Lot kukułki I i II (Ravenheart)  4.08/5 (4)

20 min. czytania

Lot kukułki I: Zew wiosny

10.02.

Wprowadziliśmy się. Postanowiłam pisać taki sobie mały pamiętnik, bo moje życie ulegnie teraz dużej zmianie. Myślałam początkowo o blogu, ale taka forma wydaje mi się potwornie pretensjonalna. Poza tym nie piszę dla innych (nie lubię blogowego psychicznego ekspresjonizmu), tylko dla siebie. Chcę mieć możliwość powrotu do przemyśleń, emocji, obserwacji sprzed dni, miesięcy i lat.

Ciekawi mnie, jak z perspektywy czasu ocenię to, co zdarzyło się przez ostatnie tygodnie. Zaczęło się od tego, że Marek zmienił pracę. Zaledwie miesiąc minął od telefonu headhuntera, a już podpisał umowę i stał się w nowej firmie szefem Project Managerów na całą Europę. Jestem z niego strasznie dumna – bo oprócz niewątpliwego prestiżu dostaliśmy też potężny zastrzyk gotówki. No i ta jego nowa firma daje nam mieszkanie – trzypokojowy, elegancki lokal w wysokim standardzie.

Trochę dziwnie się czuję, bo wychowywałam się w sumie w małym miasteczku jako taka szara myszka, a dziś żyję w Warszawie – i to na dość elitarnym osiedlu. Nawiasem mówiąc, trochę mi to przeszkadza, bo mam wrażenie, że tu mieszkać mogą jedynie skończone snoby, ale – cóż robić. Mam nadzieję, że woda sodowa nie uderzy mi do głowy. Trzeba okresowo sprawdzać jej poziom!

18.02.

Minął tydzień, a my nadal nie jesteśmy rozpakowani. Marek rzucił się w wir nowych obowiązków, a ja nadrabiam zaległości w swojej pracy. Podobno jestem jedną z nielicznych pracujących żon dyrektorskich… Większość to durne lale, których cykl dobowy wyznacza fitness, solarium, sklepy i telewizja. Brr. Mentalne rozwielitki!

20.02.

Pierwszy wyjazd Marka „w teren” – zdaje się, że będzie ich dużo. Jedzie na Słowację, więc w sumie niedaleko, ale i tak przez trzy dni go nie będzie. To są niestety cienie bycia panią dyrektorową… Dobrze, że mam tyle roboty. Jeśli zamiast prowadzić działalność intelektualną zacznę chodzić po sklepach i wydawać pieniądze – to będzie pierwszy dzwonek alarmowy.

Marek, strasznie podniecony wyjazdem, boi się, czy dobrze wypadnie. Spakowałam go wieczorem (hihi, robię za modelową żonę) i mieliśmy jeszcze czas na romantyczny wieczór. Pierwszy w nowym mieszkaniu. Były świece, wino i moja ulubiona muzyka. Chciałabym umieć zapisywać wspomnienia tak, aby nigdy nie zblakły. Może kiedyś, po latach, wrócę do tego pamiętnika i przypomnę sobie te słodkie chwile…
Po kolacji Marek podszedł do mnie i zaczął całować. Powoli, delikatnie, tak jak tylko on potrafi. Jego pieszczoty szybciutko rozbudziły motylki w brzuszku, ale oczywiście – łajdak – musiał to wszystko przedłużać w nieskończoność. Myślałam, że zwariuję, gdy jego usta doprowadzały mnie do szaleństwa, ale nie pozwalał mi przekroczyć tej wspaniałej, olśniewającej bariery. W końcu wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Kochaliśmy się… Jest w tym naprawdę dobry (nie to, żebym miała jakieś rozliczne doświadczenia z młodości, hihi) z tą jego cudowną delikatnością i wrażliwością. Zasnęliśmy grubo po północy – no bo rano trzeba było gnać na lotnisko.

21.02.

Jestem słomianą wdową. Dzień pierwszy. Marek donosi ze Słowacji, że ma mnóstwo roboty, ale wszystko idzie dobrze! Uff.

22.02.

Jestem słomianą wdową z mnóstwem zaległej pracy. W dodatku trzeba rozpakować milion kartonów, w których wciąż są nasze rzeczy. Kto pomoże samotnej kobiecie???

23.02.
Pomogła Aśka. Wczoraj wpadła obejrzeć nowe lokum. Z Aśką mam w ogóle trochę problem. Niespecjalnie przepada za Markiem, no ale cóż robić… Mimo to kocham tę postrzeloną wariatkę – przez długi czas mieszkałyśmy razem na studiach. Ta przyjaźń kwitnie do dzisiaj, choć ja trochę się ustatkowałam, a ona – mimo posiadania męża i dziecka – nadal zachowuje się czasem jak spuszczona ze smyczy nastolatka.

Oczywiście „psiapsiuła” pomogła mi w rozpakowywaniu – a potem w odgruzowywaniu bałaganu, który przy okazji zrobiłyśmy. No i plotkowałyśmy jak najęte. Kiedy dziko zmęczone wieczorem padałyśmy na pyski, zamówiła pizzę (jak ona to robi, że niezależnie od tego, co zje, ma talię osy?!) i wino. Może to kwestia zmęczenia, ale ubzdryngoliłyśmy się błyskawicznie (jedną butelką!).

Aśka zaczęła (jak to ona) włazić na kosmate tematy. Wychyliła się z balkonu i głośno komentowała przechodzące ciacha. W końcu stwierdziła, że powinna częściej bywać u mnie na osiedlu, bo chodzi tu mnóstwo świetnych partii, a ona jest dwa lata po ślubie i najwyższy czas wziąć sobie kochanka. Śmiałam się do łez, choć była tak przekonująca, że w sumie nie wiem, na ile żartowała. W dodatku, jak Marek dzwonił, akurat byłam w toalecie. Aśka odebrała i zaczęła nadawać, żeby już nie przyjeżdżał, bo zrobiłyśmy sobie babski wieczór i zaczęłyśmy się po pijaku (!) kochać (!!!). Wedle jej słów, okazało się, że obie jesteśmy lesbijkami, więc ona rzuca męża i wprowadza się do mnie – a Marek może sobie zostać na Słowacji. Dobrze, że zdążyłam to usłyszeć i – wyrwawszy jej słuchawkę – odkręcić. Na szczęście Marek ma poczucie humoru i krztusił się ze śmiechu, jak mu nieskładnie tłumaczyłam, co i jak. Aśka w tym czasie zaczęła symulować, że się rozbiera albo robi sobie dobrze. Hi! Wypchnęłam wariatkę do domu, bo jeszcze naprawdę do czegoś by doszło.

24.02.

Odebrałam Marka z lotniska. Wrócił zmęczony, ale zadowolony. Wysprzątany i przygotowany dom zrobił mu niespodziankę, choć był chyba zbyt znużony, żeby to okazać. Ale grunt, że mam chłopa w domu!

12.03.

Od ostatniego wpisu minęły dwa tygodnie. Nie mamy czasu na nic – ja mam dodatkowe tłumaczenia do zrobienia (co za rozkosz móc pracować w domu!), a Marka pochłonęły jakieś analizy. Planujemy wspólny wypad w góry w przyszły weekend. Mieszka się wspaniale, tylko szkoda, że nadal nie mamy Internetu. Jeśli chcę coś wysłać, muszę lecieć do Aśki – choć w sumie fajnie, że mam ku temu jakiś pretekst.

17.03.

Wczoraj u Marka w firmie było spotkanie „wyższej kadry managerskiej”, jak to się teraz ładnie mówi. Wychodzi na to, że jestem najstarszą żoną dyrektorską – większość to zblazowane dwudziestoparolatki o inteligencji rozgwiazdy, z którymi nie ma o czym gadać (nie znam się na powiększaniu piersi, tipsach, fryzjerach i siłowniach). Czy tak wygląda współczesna elita społeczeństwa? Uświadomiłam sobie, że fakt, że w zeszłym roku skończyłam 31 lat, jakoś mnie nie dołuje. Czyżby było ze mną coś nie tak?

W sumie to pośród tych wybrańców kapitalizmu uchodziłam za ewenement, bo byłam jedyną kobietą (tzw. pełniącą rolę żony) mówiącą po angielsku. Zaczął się nawet do mnie przystawiać jakiś facet, ale wymiękł, jak kilka razy zauważył, że nie wie, o czym mówię.

A nie, był jeszcze drugi – taki modelowy obleśny erotoman. Chyba nie wiedział, że jestem żoną Marka (a może to taki dyrektorski sport – podrywanie żon?). Wkurzył mnie, gdy zaczął rzucać niewybredne aluzje. Najpierw komplementował mój angielski (łaskawca!), a potem z niedwuznacznym uśmiechem zapytał, czy po francusku też jestem taka dobra. Odpowiedziałam (po francusku, a jakże!), że lubię mieć partnera na poziomie – i jest to niezwykle ważne… także jeśli chodzi o rozmowę w obcym języku. Oczywiście, nie zrozumiał i – zaczerwieniony jak sztubak – łamanym angielskim wydukał, że w biznesie najważniejszy jest dla niego język jego kontrahentów. Po czym zmył się jak niepyszny. Mam nadzieję, że to nie był prezes Marka.

20.03.

Z weekendu w górach nici, bo Marek musi przygotować jakieś zestawienia. Ja w sumie też nie za bardzo mam czas, pojawiły się nowe zlecenia i pracuję jak szalona. Trochę mnie to martwi, bo zaczynamy mieszkać obok siebie, a nie – ze sobą. Oboje jesteśmy zapracowani, zagonieni. Na szczęście znaleźliśmy czas, żeby wyskoczyć do kina, ale za to nie kochaliśmy się od kilkunastu dni. Czyżby kryzys małżeński, hihi? Internetu nadal nie ma. Mamy co prawda kablówkę – a w niej prawie 100 kanałów – ale na żadnym nie ma nic ciekawego do obejrzenia. Jest natomiast kanał, w którym non-stop nadają wenezuelskie telenowele. Zgroza.

21.03.

Nachodzi mnie myśl, żeby kupić psa. Zawsze chciałam mieć takiego wielkiego, kosmatego zwierzaka w domu, a codzienne spacery byłyby miłą odmianą. Zaczynam wpadać w rutynę i powtarzalność. Nawet tłumaczenia mnie nudzą – czy właściwie: nużą.

22.03.

Marek jest ciągle zapracowany – dobrze, że chociaż mamy ten Internet. Hurra! Hurra tym bardziej, że znowu nie będzie męża w domu – zapowiada się seria wyjazdów służbowych. Ale przynajmniej będę miała z nim lepszy kontakt. Na razie czerpię radość z przywrócenia „okna na świat” i uprawiam gadu–gadu z Aśką, na czym cierpi moja praca.

25.03.

Marek wyjechał, nie będzie go aż pięć dni. Umówiłyśmy się z Aśką na spotkanie internetowe – każda kupi butelkę wina i będziemy do siebie wieczorem pisać. Jak tak dalej pójdzie, wpadnę w alkoholizm.

26.03.

Wstałam dziś późno – oczywiście z bolącą głową. Efekt połączenia wina z papierosami. Wszystko przez Aśkę, która stwierdziła, że wieczorem upadamy dekadencko. Witek, jej mąż, też był w delegacji, więc dwie słomiane wdowy piły, paliły i plotkowały przez Internet. Desperate Housewives. Gadałyśmy jak głupie – Aśka przyznała się, że kręci ją przystojny sąsiad, a ja ponarzekałam na upadek mojego życia erotycznego. Kazała mi sobie znaleźć gacha. Hihi. W ramach akcji „klin klinem” strzeliłam sobie dziś piwo, czego zwykle nie robię.

27.03.

Tragedia, zepsułam samochód. To znaczy – nie zepsułam, tylko sam się zepsuł. Nie wiem, co jest grane. Poratował mnie Witek, którego przysłała Aśka. Podobno samochód wymaga inwestycji. No, zobaczymy, jak wróci Marek, co na to powie.

28.03.

Ale niespodzianka. Marek wrócił sam, nic mi nie mówiąc. Pisałam właśnie tłumaczenie, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Zdziwiłam się, bo nie słyszałam domofonu. Otworzyłam drzwi i zamarłam, bo moim oczom ukazał się wielki bukiet czerwonych róż. Marek! Zaskoczona i uszczęśliwiona, przyjęłam kwiaty i obróciłam się, żeby znaleźć wazon. Potem wszystko potoczyło się jak w filmie. Przygarnął mnie do siebie i zaczął całować. Dziko, namiętnie. Jego ręce błądziły po moim ciele, a ja czułam, jak bardzo jest napalony. Zresztą, wystarczył moment, żebym i ja zrobiła się mokra. Czułam jego dłonie wpychające się pod moją koszulkę, czułam, jak przyciska mnie do ściany. Zsunęłam spodnie, ale nie zdążyłam ich zdjąć, gdy poczułam, jak jego dzielny kogucik wbija się we mnie. Dawno się tak nie kochaliśmy – dziko i namiętnie. Wziął mnie w przedpokoju, taką zaskoczoną, jeszcze do końca nie gotową, ale – może właśnie dlatego – było mi cudownie i rozkosznie. Proszę bardzo, niech jeździ w te swoje delegacje, jeśli ma TAK wracać!

08.04.

Przez cały weekend nie ruszyliśmy naszych prac. Jak wspaniale jest oddać się słodkiemu lenistwu! No, może nie do końca lenistwu – bo Marek nic sobie nie robił z mojej obolałej i obtartej cipeczki, tylko dobierał się do mnie przez całą sobotę i niedzielę. No, może było w tym trochę mojej winy, bo chodziłam po mieszkaniu w samym T–shircie, świecąc gołymi pośladkami (i nie tylko). A co, należało nam się! Uwielbiam seks!

12.05.

Minął miesiąc od ostatniego wpisu. Ech, miało być tak różowo… Kilka dni potem Marek otrzymał informację ze Słowacji, że sypie się jakiś projekt i że musi tam wyjechać co najmniej na dwa tygodnie – jeśli nie na dłużej. W dodatku zachorowała moja mama i musiałam do niej jechać. W efekcie straciliśmy szansę na bycie ze sobą. Po moim powrocie okazało się, że Marek nie tknął palcem sprawy samochodu. Na marginesie: ani żadnej innej sprawy z „listy spraw domowych do załatwienia przez mężczyznę”, którą mu zostawiłam. Przez dwa dni burczeliśmy na siebie. A potem wyjechał. Zostałam w domu zła, smutna, z problemami (cieknące krany na przykład!). I niedokochana. O zaległościach w pracy – nie wspominam.

13.05.

Wyciągnęłam z Tajnej Szuflady wibrator. Trudno, nie ma męża, trzeba sobie coś znaleźć w zastępstwie. Zresztą lubię od czasu do czasu poużywać sobie z „zabawkami”. Chociaż wolałabym coś żywego… ale przynajmniej potrenuję sobie wyobraźnię. Hi. Wibrator jest wielki, czarny (mrrrr… jakie wspaniałe pole do snucia fantazji…) i leży sobie spokojnie w łóżeczku, czekając, aż skończę pisać na komputerze. Dobranoc, kochany dzienniczku!

15.05.

Marek napisał, że ze Słowacji jedzie do Rumunii. Wróci za kolejne dwa tygodnie. Czyli nie zobaczymy się przez ponad miesiąc. Nie powiedziałam mu tego, ale było mi z tym strasznie źle. Wieczorem upiłam się przy Internecie.

17.05.

Wczoraj wpadła Aśka. Chyba coś czuła, że mam nietęgi humor, bo mimo że nic nie mówiłam, już od progu zaczęła mnie pocieszać. Przegadałyśmy po babsku pół wieczoru. W końcu zadzwoniła do Witka, że nocuje u mnie, poszła do sklepu po wino i wspólnie zalałyśmy się w czarnoziem. Nie pamiętam nawet jak trafiłam pod prysznic. W każdym razie rano obudziłam się, mając przy twarzy gołe cycki Aśki. To było nawet miłe…
Przyznaję – kiedy czasem robię sobie dobrze, zdarzają mi się lesbijskie fantazje – ale co innego fantazja, a co innego rzeczywistość. W końcu nigdy mi nie przyszło obudzić się we własnej pościeli, leżąc tak blisko z inną dziewczyną. W dodatku w małżeńskim łożu, hihi. Leżałam tak i patrzyłam na jej piersi… No nie mogę przed sobą ukrywać… Miałam chęć, żeby czegoś spróbować. Rany, co mi po głowie chodzi…

W każdym razie dobrze, że Aśka w pewnym momencie odwróciła się na drugi bok. Choć jak przytuliła się do mnie „na łyżeczkę”, to momentalnie zrobiło mi się mokro między nogami… ale udało mi się jakoś przegonić te myśli i zasnęłam. Kiedy wstałyśmy, naszym oczom ukazało się istne pobojowisko w domu. Butelki, szczątki papierosów, porozrzucane płyty, a na tym wszystkim dwa wielkie ręczniki kąpielowe. Czyżbyśmy razem brały prysznic…?

Dobrze, że zdążyłyśmy posprzątać, zanim Witek wpadł po żonę. Przy śniadaniu nabijała się ze mnie, że urwał mi się film i że żałuje, że nie zaprosiła sąsiada, żeby nam obu zrobił dobrze. Ech, ta tylko o jednym… Z drugiej strony krowa, która dużo ryczy…

21.05.

Marek siedzi w Rumunii, a mnie jest ciężko. Nie pomagają nawet telefony od „delegacyjnego męża”. Dziś w nocy śniło mi się, że się kochamy. Marek brał mnie w korytarzu, tak jak owego dnia, gdy wrócił z podróży. Było mi dobrze, cudownie i rozkosznie. We śnie obróciłam się, żeby go pocałować i nagle… okazało się, że to wcale nie jest Marek, tylko jakiś obcy facet. Obudziłam się sama w łóżku i nie wiedzieć dlaczego, rozpłakałam się jak chyba nigdy w życiu.

Lot kukułki II: Wzloty i upadki

28.05.

Mijają dni, nic się nie zmienia. Chyba powinnam kupić psa, byłoby coś żywego w domu… Od losu kochanki, dla której gach nie ma czasu, gorszy jest chyba tylko los żony.

01.06.

Marek wrócił zmęczony, jakby siedział nie w Rumunii, a w Afganistanie. Wszedł do domu, pocałował mnie i padł na łóżko – przespał cały dzień. Leżałam wtulona w niego i cieszyłam się, że jest. Ma krótki urlop. Całe dwa dni.

07.06.

Pojechaliśmy nad morze, ale wyjazd się nie udał. Pogoda wredna, wiało i lało. Siedzieliśmy smutni, zmęczeni i usiłowaliśmy się cieszyć sobą – ale nawet to nie wychodziło. W dodatku non stop ktoś do Marka dzwonił. Już chyba bym wolała, żeby do niego dzwoniły jakieś obce laski, a nie ta cholerna praca. Zaczynam się zastanawiać, do czego to doprowadzi. Kocham go bardzo i nie chcę stracić. Poza tym liczyłam na trochę odprężenia i może jakiś mały seksik – a tu i z tym było krucho.

24.06.

Minęły kolejne dwa tygodnie. Marek pracuje w Warszawie, ale i tak większość czasu spędza poza domem. Złapałam się na tym, że w ciągu dnia odrywam się od klawiatury, żeby wejść do wyrka i zrobić sobie dobrze – bo tylko to daje mi trochę odprężenia. Za to… wieczorem idziemy z Markiem pod prysznic, trochę się poprzytulamy, ale na nic więcej nie mamy ochoty. Czyżbym zaczęła wchodzić w wiek średni? Brr.

29.06.

Obgadałam sprawę z Aśką. Powiedziała, że mi kupi świetny wibrator na imieniny – sama też ma taki i jest zachwycona. Ech, wibrator – choćby najlepszy – nie zastąpi mi Marka. Zresztą, oprócz tego, którego używam na co dzień, mam jeszcze dwa (trochę krępowałam się przyznać).

Poza tym Aśka pytała, czy – skoro założyli nam Internet – byłam już na erotycznych czatach (bo ją to strasznie wciągnęło). Ciekawe, co by Witek powiedział na to, czym ona się zajmuje. Powiedziałam jej, że to mnie nie kręci, ale w sumie sama myśl gdzieś mi się tam plącze po głowie i nie daje mi spokoju – a może kiedyś spróbować? A swoją drogą Aśka musi mieć niezłą jazdę na seks, bo nasze rozmowy na GG coraz częściej schodzą na TE tematy. Nie pyta już o to, jak się kochamy z Markiem. Czyżby czuła, że ciągle jest taki zapracowany i generalnie nam się nie układa?

15.07.

Coraz rzadziej piszę ten pamiętnik. Czyżbym i na to nie miała siły? Muszę coś zmienić, coś ze sobą zrobić! Jutro wybiorę się do Aśki, spróbuję namówić ją na jakiś wspólny wypad, zwłaszcza że Witek wyjechał do swoich rodziców i przy okazji zabrał też ich dziecko. Aśka musiała zostać, bo szef też zarzucił ją robotą (podobnie jak ja pracuje w domu), ale przecież nie przyjdzie do domu jej kontrolować!

16.07.

SZOK! Nie wiem nawet jak o tym napisać…! Nakryłam Aśkę z kochankiem! Nie mogę w to uwierzyć! Nie mogę ochłonąć! Wszystko stoi mi jeszcze przed oczami!

To było tak… Wybrałam się do niej, tak jak zamierzałam. Podjechałam do nich pod dom wczesnym popołudniem. Ledwie zaparkowałam samochód, a już jakiś facet podszedł do mnie i spytał, czy na długo parkuję, bo do niego na posesję będzie wjeżdżał ciężki sprzęt i boi się, czy się zmieści na tej wąskiej dojazdówce. Powiedziałam, że przyjechałam do znajomej, ale nie ma problemu, bo zaraz wstawię samochód na podjazd. Otworzyłam sobie furtkę i przeszłam do ogrodu. Aśka zwykle pracuje na parterze, wiec chciałam zapukać w okno, żeby otworzyła bramę. Podeszłam do okna i zamarłam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Aśka leżała na tapczanie, z nogami zadartymi do góry, zarzuconymi na ramiona gościa, który ją pieprzył! Rżnął! Dymał! Inaczej nie można było tego nazwać. Pracował nad nią jak młot pneumatyczny i, co gorsza, nie był to Witek, bo był od niego ze dwie głowy wyższy! Stałam tam i patrzyłam, jak ona wije się pod nim, jak obejmuje go i przyciąga do siebie. Zabrakło mi tchu w piersiach, nie wiedziałam, co mam robić. W końcu wycofałam się niezgrabnie i usiłując odzyskać pozory spokoju, zadzwoniłam do drzwi. Zrezygnowałabym zresztą z wizyty, gdyby nie to, że przy samochodzie czekał ten cholerny budowlaniec!

Aśka przyszła po dłuższej chwili, ubrana jakby nic się nie stało. Zaprosiła mnie do środka, mówiąc, że odwiedził ją znajomy. Znajomy, nie ma co! Teraz mogłam mu się przyjrzeć z bliska. Wysoki, postawny facet, nawet nie super przystojny, po prostu przeciętny. Kiedy weszłam do saloniku, siedział i popijał drinka. Jeśli choć przez chwilę myślałam, że może coś mi się przywidziało, to kiedy znalazłam się w środku, nie mogłam mieć już złudzeń. W powietrzu wyraźnie czuć było wiadomy zapach. Zapach, który każda kobieta rozpozna na milę! Aśka była mocno zmieszana – widać zorientowała się, że coś podejrzewam. Powiedziałam, że przyszłam pożyczyć od niej słownik starofrancuskiego, przepraszając, że bez zapowiedzi, ale akurat byłam w pobliżu. Zorientowała się natychmiast, że kręcę, a ja brnęłam coraz dalej. Facet siedział w fotelu i czułam jego oczy na sobie, miałam wrażenie, że obmacuje mnie obleśnym wzrokiem. Rozmawiałam z Aśką, ale nie mogłam odsunąć sprzed oczu wizji mojej przyjaciółki, jak… jak… parzyła się z tym gościem!

Pogadałam chwilę o jakiś pierdołach i pod byle pretekstem zmyłam się, oczywiście jak kretynka nie biorąc ze sobą słownika. Idiotka!!! Po drodze odebrałam SMS-a od Aśki, że wpadnie do mnie, bo chce mi coś opowiedzieć. Ciekawe co?!

17.07.

Jestem po długiej nasiadówce z Aśką. Rety, co ona wymyśliła… Ale po kolei. Przyjechała do mnie wieczorem, przywiozła 3 butelki wina, oznajmiając, że bez tego się nie da. No i popłynęła (nomen omen) opowieść…
Wszystko zaczęło się od Internetu. Kiedyś z nudów (Witek był na jakimś wyjeździe) kliknęła jakieś forum poświęcone opowiadankom erotycznym (Dobra Erotyka czy jakoś tak). Zaczęła czytać – i, jak sama powiedziała, wzięło ją. Stwierdziła, że czytanie takich erotycznych opowiastek jest cholernie podniecające – nawet bardziej niż filmy (a ma ich naprawdę pokaźną kolekcję), bo w filmie ma wszystko podane „na tacy”, a czytając musi wysilić wyobraźnię. Wysilić, a jakże! Jej to przychodzi bez najmniejszych problemów! No w każdym razie trafiła na jakieś opowiadanko swingersowe i temat się jej tak spodobał, że zaczęła drążyć dalej. I tak już poszło… Forum dla swingersów, erotyczne czaty, nawiązywanie znajomości… Próbowała pogadać o tym z Witkiem, ale temat nie chwycił. Oczywiście, Aśki to nie zraziło i zaczęła szukać na własną rękę. Na jakimś forum spotkała gościa, który miał podobną sytuację jak ona. To znaczy – w stałym związku, ale szukający jakiejś podniecającej odmiany. Seks – jak najbardziej, ale bez zobowiązań (i bez informowania drugiej połowy). Że niby taki dreszczyk. Wymienili się adresami mailowymi, zaczęli systematycznie gadać na Internecie, w końcu się umówili.

– Słuchaj – mówiła Aśka – w życiu tak się nie czułam. Szłam na spotkanie z nieznajomym facetem, z którym po prostu chciałam się pieprzyć. Wcześniej się przygotowałam – wiesz, pełna depilacja, seksowne majtki, pachnidełka. Powiedziałam Witkowi, że idę do znajomej. Szłam po ulicy i czułam, że moja cipka jest tak mokra, że chyba mi leci po nogach!

No i rzeczywiście, spotkali się, poszli do wynajętego hotelu i cztery godziny bzykali się aż furczało. Aśka była wniebowzięta – podobno ledwo żywa wyczołgała się z łóżka. Swoją drogą, ciekawe, że Witek się nie zorientował. W każdym razie to trwa już prawie rok – Aśka i Łukasz (ten facet, którego widziałam u niej w domu) spotykają się co jakiś czas – na czysty seks. Mało tego, ta wariatka przyznała, że zdarzyło się, że Łukasz nie był sam – raz pojawił się ze znajomym!!! Rżnęli ją we dwóch, jeden z przodu, a drugi z tyłu. A innym razem byli nawet we czwórkę – znajomy Łukasza ze swoją dziewczyną, Łukasz i Aśka. Nie mieści mi się to w głowie. Patrzyłam na Aśkę, jak opowiadała ze szczegółami, co robili i wydawało mi się to jakieś ordynarne, zwierzęce i obleśne.

Co najdziwniejsze, Aśka utrzymuje, że seksualne ekscesy wcale nie wpłynęły źle na jej stosunki z mężem – a nawet, że poprawiły te relacje. Podobno teraz bardziej docenia seks z Witkiem i nie ma zamiaru go rzucać. Więcej – wróciła do tematu swingu i powoli popycha męża w tym kierunku, rzucając tu i ówdzie aluzję czy sugestię.

Cholera, w życiu bym nie pomyślała, że Aśka będzie się tak borsuczyć i jeszcze odczuwać dumę z tego powodu. Dobrze, że podczas tej rozmowy piłam z nią równym tempem, bo przynajmniej nie byłam trzeźwa i nie wypaliłam, co o tym sądzę. Zresztą sama nie wiem, co o tym myśleć – jakie ja mam prawo oceniać Aśkę?

20.07.

Nie wiem, jak mam postępować z Aśką. Spotykać się z nią? A co będzie, jak kiedyś natknę się na Witka? Jak mu spojrzeć w oczy? Nie potrafię się w tym odnaleźć.

22.07.

Marek w delegacji. Nuda. Chyba na jutro wieczór kupię winiacza i jednak zaproszę Aśkę na babski wieczór szczerości. Czyżbym stawała się „wdową pracoholika”? Może skończę tak jak ona?

23.07.

Aśka nie przyjdzie. Wyjeżdża na parę dni gdzieś do znajomych. Taaak, już ja znam tych jej znajomych! Ciekawe, co opowiedziała Witkowi. W każdym razie nie zamierzam się w to mieszać. Ważne, że mam wolny wieczór. Może to i lepiej? Będę miała wino dla siebie. Hihi, idę w alkoholizm, ale co tam. Będzie wino, DVD i komputer – wieczór samotnej biznesmenki. Mąż w delegacji.

24.07.

Jestem w szoku. Weszłam na jeden z proponowanych przez Aśkę czatów. Już na początku zaliczyłam zonka – trzech facetów o mało nie zgwałciło mnie przez Sieć. Wstrętni, ohydni, chamscy. Oczywiście pierwsze teksty były w stylu: „Cześć laska, wiem że jesteś napalona na moją 30 cm pałę”. Jak ich przepędziłam, usłyszałam w odpowiedzi, że jestem albo „nędzną lesbą” albo „zimną rybą”. Obrzydliwe, chamskie, prostackie. Nie rozumiem, co ktokolwiek może widzieć fajnego w takich pogaduchach? Oczami wyobraźni widzę obleśnych, spoconych facetów w krótkich, brudnych gaciach, który podniecają się takimi rozmowami, brrrr. Miałam lepsze zdanie o Aśce. Nadal nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić? Z Markiem też nie pogadam na ten temat, bo jak?

26.07.

Jutro wraca Marek! Nareszcie!

27.07.

Jestem wkurzona jak cholera. Marek musi zostać jeszcze jeden dzień. Upiję się dziś; zaleję w czarnoziem – albo dam się poderwać pierwszemu lepszemu facetowi na pornoczacie. Jest mi źle.

03.08.

Nie było czasu pisać wcześniej. Mój Odyseusz w końcu wrócił do swej Penelopy, zmęczony i wymięty. A ja, wierna żona, przyjęłam go ciepłą kolacją i puchową pierzyną, hehe. Potem spędziliśmy kilka dni we względnym spokoju, bo Marek dostał krótki urlop. Zaplanowaliśmy sobie wyjazd. Romantyczny i cudowny. Wyjeżdżamy jutro! Aśka przysłała SMS-a: „Mieszkamy w górach, jest cudownie, magicznie, nieziemsko. Szkoda, że Cię tu nie ma, następny raz jedziesz z nami. Całujemy mocno – Aśka, Dorota i Łukasz”. Hm.

07.08.

Bajka. Jest pięknie. Wynajęliśmy starą leśniczówkę, gdzieś w zapadłych lasach na końcu Polski i świata (właściciel mieszka już w nowej i okazyjnie wynajmuje starą). Jesteśmy sami ze sobą, wokoło cisza, las, nie ma żywego ducha. Świat jest cudowny. I nawet jest tu Internet (wiedziona kobiecą intuicją wzięłam laptopa, hihi).

08.08.

Dziś przeżyłam najcudowniejszy seks w swoim życiu. Po dniu spędzonym na wycieczkach po okolicy postanowiliśmy wieczorem zalec na brzegu jeziora – odkryliśmy taką cichą zatoczkę, osłoniętą od wiatru i ciekawskich spojrzeń. Zbliżał się wieczór, ale noce ostatnio są tak gorące, że można bez najmniejszego problemu spać na dworze. Poszliśmy na brzeg, rozłożyliśmy koce i patrzyliśmy na zachodzące słońce. Potem rozpaliliśmy malutkie ognisko (trochę ze strachem, bo choć leśniczy jest starym znajomym Marka, to jednak ktoś mógłby mieć pretensje za ogień rozpalony właściwie w lesie).

Nadeszła noc. Było tak gorąco, że mimo lekkiego wietrzyku od jeziora leżałam w samym stroju kąpielowym. A potem nawet i bez niego!

Koło północy weszliśmy do wody. To było dziwne, bajkowe uczucie. My, poważni, dorośli ludzie, żyjący w świecie XXI wieku, zrzuciliśmy z siebie całą cywilizację i zupełnie nadzy, niczym pierwsi praludzie poszliśmy się kąpać. To było jak dziwny rytuał, jak mroczny atawizm, który leżał głęboko schowany gdzieś na dnie naszych genów. Woda była czarna, miękka jak aksamit i bardzo ciepła. Nad nami świeciły gwiazdy, a nasz bursztynowo złoty płomyk na brzegu migotał delikatnie, rzucając drobne błyski na jezioro. Zanurzyliśmy się. Marek zaczął całować mój kark, dłońmi pieszcząc moje piersi. Dreszcze przechodziły mi po plecach. Czułam się jak nigdy w życiu – trochę jak dziewica, trochę jak nastolatka, a trochę jak prasłowiańska kapłanka kultu płodności.

Gdzieś obok, za ciemną zasłoną lasu toczyło się nocne życie zwierząt, nad nami rozpięte było granatowoczarne niebo, a ja, stojąc po piersi w jeziorze, ocierałam się pośladkami o uda mojego Marka. Podobało mu się… Czułam, jak sztywnieje, jak na moje spotkanie unosi się jego członek. Uwielbiam to uczucie, gdy czuję, że moja obecność, mój dotyk, mój zapach sprawia, że jego mały przyjaciel rośnie i nabrzmiewa… Mrrr…
A potem poszliśmy na mieliznę. Marek pchnął mnie na piasek. Posłusznie uklęknęłam, opierając się na łokciach i wypinając tyłeczek. Rozsunęłam uda, pokornie czekając na pokrycie, jak jakaś pradawna samica. Czułam się właśnie tak… zwierzęco. Marek podjął grę… Zbliżył się do mnie od tyłu, również na czworakach. Poczułam jego oddech na swojej gotowej do jego przyjęcia muszelce. Mrrrrr…! Delikatnie rozszerzyłam uda, aby dać mu lepszy dostęp. Jego gorący język szybko znalazł drogę. To było niesamowite! Przygotował sobie ją, wylizał, a potem… wszedł na mnie. Wbił się we mnie bez pomocy rąk, gorący, sztywny, prężąc się w podnieceniu. I wziął mnie od tyłu, mocno, prawie brutalnie. Zaciskałam palce w przybrzeżnym drobnym piasku i poddawałam się jego męskiej władzy. A potem, gdy wypełniło mnie gorące nasienie, oboje zwaliliśmy się w wodę i całowaliśmy – sami w mroku nocy, w głuchej ciszy tajemniczego lasu.

To było cudowne! Chcę to zapamiętać do końca życia.

09.08.

Słodkie lenistwo!

10.08.

Cholera! Jasna, pieprzona cholera! Dlaczego nigdy nie może być dobrze choć parę dni!? Dziś rano Marek dostał pilną wiadomość z pracy. Musi wracać. Leżałam jeszcze w wyrku i czytałam, gdy usłyszałam, jak wchodzi do pokoju. Przyszedł do mnie, z nosem spuszczonym w dół i półgębkiem powiedział, co się stało. Spytał mnie, czy chcę wracać z nim, czy zostanę jeszcze (pobyt mamy dogadany jeszcze na trzy noce). Wkurwiłam się na maksa i powiedziałam, że może się wynosić, gdzie go oczy poniosą. Wiem, byłam niesprawiedliwa, ale czułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. To miały być nasze dni! Ożenił się ze mną, a nie ze swoją pieprzoną firmą! Obiad zjedliśmy w fatalnej atmosferze, w ogóle się do siebie nie odzywając. Spakowałam jego najważniejsze rzeczy do walizki i ziejąc chłodem, powiedziałam, że mogę go co najwyżej odwieźć na dworzec (do najbliższej cywilizacji mamy stąd prawie 50 km). Zgodził się, cały czas z poczuciem winy wypisanym na twarzy, patrząc w podłogę i udając, że go nie ma – czym oczywiście wkurzył mnie jeszcze bardziej. Cholera, ja rozumiem, że on ma pracę, że robi to dla nas. Gdyby jeszcze zachował się jakoś inaczej. Jak facet. Nie wiem, rzucił na łóżko, wykochał, potem powiedział, że musi iść, ale wróci. Nie, on się po prostu poddał. Pogodził z wyrokiem cholernej Firmy.

Zawiozłam go na ten pieprzony dworzec, ale jak tylko wysiadł i wyciągnął walizkę, odjechałam z piskiem opon. Stanęłam za rogiem i rozpłakałam się z bezsilnej złości. Potem kupiłam wódkę oraz jakiś owocowy rozcieńczalnik i pojechałam z powrotem. Siedzę właśnie teraz – samotna i porzucona – piszę ten post i wyję do księżyca.

Mam dość. Wyłączyłam telefon i idę pić.

.
Przejdź do kolejnej części Lot kukułki III i IV

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

hmm dziwne 🙂 mało erotyczne a bardziej dramatyczne. trochę poszarpana konwencja, początkowo chaotyczny bieg wydarzeń zaczyna nabierać jednostajnego kierunku ku samozagładzie 😉

Ciekawe, raczej obyczajowe. Niewiele erotyki. Nienajlepszy jednak tekst z kolekcji Ravenhearta.

Mustafa

Samo życie. Lubię to 🙂

Dobry wieczór,

zgadzam się z Mustafą, że nie jest to najlepsze opowiadania Ravenhearta. Za takie uważam "Noc kwitnącej wiśni" i "Deep space love". Zgadzam się również z ekstensyfikacją, że to mało erotyczne, a narracja jest fragmentaryczna. Zgadzam się nawet z Karelem, że to samo życie 😀 A mimo to czytałem "Kukułkę" z przyjemnością. Narratorka sympatyczna (choć mocno zagubiona), niepozbawiona poczucia humoru i pewnego dystansu do siebie. Sposób snucia tej historii dostosowane do formy, jaką jest intymny dziennik/pamiętnik.

Właśnie z uwagi na niewielką porcję erotyki zdecydowaliśmy się opublikować od razu dwie "Kukułki" – bo dopiero razem stanowią prawdziwe opowiadanie erotyczne. No i dzięki temu połączeniu jest co poczytać 🙂 Opowieść się rozwija i wiedząc, co będzie dalej, mogę powiedzieć, że kolejne części okażą się znacznie bardziej naładowane erotyczną energią niż ten dość niewinny wstęp. A na końcu przerodzi się już w prawdziwą (nie tylko) literacką orgię 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Pozostaje mi się zgodzić z przedmówcami. Na pewno literacko i fabularnie nie ma porównania do Ravenheartowych perełek, ale pamiętam, że lektura tego tekstu kilka lat temu, na DE jeszcze, sprawiła mi sporą przyjemność. I cóż, taka historia jest absolutnie do pomyślenia.

Mówisz Ravenheart, myślisz o takich między innymi perełkach jak "Noc Kwitnącej Wiśni", "Endo of all hope" czy "Switch". Lotu kukułki raczej tam nie ma, bo też jak wspomnieli wyżej inni komentatorzy to słabszy z tekstów Kruczego Serca. Jednak słabszy w przypadku tego Autora nie oznacza słaby. Niejeden pseudo pisarz w sieci chciałby mieć taki tekst w dorobku. Ja pozostawiam pod tym tekstem cztery gwiazdki.

Ciekawa stylizacja na dziennik. Kiedy cd?

Napisz komentarz