Słońce, które tak mocno grzało nad ranem, w południe zgasło, przysłonięte ciężkimi chmurami. Barwa nieba zmieniła się radykalnie, niemal jak w kalejdoskopie, nieboskłon teraz lśnił od łuny w kolorze siarki. Nie zapowiadało to nic dobrego. Mogłem się spodziewać, że nim wyjadę na autostradę dopadnie mnie ulewa. Burzyło to mój nastrój. A tak bardzo chciałem spokojnie, nie spiesząc, poturlać się do Francji. Tymczasem sądzone mi było spieszyć się, by zdążyć przed huraganem. Z informacji podawanych przez cb radio dowiedziałem się, że nad Czechami uformował się front burzowy, który bardzo szybko pędził na północ, siejąc popłoch wśród kierowców. Mówiono o niebezpiecznych wyładowaniach i trąbach powietrznych. To już zupełnie mnie przygnębiło. Na domiar złego trasa, którą sobie zeszłego dnia ustaliłem, wiodła właśnie przez rejony, nad którymi miała przejść nawałnica. Jeśli więc chciałem dotrzeć o czasie do celu, musiałem szybko zweryfikować swoje plany. Przeglądałem różne trasy i najlepiej wychodziło zboczyć nieco na północny zachód, przemknąć pod Berlinem i kierować się w stronę Hannoveru. Dopiero stamtąd odbić na południe i wzdłuż Zagłębia Ruhry pojechać na południe. Nie nadkładałem tym zbytnio drogi, wydawało mi się, że będzie to najlepsze rozwiązanie. Dzięki niemu nie musiałbym robić przymusowej przerwy, która nie wiadomo jak długo mogła potrwać.
Z jedną ręką na kierownicy, drugą błądząc po wyświetlaczu przy konsoli, jechałem krętymi, podrzędnymi drogami, narzekając na brak solidnej sieci autostrad. Z planowanych przez rząd powstały zaledwie cztery krótkie odcinki, w ogóle nie w moich rejonach. To jeszcze bardziej mnie demotywowało. Za Fabianowem trafiłem na korek, który ciągnął się niemal dziesięć kilometrów, kończąc przy przejeździe kolejowym. Oczywiście tuż po tym jak przejechał samochód przede mną, szlabany koszmarnie pobrzękując opuściły się w dół, zagradzając mi dalszą drogę. Po pięciu minutach nerwowego bębnienia paluchami po kierownicy wyłączyłem silnik. Po kolejnych odchyliłem się w fotelu, przymykając oczy. Jak mogłem się spodziewać, leniwy „ruski z wunglem” pojawił się dopiero po kwadransie, ciągnąc niezliczone ilości wagonów.
W młodości często, dla zabicia czasu, liczyłem przesuwający się skład. I nigdy nie byłem pewien, co do ilości. Mama, za kierownicą wysłużonego maluszka, twierdziła, że siedemdziesiąt jeden, ojciec, że siedemdziesiąt, bo to taka pełna liczba. Ja zaś, z wypiekami na twarzy, obserwowałem ciężkie monstra, jak przetaczały się po torach, stukając niestrudzenie swój rytm. Dokąd jedzie? – Myślałem wtedy. – I skąd? Może to wtedy obudziła się we mnie żyłka podróżnicza. A może dużo później, gdy po kolejnej ucieczce z domu, schowany pod podwoziem naczepy, przemierzałem Europę. No może nie do końca całą. W czasach mojej młodości najdalej mogłem zajechać do NRD. Gorzej, gdy ciężarówka zmierzała na wschód. Moje eskapady skończyły się, gdy któregoś razu, podczas kontroli na granicy, zaskoczony strażnik odkrył zmarzniętego gówniarza, niemal przyklejonego do tylnego mostu. Dostałem wtedy niezłe manto od ojca. Nie dość, że musiał po mnie przyjechać, to jeszcze tłumaczyć się wojskowym, dlaczego jego syn zamierza uciec i czemu do ZSRR. To chyba akurat najbardziej go ubodło.
Natarczywe trąbienie przywróciło mnie do świata żywych. Niecierpliwy kierowca dostawczaka, przymierzał się już nawet wyprzedzić mnie. Włączyłem silnik i ruszyłem, wprawiając nieszczęśnika w osłupienie, gdy oto w połowie wyprzedzania znalazł się maska w maskę z, nadjeżdżającym z naprzeciwka, wielkim terenowcem. Wściekle zatrąbił, wygrażając mi pięścią. Wzruszyłem ramionami. Krzyżyk na drogę kolego, co się tak spieszysz? Tuż za przejazdem odbiłem na Poznań i nieco już szerszą drogą pomknąłem przez las. Droga była wyjątkowa pusta, więc mogłem spokojne ustawić się na jej środku i, wpatrzony w znikający pod maską biały pas, sunąć, nie przejmując się niczym. Niekiedy obawiałem się takich eskapad przez mniej znane tereny. Mało to się słyszało o atakach na ciężarowców na nieznanych drogach? Dlatego odetchnąłem z ulgą, gdy po kilku kilometrach, na drodze pojawiły się samochody. Mijałem wsie i małe miasteczka. Czasami musiałem przystanąć na światłach przy przejściu dla pieszych, gdy grupa smarkaczy, nie mogąc jak ja dawniej przebiec przez ulicę, czekała aż zapali się dla nich zielone i, ze skurwysyńkim spokojem, leniwie powłóczyć się do szkoły. Czasami aż miałem ochotę wtedy dodać gazu, włączyć wycieraczki i… nie przejmować się smarkaczami. Niestety zdrapałbym sobie lakier na zderzaku a to było niedopuszczalne. No dobra. Żartuję. Nie miałem zamiaru w żaden sposób łamać przepisów, ni narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Zwłaszcza jak sobie uświadamiałem, że Karolina ma identyczną drogę do swojego gimnazjum. Gdy tylko przypomniałem sobie o dziewczynie serce mocniej mi zabiło. Wspominanie upojnych chwil z nieletnią zawsze mnie uspokajało. Wiedziałem, że ktoś czeka i wtedy starałem się jechać ostrożniej.
Niestety moje plany wzięły w łeb, gdy kwadrans przed wjazdem na autostradę dopadła mnie ulewa. Nie była to, co prawda zapowiadana nawałnica, niemniej krople deszczu spadające na szybę sprawiały, że musiałem bardziej skupić się na jeździe. A to, jak wiadomo, potrafiło szybko zmęczyć. Wyjeżdżając zza kolejnego zakrętu zauważyłem ciemny kształt na barierce, zabezpieczającej pobocze. Mignęła blada dłoń. Odruchowo nacisnąłem hamulce. Jednak wielka ciężarówka to nie mały samochodzik. Minęło trochę czasu, gdy kolos zatrzymał się. Z włączonym wciąż migaczem czekałem aż właściciel ręki pojawi się w drzwiach ciężarówki. Gdy sądziłem już, że chyba coś mi się przywidziało, otworzyły się wrota do mojej przytulnej kabiny a do środka wpadło zimne powietrze. Usłyszałem sapnięcie, następnie na siedzeniu pojawiła się drobna dłoń. Wczepiona w materiał usiłowała podciągnąć cała resztę ku górze.
– Czekaj! – Krzyknąłem.
Ktoś, kto nigdy nie wsiadał do mojej ciężarówki nie wiedział, że dopiero po chwili od otwarcia drzwi z boku auta wysuwały się niewielkie stopnie umożliwiające dostanie się na górę. Usłyszałem ciche mruknięcie i wreszcie pojawiła się… W sumie to nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło. Czy szaleństwo miedzianych włosów czy ciężka uszatka naciągnięta aż na czoło? Wreszcie postać pojawiła się w całej swej, nieszczęsnej okazałości. Chroniący ją ciężki płaszcz z tego samego, co czapka materiału, ociekał wodą, tworząc na podłodze kabiny szybko rozszerzającą się kałużę. Skrzywiłem się z niesmakiem. Dziękując sobie w duchu za wcześniejszą roztropność patrzyłem, jak sadowi się na, przykrytym kolorową matą, fotelu pasażera. Sięgnęła po klamkę i zatrzasnęła drzwi. Wreszcie. Jak długo można mrozić moje ciepłe gniazdko? Rzuciła na podłogę przemokniętą torbę i wtedy dopiero na mnie spojrzała, ściągając uszatkę. No. Muszę przyznać, że zdębiałem. Zaskoczony nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Gapiłem się na nią a ona na mnie, a czas jakby przestał istnieć. Zielone, opalenizujące oczy przewiercały mnie na wskroś, sięgając zmysłowych trzewi. Byłem jak zahipnotyzowany. Słyszałem tylko coraz szybsze bicie swojego serca a świat wokół zamknął się na tych dwóch nieziemskich punktach.
Nagle rzeczywistość wróciła. Drgnęły powieki zaopatrzone w długie czarne rzęsy, wreszcie dziewczyna odwróciła się i spojrzała na drogę przed siebie. Chwilę wpatrywała się w horyzont, jakby zastanawiając czy aby dobrze zrobiła, wsiadając do ciężarówki. Z rzuconego na ziemię chlebaka wyciągnęła paczkę chusteczek i wydmuchała nos. Wiercąc się w fotelu, ściągnęła ciężki płaszcz i zwinięty położyła obok torby. Zaraz potem znalazły się tam wielkie buciory. Zapięła pas, wyciągnęła stopy na deskę, przysuwając je jak najbliżej dmuchającego ciepłego powietrza. Wściekle fioletowy sweterek był równie mokry jak wierzchnia część ubrania. Krótkie dżinsowe spodenki kończyły się równie szybko, jak zaczynały. Długie, zgrabne nogi, białe jak mleko ciągnęły się niemal w nieskończoność. Mówi się, że kobiece nogi są jak góry; im wyżej tym piękniej. Mogłem tylko przypuszczać, że tutaj u samego szczytu krył się prawdziwy Mount Everest męskiego pożądania. Przełknąłem ślinę i, nic nie mówiąc, ruszyłem w dalszą drogę. Moja pasażerka, jakby traktując to jako naturalną rzecz, z błogim wyrazem na twarzy, przymknęła oczy i pogrążyła się w półśnie. Ani słowa. Ani dokąd chce jechać ani dziękuję, że się zatrzymałem. Nic. Trochę mnie to zirytowało. Przyzwyczaiłem się do różnych pasażerów. Większość już po umieszczeniu swoich czterech liter w kabinie, zaczynała zagadywać. Część opowiadała, jak to długo stali i nikt się nie zatrzymywał, część dopytywała niemal od razu gdzie jadę i z uśmiechem na twarzach dziękowali, że się zatrzymałem. O! To świetnie! To wysadzi mnie Pan koło Drezna. Pewnie, że świetnie. Po prostu zajebiście.
Jakby na złość mojej cichej towarzyszce włączyłem odtwarzacz. Wjeżdżając na autostradę wybierałem muzykę, która miała ukoić moje zniecierpliwienie. Zapłaciłem za przejazd, ustawiłem się na prawym pasie, docisnąłem pedał gazu, ustawiłem tempomat na stałą prędkość i wreszcie zrelaksowany trafiłem na to, czego szukałem. Z głośników popłynęła żywa muzyka. Kabinę wypełniły basowe pomruki z dwóch subwooferów, umieszczonych pod siedzeniami. Moby Flower zawsze sprawiał, że czułem się wręcz bosko. W rytm sławnego soundtracka, pędziłem przed siebie, a błyszczący chromem i wściekłą, niemal rubinową czerwienią, Mac, drapieżnie połykał kolejne kilometry smolistego asfaltu. Dziewczyna siedziała jak kamień, nieczuła na głośną muzykę. Zirytowany podkręciłem potencjometr. Dźwięk nadal był czysty, ale wszystkie luźne przedmioty z tyłu zaczęły już pobrzękiwać. Wibracje basowych głośników pod siedzeniami też już były odczuwalne. Wreszcie. Otworzyła oczy, przekręciła głowę w moją stronę i popatrzyła na mnie… z politowaniem. Szlag by to! Pewnie jakaś dyskotekowa łazęga, na której dwa tysiące wat mocy nie robiło żadnego wrażenia. Pogłośniłem jeszcze trochę i wyszczerzyłem zęby w szatańskim uśmiechu. Przewróciła oczami. Warcząc ściszyłem muzykę. Uśmiechnęła się. No już coś.
– Może wolisz coś własnego? – Spytałem obawiając się, że zaraz będzie chciała Biebera albo jakiś wulgarny rap.
Pokręciła głową.
– Ta może być?
Kiwnęła przytakująco i znowu się uśmiechnęła.
– A powiesz coś?
Pokręciła głową. Jej uśmiech jakby nieco zgasł. Mój zresztą też.
– Szkoda, – mruknąłem do siebie, wracając spojrzeniem na drogę – byłoby sympatyczniej.
Klepnęła mnie w ramię. Zerknąłem na nią. Przystawiła wymownie palec do ust. Jej oczy nieco posmutniały. Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, o co chodzi.
– Mam wyłączyć muzykę? – dopytywałem się, szukając powodu zmiany jej nastroju.
Znowu pokręciła głową. Następni pokazała na siebie, zamachała dłonią i zrobiła wyraźny gest bezradności. Szczena mi opadła.
– Nie mówisz?
Kolejne kręcenie i jeszcze smutniejsze oczy.
– O kurwa… – wymknęło mi się.
Zmarszczyła gniewnie brwi.
– Przepraszam – zreflektowałem się, – ale słyszysz mnie?
Pokręciła głową i wskazała na oczy a następnie na moje usta. Zrobiłem wielkie oczy.
– Czytasz z ruchu warg?
Kiwnięcie i uśmiech. Zezując to na drogę to na dziewczynę, obserwowałem mieszaninę emocji na jej twarzy. W końcu, chcąc przywrócić jej humor, odezwałem się po krótkiej chwili milczenia;
– Wolę jak się uśmiechasz.
Efekt był natychmiastowy. Zadowolony pokręciłem się w fotelu. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć, w końcu przypomniałem sobie o jej mokrym sweterku.
– Z tyłu mam kilka ciepłych, suchych ubrań. Lepiej byś się przebrała, bo w tym mokrym to się tylko kataru nabawisz.
Zerknęła na mnie, unosząc brew do góry.
– Nie no spokojnie – odpowiedziałem na wymowne spojrzenie – chcesz to siedź w tym mokrym. Tylko mi fotel przesiąka.
Spojrzała po sobie. W końcu kiwnęła głową, odpięła pas i klęknęła na fotelu. Przełożyła stopę nad oparciem i mruknęła z poirytowaniem.
– Czekaj – znowu zatrzymałem ją w pół kroku.
Z jedną nogą przerzuconą nad fotelem, z drugą, usiłującą znaleźć oparcie, wyglądała komicznie. Uniosła górną wargę w geście poirytowania. Z niewinnym uśmieszkiem sięgnąłem pod jej fotel i uruchomiłem dźwignię. Elektryczne siłowniki przesunęły siedzenie nieco do tyłu i w bok a następnie całość obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. W efekcie widziałem jej podrygującą stopę i zaskoczone spojrzenie, rzucane wokół. Powstrzymałem śmiech. Stopa zniknęła a po chwili usłyszałem za sobą miękkie pyknięcie.
Nie wiem jak to się stało, ale kanapa, którą robiłem na zamówienie, zawsze podczas siadania na nią wydawała odgłos, przypominający pruknięcie. Usiłowałem znaleźć wytłumaczenie, ale niestety wredny mebel ani myślał zdradzić swą tajemnicę. Przez chwilę nic się nie działo. Zapewne oglądała wystrój wnętrza tylnej części kabiny. No, przyznam się, że nie szczędziłem grosza na wyposażenie. Znalazły się tu wszystkie urządzenia, jakie znaleźć można w nowoczesnej kuchni, salonie i sypialni w jednym. Brakowało tylko toalety i prysznica. To akurat nie było problemem, bowiem zachodnie multipleksy parkingowe oferowały szeroką gamę usług sanitarnych, których nawet nie byłbym w stanie wymyślić ani zmieścić, nawet gdybym musiał na to poświęcić część naczepy. Podążając za nowoczesnością, moje nieskromne wnętrze wypełniały meble wykonane z cedrowego drzewa, znacznie bardziej wytrzymałe na warunki w ciężarówce niż jakikolwiek inny materiał. Aluminiowa konstrukcja błyszczała matowym chromem, gdzieniegdzie można było dostrzec czerwone elementy łączące. Wkomponowane w nią urządzenia pozostawały niewidoczne do momentu otwarcia szafek. Niewielka kanapa umieszczona w rogu, obita była miękką skórką. Wygodne siedzisko skłaniało do relaksu, można je było też rozsunąć nieco tak, że tworzyło się jednoosobowe legisko. W kremowej, zamszowej podsufitce, prócz niezliczonej ilość diod, zamontowałem wysuwany panel monitora LED. Na obrotowym stelażu mógł znaleźć się dosłownie w każdym położeniu, dzięki czemu mogłem oglądać filmy zarówno siedząc na fotelu pasażera, jak i kanapie w rogu szoferki. Mogłem też delektować się obrazem, leżąc na łóżku schowanym w podwyższonym dachu. O czym wiedzieli tylko nieliczni, w tym Karolina, górna owiewka mogła zostać uniesiona i przesunięta, odsłaniając poliwęglanową szybę, przez którą mogłem obserwować nocne niebo. Albo gzić się pod gwiazdami – jak zgryźliwie ujmował to Gienek.
Tymczasem usłyszałem szelest materiału i zgrzyt suwaka. Nieobcy mi dźwięk sprawił, że poczułem lekkie napęcznienie w moich spodniach. Starałem się łowić uchem najdrobniejsze szmery z tyłu, dzięki czemu mogłem niemal dokładnie określić, co właśnie robi moja towarzyszka podróży. Cmoknięcie drzwiczek, gdy otwierała kolejne szafki w poszukiwaniu odzieży, szelest materiału zasłaniającego łóżku w poddaszu, wreszcie brzęk sprężyn kanapy unoszonej ku górze. I znowu kolejny szelest materiału i ciche łupnięcie. Mimowolnie drgnąłem, gdy poczułem jej dłoń na ramieniu. Nie wiem, co to miało znaczyć. Może przeprosiny za niedelikatne traktowanie moich mebli. Po chwili siedziała z powrotem na fotelu. Tym razem doskonale wiedziała gdzie sięgnąć, tak, że wkrótce znów siedziała przodem do kierunku jazdy. Otulona kocem skrywała ubranie pod spodem. Jak i całą siebie, prócz szalonej miedzianej burzy na głowie i twarzyczki, na którą powoli wracały barwy w odcieniach różu i czerwieni.
– Lepiej? – Spytałem odrywając na chwilę wzrok od jezdni.
Kiwnęła głową, uśmiechając się i mrużąc oczy.
– Super – dodałem, sięgając do prawego podłokietnika.
Uniosłem sporych rozmiarów pokrywę, skrywającą kolejny mój patent. Wewnątrz stały kubki z gorąca czekoladą. Jak udawało mi się utrzymać je niemal w tej samej temperaturze, jak podczas nalewania, pozostawało moją tajemnica, mimo że wielu kierowców, zwłaszcza w zimie, dawało sobie odciąć rękę za szczegóły projektu. Nie zdradzałem swoich rozwiązań. Może dlatego wielu za mną nie przepadało. Kij im w oko.
Gorący napój był strzałem w dziesiątkę. Spod koca wysunęła się szczupła dłoń i chwyciła łapczywie kubek. W tym czasie poły materiału zsunęły się nieco, ukazując fragment nagiego ciała. Serce mi mocniej zabiło, gdy uświadomiłem sobie, że być może cała jest naga. Przełknąłem ślinę i przez chwilę nie mogłem skoncentrować się na jeździe. Nie rozmawiaj z kierowcą – brzmi napis w każdym autobusie. Ha! A co ja miałem powiedzieć? No nie ma to jak wyobraźnia. Już widziałem te gładkie krągłości, soczyste piersi unoszące się przy każdym oddechu, płaski brzuszek i… nie, nie. Nie mogłem się rozkojarzyć. Nie w trakcie jazdy. Co nie przeszkadzało pozostałym częściom mojego ciała reagować na niespodziewany widok. Przeklinając się w duchu miałem nadzieję, że nie dostrzegła wybrzuszenia w moich spodniach, ani, że usiłując się zasłonić, uniosłem nieco nogę ku górze. Uśmiechnąłem się niepewnie szukając najmniejszych oznak spostrzeżenia z jej strony. Całe szczęście zbyt zajęta była czekoladą. Poprawiła tylko koc i trzymając w obu dłoniach gorący kubek powoli popijała orzeźwiający płyn.
Głośny świst i ryk silnika wyrwał mnie z otumanienia. Obok ciężarówki przemknął żółty kształt sportowego bolidu. Co za pojeb? – Mruknąłem do siebie. Piętnaście kilometrów przed granicą, nawet, jeśli jesteśmy w Unii, nasila się ilość nieoznakowanych wozów patrolowych. Byłem niemal na sto procent pewien, że wkrótce ujrzę właściciela żółtej bryki, stojącego obok czarnego sedana i, przez okienko, tłumaczącego się drogówce. Kretyn. To nieważne, że jego samochodzik jest jak mrówka w porównaniu z moim ciągnikiem. Wyprzedzając mnie z prędkością dużo wyższą niż dozwolona, wytwarza podciśnienie, które ma wpływ nawet na ciężarówkę w pełnym załadunku. Krzyżyk na drogę.
Przekroczenie granicy w obecnych czasach jest w ogóle niezauważalne. Samochód osobowy, niepodległa żadnym odprawom. Co innego ciężarówka. Odprawa celna nadal obowiązuje, jednak ostatnimi czasy udoskonalono ten system. Już w miejscu załadunku samochód jest plombowany a odpowiednie dokumenty wędrują do służb celnych. Potem wystarczy na którymś z pierwszych postoi okazać własne dokumenty, mundurowi sprawdzają plomby, papierki i można jechać dalej. To znacznie ułatwiało transport, nie wprowadzając zamieszania a na granicach nie tworzyły się gigantyczne kolejki. No chyba, że ktoś wybierał się do kraju spoza Unii. Ale mnie to nie dotyczyło. Zastrzegałem się wielokrotnie, że jeśli mam jechać to tylko po Europie zachodniej. Na wschód jakoś mnie nie ciągnęło.
Za Poczdamem zjechałem na parking. Mój pęcherz domagał się tego już niemal od stu kilometrów, jednak nie chciałem zjeżdżać na mniejsze postoje, tracąc czas na przepychanie się między samochodami osobowymi. W dużym centrum były wyznaczone porządne miejsca i można było spokojnie manewrować, nie obawiając się, że zaraz komuś przesunę pół samochodu do rowu. Ustawiłem się tuż obok białej Skanii z emblematem czarnego konia na naczepie. Zgasiłem silnik i przeciągnąłem się. Spojrzałem na dziewczynę. Rozglądała się wokół, jednak niespecjalnie zainteresowana. Ot, kolejny parking – wyobraziłem sobie jej myśli.
– Idę do kibelka a potem po coś do żarcia. Chcesz coś?
Zamachała rekami. Również wyraźnie potrzebowała podążyć za potrzebą. Więcej nie musiała gestykulować. Jej burczący brzuszek był aż nadto wymowny. Spłonęła rumieńcem. Uśmiechając się, wyskoczyłem z ciężarówki. Cieszyłem się, że idzie ze mną, dzięki czemu nie musiałem się martwić o samochód. Obszedłem ciągnik, otworzyłem drzwi od strony pasażera i właśnie zamierzałem coś powiedzieć, gdy uświadomiłem sobie, że ona nadal siedzi opatulona kocem. Założyłem ręce na piersi, spojrzałem po bokach i stwierdziłem, że przecież, co to kogo obchodzi, jak się jest ubranym.
– Możesz iść w kocu. Ten parking już widział tylu świrów, że nikt nawet nie zwróci na ciebie uwagi.
Pokazała mi trzy palce i, odsuwając fotel, przeszła do tylnej części kabiny. Westchnąłem ciężko. To miał być szybki wpad i wypad a tu czekała mnie defilada. Jednak nie zdążyłem wymyślić nic głupiego, gdy po chwili znów się ukazała. Ubrana w moje robocze ogrodniczki, gdzieniegdzie usmarowane olejem, w swoich buciorach, założonych na gołe stopy wyglądała tak kosmicznie, że parsknąłem śmiechem. Pogroziła mi palcem, po czym zgrabnie zeskoczyła na ziemię. Zamknąwszy drzwi, powędrowaliśmy do rozłożonego nieopodal budynku.
Udając, że rozglądam się wokół, zwolniłem nieco. To pozwalało mi bezczelnie przyglądać się, jak idzie przede mną. A było, mimo mojego ubrania, na co popatrzeć. Szczególnie zwracałem uwagę na moje spodnie w okolicach jej pupy. No muszę przyznać, że ten materiał jeszcze nigdy tak słodko nie falował. W pewnej chwili zatrzymała się, co pozwoliło mi ją dogonić. Mijając ją spojrzałem mimowolnie na jej twarz i czym prędzej odwróciłem wzrok. Doskonale wiedziała, po co zwolniłem. Jednak grymas na jej twarzy wcale nie oznaczał wściekłości. Udawana złość nadała jej jeszcze więcej uroku niż uśmiech, za którym tak przepadałem. Teraz ona szła za mną i doskonale wiedziałem, dlaczego. Podobała mi się ta gra. Czułem się niemal jak nastolatek, stawiający swe pierwsze kroki w życiowej szkole podrywu. Tuż przed drzwiami zwolniłem i przesunąłem nieco w bok, puszczając ją przodem. Szklana tafla rozsunęła się bezszelestnie a my wkroczyliśmy w hermetyczny świat niemieckiej restauracji.
Przyznam się szczerze, że lubiłem to parkingowe jedzenie. Nie zmuszało bowiem później do półgodzinnego odpoczywania w fotelu, luzowania paska u spodni i poklepywania po nabrzmiałym brzuchu. Fakt, nie było schłodzonego, czerwonego Chateau Balzac, ale też i soczystych pierdnięć Wojtka, trawiącego, skonsumowaną właśnie górę dziczyzny. Serwowane tutaj proste dania sugerowały tylko jedno. Wpad i wypad.
Po powrocie z toalety zastałem dziewczynę przy półce z maskotkami. Odwróciła się w moim kierunku, tuląc szarego pluszowego misia. Westchnąłem ciężko. No, ale jak mogłem się oprzeć? Kupiłem maskotkę, chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem do baru. Szła potulnie jak córeczka, która wiedziała, że zbroiła, ale tatuś nie ma serca by ją skarcić. Zamówiliśmy po befsztyku z pieczonymi ziemniakami i surówką z czerwonej kapusty. Gotowe danie w mgnieniu oka pojawiło się na talerzach. Wybraliśmy stolik przy oknie i w ciszy spożywaliśmy energetyczny posiłek. Po obiadku przez chwilę spacerowaliśmy po parkingu. Ja chciałem rozprostować kości, ona biegała od budynku do budynku, zwiedzając teren.
Zostawiłem ją gapiącą się na przemykające po autostradzie samochody, sam zaś wróciłem do ciężarówki. Chciałem jeszcze przed ponownym ruszeniem w drogę napić się ciepłej herbaty. Popijając gorący napój wygodnie rozparłem się na kanapie. Na chwilę odstawiłem filiżankę na niewielki stolik obok i przymknąłem oczy. Pół minuty później obok ciężarówki przejechał z rykiem sportowy bolid. Hałas silnika odbił się echem po pustym parkingu, a okoliczne drzewa zwielokrotniły odgłos. Było to tak nierzeczywiste, biorąc pod uwagę, że jeszcze chwilę temu stałem na zatłoczonym parkingu, że straciłem poczucie czasu i miejsca.
Byłem, wydawało mi się, że jestem, siedzę w ciężarówce i obserwuję jak szczupła, niepełnosprawna dziewczyna pojawia się w kabinie. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu w miejsce brudnych ogrodniczek pojawiły się moje krótkie spodenki z hawajskim wzorem i flanelowa koszula, sięgająca jej niemal do kolan. Dla mnie zresztą też była za duża, ale lubiłem takie ubrania. W sumie to te spodenki były jej niepotrzebne. Zdecydowanie. O czym oczywiście wspomniałem. Wzruszyła ramionami, po czym schyliwszy się lekko, zręcznym ruchem zsunęła spodenki, nie odkrywając ani skrawka miejsca, które tak usilnie chciałem dojrzeć. Wziąłem głęboki wdech. Moje spodnie znów stały się za ciasne, co tym razem zauważyła. Uniosła brew i uśmiechnęła się frywolnie. Miałem ochotę rzucić się na nią i zachłysnąć jej seksapilem, miast tego przymknąłem oczy, zastanawiając się czy to aby na pewno właściwy moment. Nie na długo. Poczułem dłonie na ramionach a następnie ciężar jej ciała, gdy usiadła mi na kolanach.
Otworzyłem oczy i znów utonąłem w głębi zieleni. Delikatnie jak mogłem przesunąłem dłonią po jej kibici. Otworzyła lekko usta. Ciepły oddech dotarł do mojej twarzy i czułem jak ulatuje ze mnie dusza. Dotykała mojej twarzy, błądząc paluszkami po policzkach i szyi. Oblizała wargi i zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej. Musnęła mnie delikatnie wargami. Moje dłonie przesunęły się na jej plecy i powoli zmierzały w kierunku pupy. Wypięła pierś do przodu, jednocześnie unosząc nieco pośladki, dzięki czemu mogłem objąć je całe. Silnie przysunąłem ją do siebie i wpiłem w jej gorące usta. Całowaliśmy się łapczywie jak para nastolatków na pierwszej randce, na tylnym siedzeniu samochodu. Jej język błądził głęboko w moich ustach. Nie byłem jej dłużny. Spleceni spijaliśmy sok naszego pożądania. Wzdychała chrapliwie, czując jak moje palce w tym czasie sięgają niemal ku jej szparce. Jeszcze nim dotarłem do upragnionego miejsca poczułem rozlewającą się wilgoć. Dotyk śliskiego ciała sprawił, że mój członek zesztywniał jeszcze bardziej. Teraz wręcz usiłował przebić materiał spodni, chcąc, czym prędzej znaleźć się w jej gorącym wnętrzu.
Przerwała pocałunek. Popatrzyłem zamglonym wzrokiem, ona jednak zsunęła się na podłogę szoferki, rozpięła suwak i czym prędzej wydobyła mojego członka na wierzch. Zaskoczony ujrzałem, jaki jest naprężony. Tylko raz widziałem go w takim stanie, gdy inna dziewczyna, córka mojego przyjaciela, dotykała mnie swoją szczupłą, dziecinną rączką. I tu było nie inaczej. Zgrabne dłonie o długich palcach objęły moje przyrodzenie, przesunęły się w górę i w dół, doprowadzając mnie do szaleństwa. Purpurowa główka, co chwila znikała i pojawiała się i za każdym razem była coraz bardziej mokra. Chciałem jej. Pragnąłem tak mocno, że aż zaciskałem zęby. Chciałem złapać za przeguby, rzucić na kanapę i wbić się jak najgłębiej. Chciałem rżnąć ją i patrzyć jak jej ciało drga od moich ruchów. Chciałem patrzeć jak jej piersi podskakują w rytm moich pchnięć a usta łapią spazmatycznie powietrze. Chciałem czuć jej dłonie, niczym szpony zaciskające się na moich włosach, jakby chciały zerwać mi skalp. Chciałem… Od tak dawna pragnąłem kobiety, że mój organizm nie wytrzymał. Sprośne wizje dopełniły szaleństwa i nim zdążyła wziąć go ust, wytrysnąłem wprost na jej zaskoczoną twarz. Ryknąłem przy tym solidnie, nie przejmując się przy tym, że być może w sąsiedniej ciężarówce siedzi jakiś facet i przysłuchuje się akcji z boku.
Wreszcie, ciężko oddychając, spojrzałem na nią. Uśmiechała się, siedząc w kucki na podłodze. Perłowe nasienie zniknęło już, starte chusteczką. Gładziła mnie po udach. Po czym wstała, nachyliła się na de mną i pocałowała. Złapałem ją, chcąc i jej sprawić rozkosz, jednak wyrwała mi się i jakby nieco obrażona, odsunęła na bok. Cóż, nie byłem zaskoczony. Też się nieco na siebie wkurzyłem. Jak to tak? Taka laska a ty eksplodujesz jeszcze nim zobaczysz cipkę? Skonfundowany odwróciłem wzrok, czując jak rumieniec wstydu pokrywa mi twarz. Znowu poczułem jak dotyka moje twarzy. Położyła palec na ustach i pokiwała głową a następnie uśmiechnęła się. No ok. Jakoś to przełknę, skoro i ona wybaczyła mój falstart. Pełen dezaprobaty spojrzałem na ślimaka skręcającego się między udami. Szturchnęła mnie w ramię. Nadal zawstydzony nie podnosiłem wzroku, gdy poczułem kolejne szturchnięcie, przechodzące w coraz bardziej natarczywe potrząsanie.
Głowa podskoczyła mi do góry. Jak przez mgłę dostrzegałem zarys dziewczęcej sylwetki. Mrugnąłem oczami i obraz się wyostrzył. Rozłożyła ręce i wskazała na zegarek. Czując wilgoć między nogami odruchowo spojrzałem w dół. To, co wziąłem za miłosne soki okazało się herbatą, którą podczas mimowolnej drzemki wylałem na siebie. Rozejrzałem się półprzytomnie po kabinie. Zasnąłem. Rany Julek! Nawet nie wiem, kiedy. Zerwałem się na równe nogi nabijając sobie guza o szafkę. Wbudowany zegar wskazywał godzinę trzecia po południu. Spałem niespełna godzinę, ale to i tak za dużo. Z drugiej strony lepiej tak niż za kierownicą. Przeciągnąłem się i trzymając za rosnąca śliwę na czole zlustrowałem stojącą przede mną. Ogrodniczki zastąpiła flanelowa koszula sięgająca jej niemal do kolan. Miast jednak krótkich hawajek miała na sobie ciepłe spodnie dresowe a na nogach kapcie w kształcie małpek, które dostałem na urodziny córki Gienka. Chłód rozlanej herbaty dawał mi się powoli we znaki. Spojrzałem na nią, następnie, bez słowa rozpiąłem suwak i zdjąłem spodnie. Jak mogłem się spodziewać bokserki też były mokre. Przez chwilę siedziała, wpatrując się we mnie, w jakże konkretne miejsce, po czym uśmiechnęła się, unosząc jedną brew a następnie przeniosła do przodu kabiny na swoje miejsce. Hmm.. Czyli z seksu jednak nici – pomyślałem zdejmując bokserki, niespecjalnie się zasłaniając. Ona jednak wpatrywała się w krajobraz przed sobą nie zwracając już na mnie uwagi. Pokrótce, przebrany w czarne sztruksy przesiadłem się na fotel kierowcy. Nim uruchomiłem silnik dostałem soczystego buziaka. Za co? – Zdziwiłem się spoglądając, jak układa swoje długie nogi na desce rozdzielczej, prezentując je w całej okazałości. Ciężko westchnąłem, zapaliłem silnik i wyjechałem z powrotem na autostradę.
Do godzin szczytu brakowało blisko dwóch godzin jednak można było dostrzec, że ruch na autostradzie staje się coraz intensywniejszy. Jednostajny szum opon na twardej nawierzchni usypiał. Moja towarzyszka poddała się temu całkowicie i juz po kilku minutach od wyjazdu z postoju spała smacznie z głowa przekrzywioną w moją stronę. Cichutko pochrapywała z lekko rozchylonymi ustami. Musze przyznać, że było to niezwykle erotyczne. Burza miedzianych włosów okrywająca jej twarzyczkę przysłaniała zamknięte oczy, spadając ognistą kaskadą na siedzenie. Z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała, o ile można tak to nazwać, biorąc pod uwagę pozycję wymuszoną przez fotel, lekko zgiętą jedna nogą, drugą, ubrana w ciepły kapeć, podrygującą przy każdym wyboju na drodze. Na mnie ten stan rzeczy nie działał. Byłem urodzonym podróżnikiem i pobyt w samochodzie działał na mnie jak na większość kawa. Pobudzał zmysły, kazał jechać dalej, podążać za biała przerywana nitką na czarnych wstęgach dróg. Nieistotny był krajobraz, ważne były chwile spędzone na samej jeździe. Nie zwracałem uwagi na mijane połacie barwnych pól, mozaikowe plamy bydła na łąkach, odległe zabudowania, lasy ze strzelistymi jodłami, mosty i wiadukty. Drżenie pod maską potężnego silnika, jego warkot i świadomość bycia poniekąd wolnym sprawiało, że wszystko inne traciło sens. Tak. Oddawałem się temu w pełni. Stacja radiowa nadawała tylko komunikaty z drogi, żadna muzyka nie zagłuszała odgłosów jazdy. Piosenki puszczałem tylko wtedy, gdy znajdowałem się na bocznych drogach. A tych nie miałem wielu przed sobą.
Na sto kilometrów przed Hannoverem pojawiło się więcej samochodów. Bałem się, że nie ominą mnie korki w okolicy miasta na całe szczęście zjechałem na czterdziestkę piątkę zostawiając gęstniejący sznur za sobą. Wyremontowana zeszłego rogu autostrada była gładka jak lustro. Zakręty, idealnie wyprofilowane, sprawiały, że samochód jechał jak po sznurku. Ileż to razy musiałem w Polsce zwalniać przez bardziej ciasnymi łukami, gdy siła ciążenia wypychała skład na pobocze. Tutaj, ciesząc się jak dziecko, pochylałem się w fotelu jak motocyklista, wyobrażając sobie tor jazdy. Oczywiście było to tylko udawanie. Takiej masy, jaką się poruszałem, nie dotyczyły tego rodzaje atrakcje.
Niestety, jak mówi stare podróżnicze porzekadło, przed korkiem nie da się uciec. Zawsze cię jakiś dopadnie. Na całe szczęście byłem na to przygotowany. Zagłębie Ruhry przywitało mnie sznurkiem samochodów, leniwie pełznącym na południe. Popołudniowe godziny, gdy kierowcy wracali z pracy do domu, były odczuwalne w każdym zakątku Europy. Czy to na zwykłych drogach wokół polskich miast czy wielopasmowych autostradach zachodniej części kontynentu, nieodzownie między szesnastą a osiemnastą, zaczynał się masowy powrót do domów. Niczym eksodus z zarażonej dżumą planety, z każdego zakamarka wypełzały kolejne roje warczących mrówek. W takich chwili cieszyłem się, że siedzę wygodnie w klimatyzowanej, przestronnej kabinie a nie tak jak koleś przede mną w ciasnym, niskim porsche. Co z tego, że ma sportowy wóz, jeśli w danej chwili osiąga maksymalnie dwadzieścia na godzinę? Dusi się w oparach spalin, narzekając na codzienność. Źle ci chłopie? Patrz.
A ja sobie siedzę wysoko, widzę cymbała na przecinaku jak przemyka obok aut, lawiruje między ciężarówką a kremowym camperem, po czym gwałtownie hamuje, niemal stając na przednim kole, gdy kierowca kempingu zajeżdża mu drogę. Zsiada z siodełka i podchodzi do wozu tamtego. Wykrzykuje coś, gestykulując rękoma. Otwierają się drzwi kierowcy. Kurwa! Mało nam korka to jeszcze ci się będę kłócić. Chociaż. I tak stoimy, więc przynajmniej jest teatrzyk, na który można popatrzeć. Pucułowaty kierowca campera popycha motocyklistę, po czym dostaje strzała w paszczę. Ale cyrk. Stawiam na ubranego w skóry kierowcę przecinaka. Znam kilku takich i wiem, że nie dadzą sobie w kasze dmuchać. Przed camperem stoi cysterna Texaco. Jej kierowca nie wytrzymuje i już widzę, jak otwierają się drzwi szoferki i wysiada przysadzisty mężczyzna około pięćdziesiątki. Wielki brzuchol kołysze mu się na boki. W ręku trzyma klucz do kół. Oj będzie się działo. Dostrzega go motocyklista. Widzę jak napina mięśnie ramion, kręci nimi młynka. Agija… Niemal słyszę okrzyk wojenny. Wyobrażam sobie scenę, jaką za chwilę za pewne ujrzę. Gruby ciężarowiec zamachuje się na motocyklistę, ten uchyla się przed ciosem i wyprowadza wysokie kopnięcie, które tamtego zwala z nóg. Podniecony akcją, mruczę do siebie;
– Dalej, dalej…
Moje podekscytowanie najwyraźniej ma wielki wpływ na siedzącą obok mnie dziewczynę, gdyż ta rozbudza się natychmiast. Od razu dostrzega akcję przed nami. Patrzy na mnie bez słowa, po czym zaczyna gestykulować rękoma, jednoznacznie wskazując bym załagodził sytuacje na drodze.
– Zwariowałaś? – Pytam – Nie będę się tam pchać jeszcze ja. Przyjedzie policja i tylko narobię sobie kłopotu.
Odczytawszy moje słowa, odwraca się z wyraźnym zamiarem wyjścia z ciężarówki. Zatrzymuję ją, chwytając za rękaw, odwracam głowę w moim kierunku i cedzę przez zęby;
– Zycie ci niemiłe? Zostaw ich. Zaraz się uspokoją. Poza tym, co im powiesz? Hę? Pomachasz rękoma i myślisz, że cię zrozumieją. Tylko zaognisz sytuację.
Szarpie się ze mną, lecz po chwili uspokaja. Motocyklista najwyraźniej nie jest karateką, gdyż po krótkiej rozmowie z kierowcą ciężarówki, wsiada na motocykl i mieląc oponami odjeżdża z miejsca zdarzenia. Ciężarowiec tłumaczy coś kierowcy campera, po czym odwraca się i wraca do swojego ciągnika. Najwyższy czas, bowiem sznurek ruszył wreszcie do przodu. Dwie godziny później droga staje się bardziej przejezdna i mogę docisnąć gaz. Przed sobą mam jeszcze nieco ponad dwieście kilometrów, jednak w zaskoczony konstatuję, że prawie nikt w tym kierunku nie podąża. Samochody co chwilę uciekają w bok, tak, że po chwili znów jestem niemal sam na autostradzie. Przez ten czas ona siedzi naburmuszona, gapiąc się w boczne okno. Trudno, ale to ja jestem kierowcą i ja wiozę ładunek, który ma dojechać na miejsce. Wolę być odpowiedzialnym dupkiem niż bohaterem w niemieckim pierdlu.
Coraz więcej samochodów z francuską rejestracją wskazuje, że zbliżamy się do granicy. Czasem jeszcze przemknie jakaś niska sportowa forma, ale najczęściej widać dystyngowanie poruszające się wielkie, luksusowe, kolumbryny. To wyraźny znak regionu, do którego zdążam. Tu rzadko, kto się spieszy a leniwe przesuwanie się po drodze jest znaną wizytówką mieszkańców rejonu Franche-Comte, w którego centrum leży mój punkt docelowy, Belfort. Region znany z niskonakładowych produkcji win, wytwarzanych najczęściej wyłącznie na zamówienie. Możliwość skosztowania, któregoś z tutejszych wyrobów, trafia się tylko nielicznym i byłem zaskoczony, gdy Wojtek kazał mi zgłosić się do jednego wytwórców. Co świadczyło, że jednak ma kontakty o wiele szersze, niż go podejrzewałem. To, czego w okolicach Belfort na pewno nikt nie znajdzie to serów. Tak jakby mieszkańcy FC postawili sobie za punkt honoru nie zajmować się przetwórstwem nabiałowym, koncentrując się jedynie na winach.
Granica z Niemcami jest tak wyraźna jakby ktoś specjalnie ją namalował. W jednym momencie kończą się szerokie łany pól a juz po chwili, na rosnących wokół wzgórzach, widać plantacje winorośli. Na szczytach, a niekiedy w kotlinach, wznoszą się niewielkie hacjendy i zgrupowane wokół nich białe domki z ceglastymi dachami. Można wręcz odnieść wrażenie, że oto jest się wśród oliwnych gajów jakiegoś śródziemnomorskiego państewka a nie w niemal centrum Europy. Tuż za Mulhouse otwiera się szeroka panorama Wogezów, pasma górskiego na granicy historycznych krain Alzacji, Lotaryngii i Franche-Comte. Granitowe wypiętrzenia są, w głównej mierze, porośnięte lasami jodłowo-bukowymi i sztucznymi zalesianymi świerkowymi. Od południa, opadający kaskadami, teren wykorzystany został na potrzeby winnic. Po drugiej stronie autostrady, na horyzoncie, pysznią się białe szczyty Alp, wraz z francusko – włoskim Mont Blanc, kusząc co roku amatorów białego szaleństwa. Podróżując tą rozległą kotliną, między pasmami górskimi, można poczuć się naprawdę małym. Przytłaczające swą wielkością Alpy są jednak na tyle oddalone, by móc złapać oddech.
Oczywiście najlepiej rozkoszować się tymi widokami, jadąc za dnia, z rodzinką. Mnie, mimo, zachwycającego widoku, bardziej interesował ruch na drodze i bliskość celu.
Na krótko przed zjazdem z autostrady, nieporuszona dotąd, dziewczyna ścisnęła mnie za ramię i posłała przepraszającego buziaka.
– Nie gniewam się – odpowiedziałem, mrugając porozumiewawczo – Po prostu nie biorę udziału w takich utarczkach.
Skinęła głową, uważając temat za zamknięty.
– Zaraz kończy się nasza podróż – dodałem po chwili – będziesz musiała znaleźć sobie nowy środek transportu.
Ostatnie słowa wymawiałem ze ściśniętym gardłem. Chyba to wyczuła. Pieszczotliwie pogłaskała mnie po twarzy i pokiwała głową przecząco.
– Tu nic ciekawego nie znajdziesz. Muszę poczekać aż wyładują mi towar, prześpię się kilka godzin i ruszam z powrotem.
Stanąłem na światłach i dzięki temu mogłem zobaczyć jak wymownie wkręca korkociąg w butelkę wina, wyciąga korek, rozlewa napój do kieliszków i, stukając się ze mną, wychyla na raz całą zawartość.
– Nie, nie – ripostuję – nie możesz połknąć wszystkiego naraz. Trzeba się delektować. O tak.
Pokazuję jak kręcę kieliszkiem, podglądam kolor pod światło aż wreszcie upijam mały łyczek, delektując się aromatem. Kiwa ze zrozumieniem głową a następnie wskazuje na jeden z odległych szczytów wzgórz, gdzie wśród winnic lśni mały biały domek.
– Ach, no tak…
Byłbym zapomniał o zamówieniu Wojtka.
– No dobra. To jak chcesz to możesz mi towarzyszyć do jednej z winnic, gdzie mam odebrać skrzynkę zamówionego wina.
Uśmiecha się promiennie, po czym wskazuje na drogę przede mną. Zielone światło świeci się już od pewnego czasu, czego nie zauważyłem. Na domiar tego tutejszy kierowcy nie trąbią sekundę po zmianie świateł, uważając, że najwyraźniej muszę mieć wyraźny powód, dla którego nie ruszam się z miejsca. Kultura tutejszych ludzi ciągle mnie zaskakuje i za każdym tu przyjazdem nie mam ochoty wracać do rodzimej rzeczywistości.
Dwie przecznice dalej, tuż za tabliczką informującą o wjeździe do miasta, zjeżdżam z głównej trasy. Na końcu drogi widać wielkie hangary. Wjeżdżam na plac, mijając starannie wypielęgnowany zieleniec, z pyszną jodłą kalifornijską otoczoną srebrzystymi jałowcami. Inne niskopłożące krzewy pokrywają ciemną zielenią całą wysepkę, niemal aż po niziutki, biały krawężnik. Gdzieniegdzie wystają strzępki traw zwanej u nas sierścią niedźwiedzia. Taka sama porasta brzegi, grodzonego dalej wysoką siatką, terenu hurtowni. Delikatnie manewrując ustawiam się tyłem do rampy rozładunkowej, po czym gaszę samochód.
– Muszę iść wypełnić kilka formularzy – odzywam się do, zafrapowanej wszystkim, dziewczyny.
Kiwa z uśmiechem głową, jednoznacznie wskazując, że nigdzie nie ma zamiaru się ruszać.
W niewielkim biurowcu, mieszczącym się w sąsiedztwie hali, siedzi, prócz sekretarki jeszcze dwóch dostawców. Szklane drzwi na wprost wejście prowadzą do mikroskopijnego gabinetu szefa. Idealny porządek w pomieszczeniu znakomicie ukazuje różnicę między moim pracodawcą a tutejszym. Niski człowieczek za biurkiem, mimo swojego niepozornego wyglądu, zawiaduje jedną z największych hurtowni tranzytowych środkowej części Francji. Nie mija kwadrans, gdy z dokumentami pod pachą wychodzę na zewnątrz. Naczepa jest już odczepiona, więc mogę odjechać ciągnikiem na bok. Dziewczyna cierpliwie drepta za przesuwającym się kolosem, nieco zalękniona, lecz po chwili uspokaja się widząc, że nie zamierzam jej tu zostawić. Rzuciwszy papiery na kanapę, sięgam po telefon i dzwonię do Polski. Krótka rozmowa z szefem i jeszcze jedno połączenie do Gienka.
– Cześć. Jestem na miejscu. Na wieczór mi załadują naczepę i wracam. Co u was?
– Lepiej tu nie przyjeżdżaj! – Trzeszczenia na linii nie pozwalają mi całkowicie zrozumieć wypowiadanych słowa – Armagedon! Weź wrzuć na luz!
– Co?? Nawet mnie nie irytuj! Wiesz ile kosztuje mnie każda zwłoka!
– Nawet o tym nie myśl – głos Gienka na moment staje się bardziej słyszalny – mamy tu sytuacje krytyczną! Huragan dotarł niedługo po Twoim wyjeździe i panoszy się teraz po całym południu kraju, północnych Czechach i południowych Niemczech. Są doniesienia o trąbach powietrznych, porywających domy i buldożery. Nie chciałbym usłyszeć, że jakaś kurwa porwała i ciebie! Nie mówiąc o deszczu, który topi dosłownie wszystko.
Zadrżałem.
– Trzymacie się?
– Spoko! O nas się nie martw! Nam nic nie grozi. Pamiętasz, że mamy wzmocnienie konstrukcyjne po ostatniej zimie.
– Co u Karoli? – Musiałem spytać
– Siedzi i odrabia lekcje, durna pała! Znowu dostała jedynkę z angielskiego!
– Aha… – nieco uspokojony oddycham z ulgą.
– …A poza tym czeka na ciebie – dodaje po chwili.
Ostatnie słowa zabrzmiały nieco dziwnie. Znowu zadrżałem, tym razem jednak mając nadzieję, że nie wie o moich igraszkach z jego córką.
– No dobra – zniechęcony kalkuję czas – to kiedy mogę ruszać?
– Podobno do jutra ma przejść…
– Do jutra??!!! – Aż się zachłysnąłem, – co ja tu będę robić przez ten czas??
– Na pewno sobie coś znajdziesz – wyraźnie wyczułem zgryźliwość.
– Ja nie taki!
– Yhy… tu mi czołg jedzie. Tylko nie przywoź ze sobą jakiegoś ryczącego żabojada!
– Patrz w swój rozporek! – Zaczynałem się denerwować.
– Twój też wolę mieć na uwadze!
– To znaczy? – marszcząc brwi, usiłowałem wyciągnąć coś z niego.
– Pogadamy, gdy przyjedziesz – uciął rozmowę – Baw się dobrze!
Ze słuchawką w dłoni stałem jak skamieniały. O kurwa! Czyli jednak coś musiał wiedzieć. Przez chwilę zagapiłem się na otaczające mnie wzgórza i przez głowę przemknęła mi myśl „A może by tak nie wracać”. Zaraz szybko ją odpędziłem. A gdzie miałbym jechać? Przecież tam jest mój dom. Moi przyjaciele. Karolina. Głupia myśl odpłynęła równie szybko, jak się pojawiła. Schowałem telefon do kieszeni i spojrzałem na dziewczynę, opartą o Maca.
– Jedziemy – kiwnąłem głową w kierunku ciężarówki.
Klasnęła w dłonie i szybko wskoczyła do szoferki. Z wyczekującym uśmiechem obserwowała, jak sadowię się na swoim fotelu, odpalam silnik i wyjeżdżam z terenu hurtowni. Wytrzymała do pierwszych świateł. Szarpnęła mnie za rękaw i rozłożyła ręce w niemym pytaniu.
– Jedziemy… – zacząłem. Zagryzała wyczekująco wargi – …a… niespodzianka.
– Y! – Mruknęła wyraźnie poirytowana.
– Bądź cierpliwa.
– Y! – Była wyraźnie rozdrażniona.
– Spodoba ci się.
Zmarszczyła brwi i strzeliła focha. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchłem śmiechem. Zerknęła na mnie kątem oka. Usiłowała nadal nadawać swej twarzy zagniewany wygląd, ale nie wychodziło jej to. Krzywiąc usta wypowiedziała bezgłośne „Acha” i odwróciła się całkiem. Chichotając poklepałem ją po ramieniu. Otrząsnęła się jak mokry psiak, nadal jednak siedziała zwrócona tyłem do mnie.
Wprowadzony w GPS adres mieścił się nieco na północny zachód od Belfort. Początkowo trzymałem się równej asfaltowej drogi, jednak po trzydziestu kilometrach musiałem zjechać na szuter. Dla ciężkich kół ciężarówki nie stanowiło to żadnego problemu, bardziej obawiałem się o lakier, słysząc, jak co chwila spod kół strzelają kamienie. Droga leniwie wiła się wśród winnic, ograniczający ją po bokach kamienny murek zwężał ją do tego stopnia, że po chwili musiałem mocno skupić się by nie przytrzeć samochodu. Pokonawszy niewielki mostek – no tu to bym z naczepą nie wjechał – wjechałem na wzgórze, skąd roztaczał się cudowny widok na kotlinę. Na szczycie następnego wzniesienia wznosił się niewielki biały budyneczek, z otaczającą go drewnianą werandą. Szeroki podjazd wysypany białym żwirkiem, mógł pomieścić kilka dużych aut. Ustawiłem się pod wielkim orzechem i wyskoczywszy z szoferki podszedłem do, zaparkowanego przed wejściem, srebrzystego Astona Martina. Serce mi mocniej zabiło na widok auta Jamesa Bonda. Obchodziłem go wokół, przesuwając dłonią po karoserii. Stukot kamieni z boku sprawił, że drgnąłem. Moja towarzyszka, wspięła się na niewielki murek i zatopiła twarz w kwiatach. Wyglądała przy tym jak rusałka, leśny skrzat, który postanowił na chwilę ukazać swój powab. Widząc jak sterta niebezpiecznie chwieje się pod jej stopami, zrezygnowałem z dalszego zachwycania się sportowym samochodem i podszedłem pomóc jej zejść z gruzowiska. Oparta o moje ramię, zgrabnie zeskoczyła na podjazd. Ująłem ją pod rękę i podążyliśmy do wejścia. Szerokie drewniane schody prowadziły do niewielkich, malowanych drzwi. W progu stał niski mężczyzna, z uśmiechem przyglądający się nam.
– Bonjour monsieur, je cherche monsieur Duval – to były jedne z niewielu słów po francusku, jakie zdołałem zapamiętać z wcześniejszych podróży do Francji.
– S`il sous plait – odrzekł, odsuwając się na bok.
Skromne wnętrze sugerowało, że oto znaleźliśmy się w starym domostwie, odnowionym na współczesne potrzeby mieszkalne. Bielone drewniane ściany podtrzymywały wysoki strop. Ciężkie drewniane legary, zdobione wzdłuż, krzyżowały się z nieco mniejszymi, tworząc kwadratowe przestrzenie. W ich środku sterczały w dół kiście winogron. Gdyby miast nich znajdowały się ludzkie głowy, mógłbym przysiąc, że oto znaleźliśmy się w skromniejszej wersji komnaty królewskiej na Wawelu. Dziewczyna z głową zadartą ku górze, bezgłośnie liczyła ozdoby. Spojrzałem w bok. Mężczyzna oparty niedbale o futrynę, odkorkowywał ciemną butelkę z winem.
– Monsieur…? – Zacząłem
– Je suis Duval – odrzekł uśmiechając się – przepraszam – dodał świetnym angielskim – chciałem byście państwo weszli do środka, unikając niezręcznego przedstawiania się na zewnątrz.
Popatrzyłem na niego zaskoczony. Dziwny kraj. Nie znasz nikogo a wpuszczasz do środka.
– Przysłał mnie… – znowu niedane mi było skończyć.
– Monsieur Janowicz. Wiem. Dokładnie mi pana opisał. Jednak o… – zawahał się – LaBelle nie wspomniał.
– Yyy… odwróciłem się, chcąc przedstawić moją towarzyszkę, gdy uświadomiłem sobie, że i sam nadal nie znam jej imienia.
– Co mi zupełnie nie przeszkadza – dodał Duval podchodząc do dziewczyny.
Ujął jej dłoń, skłonił się lekko, i rzekł aksamitnym głosem, godnym jedynie właściciela wielkiego majątku;
– Je suis enchante.
Zagryzła wargi i spojrzała na mnie kątem oka. Zamachałem rękoma podpowiadając jej by nie wstydziła się przyznać do swojej niepełnosprawności. Ujrzawszy mój gest, Duval spojrzał na nią nas zaskoczony, następnie, posługując się językiem migowym, bardzo obrazowo przedstawił swój zachwyt dziewczyną. Spłonęła rumieńcem i odpowiedziała mu na swój sposób. Skrzywiłem się skonfundowany. Teraz oboje mogli rozmawiać a ja nie rozumiałem ni w ząb. Cóż, język migowy jest międzynarodowy, czego nie można powiedzieć o moich umiejętnościach, angielsko, francusko, rosyjsko, Bóg wie jeszcze jakich.
Rozglądałem się po pomieszczeniu, podczas gdy oni zawzięcie „dyskutowali”. Niewielki obraz na płótnie, wiszący obok drzwi wejściowych, przedstawiał młodą kobietę. Uśmiechała się, patrząc przed siebie. Jednak w uśmiechu tym można było dojrzeć nutkę smutku. Jej oczy były zgaszone, jakby nieuchronność tego, co ją miało spotkać było bardzo blisko.
– To moja żona – drgnąłem na dźwięk głosu, tuż za moimi plecami – zmarła dwa lata temu. Miała stwardnienie rozsiane.
– Przykro mi – odrzekłem, odwracając się do gospodarza.
– Cóż – pokiwał głową – takie było przeznaczenie. Podobnie jak to, że znaleźliście się oboje u mnie – dodał już nieco weselszy.
– Chyba przypadek – odparłem, patrząc na moją towarzyszkę.
– Nie, nie – zaprzeczył – To nie przypadek. Przypadkowo może pan znaleźć dwa euro na ulicy, przypadkowo, może pan spotkać znajomego w pubie, ale to… – popatrzył znowu na dziewczynę i dodał cicho – to jest przeznaczenie.
Uśmiechnąłem się. Dziewczyna wyraźne wpadła mu w oko i mógłbym przysiąc, że i on nie był jej obojętny. Poczułem lekki chłód na sercu, nie pozwoliłem jednak by zazdrość bez reszty przejęła nade mną kontrolę.
– Skoro tak pan uważa – odrzekłem.
– Kiedy wraca pan do Polski?
– Jutro. Dziś podobno drogi są nieprzejezdne.
– Bardzo dobrze – błysk w jego oku zdradzał to, co zaraz miałem usłyszeć – będziecie zatem moimi gośćmi. Proszę, – dodał szybko widząc moje żachnięcie – proszę przyjąć moje zaproszenie. Będzie mi niezmiernie miło was ugościć.
– W sumie i tak, jeszcze niczego nie rezerwowaliśmy…
– Świetnie! – Klasnął w dłonie.
Z pomieszczenia obok wyszła tęgawa murzynka.
– Marica zaprowadzi was do pokoju gościnnego. Niestety ja muszę wyjść. Dziś wieczorem mam spotkanie plantatorów i moja nieobecność miałaby niepożądane skutki w przyszłości. Proszę do mojego powrotu rozgościć się i korzystać z domu. Kolacja będzie czekać na państwa na zachodniej werandzie. Obawiam się jednak, że zjecie ją państwo beze mnie.
– Mmm… – byłem nieco zakłopotany całą sytuacją, on jednak uznał, że tak właśnie ma być.
Cóż, nie będę się spierać – pomyślałem. Jak mawiał niegdyś mój ojciec; „głupi ten, co daje, jeszcze głupszy ten, co nie bierze”, skwapliwie postanowiłem skorzystać z oferty.
Pożegnaliśmy się w wejściu. Uściskał mi dłoń, musnął ustami policzek dziewczyny i, nie oglądając się za siebie, zbiegł po schodach. Prowadzony przez murzynkę, słyszałem ryk odpalanego silnika i szmer żwiru, gdy samochód oddalał się od domu.
Musieliśmy wspiąć się po stromych schodach by dostać się pokoiku, umieszczonego na stryszku. Urządzony prawdopodobnie z myślą o gościach, składał się wyłącznie z niewielkiej komody w rogu pomieszczenia i wielkiego drewnianego łoża. Stromo schodzący dach pełnił rolę baldachimu. Spod pułapu zwieszały się przezroczyste tkaniny, tworząc we wnętrzu romantyczną alkowę. Z jednej strony drzwi prowadziły do mikroskopijnej łazienki, z drugiej na balkon, skąd można było kolejnymi schodami zejść wprost na taras. Stojący tam stolik, kolejna, tym razem mulatka, okrywała kolorowym obrusem. Leżące obok na tacy talerze i sztućce sugerowały, że to właśnie miejsce, o którym wspominał gospodarz, zapraszając nas na kolację.
W czasie, gdy przyglądałem się ciągnącym w oddali winnicom, murzynka wyszła a moja towarzyszka udała się do łazienki. Zobaczywszy mnie w drzwiach, mulatka otworzyła wino i nalała do kieliszka. Kiwnęła w moją stronę. Obejrzałem się przez ramię, jednak jednostajny szum wody wskazywał, że nieprędko sam skorzystam z łazienki, więc ochoczo przyjąłem zaproszenie.
Po chwili z kieliszkiem w dłoni siedziałem rozparty na drewnianej ławie, spoglądając na pyszną zieleń przed oczami. Słońce powoli zmierzało już ku szczytom Wogezów, rzucając promienie na winnicę. Ani jeden podmuch wiatru nie burzył spokoju. Rozmarzony przymknąłem oczy, delektując się chwilą.
Nie minęło wiele czasu, gdy usłyszałem skrzypnięcie. Otworzyłem oczy i spojrzałem w górę, przekrzywiając głowę. U szczytu schodów stała cud istota. Jakże inna od tej, która zatrzymała mnie w Polsce. Odświeżona, opasana wielkim białym ręcznikiem, zgrabnie zeszła na dół. Podniosłem się oczarowany, zerwawszy kwiat, który rósł tuż koło barierki wetknąłem jej za ucho. Teraz wyglądała jak anioł. Przez chwilę spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, wreszcie pochyliłem się i pocałowałem ją w usta. Rozchyliła wargi i oddała mi pocałunek częstując mnie swoim gorącym oddechem. Musiała stanąć na palcach, by móc objąć mnie dłońmi. Czułem jej drobne palce, pieszczące mi szyję. Nie byłem jej dłużny. Zsunąłem ręce wzdłuż jej ciała i przycisnąłem do siebie. Przylgnęła do mnie drżąc jak osika. Wydawało mi się, że trwa to wieczność, po chwili jednak usłyszeliśmy skrzypnięcie i na werandę wjechał drewniany wózek a na nim parująca strawa. Odskoczyliśmy od siebie, jak para nastolatków przyłapana przez zazdrosnego ojca, łapiąc oddech, usiedliśmy naprzeciwko, czekając aż cicha mulatka ustawi posiłek. Odeszła równie bezszelestnie, jak się pojawiła, zostawiając nas wreszcie samych. Sięgnęliśmy po kieliszki wypełnione do połowy Sauvignon Blanc.
– Za anioły – wniosłem toast, kłaniając się jej lekko.
Spłonęła rumieńcem. Posłała mi całusa i spuściła skromnie oczy. Po chwili podniosła wzrok, stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy na raz całą zawartość. Dystynkcja znikła jak ręką odjął. Rzuciliśmy się na posiłek. Po ciężkostrawnym niemieckim fastfoodzie mieliśmy przed sobą skromne, lecz wykwintne francuskie danie. Smażony na głębokim oleju halibut, w sosie cytrynowym, doprawiony pietruszką, był prawdziwą kulinarną ambrozją a doskonałe wino podkreślało tylko smak ryby. Na deser była krucha bułeczka maślana i kompocik z wiśni z serkiem mascarpone. Oczywiście w kompocie nie mogło zabraknąć wina, tym razem czerwonego Bordeaux.
Taki posiłek miał to do siebie, że wypełniał brzuszek, ale nie powodował uczucia obżarstwa. Najedzeni siedzieliśmy obok siebie, popijając wino, wpatrzeni w horyzont, tuliliśmy się do siebie jak nieodłączna para.
Lekki powiew wiatru odsłonił w pewnym momencie ramię dziewczyny. Nie zasłoniła się, co przyjąłem jak zaproszenie do dalszej części wieczoru. Pocałowałem ją znowu, przytulając do siebie. Rozchyliła zapraszająco usta, głaszcząc mnie po twarzy. Na chwilę przerwałem, tylko po to by zaraz wpić się w jej szyję. Obsypując ją pocałunkami, zsunąłem resztę ręcznika w dół, odkrywając jej piersi. Niewielkie, mieszczące się w dłoni, słodkie półkule, zwieńczone bladą różową otoczką i sterczącymi dumnie sutkami, były dla mnie prawdziwym deserem tego wieczoru. Otworzyłem szerzej usta chcą połknąć jej lewą pierś, drugą w tym czasie zachłannie miętosząc jak spragnione matczynego mleka niemowlę. Westchnęła chrapliwie i wtuliła twarz w moje włosy. Jej dłonie już nie były takie delikatne. Czułem jak przez materiał koszuli drapie mnie po plecach za każdym razem, gdy ściskałem między zębami jej nabrzmiały sutek. Wreszcie uwolniłem jej pierś i zsunąłem się niżej. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozsunęła nogi a skrywający ją dotąd materiał opadł na ławę.
Uklęknąłem na werandzie i przez chwilę wpatrywałem się w czarodziejski pączek między jej udami. Przesunąłem dłonią po ich wewnętrznej stronie, uniosła nogę do góry. Pączek rozkwitł. Delikatne płatki róży rozchyliły się ukazując cudowne wnętrze. Jak skamieniały nadal wpatrywałem się, gdy złapała mnie za głowę i silnie skierowała w stronę swojej szparki. Nie mogłem się przeciwstawić. Przytknąłem język do jej ciała a ona westchnęła, odchylają głowę. Po chwili ułożyłem sobie jej stopy na plecach, dzięki czemu miałem zupełnie nieskrępowany dostęp do rozkosznej szparki. Otwarta niczym ostryga skrywała jeszcze perełkę pożądania, lecz po chwili dotarłem do niej i zataczając językiem kręgi, poprowadziłem w krainę rozkoszy.
Oparta stopami o moje plecy to rozsuwała szerzej nogi, to zgniatała swoimi jędrnymi udami, aż poczułem, że oto znalazłem się w ciemnej erotycznej komnacie, mając przed oczami jedynie maleńki trójkącik niesfornych włosków. Drapała mnie po szyi i twarzy, cicho pojękiwała jakby wtórując kwileniu ptaków. Drżała cała, wciskając mnie jeszcze głębiej a mój język penetrował jej wnętrze, usiłując dotrzeć do najskrytszych zakamarków. W pewnym momencie wyprężyła się, także nieomal straciłem więź z jej słodkim kwieciem a zaraz potem stężała cała a ciałem jej targnął dreszcz. Zacisnęła uda na mnie, zamykając moją głowę w silnych kleszczach. Poczułem skurcz na języku.
Dla takiej chwili mogłem się nawet utopić w jej sokach.
Po chwili osłabła a ja wyswobodziłem się z imadła jej ud. Spojrzałem w górę. Oddychała ciężko, z drapieżnym wzrokiem wpatrując się we mnie. Wreszcie mruknęła niemal ze złością, zmuszając mnie do powstania z klęczek. Nie patyczkując się szarpnęła moje spodnie w dół. Jęknąłem. Twardy członek jednak wolał, by rozpiąć suwak, co czym prędzej zrobiłem, widząc jak usilnie chce złapać go w swoje dłonie. Po chwili sterczał już dumnie wyprężony w jej kierunku, drgając z każdym uderzeniem serca. Siadła wygodniej, choć nadal w rozłożonymi nogami. Objęła go jedną dłonią i przyciągnęła do twarzy. Wygiąłem się do przodu i poczułem jej języczek przesuwający się po główce. Westchnąłem i zatopiłem dłonie w morzu ognia. Spojrzałem w dół. Przez chwilę wpatrywała się w lśniący żołądź, po czym wzięła go do ust. Całego. Jęknąłem, czując jak przemieszcza się w niej. Połknęła go a języczkiem w tym czasie lizała mnie po jądrach. Nie doświadczyłem tego jeszcze z żadną dziewczyną, więc trudno się dziwić, że poczułem się jak w niebie.
Zamknąłem oczy i mrucząc cicho sprośne przekleństwa, oddałem w jej władanie. Wreszcie wypuściła mnie z ust po to tylko by po chwili znów połknąć go. Złapała mnie za pośladki i rytmicznie przesuwała głową a ja czułem, że długo już tak nie wytrzymam. Po erotycznej fantazji na parkingu i całym dniu, gdy usiłowałem ją podglądnąć, moje ciało nie mogło dłużej wytrzymać. Zagryzłem wargi, nieco niezadowolony, chcąc przedłużyć tę chwilę. Jednak organizm mnie już nie słuchał. Przeciągłe „Aaach” dobyło mi się z gardła, gdy poczułem pierwszy skurcz. Gorąca struga popłynęła wprost do jej gardła. A za nią kolejne a ona chciwie połykała je i nawet, gdy już czułem, że to koniec, nadal ssała, jakby nie chcąc zmarnować ani kropelki.
Ciężko oddychając, odsunąłem się od niej. Oparłszy o werandę, usiłowałem uspokoić rozdygotane mięśnie. Złapała mnie za rękę i posadziła obok siebie, głaszcząc mnie po udach. Poczułem się jak między młotem a kowadłem. Z jednej strony zaspokojony, z drugiej zawstydzony, że tak szybko doszedłem. Spuściłem wzrok, ona jednak pogłaskała mnie po policzku, zmuszając bym na nią spojrzał. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie. Czyżbym jak i we śnie tak i na jawie musiał pogodzić się z moim falstartem? Czyżby i teraz miała mi wybaczyć?
Zły na siebie sięgnąłem ku butelce i pociągnąłem z gwinta solidny łyk. Wino polało mi się po brodzie. Nie zważałem jednak na to i piłem dalej aż opróżniłem ją całą. Rzuciłem butelkę w ogród i spojrzałem na nią półprzytomnym wzrokiem. Pokręciła gniewnie głową, po czym wstała i zlizała krople wina z mojego torsu. Jej ręka w tym czasie błądziła po moim ciele, od czasu do czasu, jakby mimowolnie, zahaczając o klęsnącego członka. Nieśmiało pogłaskałem ją po plecach a ona odwróciła się do mnie tyłem i niczym kotka zaczęła się o mnie ocierać, w rytm jakiegoś nieznanego mi, wyuzadanego pląsu. Zapominając o moim faux pas złapałem za jej piersi, przyciągając ją do siebie. Jej pupa otarła się o moje uda i, zaskoczony, poczułem jak mój wisielec znowu budzi się do życia. Ośmielony tym faktem, ponowiłem swoje pieszczoty, tym razem schylony, sięgając między jej uda. Stanęła w lekkim rozkroku, dzięki czemu wymacawszy jej szparkę, wepchnąłem w nią palec wskazujący. Mój członek jakby na komendę stanął na baczność, wbijając się w jej pośladki.
Odwróciła się ponownie przodem ku mnie i zaginając paluszek, pociągnęła z powrotem na ławę. Posadziła mnie na niej a następnie wspięła i usiadła na mnie, wciągając mojego członka wprost do jej rozpalonego wnętrza. Ujęła w dłonie włosy, zaczęła powoli mnie ujeżdżać. Jej piersi podskakiwały wraz z nią, co jeszcze bardziej mnie podnieciło. Ława trzeszczała niebezpiecznie głośno, jakby za chwilę miała się rozpaść. Zupełnie nam to nie przeszkadzało. Niech się zawali. Zawali podczas walenia. Co jakiś czas przerywała, siadała, wciągając mnie głęboko i poruszała biodrami na boki. Ale znów po chwili wracała do rytmu. W pewnym momencie zsunąłem się nieco z siedziska, uniosłem ją do góry i sam nadałem tempo. Szybko. Jeszcze szybciej. Puściła włosy, rozsypały się w nieładzie zasłaniając jej twarz, ścisnęła dłonią moje ramię. Zrobiłem to samo tylko ze jej pośladkami. Oparła dłoń na moim torsie, wbijając w niego paznokcie, aż pewnym momencie przejechała nimi od sutka po pępek. Zezłościłem się i w rewanżu, rozchyliwszy jej pośladki, wsunąłem palec głęboko w anus.
Zgubiliśmy rytm. Szaleńcza jazda, nie mająca w sobie nic z romantycznego wieczoru, powoli prowadziła do finału. W momencie gdy poczułem zbliżającą się eksplozję, uniosłem ją nieco do góry, pozwalając by mój członek znalazł się na zewnątrz. Perłowa struga pofrunęła do góry. W tym samym momencie dziewczyna zadrżała i gdybym jej nie przytrzymał spadłaby na podłogę. Czym prędzej przytuliłem ją do siebie, czując jak drży. Jeszcze jakiś czas ocierała się o mnie, nie przejmując, że kolejne krople mojego nasienia płyną niebezpiecznie blisko jej szparki.
Wtuleni w siebie chyba zapadliśmy w krótką drzemkę, gdyż nawet nie spostrzegliśmy gdy zapadł mrok a wisząca nad naszymi głowami latarnia, zapaliła się, oświetlając miłosne pobojowisko.
Wstała i, nie przejmując się swoją nagością, skierowała w stronę schodów, prowadzących do naszego pokoiku. Przez chwilę przypatrywałem się jej spod przymrużonych powiek. W połowie schodów odwróciła się do mnie i pokazała mi język. Zerwałem się z kanapy i pobiegłem w jej kierunku. Usiłowała uciec, ale tuż przed szczytem ją dogoniłem. Złapałem ją za stopę, sprawiając, że opadła na kolana. Będąc w podobnej pozycji miałem dokładnie na wysokości wzroku jej cudowny kwiat. Sięgnąłem tam językiem i posmakowałem rozkosznej słodyczy.
Mruknęła i usiłowała wspiąć się na górę, jednak nie pozwoliłem jej na to. Tym razem miało być tak jak ja chcę. Tym razem chciałem ją zgwałcić. I w sumie nic nie stało na przeszkodzie. Mimo mojej drapieżności wypięła pupę do góry, kładąc głowę na deskach podłogi, oddając mi się całkowicie. Wspiąłem się na nią i wbiłem aż po same jądra. Krzyknęła chrapliwe i usiłowała odpełznąć ode mnie, trzymałem ją jednak silnie za pośladki i raz po raz zagłębiałem w jej wnętrzu.
Wyglądaliśmy jak koty w rui. Ona krok za krokiem sunęła w kierunku łóżka, ja na niej chciwie wbijając się, dreptałem z nogami po bokach. Głośnym mlaśnięciom towarzyszył skrzyp podłogi, gdy w tej pozycji milimetr po milimetrze brnęliśmy w stronę posłania. Wreszcie dotarła do niego, wtuliła głowę w pościel i oddała mi się całkowicie. Mruknąłem z zadowolenia, wiedząc, że teraz mi już nigdzie nie ucieknie. Zapomniałem o całym świecie, nie widziałem niczego wokół, zacisnąwszy powieki rżnąłem ją jakbym chciał dotrzeć do najgłębszych zakamarków jej ciała. Zacisnąłem dłonie na jej piersiach, zgniatając sutki. Przestałem zważać na to, że sprawiam jej ból, w tym momencie liczyła się wyłącznie potęgująca we mnie przyjemność, doznanie długo oczekiwanej rozkoszy. Jej szczyt był już w zasięgu, w ostatnim momencie, gdy czułem, że mój wulkan wybuchnie z całą mocą w jej rozpalonym wnętrzu, poczułem na swym członku ponowne skurcze jej pochwy i czym prędzej wysunąłem się z niej, tryskając gorącą spermą na jej plecy. Ryknąłem przy tym jak dzikie zwierzę. To był głos zwycięstwa, ostatecznie ustanowionej władzy i prawdziwy moment spełnienia. Ciężka pościel tłumiła jej jęki. Ocierałem członka o jej plecy, czując jak organizm pompuje jeszcze resztki nasienia. Resztką sił wgramoliliśmy się na łóżko i legliśmy na nim, łapiąc oddech. Obydwoje, z rozrzuconymi nogami powoli zapadaliśmy w sen.
Odgłos porannej krzątaniny zmusił mnie do otwarcia oczu. Przez chwilę gapiłem się w sufit, usiłując przypomnieć sobie gdzie jestem. Zerknąłem w bok. Puste łóżko ze skotłowaną pościelą było świadkiem niezłych ekscesów, jednak po mojej partnerce nie było śladu. Tylko ciepła poduszka świadczyła, że jeszcze ktoś przed chwilą na niej leżał. Zsunąłem się z łóżka i poczłapałem do łazienki. Spocony, nieogolony, nie wyglądałem zbyt zachęcająco, więc czym prędzej skorzystawszy z kibelka, wszedłem pod prysznic. Odświeżająca kąpiel była balsamem dla mojego sponiewieranego ciała. Czułem szczypanie na plecach, w miejscu gdzie paznokcie dziewczyny zakreśliły bruzdy. Jęknąłem zły na siebie. Jak ja się teraz, kurwa, wytłumaczę Karolinie? Trudno. W najbliższym czasie zero tet a tet z nieletnią.
Wyszedłem spod prysznica, odkręciłem kurek przy umywalce i nałożyłem na twarz piankę do golenia. Dopiero ogoliwszy się zerknąłem w lustro. Przerażenie odebrało mi mowę. Głęboka szrama ciągnęła się od lewego ucha aż po grdykę. Ja pierdolę! – Jęknąłem w rozpaczy. Jak ja to teraz wytłumaczę? Przecież nie uwierzy mi nikt, że się sam podrapałem! Po chuj się goliłem! Zarost przynajmniej by ukrył świadectwo mojej chuci. Zerknąłem na półkę nad umywalką. Drżącą ręką sięgnąłem po puder i nałożyłem na twarz. Jak to kobiety robią? – Myślałem, nakładając kolejne warstwy. Sucha tapeta co rusz obsypywała się, tak, że po chwili cały byłem uciapany sypkim materiałem. Cały oprócz zasranej szramy. Wreszcie po kilku minutach, uznając, że więcej nie da się ukryć wyszedłem z łazienki. Spojrzałem jeszcze w wielkie lustro przy drzwiach. Nawet nie tak źle – mruknąłem, naciągając na siebie spodnie. Czując mrowienie w kroczu, zszedłem po schodach na werandę.
Oparty o balustradę stał tam już gospodarz, wpatrując się w dal.
– Brillant – mruknął do siebie, jakby zupełnie mnie nie dostrzegając.
Podążyłem za jego wzrokiem. W niedalekiej od nas odległości stała moja rusałka. Ubrana w przewiewny i nieco przezroczysty materiał długiej koszuli nocnej, którą zapewne wyszperała w komodzie, stała przy jabłonce. Rozkoszując się porannym słońcem nie zauważała dwóch oniemiałych samców, wpatrujących się w nią jak żaba w piorun. Cokolwiek to nie znaczyło, faktycznie była brylantem. Wreszcie odwróciła się w naszym kierunku i pomachała ręką. Po chwili była już na werandzie.
Gospodarz gestem zaprosił nas do stołu, na którym czekało już typowe francuskie śniadanie. W milczeniu spożywaliśmy chrupkie pieczywo posmarowane morelowym dżemem. Gorące kakao było wyśmienicie przyprawione. Siedziała obok niego i już byłem pewny, że spędzona razem z nią noc była pierwszą i ostatnią. Nie żałowałem jednak tego. Cieszyłem się, że oto przeznaczenie pchnęła nas w swoim kierunku i mogliśmy, choć te kilka chwil, spędzić razem. Radością napawał mnie też fakt, że oto tych dwoje zupełnie nieznających się ludzi znalazło się razem. Francuski właściciel ziemski i urocza młoda dziewczyna byli dla siebie stworzeni. Słowa były zbędne.
Dwie i pół godziny później siedziałem w szoferce Maca. Trzy skrzynki wyśmienitego wina cicho pobrzękiwały za moim fotelem a droga otwierała się przede mną, kusząc swoją ciemną wstęgą, zaś w naczepie dwadzieścia ton wyśmienitego francuskiego Bordeaux zmierzało wraz ze mną ku swojemu celowi. Nie oglądając się wstecz, zasłuchany w śpiew opon na asfalcie, mknąłem ku kolejnemu przeznaczeniu.
Przejdź do kolejnej części – Via Europa -III-
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Johnny Blaze
2012-12-30 at 02:57
No i to właśnie nazywam dobrym opowiadaniem (wg mojej jakże niestety subiektywnej oceny). Na tyle dobrym, że aż utworzyłem konto, aby móc je skomentować (o prawie 4(!) nad ranem).
Opowiadanie przyjemne, lekkie z odpowiednią ilością szczegółów (czytaj nie nużącą, lecz w sam raz) dotyczącą samej podróży i przemyśleń głównego bohatera, nadających realności całej historii.
Wisienką w torcie jest postać "Rusałki". Moim zdaniem to strzał w dziesiątkę. Tajemnicza i ulotna, majacząca gdzieś na skraju świadomości, jak marzenie, a jednak, mimo wszystko materialna. Z taką towarzyszką podróży można się zapomnieć, ba stracić głowę i oddać serce. Do tej pory rzadko spotykałem tak zgrabne ujęcie fenomenu znanego nam jako "Kobieta".
Z niecierpliwością czekam na kolejne odsłony przygód kierowcy MAC-a.
Pozdrawiam serdecznie autora 🙂
Anonimowy
2012-12-31 at 13:41
Jest wiele nowych wątków które otwierają się w tym opowiadaniu… niecierpliwie czekam na kolejne części.
jimmyg
Rita
2013-01-02 at 12:25
Gregu, ta część o wiele bardziej przypadła mi do gustu niż pierwsza. Może dlatego, że tamta była taka szorstka, chropawa, natomiast ta ma w sobie dużo subtelnych tonów i swoistej delikatności. Rytm i nastrój tego opowiadania dyktuje "Rusałka" i zgodzę się w pełni z Johnnym, że jest to postać świetna. Razem z bohaterem czytelnik czeka niecierpliwie, aż coś się wydarzy, długo trzymasz w niepewności i to właśnie to oczekiwanie jest najlepszym fragmentem tekstu. Piszesz bardzo "malowniczo", jakbyś wodził pędzlem po płótnie, a nie palcami po klawiaturze. I to jest ogromny atut całej Twojej twórczości.
Jest w tekście trochę literówek i powtórzeń, ale są to uchybienia marginalne, nie przeszkadzające w odbiorze.
Ogólnie rzecz ujmując – bardzo dobre 🙂
Pozdrawiam!
Rita
MRT_Greg
2013-01-02 at 14:34
Dziękuję serdecznie za komentarze 😉
Faktycznie, zaś nie ustrzegłem się błędów, nie zdążyłem poprawić przed publikacją i dam sobie głowę uciąć, że wprawne oko Megasa szybko je wychwyci, jak i Wasze zdążyły 😉
Jestem, mimo powyższych, bardzo zadowolony z opowiadania i tym samym postawiłem sobie znów wyżej poprzeczkę. Postaram się by kolejne odcinki były na podobnym lub wyższym poziomie 😉
Pozdrawiam
MRT
Megas Alexandros
2013-01-08 at 23:02
Ja również poprawiłem dwa lub trzy błędy, korzystając ze swoich moderacyjnych praw 🙂
Ogólnie jednak tekst mi się podobał. Prawdziwa, męska proza z człowiekiem czynu w roli głównej. Postać Rusałki dodawała całej przygodzie posmaku fantastyki, a na pewno niezwykłości. Bardzo jestem ciekaw dalszych losów Twego ciężarówkowca. Ciekaw jestem zwłaszcza, jak rozwiąże sytuację z Gienkiem i jego nieletnią córuchną.
Bez wątpienia wiesz o czym piszesz, przez co Twoja proza jest bardziej wiarygodna i z miejsca "kupuje" czytelnika. Nie da rady, Gregu, musisz ciągnąć dalej ten cykl!
Pozdrawiam serdecznie
M.A.