Max Malycki I (Foxm)  3.77/5 (47)

42 min. czytania

Irytujące ćwierkanie interkomu narastało. Prelegentka straciła rytm. Ciche, jednostajne uderzenia w klawiatury wszelkiej maści sprzętu elektronicznego również ustały. Po trzecim sygnale jeden z mężczyzn w końcu wdusił przycisk na interkomie i warknął do miniaturowego głośniczka:

– Kazałem nie łączyć żadnych rozmów. Mamy spotkanie rady.

– Alan, jestem niezwykle szczęśliwy, że tak ciężko i bezproduktywnie pracujecie, ale zmuszony jestem wam przerwać. Przy okazji – ukłony dla twojego chirurga plastycznego. Włosy po przeszczepie wyglądają bardzo naturalnie. Jeszcze tylko musisz kupić sobie drużynę piłkarską i zacząć porządnie imprezować.

Zebrani w pokoju ludzie jak na komendę otworzyli usta ze zdziwienia, część wybałuszyła oczy, ktoś potrącił kubek z kawą, rozlewając płyn na stół. Głos z pewnością nie należał do głównej sekretarki firmy. Było gorzej, o wiele gorzej.

Zebrani nie dawali wiary własnym uszom. W dwunastu głowach powstała jednocześnie ta sama myśl. To naprawdę on? Max Malycki? Ale przecież wszyscy wiedzą, że prezes nigdy osobiście nie zjawia się w firmie. Nawet w najistotniejszych sprawach korzysta z pomocy szyfrowanych łączy sieci wewnętrznej.

Już sama telekonferencja z nim była nie lada nobilitacją. Zaszczytu osobistego spotkania dostąpiła tylko dwójka z obecnych w pokoju i to właśnie oni zbledli najbardziej ze wszystkich.

– W sali konferencyjnej siedzi dwanaście wielkich autorytetów światowej finansjery, przynajmniej tak lubicie o sobie myśleć – głos w interkomie zamilkł na sekundę, by następnie skończyć, cedząc każde słowo:

– Przez dwie godziny przysłuchiwałem się naradzie. Ostateczna konkluzja jest taka, że od poniedziałku wasze obowiązki przejmują: szatniarka, cieć sprzątający plac przed gmachem i facet, który czyści kible na siódmym piętrze. Boże drogi, żebyście zobaczyli jak on wywija tą szczotą! Mistrzostwo świata! Tak swoją drogą, zawartość tych kibli jest dużo wyższej jakości niż twoja ostatnia analiza sytuacji bieżącej, Wolfgang.

Dyrektor działu prognoz inwestycyjnych raptownie poczerwieniał na twarzy, zaciskając jednocześnie pięści.

– Ja wiem, że nagłówek „Kryzys się skończył” przecudnie wygląda na łamach „The Economist”, ale nie najlepiej to o tobie świadczy. Właściwie, gdyby posadzić szympansa przed klawiaturą, byłby w stanie pisać analizy na podobnym poziomie. Żenada. Straszna degradacja. Poważnie ci durnie z Oslo rozważali przyznanie ci nagrody jakiś czas temu? Poważnie? Mają chłopaki poczucie humoru. Najpierw czarny orędownik pokoju, prowadzący jednocześnie dwie wojny, a teraz ty. Ehh, słowo daję, cały ten komitet zszedł na psy kilkanaście lat temu.

Zanim zebrani zdążyli przetrawić wypowiedziane słowa, drzwi do sali konferencyjnej rozwarły się na całą szerokość. Stanął w nich wysoki mężczyzna, ubrany w nienagannie skrojony popielaty garnitur od Armaniego. Blondyn o kręconych lokach i niebieskich oczach był zabójczo przystojny. W jego typie urody było coś chłopięcego, delikatnego.

Szerokie ramiona znamionowały wyrobioną muskulaturę. Kołnierzyk białej koszuli miał zawadiacko postawiony do góry. Krawata nie nosił, ostatni guzik koszuli pozostawił nie zapięty.

Asystent szefa.

Uczestnicy narady jak jeden mąż wpatrywali się w wózek jadący metr za blondynem. Sam szef – człowiek, który pojawiał się na zebraniach rady tylko wówczas, gdy sytuacja stawała się absolutnie rozpaczliwa. Max Malycki słynął ze swojej niechęci do wychodzenia z domu w sprawach służbowych. Nie bez powodu absolutnym hitem wśród managmentu średniego szczebla był dowcip, że założyciel tej firmy jest jak Yeti – wszyscy o nim słyszeli, podobno ktoś go widział.

Max Malycki nie miał na sobie futra, tylko marynarkę utrzymaną w podobnej tonacji kolorystycznej, co jego asystent. Malycki pogardził jednak klasyczną koszulą na rzecz czarnej koszulki z białym napisem obwieszczającym: „Irytujesz mnie, zaraz wstanę i wyjdę.”

Najwyraźniej napis idealnie współgrał z jego nastrojem. Mężczyzna podjechał kilka metrów do przodu, zatrzymując się przy stole. Wyglądało na to, że zamierza wziąć czynny udział w dyskusji.

Przystojny blondyn jak cień bez słowa ustawił się za plecami pryncypała. Wiedziano o nim tylko tyle, że nazywa się Gass Thomson. W firmie pojawiał się wielokrotnie, za każdym razem mając przy sobie opasłą teczkę z dokumentami, które w zastępstwie Malyckiego przedkładał radzie. Poza tym nikt się nim specjalnie nie zajmował. Miał bezpośredni, stały dostęp do prezesa i to właśnie świadczyło o jego wartości.

Rada nadzorcza Malycki Investment Group tak bardzo przywykła do nieobecności ojca założyciela firmy na zebraniach, że przestano zwracać uwagę na jeden, stale pusty fotel. Tym razem mieli obradować w pełnym składzie, choć rzeczony fotel nadal miał pozostać pusty. Malycki miał własny.

Mierzył ich wszystkich krytycznym spojrzeniem, na każdej twarzy zatrzymując się na sekundę bądź dwie. Więcej uwagi poświęcił tylko blondynce, której wystąpienie przerwał swym wtargnięciem.

– Jakoś nie przypominam sobie, byśmy ostatnio poszerzali skład rady – zaczął. – A skoro tego nie uczyniliśmy, zakładam, że wizja działania przedstawiona przez tę panią jest najlepszym, co mógł spłodzić nasz zespół analityków. Prognozą wysokiej jakości. Wsłuchiwałem się z uwagą w każde ze zdań, mniej więcej od drugiej minuty zastanawiając się, kto panią tu zatrudnił? Bo na pewno nie ja. Według moich informacji na dzisiejszym spotkaniu miał być obecny wybitny specjalista, analityk zajmujący się Europą Środkową i Wschodnią oraz większością rynków azjatyckich. W Szanghaju chyba ktoś grubo się pomylił i zamiast obiecanego eksperta przysłali nam sekretarkę z fajnym tyłkiem i całą resztą. Na tym jednak, jak się zdaje, pani walory się kończą.

– Nie mnie oceniać walory mojego tyłka, panie Malycki – wycedziła kobieta, z trudem panując nad sobą. – Ja mam zarabiać dla pana pieniądze. Węgry natychmiast powinny zostać doinwestowane. Powinny stać się naszą bazą dla wschodniego skrzydła grupy.

Otwarta próba buntu ze strony najniższej rangą osoby obecnej na radzie była szokiem dla wszystkich. Nawet prezes wydawał się zaskoczony, choć opanował się bardzo szybko. Przyglądał się kobiecie z kamiennym wyrazem twarzy. Wyglądało na to, że właśnie znalazł całkiem zabawną anomalię. Postanowił się zabawić.

– Projekt tegoż skrzydła to czysto teoretyczne założenie. W regionie się kotłuje, ale myślę, że nawet ktoś z pani ograniczeniami potrafi to dostrzec. Jeśli zgodnie z pani koncepcją wejdziemy tam w tym momencie, stracimy mnóstwo pieniędzy. Założyła pani w swoim raporcie, że rząd Nestora Olebana padnie. Ja mu szczerze tego nie życzę. Jeśli zdoła się utrzymać na stołku wystarczająco długo, na pewno nasza obecność tam będzie konieczna. Węgry jednak nie staną się naszym głównym teatrem działań. Czy to jasne? A teraz proszę przynieść pojemnik na wielkie koncepcje, o których jestem jak najlepszego zdania.

Malycki uśmiechnął się triumfująco. Odwrócił się plecami do gotującej się z wściekłości analityczki i wskazał na stojący w rogu sali mały metalowy kosz na śmieci

– Gass, zostaniesz tutaj. Dopilnujesz, żeby w końcu zabrali się do roboty. Uważaj na blondynkę – jest ostra, ale trzeba dostosować poziom trudności zadania do jej możliwości. Myślę, że znalezienie tych wszystkich głupot w wyliczeniach, jakie popełniła, opracowując swoje wystąpienie, nada się w sam raz. Wychodzę, nudzą mnie.

Poziom kpiny w głosie prezesa Malyckiego był niebezpiecznie wysoki. Nawet jego własny asystent poruszył się niespokojnie.

– Tak jest.

Max bez słowa podjechał do drzwi. Kiedy te się przed nim rozsunęły, rzucił:

– Podwoję premię świąteczną temu, kto opracuje strategię, która mnie zadowoli. Czas macie do końca tygodnia. Jestem pewien, że potraficie tego dokonać – w końcu jesteście najlepsi. Gdyby było inaczej, nie pracowalibyście dla mnie.

Osiem godzin w firmie nieźle dało mu w kość. Rada nadzorcza wciąż debatowała nad globalną strategią na następny kwartał. Na dokładkę byli jeszcze analitycy – banda napuszonych japiszonów. Gdzie oni się rodzą? I jeszcze wchodzą człowiekowi w paradę, jak ta nowa dzisiaj. Zdzira.

Teraz pewnie była tak bardzo pochłonięta przez kolumny liczb i tony sprawozdań, że aż jej rumieńce wypełzły na policzki. Lubiła te robotę, to było widać. Ale irytowało go jej przekonanie o własnym geniuszu. Widział już wiele błyskawicznych karier – tę zakończy osobiście, kiedy tylko wyśle e-maila do Szanghaju z poleceniem, by zabrano ją z powrotem. I przy okazji wykopie tego, kto pozwolił jej awansować aż tak wysoko.

Czuł narastającą w sobie złość i frustrację. Na pewno nie był tytanem pracy, a pomysł spędzenia ośmiu godzin w biurze wydawał mu się absurdem.

Cholerny Gass i te jego innowacje – pomyślał ze złością. Od dwudziestu kilku lat polegał na swoim talencie i zdalnych metodach pracy. Działało, a od czarnej roboty miał dyrektorów pionów. Całe szczęście, że tym razem odwoził go kierowca z jego staffu, a nie Gass. Inaczej pewnie zwolniłby tego pedała, którego tylko przez gigantyczną pomyłkę mianował swoim asystentem. Ciekawe, czy dwudzieste zwolnienie osiągnęłoby lepszy skutek niż poprzednie dziewiętnaście?

Może powinienem kupić mu kartkę na wypadek jubileuszu – zastanawiał się, zjeżdżając z rampy busa, z którego dziś korzystał. Nigdy co prawda nie kupował prezentu dla mężczyzny, ale zawsze można zrobić wyjątek.

Kupował prezenty kobietom, bawił się szukaniem nietuzinkowych upominków dla tej czy tamtej. Czasem trawił na tym długie godziny. Chodziło o ich przyjemność, oczywiście. Ale sam przed sobą przyznawał, że równie ważna była oryginalność podarunku. Nie cierpiał szablonowości – mierziła go świadomość, że może być taki jak większość, kupić tę głupią różę czy inny równie pospolity przedmiot.

Jeszcze bardziej irytowała go reakcja obdarowywanych. Choćby kobieta dostała już wielokrotnie coś podobnego, i tak była wniebowzięta. Bo delikwent wyglądał jak pieprzony Adonis. On wyglądał jak skrzyżowanie parapetu z salamandrą. Był na przegranej pozycji, jeśli idzie o fizyczną rywalizację. Nie lubił tej świadomości, ale też nie dawał się kupić prostymi zaprzeczeniami. Mile łechtały ego, ale były równie wiarygodne, co jego własny dyżurny żart o rychłym starcie w maratonie nowojorskim.

„Jasna sprawa, że w przyszłym roku ci wszyscy Kenijczycy będą banany prostować, ja będę pierwszy i nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.” By podkreślić powagę swoich słów, zwykle klepał czule jeden z podłokietników albo demonstracyjnie popychał joya sterowania do przodu, wprawiając tym samym wózek w ruch. Ten żart był jednak typowym zagraniem pod publiczkę.

Poczucie humoru od zawsze było jego autoterapią. Im bardziej nabijał się z własnych ułomności, tym większy dystans do nich zyskiwał, zupełnie jakby nie były jego. Pomagało – i to bardzo. Jako dzieciak robił to świadomie, zastanawiając się nad każdym pojedynczym żartem. Zdawało mu się wtedy, że tylko rozśmieszając kolegów jest w stanie zyskać ich sympatię. Nie mógł przecież z wrzaskiem szarżować przez szkolne boisko, goniąc za piłką. Wielkie, niespełnione marzenie małego dzieciaka – zagrać prawdziwy mecz. Przez lata niemal nieustanne szyderstwa z własnych niedoskonałości stały się dla Malyckiego tak naturalne, że przestał je zauważać. Gass czasem się zżymał na jego specyficzne poczucie humoru.

– Nie wolno ci opóźniać przesłuchania przed senacką komisją skarbu twierdzeniem, że nie możesz stawić się na wezwanie, gdyż naprawiasz dachówkę! Oni wiedzą o twoim wózku.

– Więc wiedzą też pewnie o mojej reputacji dziwaka i odludka – stwierdził po prostu. – Wyślij dowolne usprawiedliwienie do mojego pełnomocnika. Dachówka jest znacznie zabawniejsza niż wytransferowanie czterdziestu milionów dolarów osobistego majątku twórcy największej piramidy finansowej w dziejach na konto na Bora Bora. Muszę też poudawać, że absolutnie nic nie wiem o bankructwie największego portalu społecznościowego. Cuckerberg wisi na moim telefonie od dwóch dni. Jest przekonany, że to ja wypuściłem informację na Wall Street.

Poczucie humoru było jego tarczą, pierwszą linią obrony i nie zamierzał z niej rezygnować aż do końca. Prawdziwe przemyślenia często zostawiał dla siebie. Kaleka musi być też dobrym aktorem, potrafiącym pokazać ciekawszy obraz samego siebie. Nikt nie chce gadać ze smutnym gościem na kółkach, z ohydnym kocykiem w kratkę na kolankach, który zalatuje starym moczem. Powierzenie mu oszczędności życia nie wchodziło w grę, jeśli nie umiał oczarować najbardziej pożądanych klientów własną osobowością.

Musieli w nim dojrzeć Stephana Hawkinga finansjery. Geniusza, faceta, który wie w temacie więcej niż inni, mimo że konkurencja w czasie negocjacji potrafiła zrobić salto w tył, byle się przypodobać. Jego przecież bił na głowę sprawnością sześćdziesięciolatek po dwóch przebytych zawałach.

Pogrążony we własnych myślach na pamięć jechał przed siebie. Równe podłoże tylko ułatwiało mu zadanie. Dom wraz z przylegającymi do niego terenami był świetnie przystosowany do jego potrzeb. Żadna zdradziecka wyrwa w chodniku czy strome wzniesienie nie miało prawa zepsuć mu nastroju. Osobiście tego dopilnował.

Wyjeżdżając za bramę własnego domu, starał się być przygotowany na wszelkie ewentualności. Wliczając w to swojego największego wroga – wysokie krawężniki. Ich wysokość była jego osobistą fobią. Ilekroć pojawiał się w nowym miejscu, instynktownie omiatał wzrokiem okolice w poszukiwaniu ewentualnych przeszkód. Normalnie ludzie nie zdają sobie sprawy z obecności krawężnika. Max doskonale wiedział, że jest przesadnie wyczulony na tym punkcie. Odnotowywał słabości architektoniczne różnych miejsc z gorliwością godną lepszej sprawy. Ów nawyk pogłębiał się tylko z upływem czasu. Słabostka – tak na własny użytek nazywał to dziwaczne przyzwyczajenie.

Ale Max Malycki miał pod dostatkiem innych, znacznie ciekawszych słabostek.

Jęki usłyszał, jeszcze będąc w holu.

Kobieta i mężczyzna. Odgłosy roznosiły się po całym parterze. Kimkolwiek była, kobieta nie żałowała sobie, jeśli idzie o wokalną ekspresję. Głośne jęki, sapanie i strzępki zdań mieszały się ze sobą.

– Rżnij mnie – doleciało do Malyckiego. – Jezu, tak, tak mi rób, jeszcze trochę. Już prawie! Nie kończ!

Charakterystyczny, klaszczący odgłos nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, co się właśnie działo. Nie krępowali się, przekonani, że są w wielkim domu całkiem sami. Max miał zgodnie z harmonogramem wrócić dopiero za dwie godziny.

Malycki jeszcze raz podziękował Bogu, w którego istnienie nie wierzył w najmniejszym nawet stopniu, za obdarowanie go niesamowitym uporem.

Warto było obstawać przy wcześniejszym powrocie z firmy – pomyślał. Na pewno nie będzie żałował.

Rozpoznał jęczącą po głosie. Nora. Najmłodsza z czterech kobiet zajmujących się pracami domowymi. Max płacił całemu sztabowi ludzi za pomoc przy rzeczach, z którymi sam sobie nie radził lub po prostu ich nie lubił. Szukaniem kandydatów na wszystkie posady oraz ich późniejszą pracą zajmował się Gass.

On starał się nie wchodzić w paradę personelowi pomocniczemu i dzięki uprzejmości Gassa, który wziął na swoje barki zarządzanie pracownikami domu, udawało mu się to. Nora Lawson była jedną z ostatnio zatrudnionych sprzątaczek. Pracowała u niego około trzech miesięcy. Nie pamiętał dokładnie.

Kojarzył ją tylko dlatego, że grafik zmiany wskazywał na nią jako tą, która pozostawiła w jego gabinecie nienaganny porządek, ale za to pofolgowała sobie, jeśli chodziło o ustawienie rozmaitych drobiazgów. Taki stan rzeczy zirytował go do tego stopnia, że poprosił o teczkę personalną nieuważnej pracownicy.

Gass optujący jedynie za ustnym ostrzeżeniem, dostarczył szefowi akta. Ze zdjęcia profilowego zerkała na niego rudowłosa nastolatka o bladej cerze, pełnych ustach i oczach barwy łagodnej zieleni o ciemnych obwódkach wokół tęczówek.

Malyckiemu skojarzyła się z kocicą. Długo wpatrywał się w zdjęcia Nory, starając się doszukać w regularnych rysach twarzy śladów kociej drapieżności. Dziewczyna bez dwóch zdań była nieprzeciętnie urodziwa. Mógłby być z niej niezły materiał na modelkę. Figura klepsydry, wąskie biodra, dość spore przy drobnej budowie ciała piersi i największy atut – nogi. Długie, ale nie chude, atletycznie zbudowane, przyozdobione czarnymi balerinami z kokardkami.

Natura samca – wzrokowca wzięła górę nad rozdrażnieniem. Dziewczyna była zbyt ładna, żeby czepiać się o jakieś pierdoły. Poza tym założyła baleriny, co dodatkowo zmiękczyło Maxa. Wysoki obcas na kobiecej stópce prezentował się wybornie, ale baleriny zawsze szczególnie mu się podobały.

Dlaczego taka dziewczyna pracuje jako sprzątaczka? – zastanowił się leniwie, wertując zawartość cienkiej teczki. Odpowiedź uzyskał po przerzuceniu pierwszych czterech stron.

„Uczennica Gymnase de Burier, wśród nauczycieli i rówieśników uchodzi za dość zdolną. Czołowa postać w szkolnej drużynie tenisowej.” Dalej była przydługa opinia szkolnego psychologa, który rozwodził się nad koniecznością poświęcenia należytej uwagi pannie Lawson jako uczennicy wychowującej się w rozbitej rodzinie. Nastolatka nie wydawała się jednak rokować źle, znalazła przecież pierwszą pracę i pomimo drobnych niedociągnięć chyba nieźle jej szło.

Bez większego zainteresowania odłożył wtedy teczkę pracownicy, nazajutrz uzupełniając jeszcze swoją wiedzę o nagranie z rozmowy rekrutacyjnej.

Kamera najwyraźniej nie peszyła licealistki. Odpowiadała pewnie i bez zająknięcia, wszystko poszło gładko. Grzeczna nastolatka, coraz rzadszy egzemplarz w tych czasach – skonstatował, wyłączając zapis wideo.

Odgłosy dobiegające z jego własnego salonu świadczyły, że panna Lewson może i jest ułożona, ale na pewno nie grzeczna. Rozpiąwszy płaszcz, dziękował każdemu bogu, który akurat przyszedł mu na myśl, że tym razem niezgrabne dłonie zechciały współpracować i w zasadzie bezproblemowo udało się rozpiąć wszystkie te malutkie guziki. Potrzebował jeszcze chwili na zwykłe siłowanie się z rękawem. Pociągnął za mankiet, niemal wyszarpując z niego ramię. Kiedy udało mu się oswobodzić jedną rękę, druga stanowiła już tylko formalność. Cisnął okrycie w kierunku półki pod wieszakiem bez specjalnego zainteresowania, czy trafił w cel. Przyciągały go rzeczy znacznie istotniejsze.

Pchnął joya sterowania i wózek niczym rakieta skoczył do przodku, z astronomiczną prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę.

Gdy dotarł na miejsce, właśnie przechodzili z jednej pozycji w drugą.

Niczego nie przegapił. Jego oczom ukazała się lubieżnie wypięta siedemnastoletnia piękność o włosach koloru ognia. Max spojrzał na tyłek swojej pracownicy i natychmiast poczuł, że penis uwięziony w spodniach zaczyna się gwałtownie unosić.

Widok dwóch pośladków, kształtem przypominających niemal idealnie serce, natychmiast nim zawładnął. Uwiodła go, nawet o tym nie wiedząc.

Rude loki w kompletnym nieładzie opadały kaskadą niemal do połowy linii kręgosłupa. Nora była dziwnie wygięta. Wspierając się obiema rękami o pobliską ścianę, nieomal dotykała jej zgrabnym nosem. Falujące radośnie piersi co i rusz ocierały się o obicie kanapy. Max przez moment sycił wzrok tymi dwoma wspaniałościami natury radośnie huśtającymi się tuż na ziemią.

Nora faktycznie miała w sobie coś z kota – wygięta niczym gimnastyczka prezentowała się w tej pozycji fantastycznie.

– Aaaa, tak, mmmmm – posapywaniom nie było końca, a klaskanie jąder o pośladki tylko się wzmogło.

Wypięła się ochoczo i zdawała się z utęsknieniem wyczekiwać następujących po sobie pchnięć. Klęczący tuż za nią atletycznie zbudowany młodzieniec robił, co w jego mocy, by spełnić pokładane w nim nadzieje. Panował nad ruchem bioder, raz po raz zagłębiając się w swojej koleżance na całą długość, którą w swej łaskawości obdarzyła go matka natura.

Nora musiała być zachwycona – każde pchnięcie kochanka kwitowała jękiem i ruchem miednicy. Cofała biodra, jakby domagając się jeszcze mocniejszych doznań, jeszcze intensywniejszej penetracji. Oboje wpadli w seksualny szał, z ogromną ochotą wychodząc sobie na spotkanie.

Max przez ułamek sekundy poczuł ukłucie zazdrości. Chętnie zamieniłby się ze szczylem miejscami, usadowił się na klęczkach za piękną, rudą niunią i pchnął, aż jego własne jądra z obscenicznym klaśnięciem odbiłyby się od nabiegłej krwią łechtaczki. Jęczałaby dokładnie tak jak teraz, byłaby mokra dokładnie tak jak teraz i spragniona bezpardonowego pieprzenia.

To nie on był jednak kochankiem Nory. Mógł tylko (i aż) obserwować, jak młodzi rżną się bez opamiętania w jego salonie.

Pełna erekcja w spodniach wyparła wszystkie logiczne myśli. Malycki czule pogładził postawiony w błyskawicznym tempie namiot. Gówniarze zbliżali się do finiszu. Panna Lawson właściwie już wbijała czekan na szczycie własnej rozkoszy.

– Taaaa, oooo, uuuu – prawie wpadła na ścianę. Impet pchnięć kochanka stał się naprawdę imponujący. Widocznie jemu też niewiele brakowało do końca. Oboje mieli zamknięte oczy, a na twarzach wymalowane emocje wyrażające ogrom doznawanej właśnie rozkoszy. Ten trzeci mógłby tam stać przez wieczność – nie miało to najmniejszego znaczenia.

Krew rozgrzana oglądaną kopulacją ułatwiła Malyckiemu podjęcie decyzji. W momencie kiedy odchrząknął, zdecydowanie rządził nim już jego nabrzmiały kutas. Oczy mu błyszczały, a na policzki wypełzł rumieniec.

Wybuch granatu wzbudziłby pewnie mniejszą konsternację niż niewinne, wydawałoby się, chrząknięcie. Kobieta błyskawicznie zlokalizowała źródło odgłosu. Zeskoczyła z kanapy, jakby ta nagle zajęła się ogniem. Nie pozwoliła chłopakowi wykonać kolejnego, być może decydującego ruchu.

Wpatrywała się we właściciela wielkimi oczami. Siedział przed nią w swoim fotelu na kółkach, wyprostowany i skupiony. Chciała coś powiedzieć, ale słowa uwięzły jej w gardle. Chciała przeprosić. Poczuła, że jej ręka odruchowo zakrywa wygolone łono. Jeszcze nigdy nie wstydziła się tak bardzo. Pragnęła zapaść się pod ziemię. A były jeszcze wszystkie te historie, które dłużej pracujące koleżanki opowiadały o Malyckim.

Podobno napady złości pryncypała były czymś naprawdę strasznym. Lawson z rosnącą paniką przyglądała się swojemu pracodawcy. Miała z nim styczność pierwszy raz w życiu, jeśli nie liczyć dwóch sytuacji, kiedy to widziała go z daleka wjeżdżającego po rampie do jednego z samochodów.

Choroba, z którą podobno się urodził, pozostawiła wyraźne ślady na jego ciele. Nora miała wrażenie, że mężczyzna jest karykaturalnie skurczony. Garbił się, choć usiłował to ukryć, a głowę miał nieco zbyt przechyloną na lewą stronę. Ręce spoczywające na oparciach wózka również wydały się nastolatce niezgrabne, kościste. Po prostu chore.

Widziała kiedyś podobnie pokurczone dłonie, oglądając program dokumentalny o porażeniach prądem. Ręce Malyckiego nie były porażone w dużym stopniu, ale defekt był widoczny. Najbardziej przygnębiające wrażenie wywierały jednak nogi mężczyzny. Chudość – znamionująca niewielką ilość masy mięśniowej – próbował tuszować dobrze dopasowanymi nogawkami spodni, ale na niewiele się to zdawało. Na nogach miał markowe buty do biegania, zapinane na trzy rzepy – dobór obuwia w innych okolicznościach z pewnością dałby jej do myślenia, ale okoliczności nie sprzyjały głębszej analizie. Właśnie znajdowała się w najbardziej żenującej sytuacji w swym dotychczasowym życiu.

Nora ledwie zwróciła uwagę na pasek na rzepy obwiązany wokół rurek tworzących podnóżek dla nóg. Musiała spojrzeć w twarz swojemu kalekiemu pracodawcy, stojąc przed nim zupełnie naga.

Twarz Maxa była pospolita, niewyróżniająca się. Nie można jej było określić jako ładnej, ale również nie było w niej nic szkaradnego. Z tego, co wiedziała, Malycki przekroczył trzydziestkę jakiś czas temu – trudno jej było określić jego wiek na podstawie samej tylko krótkiej obserwacji.

– Ja… my strasznie przepraszamy – zaczęła dukać nastolatka. – Nie wiedzieliśmy, że wróci pan wcześniej…

Zanim zdążyła jednak skończyć nieporadne przeprosiny chłopak, nagi jak go natura stworzyła, rzucił się w kierunku siedzącego we własnym salonie Malyckiego.

– Nie. Daniel! – rozpaczliwy krzyk nie powstrzymał gwałtownej szarży młodego byczka.

Zrobił to cichy, ale stanowczy głos inwalidy.

– Hola, hola, łaskawco. Ja lubiłem tę kanapę, a jestem niemal pewny, że po czymś takim zostaną paskudne plamy. Muszę wam jednak oddać, że kapitalnie wam wychodzi pierdolenie się w moim salonie. Pal licho kanapę, ale tego nie można tak zostawić. Ja nie zamierzam puścić tego płazem – wypowiedziawszy te słowa, Malycki uśmiechnął się niemal niewinnie.

Po tej deklaracji w pokoju zapadła przepełniona wyczekiwaniem cisza. Wyraźnie udało mu się zbić z tropu młodą parę. Zerkali niepewnie na siebie nawzajem, kompletnie nie rozumiejąc obrotu spraw. Postanowił im to objaśnić bez ogródek, kiedy tylko skończył napawać się ich dezorientacją.

– Pięć tysięcy franków za finisz tego, coście zaczęli. Ja w tym czasie przycupnę sobie w kąciku i popatrzę. Nie jest dobrze, kiedy żadna ze stron nie kończy usatysfakcjonowana. Dlatego pozwolę wam skończyć. Wyobraźcie sobie, że moje niefortunne wtargnięcie czy też – jak mówi dzisiaj młodzież – wjazd na chatę, nigdy nie miało miejsca.

Sens wypowiadanych słów docierał do Nory i Daniela przeraźliwie długo. Już miał powtórzyć, kiedy dziewczyna wyrzuciła z siebie:

– Pan jest nienormalny! To wariactwo!

– Popieprzony zbok! – Daniel był z pewnością bardziej bezpośrednią stroną w tym związku.

Malycki przyjął podobną reakcję za dobrą monetę. Byłby szczerze zdumiony, gdyby od razu się zgodzili. Zmarnotrawił tyle czasu, ile było konieczne.

– Na nieszczęście, panno Lawson, to ja cię tutaj zatrudniłem, a skoro tak się stało, równie łatwo mogę cię wylać. Jeśli do tego dojdzie, z całą pewnością do wymówienia zostanie też dołączona odpowiednia opinia – ze słowa na słowo ton głosu Maxa stawał coraz bardziej lodowaty. – Pokuszę się o wyolbrzymienie każdego twojego niedociągnięcia, jakie uda mi się znaleźć, a jeśli nic nie znajdę, coś stworzę. Będziesz miała szczęście, jeśli dadzą ci wykładać towar na półkach w podrzędnym hipermarkecie. Rozumiesz mnie?

Widział przerażone spojrzenie Nory. Raptownie zaszkliły jej się oczy, musiała zacząć zdawać sobie sprawę, jak bardzo może jej zaszkodzić. Nie obchodziło go to – w razie odmowy był gotów wykazać się daleko idącą kreatywnością w rzucaniu dziewczynie kłód pod nogi.

Przedstawił uczciwą propozycję. Kilku jego biznesowych rywali otrzymało znacznie mniej korzystne warunki, kiedy z nimi skończył.

Kobiety w życiu Maxa przeważnie miały swoją cenę. W latach studenckich był na tyle naiwny, by wierzyć, że i jemu jest coś pisane. Szybko okazało się jednak, że znacznie lepiej idzie mu zarabianie pieniędzy niż tworzenie związków z kobietami. To wtedy przekonał się, że fraza „nie chcę być z tobą” może być łagodzona na kilkanaście rozmaitych sposobów. Wszystkie wydawały mu się bliźniaczo do siebie podobne, nieszczere. Fakt pozostawał jednak faktem, jakkolwiek by na niego nie patrzeć – nie chciano go. Narastająca frustracja znalazła ujście na kilka dni przed jego dwudziestymi trzecimi urodzinami.

Jedynka i następujące po niej sześć zer ma magiczną moc. Celebracja pierwszego ogromnego sukcesu firmy przybrała nieoczekiwany obrót. Większość jego współpracowników ruszyła w miasto, ze szczerym zamiarem picia aż do upadłego. Max ograniczył się wtedy tylko do symbolicznej szklaneczki whisky. Kiedy ciepło rozeszło się po całym ciele, sięgnął po telefon.

Miał dość czekania. Zamówiona dziewczyna przyjechała prosto do małego biura firmy mieszczącego się czterdzieści minut samochodem od Wall Street. Nie okazała zdziwienia widokiem klienta. Wynegocjowali stawkę i szczupła Azjatka z ledwie zarysowanymi piersiami stała się jego pierwszą.

Upływający czas zatarł wspomnienia. Wszystko razem nie trwało nawet pół godziny. Usiadła mu na kolanach, pozwalając swobodnie się dotykać, później przenieśli się na łóżko, gdzie zaprezentowała mu się w całej okazałości. Łóżko w firmie było najtańsze z możliwych i z pewnością nie należało do szczególnie wygodnych. Miało służyć pracownikom, którzy spędzali w pracy niemal całą dobę. W tej branży nierzadko zachodziła potrzeba dyspozycyjności przez dwadzieścia, a nawet więcej godzin. Możliwość krótkiej drzemki była wówczas dobrem luksusowym, stanowiącym zarazem jedyne wybawienie od firmowego kieratu.

Poznał kobietę zaraz po tym, jak się rozebrał, wprowadziła go w siebie i zaczęła ujeżdżać. Kilkanaście ruchów biodrami i tyle pamiętał – nawet go chyba wtedy nie dotknęła.

Nie było takiej potrzeby – ekscytacja nowicjusza była tak ogromna, że pełną gotowość osiągnął zaraz po tym, jak usiadła mu na kolanach. Był zachwycony nawet wtedy, gdy dość szybko skończył. Wszystko było dla niego tak nowe i wspaniałe. W tamtym momencie było mu niezwykle przyjemnie, jednak tylko część przyjemności podarowała mu siedząca na nim okrakiem azjatycka dziwka. Znacznie więcej satysfakcji znajdował w tym, że w końcu zaznał tego, czego z takim uporem mu odmawiano.

Kosztowało go to co prawda trzysta dolarów za godzinę, plus dodatkowe dwieście za niespodziewany koniec w środku, ale zestawienie tak dobrze znanej mu teorii z praktyką było czymś nie do wycenienia.

Wyrzuty sumienia dopadły go rankiem następnego dnia. Zapłacił za to, a przecież wszyscy mu powtarzali, że gdzieś tam na pewno jest wspaniała i wyrozumiała kobieta gotowa z nim żyć.

On tymczasem nie wykazał się dostateczną cierpliwością – przegrał z własnym ciałem, ciekawością i pokusą. Który to już raz przegrał z własnym ciałem? Tamtego dnia dumał nad tym długo. Przypomniały mu się nawet słowa katolickiego księdza, który słuchając jednej z niewielu spowiedzi, jakie odbył w życiu, powiedział:

– A może ty jesteś powołany do czegoś więcej? Może Bóg odebrał ci to, co daje większości, właśnie po to, by uczynić cię kimś więcej? Byś na swoim przykładzie pokazał innym, jak nieść krzyż.

Człowiek, którego Bóg uczynił kimś więcej, poszedł na kurwy. Zapłacił ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy za pannę, która pewnie też z woli Boga rozłożyła nogi. Nie wiedział, jakiego boga wyznawała ta kobieta, której twarz zaczęła mu się zamazywać już następnego dnia. Podejrzewał jednak, że jego wizerunek utrwalony był na studolarówkach.

Gardził sobą, bo okazał się słaby. A jednocześnie pragnął powtórki.

Pogarda przegrała. Powtarzał to wielokrotnie, wybierając coraz to bardziej luksusowe towary rynku seks usług. W ciągu pół roku od swojego pierwszego razu wydał na kobiety około dwieście tysięcy dolarów. Testował swoje ciało, sprawdzał samego siebie – w jakich pozycjach może więcej, w jakich mniej. Taki rodzaj testów niemal zawsze był dla niego czymś niezwykle przyjemnym i stymulującym.

Szaleństwo trwało do trzydziestki. Każdy burdel, każda call girl w Nowym Jorku była mu znana. Los w swej przewrotności obdarzył go ogromną ilością środków i wielkim temperamentem, co zawsze stanowi niebezpieczną kombinację. Korzystał więc, niczego sobie nie odmawiając.

Aż pewnego dnia po prostu przestał, znudził się grą, którą sam kreował przy pomocy swoich pieniędzy. Seks z dziwkami utracił dla niego wszystkie dotychczasowe walory, stał się nudnym marnotrawieniem funduszy. I to pomimo faktu, że płacił dziewczynom za realizację każdej fantazji, jaka przyszła mu na myśl.

Problem nie leżał w kosztach, to na pewno nie. Na rok przed wybuchem kryzysu prestiżowy magazyn, publikujący co roku listę najbardziej majętnych ludzi na ziemi, umieścił go w ogonie stawki – na miejscu dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym.

Jego firma zaś przeistoczyła się w międzynarodowe konsorcjum.

Podjął decyzję o rezygnacji z tamtego trybu życia pod wpływem impulsu, intuicji. Była też jeszcze prześliczna dyrektor od marketingu pracująca dla giganta na rynku wyszukiwarek internetowych. Nic jednak z tego nie wynikło, jak zwykle, gdy nie zapłacił. Z Cindy zostali serdecznymi przyjaciółmi, ale tylko przyjaciółmi. Dziwkarz przeistoczył się w miłośnika celibatu, okazjonalnie tylko urozmaiconego masturbacją.

Gass doskonale orientujący się we wcześniejszych upodobaniach pryncypała, czasem się z niego jawnie podśmiewywał.

– A może ty już jesteś klasyczny kulawy, co? Nie dość, że z kółkami, to jeszcze ci nie dyga?

– Impotencja występuje bardzo rzadko w połączeniu z fizycznymi dysfunkcjami. Ludzie ze złamaniami kręgosłupa mają problem z osiągnięciem gotowości, ale to też jest bardzo indywidualna sprawa, wszystko zależy od specyfiki przypadku. Ja się taki urodziłem, nie uległem wypadkowi, mam czucie w stu procentach ciała.

– Czyli we wszystkich członkach? – pytał Thomson, by wydłużyć bezsensowność konwersacji.

– Gass, przecież ty to wiesz, prawda? Kiedy przyszedłeś złożyć swoje CV, drzwi otworzyła ci naga dziwka, zbierająca właśnie swoje rekwizyty.

– Noooo tak, drobiazgi, drobiazgi. Wylatują człowiekowi z pamięci. To ty nie grałeś z nią w Scrabble?

– W Twistera. Najlepsza nowojorska pani do towarzystwa, jaką miałem, a tobie nawet nie drgnął. Od razu wiedziałem, że jesteś pedał.

– Człowiek poprawny politycznie użyłby słowa gej, panie kaleko.

– W takim razie mam niesamowite szczęście, że ja nie jestem poprawny politycznie i pedalstwo nazywam pedalstwem, a kalectwo kalectwem – w tym miejscu zwykle wzdychał teatralnie.

Określenia były dla niego tylko określeniami. „Kaleka” nie brzmiało w jego uszach jakoś szczególnie źle. Pokpiwał z językowych dziwolągów w rodzaju „sprawny inaczej”. Ten pogląd dzielił z nim Gass, zdeklarowany homoseksualista, który jednak wulgarną barwnością określeń dla własnej orientacji mógłby zadziwić niejednego.

Kilkuletni okres celibatu znalazł swój niespodziewany koniec w jego własnym salonie.

– Macie pięć minut na decyzję – oznajmił Malycki. – Mniej więcej tyle czasu potrzebuję, żeby dotrzeć do komputera i wykonać przelew na dowolne konto, wskazane przez was. Aha, panno Lawson, dobrze radzę powstrzymać się od jęczenia, kiedy partner będzie się z panią kochał. Jeśli zacznie pani hałasować, wypadki potoczą się dokładnie tak, jak w przypadku braku zgody. Jakaś kara musi być.

Malycki z rozmysłem nie śpieszył się, jadąc do gabinetu po swój laptop, celowo odczekał pełne cztery minuty, zanim położywszy go sobie na kolanach, przywiózł go do salonu. Stali tam, gdzie ich zostawił. Na pozór nic się nie zmieniło.

Internet umożliwia transfer dowolnych sum w przeciągu ułamka sekundy, tym razem cała operacja trwała nieco dłużej. Max zalogował się do wewnętrznej sieci swojej firmy. Wyszukał frazę: Nora Lawson, skopiował numer konta, na który przelewano jej comiesięczną pensję i w końcu zalogował się na własnym koncie. W oknie zlecenia przelewu wpisał pięć tysięcy, w opcjach waluty wybrał franka szwajcarskiego.

Komputer wylądował na jednym z pobliskich foteli.

Dopiero wówczas spojrzał na nagą parę stojącą pośrodku salonu. Oboje zareagowali delikatnym skinieniem głowy. Nic więcej nie było mu trzeba. Odjechał kilka metrów w tył. Ustawił się w takiej odległości i pod takim kątem, który dawał mu widok na wszystkie poczynania Nory i Daniela.

Dziewczyna rzuciła w jego stronę ostatnie spojrzenie. W jej kocich oczach wyczytał gniew, pretensję. Dobrze, wyśmienicie – pomyślał Max. Jej wściekłość tylko go pobudzała.

Osunęła się przed swoim kolegą na kolana, złożywszy krótki pocałunek na jego nieco opadłym już członku, kilkoma szybkimi, posuwistymi ruchami odsłoniła główkę. Daniel syknął przez zęby i zmrużył oczy. Dla spotęgowania efektu, Nora przesunęła jeszcze kilka razy dłonią po trzonie.

Malycki chłonął to wszystko zafascynowany. Mógł obserwować poczynania klęczącej siedemnastolatki z naprawdę niewielkiej odległości. Widział, że chcąc wsunąć penisa głębiej w usta, musiała się lekko pochylić. W ten sposób nieznacznie wypięła tyłek w stronę Malyckiego. Pierwszy impuls nakazywał mężczyźnie doskoczyć tam, rozewrzeć te cudowne pośladki i…

Ciekawe, czy ktoś posuwał ją w pupę? Omal nie wyartykułował tego pytania. Jego prawa ręka od dłuższej chwili gładziła wypukłość rozporka, a każdy dotyk, intensyfikowany jeszcze przez potężne wizualne bodźce, był przyjemniejszy od poprzedniego.

Usta nastolatki zawzięcie pracowały. Musiała ssać naprawdę mocno i w regularnym rytmie. Nie śpieszyła się, spoglądała w górę na swojego chłopaka, kontrolując jego reakcję. Kiedy uznała, że czas jest ku temu odpowiedni, zaczęła wykonywać ruchy głową, w przód i w tył. Z każdym ruchem głowy coraz większa część penisa znikała w jej ustach. Nora nadawała rytm oralnej grze. Daniel dopiero w ostatniej fazie wykonał dwa zdecydowane ruchy biodrami. Fiut w całości zniknął w ustach Nory, która nosem dotknęła podbrzusza chłopaka.

Max szczerze mu się dziwił. Dlaczego nie chwycił jej za włosy? Ognistorude loki były tak kusząco piękne. Być może usprawiedliwieniem była intensywność przeżyć głębokiego gardła. Być może przyjemność odczuwana w momencie, gdy główka dobiła do końca, ocierając się o gardło, odebrała biedakowi wszystkie zmysły. Kobieta naprawdę się starała – nawet będąc u kresu wytrzymałości, ssała mocno, zachłannie.

Chce pokazać, że potrafi ciągnąć? – zastanawiał się podniecony Malycki. Jest dobra – uznał w momencie, w którym jego własna ręka wślizgnęła się pod slipy. Jak i kiedy uporał się zamkiem i guzikiem spodni, nie potrafił określić… Ręka zacisnęła się na trzonie. Ściągnął napletek, zaczynając się pieścić.

Dotykając się w obecności młodej parki, tylko zwiększał swoje podniecenie.

Wiedział, że musi sobie ulżyć, gdyż do głosu doszła ta część jego natury, która od kilku lat była uśpiona i zaniedbywana. Każdy zdecydowany ruch ręką był niczym przeprosiny względem samego siebie. Potrzebował bodźców – im silniejszych i bardziej wyuzdanych, tym lepiej.

W salonie rozległo się krótkie cmoknięcie. Nora w końcu zaczerpnęła tchu, wypuszczając z ust przyrodzenie Daniela. Cały narząd błyszczał od jej śliny. Znów był sztywny i gotowy. Dziewczyna potrzebowała jednak kilku dłuższych chwil, by unormować oddech. Malycki czekał cierpliwie, przewidując dalszy rozwój wypadków. Tylko dla przypomnienia rzucił:

– Nie wolno ci okazywać przyjemności – nie miał pewności, czy został usłyszany, ale zawsze warto było przypomnieć zasady gry.

Postanowili kontynuować w tej pozycji, w której im przerwał. Z tą tylko różnicą, że tym razem znajdowali się nieco niżej, na puchowym dywaniku położonym tuż przy kanapie. Nora Lawson posłusznie przyjęła pozycję na czworakach, większość ciężaru ciała opierając na rękach, szeroko rozstawiła nogi i czekała. Nie omieszkała sobie jednak urozmaicić tego oczekiwania, odwracając głowę w stronę inwalidy.

– Napatrz się, zboczeńcu – warknęła.

Urocze zaproszenie, skwitował w myślach Max, głośno jednak nie ripostował.

Daniel również klęknął. Usadowił się wygodnie tuż za Norą i dopiero wtedy, pomagając sobie ręką, wprowadził sztywny członek do pochwy koleżanki. Pchnął. Po przerwie potrzebował dobrych kilku minut, by ponownie odnaleźć rytm i właściwy kąt sztychów. Malycki rozkoszował się widokiem – dosłownie i w przenośni.

Kopulacja może nie była tak intensywna jak wcześniej, ale było na co popatrzeć. Piękne ciało, bezwstydnie wyeksponowane, w taki sposób, że mógł je sobie obejrzeć z dowolnej perspektywy. Piersi kołyszące się w takt ruchów zawzięcie pracującego penisa, płaski brzuch, na którym grały wszystkie mięśnie i w końcu nogi. Rozkosznie długie i maksymalnie szeroko rozstawione. Stopy miała wyjątkowo małe i zgrabne.

Malycki, który nigdy nie był specjalnym amatorem tego rodzaju fetyszu, uczuł nagle przemożną chęć wzięcia do ust każdego z drobnych palców, pomalowanych jaskrawo czerwonym lakierem. Polizania podbicia. Ze szczególnym uwzględnieniem wypukłości pięty, na której kreśliłby zamaszyste koła. Najbardziej kręcące dla niego były jednak spojrzenia Nory. Przepełnione upokorzeniem, wściekłością i czymś niezidentyfikowanym, dopiero się rodzącym.

W całym nieprzebranym arsenale kobiecych spojrzeń najszczersze jest to, które pojawia się w momencie penetracji. Gdy kobieta i mężczyzna stanowią jedność. Ręka onanizująca penisa poruszała się z coraz większą werwą.

Pomimo, że zgodzili się na warunki Maxa, w trakcie seksu okazało się, że nie potrafią wywiązać się z zawartej umowy. Domniemywał, że Nora celowo włożyła wiele trudu w pieszczoty ustami. Chciała podniecić partnera do tego stopnia, by skończył, gdy tylko się w niej znajdzie. Nie doceniła go jednak i nie doceniła siebie.

Biodra chłopaka pracowały zawzięcie. Ujął ją w tali i napierał. W przód, w tył, w przód, w tył.

Lawson raptownie wciągnęła powietrze – wyglądało to trochę tak, jakby się nim zachłysnęła. Malycki pojął, że dziewczyna przegrywa. Próbowała nad sobą zapanować, ale najwyraźniej kiepsko jej szło. Chłopak zbyt mocno ją podniecał. Penis ponownie wszedł w nią z impetem. Najpierw rozległ się ledwie słyszalny mokry odgłos, świadczący o jej ogromnym podnieceniu, później trzask, kiedy to ręka mężczyzny spadła na pośladek, a zwieńczeniem tego wszystkiego był… jęk.

– Nie… Daniel, przestań! Nie możemy… Nie, nie, nie…
Jej protesty trafiały w próżnię. Przekroczyli pewien pułap podniecenia. Malycki, pomimo faktu, że ręce miał dość mocno zajęte, zadał sobie trud i sklecił pytanie.

– Czego chcesz, Nora? – głos mu drżał. Niczego bardziej nie pragnął, jak zachować milczenie i doprowadzić się do końca.

Najwyraźniej nie on jeden.

– Chcę dojść – załkała rudowłosa siedemnastolatka – Zaraaz dojdę.

– Chcesz, żeby on cię rżnął, doprowadzając do orgazmu? Bardzo chcesz? – bezczelnie indagował Malycki.

Nora tylko kiwnęła głową, w momencie, w którym penis chłopaka zagłębił się w nią po raz wtóry.

– Powiedz to! – Max krzyczał, nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy.

Odpowiedziała mu dokładnie w taki sposób, jakiego oczekiwał.

– Bardzo. Chce, żeby mnie brał, dopóki nie dojdę – wydusiła z siebie pomiędzy jednym westchnięciem a drugim. Max Malycki tylko skinął głową na znak przyzwolenia.

Od tej pory cała trójka była skupiona wyłącznie na sobie, a salon wypełniały głośne klaszczące odgłosy pomieszane z jękami. Max poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Nieomal wyszarpnął fiuta ze spodni. Gruby członek sterczał w całej swojej okazałości. Nie był ogromny, ale Max zawsze uważał, że ma o wiele większe problemy w życiu niż te mierzone centymetrami. Wystarczyłby jeden posuwisty ruch, a ejakulat wytrysnąłby w powietrze.

Zanim jednak zdążył go wykonać, Nora szczytowała. Jej śliczne ciało wygięło się w klasyczny łuk i trwało w tej pozie przez moment. Na uderzenie serca przed orgazmem dziewczyna pożerała wzrokiem fiuta, który dopiero co wychynął na świat. Chciwie wpatrywała się w lśniącą główkę, pierwszą białą kroplę, gruby trzon. Był tego pewien.

Siedemnastolatka bez sił osunęła się na bok, w ostatnim momencie wypuszczając z siebie Daniela. Nasienie chłopaka, zamiast głęboko w niej, obficie zrosiło dywan…

Ta krótka sekwencja wydarzeń pozwoliła Maxowi na odzyskanie chociaż cząstki opanowania. Podjechał do laptopa z wystawionym na widok publiczny przyrodzeniem. Prosta kombinacja kilku klawiszy i na ekranie zamigotał komunikat: „Transakcję zrealizowano.”

Obrócił się wokół własnej osi i pojechał do gabinetu, nawet nie zerknąwszy na współtowarzyszy rozpusty. Tam dokończył błyskawicznie, by po wszystkim użyć paczki firmowych serwetek Malycki Group do uprzątnięcia bałaganu.

Przez dłuższą chwilę siedział za biurkiem, kontent z przeżytego spełnienia…

Cholera, dawno nie było mu tak dobrze i aż tak ekscytująco. Orgazm kompletnie go rozleniwił. Wiedział jednak, że jeszcze tego wieczoru musi zostawić instrukcję dla Gassa, zalecającą natychmiastowy awans panny Nory Lawson.

Może jakiś staż w firmie? Należało też zatroszczyć się o należyte wyczyszczenie dywanu. Max uśmiechnął się szczerze do swojego odbicia w wypolerowanym blacie biurka. Przez ostatnie kilka lat chwile, w których się uśmiechał, należały do rzadkości.

***

W każdym mieście na świecie są takie miejsca, do których nie sposób trafić, jeśli jest się obcym. Majestatyczna Genewa również miała swoje ciemne zaułki i malutkie tajemnice.

Jednym z takich zagadkowych miejsc był z pewnością „Iguana Club”. Dwupiętrowy budynek niczym szczególnym nie wyróżniał się na tle bogatszej i znacznie bardziej krzykliwej konkurencji, zgrupowanej w południowej części Starego Miasta. Ktoś mniej wyrobiony mógłby wziąć to miejsce za rozlatującą się ruderę. Ona nie miała podobnych obiekcji. Nie było jej w Iguanie ładnych kilka lat, to prawda, ale nie zapomniała, gdzie w tym mieście można się wyszumieć.

Klimat panujący w Malycki Investment Group przeraził ją. Awans, wiążący się z przenosinami do centrali, poczytywała sobie jako największy sukces w swoim zawodowym życiu. MIG miało uznaną i stabilną markę w całym świecie finansjery. Idąc na poranną odprawę, miała nadzieję poznać piętnaścioro znakomitych indywidualności, które o tej branży wiedzą absolutnie wszystko. Dyrektorzy pionów nie sprostali jednak jej oczekiwaniom. Ludzie, na których pracy się wzorowała i czytała ich wnikliwe analizy, położyli uszy po sobie i podkulili ogony. Wszystko dlatego, że mający w firmie status wyższy od samego Boga kutas zaszokował wszystkich i przyszedł do biura. A właściwie przyjechał. Jeszcze w Szanghaju jej poprzedni szef powiedział o tym człowieku, że to doskonała maszyna do zarabiania pieniędzy. Cyborg.

Zapomniał tylko dodać, jaki z Malyckiego jest kawał chama, pomyślała gorzko. Być może sam o tym nie wiedział, internetowe źródła były ze sobą zgodne jak rzadko kiedy. Wyszukiwarka wypluwała niemal natychmiast długą listę zawodowych osiągnięć założyciela firmy, dla której pracowała. Jeśli zaś zapytało się ją o życie prywatne tegoż, nie potrafiła udzielić żadnej sensownej informacji. Ten kutas mógłby uczyć stada celebrytów znaczenia słowa dyskrecja. Kutas? Dobre sobie! Była pewna, że jemu nawet nie staje.

Pokrzepiona owym radosnym przypuszczeniem, prawie zapomniała o wszystkich przykrych wydarzeniach tego poranka. Malycki porozstawiał po kątach jej autorytety, wyszydził jej koncepcję, a przy okazji ją samą!

Na dodatek zdawał się przy tym wszystkim dobrze bawić. Była przekonana, że jej koncepcja była dobra – może wymagająca dopracowania, ale nie zasługująca na wyrzucenie do kosza jednym warknięciem jakiegoś bufona! Choćby nazywał się Max Malycki i był nie wiedzieć jak strasznie pokrzywdzony przez los. Zresztą jego stan fizyczny nie przeszkadzał jej w najmniejszym stopniu. Nie, gość po prostu był dupkiem z niebezpiecznym kompleksem Boga. Widywała wielu takich – najpierw w Kijowie, później w Warszawie, Berlinie, Paryżu, a ostatnio w Szanghaju. Ta przypadłość siedziała z całą pewnością w głowie, nie w nogach. Styl bycia tego człowieka był po prostu odpychający.

Wzdrygnęła się na samą myśl o nim. Bezczelny typ, po godzinie stwierdził, że jest znudzony i wraca do domu. By dodatkowo pogłębić jej upokorzenie, uwiązał przy niej swojego przybocznego. Pan przynieś, wynieś, pozamiataj miał nadzorować jej pracę! Polecenie wykonał sumiennie, siedząc z nią aż do wieczora. Ostentacyjnie go ignorowała – nie zasłużył na to, by zaszczycić go wrogością.

Była przepełniona negatywnymi emocjami, a z każdym krokiem coraz bliższa była chwila wybuchu. Musiała się wyładować. Postanowiła to uczynić w najprzyjemniejszy ze znanych sobie sposobów. Dawno już nie odczuwała tak silnej potrzeby zapolowania. Jedna stacja metra dzieliła centralę firmy od wynajętego mieszkania. Zabawiła w nim ledwie chwilę, zamieniając oficjalny komplet na coś bardziej odpowiedniego na podobną okazję.

Już schodząc po wąskich schodkach, prowadzących ku drzwiom do piwnic brzydkiego budynku, wiedziała, że osiągnęła swój cel. Selekcjoner przyjrzał się jej znacznie dłużej, niż było to konieczne. Inna rzecz, że dzięki światłu rzucanemu przez pobliską latarnię warunki miał ku temu znakomite.

Blondynka, średniego wzrostu, o włosach lśniących nawet w tym sztucznym świetle. Intensywny kolor na dłuższą chwilę przyciągał uwagę. Złota rzeka spływała kaskadą na ramiona i kończyła się nieco poniżej łopatek. Kobieta miała ostry makijaż. Mocny cień do powiek i krwistoczerwona szminka tylko podkreślały czerń jej oczu i pełne usta. Naturalne atuty, prezenty od matki natury, trzeba umieć eksponować. Ona wiedziała, jak tego dokonać.

Sukienka w kolorze dojrzałej wiśni w sposób delikatny, ale wyraźny kontrastowała z bladością skóry. Nie był to jednak chybiony strzał, a celowe działanie. Miała całkiem sporych rozmiarów dekolt – jeszcze centymetr, a średniej wielkości piersi ukazałyby się postronnym oczom, wodząc ich na pokuszenie.

Pożerający ją wzrokiem mężczyzna spojrzał łakomie na biust. Dwie kształtne półkule wydawały się być ściśnięte za małym o co najmniej dwa rozmiary stanikiem. Że miała na sobie stanik musiał zauważyć na pewno, w końcu góra była delikatnie prześwitująca. Jeśli mu się poszczęściło, dojrzał zarys sutków.

Nie miała pojęcia, czy istotnie mu się to udało, być może nie miał dość czasu. W pośpiechu omiótł wzrokiem jej dość szerokie biodra, którymi świadomie delikatnie zakręciła tuż przed jego nosem, niby to niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Zdawała sobie sprawę, że jest wzorowo zaokrąglona, dokładnie w tych miejscach, w których kobieta zaokrąglona być powinna. Dbając o siebie, jednocześnie bardzo pilnowała, by nie zamienić się w jeden z tych skatowanych „cudownymi” dietami wieszaków.

Męskie spojrzenia, pełne tego jednoznacznego błysku, tylko potwierdzały słuszność obranej drogi. Malutkie kółeczko biodrami i już temperatura wzrasta, przyszło jej na myśl. Gdyby miała się zakładać, odźwierny właśnie teraz walczył z rodzącymi się w jego umyśle obrazami. Blondynka gwałtownie kręcąca biodrami w takt ruchów jego penisa. Regularne rysy twarzy, zniekształcone przez niekontrolowaną emocję, którą u kobiety może wyzwolić tylko fiut wepchnięty między nogi.

Coś musiało być na rzeczy, gdyż podejrzany skierował swój wzrok na nieprzyzwoicie krótki dół sukienki, kończącej się w połowie ud. Próba była godna pochwały, śmiałek niczym Superman usiłował wzrokiem przeniknąć materiał. Jedyną nagrodą, jaka go za to spotkała, był jej niewymuszony uśmiech. Sukienka była krótka, ale nie aż tak – zasłaniała najważniejsze części, jednocześnie odsłaniając dobrze zbudowane nogi. Nowa para cielistych pończoch najwyraźniej również wywarła właściwe wrażenie na oglądającym.

Gdyby tylko była w lepszym nastroju, z pewnością pociągnęłaby dłużej tę grę na spojrzenia, pozwalając pracować samczej wyobraźni. Może nawet zdecydowałaby się na coś więcej niż spojrzenia? Czasem lubiła nutkę szaleństwa, jednak nie tym razem. Dziś męskie towarzystwo było jej obmierzłe, co bynajmniej nie oznaczało, że wieczór spędzi samotnie.

Selekcjoner spojrzał w końcu w czarne niczym noc oczy blondyny. Nosiła okulary. Szkła w dobranych pod kolor gustownych, okrągłych oprawkach – będących hitem ostatniego sezonu – odbijały jakiś niepokojące błyski. Seksualna prowokacja wprost biła z jej ubioru, spojrzeń oraz gestów.

– Trzymaj, maleńki – rzuciła od niechcenia, wciskając mężczyźnie dwadzieścia franków. Jej głos zdawał się wibrować w ciszy nocy. Ani śladu zawahania, z miejsca stała się panią sytuacji, bez zaproszenia przekraczając próg Iguany. Była świadoma własnego seksapilu, znała też właściwy sposób spożytkowania go. Właśnie tej nocy nie będzie się powstrzymywać.

Wnętrze lokalu nie zmieniło się wiele od jej ostatniej wizyty. Te same drewniane ściany, ten sam parkiet utworzony z przylegających do siebie kamiennych płyt i oczywiście loże. Dwadzieścia dwie rozlokowane wokół parkietu, osłaniane przez cienie dużych filarów podtrzymujących sklepienie. Półmrok zapewniał rozpartym na kanapach gościom względną anonimowość i doskonałą pozycję do obserwacji bawiących się ludzi.

Parkiet był dobrze oświetlony. Od strony baru światło rzucały cztery olbrzymie lampiony, umieszczone nieopodal kontuaru. Właśnie tam skierowała swoje kroki. Z gracją zasiadła na wysokim stoliku, założyła nogę na nogę i czekała.

– Gin z tonikiem – powiedziała do barmana i natychmiast odwróciła się w stronę parkietu. Kiedy zamówienie zostało zrealizowane, nie okazała najmniejszego zainteresowania szklance.

Wypatrzyła ją po około godzinie. Myśliwy rozpoznał ofiarę.

Smagła latynoska, o czarnych lokach i dużych oczach koloru dojrzałego orzecha. Była już mocno wstawiona, jej pląsy na parkiecie pozbawione były choćby odrobiny skoordynowania. Właściwie to cud, że ani razu nie zaliczyła bliższego spotkania z podłożem. Widok byłby zapewne pierwszej klasy, nogi rozjeżdżające się na boki w niezamierzonym szpagacie, a może upadek w przód? Wówczas mogłaby sobie popatrzeć na całkiem zgrabny tyłek – miniówka najprawdopodobniej nie sprostałaby wymogom podobnej ekwilibrystki i odsłoniła to, co powinna zasłaniać.

Zaczynała jej pracować wyobraźnia, gorliwie wytwarzając coraz to mocniej działające erotyczne wizje. Nie, jeszcze nie. Obserwowała, jak jej zdobycz tańczy z jakimś muskularnym, wygolonym na zero mężczyzną. Miała wyraźną ochotę na faceta, może nawet nie tego konkretnego, ale z całą pewnością szukała okazji. Wypity alkohol dodawał jej odwagi, rozsyłała czytelne i śmiałe sygnały.

Nie ja jedna jestem spragniona, uświadomiła sobie, spoglądając na prawdopodobnie samotną, najwyraźniej heteroseksualną trzydziestolatkę otwarcie dążącą do seksualnego finału. Patrzyła na jej poczynania z rosnącym zainteresowaniem, na razie jednak zachowując dystans.

Będąca pod obserwacją kobieta dłonią obrysowywała serce na koszulce mięśniaka. Napis pod spodem obwieszczał: „I love Genewa.” Ręka „jej” latynoski schodziła coraz niżej i niżej. Jest tak nakręcona, że zaraz zacznie się do niego dobierać na środku parkietu, przemknęło przez myśl blondynce. Podobna sytuacja miała swoją dobrą i złą stronę. Wymuszała działanie – jeśli natychmiast nie zainterweniuje, facet zaciągnie czarnulę w pierwszy lepszy kąt i zrobią tam to, a ona obejdzie się smakiem. Do realizacji tego scenariusza nie wolno było dopuścić. Nie, jeśli chciała dziś uwieść swą ofiarę i wprowadzić w nieznane jej dotąd rejony cielesności. Wyczuwała, że latynoska nie zaznała nigdy przedtem innej kobiety. Tak szeptała jej intuicja, a tej należało zawierzyć. Poza tym żadna kobieta poznawszy zalety własnej płci, nie zabiegałaby z taką desperacją o mężczyznę.

Ona sama chwilowo miała dość męskiego rodu. Chciała kobiety, dominacji, władzy nad cudzym losem. Wystarczyło tylko przekierować seksualne zainteresowanie ofiary na siebie. W przypadku hetero nie było to proste zadanie, zwłaszcza jeśli miało się niewiele czasu. Blondynka była jednak wytrawnym myśliwym, z nielichymi sukcesami na koncie. Uwodzenie też jest sztuką, trafiają się artyści, pomyślała, zsuwając się z barowego krzesła.

Banalnie łatwo znalazła się w pobliżu interesującej ją dziewczyny. Włączyła się do tańca, wykonując kilka zgrabnych piruetów w rytmie ostatnich taktów jednego z wielkich szlagierów ostatnich miesięcy. Na całego zaczęła się bawić, kiedy tylko zabrzmiał kolejny utwór. Złote włosy wirowały w tańcu, pełne usta uśmiechały się szeroko, a nogi poruszały się jakby od niechcenia, z tą płynnością, której nie można się nijak wyuczyć. Trzeba się z nią urodzić.

Uwodziła swoim żywiołowym zachowaniem, przyciągała. Nic więc dziwnego, że umięśniony blondyn szybko i błędnie zinterpretował jej poczynania. Jego zapędy brutalnie ukrócił jednak obcas wbity w stopę. Rzucił jej wściekłe spojrzenie, odpowiedziała mu tym samym. Patrzyli na siebie przez moment, aż zrozumiał i niechętnie spuścił głowę. Zostały same.

Przetańczyły jeszcze kilka szybkich utworów. Brunetka zdawała się nie zważać na nagłe zniknięcie mięśniaka, już rozglądała się za kimś nowym. Blondynka delikatnie trąciła pijaną imprezowiczkę biodrem, przez ułamki sekundy czuła ciepło i miękkość jej uda. W następnej chwili musiała podtrzymać czarnowłosą, gdyż delikatne zaburzenie rytmu spowodowało, że ta potknęła się o własne nogi. Silnym chwytem oburącz złapała dziewczynę w tali, nie pozwalając jej stracić równowagi.

Przy okazji lewa ręka blondynki delikatnie musnęła podbrzusze. Tamta nie zwróciła jednak na to uwagi. W ogóle nie zareagowała – wszystko zgodnie z planem.

– O! Koleżanko, chyba na dziś masz już dość – blondynka uśmiechnęła się ciepło, osadzając okulary głębiej na nosie.

– Nie, nie, po prostu się potknęłam – w jej niemieckim słychać było silny hiszpański akcent.

– W takim razie znajdźmy sobie jakieś bezpieczniejsze miejsce. Potrzebuję odpoczynku.

Odpowiedzią był śmiech – tak donośny, jakby właśnie ktoś opowiedział prześmieszny dowcip. Blondyna śmiało pomaszerowała z powrotem w stronę baru. Kiedy obie siedziały już przy kontuarze, podstawiła czarnej swojego nietkniętego drinka. Obdarowana z lubością pociągnęła kilka szybkich łyków ze szklanki.

– Dobrze się bawisz? – zapytała blondynka. – Jesteś ze znajomymi?

Oczywiście, że była sama, ale jak na początek rozmowy wystarczy. Brunetka znów się roześmiała, pociągnęła solidny łyk ginu i odpowiedziała.

– Czasem nachodzi mnie ochota na klub.

O tak, z pewnością naszła cię ochota, pomyślała, a głośno stwierdziła:

– Czasem trzeba się poruszać – uśmiechając się, poklepała ją po ramieniu, zupełnie jak wyrozumiała przyjaciółka.

– A ty? Co tu robisz? – usłyszała pytanie.

– Ja? Ja jestem złotą rybką, spełnię dziś twoje trzy życzenia – uśmiechnęła się swoim najbardziej uwodzicielskim z uśmiechów, bawiąc się przy tym złotymi włosami. Poprawiła je delikatnie, przesuwając pojedyncze kosmyki między palcami.

– Złotą rybką? Ale ja nie mam żadnych życzeń. Jestem z innej bajki.

Tym razem to blondynka się roześmiała.

– Na pewno? – odważnie nakryła swoją dłonią dłoń latynoski, jednocześnie, korzystając z osłony blatu, musnęła czubkiem szpilki łydkę tamtej. Zabrała dłoń, ale nie mogła się oprzeć, by nie zajrzeć głęboko w orzechowe oczy kobiety siedzącej naprzeciwko. Lubiła sprawdzać reakcję uwodzonych osobników na długi kontakt wzrokowy. Pobudzało ją takie niewerbalne przeciąganie liny. Podobnie było i tym razem. Czarnowłosa nie wytrzymała i uciekła spojrzeniem w bok, sięgając po prawie pustą szklaneczkę ginu.

Nadszedł czas na bardziej bezpośrednie kroki.

– Pora przypudrować nosek. Jak będziemy tu tak sterczeć, pozajmują nam wszystkich fajnych przystojniaków – mrugnęła zawadiacko do uwodzonej dziewczyny. Wyposzczona, heteroseksualna kobieta połknęła przynętę razem z haczykiem.

Damska toaleta w Iguanie była chyba najbardziej oddalonym od parkietu miejscem w całym klubie. Długo musiały lawirować w tłumie bawiących się ludzi, by w końcu znaleźć ukryte w cieniu małego filaru drzwi. Rysunek kobiety na niebieskim tle był tak samo niewyraźny jak w czasach, gdy bywała tu regularnie. Rząd umywalek, popękanych luster i trzy ciasne kabiny ustawione obok siebie. Tylko ilość paskudnego graffiti była większa i bardziej wulgarna, niż to pamiętała. Całość skąpana była w mdławym świetle, dostarczanym przez nieosłoniętą niczym żarówkę. Sceneria mogła przyprawiać o nieprzyjemny dreszcz, ale ona lubiła tego typu miejsca. Można było się w nich odsłonić całkowicie i bez opamiętania, a po wszystkim najzwyczajniej wyjść, zostawiając własny mrok gdzieś za sobą.

Latynoska odwróciła się do niej plecami i przyglądała się w lustrze swojemu odbiciu. Wydawała się nieco trzeźwiejsza niż przed momentem. Blondynka zagrała o całą pulę. Stanęła za jej plecami i złożyła delikatny pocałunek na odsłoniętym fragmencie szyi. Jej skóra pachniała mieszanką lawendy i potu. Chciwie wciągnęła w nozdrza ten zapach.

Zanim zdążyła dotknąć ustami odsłoniętego fragmentu pleców, usłyszała:

– Co ty, kurwa, robisz?

Jednym ruchem odwróciła swą zdobycz ku sobie. Latynoska patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.

– Jesteś pieprzona lesba – wybełkotała.

– Dzisiaj tak zwyczajnie mam ochotę, jak ty.

Czasami wyłożenie kawy na ławę, frontalny atak, po długiej pogoni potrafi dać ogromną satysfakcję.

– Jesteś, jesteś… – cokolwiek zwierzyna chciała powiedzieć, najwyraźniejszej zabrakło jej słów. Dominująca kobieta czuła, jak gdzieś tam na dole do życia budzi się demon, któremu na imię żądza. Bez większego wahania wbiła kolano między nogi swej ofiary. Cały czas utrzymywała kontakt wzrokowy z tą, którą upatrzyła sobie na dziś wieczór. Dociskała swoje piersi do jej biustu. Była absolutną panią sytuacji i upajała się tą świadomością… Zdobyła kobietę i już jej nie wypuści.

Pierwszy pocałunek wieczoru był kwintesencją tego, po co przyszła do Iguany. Niesamowity kop adrenaliny, niepewność, władza i zwycięstwo. Jakaś część jaźni tamtej wzbraniała się przed kontaktem z własną płcią. Wargi rozchyliła z oporem, jakby sama nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Języki długo nie mogły się odnaleźć. Jeden unikał kontaktu, drugi go łaknął.

No dalej, mała, to nie jest takie straszne, zachęcała ją w myślach blondynka, ani na moment nie zaprzestając całowania. Aby dodatkowo stymulować partnerkę, zaczęła błądzić dłońmi po jej ciele. Piersi, brzuch, biodra, uda – starała się ukoić te wszystkie miejsca, przez delikatny dotyk zrekompensować nieustępliwość pocałunków.

Języki zatańczyły ze sobą, jako pierwsze przełamując barierę strachu. Chęć zakosztowania rozkoszy ciała najwyraźniej wygrała ze wszystkim innym. Dotychczas zdominowana latynoska oddała pocałunek – z wielką nieśmiałością, ale jednak… Euforia, jaką niosło ze sobą to małe zwycięstwo, omal nie zniweczyła wszystkiego. Czarnulka oderwała się od niej i prawie udało jej się ją wyminąć. Blondynka, rozentuzjazmowana faktem, że właśnie całowała się namiętnie z zależną od jej woli heteryczką, opamiętała się w ostatniej chwili.

Zatrzymała zdobycz stanowczym gestem, by następnie głosem ochrypłym z ekscytacji zapewnić ją:

– Spokojnie, kochanie, tylko spokojnie. Nie uciekaj, a zapewniam cię, że nie pożałujesz. Masz świetne ciało, wiesz? Pozwól mi się nim… zaopiekować.

Nie wiedziała, który z szeptów namawiających do grzechu odniósł skutek, ale dociskana do umywalki kobieta rozluźniła się w wyczuwalny sposób. Nagrodziła ją za to, unosząc kolano włożone między jej nogi w taki sposób, by materiał pończoch drażnił najwrażliwsze fragmenty wewnętrznej strony ud. Pod wpływem tych zabiegów miniówka podjechała do góry, odsłaniając niemal wszystkie sekrety latynoski.

Łowczyni rozkoszująca się zdobyczą nie zdecydowała się na sięgnięcie ku czerwonym stringom. Zamiast tego zmiażdżyła wargi tamtej swoimi. Pragnęła dokończyć przerwany pocałunek. Lizać się z nią namiętnie, aż do utraty tchu. Robiło się coraz przyjemniej. Instynktownie zacisnęła oczy, penetrując usta dziewczyny.

Rozpalona blondynka stawała się coraz gwałtowniejsza w swych pieszczotach. Bezceremonialnie zsunęła ramiączko sukienki, odsłaniając nagość lewego ramienia Latynoski. Ciemna skóra wabiła ją swą egzotyką, chciała dotykać, całować, pieścić. Wiedziona instynktem to właśnie tam skierowała swe wysiłki. Każdym muśnięciem ust starała się podarować przyjemność.

Wszystko po to, by latynoska zapragnęła więcej. Ona pragnęła tylko w bezwzględny sposób sterować jej doznaniami, dominować. Nie musiała brać nic dla siebie – przynajmniej nie bezpośrednio.

Kiedy bawiła się piersiami uwiedzionej zdobyczy, zauważyła nie tylko ich miękkość, sprężystość czy wagę – pod palcami wyczuła również sztywniejące sutki. Nie mogąc się opanować, po prostu ścisnęła lewą pierś latynoski, jeden raz, drugi i kolejny. Nie mieściły jej się w dłoni, były znacznie większe od jej własnych, mogłaby się nimi bawić bez końca. Dzieliła z mężczyznami ogromną słabość do wszystkich rodzajów piersi. Biust miał w sobie coś szalenie podniecającego. Podobnie zresztą jak odsłonięty kawałek szyi.

Długie, nieśpieszne liźnięcia wrażliwej szyi to najwyraźniej było za wiele dla brunetki. Łapczywie wciągnęła powietrze w płuca i przekręciła głowę w taki sposób, by ułatwić blondynce zadanie. Śliski język znalazł drogę do ucha, wewnątrz małżowiny dowiódł swej zwinności. Blondynka jedną rękę z piersi przeniosła ku włosom, z czułością odgarnęła lśniące loki. Usta ponownie odnalazły usta.

Cofnęła kolano, pozwalając na ponowne złączenie nóg. Miała inny pomysł. Położyła obie dłonie na biodrach tamtej i zdecydowanym ruchem pociągnęła miniówkę ku dołowi. Spódniczka bez najmniejszego oporu zjechała ku kostkom. Obie kobiety zastygły w oczekiwaniu na ciąg dalszy.

Jasnowłosa płynnie osunęła się na kolana. Gdy była z mężczyzną, podobna poza zwykle stanowiła preludium do fellatio. Teraz jednak jej spojrzenie utkwione było w punkcie znajdującym się u złączenia ciemnych ud. Cienki skrawek czerwonego materiału zagradzał dostęp do tylu tajemnic.

Pośpiesznie więc odsunęła go na bok – w tej sytuacji tylko zawadzał. Jej oczom ukazała się podniecająca wypukłość wzgórka łonowego, w nieco jaśniejszym kolorze niż reszta ciała brunetki. Była dokładnie wydepilowana, idealnie gładka. Wszędobylski język również na wzgórku Wenus nakreślił kilka malutkich kółeczek. Pieszczona kobieta dobrowolnie rozstawiła nogi, jednoznacznie dając do zrozumienia, czego teraz oczekuje. Nawet jeśli przyćmiony alkoholem umysł oddał chwilowo znaczną część kontroli niżej położonym rejonom ciała.

Ciemny srom latynoski błyszczał wilgocią. Może nie była jeszcze w stadium nieokiełznanego podniecenia, ale coraz bardziej erotyczne pieszczoty pobudziły naturalne reakcje. Blondynka zaczęła chciwie zlizywać każdą kroplę wilgoci. Słodko gorzkawy smak zawładnął jej kubkami smakowymi. Mogłaby się raczyć małymi łyczkami z tego źródła w nieskończoność. Smakowało i pachniało wybornie.

Włożyła język do środka, drażniąc koniuszkiem najwrażliwsze punkty przedsionka. Mokry, śliski i gruby rozpychał ścianki waginy. Uwielbiała oralnie zadowalać inne kobiety, pokazywać, że żaden mężczyzna nigdy nie osiągnie podobnej biegłości w tym względzie. Lizała swą zdobycz w taki sposób, w jaki sama pragnęła być lizana – pośpiesznie, ale z zachowaniem odpowiedniej delikatności. Zatraciła się w wykonywanej czynności tak bardzo, że nawet nie spostrzegła, kiedy nosem oparła się o gwałtownie pęczniejącą łechtaczkę. Wpiła się ustami w kusząco różową kobiecość.

W jednej chwili delikatnie ssała lekko wystające wargi sromowe, by w następnej znów powrócić do lizania.

Blond samica alfa była naprawdę świetna w tym, co robiła. Miała ją w ręku, swoją „zabawkę”, podatną na każdy, najmniejszy nawet gest. Podniecenie brunetki po kilku minutach oralnych zabaw wzmogło się gwałtownie. Kiedy miejsce ust zajęły dwa palce, błyskawicznie otuliła je lepka ciecz.

Rany, jest naprawdę ostro nagrzana i to nie tylko przez procenty. W innych okolicznościach pozwoliłaby sobie na krótki interwał, na uśmiech wyższości i satysfakcji. Klęcząc na brudnej posadzce w klubowej toalecie, musiała jednak kuć żelazo póki gorące. Do wykonania palcówki zabrała się inaczej niż do pieszczot językiem. Język był delikatny, palce zaś brutalne i gwałtowne.

Rżnęła ją po prostu. Pieprzyła palcami – dwoma albo trzema wkładanymi na całą długość, tylko po to, by po chwili znów je wyjąć. Wszystkim tym zabiegom towarzyszyły cichutkie mlaśnięcia. Dla zaspokojenia własnej ciekawości rozwarła kobiecość czarnowłosej na całą szerokość. Soki wąskim strumyczkiem spłynęły po udach.

Do jej uszu dotarły całkiem wyraźnie rozkoszne jęki. Jak długo ta pijana dziewczyna już tak jęczy? Nie potrafiła tego określić. Adrenalina, która nią zawładnęła, totalnie stępiła słuch. W uszach jej szumiało od własnej krwi, płynącej z olbrzymią szybkością. Nie dopuszczała do siebie myśli o tym, co działo się z nią tam, na dole. Ignorowała natarczywość własnego ciała.

No dalej, dalej do cholery. Chcę zobaczyć, jak ta suczka dochodzi. Jak to moje palce dają jej ekstazę – coś eksplodowało w jej głowie, nie była w stanie zdobyć się na choćby jedną racjonalną myśl. Pragnęła ją dopingować i obrzucać wyzwiskami we własnych myślach.

Suka, cholerna, mokra, niedorżnięta, zdana na moją łaskę i niełaskę suka! Wulgarność w stosunku do nieświadomej treści jej myśli dziewczyny podniecała ją w jakiś sposób. Całe to szaleństwo rozgrywało się wewnątrz jej umysłu. Na zewnątrz palce z wielką wprawą ofiarowywały największą rozkosz, jaką jeden człowiek może podarować drugiemu. Orgazm jej zdobyczy nadszedł w momencie, gdy do trzech zanurzonych w pochwie palców dołączył czwarty. Energiczna stymulacja obrzękłej łechtaczki w połączeniu z palcówką wyniosły jedną z kobiet na szczyty rozkoszy.

Wszystko miała wypisane na twarzy. Gwałtowne spięcie wszystkich mięśni, trwające pełną sekundę, powiększone źrenice i usta otwarte szeroko. Łapała powietrze trochę jak ryba, przez moment obezwładniona przez cielesne spełnienie. Ścianki waginy skurczyły się z ogromną siłą, niby to starając się zmiażdżyć zatopione w środku palce.

Blondynka z rozmysłem nie cofnęła ich tuż przed finiszem. Chciała się w pełni napawać efektem własnych działań. Delektowała się pełnią zwycięstwa przez całe dziesięć uderzeń serca. Dała latynosce cudowny orgazm. Uwiodła i zerżnęła dokładnie tak, jak to sobie wymyśliła. Powodzenie seksualnego polowania przyprawiło blondynkę o znajomy dreszcz. Musiała użyć całej siły woli, by podnieść się z klęczek, wygładzić sukienkę i poprzestać tylko na tym.

Latynoska, której imienia nie znała i której prawdopodobnie już nigdy nie spotka, po raz drugi tego wieczoru straciła równowagę. Osunęła się na podłogę. Było coś urokliwego w przeżywającej jeszcze niedawną ekstazę dziewczynie, siedzącej na zimnych kafelkach, w miniówce opuszczonej do kostek i stringach niedbale odsuniętych na bok. Ta, która to wszystko spowodowała, zerknęła na dół po raz ostatni. Nie mogąc sobie odmówić, lubieżnie oblizała palce, wciąż ociekające kobiecymi sokami. Wyborne, pomyślała, a na głos powiedziała:

– A tak przy okazji: jestem Olya – i wyszła, pozostawiając daleko za sobą oszołomioną seksem i wódką latynoskę.

To, co zrobiła działało na nią i straszliwie podniecało. Olya nie musiała sprawdzać – wiedziała, jak bardzo jest mokra.

Jej kobiecość również dopominała się o swoje. Napięcie, jakie się w niej nagromadziło, było przeogromne. Gdyby któryś z klubowiczów choćby przypadkiem otarł się o nią w newralgicznym miejscu, rżnęłaby się z nim bez względu na pozostałe okoliczności. Na szczęście, do wyjścia dotarła bez przeszkód. W ciasnej taksówce, wiozącej ją do domu również walczyła z palącą ją żądzą. Jeszcze na chodniku przed wynajętym mieszkaniem zastanawiała się, czy kierowca zamiast napiwku nie wolałby jej przedymać na masce swojej taksówki. Szybko i mocno.

Skończyło się jednak na standardowej opłacie za kurs i pięciu frankach napiwku. Olya niemal w głos jęknęła, mocując się z kluczem w zamku. Po udach ściekała jej obfita porcja soków. Bielizna nadawała się tylko do zmiany.

Nie zapaliwszy światła, zrzuciła z siebie wszystko, w czym była w klubie. Przez moment wahała się między łóżkiem a łazienką. Jeśli wybrałaby łóżko, ręka z pewnością poszłaby w dół. Po takim wieczorze perspektywa onanistycznych zabaw kusiła z niezwykłą siłą.

Olya niepewnie postąpiła krok w stronę łóżka. Lewa ręka musnęła wypukłość łechtaczki. Czuła, że za moment postrada zmysły w poszukiwaniu zaspokojenia. Wybrała prysznic.

Stojąc pod strumieniem zimnej jak lód wody, nie żałowała dokonanego wyboru. Zabawy ze sobą na ogół w ogóle jej nie pociągały. Bardzo wcześnie odkryła, że zarówno koleżanki, jak i koledzy stanowią znacznie lepsze źródło cielesnej satysfakcji. Sama jakoś nie potrafiła zafundować sobie podobnych doznań. Olya jednak nie narzekała – kiedy czuła taką potrzebę, znajdowała partnera lub partnerkę. Długość tych związków była naprawdę różna – rekordzista został trzy lata. Częściej była to jednak jedna, góra kilka nocy.

Była niezależna w każdym znaczeniu tego słowa. Seksualnie realizowała się, jak chciała i kiedy tego chciała.

Spłukując z siebie dzisiejszy wieczór, Olya zacisnęła oczy. Pod powiekami wciąż miała żywe sceny z klubowej toalety. Mieszanka władzy i seksu była z gatunku tych ekstremalnie silnych. Z pewnością to wspomnienie, jak i kilkanaście innych zostanie z nią na bardzo, bardzo długo. Jej chęć dominacji, kiedy była z drugą kobietą, stanowiła zagadkę, ale nigdy zbytnio tego nie roztrząsała. Przyjmowała to zjawisko jako fakt. Może dominację miała wpisaną w charakter? Będąc z mężczyznami również nie broniła się przed podobną rolą, choć wchodziła w nią zdecydowanie rzadziej.

Gdy tylko nagie ciało Olyi, potraktowane zimną wodą mającą stłumić podniecenie, dotknęło pościeli, nadszedł sen.

C.D.N.

Wszelkie uwagi mile widziane: foxmnede@gmail.com

Przejdź do kolejnej części – Max Malycki Rozdział II

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Obiecujący początek większej całości.

Fox jest jednym z tych Autorów NE, którzy lubią różnorodność i płodozmian (w przeciwieństwie do niżej podpisanego). W swojej kolekcji ma serię historyczno-szpiegowską z przedednia II Wojny Światowej, początek serii ulokowanej w niedalekiej przyszłości, lekką historię pornograficzną umiejscowioną w kinie, no i erotyczny fanfic Sherlocka Holmesa. Tym razem wyprawił się w jeszcze innym kierunku, stawiając na maksymalną oryginalność, a może nawet udziwnienie.

I tak narodził się Max Malycki. Kaleki rekin finansjery. Geniusz zamknięty w wadliwym ciele. Pełen uśpionej namiętności socjopata. Koneser dziwek, wojeryzmu i… erotycznej abstynencji. A w głębi serca romantyk czekający na tę jedyną. Postać trochę przerażająca, trochę komiczna, trochę budząca współczucie… i trochę odpychająca. Bardzo nietypowy bohater tekstu o tematyce erotycznej. Jedno z najciekawszych indywiduów, które objawiły się na NE. Z pewnością warte uwagi i zainteresowania.

Złotowłosa, klasycznie piękna Olya nie może się z nim równać pod względem ilości dziwactw (czy też, jak to się mówi w wypadku ludzi zamożnych, ekscentryzmu), ale z niej też niezły gagatek. A i preferencje ma ciekawe. Coś mi podpowiada, że fabuła zmusi ją do konfrontacji z Malyckim. Ciekaw jestem wyników owego starcia, bo między tymi postaciami jest mnóstwo złych emocji.

Rozdział I zawiązuje akcję i przedstawia (jak się wydaje) główne dramatis personae. Trudno jednak przewidzieć, jak to się wszystko potoczy i wokół jakiego wątku splotą się losy bohaterów. Na szczęście nasza ciekawość zostanie rychło zaspokojona, bo zgodnie z zapowiedziami Foxa, kolejne części będą pojawiały się co miesiąc.

Warto poznać Malyckiego i zajrzeć w chaos, który wypełnia jego głowę. To będzie satysfakcjonująca, choć nieco dziwna podróż. A już wkrótce dowiemy się, co jeszcze zmajstruje ten wybitny i antypatyczny zarazem pokurcz (a co tam, ja też mam prawo być niepoprawny politycznie 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. Byłbym zapomniał. Piękna ilustracja!
P.P.S. Zu powinna być zadowolona – Najlepsza Erotyka wróciła do publikacji nowości! Co więcej, będzie kontynuować owe dzieło w listopadzie 😉

"Pełen uśpionej namiętności socjopata." – chyba sobie to gdzieś zapiszę. Bardzo podoba mi się to sformułowanie. Myślę, że M.M nie da się tak łatwo zaklasyfikować i wszystkie określenia jakimi go obdarzyłeś są trafione. Nawet ten romantyk dałby się obronić, choć ja to bardziej definiuje jako pragnienie "zwykłego" życia. Naturalnym dla ludzi procesem jest, iż skrycie marzą o tym czego nie mają. Maxowi nie brakuje sukcesów, pieniędzy, władzy itp. On ma problem z tworzeniem normalnych relacji międzyludzkich. W dużej mierze ze swojej winy. Te same cechy, które pozwoliły mu przełamać swoje fizyczne ograniczenia na polu zawodowym utrudniają mu funkcjonowanie poza nim.
Paradoksalnie nie ma to nic wspólnego z jego stanem fizycznym, wszystko "siedzi" w jego głowie.

Samotnik, dziwak, cynik – to dodałbym do zestawu cech. Cieszę się, że Ci się podoba ta najbardziej oryginalna z moich postaci. Za kulisami tego tekstu stoi niezwykle bogaty research.

Wolno Ci być niepoprawnym politycznie. "Od nazywania rzeczy po imieniu jeszcze nikt nigdy nie umarł." Cytat pochodzący wprost od mojego przyjaciela z kółkami, jednego z dwóch nieocenionych źródeł wiedzy na temat "tamtego świata."

Masz słuszność, wszystkie kluczowe postacie znalazły się już na scenie,ale przywilejem autora jest trzymanie czytelnika w niepewności.
Pozdrawiam.
Foxm

P.S Sam jestem ciekaw komentarza Zu, o ile taki dostanę. Max jest w końcu nowością, której się
w tak uroczy sposób domagała

Jedno z lepszych opowiadań na NE, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!
Eileen

Cieszę się, że aż tak bardzo Ci się podobało. Wielkim komplementem dla mnie jest twierdzenie, że M.M jest jednym z najlepszych tekstów w całych naszych zbiorach, Nie zgadzam się, ale bardzo mi miło, że tak uważasz.
Pozdrawiam serdecznie,
Foxm

Dlaczego? Odebrałam to jako początek interesującej powieści 🙂
Eileen

Powieści? No nie, aż tyle miejsca to ja Maxowi nie poświęcę. Na horyzoncie rysują się ciekawe literackie wyzwania, a jak któryś z kolegów już wspomniał, ja jestem wielkim zwolennikiem płodozmianu.
Malycki jest na pewno w pierwszej 10 najdziwniejszych person NE, ale jeśli idzie o jakość moi koledzy/koleżanki stworzyli wiele bardzo dobrych tekstów. Konkurencja jest ogromna.

Ja do M.M mam stosunek szczególny, wszedłem w trudny i ciekawy temat. Ale, żeby od razu jedno z najlepszych opowiadań? Nie jestem przekonany. Podtrzymuję natomiast swoje zdanie, że to wielki komplement z Twojej strony.
Życzę dobrej nocy,

Foxm

Bardzo, bardzo sympatyczne. Naprawdę, przeczytałem z nieukrywaną… hmmmm… przyjemnością.
Fajnie zarysowane postaci, wprawnie prowadzona akcja.
Jeśli – od strony technicznej – miałbym się do czegoś przyczepić, to do powtórzeń. Zdarza Ci się, drogi Foxie, że jakieś słówko wpadnie do głowy i zagości tam na kilka chwil, pojawiając się na ten przykład w dwu sąsiadujących zdaniach. Albo akapitach. Też tak mam, więc znam Twój ból.

Pozdrawiam, s.

Cieszę się Twoją pozytywną recenzją Moje przywary techniczne są znacznie większe niż tylko powtórzenia. Całe szczęście powołany specjalnie na potrzeby tego tekstu "sztab korektorów", w skład którego wchodzili: Megas, Miss, Rita i Karel złagodził moje niedociągnięcia. Z tego miejsca chciałem im wszystkim podziękować za nadanie Malyckiemu obecnego stylistycznego kształtu:)
Pozdrawiam,
Foxm

Ach, no i ta fotka. Super mniam…

Fajny tekst, szczególnie pierwsza część. Lesbijskie kawałki jakoś mnie nie ruszają i nawet nieco nudzą. Czekam na kolejne części i weny życzę.
Lily

Nie można dogodzić każdemu czytelnikowi, choć za każdym razem robię co w mojej mocy aby tak się właśnie stało.
Mogę zapewnić, że w następnych częściach nie będzie scen kobiecej miłości, ja sam jako mężczyzna uznaje je jako te szczególnie trudne do pisania. Staram się więc oszczędzać sobie kłopotu, ale.. tutaj postać Olyi, scena less była nieodzowna.
Zdradzę też mały sekret prost z kuchni naszego bloga, tu się nic nie dzieje na zasadzie przypadku, tworzymy w oparciu o rozpisany harmonogram.
M.M Rozdział II planowany jest na 9 listopad.

Tutaj pozwolę sobie wtrącić małą uwagę, Malyvki jest tak naprawdę jednym opowiadaniem, które odrobinę wymknęło mi się z przyjętych ram. Czytelnicy NE nie wytrzymaliby w znakomitej większości, takiego kolosa podanego w całości.
Pozdrawiam i zapraszam do lektury Maxa II już wkrótce,
Foxm

No i nadszedł ten wyczekiwany trzydziesty października i premiera Maxa.

Z ogromną przyjemnością, że nawiążę do wypowiedzi kolego Seamana, przeczytałam ten tekst. A sam Max – cudo! Dawno nie pojawiła się postać w opowiadaniu na NE, która tak szybko i zaledwie po kilku zdaniach opisu zawładnęłaby moją wyobraźnią. Wiele z tego tekstu zdań zapadło mi w pamięć.
"Można było się w nich odsłonić całkowicie i bez opamiętania, a po wszystkim najzwyczajniej wyjść, zostawiając własny mrok gdzieś za sobą." – to takie ładne Ci wyszło, Lisku 🙂

Tak coś myślę, że moja Blondynka chętnie by poznała Maxa 😉 Ale cóż… Max ma już swoją blondynkę – liczę na to, że doprowadzisz Lisie do ognistego spotkania tej dwójki.
Pisz więc, proszę, szybciutko.

Zachwycona Rita.

No a fota miodzio, bo wiadomo, kto pomagał wybrać 😛

Ty masz wielkie zasługi, jeśli idzie o ten tekst. Wybór tej bardzo smakowitej fotki jest najmniejszą z nich:)
Ogromnie się cieszę, że Ci się podobało. Również wydaje mi się, że Twoja Blondynka i Max spodobaliby się sobie. Niestety, łączenie dwóch postaci czasem powoduje dużo zamieszania.

Malycki ma swoją Olyę, ale skłamałbym mówiąc, że Twój prawnik o niskim wzroście, który swego czasu został na naszych łamach tak ciepło przyjęty nie był dla mnie inspirującym przykładem.
W tym sensie bez Twojego tekstu nie byłoby Maxa.
Pamiętaj o swoich zasługach, zawsze o nich pamiętaj.:)
Pozdrawiam,
Fox

Lisku… pamięć mam doskonałą 😉
Naprawdę dobrze Ci wyszła ta postać. I wiesz o tym dobrze, że ja zawsze liczę na happy end w mojej naiwnej naturze. A jeśli nie happy end to chociaż kilka dobrych (…bardzo dobrych…) chwil 🙂

Nie wiedziałam, że mój pan prawnik był inspiracją. Miłe 🙂 A tak na marginesie… śnił mi się ostatnio. Pojęcia nie mam kiedy się wreszcie odczepi 🙂
A jeśli chodzi o przykłady Karelowe – widzę, że uśmiechaliśmy się w tych samych miejscach tekstu. A już czekan na szczycie rozkoszy rozbroił mnie zupełnie!

Pozdrawiam Lisku
Rita

Autorze,

Poniżej kilka pochwał, uwag, krytyk.

„w klawiatury wszelkiej maści sprzętu elektronicznego” Coś takiego nie powinno się dobrze czytać, a jednak mnie nie razi. Istna zagadka i niezwykłe wyczucie autora: nagiąć ale nie przegiąć.

„korzysta z pomocy szyfrowanych łączy sieci wewnętrznej” – dzięki, że nie użyłeś skrótu VPN, ale i tak laicy nie będą wnikać, o co Ci chodziło – jakiś tajemniczy, techniczny opis.

Mam wrażenie, a w zasadzie silne skojarzenie, iż monolog z interkomu jest napisany nieco w stylu emocjonalnych krytyk drogiego kolegi Barmana. Z tego wniosek, iż kolega musi być blisko geniuszu, nie wiem tylko w jakiej dziedzinie, bo swojej dziedziny działalności nie ujawnia, a pisanie to, jak wiemy, jeno hobby naszego kolegi.

„Asystent szefa” – Niezła scena, wchodzi gościu i czytelnik myśli… a tu trach, zaskoczenie. Kontrast postaci asystenta i szefa – sztuczka nieco przerysowana, ale ok.

„analityk zajmujący się Europą Środkową i Wschodnią oraz większością rynków azjatyckich” – trochę mnie to merytorycznie uderzyło, bo wspomniane geografie to są różne rynki i ogólnie bardzo szeroka dziedzina prac badawczych – może i 30% światowych finansów. Ale dalej czytamy o karierze bohaterki i moje wątpliwości zamierają. Gdyby wspomnieć, że awansowała między innymi dlatego(taki szczegół pozwalający wygrać z konkurencją), iż gorliwie i z sukcesami poznawała zaawansowane tajniki japońskiego lub mandaryńskiego albo cóś w tym guście.

„Na tym jednak, jak się zdaje, pani walory się kończą” – Tu mam wątpliwość. Pracownicy MIG muszą super dobrze zarabiać, by akceptować arogancję szefa, bo za takie słowa blondynka mogłaby Maxa oskarżyć i wygrać bezdyskusyjnie odszkodowanie rzędu wielu milionów (zakładając uczciwy proces).

„Panna Lawson właściwie już wbijała czekan na szczycie własnej rozkoszy.” Uroczy i cyniczny komentarz. Czemu ja tak nie potrafię? 

„Człowiek, którego Bóg uczynił kimś więcej, poszedł na kurwy. Zapłacił ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy za pannę, która pewnie też z woli Boga rozłożyła nogi. Nie wiedział, jakiego boga wyznawała ta kobieta, której twarz zaczęła mu się zamazywać już następnego dnia. Podejrzewał jednak, że jego wizerunek utrwalony był na studolarówkach.” Tak też nie potrafię, bo to trochę szarża, ale nie przeszarżowana.

„– Napatrz się, zboczeńcu – warknęła.” Czy służąca tak by powiedziała? Tu mam wątpliwość całkiem sporą.

„zamieniając oficjalny komplet na coś bardziej odpowiedniego na podobną okazję.” Lubię poszukiwania niebanalnych fraz, ale tu Ci nie wyszło. Styl. Może zamiast „komplet” „mundurek” i w miarę możliwości takie przekształcenie zdania aby uniknąć powtórzenia słówka „na”

„w nieznane jej dotąd rejony cielesności.” Błąd semantyczny albo prawie błąd.

„cokolwiek zwierzyna chciała powiedzieć, najwyraźniejszej zabrakło jej słów” – dżiz, ale jazada. Szarża ale nie przeszarżowana. Zazdroszczę swobody kreowania podobnych sformułowań.

Generalnie bardzo mi się podobało. Napisane wartko, czytelnikowi nuda nie groziła.

Fajny opis scen erotycznych. Tak potrafię, ale zawsze autocenzura wywala moje tego typu twory do kosza i zastępuje czymś zupełnie innym – zapewne niestrawnym dla lubiącego stereotypy czytelnika.

Udało się poprawić scenę z pośladkami w kształcie serc i już nic nie budzi mojej czujności.

Brawo.

Pozdrawiam,

Karel

Karelu, Twoja analityczna dusza niezwykle mnie cieszy, gdyż mogę rozwinąć swoją odpowiedź. Posłużę się numerkami 1 nadając pierwszej uwadze o klawiaturach. 🙂
1. Czasem przeginam i to ostro, ale z tymi klawiaturami to najpewniej wina tego, że zdarza mi się przenieść prywatny sposób wypowiadania na słowo pisane. Moja polonistka w liceum miała na podobne wypadki w moich wypracowaniach specjalne określenie. Delikatnie ją parafrazując, gdyby przeczytała to o klawiaturach mogłaby powiedzieć coś w stylu: "To są właśnie te Twoje Foxizmy."

2. Prawdę mówiąc ja sam nie wnikałem jak to dokładnie działa. Miałem tylko świadomość, że styl pracy Maxa z technicznego punktu widzenia jest jak najbardziej realny. O sieciach VPN doczytałem sobie po fakcie.
3. Być może odkryłeś coś czego ja sam nie przewidziałem, a mianowicie inspirację stylem komentowania Barmana 😀 Aż sobie przeczytałem całą wypowiedź Maxa w konferencyjnym i faktycznie dostrzegam znamiona 🙂 Normalnie powiedziałbym, że za dużo czasu spędzam w biurze. Ale Najlepsza Erotyka nie ma biura (rażące niedopatrzenie!) i paska z wypłatą też jeszcze nie widziałem.
4. Też bawię się tym kontrastem, Gass ma zdecydowanie warunki na modela i takiego, co to każdej nocy ma inną. Bezpośrednią inspiracją dla owej sztuczki był aktor serialowy Neil Patrick Harris. Ten Pan gra w serialu "How I Met Your Mother" rasowego lowelasa. Wszystkim fankom rzeczonego serialu – będzie tego z kilkanaście milionów na całym świecie – miękną kolana na jego widok. Kilaka lat temu, ku rozpaczy fanek w internecie pojawiła się informacja o homoseksualnej orientacji aktora.
5.Bardzo słuszna uwaga. Muszę zapamiętać, by w następnych częściach więcej uwagi poświęcić uszczegółowieniu kariery Olyi.
6. Kolejna moja inspiracja Doktor House po każdym odcinku serialu miałby wytaczany proces i zabierane uprawnienia. Mniej więcej co dwa tygodnie lądując w pudle. Ludzie jednak kochają czytać/oglądać chamskich ekscentryków, siedząc w kapciach przed komputerem/TV. Max jest budowany na podobnym modelu.
7. Czekan na szczycie rozkoszy. Nasza branża w zasadzie jest odtwórcza i żeby wymyślić coś czego nikt jeszcze nie napisał trzeba się naprawdę postarać. Mnie chyba się udało z tym czekanem, z czego jestem niezmiernie dumny:)
8. Mój błąd, bez dwóch zdań, chociaż pewnie nie mundurek, gdyż kojarzy mi się z ohydną szmatą, którą nosiłem przez dwa lata gimnazjum.
9 J.W Mój błąd.
10. Nie do końca wyczuwam komplement czy przygana? Przeszarżowana szarża, całkiem ładna.
Ufff, dotarłem do końca tego wielce pouczającego komentarza, za który bardzo Ci dziękuję.
Pozdrawiam,
Foxie

Biuro NE. Jestem za. Tylko musimy jakiś fajny adres wybrać. Co mogłoby się nadać? Aleja markiza de Sade 69?

Hmmm… może być.

😉

Panowie dziękuję. Być inspiracją do takiego monologu… pyszne.
A jeśli chodzi o moją profesję, już niedługo uchylę rąbka tajemnicy.

Bardzo mi się podobało i niecierpliwie czekam na więcej. Za less nie przepadam, ale przeczytałam ze smakiem.

Co do postaci Malyckiego oraz inspiracji sarkastycznym stylem… Czytając, zastanawiałam się jak bardzo ten człowiek (gdyby istniał rzeczywiście) musi coś sobie rekompensować: własne problemy/kompleksy/poczucie niskiej wartości, że potrzebuje jeździć po innych aby poczuć się lepiej. Zagadka rozwiązała się w dalszej części tekstu. Zwyczajnie nieszczęśliwy człowiek.
Mam nadzieję, że była to celowa kreacja, a nie przypadek łączący zgryźliwy charakter starego tetryka z jego ułomnościami fizycznymi i wynikającymi z tego komplikacjami.

Cieszę się, że Ci się podobało. Bardzo wysoko sobie cenię Twoje pochwały:) Więcej? Wkrótce. Jeśli chodzi o interpretację jego zachowania tutaj pozostawiam pełną dowolność. Zapewne czegoś mu brakuje i nie są to te rzeczy, o które normalnie ludzie się zabijają.

Jego charakter oczywiście łączy się z jego ułomnościami fizycznymi. Właśnie taki, a nie inny zestaw cech osobowościowych w mojej ocenie pozwolił mu zajść tak wysoko. Z drugiej jednak strony uczynił z niego ekscentrycznego samotnika. Odpowiadając na Twoje pytanie: Nie, to nie był przypadek.
Pozdrawiam,
Foxm

Długie, dobre i na temat. Oryginalne postacie, żywe emocje, uczta dla wyobraźni każdego "wzrokowca", no i kwiatki w postaci "Cuckerberga". NE właśnie takich, mocnych, tekstów potrzeba.
Pisząc z takim rozmachem szybko dorobisz się tłumu krzyczącego wciąż "Kiedy następna część?" 😉

"Kwiatek" jest jak najbardziej celowym zabiegiem:) W procesie korekty wyszło nam, że użycie autentycznych nazwisk może kusić ewentualnych poszukiwaczy dziury w całym.
Dzięki za bardzo miłe słowa, ja naprawdę dużo pracy włożyłem w ten tekst. Jego pozytywny odbiór jest dla mnie miłym zaskoczeniem.
Pozdrawiam,
Foxm

"Kwiatek" był tutaj w sensie pozytywnym, może wybrałem złe słowo. Spodobało mi się swoiste "spolszczenie" tego nazwiska, chociaż może "Cukierberg" brzmiałoby jeszcze lepiej 😀

Dopisuję się do grona głaszczących, chwalących i poklepujących ;).Szczegółów czy zgrzytów nie wyłapuję, a cytowane smaczki w stylu czekanów i mroków zostawianych w obskurnych kiblach, są przepyszne;). Czyta się fajnie, akcja żywa i wciągająca a bohaterowie nieszablonowi. Sceny erotyczne mięsiste, choć mogłoby mi do ideału brakować bardziej rozbudowanego opisu przeżyć, budowania napięcia, ale to raczej moja nienażartość niż faktyczny brak;).

Dziękuję pięknie. To jest zawsze niezwykle miły moment, kiedy wartość moich scen erotycznych jest przez kogoś doceniona. Jeśli podobny komplement pisze kobieta, to dla mnie zyskuje on dodatkową wartość. 🙂 Pewnie masz rację, że znajdzie się coś do dopieszczenia, żeby lekturę moich kolejnych tekstów uczynić jeszcze przyjemniejszą.
Zrobię co się da, by tak się właśnie stało.
Pozdrawiam,
Foxm

P.S Nie lubię uprzedzać faktów, ale… W rozdziale drugim też jest dużo smakowitego "mięska" czy też jak mawia jeden z naszych Autorów: "Dużo cukru w cukrze."

Gdy czytam takie opowiadania lub oglądam filmy o ludziach mających tak potężną władzę myślę że sam chciałbym być takim człowiekiem, żeby przekonać się ile mam w sobie fantazji na spełnianie swoich i cudzych zachcianek.

Opowiadanie skojarzyło mi się z dwoma opowiadaniami z DE. "Nieustępliwy" to z racji że jest to rzecz człowieku mającym władzę i jeśli chodzi o drugie to niestety nie pamiętam tytułu opowiadania ale treść mówiła o mężczyźnie przyłapującym opiekunkę swojego dziecka na dzikiej orgii z chłopakiem i oferującym jej "dokończenie tego co młody zaczął". Oczywiście za rozsądne pieniądze ;).

Wyraziście kreujesz bohaterów. Podoba mi się bardzo luźnie podejście do swojego życia i dysfunkcji Maxa (biegowe buty, start w maratonie nowojorskim, rozmowa z Gassem). A blondynka? Ognista sucz, lubię takie ;). W nowatorski sposób napisałeś scenę less. Kobieta uwodzi kobietę, niemalże gwałci ją w toalecie. Nie pamiętam opowiadania żeby lesbijki poznały się w taki sposób. Czekam na konfrontację Olyi i Maxa. Może włączy się do niej małolatka Nora?

daeone

Myślę, że Max już nieco przeskoczył ten etap w swoim życiu. On już się wyszalał, robił dosłownie wszystko co mu przyszło na myśl, wydając przy tym olbrzymie sumy. Znudziło mu się, a środków wcale nie ubyło wręcz odwrotnie. Muszę poszukać tych dwóch wspomnianych przez Ciebie tekstów, choć pewnie będzie strasznie trudno je znaleźć, jeśli w ogóle jest to możliwe.

Myślę, że to jego luźne podejście do życia i dysfunkcji, to jest coś za co czytelnik może go lubić. Chociaż wydaje mi się, że on po prostu nie lubi pokazywać pokazywać tego, że mu źle z pewnym rzeczami. Przynajmniej tak starałem się to zaakcentować. To nie jest facet, który siądzie(bo już siedzi) i będzie się użalał jak mu źle i jak mu przykro. Jak będzie trzeba odreaguje na kimś innym(patrz scena pierwsza).

Scena less dlatego się tak wyraźnie odróżnia od innych scen tego typu, bo ja po prostu nie umiem pisać delikatnie pewnych rzeczy. Kiedy usiłuję "wczuć się w kobietę" wychodzi bardzo nieporadnie. Jesteś bodaj trzecią osobą, która pisze, że scena less jest ok. Bardzo mnie to cieszy,

Olya! W końcu ktoś lubi Olyę, wyznam w najgłębszej konspiracji, że ja też ją bardzo lubię:) Tworzenie scen z jej udziałem to bardzo fajne zajęcie. Z łóżka bym z pewnością nie wyrzucił, wręcz przeciwnie…
A teraz idę złapać swoje 3 h snu,
Pozdrawiam,
Foxm

Nieustępliwego mam na dysku, drugie opowiadanie nosiło tytuł "Opiekunka Gosia" (czy jakoś tak) i tez gdzieś powinienem go mieć.

"go"?

opowiadanie zatytuowane Nieustępliwy 😉 Lepiej?

Wiedząc, że niebawem dzieło Foxa niebawem zostanie ukończone, pozostawiłem skomentować go jako całość.Wielce mnie raduje pojawianie się takich historii na łamach NE. Jest ona, razem z "Sherlockiem" moim ulubionym fragmentem twórczość Lisa. Naprawdę mnóstwo frajdy przy czytaniu, Autorze.

@Sinful Pen Bardzo przepraszam Cię, ze odpowiadam z tak dużym opóźnieniem na Twoje komentarze pod moimi tekstami. Powód jest prozaiczny, dopiero niedawno je dostrzegłem.

Dziękuję za bardzo miłe i krzepiące słowa. Ja się wciąż uważam za stosunkowo nowego Autora i dostając taki bardzo pozytywny komentarz od Autora, którego teksty uważam za absolutny kanon dobrej erotyki, jestem najzwyczajniej w świecie bardzo z siebie dumny.
Kłaniam się nisko,
Foxm

Napisz komentarz