Opowieść helleńska: Demetriusz I (Megas Alexandros)  4.62/5 (86)

45 min. czytania

Joseph Kuhn Regnier, bez tytułu

Kilka dni po tym, jak flota macedońskiego generała Kassandra wypłynęła z Pireusu, do Aten zawitała zima.

Po chłodnym, deszczowym miesiącu Maikakterion nastał mroźny Poseideon. Jego panowanie odcisnęło widoczne piętno na Mieście, wciąż nazywanym przez wielu Słońcem Hellady. Oznaczało krótkie, szare dni, zamknięte dla żeglugi przystanie, na wpół wymarłą agorę, z której zniknęli cudzoziemscy kupcy. Życie zamierało również w gimnazjonach – było bowiem zbyt zimno, by trenować nago pod zasnutym chmurami niebem. Nawet Zgromadzenia Ludowe, które zwoływano od czasu do czasu, przyciągały niewielu chętnych do decydowania o publicznych sprawach.

Wraz z handlem i żeglugą zamarło również życie polityczne. Stronnictwa praktycznie wstrzymały działalność, zbierając siły przed wiosną. Dopiero wtedy miało rozpocząć się kolejne starcie między zwolennikami Macedonii – kierowanymi przez strategów Dionizjusza i Fokiona – a piewcami ateńskiej niepodległości, którzy gromadzili się wokół wielkiego mówcy, Demostenesa.

Aktywność obywateli przeniosła się do mocno nagrzanych publicznych łaźni, licznych gospód, a także – co naturalne – do domów rozpusty. Tam mężczyźni bawili się, rozprawiali o naturze świata, prowadzili interesy, uwodzili chłopców i kupowali sobie dziewczęta.

Demetriusz wszakże nie korzystał z żadnego z tych przybytków. W willi swego ojca, Dionizjusza z Faleronu, miał do dyspozycji niewielką, lecz wygodną łaźnię. Tutaj nie zagrażały mu awanse ze strony adoratorów (ojciec wciąż miał w pamięci sprawę Hiperejdesa), usługiwały zaś młodziutkie, przyuczone do swej roli niewolnice. Zamiast do gospody, Demetriusz co dzień chadzał do Likejonu – filozoficznej szkoły Arystotelesa i Teofrasta. Nauki, które tu pobierał, były mu bardziej w smak niźli najsłodsze wino. Co się zaś tyczy heter oraz pornai…

… nie potrzebował ich, bo miał Raisę.

* * *

Demetriusz siedział przy biurku z tabliczką i rysikiem. W świetle dwóch lamp oliwnych trudził się nad mową przeciw poglądom Heraklita z Efezu, pisaną z perspektywy Anaksymenesa z Miletu. Taką pracę zadał mu sam Arystoteles. Problem polegał na tym, że poprzednio młodzieniec musiał obalać tezy Anaksymenesa – z pozycji Heraklita właśnie. Było to jedno z ulubionych ćwiczeń jego mistrza – argumentacja idąca w dwóch przeciwstawnych kierunkach, ze znajdujących się po przeciwnych stronach stanowisk; konieczność zbijania własnych dowodów, oddalania wysuniętych przez siebie, gruntownie przemyślanych zarzutów. W zamierzeniu miało to wyostrzać koncept i uczyć trudnej sztuki dialektycznego myślenia, niezbędnej przyszłemu politykowi. Ponoć król Aleksander, który również pobierał niegdyś nauki od Arystotelesa, przodował w owej sztuce. Demetriusza przyprawiała ona raczej o zawrót głowy.

Był już późny wieczór – zresztą, o tej porze roku mrok zapadał wcześnie. Młodzieniec zastygł w bezruchu, z rysikiem w uniesionej dłoni, zastanawiając się nad pewnym argumentem przeciwko dwoistości logosu. Nagle do jego uszu doszło ciche skrzypnięcie zawiasów. Ktoś otworzył drzwi i wślizgnął się do komnaty. Po krótkiej chwili drzwi na powrót zamknięto. Demetriusz nie obrócił się, by zobaczyć, kto go odwiedził. Natychmiast rozpoznał lekkie kroki na perskim dywanie, który przykrywał posadzkę komnaty. Nie było mowy o pomyłce.

Uśmiechnął się do swoich myśli, pochylił rysik i dokończył nakreśloną do połowy literę. Słyszał, jak ona chodzi po pokoju. Zatrzymała się na krótko przy łożu – zapewne po to, by postawić na stoliku tacę. Potem, gdy już uwolniła ręce, podeszła do Demetriusza i stanęła za nim. Poczuł dotyk jej palców na swoich skroniach.

– Za dużo pracujesz – jej greka nasycona była illiryjskimi naleciałościami. Mówiła z charakterystycznym, śpiewnym akcentem, który zawsze wydawał mu się uroczy.

– Nie mam wyboru – odparł, odchylając głowę do tyłu, pozwalając, by jej palce przesunęły się po jego policzkach. – Jeśli nie uda mi się skomponować prostej mowy, jakże mogę liczyć na triumf w starciu z Demostenesem czy Ktezyfonem?

– Nikt przecież tego nie wymaga…

– Nie dzisiaj. Lecz przyjdzie taki dzień, gdy będę musiał zastąpić ojca. Zresztą, nie tylko jego. Fokion jest już stary, Demades rzadko bywa w Atenach…

– Twój ojciec cieszy się dobrym zdrowiem. Sił starczy mu na wiele lat.

Westchnął. Miała rację. Minie jeszcze wiele czasu, nim będzie musiał wejść w to gniazdo jadowitych żmij – ateńską politykę. Skończył dopiero osiemnaście lat, był zbyt młody, by przemawiać na Zgromadzeniu lub zasiadać w trybunale. Przemowa, nad którą się biedził, też może poczekać. Pewnie nawet na tym skorzysta.

Zwrócił ku niej głowę. Raisa uśmiechnęła się do niego skromnie. Choć należała do niego już od kilku tygodni, podczas których kochali się niemal co noc, niekiedy wciąż zachowywała się jak niewinna dziewica. Była młodsza od niego – mogła mieć piętnaście, może szesnaście lat. Nosiła skromny chiton służącej, uszyty z jednolicie białej wełny, nieozdobionej złotym ani srebrnym haftem. Jedyną jej biżuterię stanowiła brosza z lapis lazuli, która spinała i podtrzymywała szatę na lewym ramieniu. Był to dar od Demetriusza. Uważał, że kolor broszy idealnie współgra z barwą jej oczu.

– Skończyłem na dziś – oznajmił.

Skinęła głową. Miała długie, proste włosy w kolorze słomy, które lśniły teraz w blasku oliwnych lamp. W jej twarzy dominowały duże, błękitne oczy, wydatne kości policzkowe oraz pełne wargi, jakby stworzone do pocałunków. Nie ubarwiała ich szminką jak fenicka ladacznica jego ojca, Kleopatra. Zachowały zatem swoją naturalną, różową barwę. Cerę miała jasną, typową dla dzikich plemion północy. Porwano ją w którymś z niezliczonych, efemerycznych państewek, istniejących w Illirii. Zrządzeniem losu trafiła aż do Aten, zachowując przy tym dziewictwo – które odebrał jej dopiero Kassander, macedoński wódz i przyjaciel Demetriusza. Później, gdy zauważył, że jego niewolnica przypadła do gustu młodzieńcowi, bez namysłu mu ją podarował.

– Przyniosłam wino i owoce, panie – odparła, gestem wskazując w stronę łoża. – Gdybyś chciał się najpierw posilić.

„Najpierw”. Oboje wiedzieli, co będą robić potem. Już teraz Demetriusz czuł, że bliskość dziewczyny zaczyna na niego działać. Był wdzięczny za to, że długa, biała tunika wyszywana purpurową nicią maskuje widoczne ślady jego podniecenia. Podniósł się z fotela i stanął przed Raisą. Choć nie należał do szczególnie rosłych mężczyzn, był od niej o pół łokcia wyższy. Spoglądała nieśmiało w dół, lecz on ujął jej podbródek palcami i skłonił, by uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

Była jego kochanką od ponad miesiąca. Tak właśnie – kochanką, a nie zwyczajną nałożnicą. Z początku, zaraz po tym, jak została mu podarowana, ukryła się za tarczą dystansu i skromności. Nie ufała Demetriuszowi i bała się tego, czego może od niej oczekiwać. Nie wykazywała też żadnej chęci do miłosnych igraszek. Mógł wprawdzie rzucić dziewkę na łoże i siłą wymusić posłuszeństwo. Nikt nie uczyniłby mu z tego powodu wyrzutu – Raisa była przecież jego niewolnicą. Zdecydował jednak inaczej. Postanowił ją do siebie przekonać. Nie pragnął w środku nocy, po ulotnej chwili spełnienia wysłuchiwać jej szlochów, nie chciał o poranku oglądać zaczerwienionych oczu oraz sińców po wymierzonych w przypływie gniewu razach. Marzył o tym, by oddała mu się z własnej woli, wilgotna i chętna, nieprzymuszona biciem ani groźbami.

Zajęło mu to kilka pierwszych dni. Choć bardzo pragnął Illiryjki, zdołał powstrzymać się przed pospiesznym zaspokojeniem żądzy. Zapraszał ją do siebie wieczorami, po powrocie z Likejonu czy z treningu szermierki. Przychodziła zawsze nieufna i zalękniona. Potrafił ją zrozumieć. Miała powody, by obawiać się mężczyzn. Kassander, który był jej pierwszym, nigdy nie słynął z delikatności. Demetriusz, gdy bywał w gościnie u Macedończyka, kilkakrotnie skorzystał z jej ciała, nie pytając jej o zgodę ani ochotę. Choć dała mu wówczas sporo przyjemności, czuł, że tylko on ją odczuwa. Nie podobało mu się to wrażenie.

Kiedy więc przychodziła do niego z zaciśniętymi ustami i niechętnym spojrzeniem, siadywał z nią na dywanie lub na parapecie okna i zagajał rozmowę. Najpierw mówił długo sam. Po jakimś czasie zaczynała odpowiadać – tą swoją śpiewną, barbarzyńską greką. Nieważne, o czym dyskutowali. Czasem Demetriusz wypytywał ją o Illirię (zawsze wycofując się, gdy tylko natrafił na bolesne wspomnienie), kiedy indziej relacjonował plotki, które zasłyszał na agorze. Opowiadał jej o cudach Aten – świątyniach na Akropolu, Malowanej Stoi, igrzyskach panatenajskich, uroczystościach w Eleusis. Z dnia na dzień Raisa słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Bariera obojętności słabła. Zauważył też, że dziewczyna ukradkiem mu się przygląda.

Gdy nadchodziła noc, nie kazał jej dotrzymać sobie towarzystwa, lecz odsyłał do komnat niewolnic. Początkowo przyjmowała to z ulgą – jak nieoczekiwaną łaskawość. Później jednak coś się zmieniło w jej zachowaniu. Już nie cieszyła się z tego, że może go opuścić. Czasem zdawało mu się wręcz, że sprawia jej to przykrość. Był w końcu jedyną bliską osobą w jej życiu. W willi Dionizjusza niewolnice rzadko zawierały między sobą przyjaźń. Konkurowały o względy pana domu lub jego małżonki – kostycznej Eurynome, która dla Demetriusza była macochą. Raisie doskwierała więc samotność, podobnie zresztą jak i jemu. Dla obojga stawało się coraz bardziej oczywiste, że potrzebowali siebie nawzajem.

Pewnego wieczoru, zamiast kazać Raisie odejść, Demetriusz poprosił, by z nim została. Choć dostrzegł w jej oku radosny błysk, choć czuł, że dziewczynie nie potrzeba dodatkowych zachęt, mówił dalej. Nie przygotował tej mowy jak zadania dla Arystotelesa. Sam nie spodziewał się, że ją wygłosi. A jednak tak właśnie się stało. Przysiągł Illiryjce, że dopóki pozostanie jego towarzyszką, nie weźmie do łoża żadnej innej. Obiecał, że będzie dla niej łaskawszym panem niż Kassander i że nie uczyni nic, czego ona sama nie zapragnie. Dopiero potem wręczył jej prezent – broszę z lapis lazuli, uformowaną na kształt gołębia w locie. W jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. Z wdzięczności chciała ucałować jego dłoń. On jednak na to nie pozwolił. Otoczył Raisę ramieniem, przygarnął do siebie i namiętnie wpił się ustami w jej usta.

Potem kochali się przez pół nocy. Dziewczyna była chętna, pełna entuzjazmu, szczera. Nie kryła, jak wiele przyjemności doznaje w ramionach Demetriusza. Oplotła mu szyję rękoma, uda docisnęła do jego bioder. W środku była mokra i bardzo ciasna. Otuliła jego męskość, zaciskała się na niej przy każdym pchnięciu. Z najwyższym trudem wysunął się z niej tuż przed eksplozją rozkoszy – nie chciał jej przecież uczynić brzemienną.

Teraz zaś stała przed nim i spoglądała mu w oczy. On zaś pożądał jej mocniej niż jakiejkolwiek innej niewiasty. Wliczając w to słynne ateńskie hetery, które – jak powszechnie wiadomo – nie miały sobie równych w Helladzie. W tej skromnej, białej sukni, bez biżuterii ze złota i rubinów, Illiryjka wyglądała bardziej powabnie niż smagła Neira, Fojbiane o zniewalającym spojrzeniu, Lais… a nawet Fryne, królowa heter, zwana przez niektórych najjaśniejszą gwiazdą Aten.

– Jestem spragniony – odpowiedział, unosząc rękę i obejmując Raisę w talii, – lecz bynajmniej nie wina.

Przygarnął ją do siebie, nie stawiała oporu. Wręcz przeciwnie – wtuliła się ufnie w jego ciało. Przez materiał szat poczuła twardość między udami Demetriusza, docisnęła się do niej brzuchem. Stanęła na palcach, rozchyliła usta. Uwielbiał smak jej warg i języka. Zsunął dłoń z talii dziewczyny, zacisnął ją na jej pośladku. Stłumił jej cichy jęk pocałunkiem.

Przytuleni do siebie ruszyli w stronę łoża. Zatrzymali się przy nim. Raisa pomogła Demetriuszowi pozbyć się tuniki. Wiele już razy oglądała jego nagość, lecz nigdy nie miała dość tego widoku. Młody mężczyzna był dobrze zbudowany. Pod jego smagłą skórą – jak większość Greków jońskich miał czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i oliwkową cerę – poruszały się mięśnie, pięknie wyrzeźbione podczas treningów w gimnazjonie. Sylwetkę miał charakterystyczną raczej dla biegacza niźli zapaśnika: długie kończyny, smukły tułów, harmonijne proporcje. Wiedziała, że słabe zdrowie uniemożliwiło mu sukcesy na igrzyskach w Olimpii czy na Istmie. Mimo to nie ustawał w ćwiczeniach, był konsekwentny i wytrwały. Jego ciało stanowiło najlepszy dowód na to, że nie zwykł popadać w gnuśność.

Teraz przyszła jej kolej. Raisa uniosła dłonie do swojej broszy z lapis lazuli. Rozpięła ją delikatnie, poczuła, jak niepodtrzymywana już przez nic szata zsuwa się z jej ramienia. A potem osuwała się dalej, ukazując młodzieńcowi coraz to nowe obszary jej ciała. Illiryjka nie była chudą dziewczyną, ale bardzo dbała, by nie stać się pulchną. Bogowie obdarzyli ją ciężkimi piersiami o różowych sutkach, lekko wypukłym brzuchem, rozłożystymi biodrami, dużą pupą. Dla wielu Hellenów, rozkochanych w chłopięcych kształtach i proporcjach, jej figura była nieatrakcyjna – zbyt kobieca, pełna miękkich krągłości, wręcz wulgarna. Lecz nie dla Demetriusza. On kochał jej kołyszący się przy każdym ruchu biust, jędrne uda, którymi chętnie obejmowała jego boki, obfite pośladki, które lubił miętosić w dłoniach. Uwielbiał również jej łono – jasne i nagie, pozbawione wszelkiego śladu owłosienia. Patrząc w jego oczy, dostrzegała w nich zachwyt i niekłamany podziw.

Gdy suknia opadła już na podłogę, Raisa postąpiła krok naprzód. Jej kochanek sycił się widokiem, a jego członek unosił się w erekcji. Illiryjka miała dotąd dwóch mężczyzn – Kassandra oraz Demetriusza. Choć penis młodzieńca ustępował wielkością przyrodzeniu Macedończyka, zdecydowanie wolała czuć w sobie Demetriusza. Z Kassandrem kochała się tylko raz – lecz jeszcze długo potem czuła dotkliwy ból w obtartej pochwie. Z Demetriuszem mogła uprawiać miłość całymi nocami. Był też znacznie delikatniejszy, wyczulony na jej potrzeby, namiętny. Dla niego nie była jedną z wielu.

Choć nie kazał jej tego uczynić (niezwykle rzadko wydawał polecenia; czasem prawie zapominała, że jest jego własnością), opadła przed nim na kolana. Jego penis znalazł się na wysokości jej oczu. Prężył się dumnie, nabrzmiały pożądaniem. Raisa uniosła rękę, objęła dłonią jego trzon. Przesunęła w górę i w dół, powoli, lecz zdecydowanie. Przy drugim ruchu napletek ustąpił, ukazując ciemną żołądź. Wciągnęła w nozdrza woń męskości Demetriusza. Uniosła głowę. Ich spojrzenia się napotkały. W oczach kochanka ujrzała ogień. Nie mogła pozwolić mu dłużej płonąć.

Pochyliła się do przodu i ucałowała jego penisa. Demetriusz westchnął z ulgą. Naparła nieco mocniej – i męskość wsunęła się w jej usta. Najpierw wpuściła tylko główkę. Raisa otuliła ją wargami, zaczęła pocierać językiem. Lubiła ten smak, smak jej kochanka. Nie czuła wstrętu ani przemożnej chęci cofnięcia głowy. Jedną dłonią wciąż masowała trzon, drugą skierowała na jądra młodzieńca. Pieściła je delikatnie, obserwując spod na wpół opuszczonych powiek jego reakcje.

Demetriusz drżał z podniecenia. Jego dłonie na przemian zaciskały się w pięści i rozwierały. Patrzył zafascynowany na pełne wargi Raisy, którymi masowała jego męskość. Bezwiednie zaczął poruszać biodrami, pogłębiając penetrację. Illiryjka pozwoliła mu na to – teraz penis wsuwał się w jej usta niemal do połowy. Gdy się cofał, cały błyszczał od wilgoci. Pieszczoty, jakimi obdarzała go niewolnica, jeszcze podsyciły płonący w nim ogień. Sięgnął ku jej jasnym włosom, wplótł w nie palce. Były tak miękkie, tak puszyste… Krople śliny spływały po trzonie jego męskości w dół, ku niezbyt bujnym włosom łonowym. Raisa rozmazywała je po całym członku stanowczymi ruchami dłoni.

Demetriusz odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Czuł, jak wargi dziewczyny przesuwają się w górę i w dół jego penisa. Otulała go nimi mocno, językiem pocierała żołądź i wędzidełko. Członek pulsował jej w ustach, twardy i naprężony. Młodzieniec drżał z podniecenia. Gładził pieszczotliwie włosy Illiryjki. Tej nocy po stokroć się jej odwdzięczy za każdą chwilę ekstazy. Sprawi, że Raisa będzie krzyczeć z rozkoszy. Tej nocy. Na razie jednak, to on miał ochotę rozewrzeć usta do krzyku.

Opuścił głowę i popatrzył w dół. Napotkał spojrzenie niewolnicy. Uważnie obserwowała jego reakcje, chciała wiedzieć, które pieszczoty są mu najmilsze. Poczuł przypływ wdzięczności. Powoli, bardzo delikatnie wysunął się spomiędzy jej warg. Uklęknął przy niej i ucałował ją w usta, mocno, namiętnie, wsuwając w nie swój język. Objęła mu szyję ramionami, wtuliła się ufnie. Przez chwilę trwali tak, rozkoszując się bliskością. Kiedy ich wargi oderwały się wreszcie od siebie, Demetriusz popatrzył w oczy swej kochance.

– Czego pragniesz, Raiso? – spytał ciężkim z pożądania głosem. Wiedziała, że może teraz prosić o każdą pieszczotę i nic nie zostanie jej odmówione. Wiedziała również, że słowa, którymi odpowie, sprawią mu wielce przyjemną niespodziankę.

– Chcę dokończyć to, co zaczęłam – odparła, wytrzymując jego spojrzenie. – Ale będzie mi wygodniej, gdy usiądziesz na łożu.

Uśmiech, który wykwitł na jego ustach, już sam w sobie był nagrodą. Młodzieniec podniósł się z podłogi, cofnął kilka kroków w stronę łoża. Usiadł na samym brzegu, w szerokim rozkroku. Kiedy to uczynił, ona, wciąż klęcząc, zajęła miejsce pomiędzy jego nogami. Ujęła męskość w dłoń i zaczęła go masturbować powoli, lecz stanowczo. Wargami przywarła tym razem do jąder młodzieńca. Zaczęła obsypywać je pocałunkami, zwilżać liźnięciami, po kolei delikatnie brać do ust.

Odchylił się do tyłu, wsparł rękoma o łóżko. To było absolutnie cudowne, aż trudne do wyobrażenia. Illiryjka wargami, językiem i palcami dawała mu coraz większą rozkosz. Była niestrudzona, chętna, uparta. Jeśli brak jej było biegłości, Demetriusz i tak by się o tym nie przekonał. Jego wcześniejsze doświadczenia z kobietami ograniczały się do jednej hetery oraz kilku pornai, do których zaprowadził go Kassander. Każda z pewnością przewyższała Raisę umiejętnościami, lecz brak im było entuzjazmu, który czynił jej pieszczoty szczególnie słodkimi. One wykonywały po prostu swoją pracę – niewolnica zaś wkładała w to całe serce, jakby rozkosz jej kochanka była najważniejszą rzeczą w kosmosie. W tym zresztą momencie Demetriusz całkowicie się z nią zgadzał.

Coraz głośniejsze jęki młodzieńca uświadomiły Raisie, że zbliża się moment jego ekstazy. Uniosła głowę, znów wzięła do ust samą żołądź. Ręką zdecydowanie masowała trzon. Mogła sobie wyobrazić, jak teraz wygląda – jak lubieżna nierządnica zaspokajająca klienta. Wiedziała jednak, że to nie jest prawda o niej. Cała rozwiązłość, którą (ku swemu zdumieniu) odkrywała w zakamarkach duszy, była przeznaczona tylko dla niego. Kochała swego pana i chciała mu sprawić jak najwięcej przyjemności. Tak, by na długo zapamiętał jej dar. I wciąż wracał po następne.

Deklaracja, którą złożył na początku ich związku – że Raisa będzie dla niego jedyną – zaskoczyła ją i ucieszyła zarazem. Oczywiście, nie dała jej wiary. Mężczyźni nie potrafią być lojalni. Kassander sypiał z tuzinami niewiast, ojciec Demetriusza nie przepuścił żadnej z niewolnic swojej żony (obecnie, jak plotkowano w willi, zaszczycał swą uwagą fenicką dziewkę imieniem Kleopatra)… Czemuż syn miałby być inny? A jednak jego słowa poruszyły ją do głębi. On przynajmniej próbował być wierny… Postanowiła, że nawet jeśli nie uda jej się zatrzymać go tylko dla siebie, zrobi wszystko, by jak najdłużej nie czuł innych pokus. Teraz konsekwentnie ów plan realizowała.

Głośny krzyk Demetriusza poprzedził mocny skurcz, który przeszył jego posągowe ciało. Raisa zacisnęła wargi na członku, otuliła nimi żołądź, przymknęła oczy. Jego rozkosz eksplodowała w jej ustach, napełniła ją po brzegi gęstym nasieniem. Illiryjka przełykała pospiesznie, by nie uronić ani kropli. Obserwowała uważnie jego reakcje. Mięśnie drżały pod skórą, na jego twarzy pojawił się wyraz gniewu, bólu, zmęczenia, a potem błogość przeżytej ekstazy. Kiedy ostatnia kropla spłynęła na jej język, oblizała główkę penisa, a potem wydobyła ją na zewnątrz. Kolejnym liźnięciem zwilżyła go od góry do dołu, sięgając aż do połowy trzonu. Dopiero potem cofnęła głowę i posłała kochankowi lekki uśmiech.

Wciąż dochodził do siebie, wyczerpany po tym, co właśnie mu ofiarowała. Jednak gdy ich spojrzenia się napotkały, poczuła pewność, że nie każe jej długo czekać na odwzajemnienie daru. Między udami była już bardzo wilgotna. Nie musiał jej nawet pieścić, choć przecież w tym gustował. Jej pożądanie rozpalił jego widok, zapach, smak. Sutki miała nabrzmiałe i twarde, wrażliwe na dotyk. Bardzo pragnęła poczuć już w sobie jego męskość, język lub chociaż palce.

– Raiso – Demetriusz nachylił się nad nią z wysiłkiem. – Ty płoniesz…

– Tak – odparła, czując, że się rumieni.

– W takim razie teraz moja kolej.

* * *

– Jesteś dziś niewyspany, chłopcze.

Dawno już przestał się przejmować owym „chłopcem”. Od Aratosa z Hierapytny nie sposób było oczekiwać szacunku dla szlachetnego urodzenia. Kreteński fechmistrz darzył respektem jedynie tych, którzy potrafili dotrzymać mu pola. Jak dotąd Demetriuszowi jeszcze się to nie udało.

– Pracowałem do późna – odparł, tłumacząc sobie w duchu, że to tylko częściowo kłamstwo. – Pisałem mowę dla Arystotelesa. Dziś ją wygłaszam.

– Z pewnością piękna jest ta „mowa” – zadrwił Kreteńczyk. – Inaczej nie trzymałaby cię tak długo bez snu. Powiedz mi jedno, chłopcze. Przyszedłeś tutaj krokiem mężczyzny, który niedawno osiągnął rozkosz. Czy „mowa” zaspokoiła cię raz jeszcze o poranku? Chciałbym być świadkiem owej recytacji!

Demetriusz zmełł w ustach przekleństwo. Był głupi, licząc, że zwiedzie Aratosa. Kreteńczyk umiał patrzeć. Niewiele rzeczy skryć się mogło przed jego błękitnymi oczyma.

– Przepraszam, mistrzu – odparł z szacunkiem. – To już się nie powtórzy.

– A co konkretnie? Twoje małe kłamstewko czy niewyspanie na treningu?

– Kłamstewko, oczywiście.

Aratos wybuchnął śmiechem.

– Nie obawiaj się, chłopcze. Jestem ostatnim, który odciągałby cię od miłosnych igraszek. Na przyszłość dam ci jednak radę: zaczynajcie wcześniej, by i na sen starczyło czasu. By dobrze walczyć, wojownik potrzebuje trzech rzeczy: sycącego jadła i zdrowego odpoczynku.

– A jaka jest trzecia rzecz?

– To przecież oczywiste. Kobieta, w której odpocznie po walce! Ale z tym nie masz problemu.

Demetriusz musiał się uśmiechnąć. Fechmistrz był człowiekiem prostolinijnym i zwykł mówić to, co myślał. Służył jego ojcu od kilku tygodni. Dionizjusz oficjalnie zatrudnił go po to, by uczył szermierki jego syna. W istocie jednak Aratos spełniał również inne funkcje: dowodził scytyjskimi łucznikami ochraniającymi willę stratega, a także towarzyszył mu podczas wypraw do miasta. Choć nikt nie mówił tego głośno, było jasne, że Kreteńczyk stanowi jednoosobową eskortę Dionizjusza. W ciągu ostatnich tygodni wielu ateńskich polityków otoczyło się zbrojnymi. Wciąż niewyjaśnione morderstwo Ajgistosa rzuciło cień podejrzeń na wszystkich.

Choć ten nadęty moralista nie należał do żadnego ze stronnictw (chyba że do prospartańskiego, lecz takiego przecież w Atenach nie było), wszystkie stronnictwa poczuły się zagrożone. Zwolennicy Macedonii podejrzewali o mord demokratycznych niepodległościowców, bo zafascynowany ustrojem Sparty Ajgistos otwarcie sprzyjał oligarchii. Niepodległościowcy z kolei podejrzewali zwolenników Macedonii, bo Ajgistos często odwoływał się do czasów, gdy Ateny były samodzielną potęgą i nie musiały się przed nikim kłaniać.

Skutki tej podejrzliwości były opłakane dla życia publicznego. Demades, Ktezyfon, Ejschines – wszyscy, którzy coś znaczyli w ateńskiej polityce – zaczęli pojawiać się na agorze w eskorcie zbrojnych. Nawet złotousty Demostenes nie opuszczał domu bez ogromnego, celtyckiego wojownika o wytatuowanej na niebiesko twarzy. Tylko bogowie raczyli wiedzieć, skąd go sobie sprowadził. Najbliższe osiedla Celtów znajdowały się przecież tysiące stadiów od attyckiej ziemi.

Jedynie sędziwy Fokion, niemal czterdziestokrotnie wybrany przez Zgromadzenie na urząd stratega, nie poddał się panującej modzie. Nadal chadzał po mieście bez obstawy. „Skoro czyniłem tak przez siedemdziesiąt lat – mawiał, gdy pytano go o przyczyny jego beztroski, – czemuż miałbym teraz zmieniać swoje obyczaje?”. Ludzie kręcili głowami i zdumiewali się dziwactwami starca. Zgadzano się jednak, że ma do nich prawo – był w końcu Fokionem, zwycięskim wodzem, który wielokrotnie uratował Miasto przed niechybną zgubą.

– Szkoda czasu na gadanie – stwierdził Aratos. W rękach trzymał dwa ćwiczebne miecze o stępionych ostrzach. Jeden z nich podał Demetriuszowi, rękojeścią do przodu. Młodzieniec uchwycił oręż. Był to spartański kopis o sierpowato wygiętej, jednosiecznej klindze. Następnie podeszli do stojaka przy ścianie i dobrali sobie tarcze. Kreteńczyk zdecydował się na drewniany hoplon okuty brązem. Mimo niezbyt imponującej postury, był krzepki i wytrzymały. Demetriusz sięgnął po lżejszą peltę. Nie chciał, by jego lewe ramię zbyt prędko zdrętwiało z wysiłku.

Zajęli pozycje na środku dziedzińca. Młodzieniec wysunął tarczę naprzód i uniósł miecz nad głowę. Tej pozycji nauczył go jeszcze Kassander. Aratos ukrył swój miecz za większym i lepiej chroniącym hoplonem. Była to podstępna, kreteńska szkoła. Polegała na nagłych pchnięciach z zaskoczenia, sprytnych zwodach, symulowaniu ataków. Dopuszczała sypnięcie przeciwnikowi piaskiem w oczy, kopnięcie w kostkę albo oślepienie blaskiem słońca odbitym od wypolerowanej tarczy. Ateńscy arystokraci gardzili tego typu chwytami, traktowali je podobnie jak cios w jądra podczas pankrationu, jak coś dyskwalifikującego. Dionizjusz jednak wiedział lepiej. „Ucz się od niego, synu – powiedział Demetriuszowi w dniu, w którym Aratos pojawił się w willi, – ucz się wszystkiego bez wyjątku. Niegodziwa sztuczka może ci kiedyś ocalić życie. Lepiej kilka razy najeść się wstydu niż jeden, jedyny raz – ziemi”.

– No dobrze – zza hoplonu dobiegł głos Kreteńczyka. – A teraz postaraj się mnie zabić.

* * *

– W takim razie teraz moja kolej.

Wyciągnął ku niej ramiona, podniósł z dywanu, na którym klęczała. Stanęła między jego kolanami. Ręce uniosła w górę, palce splotła z tyłu głowy na znak, że nie ma zamiaru nic przed nim ukrywać. On zaś w milczeniu chłonął to, co widział. Gdy już nasycił oczy (wiedziała, że nie starczy im to na długo), przysunął się naprzód i wtulił twarz w jej łono. Pierwszy pocałunek złożył tuż nad jej szparką. Językiem odszukał wybrzuszenie łechtaczki, wpił się w nią ustami. Raisa westchnęła spazmatycznie, zakołysała się na miękkich nagle nogach. Uchwycił jej biodra i przytrzymał za nie. Illiryjka zamknęła oczy i zatraciła się w doznaniach.

Demetriusz tymczasem rozsmakowywał się w niej. Jego język przesunął się w górę i w dół szparki, czuł na nim smak jej miłosnych soków. Uwielbiał go. Nie mógł pojąć, dlaczego większość mężczyzn gardzi pieszczeniem w ten sposób kobiecego ciała. Zresztą, wiele kobiet dzieliło z nimi ową pogardę. Niegdyś, w gościnie u hetery Bakchis, próbował ucałować ją między udami. Odepchnęła jego głowę ze śmiechem. Zdumiony tą oznaką oporu zapytał o jego przyczynę. „Piękny młodzieńcze – odparła, wciąż się uśmiechając, – czyż jesteś kobietą lub eunuchem, by pieścić mnie ustami? Bogowie nie bez powodu obdarzyli cię słusznych rozmiarów włócznią. Zrób z niej użytek i wbij we mnie. Nie upokarzaj się tym, co dobre dla niewolnika.” Wtedy był jej wdzięczny za radę. Sądził, że uchroniła go przed wstydem i kompromitacją.

Dopiero później zrozumiał, że w miłości nie ma żelaznych, z góry ustalonych reguł. Reguły były łańcuchami, które pętały ludzi, tłumiły ich spontaniczność, otaczały każdego jego własnym murem, przez który nie sposób było dotrzeć do drugiej osoby. W pojęciu tego wszystkiego pomógł mu drugi z jego wielkich nauczycieli z Likejonu – Teofrast. Sprzeciwiał się on absolutyzacji cnoty jako warunku dobrego życia. Uważał, że spiżowe pryncypia moralności zbiorowej mogą podlegać uchyleniu, jeśli kłócą się z indywidualnym szczęściem przyjaciela. Raisa nie była przyjacielem Demetriusza, lecz jego kochanką – ale poza tym szczegółem wyjątek ukuty przez Teofrasta doskonale pasował do ich sytuacji. Gdy młodzieniec widział, jak wiele rozkoszy dają Illiryjce jego pieszczoty, nie potrafił uwierzyć, że mogłyby one być złe czy upokarzające. Dla swojej niewolnicy pragnął tego, co najlepsze. Chciał, by topniała w jego ramionach w ekstazie, by ich miłosne igraszki uszczęśliwiały w równym stopniu ich oboje. Niech inni noszą swoje łańcuchy – on pozostanie od nich wolny.

Kolejne westchnienie Raisy przerodziło się w głośny jęk. Demetriusz wtulił się mocniej w jej łono, zaś jego język zaczął wnikać między smakowite, mokre płatki. Dłonie przesunął z bioder na pośladki dziewczyny. Zacisnął na nich palce, napawając się tym, jak bardzo są jędrne i sprężyste. Nozdrza wypełniał mu zapach podnieconej kochanki, który podsycał znowu jego własny płomień. Czuł, że wkrótce po tym, jak doprowadzi ją na szczyt, znowu będą mogli się kochać.

Wsunął w nią język głębiej, a Illiryjka zacisnęła dłonie na jego ramionach.

– Proszę – szepnęła, – przenieśmy się na łoże… Nie ustoję…

Podniósł się i stanął blisko niej. Niewolnica posłała mu zamglone spojrzenie. Wziął ją za ręce i pociągnął za sobą na łóżko, na lnianą pościel i koc ze zszytych ze sobą futer. Przytuliła się do niego, jej pełne piersi rozpłaszczyły się na jego torsie, różowe brodawki wcisnęły się w smagłą skórę. Obrócili się kilka razy na łożu. Ustami wciąż wilgotnymi od jej miłosnych soków całował jej wargi, językiem szukał jej języka. Gdy po raz kolejny dziewczyna znalazła się pod nim, wsparł się na rękach i uniósł nieco w górę.

– Pragnę znów skosztować twej słodyczy – wyszeptał.

Raisa nie miała uprzedzeń hetery Bakchis. Nie krępowała jej tradycja, która nawet ladacznicy nie pozwalała wyjść poza to, co było jej znane. Pochodziła z odległej Illirii, kraju barbarzyńskiego i dzikiego, lecz na swój sposób bardziej wolnego niż Ateny. Illirowie byli anarchicznym narodem rabusiów i piratów – mogli być nimi właśnie dlatego, że nie pętały ich łańcuchy nakładane przez cywilizację. Dziewczyna rozchyliła zatem uda i oparła się wygodnie na poduszce. Demetriusz zaczął zsuwać się w dół jej ciała. Obsypał pocałunkami jej szyję i dekolt, liźnięciami zwilżył dolinę między wzgórzami piersi. Dłużej pieścił sutki, które brał między wargi, na przemian ssał, lizał i podrażniał delikatnymi ukąszeniami. Jego kochanka pojękiwała, jej dłonie zaciskały się na pościeli. Gdy sięgnął dłonią ku jej szparce, przekonał się, że jest już bardzo mokra. Pospiesznie przemierzył więc równinę jej brzucha, by jak najszybciej dobrać się do soczystego owocu.

Łono dziewczyny było gładkie, jasne, gościnne. Lekko rozchylone wargi sromowe ukazywały różowe wnętrze. Nie czekając ani chwili dłużej Demetriusz przyssał się do nich, wsunął między nie swój język, zaczął lizać, ssać, rozkoszować się feerią smaków i woni. Raisa wyprężyła się i jęknęła głośno. A potem znowu. Młodzieniec nie ustawał w wysiłkach, pieścił ją najgłębiej, jak tylko potrafił, łapczywie spijał miłosne soki u samych ich źródeł. Jej uda ocierały się wewnętrznymi stronami o jego policzki, piersi unosiły się w przyspieszonym oddechu. Zacisnęła na nich swe dłonie, szczypała nabrzmiałe brodawki. Dłonie kochanka błądziły po jej biodrach i bokach, wciskały się pod nią, by uchwycić pośladki, zdawały się być wszędzie naraz.

Illiryjka całkiem zatraciła się w rozkoszy. Demetriusz poczuł silne skurcze jej mięśni. Wiedząc, że zbliża się do celu, wpił się ustami jeszcze mocniej w szparkę, język docisnął do ścianki pochwy. Pocierał ją nim, przełykał smakowite krople, czekał na to, co miało się zaraz zdarzyć. Aż wreszcie nastąpiło: dziewczyna wyprężyła się cała, jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Krzyknęła – długo, przeciągle. Biodra Raisy drżały, więc chwycił je mocno w dłonie i przytrzymał w miejscu. Wciąż uparcie ją pieścił, ona zaś wspinała się na kolejne tarasy przyjemności.

Gdy w końcu oderwał usta od jej łona, Raisa opadła wyczerpana na pościel i znieruchomiała. Oblizał wargi z ostatnich śladów jej słodyczy, a potem ułożył się przy niej, na boku. Przyglądał się tej młodej, ładnej dziewczynie, czując, jak jego pożądanie coraz mocniej daje o sobie znać. Był to moment, w którym należało się wykazać opanowaniem. Illiryjka nie była jeszcze gotowa przyjąć go w sobie, lecz niedługo z chęcią to zrobi. Naturalnie mógł się na nią rzucić już teraz. Pamiętał jednak o swym przyrzeczeniu: że nie zrobi z nią nic, czego sama by nie zapragnęła. Zdecydował się poczekać.

Był w końcu arystokratą, a oni zawsze dotrzymują słowa. Nawet takiego, które dali kobiecie. Nawet niewolnicy.

* * *

Zbyt wolno uniósł peltę. Miecz Aratosa prześlizgnął się nad nią i trafił go w skroń. Ostrze było wprawdzie stępione, ale i tak rozcięło skórę. Cios posłał Demetriusza w tył – prosto na ścianę domu, do której przyparł go jego mistrz. Uderzył o nią barkiem i plecami, przez jego ramię przeszedł oślepiający skurcz. Miecz wysunął się z rozwartej nagle dłoni, tarcza opadła niżej. Kreteńczyk przytknął mu swój kopis do gardła. W jego oczach widać było niebezpieczne iskierki.

– Na bogów, chłopcze! Skoncentruj się wreszcie! Gdzie błądzą twoje myśli? Na pewno nie skupiają się na tym pojedynku!

– Przepraszam – odparł Demetriusz, unosząc dłoń do swojego czoła. Krew spływała z cięcia na skroni, było jej sporo. Spojrzał na swe zbroczone czerwienią palce.

– Ech… dam ci już spokój – w głosie Aratosa słychać było zawód, a także odrobinę pogardy. – Widzę, że dziś nic nie osiągniemy. Obmyj skroń wodą z fontanny, zaraz przestanie krwawić. A potem idź do swej komnaty i dokończ tamtą mowę dla Arystotelesa. Zgaduję, że w nocy nie miałeś na nią zbyt wiele czasu.

– Dziękuję – faktycznie, zostawił ją urwaną w połowie. W Likejonie musiał być koło południa, trening natomiast zaczęli o świcie. Zdąży jeszcze zjeść śniadanie (po wysiłku fizycznym był zawsze wilczo głodny), wziąć kąpiel w łaźni i napisać zakończenie. A nawet jeśli nie, to przecież wymyśli coś po drodze. Z Faleronu, gdzie znajdowała się willa jego ojca, do świątyni Apollina Wilczego było przecież daleko.

– Nie dziękuj. Przyjdź jutro w lepszej formie. Jeśli znów nie będziesz w stanie walczyć, złoję ci skórę tak, że popamiętasz.

– Nie wątpię! – Demetriusz zawiesił tarczę w uchwytach stojaka. Oddał swój miecz Kreteńczykowi i poszedł zająć się swoim draśnięciem. Miał nadzieję, że do południa rana choć trochę się zabliźni.

* * *

Tego dnia wśród młodych uczniów zebranych w ogrodach Likejonu zapanowało poruszenie. Ich nauczyciel, czcigodny Teofrast, robił wszystko, by kontynuować swój wykład na temat flory i fauny Sycylii, lecz co chwila dochodziły doń pełne podniecenia szepty i ciche wybuchy śmiechu. Wreszcie dał za wygraną. Zmarszczył swe krzaczaste brwi i spytał:

– O czym tam szepczecie, chłopcy? No dalej, podzielcie się ze starcem nowiną!

Przez chwilę nikt mu nie odpowiadał. W końcu Demetriusz uznał, że nie godzi się tak traktować nauczyciela.

– Zbliżają się Lenaje! Czas wina, zabawy i przedstawień teatralnych!

– W istocie. Skąd jednak to zamieszanie? Lenaje to nie igrzyska w Olimpii. Urządzane są co roku. Doprawdy, nie ma się czym przejmować.

Demetriusz chciał mu coś odrzec, lecz ugryzł się w język. Sekret, którego o mały włos nie zdradził, należał do Menandra, najmłodszego z uczniów Likejonu. Tylko on miał prawo głośno o tym mówić.

– Zadałem ci pytanie, Demetriuszu – rzekł Teofrast. – Dlaczego wszyscy zdajecie się tacy zaaferowani?

Młodzieniec zacisnął usta. Lepiej okazać brak szacunku nauczycielowi niż zdradzić tajemnicę przyjaciela. Menander zaś był jego jedynym prawdziwym przyjacielem. Mimo różnicy wieku doskonale się rozumieli. Chłopiec był nad wiek dojrzały, inteligencją zaś górował nad większością uczniów. I choć w przeciwieństwie do Demetriusza (któremu zazdroszczono zarówno dobrego urodzenia, jak i pozycji ojca) był powszechnie lubiany, to właśnie jego wybrał sobie na najbliższego druha.

– Napisałem sztukę na najbliższe Lenaje – rzekł w końcu Menander, wybawiając Demetriusza z kłopotu. – Mam zamiar ją wystawić i zebrać tegoroczne laury!

Jego głos zabrzmiał cienko i piskliwie, bo chłopiec wciąż przechodził mutację. Odebrało to jego deklaracji nieco powagi. Teofrast jednak nie zaśmiał się ani w żaden sposób nie okazał mu lekceważenia. Spojrzał na młodego ucznia i skinął poważnie głową.

– Napisałeś komedię czy tragedię, Menandrze?

– Komedię. Nosi tytuł „Tarcza”.

– Całkiem chwytliwy! Już na wstępie zyskasz sobie przychylną uwagę. Zechcesz nam opowiedzieć, o czym będzie ta sztuka?

– Wybacz nauczycielu, lecz nie. Nie chciałbym, by moje pomysły skradli konkurenci.

– Menandrze, jesteś wśród przyjaciół. Czy jeśli wszyscy przysięgniemy solennie, że nie zdradzimy nikomu twych konceptów, wyjawisz je nam?

Chłopiec zastanawiał się przez chwilę. Demetriusz mógł czytać w jego twarzy jak w książce. Z jednej strony chciał opowiedzieć o dziele, nad którym pracował przez ostatnie miesiące. Z drugiej jednak strony obawiał się zdrady… W końcu przemógł się i zaczął mówić:

– Wszystko zaczyna się od powrotu do Aten niewolnika Daosa. Należał on do żołnierza Kleostratosa, który, jak się wydaje, zginął podczas wojny w Azji. Daos przywozi stamtąd poobijaną tarczę swego pana, więc wszyscy wierzą w historię o jego śmierci. Ów Kleostratos ma siostrę, którą pragnie teraz poślubić jego stryj, Smikrines, stary chciwiec. Zależy mu na majątku Kleostratosa, który teraz w całości przeszedł na dziewczynę. Tymczasem w siostrze zakochany jest młody i przystojny Chereas…

Demetriusz znał już fabułę komedii, łaskawy Menander pozwolił mu nawet przeczytać kilka fragmentów. Słuchał więc niezbyt uważnie, skupiając się na reakcjach Teofrasta (był wyraźnie zainteresowany) oraz uczniów (niektórzy zgubili się już przy drugim zwrocie akcji). Nagle jego uwagę przykuła nieznana mu wcześniej twarz. Młody mężczyzna przybył od strony Bramy Diocharesa i zatrzymał się w stosownej odległości od ich grupy. Miał na sobie prostą, lecz uszytą z dobrego materiału tunikę. Musiał być niewolnikiem łaskawego (lub też zamożnego) pana.

Młodzieniec podniósł się z trawy, na której wszyscy siedzieli i zbliżył do nieznajomego.

– Przychodzisz do naszego mistrza, sługo? – zapytał.

– Nie dzisiaj, panie. Szukam młodego Demetriusza z Faleronu. Mam mu do przekazania list od mojej pani, czcigodnej Fryne.

Fala podniecenia obmyła Demetriusza. Czegóż mogła chcieć od niego pierwsza hetera Aten? Fakt, że ostatnio coraz rzadziej mówiono o niej w ten sposób. Od słynnego procesu, w którym Hiperejdes wybronił ją od oskarżeń o świętokradztwo i bezbożność, nie przyjęła ani jednego adoratora. A mogła mieć ich przecież setki – każdy Ateńczyk, który owego dnia ujrzał jej nagość na wzgórzu Areopagu, pragnął ją posiąść. Ona jednak całą swą uwagę skupiła na macedońskim wodzu Kassandrze. Kiedy opuścił Helladę i wyruszył ku Azji, przestała przyjmować kogokolwiek. W lukę, która powstała po jej wycofaniu się z życia Miasta, prędko rzuciły się inne. Mówiono, że największe szanse na schedę po Fryne ma ciemnowłosa Neira.

– To ja – oznajmił niewolnikowi. Mężczyzna podał mu tabliczkę, ukłonił się i cofnął o dwa kroki. Demetriusz spojrzał na starannie wypisane litery. Czyżby Fryne skreśliła ten list osobiście? Był skłonny w to uwierzyć. Nie zastanawiając się dłużej, zaczął czytać:

„Demetriuszowi z Faleronu, synowi Dionizjusza, Fryne z Tespiów, pozdrowienia.

Mój drogi panie, pragnę zaprosić cię na pożegnalny sympozjon, który odbędzie się jutro w mojej willi. Opuszczam Miasto, być może na zawsze. Liczę, że zaszczycisz swoją obecnością skromne przyjęcie, które wydaję na cześć przyjaciół. Odpowiedź przekaż proszę niewolnikowi, który przyniósł ten list. Ufam, że się spotkamy.”

Z wrażenia aż zaniemówił. Fryne, boska Fryne, o której marzy męska połowa mieszkańców Aten – nazywa go „drogim panem” oraz „przyjacielem”! Zaprasza go na ucztę w wąskim, starannie dobranym gronie! Doprawdy, życie potrafiło zaskakiwać.

– Jaką odpowiedź mam przekazać mojej pani? – zapytał niewolnik.

– Przyjdę oczywiście! – odrzekł Demetriusz, być może nazbyt skwapliwie. Po niewczasie uświadomił sobie, że powinien spytać o zgodę ojca. Dionizjusz z pewnością ucieszy się, że jego syna zaprasza sama Fryne. Mimo to powinien był go najpierw spytać.

Było już jednak za późno. Niewolnik ukłonił się nisko i ruszył w stronę bramy miasta.

Demetriusz wrócił do pozostałych w chwili, gdy Menander właśnie skończył opowiadać fabułę swej komedii. Teofrast był pod wrażeniem. Uczniowie również. Kilku zgodnie twierdziło, że jego sztuka zdobędzie wieniec na zbliżającym się festiwalu. Chłopiec zaczynał już popadać w euforię, gdy nagle ktoś spytał:

– A skąd weźmiesz pieniądze, żeby opłacić aktorów?

Menander spochmurniał. Wszyscy wiedzieli, że nie pochodzi z zamożnej rodziny. Jego ojciec, Diopeites, był słynnym ateńskim strategiem, wojował z Macedonią w Tracji, bronił oblężonego Bizantionu. Nie wzbogacił się wszakże na swych kampaniach, a kiedy umarł, krewni rozkradli wszystko, co po nim zostało. Menander odziedziczył skromny dom o ogołoconych ścianach, niewielką posiadłość ziemską w demie Hecale, zaledwie kilku niewolników. Zbyt mało, by sfinansować spektakl teatralny.

– Znajdę jakiś sposób – burknął stropiony.

– Ciekawe jaki – szepnął Kalos, syn rzeźnika, jeden z uczniów siedzących najbliżej Demetriusza. – Pewnie zatrudni się w łaźni dla zamożnych miłośników chłopców. Oby jego tyłek wytrzymał do momentu, gdy zbierze odpowiednią…

Nie dokończył, bo właśnie wtedy pięść Falerończyka huknęła go w szczękę. Kalos poleciał na trawę, krzycząc z bólu. Demetriusz zerwał się na równe nogi, przyskoczył do niego, kopnął z całej siły. Najpierw w brzuch, a potem jeszcze raz, w bok. Potem go odciągnęli. Kilku krzepkich uczniów chwyciło go za ręce i wykręciło je do tyłu. Syn rzeźnika zwijał się z bólu na ziemi. Teofrast zbliżył się do niego. Uklęknął przy leżącym, uspokoił go, zaczął badać jego ciało.

– Żebro złamane. Co najmniej jedno – oznajmił, podnosząc bladą z wściekłości twarz. Wbił spojrzenie w Demetriusza. – Czemu to uczyniłeś?

– Obraził mego przyjaciela – odparł hardo młodzieniec. Nadal czuł gniew. Gdyby nie trzymające go z całych sił dłonie, mógłby zabić tego łotra.

– Cóż takiego rzekł?

Demetriusz znów musiał zacisnąć usta. Przecież nie wypowie głośno tego plugastwa! Lepiej, by Menander tego nie usłyszał.

– Cóż… nie dajesz mi wyboru, Demetriuszu. Zawieszam cię w prawach ucznia Likejonu – Teofrast podniósł się z pomocą jednego z uczniów, wsparł się na jego ramieniu. – Wróć tutaj, gdy przemyślisz swoje zachowanie. Do tego czasu nie pokazuj nam się na oczy.

Skinął głową zrezygnowany. Zrozumiał, że nie wygłosi dziś mowy, którą przygotował dla Arystotelesa.

* * *

W portowej tawernie było duszno i gwarno. Powietrze wypełniał odór stłoczonych, niemytych ciał, gdzieniegdzie doprawiony wspomnieniem zaschniętych na podłodze wymiocin. Przeważały znajome twarze – ateńskich wioślarzy, którzy przeczekiwali zimę, racząc się cienkim trunkiem i tanimi dziwkami, niewolników z najniższych pokładów trójrzędowców, miejskich nędzarzy, którzy dzięki państwowemu rozdawnictwu zboża mogli przepuszczać wyżebrane obole na wino. Przy osobnym stole w rogu zasiadł Łysy Haimon wraz ze swymi rzezimieszkami. Wokół nich kręciły się najładniejsze ladacznice. Wiedziały, że zarówno herszt, jak i jego ludzie płacą za miłość dobrym srebrem. Pozostali mężczyźni mieli w sakiewkach tylko miedziaki.

Drzwi karczmy otworzyły się, wpuszczając do mrocznej sali nieco światła. Stanął w nich wysoki, chudy mężczyzna o jasnych włosach i gładko ogolonej, pokrytej dziobami po ospie twarzy. Nosił ciężki, przybrudzony płaszcz podróżny, pod nim zaś napierśnik z wygotowanej skóry. Przy pasie miał nóż i sztylet. Z bliźniaczych rękojeści obydwu broni usunięto zdobiące je niegdyś rubiny. Tryfon z Ambrakii potrafił się obronić, ale nie widział powodu, żeby kusić los. W Pireusie ostentacyjny zbytek mógł ściągnąć nań niepożądaną uwagę. Zarówno złodziei, jak i szpicli.

Epirota wszedł do środka i zawarł za sobą drzwi. Znów zapanowała duchota oraz ciemność. Mężczyzna ruszył przez salę, przepychając się łokciami pośród stłoczonych ludzi. Najszybciej zauważyły go dziwki. Instynktownie wyczuły, że nieznajomy ma w sakiewce co najmniej srebro, a może i coś więcej. Gdy jednak zbliżyła się do niego jedna z ladacznic, nawet na nią nie spojrzał. Warknął krótkie: „Precz!” i przeszedł obok. Dziewczyna chciała mu posłać soczystą wiązankę, ale coś ją powstrzymało. Zacisnęła gniewnie usta i odwróciła się, pragnąc jak najszybciej zatrzeć swe upokorzenie.

Później spostrzegli go przyboczni Haimona. Jeden z nich wstał od stołu i zastąpił Tryfonowi drogę. Dłoń położył na rękojeści tasaka. W innych okolicznościach owa broń nie miałaby szans w starciu z mieczem Epiroty. Tutaj jednak – w ścisku i tłumie – krótkie ostrze było bardziej poręczne od długiego.

– Coś ty za jeden? – warknął zbir.

– Przyjaciel. Mam sprawę do twojego herszta.

– Pytałem: coś ty za jeden – powtórzył mężczyzna.

– Nie zwykłem przedstawiać się psom.

Bandzior sięgnął po tasak. Tryfon chwycił go jedną ręką za nadgarstek, drugą zaś wyszarpnął zza pasa sztylet. Przyłożył go do podbrzusza swego przeciwnika. Stali tak blisko, że Epirota czuł na twarzy nieświeży oddech tamtego.

– Zaprowadź mnie do swego pana, psie, albo wytnę ci jądra i każę je zjeść – szepnął.

Towarzysze Haimona zerwali się od stołu. Tylko ich herszt pozostał na ławie. Przyglądał się przybyszowi swymi niewielkimi, świńskimi oczyma.

– Musisz wybaczyć moim ludziom – rzekł spokojnie. – Mam wielu wrogów. Nie pamiętam jednak, byś ty był pośród nich.

– Przychodzę w interesach – odparł Tryfon. Wypuścił nadgarstek mężczyzny i schował sztylet.

– Siadaj zatem koło mnie. A ty – zwrócił się do wtulonej w jego bok ladacznicy – zmiataj stąd, kurewko. Poszukaj sobie dziś kogoś innego.

Dziewczyna podniosła się z ławy bez słowa protestu. Najwyraźniej wiedziała, że nie należy się spierać z Haimonem. Tryfon zasiadł na opuszczonym przez nią miejscu. Po chwili służebna dziewka w rozchełstanej na piersiach szacie postawiła przed nim dzban wina i niedomyty, drewniany kubek. Epirota skrzywił się z niesmakiem i odsunął go od siebie.

– Więc? Cóż to za interesy? – spytał Łysy Haimon.

– Takie, w których masz już pewne doświadczenie. Chcę, byś kogoś dla mnie zabił.

Zbiry wybuchły gromkim śmiechem. Ich herszt pozwolił im przez chwilę ryczeć z wesołości. Potem uniósł rękę i śmiechy zamilkły niczym cięte nożem.

– Masz zdyscyplinowanych ludzi – pochwalił Tryfon. – To dobrze. Nie daję pracy amatorom.

– Skąd pomysł, że zajmuję się takimi… zleceniami?

– Wystarczy posłuchać tego, co mówią o tobie ludzie. Zanim zaczniesz mnie przekonywać, że się tym nie parasz, spójrz na to.

W tym momencie Epirota wydobył spod płaszcza złotą tetradrachmę i położył ją na stole. Wokół rozległo się głośne westchnienie. Haimon uniósł brwi.

– Ciekawi mnie – stwierdził po chwili, – ile jeszcze takich monet znajdziemy przy twoich zwłokach.

– Dziewiętnaście – Tryfon nie przeraził się groźbą. – Tyle wynosi zaliczka. Ale jeśli mnie zgładzicie, trudno wam będzie zarobić całą sumę.

– A ile ona wynosi?

– Talent w złocie.

Teraz wokół stołu rozległy się pełne niedowierzania okrzyki. Haimon uciszył je niecierpliwym gestem.

– Sześć tysięcy drachm? – spytał.

– Domyślam się, że nigdy nie widziałeś naraz tyle złota.

– Myślę, że ubijemy ten interes. Kim jest człowiek, którego śmierci pragniesz?

– Najpierw każ swoim ludziom się odsunąć – imię zdradzę jedynie tobie.

– Precz! – warknął Haimon. Wokół stołu nagle zrobiło się pusto.

– To zgrzybiały starzec, poruszający się po mieście bez eskorty. Na imię mu Fokion.

Przez dłuższy moment obserwował szok i zdumienie na twarzy herszta. Nawet takie szumowiny jak on znały stratega Fokiona, bohatera Aten. Haimon popatrzył mu w oczy, potem na tetradrachmę, znowu na niego. Znać było, że bije się z myślami. W końcu zapytał:

– Jak szybko ma zginąć?

– W ciągu najbliższych siedmiu dni. Zleć to najbardziej zaufanym ludziom.

– Skąd mam wiedzieć, że nie uciekniesz?

– Masz swoich ludzi w obydwu portach, a także przy każdej z bram. Szybko dowiedziałbyś się, gdybym próbował zbiec. Suma, którą ci obiecałem, jest zdeponowana w świątyni Ateny na Akropolu. Gdy dowiem się, że strateg nie żyje, wypłacę ci ją w całości.

– W takim razie zgoda. Możesz go już uważać za trupa.

– Ty zaś, Haimonie, możesz się uważać za bogatego człowieka.

* * *

Demetriusz przybył do willi Fryne pod wieczór, w towarzystwie niewolnika Agathiasa. Z rozkazu jego ojca Agathias towarzyszył mu we wszystkich wędrówkach po Mieście, bacząc, by młodzieniec nie miał okazji do spotkania z dawnym kochankiem, adwokatem Hiperejdesem. A także ze wszystkimi innymi wielbicielami chłopców. Syn już raz zawiódł Dionizjusza – i ten nie chciał ryzykować, że stanie się tak ponownie.

Wstępując w progi willi Demetriusz nie czuł już tego samego podniecenia co wczoraj. W pamięci miał raczej smutne spojrzenie Raisy, które posłała mu, gdy powiedział jej o zaproszeniu. „Przysięgałeś – mówiły jej oczy. – Ale wystarczy, że hetera pośle po ciebie, a biegniesz ku niej z radością”. Naturalnie nie powiedziała tego na głos – jakież bowiem miała prawo krytykować swego pana? Bardzo chciał rozproszyć jej obawy, lecz skoro nie dała im wyrazu – nie wiedział, jak mógłby to uczynić. Miał nadzieję, że jego namiętność w alkowie uświadomi dziewczynie, jak bardzo się co do niego myli. W nocy kochali się długo, lecz Illiryjka nie miała w sobie tego ognia co zazwyczaj. Pieściła go jakby z obowiązku i chociaż bardzo się starał, nie udało mu się doprowadzić jej na szczyt. Po raz pierwszy zbliżenie z Raisą niosło ze sobą posmak goryczy. Nazajutrz pozostało mu po nim tylko irracjonalne poczucie winy.

Równie niemiło wspominał dzisiejsze odwiedziny Menandra. Chłopiec przybył o poranku, zaniepokojony wczorajszymi wydarzeniami w Likejonie. Szybko jednak okazało się, że jego wizyta ma również drugi cel: poeta chciał przekonać Demetriusza, by ten nakłonił ojca do sfinansowania jego sztuki. Demetriusz chętnie by mu pomógł, bo bardzo pragnął ujrzeć „Tarczę” na scenie. Niestety, wiedział, że ojciec gardzi teatrem, o ile nie jest on przydatny politycznie. Dionizjuszowi zdarzało się wprawdzie fundować przedstawienia, ale tylko wtedy, gdy ich wymowa w zawoalowany sposób wspierała jego frakcję. Dzieło Menandra było zaś doskonale wręcz apolityczne. Ani promacedońscy oligarchowie, ani niepodległościowi demokraci nie mogliby dzięki niemu nic zyskać. I choć młodzieniec starał się być tak taktowny, jak tylko to było możliwe, dostrzegł, że odmowa pomocy zraniła jego przyjaciela. Menander pożegnał się z nim niezbyt serdecznie. Nie został nawet na śniadaniu, lecz udał się wprost do Likejonu – na kilka godzin przed rozpoczęciem zajęć. Od tego czasu Demetriusz czuł się podle – niczym zdrajca, który porzucił rannego towarzysza broni.

W urządzonym ze smakiem przedpokoju powitała go Fryne. Była równie piękna jak wtedy, gdy Demetriusz widział ją po raz ostatni – na pożegnalnej uczcie Kassandra. Czuł, że jej twarz o kształcie serca, wielkie, błękitne oczy ozdobione długimi rzęsami i pociągnięte delikatną szminką usta na zawsze zapadną mu w pamięć. Nawet jeśli hetera nigdy nie powróci do Aten, nawiedzać będzie przecież jego sny. Mógł kochać swoją Raisę i być jej wierny (a nawet wmawiać sobie, że przedkłada ją nad wszystkie inne), ale w skrytości marzył przecież i fantazjował o cudownej Tespijce. A teraz wreszcie mógł ją znowu oglądać. Patrzył zatem i podziwiał, podczas gdy ona wygłaszała tradycyjne powitanie. Włosy w kolorze białego złota miała misternie utrefione, wplotła w nie również jasnoniebieskie wstążki. Taką samą barwę miała jej suknia o dosyć skromnym kroju. Dekolt był niewielki, raczej skrywał niż odsłaniał wysoko osadzone piersi. Ramiona przysłonięte były krótkimi rękawami. Szata sięgała do podłogi i nie miała żadnych kuszących rozcięć. Uosobienie niewinności. Gdyby jej nie znał, byłby skłonny w to uwierzyć.

– Proszę, pójdź ze mną do komnaty sympozjonu – mówiła tymczasem Fryne, trzymając go za ręce. – Twój niewolnik zostanie zaprowadzony na kwatery służby, gdzie otrzyma wieczerzę i będzie na ciebie czekał.

Demetriusz pożegnał się bez żalu z Agathiasem i ruszył w ślad za heterą. Uczta odbywała się w niewielkiej sali, gdzie ustawiono trzy stoły z potrawami oraz osiem łóżek dla biesiadników. Obecny był już Arystoteles (skinął mu głową, w żaden sposób nie dając po sobie poznać, że wie o jego zawieszeniu), kilku dawnych adoratorów Fryne, a także jej przyjaciółki: hetery Neira i Fojbiane. W rogu pomieszczenia na poduszkach siedziała flecistka przygrywająca gościom. Niewolnice pani domu krążyły po komnacie, napełniając kielichy winem i podając przystawki. Demetriusz zajął swoje miejsce, rozejrzał się z zainteresowaniem. Minęło wiele tygodni, odkąd gościł tu po raz ostatni.

Tamtej nocy, po procesie, ucztowali w węższym gronie, zaś Fryne była jedyną gwiazdą, w którą byli wpatrzeni. Dziś miała konkurentki. Ciemnooka Neira przywdziała białą suknię z delikatnego jedwabiu, równie długą jak ta należąca do gospodyni. Niewinność tej kreacji mogła zwieść tylko z daleka. Z bliska okazywało się, że smagłe ciało hetery jest doskonale widoczne przez cienki materiał. Obrazu dopełniała biżuteria z czerwonego złota i rubinów – długie, ciężkie od szlachetnych kamieni kolczyki, a także kolia, w której największy klejnot dorównywał rozmiarem jaskółczemu jaju. Fojbiane wybrała jasnozieloną szatę, doskonale pasującą do jej oczu oraz kasztanowych loków. Hojny dekolt ukazywał jej pokryte piegami piersi, rozcięcie z boku – zgrabną nogę aż po udo. Jej biżuteria – bransolety, naszyjnik i kolczyki – była wykonana ze srebra i morskich kamieni.

Pierwszy toast wzniosła Fryne.

– Opuszczam nasze miasto z żalem – zaczęła, – zostawiając za sobą przyjaciół i piękne wspomnienia. Zawsze tęsknić będę za życiem, jakie wiodłam wśród was, pławiąc się w blasku Słońca Hellady. Wypijmy więc za Ateny, najwspanialszą polis helleńskiego świata!

Najwspanialszą polis, której obywatele próbowali cię zabić, pomyślał Demetriusz. I nadal cię nienawidzą. Dlatego musisz wyjechać. Spełnił jednak toast. Wino było słodkie, ciemne, długo pozostawiało na języku posmak. Jeden z dawnych adoratorów Fryne wygłosił krótką przemowę na jej cześć. Kiedy jednak podziękowała mu skinieniem głowy, usiadł i pogrążył się w rozmowie z Neirą. Drugi wydawał się całkiem zagubiony w szmaragdowych oczach Fojbiane (odrywał od nich spojrzenie tylko po to, by zajrzeć w jej głęboki dekolt). Młodzieniec uświadomił sobie, że hetery przybyły na sympozjon swojej przyjaciółki głównie po to, by podebrać jej niegdysiejszych kochanków. Z Fryne rozmawiał głównie Arystoteles. Był wyraźnie stropiony faktem, że traci w niej zdolną uczennicę. Była jedyną kobietą, której kształcenia kiedykolwiek się podjął. Otworzył przed nią świat filozofii, nauk przyrodniczych, tajemny kosmos matematyki. A teraz musiała go opuścić. Mimo swego wieku i powagi, Stagiryta wyglądał jak porzucony szczeniak.

Demetriusz prowadził niezobowiązującą pogawędkę z jednym z gości, arystokratą o pociągłej twarzy i nienagannych manierach. Zastanawiał się, po co właściwie został tu zaproszony. Fryne poznał jedynie przelotnie, za pośrednictwem Kassandra. W ciągu miesiąca, jaki minął od wypłynięcia macedońskiej floty z Pireusu, hetera w żaden sposób nie okazała mu swej atencji. Teraz też nie zwracała nań uwagi, całkiem pochłonięta dysputą z nauczycielem. Jego obecność tutaj była całkowicie zbędna.

Następne toasty wznoszono za powodzenie wyprawy Fryne, za pomyślne wiatry na morzu, za dobre przyjęcie w nowym mieście, do którego postanowi się udać. Pod uśmiechami mężczyzn i kobiet Demetriusz wyczuwał tylko fałsz. Hetery cieszyły się, że ich największa konkurentka znika ze sceny. Mężczyznom była głęboko obojętna – każdy z nich zakończył już swój związek z Tespijką, wszyscy mieli nowe kochanki, czy to pośród niewolnic, czy też wolnych niewiast. Przyjęli zaproszenie na sympozjon jedynie po to, by reszta miasta spoglądała na nich z zazdrością. Gdyby statek Fryne zatonął zaraz po wypłynięciu z portu, wzruszyliby tylko ramionami.

Tylko on spoglądał na nią z niekłamaną fascynacją. Choć ubrała się skromnie, wyglądała bardziej pociągająco niż praktycznie naga Neira i wydekoltowana ponad granice dobrego smaku Fojbiane. Zawsze pozostanie królową ateńskich heter. Choćby słuch o niej zaginął, zachowa się w ludzkiej pamięci dzięki czarowi, który wokół siebie roztaczała i legendzie, która już krzepła. To ona była modelką Praksytelesa, który uwiecznił jej ciało w posągu Afrodyty. To ona w czasie procesji w Eleusis, natchniona przez boginię, zrzuciła nagle szatę i wkroczyła w morskie fale. To ona wreszcie zatriumfowała w słynnym procesie na wzgórzu Areopagu.

W pewnym momencie Fryne zauważyła, że młodzieniec pożera ją spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego i przesłała mu przez komnatę pocałunek. Demetriusz poczuł, że jego policzki płoną. Pospiesznie opuścił wzrok. Przez chwilę nienawidził się za własną wstydliwość. Był pewien, że Kassander nigdy nie odwróciłby oczu. Zwłaszcza, gdy patrzyła na niego tak piękna niewiasta.

Któryś z gości skończył akurat wygłaszać kolejny nieszczery toast, więc Demetriusz mógł pokryć zmieszanie, wychylając kielich. Być może sprawiło to wino lub też parzący go nadal wstyd, lecz nagle zapłonął w nim gniew. Zrozumiał, że nienawidzi wszystkich zgromadzonych w komnacie, z wyjątkiem Fryne i Arystotelesa. Fałszywe dziwki i obojętni, znużeni życiem dandysi – oto kim byli goście Tespijki. Cóż on robił w takim towarzystwie? Jeśli nie zdoła zwrócić na siebie jej uwagi, lepiej już udać się do domu…

– Chcę wznieść toast! – powiedział nieco zbyt głośno. Wypity trunek robił swoje. Uszminkowane na czerwono usta Neiry wygięły się w kpiącym uśmieszku. Wiedział, że smagła hetera jest kochanką jego ojca, był też pewien, że doniesie mu o wszystkim, co się tutaj zdarzy. Nie dbał jednak o to. Podniósł się na łożu i wyciągnął rękę w górę. Niecierpliwym gestem przywołał niewolnicę z pucharem służącym do wspólnego picia. Wręczyła mu pospiesznie napełnione naczynie.

– Słuchamy cię, Demetriuszu, synu Dionizjusza – zaszczebiotała Fojbiane.

– Wypijmy za miłość – rzekł, unosząc puchar nad głową, – której ty, Fryne, zawsze byłaś kapłanką. Wypijmy za Macedończyka Kassandra, który posiadł nie tylko twe ciało, ale i serce. Wypijmy za wasze ponowne spotkanie. Choć on udał się na wschód, ty zaś wyruszasz na zachód, wypijmy za to, byście odnaleźli się w tym fałszywym i pełnym kłamców świecie.

Po tej krótkiej przemowie zapadła cisza. Fryne znieruchomiała, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczyma. Fojbiane zarumieniła się po czubki uszu i spuściła wzrok, zmieszana. Neira parsknęła bezgłośnie, dając upust swojej irytacji. Dawni kochankowie Tespijki leżeli wciąż na łożach, wydymając pogardliwie usta. Przez chwilę zdawało się, że cały świat zamarł w oczekiwaniu na kataklizm.

Sytuację uratował Arystoteles.

– Za to wypiję! – rzekł wyraźnie rozbawiony. Jego głos wyrwał Fryne z letargu. Tespijka skinęła Demetriuszowi głową.

– I ja chętnie spełnię ów toast – rzekła. W jej oczach dostrzegł wdzięczność tak wielką, że nie sposób było wyrazić jej w słowach.

Demetriusz wypił trzy duże łyki. Mocny trunek spłynął w dół jego gardła. Posłał naczynie dookoła komnaty. Neira wymówiła się od wina, twierdząc, że ma już go dosyć. Jej partner skosztował zaledwie kilku kropel. Arystoteles za to przechylił puchar tak mocno, jakby chciał od razu pochłonąć całą jego zawartość. Było to całkowicie sprzeczne z postulowaną przez niego zasadą umiaru, ale któż miałby teraz głowę do filozofii! Fryne wypiła to, co pozostawił jej Stagiryta. Do ostatniej kropli.

Sporo czasu minęło, nim pozostali goście odzyskali humor. Każdy z nich miał nieodparte wrażenie, że wzniesiony przez Demetriusza toast w jakiś sposób go uraził. Nikt jednak nie potrafił zdemaskować szpili, która została mu wbita. Albo też bardzo dobrze się maskowali, w skrytości projektując zemstę. Fryne przywołała do siebie flecistkę i kazała jej usiąść przy swoim łożu. Dziewczyna, sądząc po urodzie Egipcjanka, zaczęła grać głośniej, a jej melodie urzekły słuchaczy swą urodą i wdziękiem. Fojbiane zaproponowała konkurs śpiewu.

– Proszę bardzo, śpiewajcie – zaśmiała się Tespijka. – Pozwólcie jednak, że wstrzymam się od zawodów. Ostatnio, gdy śpiewałam na sympozjonie, okazało się, że znieważam święte misteria eleuzyjskie…

Śpiewały więc najpierw Neira, a potem Fojbiane. Mężczyźni słuchali ich z uwagą i jednocześnie rozbierali spojrzeniami. Demetriusz wszakże skupił się na Fryne. Nie uszło jego uwadze, że do Tespijki podeszła jedna z jej służących, młodziutka brunetka o smagłej cerze i niewielkich piersiach, które uwidaczniały się pod kusą tuniką. Nachyliła się nad swą panią i szepnęła jej coś do ucha. Hetera skinęła lekko głową i wydała krótkie polecenie.

Młodzieniec uniósł kielich do ust, wypił trochę. Spod opuszczonych powiek obserwował niewolnicę, która okrążyła komnatę i zbliżyła się do niego. Podał jej naczynie do napełnienia. Gdy nalewała mu wina, pochyliła się nieco mocniej, niż było to wymagane. Jej usta musnęły jego ucho.

– Pójdź ze mną – szepnęła tak cicho, że jej głos ledwie przebił się przez muzykę. Uniósł na nią spojrzenie. Była ładna, nawet bardzo… Doceniał gest Fryne, która postanowiła go nagrodzić, ale w will ojca czekała na niego Raisa.

– Nie mam ochoty – odparł, również cicho. Dziewczyna zmieszała się. Najwyraźniej nie przewidziała, że spotka się z odmową. Znów zaczęła krążyć po komnacie, napełniając gościom puchary i ze spokojem znosząc ich natarczywe dłonie obmacujące ją pod tuniką.

Gdy po chwili wróciła do niego, znów się pochyliła, choć jego kielich był pełny.

– Pójdź ze mną – powtórzyła z naciskiem. Coś w jej głosie sprawiło, że tym razem usłuchał. Podniósł się z łoża, rozumiejąc, że nie może tak po prostu wyjść. Rozwiązanie nasuwało się samo.

Chwycił niewolnicę za nadgarstek, mocno, zdecydowanie. Aż syknęła z bólu. Spojrzał na Tespijkę. Uniosła głowę, obserwując całą scenę z zagadkowym uśmiechem.

– Wybacz, droga Fryne – rzekł, starając się, by jego głos brzmiał pewnie, – lecz widok twojej służki rozpalił moje pożądanie. Czy pozwolisz nam oddalić się na pewien czas?

Nieraz zdarzało się w czasie sympozjonów, że goście korzystali z niewolnic swoich gospodarzy. Dlatego też często na takie okazje zatrudniano pornai z drogich domów publicznych. Usługiwały równie dobrze jak domowe niewolnice i nie protestowały, gdy obcy mężczyzna ciągnął je do łoża. Nikt więc nie zdumiał się zachowaniem Demetriusza. Tylko mężczyźni popatrzyli na niego z lekceważeniem, jak na kogoś, kto nie potrafi okiełznać swych instynktów.

– Oczywiście, nie mam nic przeciwko – odparła Tespijka. – Danae zaprowadzi cię do łożnicy.

Gdy tylko pozostawili za sobą komnatę sympozjonu, zwolnił uścisk na jej nadgarstku. Niewolnica zaprowadziła go do niewielkiej izby na tyłach willi. Panował w niej mrok, rozświetlany tylko przez samotną świecę. W jej wątłym blasku Demetriusz dostrzegł dwa wąskie łoża i niewielki stolik między nimi. Był to pokój dla służby.

– Mówiłem już, że nie mam ochoty… – zaczął, choć bardzo miał ochotę.

– To nie to, co myślisz! – odparła, kładąc mu palce na ustach. – Musisz być bardzo cicho. Nikt nie może usłyszeć.

Zamilkł zdumiony. Wtedy z mroku nad jednym z łóżek podniósł się jakiś kształt. Demetriusz zwrócił się gwałtownie ku niemu, gotów walczyć o życie. Żałował, że nie miał ze sobą miecza, sztylet zaś zostawił Agathiasowi. Wprawdzie Aratos z Hierapyty nauczył go kilku podstępnych ciosów pięścią oraz kopnięć w czułe miejsca, lecz teraz, w chwili próby, tamte nauki wyparowały mu z głowy.

– Kim jesteś?! – zawołał.

– Ciszej, na bogów! – z ciemności dobiegł stłumiony, gniewny szept. – Nie słyszałeś dziewki? Jeśli ktoś nas podsłucha, jesteśmy trupami. Obaj.

Demetriusz wypuścił powietrze z płuc. Ten głos mógł należeć tylko do jednego mężczyzny.

– Hiperejdesie.

– Witaj, Demetriuszu. Chciałbym powiedzieć, że dobrze wyglądasz, lecz w tych ciemnościach ledwo cię widzę. Musisz mi jednak wybaczyć środki ostrożności. Wkrótce zrozumiesz, że są niezbędne. Niewolnico, wyjdź i zamknij za sobą drzwi. Pilnuj, by nikt tutaj nie wszedł.

– Tak, panie – posłusznie rzekła Danae. Chwilę później dwaj mężczyźni byli już w izbie sami.

– Ojciec zabronił mi się z tobą widywać – rzekł Demetriusz. Spoglądał na twarz adwokata, widoczną w migotliwym blasku świecy. Symetryczne, szlachetne rysy, starannie przystrzyżona broda, głęboko osadzone, mądre oczy. Ten przystojny mąż w sile wieku był nie tylko jego kochankiem. Zgodnie z ateńskimi obyczajami związek efeba ze starszym obywatelem miał służyć edukacji tego pierwszego oraz przyjemności drugiego. Hiperejdes wprowadzał go w tajniki politycznego życia Miasta, ofiarował mu swą wiedzę oraz doświadczenie męża stanu. Przez krótki czas trwania ich związku Demetriusz wiele się nauczył. Naturalnie, były też między nimi fizyczne zbliżenia. Młodzieńcowi nie przynosiły one wprawdzie rozkoszy, lecz nie budziły w nim również wstrętu. Uważał je za cenę wartą zapłacenia – za wszystko, co otrzymał.

– Pamiętam o tym – westchnął Hiperejdes. – Nie obawiaj się, nie przyszedłem tutaj, by znowu cię uwieść. Zresztą, wiesz pewnie o moim nowym wybranku.

Demetriusz wiedział. Całe Ateny zazdrościły Hiperejdesowi Narkissosa. Efeb miał niespełna szesnaście lat i mówiono o nim, że jest najpiękniejszym chłopcem, jaki kiedykolwiek chodził ulicami Miasta.

– Nie cierpiałeś długo po naszym rozstaniu.

– Gdy będziesz w moim wieku, zrozumiesz, że życie jest zbyt krótkie, by spędzić je na rozpamiętywaniu nieszczęść. Ale nie o tym chciałem z tobą mówić. Słodka Fryne umożliwiła nam to spotkanie i nie powinniśmy marnować czasu.

– W takim razie nie traćmy go.

Nastała chwila ciszy. W końcu Hiperejdes zaczął mówić.

– Jak wiesz, od bitwy pod Cheroneą wycofałem się z aktywnej polityki. Rozluźniłem kontakty ze stronnictwem antymacedońskim, przestałem bywać na ich spotkaniach. Oni zaś przestali mnie zapraszać. Ostatnio jednak znów to uczynili. Ponieważ zaproszenie wystosował sam Demostenes, uznałem, że warto zobaczyć, co knują demokraci.

Demetriusz skinął głową. Nigdy nie wierzył, że zniechęcenie Hiperejdesa do polityki może być trwałe. Podejrzewał, że prędzej czy później adwokat nie wytrzyma i wróci do aktywności publicznej. Z nią zaś nieodłącznie wiązały się intrygi, zakulisowe rozmowy, spiski oraz konspiracyjne spotkania.

– Zastałem ich w euforii – mówił dalej Hiperejdes. – Jakby Ateny już były wyzwolone spod macedońskiego jarzma. Wiele czasu zajęło mi dojście do tego, co wywołało ową erupcję entuzjazmu. Oczywiście nie ufali mi na tyle, by mówić ze mną otwarcie. Domyśliłem się jednak, że zyskali sobie potężnego sojusznika. Kogoś równie mocnego jak Antypater. Trudno powiedzieć, co zrobią teraz, gdy poczuli siłę. Rozważane są różne koncepcje, od przeprowadzenia serii precyzyjnych, politycznych zabójstw do wzniecenia otwartej rebelii przeciw Macedończykom.

– Rebelia to szaleństwo – stwierdził Demetriusz. – Nawet Spartanie ponieśli klęskę, a przecież mieli armię nieporównanie lepszą od naszej.

– Zgadzam się z tobą w zupełności. Podobnie jak Demostenes. Wciąż pamięta, jak uciekł w niesławie spod Cheronei. Dlatego też bardziej prawdopodobne są polityczne mordy.

– Kto będzie ich celem?

– Nie wiem, lecz mogę się domyślać. Wysłannik Antypatra w Atenach powinien mieć się na baczności. Bardziej jednak prawdopodobne, że ciosy spadną na stronnictwo promacedońskie. Na Ejschinosa, Fokiona, Demadesa… i na twego ojca.

– Czemu mi to mówisz? Przecież się nienawidzicie.

– Masz rację – rzekł po dłuższej chwili Hiperejdes. – Ale to bez znaczenia. Mam na uwadze jedynie dobro Aten. Jeśli któryś z przywódców zginie, w Mieście wybuchną walki między stronnictwami. Ulice spłyną krwią. Chcę tego uniknąć.

– Co mogę zrobić?

– Zanieś moje informacje ojcu. Nie mów mu jednak, od kogo pochodzą. Jeśli demokraci dowiedzą się, że zdradziłem, wyślą do mnie zabójców. A ja w przeciwieństwie do Dionizjusza nie mam eskorty scytyjskich łuczników.

– Wiele ryzykujesz.

– Wciąż wierzę, że dla Aten warto ryzykować. Ten sojusznik, o którym ci mówiłem… Boję się, że wykorzysta demokratów do swoich własnych celów, a potem zostawi ich na pastwę Macedonii. Rozgrywa z Antypatrem partię, w której nasza polis jest mało znaczącą figurą. Będę szczęśliwy, mogąc mu trochę pokrzyżować szyki.

– Kim on jest? Na bogów, Hiperejdesie, jeśli cokolwiek wiesz…

– Nie – adwokat uniósł rękę. – Naprawdę, nic mi o nim nie wiadomo. Słyszałem tylko kilka raptownie urwanych rozmów. Mam swoje podejrzenia, lecz to za mało… Zrób to, o co cię poprosiłem. Niech archont wzmocni ochronę strategów z promacedońskiej frakcji. To powinno wystarczyć. A teraz idź już, Demetriuszu. Pokaż się gościom Fryne. Zbyt długa nieobecność może być zauważona.

Młodzieniec skinął mu głową.

– Nie zapomnę ci tego, Hiperejdesie.

– Mam nadzieję, że zapomnisz. Trudniej wyjawić sekret, który zatarł się w pamięci.

Demetriusz spojrzał na starszego mężczyznę. Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, a w oczach rozbłysła wesołość. Przez chwilę był to dawny Hiperejdes, ten, który odwrócił się od wielkiej polityki ku przyjemnościom prywatnego życia. Ten, który zamiast snuć intrygi uganiał się za przystojnymi chłopcami i ucztował pośród urodziwych heter. Lubił tamtego Hiperejdesa – hedonistę, sybarytę, smakosza wszelkich rozkoszy. I czuł, że już nigdy więcej go nie zobaczy.

– Idź – powtórzył tamten i cofnął się w cień.

* * *

Demetriusz wszedł do komnaty sympozjonów w towarzystwie Danae. Dziewczyna ostentacyjnie poprawiała swą tunikę i rozpuszczone włosy. Na ich widok Fojbiane uniosła kielich.

– Patrzcie! Oto Apollo wraca ze swą Cyrene!

– Czy ta niegodna śmiertelniczka zaspokoiła cię, olimpijski panie? – zawtórowała jej Neira. – Jeśli nie, pozwól nam to uczynić. Przyrzekamy ci, że nie spotka cię zawód!

Mężczyźni uśmiechali się z ironią lub politowaniem. Demetriusz położył się na swoim miejscu. Spojrzał na Tespijkę i rzekł:

– Twa niewolnica była bardzo pomocna, Fryne.

– Zostanie więc nagrodzona.

Dopiero teraz zauważył, że łoże Arystotelesa jest puste. Przez chwilę miał nadzieję, że Stagiryta udał się tylko na stronę. Gdy jednak zapytał o niego służącą, ta oznajmiła mu, że filozof pożegnał się już i wyruszył do swego domu. Mieszkał poza murami Aten i miał daleką drogę do pokonania. Zasmuciło to Demetriusza. Liczył na krótką chociaż rozmowę ze swoim mistrzem.

Godzinę później sympozjon dobiegł swego kresu. Zarówno Fojbiane, jak i Neira opuściły willę Fryne w towarzystwie jej dawnych kochanków. Demetriusz ociągał się jeszcze z odejściem, bo chciał pomówić z Tespijką w cztery oczy. Gdy w końcu zostali sami, hetera rzekła:

– Dziękuję za twój toast, Demetriuszu. Spełniłam go z najwyższą przyjemnością. Zdaje się, że ty i Arystoteles byliście dziś moimi jedynymi przyjaciółmi.

– Nie przejmuj się tamtymi, Fryne – odparł. – Kiedy o nich świat zapomni, ty będziesz nadal pamiętana. Zaś Fojbiane i Neira nie są godne nawet twego cienia.

– Żałuję, że nie poznałam cię wcześniej – uśmiechnęła się Fryne. Uniosła rękę, musnęła pieszczotliwie pukiel jego ciemnych włosów. – Z chęcią wprowadziłabym cię we wszelkie tajniki rozkoszy… lecz zdaje się, że ubiegła mnie inna.

– Bakchis – odparł, zgodnie z prawdą. – Ja też żałuję, że nie byłaś to ty.

– Wyjeżdżam jutro – oznajmiła. – Ostatnią noc w Atenach przyjdzie mi spędzić samotnie.

– Powiedz tylko słowo, a dotrzymam ci towarzystwa.

Wypowiedział to zdanie bez zastanowienia, wiedziony instynktem oraz pożądaniem. Poniewczasie przypomniał sobie przyrzeczenie, które złożył Raisie. Za późno było jednak, by cofnąć propozycję. Zresztą, wcale tego nie pragnął. Wypite wino i bliskość Tespijki sprawiły, że wczorajsze obietnice wydawały mu się nieistotne i odległe.

– Pochlebiasz mi… ale nie. Wznosząc ten toast powiedziałeś prawdę. Kassander zdobył moje serce. Na krótko wprawdzie… lecz nie chcę oddawać się jego przyjacielowi. Nawet jeśli jest mi miły.

Zawód musiał wyraźnie zaznaczyć się na jego twarzy. Fryne przeczesała mu włosy palcami.

– Nie smuć się, Demetriuszu. Mężczyzna o twym wyglądzie i urodzeniu będzie miał jeszcze mnóstwo kobiet. Pozwól choć mi pozostać niezdobytą.

Skinął z wahaniem głową. Tespijka zaś mówiła dalej:

– Poza tym jest coś jeszcze… Za wcześnie wprawdzie, by mieć absolutną pewność. Możliwe jednak, że noszę w sobie jego dziecko.

Demetriusz popatrzył na nią zdumiony.

– Dziecko Kassandra? To wspaniała wiadomość! Napiszę do niego, powinien wiedzieć!

– Nie! – ucięła stanowczo. – Nie wolno ci tego zrobić.

– Ale dlaczego?

– Kassander dokonał wyboru – w głosie Fryne pobrzmiewał smutek. – A ja nie uczyniłam nic, by go zatrzymać. Teraz, gdy jest w Azji, jego myśli muszą skupić się na wojnie. To warunek przetrwania. Kiedy urodzę i dziecko okaże się zdrowe, sama do niego napiszę. Do tego czasu nie chcę, by rozpraszała go niepewna nadzieja.

– Stanie się tak, jak postanowisz. – skapitulował. W gruncie rzeczy, decyzja należała do Fryne. Nie miał prawa nic jej narzucać.

– Dziękuję ci, Demetriuszu.

Przez chwilę stali w milczeniu, spoglądając na siebie nawzajem. Wreszcie Fryne powiedziała:

– Opuszczę Ateny przez Świętą Bramę. Czy przyjdziesz się ze mną pożegnać?

– Wiesz, że tak.

– Spotkamy się zatem około południa.

– Będę tam, Fryne.

– Do zobaczenia, Demetriuszu.

Uścisnęła w swych dłoniach jego rękę, on zaś pochylił się ku niej i pocałował w policzek. Agathias czekał na niego w przedpokoju. Oczy świeciły mu od wypitego wina. Niezbyt pewnym ruchem podał Demetriuszowi jego sztylet. Młodzieniec zanotował sobie w pamięci, by jutro ukarać go chłostą. Niewolnik mógł donosić na niego ojcu, ale to nie dawało mu prawa do upijania się w czasie służby. Póki co nie zdradził się jednak ze swym zamiarem. Gdy otworzono przed nimi drzwi, w ich twarze uderzyło przenikliwe zimno. Młodzieniec ciaśniej otulił się chlamidą. Razem opuścili willę Fryne i zanurzyli się w pogrążone w ciemnościach uliczki.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz II

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Czekam na kolejne części. Na DE już to czytałem i nie mogłem się doczekać publikacji tej serii tu na NE.
jimmyg

nie tylko ty nie mogłeś się doczekać 🙂

opowiadanie tradycyjnie bardzo dobre (napisałbyś jakiegoś gniota żeby można pomarudzić :P)

erotyka wyśmienita, taka trochę inna (w tamtych czasach chyba mężczyźni nie za często dawali kobietom pieszczoty oralne?)

ale największy smaczek to fabuła, która w tej części jest ledwie wstępem do wielowątkowej, komplikującej się w każdej części historii

daeone

no fabuła i wątek walki dwóch stronnictw nagłe zwroty akcji – polityka (nie chcę zdradzić zbyt wiele tym którzy nie czytali jeszcze tej serii) są tutaj fantastyczne.
jimmyg

@ Daeone, Jimmyg:

Cieszę się, że tekst Wam się podoba. Wraz z publikacją kolejnych części Demetriusza pozbywam się stopniowo swoich rezerw i przyjdzie taki moment (zapewne koło maja-czerwca) kiedy będę musiał zacząć pisać na bieżąco, co jak sądzę obniży tempo moich publikacji 🙁 Sądzę jednak, że przedtem wrzucę tu cały cykl Demetriusza, więc będziecie mieć pewien szerszy obraz.

Fabuła tego cyklu jest zaiste najbardziej skomplikowana ze wszystkich, które jak dotąd napisałem. Sam mam czasem kłopoty z połapaniem się w poszczególnych wątkach, ale staram się zachować pewną dyscyplinę intelektualną i o niczym nie zapominać (pomagają mi w tym pieczołowicie sporządzone plany poszczególnych tekstów – wielkie dzięki, Daeone!). Mam nadzieję, że zarówno rozwinięcie, jak i finał tej historii przypadnie Wam do gustu. A propos – dziś, 30 minut po północy, pojawi się kolejny odcinek.

Nie mylisz się, Daeone, że w czasach antycznych mężczyźni rzadko obdarzali swe kochanki pieszczotami oralnymi. Bezinteresowne zaspokajanie swojej kobiety nie mieściło się w ówczesnej etyce seksualnej, opartej na sztywnej hierarchii władzy, dominacji i uległości. Demetriusz jest tutaj chwalebnym wyjątkiem. O czym jeszcze nie raz będziesz się mógł przekonać.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Zastanawiam się często czy Ty masz spisany jakiś ogólny plan wydarzeń, który później rozbudowujesz szczegółami, czy piszesz wszystko z pamięci? Tak chyba łatwo o pomyłkę, zwłaszcza przy skomplikowaniu fabuły.

Wiem że to dopiero początek długiej i bogatej w wydarzenia hitorii Demetriusza, ale myśłałeś już coś o przyszłości? Chciałbym kiedyś przeczytać Perską Odyseję 😉

Mniej więcej do (dawnego) Rozdziału V pisałem z pamięci. Do następnych rozdziałów (VI-XI, oczywiście na NE będzie ich więcej, pewnie ok 24) mam już dość szczegółowe plany.

A Perska Odyseja jest już w planowaniu. Podobnie jak Opowieść helleńska będzie podzielona na cykle poświęcone postaciom, ale najważniejszy (i stale powracający) będzie jednak wątek Kassandra z Ajgaj.

Pozdrawiam
M.A.

Hej

ja na przyklad planuje jedynie najwazniejsze elementy akcji – bohaterow, intryge, zwroty akcji itp. A potem sam sie dziwie, jak wymyslona przeze mnie postac robi lub mowi cos zaskakujacego, a to sie zdarza :-)))

seaman

@ Seaman:

mi też czasem bohaterowie zrobią porządnego psikusa, albo prawdziwą niespodziankę. Ale zazwyczaj staram się zachować nad nimi kontrolę. Ich ewentualne wyskoki owocują bowiem trudnymi do ukończenia liniami fabularnymi i niedomkniętymi wątkami, a tego nie lubimy 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Oj, to fakt. Bywa przez to ciezkawo, choc czasem interesujaco :-)))

Cóż mam napisać? Może tyle, że "Opowieści Demetriusza" zapowiadają się całkiem smakowicie :)))

Wręcz wybornie opisana scena erotyczna! Sprytnie przedzielona nauką fechtunku 😛
To zagranie tylko wzbudziło moją ciekawość 🙂 I z zapartym tchem pochłaniam kolejne literki by móc dowiedzieć się jak Demetriusz odwdzięczy się Raisie :)))

Tymczasem zabieram się za kolejną część.

Pozdrawiam.
Ana

Witaj, Ano!

Zdecydowałem się podzielić tę scenę miłosną na dwie, bo po napisaniu wydawała mi się stanowczo zbyt długa i przez to trochę traciła dynamikę. Jednocześnie chciałem wprowadzić ważną postać – Aratosa (jeszcze sam nie wie, że jest ważny, ale już wkrótce przekona się o tym, ku wielu zgryzotom) – więc rozwiązanie nasuwało się samo przez się.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Uczucie Demetriusza i Raisy jest takie niewinne, czułe… Zupełnie inne, niż przygody Kassandra, bardzo przyjemna odmiana 🙂 Demetriusz to uroczy chłopak, rozczuliła mnie jego przysięga, chociaż, ze smutkiem stwierdzam, że wygląda na to, że długo jej nie dotrzyma, no cóż… Jednak ta delikatna, młodzieńcza miłość naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Jestem ciekawa jak długo wytrwa w swoim postanowieniu, poglądach, przywiązaniu do Raisy… Pamiętam jeszcze z „Opowieści…” Kassandra, lamenty tej dziewczyny i gwałtowne pożądanie Demetriusza – nie spodziewałam się wtedy, że połączy ich taka więź… Szkoda by było dotrwać do historii porzuconej Illirki(?).
Wiem, jestem nazbyt sentymentalna 😀

P.S: A czy poznamy bliżej Kleopatrę i jej losy? Bardzo interesująco wplotła się w fabułę, tym porwaniem z domu publicznego… Nieśmiała, upokarzana, cicha – byłam ciekawa tej osóbki i pewna, że Kassander poświęci jej trochę więcej uwagi…

Ściskam mocno,

Saima 🙂

Widzę,że zaczęłaś już lekturę Demetriusza!

Zgadzam się, że jest on krańcowo odmienny od Kassandra. Macedończyk próbował go przekuć na swoje podobieństwo, ale gdy odpłynął w stronę Azji, dobra (jego ojciec powiedziałby zapewne: słaba i kobieca) strona jego natury wzięła znów górę. Mimo początkowych błędów zdołał nie zniszczyć swej relacji z Iliryjką. Wręcz przeciwnie, dzięki cierpliwości i delikatności sprawił, że rozkwitła. A jak to się rozwinie? O tym wiedzą już tylko Mojry oraz ja. A żadne z nas nie ma tendencji do sprzedawania nadmiaru spoilerów 😀

No dobrze, sprzedam spoilera, ale odnośnie Kleopatry. Odegra w tej historii pewną rolę i będziemy mieli okazję ją bliżej poznać. Niestety, końca tego wątku również nie mogę Ci zdradzić… ale mam nadzieję, że ciekawość zaostrzy Ci apetyt!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Myślę, że ten „słaby i kobiecy” Demetriusz przypadnie do gustu wielu kobietkom, nawet tym, które nie gustują w „harlekinach”, bo myślę, że każdy ma jakąś nutkę romantyczności w sobie ;)I lubi poczytać o czymś, chociaż z pozoru, idealnym, a do tego tak urzekającym młodzieńcze… 🙂

Mam przeczucie, że Kleopatra stanie się moją ulubienicą, jak pisałam – już w kassandrowej „Opowieści…” mnie porwała i wryła się w pamięć… Do tego to przepiękne imię! 🙂 Ta wzruszająca historia… Bo gdybym nie znała Kassandra, to pomyślałabym, że to porwanie z opresji, to kapitalny scenariusz komedii romantycznej 😀

Całusy,
Saima.

Myślę, że masz rację, Saimo – Demetriusz jest znacznie bliższy dzisiejszemu ideałowi mężczyzny, niż Kassander. I nie wątpię, że znajdzie swoje wielbicielki 🙂 A co do Kleopatry – jej rola będzie powoli rosła. Odegra w tej historii istotną, choć nie pierwszoplanową rolę.

A co jej imienia – postawiłem sobie za punkt honoru rozpowszechniać wiedzę, że Kleopatra to imię greckie (a właściwie: macedońskie) a nie egipskie – bo z powodu słynnej Kleopatry VII Filopator, niesłusznie nazywanej Wielką, ostatniej królowej Egiptu z dynastii Ptolemeuszy, jest wokół tej sprawy pewne zamieszanie.

Całusy zwrotne 🙂
M.A.

Potrafisz wzbudzić ciekawość :). Wiem trochę więcej niż nowi czytelnicy ale też zastanawiam się co z tego wszystkiego wyniknie. A że tyle będę musiał czekać na kolejną część, (ostatnia ukazała się na DE chyba ok lipca/sierpnia) to apetyt jest zaostrzony niczym skalpel 😉

daeone

Myślę, że już w marcu będziesz mógł zaspokoić ciekawość, bo wtedy zacznę publikować rozdziały nigdy dotąd nie pokazane szerszej publiczności.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz