Spostrzegł ją, gdy tylko weszła do świątyni.
Smukła blondynka o kręconych włosach, wymykających się spod narzuconego na głowę błękitnego himationu. Przylegający do ciała peplos podkreślał kształty dziewczyny, która dopiero co stanęła na progu kobiecości. Już z daleka ocenił, że ma niewielki biust i ledwo zarysowane biodra. Reszty mógł się tylko domyślać. Albo też skrócić dystans i dowiedzieć się więcej.
Na razie obserwował ją zza kolumny. Młódka przeszła przez pustą o tej wczesnej porze nawę główną i stanęła przed ołtarzem, u stóp posągu bóstwa. Natychmiast zbliżył się do niej kapłan – jeden z tych, którzy niedawno ukończyli swój nowicjat. Rozmawiali przez chwilę; skinął głową na znak, że pojmuje. Ich dłonie zetknęły się na krótko. Najwyraźniej przekazała mu pieniądze na ofiarę, która miała zostać złożona. Dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę podwojów sanktuarium. Nadszedł czas działania. Jeśli zaraz nie wyjdzie jej naprzeciw, ona wymknie mu się z rąk. Taka okazja może się już nie powtórzyć.
Wyszedł zza filara i ruszył w stronę blondynki. Zatrzymała się, spoglądając nań zaskoczona. Z każdym krokiem widział kolejne szczegóły. Szczupła twarz o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych. Wąskie, różowe wargi, których nie barwiła szminką. Duże zielono-szare oczy, rozwarte w wyrazie zdumienia, które stopniowo przechodziło w młodzieńcze zainteresowanie. Uśmiechnął się w duchu. Wiedział, jakie wrażenie robi na niewiastach, bez względu na ich wiek i doświadczenie. Był przecież ukochanym synem Apollina, który pobłogosławił go niezrównaną urodą.
Dziewczyna oderwała spojrzenie od jego twarzy i dostrzegła pyszną biało-złotą szatę. Natychmiast pochyliła głowę i odezwała się z nieśmiałością w głosie:
– Bądź pozdrowiony, dostojny panie.
– I ty również, drogie dziecko – odparł łaskawym tonem. Zatrzymał się dwa kroki od niej, tak by nikt nie słyszał ich rozmowy. – Zdradź mi, jak ci na imię? Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział cię w tych murach.
– Licoris, panie. Jestem córką rzeźbiarza Therona. Dopiero przed kilkoma dniami przybyliśmy do Delf. Chcemy się tutaj osiedlić.
Rzeźbiarz. Kritias skrzywił się z niesmakiem. Od czasu afery z Bryaksisem darzył głęboką nienawiścią artystów pracujących w brązie i kamieniu. Owszem, bywali przydatni, gdy trzeba było upiększyć świątynię. Poza tym jednak nie należało im ufać, jak wszystkim nieobliczalnym romantykom. Po namyśle Delfijczyk uznał jednak, że to, co wydarzy się potem, będzie jeszcze słodsze – właśnie za sprawą profesji nieszczęsnego Therona.
– Co sprowadza cię do sanktuarium? – kontynuował przesłuchanie.
– Mój ojciec otwiera sklep ze statuetkami własnego wyrobu. Kazał mi opłacić ofiarę, by Apollo łaskawie spojrzał na jego przedsięwzięcie.
– Doprawdy? – Z tonu Kritiasa wyparowała nagle cała łaskawość. – A mnie wydaje się, że przyszłaś tu, by szerzyć pokusę wśród młodszych kapłanów. Uwodzić ich swoją urodą. Kokietować tymi loczkami, które niby przypadkiem wysuwają się spod himationu. Mam przeczucie, że pod tą białą suknią cnotki kryje się rozpustnica. Czyż nie mam racji?
Licoris zbladła, słysząc owe oskarżenia.
– Czcigodny panie, przysięgam, że to nieprawda… Do głowy by mi nie przyszło, by kogokolwiek uwodzić…
– Nie próbuj mnie oszukać! Widziałem, jak rozmawiałaś z młodym Ignatiusem. Wdzięczyłaś się do niego jak sprzedajna porne.
– Rozmawialiśmy tylko o ofierze… Przekazałam mu pieniądze… On z pewnością to potwierdzi…
– Kłamiesz, mała dziwko!
Ręka Delfijczyka wystrzeliła naprzód. Złapał dziewczynę za nadgarstek i zacisnął na nim palce, wyczuwając pod skórą delikatne kości. Wystarczyłoby jedno szarpnięcie, by je pogruchotać… Z przyjemnością usłyszałby jej krzyk… ale nie teraz i nie tutaj. Już niedługo młódka będzie drzeć się w niebogłosy… lecz stanie się to w miejscu, gdzie nikt nie przyjdzie jej z pomocą.
– Udasz się ze mną. Wyjaśnimy tę sprawę. Starannie i do końca.
Próbowała stawiać opór, więc wykręcił jej rękę tak mocno, że aż opadła na kolana. Jej ładną twarz wykrzywił grymas bólu. Zza ołtarza wyszedł kapłan Ignatius. Zaniepokojony ruszył w ich kierunku, lecz Kritias odprawił go niecierpliwym gestem. Najwyższa pora znaleźć się z tą kurewką na osobności. Od kilku dni żadnej nie udusił. Po prostu nie było ku temu sposobności. Akolitki ze świątyni Hery, po śmierci jednej z ich sióstr, trzymały się z dala od świętego okręgu Apollina. Dom rozkoszy, z którego niegdyś korzystał, także odmówił współpracy. Tamtejszy zarządca najwyraźniej miał dosyć sytuacji, w której wysyłał kapłanowi dziewczęta, zaś wracały do niego jedynie mieszki srebra w zamian za milczenie. Może zresztą zbuntowały się same dziwki. Tak czy inaczej, również to źródło wyschło. Pozostawały dziewczęta, które z własnej woli przyszły do sanktuarium. Licoris miała być pierwszą z wielu.
Wlókł ją za sobą po kamiennej posadzce. Wrota świątyni były coraz bliżej. Kritias oblizał wargi, które nagle wydały mu się spierzchnięte. Już wyobrażał sobie rozkosze, jakich zazna z blondyneczką. Kto wie? Jeśli była dziewicą, może uczyni coś, czego nie robił już od bardzo dawna. Wejdzie w jej pochwę zamiast w odbyt, jak miał to w zwyczaju. Odbierze Lycoris całą niewinność, nim ostatecznie zaciśnie dłonie na jej szyi.
Wszedł już w plamę słonecznego blasku, który bił od wrót sanktuarium. Poczuł ciepło na twarzy. I wtedy pojawili się przed nim żołnierze. Zmrużył oczy, bo patrzył pod słońce. W pierwszej chwili ogarnął go paniczny lęk. W zbrojnych rozpoznał bowiem macedońskich gwardzistów. Przybyli go aresztować! Zimne palce strachu chwyciły go za gardło. Rozluźnił uchwyt na nadgarstku dziewczyny, przez co udało jej się wyrwać. Impet szarpnięcia był tak duży, że straciła równowagę i upadła.
Kritias opanował się. Dostrzegł wreszcie, że to nie Macedończycy, lecz jego własna straż świątynna. Lęk ustąpił miejsca wściekłości.
– Co to ma znaczyć? – warknął, spoglądając na oficera, który wodził zdumionym spojrzeniem od niego do leżącej na posadzce Lycoris. – Czemu mi przeszkadzacie? Zamierzałem właśnie wymierzyć karę tej dziewce. Wdzięczyła się do kapłanów. Próbowała uwodzić.
Uświadomił sobie, że się przed nimi tłumaczy. To rozzłościło go jeszcze bardziej. Najgłośniej jak potrafił, krzyknął:
– Co tu robicie, na Tyfona? Natychmiast się rozstąpcie!
– Czcigodny pierwszy kapłanie… – Głos oficera był zimny i wyzuty z jakichkolwiek emocji, jakby człowiek ten robił wszystko, by nie zdradzić, co myśli o swym przełożonym. – Przybył posłaniec z Aten. Twierdzi, że ma dla ciebie pilną wiadomość. Czy zgodzisz się go przyjąć?
Posłaniec z Aten, pomyślał Delfijczyk. Dawno już nie otrzymałem stamtąd żadnych wieści. Obejrzał się na Licoris. Próbowała wstać, lecz coś jej przeszkadzało. Chyba mocno się potłukła podczas upadku. Kolano najwyraźniej odmawiało jej posłuszeństwa.
– Ty – zwrócił się do niższego stopniem strażnika – zabierz tę dziewkę do moich prywatnych kwater. Przywiąż do łóżka i pilnuj, by nigdzie nie umknęła. Odpowiadasz za to życiem.
– Tak jest!
Żołnierz podszedł do młódki i pomógł jej podnieść się na nogi. Gdy wyprowadzał ją z sanktuarium, utykała. Był przy tym zdecydowanie zbyt delikatny, uznał Kritias.
– A ty prowadź mnie do tego posłańca – rzekł do oficera. – Wysłucham, co ma do powiedzenia i będę się mógł wreszcie zająć ważnymi sprawami.
Opuścili świątynię i przeszli do pobliskiego gmachu – tego samego, który niegdyś pełnił rolę pracowni rzeźbiarskiej Bryaksisa. We wnętrzu znajdowała się rozległa komnata, dobrze oświetlona dzięki otworowi w suficie. Mężczyzna, który przybył z Aten, stał jednak w cieniu, poza słonecznym kręgiem na środku sali. Był wysoki i barczysty, jego tors chronił płócienny pancerz, na głowie zaś miał hełm z czarnym pióropuszem. Jego lewica spoczywała na rękojeści krótkiego miecza, którego z jakiegoś powodu jeszcze mu nie odebrano. Pod pachą prawej ręki trzymał dzban pokryty czerwonofigurowym malowidłem. Jego twarz była nieodgadniona. Spoglądał na Kritiasa bezbarwnymi oczyma. Kapłan wyczuwał w tym spojrzeniu niewiele szacunku i jeszcze mniej sympatii. Czuł się bezpiecznie tylko dlatego, że od milczącego wojownika oddzielało go dwóch świątynnych strażników, trzeci zaś stał u jego boku.
– Kim jesteś? – warknął na powitanie. Nie miał ochoty silić się na uprzejmość. Spieszyło mu się do Licoris. Biednej, przerażonej Licoris, która trzęsie się na jego łożu, czekając, aż on przyjdzie i zrobi z nią to, na co ma ochotę.
– Na imię mi Sostenes – odparł tamten chrapliwym głosem. – Przybywam tu jako reprezentant jego ekscelencji Meleagra. Mój pan życzy sobie, bym przekazał ci dwie rzeczy.
– A więc na co czekasz? Nie mam całego dnia.
Sostenes ruszył w jego stronę. Jeden z podwładnych Kritiasa zastąpił mu drogę i położył dłoń na jego torsie, dając znak, by się zatrzymał. Wojownik uczynił to z kpiącym uśmieszkiem. Sięgnął do pasa, wyciągnął spod niego zwinięty w rulon i związany wstęgą papirus. Bez słowa podał go tamtemu.
– Czytaj – rozkazał wciąż zniecierpliwiony, lecz coraz bardziej zaintrygowany kapłan.
Strażnik zerwał wstążkę i rozwinął list. Zaczął czytać:
– „Kritiasowi, przełożonemu delfickiego sanktuarium Apollina, Meleager, ambasador Macedonii w Atenach. Bez pozdrowień”. – W tym miejscu urwał, najwyraźniej wstrząśnięty takim nietaktem.
– Nie przerywaj – wycedził kapłan.
– I nie waż się niczego pominąć – dodał wyraźnie rozbawiony Sostenes.
– „Wiedz, że twe knowania z wiedźmą Olimpias są nam dobrze znane. Pokrzyżowaliśmy jej plany w Atenach, wyłapaliśmy szpiegów w Koryncie i Pelli. Teraz konają w męczarniach. Każdy z nich obciąża cię swoimi zeznaniami. Zgładziliśmy też człowieka, którego zwano Rzeźnikiem Elidy. Pamiętasz go może? Wreszcie przyszedł czas na ciebie. Sądzisz zapewne, że ochroni cię piastowana przez ciebie funkcja. Antypater nakazał już Radzie Amfiktionów, by zdjęła cię z urzędu. Święty okręg Apollina nie zapewni ci już bezpieczeństwa. Tak więc gotuj się na najgorsze. Lada dzień do Delf przyjadą siepacze regenta. Błagaj bogów o przebaczenie, występny kapłanie, bo za swe grzechy trafisz do najgłębszych czeluści Tartaru”.
Strażnik umilkł i oderwał oczy od zwoju. Kritias poczuł, że robi mu się zimno. Wizja, której doznał przy wrotach świątyni, właśnie się spełniała! Macedończycy naprawdę postanowili go schwytać! Nie wątpił w ani jedno słowo z listu. Meleager nie próbował ostrzegać. Zapowiadał mu po prostu, co go czeka. Z wyraźną satysfakcją, którą dało się wyczytać między wierszami. Kapłan nie wiedział tylko, ile czasu mu zostało. Przed ucieczką z Delf musi poczynić przygotowania. Zgromadzić żywność na długą drogę przez góry, zabrać ze skarbca solidny worek srebra, nająć ochronę… Nagle coś sobie uświadomił. W liście było coś o Rzeźniku. W pierwszej chwili to przeoczył, porażony strachem. Teraz się na tym skupił. Alkajos przydałby mu się podczas długiej i niebezpiecznej wyprawy. Nagle pożałował, że zgodził się na jego wyjazd do Pelli.
Sostenes jakby czytał mu w myślach.
– Jak już mówiłem, mam dla ciebie dwa dary – rzekł, chwytając oburącz dzban, który dotąd trzymał pod pachą. – Pierwszym był list. Drugim niech będzie ostatnie spotkanie z przyjacielem.
Mówiąc to, cisnął dzban tuż pod stopy Kritiasa. Naczynie rozprysło się w okruchy. W środku kryło się coś okrągłego, miękkiego i cuchnącego. Kawałki gnijącego mięsa ochlapały nieskazitelną dotąd szatę pierwszego kapłana. Delfijczyk przyglądał się ze zgrozą odrąbanej głowie. Mimo rozkładu wciąż poznawał, do kogo należała. Nagłe torsje zgięły go w pół. Nie bacząc na obecność czterech mężczyzn, zwymiotował na podłogę. Opadł na kolana i dłonie i wciąż wyrzucał z siebie przetrawione jadło, a gdy jego zabrakło, również samą żółć. Trząsł się jak w febrze. Oblicze Alkajosa patrzyło na niego pustymi oczodołami.
– Nie jest zbyt piękny, prawda? – stwierdził posłaniec. – Po śmierci nikt nie zachowuje urody. Nawet ktoś taki, jak ty, Kritiasie. Zapewniam, że gdy zetną ci łeb, zgnijesz jeszcze szybciej niż on.
Kapłan poderwał głowę i wbił w niego nienawistne spojrzenie. Po podbródku wciąż spływały mu wymiociny.
– Zabić go – wychrypiał. – Zabić!
Strażnik, który czytał przedtem list, zawahał się.
– Dostojny panie, to przecież wysłannik…
Ta chwila zwłoki kosztowała go życie. Sostenes dobył miecza i okrutnym, poziomym cięciem rozrąbał mu gardło. Dwaj pozostali strażnicy chwycili za broń. Brakowało im jednak doświadczenia. Świątynna służba nie dawała zbyt wielu okazji do walki na śmierć i życie. Ich atakowi brakło zatem impetu i koordynacji. Sostenes z pogardliwą łatwością odbił cios pierwszego i kopnięciem w brzuch posłał go na podłogę. Z drugim poradził sobie jeszcze szybciej. Skrócił dystans, chwycił za prawy nadgarstek mężczyzny i wykręcił go tak, że tamten wypuścił oręż. Wtedy, z bliska, trzy razy pchnął go sztychem w podbrzusze, poniżej brzegu brązowego pancerza.
Kritias zerwał się z kolan. Patrzył ze zgrozą, jak wojownik podchodzi do gramolącego się z podłogi strażnika i unosi miecz nad jego karkiem. Klinga opadła błyskawicznie. Krew trysnęła na pobliską kolumnę. Sostenes uśmiechnął się do Delfijczyka i obficie splunął.
– Jeszcze tu jesteś, pierwszy kapłanie?
Nie czekając na to, co jeszcze powie lub zrobi ten straszliwy mąż, Kritias rzucił się do ucieczki. Wypadł z budynku, prosto pod rozpalone żarem niebo. Blady, przerażony, w zabrudzonej szacie. Nie obchodziło go wcale, jak wygląda. Nie obchodziła go dostojność, którą dotąd zawsze starał się emanować. Nie obchodziła go także czekająca w sypialni drżąca i zapłakana Licoris. Nawet się nie obejrzał, by sprawdzić, czy jest ścigany. Z sercem walącym tak mocno, jakby chciało mu się wyrwać z piersi, popędził w kierunku stajni. Jeden z niewolników rozkulbaczał akurat czyjegoś konia. Delfijczyk odepchnął go i wskoczył na grzbiet zwierzęcia. Z całych sił wbił mu pięty w boki. Dobrze wytresowany wierzchowiec zerwał się do biegu.
Ten, który jeszcze dziś rano mienił się synem Apollina, opuszczał Delfy w panice i sromocie. Mieszkańcy, kupcy i pielgrzymi spoglądali nań, gdy pędził główną ulicą miasta, w splugawionym odzieniu, na ukradzionym koniu. Bez krzty godności i złamanego obola przy duszy.
Dla Kritiasa bowiem liczyło się już tylko jedno: przetrwanie. Był gotów poświęcić wszystko, zgodzić się na najgorsze poniżenie, żeby zachować życie. W jednej chwili z pysznego i władczego męża przemienił się w łowną zwierzynę.
A polowanie dopiero się rozpoczęło…
* * *
Marsz z leżącej w cieniu Olimpu Pydny do Edessy, punktu koncentracji sprzymierzonych wojsk, trwał pięć pełnych dni i pół szóstego. Początkowo ateński korpus posuwał się drogą biegnącą na północ, wzdłuż morskiego wybrzeża. Dopiero po przekroczeniu rzeki Lydias żołnierze skierowali się w głąb lądu, na północny wschód. Przez całą drogę towarzyszyły im niewielkie oddziały macedońskiej konnicy. Jeźdźcy służyli Ateńczykom za przewodników w obcym kraju, ale też pilnowali, by żadna grupka hoplitów czy lekkozbrojnych nie oddzieliła się od głównych sił i nie ruszyła rabować zamożnych wiosek rozsianych po żyznej równinie.
Po drodze korpus powiększał swą liczebność, w miarę jak dołączały doń inne jednostki, lądujące w mniejszych portach Macedonii, położonych na północ od Pydny. Z przystani Methone wymaszerowało trzystu włóczników z wyspy Skyros oraz dwustu lekkozbrojnych z azjatyckiej Troady. Pod Ichnae na Ateńczyków czekali już hoplici z Thasos i łucznicy z Samotraki. Dogonił ich także pułk magnezyjskiej konnicy, który nie zdążył dotrzeć na zgrupowanie wojsk tesalskich pod Larissą. Zanim dotarli do Edessy, z dwóch tysięcy żołnierzy zrobiło się niemal cztery tysiące. W podobnym tempie wzrosła grupa podążających za żołnierzami cywilów: kupców, tragarzy, woźniców, opiekunów zwierząt pociągowych, a także konkubin, nałożnic oraz pornai.
Demetriusz i Menander spędzili tę podróż na grzbietach swoich nowych wierzchowców. Nawykły do konnej jazdy Falerończyk kupił sobie siwego tesalskiego rumaka o imieniu Thano, co oznaczało „Godny”. Było to mocne i waleczne zwierzę, lubiące ścigać się z wiatrem i pokonywać pomniejsze strumienie zwinnymi skokami. Okiełznanie go nie przyszło łatwo, lecz gdy się w końcu udało, młodzieniec zyskał potężnego sojusznika, który mógł mu ocalić życie w niejednej bitwie. Mniej doświadczony poeta nie byłby w stanie dosiąść takiego potwora. Otrzymał zatem Dorę, czyli „Dar” – kasztanową klacz o spokojnym usposobieniu. Choć ustępowała Thano pod względem siły i chyżości, była mniej skłonna do gryzienia, kopania, zrzucania jeźdźca na ziemię i tratowania go tak, by już nie wstał.
Demetriusz zamierzał też nabyć konia dla Raisy, lecz ta stanowczo odmówiła: wraz z innymi kobietami otrzymała miejsce na jednym z wozów taboru. Był to znacznie wygodniejszy sposób podróżowania, nie wiążący się z takimi atrakcjami, jak rozbita po upadku głowa czy też otarte do żywego mięsa pośladki. Poza tym dziewczyna nie miała zbytniego zaufania do tych stworzeń. W iliryjskich wioskach niewielu było ludzi na tyle zamożnych, by trzymać wierzchowce. Dlatego też nigdy nie nauczyła się jeździć, nawet w stopniu tak podstawowym jak Menander. Ten zaś od chwili wymarszu z obozu pod Pydną skarżył się na dolegliwości związane z jazdą. Co tylko utwierdzało Raisę w słuszności jej wyboru.
Zresztą, nawet gdyby otrzymała konia, nie mogłaby towarzyszyć Demetriuszowi oraz Menandrowi. Ci bowiem trafili do kawaleryjskiego „skrzydła” pod komendę siwowłosego Kratosa, doświadczonego wojaka, pełniącego również funkcję zastępcy stratega. Postanowił on wykorzystać przemarsz przez przyjazny kraj na forsowny trening swych żołnierzy. Liczył, że w krótkim czasie uda mu się przekształcić zielonych rekrutów w coś, co choć trochę przypominać będzie oddział jazdy. Całymi dniami ćwiczyli zatem pod jego okiem szarże i odwroty, zmiany kierunku galopu, a przede wszystkim – ciskanie oszczepami do celu z pędzącego rumaka. Kratos nie był zachwycony ich umiejętnościami, więc głośno lżył i spotwarzał wszystkich wokół.
– Na wszystkie głowy Cerbera! – ryczał, gdy któryś z niefortunnych kawalerzystów spadł z konia podczas manewru. – Kogo mi tu przysłali? Mój pięcioletni wnuk lepiej trzyma się w siodle. Nie mówiąc już o tym, że dalej ciska oszczepem. Ja z wami nie wytrzymam! Jesteście bandą wymoczków, słabeuszy i męskich prostytutek! Lepiej byście uczynili, wypinając dupy miłośnikom chłopców, zamiast sadzać je na końskim grzbiecie! Zaklinam się, za moich czasów młodzież była lepsza. Pewnie dlatego, że częściej bawiła się mieczem i włócznią, a rzadziej własnym kutasem! No dalej, wy żałośni nieudacznicy! Pokażcie mi, że potraficie coś więcej, niż tylko walić konia, myśląc o koledze i srać ze strachu przed Dardanami!
Jego podwładni różnie znosili tak szorstkie traktowanie. Jedni się załamywali, inni wręcz przeciwnie – czynili wszystko, by zasłużyć na uznanie w oczach dowódcy. O to zaś wcale nie było łatwo. Kratos nie należał bowiem do ludzi, którzy szermują komplementami. Zdawać by się mogło, że jedyną pochwałą, która przechodziła mu przez usta, było:
– Zrobiłeś to lepiej niż mój pięcioletni wnuk. Odrobinę lepiej.
Siwowłosy weteran prędko dostrzegł Falerończyka, który jeździł lepiej od pozostałych, a do tego całkiem nieźle radził sobie z włócznią i oszczepem. Uczynił go więc swoim adiutantem i starszym jednego z pododdziałów. Nie miał natomiast litości dla Menandra. Kilkakrotnie zalecił mu nawet zmianę profesji:
– Nie każdy powinien być wojakiem! Ktoś przecież musi wojakowi prać, gotować i czyścić zbroję, że już o dawaniu dupy nie wspomnę. Może się tym zainteresujesz, chłopcze? Widzę tu dla ciebie naprawdę niezłe perspektywy.
Z początku Demetriusz próbował stawać w obronie przyjaciela. Wywoływało to jednak efekt odwrotny od zamierzonego. Kratos spoglądał wtedy na poetę i mówił:
– Zresztą, widzę, że już masz kogoś, dla kogo czynisz wszystkie te rzeczy. Nie dziwota, że potem zasłania cię własnym ciałem. Zobaczymy, czy dalej będzie taki chętny, gdy przyjdą po ciebie Dardanowie. A że przyjdą, możesz być pewien. I będzie ich tylu – tu zwracał się do wszystkich podkomendnych – że starczy dla każdego z was, wy nędzne psubraty, żałosne pokurcze, obwisłe fiuty i mazgaje!
Menander znosił kolejne nawałnice obelg z podziwu godnym spokojem, a czasem nawet z radosnym błyskiem w oku. Kiedy Falerończyk spytał go o to na osobności, poeta rzekł mu:
– Ten Kratos to istna kopalnia monologów do moich przyszłych komedii. Skrzętnie notuję sobie w pamięci każdą inwektywę, którą mnie częstuje. Dzięki niemu nie przegram już żadnego konkursu! Zobaczysz, druhu, że cytaty z naszego dzielnego wodza przyniosą mi nie jeden, a pół tuzina wieńców!
Tak oto upłynęła im droga do Edessy.
Pod murami miasta na Ateńczyków czekały już pozostałe wojska zgromadzone przez regenta Macedonii, Antypatra. Rozległość wojskowego obozu – znacznie większego od samej Edessy – przyprawiała Demetriusza o zawrót głowy. Musiały tutaj kwaterować dziesiątki tysięcy ludzi. Na równych uliczkach wytyczonych między długimi, wieloosobowymi namiotami mijali się Macedończycy i Trakowie, Tesalowie i Beoci, Rodyjczycy oraz wyborni łucznicy z Krety. Obozowisko rozbrzmiewało wszystkimi dialektami Hellady, a także gardłowymi językami Tryballów, Odrysów i Bizaltów, czy też śpiewną mową agriańskich górali.
Późnym popołudniem Ateńczycy rozlokowali się wreszcie na wzgórzach położonych na południowy wschód od miasta, daleko od jego bram, w jedynym miejscu, gdzie było to jeszcze możliwe. Stanowili ostatni z dużych kontyngentów, na które oczekiwano i wszystkie inne lokalizacje były już zajęte. Za sąsiadów mieli od północy trackie plemię Serdów, od zachodu zaś żołnierzy z wyspy Lesbos. Gdy tylko Demetriusz, Menander i Raisa uporali się z namiotem, zbliżył się do nich Kratos.
– Regent wzywa na spotkanie – oznajmił. – Demadesa i mnie. Udajemy się tam z adiutantami, więc idziesz ze mną.
– Rozkaz – rzekł prędko Falerończyk. Miał wprawdzie zamiar wykorzystać wolne popołudnie i wieczór, by zwiedzić miasto, w którym nigdy jeszcze nie był. Dobrze jednak wiedział, że spieranie się z przełożonym nie ma najmniejszego sensu. – Czy mam włożyć pancerz i przypiąć miecz do pasa?
– Nie ma takiej potrzeby. To nie będzie oficjalna narada. Idź tak, jak jesteś.
Demetriusz miał na sobie tunikę, a przy pasie jedynie sztylet, kiedyś należący do Korojbosa. Spodziewając się, że audiencja nie potrwa długo, pożegnał się prędko z Iliryjką i poetą, a potem ruszył w ślad za dowódcą.
* * *
Dionizjusz podejmował swych poddanych w strategejonie.
Salę, która niegdyś służyła naradom demokratycznie wybranych wodzów, przearanżowano dla potrzeb niekoronowanego króla Aten. Tu właśnie udzielał audiencji ludziom przychodzącym do niego w najrozmaitszych sprawach. Na wprost otworu wejściowego zbudowano prowizoryczne podwyższenie, na którym stało pojedyncze krzesło. Na nim zasiadał Dionizjusz. Jego rozmówcy musieli stać.
U stóp podwyższenia straż pełnili dwaj najemnicy z gwardii przybocznej stratega. Kolejni pilnowali wrót budynku. Choć tutaj, w sercu swej potęgi, strateg nie spodziewał się zamachu, wolał nie kusić losu. Już dwukrotnie w ciągu ostatniego półrocza otarł się o śmierć – pierwszy raz z ręki nasłanych nań iliryjskich siepaczy, drugi raz za sprawą trucizny, którą wypiła zań niewolnica.
Ogromny, zajmujący centrum komnaty stół, jeszcze niedawno zasłany mapami, przy którym generałowie zwykli dyskutować o strategii i taktyce, został przesunięty pod ścianę i oddany do dyspozycji sekretarzom, skrzętnie notującym każde słowo, jakie padało podczas spotkania.
Niemal wszystko w sali posłuchań budziło skojarzenia z królewskim dworem. Początkowo nawet krzesło na podwyższeniu było wykwintnym meblem, wykonanym z pozłacanego drewna inkrustowanego klejnotami. Dionizjusz uznał wszakże, że byłby to o jeden krok za daleko – ostatecznie jego wybór padł na pozbawione ozdób, lecz wygodne siedzisko. Miał na nim spędzać kilka klepsydr dziennie, więc komfort był kwestią zasadniczą.
Nieduży plac przed gmachem wypełniały mniejsze i większe grupki interesantów. Arystokraci żądający odszkodowań za straty poniesione podczas demokratycznej rewolty. Kupcy oczekujący obniżenia ceł. Rzemieślnicy narzekający na podatki. Rodziny aresztowanych, gotowe ubiegać się o uwolnienie swoich bliskich. Lizander wpuszczał grupy po kolei, dokładnie sprawdzając, czy któryś mężczyzna nie kryje pod chitonem miecza albo chociaż sztyletu.
Tego dnia kolejka była szczególnie długa. I choć Dionizjusz załatwiał sprawy szybko – gdyż nie miał cierpliwości do wysłuchiwania rozbudowanych opowieści i skomplikowanych tłumaczeń – jego sekretarz trzykrotnie już odwrócił stojącą na blacie klepsydrę. Więc to jest owa upragniona władza, pomyślał z irytacją. Niekończący się tłum suplikantów. Rozsądzanie trywialnych sporów, których nie udźwignęły nasze przekupne sądy. Negocjacje z grupami interesu, nie różniącymi się zbytnio od gangów Ophiona i Deimosa. Wysłuchiwanie płaczu matek, żon, sióstr oraz córek przetrzymywanych pod Akropolem więźniów. To ostatnie nie byłoby może nawet aż tak bardzo nieprzyjemne, gdyby większość z nich, zgodnie z obyczajami Aten, nie zasłaniała twarzy. Zamiast oglądania urodziwych lic kobiet i dziewcząt strateg obserwował owinięte od stóp do głów himationami widma. W których imieniu i tak zawsze mówił mężczyzna – starsza lub młodsza głowa rodu.
Dlatego poruszył się z zaciekawieniem, gdy po wyjściu kolejnej grupy, do sali wkroczyła samotna niewiasta. Odziana była w zielony peplos oraz narzucony na ramiona himation, który jednak nie zasłaniał jej kasztanowych, kręconych włosów ani atrakcyjnej twarzy. Spojrzał w jej szmaragdowe oczy i wiedział już, kto stanął przed jego obliczem. Usłużny sekretarz zerknął jednak na swą listę, podniósł się od stołu i rzekł:
– Dostojny strategu, przyszła metojka Fojbiane. Hetera.
– Bądź pozdrowiona, Fojbiane o słodkim uśmiechu – rzekł powoli Dionizjusz.
Hetera pochyliła przed nim głowę w pełnym szacunku ukłonie.
– Dziwię się wszakże, że przyszłaś tutaj sama. Jesteś wprawdzie cudzoziemką, lecz mieszkasz w Atenach wystarczająco długo, by znać nasze zwyczaje. A te są jednoznaczne: kobieta zachowuje milczenie w sprawach publicznych, nawet jeśli jej dotyczą. Przemawia za nią jej prawny opiekun lub wynajęty przedstawiciel. Kto zatem będzie mówił w twym imieniu?
– Nikt, dostojny panie – odpowiedziała miłym dla ucha głosem. – Przychodzę, jak powiedziałeś, sama, by poskarżyć ci się na upokorzenie, które mnie spotkało. To prawda, że nie wolno mi przemawiać przed Areopagiem, Zgromadzeniem albo trybunałami. Sądziłam jednak, że tu, na twoim dworze, panują inne porządki. A ty, który nie słuchasz nikogo pośród Ateńczyków, nie będziesz też posłuszny ich przebrzmiałym zwyczajom.
Ktoś musiał jej przygotować tę przemowę, stwierdził Dionizjusz. Niemożliwe, by sama ją ułożyła! Bez względu na to, kto był pomysłodawcą słów, mile połechtały one próżność stratega. Fojbiane nazwała rzeczy po imieniu – to zaiste był jego dwór, on zaś był udzielnym władcą, wolnym od ograniczeń wyznaczanych przez konwenanse i tradycje. Nikt i nic nie mogło mu narzucić swojej woli. Jeśli zechce, rozmówi się z heterą, każe jej wyjść albo zerżnie na stole, przy którym pracowali sekretarze. Wszystkie decyzje należały tylko i wyłącznie do niego. Zaintrygowany, postanowił kontynuować audiencję.
– Z czym więc przychodzisz, Szmaragdowooka?
Przez dłuższą chwilę milczała, jakby nie mogąc znaleźć słów, albo też szukając w sobie siły, by je wypowiedzieć. Dionizjusz zaczynał się już niecierpliwić, kiedy uniosła głowę i rzekła:
– Zapewne wiesz, czcigodny panie, jakich cierpień doznałam w domu Hiperejdesa, gdzie gościłam, towarzysząc dramaturgowi, Eubulosowi z Soli. Bez wątpienia słyszałeś o gwałcie, który mi tam zadano. Wszak mówiono o tym we wszystkich tawernach, przy każdym straganie na agorze…
Jej głos załamał się w tym miejscu. Strateg zmarszczył brwi.
– Nie bywam w takich miejscach, hetero.
Słysząc jego twardy ton, natychmiast odzyskała panowanie nad sobą.
– Nie chciałam tego sugerować! Chodziło mi tylko o to, że wiedza o tych zdarzeniach jest w Mieście powszechna.
– Masz rację. Słyszałem o tym – rzekł już łagodniej. – I boleję nad twoją krzywdą. Stanowi ona kolejny dowód niegodziwości demokratów. Wszak to oni właśnie bawili się u Hiperejdesa.
– Nie mylisz się, panie. Na szczęście, niektórych dosięgła już sprawiedliwość. Trzech moich krzywdzicieli już nie żyje. Byli to: Eubulos z Soli, młody Narkissos oraz piękny kapłan Apollina, Kritias z Delf.
Dionizjusz drgnął, słysząc owo imię. Niecierpliwym gestem nakazał heterze, by zamilkła. Musiał to przemyśleć. Dotychczas sądził, że Kritias zbiegł do Eleuzis, wraz z Hiperejdesem i niedobitkami jego popleczników. Jeśli wiadomość o jego śmierci była prawdziwa… królowa Olimpias straciła ważnego sprzymierzeńca. A także łącznika między nią a demokratami. Czuł jednak, że jest za wcześnie, by świętować. Musiał zyskać potwierdzenie swych przypuszczeń.
– Czy jesteś pewna, że Kritias naprawdę poległ?
– Wiem to od człowieka, który odebrał mu życie.
– A kimże jest ów człowiek?
– Tym samym, który zgładził Eubulosa z Soli oraz Narkissosa. To…
– Nie musisz mówić więcej!
Znowu jej przerwał. Przypomniał sobie bowiem pewną rozmowę z własnym synem. Pamiętał dobrze rudą plamę na tunice Demetriusza. „To krew człowieka, który upokorzył Menandra i zgwałcił Fojbiane”. Strateg wolał, by jego sekretarze oraz najemnicy nie dowiedzieli się, kto stoi za morderstwem Eubulosa i być może także dwóch innych mężczyzn. Plotki prędko rozchodzą się wśród ludu. A przecież obiecał synowi, że tę winę weźmie na siebie.
– Wiem, o kogo chodzi – dokończył. – Skoro jednak mężczyźni, o których wspomniałaś nie żyją, nie jestem władny bardziej ich ukarać. Zapytam więc znowu – z czym do mnie przychodzisz, Szmaragdowooka?
– Wśród tych, którzy mnie upokorzyli – podjęła Fojbiane, a jej głos drżał od tłumionych emocji – byli nie tylko mężowie. Do czynu podjudzała ich również pewna niewiasta, jedna z moich dawnych konkurentek. Świetnie się bawiła, widząc, co ze mną robią. Zachęcała ich do większej brutalności. A potem, kiedy już się mną znudzili… wtedy… wtedy…
Przez chwilę nie była w stanie mówić. Z trudem powstrzymywany szloch wstrząsał jej ramionami. W końcu jednak opanowała się i raz jeszcze uniosła głowę. Spojrzała w oczy Dionizjusza i dokończyła obojętnym tonem:
– Wtedy kazała oddać mnie niewolnikom, by i oni mieli rozrywkę.
Strateg od dłuższej chwili starał się ukryć zniecierpliwienie. Po prawdzie, nieszczęścia hetery niezbyt go obchodziły. Kobieta, która para się taką profesją, prędzej czy później znajdzie się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Fojbiane przytrafiło się to na sympozjonie u Hiperejdesa. Czemuż miałby się tym przejmować? Śmierć Kritiasa – to było interesujące. W zestawieniu z ową wieścią przejścia Szmaragdowookiej zdawały się jeszcze bardziej trywialne. Miał już zamiar ją odprawić, gdy usłyszał:
– Niewiasta ta nosi imię Neira. Jest heterą i popleczniczką demokratów. Była kochanką Kritiasa. Jej zbrodnie pozostają nieukarane. Pytałeś mnie, panie, po co przychodzę. A więc odpowiem: po sprawiedliwość! Niech okrutna Neira pozna smak poniżenia, którym mnie uraczyła!
Natychmiast przypomniał sobie Neirę. Przed kilkoma ledwie miesiącami była jego nałożnicą… aż do chwili, gdy pozwoliła sobie na żarty z Demetriusza. Przywódca rodu Falerończyków nie pozwalał nikomu na taką obrazę, nawet jeśli spotkała ona jego zniewieściałego syna. Ostatnie spotkanie Dionizjusza z Neirą zakończyło się drastycznie: bił ją tak długo, aż ucichły jej błagania o litość. A teraz związała się z jego wrogami… Najwyraźniej lekcja, której jej udzielił, nie była wystarczająco surowa.
– Łakniesz sprawiedliwości – rzekł, spoglądając na Szmaragdowooką. – I ja ją wymierzę. Bądź spokojna, Fojbiane o słodkim uśmiechu. Neira nie będzie się już długo cieszyć twym upokorzeniem. Przysięgam, że zapłaci za wszystko, co ci uczyniła.
I za inne rzeczy, o których nawet nie wiesz, dokończył w myśli.
* * *
Okazało się, że adiutantem Demadesa był nie kto inny, lecz Mathaios. Demetriusz nie miał okazji z nim pomówić od czasu niefortunnej kłótni w obozowisku pod Pydną. Przywitali się więc dość chłodno. Strateg i dowódca konnicy wymienili kilka zdań i cała czwórka wyruszyła na spotkanie z Antypatrem.
Potężny namiot, w którym mieściła się kwatera główna sprzymierzonych wojsk, został rozbity w samym sercu macedońskiej części obozu. Strzegli go żołnierze w rynsztunku hoplitów. W oczy rzucały się ich tarcze – obite cienką warstwą srebrnej blachy. Demetriusz domyślił się, że znak ten noszą tylko najbardziej zasłużeni gwardziści regenta. On sam czekał w środku, nad wielkim stołem, niemal w całości przykrytym mapą, którą – jak się potem okazało – wyszyto na skórze zdartej z byka. Był mężczyzną niewysokim, lecz mocno zbudowanym. Jego wiek zdradzały siwe i rzadkie włosy, a także poorana bruzdami twarz, ale z pewnością nie sylwetka. Trzymał się prosto, a poruszał z młodzieńczym niemal wigorem. Jemu również towarzyszył adiutant, który stał przy końcu stołu i rozlewał wino do pucharów.
– Ateńczycy! Jesteście wreszcie! – zawołał na widok nowoprzybyłych Antypater. – Myślałem już, że przyjdzie nam ruszać bez was.
– Czy sądziłeś, że opuściłbym w potrzebie macedońskich przyjaciół? – udał oburzenie Demades.
Szybkim krokiem zbliżył się do regenta. Mężczyźni uścisnęli sobie prawice, a potem siebie nawzajem, głośno uderzając się rękoma po plecach. W Atenach Demades słynął z dobrych kontaktów na dworze w Pelli. Znał wszystkich dostojników północnego mocarstwa, mówiło się nawet, że posiada tu znaczny majątek ziemski. W związku z tym nie raz i nie dwa posądzano go o brak lojalności wobec własnej ojczyzny. Nikt wszakże nie zdołał mu udowodnić jakiegokolwiek zarzutu. W tej jednak chwili, widząc swobodne zachowanie stratega i serdeczność, jaką okazuje mu Antypater, Demetriusz skłaniał się ku uznaniu, że coś może być na rzeczy.
Ateńczyk przedstawił regentowi Kratosa, a potem Demetriusza. Podkreślił, że jest on synem Dionizjusza z Faleronu, co sprawiło, że macedoński wódz spojrzał na niego jeśli nie z sympatią, to przynajmniej z uwagą. Mathaios został natomiast całkiem pominięty, co pogorszyło jego i tak już podły nastrój. Adiutant Antypatra podał wszystkim kielichy.
– Za co wypijemy? – zapytał Demades, unosząc naczynie do ust.
– Za zwycięstwo – odparł bez wahania regent.
Zgodnie z lokalną tradycją wino nie było w najmniejszym nawet stopniu rozcieńczone wodą. Przekonawszy się o tym, młody Falerończyk postanowił zachować wstrzemięźliwość w piciu. Mathaios z kolei opróżnił swój puchar kilkoma zaledwie łykami.
– Jak wygląda sytuacja? – Kratos był prostolinijny i konkretny. Chyba znalazło to uznanie w oczach Antypatra. Bez słowa wskazał na stół.
Pochylili się nad jego blatem. Trzeba było przyznać, że macedońscy kartografowie spisali się na medal. Mapa była bardzo szczegółowa. Zaznaczono na niej najważniejsze łańcuchy górskie, rzeki, miasta i większe osady. Obejmowała obszar Macedonii Górnej i Dolnej, a także fragment Tracji na wschodzie, Tesalii na południu, Epiru na zachodzie oraz barbarzyńskich ziem na północy.
– Dardanowie zeszli z gór Pelagonii i wkroczyli do doliny rzeki Aksjus – zaczął regent. – Zagrożona jest Bylazora oraz inne osiedla w regionie. Jeśli mamy je uratować, musimy działać natychmiast.
– Jedna noc wystarczy moim ludziom na odpoczynek – stwierdził Demades. – Możemy wymaszerować z pierwszym brzaskiem.
– Tak właśnie zamierzałem uczynić. Trzeba jeszcze omówić ustawienie kolumny marszowej. Tesalska konnica sformuje przednią straż. Czy chciałbyś dołączyć do niej swych kawalerzystów?
Strateg rzucił spojrzenie Kratosowi. Ten nieznacznie skinął głową, co miało oznaczać: „są tak gotowi, jak to tylko możliwe”.
– Naturalnie. Ateńczycy pojadą razem z Tesalami.
– Spośród piechoty najpierw ruszą Macedończycy. Zarezerwowałem dla waszych hoplitów honorowe miejsce, tuż za moją falangą. Potem piechurzy z Tesalii, Koryntu oraz innych ziem. Lekkozbrojni będą osłaniać kolumnę z obu stron, na wypadek, gdyby Dardanowie spróbowali jakiejś zasadzki.
– Ci barbarzyńcy? – zdumiał się Demades.
– Ich król, Sirras, w młodości służył w macedońskim wojsku, jeszcze pod królem Filipem. Kto wie, czy nie nauczył się tam kilku forteli. Ponadto chodzą słuchy, że towarzyszy mu nasz stary znajomy, Tryfon z Ambrakii.
– Podły zdrajca! – Ateński strateg wyglądał, jakby chciał splunąć na ziemię. Pamiętając jednak, gdzie się znajduje, powstrzymał się przed tym.
– Nie nazwałbym go zdrajcą – odparł spokojnie Antypater. – Jest poddanym królów Epiru. Można powiedzieć, że lojalnie służy swojej pani. Olimpias zrobi wszystko, by odsunąć mnie od władzy. Próbowała wzniecić demokratyczne powstanie w Atenach i zbuntować całe południe Hellady. Teraz ściągnęła dardański najazd na Macedonię…
– Królestwo własnego syna!
– Moja śmierć i zniszczenie Macedonii ściągnęłyby Aleksandra z Azji, nieprawdaż? Nie mógłby kontynuować podboju, gdyby ojczyzna znalazła się w potrzebie. Olimpias zaś bardzo tęskni za swym synem. Może sądzi, że to najlepszy sposób, by zmusić go do powrotu.
– Czyżbyś usprawiedliwiał jej postępowanie?
– Nie usprawiedliwiam go, ale rozumiem, czemu to robi. Jeśli walczysz z kimś tak długo jak ja, Demadesie, z czasem uczysz się myśleć tak jak twój przeciwnik. To przydatna umiejętność. Pozwala czasem przewidzieć jego ruchy.
Po tych słowach nastało długie milczenie. Mężczyźni wpatrywali się w mapę, jakby na niej wypisano ich przyszłość. Może zresztą było tak w istocie.
– Na dziś to tyle, panowie – rzekł wreszcie Antypater. – O pierwszym brzasku spotykamy się na odprawie dla wszystkich dowódców. Zaraz potem wymarsz. Ciebie, Demadesie, zapraszam na wieczerzę. Mój kucharz serwuje dziś pstrągi. Wiem, że je lubisz.
– Nigdy nie odmawiam pstrągów po macedońsku! – zaśmiał się strateg.
Adiutant regenta odprowadził Kratosa, Demetriusza i Mathaiosa do otworu wyjściowego. Dał znak gwardzistom, by przepuścili ich na zewnątrz.
– Co teraz? – spytał Mathaios. – Wracamy do naszej części obozu?
Dowódca jazdy spojrzał na niego, jak na szaleńca.
– Młody człowieku! Czy wiesz, że Edessa jest ostatnim większym miastem, jakie napotkamy w drodze na północ? Położone dalej obszary są coraz dziksze i rzadziej zaludnione. To dla nas ostatnia okazja, by napić się przyzwoitego wina w tawernie i zerżnąć w miarę czystą dziwkę! Naprawdę chciałbyś z niej zrezygnować?
* * *
Słońce zachodziło nad Atenami po kolejnym pełnym spiekoty dniu. Agora pustoszała, ostatni kupcy zamykali swe stragany. Na coraz bardziej wyludnione ulice wychodziły wzmocnione patrole Scytów oraz najemników. Zamykano bramy oraz dostęp do przystani. Straże na Murze Temistoklesa podwajały czujność.
Dionizjusz słuchał raportu, wyglądając przez okno na wewnętrzny ogród swojej nowej willi. Obserwował, jak czerwony blask osadza się na liściach krzewów, a potem cofa się przed coraz większymi plamami cienia.
Lizander mówił, wiedząc, że strateg uważnie go słucha:
– Wpłynęły dziś osiemdziesiąt cztery donosy na obywateli mających nieprawomyślne sympatie oraz sto dziewiętnaście donosów oskarżających metojków o zbrodnicze knowania. Aresztowano jeszcze siedem osób, które uniknęły zatrzymania podczas pierwszej akcji. Ukrywały się u przyjaciół albo w biedniejszych dzielnicach. Zdemaskowany został spisek wśród kupców sprzyjających demokratom. Zamierzali napaść którejś nocy na straże pilnujące Świętej Bramy, a potem otworzyć ją dla zastępów Hiperejdesa. Na ich nieszczęście, jeden z konspiratorów zdradził, w nadziei na ułaskawienie. W nasze ręce wpadło trzynastu zamieszanych.
– Należy ich czym prędzej oskarżyć i skazać – stwierdził Dionizjusz, nie odrywając spojrzenia od ogrodu. – Majątki skonfiskować. Powiedz mi, polemarcho, czy udało się już spieniężyć własność tych zamordowanych metojków?
– Ich ruchomości zostały wycenione na ponad sto talentów w srebrze. Nawet przy uwzględnieniu udziałów Deimosa i jego ludzi powinniśmy mieć z tego niemal siedemdziesiąt talentów. Oczywiście, sprzedaż skonfiskowanych nieruchomości trochę potrwa…
– Natychmiast podejmiesz ze skarbca trzydzieści talentów! Potem udasz się na przylądek Tajnaron. Potrzebuję więcej najemników. Co najmniej tysiąca, choć chętnie zatrudniłbym dwa razy tyle. Wyruszasz jutro, z porannym odpływem.
– Tak się stanie.
– Jeszcze jedno. – Strateg z Faleronu zbliżył się do swego biurka i zaczął przeglądać leżące tam zwoje. – O, tutaj. List od naszej drogiej przyjaciółki, pierwszej kapłanki Artemizjonu na Eginie. Prosi o pozwolenie na podjęcie korespondencji z Korinną, córką Demostenesa. Kiedy dziewczyna była zakładniczką na wyspie, ponoć zbliżyły się z Ismeną. Odpisz jej przed opuszczeniem Aten. Ja nie mam na to czasu ani ochoty.
Lizander dobrze wiedział, skąd ten brak chęci. W ciągu ostatnich dni Dionizjusz poświęcał się w całości dwóm kwestiom: umacnianiu swojej władzy w Atenach oraz nocnym igraszkom z urodziwym młodzieńcem z macedońskiej ambasady. Każdą chwilę wolną od wydawania rozkazów i podejmowania decyzji spędzał w łóżku z Eneaszem. Spartanin nie miał nic przeciwko temu – dzięki tak fortunnym okolicznościom sam miał większą swobodę działania. Tak jak w przypadku tego listu Ismeny… Polemarcha przypomniał sobie o innym, napisanym przez Korinnę. Czuł, że prośba pierwszej kapłanki bynajmniej nie jest tak niewinna, jak się wydaje. Najwyraźniej rozgrywała jakąś grę. Odebrał zwój od stratega i zastanowił się, jaki powinien być jego ruch.
Dionizjusz podszedł do drzwi komnaty, lecz zauważył, że jego podwładny nie rusza się z miejsca. Odwrócił się ku niemu zniecierpliwiony.
– Czy zostało nam jeszcze coś do omówienia?
Czyżbyś się gdzieś spieszył, pomyślał Lizander. Naturalnie – do kochanka. Pożądanie, zwłaszcza skierowane ku efebom, potrafiło odebrać człowiekowi zmysły. Spartanin widział to nieraz, zarówno w swojej ojczyźnie, jak i w Atenach.
– Nie będzie mnie kilka dni. Komu mam przekazać swoje obowiązki tutaj?
– Sostenesowi.
Na szczęście najemnik zdążył już powrócić ze swej misji w Delfach.
– W takim razie to już wszystko, strategu.
Polemarcha zasalutował i wyszedł z komnaty. Dionizjusz opuścił ją zaraz potem, w wyraźnym pośpiechu.
* * *
Najlepsza tawerna w Edessie przypominała najpodlejsze spelunki, jakie można było znaleźć w ślepych zaułkach Aten oraz Pireusu. Sala ogólna była mroczna, duszna i przepełniona mężami, z których tylko niektórzy wyglądali na mieszkańców cywilizowanych ziem. Obsiedli oni trzy długie stoły, między którymi uwijały się kelnerki roznoszące wino oraz strawę. Jedyne źródła światła stanowiły świece, dość skąpo rozmieszczone na blatach oraz kontuarze. Demetriusz nie mógł się zdecydować, czy było ich tak mało, by ukryć wszechobecny brud i zaniedbanie, czy też by ułatwić pracę złodziejom odcinającym pod stołami sakiewki.
Niektórzy mężczyźni po prostu pili, inni urozmaicali sobie spożycie wina obmacywaniem kelnerek, które reagowały piskiem i nieudolnymi próbami obrony. Te zwykle kończyły się tak samo: całkowitą kapitulacją na kolanach śmiałka. Dziewczęta były skąpo ubrane, niektóre nosiły tylko przepaski biodrowe, inne zaś – nadzwyczaj kuse peplosy lub też króciutkie tuniki, które aż zapraszały, by wsadzać pod nie rękę. Nietrudno było się domyślić, że oprócz serwowania posiłków zajmują się także nierządem.
Kratos czuł się tu jak w domu. Poprowadził Demetriusza do końca jednego ze stołów, gdzie wciąż były miejsca na ławie. Przybyli tu tylko we dwóch – Mathaios rozstał się z nimi jeszcze przed namiotem Antypatra, tłumacząc się niecierpiącymi zwłoki obowiązkami. Jakie to były obowiązki, powiedzieć nie potrafił, Kratos zaś nie naciskał. Szybko ocenił, że nie znajdzie w nim zbyt interesującego kompana. Falerończykowi, który również nie palił się do wyprawy po edesskich wyszynkach i burdelach, zrejterować nie pozwolił.
– Jesteś moim adiutantem, psiakrew – warknął, gdy Demetriusz zaczął mu tłumaczyć, że ma w obozie dziewczynę i nie potrzebuje żadnej dziwki, nawet „w miarę czystej”. – Adiutant zaś idzie tam, gdzie jego dowódca. Więc pójdziesz ze mną. Będziesz na mój rozkaz pił, jadł i pieprzył. Od tego właśnie są adiutanci. By dotrzymywać towarzystwa takim jak ja w czasie picia, jedzenia i pieprzenia.
Widząc, że młodzieniec wciąż nie jest przekonany, pojednawczo klepnął go w ramię.
– Mówisz, że masz dziewczynę, tak? To pewnie ta blondyneczka, którą kręciła się obok, kiedy po ciebie przyszedłem. Muszę przyznać, że nawet cię rozumiem. Gdybym miał przy sobie podobną ślicznotkę, rżnąłbym ją tak, że cały obóz nasłuchałby się jej krzyków. Ale zrozum: ona nigdzie nie ucieknie. Rano wciąż będzie na ciebie czekała, jeszcze bardziej mokra niż zwykle. Możesz mi wierzyć. Wiem, co mówię. Jestem trzy razy starszy i trzy razy mądrzejszy od ciebie.
Demetriusz miał wielką ochotę przygrzmocić dowódcy w zęby i w ten sposób zetrzeć mu z twarzy obleśny uśmiech. A potem wrócić do Raisy i zapomnieć o całej sprawie. Wiedział jednak, że nie był to dobry pomysł. Nawet gdyby przetrwał starcie z Kratosem, w co szczerze wątpił, tamten znalazłby jakiś sposób, by wywrzeć zemstę. Na przykład posyłając Falerończyka do samobójczej szarży w sam środek hordy Dardanów. Rozsądek nakazywał mu nie zrażać do siebie człowieka, od którego może zależeć jego przerwanie.
Ostatecznie więc posłuchał rozkazu siwowłosego. I tak oto wylądowali w „najlepszej tawernie w Edessie”, miejscu cuchnącym skwaśniałym winem, przypalonym mięsiwem, a nade wszystko – potem klienteli, która nie miała chyba w zwyczaju zbyt częstych wizyt w łaźni. O ile w tej zagubionej na krańcu świata dziurze w ogóle mieściła się jakaś łaźnia.
Pojawienie się nieznanych dotąd, względnie schludnych mężczyzn wzbudziło sensację wśród kelnerek. Gdy tylko zajęli miejsca na ławie, zaroiło się wokół nich od dziewcząt. Niemal otwarcie walczyły między sobą o ich uwagę. Niektóre skupiały się na Kratosie, odgadując, że starszy dysponuje zapewne cięższą sakiewką. Pozostałe wzięły na cel Demetriusza – jako przystojniejszego i obdarzonego młodzieńczym wigorem. Przybysze zamówili wieczerzę oraz wino. To drugie zaserwowano im niemal natychmiast. Dzban oraz kubki przyniosła niewysoka brunetka odziana wyłącznie w wąski pasek tkaniny owinięty wokół bioder. Gdy nachyliła się nad stołem, by postawić na nim naczynia, jej ciężkie piersi zakołysały się tuż przed oczyma Falerończyka. Przełknął ślinę i nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymał się, by nie sięgnąć ku tym wielce kuszącym krągłościom. Kiedy się podnosiła, wydawało mu się, że posłała mu nieco zawiedzione spojrzenie.
Kratos nie miał oporów Demetriusza. Gdy brunetka przechodziła za jego plecami, odwrócił się i wymierzył jej siarczystego klapsa w pośladek. Zapiszczała i umknęła do przodu, wymykając się ramionom siwowłosego, który zamierzał najwyraźniej przyciągnąć ją do siebie.
– Taka z niej cnotka – zadrwił dowódca – a cyce na wierzchu! Niech tu tylko wróci… Gdy posadzę ją sobie na kolanach, dopiero się zawstydzi!
Falerończyk poczuł do niego odrazę. Nagle uświadomił sobie, że ma dosyć tego obskurnego miejsca, gdzie został sprowadzony wbrew woli, dosyć nieznanych mu dziewcząt, które ocierały się o niego udami albo ukazywały mu piersi, w nadziei, że zechce zabrać je do ustronnej komnaty, a nade wszystko – dosyć Kratosa. Zapragnął wrócić do Raisy, wziąć ją w ramiona, a potem długo i namiętnie kochać się z nią w ich namiocie, z dala od tego brudu, beznadziei i rozpaczy. Powstrzymał się jednak od wyrażenia swoich uczuć. Zamiast tego nalał sobie wina aż po brzeg kubka i podniósł go do ust, tak by nie rozlać zbyt wiele. Siwowłosy zmarszczył brwi.
– A cóż to? Zaczynasz beze mnie? To się nie godzi, na rozjechany tyłek Ganimedesa. Adiutant najpierw nalewa dowódcy. A potem czeka, aż ten zaproponuje mu wspólne picie.
Młodzieniec stłumił westchnienie i raz jeszcze sięgnął po dzban. Napełnił naczynie Kratosa. Ten opróżnił go kilkoma haustami i z impetem postawił na blacie.
– Jeszcze raz. Do pełna.
I tym razem Demetriusz wypełnił rozkaz, wewnętrznie jednak trząsł się z oburzenia. Ten parweniusz pozwalał sobie na zbyt wiele. Traktował go jak niewolnika, którego może rozstawiać po kątach. Zamierzał już odpowiedzieć hardo, kiedy dowódca rzekł:
– Teraz napijemy się obaj. Do dna.
Wino było mocne i oczywiście nierozcieńczone. Nim Demetriusz opróżnił kubek, oczy zaszły mu łzami. Mimo to nie przerwał, póki naczynie nie było puste. Odstawił je i rzucił:
– Jeśli to nazywasz przyzwoitym winem…
– Lepiej się przyzwyczaj. Jesteśmy na skraju cywilizowanego świata. Słyszałem, że dalej na północ są ludy, które piją sfermentowane końskie szczyny. I jeszcze się tym delektują!
Nim przyniesiono im wieczerzę, opróżnili dwie trzecie dzbana. Zapobiegawczy Kratos od razu zażyczył sobie następnego. Tym razem jednak nie obłapiał półnagiej służącej. Falerończyk był wdzięczny chociaż za to.
– Czy powinniśmy tyle pić? – zapytał. – Skoro mamy potem zakosztować przyjemności alkowy…
– „Zakosztować przyjemności alkowy” – przedrzeźniał go siwowłosy. – Mówisz jak cholerny arystokrata z poetyckim zacięciem. Nie jesteś w Atenach, tylko w armii. Powiedz to po naszemu, po żołniersku. Na przykład tak: „skoro mamy potem wypierdolić jakąś dziwkę, to może skończmy już z piciem”.
– Skoro mamy w planie pieprzenie, może spasujmy z winem.
– Ach, pierdol się, młodzieniaszku. Wszyscy w tym pokoleniu to tacy słabeusze? Gdy byłem w twoim wieku, potrafiłem w pojedynkę wypić dwie amfory wina i chędożyć potem przez całą noc.
– Ale nie jesteś w moim wieku. I jak wypijesz więcej, zwyczajnie ci nie stanie – odciął się Demetriusz. Dowódca, który akurat brał haust wina, zaniósł się śmiechem, tak że alkohol trysnął mu nosem.
– A jednak masz coś na kształt jaj, młodzieniaszku. O, nadciąga moje kolejne zamówienie. Rozlej resztę trunku. Oddamy tej małej kurewce pusty dzban. A kiedy opróżnimy drugi, pójdziemy na pięterko. I ani chwili wcześniej!
* * *
– Opowiedz mi to jeszcze raz, Lizandrze – poprosiła.
Spartanin leżał na posłaniu z zamkniętymi oczami. Był nagi, zaspokojony i zrelaksowany. Jego członek, wciąż wilgotny od miłosnych soków, zupełnie stracił już twardość. Lizander podłożył sobie ręce pod głowę i oddychał spokojnie. Rozkoszował się bliskością Filony. Ułożyła się u jego boku, co jakiś czas ocierając się niby przez przypadek to piersią, to znowu udem. Choć kochali się tego wieczoru już dwa razy, czuł, że ona wciąż pragnie więcej. To wieści, które przyniosłem, tak ją rozpaliły, pomyślał z zadowoleniem. Spodziewał się, że zanim skończy powtórną relację, dziewczyna znowu się na niego rzuci. Już otwierał usta, gdy poczuł, jak jej palce dotykają jego podbrzusza. Zanurzyły się w gęstwinie włosów łonowych, muskając delikatnie skórę samymi opuszkami. A potem objęły penisa.
– Kritias był przerażony, Filono – zaczął, nie otwierając oczu. Nie chciał, by widok kochanki od razu go rozproszył. – Najpierw samym listem. Ponoć zbladł jak trup podczas jego odczytywania. A kiedy ujrzał to, co zostało z Alkajosa, stracił resztki opanowania. Po prostu upadł i zaczął rzygać.
– Myślisz, że tylko rzygał? – Palce dziewczyny zamknęły się wokół jego męskości. Zaczęła ją delikatnie pieścić. – Może stało się coś więcej? To w gruncie rzeczy tchórz, nie zdziwiłabym się, gdyby popuścił ze strachu. Powiedz mi, Lizandrze, czy Kritias zesrał się na widok głowy Rzeźnika?
– Sostenes nic mi o tym nie wspominał – odparł zgodnie z prawdą. Historia była wystarczająco niesmaczna, by nie trzeba jej było jeszcze ubarwiać.
– Ale nie sposób tego wykluczyć? Nie zaglądał mu przecież pod szatę.
– Nie sposób. I nie zaglądał.
– Co stało się potem?
– Kritias nakazał swoim ludziom zgładzić Sostenesa. Jak się domyślasz, nie skończyło się to pięknie. A potem wstał i uciekł, nie otarłszy nawet ust.
– W to jestem skłonna uwierzyć. To bardzo w jego stylu. Załatwiać brudną robotę cudzymi rękami, a gdy zawiodą, brać nogi za pas. Dokładnie tego samego próbował w Atenach.
– Z podobnym zresztą skutkiem.
Palce mocniej zacisnęły się wokół jego penisa.
– Zareagował dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy – szepnęła tuż przy uchu polemarchy. – Gdyby tylko wiedział, że zmierza ku swej zgubie…
– Kiedy się zorientuje, będzie już za późno – odparł. Czuł, że jego męskość budzi się do życia, zupełnie jakby dotyk kochanki obdarzony był magiczną mocą. Miał wielką ochotę wziąć ją w ramiona i posiąść już teraz. Ale na razie stawiał opór pożądaniu. Nie mógł pozwolić, by nim rządziło.
– Powinniśmy już rozpocząć drugą część planu. – W głosie dziewczyny zabrzmiało nagłe zniecierpliwienie. Poruszyła się, wypuściła go z dłoni.
Lizander otworzył oczy i spojrzał na nią. Natychmiast ogarnęła go wezbrana fala żądzy. Filona uniosła się, wsparta na ramieniu. Niewielkie piersi wciąż jeszcze drżały lekko pod wpływem szybkiej zmiany pozycji. W jednym sutku tkwił srebrzysty kolczyk w postaci drobnego kółeczka. Sięgnął dłonią do jej uda.
– To może poczekać. W przeciwieństwie do mnie.
– Widzę – odparła z uśmiechem, zerkając w stronę jego krocza. – Na co masz ochotę tym razem?
– Dobrze wiesz na co.
– Tym razem użyj więcej oliwy. Jestem tam trochę obolała.
* * *
Wieczerza składała się z osmolonego nad ogniskiem mięsa, przypalonego z zewnątrz i niemal surowego w środku, niezbyt świeżego sera oraz suchego chleba. Demetriusz skosztował każdej z tych potraw i przekonawszy się, jak bardzo są niesmaczne, postanowił tego wieczoru pościć. To z kolei wzmocniło działanie wina. Po osuszeniu drugiego dzbana mocno szumiało mu już ono w głowie. Kratos przywołał do siebie dziewkę, chwycił ją za szyję i przyciągnął ku sobie. Szeptał jej coś do ucha, wydawał chyba polecenia, lecz Falerończyk nie był w stanie usłyszeć zbyt wiele. Zdawało mu się tylko, że w pewnej chwili służąca spojrzała na niego zasmucona. Potem jednak skinęła głową i czym prędzej oddaliła się od stołu.
– No, młodzieniaszku, wszystko załatwione – rzekł dowódca, z rozmachem klepiąc Demetriusza po plecach. – Na piętrze czeka na nas izba. A tam… jakbyś to rzekł… niewypowiedziane rozkosze!
W jego tonie znowu rozbrzmiała drwina. Podniósł się z ławy. Falerończyk poszedł za jego przykładem i zachwiał się na nogach. Sala wirowała mu przed oczami. Uchwycił się blatu stołu, by nie upaść. Następnie ruszył w ślad za siwowłosym, ze wszystkich sił próbując iść prosto i nie zataczać się. Przy schodach czekała na nich dziewczyna o kasztanowych włosach, w tunice tak krótkiej, że odsłaniała całe jej nogi, a gdyby się lekko pochylić, można by pewnie dostrzec także podbrzusze. Demetriusz nie zamierzał się pochylać przede wszystkim dlatego, że bał się, że tak groźna akrobacja mogłaby się zakończyć upokarzającym lądowaniem na podłodze.
– Pójdźcie za mną – poprosiła dziewka i wstąpiła na schody. Idąc za nią, obydwaj mężczyźni mogli podziwiać jej na wpół odsłonięte przez unoszący się skraj tuniki pośladki. Falerończyk zastanawiał się, czy właśnie ta ladacznica będzie im towarzyszyła w alkowie i czy dołączy do nich również piersiasta brunetka, którą widział przedtem. Mimo wypitego wina poczuł, jak twardniejący członek wypycha przód jego odzienia. Nie myślał już o czekającej nań w obozowisku Raisie. Perspektywa przespania się z którąś z tutejszych ladacznic stawała się dlań coraz bardziej kusząca.
Komnaty na piętrze były małe i ciasne. Większość nie miała nie tylko drzwi, ale nawet zasłon w otworach wejściowych. Dziewczyna skierowała się jednak ku takiej, do której wejście przesłaniała jakaś brudna płachta. Uniosła ją i gestem zaprosiła ich do środka.
– To tutaj, panowie.
Demetriusz wszedł pierwszy. Pokój niewiele różnił się od tych, które oglądał z korytarza. Większą jego część zajmował siennik przykryty burym kocem. Niewielkie okienko było umieszczone wysoko i nawet w dzień nie byłoby w stanie wpuścić wiele światła. Na szczęście na taborecie obok posłania ustawiono pojedynczą lampę oliwną. Jej płomień pozwalał zorientować się we wnętrzu. I stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że nie czekała tu na nich żadna niewiasta.
Kratos odesłał szatynkę, która ich tu sprowadziła i zaciągnął zasłonę. Odwrócił się do Falerończyka.
– Gdzie dziewczęta? – spytał niecierpliwie młodzieniec. Wciąż kręciło mu się w głowie, lecz podniecenie nie słabło. Miał wielką ochotę na tę czarnulkę o pokaźnym biuście. Z przyjemnością wsunie swą męskość między jej piersi… Na myśl o tym uśmiechnął się głupkowato.
– Przyjdą w swoim czasie – rzekł siwowłosy, zbliżając się do niego. – Najpierw jednak pobędziemy tu przez jakiś czas sami.
– Jak to? – Demetriusz wciąż nie mógł zrozumieć. Ale poczuł się niepewnie, gdy dowódca znalazł się tuż przy nim. Cofnął się o krok i jego plecy natrafiły na ścianę.
– Widzisz, chłopcze… Ten burdel wynajmuje nie tylko dziwki, ale i pokoje. Zarezerwowałem izbę, w której właśnie stoimy, na dwie klepsydry czasu. Tyle powinno nam wystarczyć. Jeśli potem będziesz chciał kobiety, sam ci ją zafunduję.
– A co będziemy robić przedtem?
– To proste, Demetriuszu. – Kratos uśmiechnął się lubieżnie, młodzieńca zaś owionął smród podłego wina. – Najpierw weźmiesz mój członek do ust i porządnie go obciągniesz. Potem przejdziesz na posłanie i posłusznie się wypniesz. A ja zerżnę cię mocniej, niż kiedykolwiek zrobił to Hiperejdes. Bo widzisz, młodzieniaszku, od tego właśnie są adiutanci. By dotrzymywać towarzystwa takim jak ja w czasie picia i jedzenia. A potem grzecznie dać się wypieprzyć w dupę.
* * *
Lizander wstał i zszedł z posłania. Po chwili wrócił z amforą w dłoni. W tym czasie Filona przyjęła odpowiednią pozycję – mocno pochylona do przodu, wsparła się na kolanach oraz łokciach – i wypięła ku niemu pośladki. Rękoma chwyciła za rzeźbione wezgłowie. Poruszyła biodrami kusząco, by jeszcze rozpalić pożądanie mężczyzny. Czuła na sobie jego spojrzenie. Niemal ją parzyło.
Uklęknął za nią – blisko, lecz nie na tyle, by dotykać jej ciała. Nie bacząc na delikatny materiał, z którego uszyto prześcieradło, przechylił amforę bezpośrednio nad pupą dziewczyny. Zamruczała, czując, jak gęsta ciecz spływa na jej pośladki, wypełnia zagłębienie między nimi, cieknie po wewnętrznych stronach ud, rozlewa się po pościeli. Było jej naprawdę dużo – Spartanin bowiem, oszczędny w słowach i emocjach, nie żałował płynu, który miał ułatwić ich zespolenie. Następnie wyciągnął ku niej rękę. Filona zacisnęła zęby, gdy dwoma palcami penetrował jej ciaśniejsze podwoje, a potem rozchylił je, by powiększyć nieco otwór. Tam również trafił strumyk oliwy. To dla odmiany było całkiem przyjemne. W odpowiedzi mocniej wypięła się ku mężczyźnie. Jego dbałość o to, by nie sprawić jej zbędnego bólu, zasługiwała na nagrodę.
W końcu wysunął z niej palce. Postawił amforę na podłodze i ponownie zajął miejsce za Filoną. Dłonie położył na jej pupie. Rozcierał lśniącą ciecz po pośladkach oraz między nimi. Opuszkami kciuków naciskał delikatnie na wejście do odbytu, jakby przygotowując go na coś znacznie większego niż palce. Starł nadmiar oliwy z ciała kochanki i zaczął wmasowywać go we własne przyrodzenie. Kiedy żołądź zaczęła błyszczeć od śliskiej wilgoci, uznał, że oboje są gotowi. Przysunął się bliżej, nakierował wyprężonego penisa na właściwie miejsce. I zaczął napierać biodrami, z początku powoli i ostrożnie, lecz nieustępliwie.
Odpowiedzią na to, co robił, był cichy jęk dobywający się spomiędzy warg Filony. Przyjmowała jego pchnięcia, mocniej zaciskając dłonie na wezgłowiu. Czuła go w sobie coraz głębiej, w miarę jak męskość polemarchy pokonywała opór mięśni. Starała się rozluźnić, zaprzestać obrony, lecz nie było to łatwe. Tymczasem mężczyzna przesunął ręce w górę jej ciała. Jedna skierowała się pod nią i objęła pierś. Dwa palce ugniatały nabrzmiałą brodawkę. Druga sięgnęła karku, pogładziła włosy, zaczęła się nimi bawić. Dziewczyna oddychała pospiesznie i płytko, coraz silniej pobudzona. Nagle stwierdziła, że te zabiegi zaczynają przynosić skutek. Naturalny opór jej ciała osłabł, a potem całkiem zniknął. W pełni otworzyła się na Lizandra, pozwoliła, by wszedł w nią aż po jądra. Ból, który nadal odczuwała, przestał być istotny, zszedł na dalszy plan. Opustoszałą po nim przestrzeń wypełniło coś nowego, zdecydowanie bliskiego przyjemności.
Spartanin coraz mocniej poruszał biodrami. Jego członek pulsował, opleciony ciasnym uściskiem mięśni. Spoglądał na pupę Filony, całą lśniącą od oliwy. Widok ten jeszcze wzmagał jego pożądanie. Owinął sobie jej włosy wokół nadgarstka i przyciągnął za nie ku sobie. Wygięła ciało w łuk, jęknęła przeciągle. Zacisnął palce na drobnej piersi. Pochylił głowę i wyszeptał z wysiłkiem, prosto do ucha kochanki:
– Czego pragniesz, piękna?
– Chcę widzieć twoją twarz… – odparła zduszonym głosem.
Wysunął się z niej powoli, chwycił oburącz za boki i stanowczym ruchem obrócił dziewczynę na plecy. Wiedziała, że mimo zmiany pozycji wciąż pragnie penetrować jej ciaśniejszą jaskinię. Natychmiast podciągnęła kolana do piersi, ułatwiając mu w ten sposób dostęp. Pochylił się nad nią, pozwolił, by pokierowała go dłonią. Ręce oparł na posłaniu, po obu stronach jej głowy. Gdy ponownie w nią wchodził, patrzyli sobie w oczy, a ich osobne płomienie łączyły się w jeden, nieporównanie gorętszy i jaśniejszy.
Pchnął, wdzierając się aż po nasadę penisa. Jęknęła głośno, rozwarła nogi i oparła mu łydki o ramiona. Cofnął biodra i wbił się jeszcze raz. A potem znowu. Ujęła jego twarz w dłonie, gładziła ogolone dokładnie policzki, opuszkami kciuków pocierała wargi i podbródek. On znów się rozpędzał, przechodząc z kłusa w coraz bardziej szaleńczy galop. Piersi dziewczyny drżały, wstrząsane mocarnymi sztychami. Przeniosła ręce na jego barki. Przy kolejnym pchnięciu wbiła paznokcie w jego ciało. Ogarnięty szaleństwem żądzy, nawet tego nie zauważył.
Dotarli na szczyt niemal jednocześnie. Lizander był tam pierwszy, lecz przecież zaczął wspinaczkę na długo przed Filoną. Jego biodra unosiły się i opadały, członek z impetem wbijał się w rozkoszną ciasność. Dreszcz nadchodzącego spełnienia przeszył go na wskroś. Odrzucił głowę do tyłu i zadał trzy ostatnie sztychy. Potem ogarnęła go ekstaza, potężna niczym sztormowa fala. Dziewczyna doszła zaraz po nim, a jej krzyk był jakby uwieńczeniem tego, który zrodził się w jego gardle.
Jeszcze przez chwilę pozostawał w niej, a jego członek nurzał się w oliwie zmieszanej z nasieniem. W końcu uniósł się powoli i opuścił ciasne miejsce między jej pośladkami. Ułożyła się na boku, on zaś – tuż za nią. Objął ją ramieniem w talii i przysunął bliżej do siebie. Ten czuły gest zdziwił Filonę, nienawykłą do podobnego traktowania. Chętnie wsparła się plecami o tors Spartanina. Zamknęła oczy i skupiła się na śledzeniu ostatnich iskier przyjemności, które dopalały się tu i ówdzie w jej ciele. Choć próbowała nie zastanawiać się nad niczym konkretnym, jej myśli uparcie zwracały się ku mężczyźnie, z którym dopiero co się kochała.
Kim on dla mnie jest, pytała samą siebie. Czy tylko człowiekiem, który przez przypadek ocalił mi życie? Manipulatorem posługującym się mną niczym narzędziem? Chwilowym sojusznikiem w rozprawie ze wspólnym wrogiem? Czy może kimś więcej? Nie, nie może podążać owym tropem. Nie stać jej na taki luksus. Filona, która marzyła o prawdziwej miłości i była gotowa w nią uwierzyć, umarła na statku płynącym z Nikopolis do Pireusu. Ta, która przeżyła, była zimna, wyrachowana, bezlitosna. Jedynie dzięki temu udało jej się przetrwać. Musi nadal podążać tą drogą. Nie zakocham się w Lizandrze, postanowiła. Nie odsłonię się w tak naiwny sposób. Nie pozwolę się znowu zranić. Już nigdy.
Podjąwszy tę decyzję, zwróciła myśli w bezpieczniejszą stronę. Zemsta – to była najpewniejsza więź, która łączyła ją ze Spartaninem. Człowiek, który ją skrzywdził, wciąż żyje – choć przerażony i cuchnący wymiocinami. Uciekł z Delf, do niedawna swojej twierdzy. Prędzej czy później pojawi się w ostatnim miejscu w Helladzie, które wciąż uznaje za bezpieczne. Najwyższa zatem pora wyprowadzić decydujący cios.
– Otrzymałeś to, czego chciałeś, Lizandrze – wyszeptała. – Teraz daj mi to, czego ja pragnę.
Mężczyzna poruszył się za jej plecami.
– Jesteś bezlitosną niewiastą, Filono. Ale masz rację, nie warto z tym czekać. Czy chcesz osobiście napisać list?
– Byłabym wdzięczna, gdybyś ty to zrobił. Czuję, że trudno mi będzie usiąść.
Poczuła, jak Spartanin podnosi się z łoża. Obróciła się na pościeli i spojrzała w jego stronę. Nie tracąc czasu na ubranie się, podszedł do niewielkiego biurka ustawionego przy oknie. Usiadł przy nim i sięgnął po papirus. Rozpostarł go na blacie. I zastygł w bezruchu, z piórem w dłoni, czekając, aż dziewczyna zacznie dyktować. Milczała przez chwilę, zbierając myśli. A potem przemówiła:
– Królowej Olimpias, matce boskiego Aleksandra, jej pokorna służka i poddana, Filona, pozdrowienia. Czcigodna i najdroższa memu sercu pani, zapewne doszły do ciebie wieści o śmierci, jaką miałam ponieść w Attyce. Wiedz jednak, że są one nieprawdziwe. Mimo odniesionych ran zdołałam ocalić życie. Dziś spieszę, by ostrzec cię przed zdrajcą, który ukrywa się wśród twoich popleczników. Z jego to winy ponieśliśmy klęskę w Atenach, za jego sprawą aresztowano sprzyjających ci ludzi w Koryncie oraz w Pelli. Jeśli dardańska inwazja również się nie powiedzie, bądź pewna, że również to jest jego zasługą. Ów zdrajca, o którym piszę…
Filona przerwała na krótki moment. Przymknęła oczy, jakby smakując wyśmienite wino. Słowa, które miały zaraz opuścić jej usta, były doprawdy słodkie. Lizander przerwał pisanie i skierował na nią swe oczy. Uśmiechnęła się do niego. A potem wargi uformowały wyrazy.
– Ów zdrajca, o którym piszę, nosi imię Kritias.
* * *
Demetriusz poczuł, że błyskawicznie trzeźwieje. Siwowłosy tymczasem oparł się oburącz o ścianę, więżąc młodzieńca między rozpostartymi ramionami. Wciąż uśmiechał się obleśnie, a jego spojrzenie płonęło żądzą. Wyglądał jak rozpustny satyr, który zapędził swą ofiarę w kozi róg i teraz zrobi z nią to, na co ma ochotę. Dyszał ciężko, a jego oddech cuchnął na wpół przetrawionym winem.
– No, chłopcze, nie marnuj mego czasu i pieniędzy… – chrypiał. – Zapłaciłem za dwie klepsydry i chcę je dobrze wykorzystać. Klękaj więc i otwórz usta. Będziesz musiał trochę się nim pobawić… Sporo dziś wypiłem.
Falerończyka zaś świerzbiły dłonie. Rosnący w nim z każdą chwilą gniew dyktował plan na najbliższe sekundy. Pierwszy cios należy wyprowadzić w podbródek, myślał gorączkowo, drugi w miejsce, gdzie klatka piersiowa łączy się z brzuchem… Potem kopnięcie w piszczel i sierpowy w skroń. Rozsądek podpowiadał jednak, że to szaleństwo. Kratos był jego dowódcą! W realiach wojennych – panem jego życia i śmierci. Jeśli Demetriusz spuści mu lanie, są spore szanse, że nigdy już nie ujrzy murów Aten.
– Klękaj! – ryknął dowódca, a jego ręce znalazły się na ramionach młodzieńca. Nacisnął na nie z całej siły.
Nogi ugięły się pod zaskoczonym Falerończykiem. Nie spodziewał się, że w tym mężu jest aż tyle siły. Opadł na kolana, doznając kolejnych zawrotów głowy. Wino wciąż jednak działało… Kratos sięgnął do swej tuniki i podciągnął ją do góry. Oczom Demetriusza ukazało się na wpół twarde przyrodzenie, a w jego nozdrza uderzyła cierpka woń. Poczuł, jak tamten chwyta go za włosy. Wystarczyło teraz, by zrobił krok do przodu i nie będzie dokąd uciekać…
I wtedy tamy zdrowego rozsądku, który nakazywał ulec przewadze silniejszego i dać mu to, czego żąda, puściły. Gniew objął niepodzielną władzę. Pięść młodzieńca wystrzeliła w górę, bezbłędnie trafiając w nasadę penisa oraz w jądra. Kratos zawył z bólu i zatoczył się w tył. Nim zdążył złapać równowagę, Demetriusz był już przy nim. Przypomniał sobie lekcje Kassandra z Ajgaj oraz Aratosa z Hierapytny. Cios w skroń, który rzucił siwowłosego na przeciwległą ścianę. Seria błyskawicznych uderzeń w żebra. Półobrót i łokieć wbity w pokryty siwą szczeciną policzek.
Jego dowódca nie był wszak ułomkiem. Dał się zaskoczyć, to prawda, ale wciąż stanowił duże zagrożenie. Uniósł gardę godną pankrationisty i zablokował następne ciosy. A potem przeszedł do kontrataku. Uderzenie w brzuch pozbawiło Demetriusza oddechu. Kopnięcie w udo sprawiło, że zesztywniał z bólu. A potężne łupnięcie w podbródek posłało go daleko w tył. Potknął się i upadł, na szczęście trafiając plecami na coś miękkiego. Dopiero po chwili pojął, że to siennik. Kratos nachylił się nad nim, ponownie chwycił go za włosy i uniósł pięść.
– Ty podstępny gnoju – wycedził przez poplamione krwią wargi. Drżał cały z furii. – Pożałujesz tego, coś uczynił. Dam ci nauczkę, najpierw ręką, a potem kutasem. Zobaczysz, jak głęboko ci go wepchnę. Przez tydzień nie wsiądziesz na konia… Tylko poczekaj, ty pieprzo…
Nie dokończył, bo w tym momencie jego krocza dotknęło coś chłodnego i bardzo ostrego. Spojrzał w dół i zastygł w bezruchu. Lśniący w blasku lampy oliwnej i najwyraźniej świeżo naostrzony sztylet celował w jego męskość.
– Zejdź ze mnie albo w jednej chwili przemienię cię w eunucha – warknął Demetriusz.
Starszy mężczyzna posłuchał niemal natychmiast. Cofnął się pod ścianę, Falerończyk zaś podniósł się na nogi. Stanął pewnie, wciąż wyciągając przed siebie zbrojną w sztylet dłoń.
– Nie odważysz się! – Kratos uniósł ręce w obronnym geście. – Jestem twoim oficerem… Jeśli mnie zabijesz, czeka cię ukrzyżowanie.
– Nie zabiję cię. Uczyni to mój ojciec, jeśli kiedykolwiek powiem mu, co próbowałeś ze mną zrobić. – Ton młodzieńca stał się lodowaty i władczy. – Teraz pewnie pomyślisz, że moja śmierć odsunęłaby od ciebie tę groźbę. Jest wojna, wypadki się zdarzają… Na twoim miejscu porzuciłbym takie plany. Jeśli nie wrócę z wyprawy, on dowie się, kto był moim przełożonym. Skutek dla ciebie będzie taki sam: skonasz w męczarniach za to, żeś pozwolił, by zabito mu jedynego syna. Na twoim miejscu modliłbym się zatem o dwie rzeczy: o moje przeżycie i o to, bym milczał. Jesteś bogobojnym mężem, Kratosie? Jeśli tak, sugeruję, byś przed wymarszem z Edessy udał się do świątyni i złożył sowitą ofiarę. Potem może być już za późno. Sam powiedziałeś, że opuszczamy cywilizowane ziemie. W krainach barbarzyńców trudno ci będzie znaleźć przyzwoite sanktuarium.
Usta Kratosa wykrzywiły się w uśmiechu. Zaskakująco szczerym, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Bardzoś pewny siebie, chłopcze. A jeszcze bardziej pewny jesteś swego ojca. Myślisz, że pomściłby twą krzywdę? Skazał mnie na śmierć? Zastanów się jeszcze raz, Demetriuszu. Jak sądzisz, czemu podjąłem ryzyko uwiedzenia ciebie? Czy nie zdawałem sobie sprawy, kim jest Dionizjusz z Faleronu? I co grozi za uczynienie kochankiem syna kogoś takiego jak on?
Młodzieniec spoglądał na niego szeroko otwartymi oczyma.
– Co sugerujesz?
– Znam dobrze twego ojca. Służyłem pod jego dowództwem w niejednej kampanii. On zaś wie o moich upodobaniach. I o tym, że potrafię trzymać język za zębami.
– Mów! – krzyknął Demetriusz, postępując krok w jego stronę. Ostrze sztyletu oparło się o tors siwowłosego.
– To on kazał mi cię uwieść! Chciał sprawdzić, czy naprawdę zmężniałeś. Dionizjusz był zaniepokojony słabością twego charakteru… potwierdzoną przez nie tak znowu dawne wydarzenia…
– Kłamiesz…
– Przysięgam na Atenę, że mówię prawdę! Pomyśl, skąd wiedziałem o twym romansie z Hiperejdesem? Przecież to sekret, który znało tylko kilku ludzi.
– Mogłeś usłyszeć coś od niewolników Hiperejdesa…
– Wiem to od twego ojca, Demetriuszu. A ty czujesz, że tak jest w istocie. Strateg sowicie mnie za to wynagrodził. Jako zaliczkę otrzymałem minę w srebrze… Po powrocie do Aten miałem dostać jeszcze jedną, bez względu na wynik próby.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? Ponoć potrafisz trzymać język za zębami.
– Pomyślnie przeszedłeś test, który wyznaczył ci twój ojciec. Mimo upojenia winem, mimo faktu, że jestem twym dowódcą i mam nad tobą pełnię władzy, znalazłeś wolę, by mi się przeciwstawić. A potem również siłę, by obronić się przed próbą gwałtu. Dionizjusz nakazał, bym w razie takiego rezultatu wszystko ci wyjawił. Jeśli przeżyjesz tę kampanię i wrócisz do Aten, powita cię jak ukochanego syna. I swego prawowitego następcę.
– Jak ukochanego syna? – Młodzieniec poczuł, jak łzy cisną mu się do oczu. – A za kogo by mnie uważał, gdybym nie przeszedł próby?
Kratos miał dość rozsądku, by nie odpowiadać. Ostrze sztyletu wciąż dotykało jego piersi.
– Ach, do Tartaru z wami wszystkimi! – zawołał Demetriusz. – Niech was pochłoną ognie piekielne!
– Nie przesadzaj. Wszystko się dobrze skończyło, czyż nie? Chodź, wypijemy po kielichu, dzięki temu ochłoniesz. A potem wybierzemy sobie pornai na dzisiejszą noc. Widziałem, że spodobała ci się tamta czarnulka. Pozwolisz, że ja wybiorę urodziwego chłopca. Mają tu dwóch takich…
Falerończyk cofnął rękę, w której trzymał oręż. Nie schował go jednak z powrotem do pochwy, lecz zręcznie obrócił w dłoni. I uderzył rękojeścią w twarz dowódcy. Jego żelazna głowica trafiła prosto w zęby, wybijając dwa z nich. Cios był tak mocny, że głowa Kratosa odskoczyła do tyłu. Jego potylica z impetem łupnęła o ścianę. Kiedy osuwał się na podłogę, na wpół zamroczony bólem, plujący krwią i desperacko walczący o oddech, usłyszał nad sobą:
– Nie zabiję cię, lecz nie dlatego, że boję się krzyża. Po prostu wiem, że to nie ty ponosisz najcięższą winę… Mój ojciec potrafi zatruć wszystko, nawet powietrze, którym oddycham. Miałem nadzieję uciec przed nim na tę wojnę, ale widzę, że i tu potrafi mnie dosięgnąć. Dobrze, sam tego chciał. Nie mam tak długich rąk jak on… A więc policzę się z nim, gdy wrócę do Aten.
Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz XXXII
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Megas Alexandros
2014-05-09 at 20:46
Dobry wieczór,
mam wielką przyjemność zaprezentować XXXI rozdział przygód Demetriusza. Wiele więcej już nie będzie, proszę się nie bać 🙂 Historia ta zmierza powoli do swego kresu – ponoć jest to widoczne szczególnie w tej części.
Jak zawsze wielkie brawa należą się Arei Athenie, która skorygowała ten wcale niekrótki rozdział. I zrobiła to w rekordowo krótkim czasie! Życzę miłej lektury i zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2014-05-10 at 08:02
A kiedy koniec bo to się nudne staje powoli
Megas Alexandros
2014-05-10 at 11:17
Witaj, Anonimie.
Planuję jeszcze kilka (ok 4-5) rozdziałów i epilog.
Na szczęście, jeśli jesteś znużony, możesz odłożyć lekturę albo całkiem z niej zrezygnować. Na naszej stronie zachęcamy do czytania, ale przecież nikomu nie przystawiamy pistoletu do głowy…
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2014-05-10 at 14:00
Tak zrobię.
Anonimowy
2014-05-10 at 14:19
Niespodziewane zakończenie ale warto było zaczekać. Pytanie tylko czy Olimpias uwierzy w to co pisała Filona?
Megas Alexandros
2014-05-10 at 15:43
Dziękuję. Starałem się, by zakończenie wynagrodziło długą lekturę. Co zaś się tyczy królowej Olimpias… to będzie zależało od zdolności przekonywania Kritiasa i ewentualnych innych okoliczności, o których na razie nie wspomnę 🙂 Zresztą, skąd pewność, że Kritiasowi uda się dotrzeć na jej dwór? Ma do pokonania całą środkową Grecję, w pojedynkę, bez obstawy… Tak więc pozostaje mi zachęcić do lektury następnych rozdziałów 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Karol G
2014-05-10 at 20:56
Wreszcie niepowodzenie dopadło Kritiasa. Mam nadzieję że jego męka będzie równie długa i bolesna jak Alkajosa ;). Zastanawiam się czy Kratos naprawdę miał "sprawdzić" Demetriusza czy powiedział to tylko dlatego żeby ratować swoją skórę.
Czekam na konfrontację ojca i syna :).
Megas Alexandros
2014-05-10 at 21:58
Witaj, Daeone!
Domyślam się, że niejeden Czytelnik niecierpliwie czekał na moment, gdy samozwańczemu synowi Apolla powinie się noga 🙂 Kritias był przebiegły, ale pozwolił, by niskie żądze przejęły nad nim władzę. Teraz przyjdzie mu za to drogo płacić.
Co zaś się tyczy Kratosa – wiedział o rzeczach, które dla wielu były tajemnicą (np. o romansie Demetriusza i Hiperejdesa). To dodaje wiarygodności jego słowom. Poza tym nie wiem, czy wyjaśnienie powodów, dla których próbował zgwałcić Demetriusza nie rozgniewało młodzieńca jeszcze bardziej, niż sama próba 🙂
Ojciec i syn… na to trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać.
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2014-05-10 at 23:08
Megasie, róbże co chcesz ze stworzonymi postaciami. Ale jako że już zgładziłeś jednego mojego ulubionego Spartiatę, dajże szczęście choć drugiemu i pozostaw go żywym i szczęśliwym. Pozdrawiam, Celt.
Megas Alexandros
2014-05-11 at 08:53
Drogi Celcie,
niestety, nie mogę nic obiecać odnośnie losu tego czy innego bohatera. Po pierwsze, byłby to spoiler, po drugie, ograniczyłoby moją swobodę w kształtowaniu fabuły. Ale postaram się, by zakończenie tej historii było emocjonujące i ciekawe. Bez względu na to, kto przeżyje, a kto żyw będzie 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Miss.Swiss
2014-05-14 at 16:27
Nareszcie mam czas na dłuższy komentarz:-)
Po tym, jak kręciłam trochę nosem na zbyt szybki koniec Rzeźnika z Elidy, muszę przyznać, że jestem więcej niż usatysfakcjonowana sposobem, w jaki toczy się obecnie wątek Kritiasa. Cierpienia psychiczne i strach to czasem równie wielka kara jak fizyczny ból.
Mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z tej drogi i wątek pięknego kapłana zakończy się tak, jak ów piękniś sobie na to zapracował.
Na szczęście ocaliłeś choć jedno młode życie:-)
Drugi mocny akcent stanowi scena z Kratosem. Zaskakująca, spodziewałam się czegoś innego. Dziwi mnie wprawdzie, że Dionizjusz w tym całym zamieszaniu wojennym w ogóle miał głowę do takich zleceń, ale wyjaśnienia Kratosa brzmiały dość przekonująco:-) Ciekawe, czy coś z tego wyniknie?
No i na deser jedna z moich ulubionych par, Filona i Lizander. Lubię sceny z ich udziałem, tak jak wcześniej lubiłam sceny pomiędzy Fryne a Kassandrem oraz Dionizjuszem i Kleopatrą.
Nie wiem, na czym to polega, po prostu niektórzy Twoi bohaterowie podobają mi się w pewnych parach, a w innych już nie. Jakoś goręcej jest wtedy:-) A tak nawiasem mówiąc, biedna ta Filona, naprawdę ją lubię, mimo, że tak skrzywdziła Aratosa.
Od dobrych kilku odcinków zastanawiam się, czy w Twoim opowiadaniu pojawi się osobiście królowa Olimpias, czy też będzie nadal obecna jedynie w opowiadaniach innych postaci.
No to co… czekam dalej, co z tym wszystkim zrobisz:-)
Megas Alexandros
2014-05-14 at 23:15
Witaj, Miss!
Dziękuję za miłe słowa. Alkajos był w sumie nieskomplikowanym sadystą, więc jego śmierć była bolesna, ale stosunkowo szybka. Ktoś tak wyrachowany i okrutny jak Kritias aż prosi się o dłuższy, rozłożony na raty upadek 🙂 Zobaczymy, jak uda mi się to nakreślić. Co zaś się tyczy biednej, przestraszonej Lycoris, od dawna miałem nadzieję, że uda się wyrwać z pazurów kapłana choć jedno ludzkie istnienie. No i się udało. Dziewczyna najadła się strachu, ale na tym się, na szczęście, skończyło.
Scena z Kratosem – istniała możliwość, że rozegram to w sposób klasyczny, tzn. Demetriusz ze swym dowódcą pójdą na panienki i to właśnie otrzymają. Ale po pierwsze, byłoby to przewidywalne, a co jakiś czas staram się zaskakiwać. Po drugie, scena ta dodaje jeszcze jedną warstwę skomplikowanych relacji Demetriusza z ojcem. Jeszcze jedną obrazę, która ich podzieli. Nie mogłem sobie odmówić takiej możliwości… I zgadzam się, że wyjaśnienia szarobrodego brzmiały przekonująco. Potrafił dość wiarygodnie wykazać, że sprawy mają się dokładnie tak, jak powiedział.
Co do Twoich ulubionych par, cóż, nie ma w tym nic dziwnego. W każdej powieści czy opowiadaniu mamy przecież bohaterów, którzy przypadają nam do gustu i tych, których lubimy mniej. W wypadku prozy erotycznej dochodzi jeszcze kwestia "chemii" między poszczególnymi kochankami. Wydaje mi się, że różni Czytelnicy i różne Czytelniczki będą się różniły w ocenie poszczególnych par. Niektórzy lubią Raisę i Demetriusza, tak jak lubili Kassandra i Mnesarete w pierwszym cyklu OH. Innym bardziej odpowiada Dionizjusz i Kleopatra, albo Kassander i Fryne. Tak to już bywa 🙂 Cieszę się, że masz swoje typy i mam nadzieję (choć obiecać nie mogę!) że będziesz się mogła jeszcze nie raz cieszyć interakcjami między tymi właśnie herosami i heroinami.
Jeśli chodzi o Filonę – miałem nadzieję, że uda mi się ją "obrócić" – z postaci niemal jednoznacznie negatywnej uczynić kogoś, kto mimo wszystkich, dość podłych cech charakteru, da się jednak lubić. No i wygląda na to, że mi się udało 🙂
A co będzie dalej? Postaram się zaskakiwać do samego końca tej Opowieści, który zbliża się wielkimi krokami!
Pozdrawiam serdecznie
M.A.
Nefer
2016-11-29 at 13:44
Wątek upadku Kritiasa sprawił mi, oczywiście, satysfakcję – w czym zapewne nie jestem odosobniony. Na początek, niech ucieka w strachu. Mam nadzieję, że rozegrasz tę ucieczkę i jej finał w sposób zadowalający moje krwawe (w jego przypadku) instynkty. Gdyby po wszystkich trudach, upokorzeniach, cierpieniach, obławie, odzyskanej nadziei ratunku wpadł na koniec wręce rozgniewanej Olimpias i zginął z jej rozkazu… A była to osoba zdolna do różnych rzeczy… Taki los Kritiasa zdajesz się tymczasem sugerować, ale kto wie, co ostatecznie ześlą mu bogowie za Twoją sprawą? Tym niemniej prawdziwa perełka to scena z Kratosem. Kilka zaskakujących ale logicznych zarazem zwrotów akcji w krótkim w sumie wątku, to jest to, co lubię najbardziej. Gratulacje. Jakiś malkontent narzekał w komentarzu na nudę. Mylił się głęboko.
Megas Alexandros
2016-11-30 at 00:46
Witaj, Neferze!
Jeśli cierpienia Kritiasa sprawiają Ci satysfakcję, przygotuj się na długą, rozpisaną na wiele dań ucztę 🙂
Co do Kratosa – postać ta pojawiła się późno w gronie bohaterów Opowieści helleńskiej, tym bardziej cieszę się, że udało jej się pozytywnie odznaczyć i odegrać istotną rolę.
Pozdrawiam
M.A.