Max Malycki IV (Foxm)  3.55/5 (39)

46 min. czytania
Źródło: pixabay.com

Źródło: pixabay.com

Spokojny głos pilota popłynął z głośników – standardowy komunikat o temperaturze powietrza, wilgotności i ciśnieniu. Do lądowania na ateńskim lotnisku pozostało około dwudziestu minut.

Max Malycki naniósł właśnie ostatnią uwagę w tekście swojego wystąpienia i zamknął matrycę laptopa. Pod względem merytorycznym był perfekcyjnie przygotowany. Miał jednak pełną świadomość, że jego prelekcja raczej nie spotka się z poklaskiem audytorium. Potrzebował jednak swoistej próby generalnej dla planu, którego opracowaniu poświęcił kilka ostatnich miesięcy. Enty już szczyt, którego celem była dyskusja nad kolejną transzą wsparcia dla chylącej się ku upadkowi Grecji, wydawał się być doskonałą ku temu okazją.

Wiodącą rolę przy organizacji każdego szczytu odbywającego się w Europie odgrywała dyplomacja niemiecka. Malycki wykonał telefon do Berlina. Jego nazwisko znalazło się na krótkiej liście zaproszonych gości, mających wypowiadać się na tematy gospodarcze. Domyślał się, że wszechwładny szef wywiadu pociągnął za kilka sznurków.

Zasiadająca w fotelu naprzeciwko Olya była całkowicie pogrążona w lekturze. Na zgrabnych kolanach blondynki leżała opasła, oprawiona w twardą oprawę książka. Malycki wychylił się w wózku, by bliżej przyjrzeć się pozycji, która całkowicie pochłonęła jego kochankę. Zobaczył wytłoczony gustowną, złotą czcionką tytuł: „Opowieści Helleńskie. Tom I”. Nazwiska autora nie udało mu się dojrzeć – uniemożliwiła to dłoń Olyi, którą podtrzymywała czytaną lekturę.

– Coś ciekawego? – zapytał.

Oderwała wzrok od tekstu.

– Skoro jesteśmy w Grecji, postanowiłam się dokształcić. Chciałam poszerzyć swoją wiedzę o tym kraju.

– I co, udało się?

– Poniekąd. Księgarnie są oblężone, ludzie kupują najnowszy bestseller, osadzony właśnie w greckich realiach. – Postukała umalowanym na czarno paznokciem w okładkę tysiącstronicowego tomu.

– Powieść historyczna – domyślił się, wnioskując po objętości.

– Historyczno-erotyczna. Z naciskiem na erotyczna.

– Jak można marnować swój czas na tworzenie erotycznej grafomanii? – spytał kpiąco i retorycznie Malycki.

– To jest literatura na naprawdę dobrym poziomie – oponowała, ignorując przewracającego oczami Maxa.

– Skończysz później – stwierdził. – Mamy robotę. Musimy zacząć szczytować.

***

Przemówienie dobiegło końca. Sceptycyzm panujący na sali był niemal namacalny. Wyczuwał to doskonale, kiedy wygłaszał główne tezy swojego planu. Audytorium składające się z polityków i ekonomistów z całego kontynentu było w stanie absolutnej konsternacji. Na tym tle szczególnie wybijała się delegacja grecka, z nowo mianowanym premierem na czele.

To właśnie reprezentant gospodarzy zadał pierwsze pytanie. Malycki skontrował, podając za uzasadnienie swojego zdania twarde dane liczbowe. Rozpoczęła się intelektualna gimnastyka. Atak, kontra, atak.

Max bronił się twardo ze swojej pozycji, na podwyższeniu przeznaczonym dla mówców. Wśród słuchaczy próżno było szukać jakichkolwiek sojuszników. Miliarder z taką zajadłością bronił swojego stanowiska, że przestał kontrolować własne ciało. Wraz ze wzrastaniem emocji coraz bardziej narastało w nim fizyczne napięcie. Krótki skurcz i lewa noga wyprostowała się zupełnie wbrew jego woli. Obcas wykonanego na zamówienie skórzanego buta zsunął się z podnóżka. Malyckiego ogarnęła z trudem powstrzymywana furia. Nie znosił przegrywać z kretesem z własnymi ułomnościami, okazywać słabości w najważniejszych momentach. W normalnych okolicznościach pewnie przeklinałby niechcące się podporządkować nakazom woli ciało zdecydowanie dłużej, ale okoliczności nie były normalne. Był w samym środku naprawdę intensywnej dysputy. Wszelkie inne sprawy musiał odłożyć na bok.

Wypełniona sceptykami sala z satysfakcją odnotowała drobną zmianę pozycji, która jak się zdawało zirytowała mówcę. Ten człowiek chciał powściągnąć szereg patologii systemu, proponował nader śmiałe projekty zmian, a nie potrafił sobie poradzić sam ze sobą! Żaden ze słuchających przemówienia polityków i fachowców nie pozwolił  jednak sobie na otwarte okazanie zadowolenia. Byli wszak ludźmi na poziomie.

Rozbolała go głowa i ręka. Ból w pierwszym z tych miejsc pojawił się nagle, w tym drugim był z całą pewnością następstwem niezliczonych uścisków, które wymienił ze wszystkimi oficjelami przybyłymi na pokonferencyjny bankiet. Schemat był mniej więcej ten sam: „Czujemy się zaszczyceni, że uświetnił pan swoją obecnością to spotkanie. Liczymy na zaangażowanie pańskiej firmy w regionie. Pańskie wystąpienie było arcyciekawe, ale…” Najbardziej konkretny okazał się być niemiecki minister spraw zagranicznych.

– Widzi pan, nieoficjalnie mogę powiedzieć, że przeraził pan tym wystąpieniem wielu ludzi. Równie liczna grupa dostrzegła silne strony tego planu. Oczywiście całość wymaga dalszych, głębokich analiz. Oficjalnie ograniczę się do kategorycznego stwierdzenia, że w żadnej z wiodących światowych potęg nie ma takiej woli politycznej… Nikt nie zechce z panem współpracować na tym polu.

Banda tchórzliwych skurwysynów, myślał ze wzgardą Malycki. Banda tchórzliwych, bankrutujących skurwysynów. Oni będą zamykać oczy na rzeczywistość, dopóty dynamika wydarzeń nie zaleje ich z siłą tsunami. Wtedy to definitywnie pójdą pod wodę. Gorąco im tego życzył, pragnął tego. Góra pychy, na której ucztowała światowa finansjera, żyjąc na kredyt, musiała w końcu runąć.

Nie miał złudzeń – on również miał swój niemały wkład w obecny stan rzeczy. Był przez długie lata istotnym elementem tego układu.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Olya, kładąc mu rękę na ramieniu.

– Chcę stąd wyjść – przyznał się Malycki. – Ale najpierw muszę pożegnać się z gospodarzem wieczoru.

– Co o nim sądzisz?

– Wyszczekany, dobra prezencja, silne socjaldemokratyczne tendencje – wyliczał. – Kompletny idiota.

– Ale prezencję faktycznie ma nie najgorszą – stwierdziła Olya.

– Uwiodłabyś go? – zapytał wprost.

Zawahała się przed udzieleniem odpowiedzi, nie tylko ze względu na fakt, że znajdowali się w tłumie dostojnych gości.

– Oboje dobrze wiemy, że czego bym nie zrobił, nie jesteś typem monogamistki.

– Max, nasze relacje są już i tak mocno złożone. Nie potrzeba ich dodatkowo komplikować… – zirytowała się.

Czego on chce? Jej zapewnienia, że jest jej z nim dobrze? Otrzymywał takowe wielokrotnie. Nie rozumiała, czemu ma służyć ta cała gra. Zachowywał się tak, jakby z góry założył, że czuje się łóżkowo niespełniona

Krążyli wokół pewnych tematów od miesięcy. Im lepiej poznawali swoje seksualne temperamenty, tym problem stawał się bardziej palący. Poznać wzajemnie swoje najskrytsze fantazje to jedno, oferować ich realizację to zupełnie coś innego. Blondynka była rozdarta. Z jednej strony była wściekła, że Max ma jakiekolwiek wątpliwości odnośnie jej satysfakcji. Z drugiej – wyzwania nadawały je życiu sens Nigdy się przed nimi nie uchylała.

Czy naprawdę chciała poświęcić kruchą stabilizację, którą odnalazła u boku Malyckiego, dla seksualnej podniety? Dla możliwości ujrzenia świata rodem z mokrych fantazji? Nie potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

Co gorsza, nie była pewna charakteru uczuć żywionych wobec Maxa. Poznawała go coraz lepiej, żyjąc z nim i pracując. Im więcej o nim wiedziała, tym więcej pojawiało się znaków zapytania. Obecnie tkwili oboje w stanie zawieszenia. Koncentrowała się na bieżącej chwili, nie dociekając źródeł trwającej od dłuższego czasu fascynacji. Wiedziała jedno – sama myśl o nim wywoływała u niej podniecenie. Dla niego była zawsze mokra.

***

Kiedy cztery dni później znaleźli się w przestrzeni powietrznej Stanów Zjednoczonych, wyraziła zgodę. Max Malycki uśmiechnął się niemal niewinnie. Zbyt dobrze jednak zdążyła poznać swego kochanka, by dać się nabrać. Miał plan.

***

Znał Lydię Eckhardstone od lat. Spotkali się po raz pierwszy w apogeum jego ekscesów, kiedy to namiętnie eksplorował nowojorski półświatek seks usług. Jak przez mgłę pamiętał powody, dla których pewnego wieczoru wybrał właśnie ją. Z dużym prawdopodobieństwem uczynił tak dlatego, że Lydia była bardzo mocno w jego typie. Blondynka o włosach tak jasnych, że prawie białych, obdarzona ciałem supermodelki, bardzo poważnie odchudziła jego portfel.

Nie żałował. Seks z nią to było istne nurkowanie w oceanie satysfakcji. Przez jakiś czas postępował wedle swojej ówczesnej taktyki. Obsypał ją prezentami, starał się za wszelką cenę imponować własnym statusem majątkiem. Traktował ją jak dobrze wyglądającą zabawkę, mającą zasadniczo jedno tylko zadanie – zaspokajanie go.

Z czasem jednak jego relacja z Lydią uległa przeobrażeniu. Żywa inteligencja, cięty dowcip i pewnego rodzaju autentyczna sympatia, którą do niego żywiła, przyczyniły się do restartu ich znajomości. Zaczęli od łóżka, by około dwudziestego albo trzydziestego spotkania skończyć na kanapie w jej salonie – oboje kompletnie ubrani.

To właśnie wtedy wyjawiła mu swoje plany na przyszłość,

Klient i prostytutka spędzili całą noc na dyskusji o przyszłości. Jego faworyta chciała się wycofać z czynnej działalności zawodowej. Nie miała jednak zamiaru całkowicie opuszczać branży. Miała ambicję stworzyć najbardziej oryginalny przybytek rozkoszy w mieście.

– Chciałabym zagospodarować pewną niszę na rynku. Fakt, że mężczyźni o różnej pozycji społecznej, w rozmaitym wieku bardzo chętnie zawierają znajomości z przedstawicielkami mojej profesji, w zasadzie nikogo nie dziwi.

– Ja jestem zgorszony – stwierdził wówczas Max, demonstracyjnie gładząc okolice krocza. – Co za potworni grzesznicy płacą za seks?

Lydia roześmiała się szczerze i pogroziła mu palcem.

– Jesteś straszny, straszny i niesprawiedliwy!

– Ja tam zawsze byłem uosobieniem cnót wszelakich – pochwalił się.

– Czekaj, gdzieś mi się zapodział kierunkowy do Watykanu. Inaczej pewnie natychmiast by cię beatyfikowali!

Oboje zaczęli rechotać w sposób tak niekontrolowany, że potrzeba było dobrych kilku minut, by przerwany wątek został podjęty na nowo.

– Chodzi o to, że nikt w tym równaniu nie dostrzega miejsca dla klientów płci żeńskiej. Przywykło się uważać, że kobiety bardzo rzadko byłyby w ogóle skłonne skorzystać z usług prostytutki. Ja uważam, że gdyby stworzyć miejsce, w którym zabiegane, zaniedbywane karierowiczki będą mogły dyskretnie się wyżyć, realizując przy tym najskrytsze fantazje…

Malycki wysłuchawszy jej wyjaśnień, doszedł do wniosku, że to jeden z bardziej oryginalnych biznesplanów, o jakim zdarzyło mu się w życiu słyszeć. Powodowany bardziej osobistą sympatią do swojej emerytowanej ulubienicy, niż rzeczywistą wiarą w jej sukces, zainwestował. Ponadto posiadanie udziałów w tak specyficznym burdelu jawiło mu się jako przepyszny dowcip.

Pieniądze kalekiego miliardera uchroniły „Diamentową Różę” przed bolesnym zderzeniem z realiami rynku. Przez pierwszy rok inwestycja przynosiła całkiem spore straty. Max jednak nie ingerował w plany swojej dawnej kochanki, ograniczył się tylko do zapewnień o swojej wierze w sukces. Zbliżyli się do siebie jeszcze mocniej podczas trwających długie godziny rozmów, w których starannie omijali tematy związane z pracą.

Lydia przez okrągłe dwa lata ciężko harowała, by jej przybytek zakorzenił się niezwykle mocno na mapie Nowego Jorku. Mapie, której próżno szukać nawet w najbardziej szczegółowych przewodnikach.

Przełom nastąpił niespodziewanie, gdy „Diamentową Różę” zaczęła regularnie odwiedzać dawniej niekwestionowana, dziś zaś gasnąca gwiazda popularnego tasiemca o ratownikach pracujących na jednej z kalifornijskich plaż. Dyskretny PR w odpowiednich kręgach zrobił swoje – interes zaczął przynosić zyski.

Eckhardstone nigdy nie zapomniała Malyckiemu chwil, w których ten ją wspierał. Zwracając mu zainwestowane niegdyś środki, zapewniła:

– Jeśli tylko znajdziesz taką, której chciałbyś zafundować szaloną noc. Wszystkie usługi na koszt firmy – puściła do niego oko, wręczywszy mu platynową kartę.

Ich serdeczne relacje przetrwały próbę czasu, choć mało kto wiedział o przyjaźni jednego z najzamożniejszych nowojorczyków ze słynną właścicielką nie do końca typowego domu rozpusty. Max wycofał się z cichego patronatu nad interesem, kiedy Lydia zawarła układ z bossem włoskiej mafii, Bruno Scallim. Jego firma nie mogła być w jakikolwiek sposób zaangażowana w to samo przedsięwzięcie, co grający od lat na nosie organom ścigania gangster.

***

Osobiście pofatygowała się w ten pochmurny poranek do hali przylotów lotniska Kennedy’ego, by powitać nie widzianego od lat przyjaciela. Na tle tłumu pasażerów blondynka odróżniała się dość wyraźnie. Kremowy kapelusz z szerokim rondem, lenonki, niedbale zatknięte na czubku zgrabnego nosa oraz usta wymalowane krwistoczerwoną szminką. Wszystko to stanowiło dość niecodzienny komplet, jak na późną nowojorską jesień. Całość uzupełniała zwiewna jednoczęściowa sukienka dobrana pod kolor kapelusza i pantofle na małym obcasie. Max przez moment żałował, że nie podkreśliła swojej oszałamiającej figury w bardziej zdecydowany sposób.

Lydia objęła go ramieniem, nadstawiając policzek do ucałowania. Poczuł ciepło ciała przyjaciółki oraz zapach jej perfum.

– Maxie! Przystojny jak zawsze.

– Czy w Nowym Jorku nie mają już dobrych okulistów? – zapytał retorycznie. – Znam jednego dobrego specjalistę. Podeślę ci adres, radzi sobie nawet z beznadziejnymi przypadkami

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Jak zwykle marudzisz od rzeczy. – Pstryknęła go w ucho. – Transport już czeka.

Duży biały van okazał się zaskakująco wygodny. Dwie kobiety zajęły fotele bliżej tylnej części busa. Max ustawił się równolegle do towarzyszek podróży, by móc swobodnie prowadzić rozmowę w czasie jazdy. Okazało się jednak, że ani Lydia, ani Olya nie przejawiają zbytniej ochoty do konwersacji. Lydia tylko raz spróbowała przerwać ciszę.

– Moja droga, wszystko jest już przygotowane. Rozmawiałam z Maxem, ustaliliśmy szczegóły. Ze swej strony mogę zagwarantować, że dołożymy wszelkich starań, by wrażenia z tego weekendu pozostały z wami na długi czas. Choć przyznaję ze smutkiem, że tak dobrej partii jak Max nie ma wśród moich pracowników.

Uśmiechnęła się promiennie do kobiety, ta jednak nie odwzajemniła uśmiechu.

– Tak – odpowiedziała z namysłem. – Max potrafi szokować oryginalnością pomysłów.

We wnętrzu samochodu temperatura nagle spadła o kilkanaście stopni. Malycki postanowił interweniować i załagodzić sytuację.

– Najpierw jednak muszę się z kimś spotkać. Lydia zajmie się tobą przez kilka godzin. Skoro już jesteśmy w Nowym Jorku, nie mogę sobie tego odmówić. W końcu wróciłem do domu.

Czarnooka blondynka uniosła brwi.

– Stary przyjaciel – wyjaśnił.

***

Malycki z niesmakiem przyglądał się czterem schodkom. Cztery niewysokie stopnie prowadziły do drzwi wejściowych budynku wzniesionego z brązowych cegieł. Masywna furta, mały, mosiężny szyld – wszystko przywoływało wspomnienia.

Od jego ostatniej wizyty w mieście minęły całe lata, wciąż jednak pamiętał, gdzie znajduje się przycisk odsłaniający drugie wejście do budynku. Zatrzymał się tuż obok wielkiego kontenera na śmieci. W normalnych okolicznościach człowiek chcący znaleźć sprytnie zamaskowany przycisk umieszczony między cegłami musiałby się pochylić, on tylko wyciągnął rękę.

Masywny pojemnik odsunął się w lewo, odsłaniając szerokie wejście do budynku. Malycki znalazł się w obszernym hallu, wyłożonym ciemnym drewnem. Nic się nie zmieniło. Winda szybko dotarła na piętro. Również tam nie dostrzegł żadnych śladów ludzkiej obecności. Długi korytarz pokonał nieśpiesznie – był pewny, że ma dużo czasu. Białe, lakierowane drzwi ustąpiły pod wpływem lekkiego pchnięcia.

Masywne antyki, stanowiące umeblowanie biura, najpewniej warte były krocie. Każdy szczegół był jednak dokładnie przemyślany i komponował się z pozostałymi. Gospodarz miał świetny gust i słabość do zabytkowych mebli. Jedynym świadectwem nowoczesności w tym miejscu była ściana, na której zawieszono ekrany komputerów. Do jego uszu nie docierał jednostajny szum supernowoczesnych maszyn mielących otrzymywane zewsząd dane, był jednak pewien, że pracują.

Pomieszczenie było dobrze oświetlone, co stanowiło pewne zaskoczenie. Pamiętał o zamiłowaniu przyjaciela do półmroku i całej tej scenerii noir. Zobaczył go stojącego przy wychodzącym na południe oknie – wpatrywał się w lipę, której rozłożyste gałęzie przesłaniały słońce.

Theodor wykonał obrót wokół własnej osi, stając twarzą w twarz z Maxem Malyckim. Ręce miał oparte na podłokietnikach wózka, trzymał się prosto i uśmiechał się promiennie do swego gościa.

– Ile to już czasu minęło, co, Max? – zapytał szpakowaty okularnik.

– Sporo. Stęskniłem się za tym miastem.

– Tu czujesz się jak w domu. Doskonale to rozumiem, nie wyobrażam sobie życia bez Nowego Jorku.

Wsunął okulary głębiej na nos i ruszył w stronę biurka. Kilka manewrów wystarczyło mu, by znaleźć się za blatem. Stelaż jego wózka był dopasowany pod kolor mebla – jeśli ktoś nie przyglądał się zbyt wnikliwe, mógł wziąć fotel gospodarza za całkiem zwyczajny.

Max spojrzał w twarz jowialnego przyjaciela, nim udzielił odpowiedzi.

– Być może jestem bardziej sentymentalny, niżby się zdawało. Skoro już tu jestem, wypadało odwiedzić kilku starych znajomych.

– Uważaj. Gotów jestem pomyśleć, że zawsze byłeś ekstrawertykiem, tylko ja to przeoczyłem. Cieszę się, że jednak znalazłem się w gronie przyjaciół, których postanowiłeś odwiedzić.

– Lubię to miasto, ale nigdy nie miałem ich tu zbyt wielu.

– Krótkie listy też mają swoje zalety. Odwiedzisz Lydię, wpadniesz do mnie i po sprawie – zażartował Theodor.

Max uśmiechnął się półgębkiem. Mieli kompletnie różne temperamenty, kompletnie inaczej spoglądali na świat i działali w różnych sektorach. Łączyły ich w zasadzie tylko dwie rzeczy: wysoka inteligencja i kalectwo. To drugie miało co prawda inne podłoże – w jego przypadku było wrodzone, Theodor zaś uległ wypadkowi.

Szybko znaleźli wspólny język, a przyczyniła się do tego w dużym stopniu właśnie ułomność, z którą się zmagali. Poznali się osiemnastego września 2001 roku, tydzień po atakach na WTC. Theodor będący świeżo po wypadku, brał udział w jakiejś kryzysowej naradzie. Max miał umówione spotkanie z jednym ze swoich informatorów, który miał dla niego wydobyć raport dotyczący bieżącej sytuacji Ameryce Łacińskiej.

Do dziś pamiętał pusty wzrok Theodora, usztywniający kołnierz, który wówczas nosił i rozpacz bijącą z każdego spojrzenia. Przywieziono go wtedy na specjalnym łóżku, prosto ze szpitala. Wszyscy byli święcie przekonani, że kraj jest w stanie wojny – specjaliści od spraw wywiadu byli na wagę złota.

Malycki zapamiętał mężczyznę przykutego do łóżka, gdyż do rzadkości należały przypadki, kiedy to nie on stanowił największą osobliwość. Zawód wykonywany przez mężczyznę przestał być dla niego tajemnicą już miesiąc później.

Uległ powszechnej w tamtym czasie społecznej mobilizacji. Przedłużył swój pobyt w Waszyngtonie i obdzwonił kilku znajomych ludzi z wojska i wywiadu. Ci zaś wprowadzili go w projekt budowy ultranowoczesnej placówki wywiadowczej, mającej stanowić pierwszą linię obrony Stanów Zjednoczonych Z własnych środków wyłożył sto milionów dolarów na doposażenie placówki.

Na czele jednostki stanął wybitny analityk, guru w tych kwestiach i ostatnia osoba, która miała na to ochotę. Theodor wrócił do gry. Max spotkał go ponownie w trakcie krótkiej i kameralnej uroczystości inaugurującej działalność fasadowego Towarzystwa Przyjaźni Amerykańsko–Luksemburskiej. Został po spotkaniu. Właściwie tylko po to, by sprawdzić, jakiego typu człowiek będzie kierował projektem, w który zainwestował dość poważne środki. Rozmowa trwała trzy godziny, choć niekoniecznie dotyczyła tematów związanych ze służbami. Pogrążony w depresji Theodor wykazał zainteresowanie osobnikiem znajdującym się w zbliżonej sytuacji.

Max był beznadziejnym pedagogiem. W mało delikatny sposób formułował prawdy, które dla niego samego były równie oczywiste jak kulistość Ziemi. Opowiadał mu o świecie, o którym większość ludzi wie bardzo niewiele i wcale nie pragnie się dowiedzieć więcej. Uświadomił mu w prostych żołnierskich słowach, jaki tryb życia będzie teraz prowadził. Theodor, mimo widocznego gołym okiem załamania, zdobył się na zadanie kilku pytań o najistotniejsze kwestie. Max dostrzegł w nim bystry umysł, skory do nieustannej analizy faktów. Uznał, że pod pewnymi względami są podobni, dlatego przez ponad rok był regularnym gościem w biurze TPAL.

Mężczyzna oswajał się z nową dla siebie sytuacją. Bynajmniej nie dzięki wybitnym zdolnościom pedagogiczno–trenerskim biznesmena. Na horyzoncie pojawiła się Tilda Brzezinski – jedna z najbardziej fascynujących kobiet, jaką w życiu spotkał. To niestrudzona tropicielka zbrodni, a nie on, wyciągnęła Theodora z dołka. Sprawiła, że odzyskał wiarę w siebie.

Jakimi sposobami przywróciła mu chęć do życia? Max mógł snuć wyłącznie domysły na ten temat. Liczyło się to, że w efekcie finalnym świat odzyskał błyskotliwego analityka, prywatnie będącego ciepłym i otwartym człowiekiem. Okazał się być również wielce zajmującym rozmówcą. Malycki chętnie go odwiedzał, kiedy tylko zapragnął odmiany od towarzystwa Gassa bądź prostytutek.

Nieczęsto spotykał na swej drodze ludzi dorównujących mu bądź przewyższających go intelektem. Theodor był piekielnie inteligentny. Max uparcie ponawiał ofertę pracy, za każdym razem spotykając się z odmową. Okularnik tylko się uśmiechał znad szachownicy. Dwaj niepełnosprawni toczyli ze sobą zażarte szachowe pojedynki. Ich mecze przeważnie kończyły się wynikami remisowymi.

– Coś w tym jest – przyznał Max. – Mogę powiedzieć, że zawsze przedkładałem jakość nad ilość. Albo po prostu przyznać, że z nas dwóch to ja jestem ten introwertyczny.

– Przesadzasz. Słyszałem, że wybrałeś się do Aten. Wróbelki ćwierkają, że nawet wygłosiłeś przemówienie. Co daje mi pełną jasność co do charakteru przysługi, o którą prosiłeś.

Max nie zdziwił się ani trochę faktem, że analityk poskładał wszystkie klocki w jedną całość. Zakładać, że tego nie uczyni, byłoby potworną obrazą dla jego intelektu. Westchnął więc tylko teatralnie

– Oczywiście, śmieciowy minister jak zawsze z ręką na pulsie i dwa kroki z przodu. Swoją drogą powinni ci wymyślić jakiś lepszy pseudonim. Coś jak… Napoleon informacji?
– Megalomańskie do przesady.

– Mnie się podoba – uciął Max. – Do interesów zaraz dojdziemy, ale najpierw opowiedz, co u ciebie? Jestem szczerze ciekaw!

Przez następne pół godziny słuchał o kobiecie imieniem Gemma.

– Naprawdę się cieszę, że tak świetnie wam się układa. Zasługujesz na to.

– Ty się zrobiłeś miękki! – Szef TPAL zetknął ze sobą czubki palców u dłoni, zupełnie jakby się modlił.

– Nie do końca.

– Jak ma na imię?

– Kto?

– On albo ona. Wiesz, ja jestem tolerancyjny.

– Nie masz czasem jakichś terrorystów do złapania?

– Spokój i nuda. Tilda była u mnie tydzień temu, pracuje nad sprawą. Od tego czasu spokój. Mów, jak ma na imię, bo pójdziesz stać do kąta. – Theodor pogroził mu palcem.

– Marna sankcja. Wiesz dobrze, że ja stoję nawet wtedy, kiedy siedzę.

– Czasem przesadzasz, wiesz? Ludzie nie mają pojęcia, jak się zachować.

– Ich problem. Partyjkę?

Kiedy stało się jasne, że pomimo upływu lat ich zmagania na szachowym polu wciąż prowadzą donikąd, przeszli do interesów.

– Kiedyś cię pokonam – obiecał Malycki.

– Zastanawiające, że nie radzisz sobie z szachowymi figurami, mając ambicję dokonania rzeczywistej zmiany na pewnym bardzo ważnym polu.

– Ile wiesz? – Czas podchodów się skończył.

– Sondowałeś temat tak ostrożnie, że niemal umknęło to mojej uwadze. A nie powinno. Robin Goldfelds jest kongresmenem z Nowego Jorku. Krzykliwy liberał z etykietką harcerzyka, ale Max… Na litość, nie zdołasz go posadzić w Białym Domu, nawet jeśli wydasz na jego kampanie bajońskie sumy. Nie ma szans, by w pół roku uzyskał nominację własnej partii. To jest Pan Nikt.

– Ma szansę – stwierdził z przekonaniem w głosie prezes MIG. – Otoczyłem go najlepszymi ludźmi w Waszyngtonie. Jeśli ktoś jest w stanie zrobić z niego prezydenta, to właśnie oni.

– Otoczyłeś uczciwego dupka stadem szakali. Zapoznałem się z założeniami twojego planu, w Atenach nie byli zachwyceni. A wiesz dlaczego? Bo to jest nierealne. I będzie takie, choćbyś wykreował najlepszego prezydenta w naszej historii.

– On jeden jest gwarantem wprowadzenia tego planu w życie. Trzymam go na krótkiej smyczy – zapewnił Malycki.

Mógł sobie pozwolić na luksus pełnej szczerości wobec jednego z niewielu ludzi na świecie, którym ufał. Zakładał, że Theodor był zbyt ważną personą, by go inwigilowano, a jeśli podobne próby miały miejsce, to z pewnością nie w jego prywatnym gabinecie. Mimo swojego jowialnego usposobienia okularnik był wytrawnym oficerem wywiadu. Z całą pewnością zachował daleko idące środki ostrożności. – Ostrzegam cię, wśród twoich wybrańców są ludzie bezpośrednio zaangażowani w Projekt.

Proste zdanie sprawiło, że atmosfera w pokoju raptownie zgęstniała.

– Wiem o tym – zapewnił Max, ucinając dyskusję. – To mrzonki. Na razie wybrali tylko miejsce instalacji.

Obaj inwalidzi pomyśleli to samo: Avalon City. Żaden z nich nie powiedział na głos, że mowa o operacji, przy której osławiony „Manhattan” – amerykański program prac nad bombą atomową – prezentował się nader blado.

Karcące spojrzenie Theodora mówiło Maxowi, że właśnie dlatego obawia się jego politycznego zaangażowania. Jeżeli nowojorski kongresmen jakimś cudem wygra, zwolennicy utworzenia najpotężniejszej z rządowych agend znajdą się niebezpiecznie blisko najważniejszego ośrodka decyzyjnego.

– Pomożesz mi czy nie? – zapytał Max i zanim dostał odpowiedź dodał: – Już zawsze będę twoim dłużnikiem.

– Masz swoich informatorów – odparł Theodor, bardzo staranie ważąc każde wypowiadane słowo. – Za wyniesienie zebranych nielegalnie informacji grozi mi sto pięćdziesiąt lat wakacji w kurorcie federalnym, albo krzesło znacznie mnie wygodne niż moje.

– Masz moje słowo, że gdy Goldfelds zostanie nowym lokatorem Gabinetu Owalnego, Projekt zostanie całkowicie zaniechany.

– Nie powinienem był w ogóle wciągać twojej firmy w tamtą sprawę. Jesteś finansistą, bez żadnego doświadczenia w moim biznesie – powiedział, by następnie popaść na długie minuty w zadumę.

W końcu w dłoni Theodora znalazł się mały, niebieski pendrive.

– Nie chcę wiedzieć, jak i kto dokładnie z tego skorzysta. Zapoznaj się i zniszcz. Obyś wykreował męża stanu.

Max Malycki odetchnął z ulgą. Arcypotężna broń w politycznej walce buldogów przeszła z ręki do ręki. Informacje, tony informacji o rozmaitych ważnych osobistościach na polityczno–biznesowej szachownicy. Z pewnością były tam teczki tych, którzy mogli stanąć w szranki z ulubionym kongresmenem Maxa Malyckiego.

– Nie mogę obiecać ci kryształowego ideału – powiedział w podziękowaniu. – Mogę za to obiecać ci odważnego człowieka. Pierwszego od wielu lat na tym stanowisku. Wiem, że obaj pragniemy zmian. Wiem też, że właśnie dlatego się zgodziłeś.

Theodor nie odrzekł nic, w myśli szacując, jak bardzo będzie żałował podjętej właśnie decyzji. Zastanawiał się nad tym jeszcze długo potem, jak pożegnał starego przyjaciela, obiecawszy wcześniej przekazać jego serdeczne pozdrowienia Tildzie i Gemmie. Zwłaszcza Tildzie.

***

Max Malycki po raz pierwszy miał okazję przebywać w podziemiach prowadzonego przez Lydię domu rozkoszy. Kiedy on był głównym udziałowcem projektu, nie było mowy o budowie dodatkowych pomieszczeń ukrytych pod powierzchnią gruntu.

Jego czterdziestominutowe spóźnienie nie zostało mu wypomniane ani słowem. Kiedy tylko transportujący go bus wjechał do podziemnego garażu, pojawił się młody człowiek w czarnym uniformie z dwoma złotymi literami – D.R. – wyszytymi na kieszonce koszuli. Młodzieniec ukłonił się grzecznie.

– Witam, pani dyrektor poleciła mi przekazać, że wszystko jest już gotowe. Czekają tylko na pana. Poprowadzę – oznajmił. Max chciał odrzec, że sam znajdzie drogę – w końcu na jego polecenie zbudowano sporą część tego miejsca. Ostatecznie jednak porzucił ten zamiar.

***

Olya była eskortowana przez trzech mężczyzn. Spędziła półtorej godziny w prywatnym gabinecie Eckhardstone. Niemal nie rozmawiały. W końcu Lydia stwierdziła:

– Wygląda na to, że Max się mocno spóźni. Myślę, że można zacząć zabiegi relaksacyjne bez niego. Co ty na to?

Olya nie była do końca przekonana. Zanim jednak zdążyła sformułować odpowiedź, drzwi do gabinetu otworzyły się. Do środka weszło trzech mężczyzn ubranych w czarne szlafroki ze złotymi literami wyhaftowanymi na piersiach. Blondynka instynktownie spojrzała w tamtym kierunku.

– Zajmijcie się panią – wydała polecenie Lydia, uśmiechnąwszy się szeroko.

Czarnooka uniosła się niepewnie. Mężczyźni otoczyli ją z trzech stron. Kobieta pod eskortą opuściła gabinet szefowej „Diamentowej Róży”. Gdzieś w jej wnętrzu rodziła się ciekawość. Dyskretnie zaczęła lustrować mężczyzn, którzy stanowili jej obstawę.  Najstarszy z nich mógł niedawno przekroczyć czterdziesty piąty rok życia. Dojrzałe, zadbane ciało musiało robić wrażenie na klientkach. Olya przez moment przyglądała się jego świetnie zbudowanym przedramionom. Jego skóra miała ciemnobrązową barwę – można by pomyśleć, że wykonywał przez długi czas wymagającą pracę fizyczną, będąc narażonym na długotrwałe działanie słońca.

Mimo że mężczyzna nie podejmował żadnego konkretnego wysiłku, patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że jest gotów do skoku. Do walki z przeciwnikiem, który zmusza go do pozostawania w nieustannym napięciu. Wokół jego oczu pojawiły się już pierwsze zmarszczki. Ich obecność tylko dodawała mu powagi. Podobnie zresztą jak pierwsze siwe pasemka, tuż przy skroniach, tak wyraźnie odróżniające się na tle jasnobrązowej reszty. Z całej jego sylwetki emanował spokój, doświadczenie i jakieś trudno uchwytne dostojeństwo. Spoglądała w jego szare oczy. Ich nezwykły wyraz, kiedy wlepiał wzrok w jej ciało. Przebywając obok niego, czuła, jak na przemian oblewają ją fale gorąca i zimna.

Drugim z towarzyszcych jej mężczyzn był wysoki, blady osobnik o niezwykle przystojnej, pociągłe twarzy. Można się było w niego wpatrywać godzinami. W jego rysach było coś delikatnego i twardego zarazem. Niebieskie, szeroko rozstawione oczy miały w sobie niezaprzeczalny magnetyzm. Najbardziej charakterystycznym elementem jego urody były długie, rude włosy – sięgające niemal pośladków. Bardzo apetycznych pośladków. Blondynka przez ułamek sekundy delektowała się oglądaniem tej wielce seksownej części samczego ciała.

Ostatniemu z członków tercetu kobieta przypatrywała się, dopóki nie zatrzymali się przed niepozornymi szarymi drzwiami. Za nimi najwyraźniej znajdował się cel ich krótkiej wędrówki. Przypominał jej Rudolfa Valentino – gwiazdę kina lat trzydziestych ubiegłego wieku. Zdecydowanie był reprezentantem śródziemnomorskiego typu urody. Ciemna karnacja, sporych rozmiarów nos, oczy równie czarne jak jej własne. Włosy miał starannie zaczesane do góry, ale w taki sposób, że nie psuło to całokształtu wrażenia.

Dokonując oceny, w tym wypadku kobieta zwróciła uwagę na dłonie – małe, o długich palcach. Intuicyjnie wiedziała, że spogląda na zręczne palce. Takie, których nie powstydziłby się pianista albo chirurg.

Pomieszczenie było duże, dobrze oświetlone i niemal w całości puste. Odnotowała tylko, że każda z czterech gołych ścian jest w innym kolorze – czerwonym, niebieskim, różowym i żółtym. Mebli również w zasadzie nie było – jeśli nie liczyć masywnie wyglądającego obrotowego stołu, tak dużego, że spokojnie mogłoby się na nim zmieścić kilka dorosłych osób.

– Co teraz panowie? – Od niechcenia zapytała Olya. – Czekamy na ostatniego aktora?

Demonstracyjnie spoglądała na zegarek, przy okazji rzucając każdemu z towarzyszy prowokacyjne spojrzenie. Chciała zaczekać na Malyckiego, by mając go u boku przystąpić do realizacji karkołomnego planu. Oni jednak nie musieli tego wiedzieć. Postanowiła się zabawić, igrając z tymi trzema pięknisiami. Judzić ich, by sprawdzić, jaki efekt wywoła. Przeliczyła się.

– Niekoniecznie – oznajmił najstarszy z samców, jednocześnie jako pierwszy rozwiązując pasek czarnego szlafroka.

Materiał płynnie zsunął się na podłogę, ukazując jego nagość. Blondynka bez najmniejszego zażenowania podziwiała pięknie zarysowane mięśnie na klatce piersiowej i brzuchu oraz mocne uda. A przede wszystkim gładko wygolone podbrzusze. Wpatrując się w jego będący w stanie spoczynku członek, poczuła, jak pierwszy dreszcz wstrząsa jej ciałem.

Od wielu miesięcy nie była z innym mężczyzną niż Max. Posługując się żelazną logiką, potrafiłaby podać przekonujące uzasadnienie takiego stanu rzeczy. Jej ciało dopominało się o swoją dawkę adrenaliny, niezależnie od woli rozumu. Malycki był na tyle zdeterminowany i nieustępliwy, że udało mu się odkryć tę jej słabość. Mało tego – on postanowił zaspokoić jej potrzeby, czyniąc to oczywiście na swój niepowtarzalny sposób. Skoro udało mu się ją nakłonić do odwiedzenia „Diamentowej Róży”, nie widziała powodu, by się powstrzymywać. Usadowiła się wygodnie na zaskakująco ciepłym blacie stołu.

Dwie pozostałe męskie dziwki również uznały swoje szlafroki za zbędne dodatki. Blondynka pożerała ich wzrokiem, czując, jak kula gorąca w jej podbrzuszu rośnie z każdą chwilą. Mógłby ich uwiecznić sam Fidiasz, pomyślała, albo… Bryaksis. Wszyscy byli posągowo wręcz idealni Po prostu dorodne ogiery, stworzone jakby wyłącznie dla realizacji mrocznych i grzesznych fantazji. Instynktownie odwróciła się na brzuch, oczekując tego, co miało nastąpić.

Ustawili się wokół stołu. Trzech nagich mężczyzn będących – jak się domyślała – wizytówką i chlubą tego miejsca. Najlepszymi męskimi prostytutkami w Nowym Jorku, a ona… Ona już wkrótce miała spróbować z nimi wszystkimi… Kiedy tylko pojawi się Max…

Zaczęło się niewinnie. Rudowłosy przysunął się do niej. Ułamek sekundy później poczuła jego ciepły oddech na karku, dotyk ust na szyi i niżej… Badał kontury barków, bardzo delikatnie i powoli. Znaczył teren. Szarooki i Rudolf również nie próżnowali. Kątem oka zauważyła, że ustawili się po obu jej stronach. Cztery wprawne dłonie zaczęły badać każdy milimetr ciała blondynki.

Obecność tej cholernej małej czarnej tylko komplikowała całą sprawę. Materiał nie pozwalał w pełni delektować się ich pieszczotami. Wraz ze wzrostem podniecenia rósł także poziom jej irytacji. Tak, to byłoby bardzo w stylu Malyckiego – dręczyć ją, stopniowo podnosząc stopień podniecenia i irytacji właśnie. Nauczyła się jednak od niego, że gdy tylko uda jej się przezwyciężyć własne emocje, nagrodą za wysiłek jest intensywny orgazm.

Teraz, w tej dziwnej sali jej kalekiego kochanka z nią nie było. Usłyszała zgrzyt suwaka. Rudowłosy najwyraźniej uznał, że mała czarna jest zbędna, zupełnie jakby czytał w jej myślach. W trakcie zdejmowania z niej odzienia pieścił ją bardzo intensywnie. Kilkukrotnie jego palce zapędziły się aż do rowka między pośladkami. Była jednocześnie całowana, dotykana i rozbierana.

Olya czuła, że raptownie stała się bardzo mokra. Czuła również, że penis mężczyzny stojącego tuż za nią uniósł się dość znacznie. Jej mała czarna poszła w niepamięć, podobnie jak dobrane pod kolor koronkowe majtki i stanik. Nie przejmowała się zbytnio losem garderoby. Na kilkadziesiąt cudownych sekund zamknęła oczy. Po prostu delektowała się odbieranymi przez całe ciało seksualnymi bodźcami. Otrzeźwiło ją dopiero ugryzienie w ramię. Wyraźnie poczuła, jak zęby zaciskają się na skrawku jej skóry. Szarpnięto ją za włosy, a tuż przy prawym uchu usłyszała skażone silnym rosyjskim akcentem słowa:

– Suczka. Teraz jesteś nasza i tylko nasza! Możemy z tobą zrobić wszystko!

Szarooki natychmiast cofnął dłonie pieszczące biodra kobiety.

Zaskoczona, odwróciła ku niemu głowę. Zamachnął się i uderzył ją na odlew otwartą dłonią. Głowa Olyi odleciała w bok, a w oczach stanęły jej łzy. Kiedy tylko zdołała się otrząsnąć z pierwszego zaskoczenia, poczuła równie mocne uderzenie na prawym pośladku. Jednocześnie jej szyja została – jakby dla kontrastu – obsypana śpiesznymi pocałunkami rudowłosego. Przyjemność i zaskoczenie szczepiły się ze sobą. Dała się zaskoczyć, narzucić sobie zasady gry podyktowane przez trzech samców. Umysł kobiety działał jakby na zwolnionych obrotach. Toteż nie protestowała, gdy Rudolf chwycił ją z taką łatwością, jakby nic nie ważyła i usadził na stole. Nagie pośladki blondynki nie obcowały z powierzchnią stołu zbyt długo. Szarooki popchnął ją zaskakująco delikatnym gestem. Zanim upadła, zobaczyła, jak kąciki jego wąskich ust rozciągają się w uśmiechu.

Skurwiel. Odegram się!

Nie dano jej takiej szansy, gdyż usłyszała polecenie:

– Odwróć się z powrotem na brzuch, laluniu! Ale już! – Warknięcie przypominające szczekanie psa. Ciało zadziałało wbrew kategorycznym nakazom rozumu – usłuchało. I wtedy stały się dwie dziwne rzeczy.

Rudolf jednym ruchem wykręcił ręce za plecy zaskoczonej Olyi, by następnie z wprawą sztukmistrza zacisnąć na przegubach czarne bransoletki. Któryś z mężczyzn wylał na jej plecy jakąś ciecz, która przy pierwszym kontakcie ze skórą wydała jej się potwornie zimna. Zadrżała, by w następnej chwili wciągnąć w nozdrza intensywny, kokosowy aromat olejku do masażu.

Przez następne kilkanaście minut leżała skuta kajdankami, a sześć bardzo wprawnych dłoni dotykało każdego centymetra jej nagiego, bezbronnego ciała. Olejek został bardzo równomiernie rozprowadzony po całej dostępnej powierzchni. Od karku, przez całą długość kręgosłupa, ku pośladkom i dalej. Ktokolwiek uczył ich sztuki masażu, sprawił się znakomicie. Posuwiste, okrężne, szybkie, powolne – repertuar ruchów trójki masażystów był nadzwyczaj bogaty. Odnajdywali mięśnie, o których istnieniu ona sama zapomniała bądź też nie miała pojęcia. Kombinacja ciepła i delikatności dawała bardzo dobre efekty. Szybko pogrążyła się w dziwnym błogostanie.

Kiedy bezwiednie rozłożyła szerzej nogi, zabiegi trójki samców stały się wyraźnie ukierunkowane na okolice jej pośladków, masaż nie został jednak przerwany. Długo musiała czekać, by zręczne palce Rudolfa znalazły się między jej nogami. Kiedy tak się stało, nie potrafiła powstrzymać westchnienia. Tego, że palce śmiałka należały akurat do mężczyzny o typie urody włoskiego amanta była absolutnie pewna. Każdy z nich dotykał nieco inaczej. Szybko nauczyła się ich rozróżniać.

Palce mężczyzny nie zabawiły długo w jej pochwie. Dwa z nich wdarły się w nią na połowę długości, by natychmiast się wycofać, pozostawiając ją z uczuciem niedosytu. Instynktownie uniosła biodra wyżej, omal nie wypowiedziawszy na głos, że pragnie więcej. Wykręcone boleśnie ręce dały znać o sobie – ruch okazał się zbyt gwałtowny.

Dostała za ten przejaw własnej inicjatywy kolejnego, bardzo mocnego klapsa. Olya prowokacyjnie zakręciła pupą, by pokazać, że to ona ma tutaj kontrolę. Chciała się odwrócić, ale któryś ponownie szarpnął ją za włosy. Jednak nic nie zależało od niej.

Ponownie poczuła palce miarowo penetrujące jej kobiecość, była strasznie mokra. Mieszanka złożona z upokorzenia i seksu bardzo ją podniecała.

– Teraz dopiero się zacznie. – Usłyszała tuż przy swoim lewym uchu, kątem oka dojrzała najstarszego z nich. – Już zatopiłem w tobie palce. Jak każda suczka jesteś mokra, chętna i nie będziesz stawiać oporu. Ty chcesz, żebyśmy cię zerżnęli, chcesz krzyczeć z rozkoszy, błagać o więcej. Od teraz to będzie twój narkotyk. Wystarczy ci pojedyncze wspomnienie z tego miejsca, by stać się niemożliwie wprost mokrą i uległą kochanką. Będziesz właśnie taka?

Skinęła głową, nie potrafiąc się zdobyć na więcej. Każdemu jego słowu towarzyszył coraz gwałtowniejszy ruch palców. By jeszcze zintensyfikować doznania związane z palcówką, opuszkiem kciuka pocierał jej łechtaczkę. Odleciała, gdyby nie szarooki z pewnością by upadła, nie mogła się przecież uratować, mając skrępowane ręce…

– Powiedz to! Powiedz to, a ja zdradzę ci, co będzie dalej – naciskał dominujący samiec. – Tylko głośno.

Blondynka zaczerpnęła tchu i pomiędzy jednym wyrywającym się z jej gardła jękiem a drugim powiedziała z pełnym przekonaniem w głosie:

–Tak, taaaak, jestem suczką!

Spełniła się jedna z jej najbardziej wyuzdanych fantazji erotycznych. Wydarzenia pędziły jednak nieubłaganie do przodu.

– Teraz wejdziemy w ciebie wszyscy, po kolei – zapewniał głos przy uchu. – Z takiej pięknej i uległej klaczy trzeba skorzystać. Tamci dwaj potrzebują jednak chwili na przygotowanie…

W jej głowie natychmiast pojawił się obraz dwóch dorodnych członków, z wielkimi purpurowymi główkami lśniącymi od pierwszych porcji wydzieliny. Dużą przyjemność czerpała z samego wyobrażania sobie, jak dłonie rudowłosego i Rudolfa pracują w miarowym, posuwistym rytmie. Góra, dół i znowu góra, by doprowadzić swoje narzędzia pracy do stanu pełnej gotowości. Ona bardziej gotowa być już nie mogła – było to po prostu fizyczną niemożliwością.

– Teraz oni się tobą zajmą. Najpierw wejdzie ten ognistowłosy. Wiem, suczko, że chciałaś go zerżnąć od pierwszej chwili. To widać w tych twoich czarnych oczach. Tę żądzę ekscytacji… Ty nadzwyczajnie lubisz się pieprzyć… Ja wezmę cię jako ostatni, nie dam ci zapewne orgazmu. Ci dwaj zrobią to wcześniej i powiem ci… masz jak w banku, że porządnie cię zerżną. Pragniesz tego?

Nie dał jej szans na odpowiedź, gdyż w tym momencie puścił jej włosy. Niespodziewane zetknięcie z blatem stołu było dość bolesnym doświadczeniem. Szarooki nie przejął się jej losem. Stanął tak, by mogła go widzieć. Patrzył na nią z góry, uśmiechając się z wyższością. Jego będący w pełnej erekcji członek miała tuż przed oczyma.

Mężczyzna uchwycił swoje przyrodzenie w dłoń i bardzo wymownie otarł się o pełne usta Olyi.

Uległa mu, przekroczywszy kolejną granicę. Wtargnął w jej usta z impetem Żołądź niemal otarła się o gardło. Z ogromnym trudem powstrzymała naturalny odruch wymiotny i zaczęła ssać. Zajmowała się męskością kochanka najlepiej jak potrafiła. Giętki język kreślił na czubku penisa delikatne kółeczka. Ssała i lizała na przemian. Brakowało jej powietrza, w oczach stały łzy nie zaprzestała swoich zabiegów nawet na sekundę.

Szarooki delikatnie cofnął biodra, dając tym samym pieszczącej go oralnie kobiecie moment na złapanie oddechu. Ten chwilowy spadek tempa wydarzeń podsunął mu jednak nowy pomysł. Mocno szarpnął biodrami wyprowadzając głębokie pchnięcie. Blondynka dotknęła nosem jego wygolonego podbrzusza, jednocześnie starając się zwiększyć intensywność własnych zabiegów. Z satysfakcją poczuła na języku pierwszą kroplę jego nasienia. Samiec był jednak zbyt doświadczony, cofnął się natychmiast. Ociekający śliną duży penis prezentował się wybornie. Olya spazmatycznie łapała powietrze, korzystając z chwilowi przerwy..

W pokoju rozległ się świst. Uświadomiła sobie co jest źródłem tego dźwięku, gdy poczuła piekący ból w okolicach łopatki. Z gardła skutej dziewczyny wydarł się okrzyk bólu.

– Podoba ci się moja piękna? – Pytanie zadał melodyjny głos. odwróciła głowę instynktownie. Rudolf dzierżył w dłoni szpicrutę.

Nie zdobyła się na odpowiedź.

Sadysta o pięknej twarzy  bawił  się  od niechcenia narzędziem, tortur wywijając nim we wszystkich kierunkach.

Trafiał sporadycznie, ale jeśli już to czynił to tak, by zabolało. Łydki, plecy, pośladki. Raz końcówka szpicruty, uderzyła ją w podbicie stopy. Jęknęła z bólu raz i drugi. Kochanek, którego zadowalała ustami znów był jednak gotów. Ponownie objęła go wargami i zaczęła obciągać. Powoli, bardzo powoli.

Czuła jak palce rudowłosego znalazły drogę do jej kobiecości. Wydała z siebie stłumiony przez przyrodzenie szarookiego jęk.

Rudolf natychmiast ukarał ją za jawne okazywanie przyjemności. Końcówka szpicruty dosięgła pośladek. Trafiał tam gdzie chciał, jak chciał i kiedy chciał. Rozkosz mieszała się z bólem, upokorzeniem i uległością. I tak przez długie minuty. Trójka mężczyzn pozwalała balansować swej klientce na granicy szaleństwa.

Wtargnięcie penisa do jej waginy powitała przeciągłym jękiem zadowolenia i ulgi. Doznanie było nieziemsko przyjemne. Był duży, gruby i tkwił w niej głęboko – nic innego się nie liczyło. Seria agresywnych sztychów rudowłosego wysłała ją na orbitę przyjemności. Wchodził i wychodził, niezmordowany w swoich ruchach. Przez ułamek sekundy obawiała się, że ekstremalne tempo stosunku stanie się przyczyną niechcianego, przedwczesnego finału. Nic z tych rzeczy. Szarooki, jakby na dany sygnał opuścił jej usta. Olyę rozbolała szczęka. Z gardła blondynki wyrwał się głośny jęk rozkoszy, który natychmiast przerodził się w okrzyk bólu.

– Teraz możesz mi powiedzieć… Głośno i wyraźnie, jak bardzo pragniesz kolejnego uderzenia. – głos Rudolfa był spokojny i bardzo stanowczy.

– Chcę.. – z trudem wypowiadała słowa. Penis wewnątrz niej sprawował się zbyt dobrze – Chcę…

– Poproś, pełnym zdaniem.

– Chcę kolejnego uderzenia!

Kolejny sztych rudowłosego i uderzenie szpicruty wymierzone w lewy pośladek prawie odebrały jej świadomość

Jej kochanek był niczym maszyna. Nawet oddech miał spokojny i równy, podczas gdy ona haustami łapała powietrze. Czuła, że lada moment dotrze na szczyt przyjemności. Wiedziała z całą pewnością, że zatknie tam swój czekan na długo przed rudowłosym. Na ostatniej prostej przed finiszem, brutalne razy ustały, ale Olya nie była już tego świadoma. Liczyła się tylko ekstaza.

I właśnie wtedy, w kulminacyjnym punkcie tuż przed orgazmem, w jej głowie pojawił się łańcuch obrazów. Max łajający ją w konferencyjnym, odgrywający komedię przy Zu Chanie, siedzący w hotelowym apartamencie ze szklanką tej swojej whisky. Ich pierwsza dzika noc, jej własne podniecenie i ciekawość jego fizyczności, kolacja w gmachu Opery Narodowej. Te wszystkie chwile – także te spędzone w łóżku – zlały się w jedno, wielobarwne widowisko.

Coś w niej pękło. Męska dziwka, którą przyjęła w sobie, sprawowała się znakomicie, dając jej ogrom doznań. W ostatnim błysku świadomości Olya była jednak pewna jak niczego na świecie, że chce JEGO.

***

Blondynka szczytowała z głośnym „ahhh”. Zacisnęła na nim mięśnie z niewiarygodną siłą. Żaden mężczyzna nie wytrzymałby czegoś podobnego. Wystrzelił. Raz, i drugi. Jak zwykle był dumny z wykonanej pracy – każdy orgazm klientki był potwierdzeniem jego umiejętności. Kolejną cegiełką, którą osobiście dołożył do budowy niezwykłej estymy otaczającej „Diamentową Różę”.

 Musiał jednak przyznać, że ta, z którą dziś pracował, była szalenie atrakcyjną kobietą. I to nawet, jeśli wzięło się pod uwagę niezwykle wyśrubowany standard tego miejsca. Pozbywając się zużytej prezerwatywy, pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie w stronę zaspokojonej kobiety.

Teraz mieli zostawić ją w spokoju. Zniknąć, jakby nigdy ich nie było.

***

– Jesteś dupkiem, Max.

– Lydia, w twoich ustach brzmi to prawie jak komplement – odrzekł skupiony Malycki, ani na moment nie oderwawszy wzorku od dużego monitora, wyświetlającego obraz w najwyższej jakości. Do dźwięku również nie można było się przyczepić. Słyszeli każdy szmer, jaki wydała czwórka ludzi znajdujących się w pokoju. Dziwki pracujące dla Lydii z całą pewnością wiedziały o sporej ilości sprzętu elektronicznego, który był tam zainstalowany. Olya tej wiedzy nie miała.

– Maxiu, wiesz, że jestem najbardziej niemoralną zdzirą, jaką widziało to miasto, ale… – zawahała się przez moment. – To, co ty robisz, to są absolutne wyżyny skurwysyństwa. Po co ci to? Blondynka sztyletowała mnie wzrokiem na lotnisku tylko za to, że się w ciebie wtuliłam. Powinniście żyć długo i szczęśliwie, zamiast zwiedzać tutejsze domy rozkoszy. Ale Max Malycki cierpi, gdy coś jest proste. Musi to sobie dodatkowo skomplikować. Wtedy nie jest nudno, prawda?

– Sama na to przystała – odparował, nie dopowiadając, że on to wszystko zainicjował.

– Nigdy nie wierzyłam w te wszystkie plotki mówiące, że jesteś szalony. – Lydia dobierała kolejne słowa z coraz większym namysłem. – W te o twojej bezwzględności byłam w stanie uwierzyć bez zastrzeżeń. Ale teraz wiem, że czegoś ci brakuje. Zamiast stworzyć normalną relację, ty siedzisz w moim tajnym pokoju i… Jak ty to mówisz? Upewniasz się?

Lydia Eckhardstone cieszyła się tak wielką jego sympatią, że po drobnym nagięciu definicji tego pojęcia, był gotów uznać ją za swoją przyjaciółkę. Zdarzały się jednak momenty, kiedy niemożliwie go irytowała.

– Zamień się z Oprah – burknął. – Palnęła mi mowę chyba najbardziej wpływowa stręczycielka w Nowym Jorku.

Zaatakowana kobieta uśmiechnęła się niewinnie. W normalnych okolicznościach jako jedna z niewielu potrafiła zrozumieć przedziwny sposób pojmowania przez niego świata. Tym razem nawet ona nie nadążała.

– Co ci to da?

– Absolutną pewność – odpowiedział, a w duchu dodał: „Pewność, że nie odejdzie”.

– Rozumiem, dziewczyna ma fantazje, fanaberie, jak wiele moich klientek, ale ja cię znam, Max. Ty traktujesz to wszystko bardzo ambicjonalnie. Myślisz, że nie wiem dlaczego do realizacji kazałeś wybrać trzech najlepszych i najzdrowszych byczków? – Szczególnie silny akcent położyła na „najzdrowszych”.

– Ona miała taką potrzebę, jeśli cię to zadowoli… W przyszły piątek ja zamówię sobie trzy panny i… Dajesz może w leasing tego rudego? Brałbym, jak Alan Grenderspan emeryturę.

Jego sarkazm i swobodny ton był mocno nie na miejscu i do tego niskich lotów, ale wszystko wydawało się lepsze od przeciągającej się ciszy.

– Oh, zamknij się w końcu – ofuknęła go Lydia, jednocześnie podając mu kluczyki do kajdanek i koc.

Manewrując wózkiem ku wyjściu z małego pokoju, Max uzmysłowił sobie, że jest absolutnie pewien wyjątkowości Olyi. Ona zostanie u mojego boku, pomyślał. Z trudem przyznawał się do tego sam przed sobą, ale niczego bardziej w tym momencie nie pożądał. Wyjechał, nie wypowiedziawszy w stronę Lydii nawet słowa pożegnania.

***

Olya długo dochodziła do siebie. Kiedy emocje związane z niedawnym przeżyciami opadły, zaczęła się bezładna gonitwa myśli w jej głowie. Po raz pierwszy poczuła to tak wyraźnie i tak silnie – i ta świadomość napawała ją autentycznym przerażeniem. Pogubiła się w tym wszystkim. Nie zwróciła większej uwagi na szczęk, który rozległ się gdzieś w pobliżu, ani nawet na fakt, że znów ma wolne ręce.

– Olya… Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. – Głos Maxa Malyckiego był nieco inny niż zazwyczaj, rozedrgany od emocji. – Wracajmy do domu.

Podjechał do niej powoli, by otulić jej nagość kocem, a w końcu objąć. Tak czule jak tylko – przy całym swym popieprzeniu – potrafił.

***

Genewa powitała ich powrót wielce zmienną pogodą. Bardzo intensywne opady deszczu przeplatały się z krótkimi okresami, w których słońce przebijało się przez gęste, ciemne chmury. Max i Olya byliby przemokli do suchej nitki w czasie krótkiej drogi do oczekujących samochodów, gdyby nie Gass. Niezawodny Gass wyrósł jak z podziemi, dzierżąc w dłoni rączkę ogromnego parasola, który bez trudu osłonił całą trójkę.

– Mam nadzieję, że wycieczka do Grecji się udała! – krzyknął blondyn, próbując przebić się przez ścianę wody. – Dobrze, że już wróciłeś! Biuro robi bokami. Będziemy mieli szczęście, jak skończą do Bożego Narodzenia… Tego za dwa lata.

Malycki skinął krótko głową. Wiedział, że jego ludzie robili co w ich mocy, żeby skończyć przed wyznaczonym przez niego terminem. Miał świadomość, że całe przedsięwzięcie będzie miało sens tylko wówczas, gdy on sam na ostatniej prostej będzie pracował najciężej spośród wszystkich.

– Odwieź Olyę do domu – polecił, walcząc z nagłym napadem bólu głowy. – Ja jadę prosto do biura.

Thomson nie wypowiedział słowa ani nie wykonał żadnego zbędnego gestu. Max ponownie ruszył w stronę samochodów, myślami będąc już w pracy. Zanim wjechał na rampę podstawionego busa, odwrócił się w stronę kochanki.

– Zadzwonię…

– Wiem, że nie – odpowiedziała, nachyliwszy się do niego. Miękkie usta ledwie musnęły policzek. Maxowi Malyckiemu zrobiło się jednak zdecydowanie cieplej i to nawet mimo nie najlepszej pogody.

***

Praca pochłonęła go na całe dwa tygodnie. Spędzał w firmie osiemnaście godzin dziennie. Gdy wracał do domu połowę z pozostałych sześciu pracował w swoim gabinecie, by w końcu ukraść trzy na regenerację sił. Oczywiście, jeśli dopisało mu szczęście. Mimo że porzucił swój ukochany, oszczędny styl pracy, wciąż nie mógł skończyć. Ciągle dopinał szczegóły, starając się spojrzeć na wypracowane rozwiązania z coraz to innej perspektywy.

***

Mozolnie stukał zmęczonymi palcami w klawiaturę komputera – był tradycjonalistą, szczerze nienawidzącym dotykowych urządzeń. Pewien podstarzały hipis imieniem Stave swego czasu mocno szydził z jego konserwatyzmu.

„Nie idziesz z duchem czasu, Max”.

„No wiesz, ja rzadko gdziekolwiek idę”.

I tak zazwyczaj zaczynała się zajadła kłótnia. Tym razem był jednak całkiem pewien, że nadąża za duchem obecnych czasów. Jego plan mógł przyczynić się do wydobycia świata z otchłani kryzysu.

Był tak pochłonięty cyzelowaniem pierwszego zdania mowy kończącej jego pracę, że nie zwracał uwagi na otaczającą go rzeczywistość.

– Max, dlaczego nie odbierasz moich telefonów? – Olya stała przed jego biurkiem, bacznie mu się przyglądając. Jak się tu znalazła?, zastanowił się. Ach tak, Nora dostała przecież polecenie, by wprowadzać ją natychmiast i o każdej porze, jeśli nie będzie akurat w samym środku spotkania.

Max Malycki nie miał pojęcia, że Nora Lawson wyszła do domu wiele godzin temu, a zegar wiszący w holu wskazywał na kwadrans przed czwartą nad ranem.

– Bateria się rozładowała – odpowiedział i zaraz dodał: – Jeśli chodzi o te ostatnie wyliczenia, które zwrócił twój zespół, to znalazłem rozwiązanie. Cała rzecz rozbija się o…

Kalekiego miliardera ogarnął słowotok. Podawał argument za argumentem, zachowując się trochę jak polityk próbujący udowodnić swoją wyższość nad oponentami. Blondynka nie wiedziała jak mu przerwać – nie przyszła tutaj, by rozmawiać o pracy.

Od powrotu z Nowego Jorku biła się z myślami. To, co tam się wydarzyło, niepokoiło ją do tego stopnia, że nie mogła myśleć o niczym innym. Im więcej myślała, tym bardziej świadoma była własnych uczuć oraz grozy konsekwencji z nimi związanych.

Max Malycki – największy dziwak, dupek i geniusz, jakiego miała szczęście spotkać – przywiązał ją do siebie zdecydowanie zbyt mocno. Na swój sposób potrafił być uroczy i ciepły.

Ponad rok bliskiej znajomości pozwolił jej się przekonać, jak wiele masek nosi ten człowiek. Masek chroniących to, co znajdowało się za ścianą zbudowaną z kombinacji sarkazmu i intelektu. Specyficzną wrażliwość i delikatność. Podziwiała go za to, tak jak za wiele innych rzeczy. Musiała jednak to zrobić, nim zaangażuje się bez reszty i na dobre.

Bała się tej rozmowy, podobnie jak bała się własnych uczuć wobec tego człowieka. Utraty kontroli nad własnymi emocjami. Gdyby teraz po prostu stwierdził, że jest zajęty i porozmawiają później, prawdopodobnie zabrakłoby jej odwagi. Nie zrobił tego. Wywód, który z zapałem rozwijał od kilku minut, został przerwany, kiedy zorientował się, że prowadzi monolog. Stał tam i czekał.

Cokolwiek powiem, wyjdę na zimną sucz, uświadomiła sobie. Kończyła kilka relatywnie trwałych związków, ale takie drobiazgi nigdy jej nie zajmowały. Tym razem wszystko było inaczej.

Wzięła głęboki oddech. Czuła się tak bardzo niepewna, jak jeszcze nigdy w życiu.

– Max, nie chcę rozmawiać o pracy – zaczęła. – Chcę porozmawiać o nas… Uważam, że to zabrnęło za daleko. Spędziliśmy razem wspaniały czas. To nieprawda, co powiedziałam ci pierwszej nocy. Ty nie jesteś taki sam jak oni wszyscy. Jesteś inny, ale… Nie chodzi mi o fizyczną stronę. Jeszcze nigdy nie byłam z facetem tak bardzo nieszablonowym. Po pierwszej nocy nigdy bym nie przypuszczała, że to zajdzie tak daleko… Nie zdawałam sobie sprawy … – Zabrakło jej słowa. – Myślę, że potrzebujemy czasu…

– I uważasz, że powinniśmy go sobie dać? – Malycki poczuł nieprzyjemny uścisk w okolicach przepony, jego własny głos brzmiał słabo. – Uważasz, że ja powinienem dać czas tobie?

Zastanowił się przez moment, jak ubrać w słowa to, co chciał wyrazić.

– Ja nie potrzebuję czasu. Nie zastanawiałbym się długo, gdyby kazano mi wskazać jedną kobietę, co do której nie mam wątpliwości, że akceptuje mnie takim, jakim jestem. – mówił cicho. – Akceptuje nie mój portfel czy fakt, że mogę w ciągu doby zorganizować sobie spotkanie z prezydentem dowolnego kraju na świecie, ale właśnie mnie. Podoba mi się to, cholernie mi się to podoba, że jest nam razem tak dobrze. Dla mnie jesteś wyjątkowa.

 – Max, nie chcę cię skrzywdzić – zapewniła Olya.

– Nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić – skłamał. – Ale nie oszukujmy się, nie potrzebujesz czasu. Ty się boisz. Nie do końca wiem czego, ale się… boisz.

Myśli Maxa Malyckiego pędziły w zawrotnym tempie ku mało ciekawym wnioskom końcowym. Znów go odtrącono. A uczyni to kobieta, której dał się poznać jak jeszcze nikomu innemu. Kobieta, co do wyjątkowości której miał absolutną i niezachwianą pewność. Co do tego, że tak się właśnie stanie, nie miał najmniejszych wątpliwości. To będzie smutny finał. Finał jedynego prawdziwego związku, jaki w życiu stworzył. Niech to szlag, pomyślał z goryczą. Kurwa mać.

Jego słowa kompletnie wytrąciły ją z równowagi, nie zdawała sobie sprawy, że tak szybko dostrzeże coś, co przecież ona sama uświadamiała sobie z takim trudem. Dobrze ją znał, bardzo dobrze. Spróbowała jeszcze raz:

– Max, to moja wina. Ty nie zrobiłeś nic niewłaściwego. Ja popełniłam błąd, pozwoliłam sobie na zaangażowanie. Pozwoliłam tobie się zaangażować.

– Chcesz powiedzieć, że ty się nie zaangażowałaś? To co w takim razie oznacza to wszystko? – Nie doprecyzował, o co dokładnie mu chodziło. – Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, zaufałem ci.

Czarne oczy blondynki zalśniły.

– Przepraszam, nie umiem inaczej. Nie chcę.

– Chcesz, ale się boisz – stwierdził dobitnie. – Przynajmniej miałem ogromną nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Zaległa cisza. Oboje czekali nie wiedzieć na co. W końcu Max zdecydował się na coś, co rozumiał jako akt desperacji. Nie była to jednak najlepsza pora na racjonalne myślenie.

– Zostań – poprosił. – Ja…

– Nie – wyrzuciła z siebie szybko, czując, że opuszcza ją cała odwaga i determinacja. Połowa niej chciała zostać, druga połowa chciała się odwrócić i wyjść. Pod wieloma względami była bardziej pokręcona niż Max. – Znajdziesz kogoś, kto da ci szczęście. Ja ci go dać nie umiem… Na pewno znajdziesz.

– Proszę, nie rób tego… Spróbujmy.

Odwróciła się od niego i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Wiedziała, że niesie ze sobą strach przed uczuciem, które się między nimi zrodziło. Nie potrafiła sobie z nim poradzić inaczej niż w ten właśnie sposób.

– Gardzę tobą – skłamał po raz drugi. – Za twój strach przed próbą, za to, że oszukujesz samą siebie i mnie przy okazji. Gardzę tobą.

Gdyby to była tania komedia romantyczna, właśnie ten moment był najlepszy, by do niej podjechać, zatrzymać ją i żyć długo i szczęśliwie.

Pozwolił jej wyjść. Wiedział, że w poniedziałek znajdzie na biurku jej rezygnację. Coś piekło go w środku, bolało. Bolało chyba wszystko. Nie miał pojęcia, ile czasu spędził na wpatrywaniu się tępo w szybę. Kiedy się ocknął, było mu zimno. Postanowił się rozgrzać. Wciąż rozpamiętywał każde pojedyncze słowo z ich rozmowy.

Zamknął matrycę laptopa – zapał do pracy poszedł w zapomnienie. W jednej z szuflad biurka znalazł to, czego szukał. Butelkę whisky. Pierwsza szklaneczka, druga i następna.

Sięgnął po słuchawkę telefonu dopiero wówczas, gdy alkohol się skończył. Był pijany, samotny i nieszczęśliwy. Jednak, gdy usłyszał w słuchawce zaspane „Halo” Gassa, udało mu się wyartykułować polecenie zaskakująco wyraźnie.

– Przyjedź po mnie… Mam to wszystko w dupie. – Już miał się rozłączyć, kiedy coś mu się przypomniało: – Aha, i anuluj zlecenie u Ferdinanda.

Gustaw Ferdinand był najlepszym jubilerem w Nowym Jorku.

***

Max nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuł się tak fatalnie. Sen przyszedł nagle, był krótki i niespokojny. Zaraz po przebudzeniu poczuł się straszliwie zmęczony i o kilka lat starszy. A do tego wszystkiego ból głowy jeszcze się nasilił – miał kaca wszechczasów.

Po wczorajszej rozmowie z Olyą czuł, że coś się zakończyło. Przyjmował już wiele takich ciosów, ale ten zachwiał nim zdecydowanie bardziej niż poprzednie. Próbował spojrzeć na sprawę na chłodno, ale analiza kolejnych detali przychodziła mu z dużym trudem. Nie umiał tego pojąć. Paraliżowała go świadomość końca – przywykł do jej obecności w swoim życiu znacznie bardziej, niż był gotów przyznać. Miał ochotę działać, naprawić wszystko, zatrzymać ją przy sobie. Nie zrobił nic. Zeszłego wieczoru powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia. Konkluzja była jasna – to nie mogło się udać.

Jednocześnie czuł narastającą w nim wściekłość i frustrację. Olya, piękność, która po raz pierwszy dała mu nadzieję na to, czego zawsze pragnął – pełnię normalnego życia – nie wytrzymała. Odeszła. Max wielokrotnie słyszał pod swoim adresem rozmaite zarzuty. Jednym z najczęstszych był ten o nieumiejętności budowania relacji społecznych. Może było w tych oskarżeniach więcej prawdy, niż chciał dostrzec? Skoro tym razem naprawdę się zaangażował, wkładając w tę relację całego siebie, a i tak finał okazał się być boleśnie typowym. Gdy to sobie uświadomił, przed oczami stanęły mu wszystkie niepowodzenia z lat wcześniejszych – z czasów poprzedzających jego przemianę w zwykłego dziwkarza.

Sytuacja z Olyą była typowym zakończeniem jego prób zbudowania „czegoś więcej”. Intensywność żalu, jaki odczuwał wraz z końcem, była jednak nie do porównania. Tysięczna analiza tego, co się stało, nie dostarczyła odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Wiedział jedno – gdyby miał jeszcze raz zaczynać wspólną historię z Olyą, nie zmieniłby nic we własnym postępowaniu. Brakowało mu jej – to wiedział na pewno. Jednocześnie nie był w stanie wspominać ich wspólnych chwil bez dojmującego uczucia wielkiej porażki.

Ból stał się nie do zniesienia. Z prawdziwym trudem zwlókł się ze swojego wielkiego łóżka, w którym poprzedniego wieczoru umieścił go wierny asystent i wdrapał się na wózek. Smętnie spojrzał na łóżko, przy brzegu którego dał Olyi jeden z wielu cudownych orgazmów.

Nie… Zdecydowanie nie będzie o tym myśleć, nie powinien też pracować. Pozostało mu tylko jedno… Podjechał do barku i wyciągnął pierwszą z brzegu butelkę whisky. Trochę trudności sprawił mu korek, ale uporał się i z nim.

Nalał sobie solidną porcję. Pierwszą z wielu porcji.

***

Dwie czarnoskóre nastolatki pieściły swoje nagie ciała w rytm dobywającej się z głośników muzyki. Język co chwila odnajdywał język, masowały wzajemnie swoje piersi, niesforne palce co i rusz zapuszczały się w okolice podbrzusza. Spektakl był długi i mocno erotyczny. Jedynym widzem był właściciel tego ogromnego domu, rozparty na niezliczonej ilości poduszek, które zaścielały wielkie łoże.

Tuż przed finałem drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem i do środka wparował postawny blondyn w niezapiętej marynarce z zawadiacko postawionym do góry kołnierzykiem. Spojrzał bez cienia zainteresowania na dwie oddające się miłości saficznej kobiety i warknął nieznoszącym sprzeciwu tonem:

– Wypieprzać!

Nawet nie sprawdził, czy jego słowa odniosły jakikolwiek skutek. Odwrócił się na pięcie w stronę gospodarza. Pomimo dzielącej ich znacznej odległości, czuł odór alkoholu bijący od tamtego. Kompletnie pijany mężczyzna – leżący dotychczas nieruchomo – poruszył się niespokojnie. Po pokoju rozszedł się cichy jęk.

– Tyy? Przeeecież cięę zwo… zwolniłem. I was teeeż zwalniam – wybełkotał w stronę nagich prostytutek, które z ostatnich kilku chwil rozumiały tylko tyle, że najwyższa pora zbierać się do wyjścia.

– Jesteś urżnięty jak świnia, Max – spokojnie stwierdził Gass – I tak, zwolniłeś mnie, zrobiłeś to wiele razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zrobiłeś też mnóstwo innych głupich rzeczy. Zacząłeś chlać, masz gdzieś pracę, od wielu tygodni nie zrobiłeś nic sensownego. Twoja praca, twoje interesy – wszystko stoi. Jak myślisz, jak długo firma poradzi sobie bez lidera?

– Jebać firmę – wycharczał. – Mam tyle pieniędzy, że mogę mieć wszystko. Wszystko, słyszysz?

Gass wzniósł swoje niebieskie oczy ku górze, przez chwilę szukając natchnienia u sił wyższych.

– Poszedłeś drogą, którą zawsze gardziłeś. Usiadłeś na dupie i się użalasz nad sobą. Robisz to w taki sposób, że niszczysz wszystko, co do tej pory osiągnąłeś. A osiągnąłeś wiele.

– Skończyłeś? – zapytał Max Malycki. – To nalej mi drinka.

– Nie, dopiero zacząłem – odparł Gass. – I nie mogę podać ci drinka, bo już dla ciebie nie pracuję, pamiętasz?

I nie udzieliwszy mu więcej wyjaśnień, złapał go pod pachy i – mimo protestów – posadził w siedzisku stojącego pod ścianą wózka. Wściekłość Malyckiego zmieniła się w czystą furię, kiedy zaciągnął go do łazienki i po krótkiej szamotaninie odkręcił wodę. Przez trzydzieści minut smagał swojego szefa biczami lodowatej wody. Pod koniec inwalida przestał się rzucać.

Na szczęście był tylko pijany. Gdyby do tego doszły prochy, sprawa stałaby się o wiele bardziej skomplikowana. Gass zdawał sobie sprawę, że Max ostatnimi czasy nie wzbraniał się przed morfiną i opium. Dopiero gdy podał owiniętemu w ciepły szlafrok Maxowi kubek z herbatą, powiedział do wyglądającego znacznie trzeźwiej niepełnosprawnego:

– Ja wiem… Wiem o tętniaku. To zaczęło się jeszcze przed odejściem Olyi – skrzywił się. – Musiałeś zauważyć te nasilające się bóle głowy. Zaniepokoiło cię to, więc w czasie wizyty w Nowym Jorku, skonsultowałeś się po cichu ze specjalistą z Johna Hopkinsa. Badania wykazały początkowe stadium, leczenie operacyjne było jednak nieuniknione. Chcieli od razu poddać cię zabiegowi, ale nie wyraziłeś na to zgody, bo chciałeś skończyć ten swój plan. Później wszystko się popieprzyło, a tobie przestało zależeć. Coś pominąłem?

Max Malycki spojrzał na niego, a on dostrzegł pustkę w zielonych oczach, które przecież widywał tyle razy roziskrzone od emocji.

– Zapomniałeś zapytać, dlaczego jej nie powiedziałem?

– Nie interesuje mnie to! Interesuje mnie tylko to, żebyś podjął walkę. Ty jesteś Max Malycki, ty się nie poddajesz! Przeskoczyłeś tyle razy to, co wydawało się niemożliwe, jesteś najtwardszym i najzdolniejszym sukinsynem, jakiego znam. Wygrałeś z własnym ciałem, ambicją, uporem i zdolnościami. Udowodnij sobie i tylko sobie, że nic nie jest w stanie cię złamać. Jesteś na swój sposób herosem, a oni nie kończą w ten sposób. Nie tak… Spróbuj jeszcze raz, ten jeden jedyny raz.

Max Malycki powoli, bardzo powoli skinął głową.

– Kazałem przygotować twój odrzutowiec. Startujemy za godzinę. Jeszcze dzisiaj zajmą się tobą neurochirurdzy w Baltimore. I jeszcze jedno…

– Co? – wychrypiał Max.

Blondyn z całej siły spoliczkował niepełnosprawnego. W miejscu uderzenia natychmiast wykwitła czerwona pręga.

– To za całokształt twórczości.

Kiedy przerażona stewardessa mająca powitać pasażerów w imieniu załogi nakryła usta dłonią na widok wielobarwnego sińca zdobiącego policzek Maxa, Gass się uśmiechnął.

– Potknął się w czasie wchodzenia po schodach – wyjaśnił.

Gulfstream G550 wystartował płynnie i szybko nabrał wysokości. Już po niecałych trzydziestu minutach od pojawienia się na pokładzie pasażerów, mknął z olbrzymią prędkością ku zachodzącemu słońcu. Mknął ku nadziei.

***

Gass przechadzał się po strefie wyznaczonej dla oczekujących bliskich po raz milion pierwszy. Właśnie kończyła się siedemnasta godzina operacji. Maxa zabrano na blok zaraz po ich pojawieniu się w progach oddziału neurochirurgii. Wszystko było przygotowane. Zespół chirurgów, składający się z dwudziestu osób, już od prawie doby oczekiwał na pacjenta.

Przeprowadzenia zabiegu miał się podjąć osobiście profesor Ron Cambell – bezsprzecznie uważany za jednego z najlepszych specjalistów na świecie. To od profesora Gass dowiedział się o stanie Maxa. Malycki podczas swojej ostatniej wizyty w Nowym Jorku ustalił z lekarzem, że osobą pierwszego kontaktu w nagłych wypadkach będzie właśnie Gass. Kiedy ekscentryczny miliarder zaczął ignorować kolejne wezwania na konsultacje, medyk zastosował procedurę awaryjną.

W końcu usłyszał szmer otwierających się automatycznych drzwi poczekalni. Odwrócił się na pięcie i zamarł w przerażeniu. Wystarczyło raz spojrzeć na zmęczoną i smutną twarz chirurga. Profesor nieustannie coś mówił i gestykulował, ale były osobisty asystent Maxa Malyckiego nie zapamiętał z tego ani słowa. Czuł się zupełnie tak, jakby ktoś wyrwał mu wnętrzności. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zrozpaczony opadł na stojące za jego plecami składane krzesło.

Świat wokół pędził dalej, zupełnie obojętny na rozgrywający się właśnie dramat śmierci. To koniec, uzmysłowił sobie z rozpaczą Gass Thomson.

Epilog

Czarnowłosy chłopiec otworzył szeroko duże, zielone oczy. Panorama Genewy obserwowana z wysokości szesnastego piętra robiła wrażenie na każdym nowo przybyłym gościu. Inna sprawa, że rzadko kto miał okazję przebywać w tym gabinecie.

Przyglądał się chłopcu. Blada twarz z delikatnie wystającymi kośćmi policzkowymi, wąskie usta i kształtnie zbudowany nos. Był raczej chudy, mimo to sprawiał wrażenie wyrośniętego jak na swój wiek. Byli tak bardzo do siebie podobni, tak cholernie podobni.

Pięciolatek szybko znudził się widokiem, odwrócił się na pięcie i stawiając duże kroki przemierzył długość pokoju. Gigantyczny zestaw klocków Lego – prezent od wujka – zajmował go od przeszło trzech godzin.

– Max, nie jesteś głodny? Pani Nora może cię zabrać do stołówki, będziesz mógł sobie wybrać, to na co masz ochotę.

– Ciocia Nora jest super, ale muszę skończyć budować wieżę! – oznajmił junior z powagą, a na jego gładkim czole pojawiła się malutka zmarszczka.

Gass Thomson znał tę zmarszczkę. Pojawiała się na obliczu jego pracodawcy, gdy ten intensywnie się nad czymś zastanawiał. Teraz on siedział za tym biurkiem, a tamtego już nie było…

Wpatrując się w małego, dostrzegał ducha. Wiedział, że pokrewieństwo jest ewidentne, jeszcze zanim dziewięć laboratoriów niezależnie od siebie stwierdziło zgodność materiału genetycznego. Musiał być pewien tak bardzo, jak to możliwe. W myśl zapisów testamentu kontrolę nad firmą przejęła rada nadzorcza, on jednak miał zamknąć wszelkie osobiste sprawy zmarłego.

Uporał się z tym zadaniem w trzy miesiące od dnia pogrzebu. Właśnie domykał walizkę – wraz z Pierre’m zamierzali przeprowadzić się na słoneczne południe Hiszpanii – gdy zadzwonił telefon, który zmienił wszystko.

Podbródek, podbródek ma po niej, rozstrzygnął w myślach, dokładnie w momencie, gdy Olya znów utkwiła w nim swoje czarne oczy. Dotychczas wpatrywała się w migawki z głównego wydania serwisu informacyjnego. Prezydent Robin Goldfelds zainaugurował w Kongresie swoją drugą kadencję, wygłaszając tradycyjne orędzie o stanie państwa.

– Czy on cię wtajemniczył? – zapytał.

– Nie wiedziałam, co zamierza zrobić. Pomogłam mu opracować główne tezy planu i dokonać wyliczeń; razem zastanawialiśmy się także, jak kogokolwiek do tego przekonać. Nigdy nie wyjawił mi jednak, że zamierza wesprzeć w jakikolwiek sposób republikańskiego kandydata.

Olya założyła nogę na nogę, eksponując tym samym swoje świetnie zbudowane uda. Czarna garsonka była szykowna, ale miała w sobie coś wyzywającego; kilkunastocentymetrowe szpilki wkomponowywały się w ogólne wrażenie. Przez chwilę dumał nad tym, czy założyła rajstopy, czy pończochy. Nie potrafiąc rozstrzygnąć tego dylematu, znów skoncentrował się na jej twarzy. Włosy miała nieco dłuższe niż pamiętał, układała je też trochę inaczej. Jedno się nie zmieniło – była piękna. Z całą pewnością można było przy niej stracić głowę.

Nie znosił jej, nienawidził wręcz. Tym razem jednak instynktownie wyczuwał, że mówiła prawdę. Max przeprowadził ostatnią ze swoich intryg zupełnie samodzielnie i w tajemnicy przed wszystkimi. W podzięce zwycięski kongresmen z Nowego Jorku zaczął wdrażać plan Malyckiego. Autorstwo przypisał sobie Sekretarz Skarbu w administracji Goldfeldsa.

Wszędobylscy dziennikarze dość szybko dodali dwa do dwóch. Lata śledztwa nie dostarczyły jednak niezbitych dowodów wiążących niepełnosprawnego krezusa z obecnym lokatorem Białego Domu. Thomson nie mógł wyjść z podziwu, że będąc w tak żałosnym stanie, sięgnąwszy dna, Max zdołał skutecznie przeprowadzić tak ogromną ofensywę polityczną. W tej sprawie miał wiele wątpliwości, nie zamierzał się jednak dzielić nimi z Olyą.

Fakt pozostawał faktem – około osiemdziesięciu procent rozwiązań z pakietu zostało wdrożonych. Wskaźniki gospodarczego rozwoju rozbłysły zielonym blaskiem. Amerykańska gospodarka gwałtownie rosła w siłę. Specjaliści porównywali obecny boom z tym z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Max Malycki z całą pewnością chichotał triumfalnie, gdziekolwiek był.

Jednak zdaniem Gassa największy triumf, jaki odniósł jego przyjaciel, siedział właśnie w kucki przed gigantyczną wieżą z klocków, w skupieniu dokładając ostatni element na sam czubek. Thomson czuł, że Malycki pękałby z dumy na ten widok. Nigdy o tym nie rozmawiali. Przez lata zdążył jednak poznać tego skomplikowanego człowieka na tyle dobrze, że był tego absolutnie pewien.

Teraz blondyn skinął głową, sięgając do szuflady po pękatą żółtą teczkę. Postępowanie spadkowe w końcu znalazło swój pomyślny finał. Gass zżymał się niejednokrotnie na opieszałość prawników. Ci jednak argumentowali, że dopełnienie wszystkich formalnych procedur wymaga czasu.

Były asystent zaczął rekapitulować najważniejsze punkty testamentu.

– Zgodnie z wolą Maxa, jeśli doczeka się dziedzica, ten przejmie jego fortunę w dniu swych dwudziestych piątych urodzin. Max może się też posługiwać nazwiskiem ojca. Jednym z warunków jest ukończenie studiów oraz odbycie stażu w MIG, od najniższego stanowiska zaczynając. Ma doświadczyć pracy na wszystkich szczeblach. Jeśli dorosły Max stwierdzi, że chce robić w życiu coś innego, nie ma przeciwwskazań. Do jego dyspozycji są aktywa funduszu powierniczego na sumę dwóch i pół miliarda dolarów. – Przerwał na moment, by zaczerpnąć tchu. – Oboje mamy prawo zarządzać tymi pieniędzmi, co oznacza ni mniej ni więcej, że przez najbliższe dwadzieścia lat jesteśmy na siebie skazani.

– W wypadku zaistnienia konfliktów Maxa z prawem dziedziczona suma redukuje się do czterdziestu milionów. Ty wraz z zespołem prawników zdecydujesz w dniu dwudziestych piątych urodzin dziedzica, czy ma on kompetencje do rozporządzania pieniędzmi – dokończyła Olya.

Gass ponownie skinął głową.

– Podpisz u dołu każdej strony.

Olya umieściła pierwszy z wielu zamaszystych podpisów i zalały ją wspomnienia. Znów odbierała paczkę, wydobywając z jej wnętrza przepiękną suknię w kolorze łososiowym.
– Mnie też go brakuje – powiedziała cicho.

Przez długą chwilę zdawało się, że mężczyzna nie dosłyszał jej uwagi.

– Trzeba było wtedy zostać.

– Nie wiedziałam, wtedy jeszcze nie wiedziałam. Co ci mam powiedzieć? Że jestem popieprzona? Że stchórzyłam?

– Skrzywdziłaś go – stwierdził Gass tonem zimniejszym niż lód. – Był tak blisko normalności, a ty wszystko spieprzyłaś.

Trafił ją, widział to jak na dłoni. Nie wrzasnął na nią tylko przez wzgląd na obecność w pokoju Malyckiego Juniora. Dzieciak nie był absolutnie niczemu winien, jej natomiast nie zamierzał odpuścić.

– Nie ma dnia, żebym nie żałowała, że tak wyszło. Odchodząc, nie miałam pojęcia, że jestem w ciąży, nie miałam pojęcia o jego stanie. Nie byłam pewna swoich uczuć, bałam się tego… A teraz żałuję, tak cholernie żałuję. Gdybym mogła cofnąć to, co zrobiłam…

– Ale nie możesz – przerwał jej brutalnie. – Odchodząc, odebrałaś Maxowi wolę walki, nadzieję na cokolwiek. Mimo to radził sobie świetnie, walczył do końca…

Nie zamierzał dawać jej satysfakcji, ujawniając upadek Maxa – ta wiedza nikomu by się już nie przysłużyła. Jakaś część jego jaźni szeptała mu, że jest niesprawiedliwy. Natura relacji międzyludzkich była wszak bardziej skomplikowana. Ignorował ją. Blondynka zaczerpnęła duży haust powietrza.

– Ja go… – zaczęła.

– Kochałaś? – Gass roześmiał się sucho – A pieprz się, jest za późno. O wiele za późno.

Gdzieś z tyłu głowy zrodziły mu się pytania: czy ta historia mogła potoczyć się inaczej? Czy Max potrafiłby stworzyć normalny, trwały związek z drugim człowiekiem? Zagadki bez odpowiedzi. U boku Olyi Max miał szansę na ich rozwikłanie. Szansa ta przepadła bezpowrotnie. Nie było repliki, zagryzła tylko wargi. On ze swej strony udawał, że nie zwraca uwagi na wielką łzę toczącą się po policzku kobiety. Przemówił do końców swoich palców:

– Teraz Max Junior jest najważniejszy. Jest dziedzicem ogromnej fortuny. MIG nie jest tak potężne jak kiedyś, ale wciąż mamy wieloletnie umowy o współpracy z Chińczykami. On będzie w przyszłości rządził sporą częścią tego, co zbudował Max. Musi być gotów. Będę ci pomagał w wychowaniu go tak, jak czyniłem to dotychczas. Wiem, że on by tego sobie życzył – bym jak zawsze trzymał rękę na pulsie.

Jasnowłosa skinęła głową w niemal niedostrzegalny sposób. Mężczyzna podniósł się zza biurka i minął Olyę bez słowa.

– Jak tam wieża, mistrzu?

Pięciolatek pokraśniał z dumy, prezentując swe wspaniałe dzieło.

– Zdolniacha! Chodźmy do parku, co ty na to? Nauczę cię grać w kosza.

– Ja chcę lody! Wujek, kup mi lody! – Max zdawał się być mocno podekscytowany własnym pomysłem.

– Jasne, kupię ci lody, jeśli tylko uda ci się rzucić do kosza.

– Truskawkowe?

– Lepiej czekoladowe – odparł Gass, unosząc małego Maxa do góry i sadowiąc go sobie na barana. Chłopak był ciężki, ale niósł go z przyjemnością.

– Trzymaj się mocno – poprosił, stawiając jednocześnie zawadiacko kołnierz popielatej marynarki. Prawą ręką wymacał w kieszeni swojego iPada, włożył do uszu malutkie słuchawki. Chcąc zagłuszyć kroki podążającej w ślad za nim kobiety, wdusił „play”.

Nina Simone zapewniała swym seksownym głosem:

“It’s a new dawn

It’s a new day

It’s a new life

For me…

And I’m feeling good”*

* Fragment tekstu piosenki Nina Simone “Feeling Good”

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Bezdyskusyjnie wysoki poziom, ktoś ma lekkie pióro 🙂 Erotyka w najlepszym wydaniu.

@sex opowiadanie
Dziękuję bardzo! Niezwykle cenię sobie komplementy pod adresem erotyki, którą opisałem.:) Jeśli podoba Ci się "moje pióro" zachęcam do zapoznania się z pozostałymi tekstami mojego autorstwa.
Czytaj, komentuj, nie krępuj się. 🙂
Pozdrawiam,

Foxm

Foxm! Wbiło mnie w fotel.
Zamierzałam przeprowadzić analizę tekstu, ale zamiast tego powiem tylko, że rozegrałeś to rewelacyjnie. Wszystko jest spójne, a lepszej sceny z Theodorem nie mogłabym sobie wyobrazić. 10 gwiazdek oczywiście:D

Po 5 w każdym oku?
Wow, mocne!!!!

Witam Wszystkich!
Z ogromną przyjemnością przedstawiam moją drugą premierę w bieżącym miesiącu! W tym miejscu chciałbym podziękować Megasowi Alexandrosowi za jego niebagatelny wkład w czwartą już odsłonę tego cyklu. Jego błyskawiczna i fantastyczna praca korektorska wprawia mnie za każdym razem w zdumienie i zachwyt.
Długo mógłbym o tym pisać, jak ważnym elementem dla moich tekstów jest nasza współpraca, ale obawiam się, że wyczerpałbym miejsce przeznaczone na komentarz. Dziękuję. 🙂

@Miss
Bardzo się cieszę, że się podobało. Naprawdę Twoje komplementy wiele dla mnie znaczą. Sam fakt, że porzuciłaś zamiar analizy pod wpływem pierwszego wrażenia jest olbrzymią nagrodą za mój wysiłek. Czasem dwa zdania są lepsze niż analiza.:)

Osobna uwaga należy się Theodorowi. Kierowanie postacią, którą stworzyłaś w swoim znakomitym cyklu "Manhattan" było prawdziwą przyjemnością dla mnie jako Autora. Za zgodę na ten literacki eksperyment również Ci bardzo dziękuję. Theodor odegrał w rozdziale IV bardzo istotną rolę.

@ Karelu Lakoniczny komentarz, a sprawił, że jestem z siebie dumny jak rzadko kiedy:) Zmusić Cię do "wow" to sztuka szalenie trudna. 🙂 Nie będzie przypisów. W tym tekście poukrywane są odniesienia do znakomitych Twórców Najlepszej, jeśli ja podam na tacy odnośniki zabiorę im możliwość szukania.

Jeżeli jakiś nowy Czytelnik zacznie przeszukiwać zasoby NE pod wpływem "okruszków", które rozsypałem w rozdziale czwartym i wcześniejszych, to będzie oznaczać, że warto było trochę pogłówkować. 🙂

Pozdrawiam serdecznie – Foxm

Za podziękowania serdecznie dziękuję – to była czysta przyjemność 🙂

Seria "Max Malycki" dostarczyła mi wielu czytelniczych rozkoszy i żegnam ją z niemałym żalem. Ale rozumiem, że trzeba ruszyć w nowych kierunkach, ku nowym wyzwaniom! Cenię sobie u innych Autorów płodozmian, tym bardziej, że sam uprawiam literacką monokulturę.

Żałuję, że historia ta nie zakończyła się w sposób, w jaki pragnął tytułowy bohater, przynajmniej dla niego (bo dla świata owszem). Ale ponieważ sam rzadko piszę happy endy, nie mogę czynić z tego zarzutu. Max miał niewielką szansę na szczęście – zresztą, ludzie wybitni rzadko ją mają.

Gorąco zachęcam do zbierania owych "okruszków", o których pisze Autor. Relacje między poszczególnymi seriami prowadzonymi przez Foxma (a także seriami innych Autorów NE!) istnieją i są czasem bardzo zaskakujące. Przy okazji można znaleźć w dorobku Autora niejedną perełkę – ja np. wciąż mam nadzieję na kontynuację "Wielkiej Gry", którą uważam, z racji zainteresowań historycznych – za najlepszy cykl naszego Lisiego Twórcy 😉

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Dziękuję Ci bardzo za miłe słowa Megasie! Ogromnie jestem zadowolony, że w jakiejś mierze wykonałem postawione sobie zadanie. 🙂 Myślę, że świat również odczuwa żal spowodowany końcem Maxa Malyckiego. Z pewnością żal odczuwają Czytelnicy Najlepszej, czemu wyraz dają w komentarzach.
Gdybym był Czytelnikiem z całą pewnością miałbym podobne odczucia.:) Jako Autor widzę całą sprawę jedna trochę inaczej. Kluczem jest pozostawienie po sobie odpowiednio silnego wrażenia.:)

"Okruszki" wiążące rozdział czwarty z moimi poprzednimi tekstami oraz twórczością moich znakomitych kolegów i koleżanek są rozsypane we wszystkich rozdziałach składających się na historię Maxa Malyckiego.:)

Jeśli chodzi o "Wielką Grę" tutaj Muzy nie są najwyraźniej po mojej stronie. Składanie konkretnych deklaracji mogłoby się skończyć rozczarowaniem. Jedno jest pewne: nie przestałem się interesować historią II wojny światowej.
Pozdrawiam,

Foxm

Autorze, Brak w przypisach linki do pierwszej części OH. Duży błąd!!! Proponuję tę lukę niezwłocznie wypełnić. 🙂

To żeś wymyślił!! Gratuluję.

Gratulację biorę za dobrą monetę. Niepokoi mnie natomiast liczba wykrzykników. Nijak nie potrafię rozstrzygnąć czy się podobało? Jednocześnie przyznaję się, tak, to ja wymyśliłem:) Nie ułatwiacie mi zadania trzema słowami komentarza. 🙂
Pozdrawiam, wielce ciekaw i pełen niepokoju,

Foxm

To było tak na szybko po lekturze. I dobrześ odgadł – podobało się. Nawet powiem więcej – to była chyba najlepsza z części Maxa. Emocjonalna, fabularnie trzymająca się żeby nie powiedzieć kupy, to ładniej "zamierzonego planu". I czy ja wiem czy taka smutna? Właśnie o taki happy end mogło mi chodzić podczas naszych wcześniejszych debat. Nie lubię kiedy jest za dużo lukru – przecież zjechałam Cię za ostatni eksperyment pt. IHV, a i tak wiele z krytyki zostawiłam wówczas dla siebie :D. A to – to jest po prostu akurat.

Wiadomo, że fajnie, jak wszyscy się kochają, wiadomo, że super, jak im w życiu idzie jak z płatka, ale weź to człowieku opisz!!! Tego się nie da opisać 🙂 A przynajmniej baaardzo trudno. Bohaterowie najlepszych znanych opowieści zazwyczaj brną przez te ciernie rzucane im pod nogi przez autorów, potykają się, dokonują złych wyborów, a my, czytelnicy łykamy to z zapartym tchem.

Twoje rozwiązanie fabularne odnośnie samego finału jest dobre. Mamy, żeby rzucić klasykiem, "New Hope" 😀 I tego się trzymajmy.
Jak coś jeszcze mi przyjdzie do głowy to dam znać 🙂
Pozdrawiam i gratuluję naprawdę świetnej opowieści. Zafundowałeś nam emocjonalno – erotyczno – polityczny rollercoaster, za który jestem, jako odbiorca, niezmiernie wdzięczna.

Rita

To teraz już wiem więcej i jestem zdecydowanie mądrzejszy! 🙂

Twoje pochwały zawsze sprawiają mi radość:D Twoja krytyka również jest cenna, nawet jeśli sporą jej część zachowujesz dla siebie 😀

Czy była to najlepsza część? Nie mam pojęcia. Z mojego punktu widzenia trudniej było to wszystko ze sobą powiązać niż zamknąć. Rozdział II na przykład dla mnie stanowił o wiele większe twórcze wyzwanie. Jeśli miałbym typować to właśnie do części drugiej wracam najchętniej.

Nie mam pojęcia o jaki happy end mogło Ci chodzić w czasie naszych dyskusji, ale jak pisałem powyżej, to wcale nie jest smutny rozdział. Max nie mógł się spełnić do końca, tak jakby tego sobie życzył. Nie z powodu swoich ograniczeń natury fizycznej, a bardziej psychicznej.

Zresztą Olya również nie jest wolna od podobnej przypadłości, choć pod względem fizycznym jak najbardziej wszystko z nią w porządku.

Czy jestem w stanie sobie wyobrazić klasyczne "żyli długo i szczęśliwie" w wypadku tej dwójki? Z całą pewnością tak. Uznałem jednak, że pełniejszy wydźwięk zyskam, stawiając na możliwie realistyczne ujęcie tematu.

W każdej części mojego opowiadania chodziło właśnie o ten wydźwięk emocjonalno- refleksyjny, że tak powiem. Sądząc po komentarzach, w jakimś stopniu mi się to powiodło.
Na koniec powtórzę się raz jeszcze. Max Malycki nigdy, by nie powstał, gdyby nie Twoja znakomita „Blondynka”. Przyjęcie tamtego teksu na naszych łamach sprawiło, że dziś to ja mogę odbierać gratulacje.

Dziękuję bardzo za dłuższy komentarz i również Cię serdecznie pozdrawiam,

Foxm

No właśnie w tej części dopatrzyłam się najwięcej z Tyriona, który mi służył za wzór przy pisaniu Blondynki. A Gass to chwilami istny Bronn.

A mnie tam smutno lubiłam Maxa… Szkoda, że zszedł z tego padołu. No, ale widać taki miał być jego koniec.
Jak dla mnie 51/2 *. ( Połowa odjęta za trupa, nie lubię jak mi ulubiony bohater umiera. Notabene do tej pory nie wybaczyłam Tołstojowi Bołkońskiego… 😉 )

Pozdrawiam
Lily

Taki spory spolier dla tych, co jeszcze nie czytali, ale dobra zdarzyło się 🙂

Ja też bardzo lubię Maxa. W dopracowanie każdego detalu jego osobowości, jaki tylko przyszedł mi na myśl, włożyłem naprawdę sporo pracy. Ogromną przyjemność sprawiało mi pisanie tych tekstów. Na horyzoncie jednak rysują się nowe wyzwania i na nich będę się teraz koncentrował.

Max jest sprawą zamkniętą i jako Autor mam poczucie dobrze wypełnionego zadania.
Najlepszy dowód, że Ci smutno.:) To od początku nie miała być "cukierkowa historia", chociaż dość długo utrzymywałem w takim przeświadczeniu Czytelnika. Dwójka moich głównych bohaterów, była po prostu zbyt skomplikowana, by mogło się im udać. Trzeba im oddać, że byli całkiem blisko.

Osobiście nie mam nic przeciwko takim szczęśliwym zakończeniom, jak na przykład w filmie "Nietykalni" Chciałem jednak pokazać, że ból, samotność i zwyczajne odrzucenie też się niestety zdarzają. Jak każdemu z nas zdrowych.

Myślę jednak, że ten rozdział ma w sobie więcej optymizmu niż mogłoby się wydawać. Rośnie nowe, pozbawione pewnych wad pokolenie. To jest moim zdaniem bardzo optymistyczny fragment tego tekstu. Skoro jednak Tołstoj nie doczekał się odkupienia, ja nawet o nie nie proszę:)

Mam za to nadzieję, że jeszcze nie raz zajrzysz do moich tekstów:)

Pozdrawiam,

Foxm

Ciekawy koniec dobrej historii. Max odchodzi z honorem, niepokonany. Pytanie, co dalej?

Absent absynt

Cieszę się, że nie zawiódł Cię koniec tej historii. Bardzo ważną rzeczą dla mnie był odbiór tego odcinka. Myślę, że Twoje podsumowanie zmierza jak najbardziej w odpowiednim kierunku. Co dalej? Na pewno nie wycofuję się z działalności w ramach bloga.

Udało mi się zamknąć pewną całość, tak jak to sobie planowałem. Nowe pomysły z całą pewnością są, jest jednak za wcześnie, by o nich rozmawiać.
Pozdrawiam,

Foxm

Sic transit gloria Mundi. Spoczywaj w pokoju, Maxie Malycki.

Jaskier

Otóż to, Jaskrze!
Max uległ, ale nie został zwyciężony 🙂
Pozdrawiam,
Foxm

Gloria victis!
Eileen

Amen.
Pozdrawiam,
Foxm

Odkładałam,odkładałam i w końcu zapomniałam,co miałam napisać.
Z doświadczenia wiem,że nie wolno tu tego autora nawet lekko skrytykować,bo zostanę zakrzyczana przez stado obrońców 😉
Ale z nieustającej sympatii…
Bardzo lubię Olyę,ale nie spodobało mi się ckliwo-romantyczne zakończenie tej historii.Przecież taki seksualny predator nie pozwoliłby sobie na niefrasobliwe podejście do antykoncepcji,skąd więc nagłe macierzyństwo?Jeśli celowo-to wybaczcie -kicz.
Cośtam jeszcze,acha-jeśli to już koniec,to proszę o przeniesienie do zakończonych cykli,bo parę tygodni temu łudziłam się,że może jeszcze nie.
Pozdrawiam świątecznie!

Dzięki za zwrócenie uwagi na fakt, że Max jest wciąż w "cyklach w toku". Myślę, że po przesunie się do "cyklów ukończonych" jakoś po świętach. Bo przecież jak najbardziej ukończony jest.

Pozdrawiam
M.A.

@Zu Krytykować należy, a nawet trzeba. Nie wydaje mi się, żebym był w jakiś szczególny sposób chroniony:)
Tak, ponad wszelką wątpliwość, jest to koniec tej historii. Miejsce w cyklach zakończonych pewnie kiedyś M.M otrzyma.

Pokusa, by pójść w sposób zdecydowany w kierunku pesymistycznego zakończenia była ogromna, Postanowiłem jednak wpleść w to wszystko nieco bajkowy element new hope – jak nazwała to Rita. Byłem zdecydowany zakończyć Maxa, ale popularność tych opowiadań sprawiła, że postanowiłem nieco rozproszyć mrok spowijający część ostatnią.

Ludzie, generalnie rzecz ujmując, uwielbiają dzieci, więc Junior stał się taką "kostką cukru" wrzuconą z pełną świadomością do tego tekstu. Czy ja wiem, czy to jest takie znowu cukierkowe zakończenie? Żadna z postaci nie żyje długo i szczęśliwie, bardziej skłaniałbym się ku opinii, że są mocno ze sobą skłócone.

"Seksualny predator" zdecydowanie mi się nie podoba. Co do kwestii antykoncepcji, to oczywiście masz rację, nie poświęciłem jej w ogóle należytej uwagi. Oczywisty błąd, którego już naprostować się nie da:) Możemy tylko przypuszczać, że coś w temacie nie zagrało tak jak powinno.

Z drugiej strony, to tylko i aż opowiadanie erotyczne. Gdyby do kwestii zabezpieczenia podchodzić w sposób realistyczny to… Nie mam wątpliwości, iż o wiele większy procent tekstów na Najlepszej kończyłby się ciążą. 🙂
Dziękuję za sposobność do dłuższego komentarza i pozdrawiam,
Foxm

Drogi Foxm.
Juz po raz kolejny wpisuje komentarz zeby po chwili go usunąć i tak w koło. Chce wyrazić emocje związane z czytaniem Maxa Malyckiego ale moje próżne starania nie wydają sie przynosić efektu. Jako czytelniczka opowiadań najlepszej erotyki jestem zupełnym Laikiem a Twoje opowiadanie jest moim pierwszym tu przeczytanym. Dzięki za Twoje znakomite pióro dzięki któremu zmieniłam zdanie na temat opowiadań erotycznych. Czytanie Ciebie to najwyższa klasa i przyjemność. Wyborne opisy erotyczne podparte znakomita fabuła spowodowały, ze nie mogąc oderwać sie od lektury czytałam bez opamiętania! Włożyłes w opowieść wiele pracy ale i kunsztu.
Pozostaje mi tylko niesmak: dlaczego max malycki nie miałby stac sie książka?

Z wielkim uznaniem
Twoja nowa fanka
Mery

@Mary
Takie komentarze jak Twój sprawiają, że czuję się niesamowicie podbudowany:) Dziękuję Ci serdecznie za tyle pochwał. Szczególnie dumny jestem z faktu,że mój tekst przekonał Cię do zmiany zdania o opowiadaniach erotycznych jako takich. Jeśli faktycznie Cię przekonałem oznacza to, iż warto było się pomęczyć.

Mam nadzieję, że zapoznałaś się również z pozostałymi częściami Maxa Malyckiego, a jeśli nie to wkrótce nadrobisz zaległości. Cieszę się, że styczność z moim tekstem była dla Ciebie tak przyjemna. Postaram się jeszcze nie raz dostarczyć Ci rozrywki.

Niestety w tym miejscu muszę Cię rozczarować, nie będzie książkowej wersji Maxa Malyckiego. Cykl czterech opowiadań całkowicie spełnił swoje zadanie, wszystkie wątki zostały zamknięte, oryginalna historia opowiedziana. Na książkę potrzebny jest jednak znacznie lepszy materiał. Być może któregoś dnia takowy znajdę, czas pokaże:)

Jak sama przyznałaś, jesteś nowa, jeśli idzie o nasz blog, nie mogę się zatem powstrzymać przed poleceniem Ci kilkorga spośród moich znakomitych kolegów. Choćby Megasa Alexandrosa i jego zawsze znakomitą, a miejscami genialną "Opowieść Helleńską" czy Miss Swiss i jej błyskotliwy cykl "Manhattan":)
Gwarantuję Ci, że będziesz się dobrze bawić, zwiedzając zakamarki naszego bloga.

Ze swej strony liczę, że jeszcze nie raz spotkamy się pod moimi tekstami.
Kłaniam się,

Foxm

Foxm,

Oczywiście z wielka namiętnością przeczytałam wszystkie części Maxa Malyckiego i dopiero pozwoliłam sobie na mój komentarz. Nie omieszkalam rowniez Cie polecić paru osobom:) Spodoba sie Za pewne równie jak mi. Ja z ciekawością zabrałam sie do kolejnego Twoego tekstu i przeniosłam sie w swiat Hitlerowskich Niemiec. Z przyjemnością sięgnie po teksty Twoich kolegów po piórze zgłębiając przy tym tajemnice tego niezwykłego bloga.
Dzięki za to, ze masz odwagę pisac.
Zafascynowana

Mery

I kolejny bardzo miły komentarz! Jej, jak ja jestem rozpieszczany dzisiejszego wieczoru. Polecisz mnie swoim znajomym? Super:) Nic mnie tak nie cieszy, jak perspektywa zainteresowania nowych czytelników swoim pisaniem. Wygląda na to, że czytasz moje teksty jeden po drugim, to się chwali. Nawet takim starociom, jak mój debiut przyda się od czasu do czasu porządne "odkurzanie".

Ah, niech będzie, zdradzę Ci małą tajemnicę. Na 16 maja jest przewidziana następna publikacja tekstu mojego autorstwa. Jeszcze nie mogę tego zagwarantować na 100%, ale wiele wskazuje na to, że wszystko potoczy się zgodnie z założeniami.

Nie wydaje mi się, by w pisaniu było coś szczególnie odważnego. Ja po prostu otwieram edytor tekstu i wklepuje literki.Literki układają się w zdania i dużo, dużo później powstaje tekst 🙂
Uśmiecham się, życząc miłego wieczoru wszystkim. Odpisywanie na podobne rzeczy to czysta przyjemność.
Foxm

Rozpieszczany tylko i wyłącznie za Twoja prace a wiec Ci sie należy. Mogłabym pisac wiele wiecej ale zdaje sie, ze nie wszystkie uwagi nadają sie do dzielenia na forum 🙂 Świetna informacja o nowym tekście! Mocno trzymam kciuki zeby juz 16 maja został opublikowany a do tej pory z pewnoscia zdołam odrobić lekcje z innych Twoich tekstów:)

Pozdrawiam
Mery

Mery,
skoro nie wszystkie uwagi nadają się do dzielenia nimi na publicznym forum, wystarczy napisać pod mój adres e-mail foxmnede@gmail.com . Adres obsługiwany całą dobęprzez siedem dni w tygodniu. Z ogromną ciekawością zapoznam się z ewentualnymi uwagami i postaram się jak najszybciej na nie odpowiedzieć. Gorąco Cię zachęcam do wypróbowania tej drogi 🙂
Pozdrawiam serdecznie,

Foxm

Bardzo przyjemnie było odświeżyć sobie ten cykl. Autor stworzył wyraziste, zapadające w pamięć postacie, choć osobiście żałuję, że jednak wypuszczał Olyę z łóżka 😉
Naiwność fabuły jakoś mi nie przeszkadzała, nawet błędy specjalnie nie raziły, choć takie opowiadanie zasługuje na porządną korektę. Jedynie epilog bym pominęła. Ale wiem, wiem… czytelnicy lubią happy endy 😉

Czasem rozpraszają mnie drobiazgi (jak choćby komunikacja radiowa u Batavii ;)) przez które zastanawiam się czy wyobraźni brakuje mi czy autorowi. Na przykład zsuwanie spódnicy w dół w scenie lesbijskiej (to jakaś typowo męska przypadłość, zdarza się różnym autorom), aż zaczęłam się głowić jakie cyrki by się działy, gdyby dziewczę miało na sobie sukienkę 😀
Albo dosiadanie okrakiem faceta na wózku – bardziej naturalny wydaje się odwrócony jeździec, podłokietniki mogą poważnie utrudniać uprawianie seksu przodem do partnera, poza tym przydałoby się oparcie dla nóg, utrzymywanie ciężaru ciała na rękach podczas wykonywania ruchów góra-dół jest możliwe, ale jakże niewygodne…

Nie mogę się odczekać kolejnych tekstów Foxa… 🙂

Aniu!
Jakież to wykopaliska się odbyły? Zacznę od końca, z nowymi tekstami Foxa jest tego typu problem, że na pięć pomysłów, które w danym momencie wydają się absolutnie fantastyczne, na kartkę trafiają może dwa. Później następuje wielomiesięczny proces walki z własnymi słabościami, lenistwem, pokusami prywatnego życia. Zwieńczeniem tego procesu jest jakaś opowieść.
Mogę tylko publicznie przeprosić wszystkich tych, którzy lubią czytać moje bazgroły, że nowości tak nieregularnie pokazują się na portalu.

Za wszelkie błędy i niedociągnięcia zawsze odpowiedzialny jest autor tekstu. Korekta robiła w wypadku tego cyklu co mogła Współczuję ludziom mającym styczność z moim opowiadaniem na surowo. Korygowanie moich złych nawyków w warstwie, językowej i gramatycznej to orka na ugorze.

Co do naiwności fabuły. W zupełności się zgadzam, jedna z naszych koleżanek zwykła nazywać cykl swego autorstwa bajką. O ile mogę zdobyć się na luksus spojrzenia na powyższe bazgroły z dystansem, wydaje mi się, że to jest moja bajka. Nie chcę brnąć w interpretacje, jeśli tekst jest dobry, inteligentny czytelnik sam sobie wyłuska wartość pośród liter. W wypadku, kiedy autor spartolił robotę i opublikował chłam nie warto gimnastykować fantastycznego mięśnia tj. mózgu.

Na swoje konto zapisuję rozmaite nielogiczności i słabości fabularne. Nigdy nie poprawiam tego typu rzeczy po publikacji. Za kulisami jest czas, by stworzyć najlepszy tekst, na jaki w danym momencie mnie stać. Po premierze mogę tylko z ciekawością wyglądać komentarzy i ocen.

Jeżeli któregoś dnia uda mi się oddać w wasze ręce duży tekst, którego fabuła będzie wolna od zarzutu naiwności, to znak, iż jestem krok dalej na ścieżce do twórczej dojrzałości. Wspomniana dojrzałość odróżnia amatorów od zawodowców. Ja? Ja wciąż się uczę.
Kłaniam się, dziękując za zdmuchnięcie warstewki kurzu z Maxa Malyckiego. 🙂
Foxm

Foxm to prostsze niż Ci się wydaje!
Skończyły mi się teksty Ravenhearta, bieżących publikacji na NE jest za mało, a coś czytać trzeba… Moim zdaniem Max jest jednym z Twoich lepszych tekstów (nic nie ujmując „Łowcy jeleni”), jest w nim sporo życia, a bohaterowie w swoich dziwactwach są nader ludzcy. Nawet mimo znajomości mandaryńskiego 😉

Przyznam się, że aż zaczęłam przyglądać się konstrukcji wózków i mam nadzieję, że moje ciekawskie spojrzenia nikogo nie uraziły… Nie wiem na czym jeździ Twój bohater, bo podejrzewam, że joya sterowania nie ma między nogami, ale fakt że takie konstrukcje muszą być bardziej stabilne niż zwykłe krzesła i mieć niżej położony środek ciężkości, więc mimo że opisana pozycja nadal wydaje mi się karkołomna to poważnie zastanawiam się czy jednak nie jest możliwa.

Ravenhearcie, czy Ty to czytasz? Dama w potrzebie! Miłe to co piszesz. Gdybym miał szeregować swoje teksty pod względem satysfakcji z efektu końcowego ranking otworzyłby „Buntownik”. Cieszę się, że bohaterowie, których stworzyłem zdają się czytelnikowi autentyczni. Jest to nieomylny znak tego, że kilkadziesiąt godzin, jakie strawiłem na konsultowanie rozmaitych detali nie jest czasem straconym.

Co do pozycji… Wyznam szczerze, że wyłapałaś rzecz, której nie skonsultowałem do końca. Nowoczesne wózki jest w elektryczne, a coś czego używa miliarder jest z założenia w awangardzie technologii, są coraz mniejsze. Mam w swojej zawodnej pamięci, kilka świadectw różnych źródeł, że podobny numer na dobrze dobranym wózku manualnym da się wykonać. Jako prosty kronikarz, urzeczony faktem, że trafiłem na motyw, który można upchnąć w opowieści nie dopytałem o jakże ważny detal. Lukę zapełniłem swoją wyobraźnią. Nie wydaje mi się bym popełnił jakąś ogromną niezręczność. 🙂

Napisz komentarz