Opowieść helleńska: Demetriusz XI (Megas Alexandros)  4.63/5 (82)

32 min. czytania

Georges Barbier, „Bilitis”

Drugi dzień Wielkich Dionizjów Miejskich rozpoczął się nadzwyczaj upalnie. Ognisty rydwan Heliosa przesuwał się po nieboskłonie, bezlitośnie prażąc attycką ziemię. Mury Akropolu, wyrastające prosto ze stromej skały wzgórza, zdawały się lśnić od słonecznego blasku. Agora była jakby rozgrzaną patelnią, na której smażyli się coraz liczniejsi przechodnie i kramarze. Szczęśliwcy, którzy rozbili swe stragany pod dachem Stoi Poikile − Portyku Malowanego − jako jedyni mogli zażywać cienia. Reszta ratowała się chłodnym winem sprowadzanym prosto z piwnic niezliczonych ateńskich tawern. Choć wino było mocno rozwodnione, przy tej pogodzie i tak prędko uderzało do głów. Tak więc jeszcze przed południem Miasto wypełniło się osobnikami o niepewnym kroku i błędnym spojrzeniu.

* * *

Demetriusz zbudził się i natychmiast poczuł, że jego ciało pokryło się kroplami potu. Leżał pod wełnianym kocem, którym przykryli się z Nephele. Wtedy jednak panował chłód, teraz zaś przez otwarte okno do komnaty wdzierał się trudny do zniesienia upał. Młodzieniec wysunął się spod koca i usiadł na łóżku. W głowie szumiało mu nieco od wypitego wczoraj wina, które Menander zwędził z uczty w gaju Akademosa. Nigdzie nie widział flecistki, z którą uprawiał zeszłej nocy miłość. Zniknęła gdzieś i
zostawiła go samego. Poszukał spojrzeniem swojej tuniki. Nie znalazł jej na podłodze, gdzie ją zostawił. Ktoś − służący, a może jego kochanka − podniósł ją, schludnie złożył i umieścił na skrzyni na ubrania. O dziwo, nieopodal ujrzał szkarłatny peplos Nephele. Czyżby flecistka opuściła izbę gościnną nago?

Rozprostował ramiona, a potem wstał z łoża. Nie zadając sobie trudu, by sięgnąć po odzienie, udał się do ogrodu. Na szczęście po drodze nie spotkał żadnego z domowników. Pośród zieleni ulżył przepełnionemu pęcherzowi, nucąc pod nosem hymn na cześć bogini Artemidy. Następnie wrócił do domostwa i skierował swoje kroki do głównej jego komnaty, zajmowanej przez Menandra. Poeta już nie spał, siedział na spiętrzonych poduszkach przy niskim stole i skrobał coś rysikiem na glinianej tabliczce. Demetriusz zbliżył się do niego i spytał:

− Czyżby właśnie rodziła się nowa sztuka?

− Mów ciszej, przyjacielu − odparł poeta, nie podnosząc oczu znad tabliczki. Chyba któraś z łaskawych muz zesłała nań tej nocy natchnienie, bo pisał szybko i nie zastanawiał się nad każdym słowem. − Nie widzisz, że nasze dziewczęta wciąż śpią?

Demetriusz spojrzał na ustawione w rogu łoże. I zamarł w niemym zachwycie. Nephele leżała tuż za Dorotheą, obejmując ją w talii i tuląc do siebie przez sen. Pośladki blondynki wtulały się w podbrzusze przyjaciółki, zaś piersi tamtej ocierały się o jej plecy. Usta smagłej brunetki dotykały ramienia drugiej flecistki. Z powodu wszechobecnego upału dziewczyny zrzuciły z siebie wszelkie okrycie. Były nagie, piękne i niezwykle pociągające. W swej nieświadomości bycia oglądanymi − całkiem niewinne i zarazem tak bardzo bezwstydne.

− Siadaj − zaprosił go Menander. − Mam tu w miarę chłodną wodę i trochę resztek z wieczerzy.

Demetriusz zajął miejsce za stołem, wdzięczny za to, że drewniany blat skrył jego coraz bardziej widoczną erekcję. Widok śpiących flecistek rozpalił jego pożądanie i sprawił, że całkiem zapomniał o dotkliwym pragnieniu oraz pustce w brzuchu. Sięgnął po dzban i napełnił gliniany kubek. Na dnie zostało jeszcze nieco wina, które dodało wodzie smaku. Pił długo, rozkoszując się uczuciem błogości w spierzchniętym gardle.

− To wciąż mój poemat o upadku Troi − poinformował cichym głosem poeta. − Nasza wizyta w zburzonych Tebach bardzo mi pomogła. Mogłem sobie wyobrazić mury i ulice zdobywanego przez Achajów miasta. Mam już kilkaset wersów, a wciąż daleki jestem od końca.

− Do Igrzysk Pytyjskich jeszcze sporo czasu − zauważył Demetriusz. Wiedział, że Menander zamierza przedstawić swoje dzieło na konkursie poetyckim w Delfach. − Na pewno zdążysz. A kiedy przebrzmią ostatnie strofy, słuchacze powiedzą, że dorównałeś Homerowi.

− I ja na to liczę. Ostatnio pracuję nad tym jak szalony. Piszę dziennie po kilkadziesiąt wierszy. Części opisowe idą mi łatwo, najwięcej kłopotów mam z samą bitwą. Problem w tym, Demetriuszu, że nigdy nie widziałem prawdziwych zmagań. Nie wiem, na ile moje wyobrażenia odzwierciedlają rzeczywistość. Boję się, że napiszę coś nieprawdziwego i znawcy tematu bezlitośnie mnie wyśmieją…

− Obawiam się, że nie sprowokuję w najbliższym czasie żadnej wojny, byś miał sposobność się jej przyjrzeć − odparł z uśmiechem Falerończyk. − Wyprawa do Teb była szczytem moich możliwości. Ale gdy już skończysz pisać, możesz pokazać swoje dzieło któremuś z doświadczonych żołnierzy i zapytać go o opinię. Choćby Aratosa − ten widział niejedną batalię. Albo któregoś z kolegium strategów. Może Fokion zechce udzielić ci rad…

− Szczerze mówiąc, myślałem o twoim ojcu.

Demetriusz spoważniał nagle.

− Obawiam się, że cena za jego pomoc byłaby wysoka. Zwłaszcza dla mnie. Już lepiej poproś Fokiona. Jest bardziej doświadczony i z pewnością chętniej podzieli się wiedzą.

− Skoro tak mówisz. Udam się do niego jutro, po zakończeniu konkursu komediowego. Fokion, Demades i twój ojciec sfinansowali wystawienie „Dziewczyny z Leukady”. Jeśli wygram, będą w dobrym nastroju.

− Słuszna taktyka. Może przynieść ci zwycięstwo. Kto wie, może rozminąłeś się z powołaniem? − nastrój Demetriusza znów się poprawił. − Zamiast pisać wiersze powinieneś uczyć się na stratega?

− Nie dworuj sobie ze mnie, przyjacielu. Jestem poetą i tak też zostanę zapamiętany − odparł z pełnym przekonaniem Menander. − Nie pragnę niczego ponad to, by za dwieście lat moje sztuki były nadal wystawiane, tak jak dziś wystawia się Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa.

− Tego ci zatem życzę. Jeśli chcesz, rozejrzymy się za jakąś wojną, której mógłbyś się przyjrzeć.

− Teraz naprawdę stroisz sobie żarty.

− Tylko trochę.

Od strony łoża dobiegło ich przeciągłe westchnienie. Dorothea zbudziła się i uniosła z posłania, półprzytomnie rozglądając się dookoła. A przy okazji prezentując młodzieńcom swoje kształtne piersi, których nawet nie próbowała zasłaniać. Obydwaj wpatrzyli się w nie jak zaklęci, momentalnie urywając rozmowę, którą przed chwilą toczyli. Złotowłosa flecistka uniosła rękę do swych pukli i odgarnęła je z policzka.

− Miałam cudowny sen… − zaczęła.

− To nie był sen, najmilsza − przerwał jej wyszczerzony od ucha do ucha Menander. − To była nasza wspólna noc. W pełni się zgadzam, że była cudowna.

Falerończyk potrząsnął głową z niedowierzaniem. Zaraz jednak zapomniał o elokwencji swego druha. Blondynka bowiem przeciągnęła się rozkosznie, wypinając przy tym dumnie biust. Falerończyk stał się jeszcze bardziej wdzięczny za to, że stół skrywa dolną partię jego ciała. Tymczasem zbudziła się również Nephele. Wyglądała na szczerze zaskoczoną faktem, że otworzyła oczy w łożu Menandra, a nie Demetriusza, u boku którego zasnęła.

− Jak się tu… − spytała niepewnie.

− Przyszłaś do mnie nad ranem, kochanie − odparła Dorothea i nachyliła się ku niej. Młodzieńcy podnieśli się prędko ze swych miejsc, by ujrzeć ich powitanie. Wargi blondynki zetknęły się z ustami czarnowłosej. I długo się od nich nie odrywały. Pocałunek roznamiętniał je coraz bardziej. Nephele uniosła rękę i pogładziła nią biodro przyjaciółki. Tamta odwzajemniła się delikatną pieszczotą piersi.

Demetriusz i Menander patrzyli na to urzeczeni. Tulące się do siebie flecistki sprawiały wrażenie, jakby zapomniały o całym świecie. Ich języki przywarły do siebie w coraz gorętszym pocałunku. Dorothea przeczesała palcami włosy brunetki. Jędrne biusty ocierały się teraz o siebie.

− Myślisz, że one tak codziennie? − szepnął konfidencjonalnie poeta.

− Cicho, bo je speszysz! − odparł równie cicho Falerończyk. Nie chciał nic stracić z widowiska, którego stali się świadkami.

Dziewczęta przerwały na chwilę pieszczoty. Nephele zwróciła się ku stojącym przy stole młodzieńcom. Ponieważ obaj byli nadzy, bez trudu mogła dostrzec, jak wielkie wrażenie zrobiło na nich to, co zobaczyli.

− Spójrz, najdroższa − rzekła do swej przyjaciółki, jednocześnie wsuwając dłoń między jej uda (które ta skwapliwie rozchyliła) − nasi chłopcy nam się przyglądają.

− Niech się przyglądają − odparła Dorothea. − I niech zazdroszczą – dodała, po czym obróciła ku sobie głowę brunetki i znów wpiła się w jej usta.

− Nie wiem, jak ty, przyjacielu − rzekł Menander − ale ja nie zamierzam ograniczyć się do patrzenia. Pozwolisz, że tym razem wybiorę Nephele?

Demetriusz nie widział powodów, żeby się spierać. Obydwie flecistki bardzo mu się podobały. A niezdobyta dotąd blondynka pociągała go nawet mocniej niż dziewczyna, z którą dopiero co spędził noc.

− W takim razie ja zapoznam się bliżej z Dorotheą.

Podeszli do łoża. Byli już bardzo podnieceni. Ich członki unosiły się w erekcji, zaś w oczach płonął ogień. Niewiasty całowały się na środku posłania. Nephele wpółleżała, Dorothea klęczała przy niej w rozkroku, lekko pochylona do przodu. Poeta usadowił się obok czarnowłosej i zaczął gładzić ręką jej udo. Falerończyk zajął miejsce za plecami blondynki. Wziął w dłonie wypięte ku niemu pośladki, jął masować je i ugniatać. Były rozkosznie jędrne, znacznie twardsze niż u jego niewolnicy, Raisy. Na myśl o Iliryjce zakłuło go w sercu. Trwało to jednak tylko moment. Czym prędzej skupił się na pieszczotach krągłej i bardzo apetycznej pupy.

Flecistki przestały się całować. Nephele obróciła się ku Menandrowi. Jego dłoń zsunęła się z jej uda w dół, w dolinę podbrzusza. Opuszkami palców przemierzał przestrzeń dookoła sromu, a jednocześnie przywarł ustami do jej szyi. Wplotła palce we włosy poety i zaczęła się nimi bawić. Drugą ręką sięgnęła w stronę jego krocza. Objęła wyprężoną męskość, obciągnęła ją raz i drugi. Gorący oddech niemal parzył dekolt dziewczyny. Kiedy palce młodzieńca natrafiły na łechtaczkę, wydała z siebie cichy jęk.

 Demetriusz przysunął się bliżej. Dorothea plecami wsparła się o jego tors, a głowę złożyła mu na ramieniu. Pośladkami natomiast jęła ocierać się o nabrzmiałego penisa. Zamknęła oczy i po chwili poczuła dłonie na swych piersiach. Bawiły się nimi, ściskały, miętosiły. Brodawki momentalnie stwardniały − zresztą już kiedy całowała się z kochanką, były mocno pobudzone. Usta Falerończyka błądziły teraz po jej barku, na przemian całując i lekko przygryzając. Jedną ręką sięgnęła za siebie i pogładziła policzek nowego kochanka. Drugą skierowała między własne uda. Kilka muśnięć wystarczyło, by zwilgotniała jeszcze bardziej.

Drżąc z podniecenia, spoglądając sobie w oczy, Menander i Nephele wzajemnie się masturbowali. Palce poety zagłębiły się w wilgotną szparkę flecistki, penetrowały ją, niespiesznie eksplorowały, odkrywając najwrażliwsze na dotyk miejsca. Czuł coraz mocniejsze skurcze jej pochwy. Biodra dziewczyny drżały, oddech był urywany, usta lekko rozchylone. Odwdzięczała się, masując jego penisa − powolnymi, lecz stanowczymi ruchami. Przesuwała dłoń w górę i w dół, zsuwając napletek i odsłaniając ciemną żołądź. Drugą ręką delikatnie masowała jego jądra. Nie spieszyli się. Nie chodziło im bowiem o szybkie zaspokojenie, lecz raczej o stopniowe podsycanie żądzy. Która potem, gdy już zaczną się kochać, rozgorzeje tym jaśniejszym płomieniem.

Choć o kilka lat starszy od swego przyjaciela, Falerończyk nie dorównywał mu pod względem cierpliwości. Jego pieszczoty stawały się coraz bardziej natarczywe. Dorothea poddawała się im w pełni, lecz gdy jej piersi stały się wrażliwe od zbyt gwałtownego dotyku, postanowiła przejąć inicjatywę. Wyswobodziła się z ramion młodzieńca i obróciła ku niemu. Teraz mógł podziwiać ją w całej okazałości. Wypięła piersi i rozchyliła uda, ukazując mu pokryte złocistymi włoskami łono. Czuła, jak jego spojrzenie przesuwa się po jej nagim ciele. Kiedy uznała, że już wystarczająco nasycił oczy, pochyliła się mocno do przodu. Demetriusz klęczał w rozkroku, jego męskość unosiła się dumnie, naprężona i twarda. Złotowłosa objęła jej trzon palcami, a potem złożyła długi, mokry pocałunek na żołędzi. Usłyszała nad sobą głośne westchnienie. To zachęciło ją do dalszych starań. Opuściła głowę niżej, pozwalając, by członek zagłębił się w jej ustach. Otuliła go ciasno wargami, zaczęła lizać i zapamiętale ssać. Reakcje nowego kochanka − głośne jęki rozkoszy i gwałtowne skurcze mięśni, które wstrząsały całym jego ciałem − upewniły ją, że długo nie zniesie jej zabiegów.

Nephele wsparła dłoń na piersi Menandra i pchnęła lekko, acz zdecydowanie, dając znać, że chce, by położył się wygodnie na plecach. Gdy spełnił jej życzenie, uniosła się z posłania i wsunęła na niego. Uklękła w rozkroku, ocierając się łonem o jego podbrzusze. Posłała mu z góry namiętne spojrzenie. W jego oczach zobaczyła całe pożądanie świata. Uniósł ręce i uchwycił ją za biodra. Sięgnęła za plecy, odnalazła penisa i nakierowała go na siebie. A potem zaczęła się nań powoli osuwać. Zamruczała błogo, kiedy rozchylał jej dolne wargi. Członek pulsował od bijącej w nim krwi. Ociekając jej własnymi sokami, bez większego trudu torował sobie drogę w głąb jej ciała. Co rusz zaciskała na nim swe mięśnie, by zwielokrotnić jeszcze doznania poety. Czuła, jak jego palce zaciskają się kurczowo na jej bokach, a paznokcie wbijają w skórę. Kropla cierpienia w kielichu przepełnionym słodkim nektarem. Zignorowała ból, zamknęła oczy i oddała się rosnącej przyjemności.

Dorothea nie pozwoliła Falerończykowi dojść zbyt prędko. Kiedy wyczuła, że zbliża się moment jego ekstazy, natychmiast wypuściła męskość z ust i odsunęła się od niej. Popatrzyła Demetriuszowi w oczy. Płonął żądzą, to było oczywiste. Zostawić ten ogień nieugaszonym byłoby straszliwą zbrodnią. Uśmiechnęła się i oblizała zmysłowo wargi.

− Pyszny − szepnęła − ale teraz chcę poczuć go w sobie.

Falerończykowi nie trzeba było tego powtarzać. Gdy tylko flecistka ułożyła się na plecach i zachęcająco rozchyliła uda, młodzieniec był już nad nią. Zanim wszedł, kilkakroć otarł jeszcze obnażoną żołądź o łono blondynki. Włoski były miękkie, puszyste. Było to dla niego nowe doznanie − niewolnice, hetery oraz pornai, z którymi miał okazję sypiać w Atenach zawsze starannie depilowały swe podbrzusza, zostawiając co najwyżej wąski pasek owłosienia tuż nad łechtaczką. To samo uczyniła Nephele, nie chcąc odstawać od attyckich zwyczajów. Najwyraźniej Dorothea nie przejmowała się nimi zbytnio. Efekt był osobliwy, lecz dla Demetriusza niezwykle stymulujący. W końcu nakierował swą męskość na wilgotny srom. Spojrzał złotowłosej w oczy i pchnął mocno. Przyjęła go w sobie chętnie, a jej pochwa wprost ociekała miłosnymi sokami.

Nephele unosiła się i opadała, prosto na wyprężoną męskość poety. Gdy wnikał w nią aż do końca, zaczynała kołysać biodrami i zaciskać swe mięśnie na członku, otulając go sobą najciaśniej, jak tylko potrafiła. Co jakiś czas pochylała się do przodu, pozwalając Menandrowi, by ujął w dłonie jej ciężki, kołyszący się nad jego twarzą biust. Za każdym razem skwapliwie korzystał z owej sposobności. On również poruszał biodrami, wbijając się w nią od spodu. Choć był bardzo szczupły, niemal chudy, a jego muskulatura nie rozwinęła się jeszcze w pełni podczas treningów w gimnazjonie, miał w sobie wigor starszych i bardziej doświadczonych kochanków. Sprawił tym brunetce bardzo miłą niespodziankę. Czyniła zatem wszystko, by dać mu jak najwięcej rozkoszy. Dyszała z przyjemności i zmęczenia, a jej piersi, brzuch oraz uda lśniły od kropel potu. Wciąż jednak nadziewała się na penisa, równie spragniona jak jej młodziutki kochanek.

Smukłe palce zagłębiły się we włosach Demetriusza. Bawiła się nimi, podczas gdy on sycił się jej ciałem. Ich usta co chwila łączyły się w niecierpliwym pocałunku. Język Dorothei smakował jak najsłodszy owoc, a jędrne półkule piersi rozpłaszczały się pod jego torsem. Udami ciasno otuliła jego boki, a kobiecością − penisa. Penetrował ją mocnymi, głębokimi sztychami. Gdy podniósł spojrzenie, zobaczył Nephele ujeżdżającą Menandra. Ten widok sprawił, że jeszcze przyspieszył tempo swoich pchnięć. Blondynka przyjmowała go w sobie z coraz głośniejszymi jękami. Łoże trzeszczało pod ciężarem dwóch uprawiających miłość par.

− Nephele… − powiedział z wysiłkiem poeta. − Długo już nie wytrzymam…

Była mu wdzięczna za słowa ostrzeżenia. Gdyby doszedł w niej… Przed przyjazdem do Aten piła wprawdzie stosowne wywary, które miały obniżyć płodność. Wolała się jednak nie upewniać co do ich skuteczności. Opadła nań po raz ostatni, po czym szybko wysunęła go z siebie. Uklękła na posłaniu i pochyliła się nad lędźwiami Menandra. Ujęła członek w dłoń. Był mokry od jej wilgoci i pulsował żądzą. Obciągnęła go kilkoma stanowczymi ruchami, a potem wzięła główkę między wargi. Energicznie przesuwając po niej językiem, zlizywała ich zmieszane smaki. Mocno zacisnęła usta, otulając ją najciaśniej, jak było to możliwe. Menander zadrżał w ekstazie, a potem jego ciało przeszył silny skurcz. W chwili, gdy usłyszała jego krzyk, już wytryskiwał. Połknęła jeden strumyczek nasienia, drugi… O poranku owoc rozkoszy był nadzwyczaj obfity − musiała uważać, by się nie zakrztusić. Pozwoliła, by kilka kropli spłynęło w dół po trzonie penisa. Językiem zdjęła ostatnią, która pojawiła się na czubku żołędzi. Kiedy uniosła głowę, napotkała wzrok poety. Była w nim błogość zaspokojonego pożądania, a także wdzięczność dla niej. Nie był w stanie wydusić z siebie choćby słowa, lecz to spojrzenie w pełni jej wystarczało. Przywołał ją gestem. Ułożyła się przy jego boku i przytuliła całym ciałem.

Dłonie Dorothei przesunęły się na plecy Falerończyka i zacisnęły na nich kurczowo. Przyciągała go teraz ku sobie przy każdym jego pchnięciu. Jej biodra również wychodziły mu naprzeciw. Czuł, że dziewczyna czerpie z ich zespolenia tyleż samo rozkoszy, co i on. Przywarł ustami do jej szyi i zasypał ją deszczem natarczywych pocałunków. Jego wargi zostawiały na skórze flecistki wilgotny ślad. Młodzieniec czuł, że prędko zbliża się chwila, w której całkiem straci nad sobą panowanie. Jeszcze tylko kilka silnych ruchów… Członek zagłębiał się w pochwie, wsuwał aż po jądra w gorącą i wilgotną ciasność. Z ust blondynki dobył się ochrypły jęk. Demetriusz miał ochotę krzyczeć, obwieścić całemu światu rozkosz, która go przepełniała. Ostatkiem sił wyrwał się z gościnnego wnętrza. W tym samym momencie osiągnął szczyt. Nie próbował się powstrzymywać, wiedział, że to niemożliwe. Klęcząc nad swą kochanką, zalał jej łono i brzuch istną powodzią nasienia. Kilka kropli wylądowało aż na jej drżących w szybkim oddechu piersiach. Dorothea sięgnęła między swoje uda. Palcami jęła pocierać łechtaczkę, wzmacniając jeszcze własne doznania. Po chwili krzyczała równie głośno jak on. Drugą ręką gładziła swój brzuch, rozcierając po nim spermę Falerończyka.

Dopiero wtedy Demetriusz spostrzegł, że Menander i Nephele przyglądają im się z zaciekawieniem i uwagą. W pierwszej chwili poczuł zawstydzenie. Chciał zasłonić swą dopiero co zaspokojoną męskość, przykryć kocem ciało kochanki, udekorowane dowodami jego przyjemności. Zaraz jednak przypomniał sobie, że jeszcze przed chwilą oni robili to samo co on z Dorotheą. Tors jego przyjaciela wciąż błyszczał od potu, zaś pełne wargi brunetki − od zgoła innej wilgoci. Uśmiechnął się tylko, pokrywając zmieszanie i ukłonił się przed nimi.

− Mam nadzieję, że podobał wam się pokaz − rzekł uprzejmym tonem, niczym aktor, który odegrał swoją rolę i teraz pyta widzów o recenzję.

− Bardzo inspirujący − wymruczała Nephele. Na kolanach przysunęła się do drugiej flecistki, pochyliła się i złożyła pocałunek na jej piersi. Przez krótką chwilę pieściła wargami brodawkę, a potem oblizała skórę dookoła niej. Dorothea pogłaskała ją po włosach.

− Są wspaniałe, prawda, Demetriuszu? − rzekł Menander. − I zupełnie nienasycone…

Falerończyk skinął głową i usiadł na łóżku. Był cudownie odprężony. Słońce jasno świeciło nad Atenami, a jego promienie wpadały do komnaty przez otwarte okna. Przed oczyma miał całujące się flecistki, piękne i bezwstydne w swojej nagości. Zaprawdę, drugi dzień Wielkich Dionizjów Miejskich zapowiadał się niezwykle obiecująco.

* * *

Aratos z Hierapytny pochylił się do przodu i uderzył mieczem w swą tarczę.

− Spróbuj mnie zabić, Spartaninie − warknął.

Przeciwnik zaatakował wysoko, kierując ostrze xiphosa w dół, na bark i obojczyk Kreteńczyka. Ten w ostatniej chwili uniósł ciężki hoplon. Żelazo zazgrzytało o brąz. A potem ostrze zsunęło się niegroźnie po brzegu tarczy. Nie próbował nawet wyprowadzać swego pchnięcia. Wiedział, że zostanie ono z łatwością odbite. A jeśli Spartanin postanowi uderzyć własnym hoplonem, może mu nawet wytrącić broń z ręki. Zamiast atakować, cofnął się o kilka kroków i zwiększył dystans. Krążyli wokół siebie przez dłuższą chwilę, mierząc się spojrzeniami zza nosali chalkidyckich hełmów. Były one lżejsze od korynckich, stosowanych powszechnie przez hoplitów. Dawały większe pole widzenia i odsłaniały uszy, czym zyskały sobie popularność wśród najemnych żołnierzy od Sycylii po Hellespont, którzy bardziej cenili sobie orientację na polu bitwy, niż samą tylko osłonę.

Prócz hełmów obaj szermierze mieli na sobie zbroje. Lacedemończyk wybrał klasyczny napierśnik z brązu, rzeźbiony w tors atlety. Kreteńczyk zdecydował się na lżejszy, z wygotowanej skóry. W obecnym stanie i tak nie dałby rady unieść cięższego pancerza. Już i tak ramię, do którego przypiął hoplon, mdlało mu z wysiłku, a pod odzieniem był mokry od potu. Trucizna, którą uraczyła go Filona, nie pozbawiła go wprawdzie życia, lecz odebrała dawną siłę oraz wytrzymałość. Arystoteles, człowiek, który ocalił Aratosa, był dobrej myśli. Twierdził, że pełna rekonwalescencja jest możliwa. Niestety, nie potrafił nawet w przybliżeniu określić, jak długo potrwa.

− Nadal żyję! − wydyszał. − Postaraj się lepiej…

− Zgodnie z rozkazem − odparł Lizander. Tym razem zaatakował tarczą. Rzucił się do przodu, trzymając ją przed sobą. Aratos zasłonił się najlepiej, jak potrafił, lecz nie miał szans w starciu z cięższym i silniejszym przeciwnikiem. Brąz uderzył o brąz, a potem nogi Kreteńczyka ugięły się pod nim. Upadł na plecy. Spartanin położył stopę na jego hoplonie i nacisnął go tak, że tarcza przygniotła Aratosa do ziemi. Uniósł własny miecz i wycelował sztych w gardło powalonego.

− Nie żyjesz − oznajmił.

Aratos nie próbował z nim polemizować. Zanim został otruty, pokonywał Lacedemończyka w siedmiu pojedynkach na dziesięć. Był równie silny jak jego zastępca, górował zaś nad nim szybkością. Teraz wszakże dawna przewaga zniknęła. Prócz sił i kondycji Kreteńczyk stracił też wiele ze swej wagi, co sprawiało, że w pojedynkach na tarcze, gdy trzeba było przepchnąć nieprzyjaciela i powalić go na ziemię, również był bez szans. Dawny fechmistrz z trudem znosił ten stan rzeczy. Dlatego od chwili, gdy powrócił do codziennych treningów, ani trochę się nie oszczędzał. Walczył tylko z Lizandrem, nie chciał bowiem, by inni najemnicy w służbie Dionizjusza dowiedzieli się, jak bardzo jest osłabiony. Straciliby do niego szacunek i przestali słuchać jego rozkazów.

Z Lizandrem sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Cechował się żelazną dyscypliną i typową dla swoich pobratymców małomównością. Aratos nie musiał obawiać się z jego strony żadnej niedyskrecji nad kielichem wina, bowiem zastępca nie zwykł upijać się z innymi żołdakami. Trudno było właściwie powiedzieć, jak spędzał czas wolny od służby. Nie widziano go nigdy w jaskini hazardu czy w domu rozkoszy. W willi Dionizjusza najczęściej przebywał na dziedzińcu, gdzie ćwiczył się w fechtunku albo czyścił oręż. W niektóre noce wymykał się do Miasta przez ogrodową furtkę. Kreteńczyk podejrzewał, że ma gdzieś w Atenach kobietę. Albo młodzieńca. Próbował to kilka razy wyciągnąć od Spartanina, lecz zawsze napotykał mur nieprzychylnego milczenia. Choć mógł kazać go śledzić, nigdy nie wydał takiego polecenia. Uważał, że Lacedemończyk − jak każdy wolny mąż − ma prawo do swoich tajemnic. Tym bardziej, że nie przeszkadzały mu one w wykonywaniu obowiązków.

Lizander zdjął nogę z tarczy Aratosa. Ten podniósł się z wysiłkiem, zbierając okruchy swej zdruzgotanej godności. Trenowali w ogrodzie na tyłach rezydencji, w możliwie najbardziej ustronnym miejscu. Choć było wcześnie, panował już nieznośny upał. Kreteńczyk odłożył miecz, zdjął hełm i wierzchem dłoni otarł pot z czoła.

− Wracasz do formy − zauważył beznamiętnie Spartanin. Ponieważ nie zwykł prawić komplementów, Aratos powinien ucieszyć się z jego słów. Mimo to rzekł:

− Doprawdy? Od czasu, gdy wróciłem do treningów, ani razu nie udało mi się ciebie pokonać.

− Nie padasz już na ziemię przy pierwszym starciu. Zwykle wytrzymujesz do drugiego.

− Marna pociecha. Gdyby to była prawdziwa walka, zginąłbym chwilę później.

− Chwila może wiele zmienić.

Kreteńczyk westchnął ciężko. Miną miesiące, być może nawet lata, zanim osiągnie dawną biegłość w walce. Do tego czasu będzie musiał znosić upokorzenia ze strony takich ludzi jak Lizander. Albo zginie z ręki kogoś, kto będzie jego prawdziwym wrogiem. Przypomniał sobie niewinną twarz tej dziwki Filony. Była zbyt piękna jak na miejsce, w którym ją spotkał… Ten fakt powinien wzmóc jego czujność. Wtedy jednak myślał kutasem, a nie głową. Drogo przyszło mu zapłacić za rozkosz, którą go obdarowała.

To jednak była już zamierzchła przeszłość. Zamknięty rozdział. Teraz musiał myśleć o wyzwaniach jutra. Założył hełm na głowę i chwycił w dłoń rękojeść miecza. Mieli jeszcze kilka dobrych chwil przed rozpoczęciem służby Lizandra.

− Spartaninie − rzekł Aratos z Hierapytny.

− Tak, Kreteńczyku?

− Zobaczymy, czy tym razem pójdzie ci tak łatwo. No dalej. Spróbuj mnie zabić.

* * *

Położona w obrębie murów Miasta, nieopodal Świętej Bramy rezydencja Hiperejdesa nie dorównywała rozmiarami willom najbogatszych obywateli, lecz przewyższała je pod względem smaku. Jednopiętrowy dom mieścił w sobie niewielki perystyl − pełen wiosennego kwiecia ogród otoczony ze wszystkich stron kolumnadą. Freski, mozaiki, perskie dywany i egipskie gobeliny, rzeźby ustawione w rogach komnat czy też pośród krzewów − wszystko to było dobrane z bezbłędnym wyczuciem gustu, proporcji oraz równowagi. Choć żaden z gości adwokata nie wątpił, że jest on zamożnym człowiekiem, wystrój jego domu nie przytłaczał nadmiarem − tak ukochanym przez ateńskich nuworyszów. Pochodzący ze starego rodu arystokrata był całkowicie pozbawiony kompleksów. Znał swoją wartość i nie zamierzał nikogo o niej zbyt uparcie przekonywać.

Fojbiane oczywiście nie była w stanie tego docenić. Swą nową rezydencję (kupioną od poprzedniej pierwszej hetery Aten, Fryne) czym prędzej wypełniła dziełami sztuki, nie dbając jednak o ich harmonijne współistnienie. Uwielbiała przesyt, skumulowanie w jednym miejscu wielu skarbów, ostentacyjne bogactwo, które utwierdzało ją w przekonaniu, że obrała w swoim życiu słuszną drogę. Urodzona i wychowana na ubogiej wyspie Leukadzie mogła co najwyżej liczyć na ożenek z zamożnym chłopem lub rybakiem, który zapładniałby ją co roku i maltretował, kiedy przyszłaby mu na to ochota. Uciekła stamtąd, gdy tylko ojciec wspomniał o zamiarze wydania jej za mąż. Już wtedy była świadoma swych atutów − olśniewającej mężczyzn urody oraz miłego usposobienia, które sprawiało, że i oni byli dla niej mili. Żeby przeżyć, musiała wykorzystać te zalety. Jeśli z początku się przed tym wzdragała, to kilka dni głodu prędko przełamało jej moralne opory.

Drogę na szczyt rozpoczęła skromnie − jako portowa dziwka w peloponeskim mieście Dyme. Ponieważ była najpiękniejsza, klienci wybierali ją częściej i płacili więcej niźli pozostałym. Nienawiść innych dziewcząt wobec niej rosła i całkiem możliwe, że pewnego dnia udusiłyby ją podczas snu lub oblały wrzątkiem, byle tylko pozbyć się konkurencji. Chcąc uniknąć tego losu, Fojbiane zauroczyła przebywającego w podróży Ateńczyka, który wykupił ją z burdelu i zabrał ze sobą do Miasta. Umieścił ją w jednym z najlepszych domów rozkoszy − Sekrecie Penelopy − gdzie stała się luksusową porne, zabawką średniozamożnych mężczyzn, którzy pragnęli oddzielić się od plebsu, lecz nie stać ich było jeszcze na prawdziwą heterę. Choć miała tu znacznie bardziej wymagające rywalki, szybko zdobyła sławę i wielu oddanych klientów. W ciągu dwóch lat uzbierała dość srebra, by zapłacić za swą wolność. Nie wahała się ani przez chwilę. Pragnęła stać się heterą, wolną i niezależną, mogącą wybierać sobie mężczyzn spośród najświetniejszych obywateli oraz największych bogaczy.

Tu również prędko odniosła sukces. Jej alkowę odwiedzali politycy i kupcy, zagraniczni posłowie i wzbogaceni na wojnach żołnierze. Dotychczas nie miała jeszcze wysokiego kapłana któregoś z licznych bóstw, które czczono w Helladzie. To jednak zmieniło się poprzedniej nocy, którą spędziła z Kritiasem − niezwykle przystojnym sługą Apollina, zwierzchnikiem delfickiego sanktuarium.

To dzięki niemu zawitała w progach willi Hiperejdesa, u którego na czas Wielkich Dionizjów zatrzymał się kapłan. Adwokat oddał mu swoje własne pokoje na piętrze. Ich wystrój wydał się Fojbiane niemal spartańsko ubogi. Nie mogła uwierzyć, że człowiek tak szanowany i zamożny, znany ze swej hojności i ekstrawagancji, żył w tak pustych przestrzeniach. W komnatach, w których erotycznej mozaice nie towarzyszył priapiczny posąg, a freski nie gryzły się kompozycyjnie z gobelinami. Nie miała jednak czasu zbyt długo się nad tym zastanawiać. Kritias był bowiem niecierpliwy i spragniony jej ciała.

Owej nocy posiadł ją trzykrotnie. Był niezmordowanym, choć egoistycznym kochankiem. Fojbiane wybaczała mu jednak, że skupiał się wyłącznie na własnej rozkoszy − jakże mogła gniewać się na kogoś tak pięknego jak on? Kritias w pełni przypominał boga, któremu służył. Miał ciało lekkoatlety – nie przesadnie muskularne, lecz jakby wyrzeźbione dłutem mistrza zafascynowanego ideałami proporcji i symetrii. Jego smagła skóra była wolna od blizn i znamion, gładka w dotyku i całkiem pozbawiona owłosienia, jakby należała do niewiasty, a nie do trzydziestoparoletniego męża. Nawet genitalia były gładko wygolone. Włosy miał tylko na głowie. Nosił je długie, podobnie jak Spartanie. Rozlewały się niczym rzeka czarnego jedwabiu na szerokich barkach oraz plecach. Heterę najbardziej fascynowały jego oczy. Ciemne, chłodne i tajemnicze − nie sposób było odczytać z nich żadnych myśli ani emocji. Równie nieprzeniknione jak oczy marmurowego posągu.

Oczarowana jego urodą, oddawała mu się chętnie i początkowo z wielkim entuzjazmem. On zaś łapczywie brał od niej to, czego pragnął. Nie obdarzał jej przy tym zbyt wieloma pieszczotami, oprócz natarczywego miętoszenia piersi. Jej bujne półkule zwieńczone sporymi sutkami zdawały się rozpalać jego pożądanie do białości. Prędko też stały się obolałe. Kiedy masowała jego męskość ustami, chwytał ją za włosy i gwałtownie przyciągał do swego podbrzusza. Musiała bardzo uważać, by się nie zakrztusić, gdy głębokimi pchnięciami bioder wpychał jej penisa aż do gardła. Gdy już zaczęli się kochać, Fojbiane przekonała się o kolejnym osobliwym upodobaniu Kritiasa. Nad jej ociekającą sokami kobiecość przedkładał bowiem tylną bramę rozkoszy. Owszem, niejeden klient hetery gustował w penetracji ciasnego miejsca między jej pośladkami. Często uprawiała miłość analną i potrafiła czerpać z niej wiele przyjemności. Zawsze jednak było to tylko jedno z dań na suto zastawionym stole. Kapłan natomiast sprawiał wrażenie, jakby nie interesowały go inne przysmaki.

Gdy po raz trzeci skierował swoją męskość na ciasny otwór jej odbytu, syknęła z bólu. Była już w środku mocno poobcierana. Odsunęła się od mężczyzny, zwróciła ku niemu głowę i uśmiechając się zaproponowała:

− Może tym razem spróbujesz czegoś innego, panie? Moja brzoskwinka wilgotnieje na samą myśl o twej włóczni.

Kritias nie odwzajemnił uśmiechu. Odpowiedział chłodnym tonem:

− Wybacz, ale nie zamierzam ryzykować. Żadna dziwka, choćby tak piękna jak ty, nie jest godna, by wydać na świat moich synów.

Jego słowa zmroziły Fojbiane. Równie dobrze mógłby wymierzyć jej policzek. Była jednak mistrzynią w swoim fachu. Nie okazała w żaden sposób urazy. Co więcej, gdy tylko skończył mówić, obróciła się do niego plecami, uklękła i wypięła lubieżnie. Skoro pragnie znów tego samego… Dłońmi rozchyliła nawet dla niego pośladki. Gdy w nią wchodził, zacisnęła zęby i nie wydała z siebie choćby jęku. A kiedy skończył − głęboko w niej, wbijając w szale rozkoszy paznokcie w skórę jej bioder, udawała, że wspólnie z nim drży w ekstazie. Wkrótce w pełni zaspokojony zapadł w głęboki sen.

Leżała u jego boku, wsłuchana w odgłosy nocy. Sympozjon w głównej sali rezydencji nadal trwał. Wznoszono toasty, śpiewano pieśni oraz hymny. Żałowała, że jest tu, a nie tam. Potem jednak popatrzyła na pogrążonego we śnie kapłana. Znów uderzyło ją jego nieludzkie piękno. Jakże mogła chcieć od niego uciec? Bez względu na to, co mówił i co czynił z jej ciałem, był najwspanialszym z setek mężczyzn, z którymi kiedykolwiek była. Miał w sobie coś z boskości, jakiś niebiański element, który pociągał ją i zniewalał. Czuła, że jeśli tylko na nią skinie, w mgnieniu oka znajdzie się przy jego boku. I będzie robić wszystko, czego on sobie zażyczy.

O poranku posiadł ją raz jeszcze. Żar wlewał się przez okna komnaty, powietrze było ciężkie od gorąca oraz pożądania Kritiasa. Fojbiane zaciskała dłonie na wezgłowiu łoża i z głośnymi jękami przyjmowała w sobie nabrzmiałą męskość kapłana. Był znów w pełni sił, gwałtowny i nienasycony. Wcisnął ręce pod jej przyduszone do łoża ciało, chwycił piersi i ugniatał je, póki nie dotarł na sam szczyt.

Kiedy już się umyła, odziała i zamierzała wyjść, podniósł się z łoża i zbliżył do niej.

− Mam nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy, hetero.

Poczuła satysfakcję oraz rozpierającą ją dumę. Choć w nocy traktował ją z zimną obojętnością, to jednak przypadła mu do gustu!

− Chętnie − posłała mu jeden ze swych najpiękniejszych uśmiechów − tych, które rozsławiał niejeden ateński poeta. − Kiedy chciałbyś ponownie mnie ujrzeć?

− Choćby nazajutrz.

Fojbiane zawahała się. Następny wieczór obiecała przecież Menandrowi. Mieli razem świętować sukces jego komedii. Sztuki o niej samej…

− Wybacz, proszę − odparła, starając się go nie urazić − lecz jutro nie jestem panią swego czasu.

− Wielka szkoda − przez krótki moment twarz kapłana zeszpecił grymas gniewu. Jego oczy nie były już tajemnicze, lecz pełne złości, wrogie i złe. Trwało to nie więcej niż pół oddechu, a jednak nie uszło uwagi dziewczyny. Najwyraźniej Kritias nie przywykł do tego, by mu odmawiano. Instynktownie cofnęła się o krok, jakby właśnie uniósł rękę do ciosu. Po raz pierwszy poczuła lęk przed tym mężczyzną. On się jednak nie poruszył. Spokojnym tonem rzekł:

− Poleć mi zatem którąś z koleżanek. Skoro nie mogę mieć pierwszej hetery Aten, niechże skosztuję tego, czym poczęstuje mnie druga albo trzecia. Kto wie? Może ich słodycz okaże się bardziej smakowita.

Fojbiane znów poczuła się tak, jakby ją uderzył. Kapłan potrafił operować słowami tak, jak inni używali pięści. Zdecydowała jednak, że nie okaże po sobie, jak bardzo ją uraził. Nie przestając się uśmiechać, odpowiedziała wypłukanym z emocji głosem:

− Lamia jest ze wszech miar godna polecenia. Bakchis również cię nie zawiedzie. Ostatnio sporą popularnością cieszy się Aglaja. To nowa dziewczyna, ponoć świeża jak poranna rosa. A jeśli pragniesz nie młodości, lecz doświadczenia, umów się z Safeirą. Mówią, że dorównuje urodą samej królowej Olimpias!

− Niebezpieczne porównanie − Kritias wydął pogardliwie wargi. − Znałem niewiasty, które zgładzono za to, że pyszniły się w ten właśnie sposób.

− Zgładzone? Przez kogo? − hetera nie potrafiła opanować drżenia głosu.

− Czy ważna jest ręka, która zakończyła ich życie? Naturalnie, stało się to z woli samej Olimpias. Królowa matka nie cierpi jakiejkolwiek konkurencji. Ateńczycy uczyniliby mądrzej, gdyby znaleźli inne pochwały dla owej Safeiry.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Kritias spojrzał jej w oczy, chłodno i bez śladu sympatii.

− Sam zdecyduję, którą z nich wybiorę. Możesz odejść, Fojbiane. Nie będziesz mi już dziś potrzebna.

Skinęła mu głową i odwróciła się ku drzwiom z poczuciem, że właśnie utraciła coś bardzo cennego. Coś, czego nigdy już nie zdoła odzyskać. Gdy opuszczała dom Hiperejdesa, było gorące południe. Ona jednak czuła, że w jej sercu tkwi odprysk lodu, który wcale nie chciał stopnieć we wszechobecnym skwarze.

* * *

Odeon Peryklesa był imponującym gmachem położonym u stóp Akropolu. Wzniesiony na planie kwadratu, otoczony długimi na niemal dwieście kroków kolumnadami, jednym bokiem wspierał się o trybuny Teatru Dionizosa. W przeciwieństwie do niego był jednak całkowicie zadaszony. Budowlę wykonaną z marmuru i pośledniejszego kamienia wieńczył drewniany dach przypominający namiot lub egipską piramidę. Ponoć wykonano go z masztów i kadłubów perskich okrętów zdobytych w bitwie pod Salaminą. Niezwykła konstrukcja wspierała się na dziewięćdziesięciu filarach umieszczonych wewnątrz gmachu, w głównej sali. Oprócz kolumn mieściła ona rzędy kamiennych ław oraz centralną scenę, na której występowali artyści. Budynek wykorzystywano jako teatr, gdy deszcz lub upał nie pozwalały oglądać spektakli pod gołym niebem, a także jako salę koncertową − bez względu na pogodę. Z tego powodu tu właśnie rozgrywały się najważniejsze wydarzenia drugiego dnia Wielkich Dionizjów.

Poranne igraszki sprawiły, że do Odeonu dotarli późno. Konkurs chłopięcych chórów dobiegał właśnie końca. Nim znaleźli wolne miejsce na jednej z ław, ostatni z zespołów kończył właśnie występ. Demetriusz usiadł między Nephele i Dorotheą, a Menander obok tej ostatniej, najbliżej przejścia między rzędami. Śpiew młodziutkich artystów brzmiał słodko i czysto, wznosił się pod sufit, wypełniał przestrzeń między filarami. Był to hymn ku czci Demeter Eleuzyjskiej − jeden z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek ułożono, pełen harmonii i spokoju. Falerończyk przez moment żałował, że nie wstali wcześniej, by posłuchać również innych wykonawców. Zaraz jednak przypomniał sobie upojne chwile w ramionach złotowłosej flecistki. Po czym rozchmurzył się i filozoficznie uznał, że nie można przecież mieć wszystkiego.

Gdy ucichł śpiew, wybrani tego ranka sędziowie zgromadzili się, by wydać werdykt. Nie znając innych chórów, Demetriusz liczył na zwycięstwo tego, którego miał okazję wysłuchać. Ostatecznie, Eleuzejczykom przyznano trzecie miejsce. Wygrali przybysze z Argos, którzy występowali jako jedni z pierwszych. Młodzi śpiewacy zostali udekorowani wieńcami oliwnymi, a także obsypani pochwałami przez tłum słuchaczy. Kiedy opuścili scenę, zarządzono krótką przerwę. Po niej zaś rozpoczął się proagon − wstępna prezentacja sztuk, które miały być wystawione podczas kolejnych dni Dionizjów. Wpierw przyszedł czas na komedie. Menander siedział na ławie, sztywno wyprostowany i uważny, czekając na to, co zaproponują jego rywale: Ateńczyk Eubulos oraz Filemon z Soli. W miarę jak słuchał tytułów oraz streszczeń ich sztuk, coraz bardziej się odprężał. Demetriusz dostrzegł na ustach przyjaciela dobrze mu znany uśmieszek. Wyglądało na to, że po zapoznaniu się z tym, co przygotowała konkurencja, wreszcie uwierzył w swoje szanse. Przedtem obawiał się starszych i bardziej doświadczonych twórców, choć przecież już raz pokonał ich na festiwalu Lenajów.

Gdy przyszła jego kolej, Menander podniósł się energicznie z ławy i ruszył w stronę sceny. Falerończyk patrzył na niego z niekłamanym podziwem. Wydawało się, że liczące przeszło tysiąc osób audytorium w najmniejszym stopniu go nie tremuje. Wielu spośród zgromadzonych pochodziło spoza Aten i nie znało jeszcze poety. Dlatego też jego widok wzbudził u niektórych wesołość. Nie mogli uwierzyć, że ten piętnastoletni zaledwie chłopiec może być rywalem posiwiałych mężczyzn, którzy przemawiali wcześniej. Jednak wybuchy śmiechu były szybko gaszone przez obywateli Miasta. Ci dobrze pamiętali debiut poety, słynną „Tarczę”, która przyniosła mu lenajski wieniec. I nie wahali się ofuknąć parweniuszy z odleglejszych stron, gdy ci grubiańskim zachowaniem dowodzili własnej ignorancji.

Kiedy Menander stanął na środku sceny i odwrócił się ku tłumowi, jego oczy były jasne i pełne natchnienia. Na tę chwilę czekał przez długie, zimowe miesiące, podczas których mozolił się nad tekstem, układał rymy, dumał nad zawiłościami fabuły. Nadszedł moment, by pokazać całemu światu odrobinę ze swego dzieła i wsłuchać się w pierwsze reakcje widowni. Odczekał, aż w całym Odeonie zapanuje cisza, a potem zaczął mówić. Gdy ogłosił tytuł swojej sztuki, Dorothea poruszyła się niespokojnie. Dawno temu, w gospodzie na północy Attyki, Menander zapewnił ją, że zatytułuje komedię „Dziewczyna z Erythres”. Ponieważ pochodziła z tego właśnie miasteczka, szybko utożsamiła się z główną bohaterką. Jak się okazało, przedwcześnie: centralna postać kobieca pochodziła z Leukady i była heterą, a nie flecistką. Zaś sama sztuka stanowiła hołd oddany całkiem innej niewieście.

Widząc zawód w oczach złotowłosej, Demetriusz nie potrafił się powstrzymać i przytulił ją do siebie. Dopiero potem uświadomił sobie, że jego śmiałość mogła ich drogo kosztować. Prawa Aten, ustanowione jeszcze przez Solona, były bardzo surowe i nie pozwalały kobietom i mężczyznom na spoufalanie się w miejscach publicznych. Karą za ich łamanie mogła być chłosta, wymierzona obojgu winowajcom. Na szczęście Wielkie Dionizje były czasem, w którym rygory dnia codziennego ulegały pewnemu rozluźnieniu. Poprzedniego wieczoru w gaju Akademosa miała miejsce orgiastyczna uczta, podczas której biesiadnicy równie często raczyli się winem, co miłosnymi pieszczotami. Zgodnie z prawem Solona wszyscy oni powinni ponieść karę. W całych Atenach nie było jednak tylu batów, by tak rozumianej sprawiedliwości mogło stać się zadość.

Nephele zauważyła, że Falerończyk obejmuje Dorotheę i najwyraźniej zrobiła się zazdrosna. Wtuliła się w niego z drugiej strony i oparła głowę na jego ramieniu. Bliskość dwóch jakże powabnych flecistek sprawiła, że Demetriusz znowu poczuł wzbierające w nim pożądanie. Nie mógł nic na to poradzić − wspomnienia poranka oraz zeszłej nocy wróciły ze zwielokrotnioną siłą. Przestał słuchać Menandra i skupił się na swoich towarzyszkach. Obie tuliły się do niego ufnie i chętnie. Ich zmysłowa woń wypełniła jego nozdrza. Pragnął czym prędzej opuścić Odeon Peryklesa i udać się z nimi tam, gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał. Poruszył się niespokojnie czując, że pod odzieniem znów jest sztywny i nabrzmiały. Jego tunika wyraźnie się wybrzuszyła. Falerończyk poczuł, że jego twarz płonie. Miał nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jego erekcję. Ale oczywiście było inaczej. Trudno było nie dostrzec czegoś tak wielkiego.

− Nie wstydź się, Demetriuszu − szepnęła mu do ucha Nephele. − To przecież naturalne…

− I jakże pochlebne dla nas − dodała Dorothea, która zdążyła już chyba zapomnieć o niedotrzymanej obietnicy Menandra.

Ich słowa wcale mu nie pomagały. Wielka sala wypełniona po brzegi ludźmi nie była najlepszym miejscem, by przeżywać w nim katusze pożądania. Na szczęście Menander właśnie skończył i jego przemowę nagrodzono gromkimi owacjami. Poeta przyjął je ze spokojem nietypowym dla jego wieku. Nie pozwolił sobie nawet na zbyt szeroki uśmiech. Pierwsze reakcje dobrze wróżyły „Dziewczynie z Leukady”, lecz nie należało popadać w grzech hybris. Każdy dramatopisarz wiedział, że bogowie lubią karać tych, którzy zbytnio pysznili się swymi sukcesami. Menander ukłonił się nisko publiczności i opuścił scenę. Już po chwili szedł w stronę Demetriusza oraz flecistek.

− Zostało nam trochę czasu do konkursu chórów męskich − zagadnął. − Może zaczerpniemy świeżego powietrza?

− Doskonały pomysł − Falerończyk otarł z czoła kilka kropel potu. Pod drewnianym dachem zrobiło się nieznośnie duszno.

Wyszli na plac przed Odeonem Peryklesa. Po prawicy mieli Teatr Dionizosa, przed sobą – widoczne w oddali Wzgórze Muz. Skąpane w słońcu jasne ściany budynków otaczających plac zdawały się płonąć. Powietrze drżało od gorąca. Wyglądało na to, że na próżno szukali tutaj ulgi.

− To nienaturalne − stwierdził Menander. − Elaphebolion jeszcze nie dobiegł kresu, a już jest tak upalnie! Co w takim razie czeka nas w letnich miesiącach: Thargelionie i Skirophorionie?

− Susza − odparł poważnym tonem Demetriusz, wpatrując się w bezchmurne niebo. − Nieurodzaj i drożyzna. Uboższym obywatelom może zajrzeć w oczy głód.

− Przecież w Atenach rozdaje się żywność biedocie! − zdziwił się poeta.

− Tylko wtedy, gdy starcza jej także dla średniozamożnych. Jeśli nawet oni będą pościć, jaki los czeka nędzarzy?

Ruszyli w stronę pobliskiej stoi, która oferowała choć odrobinę upragnionego cienia. Raptem ich uszu dobiegł najmilszy w tych okolicznościach dźwięk: szmer wody. Okazało się, że pośród kolumn znajdowała się niewielka fontanna, zwieńczona brązową rzeźbą Posejdona unoszącego do ciosu trójząb. Flecistki podbiegły do fontanny i zanurzyły ręce w zimnej wodzie. Zaczęły obmywać swe twarze i wzajemnie się ochlapywać. Śmiały się przy tym radośnie i wzajemnie sobie przygadywały. Po chwili dołączyli do nich Demetriusz i Menander. Falerończyk z rozkoszą schłodził swoje policzki oraz czoło. Woda przyniosła ulgę jego spierzchniętemu gardłu, smakowała zaś lepiej niż najsłodsze wino.

I właśnie wtedy, w tej jakże ulotnej chwili szczęścia, wydarzyła się katastrofa.

Śmiech flecistek przyciągnął uwagę kilku osób przechadzających się w cieniu stoi. Większość z nich uśmiechała się pobłażliwie, widząc rozradowane dziewczęta i towarzyszących im młodzieńców. Jeden wszakże – wysoki brzuchacz w błękitnej tunice wyszywanej złotem − zatrzymał się i wydał z siebie gromki krzyk:

− Tutaj jesteście, gołąbeczki!

Dorothea i Nephele natychmiast spoważniały i zwróciły się w stronę mężczyzny. Demetriusz zmierzył go badawczym spojrzeniem. Chwilę zajęło mu rozpoznanie nalanej twarzy i kędzierzawej czupryny tamtego. Widział go przedtem tylko raz, przed niespełna miesiącem.

Gospodarz zajazdu „Róg Amaltei” w miasteczku Eleuthere zbliżył się do nich szybkim, kołyszącym się krokiem. Jego czoło i tors spływały potem, a oczy zdawały się ciskać gniewne błyskawice.

− Szukałem was noc i dzień! Już mi nie uciekniecie! – warknął, unosząc ramię i kierując oskarżycielski palec na stojące przy fontannie flecistki.

− Chyba zaszło nieporozumienie… − próbował interweniować Demetriusz.

− Milcz, młokosie! Nie masz w tej sprawie nic do gadania − mężczyzna odepchnął go tak mocno, że ten omal się nie wywrócił.

− Miarkuj się, dobry człowieku − Menander postanowił zażegnać spór, nim przerodzi się w coś poważniejszego. Wystąpił naprzód i stanął przed oberżystą. Najwyraźniej przypomniał sobie wszystkie lekcje erystyki, które pobierał w Likejonie. Przełknął ślinę, a potem przemówił umiejętnie modulowanym głosem: − Bacz, byś niebacznym słowem czy też gestem nie obraził obywatela Aten. Jesteś wszak tylko cudzoziemcem, bawiącym przez chwilę w Mieście. My zaś jesteśmy tu u siebie. Nie godzi się, by gość obrażał albo bił tych, którzy podejmują go w swym domu. Jeśli masz sprawę, którą chciałbyś przedstawić, uczyń to, lecz bez gniewu i przemocy. W innym przypadku grzecznie prosimy cię, byś się oddalił.

− Inaczej będziesz miał do czynienia ze strażą miejską − dodał Falerończyk. − O, tam właśnie idzie patrol.

− Niechże przyjdzie! − ryknął grubas, wybałuszając oczy i pochylając się do przodu. − Będę mógł donieść władzom o niegodziwości, jaka mnie tu spotyka!

− Spokojnie − Menander raz jeszcze spróbował załagodzić sytuację. − Wytłumacz nam, o co ci chodzi. Może będziemy w stanie pomóc.

− Te gołąbeczki − brzuchacz znów wskazał na Dorotheę i Nephele − nie przybyły do Aten dla swojej rozrywki! To ja sprowadziłem je na własnym wozie, by w czasie długiego marszu z Eleuthere nie pokaleczyły sobie zgrabnych stóp. Miały pracować dla mnie przez cały okres Dionizjów. Umilać czas możnym swoją grą na flecie, a także innych… instrumentach! Byłem już umówiony z kilkoma dawnymi klientami. Wczoraj miały wystąpić na sympozjonie u stratega Demadesa… Cóż z tego, skoro mi uciekły! Musiałem zwrócić zaliczkę i solidnie najeść się wstydu.

Falerończyk zwrócił spojrzenie na dziewczęta. Żadna z nich nie próbowała nawet zaprzeczać słowom oberżysty. Wczoraj, podczas biesiady w gaju Akademosa, uległy nastrojowi chwili. Wymknęły się swemu opiekunowi i rzuciły w wir zabawy. A potem poszły z Demetriuszem i Menandrem, niepomne swoich zobowiązań…

− Ale z tym już koniec, na Zeusa! − ciągnął zażywny mężczyzna. − Znalazłem was, rozpustnice i już nie spuszczę z oka. Nie myślcie sobie! Odpracujecie tę noc. Będziecie harować od zmierzchu do samego rana! Straty, które poniosłem, potrącę z waszej części zapłaty. Czy to jasne?!

Nephele skinęła powoli głową. Tylko lekki rumieniec na jej policzkach pozwalał sądzić, że jest zawstydzona całą sytuacją. Natomiast Dorothea była bliska płaczu. Menander podszedł do niej i otoczył ją ramieniem.

− Rozchmurz się, słodka nimfo − powiedział, przytulając ją do siebie. − Ciesz się tym, co było nam dane. Liczę na to, że spotkamy się jeszcze przed końcem festiwalu. Koniecznie bądź jutro w amfiteatrze. Ty również, Nephele. Czy pozwolisz im na to, dobry panie?

Brzuchacz milczał przez chwilę, czerwony z irytacji. Jego czoło lśniło od potu, który przesączał się też w kilku miejscach przez tunikę. W końcu odpowiedział, dając przy okazji dowód, że nie jest całkiem złym człowiekiem:

− Pozwolę. Ale pod warunkiem, że dziś sprawią się dobrze na sympozjonie u Hierona. To wytworny mąż i wielki znawca muzyki. Jeśli zdołacie go zadowolić…

− …grając na flecie lub na innych instrumentach − dokończył za niego poeta. − Zrozumieliśmy. W takim razie postanowione. Do zobaczenia jutro.

Demetriusz zbliżył się do Nephele.

− Dziękuję ci − powiedział na tyle cicho, by słyszała go tylko ona. − Dziękuję ci za tę noc i wspomnienia, które po niej zostały.

− I ja zachowam ją w miłej pamięci − odparła brunetka. − Gdybyś przejeżdżał kiedyś przez Eleuthere, wstąp do „Rogu Amaltei”. Będę tam na ciebie czekała.

Te kilka słów musiało starczyć za całe pożegnanie. Tłusty oberżysta podszedł do flecistek i bez śladu delikatności chwycił je za ramiona. Ruszyły za nim posłusznie, nie próbując się wyrywać. Dorothea rzuciła jeszcze jedno spojrzenie Falerończykowi. Zmusił się do uśmiechu i pozdrowił ją uniesioną ręką. Jeszcze przez chwilę słyszał wyrzuty, które brzuchacz czynił obydwu flecistkom. Po chwili jednak cała trójka wyszła spod kolumnady i skręciła w boczną ulicę, znikając Demetriuszowi z oczu. U jego boku stanął zaś Menander.

− Myślisz, że jeszcze kiedyś zdołamy je… − spytał tonem zdradzającym głębokie przygnębienie.

− Oczywiście, że tak. Przecież zobaczymy się z nimi jutro.

− Nie mówiłem o zobaczeniu…

− Ach, o to ci chodzi… Wiesz, gdybyś przejeżdżał kiedyś przez Eleuthere…

− Wystarczy, Demetriuszu − poeta przerwał mu kwaśno. − Nie musisz mówić nic więcej.

− Głowa do góry! Pamiętaj, coś rzekł Dorothei. Bądź wdzięczny za to, co otrzymałeś − Falerończyk nie czuł zbytniej radości, lecz uznał, że musi podnieść na duchu przyjaciela. − Od wczorajszego wieczoru miałeś sposobność kochać się z dwoma nieodrodnymi córami Afrodyty! I w przeciwieństwie do mężczyzn, dla których zwykle występują, nie musiałeś zapłacić za tę rozkosz ani obola.

− Bogowie są łaskawi − zgodził się w końcu Menander. − Byłoby grzechem żądać czegoś więcej.

Wciąż jednak miał niewyraźną minę. Demetriusz postanowił zająć jego uwagę czymś innym.

− Chodźmy posłuchać męskich chórów − zaproponował. − Konkurs zaraz się rozpocznie.

− Chodźmy − zgodził się poeta. − Ponoć sztuka koi rany. Niechże i nas uleczy! Wieczorem zaś się upijemy. Nie wiem jeszcze, jak zdobędziemy wino, ale zrobimy to tak czy inaczej.

To ustaliwszy, ruszyli z powrotem w stronę Odeonu Peryklesa.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz XII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Z radością skorzystam z możliwości skomentowania jako pierwszy. Niestety (wszak to nic nowego dla Ciebie drogi Megasie) moja opinia bardziej niż cokolwiek innego będzie przypominała starogrecki pean skierowany w stronę jednego ze skromnych sług Apollina, a nie samego boga (ufam, że ta śmiałość zostanie mi przebaczona).
Zazwyczaj kiedy widzę już nową część Opowieści, przerywam wszystko inne (tak jak i teraz) i pogrążam się w lekturze. Historia, którą roztaczasz jest niezwykle ciekawa, byłbym tak samo szczęśliwy czytając ją bez aż tak wielu erotycznych dodatków (skoro jednak są, nie zamierzam na nie narzekać w żadnej mierze;) ). Jedyne do czego mogę się przyczepić, i jestem pewien że wielu przyzna mi rację… za krótko i za rzadko. Jest to bolączka, którą może i podsycasz moją ciekawość co będzie dalej, ale i budzisz irytację za każdym razem, gdy następuje końcowe zdanie. Pozdrawiam, C.

przeczytałem wczoraj w nocy ale nie chciałem pisać komentarza gdy już prawie usypiałem 😉

Po przeczytaniu sceny, w której Meander prezentuje swoją długo tworzoną komedię, pomyślałem o Autorze. Ta częśc również długo powstawała i wreszcie nadszedł dzień kiedy może nam ją zaprezentować. Aratos wraca do formy, chciałbym zobaczyć go w akcji. A flecistki jak zwykle zjawiskowe ;).

daeone

Uwielbiam Twoją historię i czekam na dzień, w którym ukaże się ona w wersji książkowej- tak, jak się należy: z okładką, pięknymi ilustracjami 🙂

Witam serdecznie w ten piękny, acz nieco mroźny wieczór (któryż to w tę niekończącą się zimę…)!

Chciałem oznajmić, że wraz z tym rozdziałem zaczynam publikowanie nowych, nieznanych dotąd w sieci części Opowieści helleńskiej. Dotychczas wszystkie rozdziały, które tu wrzuciłem (zarówno Opowieści Kassandra, Tais, jak i Demetriusza) pojawiły się już na Dobrej Erotyce. Ale z tym już skończyłem. Od dziś będą z mojej strony same światowe premiery 🙂

Dziękuję za wszystkie bardzo miłe oceny i obiecuję nadal bawić Was swą radosną twórczością. Jak długo sił i chęci starczy (nie tylko z mojej, ale i z Czytelników strony 😀 !

A teraz odniosę się do poszczególnych komentarzy.

@ C.

Zawsze widziałem się bardziej jako sługę Muz, niż tego lalusia Apollina (mam nadzieję, że wybaczy mi ten ostry osąd 🙂 A mówiąc już całkiem poważnie: cieszę się, że Opowieść helleńska Ci się podoba, nawet bez erotycznych wstawek. Jednocześnie oznajmiam, że sceny te są nieodłączną częścią tego cyklu, więc nie zamierzam z nich bynajmniej rezygnować. A co do tempa pojawiania się kolejnych odcinków – niestety, szybciej nie dam rady ich publikować. Każdy rozdział Opowieści ma swój cykl produkcyjny, który trwa miesiąc albo i dłużej. Więc i tak zamieszczam je tutaj szybciej, niż piszę. W końcu doścignę sam siebie (mam jeszcze pewne zapasy, ale niezbyt wielkie) a potem niewykluczone, że częstotliwość moich publikacji spadnie. Zrobię wszystko, by do tego nie doszło, ale czasem po prostu nie jestem w stanie pisać szybciej. Życie zawodowe, towarzyskie i prywatne też zabierają sporo czasu i energii 🙂 W każdym razie następne rozdziały zostaną zaprezentowane 10 i 12 kwietnia.

@ Daeone:

Ten rozdział faktycznie powstawał długo. Spory wpływ miały na to ostatnie podrygi Dobrej Erotyki, która była do czerwca zeszłego roku moim podstawowym medium kontaktu z Czytelnikami. No, ale Dobra umarła, narodziła się Najlepsza i dziś mogę zaprezentować cierpliwym Czytelnikom, co przez ten długi czas udało mi się stworzyć. Co do Aratosa, zapewniam, że jeszcze rozwinie skrzydła (flecistki już rozwinęły 🙂 A scena w której sztuka Menandra zostanie wystawiona w ateńskim amfiteatrze to, moim skromnym zdaniem, będzie jeden z najmocniejszych fragmentów całej Opowieści Demetriusza.

@ Anonim:

Kto wie, może dzień ten przyjdzie szybciej niż sądzisz 😉

Pozdrawiam
M.A.

To mój pierwszy komentarz, ale czytelnikiem jestem już od dłuższego czasu. Śmiem twierdzić, że z tejże strony przeczytałem większość opowiadań (strzelałbym około 80%), aczkolwiek Demetriusz jest moim pierwszym spotkaniem z Opowieścią Helleńską. Do pozostałych (których nie zacząłem czytać ze względu na mnogość części i dostatek innych opowiadań) z pewnością wrócę w wolnym czasie, czyli jak będziesz się męczyć nad poskładaniem części dalszych Demetriusza 🙂

Megasie, słowa uznania. Muszę powiedzieć, że od dłuższego już czasu chodzi za mną porównanie Ciebie do Pawła Jasienicy i im dłużej się zastanawiam tym bardziej myślę, że to porównanie jest słuszne 🙂

Powodzenia w wydawaniu książki. Nie omieszkam jej spróbować 🙂

WW.

Witaj, Biały Wilku, a może Gwynbleidzie 🙂

Cieszę się, że Opowieść Demetriusza przypadła Ci do gustu. Gorąco zachęcam też do lektury poprzednich dwóch serii (najpierw Opowieść helleńska, potem Opowieść Tais). Nie tylko stanowią one zamknięte historie, ale też pod wieloma względami wiążą się z obecnym cyklem. Demetriusz jako bohater, a także Kleopatra oraz Raisa pojawiają się po raz pierwszy w Opowieści helleńskiej. Kritias i Bryaksis, a nawet flecistki – w Opowieści Tais. Staram się też zrobić wiele nawiązań łączących te trzy cykle, a także budować mosty z następnymi, jeszcze nienapisanymi. Podsumowując – wszystkie napisane przeze mnie serie tworzą całość i najlepiej je w ten właśnie sposób traktować.

Co do porównania z Jasienicą – czuję się zakłopotany. Po pierwsze, to był wielki historyk, człowiek nauki, a ja jestem tylko skromnym autorem kilku erotyczno-historycznych powieści. Po drugie, za nic w świecie nie chciałbym mieć takiego życiorysu jak Paweł Jasienica, człowiek głęboko skrzywdzony przez władze… natomiast tym, co zdecydowanie mnie z nim łączy, jest upodobanie do pięknych i tajemniczych kobiet 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Wywodzi się to głównie z powiedzenia, które o nim słyszałem, czyli "Historię zaczyna w łóżku, a kończy na intrydze" 🙂 Drugi punkt wspólny to polskie szkolnictwo, które z dziedziny historii niestety kuleje (nie potrafi zaciekawić, a przynajmniej ja żadnego nauczyciela, który by potrafił nie spotkałem). I tak jak Jasienicę polecają na okres Polski za czasów Piastów i Jagiellonów do poczytania, bo ciekawe to Twoje opowiadania świetnie oddają realia antycznej Grecji, których wiele osób nie zna, żeby nie szukać daleko chociażby seksualność ówczesnych ludzi. Nie będę już Ci słodził, jak skończę Demetriusza to biorę się za części poprzednie 🙂

WW.

Napisz komentarz