Opowieść helleńska: Demetriusz II (Megas Alexandros)  4.51/5 (83)

33 min. czytania

John William Godward,
„Lustro”

Orszak, w którym Fryne opuszczała Ateny dawał pojęcie o majątku, jaki tu zgromadziła. Składały się nań: jej zdobna lektyka, niesiona przez sześciu nubijskich niewolników o lśniących jak obsydian ciałach; dwa zaprzęgnięte w muły wozy z kosztownościami, sukniami, prezentami od kochanków, kuframi biżuterii i skrzyniami srebrnych monet; osobny wóz, na którym jechały jej niewolnice domowe; woźnice oraz trzech służących idących pieszo; wreszcie sześciu zbrojnych, którzy mieli ją odeskortować do Koryntu.

Demetriusz czekał na nią w cieniu bramy. U jego boku stał kreteński fechmistrz, Aratos z Hierapytny. Dzisiaj to on towarzyszył synowi Dionizjusza podczas wyprawy do Miasta. Sam zgłosił się do tego zadania, pragnąc na własne oczy ujrzeć legendarną heterę. Co się zaś tyczy Agathiasa, ten dochodził do siebie po zeszłonocnym pijaństwie oraz porannej chłoście. Kiedy młodzieniec ujrzał jego plecy pocięte kilkoma tuzinami rózg, poczuł wyrzuty sumienia. Było już jednak zbyt późno, by cofnąć podjętą decyzję. Jedno było pewne: brutalnie ukarany niewolnik długo nie sięgnie po wino.

Kiedy orszak zbliżył się do Świętej Bramy, Fryne kazała mu się zatrzymać. Jeden ze służących podszedł do lektyki i uniósł zasłonę. Tespijka wyłoniła się zza niej i z gracją tancerki zeskoczyła na ulicę. Miała na sobie skromną suknię w barwie letniego morza, a także, jak nakazywała ateńska tradycja, opuszczony welon. Demetriusz i Aratos zbliżyli się do niej. Zbrojni próbowali zastąpić im drogę, lecz hetera odwołała ich niecierpliwym gestem.

– Ateny żegnają dziś swą najjaśniejszą gwiazdę – ze smutkiem rzekł Demetriusz.

– I ja z żalem opuszczam Miasto. – odparła Fryne. – A także ludzi, których tu zostawiam.

Sięgnęła ku welonowi i uniosła go, nie bacząc na przyzwoitość ani obyczaje. Młodzieniec raz jeszcze mógł zachwycić się jej urodą. Dla Aratosa była to pierwsza i zarazem ostatnia okazja, by zaspokoić ciekawość.

– Bądź szczęśliwa, gdziekolwiek zawędrujesz – Demetriusz czuł, że coś ściska go w gardle. – Niech twoje… wasze dziecko urodzi się zdrowe i przyniesie radość…

– Co dzień się o to modlę – ujęła go za ręce, zajrzała głęboko w oczy. – Nie przygotowałeś się do tej mowy, prawda?

– Nie – przyznał. – Czasem nie sposób jest mówić z pamięci.

– Czasami mówi się prosto z serca. Życzę ci, byś nigdy nie zatracił tego daru.

– Ujrzymy się jeszcze kiedyś?

– Któż to wie, Demetriuszu? Chyba tylko Mojry. Wiedz jednak, że ponowne spotkanie sprawiłoby mi radość.

Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc tylko mocniej ścisnął jej dłonie.

– Jeszcze jedno – szepnęła pochylając się ku niemu. – Gdyby do Aten zawitał Kassander… i gdyby chciał mnie odnaleźć… niech uda się do hetery Aspazji w Koryncie. Ona będzie wiedziała, gdzie mnie szukać.

– Powtórzę mu twe słowa – przysiągł.

Musnęła wargami jego policzek. Pod bramą zebrał się już tłum gapiów. Zbrojni ustawili się przed nim w luźnym szeregu, gotowi w każdej chwili bronić swojej pani. Z wysokich murów Aten całej scenie przyglądali się Scytowie.

– Bywaj, Demetriuszu.

– Bywaj, Fryne.

A potem patrzył już na jej plecy, gdy powracała do lektyki. Służący pomógł jej do niej wejść. Orszak wszedł w bramę. Po chwili załadowane po brzegi wozy zasłoniły lektykę. Fryne, pierwsza hetera Aten, na zawsze opuściła Miasto.

– Lepiej już chodźmy – rzekł Aratos, spoglądając podejrzliwie na wciąż licznych gapiów. – Ludzie twego stanu nie powinni zbyt długo przebywać wśród pospólstwa.

* * *

Podniecenie wywołane spotkaniem z Fryne prędko opadło. Młodzieniec miał stanowczo zbyt wiele na głowie. Idąc w stronę domu zastanawiał się, co zrobić z rewelacjami Hiperejdesa. Jeśli powie o nich ojcu, ten dowie się o jego spotkaniu z dawnym kochankiem. Konsekwencje mogły być katastrofalne. Gdyby Dionizjusz postanowił zemścić się na adwokacie, stronnictwo antymacedońskie uznałoby to za atak na siebie. Zamiast uniknąć konfrontacji, Demetriusz tylko by ją przyspieszył. Jeśli jednak postanowi milczeć, zwolennicy współpracy z Macedonią będą nadal żyć w nieświadomości groźby, jaka nad nimi zawisła. A całe ryzyko, które podjął Hiperejdes, pójdzie na marne.

Aratos z Hierapytny nie miał takich zmartwień. Głośno komentował za to urodę hetery.

– Usta pięknie wykrojone, bez śladu szminki, która częściej szpeci, niż dodaje uroku. Oczy zdradzające inteligencję, co miło zaskakuje u niewiasty. Loki jakby z płynnego złota. Zdać by się mogło, że chmury się rozproszyły, gdy pukiel jej włosów wysunął się spod welonu!

Demetriusz nie słuchał Kreteńczyka, co jakiś czas tylko machinalnie przytakując. Dalej myślał nad swym problemem. Mógłby pójść do któregoś z promacedońskich polityków, niekoniecznie do ojca… Demades zwykle był w drodze między Atenami i Pellą, Ejschines dowodził w tym roku flotą i częściej spędzał czas w bazie morskiej na Samos niźli w murach Miasta. Być może Fokion by go wysłuchał… Wzdragał się wprawdzie przed rozmową z sędziwym strategiem, żywą legendą z czasów dawnych, silnych Aten. Czy ktoś taki jak Fokion zechce z nim rozmawiać? Czy mu uwierzy?

– A jaka figura! Nawet w tej niepozornej szacie wyglądała niczym nimfa. Miałem kiedyś taką dziewczynę na wyspie Knidos…

Aratos wszędzie miał „takie” czy też „inne” dziewczyny. Czekały na niemal każdej wyspie, w każdym porcie, do którego kiedykolwiek zawinął. Fechmistrz lubił mówić, a Demetriusz słuchał zazwyczaj z uwagą. Poznał więc mnóstwo historii o podbojach Kreteńczyka, zarówno sercowych, jak i tych dokonanych mieczem. Dziś jednak był zbyt zaaferowany, by zwracać uwagę na przechwałki tamtego.

– Arystoteles! – powiedział nagle. – Muszę czym prędzej go odwiedzić! On znajdzie sposób…

Kreteńczyk spojrzał na niego ze współczuciem.

– Rozumiem cię, chłopcze. Widzę, że już za nią tęsknisz. Wątpię jednak, by mógł w tym pomóc filozof…

Demetriusz popatrzył na Aratosa bez śladu zrozumienia.

– Muszę pomówić z mym nauczycielem. Idziemy do Likejonu!

– Chłopcze, to po drugiej stronie miasta! Jeśli tęsknisz za heterą, pójdźmy lepiej do domu rozpusty. To znacznie bliżej, a do tego znajdziesz tam tuzin podobnych. Na przykład w „Sekrecie Penelopy” mają taką śliczną blondyneczkę – na imię jej Helena…

Kiedy dotarli w okolice agory, panował tam już spory ruch. Zamorscy kupcy wciąż jeszcze nie zawinęli do miasta, ale rodzimi kramarze handlowali w najlepsze, wykorzystując brak konkurencji. Demetriusza i Aratosa minął sześcioosobowy oddział scytyjskich łuczników, pilnujących porządku na placu. Twarze mieli surowe i nieodgadnione. W spojrzeniach zbrojnych wciąż można było dostrzec dzikość ich przodków z północnych stepów.

Kiedy szli przez agorę, kierując się na wschód, Demetriusz dostrzegł Menandra. Młody dramaturg spacerował po placu z wysokim mężczyzną o siwych włosach, odzianym w biały chiton z purpurowym pasem. Opowiadał mu coś z wielkim entuzjazmem, żywo przy tym gestykulując. Demetriusz nie widział twarzy mężczyzny, który był doń zwrócony plecami, zdawało się jednak, że ten słucha chłopca z uwagą. Wiedziony ciekawością, zaczął iść w ich stronę.

– I wtedy okazuje się, że Kleostratos nie zginął na wojnie, a tylko dostał się do niewoli! – usłyszał podniecony głos Menandra. – Jego powrót krzyżuje plany Smikrinesa. Pod koniec sztuki odbywają się dwa śluby: Kleostratos bierze za żonę córkę Cherestratosa, zaś Chereas żeni się z siostrą Kleostratosa. Stary i chciwy Smikrines musi się obejść smakiem…

Demetriusz uśmiechnął się. Czyżby przyjaciel szukał bogacza chętnego do wystawienia jego sztuki? Jeśli tak, źle ukierunkował swe starania. Siwym mężczyzną okazał się być sam Fokion. Wszyscy wiedzieli, że choć czterdzieści razy sprawował urząd stratega, był zbyt uczciwy, by dorobić się tą drogą majątku. Chodziło więc pewnie o protekcję. Choć Fokion żył bardzo skromnie, znał wszystkich możnych w Mieście. Mógł szepnąć odpowiednie słowo do właściwego ucha.

– To bardzo ciekawa sztuka – mówił właśnie sędziwy strateg – i z chęcią zobaczyłbym ją na scenie. Czy jednak nie jesteś zbyt młody, by stawać do lenajskich zawodów? Swoje komedie wystawią choćby Eubulus i Filemon z Soli. To doświadczeni twórcy, kochani przez lud.

– Pokonam ich wszystkich! – dumnie oznajmił Menander. – Zobaczysz, panie, że to ja otrzymam wieniec!

– Obawiam się, że przeceniasz… Witaj, Demetriuszu, synu Dionizjusza.

– Bądź pozdrowiony, czcigodny Fokionie – młodzieniec skłonił głowę.

– Demetriuszu, wesprzyj mnie – poprosił Menander. – Przekonaj dostojnego stratega, że moja „Tarcza” ma szanse!

– To doskonała komedia. Ze wszech miar godna wsparcia.

– Może więc przekonasz do tego swego ojca? – zaproponował Fokion. – W przeciwieństwie do mnie ma dość pieniędzy, by wystawić całą sztukę i dać jej stosowną oprawę.

Demetriusz nie miał na to dobrej odpowiedzi. Z kłopotu wybawiło go czyjeś gromkie zawołanie:

– Czcigodny Fokionie!

Młodzieniec obrócił się. Przez plac szło ku nim czterech mężczyzn. Byli odziani raczej ubogo, za to potężnie zbudowani. Przy pasie każdego z osiłków kołysał się dwusieczny xiphos. Na ich czele maszerował kędzierzawy olbrzym z czerwoną blizną ciągnącą się od ucha do podbródka.

– Cóż tam, obywatelu? – zapytał starzec, zwracając się ku nowoprzybyłym.

– Haimon śle wyrazy uszanowania! – rzekł tamten, prędko skracając dystans.

Potem wszystko wydarzyło się błyskawicznie.

Demetriusz nie posiadał siły pankrationisty, ale szybkość i refleks biegacza. Dlatego zareagował prędzej niż inni. Gdy spostrzegł błysk dobywanego sztyletu, rzucił się na mężczyznę, wołając:

– Aratos!

Kreteńczyk dzierżył już w rękach miecz. Był to spartański, jednosieczny kopis – tym razem jednak niestępiony jak w wypadku treningowej klingi. W chwili, gdy Demetriusz wpadł na herszta bandytów, Aratos uderzył na jego ludzi. Jednego zarąbał w mgnieniu oka – nim tamten zdążył sięgnąć po broń. Pozostali dobyli jednak oręża.

Falerończyk uderzył barkiem w pierś tego, który zamierzył się na Fokiona. Wytrącił go w ten sposób z równowagi. Sztylet wycelowany w serce stratega drasnął go tylko w ramię. Młodzieniec chwycił nadgarstek mężczyzny, próbując zmusić go, by wypuścił broń – dokładnie tak, jak uczył go tego Aratos. Zabójca był jednak zbyt silny. Łokciem wolnej ręki grzmotnął Demetriusza w skroń. Pod młodzieńcem ugięły się nogi.

Napastnicy byli szumowinami z dzielnicy portowej, ale potrafili walczyć. Aratos zaś nie miał hoplonu, musiał więc parować ciosy mieczem. Cofnął się o krok, zbił pchnięcie xiphosa, uchylił się przed następnym. Sytuacja wymagała nieczystych, prawdziwie kreteńskich metod. Zasymulował wysoki atak, pozwolił, by jego uderzenie zostało odbite. Kopnął zaś nisko, wkładając w to całą siłę, cały ciężar ciała. Usłyszał chrupnięcie kości śródstopia, a potem przepełniony bólem krzyk. Gdy znów ciął zakrzywioną klingą, jego przeciwnik nie myślał już o parowaniu.

Demetriusz osunął się na ziemię. Przedtem jednak wczepił się kurczowo w tunikę herszta. Ten nie zdołał odzyskać balansu i upadł na młodzieńca. Przycisnął go ramieniem do podłoża, gniotąc szyję i dławiąc oddech. Obrócił sztylet w dłoni, ostrzem w dół. Uniósł rękę do ciosu. Nie zadał go jednak, bo na grzbiet wskoczył mu Menander. Chłopiec złapał go oburącz za włosy i szarpnął z całych sił. Mężczyzna zawył z bólu i wypuścił z ręki broń.

Ostatni z napastników uniósł miecz i zaszarżował na Aratosa. Klingi zderzyły się, żelazo zaśpiewało. Choć szybki i silny, bandyta nie miał szans w starciu z Kreteńczykiem. Kopis prześlizgnął się nad jego zastawą, chlasnął przez twarz. Fechmistrz poprawił cięciem w poprzek piersi i kopniakiem posłał go na ziemię.

Herszt zabójców uniósł się nieco, by ściągnąć z siebie Menandra. Demetriusz był wciąż oszołomiony, lecz jego ręka, leżąca dotąd bezwładnie na ziemi, natrafiła na rękojeść sztyletu. Zadziałał instynktownie, nim jeszcze zdążył pomyśleć. Krótka klinga o kształcie wydłużonego liścia wbiła się w bok jego przeciwnika. Usłyszał stłumione stęknięcie. Wyrwał ostrze z rany i pchnął znowu. A potem jeszcze raz. Jego dłoń i brzuch zalało coś gorącego. Mężczyzna przestał się miotać, znieruchomiał. Z pomocą Menandra Demetriusz zrzucił z siebie bezwładne już ciało.

Wokół nich zebrał się tłum gapiów. Od północnej strony przez ciżbę przedzierali się Scytowie, gromkimi okrzykami i ciosami pałek chcąc zmusić ludzi do rozstąpienia się. Aratos uklęknął przy Demetriuszu.

– Jesteś ranny? – spytał, obmacując dłońmi jego brzuch.

– Chyba nie… To krew tamtego – odparł wciąż oszołomiony młodzieniec. Kręciło mu się w głowie, skroń pulsowała boleśnie. Kreteńczyk podał mu rękę i pomógł wstać.

– Dzięki bogom, chłopcze. To, co zrobiłeś, było głupie. Odważne, śmiałe, ale głupie. Gdybyś zginął, twój ojciec obdarłby mnie ze skóry.

Podszedł do nich Fokion. Prawą dłonią uciskał ranę w lewym ramieniu. Nie była długa, lecz intensywnie krwawiła.

– Ocaliłeś mi życie, synu Dionizjusza.

Demetriusz popatrzył mu w oczy. Czuł się słabo, ledwo trzymał się na nogach. A jednak zdobył się na uśmiech.

– Musisz… przyjąć eskortę, czcigodny Fokionie – powiedział drżącym głosem.

– Na to wygląda – starzec popatrzył na nieruchome ciała. – Siedemdziesiąt lat obywałem się bez niej…

– Czasy się zmieniły – odparł Aratos.

– Zaiste.

W tym momencie otoczyli ich Scytowie.

– Dostojny strategu! – zawołał jeden z nich – Jesteś ranny!

– Cenne spostrzeżenie – zauważył Fokion. – Sprawdź lepiej, czy któryś z tamtych żyje. Inaczej nigdy nie dowiemy się, kto ich nasłał.

– Ten tutaj – Menander wskazał na ciało herszta – wspomniał o jakimś Haimonie…

– Łysy Haimon – Aratos wycierał właśnie swoją klingę o tunikę jednego z zabitych. – Król ateńskich złoczyńców.

– Cóż… dziś jego władza dobiegła kresu.

Wszyscy popatrzyli na Fokiona. Odjął dłoń od swego ramienia, wyprostował się, jakby urósł w oczach. Nie był już rannym, przestraszonym starcem, lecz strategiem Aten, zwycięzcą tuzina kampanii. Zwrócił się do dowódcy Scytów:

– Biegnij czym prędzej do Archonta. Niech pośle wszystkich ludzi, którymi dysponuje do Pireusu. Tam jest wylęgarnia tej zarazy. Mają odszukać i zatrzymać Łysego Haimona. Nie chcę słyszeć o porażce.

* * *

Łysy Haimon wpadł do magazynu i zatrzasnął za sobą drzwi. Szybko założył skobel, by powstrzymać pościg, który deptał mu już po piętach. Ostatni z jego ludzi zginął chwilę wcześniej, przeszyty strzałami Scytów. Jego śmierć dała wszakże królowi złoczyńców kilka cennych sekund. Skoczył w zaułek, schronił się przed łukami strażników miejskich. Kluczył w uliczkach między ciasno stłoczonymi portowymi składami, aż w końcu odnalazł ten, którego szukał. Magazyn tonął w ciemnościach, jedynym źródłem światła były niewielkie okienka, umieszczone dobre dziesięć stóp nad podłogą. Rozległe pomieszczenie wypełniały skrzynie, w większości zresztą puste. Haimon ruszył na środek sali, odnalazł sprytnie ukryte drzwi w drewnianej podłodze. Prowadziły one do tajemnej kryjówki, wykutej w kamieniu, na którym wzniesiono budynek. Schronienie zaopatrzone było w odpowiednią ilość jadła, wody oraz wina. Przeczeka tam kilka najbliższych dni, dopóki nie skończy się to całe szaleństwo.

Gdyby wiedział, jak wiele kłopotów ściągnie na niego przyjęcie tego zlecenia! Reakcja Archonta, jej szybkość i zdecydowanie całkowicie go zaskoczyły. Spodziewał się raczej, że śmierć Fokiona wywoła zamieszki. Że zwolennicy i wrogowie stratega będą zabijać się na ulicach. Tymczasem całe uderzenie spadło na niego. Kiedy strażnicy miejscy wdarli się do karczmy, sądził, że to próba wymuszenia większej niż zwykle łapówki. Opłacał przecież wszystkich scytyjskich oficerów, a nawet ich ateńskich dowódców. Uczciwie regulował swe zobowiązania. W zamian oczekiwał tylko jednego: nietykalności. Kiedy Scytowie zaczęli mordować jego ludzi, pojął, że ten obopólnie korzystny układ został z jakiejś przyczyny zerwany. Niewiele myśląc, rzucił się do ucieczki. Od tego czasu pędził co sił w nogach. Zatrzymał się dopiero teraz.

Muszę się zastanowić, pomyślał. Co mogło pójść nie tak? Czy ktoś zdradził? Przecież zadanie otrzymali najwierniejsi, najbardziej zaufani ludzie! Tak jak żądał cudzoziemiec…

Nagle wyczuł za sobą czyjąś obecność. Obrócił się gwałtownie, sięgając ku rękojeści miecza. Plecami wsparł się o skrzynie ustawione jedna na drugiej. W mroku magazynu dostrzegł sprawcę całego zamieszania. Mężczyzna o twarzy naznaczonej dziobami po ospie spoglądał na niego chłodno. Z jawnym lekceważeniem.

– To ty, cudzoziemcze… – wykrztusił Haimon. – Co się stało? Skąd ten pościg?

– Fokion wciąż żyje – odparł Tryfon z Ambrakii. – To on nakazał Archontowi zająć się twym portowym królestwem. On też kieruje pościgiem.

– Zleciłem zabójstwo najlepszym!

– A jednak zawiedli. Tak jak ty zawiodłeś mnie.

Haimon poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Wydobył z pochwy miecz.

– Chcę mojego złota! – starał się, by jego głos nie zdradził lęku.

– Za cóż miałbym ci płacić?

– Potrzebuję go! Muszę opuścić Ateny… Daj mi złoto albo cię zabiję!

– Spróbuj.

Haimon zawahał się na moment. Epirota nawet nie sięgnął w stronę miecza. Z jego oczu wyzierała głęboka pogarda. Niedawny król ateńskich bandytów poczuł gniew. Jak ten cudzoziemiec śmie na niego patrzeć w ten sposób?

Nagle po prawej usłyszał jakiś dźwięk. A zaraz potem wielka, mocarna dłoń chwyciła go za nadgarstek i zacisnęła się na nim, druzgocząc kości. Haimon zawył z bólu, zaś oręż wysunął się z kurczowo rozwartych palców. Druga dłoń uchwyciła go za przód tuniki i bez trudu uniosła w górę. Haimon był rosłym i ciężkim mężczyzną, lecz ten, który go zaatakował, był prawdziwym olbrzymem. Potrząsnął Ateńczykiem jak szmacianą lalką, a potem z całej siły grzmotnął nim o skrzynię.

Tryfon z Ambrakii zbliżył się niespiesznie. Popatrzył na wierzgającego nogami, bezbronnego człowieka.

– Brennusie, nie mamy czasu – rzucił. – Przestań się z nim bawić.

Haimon wpatrywał się ze zgrozą w wytatuowaną na niebiesko twarz celtyckiego giganta. Z trudem łapał oddech, bo jego pierś była przyciśnięta dłonią tamtego. Wciąż przytrzymując go dobrą stopę nad ziemią, Brennus podniósł drugą rękę i zacisnął palce w pięść.

– Nie!! – zaskrzeczał Haimon. A potem pięść wbiła się w jego szyję, miażdżąc gardło, tchawicę, kręgosłup. Celtycki olbrzym upuścił go na ziemię. Jeszcze przez chwilę ciałem wstrząsały przedśmiertne drgawki.

– Chodźmy stąd – rozkazał Tryfon z Ambrakii. – Lepiej, by Scytowie nie zastali nas nad jego zwłokami.

* * *

Dionizjusz z Faleronu, członek Kolegium Strategów, spotkał się ze swym synem w prywatnej łaźni w swojej willi.

Siedzieli naprzeciw siebie, na drewnianych ławach, nadzy i ociekający wodą. Usługiwały im – również nagie – ich ulubione niewolnice: Fenicjanka Kleopatra oraz Illiryjka Raisa. Pomiędzy nimi na kamiennym stole ustawiono tacę z owocami, dzban zmieszanego z lodowato zimną wodą wina, a także dwa wysokie kielichy. Chociaż dzień był chmurny i rześki, w łaźni panował upał. Obaj mężczyźni pocili się obficie i chętnie sięgali po schłodzony trunek.

– Jestem pod wrażeniem, Demetriuszu – mówił jego ojciec. – Ocaliłeś dziś życie największemu z nas wszystkich. Gdyby nie ty, Miasto spłynęłoby krwią.

– Pomógł mi Aratos – odparł skromnie syn. – To on zabił trzech zabójców. No i Menander. Bez niego nie poradziłbym sobie z hersztem…

– Tym niemniej to ty odepchnąłeś nóż, który miał ugodzić stratega. To ty powaliłeś na ziemię tego, który podszedł najbliżej.

Demetriusz nie wiedział, co o tym sądzić. Z jednej strony pochlebiały mu słowa ojca. Z drugiej – w jego głosie słychać było z trudem maskowane niedowierzanie. Dionizjusz naprawdę zdumiał się, że syn jest zdolny do bohaterskich zachowań. Jego ciągnąca się od najmłodszych lat chorowitość, a później romans z Hiperejdesem sprawiły, że zaczął być postrzegany jako słaby, zniewieściały chłoptaś, skłonny do ulegania żądzy starszych mężczyzn. Choć od zerwania z adwokatem minęło już wiele tygodni, młodzieniec wciąż czuł pogardę w spojrzeniach i słowach, którymi raczył go ojciec. Dziś tej pogardy nie było już tak wiele… ale nadal pozostawała, gdzieś na samym dnie.

Zastanawiało go również coś innego. Choć zabił dziś człowieka, nie czuł żadnego z uczuć, jakie powinny się z tym wiązać. Ani triumfu wywołanego zwycięstwem w nierównej walce, ani wyrzutów sumienia spowodowanych zakończeniem czyjegoś życia. Prawda, że było to życie zbrodnicze i nędzne, ale mimo to… Być może jeszcze za wcześnie, może nie w pełni to do niego dotarło. Później przyjdzie czas na te emocje i myśli…

– To bardzo fortunne, że znalazłeś się u boku Fokiona właśnie w chwili zamachu – ciągnął tymczasem Dionizjusz. – Powiedz mi szczerze, synu, czy był to czysty przypadek?

– Miałem po prostu szczęście – odparł Demetriusz, modląc się o to, by kłamstwo nie zostało zauważone. – Pomógł mi też trochę wyćwiczony w gimnazjonie refleks.

– Nie wątpię. Fokion opowiadał, że byłeś szybki niczym spadający na ofiarę jastrząb. W ogóle mówił o tobie w samych superlatywach.

Wciąż to niedowierzanie, bolesne niczym nóż wbity w mięsień! Młodzieniec postanowił udowodnić ojcu, że rozmawia z mężczyzną. Znalazł na to tylko jeden sposób. Uniósł oczy i bezczelnie zaczął gapić się na Kleopatrę. Fenicjanka klęczała akurat na ławie za plecami stratega i masowała mu plecy. Jej kształtne, obfite piersi o ciemnobrązowych sutkach kołysały się nad jego głową. Podobnie jak Raisa – stanowiła dar od Kassandra. Macedończyk wręczył ją Dionizjuszowi w Koryncie, który musiał szybko opuścić. Nie mogąc zabrać niewolnicy ze sobą, podarował ją przyjacielowi. Od tego czasu mieszkała w willi w Faleronie, oficjalnie jako służąca Eurynome. W istocie jednak służyła tylko panu domu – jako jego ulubiona nałożnica.

Musiał przyznać, że była piękna. W przeciwieństwie do jego Illiryjki miała smagłą cerę, ciemne jak okruchy węgla oczy, czarne, kręcone włosy. Szczuplejsza i wyższa od Raisy, o bardziej wydatnych kościach policzkowych, pociągała obcością, kusiła egzotyką. Demetriusz poczuł, że jego męskość zaczyna twardnieć i unosić się. Pochylił się nieco do przodu, by ukryć ten widok. Sięgnął po kielich. Raisa pospiesznie napełniła go winem z dzbana.

– Po tym, co się stało, Archont będzie musiał wzmocnić waszą ochronę – stwierdził Demetriusz, gdy już oderwał usta od brzegu kielicha. Ojciec najwyraźniej zauważył jego zainteresowanie Kleopatrą. Uśmiechnął się pobłażliwie i odparł:

– Myślę, że nawet stary Fokion nie zrezygnuje z eskorty. Napiszę też do samego Antypatra. Możliwe, że w celu zapewnienia bezpieczeństwa naszemu stronnictwu, konieczna będzie akceptacja macedońskiej obecności wojskowej.

Demetriusz spojrzał na ojca ze zdumieniem, którego nie zdołał stłumić. Na chwilę zapomniał o Kleopatrze i jej urokach.

– Ateny miałyby przyjąć macedoński garnizon?

– Czemu nie? – Dionizjusz wzruszył ramionami. – Antypater już ma garnizony w Chalkis na Eubei, w Koryncie oraz w zrujnowanych Tebach. Macedońskie wojska otaczają nas ze wszystkich stron.

– Mimo to… Obcy żołnierze w obrębie Długich Murów?

– Nie bądź naiwny, synu. Długie Mury nie uchroniły nas nawet przed Spartą. Myślisz, że posłużą przeciw stokroć silniejszemu wrogowi?

– Więc jednak uważasz Macedonię za wroga! – stwierdził triumfalnie Demetriusz.

Ojciec długo patrzył mu w oczy.

– Kleopatro, wyjdź. Odeślij swoją dziewkę, Demetriuszu.

Kiedy zostali w łaźni sami, strateg pochylił się ku swemu synowi.

– Powiem ci to jeden, jedyny raz. Nikomu tego nigdy nie powtórzysz.

Młodzieniec skinął głową.

– Podobnie jak Demostenes pragnę wolności Aten. Tak samo myślą Demades, Fokion, Ejschines – całe stronnictwo, zwane przez naszych nieprzyjaciół „promacedońskim” czy też „kolaboranckim”. Wszyscy marzymy o wyrzuceniu Antypatra i innych sługusów Aleksandra z Hellady. Pod Cheroneą biliśmy się dzielniej niż ci, którzy dziś zwą się „niepodległościowcami”. My jednak, w przeciwieństwie do nich, nie wierzymy w bohaterskie zrywy ani w beznadziejne powstania. Nie utopimy Miasta we krwi, by udowodnić, że nasz patriotyzm jest szczery. Dopóki Macedonia jest silna, będziemy trwać przy niej. Lecz kiedy jej imperium wreszcie się rozpadnie… A rozpaść się musi, bo Aleksander gna wciąż przed siebie, zdobywając nowe krainy, lecz nie dba wcale o umocnienie swojej władzy… Dopiero wtedy podniesiemy głowy.

Młodzieniec wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczyma. Był zdumiony, przerażony, zafascynowany wizją, która została przed nim roztoczona. Zrozumiał, że uległ propagandzie stronnictwa niepodległościowego i uwierzył, że Dionizjusz naprawdę jest sługą Macedonii. Tymczasem jego ojciec snuł bardziej misterne plany…

– Historia zapamięta Dionizjusza z Faleronu – mówił dalej strateg – jako tego, który przywrócił godność i suwerenność Atenom. Wspomnisz kiedyś moje słowa, synu.

Demetriusz nieświadomie skinął głową. Jego ojciec uśmiechnął się. Atmosfera wyraźnie zelżała.

– A teraz wezwij z powrotem niewolnice. Jestem pewien, że zechcesz jeszcze trochę pogapić się na piersi mojej Fenicjanki.

* * *

Demetriusz krążył po swej komnacie, wydeptując w perskim dywanie coraz głębszy ślad. Był niespokojny, podniecony, nie mógł skupić myśli, które płynęły swobodnie od ateńskiej polityki do nagiego ciała Kleopatry. Sekret, który mu objawiono był niczym rozpalony węgielek na języku, chętnie podzieliłby się nim choćby z Menandrem, drogim przyjacielem, który dziś uratował mu życie. On zaś ocalił samego Fokiona! Wciąż nie mógł w to uwierzyć, co rusz na nowo odtwarzał w pamięci wydarzenia tego niezwykłego dnia. Nad Atenami zapadł już zmrok. Okna komnaty Demetriusza wychodzące na wewnętrzny dziedziniec willi zostały już przysłonięte przez jakiegoś eunucha albo niewolnicę. Przy biurku, gdzie zwykle pracował, płonęły dwie świece. Kolejne trzy stały przy łożu.

Fokion obiecał, że wystąpi o przyznanie wieńców oliwnych jemu i Menandrowi, Aratosowi zaś – obywatelstwa ateńskiego. Tak wielki zaszczyt przyprawiał go o zawrót głowy. Jego ojciec swój pierwszy wieniec otrzymał w wieku trzydziestu dwóch lat, za bohaterską postawę pod oblężonym Peryntem. Gdy jego syn zostanie wyróżniony w wieku lat osiemnastu, Dionizjusz będzie musiał nabrać do niego szacunku! A może i odzyska nieco zaufania.

Choć przemierzył komnatę pewnie ze sto razy, uspokojenie wciąż nie nadchodziło. Usiadł przy biurku i próbował pogrążyć się w lekturze. Jednak ani „Wojna peloponeska” Tukidydesa, ani „Anabaza” Ksenofonta nie potrafiły dłużej przyciągnąć jego uwagi. Zaczął przerzucać zwoje, które leżały przed nim w dużym nieporządku, szukając czegoś, na czym mógłby się skupić. W końcu dokopał się do klasycznego traktatu poetki Elephantis, poświęconego różnym pozycjom miłosnym. Kiedyś kupił to dziełko (opatrzone licznymi rysunkami) od handlarza z Efezu i od tego czasu krył je przed ojcem i służbą pod stosami poważniejszej lektury.

Rozwinął zwój i przyjrzał się rysunkom. To przynajmniej było interesujące! Na pierwszym klęcząca i pochylona mocno do przodu kobieta oddawała się naraz dwóm mężczyznom. Jeden klęczał za nią i wbijał się od tyłu (w pochwę lub odbyt – trudno było stwierdzić), drugi zajął miejsce przed jej twarzą i penetrował swym penisem usta. Kolejna ilustracja ukazywała parę damsko-męską. Przystojny efeb leżał na plecach, ona zaś kucała nad nim. Dziewczyna ujeżdżała go, nabita głęboko na naprężoną męskość.

Demetriusz patrzył dalej. Na trzecim rysunku pieściły się dwie kobiety. Jedna leżała na drugiej, w taki sposób, że jej łono znajdowało się nad głową tamtej, sama zaś pochylała się nad szparką kochanki. Zwilżała ją wysuniętym językiem, dłońmi zaś pieściła uda. Kunszt tych ilustracji, wykonanych przecież pędzelkiem i czarną farbą, a jednak niezwykle szczegółowych i żywych, oczarował go równie mocno, jak i sama ich treść. Przypomniał sobie niezliczone noce, które spędził nad tym dziełem, masturbując się zapamiętale, aż do stanu całkowitego wyczerpania. Kilka białych plam na papirusie stanowiło naoczne świadectwo owych emocji i niezapomnianych przeżyć. Naturalnie to było jeszcze w czasach, zanim Kassander zaprowadził go do domu rozpusty, gdzie Demetriusz poznał, czym różni się prawdziwe zbliżenie od fantazji o nim. Zanim spędził noc u hetery Bakchis. Zanim otrzymał Raisę.

Może powinien posłać po Illiryjkę? Pod tuniką jego męskość wyprężyła się już w erekcji. Był podniecony – nie tylko tym, co ujrzał w traktacie Elephantis, ale i wspomnieniami z łaźni. Tak, przywoła do siebie Raisę, ucałuje ją namiętnie, a potem pchnie na łoże i weźmie mocniej, gwałtowniej niż kiedykolwiek przedtem. Pragnął tego, pożądał, łaknął szybkiego spełnienia. Tym razem nie będzie jej pieścił godzinami, lizał jej szparki, wsuwał w nią palców. Nabije ją na swą włócznię i zmusi, by dała mu rozkosz. Jest jego niewolnicą – to jej obowiązek.

Potem jednak przypomniał sobie obojętność, jaką poczęstowała go przed dwoma nocami. Pojął, że nigdy nie chciałby tego ponownie doświadczyć. Lubił, gdy jego kochanka była równie spragniona jak on, gdy ich zespolenie dawało rozkosz obojgu. Wcale jednak nie miał pewności, że Raisa wybaczyła mu już wizytę u Fryne. Mógł być sobie bohaterem Aten, ona jednak wciąż czuła się zdradzona.

Zirytowany uderzył pięścią w stół. Czemuż przejmował się nastrojem niewolnicy?! Jakim prawem okazywała mu swe niezadowolenie? Jeśli znów tego spróbuje, Demetriusz sięgnie po rzemienny pas od miecza. A potem wybije jej z głowy wszelkie fochy. Najwyższa pora przypomnieć Illiryjce, kim jest i gdzie jest jej miejsce.

Już miał ją wezwać, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. To było dziwne – Raisa nigdy nie pukała. Zaintrygowany podniósł się z fotela. Raz jeszcze przemierzył komnatę. Podszedł do drzwi i otworzył je.

W korytarzu stała Kleopatra.

W przeciwieństwie do innych niewolnic, które nosiły proste, białe szaty, jej wolno było odziewać się w sposób bardziej ekstrawagancki. Teraz miała na sobie zwiewny peplos z żółtego jedwabiu, w uszach złote kolczyki, na przedramionach bransolety. Spoglądała na niego swymi dużymi, ciemnymi oczyma.

– Mogę wejść? – spytała pokornie.

Demetriusz cofnął się o krok i wpuścił ją do środka. Gdy tylko znalazła się w komnacie, zamknął za nią drzwi.

– Przysłał cię mój ojciec? – spytał.

– Nie. Przyszłam z własnej woli.

Większość niewolnic – w tym Raisa – była na noc zamykana w przeznaczonych dla nich pokojach. Demetriusz wiedział jednak, że Kleopatra ma prawo poruszania się po całej willi. Mimo to nie uwierzył w jej słowa. Przemierzył komnatę, podniósł ze stołu pas od miecza. Był to twardy, szeroki rzemień. Spoglądając na Fenicjankę, owinął go sobie wokół nadgarstka.

– Spróbuj raz jeszcze mnie okłamać, a wymierzę ci takie lanie, że przez tydzień nie usiądziesz bez bólu – zagroził.

Dostrzegł w jej oczach lęk. Uświadomił sobie, że dziewczyna, która przed nim stoi, była już nieraz bita. I panicznie się tego bała. Poczuł niechęć do samego siebie, ale teraz nie mógł się już cofnąć.

– Tak… jestem tu z jego rozkazu.

– W jakim celu? – zbliżył się do niej, wciąż nie odkładając pasa.

– Dostojny Dionizjusz życzy sobie…

Jej głos załamał się. Opuściła głowę. Lekko drżała.

– Czego życzy sobie mój ojciec? – zapytał z naciskiem Demetriusz.

– Dostrzegł, jak na mnie patrzyłeś w łaźni. Kazał cię odwiedzić. Mam spełnić każdą twą…

– Zachciankę? – podpowiedział, gdy znów urwała. Potwierdziła skinieniem. – A jeśli moje zachcianki nie są związane z tobą, Kleopatro?

– Proszę… – wyszeptała. – Jeśli mnie odeślesz, on uzna, że cię nie zadowoliłam.

A to mogło oznaczać, że zostanie ukarana znacznie surowiej, niż obiecał jej to Demetriusz. Jego ojciec nie bywał pobłażliwy dla niewolników, bez względu na ich płeć. To, że z którymś z nich akurat sypiał, również nie łagodziło jego stanowczości.

Młodzieniec przyjrzał się Fenicjance. Przypomniał sobie, jakie pożądanie wzbudziła w nim przed godziną. Teraz również jej bliskość podniecała. A jednak przyrzekł coś swej Illiryjce. Nie weźmie sobie innej kobiety tak długo, jak są razem. Był arystokratą. Jego słowo wiele znaczyło.

– Rozbierz się – nakazał.

Kleopatra wyprostowała się nieco, uniosła głowę, spojrzała mu w oczy. Na jej twarzy dostrzegł wymalowaną ulgę. Wizja kary oddaliła się. Dziewczyna odzyskiwała pewność siebie. Bez słowa uniosła dłonie do wiązań sukni. Demetriusz patrzył, jak puszczają po kolei. A potem peplos spływał już w dół, a jemu ukazał się widok, który zapamiętał z łaźni. Przesunął spojrzeniem po jej obfitych piersiach, płaskim brzuchu, ładnie zaokrąglonych biodrach. Łono miała równie gładkie jak Raisa, lecz bardziej smagłe, zaś jej wargi sromowe były jeszcze ciemniejsze. Nogi – dłuższe niż u Illiryjki, bardziej smukłe, z kształtnymi łydkami.

– Podobam ci się, panie? – odważyła się spytać.

– Aż za bardzo. A teraz rozbierz mnie.

Kleopatra uczyniła to szybko i wprawnie. Stanęła tuż przy nim, a gdy uniósł ramiona, ściągnęła mu tunikę przez głowę. Była tak blisko, że jego naprężona męskość dotknęła jej nagiego biodra. Czym prędzej objął ją ramieniem i przygarnął do siebie. Jego ubranie wysunęło się z jej dłoni i spadło na dywan. Wtuliła się w niego swym biustem, docisnęła do jego męskości.

Pragnął jej. Nie mógł temu zaprzeczyć. A teraz, z woli ojca, mógł ją posiąść. Bez groźby kary ani konsekwencji. Bez wyrzutów sumienia. Ale czy na pewno? Przypomniał sobie smutek Raisy, gdy usłyszała o zaproszeniu, jakie otrzymał od Fryne. Jak poczuje się teraz, gdy usłyszy, że Demetriusz znalazł sobie drugą nałożnicę? Jej namiętność, którą tak bardzo sobie cenił, całkiem zgaśnie.

Wtedy przypomniał sobie słowa Kassandra. Było to po wspólnym treningu szermierki, gdy Macedończyk po raz pierwszy oddał Demetriuszowi Raisę. Widząc wahanie młodzieńca, rzekł wówczas: „Mężczyzna, zwłaszcza twej pozycji, powinien brać sobie to, na co ma ochotę. Zapamiętaj to sobie, przyda ci się w życiu. Jeśli pragniesz tej Iliryjki, po prostu powiedz”.

Teraz zaś pożądał Fenicjanki. Wystarczyło, by powiedział słowo.

– Chodźmy na łóżko, Kleopatro – rozkazał.

Razem opadli na pościel. Demetriusz znalazł się na górze, przycisnął Kleopatrę do łoża swym ciężarem. Pochylił się i wpił łapczywie w jej usta. Odwzajemniła pocałunek, obejmując mu szyję ramionami. Jej piersi rozpłaszczyły się pod jego torsem, uda ocierały się o jego biodra. Fenicjanka miała wspaniale gładką skórę, jędrne ciało, pachniała zaś egzotycznymi perfumami Wschodu. To była kolejna przewaga, jaką miała nad pozostałymi niewolnicami w domu Dionizjusza – tylko jej pozwolono na używanie kosztownych wonności. Ona zaś skwapliwie korzystała z tego przywileju.

Wciąż całując się namiętnie z Kleopatrą, sięgnął ręką w dół, pomiędzy jej uda. Opuszkami przesunął po łonie dziewczyny, poczuł na nich odrobinę wilgoci. Uniósł się lekko nad Fenicjanką, spojrzał jej głęboko w oczy. A potem dwoma palcami spenetrował jej szparkę. Jeśli poczuła ból, umiała to dobrze maskować. Przy gwałtownym Kassandrze i bezwzględnym Dionizjuszu dość miała czasu, by posiąść tę zdolność. Wytrzymała jego spojrzenie, otworzyła usta do jęku. Cofnął palce i po chwili pchnął nimi znowu. Tym razem zakwiliła. Nie był pewien, czy zadaje jej cierpienie, czy też ofiaruje przyjemność, ale po chwili wyraźnie zwilgotniała. Uznał to za dobry znak. Czas był najwyższy, bo ogień w lędźwiach mocno go już parzył.

Podniósł się na łożu, klęknął nad Fenicjanką. Wysunął z niej palce, uniósł je do ust, oblizał ze smakiem. Dostrzegł jej zaskoczenie – chyba po raz pierwszy oglądała mężczyznę kosztującego jej soków. Raz jeszcze popatrzył Kleopatrze w oczy, a potem chwycił ją za biodra i stanowczo obrócił ją na brzuch. Nie opierała mu się w żaden sposób – uległa i posłuszna, w pełni pogodzona z każdą jego decyzją. Teraz z kolei mógł podziwiać jej krągłą pupę – nie tak dużą jak u Raisy, ale równie kształtną i bardzo apetyczną.

Poderwał jej biodra w górę, zmusił, by uklęknęła, pochylona mocno do przodu, z piersiami dociśniętymi do pościeli. Sam zajął miejsce za nią – na kolanach, w rozkroku. Jego męskość była już twarda i naprężona. Co chwila ocierała się o pośladki i wypiętą ku niemu szparkę niewolnicy. Dłonią nakierował penisa na właściwe miejsce, naparł po raz pierwszy. Kleopatra jęknęła cicho. Cofnął biodra i pchnął mocniej. Kolejny jęk. I znowu…

Przy każdym sztychu jej pochwa przyjmowała go w sobie nieco głębiej. Demetriusz rozkoszował się uczuciem. Jego członek raz po raz zanurzał się w mokrej ciasności, która otulała go ze wszystkich stron. Spoglądał z góry na Kleopatrę, sycił oczy widokiem jej gibkiego ciała. Dziewczyna tłumiła jęki, zaciskając zęby na poduszce. Komnatę wypełniały wilgotne odgłosy spółkowania.

Oto moje trofeum, gorączkowo myślał Demetriusz. Nagroda za odwagę, brawurę, szybkość reakcji. Za zabójstwo tamtego mężczyzny i za kłamstwo w obronie Hiperejdesa. Fenicjanka była dlań tym wszystkim. Ale nie tylko. Była również zabawką ojca, symbolem jego męskiej siły – teraz oddaną do dyspozycji syna. Z trudem mógł sobie przypomnieć, że kiedyś jej nienawidził. Nazywał „fenicką ladacznicą”, gardził nią w równym stopniu jak wszystkimi nałożnicami Dionizjusza. Teraz, gdy sam korzystał z jej uległego ciała, nie potrafił dociec, cóż skłoniło go do tak surowej oceny.

Wszak Kleopatra nie ponosiła za nic winy. Od początku była tylko marionetką w rękach innych. Wojenna branka z krainy Tyru i Sydonu, przywiedziona do Hellady i obrócona w zwykłą dziwkę, miała choć tyle szczęścia, by wpaść w oko Kassandrowi. Ten ocalił ją z burdelu – tylko po to, by mieć na wyłączność. Gdy już mu się znudziła, bez żalu oddał ją Dionizjuszowi. Dziewczyna przechodziła z rąk do rąk, co rusz musiała klękać przed innym panem i zaspokajać wszelkie jego kaprysy. Teraz do tego łańcucha dołączył on sam. Tłumacząc sobie z całą hipokryzją, na jaką było go stać, że czyni to tylko dla niej.

Teraz jego penis wbijał się w pochwę Kleopatry aż po nasadę. Jądra młodzieńca uderzały o łono Fenicjanki. Jego dłonie zaciśnięte były na jej biodrach, a spojrzenie ani na chwilę nie odrywało się od kołyszącej się ponętnie pupy. Ogień pożądania rozlał się po całym jego ciele, domagając się ugaszenia. Demetriusz zapomniał o wszelkich skrupułach, o etyce, którą studiował pod okiem Arystotelesa, o tym, co dobre i co złe, słuszne i haniebne. Liczył się tylko czyn – seria pchnięć, pod koniec której miał zostać nagrodzony.

Pochylił się do przodu, rękę położył na barku Kleopatry. Przyciągał ją ku sobie przy każdym pchnięciu, jeszcze wzmagając w ten sposób intensywność penetracji. Gdy jego członek wysuwał się ze szparki dziewczyny, lśnił cały od wilgoci. Ona nie była już w stanie tłumić jęków. Zaciskała dłonie na pościeli, z jej ust padały urywane słowa w ojczystym języku. W innych okolicznościach Demetriusz byłby ciekaw ich znaczenia. W tej jednak chwili obchodziło go tylko jedno – jak najszybsze osiągnięcie ekstazy.

Ta zaś zbliżała się wielkimi krokami. Młodzieniec czuł, że długo już nie wytrzyma szaleńczego tempa ich zbliżenia. Kleopatra sama już poruszała biodrami, z całych sił nadziewając się na jego penisa. Na jej smagłych plecach perliły się krople potu. Jego strużki spływały też po torsie i brzuchu Demetriusza. Wciąż jednak nie ustawał on w wysiłkach, czerpiąc z każdego ruchu coraz większą rozkosz…

Nagły dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Ostatnim wysiłkiem świadomej woli wysunął się z pochwy Fenicjanki. Sekundę później wytryskiwał już na jej łono, tyłeczek i plecy. Przyjemność rozlała się po jego ciele, jej epicentrum nadal jednak pulsowało mu w podbrzuszu. Krzyczał w ekstazie, która niemal go oślepiła.

* * *

Kleopatra znieruchomiała, nadal wypięta ku niemu w wyuzdanej pozie. Choć młody kochanek nie dał jej orgazmu, i tak było mu do tego bliżej niż jego ojcu. Drżała wciąż z pożądania, pragnęła więcej, mocniej, głębiej; wiedziała jednak, że jej rola na jakiś czas dobiegła kresu. Dla mężczyzn była atrakcyjna tylko wtedy, gdy jej pożądali. Kiedy już osiągnęli spełnienie, równie dobrze mogłaby przestać istnieć.

Taki był los niewolnej nałożnicy. Dawno już do niego przywykła.

Sperma Demetriusza spływała jej po udach i pośladkach, wypełniała zagłębienie między nimi, tworzyła niewielkie jezioro na plecach. Kleopatra wsparła się na łokciach i uniosła głowę. Rozkosz młodzieńca całkiem się już wypaliła. Po chwili osunął się na pościel u jej boku. Dyszał ciężko, jego mięśnie drżały pod skórą. Gdy jednak zwrócił ku niej swoją twarz, ujrzała, że uśmiecha się słabo.

Natychmiast odwzajemniła uśmiech. Tak było bezpieczniej. Nic by nie osiągnęła, pokazując mu, jak bardzo jest rozpalona. Nie miała złudzeń, że jej pożądanie cokolwiek dla niego znaczy. Nadeszła pora odpoczynku, gdy mężczyzna zbiera siły przed kolejnym zbliżeniem. Tego, że nie skończy się na jednym, była absolutnie pewna.

Może następnym razem i jej uda się wspiąć na sam szczyt?

* * *

Raisa szlochała w poduszkę, starając się nie zbudzić pozostałych niewolnic. W izbie mieszkały we trzy. Sypiały na jednym, szerokim łożu, przykryte wspólnym kocem. Tamte znały się od lat i łączyła je jeśli nie przyjaźń, to przynajmniej bliskość. Pogrążone we śnie tuliły się do siebie, dzieląc się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Jako „nowa”, a w dodatku Illiryjka, Raisa nie miała dostępu do ich wspólnoty. Zajmowała drugi kraniec łoża i kuliła się pod kocem, marznąc w samotności. Przynajmniej w te nieliczne noce, gdy Demetriusz po nią nie posyłał.

To była jedna z owych nocy. Zresztą, już druga z rzędu. Potrafiła się domyślić, czemu jej pan był z niej niezadowolony. Sprawiło to jej bezrozumne zachowanie podczas ich ostatniej schadzki. Wiadomość o zaproszeniu wystosowanym przez Fryne wyprowadziła Raisę z równowagi. Jakże mogła konkurować z heterą? I to z taką, przez którą nawet Kassander zapomniał o swej Mnesarete? Tak bardzo chciała okazać Demetriuszowi swój żal, ból i zawód, że całkiem zatraciła instynkt samozachowawczy. W pełni rozumiała, czemu zdecydował się ją ukarać. Zdziwiłaby się raczej, gdyby pozostawił jej zachowanie bez konsekwencji.

Świadomość ta w niczym jednak nie umniejszała cierpienia. Raisa pojęła swój błąd i bardzo chciała go naprawić. Wiele obiecywała sobie po tej nocy, planowała, w jaki sposób znów uwiedzie swego pana, zniweluje przemożny wpływ Fryne. Z tych planów i zamierzeń nic jednak nie wyszło: Demetriusz wzgardził jej towarzystwem. Być może znowu udał się do hetery albo do któregoś z licznych w Atenach domów rozpusty. Tak czy inaczej, odpoczywa właśnie w ramionach innej… A tymczasem Raisa – jedyna, która kochała go naprawdę – płacze cichutko, samotna we wrogim i obcym świecie.

Jej dawna pani, Mnesarete, rzekła jej kiedyś w przypływie szczerości: „Być może kiedyś przekonasz się, że na tym świecie kurwy mają więcej praw niż wolno urodzone kobiety”. Dopiero teraz Raisa pojęła w pełni jej rozgoryczenie. Chociaż nie była wolna, równie boleśnie odczuła swą przegraną.

Czy kiedyś Demetriusz znów wezwie ją do siebie? Nie mogła mieć takiej pewności. Może w ramionach hetery znalazł coś, czego ona dać mu nie potrafiła? Za to pewna była czego innego. Jeśli kochanek da jej jeszcze jedną szansę, nie uraczy go już nigdy chłodem i obojętnością. Będzie pełna entuzjazmu, uległości, namiętna i wilgotna. Przekona go, że zrozumiała swój błąd i jest gotowa na wszystko, by tylko go naprawić.

Nagle w korytarzu rozległy się kroki. Przez otwór wejściowy do izby, przysłonięty jedynie lichą szmatą, wdarło się z korytarza jasne światło. Po chwili zasłonę odsunięto energicznym ruchem. Raisa uniosła się z łoża tak gwałtownie, że koc zsunął się z jej piersi, ukazując je nowoprzybyłym w pełnej krasie. Zbudzone jej nagłym poruszeniem niewolnice zachowywały się spokojniej: były już przyzwyczajone do takich nocnych wizyt.

Mężczyzn było trzech. Pierwszym był zarządca niewolników, eunuch Aszur. Trzymał w ręku lampę oliwną. Pozostałymi – scytyjscy łucznicy z ochrony willi.

– Illiryjko – rzekł Aszur, – wstań.

Raisa zadrżała na całym ciele. Demetriusz nigdy nie wysyłał po nią srogiego zarządcy. Coś było nie tak…

– Wstań – powtórzył eunuch. – Czcigodny Dionizjusz pragnie cię widzieć.

Dionizjusz, nie Demetriusz! To musi być pomyłka, pomyślała Raisa. Należy przecież do syna, nie do ojca! Do przystojnego młodzieńca o łagodnym usposobieniu, a nie do surowego pana domu…

Aszur odczekał kilka chwil, westchnął, po czym rzucił do swoich ludzi:

– Wyciągnijcie ją z łóżka. Baczcie tylko, by jej nie posiniaczyć.

Scytowie zbliżyli się do niej. Raisa zobaczyła ich obleśne uśmiechy, kiedy gapili się na jej obnażony biust. Po niewczasie przypomniała sobie, by zasłonić go ramionami. Oni jednak złapali ją za nie i zmusili, by powstała. Jęknęła z bólu.

Aszur podszedł do niej. Przyjrzał się beznamiętnie jej ciału. Stała między trzymającymi ją w żelaznym uścisku scytyjskimi strażnikami, naga, drżąca z lęku i chłodu. On jednak się nie spieszył. Po kolei przesunął lampę oliwną do jej twarzy, piersi, podbrzusza. Poczuła ciepło na wzgórku łonowym, gdy płomień lampy zbliżył się do niego.

– Spodobasz się panu – zawyrokował eunuch. – Idziemy!

– Pozwól mi się ubrać… – jęknęła desperacko.

– By pan musiał znów cię rozbierać? – warknął. – O tej porze nikt postronny i tak cię nie zobaczy. A jeśli nawet… Czemuż miałby nie nacieszyć oczu?

Raisa próbowała walczyć, lecz nie miało to sensu. Silni mężczyźni bez trudu pokonali jej opór i wywlekli na korytarz. Pozostałe niewolnice patrzyły za nią bez słowa. Po cóż ta idiotka robi taką scenę? Przecież każda z nich przeszła to samo. Dionizjusz skorzysta z niej kilka razy i prędko porzuci dla innej. Jedynie ta dziwka Kleopatra zdołała na dłużej utrzymać jego zainteresowanie.

* * *

Cztery dni później miało miejsce Zgromadzenie Ludowe. Pierwsze tak liczne owej zimy – na wieść o zamachu na Fokiona do Miasta ściągnęli obywatele z najdalszych krańców Attyki. Kworum wynoszące siedem tysięcy Ateńczyków osiągnięto na dwie godziny przed rozpoczęciem obrad. Ostatecznie zebrało się ich niemal dwakroć więcej.

Fokion wygłosił długą i piękną przemowę, w której zachęcał Lud do nagrodzenia Demetriusza i Menandra. Wniosku nie złożył osobiście, lecz przez opłaconego obywatela niewiązanego z żadnym ze stronnictw. Potem występowali następni: Demades, który akurat zjawił się w Mieście, sam wnioskodawca, a także Archont. Nawet Demostenes i Ktezyfon, przywódcy frakcji antymacedońskiej, przemówili na rzecz „dwóch bohaterskich chłopców, kwiatu ateńskiej młodzieży”. W obecnej chwili bardziej niż kiedykolwiek zależało im na odsunięciu od siebie wszelkich podejrzeń.

Uhonorowanie nastąpiło na wzgórzu – tak, by zgromadzeni mogli je oglądać. Gdy jego skronie udekorował oliwny wieniec, Demetriusz spojrzał na swego ojca. Ten stał nieco poniżej, przyglądając się łapczywie całej scenie. Jego jedyny syn, po którym nie spodziewał się już niczego dobrego, został wyniesiony na oczach całych Aten! Publicznie zrównany z wodzami i herosami! Jego imię i zasługi zostaną wykute na kamiennej tablicy, umieszczonej następnie w świątyni Ateny na Akropolu! Dionizjusz nie mógł sobie wyobrazić większego triumfu. Kiedy młodzieniec zszedł ze wzgórza, pośród owacji i rzucanych przez Lud kwiatów, ojciec zbliżył się do niego. Ujął jego dłonie we własne i zmienionym głosem powiedział:

– Proś, o co tylko zechcesz, Demetriuszu. Zrobię dla ciebie wszystko, co tylko w mojej mocy.

Następnie wieńcem udekorowano Menandra. Chłopiec był głęboko wzruszony. Spoglądając na niego, Demetriusz wpadł na pomysł.

– W takim razie ojcze, życzę sobie, byś sfinansował wystawienie sztuki Menandra. To bardzo dobra komedia. Sądzę, że wygra najbliższe Lenaje.

– Naprawdę jest tak świetna? – Dionizjusz spojrzał z powątpiewaniem na młodziutkiego poetę.

– Nigdy nie czytałem lepszej.

– Skoro tego właśnie pragniesz… Patrz, twój przyjaciel idzie ku nam.

Oklaskiwany przez Miasto Menander zbliżył się do Demetriusza i jego ojca. Młodzi ludzie uściskali się serdecznie.

– Szczęśliwy dzień… – powiedział chłopiec. Jego głos drżał ze wzruszenia – Szczęśliwy…

– Niechże uczynię go jeszcze szczęśliwszym – Dionizjusz uśmiechnął się do niego. – Doszły mnie wieści, że napisałeś sztukę. Mógłbyś mi zdradzić, jaki tytuł nosi?

Menander wpatrywał się w starszego mężczyznę, jakby nie zrozumiał pytania. W końcu, szturchnięty lekko przez Demetriusza, przemógł się i odpowiedział:

– „Tarcza”, dostojny strategu.

– Powiedz mi, czy wybrałeś już aktorów?

– Nie stać mnie, dostojny…

– Nie kłopocz się tym więcej – wtrącił uśmiechnięty od ucha do ucha Demetriusz.

– Tym ja się zajmę – oznajmił Dionizjusz.

* * *

Trzy dni po uroczystości Demetriusz otrzymał list od Teofrasta i Arystotelesa. Jego mistrzowie zdecydowali o przywróceniu mu praw ucznia Likejonu. Chociaż w żadnym miejscu nie wspomnieli, że na ich decyzję miało wpływ jego wyniesienie, młodzieniec potrafił czytać między wierszami. Nazajutrz pojawił się w szkole najwcześniej ze wszystkich. Dzięki temu udało mu się zamienić kilka słów sam na sam z nauczycielami. Dawne przewiny zostały wybaczone, a nieporozumienia – zapomniane. Mogli wszyscy zacząć od nowa.

Później, gdy zeszli się już pozostali uczniowie, Demetriusz zauważył, że odnoszą się do niego z niemal nabożnym szacunkiem. W ciągu kilku dni stał się ich idolem. W całym Mieście dyskutowano o tym, że zaprosiła go na pożegnalną ucztę wspaniała Fryne. Co więcej – musiał jej do tego stopnia przypaść do gustu, że nazajutrz raz jeszcze publicznie się z nim pożegnała… Chwilę potem ocalił stratega Fokiona i zgładził jednego z zamachowców, za co uhonorowano go na wzgórzu Areopagu. Żaden jego rówieśnik nie mógł chełpić się podobnymi czynami! Młodzieniec przyzwyczajony już do samotności i braku przyjaciół, nagle miał ich zbyt wielu.

Kalos nigdy nie powrócił do Likejonu. Gdy już odzyskał zdrowie, ojciec posłał go do konkurencyjnej szkoły, gdzie mógł do woli obrażać i prześladować młodszych kolegów. Z przygody, jaka go spotkała, nie wyniósł żadnej nauki. Pozostał takim samym tępym i złośliwym osiłkiem, jakim był przedtem.

Kilka tygodni później, w miesiącu Gamelion, rozpoczął się festiwal Lenajów. Oprócz procesji ku czci Dionizosa, składania bogu ofiar z wina, niezliczonych przyjęć i pijatyk, odbyły się również dwa konkursy dramatyczne: komediowy i tragiczny. W amfiteatrze Dionizjusza przez szereg dni prezentowane były nowe sztuki, a w Mieście zaroiło się od najsłynniejszych aktorów Hellady.

Ostatniego dnia Lenajów ogłoszono werdykt. W konkursie tragicznym wygrał Apollodoros z demu Lakiadai. Nie wzbudziło to zbytniego zdziwienia – wszyscy mieli w pamięci burzę oklasków, która rozpętała się po zakończeniu jego „Achillesa i Patroklesa”. Jeśli zaś chodzi o komedie, wybuchła prawdziwa sensacja: w tej konkurencji Lud nagrodził wieńcem młodego poetę, Menandra z demu Hecale. Jego „Tarcza” oczarowała wszystkich, chociaż niejeden widz pogubił się nieco w skomplikowanej fabule i nagłych zwrotach akcji. Piętnastoletni zwycięzca nie wiedział jeszcze wtedy, że to dopiero pierwszy z całej serii sukcesów. W następnych latach miał jeszcze siedem razy odbierać nagrodę na festiwalu lenajskim, pięć razy zaś – podczas Dionizjów.

Zaraz po otrzymaniu wieńca poeta skłonił się wiwatującemu tłumowi, a potem skierował swe kroki w stronę Demetriusza. Zdjął trofeum z głowy i przyozdobił nim skronie przyjaciela. Następnie uścisnął go z całych sił i z wdzięcznością ucałował w obydwa policzki. Owacja jeszcze przybrała na sile. Bliskość tych dwóch – młodych herosów Aten – spodobała się Ludowi. Tego wieczoru na wszystkich sympozjonach w Mieście wznoszono toasty na ich cześć. Natomiast słynne hetery, Fojbiane i Lamia, publicznie założyły się o to, która z nich uwiedzie i rozdziewiczy Menandra. Obecna przy zawarciu tego zakładu Neira uśmiechnęła się tylko jadowicie i rzekła:

– Uważajcie, drogie dziewczęta, by nie ubiegł was Demetriusz!

Wkrótce pożałowała owych słów. Nazajutrz w progach jej domu zawitał Dionizjusz. Przekonana, że kochankowi chodzi o zwykłą schadzkę, niebacznie odesłała służbę. On jednak wcale nie myślał o miłosnych igraszkach. Tamtej nocy ojciec Demetriusza nie żałował ręki. Skatował Neirę do nieprzytomności, a potem zostawił ją, zakrwawioną i skuloną w kłębek, na środku jej własnej sypialni. Przez wiele następnych miesięcy hetera nie pokazała się publicznie. W tym czasie przyjaciółki rozkradły wszystkich jej klientów oraz wielbicieli. Ta, która chciała zastąpić Fryne w roli pierwszej hetery Aten, musiała od nowa budować swą pozycję.

Nieudany zamach na Fokiona osłabił pozycję stronnictwa niepodległościowców. Podejrzewani o wszystko, co najgorsze, musieli na jakiś czas wstrzymać swe działania. Tym bardziej, że nad Atenami zawisła groźba wprowadzenia macedońskiego garnizonu. Co prawda nigdy jej nie zrealizowano, ale i tak Demostenes i jego sprzymierzeńcy solidnie najedli się strachu.

Tajemniczy zleceniodawca Haimona rozpłynął się w powietrzu jak mgła o poranku. Strategom Aten nie udało się ustalić jego tożsamości ani tego, komu służył. Stronnictwo promacedońskie zwarło szeregi i przygotowywało się na kolejne skrytobójstwa. Usłużny Archont wzmocnił ochronę wszystkich polityków z tego środowiska.

Po Gamelionie nastał miesiąc Anthesterion, po nim zaś – Elaphebolion. Zima w Attyce dobiegła kresu. Wielki port w Pireusie oraz mniejsza przystań w Faleronie zostały otwarte dla żeglugi. Agora znów zapełniła się kupcami ze wszystkich krain wokół Środkowego Morza, a w gimnazjonach rozpoczęli trening atleci. Nadeszła wiosna, a wraz z nią wieści zza morza – o krwawej wojnie w azjatyckich krajach.

Cały świat budził się z zimowego letargu. Wznowiono kampanie wojenne. Znudzeni bezczynnością najemnicy mogli nagle przebierać w ofertach.

Ateny nie mogły dłużej pozostawać samotną wyspą spokoju.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz III

By dowiedzieć się o dalszych losach Fryne, przejdź tutaj: Korynckie Noce (Blondynka wg Megasa Alexandrosa)

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ech, cieszę się, że trafiłem na tę stronę. Przyjemnie jest po raz kolejny czytać niezwykłą historię, którą przed nami roztaczasz i przypominać sobie jak z zachwytem zaczytywałem się w nią po raz pierwszy. Przyznam, że z niecierpliwością oczekuję momentu kiedy zaczniesz wstawiać nowe części. Zapewne nie ja jeden 😉
Ceoltoir.

Inspirowałeś się słowami Hitchcocka? Zacznij od trzęsienia ziemi a potem napięcie niech tylko wzrasta :). Świetna scena walki, których chyba nie zabraknie w tej historii.

Demetriusz jest młody i chyba zbyt szybko złożył obietnicę dochowania wierności. Świetnie wprowadziłeś Brennusa – jak wcześniej Gylipossa, pokazując go w akcji.

A odnośnie słów Dionizjusza odnośnie przyszłości Imprerium – myślę że napisałeś jeden z prawdziwych powodów ostatecznej klęski Aleksandra, pomijając jego domniemaną "boskość".

Helena z "Sekteru Penelopy" hmmm brzmi znajomo 😉

daeone

Witaj, Ceoltoirze!

Zawsze miło mi spotkać weteranów i rozbitków z DE! Obiecuję, że już niedługo zacznę tu zamieszczać nowości, a na razie będziesz mógł ponownie posmakować już znajomych dań.

Daeone:

Naturalnie, że inspirowałem się Hitchcockiem. A także "Poetyką" Arystotelesa, która wydaje mi się znacznie bardziej właściwą dla Opowieści helleńskiej 😀

Zgadzam się, że Demetriusz jest młody i naiwny, ale akurat obietnice złożone Raisie przemawiają w moim przekonaniu na jego korzyść (inna sprawa, czy da radę ich dotrzymać).

Brennus ma przed sobą jeszcze sporo przygód i myślę, że będzie lubiany, nawet pomimo faktu, że tak naprawdę jest w obozie czarnych charakterów 🙂

Co do przyczyn rozpadu imperium Aleksandra – myślę, że zasadniczą przyczyną jego rozpadu było to, że po śmierci jego twórcy tak naprawdę mało komu zależało na jego utrzymaniu. A ci, którym zależało (Perdikkas, Eumenes, potem Antygon Jednooki) dość szybko zostali pozbawieni życia, ustępując tym, którzy chcieli po prostu urwać swój kawałek i założyć tam swoją dynastię.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. Nie wspomniałem o Helenie przypadkowo – jeszcze o niej usłyszycie, choć nieco później.

Miałem na myśli rozpad, który zaczął się jeszcze za życia – nie dbał o podbite krainy pozostawiając je jakiemuś generałowi, o którym myślał że może mu ufać a on w rzeczywistości już wtedy starał się zagarnąć dla siebie jak najwięcej 😉

a po śmierci władcy mieli wolną rękę w swoich działaniach

teraz pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na rozwinięcie akcji a zapewniam nowych czytelników jest na co czekać 😉

Opowiadanie jest mistrzowskie, bardzo mi się podoba. Na plus przemawia też to, że wątki erotyczne nie grają pierwszych skrzypiec, w moim odczuciu i nie ma za przeproszeniem bezsensownego 'rżnięcia', jak to w niektórych tekstach. Znajomość kultury starożytnych Greków i Rzymian masz w jednym palcu jak widać 🙂

@ Daeone:

Ok, ale pamiętaj, że przez pierwsze kilka lat po śmierci Aleksandra, nim jego generałowie rzucili się sobie do gardła, imperium przez niego wzniesione zdołało się utrzymać w całości, a nawet rozszerzyć swe granice: zdobyto Kapadocję, pobito Izauryjczyków i Armenię, stłumiono rebelię w Helladzie i bunt Greków w Baktrii. Państwo rządzone przez Perdikkasa to było prawdziwe mocarstwo. Oczywiście potem wybuchły Wojny Diadochów i imperium rozpadło się. Ale pamiętajmy, że na jego gruzach powstały trzy silne państwa – Macedonia Antygonidów, Egipt Ptolemeuszy i imperium azjatyckie Seleucydów.

@ Anonim:

Staram się, by erotyka odgrywała pewną istotną rolę, ale nie stała w centrum historii. W Opowieści Demetriusza gra idzie o władzę, suwerenność, pokój w Helladzie. Przy takich stawkach seks staje się raczej lukrem na wielkim torcie 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Po prostu wiedziałam, że Demetriusz, wcześniej, czy później, zacznie brać przykład z Kassandra… Rozumiem, że już nie mam się co łudzić o romantyczną miłość aż po grób? 😉 Miła była tak odmiana… Cóż, cieszę się jednak bardzo, że na dłużej pojawiła się Kleopatra, oby tak dalej 🙂
Demetriusz wszystkich zaskoczył, podoba mi się ten pomysł! 🙂 Tylko aby nie zatracił do końca siebie, w tym wszystkim…

Saima.

Ja wiem, czy zaczął brać przykład z Kassandra? Po prostu, skorzystał z nadarzającej się okoliczności (w dodatku z pewnymi oporami, które Macedończykowi wydałyby się kompletnie absurdalne).

Demetriusz jest po prostu młodym, dość zagubionym człowiekiem, pozostającym w dość skomplikowanej relacji z ojcem i szukającym akceptacji tam, gdzie może ją znaleźć.

Co zaś się tyczy ideału romantycznej miłości aż po grób, to wymyślono go w średniowieczu i opierał się on jednak na uczucia platonicznym, najlepiej nigdy nie skonsumowanym 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz