Obrazy Rozkoszy -3- (MRT_Greg)  4.33/5 (3)

18 min. czytania
Ilustracja MRT_Greg

Ilustracja MRT_Greg

Rozdarty między pragnieniem zwiedzenia miasta a chęcią powrotu do własnych spokojnych czasów kręcił się w kółko, rozbieganym wzrokiem lustrując otaczające go kamienice. W końcu podjął decyzję, zamiłowanie do sztuki wzięło górę. Chcąc zorientować się w sytuacji zaczepił przechodząca akurat obok niego dziewczynę;

– Perdón, dónde encontra. . . – zaskoczony umilkł w pół słowa.

– Carter d`Avinyó, Barcelona, España – odrzekła śmiejąc się. Biel jej zębów kontrastowała z długimi czarnymi włosami, którymi ponętnie zawinęła, ni to tańcząc ni spiesząc się w sobie tylko znanym kierunku. W ręce trzymała czerwoną wstążeczkę, powiewającą na wietrze.

– Yo hablo español – wymamrotał do siebie a po chwili krzyczał już na całe gardło – Mówię po hiszpańsku, mówię po hiszpańsku. . .!

Dziewczyna obejrzała się za siebie, bacznie go lustrując. Po chwili dołączyła do niej druga i wymownie popukała się w czoło. Przechodnie rozeszli się na boki, dziwaków w mieście nie brakowało, temu najwyraźniej brak było piątej klepki. Nie zniechęcony tym popędził przed siebie, rozganiając ptaki, które na chwilę przycupnęły na trotuarze.

Mając w głowie znany sobie plan miasta, postanowił odwiedzić te miejsca, które właśnie wpisywały się do historii. Na pierwszy ogień wybrał budynki Antonio Gaudiego. Trasa biegła na północ i wiodła przez zabytkowe dzielnice starej tkanki miasta, pełne kolorowych kamieniczek. Z fascynacją małego dziecka spoglądał na piętrzące się wokół budowle, których historia sięgała początków tysiąclecia. Plac Kataloński położony w centrum miasta wyglądał jak jedna wielka budowa, przeobrażany od drugiej połowy XIX wieku, dopiero w latach dwudziestych XX wieku miał przybrać ostateczną formę. Odbił nieco na prawo, w kierunku wschodnim, by dotrzeć do Pałacu Muzyki autorstwa architektów Demenecha i Montanera. Choć budowla wpisuje się już w modernistyczny nurt, jej wnętrze jest typowo secesyjne. Tu także zastał krzątających się robotników. Nieco zniechęcony powrócił do wytyczonego szlaku, minął sławną Casa Milla by po blisko godzinie dotrzeć do, bodaj najsławniejszej, budowli Barcelony, Katedry Sagrada Familia. Budowana przez czterdzieści cztery lata do śmierci swego twórcy w 1926 roku, nigdy nie została ukończona, architekt wielokrotnie zmieniał projekt, co spowodowało brak jednoznacznych planów budowli. Niemniej stanowiła najwybitniejsze dzieło Gaudiego jak i samej architektury secesyjnej, co podkreśla fakt wpisania obiektu na listę UNESCO.

Nie bacząc na coraz bardziej doskwierający głód ruszył dalej, w kierunku parku Guell. Dotarł tam późnym popołudniem tylko po to, by z odległości kilkudziesięciu metrów móc przyglądać się powstającym właśnie budowlom. Wyraźnie odcinał się od mijających go przechodniów, gdy z głową zadartą ku górze, co chwila potrącany, spoglądał na pełne plastyki i ekspresji budowle. Otoczone od północy zielenią, kolorowe, wydawały się jak z bajki, kompletnie nie pasujące do otaczającego je zewsząd miasta. Donośny bulgot z żołądka zagłuszył przejeżdżający właśnie, obok niego, omnibus, jednak bolesne skurcze zmusiły go do powrotu. W pośpiechu, chcąc zdążyć przed zachodem, pobłądził i dotarł do Parku de la Ciutadela, którego założenie rozpoznał dopiero po kilku minutach. Wiedząc, że w przyszłości zwiedzanie parku, rozbudowanego o ogród botaniczny zajmuje kilka godzin, przeklął swój brak roztropności. Wreszcie po jakimś czasie, niemal błąkając się po omacku, dotarł na skraj zielonej oazy a stamtąd spiesznym krokiem udał się w kierunku, skąd kilka godzin wcześniej wyruszył.

Idąc wzdłuż portowych zabudowań czuł, jak coraz bardziej doskwiera mu głód. Zapachy dochodzące z otwartych barów mamiły niemiłosiernie. Dobywająca się ze środka muzyka, śpiewy i dziewczęce pokrzykiwania nęciły do tego stopnia, że wkrótce zapragnął tam się znaleźć. Przystanął na rogu ulicy, wpatrując się w rozświetlone wnętrze kolejnego lokalu. Z lekka onieśmielony stanął w wejściu, lustrując wnętrze. Sala po brzegi zapełniona ludźmi, siedzącymi przy okrągłych drewnianych stolikach, stanowiła przekrój tutejszej społeczności. Marynarze, pracownicy portowi, dziwki i kelnerki w kolorowych spódnicach, podejrzane typy, których zazwyczaj wolał unikać, pochłonięci swoimi sprawami nie zwracali uwagi na przybysza. Głośne rozmowy, dźwięk tłuczonego szkła i szuranie krzesłami powodowały hałas nie do opisania.

Pociągnął nosem. Przez odór dymu tytoniowego przebijała tłusta woń pieczystego. W rogu za barem ujrzał czerwonego świniaka na rożnie, obracanym przez małego, ciemnoskórego chłopca. Przeciskając się między siedzącym, przeszedł obok baru, za którym znalazł wolne miejsce przy maleńkim, wciśniętym w kąt stoliku. Usiłował gestem przywołać do siebie którąś z kelnerek, jednak te bardziej były zajęte grupami, żłopiących piwo marynarzy niż, skrytym w cieniu, pojedynczym gościem. Podparł się łokciami o blat i zwiesił głowę.

– Chyba jednak wrócę do siebie – wymamrotał ściskając bolący brzuch.

Gdy już miał wstać, do jego stolika przysiadła się jakaś postać. Uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę naprzeciw, ze zdumieniem odkrywając, że to ta sama, którą kilka godzin wcześniej zaczepił, pytając gdzie się znajduje. Wpatrywała się w niego roziskrzonymi oczami, których zielone źrenice przywodziły na myśl dzikiego kota. Czerwone, błyszczące usta lekko rozchylała ukazując śliczne, białe zęby, zaś uniesione w półuśmiechu policzki obramowały mały, kształtny nosek. Miała urodę typową dla młodych hiszpańskich dziewcząt a równocześnie harde spojrzenie doświadczonej przez los, dorosłej kobiety. Obcisły czerwono-czarny gorset ściskał jej piersi z taka siłą, że prawie wylewały się na zewnątrz. W rozkosznym zagłębienie pod brodą, poniżej miejsca gdzie u mężczyzn spotkać można jabłko Adama leżał, pobłyskując, niewielki czerwony kamyk. Rzemyk, który go przytrzymywał nikł w, otulających jej głowę, długich, czarnych lokach. Spódnica, równie kolorowa co górna część ubrania, falowała wokół jej kostek, gdy z właściwą sobie gracją założyła nogę na nogę.

Przygryzając dolną wargę, filuternie przechyliła na bok głowę i zmrużyła oczy. Wyciągnęła swe szczupłe ramię, kładąc dłoń na stole, na każdym palcu pobłyskiwał mały pierścionek. Przez chwilę bawiła się troczkiem zwisającym przy szyi. W końcu nie wytrzymała milczenia.

– Cześć. Podobała ci się Barcelona?

Czując jak z wrażenia zbiera mu się gardle słodka gruda pożądania, odchrząknął i zachrypiał;

– O tak. To piękne miasto. Szkoda tylko, że wiele miejsc, przez budowy, jest jednak niedostępnych.

– Musi tak być skoro mamy być najpiękniejszym miastem Europy. Wkrótce wystawa światowa, trzeba pokazać nasze prawdziwe oblicze.

– Do tego nie trzeba budowli. Wystarczy, że w miejscu pawilonu hiszpańskiego staną jego piękne przedstawicielki.

Wyraźnie pokraśniała słysząc komplement.

– Czy po tym co dzisiaj zobaczyłeś, chcesz powiedzieć, że fundamentem Hiszpanii są kobiece wdzięki? – Spytała nachylając się ku niemu. Na wprost siebie ujrzał podniecający rowek między piersiami, z których jedna wysunęła się nieco z materiału, ukazując fragment ciemnej brodawki. Odchrząknął ponownie.

– Chodziło mi o to, że. . . Ale. . . W ogóle to skąd wiesz gdzie byłem? Śledziłaś mnie?

– Aaa, zaraz od razu „śledziłaś”. Po prostu. . . zaciekawiłeś mnie gdy tak wykrzykując jak wariat „mówię po hiszpańsku!”, skakałeś jak wróbel na widok rodzynka.. Nasze miasto słynie z gościnności ale czasem niewiele trzeba by się narazić komu nie trzeba.

Uśmiechnął się na to wspomnienie. Kolejne minuty upływały mu na rozmowie z nieznajomą, tak, że ani się obejrzał jak zastała go głęboka noc. Ruch uliczny niemal zamarł, od czasu do czasu słychać było przejeżdżający powóz i pokrzykującego na konie woźnicę. W międzyczasie na stole pojawiła się świeczka, dzięki światłu której, mógł rozkoszować się urodą jego rozmówczyni. Chybotliwy płomyk tańczył poruszany trudno wyczuwalnym przeciągiem, cienie na jej twarzy układały się w różne wzory. Niekiedy miała oblicze starej kobiety z głębokimi zmarszczkami, innym razem, nieziemsko pięknej bogini o gładkiej jak jedwab cerze. Tylko jej oczy wciąż jarzyły się soczystą zielenią, niczym dwa świetliki w upalną, letnią noc.

– To co? Postawisz mi coś w końcu? – spytała po kolejnej dłuższej chwili milczenia.

„No i wyszło szydło z worka.” – Pomyślał, uśmiechając się pobłażliwie. – „Niezależnie od czasu i miejsca dziwki są wszędzie takie same”.

Swego czasu w krakowskim hotelu Forum, za czasów jego świetności, siedział przy wypolerowanym kontuarze popijając Martini, w ramach oblewania swojego pierwszego zlecenia. Nie minęło wiele czasu gdy przysiadła się do niego urocza kobieta, która po krótkiej rozmowie przeszła do konkretów. Miał już nieźle w czubie więc zareagował z właściwą pijakowi rozlewnością, ujmując dziewczynę pod rękę przeszedł do recepcji, gdzie wynajął apartament z widokiem na Wawel. W pokoju na wielkim łożu przez blisko godzinę próbował miękkim członkiem trafić między jej szeroko rozpostarte nogi, po czym zrezygnowany pozwolił by sama się nim zajęła. Czuł łaskotanie jej włosów na swym torsie jednak usilne próby dziwki by nadać jego męskości właściwy kształt spełzły na niczym. Zniesmaczona tym faktem ubrała się i wyszła nie, zapominając jednak sięgnąć do jego portfela i wyjąć stamtąd kilku pomiętych banknotów. Nad ranem obudził się potwornym kacem, targany moralnymi wyrzutami sumienia, w recepcji pożegnał się z kolejną porcją gotówki. Zostało mu tyle co na bilet do, wynajmowanego w okolicach rynku, mieszkania.

Od tej pory starał się panować nad ilością wypijanego alkoholu, zwłaszcza w miejscach dostarczających erotycznych rozrywek.

Uniósł dłoń ku górze prostując dwa palce. Tym razem nie czekał długo, uśmiechnięta kelnerka pojawiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przetarła stół wypłowiałą szmatką i ustawiła na nim dwa, wypełnione po brzegi kieliszki. Czekając na zwrot rozglądała się po sali.

– De salud! – Krzyknął unosząc kieliszek.

Wypili po czym wyciągnął rękę w kierunku swej towarzyszki;

– Tomasz jestem.

– Tomaś – starała się powtórzyć.

– Nie „ś”! „Sz”. Tomaszszsz – podkreślił końcówkę.

– Tomasch.

– Już lepiej.

– Carlotta – odrzekła odwzajemniając uścisk.

Miała ciepłą dłoń. Taką jak mama, gdy będąc smarkaczem wracał ze szkoły zziębnięty, rozgrzewała jego ręce między swymi dłońmi. Lecz ręce matki były szorstkie, spracowane, w tej zaś czuł gładkość jedwabiu, delikatność motyla, słowem, cudowny dotyk młodości.

Lekko się przygarbiła, gdy tak kciukiem pocierał o wierzch dziewczęcej dłoni, uśmiech na jej twarzy zastąpił grymas niepewności. Spojrzała na niego spod powiek.

Chciał jej powiedzieć o tym co właśnie poczuł lecz w tym momencie z okolic jego żołądka dobiegł przerażający bulgot. Skrzywił się, czując jak go tam skręciło. Puścił jej dłoń, by pomasować się po brzuchu, szklisty wzrok wbił w blat stołu, ciężko oddychając. Już dawno nie doprowadził się do takiego stanu. Ostatni etap głodu często przejawiał się u niego nudnościami, których niekiedy nie potrafił uspokoić, nawet spożywając wówczas jakikolwiek posiłek.

Carlotta zamachała w kierunku kelnerek pokazując coś na migi. Po chwili na stole wylądował ogromny talerz, na którym leżała solidna porcja pieczonego świniaka, góra ziemniaków i cudownie pachnąca sałatka, że świeżych warzyw. Wdzięczny niebiosom i swej towarzyszce wgryzł się w mięsiwo niepomny na gorąco potrawy. W mgnieniu oka, pochłonął całość popijając, przyniesionym w międzyczasie, piwem. Po posiłku odchylił się na krześle czując jak do gardła podeszło, połknięte w trakcie posiłku, powietrze. Spojrzał na swą towarzyszkę i widząc w jej oczach nieme przyzwolenie, czknął. Niezbyt głośno jednak na tyle, by siedzący, kilka kroków dalej wielki mężczyzna, odwrócił się i z wyrazem najwyższej aprobaty uniósł do góry kufel z piwem;

– De salud! – zakrzyknął, wychylając po chwili niemal całą zawartość kubka.

Kiwnął głową w jego kierunku, ledwie umoczywszy usta we własnym, złocistym napoju.

– Najedzony? – spytała Carlotta

– Uhm. . .

– Wypoczęty? . . . To teraz idziemy. – Wstała od stołu gestem, każąc mu za sobą podążyć.

Spojrzał na nią.

– No nie ma się co tak gapić! Chodź! Pokażę ci prawdziwą Barcelonę, taką jaką niewielu zdarzyło się zobaczyć.

Z kieszenie marynarki wyciągnął garść monet i kilka z nich nonszalancko rzucił na stół. Potoczyły się z brzękiem, zatrzymując przy świeczniku. Już jakiś czas temu zauważył, że ma na sobie odzienie charakterystyczne dla ówczesnej społeczności, w dodatku obecne wcielenie dokładnie odwzorowywało jego alter ego. Pod wierzchnim ubraniem miał na sobie białą koszulę a wokół szyi przewiązaną kraciasta apaszkę. Zawadiacko przekrzywiony beret przypominał mu lwowskich batiarów z dwudziestolecia międzywojennego. Do całości kompletu brakowało pędzla za uchem i upaćkanych farbą spodni. Te jednak były czyste i schludne, zaprasowane lekko na kant, trochę przykrótkie odsłaniały, sięgające łydek czarne, sznurowane buty.

Wybiegł za dziewczyną w mrok nocy. Po kilku godzinach spędzonych w jasnym miejscu, jego oczy musiały się przyzwyczaić do ciemności, tylko gdzieniegdzie rozświetlanych wysokimi, ulicznymi latarniami. Mimo późnych godzin miasto wciąż tętniło życiem. Z niedalekich przystani słychać było przekrzykiwania robotników częściowo zagłuszanych hukiem portowych maszyn. Na chodnikach stały grupki ludzi, dyskutując o czymś zawzięcie, niektórzy gestykulując wymachiwali ramionami nie zważając na innych przechodniów. Ci starając się nie roztrącać zebranych schodzili na wybrukowaną ulicę, miedzy nimi plątał się pijany marynarz bełkocząc niezrozumiale pod nosem. W rytm rozświetlonych okien w fasadach budynków stały prostytutki, wabiąc przechodniów swoimi wdziękami. We wzorzystych sukniach, odsłaniając gładkie ramiona, słały całusy do zapatrzonych w nie mężczyzn. Gruba warstwa makijażu upodabniała je do sztucznych, idealnych lalek niczym z londyńskiego muzeum figur woskowych Madame Tussaud. Jedna z dziewczyn chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie. Obscenicznie uniosła do góry czerwona spódnicę ukazując przed nim swoje mocno zarośnięte łono. Między poskręcanymi włoskami ledwie ujrzał różową szczelinkę, nie zdążył jednak dłużej się przypatrzeć gdyż w tym samym momencie wpiła się niego swoimi ustami, jednocześnie sięgając ręką do jego krocza. Cały zesztywniały z zaskoczenia nie mógł się poruszyć, gdy po chwili poczuł silne szarpnięcie. Carlotta pomogła oderwać mu się od napastliwej dziwki. Odciągając swego mężczyznę pogroziła tamtej palcem.

– A bierz go sobie maleńka! – Krzyknęła dziwka – A potem przyprowadź do mnie, pokażę mu co znaczy prawdziwa kobieta!

Nie oglądając się już wstecz pobiegli w głąb miasta, trzymając się za ręce niczym zakochana w sobie para nastolatków. Syty i wypoczęty bez trudu dotrzymywał jej kroku, gdy raz po raz skręcała w wąskie uliczki. Po drodze pokrzykiwała coś do siedzących w progach domów ludzi, machała do nich, przesyłając buziaki. Ci odwzajemniali się tym samym, uśmiechnięci, zapraszali przechodniów do zapoznania się z wystawionym na ulicę asortymentem. Wśród kolorowych toreb i walizek, barwnych materiałów zwisających z drewnianych belek mocowanych do elewacji, bogato rzeźbionych zastaw stołowych zdobionych drogimi kruszcami, biegli tak dalej aż zatrzymali się na rogu ulic, przy niewielkiej kamiennej fontannie. Zdyszany oparł się plecami o słup z obwieszczeniami, spoglądając na nią spode łba. Widział jak jej pierś unosi się w przyspieszonym tempie do góry, gdy zmęczona łapała oddech. Sięgnęła ręką ku fontannie, nabrała garść wody i opryskała go.

– Ej! – krzyknął, próbując złapać ją za łokieć.

Wyrwała mu się i obiegła rzeźbę. Nachylił się w stronę lustra wody i wypchnął sporą ilość w jej kierunku. Szerokim wachlarzem otoczyła jej sylwetkę, na moment zalśniła niczym perłowy naszyjnik. Część kropel spadło na Carlottę mimo, że starała się uchylić.

– Musisz się bardzie postarać – rzekła ze śmiechem

Obiegł fontannę usiłując ją złapać. Miał nadzieję, że nie powtórzy tego samego. Niemiłe wspomnienia z dzieciństwa, gdy gonił od jednego kolegi do drugiego za przerzucaną mu nad głową czapką, odcisnęły mocne piętno na jego psychice. Wtedy to poprzysiągł sobie nie robić więcej z siebie błazna. Tymczasem dziewczyna uciekła w głąb wąskiej uliczki. Dogonił ją i złapał za powiewający materiał spódnicy. Odwróciwszy się rozpostarła ramiona dotykając czubkami palców budynków po obu stronach uliczki.

Przysunął się bliżej niej. Sięgnął rękoma ku jej ślicznej twarzyczce i przesunął palcami wzdłuż policzków, zatrzymując się na szyi. Gdy tak spoglądała na niego nie mrugnąwszy nawet okiem, zbliżył się do jej ust i delikatnie pocałował. Złapała go za poły marynarki i pchnęła na ścianę, przytulając się do niego. Wpiła się w jego usta, jej język rozkosznie błądził po jego podniebieniu, raz po raz zaplatając się z jego językiem. Objął ramionami jej kibić i jeszcze mocniej przycisnął do siebie. Wsunęła dłonie w jego włosy i lekko pojękując zaczęła się o niego ocierać. Momentami widział jak jej piersi wysuwają się spomiędzy gorsetu ukazując ciemny zarys brodawek. Poczuł ciepło między nogami, które powoli rozpełzało się na jego uda. Członek zwinięty dotąd w ciasnym materiale drgnął jakby powołany do życia. Oszołomiony poddał się jej pieszczotom. Obsypywała jego twarz mokrymi pocałunkami, gryząc go delikatnie w wargi i szyję, dyszała do ucha, szepcząc wulgarne sprośności. Zapragnął mieć ją tu, w tej chwili. Na tej, niby zapomnianej przez Boga uliczce, gdzie nie docierał żaden odgłos miasta. Gdzie tylko przy odgłosie kapiącej gdzieś wody słychać było szelest materiału, gdy unosząc do góry nogę ocierała się o jego udo. Przez materiał spódnicy ścisnął dłońmi jej pośladki czując jak drżą w potęgującej rozkoszy.

– Ach. . . – jęknęła mu prosto do ucha. Żadne, nawet najbardziej wyuzdane słowa, nie działają bardziej na mężczyznę niż ten ulotny dźwięk, będący symptomem odczuwanej przez dziewczynę rozkoszy. Zachęcony sięgnął rękoma niżej, chcąc unieść do góry jej spódnicę. Trzepnęła go ręką i powróciła do pieszczot. Próbował ponownie, z tym samym skutkiem. Oderwał się od jej słodkich ust;

– Czemu? – wydyszał

– Nie tutaj. Tam. – Szepnęła wskazując palcem ku górze.

Jej wzrok nadal jednak spoczywał na nim. Zerknął w pokazywanym kierunku. U szczytu fasady budynku, o który się opierali, niczym przyklejony do ściany, widniał kamienny wykusz w mauretańskim stylu, zdobiony kolorową mozaiką.

Wciąż się obejmując przesunęli wzdłuż muru, natrafiając na drewniane drzwi. Po chwili byli w środku. Popatrzyła na niego z błyskiem w oku, zaśmiała się głośno, po czym złapała poły spódnicy, unosząc je do góry i wbiegła na schody. Dogonił ją dopiero na piętrze. Ich tupot niósł się głośnym echem po całej klatce schodowej, płonąc jednak z pożądania nie zwracał na to uwagi. Dotarli na ostatnie piętro i zatrzymali się zdyszani. Wyczerpany czuł jak powoli opada jego podniecenie. Chwycił ją za rękę, chcąc przyciągnąć do swojego krocza. Ona jednak ponownie wyrwała mu się i zamiast skierować się do, jedynych, widniejących w małym korytarzyku drzwi, uchwyciła za wystający ze ściany żelazny pręt. Krok po kroku zaczęła znikać w górze.

– O nie, – mruknął rozeźlony, – na to już nie pozwolę!

Wspiął się za nią. Wsunął głowę pod jej spódnicę i przebiegając równocześnie językiem po jej łydkach dotarł do gorących ud. Trzymając się jedną ręką szczebla, drugą złapał za goły pośladek, zatrzymując ją w pół kroku. Czując jego język na swym ciele złapała się mocniej drabiny oplatając ją swoimi rękoma. On tymczasem penetrował jej krocze zbliżając się powoli ku upragnionemu celowi. Pomacał dłonią, spodziewając się natknąć na miękkie kędziorki, jednak zaskoczony, i zadowolony, poczuł że dziewczyna ma dokładnie wygolone łono. Nabrzmiałe wargi sromowe rozchylały się delikatnie, odsłaniając cudowny kwiat męskiego pożądania. Przejechał językiem po jej słodkiej szparce, poczuł jak zadrżała. Jego sztywniejący członek powoli przesuwał się w spodniach, napinając ciasny materiał. Sięgnął tam ręką i rozpiął rozporek chcąc uwolnić pulsujące prącie. Chwila jaką poświęcił na mocowanie się z zacinającym zamkiem wystarczyła jej, by ponownie uciekła w górę.

Pchnęła ciężką klapę i wydostała się na dach. W ostatnim momencie złapał rąbek znikającej spódnicy. Usłyszał rumor i przekleństwa. Po chwili znalazł się w otworze, prychnął rozbawiony widokiem. Leżała wśród potłuczonych glinianych garnków z podartą spódnicą odsłaniającą jej zgrabne nogi. Rozdarcie sięgało niemal pasa tak, że w świetle gwiazd ujrzał wyłaniające się łono dziewczyny. Odgarnęła włosy z czoła i pospiesznie zasłoniła swoje wdzięki, rumieniąc się przy tym jak nastolatka przyłapana przez ojca, podczas zabawy z wibratorem. Zeskoczył na dach i odgarniając skorupy przysunął się do niej. Popatrzyła na niego hardo.

– Potargałeś mi spódnicę!

– Yhy – odrzekł gładząc ją po ramieniu.

– Teraz to możesz zapomnieć o. . .

Nie pozwolił jej dokończyć. Zrozumiał, że cały czas się z nim bawiła. Kokietowała go całą drogę od wyjścia z lokalu, mógł ją mieć w każdej chwili lecz dopiero teraz znalazł w sobie odwagę na pewniejsze posunięcie. Usiłowała wstać strzepując okruchy z odzienia, udało jej się jedynie oprzeć o ciepły komin, gdy złapał ją za uda i ponownie wsunął głowę pod spódnicę. Teraz gdy była nadszarpnięta nie miał żadnych trudności z dotarciem do jej dziurki. Wygięła ciało w pałąk i wbiła się paznokciami w jego włosy gdy ponownie poczuła jego język penetrujący jej najskrytsze zakamarki. Rozsunęła nieznacznie nogi ułatwiając mu dostęp. Klęcząc na twardym podłożu, rozchylił palcami jej wargi sromowe sięgając kciukiem ku napęczniałej kuleczce. Drażnił ją w tym miejscu jakiś czas, wsłuchując się w pojękiwania dziewczyny, odmierzonymi ruchami lizał płatki jej róży. Uniosła nogę w górę ocierając się o jego czuprynę, jej soki spływały mu po brodzie, nie chcąc ich zatem marnotrawić, wsadził język w jej wnętrze.

– Och. . . tak. . . – usłyszał przytłumiony jęk.

Ściskany jej udami pogrążył się w błogim świecie rozkoszy. Przed oczami miał zaczerwieniony wzgórek, maleńkie odrosty zdążyły przebić się już przez skórę delikatnie go drażniąc. Chłonąc zapach jej podniecenia chwycił za pośladki i mocno ścisnął, rozchylając je na boki. Czuł jak przez jej ciało przebiega długie drżenie. Zaczęła się trząść, więc widząc, że dłużej nie utrzyma się na nogach oparł głowę o jej podbrzusze starając się równocześnie pozbawić się spodni. Udało mu się jedynie zsunąć je do łydek. Na tyle musiało wystarczyć. Jego naprężony członek pulsował w rytm bijącego, jak oszalałe serca.

Ponownie złapał jej kibić i pozwolił by osunęła się na niego. Przyjęła go wydając z siebie ciche kwilenie. Ta pozycja nie pozwalała całkowicie zagłębić się w niej całkowicie, wystarczała jednak na tyle by mógł mieć dostęp do reszty jej ciała. Przejechał palcami po jej rozpalonej twarzy zatrzymując się chwilę przy ustach. Złapała go zębami i przytrzymała.

– Puść – syknął, czując jak przygryzła skórę.

Zlizał kroplę krwi, która spłynęła po jej brodzie. Puściła jego palec i otworzyła szeroko oczy. Na moment utonął w głębokiej zieleni jej źrenic. W tym czasie zdjęła jego marynarkę i rozpięła guziki koszuli. Swoimi rękoma poczęła gładzic go po torsie, skubiąc otaczające brodawki, delikatne włoski. Wciąż wpatrzony w jej oblicze, rozsupłał sznurki gorsetu, uwolnione piersi zakołysały się lekko, gdy zdjął krępujący materiał. Ujął je w swoje dłonie, rozkoszując się promieniującym ciepłem. Palcami ścisnął twarde już brodawki, przetoczył nieznacznie między kciukiem a palcem wskazującym, po czym delikatnie pociągnął. Uniosła się w górę, jego członek prawie wymsknął się z jej wnętrza, dzięki temu mógł jednak sięgnąć ustami ku jej piersiom. Całował raz jedną raz drugą, przygryzając jej sterczące sutki. Objął ją za plecami i przysunął do siebie, odchyliła głowę do tyłu pojękując z rozkoszy gdy całował jej szyję.

Po chwili złapał ją za ramiona i pchnął w dół. Sam odgiął się nieznacznie do tyłu dzięki czemu cały jego członek znikł w jej wnętrzu. Tarmosząc swoje włosy, z zamkniętymi oczami ujeżdżała go powoli, pozwalając by rozkoszował się widokiem jej warg ciasno obejmujących członka. Czując jak cierpną mu nogi, zatrzymał ją na chwilę, wyprostował się i ułożył wygodnie. Widząc, że może przejąć inicjatywę, głośno dysząc, rozpoczęła szaloną jazdę. Przesuwała się do przodu i do tyłu, drażniąc tym samym łechtaczkę, oparła rękoma na jego torsie wbijając w skórę swoje paznokcie. Nie chcąc jej urazić, takim sposobem często tracił podniecenie, pozwolił jej przez chwilę na decydowanie, po czym zatrzymał ją kładąc dłoń na jej brzuchu. Gestem nakazał by uniosła się nieco do góry, dzięki temu sam mógł utrzymać rytm pchnięć. Była najwyraźniej zaskoczona, jednak po chwili uznała słuszność takiego postępowania. Mimo niewygody, uniosła się nawet jeszcze wyżej, dzięki czemu, miał pełne spectrum możliwości, od krótkich pchnięć, po długie posunięcia, gdy jego członek niemal w całości wynurzał się z jej wnętrza.

Dla złapania równowagi złapał wystających z dachu prętów. Zasłuchany w chlupot pochwy raz zwalniał, to znów przyspieszał, starając się kontrolować obopólne podniecenie. Nie zważając na to gdzie się znajdują jęczała coraz głośniej, z jego ust też coraz częściej wyrywały się głębokie westchnienia.

– Och. . .och. . . och, już wkrótce, maleńka, och. . . jak dobrze. . . już, zaraz.

Gdy poczuła jak jego ciało zesztywniało sięgnęła ręką ku łechtaczce i zaczęła masować ją szarpiąc na boki, chcąc równocześnie z nim osiągnąć spełnienie. Spóźniła się nieco, poczuwszy jak Tomasz tężeje, zagryzła wargi, ściskając mocno jedną z piersi. Lecz fala wytrysku jaka ją po chwili zalała spowodowała, że sama poczuła skurcz własnego orgazmu. Drgnęła, czując jak ulatuje w przestworza, w jej ciału wybuchły fajerwerki ekstazy, mięśnie pochwy raz po raz zaciskały się na członku wciąż wyrzucającym do jej wnętrza kolejne porcje nasienia. Z jej ust wydobył się wysoki dźwięk niczym pisk mewy. Oparła się łokciami o rozluźniające się już ciało mężczyzny, zwiesiła nad nim swą głowę pozwalając by długie loki spłynęły na niego, chrapliwie oddychała, łapiąc spazmatycznie powietrze. Starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów gdyż podrażnione podbrzusze reagowało z właściwym sobie skurczem.

Po chwili odczuwając odprężenie, położyła się na nim wtulając w, oplatające ją, ramiona mężczyzny. Przymknęła oczy rokoszując się ciepłem jego ciała. Delikatny wietrzyk studził jej krocze, we wnętrzu wciąż spoczywał, miękki już i znacznie mniejszy, członek Tomasza. Po chwili wysunął się ciągnąc za sobą cienką nić soków zmieszanych ze jego spermą. Trwali tak w spokojnym błogostanie jakiś czas, gdy zaczęła odczuwać powracające u niego podniecenie. Jego członek naciskał na jej szparkę, wyraźnie domagając się powtórki. Uniosła się patrząc mu głęboko w oczy.

– Senior artysto? – szepnęła wymownie unosząc brew.

– Och. . . no. . . tak. . . – odrzekł udając speszenie.

Ona jednak zsunęła się w dół, obejmując dłońmi jego męskość złożyła na nim swój pocałunek. Wstała i sięgnęła po gorset, poprawiając spódnicę.

– Pomożesz mi? – spytała, mocując się z troczkami.

– Ale, dlaczego? – jęknął zawiedziony.

Niemniej wstał i otrzepał się z drobnych ziarenek żwirku jaki przyczepił mu się do ciała. Pomógł jej wiązać gorset, starając się by jej piersi znalazły się poza nim.

– Ach, ty! – trzepnęła go w rękę, usiłując wcisnąć pod materiał, wylewające się półkule.

Podciągnął spodnie, zapiął koszulę i sięgnął po stłamszoną marynarkę.

– Więc? – ponowił pytanie.

Spojrzała na niego, kiwnęła głową w kierunku portu i odparła, zasznurowując ostatnie wstążki przy gorsecie;

– Jeszcze długa noc przed nami, a ty masz chyba zadanie do wykonania?

– Skąd. . . ?

Położyła mu palec na ustach, kręcąc głową.

– Wszystko w swoim czasie. Chodź – odparła, kierując się w stronę krawędzi dachu.

Rad nie rad podążył za nią, zastanawiając się skąd ona, u licha, wie po co tu przybył.

*****

Gęstniejący za oknem mrok budził do życia nocne drapieżniki. Pokój tonął w ciemnościach prócz jednego miejsca, w którym stał starszy mężczyzna z, opadającymi mu na plecy, długimi, białymi włosami. W uniesionej dłoni trzymał dopalająca się gromnicę, oświetlając wiszący przed nim obraz. W chybotliwym świetle płomienia ujrzał jak matowa skóra namalowanej kobiety powoli odzyskuje blask a w jej oczach migoczą zielone iskierki. Z rozchylonych erotycznie wąskich ust dobiegł go cichy jęk, jej piersi prężyły się dumnie a ciało wiło w rozkoszy. Uśmiechnął się, schylając głowę, z przymocowanej pod obrazem zawieszki odczytał napis:

Amadeo Modigliani. Portret nagiej dziewczyny

Usłyszał skrzypnięcie drzwi, gdy uchyliły się, wpuszczając do wnętrza przyćmione światło z korytarza. W otworze pokazała się twarz młodej blondynki. Chwilę stała bez słowa, po czym rzekła;

– Chodź już Baltazarze. Daj im odpocząć.

Przejdź do kolejnej części – Obrazy rozkoszy -4-

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Świetna ilustracja. Od Picassa do Grega. W tej chwili nic więcej powiedzieć nie jestem w stanie, bo trwam zauroczony!

M.A.

Odrobina magii czy jak to mówią "diamentowego kurzu". Dałem się ponieść atmosferze gorącej, gdy za oknem środkowoeuropejska odwilż. Ukłon dla autora i czytelników.

Fantastyczne… niesamowity pomysł plus rewelacyjne wykonanie. Czyli maksymalna ocena 🙂

Gregu, przy okazji tego opowiadania podzielę się krótką historią, jeśli pozwolisz 🙂

Nie było mnie na DE, kiedy publikowałeś Obrazy Rozkoszy, więc pierwszy kontakt z tą serią miałam dopiero podczas szału tagowania – półtora roku temu. Pamiętam, że właśnie ta część zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że mimo, że umknął mi tytuł, to zapamiętałam autora.
I to właśnie to opowiadanie sprawiło, że zapragnęłam Cię poszukać w czeluściach internetu i przyprowadzić na tego bloga. Muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, że mogłam ponownie zanurzyć się w tej naprawdę niesamowitej opowieści. Gratulacje. Dostałbyś szóstkę, ale skoro nie można to dostaniesz 5 z uśmiechem :)!

Ale, że Megasowi odebrało mowę!!! No naprawdę Gregu… Gratulacje 😀

Zaprawdę i mnie zadziwił krótki komentarz Megasa 😀

Nie,nie zdołam dziś przeczytać tego kolejny raz,ale jak zwykła mawiać Scarlett O'Hara…"jutro będzie nowy dzień". Gratulacje,kolejna niesamowita przygoda:D
nacyku

Jestem równie zaskoczony skromną wypowiedzią Megasa. Czyżby chory?..:D Dziękuję za miłe opinie.

Sądziłem, że trudno będzie mi wrócić do tej serii, jednak czytając ją nie mogę się oprzeć wrażeniu, że powinienem był wówczas kontynuować, będąc na fali artystycznego uniesienia. Dziś pozostaje mi tylko poszukać tego natchnienia, które wówczas kierowało moimi słowami 😉

Miło mi również powitać nacyku, który jako jedyny z forum, na którym egzystowałem niestrudzenie przez blisko 2 lata, był tak miły by zamieścić swoją opinię.
Dziękuję.
Może to zachęci innych z wiadomego do opiniowania 😉

Nacyku – zwróć uwagę na kilka innych opowiadań na naszym blogu – na długie wieczory wybierz opowiadania Megasa, na gorąca atmosferę sobotniego wieczoru polecam Ci seemana a jeśli zechcesz poznać perwersyjne kobiece sekrety to nie możesz ominąć opowiadań Rity. No i wiele pozostałych, których nie sposób wymienić… po prostu trzeba przeczytać… 😉

Pozdrawiam
MRT

Do niektórych serii dobrze się wraca. Ta jest jednią z nich. Może w tej chwili tak zauroczony jak megas nie jestem :), ale za pierwszym razem "Obrazy rozkoszy" zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Choć wrażenia już nie te same, tym razem bardziej mogłem się skupić na szczegółach, co też było ciekawe. Niezależnie od innego odbioru tekstu, ocena pozostaje ta sama- 5/5.

Witam!

Przyznam,że komentowana tu wylewność mojej wypowiedzi odnosiła się przede wszystkim do ilustracji, która bardzo przypadła mi do gustu. Odnieść szerzej się nie mogła, bo w czasie gdy pisałem komentarz,jeszcze nie przeczytałem opowiadania:-)

Teraz nadrobiłem już ten brak i muszę powiedzieć, że tekst mi się podoba. Jest kilka niedoróbek, które należałoby usunąć w czasie troskliwej korekty (gubisz, Gregu, kropki oraz litery "ł" – ten drugi błąd poprawiłem). Generalnie jednak wędrówka po dawnej Barcelonie wraz z jej nieoczekiwanym zwieńczeniem to bardzo sympatyczne rozwiązanie fabularne. Czytałem z prawdziwą przyjemnością!

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz