Ciemna jest noc II (artimar)  3.77/5 (50)

20 min. czytania
Egon-Schiele-Crouching-Nude-Back-view-1917-F1

Egon Schiele – Crouching Nude, back view [1917]

Przeczytaj pierwszą część cyklu

Odczekał, aż zasnęła. Wysunął się z łóżka i szybko narzucił ubranie. Zerknął jeszcze na jej twarz, teraz spokojną. Oparł się pokusie dotknięcia. Buty, marynarkę i krawat zakładał już na korytarzu.

Roznosiło go. Mroźny podmuch na dworze tylko podkręcił napięcie. Wskoczył do auta. Wyjechał z osiedla i docisnął gaz. Puste ulice. Światła migające żółto. 140, 150… Linie na jezdni jak film w projektorze. Silnik dopiero się rozgrzewał, gdy dotarł do centrum. 6 minut.

Podziemny garaż hotelu przytłaczał. Formalności ograniczyły się do plastiku karty kredytowej i szelestu przewracanych stron w paszporcie. Recepcjonistka nie zadawała zbędnych pytań.

– Życzymy miłego pobytu, panie Greenwood. – Jej świetny angielski zmusił do postarania się o akcent brytyjskiego gentleman’a. Pożegnała go miłym służbowym uśmiechem na ładnej twarzy.

Ostatnie piętro. Winda jak klatka. Rzucił rzeczy na podwójne łóżko. Włączył telefon, który natychmiast zawibrował informacją o nieodebranej rozmowie. Zerknął na numer. Cała euforia zniknęła.

– Jestem – mruknął, gdy tylko uzyskał połączenie.

– Jeszcze pogadamy, dlaczego musiałem przekładać spotkanie z tym palantem od Chińczyków. – Słyszał z trudem hamowaną furię. – Jutro u mnie o 10. Masz być gotowy.

– Będę.

Rozmówca rozłączył się bez pożegnania.

Potarł czoło. To będzie jutro. Na razie i tak nie zaśnie. Wyciągnął laptopa i szybko przywołał go do świadomości ze stanu uśpienia. Na ekranie wciąż widniały wyciągi z konta, bilingi, dane z czterech różnych urzędów. Jak refren powtarzało się imię i nazwisko Magdalena Chorosińska. Zaczął po raz kolejny przebiegać wzrokiem informacje, ale grzebanie w jej życiorysie naraz wydało mu się nie w porządku. Zamknął okna jedno po drugim. Jakby mu ulżyło.

Wrócił do zlecenia, nad którym pracował w pubie. Właściwie był gotowy, pozostało tylko zabezpieczyć pliki. Ślęczał przed ekranem nieprzerwanie kolejną godzinę. Wreszcie zadowolony wyłączył komputer. Szybki prysznic odprężył spięty kark. Z ręcznikiem wokół bioder i alkoholem w ręku podziwiał widok z okna. Noc i śnieg ukrywały niedoskonałości oraz brud. Odsłoni je dopiero świt. Miasta tej części świata wyglądały dobrze tylko latem.

Zasypiał z obrazem bladej, spokojnej twarzy pod powiekami.

* * *

– Czy możesz mi powiedzieć, co cię wczoraj zatrzymało? – Faris przyjął go w swoim gabinecie. Zaczął lodowato uprzejmie. Źle. To nie będzie przyjemna rozmowa.

Odchylony w wielkim czarnym fotelu za ciężkim biurkiem z drewna wiśniowego wyglądał jak władca świata. Prawie. Mimo przekroczenia pięćdziesiątki jego włosy wciąż były czarne jak węgiel, brązowe oczy błyszczały nieprzeciętną inteligencją, nieco tylko stracił mocno umięśnioną niegdyś sylwetkę przez zbytnie zamiłowanie do jedzenia, ale była to bodaj jedyna jego słabość. Oficjalnie pośrednik handlu nieruchomościami. Jego arabskie pochodzenie, które ostentacyjnie zaznaczał złotą omegą, ogromnym sygnetem i wylewnym sposobem bycia, budziło w zleceniodawcach niewytłumaczalną wiarę, że nikt lepiej nie zadba o ich interesy. Może rzeczywiście tak było. Drażan nigdy się w to nie wgłębiał. Jego sprowadzały tu innego rodzaju okoliczności – proceder przesłonięty błyszczącą fasadą, bo jeśli chcesz coś ukryć, umieścisz to w źrenicy słońca, jak głosiło bliskowschodnie przysłowie.

Podszedł do kolonialnego globusa z trunkami i nalał sobie burbona na dwa palce. Lepiej się lekko znieczulić. W pojedynku słownym z Farisem nie wygra, a tak łatwiej zniesie zasłużone razy. Wypił połowę jednym haustem.

– Pracowałem w pubie w centrum i spotkałem kobietę – bardzo starał się mówić bez emocji.

– Spotkałeś kobietę – powtórzyło jadowicie echo zza biurka. Cisza, jaka po tym zapadła, gęstniała z każdym ruchem wskazówki antycznego zegara stojącego u wejścia do gabinetu. – I jakoś się tak złożyło, że zapomniałeś, na kiedy miałeś być gotowy z robotą dla Chińczyków – zaczął Faris tonem bliskim szeptu. – Nie wnikam, dlaczego tak chętnie pracujesz w miejscach publicznych. Twoja sprawa. Mnie interesują efekty. Ale nie będę tolerował robienia ze mnie idioty. Nawet nie raczyłeś porozmawiać ze mną osobiście, tylko musiałem usłyszeć to od Młodego. – Tym razem w głosie starszego mężczyzny pobrzmiewał nie tylko gniew, ale i żal. Wyrzuty sumienia wywołały niesmak w ustach Drażana. Podszedł do głębokiego, skórzanego fotela, nad którym w złoconych ramach wisiały kopie Gierymskiego i Chełmońskiego. Siedząc w nim, zawsze czuł się jak angielski lord, ale nie tym razem. Dziś miał znowu 7 lat, a matka karciła go za rozbitą doniczkę z jej ulubioną paprocią. Wpatrzył się w szklankę i słuchał dalej. – Nie prowadzę interesów z jakimiś gówniarzami, którym można powiedzieć „Poczekaj”, rozumiesz? Chyba powinieneś, zwłaszcza po Kolumbii. – Obezwładniający strach na samo wspomnienie. Jesteś okrutny, Farisie. Ten jednak jeszcze nie skończył. – I to jeszcze z powodu jakiejś dupy! Każdemu się chce, rozumiem to – ciągnął Arab. Drażan wiedział już, do czego zmierza. Chciał zniknąć, przestać istnieć, gdy padną słowa, które wisiały w powietrzu jak burza w duszny, letni dzień. – Trzeba było zerżnąć jakąś dziwkę i po sprawie. One przynajmniej umieją trzymać buzię na kłódkę, bo nie lubią kłopotów. I nie wpakują ci kuli w plecy, jak Jamila.

Imię – klątwa. Drażan zapadł się w sobie. To nie były już tylko wyrzuty sumienia wobec patrona, lecz odbierające wolę życia, przytłaczające brzemię przeszłości, o której tak starał się zapomnieć. Wszystko wróciło w jednym momencie. Nie złamało go bestialstwo tortur katów kolumbijskiego kartelu. Zniszczyła go orientalna piękność, ucieleśnienie grzechu, miękka, mroczna, wilgotna… Noce i dni dzikiej chuci, paznokcie orzące plecy, zęby kąsające do krwi. Szorstki sznur na nadgarstkach, przywiązanych do stalowej ramy łóżka. Wosk lejący się na nagą skórę. Lód topiony gorączką zmysłów. Stała się jego narkotykiem, powietrzem, wodą dla konającego na pustyni. A potem go zabiła.

Faris przywołał najgorszy koszmar. Zrobił to z rozmysłem. Siedział rozparty na tronie królestwa spisków, uważnie obserwując ofiarę spod przymkniętych powiek. A ta zapadała się w bagnie złych wspomnień. Nigdzie już nie ucieknie. Nie będzie walki, nawet ostatniego wielkiego aktu rozpaczliwego sprzeciwu. Och, jakże łatwo było go teraz nienawidzić. Ale nie potrafił. Ten człowiek ocalił go niezliczoną ilość razy. I teraz również próbował go chronić.

Ta dziewczyna w pubie… Nie prowokowała wyglądem pełnym wyzywającej nachalności, którą spotykał na co dzień; delikatna, choć gdzieś w głębi silna; poruszała się z naturalnym wdziękiem. Była taka… kobieca. A on zbyt długo nie miał kobiety. Tylko tyle się za tym kryło. Sprawdził ją, ale przecież mógł coś przeoczyć. Czy warto po raz kolejny ryzykować darowane życie?

Cała nawałnica uczuć i myśli musiała odbić się na jego twarzy. Milczenie towarzysza dobiegło końca, gdy Drażan pociągnął ze szklanki, sygnalizując wyciągnięcie właściwych wniosków.

– O 12-ej Chińczycy odbierają dossier. Mam nadzieję, że masz wszystko ze sobą. – Gniew zniknął. Wrócił rzeczowy ton. Odpowiedzią było krótkie skinięcie. – Dobrze. Nie planuj niczego na wieczór. Będę miał dla ciebie nowe zlecenie. Właśnie po to ściągnąłem cię do Polski.

* * *

Kilkanaście godzin później Drażan poznał nowy cel.

– To jest prawie niewykonalne. – Kręcił głową, trąc podbródek. Nie ogolił się rano i teraz tego żałował.

– Tak zarabiasz na życie: robiąc rzeczy prawie niemożliwe – przypomniał Faris.

Czym innym było zbieranie zastrzeżonych informacji, czym innym napisanie i wprowadzenie wirusa do systemu sterowania rakiet balistycznych. Pierwsze po tylu latach tchnęło już stęchlizną rutyny. Drugie… Część jego jaźni już cieszyła się na całe tygodnie pokonywania wyzwań szyfrów, kodów, logiki algorytmów.

– Znowu pogrywasz z jakimś wywiadem. Kto to jest tym razem? BND? DRM? Nie chcą sobie pobrudzić rączek, co?

– Ile ci to zajmie? – Równie dobrze mógłby mówić do ściany. Choć ta była wdzięczniejszym słuchaczem i nie wyciągała trupów z odmętów przeszłości.

– Nie wiem. Może ze dwa miesiące.

– Cztery tygodnie. Maksimum.

Trawił informacje od klienta. Specyfikacje techniczne, dane wywiadowcze, logi z ostatniego roku. Kody źródłowe? Ciekawe. Dużo tego było. Napracowali się. Zależało im.

– To na pewno czysta akcja?

– Na pewno.

Czuł rosnącą ekscytację. Musiał szczerze przyznać przed sobą, że pragnął zacząć choćby natychmiast.

– Umowa jak zwykle. Informujesz mnie o wszystkim. Codziennie. Żadnych głupot – głos Farisa nabrał twardości. – Wolałbym, żebyś został na miejscu. Możesz wprowadzić się do mojego domu pod miastem. Nie korzystam z niego aż do wiosny.

– Tej chatki w lesie? Naprawiłeś ogrzewanie? – niby pytał, ale nowa robota pochłonęła go już całkowicie.

Arab uśmiechnął się zadowolony. Takiego lubił go widzieć. Z napiętą uwagą, zapominającego o świecie wokół. Ryzykowali, to prawda. Niebezpieczeństwo było wpisane w ten zawód i czasem sytuacja wymykała się spod kontroli. Ale obydwu przynosiło to duże zyski. Adrenalina była bonusem. Czy kiedyś będzie potrafił z tego zrezygnować?

Dopiero jadąc do nowego lokum, zorientował się, że kierowany GPS-em przemierza tę samą drogę, którą pokonał nocą. Myśli mimowolnie wróciły do krągłego ruchu bioder, gdy siadała przy stoliku w pubie; uroku chwili, kiedy filiżanka dotykała ust. Skóra kierownicy zdawała się topornie szorstka w porównaniu z jej ciałem, które przyjmowało go tak chętnie lepką, ciasną wilgocią. Zadawał jej ból, ale nie uciekała. Cichy jęk, gdy tracił kontrolę. Nic więcej. Nic – poza spazmami orgazmu, gdy był w niej. Pragnęła go i oddawała mu się. Bestia żądzy zaczęła się budzić. Auto zwalniało w miarę, jak tętno przyspieszało. Czuł rosnące napięcie jąder, a członek poruszył się, sztywniejąc. Po kręgosłupie zbiegł miły dreszcz. Była teraz sama, czy spotkała się z przyjaciółką? Mógłby się przekonać…

Najwyższym wysiłkiem woli minął uliczkę po prawej. Jeszcze dwadzieścia kilometrów. Faris miał rację. Tacy jak oni nie zakładają rodzin, nie mają przyjaciół, nie kochają; biorą, ale nigdy nie dają. Są lojalni tak długo, jak wiążą ich wspólne interesy. Tylko raz złamał te zasady. Ile trwało, nim stanął na nogi? Kula ominęła wtedy serce i aortę. Przez pierwszy miesiąc żałował, że tak się stało. Kolejne dwa zlały mu się w mrok obłędu, cieniowany okresami upojenia alkoholowego i apatii kaca. Nie mógł pracować. Rozbił wtedy swój motocykl. Cud, że wyszedł z kraksy tylko z kilkoma zadrapaniami. Maszyna poszła do kasacji. Chyba to go otrzeźwiło. Wrócił do treningów, później do pracy. I do życia.

Uprzejmy żeński głos nawigacji oznajmił mu, że dotarł do celu. Wiele słyszał o tym miejscu, ale nigdy tu nie zawitał. Z zewnątrz widać było niewiele przez wysoki na dwa metry biały mur, kryty szarością ocynkowanej blachy. Pilotem otworzył bramę. Podjazd nie był widoczny pod śniegiem. Z obu stron wyznaczały go jedynie ściany gęstwiny świerków. Oleista ciemność i popiół w bezksiężycowej nocy. Trzymając się środka, dotarł szerokim łukiem przed willę, która swobodnie mogła wyjść spod ręki Waltera Gropiusa. Geometryczna czystość linii zawsze robiła na nim wrażenie. To, co widział z zewnątrz, było tylko przedsmakiem wyszukanej prostoty wnętrza, gdzie otoczyła go biel, czerń i chromowana stal. Oto był Faris – duszny gabinet z początku wieku w centrum przesłaniał go jak dekoracja.

Uległ ciekawości i zwiedził dom – salon zajmujący niemal cały parter, przytulną bibliotekę o ścianach wypełnionych książkami od podłogi po sufit, przestronną kuchnię, świadka upadku kondycji właściciela, dwie łazienki na piętrze – jedną ogromną z wanną wielkości małego basenu w jasnej oprawie, drugą skromniejszą, w barwie łupków, z prysznicem ograniczonym dwumetrową taflą szkła, cztery sypialnie… Ale to nie było wszystko. Pod domem, a o tym wiedziało już bardzo niewielu, były jeszcze dwa poziomy piwnic. Prowadziły do nich stalowe schody, odcięte od domu pancernymi drzwiami z zamkiem szyfrowym. Drażan znał kod, więc wkrótce cieszył oczy wypełnionym po brzegi elektroniką laboratorium, jak lubił to pomieszczenie zwać Faris. Obok znalazł dobrze wyposażone studio-siłownię, dalej pokój z mnóstwem broni, którą – gdyby chciał – mógł przetestować na drugim poziomie piwnicy. My home is my castle.

Rozpakował się w jednej z sypialni, w której łóżko zdawało się najtwardsze, i poczuł głód. Na szczęście gospodarz, mimo dużych zdolności kulinarnych, bywał też czasem zwykłym leniwym facetem, dlatego w zamrażarce znalazła się i gotowa lasagne.

Z butelką coli i pełnym talerzem usiadł godzinę później przed komputerem. Pracował całą noc, w skupieniu studiując pliki klienta. Nad ranem wiedział już, z czym ma do czynienia. Gdy słońce mroźnego poranka zaczęło wspinać się po niebie, kończył maila z wnioskami i pierwszym zarysem planu.

Wskoczył do łóżka, spodziewając się szybkiego przejścia w nieświadomość, ale ta się wymykała. Zbyt wiele emocji, wyczerpująca praca, podniecenie nowym wyzwaniem. Łatwo było znaleźć wytłumaczenie. Leżał, wpatrując się w zmieniające się wraz ze światłem barwy pokrytego śniegiem lasu, który porastał większość posesji. Wreszcie zapadł w niespokojny sen, w którym z ciemności wychynęło rozpalone do czerwoności ostrze, a za nim piękna śniada twarz, uśmiechająca się okrutnie. „Cienka jest granica między bólem a rozkoszą, habibi” – głęboki alt ściął mu lodem żyły. Szarpał się na próżno w niewidzialnych pętach. Nóż zagłębił się w ciało.

Obudził się zlany zimnym potem około południa. Próbował rozruszać ciało w studio. Nie był w nastroju. Skończyło się na tępym okładaniu worka treningowego. Prysznic nie pomógł. Rozdrażniony i zmęczony z niesmakiem obserwował w lustrze swoje podkrążone oczy, które nie pozostawiały złudzeń co do jego ogólnego stanu. Nie miał czasu na rozczulanie się nad sobą. Pojechał do miasta. Szybkie zakupy w supermarkecie, szturmowanym przez zdesperowane gospodynie domowe i mężów wysłanych po ostatnie sprawunki przed Wigilią, nie poprawiły mu samopoczucia. Tłumiona agresja wyzierała z każdej twarzy. Mijane w drodze osiedle, gdzie mieszkała dziewczyna, przyciągało jak magnes. Odetchnął z ulgą, gdy znowu znalazł się przed laptopem, ale nie mógł się skoncentrować.

* * *

Kolejne dni były bliźniaczo podobne do siebie. Popołudnia i noce kończące się bólem przepracowanych oczu. Nie dający ukojenia sen sprowadzał go wciąż we władzę Jamili. Umysł z obsesyjnym uporem wracał do tego samego koszmaru. Wstawał bardziej wyczerpany, niż się kładł. Przeniósł miejsce pracy do laboratorium. Potrzebował więcej sprzętu, ale denerwował go też każdy ruch za oknem, które było właściwie ścianą szkła od strony ogrodu. Myślał nawet, czy by nie zastrzelić kilku wyjątkowo głośnych srok. Irytował go brak szybkich postępów, ale Faris na razie nie naciskał. Uzupełnianie zawartości lodówki stało się torturą zaciśniętej szczęki i pobielałych na kierownicy kostek, ilekroć osiągał granicę miasta. Raz nawet skręcił między te po tysiąckroć przeklęte bloki. Nie znalazł miejsca do parkowania. Całe szczęście. Wściekłość karmiła się jego wycieńczeniem, a im intensywniej płonął gniew, tym trudniej było mu zasnąć. Rozładowywał część złości, waląc w zapamiętaniu pięściami worek. Palce odmawiały potem przez dłuższy czas współpracy na klawiaturze. Lustro omijał, nie mogąc znieść widoku poszarzałej, zarośniętej twarzy. Szybko zorientował się, że alkohol przed pójściem do łóżka tylko pogarsza sprawę.

Sylwester minął niezauważony w podziemnym schronie. Nowy Rok też niczym nie różnił się od poprzednich dni. Nazajutrz ominął studio i poszedł do arsenału. Wybrał wiszącą na ścianie berettę. Poniżej w szufladzie znalazł trzy magazynki i zszedł piętro w dół. Słuchawki wisiały przy stanowisku. Wystrzelał jeden magazynek. Uzupełnił naboje. Przeładował. Strzelał dalej. Piętnasty pocisk opuścił lufę. Wciąż szalała w nim agresja. Ostatni magazynek. Kolejnych piętnaście strzałów. Cisza. Stał jeszcze przez chwilę z wyciągniętą ręką i kontemplował unoszącą się smużkę dymu. Wreszcie położył pistolet na blacie przed sobą, zdjął słuchawki i wcisnął przycisk, którym sprowadził tarczę. Rozrzut wynosił ze 30 centymetrów.

– Kogo zabiłeś? – Od strony drzwi rozległ się znajomy głos. Faris obserwował go w skupieniu, z rękami założonymi na piersi.

– Chyba stary rok – burknął kwaśno, choć ucieszył się z towarzystwa.

– Jesteś bogiem hakerów, niewiele gorzej prowadzisz, na ringu też radzisz sobie nieźle, ale strzelać to ty nie potrafisz. – Zauważył z uśmiechem starszy mężczyzna.

Przeszli do salonu. Rozmawiali o zleceniu. Faris nie spuszczał oka ze swojego podopiecznego. A ten wyglądał po prostu źle. Siedział pochylony z łokciami na kolanach. Stracił zapał, co wyzierało z jego codziennych raportów, mówił ze znużeniem o trudnościach, które napotkał, udzielał rzeczowych odpowiedzi na pytania, ale nie rozpraszało to jednak niepokoju.

– Co się dzieje? – Obaj wiedzieli, że pytanie nie dotyczyło interesów.

– Nie wiem – odparł sucho Drażan i przeczesał sterczące dziko włosy palcami obu rąk.

– Weź dzień wolnego. Doprowadź się do ładu. Jedź do centrum, zabaw się – Zasugerował wreszcie gość. – Tylko z głową – dodał.

W ponoworoczne popołudnie centrum wyglądało ponuro. Ostatnie promienie słońca gasły w potłuczonym szkle butelek, dookoła walały się resztki tanich fajerwerków i tony innych śmieci po niedawnej zabawie. Zaparkował i ruszył przez szare ulice. Chciał poczuć miasto, to brudne zwierzę, które nigdy nie zasypia. Brnął przez słone błoto śniegu zdeptanego tysiącami stóp. W tłumie, który właśnie opuszczał biura, nie czuło się tych wszystkich szlachetnych postanowień na nowy rok – bardziej znużenie i rozdrażnienie. Młody wymuskany facet, prawnik na pierwszy rzut oka, potrącił go i nawet tego nie zauważył, pochłonięty informacjami na wyświetlaczu telefonu. Przygaszona wizytą Farisa furia wróciła w jednej chwili. Nie tak to miało być. Musiał uciec przed obłędem. Skręcił w mniejszą uliczkę. Znalazł pub, który był wierną kopią każdego innego pubu w tym mieście. Szklaneczka alkoholu nieco go rozluźniła. Dwie dziewczyny zerkały w jego stronę i wymieniały z chichotem komentarze. Przyjrzał im się. Kipiały młodością i seksem – rozpuszczone włosy, błysk kolczyków, głęboki dekolt, wysokie obcasy. Może dorabiające studentki. Nie tego szukał.

Ruszył dalej. Niepozorne wejście trzy zaułki dalej otworzyło się czerwienią ognia piekielnego. Klub ze striptizem połknął go w swe gorące trzewia. Krwawy wystrój męczył monotonią. Przez dudnienie techno przebijał się hałas toastów grupki biznesmenów, świętujących najwyraźniej niewyobrażalny sukces. Kręciło się przy nich sporo roznegliżowanych hostess. Na rurze na końcu pomieszczenia wiła się apatycznie całkiem naga, nie licząc srebrnych stringów, silikonowa blondynka. Usiadł pod ścianą i przyglądał jej się przez chwilę. Nic nadzwyczajnego. Z zamówioną kawą zjawiło się długonogie, czarnowłose towarzystwo. Mocny makijaż dziewczyny nie krył do końca problemów z cerą. Musiała być młodziutka, ale na wysokich szpilkach poruszała się bardzo pewnie. Ciężkie piersi wylewały się z przyciasnego gorsetu. Przysiadła się, mrucząc mu do ucha jakieś słodkie kłamstwa. Jej palec wędrował najpierw po ramieniu, potem przesunął się na koszulę, dołączyły do niego pozostałe. Papierosowy oddech muskał ucho. Przerzuciła udo przez jego kolano i położyła na nim jego rękę. Nie czuł podniecenia. Bestia, która tak chętnie podnosiła łeb, gdy mijał granice miasta, tu trwała w uśpieniu. Pieszczoty stawały się coraz śmielsze. Gorąco i hałas lokalu działały na nerwy. Czuł się osaczony rękami profesjonalistki, która dotarła już w okolice paska. Czerwień naciskała na niego ze wszystkich stron, jednostajny łomot muzyki spadał jak młot w kuźni. Gdyby miał krawat, poluzowałby go teraz. Brakowało mu powietrza. Dłoń dziewczyny zaczęła schodzić niżej. Kolejny wybuch śmiechu przy stoliku biznesmenów.

Zerwał się, nie mogąc dłużej znieść natarczywości hostessy i agresywnej orgii barw oraz dźwięków. Odrzucona gwałtownością ruchu dziewczyna, pół leżąc na szkarłatnej sofie, patrzyła szeroko otwartymi oczami. Porwał płaszcz i ruszył prawie biegiem ku wyjściu. Ktoś krzyczał za nim. Wypadł na zewnątrz. Na jego ramieniu zacisnęła się ciężka łapa i jednocześnie usłyszał męski głos:

– Pan nie zapłacił.

Bez namysłu wyprowadził cios lewą ręką. Nos pękł z ohydnym chrzęstem. Zaskoczony ochroniarz, o karku grubym jak udo, próbował się nieudolnie bronić. Drażan automatycznie przygiął kolana i poprawił prawym sierpowym. Trafił w ucho. Góra mięsa przed nim zachwiała się lekko zamroczona. Doskoczył i bił w korpus jak w worek treningowy. Zastrzyk adrenaliny do krwi dodał mu sił. Złapał rytm. Już pierwsze uderzenie wybiło grubasowi powietrze z płuc. Musiał trafić w splot słoneczny. Przeciwnik cofał się bezładnie, próbując zaczerpnąć tchu. Dotarł do ściany. Panika w małych świńskich oczkach. Podbródkowy. Głowa odbiła się od muru. Krew zbryzgała atakującemu białą koszulę. Kilka ciosów w szczękę. Uderzenie z prawej pod żebra. Korpus ofiary zgięty w tę stronę. Lewy sierpowy. Nie było już żadnych prób obrony. Wielki facet nakrył się ramionami i zsunął po ścianie, łkając błagalnie.

Drażan odsunął się z obrzydzeniem. Napompowane mięśnie drżały, gotowe dać z siebie dużo więcej. Patrzył przez chwilę na swe dzieło. Drzwi klubu zaczęły się otwierać. Chwycił upuszczony w błoto płaszcz i pobiegł przed siebie. Skręcił przy pierwszej sposobności w wąską, ciemną uliczkę, potem w następną. Nikt go nie gonił. Zwolnił. Kolejny zakręt. Więcej światła. Więcej ludzi. Jakaś kobieta obejrzała się za nim. Krew na koszuli, zrozumiał. Zasłonił się połami marynarki. Przyspieszył kroku. Dotrzeć do samochodu.

Odetchnął dopiero, gdy trzasnęły drzwi. Oparł głowę na kierownicy. Trwał tak przez kilkanaście minut. Opadło napięcie, przyszedł ból kości palców. Roześmiał się gorzko. Nie było ucieczki.

* * *

Do bloku dostał się wraz z opuszczającą go staruszką. Zamek mieszkania nie stawiał większego oporu. Znajoma ciemność. Znowu nieposłane łóżko, widoczne w jasnym świetle księżyca, spotęgowanym bielą pustki za oknem. Podniecenie odezwało się skurczem w podbrzuszu.

Był sam. Oczy szybko przywykły do mroku. Nalał wody ze znalezionej w pustawej lodówce butelki i usiadł przy stole. Rozejrzał się. Skromne to było miejsce. Żadnych zdjęć czy obrazków. Skupił wzrok na kilku półkach, ciasno zastawionych rzędami książek.

Czekał. Mijające minuty wystawiały jego cierpliwość na ciężką próbę. Wyobraźnia podpowiadała możliwe scenariusze, które pieściły jego twardniejący członek. Wracała euforia, z którą wyszedł stąd ponad tydzień temu. Przestał nawet czuć ból w potłuczonych dłoniach.

Usłyszał zgrzyt klucza w zamku. Serce zabiło mocno. Prawie przestał oddychać. Nie zapaliła światła. Zdjęła kurtkę, buty, weszła do pokoju i pewnym krokiem podeszła do łóżka. Miękkie światło nocnej lampki oślepiło go na moment. Zrzuciła z ramienia matę do jogi. Obracając się w jego stronę, sięgnęła do niedbałego koka. W tej pozycji zastygła. Strach rozlał się na jej twarzy nienaturalną bladością.

– Pobiłem dzisiaj przez ciebie człowieka – powiedział cicho chropawym głosem.

Wyprostowała się. Opuściła ręce. Oddychała płytko. Patrzyła na niego tak, jak patrzy się na wściekłego psa – skoncentrowana do granic możliwości, spięta, gotowa rzucić się do ucieczki. Wstał powoli i zbliżył się, pokazując puste ręce. Przeniosła wzrok na jego tors. Spojrzenie musiały przyciągnąć plamy krwi. Zatrzymał się tuż przed nią. Ich oczy spotkały się. Sięgnął do włosów dziewczyny i rozpuścił je. Uniósł jej twarz za podbródek. Cała drżała. Źrenice rozszerzyły się lekko, wargi rozchyliły. Pragnęła go. Mimo lęku. On i tak nie przyjąłby odmowy.

Wpił się w usta zachłannie i przyciągnął mocno ciało Magdy do siebie. Oparła dłonie na piersi. Przez chwilę myślał, że go odepchnie. Przestała drżeć. Oddała pocałunek z nie mniejszą pasją. Sięgnęła chaotycznie do jego paska i spodni. Tracił kontrolę. Gwałtowna erekcja sprawiła niemal ból. Chwycił dziewczynę i rzucił na łóżko. Wełniana spódnica w szaro-czarny wzór podjechała w górę. Podkuliła nogi i wykonała ruch, jakby chciała ją na powrót obciągnąć. Naparł na nią całym ciałem. Podkurczone kolana wbiły mu się w klatkę piersiową. Nieważne. Odprowadził jej ręce za głowę i przytrzymał w uścisku jednej dłoni. Nie walczyła. Zsunął spodnie i bokserki wolną ręką. Zwolnił chwyt drugiej. Rajstopy i stringi podciągnął, jak wysoko dał radę, nie podnosząc się z niej. Odsłonięta żołądź była fioletowa od nabiegłej krwi. Wsunął członek między uda. Sucho. Niedobrze. Za bardzo się spieszył. Będzie bolało ich oboje. Polizał palce. Zarumieniła się, chociaż nie była niczemu winna. Później jej to jakoś wynagrodzi. Pociągnął po wejściu do pochwy i spróbował jeszcze raz. Oparł się na rękach. Wszedł w nią czując opór, który jednak zmniejszał się z każdym kolejnym ruchem. Głośny oddech dziewczyny, zgodny z rytmem posunięć dobiegał z coraz większej odległości. Dostrzegł jeszcze, jak zacisnęła pięści na pościeli. Potem wzrok stracił ostrość. Odbiór bodźców ze świata zewnętrznego zawęził się do żaru opinającego ciasno członek i tarcia na czubku. Chciał więcej. Mięśnie spięły się do większego wysiłku. Natarł na nią mocniej i szybciej. Pulsowanie w lędźwiach narastało. Mrowienie w podbrzuszu. Świadomość zagubiła się w szumie tętna. Mocniej! Koniec zbliżał się rozpędzony jak betonowa ściana w testach zderzeniowych. Przyspieszył. Oddech nie nadążał. Mięśnie zaciskały się spazmatycznie. Szybciej, szybciej, szybciej! Skurcz jąder, wyrzut nasienia. Rozbił się w eksplozji ciemności.

Usłyszał krzyk. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że dobył się z jego gardła. Chwytał łapczywie powietrze. Poruszył się w niej jeszcze raz powoli. Przeszedł go przyjemny dreszcz. Ołowiana niemoc. Ważył teraz z tonę. Jeszcze jeden lekko okrężny ruch. Ostatni skurcz w podbrzuszu. Orgazm wygasał. Całe napięcie opadło.

Wysunął się z niej i przysiadł na piętach. Miała zamknięte oczy i zaczerwienione policzki. Odetchnęła ciężko. Opuściła stopy na łóżko. Skończył ściągać jej rajstopy i bieliznę. Poddała się bez sprzeciwu. Cień uśmiechu. Uchyliła powieki. Otoczył szczupłe nogi ramionami i oparł brodę na jednym z kolan.

– Jesteś niemożliwy – wyszeptała.

– Staram się. – Odwzajemnił uśmiech.

Wyglądała pięknie z burzą kasztanowych fal dookoła twarzy. Mógłby tak cieszyć nią oczy bez końca. Uniosła się na łokciach i popsuła mu widok.

– Co ja mam z tobą zrobić? Bijesz jakichś ludzi, włamujesz mi się do mieszkania, bierzesz jak swoją… – Po strachu nie pozostał ślad. Była taka, jaką ją zapamiętał z pubu – trochę przekorna, dowcipna, szczera, naturalna.

– A nie jesteś moja? – Udał zdziwienie. Spojrzała na niego czujniej. Uśmiech przygasł. O, nie. Nie da jej za dużo myśleć. Podniósł się do pionu, wsunął dłonie grzbietami do wewnątrz między jej kolana i zjechał w dół rozchylając lekko uda. Znowu przymknęła oczy. Dobrze. Przez chwilę bawił się ciemnymi zwojami włosów, układających się w zgrabny trójkąt. Nie lubił całkiem wydepilowanych kobiet. Wyglądały jak dzieci. Od niechcenia trącił nabrzmiałą z podniecenia łechtaczkę. Wciągnęła powietrze i odrzuciła głowę do tyłu. Jeszcze kilka pozornie przypadkowych dotknięć i zatrzymał palec na miejscu. Poruszyła biodrami pocierając o niego. „A ty mały diable”, pomyślał po chorwacku z satysfakcją. Rodzimy język jakoś najbardziej mu teraz pasował. Nacisnął lekko i poruszył koliście. Podążała za nim. Zwiększył nacisk. Zaczęła prężyć plecy. Przyspieszył. Zacisnęła pościel między palcami. Stał się jeszcze bardziej natarczywy w pieszczocie. Zadrżała i jęknęła przeciągle. Nakrył krocze dłonią. Czuł pulsowanie orgazmu. Gdy skurcze zaczęły gasnąć, pogłaskał ją, na co odpowiedziała rozmarzonymi pomrukami. Położyła się na plecach z zamkniętymi oczami. Znowu się lekko uśmiechała. Przeniósł się obok i pomyślał, że właściwie nie widział jej jeszcze całkiem nago. Wtedy nocą było za ciemno.

Musiała poczuć wzrok, bo obróciła się z ramieniem po głową i zaczęła studiować twarz kochanka, jakby chciała ją wyryć sobie w pamięci. Przeniosła spojrzenie na koszulę, potem na posiniałe kłykcie.

– Krew nie jest moja. – Poruszył palcami, żeby ją uspokoić. Przysunęła się i pocałowała go delikatnie. To było miłe. Pogładziła policzek.

– Chcę się wykąpać. Nie zniknij przez ten czas – poprosiła z nadzieją w oczach. Pocałował ją tylko.

Przyglądała mu się przez chwilę, po czym usiadła na skraju łóżka, zwrócona częściowo w jego stronę. Ściągnęła sweter. Zaczęła rozpinać guziki szarej koszuli. Wiedziała, że ją obserwuje, więc rozmyślnie robiła to powoli. Widział już piersi otoczone czarną materią biustonosza. Koszula opadła. Pomógł jej z zapięciem na plecach i pocałował w kark. Czuł teraz zapach potu. Na ustach osadziła się sól. Dziewczyna wstała zmysłowo. Ściągnął  spódnicę. Obróciła się przodem. Nie bardzo wiedziała, co zrobić z rękami, więc chwycił je i rozłożył na boki. Sycił oczy. Zakłopotana, owalna twarz, wiotka szyja przechodząca ładnie w ramiona, wyraźny zarys obojczyków pod skórą, drobne piersi o różowych sutkach, z wąskimi obwódkami, płaski brzuch, krągłe biodra, smukłe uda… Reszta schowała się za krawędzią łóżka. Ciepło zaczęło znowu rozlewać się po jego podbrzuszu.

– Jesteś piękna. – Znowu chorwacki. Uniosła brwi w braku zrozumienia. – Wracaj szybko – dodał po polsku.

Gdy się odwróciła, klepnął ją w pośladek. Obejrzała się z pełnym rozbawienia wyrzutem. Pozbierała ciuchy i poszła do łazienki.

On też się rozebrał. Został w samych bokserkach. Zauważył laptopa. Całą jej nieobecność strawił na zacieraniu śladów po zajściu w nocnym klubie. Nie było szczególnie trudno włamać się do ich systemu ochrony i wykasować nagrania z kamer bezpieczeństwa. Miał nadzieję, że nie przyszło im do głowy zrobić zewnętrznych kopii.

Czuł się teraz odprężony i lekki. Trudno było uwierzyć w koszmar ostatniego tygodnia. Ta dziewczyna była nieprawdopodobna. Ciągle nie potrafił myśleć o niej po imieniu. Ona… W tym jednym słowie zawierało się wszystko.

Wróciła okręcona ręcznikiem, gdy wyłączał komputer. Nawet się nie zdziwiła.

– Jesteś hakerem, prawda? – To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Spuścił głowę i spojrzał gdzieś w bok. – I jesteś w tym dobry.

Podeszła bliżej. Patrzyła na niego z góry. Pociągnęła samymi opuszkami palców po bliznach na jego plecach. Nerwy zapłonęły. Członek drgnął.

– Aż tak dobry – dodała. Wiedział, że milcząc, potwierdza domysły. Łamał zasady. Nie dbał już o to. Ona…

Objął ją i przytulił twarz do ręcznika. Pachniała mydłem i szamponem. Gładziła go po włosach. Podniecenie rosło przyspieszającym tętnem. Bielizna stała się ciasna. Wsunął ręce od dołu pod ręcznik. Ucisnął jędrne pośladki. Wodził po nich dłońmi w górę i dół, zaczął zsuwać się niżej, sięgnął wewnętrznej strony ud. Zadrżała. Przeniósł się na przednią część ciała. Wspiął się po udzie, poprzez biodro i brzuch, do piersi. Sutek stwardniał między wyprostowanymi palcami. Ścisnął mocniej. Zduszone westchnięcie. Zjechał w dół. Im niżej, tym wolniej. Musnął włosy na łonie. Kolejne westchnięcie. Szarpnął ręcznik drugą ręką i zrzucił na podłogę. Pociągnął palcami między udami ku ich spojeniu, tam zatrzymał się na chwilę. Zerknął w górę. Miała zamknięte oczy. Dotknął warg sromowych. Rozchyliła usta. Przesunął kilka razy palcami w przód i tył, aż się rozstąpiły. Wilgoć oblepiła opuszki. Rozprowadził śluz na łechtaczkę. Uda zadrgały. Sutki wyprężyły się i zbrązowiały. Wsunął dwa palce do gorącego wnętrza. Jęknęła. Ależ była mokra. A on twardy…

Zaniósł ją do łóżka. W drodze całowała jego szyję. Mrowienie schodziło nieprzerwaną kaskadą w dół. Ułożył się na boku za nią. Ściągnął bokserki. Krągłymi ruchami bioder pieściła członek pośladkami. On szczypał sutki. Falowali tak przez jakiś czas, aż sięgnęła rękę i wprowadziła penisa w siebie. Ogień otoczył go ciasno. Chwyciła brzeg łóżka i zaczęła się powoli poruszać. Znalazł jej rytm. Pozwolił decydować o tempie. Gdy przyspieszyła, sięgnął znowu między uda i zaczął pocierać łechtaczkę. Wyprężyła się wkrótce, ale on nie przestawał. Przedłużał jej orgazm. Pulsowanie pochwy na żołędzi, dało i jemu spełnienie, choć nie tak gwałtowne, jak za pierwszym razem. Dyszeli wciąż złączeni. Potem głaskał i całował mokre włosy. Sięgnęła ręką za łóżko i zgasiła światło. Naciągnęła na nich kołdrę. Wtuliła się w niego. Objął ją ramieniem. Nie zauważył, kiedy stoczył się w kojącą ciemność bez snów. 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.
Przejdź do kolejnej części – Ciemna jest noc cz. III

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór!

Po, jak już pisałem, spokojnym i obyczajowym odcinku I, następny zaskakuje. Przede wszystkim – zupełnie nowymi smakami. Przywodzącymi na myśl orient, zmysłową egzotykę, Amerykę Łacińską, wreszcie – niebezpieczeństwo. W miarę jak dowiadujemy się coraz więcej o Drażanie, jego przeszłości (wciąż osnutej mgłą tajemnicy), zadaniu i biznesowych partnerach, rodzi się w nas przekonanie, że to jednak nie będzie prosta historia z gatunku "pan poznaje panią (i żyli długo i szczęśliwie)". Biedna Magda nawet nie przeczuwa, w czyje ramiona rzucił ją los. Z tym większą ciekawością będę śledził kolejne rozdziały.

W tej chwili mam natomiast jedno, zasadnicze pytanie: czy kiedyś dowiemy się (z retrospekcji, opowieści, w jakikolwiek inny sposób), co tak naprawdę stało się w Kolumbii? I kim dla Drażana była owa tajemnicza Jamila? Jeśli nie w ramach cyklu "Ciemna jest noc", to chyba będzie trzeba sformułować petycję o napisanie prequelu traktującego o tych właśnie wydarzeniach i postaci.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Dziękuję za pierwszy komentarz.
Widzę, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Poprzednio prosiłeś o fantastykę 🙂

Nie sądziłam, że napomykając o Kolumbii i wprowadzając Jamilę, zastawiłam na siebie pułapkę konstrukcyjną. Traktowałam te dwa motywy jako tło historii Drażana. Oczywiście rozważę głębszą penetrację przeszłości obu panów.

Artimar

Zabrzmiało jakby Jamila też była panem… to by dopiero była penetracja (nie tylko przeszłości 🙂 Mówiąc już całkiem poważnie, nie traktuj proszę pomysłu opowiadania fantasy i prequelu "Ciemna jest noc" jako alternatywy rozłącznej. Mam nadzieję, że przeczytam kiedyś i jedno i drugie!

Pozdrawiam
M.A.

Coraz ciekawiej. Pytanie, gdzie jeszcze zabierze nas Autorka. Oj, chcialoby sie takiego Drazana:) Devon

Rakiety balistczne? Ambitne zadanie, nawet dla superhakera. Podejrzewam tu pewne komplikacje, natury niekoniecznie informatycznej. Obce wywiady to nie igraszka. Ewidentnie brakuje im poczucia humoru.

Najbiedniejsza w tym wszystkim Magda. Widzi w D. tylko ekscentrycznego kochanka, nie podejrzewa nawet jak niebezpieczny jest jej nowy romans.

No i Jamila. Ciekawi mnie jej historia. Popieram apel o prequela:>

Lurker

Dla mnie część II dużo lepsza od pierwszej, piękny język, dużo fabularnych znaków zapytania, więc czekam z zainteresowaniem na dalszy ciąg.

Druga część zaskakuje. Po pierwszym rozdziale, który brzmi jak typowy "romans" – pani spotyka nieznajomego pana i wybucha krótkotrwały, choć ognisty romans – tutaj bardzo krótkotrwały, że się tak wyrażę – to w drugiej części mamy jakieś drugie i trzecie dno całej sprawy.
Język bardzo rozbudowany i ciekawy, pisanie staranne – tak jak lubię 🙂
Dlatego pięć gwiazdek bez wahania.

Czekam na kolejne części,
seaman.

Chętnie wróciłam do opowiadania. I jest lepsze. Mniej trywialne, porywające, wielowątkowe. Zaczynam myśleć, że dobrze napisana erotyka, musi być zwyczajnie dobrze napisana (czyli że obowiązują te same stare, dobre zasady jak w całej literaturze pięknej). Piękny rozwój – autorki i historii!

Droga Santa n.,

czy kiedykolwiek uważałaś, że dobrze napisana erotyka nie musi być dobrze napisana? To w takim razie co miałoby ją charakteryzować? Bez względu na odpowiedź, jaka padnie na to pytanie, cieszę się,że jednak zmieniasz pogląd 😉

Pozdrawiam
M.A.

Jestem tu nowa, od niedawna dopiero czytam opowiadania tu zawarte, powiem krótko, jestem zachwycona, zarówno stylem pisania, formą, wieloma watkami. Bardzo sie cieszę, że tutaj trafiłam, będę wierną czytelniczka. Co do tego opowiadania , bardzo mi sie podoba, nie będę sie wysilać i pisać tak mądrze jak moi przedmówcy, bo tego nie potrafie, ale jak dla mnie bardzo, ale to bardzo wciagające opowiadanie. Pozdrawiam Ania

Aniu, witamy serdecznie na blogu i zachęcamy do komentowania, oceniania. polecania opowiadań, które szczególnie przypadną Ci do gustu, ściągnięcia e-booków, a także do rejestracji.
Mamy nadzieję, że znajdziesz u nas teksty, które przypadną Ci do gustu.

Nic odkrywczego nie powiem. Zarysuję proces dojrzewania preferencji podobny do kształtowania z wiekiem gustu odnośnie prozy sensacyjnej. Kiedyś lubiłem bohaterów takich jak numer 007, pasjonowałem się wartką, emocjonalną fabułą Ludluma (pierwsze tomy historii Bourne’a). Teraz nie jestem w stanie niczego w stylu Bondów oglądać ani czytać. Szkoda mi czasu na bzdety. Natomiast sensacyjna historia napisana w realistycznej konwencji (choć i w niej zdarzają się odchyły), bez pogoni od jednej ekscytacji do kolejnej, którą popełnił Karl Stig-Erland Larsson, kręci mnie niebywale. Brak tam supermenów, przystojniaków i pięknych kobiet. Skromne życie ociera się tylko chwilami o wielki świat i jego uczestników. Wszystko opisane jest szeroko, z mnóstwem detali w tle. Nieśpiesznie, a jednak wciągająco. Miodzio. Na dodatek ta urocza pokraka z Aspergerem. W takiej pokrace można się zauroczyć. Więc, czegoś podobnego mi się chce. A nie Bondów i taniej rozrywki a la Harlequin, jaka często jest tu na blogu serwowana.

Tyle tytułem wstępu.

Autorkę niestety uwiodła uroda sprawdzonych, uwielbianych przez rzesze wielbicieli prostej rozrywki schematów. Nie do końca przeszła na stronę Złej Mocy, ale jest blisko stoczenia się do poziomu populistycznej tandety. Trzymam za nią kciuki, aby nie uległa albo żeby – wprost przeciwnie – śmiało ruszyła w Czarną Otchłań i chociaż zarobiła na tym pieniądze.

Mamy powyżej kawałek tekstu na kształt Harlequina; Kopciuszka Magdę – dość dobrze zarysowaną, krwistą postać, w trudnym, nieustabilizowanym okresie życia; mamy supehero, który wciela w sobie cechy dwóch innych idealistycznych wzorców czyli super zabijaki i super kochanka w jednym. Mamy kilka innych postaci, wśród nich ciekawą sylwetkę człowieka z bliskiego wschodu. Kłębią się mroczne tajemnice z przeszłości i teraźniejszości. Postacie popełniają mnóstwo nieracjonalnych czynów. Co z tym dalej będzie? Nie wiem i mógłbym powiedzieć, że nie bardzo mnie to obchodzi, ale skłamałbym, bo jednak cały czas liczę na niekonwencjonalny rozwój wydarzeń w kolejnych częściach opowiadania. I na dobry warsztatowo opis erotycznych i intymnych scen – to wychodzi autorce dobrze. Nic mnie w opisach nie razi – a to niezmiernie rzadkie w polskim necie. Wypada czekać, co będzie dalej. Więcej powiem, wypada być optymistą i wierzyć, że autorka da radę zadowolić gusta wybrednych czytelników. 🙂

Obdarowuję jednym lubikiem za erotykę, a z gwiazdkami za całość nadal się wstrzymam.

Już dawno żadne z opowiadań aż tak nie przypadło mi do gustu. Szczegółowość i długość opisów zbliżenia, która idealnie mosferę oczekiwania na finał…jestem pod wrażeniem. D.

Kolejny świetny tekst, Artimar! Bardzo lubię czytać Twoje opisy scen erotycznych, które są mocno zrównoważone. W tym punkcie całkowicie zgadzam się z Karelem, jedna z fajniejszych scen łóżkowych jakie zdarzyło mi się ostatnio czytać. 🙂 Masz duży talent, to było dla mnie jasne już od Twojego pierwszego tekstu, teraz się tylko to potwierdziłaś.

Natomiast nie mam wrażenia, by Twoje opowiadania miały coś wspólnego z sensacją, raczej romans. Ani to uwielbiany przeze mnie Ludllum ani tym bardziej Larsson. Dla mnie żadna z dwóch części, które czytałem nie jawi się jako sensacja.

Widzę też całkiem sporo dużych fabularnych dziur, ale może to taki zamysł autorki. Bardzo rzadko zdarza mi się publicznie uczynić jakąś uwagę odnośnie logiki czytanego tekstu, ale…
Twój haker z Bałkanów zamyka komputer, Magda wychodzi z łazienki i bez żadnego zdziwienia:
– Jesteś hakerem? Aż sprawdziłem w tekście czy czegoś nie przeoczyłem, ale nie. I o ile przypominam sobie Twój debiut, to bohaterowie też za dużo o jego pracy nie rozmawiali.
Ta Magda to jakiś seksowny mistrz dedukcji. 🙂

Zostawiam pięć z pełnym przekonaniem, że zasłużyłaś. Niezwykle sprawnie posługujesz się językiem ojczystym, lektura to przyjemność najwyższych lotów:)
Pozdrawiam i przechodzę do kolejnej części,
Fox

Ludlum i Larsson to przykłady dwóch odmiennych tendencji budowania fabuły i przyciągania czytelnika. Larsson jest mi bliski a Ludlum już dzisiaj daleki. Rodzaj prozy: sensacja czy romans nie mają tu znaczenia.
Ale, Foxie, nie przesądzałbym w etykietowaniu tego cyklu, bo Autorka nieprzewidywalna jest; koncepcji, które mi zdradziła ma co najmniej kilka i nie wiadomo, który z pomysłów zwycięży.
Uklony 🙂

Od sensacji jednak uciec się nie da, ten rozdział nakreślił już dość wyraźnie tego rodzaju ścieżkę. Mroczna przeszłość Drażana oraz dręczące go demony też prędzej czy później wypłyną na światło dzienne, o to byłbym spokojny Aleksandrze. Nie potrzeba w tym celu pisać prequela. Sam Drażan wydaje mi się nieco streotypowym (w tej chwili) archetypem bohatera: tajemniczy, przystojny, nieco egzotyczny, typ inteligentnego zabijaki, świetny w łóżku, zapewne zamożny. Do tego nękany bolesnymi wspomnieniami z przeszłości, na które lekarstwem staje się nowa, prawdziwa miłość. Tego ostatniego Magda zapewne zaczyna się już domyślać. Czyli ideał romansu sensacyjnego. Nie wydaje mi się jednak, aby Autorka skierowała się w tak oczywistym kierunku, zapewne chowa coś w zanadrzu. Całość trzyma w napięciu oraz nieuchronnie zmusza do sięgnięcia po ciąg dalszy. A to wielka zaleta każdej powieści. I język. Tutaj piekne opisy erotyczne, w dodatku scen wcale nie ckliwych. W poprzednim odcinku świetne dialogi – obecnie mniej wprawdzie trafiło się okazji do konwersacji, ale i te próbki potwierdzają wcześniejsze wrażenie. Konsekwentnie pięć gwaizdek.

Napisz komentarz