Opowieść helleńska: Demetriusz XXVIII (Megas Alexandros)  4.4/5 (101)

34 min. czytania

Adrien de Boucherville, „Naga leżąca na plecach”

Szóstego dnia po stłumieniu demokratycznej rewolty życie w Atenach zdawało się już toczyć dawnymi koleinami. Handel w Pireusie kwitł w najlepsze, na ulicach zrobiło się tłoczno i gwarno. Zgładzeni zostali pochowani, uprzątnięto albo rozkradziono porzuconą tu i ówdzie broń. Rozpoczęła się odbudowa spalonych podczas zamieszek domów.

Filozoficzna szkoła w podmiejskim Likejonie ponownie otwarła swe podwoje. Zostało to ogłoszone przez heroldów na agorze oraz pozostałych placach. Arystoteles i Teofrast wzywali uczniów do wznowienia nauki.

O tym, że sytuacja wciąż jest poważna, świadczyły jedynie zamknięte na głucho zachodnie bramy Miasta, a także wzmocnione straże, którymi obsadzono Mur Temistoklesa, szczególnie od strony Drogi Eleuzyjskiej. Choć kolegium strategów milczało na ten temat, nie sposób było ukryć, że podjęte środki ostrożności były nadzwyczajne.
Demokraci zostali wprawdzie pokonani w walnej bitwie między Atenami i Pireusem, lecz uniknęli rozbicia. Najbardziej fanatyczni z nich wycofali się do Eleuzis. Przewodził im sam Hiperejdes, Przyjaciel Ludu, zaprzysięgły wróg oligarchicznych rządów.

Kupcy – zarówno obywatele, jak i metojkowie – sarkali na zablokowanie ważnego traktu handlowego, wiodącego przez Megarydę na Peloponez, lecz mieli dość instynktu samozachowawczego, by czynić to po cichu. Szybko też dostosowali się do wymogów chwili. Zamiast wysyłać swe towary w wozach zaprzęgniętych w woły ładowali je na statki handlowe. Dzięki temu jeszcze szybciej niż przedtem docierały do portów Megary i Koryntu. Pogoda była wyśmienita, a ryzyko utraty dobytku w sztormie – minimalne. Wciąż zatem można się było bogacić. Cóż z tego, że posiadacze pękatych korabiów czynili to teraz szybciej, niż przedsiębiorcy najmujący pociągowe woły?

Wspomnienia dramatycznych, pełnych lęku i niepewności dni odchodziły powoli w przeszłość. Ateny usilnie starały się żyć tak, jakby wszystko było w najlepszym porządku, a kraj nie został rozdarty przez wojnę domową. Mimo to każdy podskórnie czuł, że czas niepokoju nie dobiegł jeszcze kresu. Na targach i w karczmach namiętnie dyskutowano o docierających zewsząd pogłoskach: o rozruchach we flocie stacjonującej na Samos, o bitwie, jaka rozegrała się niedawno w Azji Mniejszej, o przygotowaniach obronnych w zagrożonej dardańskim najazdem Macedonii.

Tymczasem władze rozpoczęły formowanie korpusu ekspedycyjnego. Domagał się tego Antypater, macedoński regent i ustanowiony przez króla Aleksandra namiestnik Hellady. Już wkrótce setki ateńskich młodzieńców miały wyruszyć na północ, by zmierzyć się z dzikimi Dardanami. Zdawało się, że ludzie nieświadomie wstrzymują oddech w oczekiwaniu na to, co jeszcze się wydarzy.

* * *

Demetriusz budził się powoli. Wciąż jeszcze miał pod powiekami wspomnienia poprzedniego wieczoru, spędzonego na miłosnych zapasach z Raisą. Kochali się długo i wytrwale, wzajemnie obsypując pocałunkami oraz pieszczotami. Iliryjka pokazała Falerończykowi dzikość, z której znani byli jej współplemieńcy. W namiętnym szale drapała jego ciało paznokciami, kąsała po wargach, więziła biodra młodzieńca w silnym uścisku ud. Odpłacał jej tą samą monetą – biorąc od tyłu, szarpał ją za włosy, gryzł po szyi, gwałtownie ugniatał piersi. Kiedy skończyli, a rozkosz rozlała się po ich ciałach, długo leżeli obok siebie, mokrzy od potu, dyszący z wyczerpania.

Potem nadeszła noc i otuliła ich upalną ciemnością. Zasnęli bez nakrycia – Raisa na boku, z ramieniem pod głową, on zaś tuż za jej plecami. Pomimo wszechobecnego gorąca, biodra młodzieńca stykały się z pupą dziewczyny, a wciąż mokry od nasienia członek wtulił się między jej pośladki.

Kiedy otworzył oczy, od wschodu słońca minęło już pewnie z pół klepsydry. Iliryjka wciąż była pogrążona we śnie, a sądząc po ciszy, jaka panowała w domu, Menander też jeszcze nie wstał. Delikatnie, by nie zbudzić kochanki, Demetriusz podniósł się z posłania i uklęknął nad miską z zimną wodą. Spryskał nią swoją twarz i tors, próbując się orzeźwić. Następnie opuścił pokój. W kuchni znalazł dzban z mocno rozwodnionym winem. Przechylił go i długo raczył się kwaśnawym, mdląco letnim napojem.

Nie zadając sobie trudu, by okryć swą nagość, wyszedł do ogrodu. Pod błękitnym niebem rozpoczął codzienne ćwiczenia gimnastyczne. Jeśli chciał, by jego ciało zachowało siłę, szybkość oraz zręczność, nie mógł tego zaniedbywać. Ojciec oczekiwał od niego, że weźmie udział w biegu podczas zbliżających się Igrzysk Pytyjskich. Demetriusz wciąż wahał się, czy spełnić jego życzenie. Nim jednak podejmie ostateczną decyzję, musi pozostać w jak najlepszej formie.

Ani się obejrzał, jak minęła cała klepsydra, a potem jeszcze pół następnej. Raisa wyszła przed dom, odziana w biały peplos niewolnicy. Chciała wezwać Falerończyka na śniadanie, lecz gdy zobaczyła go podczas ćwiczeń, zastygła w bezruchu. Patrzyła z fascynacją na grę mięśni pod smagłą, opaloną skórą młodzieńca. Zwrócony do niej plecami, nie od razu uświadomił sobie jej obecność. Dopiero gdy z wnętrza domu wychynął również Menander, zniecierpliwiony długim oczekiwaniem przy stole, Demetriusz zrozumiał, że nie jest w ogrodzie sam. Obrócił się z gracją tancerza i ujrzał niewolnicę oraz przyjaciela. Przyłapana na podglądaniu Iliryjka zarumieniła się, a poeta wybuchnął śmiechem. Niezbyt głośnym, by nie urazić wciąż gojącego się boku.

– Chodźcie do środka, zakochane gołąbeczki – rzekł, opanowawszy wesołość. – Trzeba się posilić. Kto wie, co przyniesie ten dzień.

Podczas śniadania Demetriusz zagadnął:

– Kiedy byłem wczoraj na agorze, herold ogłaszał właśnie ponowne otwarcie Likejonu. Myślę, że powinniśmy dziś się tam udać. Pokłonimy się naszym mistrzom, a ty, Menandrze, będziesz mógł podziękować Arystotelesowi za pomoc, którą ci okazał.

– Chciałeś powiedzieć: za to, że mnie pokroił – odparł poeta.

– Gdyby nie operacja, którą przeprowadził, kawałek ułamanego żebra przebiłby ci płuco – przypomniał mu przyjaciel. – Do dzisiaj plułbyś na czerwono. O ile w ogóle byłbyś w stanie spluwać.

– Masz rację. Pójdę do Likejonu i podziękuję, ale jutro. Dziś mam pilniejszą sprawę.

Uniesione brwi Falerończyka wyrażały pytanie, które nie padło z jego ust. Menander starał się ich nie zauważać, lecz na jego policzki wystąpił rumieniec. W końcu nie wytrzymał:

– Chciałem odwiedzić Fojbiane. Zapytać, jak się czuje. No i donieść, że odpłaciliśmy za jej krzywdę Eubulosowi z Soli.

Raisa sięgała właśnie po kawałek chleba. Na dźwięk imienia hetery cofnęła rękę jak oparzona. Następnie spojrzała na Demetriusza. Choć na różowych ustach Iliryjki błądził uśmiech, błękitne oczy były nadzwyczaj chłodne. Wyrażały jedną krótką myśl: „Nie waż się mu towarzyszyć”! Młodzieniec udał, że tego nie widzi, lecz odpowiedział tak, by jej nie rozdrażniać:

– W takim razie sam odwiedzę Arystotelesa i Teofrasta. Wieczorem opowiem ci, jaki był temat dzisiejszego wykładu.

Spojrzenie Raisy złagodniało, a Menander przestał się rumienić, gdy uświadomił sobie, że przyjaciel nie ma zamiaru z niego kpić.

– Jeśli chcesz, pozdrowię Fojbiane także od ciebie – zaoferował.

– Nie trzeba – odparł prędko Falerończyk, nie chcąc zepsuć dobrego wrażenia, jakie zrobił na Iliryjce. – Nawet wolałbym, byś tego nie czynił.

– Jak sobie życzysz.

Przez pewien czas posilali się, nie rozmawiając. W pewnej chwili Demetriusz uśmiechnął się przebiegle, po czym szturchnął Menandra w zdrowy bok.

– Jeśli naprawdę chcesz zrobić na niej wrażenie, możesz pochwalić się nie tylko zgładzeniem Eubulosa z Soli. Tej samej nocy poniósł śmierć Narkissos. On również był pośród jej gwałcicieli, nieprawdaż?

– Tak… ale przecież to nie my go…

– I cóż z tego? Fojbiane nie będzie o tym wiedziała. Na Zgromadzeniu Ludowym Hiperejdes mówił, że zabójcy jego oblubieńca nie zostali ujęci. Możesz się pod nich podszyć.

 – To byłoby przecież kłamstwo! – Poeta najwyraźniej próbował być pryncypialny.

– Jak sobie chcesz. – Falerończyk wzruszył ramionami. – Ale myślę, że Fojbiane będzie ci dwa razy bardziej wdzięczna za zgładzenie dwóch krzywdzicieli, niż tylko jednego.

Ten argument przeważył. Menander zapalił się do pomysłu.

– Gdzie zginął Narkissos? Ona może dopytywać się o szczegóły…

– Jest aż tak krwiożercza? A zresztą, ma do tego prawo po tym, co uczynili jej ci niegodziwcy. A zatem… słyszałem, że jego zwłoki znaleziono na cmentarzu nieopodal Kerameikos. Ponoć miał głowę rozbitą kamieniem.

– Kerameikos… kamień… zapamiętam. Czy mam przemilczeć twój udział w zemście?

Przez moment Demetriusz zastanawiał się nad tą kwestią. Raisa znów mierzyła go surowym wzrokiem. Tym razem jednak postanowił to zignorować.

 – Nie, musisz zachować wiarygodność całej historii. Fojbiane nie uwierzy, że w pojedynkę zaszlachtowałeś obydwu. Powiedzmy, że ci pomagałem. Ale to ty zadałeś śmiertelne ciosy. To powinno spodobać się twej krwiożerczej heterze.

– Bez wątpienia – odparł poeta, po czym położył dłoń na ramieniu Falerończyka. – Jesteś prawdziwym druhem. Dziękuję.

– Podziękujesz mi, jak będzie za co.

– Co masz na myśli? – zdziwił się Menander. Falerończyk puścił do niego oko i odpowiedział:

– Już ty dobrze wiesz, co mam na myśli. W zamian za streszczenie dzisiejszego wykładu ja również spodziewam się ciekawej relacji.

* * *

Tawerna „Pierwsza Przystań” znajdowała się na samym nabrzeżu, nieopodal agory Pireusu. Zgodnie z nazwą tu właśnie stołowali się marynarze, którzy dopiero co zeszli na ląd z handlowych statków oraz wojennych trirem zawijających do portu. Lokalizacja była doskonała, w związku z czym w sali głównej zawsze panował tłok i harmider. Przy długich stołach siedziały wygłodniałe i spragnione wilki morskie, gromkimi głosami żądające jadła i napojów. Między stołami krążyli niewolnicy obojga płci, czym prędzej donosząc dzbany wina oraz tace z potrawami. Żeglarze nie trzymali rąk przy sobie: bezwstydnie obmacywali usługujących im chłopców i dziewczęta, wpychali im dłonie pod krótkie tuniki, rozdawali siarczyste klapsy. Przy okazji zapoznawali się w ten sposób z ofertą burdelu działającego na zapleczu gospody. Wszyscy niewolni zatrudnieni w „Pierwszej Przystani” dzielili bowiem swój czas między kelnerowanie i nierząd. Zwykle jedno stanowiło wstęp do drugiego.

Klienci, którzy przedkładali przyjemności łoża nad rozkosze stołu, nie czekali nawet na zamówione dania. Od razu chwytali wybranego młodzieńca lub dziewkę za nadgarstek i ciągnęli za sobą na tył budynku. Tam za uczciwą cenę mogli wynająć niewielką komnatę z w miarę czystym (przynajmniej na początku dnia) siennikiem. Większość pokoików była stale wynajęta, zazwyczaj na czas nie dłuższy niż pół klepsydry. Portowe „romanse” trwały krótko, lecz były bardzo intensywne i namiętne.

W najodleglejszym od wejścia, najmroczniejszym rogu głównej sali ustawiono pojedynczy kwadratowy stół. O dziwo, nie było przy nim wcale tłoczno ani głośno. Zasiadało tu jedynie dwóch mężów. Odziani byli pospolicie, w zgrzebne wełniane chitony, niezbyt praktyczne w panującym upale. Na pierwszy rzut oka można by ich uznać za przedstawicieli ateńskiego plebsu. Lecz aura, jaką wokół siebie roztaczali, sprawiała, że żaden wilk morski nie próbował się do nich dosiąść.

Polemarcha Lizander, dowódca straży przybocznej Dionizjusza z Faleronu, popijał cierpkie korkyryjskie wino, w którym gustowali bywalcy „Pierwszej Przystani”. Przed nim, na blacie stołu, leżał rozwinięty papirus o brzegach przyciśniętych amforą wina oraz rękojeścią sztyletu. Enomotarcha Sostenes, jego agent do specjalnych poruczeń, pochylał się nad uchem Spartanina i cichym głosem składał mu raport.

– List ten znaleźliśmy przy kapitanie „Chyżoskrzydłego”, statku handlowego, który przypłynął do Aten z Eginy. Wpadł w nasze ręce przez przypadek. Kapitan od dawna trudnił się kontrabandą i zbijał fortunę na unikaniu ceł. Dotychczas wszystko uchodziło mu na sucho, bo opłacał się Otyłemu Myronowi. Czasy Myrona dobiegły jednak końca. Mogliśmy wiec dokonać aresztowania. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy przy zatrzymanym odkryliśmy to…

Lizander raz jeszcze przebiegł spojrzeniem po równych, nakreślonych wprawną ręką słowach. Domyślał się, że list został napisany mniej więcej przed tygodniem. Córka Demostenesa, Korinna, będąca wówczas zakładniczką na Eginie, informowała ojca, że zamierza uciec z wyspy. Pomóc jej w tym mieli: pierwsza kapłanka Artemidy, Ismena oraz nie kto inny jak Aratos z Hierapytny. Spartaninowi wciąż trudno było uwierzyć w zdradę swego niedawnego dowódcy. Cóż go do tego skłoniło? Złoto? Niewieście wdzięki? Jedno i drugie mogło skusić gorącokrwistego Kreteńczyka. Polemarcha podejrzewał jednak, że odegrały tu rolę także inne czynniki. Trucizna, która niemal odebrała Aratosowi życie, z całą pewnością go odmieniła. Kiedy podniósł się z łoża po kilkutygodniowej chorobie, nie był już tym samym człowiekiem, co dawniej.

Chyba nigdy go nie rozumiałem, pomyślał Lizander. On sam miał silne poczucie lojalności. Wprawdzie nie wobec swego aktualnego mocodawcy, Dionizjusza z Faleronu, lecz wobec innej, nieporównanie ważniejszej idei. Była ona święta i wieczna, kierowała każdym jego krokiem, decyzją oraz czynem. Nie zdradziłby jej dla nikogo. Nie było na świecie dość złota, by sprawić, by zszedł z raz wytyczonej drogi. Dlatego też wybór Aratosa z Hierapytny budził w nim głęboki smutek. Szanował Kreteńczyka i uważał go za lepszego męża. Nie lubił też rewidować raz wyrobionego zdania na czyjś temat.

A zresztą… jakie to ma w tej chwili znaczenie? Spartanin odsunął amforę i sztylet, a następnie zwinął papirus. Przez krótką chwilę jakby ważył go w dłoni.

– Ten list rzuca nowe, bardzo niekorzystne światło na Aratosa z Hierapytny. Wiemy jednak, że on nie żyje. Nie potrzeba nam zatem dowodów jego winy. – Mówiąc to, zacisnął palce, gniotąc pismo.

– Wiemy tyle, ile powiedziała nam ta eginecka dziwka – zaprotestował Sostenes. – A przecież ona również brała udział w spisku.

Lizander zmierzył go badawczym spojrzeniem.

– Podejrzewasz ją o kłamstwo? Sam przecież stałeś nad jego grobem.

– Nad grobem, który mi wskazała. Nie rozkopywałem ziemi, by przekonać się, czy naprawdę pochowano tam Aratosa. To mógł być każdy. Trupów nigdy nie brakuje. A gdy spali się je na popiół, trudno potem odróżnić jeden od drugiego.

– Więc uważasz, że on wciąż może kroczyć wśród żywych? – Spartanin myślał nad tym przez dłuższą chwilę. Próbował ocenić ewentualne zagrożenie. Korinna była przetrzymywana wraz z ojcem w Atenach, w otoczeniu silnych straży. Czy Kreteńczyk zaryzykowałby próbę uwolnienia jej z niewoli? Polemarcha przypomniał sobie ich wspólne treningi. Choć Aratos przeżył próbę otrucia, nigdy nie odzyskał swej dawnej chyżości i siły. Postarzał się o co najmniej dekadę. Włosy całkiem mu posiwiały, upodobniając go do starca.

– Pozwól, bym znów udał się na Eginę – odparł Sostenes. – Jeśli Aratos żyje i ukrywa się w świętym okręgu, odnajdę go. Upewnię się, że tym razem umrze naprawdę. On i ta zdradziecka suka.

Lacedemończyk długo przypatrywał się mężczyźnie, który bez śladu nerwowości wytrzymywał jego wzrok. Jeszcze niedawno Sostenes był tylko jednym z oficerów w gwardii przybocznej Dionizjusza z Faleronu. Po prawdzie otaczał go szczególny, podszyty lękiem respekt, bo w czasie wojny macedońsko-spartańskiej i zaraz po niej należał do oddziału niesławnego Alkajosa z Ajgaj. W oczach Lizandra odznaczył się jednak dopiero podczas bitwy o Ateny, kładąc trupem pół tuzina demokratów. Wkrótce polemarcha docenił nie tylko jego siłę, ale i spryt. Dlatego coraz częściej powierzał mu delikatne i wymagające dyskrecji misje.

Teraz ujrzał w nim nowy rys: skłonność do zaciekłości i okrucieństwa. Coś, co z pewnością przypadło do gustu Rzeźnikowi Elidy.

– Egina może poczekać – oznajmił, dołożywszy starań, by na jego obliczu nie ujawnił się niesmak, który w tej chwili odczuwał. – Mam dla ciebie pilniejsze zadania.

Sostenes nie panował nad swym obliczem równie dobrze jak Lizander. Widać było, że odmowa wzbudziła w nim irytację. Miał jednak dość rozsądku, by nie sprzeczać się z polemarchą. Zdusił więc w sobie gniew i wycedził przez zaciśnięte zęby:

– Zrobię, co każesz.

– W takim razie wstań od stołu.

Mężczyzna zawahał się na krótki moment. Jego oczy zwęziły się podejrzliwie. Zaraz jednak rozsądek zwyciężył. Podniósł się i stanął nad Lacedemończykiem.

– Oczekuję tu kogoś – oznajmił Lizander. – Widzę, że mój gość właśnie przybył. Stoi w wejściu i rozgląda się po sali. Bądź łaskaw przyprowadzić go tutaj. A potem bacz, by nikt nam nie przeszkadzał.

Po chwili Sostenes wrócił z nowoprzybyłym. Spartanin wskazał tamtemu wolne miejsce za stołem. Musiał przyznać, że ów człowiek dołożył starań, by pojawić się tu incognito. Miał na sobie krótką tunikę robotnika portowego, obciął też włosy i skrócił bujną brodę. Nic wszakże nie mogło zamaskować paskudnej blizny szpecącej jego oblicze, biegnącej od prawej skroni aż po lewy policzek. Z tego powodu przeszedł przez salę główną zgarbiony, z nisko pochyloną głową. Dopiero gdy umościł się wygodnie na krześle, zwrócony plecami do tłumu marynarzy, ukazał Lizandrowi swą okaleczoną twarz.

– Witam, wasza ekscelencjo – rzekł Lacedemończyk.

– Witaj, polemarcho – odparł Meleager, macedoński ambasador w Atenach.

* * *

Rydwan Heliosa wzbił się wysoko ponad Delfy, zalewając miasto falami nieznośnego upału. O tej porze dnia ruch na ulicach praktycznie zamarł, a pielgrzymi oraz kupcy pochowali się w cienistym wnętrzu budynków. Święty okręg również zdawał się wyludniony. Czasem tylko jakiś kapłan dostojnie przeszedł jasną aleją, albo też świątynna niewolnica przemknęła, zdążając ze swymi sprawunkami. Podmuch wiatru, zbyt lekki, by przynieść ulgę w panującej spiekocie, poruszał liśćmi drzew.

Z ogrodu Apolla rozciągał się olśniewający widok na fokijską dolinę. Alkajos nie poświęcał mu jednak odrobiny uwagi. Siedział oparty plecami o pień wysokiego cyprysa. Jego jedyne oko było zamknięte, pusty oczodół przykrywała czarna opaska. Popijał letnie wino ze skórzanego bukłaka, którego ani na chwilę nie wypuszczał z dłoni. Pomimo wczesnej godziny był to już drugi bukłak tego dnia. Macedończyk zamierzał osuszyć jeszcze co najmniej dwa, zanim nadejdzie wieczór, a Helios pójdzie się wreszcie pierdolić.

Alkajos nie znosił Delf. Było to miejsce jego niedawnej porażki. Place, ulice, mury miasta, sam święty okręg – wszystko przypominało mu o klęsce, jaką poniósł. Tu właśnie Spartanin Gylippos zdziesiątkował jego najwaleczniejszych siepaczy. Tutaj był przez kilka miesięcy więziony, dopóki nie zgodził się pracować dla Kritiasa oraz groźnej królowej rezydującej w Passaronie. Tu wreszcie stracił piękną, złotowłosą brankę, której sam nadał imię – Chryseis. Nie, Delfy stanowczo nie były miejscem dla niego. O wiele bardziej wolał Korynt, w szczególności zaś upodobał sobie Ateny. A jednak to właśnie tu rzucił go los.

Zaraz po powrocie do apollińskiego sanktuarium Kritias pogrążył się w ponurej rozpuście. Już pierwszego dnia porwał, zgwałcił, a następnie udusił nowicjuszkę z nieodległej świątyni Hery. Nawet nie próbował ukrywać tego przed Macedończykiem. Wręcz przeciwnie, pysznił się swoim czynem, jakby zwycięstwo nad młódką przynosiło mu szczególną chlubę. Skandalu udało się uniknąć tylko dlatego, że przełożona Herajonu obawiała się konfliktu z najpotężniejszym człowiekiem w Delfach. Nazajutrz los nowicjuszki podzieliła porne przysłana z wykwintnego domu rozkoszy. Tym razem w celu wyciszenia sprawy trzeba było wysłać zarządcy burdelu ciężki worek srebra. Zwłoki obydwu dziewcząt spoczęły w ziemi ogrodu Apollina. Alkajos nadzorował pracę dwóch niewolników zatrudnionych do wykopania grobów. Następnie zabił ich i zepchnął ciała w świeże doły.

Pomimo owych środków ostrożności, trudno było oczekiwać, że postępki Delfijczyka uda się długo zachować w tajemnicy. Alkajos, którego zwano Rzeźnikiem Elidy, bynajmniej nie oburzał się na jego nową pasję. Znał wielu mężów, którym zabijanie sprawiało rozkosz nieporównywalną z niczym innym. Z podobnych zwyrodnialców składał się niegdyś jego oddział. A jednak postępowanie kapłana drażniło Macedończyka. Widział bowiem, że hołdowanie nowoodkrytym, morderczym instynktom rozprasza uwagę Kritiasa i odciąga jego myśli od spraw najważniejszych.

Choć od przybycia do Delf minęło już kilka dni, wciąż nie posłał gońców do Passaronu, by powiadomić o wydarzeniach w Atenach. Żaden jego wysłannik nie pomknął też na północ. Tryfon z Ambrakii przygotowywał inwazję na Macedonię, nie wiedząc, że u boku wojsk Antypatra staną kontyngenty z południa Hellady. Cały misterny plan królowej Olimpias walił się w gruzy, a przełożony delfickiego sanktuarium nurzał się w krwawych przyjemnościach zamiast ratować, co jeszcze było do ocalenia.

W zasadzie Alkajosowi było głęboko obojętne, kto zwycięży w walce o panowanie nad Grecją: ponury regent Macedonii czy szalona królowa. Ponieważ jednak ta druga wypłacała mu sutą pensję, był skłonny bronić jej interesów. Odsunął od ust pusty już bukłak i z irytacją cisnął go na trawę. Pojął, że tego dnia nie może się upić tak, jak wczoraj i przedwczoraj. Potrzebował klarowności umysłu. Ktoś musi przemówić do rozsądku temu pięknemu idiocie. Trzeba odzyskać inicjatywę utraconą na rzecz popleczników Antypatra. Ateny były zaledwie jednym odcinkiem frontu. Porażka tam nie musiała oznaczać generalnej przegranej.

Pojadę na północ, zdecydował. Do Macedonii, a potem jeszcze dalej: na ziemie Dardanów. Znajdę Tryfona i ostrzegę przed tym, z czym przyjdzie mu się mierzyć. To zbyt ważna misja, by wykonał ją któryś ze zniewieściałych sług Kritiasa.

Był jeszcze jeden powód, dla którego Alkajos chciał wyruszyć w podróż. Wyjeżdżając przed niemal rokiem z macedońskiej stolicy, zostawił tam ciężarną żonę. Od tego czasu nie udało mu się zawitać do Pelli. Wysłał dwa listy (jeszcze nim stracił oko w kampanii na Peloponezie) – do zarządcy swego domu i do ojca małżonki, zamożnego kupca z Olintu. Nigdy wszakże nie przebywał w jednym miejscu dość długo, by doczekać się odpowiedzi. Nie znał zatem nawet płci swego potomka. Wprawdzie przed wyjazdem oznajmił Arystei, że oczekuje od niej syna, lecz mogła przecież okazać mu nieposłuszeństwo.

Podniósł się z ziemi, otrzepał ze źdźbeł suchej trawy oraz cyprysowych igieł, po czym ruszył na poszukiwania kapłana. Wypite w upale wino zdziałało swoje. Alkajos lekko się zataczał. Zajrzał do świątyni, lecz akurat nie odprawiano tam modłów. Napotkany nowicjusz również nie wiedział, gdzie znaleźć przełożonego sanktuarium. W końcu Macedończyk dostrzegł strażników pilnujących wejścia do łaźni. Było to dziwne. Zazwyczaj pełnili oni wartę przy bramie świętego okręgu. Najwyraźniej ktoś kazał im bronić dostępu do tego konkretnego gmachu.

Strażnicy wyprężyli się na jego widok i zasalutowali. Choć nie miał nad nimi żadnej formalnej władzy, widywali go u boku Kritiasa i uważali za jego prawą rękę. Gdy jednak skierował się ku wrotom łaźni, skrzyżowali mu włócznie przed twarzą.

– Czcigodny Kritias kazał sobie nie przeszkadzać – oznajmił jeden z nich, młodzieniec o rysach delikatnych jak u dziewczyny. Jego głos drżał lekko. Alkajos zmierzył go surowym spojrzeniem jedynego oka. W przeciwieństwie do zakutego w pancerz strażnika miał na sobie tylko lnianą tunikę. Nie był też uzbrojony. A jednak spojrzenie wystarczyło. Efeb przełknął głośno ślinę, a potem odsunął włócznię. Jego towarzysz uczynił tak samo.

Macedończyk zaśmiał się ochryple i przeszedł między nimi. W łaźni panował półmrok i przyjemny chłód. Powietrze przesycone było wilgocią. Przeszedł przez dwie pierwsze komnaty z wbudowanymi w podłogę baliami. Były puste. Dopiero w trzeciej odnalazł tego, którego szukał.

Dziewka miała skrępowane za plecami dłonie, a także nogi w kostkach. W usta wepchnięto jej jakąś szmatę, służącą pewnie do wycierania podłogi z kałuż. Była naga, zaś jej ciało pokrywały liczne sińce oraz zadrapania. Trudno było ocenić, czy została już zgwałcona, czy też oprawca odsunął tę przyjemność na później. Leżała na brzegu balii, a jej rozbiegane oczy wypełniała groza. Kritias tymczasem, piękny niczym sam Apollo, pławił się nieopodal w parującej wodzie. Miał opuszczone powieki. Wydawał się w pełni odprężony. A może nawet pogrążył się we śnie.

– Pobudka, klecho – warknął Alkajos.

Kapłan otworzył oczy i popatrzył na niego z irytacją.

– Zabroniłem tu kogokolwiek wpuszczać.

– Myślisz, że twoi chłoptasie mieliby czelność mnie powstrzymać? I że byliby w stanie to zrobić?

– Po to właśnie mają włócznie.

– Doprawdy? A ja myślałem, że służą im do zabawy i wciskają je sobie wzajemnie w tyłki.

Delfijczyk wywrócił oczyma.

– Niewykluczone, że tak właśnie czynią. Mogę wiedzieć, czemu zakłócasz mi odpoczynek?

– Kim jest ta mała kurewka? – Alkajos odpowiedział pytaniem na pytanie. – Kolejna nowicjuszka z Herajonu?

 – Niewolnica. Stanowi własność sanktuarium. – Kritias wydął pogardliwie wargi. – Nikt nie będzie za nią tęsknił. Ani zadawał niewygodnych pytań.

– Widzę, że powoli wraca ci rozsądek. Jeśli już musisz robić to, co robisz, czyń to po cichu.

– Przyszedłeś mnie pouczać?

– Przyszedłem oznajmić, że opuszczam Delfy.

– Nie wydałem takiego rozkazu.

– Sram na twoje rozkazy, klecho, zwłaszcza na te, których nie wydałeś. Tryfon z Ambrakii musi usłyszeć o tym, co stało się w Atenach. Wyruszam jeszcze dziś.

 Piękny mężczyzna westchnął teatralnie, a potem uniósł się z balii. Ociekając wodą, usiadł na brzegu, tuż obok skrępowanej dziewczyny. Przesunął dłonią po jej nagim boku, uchwycił za pośladek. Zadrżała. Szmata stłumiła paniczny krzyk.

– Minie miesiąc, nim odnajdziesz Tryfona na ziemiach Dardanów – rzekł spokojnym tonem Kritias. – Drugie tyle, zanim wrócisz do Delf. Mogę wcześniej potrzebować twoich usług.

– Co zatem proponujesz?

– Królowa Olimpias ma swoich szpiegów w Pelli. Udasz się tam i przekażesz im wiadomość. Oni prześlą ją dalej swoimi kanałami. Ty zaś powrócisz tutaj. Będę miał dla ciebie nowe zadania. Powinno to zająć dwa tygodnie, może trochę dłużej.

– Kim są owi szpiedzy?

Po krótkim namyśle Delfijczyk wyrecytował:

– Mnester, kupiec zbożowy. Cylon, właściciel tawerny „Gościnny dom”. Teognis, kapłan Zeusa. Oraz Nikoleta, hetera. Możesz się zgłosić do każdej z tych osób. Choć podejrzewam, że najprzyjemniej będzie odwiedzić Nikoletę.

Alkajos skinął głową.

– Zapamiętam.

– W takim razie cię nie zatrzymuję. – Kapłan pogładził palcami jasne włosy skrępowanej. – Jak widzisz, mam tu pewne obowiązki.

Macedończyk ostatni raz spojrzał na dziewczynę. Jej oczy były teraz utkwione w nim. Widział w nich nieme błaganie. Młódka naprawdę liczyła, że ją uratuje! Na tę myśl poczuł trudną do opanowania wesołość.

– Miłej zabawy – rzekł, odwracając się na pięcie.

Opuścił komnatę, a następnie budynek łaźni. Z wilgotnego mroku wyszedł w suchą, rozpaloną jasność. Raz jeszcze popatrzył na Delfy, których mury zdawały się lśnić od słonecznych promieni. Zostawiam za sobą to przeklęte miejsce, pomyślał. Jeśli bogowie będą łaskawi, moja noga nigdy tu już nie postanie.

Nie wiedział wówczas, że jego życzeniu stanie się zadość. Bynajmniej jednak nie za sprawą łaskawości bogów.

* * *

Zostawił za sobą dom poety i właśnie miał się skierować na wschód, w stronę Bramy Diocharesa, gdy dopadł doń jakiś niewysoki chłopiec. Miał podkrążone i czerwone od płaczu oczy. Był rozczochrany, zaś jego włosy zdawały się szare od pokrywającego je popiołu. Oburącz, z całych sił schwycił przedramię Demetriusza.

– Tu jesteś, synu Dionizjusza z Faleronu! – krzyknął, próbując ciągnąć go za sobą. – Nie puszczę cię, póki na własne oczy nie zobaczysz, co uczynił twój ojciec!

W pierwszej chwili Falerończyk chciał odpędzić natręta kopniakiem. Coś go jednak powstrzymało. Przyjrzał się chłopcu uważnie. I nagle go rozpoznał.

– Jesteś bratem Korojbosa! – zawołał, szczerze zdumiony. Usłyszawszy imię swego brata, dzieciak całkiem się rozkleił. Zaczął szlochać, nie zwalniając jednak uścisku.

– Idź za mną! – powiedział przez łzy. – Po prostu idź za mną.

– Dobrze – odpowiedział Demetriusz, wyzwoliwszy w końcu przedramię. – Pójdę. Nie musisz mnie ciągnąć.

Pełen najgorszych przeczuć pozwolił się zaprowadzić do domu Korojbosa. Już z daleka widział, że drzwi wejściowe były przystrojone kirem. We wnętrzu unosiła się intensywna woń kadzideł. Chłopak zaprowadził Falerończyka do tej samej ciasnej izby, w której poprzednio rozmawiał z okaleczonym biegaczem.

Korojbos siedział na wysoko ułożonych poduszkach. Miał opuszczoną głowę i zamknięte oczy. Twarz, ściągniętą dotąd bolesnym grymasem, wypełniał teraz śmiertelny spokój. Pogruchotane nogi przykryte były kocem, obecnie przesiąkniętym krwią. Ta zaś spłynęła z rozciętych w nadgarstkach żył. Demetriusz poczuł, że coś ściska mu gardło. Nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.

– Dziś rano poprosił mnie o sztylet – przemówił matowym głosem chłopiec. – Wiedziałem, co chce zrobić, ale i tak spełniłem jego prośbę. Nie miał sił, by dłużej żyć. Nie potrafił pogodzić się ze swym kalectwem. I z tym, że sprawca jego cierpień w najlepsze rządzi Atenami.

– Mój ojciec.

– Twój ojciec. Niech jego imię będzie przeklęte.

Bardziej poczuł, niż usłyszał za sobą ruch. Wciąż jednak wpatrywał się w martwego biegacza. Czegoś mu tutaj brakowało. Poszukał spojrzeniem oręża, który posłużył Korojbosowi do odebrania sobie życia. Nie znalazł go nigdzie na łóżku. Dopiero wtedy spostrzegł, że stojący tuż za nim dzieciak zamilkł i tylko oddychał głośno przez zatkany nos. Powoli, starając się nie czynić żadnych nagłych ruchów, odwrócił się ku niemu.

Chłopiec dzierżył w obu dłoniach sztylet. Na ostrzu wciąż jeszcze widniały plamy zakrzepniętej krwi. Było wycelowane w serce Falerończyka.

– Chcesz mnie zabić? – spytał cicho. Nie bał się. Był świadom, że w każdej chwili może rozbroić to roztrzęsione dziecko. Ale nie chciał czynić tego siłą. – To nie przywróci życia twemu bratu. Poza tym myślę, że on wcale nie chciał mojej śmierci.

– Co ty możesz o nim wiedzieć?!

– Wiem, że był honorowy. I pełen godności. Szanowałem go za to. I szczerze opłakiwałem los, jaki go spotkał.

– Co nie przeszkadza ci w zajęciu jego miejsca! Korojbos marzył o triumfach na Igrzyskach! Chciał pobiec w Delfach i przynieść chwałę Atenom! Lecz teraz tobie przypadnie ten zaszczyt. Może i nie kazałeś go okaleczyć. Ale to właśnie ty na tym skorzystasz.

– Mylisz się. Nie pobiegnę na Igrzyskach Pytyjskich – odparł Demetriusz i w tej samej chwili zrozumiał, że tak właśnie się stanie. Tu, nad zwłokami Korojbosa, podjął ostateczną i nieodwołalną decyzję. – Sprzeciwię się ojcu. Za nic w świecie nie chciałbym otrzymać wieńca, który należał się twojemu bratu.

– Naprawdę to uczynisz?

– Jeśli kłamię, niech cień Korojbosa nigdy nie da mi spokoju. W Tartarze jest ponoć miejsce przeznaczone dla krzywoprzysięzców. Wierz mi, nie pragnę tam trafić.

Ostrze odsunęło się od jego piersi. Chłopiec stał przez moment w milczeniu, przygryzając dolną wargę. Wyglądał, jakby bił się z myślami. W końcu odwrócił sztylet i podał go Demetriuszowi rękojeścią do przodu.

– Mówiłeś prawdę – stwierdził. – Mój brat nie życzył ci śmierci. Co więcej, chciał, byś otrzymał broń, którą on sam odebrał sobie życie. Niech przypomina ci o nim… i o waszej ostatniej rozmowie.

Falerończyk przyjął sztylet i obrócił go w dłoniach. Przypomniał sobie słowa Korojbosa: „Przed dwoma wiekami bohaterowie Harmodios i Aristogejton ocalili nasze Miasto, mordując tyrana Hipparcha. Pamięć o ich poświęceniu dla dobra ogółu będzie żyć wiecznie. Dziś taka sama odpowiedzialność spoczywa na tobie. Tylko ty możesz odsunąć groźbę nowej, znacznie straszliwszej tyranii”. Uniósł głowę.

– Nie zabiję mojego ojca. Powiedziałem to Korojbosowi, powtórzę i tobie. Żaden dar ani pamięć o żadnym człowieku nie zdoła mnie do tego skłonić.

Chłopiec patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

– To jest już w rękach bogów – oznajmił natchnionym tonem. – Zanim krew wypłynęła z jego ciała, mój brat wieszczył. Czasem nieśmiertelni zsyłają człowiekowi taki dar, zwłaszcza gdy sam odchodzi z tego świata. Sztylet, który trzymasz w dłoni, odbierze życie Dionizjuszowi z Faleronu. Któż może wiedzieć, czyja dłoń chwyci za rękojeść.

Słuchając owych słów, Demetriusz poczuł, jak jego ciało przeszywa dreszcz. Nagle wydało mu się, że w komnacie jest zimno jak w zamkniętej na głucho krypcie. Wsunął sztylet za pas.

– Muszę stąd wyjść – powiedział drżącym głosem.

Dzieciak odsunął się, by nie blokować mu drzwi.

– Bywaj, synu Dionizjusza. Pamiętaj o moim bracie.

Nie pamiętał drogi do drzwi wyjściowych. Czym prędzej zostawił za sobą dom Korojbosa i zagłębił się w labirynt wąskich uliczek. Nie uszedł nawet stu kroków, gdy wstrząsnęły nim torsje. Zataczając się, dotarł do ślepego zaułka, który skrył go przed spojrzeniami przechodniów. Wsparł się ramieniem o mur najbliższego budynku, pochylił głowę i zaczął wymiotować.

* * *

Dom Fojbiane ucierpiał podczas niedawnych zamieszek, jak zresztą wiele innych okazałych rezydencji. Posągi Afrodyty i Artemidy, zdobiące kiedyś nisze po obu stronach drzwi, rozbito albo ukradziono – w każdym razie nie ostał się po nich nawet ślad. Fasada gmachu była osmolona, a same podwoje wyglądały, jakby ktoś próbował podłożyć pod nie ogień. Najwyraźniej jednak rozzuchwalona tłuszcza nie zdołała wedrzeć się do środka. Menander w duchu dziękował za to bogom. Jego dawna kochanka i tak straciła już zbyt wiele.

Chwycił za kołatkę i uderzył nią kilkakroć. W przeciwieństwie do poprzedniego razu, kiedy tutaj przyszedł, dziś nie musiał czekać długo. Drzwi uchyliły się i stanęła w nich młodziutka Doris. Niewolnica odziana była w peplos z przedniego, barwionego na błękit jedwabiu, zaś jej skronie zdobił wieniec z kwiatów.

– Bądź pozdrowiony, czcigodny Menandrze – powitała go z szerokim uśmiechem. – Moją panią ucieszy twa wizyta. Od wielu już dni wyczekiwała, kiedy znów ją odwiedzisz.

– Przekaż jej zatem, że zwłoka nie nastąpiła z mojej winy – odparł nieco zaskoczony poeta, wchodząc do przedpokoju. Doris wyglądała, jakby na chwilę opuściła huczny sympozjon. Jej suknia była dość mocno wydekoltowana, co u pozbawionej jeszcze kobiecych kształtów dwunastolatki wyglądało dość dziwacznie. We włosach miała kolorowe wstążki; najwyraźniej używała również orientalnych perfum Fojbiane. – Mszcząc krzywdę twej pani, odniosłem ranę, którą musiałem wpierw wyleczyć.

– Mam nadzieję, że teraz czujesz się już dobrze – popatrzyła nań z troską. Ale prędko, nie czekając wcale na odpowiedź, dodała: – Powtórzę jej twe słowa.

Czy ona jest pijana, zapytał w duchu Menander.

Jak wiele razy przedtem, służka zaprowadziła go na piętro willi. Dziś został zaproszony do sypialni hetery. Ku jego zdziwieniu komnata była pusta. Obejrzał się na Doris, ta zaś oznajmiła:

– Moja pani niedawno wstała. Zażywa właśnie kąpieli. Przyjdzie do ciebie, gdy tylko będzie gotowa. Czy napijesz się wina, czcigodny Menandrze?

Mając w pamięci wyśmienity trunek, który zwykła serwować hetera, skwapliwie wyraził zgodę.

Zasiadł przy niskim stoliku, na którym stał już dzban z winem. Gdy niewolnica napełniała mu kielich, Menander pogrążył się we wspomnieniach. Tu właśnie po raz pierwszy spotkał się z Fojbiane. W tej samej komnacie, przy tym samym stole. Owego wieczoru towarzyszył mu również jego najlepszy przyjaciel, Demetriusz. Poeta bał się bowiem samotnie przyjść do hetery. Dziś bawiła go jego ówczesna niewinność. Kiedy to mogło być? Zimą… ledwie kilka miesięcy temu. Tyle się wydarzyło od pamiętnej nocy, podczas której stał się mężczyzną. Wydawać by się mogło, że minęły całe lata.

Doris opuściła alkowę, Menander zaś skosztował wina. I zaraz skrzywił się z niesmakiem. To już nie był ten sam wyborny gatunek, który pijał w domu Fojbiane. A może po prostu idealizował przeszłość? Ta myśl wprawiła go w niepokój. Co jeszcze mógł zapamiętać wspanialszym, niż było w istocie? Może hetera nie była wcale tak piękną niewiastą? Cóż za głupoty przychodzą mi do głowy, skarcił się w duchu. Po prostu wino jest parszywe, a ja dorabiam do tego jakieś durne dywagacje o zawodności pamięci.

Nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo w tej właśnie chwili do sypialni wkroczyła Fojbiane. Włosy wciąż jeszcze miała wilgotne po kąpieli, kasztanowe pukle sklejały się ze sobą, spływając na szyję i ramiona Szmaragdowookiej. Suknię z białego jedwabiu można by od biedy uznać za skromną, gdyby nie fakt, że hetera wciągnęła ją na mokre ciało. Cienka tkanina stała się niemal całkiem przezroczysta, ukazując krągłe piersi, brzuch oraz łono noszącej ją kobiety. Poeta zaniemówił. Ten, który znany był z talentu do układania pięknych strof, nie był w stanie wykrztusić ani słowa.

 – Mój obrońco i mścicielu! – zawołała Fojbiane, nieco zbyt głośno, zważywszy na fakt, że byli sami w niezbyt rozległej komnacie. Ruszyła w jego stronę, rozkładając ramiona w powitalnym geście. – Długo kazałeś mi czekać. Lecz nie obrażam się, bo wreszcie przybyłeś! Zresztą, sam wiesz najlepiej, że nie potrafię się na ciebie gniewać.

Ledwo zdążył podnieść się od stołu, a ona już objęła go i ucałowała. Gorąco i bardzo namiętnie. Nim ich usta się złączyły, wyczuł w jej oddechu wino. Piła podczas kąpieli? Doris mówiła, że Szmaragdowooka niedawno wstała z łóżka. Jeśli tak, musiała zacząć pić zaraz po przebudzeniu.

– Fojbiane… przynoszę ci wieści – próbował mówić między pocałunkami.

– Wiem… wszystko wiem – odpowiadała, raz po raz dociskając swe usta do jego własnych. Dłonie hetery spłynęły w dół, na biodra Menandra. Jedna z nich po chwili dotarła do krocza poety.

Cofnął się o krok, szczerze zdumiony. Gdzież podziała się ta złamana, roztrzęsiona kobieta, którą oglądał podczas ich poprzedniego spotkania? Wtedy miotała się między wybuchem szlochu i atakiem furii. Nie miał nic przeciwko zmianie tego nastroju… jednak zbyt nagła transformacja wydawała mu się nieprawdopodobna. Nie minęły jeszcze dwa tygodnie od brutalnego zbiorowego gwałtu, który jej zadano. Podobne rany nie goją się tak prędko… A zresztą, co ja mogę o tym wiedzieć, pomyślał Menander. Nigdy nie skrzywdzono mnie w tak okrutny sposób. Musiała znaleźć sposób, by sobie z tym poradzić.

Tymczasem Fojbiane zarzuciła mu ręce na ramiona. A potem przywarła do niego całą sobą. Bujne piersi wtuliły się w jego tors. Menander poczuł, że jego męskość zaczyna prędko twardnieć.

– Doszły mnie słuchy – szepnęła, a on znowu poczuł kwaśną woń alkoholu – o Eubulosie z Soli i pięknym Narkissosie. Muszę ci przyznać, sprytnie ich załatwiłeś! Każdego innym narzędziem, by nikt nie domyślił się jednej ręki, która odebrała im życie! Natomiast nikt nie mówi ani słowa o Kritiasie. Milczą o nim ulice i agora. Musiałeś dobrze ukryć jego zwłoki, mój ukochany. Zdradź mi proszę, co z nimi zrobiłeś? Cisnąłeś na dno studni? Zawlokłeś do opuszczonego domu? Spaliłeś na popiół?

Przy każdym wypowiedzianym zdaniu napierała nań całym ciałem. Podbrzusze hetery raz po raz dociskało się do krocza poety. Jego erekcja z pewnością nie uszła jej uwadze.

Nadmiar bodźców utrudniał Menandrowi sformułowanie odpowiedzi. Przychodząc tu był gotów przypisać sobie zabójstwo Narkissosa… ale Fojbiane spodziewała się po nim jeszcze więcej! Czy powinien zaprzeczyć jej słowom? Przyznać się, że w nigdy w życiu nie spotkał Kritiasa? Czy jeśli to zrobi, ona zaprzestanie swych bardzo przyjemnych starań? Męskość poety stała już na baczność, wypychając przód tuniki. Ach, jakże pragnął Szmaragdowookiej, jakże tęsknił za jej biegłością w łóżkowych igraszkach… A przecież łoże znajdowało się tuż obok, za jego plecami. Zdawał sobie sprawę, że z każdym krokiem hetera popycha go w stronę posłania. Rozkosz była na wyciągnięcie ręki… musiał jedynie umiejętnie skłamać. To przecież tak niewiele… ledwie kilka słów… a on wszak był mistrzem słowa.

Jak zgładziłem Kritiasa, myślał gorączkowo. Co zrobiłem z ciałem?

– Może strąciłeś go ze szczytu Akropolu, by zgnił w którejś z tamtejszych przepaści? – podpowiadała dalej Fojbiane, co chwila urywając, by pocałować go w usta. Jedną ręką objęła mu szyję, drugą sięgała w dół, co bardzo mu odpowiadało. – Albo wrzuciłeś ciało do morza w Pireusie, na żer rybom i krabom?

Strącenie w przepaść, żer… To dobre! Prędko przemyślał całą sprawę, szukając logicznych luk w historii, którą chciał jej opowiedzieć. Analiza nie była jednak łatwa, gdy zręczne palce Fojbiane zaczęły masować mu członek. Na razie przez materiał tuniki, lecz przeczuwał, że wkrótce się to zmieni.

– Nocą wciągnąłem zwłoki na Mur Temistoklesa – wydyszał, czując, że zaraz oszaleje z pożądania. – Zaraz po przejściu patrolu… Potem cisnąłem je na drugą stronę. Dociera tam sporo zwierząt znad brzegów Kefisosu… Czasem nawet wilki… Przylatują też sępy.

Liczył, że hetera nie będzie dociekać, w jaki sposób wniósł ciało dorosłego mężczyzny na wysokie na kilkadziesiąt stóp umocnienie. Ona jednak nie przejmowała się takimi szczegółami. Wizja zwłok Kritiasa rozwleczonych przez dzikie bestie działała na nią jak potężny afrodyzjak.

– Na nic więcej nie zasłużył, ten fałszywy kapłan! – zawołała w euforii. – Niech jego dusza po wieczne czasy błąka się nad brzegiem Styksu!

– Nie mówmy już o nim. – Menander chciał ściągnąć na siebie uwagę Fojbiane. Uniósł rękę i pogładził dłonią policzek hetery. – On już nie żyje, a my owszem…

– Masz rację. Należy ci się nagroda za to, co uczyniłeś. Przekonasz się, najdroższy, że nie bywam niewdzięczna.

Przypomniał sobie ich rozmowę po premierze „Dziewczyny z Leukady”. Sposób, w jaki Szmaragdowooka zerwała z nim znajomość, długo był niczym cierń wbity w jego serce. Dziś jednak uznał, że nie należy rozdrapywać starych ran. Dlatego uśmiechnął się tylko i rzekł:

– Nigdy cię o to nie podejrzewałem, słodka Fojbiane.

* * *

Sługa przyniósł im niewyszukane, lecz smakowicie pachnące potrawy – smażoną rybę w ziołach oraz świeżo upieczony chleb. Do tego postawił na stole pełny dzban korkyrejskiego wina, a także kubek dla nowoprzybyłego. Potem czym prędzej się oddalił, odprowadzony groźnym spojrzeniem Sostenesa.

Lizander napełnił kubek Meleagra, a następnie swój. Uniósł go w górę i zaproponował toast:

– Za owocną współpracę!

Wypili. Spartanin powściągliwie, przełknął zaledwie kilka kropel. Macedoński ambasador nie zwykł ograniczać swoich apetytów. Duszkiem opróżnił naczynie i zamaszystym ruchem odstawił je na blat stołu.

– Dość tych uprzejmości – oznajmił, a następnie otarł usta wierzchem dłoni. – Przejdźmy do rzeczy. Twój człowiek – w tym momencie wskazał ruchem głowy na Sostenesa – przyszedł trzy dni temu do ambasady, by przekazać mi, że dysponujesz wiedzą, która może zainteresować regenta Antypatra. Zasugerował też, że jesteś w posiadaniu nie tylko samych informacji, lecz także ich źródła. Czy zechcesz rozwinąć owe domniemanie?

 Polemarcha skinął głową.

– Z mojej gościnności korzysta jeden z najważniejszych agentów królowej Olimpias. A dokładniej: agentka.

Macedończyk uniósł brwi.

– Chcesz powiedzieć, że masz w swoich rękach Filonę?

– Znaną także jako Dorkas albo Diantha. Co więcej, przekonałem ją, by podzieliła się ze mną wszystkim, co wie.

– Jak udało ci się tego dokonać? – W głosie Meleagra zabrzmiało niedowierzanie.

– Naturalnie, Filona wie, że jej życie oraz bezpieczeństwo zależy od skłonności do współpracy. Ale to nie wszystko. W czasie demokratycznej rewolty w Atenach została zdradzona przez niedawnych sojuszników. Alkajos i Kritias skrzywdzili ją i zostawili na pastwę nieprzyjaciół. Pragnie odpłacić im pięknym za nadobne.

Ambasador pochylił się ku Spartaninowi.

– Jeśli zrobili sobie wroga z kogoś takiego jak Filona, są większymi głupcami, niż się spodziewałem. Domyślam się, że wie sporo?

– Sam to oceń. Na początek wsypała siatki szpiegów królowej Olimpias w Koryncie oraz w Pelli. – Lizander wyjął spod tuniki wielokrotnie złożony kawałek papirusu. Umieścił go na stole i przykrył dłonią. – Z pomocą tej listy Antypater wyłapie wszystkich zdrajców na swoim terenie. O ile oczywiście będziesz zainteresowany.

Minęła dłuższa chwila, nim Meleager odpowiedział.

– Ciekawi mnie jedno. Dlaczego dowiaduję się o tym od ciebie, a nie od twego pana?

– Dlatego, że Dionizjusz z Faleronu nic o tym nie wie – odparł polemarcha. – Jest moim pracodawcą, ale nie panem. Pozostaję wierny innemu… ośrodkowi.

Ambasador milczał długo, skupiając się na jedzeniu. Zdawało się, że ten człowiek nie robi niczego bez namysłu. Poza zaspokajaniem głodu i pragnienia.

– Powiedz mi, jaki to ośrodek – rzekł wreszcie. Lizander miał nadzieję, że padnie to pytanie.

– Jestem synem swej ojczyzny – oznajmił. – W niedawnej przeszłości Sparta walczyła z twoim krajem, Meleagrze. Wśród eforów panowało bowiem przekonanie, że dalsze istnienie Lacedemonu wymaga obalenia macedońskiej hegemonii. Obydwaj wiemy, jak się to skończyło. Król Agis legł na polu klęski wraz z setkami Spartiatów.

– Byłem pod Megalopolis.

– A zatem należy się cieszyć, że nie skrzyżowaliśmy tam oręża. Dziś bowiem nie prowadzilibyśmy tej rozmowy.

– Mów dalej.

– Przegrana bitwa nie doprowadziła do upadku antymacedońskiego stronnictwa w Sparcie. Wciąż sprawuje ono rządy i snuje sieć intryg przeciw waszej dominacji w Helladzie. To właśnie owe stronnictwo spiskowało z królową Olimpias i wysłało oddziały na pomoc ateńskim demokratom. Ale obok niego istnieje też promacedońska opozycja. Kilku eforów uważa, że jedyną szansą na przetrwanie naszego państwa jest możliwie bliski alians z Antypatrem. Są gotowi zaryzykować wiele dla ustanowienia takiego sojuszu. Tak jak i ja.

Upłynęło kilka chwil, nim Meleager przetrawił to, co właśnie usłyszał. W tym czasie Lizander przesunął w jego stronę złożony papirus i odsunął rękę. Ambasador ujął dokument w dłoń, rozwinął go i przemknął spojrzeniem po liście imion. Dopiero wtedy na powrót utkwił wzrok w swoim rozmówcy.

– Przyznam, że zaskoczyły mnie twoje słowa, Spartaninie. Jest to wszakże zaskoczenie z gatunku tych miłych. Liczę, że już wkrótce będziemy mogli znowu porozmawiać.

– I ja mam na to nadzieję.

Podnieśli się od stołu i podali sobie prawice.

– Wyciśnij tę małą – rzekł na odchodnym Meleager. – Wyciśnij ją jak soczystą pomarańczę. Musimy wiedzieć wszystko o zamiarach naszych nieprzyjaciół.

– Możesz być pewien, że tak właśnie uczynię – odparł Lizander. – Jej soki popłyną obfitym strumieniem.

Ambasador uraczył go wyjątkowo obleśnym uśmiechem.

– To już sprawa między wami. Jeśli o mnie chodzi, życzę sobie kolejnych papirusów. I list kolejnych imion. Bywaj, polemarcho.

– Bywaj, wasza ekscelencjo.

* * *

Zanim pchnęła go na łoże, wpierw pomogła mu pozbyć się tuniki. Zauważyła bandaż, który opasywał mu żebra, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. Pchnięcie było dość mocne. Upadł nagimi plecami na wciąż jeszcze ciepłą pościel. Fojbiane na chwilę zniknęła mu sprzed oczu – uklękła, by rozwiązać i zdjąć jego sandały. Menander zamknął oczy i bezwładnie poddawał się jej zabiegom. Od ich rozstania ani razu nie był z niewiastą. I choć bardzo pragnął wziąć Szmaragdowooką w ramiona, był przecież w stanie wytrzymać jeszcze parę chwil.

– Widzę, że się stęskniłeś, mój ukochany.

Uniósł powieki i spojrzał na pochyloną nad nim heterę. Ona tymczasem patrzyła łakomie na wzwiedzioną męskość poety. Wciąż miała na sobie tę niemal całkiem prześwitującą suknię, która doprowadzała go do szaleństwa. Jęknął z podniecenia, gdy jej palce objęły członek. Poruszyła dłonią, obciągając go dość mocno, lecz nie na tyle, by zadać ból.

Menander był zachwycony rozwojem sytuacji. Mimo porannych żartów Demetriusza, nie spodziewał się, że będzie tego dnia kochał się ze Szmaragdowooką. Sądził, że krzywda, którą jej zadano, jest jeszcze zbyt świeża, by miała ochotę na miłosne igraszki. Nie docenił zdolności regeneracyjnych hetery. Albo też zbawiennej mocy wina, które, spożyte w odpowiednich ilościach, przynosiło zapomnienie. Przynajmniej na krótki czas.

Fojbiane masowała dłonią męskość poety, sprawiając, że cały drżał z żądzy. Oblizała swoje pełne wargi, których tym razem nie pokrywała czerwona szminka. Hetera w ogóle nie miała makijażu, a przynajmniej tak się zdawało Menandrowi, niezbyt zaznajomionemu z niewieścimi sztuczkami. Jej naturalność bardzo przypadła mu do gustu. Pozbywszy się fałszywego upiększenia, pozwoliła wybrzmieć swojej prawdziwej, wciąż jeszcze dziewczęcej urodzie. Chciałbym ją częściej oglądać właśnie taką, pomyślał. A potem jego spojrzenie padło na jej biust. Pełne piersi napierały na wilgotny jedwab. Różowe sutki uwidaczniały się wyraźnie, zarówno jeśli chodzi o kształt, jak i kolor.

Nie dane mu było długo podziwiać tego widoku, hetera bowiem pochyliła się nad jego podbrzuszem. Już po chwili poczuł, jak ciepłe i wilgotne wargi składają pocałunek na czubku penisa, a potem, zsuwając się powoli, obejmują całą główkę. Głośno wciągnął powietrze w płuca. Za tym również tęsknił podczas długich dni rozłąki. Zaprawdę, Fojbiane o słodkim uśmiechu potrafiła swymi ustami czynić rzeczy, które nie śniły się filozofom. Nie zaprzestając masowania trzonu zaciśniętymi wokół niego palcami, na przemian ssała i lizała żołądź, zataczała na niej kręgi językiem, a także mocno nawilżała. Po męskości poety spływały obfite strużki śliny.

Jego oddech stawał się coraz szybszy i bardziej urywany. Sięgnął ręką w dół, wsunął palce w mokre włosy kochanki. Jednocześnie pchnął lekko biodrami, głębiej wsuwając penisa w jej usta. Przyjęła go bez sprzeciwu, a dłoń przesunęła na jego jądra. Pieściła je z delikatnością i wyczuciem, podczas gdy wargi podążały w górę i w dół, w górę i w dół, docierając do połowy trzonu. Menander odchodził wprost od zmysłów. Miał wrażenie, że zaraz osiągnie szczyt, a jednak jakimś cudem wciąż to nie następowało. Szmaragdowooka nie pozwalała mu zbyt prędko dojść. Kontrolowała tempo oraz intensywność jego doznań, dawała mu dokładnie tyle, ile mógł przyjąć. Drugą ręką gładziła jego brzuch oraz klatkę piersiową. Szczypała sutek opuszkami palców. Bolesna niemal rozkosz łączyła się z rozkosznym bólem.

I nagle wszystko się urwało. Fojbiane podniosła się znad podbrzusza poety i spojrzała na niego z góry. Rękoma chwyciła swe ciężkie od wilgoci włosy, rozrzuciła je po ramionach i plecach. Następnie dała Menandrowi znak, by położył się na środku posłania. Uczynił to posłusznie, w nadziei, że hetera będzie kontynuować pieszczoty, którymi jeszcze przed chwilą go raczyła. Ona wszakże miała inny pomysł. Podciągnęła długą suknię w górę, ponad kolana, a potem do połowy ud. Uklękła w szerokim rozkroku ponad biodrami młodzieńca i ujęła w dłoń jego nabrzmiałą męskość. A potem zaczęła się na nią powoli osuwać. Kiedy żołądź wślizgnęła się między jej dolne wargi, z ust hetery dobyło się pełne ulgi westchnienie.

Menander przymknął oczy. Jego penis coraz głębiej zanurzał się w pochwie hetery. Osuwając się wciąż niżej i niżej, wykonywała powolne okrężne ruchy biodrami. Co pewien czas jej mięśnie otulały męskość poety, przez co na krótką chwilę stawała się jeszcze ciaśniejsza. Młodzieniec dyszał z pożądania, znowu wbijając wzrok w kołyszące się ponad nim piersi Szmaragdowookiej. Tym razem nie musiał poprzestawać na patrzeniu. Uniósł ramiona, ujął dłońmi bujne półkule. Masował je przez cienki jedwab, zaciskał na nich palce. Sycił się ich kształtem, jędrnością, tym, jak twarde i nabrzmiałe były brodawki. Pozwalając mu na to, Fojbiane wsparła dłonie na jego torsie.

Poruszała się teraz w przód i w tył, raz po raz nabijając się na twardy członek. Komnatę wypełniły jęki obojga kochanków. Menander wciąż bawił się biustem hetery, lecz jej odzienie coraz bardziej mu przeszkadzało. Pragnął dotykać jej skóry, oglądać niczym nieosłoniętą nagość. W końcu wypowiedział życzenie. Fojbiane zaczęła jeszcze wyżej podciągać szatę. Biały jedwab odsłonił wpierw krągłe biodra, następnie płaski brzuch. Kiedy wynurzyły się spod niego jasne piersi, całe obsypane piegami, poeta westchnął w niewysłowionym zachwycie. Kobieta ściągnęła suknię przez głowę i odrzuciła ją za siebie. Wypięła dumnie swe obfite półkule, ujęła własne brodawki między palce. Szczypała je i ugniatała między paznokciami, aż zarumieniły się i nabiegły krwią.

– Czy nagroda przypadła ci go gustu, Menandrze? – wydyszała, patrząc na niego z góry.

­– Bardzo – odpowiedział drżącym głosem. Nie była to może nazbyt elokwentna riposta, lecz nie potrafił zdobyć się na nic więcej. Coraz bardziej niecierpliwy, zaczął poruszać szybciej biodrami. Penetracja stała się mocniejsza i bardziej gwałtowna. Fojbiane czuła, że to już nie potrwa długo. Nawet jej kunszt i biegłość w sztuce Afrodyty nie mogły powstrzymać tego w nieskończoność.

– Chciałbyś zakończyć między nimi? – spytała, ujmując swe piersi od dołu i unosząc je, jednocześnie dociskając mocno ku sobie.

Skwapliwie skinął głową. O niczym innym nie marzył.

– Nie wypada mi odmówić mojemu obrońcy… mścicielowi – zamruczała, nabijając się nań z większą siłą. – Jestem na twoje rozkazy… dziś i we wszystkie przyszłe noce.

Bardzo zachęcająca perspektywa, pomyślał. Tymczasem Fojbiane już się podnosiła. Nabrzmiały podnieceniem członek wysunął się z gościnnego wnętrza. Był cały mokry od miłosnych soków. Menander dźwignął się z posłania.

Tym razem to hetera położyła się na plecach. Splunęła obficie do wnętrza dłoni i roztarła ślinę na swoim dekolcie. Nie tracąc ani chwili, poeta uklęknął nad brzuchem Szmaragdowookiej. Objęła dłonią penisa, obciągnęła go kilkakrotnie, a potem skierowała w zagłębienie miedzy piersiami. Gdy tylko znalazł się w owej rozkosznej dolinie, chwyciła za obydwie półkule i otuliła go nimi. Menander pchnął biodrami do przodu, szturmując ciasny przesmyk. Czyniąc to, nie zdołał stłumić donośnego jęku. Zresztą, po cóż niby miałby się hamować?

Kolejne sztychy doprowadziły go na sam brzeg ekstazy. Fojbiane patrzyła uważnie na jego twarz, chcąc przewidzieć moment, gdy rozkosz osiągnie swój zenit. Penis Menandra wdzierał się w wąską dolinę, coraz silniej pulsując. Poeta krzyknął przeciągle. Potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Wytrysnął obficie, zraszając biust i szyję hetery. Uniosła głowę i otworzyła usta, by przyjąć kolejną porcję nasienia. Nie zawiódł jej oczekiwań.

Cudowna chwila trwała i trwała. Menander odrzucił głowę do tyłu, następnie zaś pochylił się nad Szmaragdowooką. Jego krzyk przerodził się w cichy jęk, powoli zamierający w gardle. Uniósł powieki i niezbyt przytomnie spojrzał na heterę. Leżała, obydwiema dłońmi rozcierając na swoim biuście owoc jego rozkoszy. Uśmiechała się, patrząc mu w oczy. Jej wargi lśniły, zroszone mlecznymi kroplami. Oblizała je z widocznym zadowoleniem.

– To było wspaniałe, Fojbiane – szepnął poeta. – Ty byłaś wspaniała. Czuję, że mógłbym w tej chwili ułożyć poemat na twoją cześć… Niech tylko ochłonę…

– Mam lepszy pomysł – odparła. – Jeśli naprawdę chcesz mi sprawić radość…

– Co tylko zechcesz!

– …opowiedz mi o Eubulosie z Soli. Chcę wiedzieć, jak zginął. – Intensywnie zielone oczy Fojbiane zapłonęły zupełnie inną niż przedtem, mroczniejszą żądzą. W jej głosie pojawiły się twarde, władcze tony. – Niczego nie pomijaj. Zależy mi na każdym szczególe.

Choć dzień był nadzwyczaj gorący, Menander poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Zrozumiał, że bardzo się pomylił. Fojbiane wcale nie zapomniała o swojej krzywdzie. Rany, które jej zadano, bynajmniej się nie zabliźniły. Zamiast zostawić bolesną przeszłość za sobą, hetera snuła marzenia o zemście, karmiła się nią i upajała. Czy to, co zaraz jej opowie, nasyci ten ponury głód? Nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe. Lecz w tej właśnie chwili pożałował swoich kłamstw.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz XXIX

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Po dość długiej przerwie, mogę w końcu przedstawić Państwu XXVIII rozdział przygód Demetriusza.

Mam nadzieję, że wynagrodzi oczekiwanie. Obiecuję w bliskiej przyszłości dać kolejne rozdziały. Dziękuję Arei Athene za szybką i profesjonalną korektę. Bez niej moje prace byłyby znacznie bardziej podatne na krytykę.

Życzę miłej lektury
i pozdrawiam serdecznie
M.A.

Lektura jak zwykle wyśmienita, Autorze:)

I dla mnie metamorfoza Kritiasa nie do końca jest zrozumiała, bo we wcześniejszych częściach podkreślane było, że nie lubił sobie sam "brudzić rąk", a w sumie takie uduszenie zbyt estetyczne nie jest i podpada pod "mokrą robotę"… Z drugiej strony jednak, może myślał, że nie lubi, a jak spróbował, to się rozsmakował niestety… Wspomnienie śmierci tych dwóch dziewcząt jest lakoniczne, beznamiętne, a przez to robi jeszcze bardziej niesamowite wrażenie. Pomyślałam sobie o Kritiasie jak o małym rozpieszczonym i jednocześnie okrutnym chłopcu, który torturuje i zabija niewinne i słabsze od siebie istoty z nudy, ciekawości, po prostu, bo ma na to ochotę.
Ciekawa jestem przede wszystkim końca tej postaci. Wydaje mi się, że mieszka w nim okropny tchórz i chciałabym go widzieć upokorzonym. Niczego dobrego po tej postaci nie oczekuję. Być może zgubi go ta nowa "pasja"…
Scena, która najbardziej mi się podobała, to ta z bratem Korojbosa. Korojbos był bardzo dobrze poprowadzoną postacią, choć pojawił się w opowieści zaledwie kilka razy. Właśnie jednym z aspektów (zapewne nie nAjważniejszym, jednak dla mnie istotnym – zawsze zwracałam na to uwagę) są wyraziste postacie drugo- i trzecioplanowe. Korojbos zdecydowanie jest jedną z nich.
Postawa Demetriusza świadczy o tym, jak bardzo ta postać dojrzała od początku opowieści. Coraz bardziej przejmuje odpowiedzialność i za siebie i za Menandra i Raisę. Bardzo konsekwentnie ten rozwój poprowadziłeś.

Co do Menandra, obawiam się, że może znów wpaść w sidła Fojbiane i cierpieć…. Chyba, że zdoła wyrobić sobie odpowiedni dystans do stosunków, które ich łączą.
Jestem ciekawa, jak z całej sytuacji uda się wybrnąć mojej ulubionej negatywnej bohaterce, Filonie:) czuję, że nie będzie łatwo…. Mam peną teorię na ten temat i zastanawiam się, czy dobrze domyślam się dalszych losów tej heroiny.
Jeszcze jedno, co wzbudziło miłe wspomnienia, to wzmianka o Gylipposie… Moim ulubionym bohaterze, co do którego nadal twierdzę, że zbyt krótko występował w opowieści. No, ale Autor zna te moje "zastrzeżenia", czy też raczej "zastrzeżonka":)
Pozostaje mi czekać na dalsze części. Niestety, nie mam takiej samodyscypliny jak Aoba i muszę od razu przeczytać:P

Dobry wieczór, Miss!

Dziękuję za pozytywną ocenę nowego rozdziału (wiem, że krótki! W lutym będzie lepiej). Odnośnie Kritiasa porównanie do okrutnego dziecka jest jak najbardziej właściwe – pamiętam, że kiedyś podobne skojarzenie miała również Tais podczas nocy spędzonej z kapłanem, gdy zastępowała mu Berenike. On faktycznie mógł się przekonać do robienia złych rzeczy własnymi rękoma. Podejrzewam, że to daje mu spore poczucie władzy – nad życiem i śmiercią tych dziewczyn.

Cieszę się, że zabieg, który zastosowałem (beznamiętny opis dwóch morderstw z perspektywy Alkajosa, który nie przejmuje się tymi zbrodniami) okazał się skuteczny. Właśnie takie wrażenie chciałem osiągnąć.

Scena z bratem Korojbosa długo już siedziała w mojej głowie, dobrze, że w końcu udało mi się ją wydać na świat. Tworzenie ciekawej postaci drugo- i trzecioplanowej wydaje mi się łatwiejsze niż w wypadku pierwszoplanowej. Można wiele przemilczeć, można pokazać tylko pewne elementy… główni bohaterowie muszą być kompletnymi ludźmi. W wypadku tych pobocznych konieczna jest umiejętność oddania pewnych cech paroma kreskami – ale jeśli to się uda, praca właściwie skończona. Korojbos pojawił się w bodajże trzech czy czterech scenach – było to w pełni wystarczające. Znacznie trudniej z takim Kritiasem, który co rusz pcha się "przed kamerę" 🙂 Tym bardziej mam satysfakcję, że ewolucję Demetriusza uznajesz za spójną i konsekwentną.

Fojbiane wróciła do gry, opętana ideą zemsty. To trochę przeraziło chyba Menandra, choć niewykluczone,że postanowi raz jeszcze spróbować szczęścia z heterą. Z drugiej strony, jest już mądrzejszy o pewne przeżycia. Co do Twoich przypuszczeń odnośnie wątku Filony – chętnie poznam je, tutaj lub na privie… lojalnie jednak uprzedzam, nie mogę odwdzięczyć się spoilerami.

Co zaś się tyczy Gylipposa – jeśli kiedyś stworzymy międzyautorski cykl "Szatynka" na wzór obecnie rozwijanej "Blondynki", pomyślę o jakimś opowiadaniu ze Spartaninem w roli głównej. Oczywiście rozgrywałoby się kilka lat przed akcją "Opowieści helleńskiej". Ale to bardzo dalekie plany 🙂

Kolejna Opowieść – już 10 lutego! O ile oczywiście wyrobię się z terminem.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Jak zwykle świetnie, ale dlaczego tak mało? 😉 Chcę, chcemy więcej 🙂

pozdrawiam
Tomasz

Będzie więcej, Tomaszu!

Właśnie się pisze. Proszę jeszcze o trochę cierpliwości!

Pozdrawiam
M.A.

Witaj Megasie,

Bardzo dobry początek, lubię te Twoje, wprowadzające w opowieść wstępy.

Podobały mi się poranne ćwiczenia Demetriusza oraz podglądanie go przez Raise no i jej uroczy rumieniec 🙂
Oho, Fojbiane wzywa Menandra, jestem ciekawy co się teraz dzieje z heterą. Dobre jest to, że młody poeta przypisał sobie zabójstwo Narkissosa.

Interesujące, więc Lizander dowiaduję się o zdradzie Aratosa. Kreteńczyk i Ismena mogą mieć teraz duże problemy.
Bardzo podoba mi się relacja Spartanina i Sostenesa tutaj, czułem sporo napięcia. No i sam Sostenes wydaje się coraz bardziej interesujący, ciekawe są jego okrutne zapędy, to że służył u Alkajosa i to że najwyraźniej jest pierwszej klasy wojownikiem.

Muszę przyznać, że "nowy" Kritias w Delfach stał się dość przerażający – jest kimś kto ma pełnię władzy nad tamtejszymi "maluczkimi" i korzysta z niej. Ma się poczucie, że może tu zrobić wszystko. Więc moje obawy o jego ewentualną "żałosność" się nie sprawdziły.
Dość ciekawy wątek rodziny Alkajosa, w zasadzie już przeze mnie nie pamiętany. Myślę, że jego biedna żona cieszy się że męża tak długo nie ma i pewnie ma nadzieję iż już nie wróci. Ciekawe czy własne dziecko byłoby w stanie wywołać jakieś uczucia u niego.
No i końcowe zdanie tej części rozdziału było cudowne – uwielbiam gdy autor w taki sposób pokazuję mi fragment przyszłości. Ironia tego zdania: "Bynajmniej jednak nie za sprawą łaskawości bogów" też była wspaniała.

Więc Korojbos odebrał sobie życie. Smutny ale niestety pasujący koniec dla tej postaci. Również i ja go lubiłem, podobało mi się z jakim, mimo-wszystko, spokojem przyjął to co go spotkało. Wcześniej zaś był godnym rywalem dla Demetriusza, obydwoje się szanowali, lubili, lepszym biegaczem chyba był jednak Korojbos. Jest też dla mnie on przykładem człowieka z nizin, który mógł odnieść sukces – nie wiem jak powszechne to było w Atenach? Jak duże "przynależność klasowa" miała znaczenie i jak łatwo było awansować społecznie?
Troszkę żałuję, że Demades miał w Opowieści Helleńskiej bardzo małą rolę. Pochodził z biedy a stał się jednym z najpotężniejszych mieszkańców Aten – myślę, że ta postać miała potencjał.
Aha, no i bardzo ciekawa jest sprawa ze sztyletem, czyżby naprawdę miał zabić Dionizjusza?

Więc Lizander też (chyba) zdradza Dionizjusza? Czy Sostenes słyszał rozmowę z Meleagerem? Wydaję mi się, że przydał by się jakiś ważny, nie zupełnie trzecioplanowy, człowiek Falerończyka, który byłby mu lojalny. Myślę, że dawało by to dużo możliwych i ciekawych interakcji z dwoma pozostałymi, którzy wierni ateńskiemu strategowi nie są. A i też Dionizjusz taki, jakiś biedny, samotny, zdradzany przez wszystkich teraz 🙂
cd

cd
Mam też kilka uwag krytycznych jak chodzi o samego Lizandra i w ogóle Spartan w Opowieści Helleńskiej. Skoro gdy ostatnio byłem krytykującym krytykiem to wszystko wyszło dobrze to teraz będzie łatwiej o powrót krytykującego krytyka 🙂
Mój zarzut do postaci Spartan, które miałem okazję lepiej poznać, czyli do Lizandra i Gylipposa, jest taki, że w obydwu wypadkach wydają mi się oni zbyt "normalni". Nie widzę w nich ludzi którzy przeżyli "piekło Agoge", wydaje mi się, że obydwoje równie dobrze mogliby pochodzić z innego polis i ich charaktery nie musiały by ulegać zmianie – to wciąż byliby ci sami ludzie (wiadomo, że historia ich życia by się zmieniła, motywacja w wypadku Lizandra, chodzi mi tylko o osobowość) – ja sądzę, że Spartanin, ktoś kto przeszedł przez wszystko przez co musi przejść każdy z nich, byłby dość mocno inny niż większość mężczyzn w jego wieku nie będących mieszkańcami Sparty.
Stawiam tą krytykę też dlatego, że ogromnie cenię Twoją umiejętność tworzenia prawdziwych, świetnie skonstruowanych postaci i bardzo bym chciał kiedyś zobaczyć Twojego Spartanina w którego duszy "piekło Agoge" zostawiło by jakieś blizny.
Być może kieruję się tutaj jakimś nieprawdziwym mitem o Sparcie, który historycy już odrzucili, jeśli tak jest to przepraszam, krytyka w takim wypadku byłaby spowodowana moją niewiedzą.

Fojbiane i Menander. Trochę się zawiodłem ich spotkaniem, bardzo byłem ciekawy w jakim stanie jest Szmaragdowooka, chciałem zobaczyć więcej z tego jak sobie teraz radzi, co się dzieję z jej psychiką, czy koszmar który przeszła jest wciąż tak samo żywy czy czas troszkę uleczył ciężkie rany…
Bardzo lubię sceny miłosne z jej udziałem, ale akurat teraz chciałbym przeczytać o heterze coś więcej.
Nie krytykuję tu sposobu pokazania Fojbiane, pasuję mi że "pomaga" sobie winem i że wpływa to na jej emocje i to jak się zachowuję. Po prostu chciałem troszkę więcej się o niej, o niej teraz, dowiedzieć i boję się że może już nie być okazji, nie jest ona jednak bardzo ważną postacią w opowieści. Więc mam pytanie: czy mogę liczyć na trochę więcej Szmaragdowookiej, poza scenami seksu? Czy też jej już w Opowieści Demetriusza za dużo nie będzie?

Cóż, jak widać "nie wytrzymałem" i musiałem przeczytać 🙂 Rozdział mi się bardzo podobał, ale jednak nie aż tak jak większość, zwłaszcza powrót Fojbiane, na który bardzo czekałem i liczyłem, trochę mnie zawiódł i to chyba zaważyło na uczucie niedosytu jakie teraz odczuwam. Natomiast jest to oczywiście wciąż bardzo wysoki poziom, przeczytałem ten rozdział z przyjemnością, po prostu nie był to dla mnie AŻ tak wysoki poziom jak większość rozdziałów Opowieści Helleńskiej.

Pozdrawiam serdecznie
Aoba

Witaj, Aoba!

Widzę, że jednak nie wytrzymałeś oczekiwania… ale to dobrze, będę miał mniejsze wyrzuty sumienia, jeśli nie wyrobię się z kolejnym rozdziałem do 10 lutego 😀

Też lubię swoje wstępy… pisać, przede wszystkim. Mam wrażenie, że wzbogacają one obraz miejsca akcji, któremu w partiach "fabularnych" poświęcam już siłą rzeczy mniej miejsca. No i dzięki nim pokazuję, jakie zmiany zachodzą w Atenach, co ma już bezpośrednie przełożenie na przygody Demetriusza et consortes.

List Korinny który Aratos powierzył kapitanowi "Chyżoskrzydłego" (swoją drogą, puchar wina dla tego, kto zauważył, że to ten sam statek, którym Tais popłynęła na wyspę Melos pod koniec "Opowieści Tais") był klasyczną "strzelbą zawieszoną w pierwszym akcie na ścianie". Ta strzelba musiała po prostu wystrzelić. Lizander wie zatem o "zdradzie" Aratosa. A my wiemy z kolei o nielojalności Lizandra. Słusznie dopatrujesz się napięcia w kontaktach Sostenesa ze Spartaninem. Ten pierwszy najwyraźniej źle znosi sytuacje, gdy ktoś wydaje mu rozkazy. Zwłaszcza bez odpowiedniego szacunku w głosie.

Ha! Cieszę się, że "nowy" Kritias spełnił Twe oczekiwania. Pająk znalazł się w centrum swojej sieci, tam, gdzie jest najsilniejszy. Może w poczuciu względnego bezpieczeństwa pożerać swe bezbronne ofiary. Z kolei rodzina Alkajosa to wątek, który już dawno chciałem poruszyć. Od czasu pamiętnego spotkania Kassandra i Alkajosa w Atenach oraz wyprawy do Cynobrowego Domu nic nie wspominałem o Arystei i dziecku, które miało się narodzić. Teraz wreszcie mam miejsce, by do tego tematu powrócić. Przy okazji Alkajos ma ostatnią szansę, by opuścić świat bestii i powrócić w obręb ludzkiego plemienia.

Co do ostatniego zdania – są osoby, które nie cierpią tak otwartego "foreshadowingu". Jedna dała nawet tego wyraz w prywatnym mailu 🙂 Ty z kolei lubisz takie "uchylenie rąbka tajemnicy". Przyznam, że ja również to lubię. Z jednej strony zabieg ten pomaga podtrzymać uwagę Czytelnika, bo pokazuje mu jakby zapowiedź, trailer tego, co się dopiero zdarzy. Z drugiej strony, dla mnie jest to moment definitywnego podjęcia wyboru – od tego momentu nie mogę już w swojej fabule sprzeciwić się temu, co sam zapowiedziałem. To są momenty, w których zapadają ostateczne decyzje odnośnie historii, którą opowiadam. Zwykle zostawiam sobie otwarte furtki i choć posiadam dość precyzyjny plan całości, czasem dokonuję innego wyboru, któraś postać przemówi do mnie do tego stopnia, że np. nie zabiję jej, tylko pociągnę jej historię dalej. Foreshadowing zamyka te furtki, przez co zawęża się swoboda wyboru. Jest to zaskakująco przyjemne 🙂

Śmierć Korojbosa była nieunikniona, by pchnąć Demetriusza w stronę, w którą chciałem go pchnąć. To jest ostateczna motywacja. Z losem nieszczęsnego biegacza nie sposób polemizować, nie sposób o nim zapomnieć. Tak więc, złożyłem Korojbosa na ołtarzu mojego wymarzonego Falerończyka. Jego psychologiczna Odyseja opisana w całej Opowieści dobiega już końca – czyli momentu, w którym chcę zamknąć fabułę. Zgadzam się, że Korojbos był lepszym biegaczem – głównie dlatego, że poświęcał swojej pasji wszystko. Był gotów odrzucić każdą rzecz, zrezygnować z każdej przyjemności. Demetriusz traktował biegi jako ważny, ale nie najważniejszy element swego życia. Był sportowcem prawdziwie starożytnym. Korojbos zapowiadał już nadejście sportu nam współczesnego – wyczynowego, nastawionego na zwycięstwo za wszelką cenę.

Odnośnie awansu społecznego w Atenach i szerzej, w Helladzie – jak najbardziej był on możliwy, szczególnie w krajach o ustroju demokratycznym (ale też w tyraniach – czasem tyranami byli ludzie "z gminu"). W ustroju arystokratycznym było to znacznie trudniejsze. W demokracji pozycja człowieka nie była wyznaczona przez jego urodzenie, lecz raczej przez zamożność (która w przeciwieństwie od urodzenia zależała od indywidualnej przedsiębiorczości) albo zdolności przemawiania do tłumu. Jeden z przykładów awansu społecznego sam znalazłeś – był nim Demades. Innym biedakiem, który osiągnął pozycję i znaczenie był Demostenes – choć pochodził z zamożnego rodu, wcześnie został osierocony, a jego krewni rozkradli majątek. Musiał się wydobywać z naprawdę trudnego położenia i udało mu się dzięki ciężkiej pracy. Tak więc jak najbardziej – awans społeczny był możliwy i znamy niejeden jego przykład.

Co do sztyletu, który miałby uśmiercić Dionizjusza – cicho sza 🙂 Może to był foreshadowing, a może przedśmiertne brednie Korojbosa…

Relacje Lizandra i Dionizjusza na facebooku musiałyby być określone jako "to skomplikowane" 😀 Na pewno Lizander ma własne cele i nie mówi o wszystkim swemu pracodawcy. Akurat w tamtym okresie historycznym zdrady zdarzały się bardzo często – doświadczył ich zarówno Aleksander Wielki (skarbnik Harpalos) jak i Antypater (Memnon, namiestnik Tracji). A już Diadochowie cierpieli na epidemię zdrad. Najpierw zdradzali się wzajemnie, doprowadzając do rozpadu imperium. Potem ich doradcy/słudzy/skarbnicy/dowódcy/synowie i żony zdradzali ich i zmieniali co chwila strony i alianse. Spójrz choćby na Ptolemeusza Keraunosa, nieślubnego syna Ptolemeusza I. Musiał uciekać z egipskiego dworu swego ojca, znalazł bezpieczne schronienie na dworze króla Tracji Lizymacha. Zdradził go przy pierwszej okazji i uciekł do króla Azji, Seleukosa. Pomógł mu pokonać Lizymacha, a gdy Seleukos chciał odwiedzić nowo zdobyte ziemie… został zamordowany przez Ptolemeusza Keraunosa! Ten założył wreszcie swoje własne królestwo. Zapewne zdradziłby w końcu siebie samego, ale zapobiegli temu Galowie, rozbijając jego armię i ścinając wiarołomnemu władcy głowę 🙂

Ale Dionizjusz miał też i lojalnych współpracowników: Karyjczyka Amphimachosa oraz Pamfilosa. Obaj oni zginęli na Eginie – pierwszy z ręki Filony, drugi – "zdrajcy" Aratosa. No i był jeszcze Miltiades z Rodos, powalony przez Alkajosa. Wygląda na to, że Dionizjuszowi faktycznie zostali już tylko zdrajcy…

Sostenes jest lojalny tylko i wyłącznie wobec siebie 🙂 I tyle na ten temat, przynajmniej na razie.

Odnosząc się do Twojej krytyki moich Spartan – Gylipposa i Lizandra przede wszystkim, mogę powiedzieć tyle: "piekło Agoge" uczyniło ich ludźmi twardymi i ceniącymi sobie siłę. Z ich ciał i umysłów wyrwano każdą słabość, nauczono ich nią gardzić. Tym samym z pewnością zwiększyło to ich szanse przeżycia w brutalnym, antycznym świecie. Pytanie, czy również ich wewnętrznie okaleczyło, pozostaje otwarte. Gylippos długo pozostając poza Spartą odzyskał przynajmniej część cech, które próbowano w nim podeptać. Stąd możliwa była jego przyjaźń z eunuchem Meszalimem – człowiekiem bez wątpienia słabym fizycznie.

Natomiast ta słynna "odmienność Spartan" wydaje się w znacznej mierze mitem. W swojej monografii o Sparcie Ryszard Kulesza twierdzi, że był to mit utrzymywany przez samych Spartan, ich sposób autopromocji i budzenia respektu wśród sąsiadów. Wg Kuleszy Lacedemon pod wieloma względami przypominał zwyczajną grecką polis. A sami Spartanie – nawet jeśli zachowywali pewną odmienność pozostając w Sparcie – to gdy ją opuszczali, prędko upodabniali się do innych Greków.

A co do "okaleczonych" Spartan – kto wie, może kiedyś opiszę "nieudanego" Spartanina, u którego te blizny są bardziej widoczne. Kto wie? 🙂

Odnośnie Fojbiane – napiszę tylko, że pojawi się jeszcze w scenie nieerotycznej. Natomiast zbyt szeroko o jej psychice rozpisywać się nie będę, bo primo, nie jestem pewien, czy udźwignąłbym taki temat, secundo, nie jest ona główną bohaterką "Opowieści" i nie może zajmować zbyt wiele miejsca 🙂 Staram się jednak przykracać wątki poboczne i zmierzać do zakończenia. Trochę mnie już zmęczyły Ateny i Demetriusz 😉

Mam szczerą nadzieję, że to zmęczenie nie będzie widoczne w kolejnych rozdziałach!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Witaj Megasie,

No cóż, nie łatwo odkładać czytanie Opowieści Helleńskiej 🙂
Twoje wstępy bardzo wzbogacają obraz miejsca akcji. Nadają też opowiadaniu wspaniały klimat tamtego świata, tamtych Aten.

Tak, Kritias w Delfach jest groźny, niebezpieczny, przestał być żałosny. Chyba znowu go polubię na takiej samej zasadzie jak Alkajosa.
Ciekawi mnie cóż może się wydarzyć że Alkajos mógłby wrócić w obręb ludzkiego plemienia, jestem mocno zainteresowany! Ale rozumiem i nie oczekuję żadnych spoilerów 🙂

Interesująco będzie przeczytać całą Opowieść Demetriusza gdy się już zakończy, patrząc przede wszystkim na Demetriusza właśnie, na jego psychologiczną Odyseje. Ja na pewno to zrobię gdy Opowieść dobiegnie końca.
Ciekawa uwaga na temat Korojbosa zapowiadającego nadejście współczesnego sportu.

Dzięki za odpowiedź odnośnie awansu społecznego w Helladzie.

Biedny Dionizjusz 🙁 Na pewno nie pojawi się już nikt z ważniejszych ludzi Falerończyka kto wierny mu pozostanie? Nie wydaje się Tobie, że relacje i konflikty takiego wiernego i ceniącego lojalność "człowieka" Dionizjusza, z Aratosem i Lizandrem, byłyby ciekawe, miałyby potencjał? Pytam tak dla pewności, z nadzieją że jeśli i tak powiesz nie, to przynajmniej pomysł przemyślisz.

Dziękuję za odpowiedź na moją krytykę Twoich Spartan. Cóż, wygląda na to, że i ja wierzyłem w mit Sparty. W takim wypadku krytyka jest nieaktualna 🙂
"Nieudany" Spartanin to interesujący pomysł, cieszę się że jest szansa iż ktoś taki się pojawi.

Oj, to niedobrze że zmęczyły Cię Ateny i Demetriusz, to pewnie dlatego nowe rozdziały pojawiają się teraz rzadziej…A nie myślałeś o tym by "zawiesić" Demetriusza i zająć się teraz historią, na pisanie której, masz największą ochotę (np. Perska Odyseja)? Czasem lepiej zostawić coś "na później" niż zbyt się męczyć, zwłaszcza ze szkodą dla jakości tego "czegoś". Ja np. nie miałbym problemów by wrócić do czytania Opowieści Demetriusza po długiej przerwie.
Może to byłoby niemożliwe, nie wiem, ale na wypadek że ten pomysł mógłby coś Ci dać, to go przedstawiam 🙂
Co do Fojbiane to rozumiem, niestety jest mało ważna 🙂 Ale cieszę się, że jeszcze się pojawi.

Pozdrawiam serdecznie
Aoba

Witaj ponownie, Aoba!

Wiadomo,żadnych spoilerów 🙂

Sam z chęcią przeczytam całą Opowieść Demetriusza, gdy już dzieło będzie zwieńczone. I dopiero wtedy złapię się za głowę, ile błędów logicznych porobiłem i ile szczegółów przeoczyłem 🙂 No, ale w tam opasłym tomisku pisanym w dodatku i wypuszczanym w odcinkach (jak XIX-wieczne powieści, hehe) jest to trudne do uniknięcia.

Zapewne ciekawe byłyby relacje między kimś kto dochował wierności Dionizjuszowi z Aratosem i Lizandrem, ale obawiam się, że nikt taki się nie ostał 🙂 Na szczęście Aratos i Lizander też grają do innej bramki, więc mogą być dla siebie godnymi przeciwnikami. Jeśli oczywiście zdecyduję się ich skonfrontować!

Prawda jest taka, że bardzo niewiele wiemy o Sparcie. Oni od pewnego momentu nie mieli zbyt bogatej kultury materialnej, a ich osiągnięcia są głównie z dziedziny autopromocji i propagandy. Oczywiście, byli bardzo sprawnymi żołnierzami i wygrywali większość bitew, w których walczyli (do czasu – pod Leuktrami i Mantineą złamał ich tebański wódz Epaminondas i nigdy już się nie podnieśli, choć kilka razy próbowali), więc jakaś prawda w ich propagandzie była. Tyle że dziś strasznie trudno to oddzielić.

Jakkolwiek kuszące byłoby wystartowanie z Perską Odyseją teraz, myślę, że powinienem się skupić na zakończeniu Opowieści Demetriusza. Tym bardziej, że akcja przenosi się powoli poza Ateny, więc będę mógł odetchnąć. Choć oczywiście cenię sobie przerywniki – stąd prosta i dość optymistyczna "Opowieść Likajny" alias "Blondynka według mnie" 🙂 Może jeszcze coś w tym stylu napiszę. Pomysły są, czasu mało. Tak więc dzięki za poddanie idei!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. A tak z ciekawości, Aoba – człowiek, który tak głęboko jak Ty wchodzi w fabułę i rozkłada ją na czynniki pierwsze mógłby sam pokusić się o zbudowanie jakiejś fabularnej konstrukcji. Jak sądzisz, czy znalazłbyś się w tym?

Witaj ponownie Megasie,

Myślę, że tych błędów nie będzie tak wiele, chociaż zapewne najwięcej i najlepiej, będziesz zauważał ich Ty sam.

A czy nie można by dać większej roli komuś z wielu bezimiennych ludzi Dionizjusza? Falerończyk mógłby kogoś awansować, lub ów ktoś mógłby się czymś zasłużyć. W końcu ateński strateg ma chyba bardzo dużą ilość swoich ludzi?
Nie chciałbym być nachalny z tym tematem więc to już będzie ostatni raz jak proponuję wprowadzenie "wiernego człowieka" 🙂

Rozumiem w pełni Twoją decyzję, niełatwo jest coś przerwać (zwłaszcza na długo, a gdyby "przerywnikiem" miała być Perska Odyseja to by było na długo) a potem do tego wrócić. Ale czasem, niektórym, może taki manewr pomóc, gdy kontynuowanie staje się za dużym problemem. Myślę, że gdyby było naprawdę, "źle" to powinieneś wtedy jednak zrobić sobie jakiś przerywnik, dłuższy czy krótszy. Ale sam wiesz najlepiej co jest najlepsze 🙂

Niestety nie posiadam talentu pisarskiego, przekładanie myśli, pomysłów w dobrze brzmiące zdania i słowa wychodzi mi nie najlepiej, obawiam się że moja hipotetyczna twórczość miała by spore ryzyko bycia grafomanią 🙂 . I również – a pewnie przede wszystkim – ja nie radzę sobie dobrze z krytyką i łatwo mnie ona zniechęca do dalszego tworzenia.

Pozdrawiam
Aoba

Dobry wieczór, Aoba!

Po raz kolejny przekonuję się, że obydwaj wiedziemy życie stworzeń nocnych!

Wracając do tematu "lojalnych ludzi" – Dionizjusz miał takich całkiem sporo. Nawet ich awansował. Na początku dowódcą jego straży przybocznej był Aratos, a jego zastępcą Lizander. Potem Lizander z zastępcą Miltiadesem . Obecnie funkcje te pełni odpowiednio Lizander i Sostenes. Spośród czterech wymienionych mężów jeden był bezwzględnie lojalny. I jak to się dla niego skończyło? Dla kolejnego naiwniaka nie ma niestety już miejsca na kartach Opowieści 🙂

Na razie pisanie kolejnego odcinka idzie dobrze, choć oczywiście na 17 już raczej się nie wyrobię. Na razie nie potrzebuję odmiany tematycznej. Tak więc sądzę, że nim udam się do Persji, najpierw skończę z Atenami oraz ich przedmieściem, potocznie zwanym Helladą 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Witaj Megasie,

To prawda, obydwaj jesteśmy stwory nocne 🙂

Co do sprawy wiernego człowieka Dionizjusza ,to już rozumiem. Cóż, to mnie przekonuję 🙂

Pozdrawiam
Aoba

Cóż w każdym razie wszystko wskazuje, że Kritiasz poświęcił Alkajosa pewnie wysłał inną drogą wiadomość pewnie do Nikoletty, żeby pozbyła się go. Z drugiej strony skoro Lizander przekazał to pismo Meleagrowi istnieje szansa, że Alkajos moze zostać ocalony i weźmie odwet na Kritiaszu. Słowem możliwości jest wiele i żadna chyba dobra. Szkoda, że porządni ludzie jak Brennus zginęli.

Witaj, Anonimie!

Mogę powiedzieć tylko tyle: ciekawa interpretacja! No i zapytać: dlaczego uważasz, że Kritias chce się pozbyć Alkajosa? Jaki może mieć w tym interes – przynajmniej na tym etapie? No i czemu sądzisz, że Meleager chciałby ratować Alkajosa, wiedząc, że ten pracuje dla Olimpias? Macedoński ambasador w Atenach był jak dotąd lojalny wobec Antypatra.

W jednym się z Tobą zgodzę na 100%. Szkoda, że porządni ludzie zginęli. Brennus był lepszym mężem, niż stu Kritiasów i tyluż samo Alkajosów razem wziętych. I pewnie dlatego właśnie – już nie żyje. Zły pieniądz wypiera lepszy.

Pozdrawiam
M.A.

Dlaczego Kritiasz mógłby się pozbyć Alkajosa?

1) Kritias po ostatnich wydarzeniach jest nieprzewidywalny przestaje panować nad sytuacją i prawdopodobnie bedzie szukał kozła ofiarnego. Alkajos jako odpowiedzialny od strony wojskowej spisku nie przewidział możliwości ściągnięcia przez oligarchów posiłków. Nie zgromadził odpowiednich sił.

2) Nie udało mu się pozbyć córki Demostenesa.

3) O ile sobie przypominam Kritiasz podlega Tryfonowi z pomocą Alkajosa doprowadził najlepszą agentkę Tryfona do takiego stanu, że ta przeszła na stronę wroga.

4) Alkajos moze sporo wiedzieć o planach Kritiasza i Olimpias szczególnie co do spiskowców w innych miastach niż Ateny. W końcu jest raczej mało prawdopodobne, żeby Olimpias ograniczyła się wyłącznie do Aten.

5) Sam Alkajos może chcieć się pozbyć Kritiasza i poprowadzić dalszą grę na własną rękę. Kritiasz może to jakoś wyczuć i podjąć przeciwdziałania. Założmy w takiej sytuacji dwie opcje jedna śmiertelna dla Alkajosa ale też inna że udaje mu się jakoś wymknąć ale wpada w ręce ludzi Meleagra jaką Alkajos ma inną opcję niż współpraca z Meleagerem.

Dlaczego Meleager chciałby uratować Alkajosa?

1) Po pierwsze Alkajos sporo wie o spisku i może znać inne jego odgałęzienia.

2) Pomimo wszystko jest macedończykiem oraz w gruncie rzeczy był dobrym dowódcą przynajmniej na poziomie taktycznym. Może ewentualnie zostać wykorzystany w obliczu zbliżającej się wojny. Ewentualnie zawsze jako niepewnego można go wysłać do Persji i przy okazji po drodze pozbyć się wystarczy, że Kassander otrzyma odpowiednie pismo.

3)Meleager jest formalnie lojalny wobec Antypatra ale czy aby na pewno w końcu za pewne ostatnie wydarzenia w Atenach dały mu sporo do myślenia. Teoretycznie może rozważać czy aby dalsze pozostawanie po stronie Antypatra jest opłacalne. Pomimo wszystko Olimpias jest matką Aleksandra Macedońskiego, jaka istnieje gwarancja, że w przypadku konfliktu pomiedzy Antypatrem a Olimpias Aleksander nie poprze Olimpias.

4) autor pisze, że Alkajos ma jakąś rodzinę założmy, że Kritiasowi który wyraźnie oszalał wpadnie do głowy zabicie jej. Alkajos teoretycznie miałby wiec powód do przejścia na stronę Meleagra. inna wersja tego punktu może być taka, ze szpiedzy Meleagra przerabiają jednego z wymienionych przez autora szpiegów Kritiasza na jak to się mówi podwójnego agenta. Ten posyła pismo wskazujące na nielojalność Alkajosa, Kritiasz nie będzie sie zastanawiał i wyśle najemników, żeby zabić rodzinę Alkajosa. Meleager przyzwala na to i mając w swoim ręku Alkajosa informuje go o tym przekazując jakiś dowód.

Być moze w tym ostatnim nieco przesadziłem ale w końcu scenariusze są prawdopodobne.

Przede wszystkim, drogi Anonimie,

chciałem skomplementować Twoją analizę – przede wszystkim za oryginalność! Przyznam, że kilka pomysłów, które przedstawiłeś, mi nawet nie przyszły do głowy 🙂 To fascynujące, patrzeć na swoje postacie oczyma innych – i widzieć możliwe połączenia, których przedtem się nie domyślałem. Pokazuje mi to kolejne warstwy opowieści, którą snuję. A czasem – kto wie, ta czy inna sugestia może mi się wydać na tyle interesująca, że zmienię własne zamierzenia fabularne. Ale przecież nawet jeśli się tak stanie, to przecież się z tym nie zdradzę 🙂

Odnośnie problemu nr 1, morderczych zamiarów Kritiasa odnośnie Alkajosa. Zgoda, że Kritias jest coraz bardziej nieprzewidywalny. Natomiast Alkajos nie był odpowiedzialny za wojskową stronę spisku – przecież gdy wybuchły walki, on wciąż był na Eginie! Za wojskową stronę odpowiadali ateńscy demokraci i przysłany ze Sparty dowódca. Z drugiej strony, prawdą jest, że Alkajos nie spełnił oczekiwań Kritiasa odnośnie Korinny.

Kritias nie podlega Tryfonowi – widziałem ich jako raczej jako równorzędnych agentów królowej Olimpias. Alkajos, Brennus i Filona byli ich podwładnymi (Filona była najniżej, bo otrzymywała też rozkazy od Brennusa). Natomiast Kritias nie wie jeszcze, że Filona przeszła na drugą stronę barykady. Zapewne podejrzewa, że albo umarła po tym, jak ją potraktowali z Alkajosem, albo zgładzili ją oligarchowie po zwycięstwie.

To prawda, że wiedza Alkajosa o planach Kritiasa i Olimpias jest szeroka. Z drugiej strony, przydatność Alkajosa też jest duża. To wciąż jeden z najbardziej przerażających ludzi w Helladzie. A każdy polityk potrzebuje czasem bestii.

Olimpias snuła sieć spisków w wielu helleńskich miastach – wiemy o Atenach, Tebach (czy raczej w tamtejszym macedońskim garnizonie w Kadmei) i w Koryncie. Ale Ateny były najważniejsze i dlatego tam skupiły się działania najlepszych jej agentów.

Nie za bardzo natomiast rozumiem, czemu Alkajos chciałby usuwać Kritiasa – poza tym, że może mieć do niego żal za kilka miesięcy więzienia w Delfach 🙂 Naturalnie, zawsze mógłby go zamordować ot tak, po prostu. Alkajos nie potrzebuje dobrych przyczyn. Ale dystans który ich teraz dzieli raczej utrudnia to, niż ułatwia.

A teraz przejdźmy do problemu nr 2, ewentualnej współpracy między Meleagrem i Alkajosem. To prawda, Alkajos wie sporo o spisku. Ale można wydobyć tą wiedzę np. torturami. Nie trzeba czynić go swoim człowiekiem. Owszem, jest Macedończykiem, ale także zdrajcą sprawy Antypatra. Próba jego powtórnego "odwrócenia" byłaby więc obciążona dużym ryzykiem.

Meleager jest lojalny wobec Antypatra i na razie nic nie wskazuje, by planował wobec niego zdradę. Przynajmniej mi wydaje się, że nie dałem żadnej tego typu wskazówki 🙂 Poza tym stronnicy Antypatra wygrali w Atenach, a stronnicy Olimpias przegrali – czemu Meleager miałby przechodzić do obozu przegranego wroga? Owszem, Olimpias ma dojścia do Aleksandra, ale król właśnie Antypatra – a nie swoją matkę czy kogoś od niej zależnego – uczynił swym regentem.

Natomiast w ogóle nie rozumiem, czemu Kritias miałby chcieć zabić rodzinę Alkajosa, o której chyba nawet nie wie 😉 Tak więc ostatnie podejrzenie jest już dość daleko posuniętą spekulacją 🙂

Naturalnie nie zdradzę teraz nic z wydarzeń, które zapełnią kolejne rozdziały. Foreshadowing to technika, po którą sięgam czasem, ale tylko wtedy, gdy chcę… Myślę jednak, że z moich uwag da się wywnioskować, które z Twoich teorii mają niewielką szansę na sprawdzenie się w praktyce. Poza tym, Twoja wypowiedź dała mi okazję do podsumowania niektórych wątków fabularnych. Zachęcam zatem do dalszych przewidywań! Kto wie, może pomyślę o jakichś nagrodach dla Czytelników, którzy będą najcelniej odgadywali moje zamysły 😀

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Uprzejmie informuję, że kolejny rozdział "Opowieści helleńskiej" pojawi się na Najlepszej Erotyce w dniu 17 lutego.

Pozdrawiam
M.A.

Muszę poinformować, że jednak nowa "Opowieść helleńska" pojawi się nieco później, niż 17 lutego. Nie wyrobiłem się z pisaniem. Ale na pewno będzie tu jeszcze w lutym. Daty konkretnej nie wskazuję, by potem znowu się nie wycofywać 🙂

Pozdrawiam i wybaczenia proszę,
M.A.

Ach, Megasie! O jakości twojego opowiadania świadczy ilość (i długość!) komentarzy pod nim.
Eileen

Mam szczerą nadzieję, że nie jest to jedyny ani najważniejszy wyznacznik. Bo mam też opowiadania, pod którymi nie ma ani jednego komentarza, albo ledwie dwa lub trzy 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

To ja też dodam tu jeszcze jeden. Ten rozdział przynosi nowe wątki, wyjaśniając zwłaszcza motywy postępowania Lizandra. Wszystko wskazuje też na to, że Autor znużony Atenami, jak sam twierdzi, przeniesie akcję na północ, czyli do Pelli. Zawęźla się tam coraz większa liczba spraw. W dalsze spekulacje co do treści się nie zagłębiam, jestem bowiem w tej szczęśliwej sytuacji, że mam już dostęp do opublikowanej całości.

Witaj, Neferze,

mogę tylko powiedzieć, że w Twoich podejrzeniach jest wiele słuszności 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz