Pan Samochodzik i Złoty Orzeł II (seaman)  3.83/5 (10)

28 min. czytania
Myslite (Asylum-Tragedy), "Lilith and the Snake", CC BY-NC-ND 3.0

Myslite (Asylum-Tragedy), „Lilith and the Snake”, CC BY-NC-ND 3.0

Marta zawsze była ambitną dziewczyną. Już jako mała dziewczynka musiała być pierwsza, najlepsza, z płaczem przyjmowała wszelkie niepowodzenia. Podejmowała każde wyzwanie, chcąc wszystkim dookoła udowodnić własną wyższość nad całym światem. Bardzo często wpadała przez to w tarapaty, gdy podpuszczona przez starsze rodzeństwo doprowadzała rodziców do szału. Ale nigdy nie poddała się bez walki, zawsze dążąc do zwycięstwa. Z czasem nauczyła się, jak należy radzić sobie z porażkami, ale jej ambicja pozostała niezmieniona.

Nie wiedziała do końca, co ją w ten sposób ukształtowało. Być może fakt, że była najmłodsza z piątki dzieci. Zapewne również to, że urodziła się i wychowała w małej wiosce gdzieś pod Kielcami też miało pewne znaczenie. Tak czy inaczej, ambicja, nieustępliwość i dążenie do bycia najlepszą pchały dziewczynę zawsze do przodu. Jako pierwsza w rodzinie zdała maturę. Potem, napędzana wciąż niezaspokojonym apetytem, wyjechała do Warszawy na studia. Rodzice pukali się w czoło, bracia i siostry zakładali się, jak szybko wróci ze stolicy z podwiniętym ogonem. Te same cechy obarczała odpowiedzialnością za to, że wpakowała się w aferę z zaginionymi monetami Golden Eagle.

Na uczelni zawsze miała stypendium naukowe, więc nie musiała prosić rodziny o wsparcie finansowe. Ale Marcie to nie wystarczyło. Widziała, jak działa dziennikarski świat. Nie masz znajomości, nie istniejesz. Nieważne, czy masz talent, wiedzę. Dziewczyna była diabelnie zdolna i pracowita, lecz w połowie drugiego roku dotarło do niej, że niemożliwe będzie osiągnięcie tego, o czym marzyła. I wtedy, gdy gorycz zwątpienia zaczęła wypełniać jej myśli, pojawiła się fundacja „Młodzi i zdolni”. Pan Sporowski, przedstawiciel tej organizacji, skontaktował się z nią za pośrednictwem dziekanatu. Zaproponował jej dodatkowe pieniądze, przedstawił możliwość wyjazdu za granicę – do uczelni w Niemczech, Anglii, USA. Zgodziła się, podpisała wymagane papiery i kilka miesięcy później poleciała do Edynburga, na półroczny staż.

Odebrała dyplom siedemnastego czerwca, a już następnego dnia zadzwonił do niej Sporowski.

– Mam dla pani ciekawą ofertę pracy – powiedział. Nie chciał zdradzić niczego więcej. – Proszę przyjechać do naszej siedziby jutro o jedenastej. Prezes zaprasza panią na spotkanie.

Z wrażenia nie mogła zasnąć. Do czwartej nad ranem. Z ledwością zwlokła się z łóżka i, posiłkując się prysznicem i mocną kawą, odzyskała siły i entuzjazm. Zamówiła taksówkę i pięć przed jedenastą stawiła się w sekretariacie fundacji.

Oszklony i błyszczący chromem budynek biurowca, w którym wyznaczono jej spotkanie, oszołomił Martę. Wprawdzie mieszkała w Warszawie już pięć lat, lecz nigdy dotąd nie bywała w takich miejscach. Wiadomo, życie studenta, zwłaszcza przyjezdnego, nie było łatwe. A tego dnia po raz pierwszy zetknęła się z nową, lepszą rzeczywistoscią. Piękna, pachnąca egzotycznymi perfumami asystentka zaproponowała jej kawę, ale Marta była tak wystraszona, że dała się namówić jedynie na wodę. Trzymając zimną szklankę w dłoni, z przejęciem przyglądała się zdjęciom znanych polityków i artystów, zawieszonym na ścianach.

– Robią wrażenie, prawda? – spytała sekretarka. Wydawała się chłodna i niedostępna, chyba przez nordycki typ urody i nienaganny, szary kostium jaki miała na sobie, ale ciepły głos zdawał się przeczyć pierwszemu wrażeniu. – Dużo znanych ludzi współpracuje z naszą fundacją. Ale niech się pani nie przejmuje, skoro ja się odnalazłam w tym miejscu, pani również da radę.

Dziewczyna odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.

Wysokie, ciemne drzwi prowadzące do gabinetu prezesa otworzyły się z cichym szumem i stanął w nich Sporowski. Podszedł ku siedzącej i wyciągnął szczupłą dłoń.

– Cieszę się, że pani przyjechała – powiedział bezbarwnym tonem. Jego głos zawsze niepokoił Martę. – Prezes już czeka.

Wstała i ruszyła za mężczyzną. Sporowski jawił się w oczach Marty jako idealny człowiek korporacyjnej machiny. Wysoki, lekko łysiejący pan, zapewne tuż przed pięćdziesiątką, o pociągłej twarzy, która zawsze miała ten sam obojętny wyraz. Ubrany był identycznie, jak przy pierwszym spotkaniu – tak jej się przynajmniej wydawało. Taki sam dobrze skrojony, szary garnitur, pasujący do niego krawat i chłodne spojrzenie. Nieprzyjemny typ, przemknęło dziewczynie przez głowę.

Po przekroczeniu progu gabinetu prezesa nie miała już czasu zajmować się Sporowskim. Olbrzymi pokój z trzema przeszklonymi ścianami oszołamiał. Widokiem za oknami, eleganckim, chłodnym wystrojem. Zadbano o wszystko – w tle sączyła się cichutka, spokojna muzyka, a powietrze pachniało wanilią. Marta czuła się bardzo nie na miejscu.

– Panie prezesie, przedstawiam Martę Lewandowską. Pani Marto, pan Waldemar Batura – dopełnił formalności Sporowski, wskazując dziewczynie mężczyznę siedzącego za błyszczącym, mahoniowym biurkiem. Po czym zniknął, nim zdążyła mrugnąć okiem. Istny kot z Cheshire, pomyślała. Spojrzała na Baturę, który wstał i podszedł do niej z uśmiechem na ustach.

Wysoki, szpakowaty mężczyzna był wszystkim, o czym kobieta mogła marzyć. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Sądząc po siateczce zmarszczek na przystojnej twarzy, musiał mieć pewnie ponad pięćdziesiąt lat,, ale wyglądał świetnie. Dobrze zbudowany, ubrany w nienaganny, piaskowy garnitur, sprawiał wrażenie, jakby właśnie przyleciał helikopterem z francuskiej Riviery, gdzie spędził weekend na jakimś bajecznie drogim jachcie. Każdym ruchem roztaczał wokół siebie atmosferę bogactwa i luksusu, robiąc to w naturalny, niewymuszony sposób. A jednocześnie miał tak ujmujący, miły uśmiech, że nie można było mieć do niego pretensji o to, że powodziło mu się tak dobrze.

– Pani Marto – odezwał się. Miał przyjemny dla ucha, lekko zdarty głos. – Cieszę się, że znalazła pani czas, by mnie odwiedzić.

– Panie prezesie – bąknęła, czując zawstydzenie. Ten człowiek napełniał ją niepokojem, jednym zdaniem potrafił ją aż tak onieśmielić. – To ja dziękuję za zaproszenie.

Machnął ręką, po czym wskazał stojącą przed jednym z olbrzymich okien sofę.

– Ależ oczywiście, że musiałem panią zaprosić – odparł. – Usiądziemy?

Skinęła głową i dała się poprowadzić ku kremowej kanapie. Ledwie usiedli, zjawiła się nordycka sekretarka z dwiema szklankami: wodą dla Marty i jakimś alkoholem dla Batury.

– Słyszałem wiele dobrego na pani temat – zaczął mężczyzna, gdy asystentka rozpłynęła się w powietrzu tak samo, jak przed nią Sporowski. – Od pani dziekana i promotora, od szkockich profesorów. Ambitna, zdolna, pełna zapału.

Poczuła, że się czerwieni. Dziewczyno, weź się w garść!, przemknęło jej przez głowę.

– Staram się korzystać z każdej nadarzającej okazji, panie prezesie – odparła. – Dziękuję bardzo za stypendium, pobyt w Edynburgu bardzo wiele mi dał.

Skinął głową.

– To świetnie, lubię dobrze inwestować pieniądze – rzucił niezobowiązująco, ale od razu poczuła, że właśnie skończyli fazę uprzejmych banałów. Czas na konkrety. Nie myliła się.

– Mam dla pani ciekawą propozycję – podjął Batura, po czym podniósł szklankę do ust. Upił mały łyk i zamruczał z zadowolenia. – Coś pysznego. Ale wracając do tematu. Znajomy z Życia Stolicy potrzebuje kogoś młodego do swojego zespołu i, gdy tylko mi o tym powiedział, pomyślałem o pani.

– Ale jaki jest powód pańskiego zainteresowania moją osobą? – wypaliła. – Przecież… wiele jest takich, jak ja. Może i zdolnych, może ambitnych, ale raczej bez perspektyw…

– No właśnie – przerwał jej w pół słowa. – My zajmujemy się takimi, jak pani. Młodymi, dobrze rokującymi ludźmi, którzy bez naszej pomocy przepadliby bez śladu w tym wielkim mieście.

Ukryta w jego słowach szpilka była malutka, ale celna. Jej ukłucie było bolesne, lecz motywujące. Batura pozwolił sobie na uszczypliwość, co wskazywało na to, że wiedział, skąd pochodziła Marta.

– Oczywiście, że nie działamy charytatywnie – podjął po chwili. – Wszyscy mają tu coś do ugrania. Przed panią staje możliwość rozpoczęcia kariery. A chciałbym jedynie dodać, że nie zapominamy o naszych podopiecznych. Zawsze może pani liczyć na naszą pomoc. Mój przyjaciel redaktor bez zbędnych kłopotów otrzyma od nas dobrego pracownika, który zrobi wszystko, żeby udowodnić swoją wartość… Prawda? A fundacja? Cóż… fundacja z moją skromną pomocą buduje kontakty, wyświadcza małe przysługi, pomaga ludziom znaleźć właściwe miejsce na świecie. Albo znajduje osoby, które pasują do istniejącego, choć akurat pustego miejsca. Z korzyścią dla wszystkich, a przede wszystkim – dla fundacji.

Bardzo niebezpieczny człowiek, pomyślała. A potem przyjęła propozycję. Musiałaby być skończoną idiotką, by odrzucić taką szansę.

Na odchodnym Batura jeszcze raz uścisnął jej dłoń.

– Cieszę się – powiedział ze swoim ujmującym uśmiechem na ustach – że mogłem pomóc. Niestety, raczej nie będę miał możliwości kontaktować się z panią osobiście. Gdyby jednak potrzebowała pani czegokolwiek, proszę dzwonić do Sporowskiego, on na pewno pani we wszystkim pomoże. A jeśli będzie trzeba, to kto wie, może się jeszcze spotkamy. Tak czy siak, Sporowski będzie czuwał nad panią. Do widzenia.

Drzwi zamknęły się z cichym szelestem. Dziewczyna została sama z niepokojem, który niezauważenie wkradł się do jej myśli. Może to jednak nie była taka dobra decyzja, pomyślała.

***

Sporowski odezwał się ponownie już miesiąc później. Ledwo co odnalazła się w nowej pracy, co było dla niej dużym wyzwaniem. Wprawdzie redaktor naczelny, który przyjął ją po rekomendacji Batury, okazał się bardzo pomocny, ale i tak wydawało jej się, że wpadła w sam środek szalejącego huraganu. Nie mogła wyjść z podziwu nad tym, że redakcja, przypominająca ul pełen hałasujących pszczół, była w stanie codziennie przygotowywać nowy numer dziennika. Z trudem ogarniała szaleńczy redakcyjny chaos.

Telefon od tego akurat człowieka nie był jej do niczego potrzebny. A jednak zgodziła się spotkać ze Sporowskim jeszcze tego samego dnia, w jednym z najbardziej znanych lokali w mieście.

Założyła najlepsze ciuchy, ale to nie pomogło, bo gdy stanęła w drzwiach wyznaczonego przez Sporowskiego miejsca, poczuła się jak Kopciuszek. Sala restauracyjna była olbrzymia i pogrążona w półmroku, mimo jasno świecącego, potężnego żyrandola, zawieszonego nad okrągłym parkietem dla tańczących. Na przeciwległym krańcu pomieszczenia, na podwyższeniu, kilkuosobowy zespół grał jakąś melodię, która brzmiała bardzo retro. Siedzący przy stolikach ludzie nie wyglądali może tak nonszalancko i zamożnie jak Batura, ale pod względem majętności na pewno bliżej im było do niego, niż do Marty. Nim na dobre pogrążyła się w ponurych rozważaniach nad jakością własnej garderoby i zasobnością portfela, podszedł do niej starszy mężczyzna w czarnym garniturze i muszce.

– Witam panią – zagaił uprzejmie, choć wyczuła w jego głosie chłodny ton. – Jestem Jan, maitre’d restauracji Crystal. Czy ma pani rezerwację stolika?

– Nie. – Potrząsnęła głową, a widząc niepokojący błysk w oczach mężczyzny, dodała szybko: – Ale jestem z kimś umówiona.

Postawa szefa restauracji zmieniła się diametralnie, gdy padło nazwisko Sporowskiego. Natychmiast przeistoczył się w miłego, uprzejmego człowieka i z zaskakująco ciepłym uśmiechem na ustach poprowadził dziewczynę przez zatłoczoną salę, zręcznie lawirując między gęsto ustawionymi stolikami.

– Pan Sporowski jest naszym stałym klientem – rzucił przez ramię. Z trudem rozumiała to, co mówi, bo restauracja była pełna, a grająca skocznego fokstrota orkiestra dodatkowo pogarszała sprawę. – Zawsze rezerwuje miejsce w Sali Karmazynowej – dodał, gdy stanęli przed ciężką, ciemnoczerwoną kotarą. Zasłona, zwieszająca się spod wysokiego sufitu do samej podłogi, wyglądała na zwykłą dekorację i nie wydawała się skrywać żadnego przejścia. A jednak znajdowały się za nią szerokie, podwójne drzwi, których pilnował mocno zbudowany, wysoki mężczyzna. Usunął się zręcznie na bok i otworzył dziewczynie jedno ze skrzydeł. Maitre’d pożegnał się uprzejmie i zniknął, a Marta weszła w ciemność, kryjącą się w korytarzu.

***

Zapach wanilli i intensywna woń palonego cygara wypełniały mroczny przedsionek, ogłupiając zmysły. Dziewczyna słyszała gwar rozmów i towarzyszącą mu dyskretną muzykę – pianino i kontrabas wygrywały znany motyw z „Żądła”. Ostrożnie zrobiła dwa kroki z wyciągniętą w przód ręką i natrafiła na drugą zasłonę. Ledwie dotknęła materiału, a rozsunął się na boki, ukazując Karmazynową Salę. Marta westchnęła, zaskoczona.

Wnętrze utrzymane było w klimacie lat trzydziestych. Dwa duże stoły, jakby wyjęte wprost z kasyna – jeden z ruletką, drugi do blackjacka – ustawiono wzdłuż jednej ze ścian. Oblegało je kilkunastu mężczyzn, zajętych grą. Po przeciwnej stronie znajdował się stół do bilarda. Na wprost wejścia, w którym stała dziewczyna, znajdowało się niewielkie podwyższenie dla muzyków. Pozostałą przestrzeń zajmowały stoliki, przy których siedzieli pozostali goście, najwyraźniej niezainteresowani hazardem. Pod sufitem unosiła się sinoniebieska chmura dymu tytoniowego, z trudem rozganiana przez niespiesznie obracające się wiatraki. Pomiędzy tymi wszystkimi ludźmi krążyły dziewczęta, roznosząc tace z alkoholem i pudełka z grubymi cygarami oraz ciężkie, kamienne zapalniczki do tych ostatnich. Kelnerki były piękne, a do tego niemal zupełnie nagie. Poza ozdobionymi pawimi piórami czapeczkami i mikroskopijnych rozmiarów majtkami nic nie skrywało ich niemal idealnych wdzięków, króre prezentowały bez śladu wstydu, za to z miłym uśmiechem na ładnych buziach. Jedna z roznegliżowanych kobiet podeszła do Marty, rozsiewając wokół intensywny aromat słodkiej wanilii.

– Dobry wieczór – zagaiła, rozciągając w uśmiechu idealnie umalowane, czerwone wargi. Marta zamrugała szybko, przenosząc osłupiałe spojrzenie z kształtnego biustu rozmówczyni na jej pociągłą, ładną twarz. – Czy jest pani z kimś umówiona?

– Tak – wydukała po chwili zapytana. – Pan Sporowski…

– Oczywiście – przerwały jej karmazynowe usta. – Proszę za mną.

Sporowski samotnie zajmował narożny stolik. Na widok nadchodzącej wstał, obdarzył ją miłym, choć oficjalnym uśmiechem i odsunął krzesło przy ścianie. Usiadł naprzeciwko, plecami do muzyków. Popatrzył na Martę przez chwilę w milczeniu, a potem spytał:

– Napije się pani czegoś?

– Chyba tak – odparła. – Powiem szczerze, że wybrał pan… dość zaskakujące miejsce. Nie wiedziałam nawet, że można znaleźć coś takiego w Warszawie.

– Bo nie można – powiedział chłodno. – Żeby tutaj wejść, trzeba zostać zaproszonym przez stałego gościa. Prezes Batura był tak uprzejmy wprowadzić mnie kilka lat temu, kiedy jeszcze odwiedzał ten lokal. A teraz ja wprowadziłem panią.

– Och – żachnęła się – raczej nie będę tu wpadać zbyt często.

– Nigdy nie mów nigdy – skonstatował z błyskiem w oku. – Wobec tego, na co ma pani ochotę? – spytał, gdy podeszła do nich jedna z dziewczyn, rudowłosa piękność obdarzona bujnym biustem i milionem malutkich, bladych piegów.

– Gin z tonikiem.

– Dla mnie to samo – rzucił Sporowski. – Bombay Sapphire proszę.

Kelnerka skinęła głową i odpłynęła kołysząc biodrami, a Marta z zaciekawieniem spojrzała na rozmówcę.

– Musi być jakiś ważny powód, dla którego postanowił pan wprowadzić mnie do tak elitarnego klubu, prawda?

– Urocza ironia, choć zupełnie nie na miejscu – odpowiedział, nie odwracając wzroku. – Ta, jak pani to ujęła, elitarność zapewnia dyskrecję i spokój. I ma pani rację, istnieje przyczyna naszego spotkania.

Zamilkł na chwilę, gdy ognistowłosa kobieta podeszła z zamówionym alkoholem, po czym podjął, unosząc oszronioną szklankę do ust:

– Prezes Batura chciałby zwrócić się do pani z prośbą, niestety jest bardzo zapracowany, więc poprosił mnie o pośrednictwo.

– Oczywiście – mruknęła. – Proszę pozdrowić prezesa. Nie powinien tyle pracować, to źle wpływa na zdrowie.

– Przekażę mu pani sugestię – rzucił z uśmiechem. – Tymczasem wróćmy do rzeczy. Za kilka dni dostanie pani od szefa małe zlecenie. Co ważniejsze, aby je szybko zrealizować, naczelny przydzieli pani jednego ze swoich najlepszych researcherów.

– Skąd pan to wszystko wie? – spytała podejrzliwie, ale zignorował ją i ciągnął dalej.

– Ów researcher, przedsiębiorczy mężczyzna o nazwisku Dobrzański, dotarł do pewnych informacji, które zainteresowały fundację.

– To znaczy, zainteresowały prezesa Baturę.

– Fundację – sprostował. – Myślę… nie, jestem pewien, że pan Dobrzański prędzej czy później zwróci się do pani z prośbą o pomoc w uporządkowaniu tych informacji. A pani mu pomoże.

– Dlaczego? I skąd pan wie, że ten… Dobrzański, tak? Że Dobrzański przyjdzie ze swoimi informacjami właśnie do mnie?

– Na pierwsze pytanie odpowiem tak: bo prosi panią o to fundacja. Nie muszę chyba przypominać, co zawdzięcza pani naszej organizacji. I gwarantuję, że pani zaangażowanie przyniesie korzyści wszystkim: pani, Dobrzańskiemu, redakcji. A może jeszcze osobom postronnym. Jednym słowem, same plusy. Jeśli zaś chodzi o to, skąd wiem, jak zachowa się pan Dobrzański… Powiedzmy, że cała ta sprawa dość ogólnie i marginesowo dotyka niektórych osób z fundacji, a Dobrzański wie, że pani korzystała z naszego wsparcia podczas studiów. Będzie liczył, że mimochodem pomoże mu pani rozwikłać tę sprawę.

– Mimochodem?

– Cóż… każdy ma tutaj jakiś ukryty motyw. – Sporowski ponownie łyknął. – Wszyscy gracze będą trzymali karty przy orderach, jak to się mówi. Powodem jest stawka, o jaką toczy się rozgrywka. Jutro rano znajdzie pani na swoim dziennikarskim biurku teczkę. Zawierać ona będzie informacje, z jakimi powinien przyjść do pani Dobrzański. Dodatkowo będą tam wskazówki odnośnie tego, co może mu pani przekazać. A także telefon, z którego może pani swobodnie korzystać. Koszta pokryje fundacja, ma się rozumieć.

– Ma się rozumieć – mruknęła Marta. Cała sprawa śmierdziała jej tak bardzo, że miała ochotę wstać i natychmiast wyjść. Choć z drugiej strony poczuła dobrze jej znane ukłucie zaciekawienia. Sporowski powiedział dużo, nie zdradzając praktycznie niczego, co mogło wskazywać na dwie rzeczy: mógł wpuszczać ją na minę. Ale ta mina zapewne skrywała bardzo ciekawą tajemnicę. Należało ostrożnie rozbroić niebezpieczny ładunek i odkryć to, co było głębiej. Dlatego właśnie została dziennikarką. Marta nagle poczuła coś jeszcze. Niepokój. Musieli znać ją bardzo dobrze, skoro zwracali się właśnie do niej. Bo wyglądało na to, że fundacja „Młodzi i zdolni” nie ryzykuje niepotrzebnie. I chyba wiedzieli, że nie będzie w stanie im odmówić. Że połknie haczyk i bez zastanowienia się zgodzi. Właśnie dlatego poszła na studia dziennikarskie. Nigdy nie była w stanie oprzeć się własnej ciekawości. Choć to podobno pierwszy stopień do piekła.

Sporowski przyglądał się Marcie badawczo. Wydało jej się, że odetchnął z ulgą, gdy skinęła w końcu głową. Choć mogło być to jedynie złudzenie.

– Zapoznam się z zawartością teczki, a potem dam panu znać – powiedziała. – Nie chcę wchodzić w coś tak zupełnie w ciemno – skłamała gładko.

– Oczywiście – odparł. – Chcę zaznaczyć tylko jedno: chodzi o bardzo ciekawe, unikatowe przedmioty. I mogę panią zapewnić, że nie będzie pani zamieszana w żadną nielegalną działalność.

– Och, już mi ulżyło – westchnęła. Chyba jej nie uwierzył, ale naprawdę poczuła się lepiej, przystając na jego propozycję. Znała siebie i wiedziała, że gdyby tego nie zrobiła, zżarłaby ją złość na siebie za to, że odrzuciła taką szansę. Bo właśnie to dostrzegła w słowach łysawego mężczyzny. Sposobność, której nie można nie wykorzystać. Może myślała egoistycznie, ale nie potrafiła postępować inaczej. – Tak czy inaczej, dam znać po przejrzeniu pana materiałów. Jak mam się z panem kontaktowac? Dzwonić do fundacji?

Pokręcił głową z uśmiechem.

– Nie – odpowiedział. – W pamięci telefonu znajdzie pani jeden numer. Proszę go nazwać… nie wiem… szef? Żeby nie było niepotrzebnego zamieszania. Nie może pani pod ten numer dzwonić, jedynie wysłać wiadomości. Tak będzie pani się porozumiewała w sprawach najważniejszych bezpośrednio z prezesem Baturą. A jeśli będzie potrzeba, ja odezwę się do pani. Jasne?

– Raczej nie, ale niech będzie. Strasznie to wszystko tajemnicze.

– Cóż… – Sporowski uśmiechnął się, odstawiając pustą szklankę na stół. – Zarówno fundacja, jak prezes Batura zaangażowani są w wiele akcji. Współpracujemy z kościołem przy zbiórkach dla najbiedniejszych, wspieramy Orkiestrę pana Owsiaka, to my zaproponowaliśmy ministerstwu edukacji akcję dokarmiania dzieci. Niestety, pan Dobrzański nie do końca zastanowił się nad tym, że jego zapał może zaszkodzić wielu ludziom, których wspiera nasza organizacja. Nie mam mu tego za złe, jest jeszcze młody. Ale my musimy być pewni, że nic z jego – i pani – śledztwa nie będzie w stanie zaszkodzić naszej reputacji, którą z trudem budowaliśmy przez wiele lat.

Nie odpowiedziała. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo, ale nie miało to znaczenia. Najchętniej już teraz pojechałaby do redakcji, by sprawdzić, co zawiera teczka Sporowskiego. Z trudem zachowywała spokój, bo wewnątrz czuła rozpierającą ją energię – zawsze tak było, gdy wpływała na nowe, nieznane wody. Kiedy została przyjęta na studia, z przejęcia dostała gorączki. Przed samym wyjazdem do Szkocji nie mogła spać – chyba przez cały tydzień. Żywiła się takimi emocjami, napędzała się nimi i nie potrafiła bez nich żyć.

W milczeniu skinęła głową. Mężczyzna wstał i pochylił się ku Marcie.

– Proszę jeszcze chwilę zostać w lokalu. Ja muszę już iść, ale zaraz wystąpi światowej sławy gwiazda. Nie można opuścić takiej okazji.

Szarmancko pocałował ją w dłoń, po czym znikł za ciemnoczerwoną zasłoną. Marta nie zamierzała jeszcze wychodzić. Miała głowę pełną pędzących myśli i czuła, że musi się jeszcze napić. Zamówiła kolejny gin z tonikiem i łyknęła porządnie z przyniesionej przez piersiastą kelnerkę szklanki.

A potem sala ucichła, wszyscy goście usiedli przy stolikach i światła przygasły. Z podwyższenia znikli muzycy i rozbłysł pojedynczy reflektor, zalewając pustą scenę bladoróżowym światłem. Nim Marta zdążyła dokończyć drinka, na scenę weszła zapowiedziana przez Sporowskiego artystka, prowadzona pod ramię przez przystojnego konferansjera. I dziewczynie po raz kolejny tego wieczoru opadła szczęka.

Wysoka, bardzo zgrabna kobieta była bowiem kompletnie naga. A do tego niosła owiniętego wokół jej ciała potężnego węża. Marta nie potrafiła określić, jaki to był wąż, ale widok gada mocno ją przeraził. Dziwaczne ubarwienia zwierzęcia: białe z jasnym, chyba żółtym wzorem ciągnącym się wzdłuż błyszczącego ciała, potęgowało niesamowite wrażenie.

Zapowiedziana przez konferansjera artystka miała gęste, czarne włosy, bardzo długie i związane w gruby warkocz. Cała błyszczała w świetle reflektora, brokat na jej ciele migotał przy każdym ruchu. Ładna twarz o regularnych rysach była przysłowiową wisienką na torcie, a i tort był całkiem smakowity, Marta musiała to przyznać. Gad, mimo że oplatał się wokół jej talii i drugi raz w poprzek piersi, nie zasłaniał żadnego z pikantnych szczegółów zgrabnego ciała. Wąska w pasie, obdarzona była przez naturę ładnie wykrojonymi, krągłymi biodrami i parą piersi tak idealnych, że młoda dziennikarka początkowo podejrzewała cudowną interwencję chirurgów. Potem jednak, gdy spektakl rozpoczął się na dobre, musiała odrzucić tę hipotezę,. Długie, zgrabne nogi i smukle ramiona były oczywistością, o której nie należało nawet wspominać. Rozbrzmiały pierwsze akordy powolnej, hipnotycznej muzyki i tancerka rozpoczęła występ.

Marta była stuprocentową heteroseksualistką. Nie przeżyła ani jednego doświadczenia z dziewczyną, czym przechwalały się jej koleżanki z akademika, ale i tak potrafiła docenić piękno i erotyzm, bijące od ciemnowłosej artystki. Kobieta powoli kołysała się do rytmu, płynącego z ukrytych w mroku głośników. Oplatający ją wąż poruszał się razem z nią. Jego płaski łeb był tak duży jak dłoń kobiety, gdy zwinnie przekładała go z jednej ręki do drugiej. Wpatrywał się w nią jak zauroczony, co chwila wysuwając ciemny, rozdwojony język. Końcówkę ogona owinął wokół uda tancerki, jakby poszukiwał nim wydepilowanego krocza swojej pani. Zapatrzonej Marcie wydawało się, że sięgał głębiej, do sromu, bo artystka kilkukrotnie zadrżała, zaciskając nogi na prężącym się, gładkim ciele gada. Po chwili odwróciła się plecami do publiczności i wszyscy westchnęli. Nieustannie poruszający się ogon zwierzęcia wcisnął się między kształtne pośladki tancerki. Pulsował rytmicznie i wydawać by się mogło, że delikatnie pieści kochankę. Tancerka powoli uklękła, starając się utrzymać równowagę i wypięła pupę. To niemożliwe, przecież by się w nią nie wcisnął, pomyślała Marta, ale wcale nie była pewna tego, co widzi. Widownia zamarła, wpatrzona w kobietę i węża. Tancerka ostrożnie wywinęła się z uścisku gada i położyła się na plecach. Szeroko rozsunęła wyprostowane nogi, kładąc białe zwierzę na sobie. Musiał być ciężki, lecz wydawało się, że waga zwierzęcia kobiecie nie przeszkadza. Ułożył się na niej, wpychając się, niczym kochanek, między uda dziewczyny. Poruszyli się raz, potem drugi i Martę zalała fala gorąca. Zdziwiło ją to, bo przecież powinna czuć obrzydzenie lub niesmak, nie zaś podniecenie. A jednak widok olbrzymiego, błyszczącego węża, wijącego się w objęciach brunetki wywoływał dreszcz pożądania. Tancerka oplotła nogami prężącego się gada i wygięła w ekstatycznym uniesieniu. Zapatrzona w przedstawienie dziewczyna bezwiednie ścisnęła uda pod stołem. Jezu, jestem nienormalna, przemknęło jej przez głowę, ale wcale tak się nie czuła. Ciemność zapewniała jej bezpieczeństwo, przecież nikt nie mógł dostrzec, jak bardzo występ jej się podoba. Zresztą, nie było nikogo, kto chciałby, choć na chwilę, oderwać wzrok od sceny. Powolna muzyka sączyła się jeszcze długo, publiczność sprawiała wrażenie zaczarowanej, a gdy w końcu zgasło światło reflektora, zaległa całkowita cisza. Dopiero, kiedy włączono główne oświetlenie i oczom wszystkich ukazała się tancerka, piękna i błyszcząca od brokatu, rozległy się gromkie brawa. Kobieta ukłoniła się z gracją, staromodnym gestem rozesłała kilka całusów i zbiegła ze sceny.

Marta powoli dochodziła do siebie, modląc się w duchu, by nikt przypadkiem na nią nie spojrzał i nie dostrzegł rumieńców na twarzy. Po chwili szybko uniosła szklankę do ust, wypiła resztę drinka i wybiegła z lokalu, ciesząc się chłodem wieczornego powietrza.

Tamtego dnia długo nie mogła zasnąć, wiercąc się w łóżku. Przed oczami miała widok, skąpanych w blasku reflektora, splecionych ciał i nie mogła o nim zapomnieć.

***

Pomysł zwerbowania Pana Samochodzika do poszukiwań Złotego Orła pochodził od Batury. Przed przeczytaniem informacji otrzymanych od Sporowskiego Marta nawet nie wiedziała o istnieniu Tomasza Nowickiego. Teczka zawierała sporo wiadomości na temat historii ostatniej partii Double Eagle, wspominała o roli McCanna i agentki niemieckiego wywiadu w wywiezieniu jedenastego egzemplarza tej monety. Marta, która nigdy nie interesowała się numizmatyką, ze zdziwieniem czytała o ciekawej historii owych monet, o bajońskich sumach, jakie za nie płacono. Podobno zagubiona moneta wypłynęła na światło dzienne u jednego z hamburskich kolekcjonerów, o czym Batura dowiedział się dzięki swoim rozlicznym kontaktom w Niemczech. Z drugiej strony pojawił się jakiś książę z Bliskiego Wschodu, który chciał ją od wspomnianego numizmatyka kupić. Jako, że Niemcy ściśle współpracowały ze Stanami Zjednoczonymi na arenie międzynarodowej, obie strony uznały, że transakcję należy przeprowadzić poza granicami Niemiec – FBI wciąż, mimo upływu tylu lat, interesowało się odzyskaniem wszystkich egzemparzy Orła. Tutaj na scenę wkroczyła fundacja „Młodzi i zdolni” w osobie jej przystojnego prezesa, który zaproponował obu panom, że ugości ich w Polsce. Zarówno książę, jak i sprzedawca zgodzili się na to. Z dwóch powodów. Najwyraźniej obaj panowie znali Baturę osobiście, a jednocześnie przewiezienie tak drogocennego przedmiotu między Polską a Niemcami było o wiele bezpieczniejsze, niż transport lotniczy czy podróż lądowa w jakieś dalsze regiony Europy. Papiery Sporowskiego nie zawierały żadnych szczegółów ewentualnego spotkania, choć Marta sądziła, że wszystko jest już dokładnie przygotowane. Zadaniem Marty było nakłonić Pana Samochodzika do przyjęcia roli konsultanta, który podczas transakcji potwierdzi oryginalność sprzedawanego egzemplarza Double Eagle. Gdyby jednak pan Tomasz nie chciał im pomóc, należało użyć nazwiska Batury jako wabika. Dziewczyna nie rozumiała, dlaczego osoba prezesa fundacji miałaby nakłonić Nowickiego do podjęcia decyzji, bo dokumenty nie wspominały nic na temat jakiejkolwiek znajomości obu panów. Sądziła jednak, że musieli się znać, co potwierdziło zachowanie Pana Samochodzika podczas spotkania na Pradze. Niestety, teczka nie wyjaśniła w żaden sposób roli Adama Dobrzańskiego w całej tej misternej intrydze. Młodzieniec był enigmą, osobą dobrze poinformowaną, podobno dużo wiedział o Double Eagle, o roli Batury i o planowanej transakcji. Papiery delikatnie sugerowały, że Adam chciał znaleźć się na tyle blisko wszystkich zdarzeń, by w jakiś sposób skorzystać na tym finansowo. Nie napisano niczego na temat źródeł jego informacji. Tajemnicza postać młodego researchera na tyle zaintrygowała dziennikarkę, że z zaciekawieniem czekała na okazję, żeby go poznać. Oprócz dość wyraźnie sformułowanego ostrzeżenia, by nie zdradzać przed Dobrzańskim zawartości teczki i zataić wszelkie formy kontaktu z Baturą czy Sporowskim, do dossier Adama dołączono jego zdjęcie i Marta mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że trafił jej się egzemplarz bardzo przystojnego współpracownika.

***

Dzień, w którym Pan Samochodzik zadzwonił do Marty, nie skończył się przyjemnie. Pojechała do redakcji. Około południa z numeru kontaktowego Batury przyszła wiadomość, nie brzmiąca zbyt uprzejmie: „Proszę nie pisać do mnie poza godzinami pracy. Chciałbym się w tej sprawie spotkać z panią jutro o siedemnastej. Stałe miejsce.”

Po jej przeczytaniu poczuła silną irytację. Nie rozumiała tego ostrego tonu i zamierzała wyjaśnić to ze Sporowskim następnego dnia. Wściekła i głodna, wróciła do domu i zaczęła miotać się po mieszkaniu, z jednym tylko pragnieniem w głowie: żeby się na czymś wyładować. Dostało się pralce, bo nie chciała pomieścić całej pościeli, potem zamrażarce, która zarosła szronem, tak że dziewczyna przez pięć minut szarpała się z szufladą, nie mogąc wyciągnąć z niej frytek. Sypiąc iskrami niczym naelektryzowana, siadła w końcu na fotelu, chcąc na chwilę odciąć się od rzeczywistości. Niestety, nigdzie nie mogła znaleźć pilota. Przeklinając pod nosem, uklękła i zaczęła go szukać pod fotelami i sofą, gdy zazgrzytał klucz w zamku i poczuła powiew chłodnego powietrza. Odwróciła się z nadzieją, że może chociaż Adam będzie potrafił poprawić jej nastrój, ale okazało się, że chłopak nie ma zdolności telepatycznych.

– A ty czego tam szukasz? – warknął z nieprzyjemnym błyskiem w oku. – Wczorajszego dnia?

No i rozpętała piekło. Na szczęście zdążył zamknąć drzwi, bo pewnie wszyscy sąsiedzi zlecieliby się, ciekawi efektów starcia dwu supermocarstw. Po piętnastu minutach Adam wybiegł z mieszkania, a wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Niech sobie idzie, pomyślała z wściekłością, po czym rozpłakała się na dobre. Z twarzą zalaną łzami i kapiącym nosem poczłapała do kuchni, wyciagnęła butelkę białego wina z lodówki i postanowiła się spić. Nie czuła wpływu pitego alkoholu aż do końca odcinka „M jak miłość”. Zasnęła na sofie. Kieliszek wyślizgnął się z jej bezwładnej dłoni i potoczył bezdźwięcznie po miękkim dywanie.

Nie słyszała, kiedy wrócił. Chyba dlatego, że – jak okazało się rankiem – wypiła prawie całą butelkę chilijskiego sauvignona. Poczuła tylko jego ciepłe dłonie i mocne ramiona, obejmujące ją, gdy przenosił dziewczynę do sypialni. Było jej dobrze, bezpiecznie. Chłopak szeptał cicho słowa przeprosin, aż musiała mu przerwać, zamykając jego usta własnymi. Przecież nie chciała na niego krzyczeć. To nie była wina Adama. Nie wiedziała, czemu przyszedł do domu taki zły, ale teraz nie było to już ważne. Chciała mu pokazać, że jest jej przykro. Że nic się nie stało. I że pragnie jego obecności tego właśnie wieczora, po dniu, który nie okazał się do końca taki, jak by sobie życzyła. Niecierpliwie ściągnęła mu koszulę, poszukując gładkiej skóry. Był taki zgrabny, umięśniony i zarazem szczupły, kojarzył jej się z rzeźbami antycznych bogów. Objęła kochanka ramionami, wbiła paznokcie w jego plecy. Drapał zarostem, ale nie przeszkadzało jej to – pragnęła jego siły, odrobiny męskiej brutalności. Chciała czuć ból wypełnienia do granic możliwości.

Złapał za gumkę dresów, które wciąz miała na sobie, i ściągnął spodnie szybkim ruchem. Odpowiedziała jękiem, uniosła biodra umożliwiając mu zrobienie tego samego z figami. Nie interesowała go jej bluzka czy stanik, pożądał jej sromu, wilgotnej kobiecości, która przyciagała go jak magnes. Wbił się w Martę mocno i zdecydowanie, przytłaczając ciężarem własnego ciała. Unieruchomił kochankę ramionami i zaczął posuwać rytmicznie, pracując niczym potężny tłok. Dziewczyna wydała z siebie zduszony jęk, na więcej jej nie pozwolił, miażdżąc wargi pocałunkiem. Wepchnął język do wnętrza ust, przygryzł wargę, jakby chciał pokazać, kto jest dziś samcem. Oddawała mu się z rozkoszą, choć nie przestawała walczyć ani na chwilę, wijąc się pod nim i próbując wyrwać. Musiał ją zdobyć, zdominować, złamać jej siłę własną mocą i wtedy odda mu się do końca. Adam czuł to chyba doskonale, bo nie odpuszczał, mogła robić tylko to, na co jej pozwolił. Przytrzymywał Martę w silnym uścisku, nie przestając wbijać się najgłębiej, jak mógł. Dziewczyna wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma, dysząc ciężko i pojękując przy każdym pchnięciu. Starała się z całych sił go odepchnąć, zrzucić z siebie, choć tak naprawdę była to tylko gra, próba sił, którą musiała przegrać, by osiągnąć zaspokojenie.

Adam raptownie przerwał, uniósł się na łokciach i niecierpliwym, szorstkim ruchem obrócił dziewczynę na brzuch. Wcisnął jej twarz w poduszkę tak, że z trudem łapała powietrze, a potem naparł czubkiem nabrzmiałej żołędzi na wilgotne wargi sromu. Jedną ręką przytrzymywał Martę za kark, uniemożliwiając jakikolwiek ruch, a drugą uniósł nieco jej biodra, ułatwiając sobie dostęp do wnętrza partnerki. Wszedł w nią na całą długość sztywnego członka, przytrzymując dłonią, by mu nie uciekła. Westchnęła przeciągle, czując ból we wnętrzu, ale było to przyjemne doznanie, dające dodatkową podnietę. Oddychała jak pływak, z trudem, otwartymi ustami. Przy każdym pchnięciu Adama jęczała cicho, akompaniując głośnym klaśnięciom, z jakimi obijał się o jej pupę. W końcu puścił jej kark, ale gdy zadarła głowę, by swobodniej odetchnąć, chwycił w garść włosy Marty i pociągnął ku sobie. Musiała podeprzeć się rękoma o wezgłowie łóżka, złapała mocno za metalową ramę i zaparła się z całych sił, by mógł wejść w nią jeszcze głębiej. W takiej pozycji czuła, jak kochanek drażni wszystkie najwrażliwsze miejsca tam, w środku, i tylko kwestią czasu był jej orgazm. Nadszedł bardzo szybko i głośno, krzyk kobiety wypełnił całą sypialnię. Pochyliła głowę, napinając całe ciało i starając się przedłużyć moment ekstazy jak najdłużej. Adam zwolnił dopiero po chwili, gdy rozluźniła mięśnie i położyła się na poduszce, próbując uspokoić szalejące serce. Ale ona nie chciała, by zwalniał. Dostała to, co chciała; została złamana, zdobyta i wzięta, więc teraz ona chciała dać mu rozkosz. Odwróciła się do chłopaka, tak że widział w ciemnościach jej profil.

– Wyjmij go – szepnęła. – Wyjmij i wsadź gdzie indziej.

Nie musiała powtarzać. Wysunął się z jej pochwy i nawilżył żołądź śliną. Marta chwyciła za własne pośladki i rozchyliła je mocno na boki, eksponując ciemny otwór pomiędzy nimi. Wcisnął się z trudem, pokonał opór ciasnych mięśni i powoli, nie spiesząc się, wszedł tak głęboko, jak mógł. Dziewczyna jęknęła ponownie, znowu ją zabolało. Ale wiedziała, że za chwilę poczuje podniecenie, tę perwersyjną rozkosz, wynikającą z faktu, że jest posuwana w tyłek.

Adam powoli wycofał członka, ciesząc się widokiem jej pięknego, młodego ciała, po czym naparł ponownie. Poszło łatwiej, za trzecim razem rozepchnął dziewczynę na tyle, że mógł przyspieszyć. Złapał za jej dłonie, zaciśnięte na krągłych półkulach pośladków i przytrzymał, wchodząc w nią coraz szybciej i głębiej. Marta postękiwała przy każdym ruchu partnera, lecz nie protestowała. Zachęcony mężczyzna przyspieszył, najwyraźniej zakładając, że ma jej przyzwolenie. Nie mylił się. Tego wieczoru Marta zgodziłaby się na wszystko. Każde pchnięcie bolało, lecz był to ból, którego pragnęła. Chciała, żeby ją zerżnął, żeby się spuścił w środku. Rzadko na to pozwalała, ale dziś nie było ograniczeń. W pewnym momencie musiała zaprzeć się o wezgłowie raz jeszcze, bo Adam tak na nią napierał. Złapał ją za biodra, ścisnął mocno i posuwał jednostajnymi, gwałtownymi pchnięciami. Czuła, jaki jest twardy i duży, wiedziała, że tylko moment dzieli go od orgazmu. Wepchnęła ramię pod siebie i sięgnęła do wilgotnego krocza. Wsunęła jeden palec do pochwy, potem drugi. Więcej nie chciało się zmieścić, choc bardzo się starała. Czuła przez cienką ściankę mięśni jego penisa, wnikającego w jej ciało głęboko, aż do nasady. Mężczyzna zorientował się, że nagle zrobiło sie jeszcze ciaśniej, zrozumiawszy, co się dzieje, westchnął głośno i wyprężył się. Ciepły płyn rozlał sie po wnętrzu Marty, dziewczyna jęknęła w podnieceniu. Tak było dobrze. Nic wiecej, nic mniej. Chciała przeżywac coś takiego jak najczęściej. Nawet codziennie.

***

Następnego dnia była sobota, więc nie musieli zrywać się wcześnie rano z łóżka. Budzili się powoli, ciesząc swoją bliskością. Potem wstali, wykąpali razem pod prysznicem i usiedli do śniadania. Marta zrobiła sałatkę z serkiem greckim a Adam swoje gofry. Zaparzyła kawę i usiedli w salonie. Musieli się zastanowić, co robić dalej.

***

Okazało się, że potrafi doskonale kłamać. Nigdy wcześniej nie robiła tego z taką swobodą. Być może pomagała w tym świadomość, że Adam też nie jest z nią szczery. Zdając sobie sprawę z tego, że obydwoje taili przed soba jakąś część prawdy, starała się do niego nie przywiązywać. A to nie było łatwe. Od samego początku zauroczyło ją poczucie humoru i żywotność, bijące od tego mężczyzny. Czuła pewną rezerwę w jego zachowaniu, ale z początku zrzuciła ją na karb nieufności, o jaką go podejrzewała, i nieszczerości, o jakiej wiedziała. A potem przestała zwracać na to uwagę. Kilkakrotnie niemal wymksnęło jej się o jedno słówko za dużo, lecz potrafiła zawsze w porę ugryźć się w język. To ona podsunęła pomysł zwerbowania Tomasza Nowickiego, a Adam – choć z początku niechętny – nazajutrz przystał na jej propozycję i, co bardziej zaskakujące, jeszcze tego samego dnia obiecał, że znajdzie Pana Samochodzika. Dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy usłyszała przezwisko Nowickiego, na co Adam opowiedział co nieco o dawnym kustoszu. Najgorsze było jednak to, że Pan Samochodzik rozpłynął się w powietrzu. Gdy dotarli – to znaczy, Adam dotarł – do informacji o domniemanej chorobie pana Tomasza, zaczęli przetrząsać wszystkie specjalistyczne kliniki i oddziały kardiologii w województwie. Bez rezultatu. Aż w końcu, kilka dni temu, jej researcher przyniósł dobre wieści.

Niejednokrotnie dopytywała się, co Dobrzański tak naprawdę robi. Skąd czerpie swoje informacje. Zbywał ją półsłówkami. Jedyne wyznanie, jakie udało jej się wydusić z młodzieńca, było niemal tak samo tajemnicze, jak jego wcześniejsze wykręty. Adam stwierdził, że chodził do dobrego, prywatnego ogólniaka i elitarnej uczelni wyższej i pozostało mu stamtąd bardzo dużo ciekawych znajomości. Dzieci bogatych, wpływowych ludzi były jego przyjaciółmi, razem z nimi jeździł na deskę do Juraty i na snowboard do Austrii. Nie odpowiedział na pytanie, jak zapłacił za te, drogie przecież, szkoły. Wzruszył tylko ramionami i zmienił temat.

Czasem dopytywał sie o fundację i Baturę. Musiała wtedy ostrożnie lawirować, nie chcąc pogubić się w kłamstwach i półprawdach, jakimi go karmiła. Tak, dostała stupendium z fundacji. Tak, po obronie pojechała tam raz, na konsultacje ze specjalistami od HR. Nie, nigdy nawet nie widziała prezesa Batury. Sporowski? Nie zna. Ach, ten starszy, łysawy facet? Tak, spotkała się z nim na początku, przy podpisywaniu papierów koniecznych do otrzymania stypendium do Szkocji. To osobisty asystent Batury? Łoł, nawet nie wiedziała, że poznała taką szychę.

I tak w kółko. Ale dała radę.

***

Rozmawiali przez kilka godzin o tym, jak mają podejść do Pana Samochodzika. Tak naprawdę bardzo dużo, jeśli nie wszystko, zależało od tego, w jakim stanie go zobaczą. Bo ten sprzed kilku dni oznaczał duże ryzyko. Adam twierdził – a Marta postanowiła nie zdradzać wiadomości, jakie na ten temat posiadała – że Batura planuje odkupić od jednego ze swoich kontaktów jedną lub więcej zaginionych monet. Chłopak przybliżył jej sylwetki obydwu adwersarzy – Nowickiego i Batury – i w kilku zdaniach opisał tę dość skomplikowaną znajomość. Obydwaj inteligentni i zdolni, nie zapałali jednak do siebie sympatią od samego początku. Potem ich ścieżki krzyżowały się wiele razy i, choć dawniej Pan Samochodzik zdawał się być górą w wieloletniej rywalizacji jaka między nimi trwała, na końcu to Batura potrafił lepiej odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

– Cóż, już Rockefeller mówił, że pierwszy milion trzeba ukraść. – Adam wzruszył ramionami z obojętnością. Na pytanie Marty, jak zdobył te informacje, wstał z sofy i podszedł do okna. Przez chwilę milczał, przypatrując sią skąpanemu w promieniach porannego słońca miastu.

– Bardzo łatwo znajdziesz wszelkie informacje, jeśli wiesz gdzie i czego szukać – rzucił przez ramię. Wie, że go okłamuję, przemknęło dziewczynie przez głowę. Ale potem wyrzuciła z siebie tę niedorzeczną myśl. Bo to przecież niemożliwe.

– A co się wczoraj z tobą działo, że byłeś taki wściekły? – zmieniła temat, chcąc uspokoić sumienie.

Obejrzał się przez ramię.

– Miałem właśnie zapytać ciebie o to samo – odpowiedział z uśmiechem.

– Ech, wiesz… praca. Poszłam do naczelnego, chciałam porozmawiać o przeniesieniu do publicystyki, ale mnie wyśmiał. Że za młoda, za dużo chcę, uważam siebie za nie wiadomo kogo. I takie tam.

Kolejne kłamstwo.

Adam znów wyjrzał na zewnątrz.

– Popatrz, to tak samo było ze mną – mruknął tak cicho, że ledwie go słyszała. – Głupie pomysły szefa mogą ci zepsuć nawet najlepszy dzień, prawda?

Już chciała go zapytać, co to za szef, ale młodzieniec gwałtownie odwrócił się od okna, odstawiając trzymaną w dłoni filiżankę po kawie.

– Dobra, bierzmy się do roboty – stwierdził. Co mu się stało?, pomyślała Marta, ale okazja na zadanie jakiegokolwiek pytania już minęła. Mężczyzna ubrał się szybko i po chwili stał już w drzwiach. Pochylił się i delikatnie pocałował dziewczynę w usta.

– Ale nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie – rzucił ze znaczącym uśmiechem. – W końcu wieczór chyba ci się podobał…

– Ja ci dam! – Pogroziła mu palcem z udawaną złością. – Tyłek mnie do tej pory boli!

– I bardzo dobrze, ma boleć – wyciągnął ramię i wymierzył jej soczystego klapsa. – Ubieraj się, młoda. Jadę po Nowicikiego, a ty ciągle latasz po domu w majtkach.

– Jak chcesz, mogę je zdjąć – mruknęła, zakładając mu ręce na szyję. Wykręcił się ze śmiechem, w przelocie kradnąc drugiego całusa.

– I tego się trzymaj, Martusia. Wieczorem przypomnę ci tę propozycję.

– Wieczorem będzie już za późno. – Nie mogła przestać się droczyć. Lubiła go podpuszczać.

– No! Nie ma takiej opcji! Lecę, wracam pewnie za jakąś godzinę, więc wiesz… ogarnij trochę chatę, umyj okna…

– Spadaj!

Po jego wyjściu zaczęła sprzątać pozostałości po wczorajszym wieczorze – butelkę po winie, kieliszek, samotnego kapcia spod sofy. Szukając drugiego, myślała o Adamie. Bardzo lubiła tego chłopaka. Ale nie mogła się oszukiwać, za dużo było między nimi nieszczerości. Poczuła ukłucie bólu w sercu, gdy pomyślała, że prędzej czy później ich związek się skończy. Znając życie, zapewne szybciej. I raczej nie będzie to przyjemne zakończenie. Chcąc wygonić te niewesołe myśli i nie stracić dobrego humoru, szybko zebrała naczynia, stojące na kuchennym stole. Trzeba cieszyć się tym, co trwa. Nie martwić się jutrem. Bo jutro nadejdzie dopiero jutro. A teraz, w tej właśnie chwili jest im dobrze ze sobą. I trzeba z tego korzystać, czerpać radość i szczęście garściami. Ile się da. Bo szczęście to towar reglamentowany, rzadszy niż papier toaletowy za komuny.

Lecz dobrze wiedziała, że oszukuje samą siebie. Zagłusza lęk, rodzący się w jej sercu. A potem zostanie tylko ból i wstyd, że tak zniszczyła coś dobrego, co mogło między nimi powstać. Ale, do kurwy nędzy, on też powinien o tym pomyśleć. Zanim będzie za późno.

Nieważne. Żyjmy chwilą, łapmy dzień. Marta postanowiła, że dziś wieczorem zaserwuje Adamowi taką powtórkę z rozrywki, że chłopak zapomni, jak się nazywa.

I z tą myślą włączyła zmywarkę.

Przejdź do kolejnej części – Pan Samochodzik i Złoty Orzeł cz. III

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Jak to ktoś ładnie nazwał – syndrom części środkowej (też go przerabiałam). Po lekturze pozostał niedosyt, bo wiemy na razie jedynie, jak młoda i ambitna wplątała się w tę sprawę i… no właśnie, a co dalej? Sądzę, że tej akurat części posłużyłoby, gdyby była ciut dłuższa, może z dalszymi odsłonami wydarzeń sprzed dziesięcioleci, no i oczywiście z chośby jedną sceną z panem Tomaszem.
Czekam więc dalej, co przyniosą następne rozdziały opowieści, bo wszelkie możliwości pozostawiłeś sobie otwarte.

Aha, coś nie lubię tej fundacyjnej pupilki…

Godna kontynuacja dobrego opowiadania. Kiedy c.d.?

Mustafa

No to zobaczymy co dalej będzie się działo

Witam!

Zapoznawszy się z drugą częścią "Pana Samochodzika" wciąż jestem ukontentowany, choć faktycznie cierpi ona na syndrom części środkowej (nie jest to żaden spoiler, mówię to, nie zdradzając w żaden sposób, ile będzie części; sam tego przecież nie wiem 😉 Seaman jakby nawiązał do wyrażonej przeze mnie (już po napisaniu przez niego powyższego rozdziału!) uwagi, że kreacja samego Nowickiego jest tak dobra, że przytłacza Martę i Adama. Tym razem oko kamery cały czas wpatrzone jest zatem w Martę. Dowiadujemy się o niej kolejnych faktów, co sprawia, że trochę inaczej zaczynamy o niej myśleć. Okazuje się, że jej "zdrada" z pierwszego rozdziału ma swoją drugą stronę – lojalności wobec tych, wobec których ma wielki dług wdzięczności. Czuję, że postać Marty nabrała dzięki temu bardziej przekonujących rysów. No i jestem w stanie ją polubić, ze wszystkimi zastrzeżeniami. Adam wciąż pozostaje tajemnicą, nie zdziwiłbym się, gdyby kolejna część była poświęcona właśnie jemu. Choć może się mylę – jak na razie narracyjnie trzymasz się właśnie Marty i poprzez jej obserwację oraz myśli poznajemy tę historię. Mam jednak nadzieję, że Adamowi (choćby opisywanemu czysto behawioralnie) również oddasz sprawiedliwość!

Tym razem niewiele miejsca pozostało dla samego "Pana Samochodzika" – pojawia się tu tylko w rozmowach oraz myślach Marty. Rozumiem, że wkrótce dasz mu większe pole do popisu. Wątek "uwodzenia" Marty przez tajemniczych zleceniodawców – dobrze nakreślony. Zastanawia mnie tylko, czemu ona jest tak arogancka w rozmowach ze Sporowskim. Wydawałoby się, że zahukana dziewczyna z prowincji, która dzięki fundacji mogła dotknąć lepszego świata nie będzie kąsać (nawet delikatnie) ręki, która ją karmi. A przecież to właśnie Sporowski jest jej głównym kontaktem z fundacją. Pokaz w klubie opisałeś interesująco, gustownie i bez szczegółów 🙂 Przy okazji zrozumiałem, czemu użyłeś akurat tej ilustracji. Późniejsze zbliżenie z Adamem również potrafiło przyspieszyć krew w żyłach…

Na koniec, żeby nie było za słodko, kilka słów krytyki: język tego rozdziału podoba mi się mniej niż poprzedniego. Zdarzają się powtórzenia (wprawdzie niedokładne – "dziewczyna" i "dziewczynka", ale za to w pierwszym i drugim zdaniu tekstu). Czasem tekst ciutkę "zgrzyta". W jednym miejscu pomyliłeś Sporowskiego z Baturą. O tutaj: "Około południa z numeru kontaktowego Batury przyszła wiadomość, nie brzmiąca zbyt uprzejmie: „Proszę nie pisać do mnie poza godzinami pracy. Chciałbym się w tej sprawie spotkać z panią jutro o siedemnastej. Stałe miejsce.”
Po jej przeczytaniu poczuła silną irytację. Nie rozumiała tego ostrego tonu i zamierzała wyjaśnić to ze Sporowskim następnego dnia". To telefon był Batury czy Sporowskiego? No i błąd faktograficzny: jeżeli Nowicki miał nowotwór, to informacji o nim powinno się szukać nie na oddziałach kardiologicznych, tylko onkologicznych. No chyba, że miał nowotwór serca, ale o takim jako żywo nie słyszałem 😉

Pomimo tych kilku usterek wciąż trzymasz poziom, Seamanie! Mam wielką nadzieję, że na kolejnego "Samochodzika" przyjdzie nam czekać krócej niż 10 miesięcy. Tym bardziej, że w tym "Samochodziku" Nowicki prawie się nie pojawiał.

Pozdrawiam serdecznie, stawiając bez wahania 5-tkę.
M.A.

Mocna rzecz! Robi wszystko to co opowiadanie erotyczne powinno:) ciekaw jestem, co dalej z Panem S. A Marta? Apetyczna suczka:> Jaskier

Seamanie! Pisz nadal. Dobrze robisz ludowi pracy (a przy okazji dobra przygoda). Moim idolem jest Tomasz, zmasakrowany ideowo i mentalnie bohater PRL. On jeszcze trwa!
Marksista

Witajcie!
Dziękuję za wszystkie komentarze… Cóż można powiedzieć… Nie wiem, czy postać Marty ma wywoływać sympatię, czy nie. Trochę zagubiona dziewczyna. Wie, że nią manipulują. Wie, że sama manipuluje. Próbuje odnaleźć się w "wielkim świecie" i może stąd takie, a nie inne zachowanie wobec Sporowskiego?
Po napisaniu tej części zorientowałem się, że bardzo mało Pana Samochodzika w moim Samochodziku. Ale koncepcja ciągu dalszego coraz bardziej się krystalizuje i myślę, że pan Tomasz pojawi się, i to nie tylko jako tło. Marksisto, odebrałeś mój pomysł bezbłędnie – tak właśnie widziałbym dziś pana Tomasza. trochę wykorzystanego przez poprzedni system, trochę czerpiącego z niego profity, a teraz nie potrafiącego odnaleźć się w nowych realiach.

Megasie – cóż, z tym oddziałem kardio dałem ciała, przyznam bez dwóch zdań. Z pomyleniem Batury ze Sporowskim – cóż, może umknęło mi wyjaśnienie, kto i po co dał Marcie ten telefon… Mea culpa…

Obiecuję jedno – Zarówno Adam, jak i (a raczej przede wszystkim) Pan Samochodzik i jego arcywróg odegrają znaczące role w dalszej części tej historii..

Dziękując za Wasze uwagi i oceny, pozdrawiam.

seaman.

Powiem tak, czytam P. Samochodzika a'la Seaman zupełnie nie myśląc o pierwowzorze, bo nie mogę się przyzwyczaić do takiej wersji tego cyklu. I nie jest to nawet Twoją wina Autorze szanowny, bo tekst jest całkiem ok., ale w mojej głowie, dlatego ta część, gdzie tytułowego bohatera jest niewiele weszła mi gładko. Sporowski to Sporowski, Marta to Marta, jedynie ten Batura mi sie kojarzy, ale co tam. No, cóż czekam dalej z zaciekawieniem co uczynisz ze swoimi postaciami.

I'm lovin'it 🙂 bynajmniej nie robie tu porownania do fastfoodu tylko wyrazam swe zadowolenie z lektury:)

Ten odcinek przynosi spowolnienie akcji, dużo tu retrospekcji, wyjaśniających motywy oraz ogólną sytuację Marty. Jednocześnie trochę tego zbyt wiele (bo odbiega od głównego toku opowieści) oraz zbyt mało (bo jednak pozostawia wiele spraw niewyjaśnionych). Kilku komentatorów nazwało to spowolnienie „syndromem odcinka środkowego” i wypada przyznać im rację. Liczę przy tym, że ciąg dalszy powróci do uprzedniego, bardziej ożywczego klimatu. Czyżby to jednak postać Pana Samochodzika stanowiła ośrodek tegoż ożywienia? Drobna uwaga językowa, w kilku fragmentach trafiają się powtórzenia (np. opis Sali Karmazynowej czy postaci tancerki).

Napisz komentarz