Siła muzyki III (Paco_de)  4.42/5 (4)

18 min. czytania
John Strudwick - In The Golden Days

John Strudwick – In The Golden Days

Przeczytaj pierwszą część cyklu

Przyjęcia bywają różne. Są drętwe, oficjalne bankiety, nudne rodzinne uroczystości, masowe spędy ludności na Sylwestra, huczne spotkania znajomych i szalone imprezy młodzieży. Gdy cofniemy się w czasie, były też obfite rzymskie uczty, szlacheckie pijatyki, podejmowanie znamienitych gości na dworze połączone z polowaniem lub kolorowe chłopskie wesela. Paweł nie mógł powiedzieć, że przeżył je wszystkie chociaż raz, ale tak jak każdy miał w głowie jakieś mgliste wyobrażenie na ich temat.

Zabawa, w której sercu właśnie się znajdował, nijak nie pasowała jednak do stereotypu uczty na królewskim zamku. Być może przez to, że nie odbywało się w romańskiej, nisko sklepionej sali, ozdobionej gobelinami i śmiercionośnym żelastwem przodków. Otwarta sceneria tarasu, wykutego prawie wyłącznie przez naturę w zboczu góry zamkowej, pasowała raczej do romantycznych spotkań młodych par i dworskich intryg.

Pomiędzy stołami i namiotami roztaczał się widok na część miasta, której Paweł jeszcze nie miał okazji oglądać. Do zachodu słońca zostały jeszcze dobre trzy godziny, więc mógł do woli nasycić wzrok kolorowymi dachami i setkami małych punkcików przesuwających się śpiesznie wzdłuż ulic. Pomimo niezliczonej liczby szczegółów i feerii barw, bardziej niż miejski labirynt zainteresowało go to, co zobaczył, stojąc przy krawędzi tarasu.

Kilkadziesiąt metrów poniżej murowanej barierki, o którą się opierał, z prawie pionowej ściany wyrastała skalna półka wielkości małego szkolnego boiska. Stanowiła swoisty przedsionek dla pieczary, której wejście ozdobione było kunsztownym portalem. W jednym rogu występu skalnego zgromadzona była sterta pokrzywionych zbroi, nadpalonych tarcz i wygiętych mieczy. Wyglądało to tak, jakby ktoś bardzo dbał o porządek na swoim podwórku, ale nie do końca wiedział, jak się pozbyć niechcianych śmieci, lub uważał, że mogą się jeszcze do czegoś przydać. Od złomowiska odchodziły wykute w skale schody, w tej perspektywie ledwie odznaczające się na tle zbocza, prowadzące aż do tarasu. Kilka ostatnich stopni sprawiało wrażenie, jakby były niegdyś uformowane z gęstej, plastycznej masy, ale przed zastygnięciem zdążyły jeszcze się trochę rozpłynąć. Nie musiał być mistrzem dedukcji, by jednoznacznie stwierdzić, gdzie zadomowiły się smoki.

 Z zamysłu wyrwała go służąca, która wskazała mu miejsce przy długim, obficie zastawionym stole. Kucharze mieli dziś naprawdę dużo pracy. Wszelkiej maści jedzenia i napojów z jednonocnej uczty wystarczyłoby spokojnie do przezimowania dwóch małych wsi. Obecność faszerowanych prosiaków, pieczonych ryb, kolekcji wyśmienitych win i miodów pitnych oraz szerokiej gamy bliżej niezidentyfikowanych dań na pewno nie świadczyła o skąpstwie pana na zamku. Być może chciał za wszelką cenę zachować pozory bogactwa w tak trudnych dla swojego reżimu czasach?

Jedyne, co nie pasowało do tego obrazka, było jednocześnie tym, co potrafi zepsuć każdą zabawę. Trzeba w tym momencie pamiętać o tym, że wstęp mieli wszyscy na tyle głupi, nierozważni lub żądni sławy, żeby wpisać się na listę przyszłych zabójców smoków. Z tego względu na tarasie uzbierała się rzadko spotykana mieszanka charakterów. Paweł był pewien, że nawet będąc psychiatrą, nie miałby okazji porozmawiać z tak wielką liczbą barwnych postaci. Niektórzy wyglądali, jakby los przygnał ich tu prosto z najgorszej speluny, inni natomiast sprawiali wrażenie, że żadna z chodzących po tym świecie istot nie była godna z nimi rozmawiać. Ponadto, co chwila dało się wyłapać zabłąkane spojrzenia szaleńców i drobnych złodziejaszków, szukających wścibskimi oczami wypchanych sakiewek. Nie brakowało też kobiet, które na każdy możliwy sposób chciały udowodnić, że płeć nie ma znaczenia w fachu przydrożnego zbója.

Pawłowi akurat przypadło miejsce pomiędzy dwoma wiejskimi osiłkami. Być może w swojej okolicy byli znani z tężyzny fizycznej, ale tutaj ich potężne ramiona i zgrabiałe palce, nienawykłe do trzymania sztućców, wyglądały co najmniej komicznie. Naprzeciw niego siedział rycerz w paradnej zbroi. Na wysoko podgolonej głowie bliznami zapisana była historia chyba wszystkich wojen i potyczek mających miejsce w królestwie w minionej dekadzie. Na szczęście wszyscy byli całkowicie skupieni na zawartości swojego talerza, tudzież kielicha, więc nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Darmową zabawę przerwał ucztującym okrzyk służącego, zapowiadający nadejście rodziny królewskiej. Ramię w ramię na taras weszła para rządząca. Oboje w podeszłym wieku, wyglądem nie różnili się zbytnio od reszty społeczeństwa, jeśli nie liczyć lekkiej korony i haftowanych złotą nicią herbów na szatach. Za nimi w wytwornych sukniach szły, jak można się było domyślić, dwie królewny. Jedna była jeszcze dzieckiem, druga natomiast przypomniała Pawłowi, jak bardzo jest napalony. Na oko osiemnastoletnia dziewczyna miała wszystko na swoim miejscu. Zgromadzeni goście patrzyli pożądliwie na krągłości skryte pod złośliwie nieprzejrzystymi warstwami materiału. Miła twarz wzbudzała zaufanie, a inteligentne wejrzenie ciemnych oczu obiecywało facetom więcej niż tylko upojne noce. Oczywiście tylko tym, którzy umieli z tego skorzystać. Krótki pochód zamykał mag, który wyglądał, jak powinien każdy szanujący się czarodziej – spiczasta czapka, długi, granatowy płaszcz i siwa broda nie pozostawiały złudzeń co do jego profesji.

Możni zasiedli przy stole na podwyższeniu. Król popatrzył na dwa pozostałe wolne miejsca, potem wymownie na żonę i skrzywił się z niezadowoleniem. Nie wypadało przemawiać do gości, dopóki rodzina nie była w komplecie. Jego dzisiejsi podopieczni z kolei w ogóle się tym nie przejęli – większość sprawiała wrażenie, jakby nawet nie odnotowała nadejścia króla. Trzeba przyznać, że trudno cokolwiek zauważyć, gdy widzi się potrójnie lub śpi się pod stołem. Uczta właściwie dopiero się rozpoczęła, a już teraz ich mętne oczy, głowy złożone na talerzach i kończyny wystające gdzieniegdzie spomiędzy krzeseł sugerowały, że rzadko kiedy mieli styczność z tak dobrymi trunkami.

Paweł skorzystał z ogólnej konsternacji i zabrał się za jedzenie. Tutejsze specjały smakowały równie dobrze, jak wyglądały. Siedzący naprzeciw rycerz patrzył na niego spode łba. Jedząc modlił się w myślach, żeby tamten nie zaczął zadawać niewygodnych pytań. Na szczęście w chwili, gdy odłożył sztućce, taras wypełnił władczy głos króla i wszyscy, którzy byli w stanie, odwrócili głowy w jego stronę.

W tym momencie wygłodniały chłopak oniemiał, a przemowa zdawała się nie docierać do jego mózgu – na pustych dotąd krzesłach siedział nie kto inny, lecz dwie dziewczyny z łaźni, które jeszcze niedawno tak przekonująco udawały służące. Teraz w balowych sukniach i misternie spiętych włosach były nie do poznania. Sądząc po wyrazie twarzy, Filena chyba nadal toczyła wewnętrzną walkę ze swoim sumieniem, Adonna natomiast chciwie wyłapywała wszystkie skierowane w jej stronę spojrzenia, pełne podziwu i słabo skrywanego pożądania. Paweł ciągle ganił się w myślach za wizje, jakie podsuwał mu opanowany zwierzęcym pożądaniem umysł, znajdujący się teraz chyba gdzieś w okolicy jąder.

– … pragnę więc powitać wszystkich gotowych na podjęcie się tak chwalebnego zadania – ciągnął król. – Jeśliby któremu śmiałkowi się poszczęściło, zakosztuje on mojej wdzięczności. Na własność oddam mu połowę skarbca, to jest przeszło pięćset czerwonych złotych – po powszechnym pomruku uznania Paweł wywnioskował, że była to duża suma – oraz rękę jednej z moich pięknych córek! Od najstarszej przy stole zasiadają: czarnowłosa Adonna, płowa Filena, piękna Domicela i młoda Elwira.

Każde imię zostało skwitowane gorącymi brawami i mało cenzuralnymi okrzykami, nieoszczędzającymi nawet najmłodszej królewny. Władcy chyba nie wypadało powiedzieć więcej niż kilka zdań, bo pałeczkę przejął herold:

– Król w swojej łaskawości zdecydował się poprosić o pomoc uczonego w sztuce magicznej, obecnego tu Merliba! Jego doświadczenie i ogromna wiedza są dziś do waszej dyspozycji, dlatego nie bójcie się pytać go o walkę ze smokami. Dla zachowania sprawiedliwości Wasze imiona zostały umieszczone na liście wedle kolejności przybycia na zamek. – Wymachiwał długim zwojem papieru. – W takim też porządku, poczynając od jutrzejszego ranka, będziecie stawać w szranki z poczwarami. Teraz pozostaje mi tylko w imieniu całego dworu życzyć wszystkim przybyłym miłej zabawy aż do nocy!

Mówca zszedł z podestu i przybił listę do tablicy za nim. Paweł spodziewał się, jak zwykle bywa w takich momentach, małego pospolitego ruszenia w tę stronę. Na szczęście tym razem prawie nikt nie podniósł się z krzeseł, bo większość nie umiała czytać. Poza tym zdziwiła go zachęta zabawy „aż do nocy”, ale szybko o tym zapomniał – co kraj, to obyczaj.

Przy tablicy stało zaledwie kilku mocno wstawionych amatorów połówek skarbców i wdzięków królewskich córek. Lista była na tyle dobrze przemyślana, że nie powstydziłby się jej festiwal muzyczny. Całość widowiska zaraz po śniadaniu rozpoczynała się od sztuki „Smok na skalę naszych możliwości”, wystawionej na tarasie. Przedstawienie miało chyba rozładować napięcie i sprawić, że śmiałkowie będą z uśmiechem na twarzy zmierzać w kierunku pewnej śmierci od smoczych płomieni. Od dziesiątej co piętnaście minut do imienia bądź imion przypisana była godzina prawdy.

Paweł jechał w dół trzęsącym się z przerażenia palcem. „Oby jak najpóźniej, oby jak…, modlił się w duchu. Lord Pabździąg figurował mniej więcej w połowie listy, drugi z kolei po przerwie obiadowej, więc nie było tak źle – istniała jeszcze nadzieja, że smoki nie przeżyją kilkunastu spotkań z łowcami nagród przed nim.

 Trzech gości zaraz obok dyskutowało zawzięcie z magiem o najlepszej strategii na jutrzejsze pojedynki. Gdyby najgrubszy z nich miał okulary, wyglądaliby dokładnie jak Tytus, Romek i A’Tomek proszący o radę profesora Talenta.

– A ja go capnę za pysk, wykręcę łeb i rzucę w przepaść! – krzyczał Tytus. Naprawdę miał w sobie coś z szympansa.

– Głupi jesteś – zdenerwował się Romek. – Spłoniesz, zanim się zbliżysz. Bestie trzeba zajść po cichu, jak kot i wpakować im bełt prosto między oczy. Będę miał naszykowane dwie specjalne kusze, żebym nie musiał tracić czasu na ich naciąganie. Tylko w ten sposób można ujść z życiem.

– I tak ja jestem przed wami na liście, więc zanim nadejdzie wasza kolej, smocze ścierwa już dawno będą zimne. – Piskliwym głosem przypomniał się A’Tomek, lecz nie chciał zdradzić, co ma w zanadrzu.

Mag tylko pokiwał głową i przenikliwymi oczami spojrzał w kierunku Pawła:

– A szanowny pan co powie w tej sprawie? – Zignorował człekokształtnego i pozostałych dwóch krzykaczy.

– Moim zdaniem smoki należy zwalczyć podstępem. Bestie pokazały, że są nieprzeciętnie mądre, dlatego należy je docenić i wziąć to pod uwagę. – Paweł właśnie syntezował w głowie wszystkie baśnie, książki i filmy fantasy, w których pojawiały się smoki. – Mimo że w locie zachwycają swoją gracją i potęgą, stojąc na ziemi są nieporadne. Trzeba zatem jak najszybciej, koniecznie zanim zdążą rozwinąć skrzydła, uderzyć w ich czuły punkt. – Cokolwiek miałoby nim być, pomyślał. – Poza tym uważam, że Kartagina powinna zostać zniszczona.

Na jego ostatnie słowa magowi na ułamek sekundy rozszerzyły się ze zdumienia oczy, szybko jednak opanował się i lekko uśmiechnął.

– Jestem pewien, że sobie poradzisz – powiedział tylko i odszedł do następnej grupki.

Pawłowi udało się dopiąć swego. Miał już prawie pewność, że naśladowca Merlina pochodzi z jego świata lub przynajmniej przez jakiś czas tam mieszkał. Teraz pozostawało tylko znaleźć stosowną okazję i wycisnąć z niego trochę wiedzy o portalach. Skoro udało mu się dorobić tak wysokiej pozycji na królewskim dworze, to pewnie spędził już dużo czasu na podróżowaniu między światami.

*        *        *

Słońce chyliło się powoli ku zachodowi. Król zniesmaczony obrotem spraw zabrał żonę i najmłodszą córkę i udał się do swych komnat. W jego karierze zdarzało mu się podejmować mniej lub bardziej znamienitych gości, ale to, co działo się dzisiaj, przechodziło ludzkie pojęcie. Większość biesiadników leżała pod stołami lub zatrzymała się w swoim upadku w dziwnych pozach na okolicznych krzesłach. Kilkoro ucztujących musiało zostać wyprowadzonych przez służbę ze względu na agresję lub drobne kradzieże. Specjalnie kazał nakryć stoły najtańszą zastawą, bo, jak dobrze przewidział, znaczna część kompletu nie wróci już nigdy w ręce Stolnika.

Pozostali na placu boju patrzyli chciwie na królewny, bo wszystkie służące już dawno ze strachu zwolniły się ze swoich obowiązków. Szczególnym wdziękiem odznaczała się Adonna, zwłaszcza gdy lawirowała umiejętnie pomiędzy leżącymi ciałami, przy tym zgrabnie uciekając przed wymierzanymi jej klapsami. Podczas długich wykroków jej suknia opinała się na wydatnych pośladkach, ale żadnemu z podpitych gości nie udało się ich sięgnąć dłonią. Jej oczy skakały od jednej postaci do drugiej – wyraźnie obstawiała, komu uda się jutro pokonać smoki. Gdyby już dziś udało jej się trafnie odgadnąć i omotać mężczyznę swoją siecią, miałaby zapewniony ślub ze słynnym pogromcą potworów, a więc i dostęp do połowy skarbca – widać królewny też musiały umieć o siebie zadbać.

Kierowała się wprost do stołu, przy którym siedział Paweł. Przez moment mocniej zabiło mu serce. Niestety, nie miał okazji bliżej jej poznać, bo, z zalotnym uśmiechem na twarzy, dziewczyna usiadła wprost na kolanach pochmurnego rycerza, siedzącego naprzeciwko. Ech, blachary jednak są wszędzie, myślał zazdrośnie.

– Ma pan piękną zbroję… – Doświadczony wojownik po kilku słowach i tonie głosu dziewczyny zorientował się, o co chodzi. Okazało się, że jego kosztowny pancerz ma słabe punkty, bo po chwili obydwoje darowali sobie rozmowę. Mięśnie na ramieniu Adonny dyskretnie grały pod skórą, a jej twarz pozostawała tajemnicza i skupiona. Rytmiczne dzwonienie kolczugi i półprzymknięte oczy rycerza nie pozostawiały jednak złudzeń co do tego, co działo się pod stołem.

Pawłowi zrobiło się gorąco. Nagromadzone w nim, nie znajdujące ujścia podniecenie objawiło się silnym bólem jąder. Budzący się po raz kolejny do życia penis chciał w końcu spełnić to, do czego został stworzony. Młodzieniec chwilę walczył z myślą, by podejść do Adonny i wetknąć jej na siłę swojego kutasa prosto w usta, albo poderwać ją mocno do góry, chwytając za suknię, rzucić na stół i mocno zerżnąć. Zwykle karcił się za tak przedmiotowe traktowanie kobiet w swych fantazjach, ale w tym momencie wszystkie sposoby wydawały mu się odpowiednie, byleby tylko pozbyć się natrętnego pożądania. Mimo że na co dzień szanował płeć przeciwną i był zdolny do ukłonów w stronę ich intelektu, w sytuacja takich jak ta, zupełnie nie znając przecież tej dziewczyny, mógł myśleć tylko o jednym.

Jego marzenia przybrały na sile, gdy ręka dziewczyny zaczęła poruszać się coraz gwałtowniej, raz po raz uderzając z impetem od spodu w stół. Podskakujące co chwila talerze i puchary nie uszły uwadze innych biesiadników, ale para się tym ani trochę nie przejęła. Gdy pod blat powędrowała też druga dłoń królewny, rycerz odchylił głowę i zaczął zachłannie wciągać powietrze. Wiercił się na krześle, trzymał rękami blatu, ale Adonna nie odpuszczała mu ani na chwilę. W końcu zbroja zachrzęściła, gdy szczęśliwiec wyprężył się i z zadowolenia uderzył potężną pięścią w blat stołu.

Królewna uśmiechnęła się triumfalnie i obmyła ręce w misce z wodą, służącej zwykle do opłukiwania tłustych rąk po posiłku. W przypływie samczego honoru rycerz nie chciał pozostawać dłużny – uniósł ją lekko do góry, usadził na brzegu krzesła i zanurkował pod stół, niczym proszący się o skrawek jedzenia pies. Mieli już pełną uwagę okolicznych gości, więc żadnemu z nich nie umknął odgłos rozdzieranego materiału. Po chwili było wiadome, że działania ukrytego pod stołem mężczyzny odnoszą zamierzony skutek. Na policzki dziewczyny stopniowo wypełzał coraz mocniej czerwony rumieniec, widoczny nawet pod warstwą makijażu, a usta mimowolnie rozchyliły się pod naporem miłosnych doznań.

Adonnie najwyraźniej nie przeszkadzało to, że nadszarpuje reputację królewskiego rodu. Zamglonymi podnieceniem oczami rozglądała się po twarzach siedzących najbliżej facetów, jakby chciała się upewnić, czy nie tracą nic z przedstawienia. Pragnęła mieć pewność, iż słyszą mlaskanie jej warg sromowych zaciskających się na palcach przypadkowego kochanka oraz że wyłapują dyskretne dźwięki języka tańczącego na nabrzmiałej łechtaczce. Podniecało ją to. Podniecało ją jak cholera to, że się na nią tak chciwie patrzyli, jednocześnie masując bezwstydnie swoje obnażone członki. Wizja, że zaraz dojdzie na oczach ich wszystkich, będzie głośno krzyczeć, a oni będą się tylko przyglądać, wprawiała ją w niespotykany dotąd nastrój. Żałowała tylko, że jest ubrana, ale nie chciała przesadzać, bo i tak na dużo sobie pozwalała. Na widok jej nagich piersi unoszących się w rytmie urywanych, coraz trudniej zdobywanych oddechów, połowa śliniących się już facetów pewnie spuściłaby się w przeciągu kilku sekund. Dziwiła się tylko, że ojciec jeszcze jej nie wydziedziczył i tolerował takie zachowania.

Nie protestowała jednak, gdy siedzący obok niej jegomość wolną ręką złapał ją za biust – obróciła tylko głowę w jego stronę i dyszała mu prosto w twarz. Na ten widok Paweł nie wytrzymał i zerwał się z miejsca. Chciał być pierwszy w kolejce, gdy królewna uzna, że wszyscy obecni goście mogą skorzystać z zaproszenia do jej rozpalonego wnętrza. Nie obchodziło go to, że wszyscy będą się na niego gapić. Marzył o tym, żeby wziąć ją tu i teraz, od tyłu. Podczas gdy on będzie zaspokajał swoją żądzę, ona podda się jego woli i w roztargnieniu roztrąci naczynia na stole, nie zastanawiając się nawet, jak ma na imię właściciel penisa rozpychającego się w jej pochwie. Nie zapamięta nawet jego twarzy, bo gdy odejdzie, ją już będzie brał następny kandydat do roli zabójcy smoka.

Wszyscy zajęci coraz bardziej obiecującą zabawą nie dostrzegli dwóch małych punkcików, które pojawiły się zaraz nad horyzontem, widocznych dobrze na tle łuny zachodzącego słońca. Gdyby mieli tak dobry wzrok, jak obserwatorzy z wieży zamkowej, może przy drobnej pomocy wyobraźni dostrzegliby, że punkciki te mają nietoperze skrzydła, długie, najeżone kolcami ogony i wężowe oczy, skierowane na zamek.

Straż zadziałała szybko, wszczynając jak co wieczór alarm w mieście – nakazano zamknąć wszystkie bramy, drzwi oraz okiennice i schronić się pod dachem, tak jakby cienka warstwa drewna czy kamienia miała powstrzymać potężne smocze szpony i ogniste oddechy. Halabardnicy w kolczugach wpadli także na taras, głośnymi krzykami informując wszystkich ucztujących o nadciągającym zagrożeniu. Paradoksalnie najszybciej zebrała się Adonna, która zniknęła, zanim ktokolwiek pomyślał o tym, żeby śmiało zaproponować jej upojną noc w swojej komnacie. Ci, którzy nie byli w stanie odpowiedzieć na wołania strażników, zostali przez nich odciągnięci za bezpieczne mury zamku. Było już prawie całkiem ciemno, gdy Paweł w końcu zrozumiał, dlaczego życzono im zabawy aż do nocy.

*        *        *

Leżąc w swoim pokoju, przed oczami wciąż miał twarz królewny zdradzającą radość, jaką czerpała z emocjonalnego ekshibicjonizmu. Dodatkowo drzwi prowadzące do łaźni pobudzały wspomnienia jej zabawy z przybraną siostrą, Fileną. Z zewnątrz nie dobiegały żadne odgłosy masowej rzezi przeprowadzanej przez smoki, więc teraz w zaciszu komnaty, zamkniętej na wszelki wypadek zasuwą, miał w końcu czas dla siebie. Czuł się jak nastolatek, ale musiał w końcu sobie ulżyć, i żadna duma nie mogła go odwieść od tego zamiaru.

Położył się na łóżku i chwycił mokrego, na wpół obudzonego penisa, który aż prosił się o poświęcenie mu uwagi. Zesztywniał, gdy tylko go dotknął. Rozprowadził wydzielinę po całej długości, wprawną dłoń przesuwał od nasady aż do czubka. Jego starania zostały nagrodzone przyjemnymi impulsami, które przepływając do mózgu, pieściły po drodze całe jego ciało.

 Na granicy świadomości wyłapał przytłumiony dźwięk pochodzący zza okna. Coś jakby cichy grzmot czy raczej uderzenie ciężkim taranem, zaraz pod murami zamku. Uznał, że prawdopodobnie osunęła się część zbocza, jakiś głaz musiał oderwać się od skalnej ściany, nękanej przez setki tysięcy lat wiatrem, mrozem i deszczem. Dźwięk jednak znowu się powtórzył. I znowu. Uderzenia stopniowo nabierały rytmu i mocy, aż wszystko zaczęło się trząść i powoli przesuwać od wywołanych drgań. Po chwili dołączyły do tego jeszcze nieludzkie ryki i stęknięcia. Całość brzmiała jakby zmęczony olbrzym, a raczej dwa olbrzymy, próbowały pięściami zniszczyć górę. Nie były to bynajmniej odgłosy walki czy złości – dźwięki raczej niosły w sobie radość i rozkosz.

Paweł stwierdził, że pieprzących smoków nie ogląda się na co dzień i zerwał się z łóżka. Poprawiając spodnie, przez puste korytarze zbiegł aż na taras. Zarówno po uczcie, jak i po strażnikach nie było już śladu. Za to przez murek dzielący użyteczną przestrzeń od przepaści przewieszała się postać w sukni – po jej kolorze poznał Domicelę. Ruszył w jej stronę. Nie wiedział, czego może się spodziewać, więc na wszelki wypadek kolejne kroki stawiał w rytm nieustających uderzeń. Trochę żałował, że nie trafił tutaj na Adonnę, ale przecież ofiarowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Gdy był już blisko, ponad ramionami królewny wyjrzał na półkę skalną. Księżyc jeszcze nie wzeszedł, więc jedynym źródłem światła były spontaniczne rozbłyski ognia buchającego z paszcz zabawiającej się „pary”. Smoczyca opierała się przednimi łapami o ścianę, podczas gdy Pan Smok pracował nad nią od tyłu. Wielkie skrzydła trzymały złożone, ciemne łuski lśniły oślepiająco w pióropuszach ognia, ogon samicy oplatał czule ciało partnera. Jego wielki kutas wchodził z nieludzką mocą w ciało dosłownie rozpalonej smoczycy, podczas gdy ona unosiła zad do góry na masywnych tylnych nogach. Gorąco buchające ze skalnej półki było czuć aż na tarasie. Tę parę musiało łączyć coś więcej niż tylko zwierzęce pożądanie. Pchnięcia samca były wymierzone z czułością – widać było, że wie, czego potrzebuje jego wybranka.

Dla obserwatorów najbardziej zdumiewający były natomiast rozmiary kochanków. Wprawdzie samica było nieco mniejsza, ale i tak jej korpus wielkością przypominał wóz dostawczy. Do tego musiała utrzymać na sobie część ciężaru swojego kochanka. Jak to możliwe, żeby żywa istota była zdolna do przenoszenia tak dużych obciążeń? Pomimo swojej wielkości ich ruchy zdumiewały gracją, a ciała zaskakiwały cieszącymi oko proporcjami, jakby były zaprojektowane przez dobrego architekta. Dostojną posturą przypominały raczej łabędzie w wężowych łuskach niż brzydkie jaszczurki.

Domicela nie przyszła tu jednak tylko po to, by zaspokoić ciekawość. Szeroko rozstawione nogi, wypięty tyłek i podwinięty przód sukni sugerowały, że czerpała z widowiska coś więcej. By lepiej widzieć, wychyliła głowę za murek, o który opierała się dla zachowania równowagi. Druga ręka znikała pod materiałem sukni, który co chwila wybrzuszał się i odskakiwał od jej opiętej pupy. Chłonęła widowisko wszystkimi zmysłami, wczuwając się w to, co działo się poniżej. Zaciśnięte usta sugerowały zazdrość spowodowaną tym, że ona, będąc przecież królewną, musi sama sobie robić dobrze. Zajęta oglądaniem, nie zauważyła nadejścia Pawła. Ten perfidnie oparł się o barierkę obok niej i zagaił:

– Piękne widowisko, prawda, Wasza Wysokość? – Śmiałość, z jaką to powiedział, zadziwiła jego samego. Te wszystkie podróże w czasoprzestrzeni zmieniały go w szalonym tempie.

– A jakże, zacne, panie…? – jeżeli była zbita z tropu, to nie dała tego po sobie poznać, bo wcale nie zaprzestała pieszczot. Być może nie pierwszy raz już spotykała ją taka sytuacja.

– Lord Pabździąg, do usług. – Na tym skończyła się jego nowo nabyta pewność siebie. Dziewczyna nie przerywała, on zaś zapatrzył się na znikające pod suknią ramię królewny, na którym grały mięśnie, ochoczo pociągające za ścięgna palców pieszczących jej kobiecość. Po raz kolejny tego dnia poczuł, że jego spodnie nagle robią się zbyt małe.

– A więc, szlachetnie urodzony panie, będzie tu pan tak stał i się ślinił czy może pokaże pan smokom co znaczy prawdziwa namiętność? – Lubieżne spojrzenie rozwiewało wątpliwości co do jej doświadczenia w ars amandi.

Po młodej dziewczynie nigdy nie spodziewałby się takiej reakcji, ale nie był przecież w swoim świecie. Jej oczy zdradzały, że tutaj życie toczyło się szybciej. Zapewne krótka średnia długość życia przyczyniała się do szybszego dorastania tutejszej młodzieży. Być może także normy moralne były nieco inne niż te wpajane mu przez rodziców, nauczycieli i katechetów. Poza tym żyjąc na zamku prawdopodobnie nie miała wielu zmartwień, które mogłyby ją odciągnąć od odkrywania własnego ciała.

W każdym razie nie trzeba było go dłużej zachęcać do działania. Podwinął wysoko suknię królewny i z rozmachem klepnął wypięty tyłek. Dzięki szerokim biodrom i wydatnym pośladkom, kształtem przypominał on odwrócone serce. Jej pomruk zadowolenia jeszcze bardziej podniecił Pawła. Chwilę bawił się jej udami, ugniatał, całował i drapał. Pończochy na podwiązkach działały na niego jak płachta na byka, nie mógł przestać gładzić jej nóg, gdzieniegdzie nagich, lecz w większości zakrytych ciemnym materiałem, który tworzył niezwykle pociągający kontrast z jej bladą skórą. Ustami znaczył ścieżki na cienkich koronkach bielizny, zataczając kręgi coraz bliżej jej kobiecości. Nie dał rady powstrzymać się od sięgnięcia językiem do jej wnętrza, w szalonym tempie wsuwając i wysuwając go ze środka. Domiceli najwyraźniej się to spodobało, bo chwyciła obiema rękami za pośladki, rozchylając je jeszcze szerzej.

Paweł nie chciał jednak, aby tak się to dla niej zakończyło. Cofnął się i czubkiem penisa dotknął jej skarbu. Drgania wywoływane ciągle przez smoki przechodziły po jego nogach i kutasie, trafiając prosto w jej czuły punkt. Przy każdym uderzeniu z jej ust wyrywał się jęk, ledwo słyszalny w dobiegającym z dołu zgiełku.

Po wcześniejszej zabawie była już całkiem mokra, więc nie kazał jej czekać. Wszedł w nią gwałtownie. Znajome ciepło rozlało się po jego penisie, zaciskając się na nim niczym obręcz z odkuwanego właśnie żelaza, lecz delikatniej. Tylko krótką chwilę zajęło im, żeby zgrać się z rytmem smoczej pary.

Krzyki Domiceli mieszały się z rykami potworów, jej ciemne włosy lśniły podczas krótkich rozbłysków światła. Piersiami szorowała o murek, niszcząc piękną suknię, ale to nie miało teraz dla niej znaczenia. Rzadko miała okazję poczuć się jak smoczyca, którą codziennie wieczorem z tak wielką mocą brał jej kochanek zaraz pod oknami. Słysząc i czując, co dzieje się na zewnątrz, traciła rozum i zaczynała myśleć tylko o jednym. Zazdrościła dzieciom, które wierzyły w bajkę o tym, jak to potwory co wieczór przestawiały meble, sprzątały swoją jaskinię i wykuwały w niej nowe pomieszczenia. Gdyby nie umiała zrobić sobie dobrze, pewnie dawno by już oszalała. Domyślała się, że jej starsze siostry również umieją sobie poradzić z tym napięciem. Jej ojciec dobrze o wszystkim wiedział i dlatego tak zaciekle walczył z poczwarami, aby jego dwór nie zamienił się w dom uciech. Pabździąg natomiast dobrze wyczuł, czego jej potrzeba – porządnego, mocnego seksu w dzikim, zwierzęcym stylu.

Wszystko skakało im przed oczami od potężnych pchnięć smoka, ale Pawłowi wydawało się, jakby to właśnie on powodował co chwila małe trzęsienia ziemi. Czuł się niczym bóg, który pieprząc się z kochanką trzęsie posadami świata. Sam nie wiedział, ile to wszystko trwa. Zatracony w swojej wizji nie zauważył nawet, jak królewną szarpnął spazm rozkoszy, a on wypadł z niej, błogo tryskając spermą na jej plecy.

Nagle wszystko na dole ucichło – widać smoki też skończyły swoje miłosne zapasy. Domicela dysząc ciężko usiadła na ziemi, opierając się plecami o murek. Jej spojrzenie wyrażało, że nie jest już zazdrosna o to, co wyczyniały smoki parę metrów niżej. Była spełniona, ale tylko do następnego wieczora, gdy znów będzie musiała poradzić sobie z atakującą ją żądzą. Szczerze wątpiła w to, że komuś uda się zabić lub przepędzić smoki – miała nawet cichą nadzieję, iż tak się nie stanie. Straciłaby wtedy przecież inspirację do szukania przyjemności. Paweł natomiast dalej analizował, co właśnie zaszło. Spełnienie po takiej dawce oczekiwania mocno namąciło mu w głowie.

Pomógł dziewczynie wstać, ta zaś obciągnęła suknię i poklepała go po ramieniu:

– Jest pan teraz gotowy na walkę ze smokiem – powiedziała, uśmiechając się w kierunku jego kutasa i skierowała swoje kroki w stronę zamku. Paweł stał wpatrzony w jej plecy i nadal nie mógł uwierzyć, jaki diabeł drzemie w tej dziewczynie. Zdążył tylko rzucić, nim odeszła:

– Może powinniśmy przejść na „ty”, Wasza Wysokość?

– To się okaże jutro. Powodzenia! – Z figlarnym uśmiechem zniknęła za drzwiami.

Nie pozostało mu nic innego, jak zawlec się do swojej komnaty i spróbować zasnąć. Jutro czeka go trudny dzień. Miał nadzieję, że nie będzie on jego ostatnim.

Przejdź do kolejnej części – Siła muzyki IV

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Chciałbym zaznaczyć, że ze względu na objętość opowiadania postanowiłem podzielić je na dwie części – kolejna porcja przygód Pawła ma ukazać się na łamach NE już 18 grudnia.

Witam serdecznie!

Z przyjemnością przeczytałem kolejny rozdział sowizdrzalskich przygód Pawła podróżującego po innych planach egzystencji! Tym razem jest wprawdzie krótko, ale konkretnie. Kolejne córy króla okazują się nimfomankami, a smoki szaleją (za sobą), aż się zamczysko trzęsie w posadach. Wielka Przygoda zbliża się wielkimi krokami, ale oczywiście główny bohater najchętniej by przed nią czmychnął (najlepiej pod spódnicę jakiejś uroczej białogłowy). Satyra na gatunek fantasy coraz bardziej kompletna. Pozostaje więc tylko czekać na 18 grudnia!

Pozdrawiam
M.A.

Dobre! Czekam na nastepny rozdzial!
Ravic

Czemu tak długo?:-(.

Każdy tekst przed opublikowaniem musi odpowiednio "dojrzeć" – najpierw w głowie autora, później edytora, następnie jeszcze raz u twórcy opowiadania ;]
Pozdrawiam,
Paco de

Napisz komentarz