dłuższej chwili zauważyła, że twarz Henry’ego pojaśniała i pojawił się na niej lekki zarys uśmiechu.

– Jesteś dobra w tę grę Marie. W związku z tym, że rzeczywiście moje zachowanie i maniery pozostawiły dużo do życzenia – mówił, uśmiechając się już w pełni do kobiet – proponuję zaproszenie do mojego hotelu. O tej porze roku w Scarborough będzie wam ciężko znaleźć jakieś niezajęte pokoje, a w Ravenscar zawsze mamy kilka wolnych pomieszczeń przeznaczonych dla rodziny i przyjaciół domu. Od razu też zapewniam, że jestem dżentelmenem i będzie mi naprawdę miło, jeśli zechcecie spędzić urlop w naszej posiadłości.

– Skoro nalegasz – Marie z rozbrajającą prostotą przystała na propozycję Henry’ego.– jednak pamiętaj, że nie szukamy przygód, a odpoczynku – porozumiewawczo spojrzała na Kate.

– Oczywiście, a ja, tak jak wspomniałem jestem dżentelmenem. Po prostu miło będzie mi spędzić trochę czasu w nowym towarzystwie, niekoniecznie męcząc się spędzaniem czasu z bratem i matką. Czyli postanowione, jedziemy do Ravenscar.

Podróż do Scarborough nie trwała już długo. Po kilkunastu minutach, które spędzili na kurtuazyjnej rozmowie przedział odwiedził konduktor, informując podróżnych o tym, że pociąg dojeżdża do stacji docelowej. Na peronie dziewczyny szły szybkim krokiem za Henry’m, starając się nie zgubić go w slalomie, którym musiały się poruszać, omijając ludzi pchających się w stronę drzwi wejściowych do wagonów i wózków z bagażami. Kate właśnie gratulowała koleżance skutecznego sposobu załatwienia bezpłatnego pobytu nad morzem, kiedy wpadła na stojącego na środku przejścia nadzorcę dworcowego. Mężczyzna nie należał do szczupłych. Ubrany w ciemną kamizelkę i przepoconą w okolicach kołnierzyka koszulę jegomość momentalnie odwrócił się w kierunku, z którego szły kobiety. Na jego pełnej, nieprzyjaznej i obleśnie spoconej twarzy, zmarszczone brwi wyrażały to, co za chwilę chciał powiedzieć nieuważnej dziewczynie. W tym momencie obok nich stanął Henry. Był prawie o głowę wyższy od nadzorcy. Jego pojawienie zbiegło się z przemknięciem przez dworcowy peron chłodnego podmuchu wiatru. Zimny, przeszywający i kłujący twarz powiew przeleciał wzdłuż pofałdowanej skóry na szyi nadzorcy.

– Jakiś problem? – zagrzmiał niskim głosem, wlepiając wzrok, który teraz wydawał się martwy, w twarz pracownika dworcowego.

– Nie proszę pana, wszystko w porządku – jąkając się, wydusił z siebie grubas.

– W takim razie chodźmy – mężczyzna spojrzał na kobiety, po czym ruszył w dalszą drogę. Marie i Kate posłusznie poszły za nim. Wyjście z dworca prowadziło na skwer, który teraz, w w ostatnich promieniach późnopopołudniowego sierpniowego słońca, które z całą pewnością miało za chwilę zniknąć za gromadzącymi się na niebie ciemnymi chmurami, przepełniony był najróżniejszymi kolorami letnich kwiatów. Henry skręcił w lewo i podszedł do zaparkowanego w cieniu czarnego rovera.

Do Ravenscar prowadziła wąska i kręta droga pośród gęstego lasu. Zapadał zmrok i zaczął padać rzęsisty deszcz. Podróż samochodem mijała im prawie w ciszy, jedynie Henry, kiedy wyjechali z lasu i przecinali gęstą łąkę, w tej chwili zlanej deszczowym prysznicem, powiedział:

– O tam, widzicie? To Ravenscar. Widać nawet palące się światło w jednym z okien.

Dziewczyny spojrzały w kierunku, który wskazywał, ale za ścianą gęstego deszczu nie dało się nic zobaczyć. Dalej jechali w ciszy. Jedynym drogowskazem, który pozwalał na utrzymanie się na drodze były ustawione co kilkaset metrów przydrożne latarnie choć i te, nie wszystkie były sprawne, co sprawiało, że podróż o zmroku w taką pogodę nie należała do najbezpieczniejszych. Zjechali z głównej drogi prowadzącej do Whitby przy drewnianej tablicy z napisem Hotel Ravenscar ZAPRASZAMY, by po chwili wjechać na duży dziedziniec posiadłości Stevensonów. W większości okien hotelu paliły się już światła, jednak kiedy weszli do środka panowała tam grobowa, niczym nie zmącona cisza. Z ogromnego hallu, w którym znajdowały się schody na wyższe piętra hotelu przeszli do salonu i tam Henry poprosił Marie i jej przyjaciółkę, aby usiadły i zaczekały, aż on znajdzie rodzinę lub kogoś z obsługi. Wyszedł, zostawiając kobiety same w obszernym pomieszczeniu, w którym najważniejsze miejsce zajmował marmurowy kominek i umieszczona nad nim galeria portretów. Zaraz nad kominkiem znajdowały się małe portrety kobiet, natomiast na samej górze królowały trzy olbrzymie ramy. Płótna na nich były jednak szare, nie pokryte farbą. Podobnie kilka małych ramek, znajdujących się najniżej w całej galerii.

– To pewnie pracownicy hotelu – powiedziała Kate. – Widziałam coś takiego podczas urlopu w Szkocji. Jesteśmy, co prawda, w północnej Anglii, ale pewnie kultury obu regionów tutaj się przenikają, więc to chyba naturalne. W ten sposób właściciele szkockich hoteli honorują swoich pracowników. Na górze powinny być portrety właścicieli.

– W rzeczy samej – oschły kobiecy głos przerwał wywód studentki. W drzwiach stała wysoka kobieta w średnim wieku. Po jej twarzy widać było, że najlepsze lata ma już za sobą, jednak ciągle była piękna. Długa suknia oraz starannie zawiązany gorset efektownie podkreślały jej walory – smukłą talię i kształtny biust. Włosy miała upięte, a usta szalenie czerwone. Widać było po niej, że w przeszłości musiała zawrócić w głowie niejednemu młodzieńcowi.

– Dobry wieczór matko – znajomy głos Henry’ego przerwał ciszę, która zapadła po pojawieniu się kobiety, a teraz robiła się coraz bardziej niezręczna. – Widzę, że poznałaś już naszych gości. Chciałbym, aby spędziły u nas kilka dni i korzystały z wszystkiego, co Ravenscar ma do zaoferowania – mówiąc to, spojrzał przenikliwym wzrokiem w oczy matki i uśmiechnął się delikatnie. Jego zmarszczone brwi nie wyglądały przyjaźnie, jednak stał w takim miejscu, że Marie i Kate nie mogły tego dostrzec. Matka momentalnie zmieniła nastawienie wobec młodych kobiet.

– Musicie zatem porządnie wypocząć. Postaramy się sprawić, aby najbliższe dni, były dla was przeżyciem, którego nie zapomnicie do końca swoich dni – mówiąc to spojrzała łakomym wzrokiem na dziewczyny – Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi. Dla gości moich synów mamy specjalne kwatery.

W drodze na drugie piętro posiadłości Marie zapytała jeszcze o atrakcje, znajdujące się w okolicy Ravenscar. Przed dojściem do pokojów usłyszały więc historię starej kaplicy leżącej na obrzeżach posiadłości oraz legendę związaną z urwiskiem, które dosłownie minutę drogi od domu łączyło wschodnie brzegi Anglii z morzem. Według opowieści pani Stevenson, wiele lat wcześniej z urwiska tego do morza rzuciła się młoda kobieta, która nie chciała podporządkować się mężowi i aby uwolnić się od jego, ponoć diabelskiego, wpływu zdecydowała się w ten dramatyczny sposób odebrać sobie życie. Pogrążony w rozpaczy mąż kazał wybudować w zachodnim zakątku posiadłości samotnię, w której spędzał całe dnie. Bardziej przesądni mieszkańcy Ravenscar do dziś twierdzili, że podobno odprawiał tam nieznane rytuały i zaklęcia, mające przywrócić zmarłą do życia. Zginął, zlinczowany przez okolicznych mieszkańców, którzy akurat panującą w okolicy zarazę uznali za karę za jego szatańskie działania. Wiele lat później samotnia została zamieniona na kaplicę i choć dziś już nie jest używana, to ciągle znajduje się w dobrym stanie.

– Możecie jutro pozwiedzać okolicę i zobaczyć, co Ravenscar ma do zaoferowania… Chociaż, nie. Jutro chciałabym, abyście dobrze wypoczęły. Wieczorem w głównej sali odbędzie się bal i zależy mi, abyście wzięły w nim udział – w głosie matki Henry’ego nie dało się wyczuć nawet krótkiej nuty, która pozwalałaby na sprzeciw. Kate chciała się jednak wyłamać.

– Nie mamy odpowiednich strojów ze sobą, więc proszę nam wybaczyć, ale…

– Nonsens. Możecie śmiało korzystać z garderoby hotelowej. Na pewno znajdziecie tam coś odpowiedniego. Musicie być na tym balu – szczególnie słowo „musicie” utkwiło dziewczynom w głowach i dźwięczało w uszach. Pani Stevenson zaprowadziła je do pokoi. Znajdowały się one w głębi korytarza. Każda z nich otrzymała własny pokój, jednak były one tak rozmieszczone, że w ścianie dzielącej je znajdowały się także drzwi, dziewczyny więc mogły przechodzić między nimi bez konieczności wychodzenia na korytarz. Pokoje były niemal identyczne, ustawione jednak jakby w lustrzanym odbiciu. Na środku każdego z pokoi stało wielkie łóżko, które na rogach kończyło się wysokimi, drewnianymi, ręcznie rzeźbionymi kolumnami. Drzwi zamknęły się z lekkim skrzypnięciem i dziewczyny zostały same.

– No Marie, znalazłaś nam naprawdę niezłe gniazdko na te kilka dni – Kate bez skrępowania doceniła organizację taniego noclegu przez koleżankę – Mam nadzieję tylko, że ten cały Henry nie będzie się za bardzo do nas przystawiał. Boże, co za stary, obleśny dziad.

– Nie jest taki zły. Lubię starszych, no i nie wygląda na takiego, któremu pikawa stanie, jeśli zobaczy młode piersi. W razie czego rezerwuję sobie Henry’ego – Marie podniosła rękę, jak gdyby to miał być zakład bukmacherski lub przebicie oferty na aukcji. Obie w tym momencie parsknęły głośnym śmiechem.

– Jesteś wariatką i kocham cię za to – Kate przytuliła się do koleżanki – Naprawdę potrafisz mnie rozweselić i jesteś ze mną w ciężkich chwilach. Dzięki – uśmiechnęła się. – A teraz wyciągaj!

– Co mam wyciągnąć? – Marie uśmiechnęła się, przygryzła równymi zębami dolną wargę i spojrzała niewinnymi oczami na koleżankę.

– Nie ściemniaj, słyszałam obijające się butelki w twojej torbie jeszcze na dworcu w Yorku. Nie jestem głupia, torbę było ci ciężko nieść przecież nie ze względu na majtki, musiałabyś ich wziąć ze sto par.

– A może nie wzięłam ich wcale… – Marie kontynuowała swoją rolę niewiniątka, jednocześnie wyciągając z torby dużą butelkę ciemnobrązowej whisky.

– Wtedy Henry’emu będzie łatwiej się do ciebie dobrać, mała zdziro – krzyknęła Kate, wyrywając koleżance butelkę z ręki.

Pierwszy łyk ciemnego alkoholu wywołał lekkie otumanienie w głowie Kate. Nie piła często, ale ten wyjazd, a szczególnie jego powód z pewnością były wystarczającym bodźcem do tego, żeby odreagować w taki, nie do końca odpowiedni dla młodej kobiety, sposób. Dziewczyna przyłożyła szklaną szyjkę z powrotem do ust i pociągnęła głęboki łyk. Nagle jakaś siła, której nie była w stanie dostrzec przez ciemne od alkoholu szkło ściągnęła butelkę w dół, odchylając ją nieco od ust Kate.

– Spokojnie, bo mi tu padniesz, albo co gorsze, dla mnie zabraknie – Marie odciągnęła butelkę od wilgotnych ust koleżanki. Spora ilość whisky znalazła się jednak na bluzce pijącej przed chwilą Kate.

– Głupia, co robisz? Moja bluzka – z wyrzutem zwróciła uwagę koleżance.

– Oj tam. Nie gadaj, tylko ściągaj ją. Wrzucę ją do umywalki, żeby plama nie wsiąkła, a ty masz od tej pory paradować w samym staniku. Pokaż światu, co stracił ten palant Tom – dziewczyny znały się długo, wiele razy bywały razem na basenie, plaży czy wspólnie przymierzały ciuchy, więc widok nie do końca ubranej koleżanki żadnej z nich nie raził. Kate bez wahania więc zdjęła bluzeczkę, odsłaniając wypełniony biustonosz i zaczęła ściskać piersi, żartując, że zapewnią jej jeszcze powodzenie i dostatek w życiu.

– Wy mi zapewnicie mniejszy dostatek, ale za to jesteście jędrne – Marie wracając z łazienki, gdzie niechlujnie wrzuciła do ciepłej wody bluzkę koleżanki, ściągnęła własną i zaczęła przedrzeźniać Kate, naśladując jej ruchy.

– Moje nazywasz wymionami, zdziro? – Kate rzuciła się na przyjaciółkę i obie przewróciły się na łóżko – Zaraz ci je pogryzę tak, że nawet stary Henry Stevenson nie będzie chciał ich oglądać – złapała za stanik i zaczęła się z nim szarpać. Marie nie pozostała jej dłużna. Okazało się, że pomimo dużej wprawy w rozpinaniu swoich biustonoszy, poradzenie sobie z bielizną koleżanki stwarzało dziewczynom podobne problemy co prawiczkowi widzącemu i dotykającemu haftek po raz pierwszy w życiu.

– I co, zerżniesz mnie głupia? Taka jesteś? Poczekaj, po powrocie na uczelnię wszystkim opowiem, jaka z ciebie szmata – Marie broniła się w tej zabawie coraz mniej zawzięcie, pozwalając koleżance ściągnąć z siebie delikatny materiał okrywający jej piersi. Jednocześnie też większą uwagę skupiła na tym, aby zająć się garderobą koleżanki, niż walczyć o swoją.

– I co dalej? – pytanie dziewczyny siedzącej na łóżku rozebranej od pasa w górę w takim momencie brzmiało bardziej komicznie niż podniecająco.

– Nie wiem, a co proponujesz? – Kate tak samo zbita z tropu, znalazła się na nieznanym sobie wcześniej terenie, wolała więc nie grać pierwszych skrzypiec.

– Masz ładne piersi, wiesz? – koleżanka uśmiechnęła się delikatnie – nie są obwisłe, zazdroszczę ci ich.

Atmosfera robiła się coraz gęstsza. Także whisky, której więcej niż połowa butelki, nie licząc niewielkiej ilości, która teraz znajdowała się na bluzce, wylądowała w żołądkach dziewczyn, zaczęła dawać o sobie znać. Chwilę spędziły w ciszy, wpatrując się sobie w oczy. Wzajemnie badały swoje oczekiwania, pomysły, głupie myśli. Pierwsza odezwała się Marie.

– Bawmy się – powiedziała cicho, nie odrywając wzroku od oczu koleżanki, śledząc każdy ruch mięśni jej twarzy, tiki warg, z których każdy mógł oznaczać krok w przód lub cofnięcie się do poprzedniego punktu. W końcu Marie zauważyła, że kąciki ust przyjaciółki idą ku górze, a oczy robią się coraz węższe.

– Bawmy się – odpowiedziała w końcu – ale pod jednym warunkiem. To co się zdarzy w Ravenscar, zostaje w Ravenscar.

Pierwsza obudziła się Marie. Ze snu wyrwało ją ciche, lecz miarowe pochrapywanie koleżanki. Pierwszym co poczuła podnosząc ciężkie powieki był kłujący i przeszywający głowę ból – efekt opróżnionej w nocy reszty butelki whisky. Każdy głośny oddech Kate podobny był do dźwięku wydawanego przez młoty w kuźni lub uderzeń pieczątki na poczcie. Marie miała wrażenie, że nawet pościel, pod którą leży wydaje z siebie odgłosy, zakłócające jej normalne funkcjonowanie. Do tego ten stęchły posmak w ustach. Spojrzała pod pościel, była naga. Na ten widok jej powieki opadły, głowę spuściła jak gdyby była ona całkowicie bezwolna i swój stan podsumowała cichym – Ja pierdolę, ale zabalowałyśmy.

– Kate, wstawaj! Chrapiesz jak stary dziad, a do tego jesteśmy pewnie największymi zdzirami, jakie ten hotel widział.

– Daj mi spokój, łeb mi pęka – odburknęła dziewczyna, kładąc sobie poduszkę na głowie i dokładnie zakrywając nią uszy oraz odcinając jakikolwiek dopływ światła do skacowanych oczu.

– Wstawaj głąbie i mów, co się działo w nocy, bo nic nie pamiętam – Marie nie dawała za wygraną. Potrząsała ciałem leżącej koleżanki, tak że całe łóżko skrzypiało.

Chwilę później siedziały już w jadalni, czekając na przyniesienie odgrzanego śniadania. Było wczesne popołudnie, więc o ciepłej jajecznicy mogły tylko pomarzyć. Kuchnia przygotowywała już obiad, który dzisiaj zapowiadał się raczej lekko, bo główne dania szykowano na wieczorny bal. Tabletki Alka–primu delikatnie musowały w szerokich, czystych szklankach. Przyjaciółkom dźwięk ten rozrywał pulsujące głowy. Zapuchnięte oczy i blade twarze zdradzały ich samopoczucie. Dodatkowo stanu ich nie poprawiała świadomość, że żadna z nich do końca nie mogła sobie przypomnieć, co dokładnie działo się w nocy. W trakcie posiłku, który ledwo były w stanie przełknąć, do jadalni weszła matka Henry’ego.

– Widzę, że miałyście ciężką noc. Zaraz temu zaradzimy – mówiąc to, podeszła do barku. Z dużego dekoltu gorsetu, który miała na sobie wyciągnęła mały kluczyk, przekręciła nim w zamku i ciche skrzypnięcie drzwiczek obwieściło, że barek został otwarty. Nalała do dwu kieliszków mętną miksturę z małej karafki i podała dziewczynom – Nie częstujemy tym gości, ale dzisiaj muszę zrobić wyjątek. Musicie być w pełni sił wieczorem. Macie, wypijcie – postawiła szkła przed Marie i Kate.

– Co to jest? – zapytała nieśmiało jedna z nich.

– To specjalna mikstura z ziół, którą stosujemy w naszej rodzinie już od kilku pokoleń. Pobudza zmysły i wyostrza doznania. A jeśli ktoś cierpi na takie dolegliwości jak wy dwie dzisiaj, to stawia od razu na nogi. Pijcie – pani Stevenson wyraźnie naciskała, aby dziewczyny przechyliły kieliszki i wlały w siebie tajemniczy płyn. Nie opierając się dłużej, przyjaciółki podporządkowały się woli matki Henry’ego. Gęsty płyn rozlał się po gardle i przełyku. Zmierzając do żołądka, rozgrzał całe ciało. Od razu poczuły się lepiej, bardziej rześko. Po chwili po kacu nie było śladu. Marie, która na kacu bywała częściej niż by chciała, za wszelką cenę próbowała wyciągnąć od właścicielki hotelu co to za specyfik, ale ta była nieugięta.

– Skoro przeszły wam dolegliwości, to zapraszam do garderoby, będziecie mogły wybrać sobie coś odpowiedniego na wieczór – pani Stevenson zakończyła stanowczo dopytywania dziewczyny.

Garderoba znajdowała się na pierwszym piętrze. Mijając hall, Kate zwróciła uwagę na mały kominek, stojący w kącie. Przez głowę przeszło jej, że kiedy wchodziły do posiadłości Stevensonów w ogóle nie zwróciła uwagi na wygląd wnętrza hotelu. Trochę pewnie ze zmęczenia, trochę przez cienie i ciemne kąty, których wieczorem w dniu ich przyjazdu było w domu wiele. Padający wtedy deszcz skutecznie blokował dostęp poświaty księżyca, a na dodatek część świateł w hallu była przygaszona. Teraz mogła dokładnie przyjrzeć się drewnianej, idealnie polakierowanej i wyczyszczonej podłodze, ręcznie rzeźbionym balustradom, krwiście czerwonemu dywanowi, przykrywającemu schody i tapecie w kwiatowe wzorki. Wszystko idealnie komponowało się w wiktoriański styl posiadłości, który bez trudu można było odczytać także po zewnętrznej budowie domu.

Za ciężkimi drzwiami wejściowymi kryło się przestronne pomieszczenie. Wzdłuż jednej ze ścian ustawiona była wielka szafa. Na środku pokoju stało duże lustro, a obok niego stary, lekko prześwitujący parawan. Olbrzymi mebel krył w sobie całą kolekcję strojów wyjściowych. Wszystkie miały jednak jedną wspólną cechę – były dość wyzywające. Wzrok Marie od razu przykuł piękny, haftowany czarno–fioletowy gorset, do którego idealnie pasowała wisząca obok długa satynowa kruczoczarna spódnica. Kobieta poprosiła przyjaciółkę, aby pomogła jej zawiązać wybrany strój. Za parawanem z jej ubrania szybko zostały jedynie prześwitujące majteczki. Kiedy wychodziła, przy każdym kroku stawiała na podłodze jedynie palce u stóp. Dłonie trzymała na piersiach.

– Wyglądasz przeuroczo – Kate nie kryła zachwytu ciałem i ruchami koleżanki. Kac, także ten moralny, zupełnie ją opuścił. Rzeczywiście, napój pani Stevenson sprawił cuda, bo kiedy dziewczyna zobaczyła fikuśny strój Marie, poczuła przyjemne ciepło w okolicach podbrzusza. Naga kobieta stanęła przed lustrem i zaczęła zakładać gorset. Czarny, połyskujący sznureczek wędrował pomiędzy oczkami gorsetu coraz wyżej i wyżej, slalomem znacząc drogę, która miała zakończyć się kształtnym splotem i węzłem na górze tej części garderoby. Kate delikatnymi, acz stanowczymi ruchami zaciskała ten delikatny pancerz na nagim brzuchu i piersiach koleżanki. Każde naciągnięcie sznureczka sprawiało, że kształty Marie stawały się jeszcze bardziej kobiece, a jej piersi podnosiły się tak, jakby chciały wyskoczyć i pokazać się całemu światu. Kiedy Kate dokończyła zaciskanie sznurowania i zawiązała kokardkę, przytuliła się do pleców przyjaciółki i wyszeptała:

– Z tak piękną dziewczyną, to musiało być coś cudownego. Szkoda, że tego nie pamiętam – po czym pocałowała ją delikatnie w szyję.

W czasie, gdy Marie zajęta była zakładaniem długiej spódnicy, jej koleżanka wskoczyła za parawan, niosąc ze sobą śnieżnobiałą sukienkę. Przez prześwitujący materiał, oddzielający przebierającą się Kate od reszty pokoju dostrzec można było zarys młodego ciała studentki. Spore piersi, uwolnione z niewoli biustonosza falowały lekko, kiedy ich właścicielka najpierw zrzucała wszystkie części garderoby, a następnie nakładała obcisłą, idealnie przylegającą do ciała sukienkę. Kiedy wyszła zza parawanu, Marie mogła podziwiać piękną kobietę w szalenie seksownym stroju. Dopiero teraz, gdy duże piersi, nagie plecy oraz kształtne pośladki znalazły się w uścisku śnieżnobiałego materiału, wszystkie walory Kate zostały pokazane. Dodatkowo biel sukienki idealnie komponowała się z jej równo opalonym, lekko brązowym ciałem.

– Wyglądam bombowo, prawda? – szepnęła koleżance do ucha, kiedy razem stały przed lustrem – Mam coś jeszcze, a właściwie czegoś nie mam – Kate uśmiechnęła się, wskazując na przewieszone na parawanie majtki – To dla ciebie, takie małe zaproszenie na dziś, bo marzę o tobie i marzę, żeby to pamiętać – przez ciało Marie przeszedł przyjemny dreszcz. Myślami wróciła do minionej nocy i, przez krótką chwilę, zobaczyła w wyobraźni nagą przyjaciółkę zagłębiającą się ustami w jej kobiecość.

– Czy to wspomnienie, czy tylko moja wyobraźnia – pomyślała, lustrując przyjaciółkę wzrokiem.

Popołudnie minęło im na przygotowaniach do balu.

– Wyglądasz naprawdę zdzirowato, jestem z ciebie dumna – zaśmiała się Kate, kończąc pracę nad makijażem koleżanki.

– Nic nie przebije twoich cycków na wierzchu, śnieżynko – dziewczyny wzajemnie dogryzały sobie, jednocześnie okazując dużo sympatii i czułości. A to niby przypadkiem się dotknęły, a to ich usta znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie. Kiedy wysoki, nakręcany zegar wybił godzinę dwudziestą, postanowiły zejść do salonu. Schodząc po schodach z pierwszego piętra, zauważyły przez okno nad drzwiami, że na podjeździe nie ma żadnego samochodu. Wydało się to dziwne, ze względu na to, że z głównej sali dochodziły już dosyć głośne dźwięki zabawy. Jednak biorąc pod uwagę, że w balu mogli uczestniczyć goście hotelowi nie wydawało się to podejrzane. Muzyka kwartetu smyczkowego zdawała się być tak wyraźna, że pierwsze czego się spodziewały po wejściu do salonu to ujrzeć ubranych we fraki instrumentalistów, którzy zabawialiby towarzystwo swoją grą. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. W salonie było sporo osób, jednak nigdzie nie dało się dostrzec orkiestry. Muzyka wydobywała się jakby bezpośrednio ze ścian.

– Rodzina Stevensonów musiała nieźle wykosztować się na sprzęt grający, nigdzie nie widać głośników, a jednak muzyka jest bardzo wyraźna – pomyślała Kate.

Uczestnicy balu byli zajęci rozmową ze sobą, potworzyło się wiele małych grupek. Dziewczyny, w związku z tym, że nie znały nikogo, starały się odnaleźć przynajmniej Henry’ego Stevensona, aby może choć on zajął je rozmową lub wprowadził w towarzystwo. Kate zwróciła jedynie uwagę na młodzieńca, który bardzo uważnie jej się przyglądał. Delikatne rysy twarzy zdradzały jego młody wiek, jednak w oczach kryło się coś bardzo dojrzałego, a wręcz przy dłuższym przyjrzeniu się, na co Kate nie miała niestety czasu – przejrzałego. To wszystko sprawiało wrażenie tajemniczości i tworzyło mieszankę wybuchową w głowie dziewczyny. Nie chcąc jednak zmieniać planów co do zakończenia dzisiejszego wieczoru, Kate szepnęła – Dzisiaj mam ochotę przede wszystkim na ciebie, ten chłopaczek może być tylko dodatkiem – sama nie wierzyła w to, co mówi, jeszcze wczoraj nigdy by się nie odważyła na takie wyznanie, taką propozycję, a nawet myśl o podobnym rozwoju wydarzeń. Czy to atmosfera tego domu, bal, a może napój pani Stevenson? To nie było ważne; ważne, że uczucie, które jej towarzyszyło było bardzo przyjemne. – Marie, mam gdzieś ten cały bal, jeśli zaraz nie rzucę się na ciebie, to eksploduję, jestem cała wilgotna. Idę do twojego pokoju i nie będę na ciebie długo czekać. Jeśli nie pojawisz się za chwilę, zacznę bez ciebie. – odchodząc, delikatnie przygryzła płatek ucha przyjaciółki. Młodzieniec oczywiście to zauważył i widać było, że ten widok zrobił na nim ogromne wrażenie. Kate opuściła salę, idąc pewnym krokiem w stronę schodów.

W pokoju Marie panował mrok. Aby nie psuć nastroju, Kate nie zapaliła żadnej lampy. Przez to pokój tonął w cieniach. Ulewny deszcz, który szalał na zewnątrz, nie pomagał w rozpoznaniu wielu elementów wystroju pokoju, teraz naprawdę słabo widocznych. Dziewczyna położyła się na łóżku i wypróbowała szybko kilka ułożeń ciała, aby wybrać najlepszą pozycję na wejście kochanki.

W tym czasie Marie również postanowiła opuścić salę balową. Spojrzała jeszcze na młodzieńca, który po zniknięciu z balu Kate obserwował każdy jej przyjaciółki, uśmiechnęła się kokieteryjnie i skierowała się w stronę schodów. Kiedy wchodziła na pierwsze piętro, zauważyła, że chłopak pojawił się w hallu, jednak widać było, że zależało mu na tym, aby nie zostać dostrzeżonym, niczym dziki drapieżnik po cichu, ze starannością śledził każdy ruch kobiety w taki sposób, aby sam uniknąć dostrzeżenia. Marie jednak nie czuła się z pewnością w tym duecie ofiarą, nie przerywając więc gry, podążała dalej w kierunku swojego pokoju. Przed wejściem do niego upewniła się, że młodzieniec jest już na pierwszym piętrze i dostrzeże, do którego pokoju wchodzi, niczym rosiczka zapraszając ofiarę do swojego wnętrza. Niknąc z korytarza uśmiechnęła się sama do siebie. Bardzo lubiła grę, w której każde z graczy myśli, że jest łowcą, a współzawodnik ofiarą, nigdy bowiem nie było wiadomo jak zabawa się zakończy. Przymknęła drzwi, nie zamykając ich jednak całkowicie, bo wiedziała co się święci, jednak nie chciała o tym mówić jeszcze koleżance. Na razie Kate ma być tylko jej i ona ma być Kate. Przyjaciółka klęczała na łóżku. Nogi miała lekko rozchylone, przez co biała, obcisła sukienka podniosła się nieco na udach. Ruchem palców wskazujących zaprosiła koleżankę do łóżka. Położyły się obok siebie. Upajały się chwilą, która mogłaby trwać wiecznie. Było pięknie. Dwie kochające się osoby leżały razem w jednym łóżku i cieszyły się swoją obecnością. Wypita mikstura sprawiła jednak, że ochota na więcej wzięła górę nad błogim stanem, w którym się znajdowały. Marie pochyliła się nad przyjaciółką. Ich głowy były na jednej wysokości. Oczy wpatrzone w siebie, oddechy łączyły się w walce o dominację pomiędzy ustami. Ta cisza, to napięcie, ten wzrok…Marie zaczęła całować kochankę. Jej usta zwarły się z wargami Kate w miłosnym splocie. Dziewczyna natychmiast odwzajemniła pocałunek. Nie były to pieszczoty jakie fundował jej ten palant, Tom. Marie całowała mocno, zawzięcie i głęboko. Jej delikatny, ale silny język błądził po ustach koleżanki, badając ich zakamarki. Kate starała się odpowiedzieć na pieszczoty, języki zwarły się ze sobą i toczyły bitwę, którą z każdą sekundą każda z nich wygrywała coraz bardziej.

Nie usłyszały nawet, kiedy drzwi od pokoju cichutku zaskrzypiały. Przez niedużą szczelinę pomiędzy skrzydłem i framugą młody człowiek, którego dostrzegły na balu wpatrywał się w scenę odgrywającą się na łóżku. Kobiety całowały się coraz bardziej namiętnie. Ich wargi były wilgotne od wymieszanej śliny. Języki głębokimi ruchami masowały się wzajemnie. Po dłuższej chwili takich pieszczot Marie oderwała się od spragnionej coraz bardziej Kate i zaczęła składać pocałunki na jej szyi. Obdarowywała swoimi ustami każdy centymetr gorącej szyi koleżanki. Szczególnie dużo uwagi poświęciła na pieszczoty karku, by następnie wrócić do przodu i, lekko podgryzając delikatną skórę w tym miejscu, obdarowywać rozkoszą koleżankę. Jednocześnie jej ręka zanurzyła się w dekolcie kochanki. Ominęła jednak pełne piersi i spoczęła na brzuchu, masując go, łaskocząc i głaszcząc. Ta pieszczota przerodziła się jednak szybko w wędrówkę dłoni ku obfitym atrybutom dziewczyny. Młodzieniec za drzwiami miał idealny widok na to, co dzieje się na łóżku. Podniecenie w nim rosło, dzikość szalała we wnętrzu. Ręka Marie wędrowała coraz wyżej i wyżej, aż dotarła do cudownych piersi. Nie przerywając całowania, Marie zauważyła uśmiech na ustach swojej kochanki. Pieszczoty sprawiały jej widać wielką przyjemność, a śmiałość, z którą rozpoczynała kolejne porcje dotyku bardzo podoba się Kate. Było w tym uśmiechu nieco wstydu i troszkę powagi, ale przede wszystkim dziewczyna cieszyła się, że może być z osobą, którą kocha, na którą może liczyć, która jest ucieleśnieniem jej wymarzonej drugiej połowy.

Marie ściągnęła ramiączka sukienki, w której jej koleżanka była na balu i odsłoniła nagie piersi. Widok ten był tak upajający, że nie tylko Kate poczuła lekkie ukłucie przyjemności, kiedy przyjaciółka do nich przywarła. Przyjemnie zrobiło się także młodzieńcowi, który zdawał się oddychać nieco głośniej, przez szczelinę w drzwiach oglądając pieszczoty dwu zakochanych w sobie i mogących w pełni cieszyć się swoimi ciałami dziewcząt. Marie odsunęła się od kochanki i patrząc jej prosto w oczy szepnęła – Mam pomysł – po czym podsunęła na brzuch sukienkę Kate. Ta rzeczywiście zgodnie z zapowiedzią nie miała na sobie bielizny. Marie ujrzała gładko wygolony wzgórek. Już miała się do niego dobrać, kiedy koleżanka zacisnęła mocno nogi, drocząc się z jej zapędami… Marie była jednak silniejsza i, patrząc przyjaciółce prosto w oczy, zaczęła rozchylać jej nogi. Kiedy poradziła sobie z oporem Kate, spojrzała najpierw na idealną, różową cipkę przyjaciółki, a następnie przeniosła wzrok prosto w oczy swojej kochanki. Odczytała w nich nutkę niepewności, ale też dużo więcej pożądania. Nawet nie podniecenia, ale czystego pragnienia bycia ze swoją przyjaciółką jak najbliżej. Oczy Marie zdradzały natomiast ogromną chęć dawania i oczekiwanie na pozwolenie, albo chociaż brak sprzeciwu.

– Jesteś piękna – powiedziała, po czym zanurzyła się ustami między uda Kate. Pieściła, całowała, lizała i ssała tak, jakby świat wokół nie istniał, jakby życie miało skończyć się tu i teraz i to ostatnia szansa, aby dać dowód swojej miłości, swojego oddania i pragnienia szczęścia dla drugiej osoby. Na samym początku pieszczoty były wyraźne, ale spokojne. Kate pojękiwała przy nich cichutko. Pojękiwania dało się słyszeć także zza drzwi. Dziewczyna spojrzała w tamtym kierunku.

– Niech patrzy, niech nacieszy oczy pięknem twojego ciała i tej chwili, pokażmy mu czym jest prawdziwa miłość – dziewczyna przyjęła słowa pieszczącej ją kochanki z aprobatą. Przycisnęła jej głowę nieco mocniej do siebie, a oczy wlepiła w szczelinę przy drzwiach, za którymi buzowało stado hormonów w ciele młodzieńca. Świadomość, że są obserwowane jeszcze bardziej podnieciła Kate. Jej przyjaciółka wyczuła to i w rozgrzaną i wilgotną cipkę wsunęła swój środkowy palec, zgięła go i zaczęła drażnić najbardziej wrażliwe i dające najwięcej przyjemności miejsce, jakie tylko znała na ciele kobiety. Kate zareagowała jeszcze większą wilgocią i głośniejszym pojękiwaniem. Jej ciało stało się bardziej napięte. Z każdym posunięciem palca Marie coraz bardziej wyginała się w łuk, jęcząc już głośno. Jedynie palec, który zacisnęła na zębach ograniczał wydawane przez nią odgłosy. Pomimo tej metody, melodia rozkoszy wydostawała się z jej ust bez większej straty na głośności i przyjemności płynącej ze słuchania pojękiwań kobiety, której było naprawdę dobrze. Dla żadnej z nich nie liczyło się wtedy nic innego, tylko one dwie. Kate powoli odpływała. Rozkoszne otumanienie, które czuła było wynikiem nie tylko działań koleżanki, ale także mikstury, którą wypiła rano. Teraz na nowo czuła jej smak na języku, jakby ta ciągle działała i teraz potęgowała doznania, ale i sprawiała, że dziewczyna odchodziła od zmysłów i traciła poczucie rzeczywistości. Pieszczotom mogłoby nie być końca, gdyby nie to, że Marie w pewnym momencie odsunęła się od jęczącej na łóżku Kate. Spojrzała w kierunku drzwi i palcem wskazującym zachęciła młodzieńca by dołączył do zabawy. Chłopak podszedł do łóżka i dokładnie przyjrzał się pozbawionej niemal zmysłów wypieszczonej już porządnie Kate.

– Co pan o tym myśli panie Stevenson? – głos młodzieńca przebił się niczym piorun przez głowę jedynie trzeźwo myślącej Marie. Kate była w stanie, który wymagałby od niej naprawdę dużego poświęcenia, aby zrozumieć co się dzieje. Zamiast dochodzić do siebie postanowiła dotykając się samodzielnie, podtrzymać stan, w którym się znajdowała, zanim ktoś wróci do obdarowywania jej pieszczotami. Marie spojrzała w kierunku całkowicie zacienionego kąta, w który wpatrywał się młodzieniec. Rzeczywiście, teraz, kiedy już o tym wiedziała, dało się tam dostrzec duże stylowe krzesło, na którym siedział wygodnie Henry Stevenson.

– Myślę, że panna Kate Murphy potrzebuje już niewiele, aby dotknąć tamtego świata i wierzę, że jesteś w stanie ją tam doprowadzić jak nikt inny. Zajmij się nią, jak potrafisz najlepiej, a ja pokażę pannie Marie Wood, co to znaczy prawdziwa rozkosz.

Młodzieniec wziął Kate na ręce i wyszedł z nią do drugiego pokoju. Ułożył ją na łóżku, a następnie zamykając drzwi pomiędzy pokojami, uśmiechnął się złowrogo do Henry’ego Stevensona.

– Powiedz mi, moja droga Marie, co lubisz najbardziej – dziewczyna chciała wykrzyczeć, co myśli o mężczyźnie, o jego podstępie, o jego podglądactwie, ale jej wola praktycznie w tej chwili nie istniała. Jakby napój matki Henry’ego całkowicie odebrał ją w jednej chwili, albo jakby wypity trunek pozwalał na kontrolowanie jej zachowania przez jakąś niewidzialną i nieznaną siłę. Mężczyzna w pełni nad nią panował.

– Chciałabym, abyś wziął mnie od tyłu, jak prawdziwy mężczyzna, jak prawdziwy samiec i marzę o tym, żebyś zerżnął mnie tak, bym pamiętała do końca życia – Marie opierała się, ale nie mogła nic zrobić, trucizna Stevensonów krążyła w najlepsze po jej żyłach, nasuwając jej na język słowa, których wcale nie chciała wypowiadać. Henry podszedł do niej i silnym uderzeniem otwartej dłoni w piękną twarz powalił ją na łóżko. Straciła na chwilę orientację. Z otępienia wyrwał ją ból, który towarzyszył ruchom Henry’ego w jej nieprzygotowanej na przyjęcie mężczyzny pochwie. Leżała na łóżku, wypięta w kierunku agresora, spódnicę miała zadartą na plecy, a prześwitujące majtki leżały podarte obok jej twarzy i jedyne co teraz czuła to strach o to, co stanie się z nią i o to co dzieje się za drzwiami, w pokoju Kate. Usłyszała przez chwilę przenikliwy krzyk koleżanki, a dalej już tylko kilka jęknięć, które szybko ucichły. Liczyła na to, że Stevenson szybko skończy i że razem z przyjaciółką będą mogły jak najszybciej uciec z tego, jak się okazało, okropnego miejsca. Ruchy Henry’ego były zdecydowane, silne i głębokie. Każdy z nich sprawiał ból, jednak Marie nie uroniła ani jednej łzy. Była bardziej wściekła na to, co się dzieje i co je spotkało niż złamana. Wiedziała, że nigdy nie wybaczy tego mężczyźnie i jeśli tylko będzie taka możliwość, to na pewno się zemści. Ataki Henry’ego rozdzierały jej młodą cipkę, jednak czuła, że jego perfidna zabawa dobiega końca. Finiszując, Stevenson dociskał jak tylko potrafił głowę Marie do łóżka, tak że nie mogła złapać tchu, a na jej szyi pojawiły się wyraźne siniaki. Tryskająca w zgwałconą kobiecość sperma Henry’ego była najbardziej upokarzającym momentem, jakiego dziewczyna doznała w swoim krótkim życiu. W jej myślach pojawiła się jednak pewna ulga, bo to mógł być koniec gehenny, istniała też możliwość, że będzie mogła zobaczyć, co dzieje się z Kate. Zanim jednak mężczyzna wypuścił ją z uścisku, przyłożył do jej szyi jakiś gorący przedmiot, który rozpalił i przypiekł do krwi delikatną skórę Marie. Henry wyszedł z niej i usiadł na łóżku.

– Mam nadzieję, że ci się podobało, bo teraz jesteś moja na wieki i będziemy sobie często robić takie miłe spotkania – dziewczyna nie słuchała już, co do niej mówił, zależało jej tylko, aby dostać się do pokoju Kate, i, jeśli to możliwe uratować ją. Łudziła się, że może nie dzieje się tam też nic strasznego.

Otworzyła drzwi. Widok, który ją przywitał przeszedł wszelkie jej najgorsze oczekiwania. Nie była w stanie uwierzyć w to, co widzi. Na podłodze leżało martwe ciało Kate. Dziewczyna miała gardło rozszarpane jakby przez dzikie zwierze. Także głębokie ślady po trzech pazurach ciągnące się od barku, przez piersi, aż do boku brzucha podkreślały, że została zaatakowana przez jakąś bestię. Najgorsze było jednak to, co zobaczyła w okolicach brzucha. Młodzieniec, który wyniósł ją z pokoju zatapiał zęby w jej wnętrznościach i wyrywał je bez opamiętania. Szybko zauważył Marie i wlepił w nią swoje żółte, wężowate ślepia. Jego twarz była zmieniona, zdeformowana. W tej chwili bardziej przypominał rzeczywiście dzikie zwierzę niż człowieka. Ostre pazury, wyrastające w miejscu ludzkich palców z pewnością przyczyniły się do wyglądu ciała Kate. Jej martwe, otwarte oczy wpatrywały się w grymasie cierpienia w stronę wejścia. Marie szybko zatrzasnęła drzwi.

– Kim wy jesteście? – wykrzyknęła z przerażeniem w kierunku stojącego przy łóżku Henry’ego Stevensona.

– Jesteśmy mieszkańcami Ravenscar, a teraz ty jesteś jedną z nas – mężczyzna zaśmiał się, a jego oczy zrobiły się czerwone. Marie rzuciła się w kierunku drzwi. – Nie masz po co uciekać, teraz obie należycie do Ravenscar.

Dziewczyna zbiegła po schodach, słysząc za sobą szyderczy śmiech Henry’ego. Wybiegła z domu. Na dziedzińcu stali matka Henry’ego oraz mężczyzna bardzo do niego podobny. Różniła ich przede wszystkim olbrzymia szrama na twarzy towarzysza Pani Stevenson. Dla Marie nie było ważne kim jest. Wiedziała, że na pewno nic dobrego z jego rąk jej nie spotka.

– Teraz należycie do nas – kobieta zaśmiała się, nie pozwalając dziewczynie przebiec w kierunku głównej drogi. Marie zmieniła więc taktykę i postanowiła uciekać brzegiem morza. Kiedy biegła przez ulewną noc, co chwilę słyszała za sobą śmiech członków rodziny Stevensonów. W końcu dotarła do brzegu morza. Niestety zapomniała o opowieści, o urwisku, o skałach. W okolicy Ravenscar całe wybrzeże było bardzo wysokie i strome. Stanęła na krawędzi i spojrzała w dół. Natychmiast się cofnęła. Natrafiła jednak na przeszkodę. Przy niej stał Henry. Jego oczy były jeszcze bardziej czerwone. Złapał dziewczynę za kark i uniósł nad ziemię. Czuć było, że ma ogromną siłę.

– Twoje ciało nie jest już nam potrzebne, a twoja dusza należy do Ravenscar. Żegnaj Marie… i do zobaczenia – Henry zaśmiał się głośno i cisnął ciało dziewczyny w przepaść.

***

Spadała. Jej bezwładne ciało zdawało się nie stawiać żadnego oporu wiatrowi i ulewie, które szalały nad urwiskiem… Nieprawdą jest, że człowiek w obliczu śmierci widzi całe swoje życie. Marie widziała tylko jego wycinek. Chwile spędzone z Kate, wspólny flirt w chłopakami z Yorku, żarty w pociągu i pierwszą wspólną noc w Ravenscar. Była szalona, była namiętna, była piękna. Zanim wspomnienia doszły do widoku, który zastał ją w pokoju przyjaciółki po gwałcie Henry’ego, jej ciało roztrzaskało się o skały. Krew spływała strużkami do morza. Kraby i mewy zajęły się szybko uprzątnięciem dowodów zbrodni.

Co się stało z ciałem Kate? Nie wiadomo. Miało zostać nigdy nie odnalezione.

Przejdź do kolejnej części – Ravenscar: Początek

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Powiedziałam sobie na początku tekstu: "Judyto, czytaj nie zważając na błędy." Przez pierwsze akapity się mi udawało, ale później du-pa. Nie mogłam się oprzeć. Po maturach żem, więc mogę się bawić. 😉

Odniosłam wrażenie, że tekst uniknął korekcie. Trochę przecinków nie tak; podwójne spacje; powtórzenia: "Ominęła JEDNAK pełne piersi i spoczęła na brzuchu, masując go, łaskocząc i głaszcząc. Ta pieszczota przerodziła się JEDNAK szybko"; sąsiedztwo wyrazów o podobnym brzmieniu: "jednak jedną"; czasami zabrakło słowa: "Kate nie kryła zachwytu (nad?) ciałem i ruchami koleżanki.". W moim odczuciu zbyt dużo 'zdzir' i 'zdzirowatości' – jakiś synonim by się przydał.
I błędy logiczne przy dobieraniu garderoby. "Czarny, połyskujący sznureczek wędrował pomiędzy oczkami gorsetu coraz wyżej i wyżej, slalomem znacząc drogę, która miała zakończyć się kształtnym splotem i węzłem na górze". Z doświadczenia wiem, że węzeł znajduje się w połowie gorsetu – a przynajmniej tak jest w moich. Następnie Marie zakładała spódnicę. I tutaj również uwaga: najpierw całe odzienie, później gorset, ponieważ niemożliwym jest, żeby coś pod niego włożyć, a przecież musi znajdować się na wierzchu.

Zakończenie nie przypadło mi do gustu. Jakoś tak płytko opisane. Jak z taniego dreszczowca.
In plus natomiast klamra. Wcale podoba się mi zabieg, gdzie zdanie rozpoczyna i kończy tekst.

Poza tym uważam, że seria ciekawa i chętnie przeczytam opowiadanie o kolejnych ofiarach. I elegancko, że w tym był wątek lesbijski. Lubię. 😉

Chyba uniknął korekty? Lub umknął korekcie:-)
Nie, był poddany korekcie. Pierwszej. Żeby wyłapać wszystko, robi się ich na ogół dwie lub więcej, niestety, na to czasu na ogół brak.
Faktycznie, masz rację w kilku punktach, niemniej już kilka razy dyskutowaliśmy nad cienką granicą pomiędzy redakcją i korektą tekstu, ta pierwsza znacznie bardziej ingeruje w tekst. A jego ostateczny kształt zależy jednak od autora.

Nie rozumiem z tym węzłem, muszę baczniej przyjrzeć się budowie gorsetu, to się wypowiem.
Pozdrowienia

Masz rację z tą korektą – mój błąd. Aż się zarumieniłam. 😉

Siostra.

Siostro, już to dziś raz mówiłam: nobody is perfect:-)

Dajmy spokój korekcie, jeśli cokolwiek jest nietrafionego w opowiadaniu to jest to moja wina. To ja podjąłem decyzję, do których uwag korektorki się dostosować, a które rzeczy zostawić tak jak jest. Tak jak zauważyła Miss korekta i redakcja to dwie różne sprawy. Cenię naprawdę korektę, ale redakcja wg mnie odbiera autorskość opowiadaniu, stąd taki, a nie inny wygląd tego opowiadania. Jeśli macie wieszać więc psy to róbcie to na mnie. Jest to opowiadanie, które dażę największą chyba sympatią z tych, które wyszły spod mojej klawiatury, stąd może brak obiektywizmu przy sugerowaniu się uwagami korektorskimi.
P.S. wszystkie gorsety, które ma Smoczyca mają wiązania do samej góry, więc to chyba kwestia tego co kto ma w szafie, natomiast zakładanie gorsetu, a potem spódnicy rzeczywiście wyszło nieszczęśliwie. Na usprawiedliwienie powiem tylko, że nigdy nie zakładałem ani gorsetu, ani spódnicy :), więc nie mam doświadczenia 😀

W zeszłym tygodniu widziałam gorset pewnej brytyjskiej firmy. Był tak skrojony, że spódnicę można było pod niego założyć bez trudu.
Co do przymiarki, Smoku, czy zrobisz sobie sesję fotograficzną w gorsecie? Na pewno szałowo byś wyglądał:D

Gorset, taki prawdziwy, rustykalny bym rzekła, wywodzący się z danego czasu, z danej epoki, służący do określonych celów i modzie (a nie tak jak dziś – do fanaberii łóżkowych) winien "zapinać" się na dole. W sumie powinniśmy mówić o wiązaniu, bo w zasadzie w historii, zapięcia towarzyszą tej części garderoby stosunkowo od niedawna. Wiązanie zaczyna się na górze, w okolicy łopatek i schodzi w okolice krzyża. Pamiętacie panienkę O'Harę i jej utyskiwania na zacieśnianie węzła? Oczywiście gorsety ewoluują i nabierają coraz to nowych elementów, które według mojej opinii, nie zawsze wychodzą im na dobre 🙂
Reasumując: jestem w stanie sobie wyobrazić gorset, o którym pisze Smok 😉

Pozdrawiam,
kenaarf

Przykro mi, Smoku, ale moim zdaniem masz zbyt duże zaufanie do własnych umiejętności, żeby tak beztrosko odrzucać uwagi redaktorów/korektorów. Zostawiłeś takie potworki, że słabo się robi… i nawet nie wiesz, o czym mówię.

kenaarf – gorset… rustykalny, hę?

Początki gorsetów to nie salony przepełnione blichtrem. Stąd i i użycie takiego słowa 🙂

Potworki jak potworki, trochę niezgrabności jest. Ale Smok jest spoko gość i myślę, że jako autor będzie pisał coraz lepiej. 🙂
Jedyna wada to słownictwo erotyczne – infantylizm do potęgi, nie mam siły krytykować. Wszędzie się ta zmora szerzy. 🙂

Gorsety typowo do sypialni może i mają wiązanie u góry. Ale w opowiadaniu przedstawiony jest taki 'na salony'. Te obecnie (nie wiem jak dawniej) mają stalowe fiszbiny z przodu i wiązanie z tyłu, z węzłem na środku, bo tam najmocniej zawęża talię. A przynajmniej takie modele są najpopularniejsze.

I w takim razie o błędy czepiam się Smoka, a nie korektora. 😉

Siostra.

A abstrahując od gorsetów, los obu młodych dziewcząt tragiczny.
Zastanawiam się tylko, czemu pozwolono zbiec bohaterce pierwszego opowiadania, a Kate i Marie zapłaciły najwyższą cenę.
Chyba, że Doris udało się to tylko pozornie?

Miss, wydaje mi się, że Doris jeszcze kiedyś wróci :), ale to tak nieoficjalnie mówię i na pewno nie będzie to w najbliższym czasie.
No i wydaje mi się, że nie do końca udało jej się uciec.

Weźcie Wy się, carramba, uspokójcie. Przyjdzie jakiś obcy, przeczyta tekst o mordzie wszystkich gości hotelowych, czyli dwóch lasek, a pod spodem zamiast ochów i achów, rozpaczy, dyskusja o modzie. Jak to fatalnie świadczy o poziomie komentujących na tym blogu. Istne wzloty Pudelka albo innego Ratlerka.
Swoją drogą te gorseciki, te wybałuszone cycuszki w tychże, mniam mniam. I te talijki wąskie i te,.. No, dobra. W sumie dzisiaj Wam daruję te niemerytoryczne dyskusje. Ale żeby mi to było… przedostatni raz.
Uśmiech dla wszystkich,
Karel
Aaa i lubik dla Smoczycha

Opowiadanie bardzo ciekawe i niestety strasznie niedopracowane. Klimat tajemnicy i grozy co rusz psuje niekompletne lub kuriozalne zdanie. Najlepsza przyzwyczaja do wysokiego standardu, tu jednak wyczuwam pewien regres. Mimo to tekst przyjemny w lekturze. Smok Wawelski to dobry autor, tylko ciut niechlujny. Ale historia przedstawiona warta jest kontynuacji!

Absent absynt

Biedne dziewczyny… Ale jak horror to horror! A w Ravenscar nadal straszy! I to straszy coraz ciekawiej. No i krwawiej.

Mustafa

Biedne? Raczej głupie, a takich mi nie szkoda. Doris w swej prostolinijności była naiwna, Łatwy łup na Henry'ego i spółki. Marie i Kate, w moim odczuciu, głupiutkie dziewuszyska, łakome na eleganckie opakowanie, pod którym kryje się potwór(?). Kolejny łatwy łup. Czekam na godną rywalkę Pana H., która nie da się tak łatwo podejść, na którą trzeba będzie zapolować, i w które to łowy sam zainteresowany będzie musiał się mocno zaangażować, aby w końcu "zatopić zęby" w ciele ofiary.

Z pozdrowieniami dla Smoka,
kenaarf

Kenaarf, dzięki za pomysł na dokończenie opowiadania, które właśnie piszę 🙂
Rzeczywiście w kolejnych częściach będzie się pojawiało coraz więcej kobiet – dobrych, złych, mądrych, naiwnych, ale brakowało mi pomysłu na zakończenie jednego z nich. Na NE pojawi się za parę dobrych miesięcy 🙂

Smoku, zawsze do usług 😉

kenaarf

O, rzeczywiście świetny pomysł, z przyjemnością bym coś takiego przeczytała!

No to musicie się uzbroić w cierpliwość, ale sądzę, że z czasem Wasz oczekiwania zostaną zaspokojone 🙂

Za każdym razem kiedy czytam to opowiadanie zaskakuje mnie na nowo.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić to kilka zdań przyjaciółek, które wydały mi sie rodem z amerykańskiego serialu 🙂
Ale może tylko ja tak uważam… 🙂
Tak czy siak czyta sie niezwykle miło.
Z chęcią oddam się lekturze kolejnych opowiadań. Jesteś utalentowany !

Jesteś zbyt miła :-). Dialogi to temat na osobny tekst „ekspercki”. Można o tym wiele powiedzieć. Zwrócę uwagę na to jak je piszę w moim kolejnym opowiadaniu. Tym bardziej, że jeśli uda mi się je dokończyć to będzie tam dosyć dużo dialogów, a bohaterami będą… To może potem :-).

Napisz komentarz