Sylwia mówi:
Noc rozpękła się z jasnym trzaskiem. Czas ruszył. Pierwsze, wychylające się nieśmiało zza horyzontu promienie brzasku, pomknęły po ziemi, oświetlając pola, drzewa, drogę. Padając niechętnie na nasze twarze i ciała. Odsłaniając cienie naszej cielesności. Kłamstwa naszych min.
Żar zelżał. Wciąż było gorąco, lecz był to żar innego rodzaju – zniknęło gdzieś napięcie i bliskość, pozostała tylko seksualność. Prosta, fizjologiczna oczywistość nadchodzącego stosunku. Wynikająca z czasu i miejsca, nie z żądzy i uczuć. Temperatura nie spadła, lecz jej przytłaczający ciężar przestał nas do siebie przyciągać. Teraz raczej pchał nas ku sobie na siłę.
Spojrzałam Kubie w oczy. Była w nich cisza, tęsknota i ukryta głęboko za nimi rozpacz. Tak patrzysz na śmierć alkoholika. Lub na cudowny koniec świata, gdy życie po raz ostatni eksploduje kolorem. Słowa jego opowieści odbijały się echem od drzew, od nas, od świata. Zmieniały rzeczywistość, tak jak zmieniają ją czyny. Obejmowały mnie, tuliły, przyduszały. Jak maltretowana żona przydusza męża poduszką. Szeptały do ucha, że tak naprawdę są moją opowieścią, że przecież je znam. Tak jak wszyscy znamy opowieść o zdradzie…
Masowałam go powoli. W jednostajnym rytmie. Wciąż kontrolując podniecenie. Zbliżała się ostatnia historia, czułam ją w trzewiach, jak budzi się – oślizgła, zimna, gniewna i zła. Domagała się opowiedzenia, napierała, żądała. Próbowałam się przed nią ukryć za mechaniczną pieszczotą, którą go obdarzałam, lecz wiedziałam, że przegram. Że bez niej ta noc nie będzie pełna, nie skończy się nigdy.
Znów wzięłam go do ust. Całego, lubieżnie, bez gier. Dobijał do mojego gardła, pulsował w mych ustach, wypełniał je. Zatrzymywał we mnie słowa, których nie chciałam powiedzieć. Wzdychał głośno, pewien, że pozwolę mu skończyć. Zaprowadziłam go dalej niż ostatnio, czułam nasienie krążące w żołędziu, jego smak przedostawał się na język. Przerwałam w ostatniej chwili, gdy kładł już rękę na mej głowie by uniemożliwić mi ucieczkę. Ścisnęłam go palcami, powstrzymałam wytrysk.
Powróciłam do miarowej pieszczoty dłonią. Narzuciłam jego ciału rytm, w takt którego, biło już nawet jego serce. Góra, dół, wdech, wydech. W jego niespełnieniu były rozkosz i gniew, pragnienie i wstyd, żądza i poniżenie. Wszystko to co czułam wtedy…
Trzy lata temu aresztowali Szymona. Drugiego kwietnia dwa tysiące piątego. Byliśmy na jakimś przyjęciu, ja z rodzicami. W którymś z domów któregoś z bogatych znajomych. Wszystkie te przyjęcia wyglądały tak samo, bogate, wielkie wille wybudowane gdzieś na pograniczach miast, pośród błota i lasu, tak, że trudno się do nich dostać. Otoczone podobnymi domami budowanymi przez innych bogaczy. Te dzielnice powstają jak kręgi w kałuży – wystarczy, że skapnie jedna kropla bogactwa, a fale rozchodzą się coraz szerzej, by w końcu wydać na świat śliczne, sterylno-białe osiedla, o prostopadłych drogach i pięknych ogrodach.
Domy były do siebie podobne – wielkie, przestronne, jasne, wypełnione nowoczesnym sprzętem elektronicznym – kuchniami, lodówkami, mikserami, telewizorami, komputerami, alarmami… W pustych, czystych przestrzeniach toczyły się jednakowe życia, pełne pieniędzy, luksusów i samotności. Ojcowie przesiadujący całe dnie w swoich idealnych pracach, znudzone żony spotykające się w miejscowym sklepie, jednakowo zafascynowane każdą nowinką i każdym przejawem indywidualizmu, wpatrzone w Szymona. Samotne dzieci wracające zbyt późno ze szkoły, wyprawiające pijackie imprezy, gdy rodziców nie ma, chłopcy sprowadzający do tych willi dziewczyny, by zaimponować im pieniędzmi rodziców; dziewczyny oddające się na wielkich łóżkach podstarzałym znajomym ojców i przypadkowym kolegom ze szkoły.
My też tacy byliśmy. Moja matka, z wykształcenia architekt, wiecznie siedząca w domu, wpatrzona w telewizję, programy kulinarne, seriale, nowości filmowe, zadbana, ładna, wulgarna, uzależniona od Szymona, wpatrzona w niego, naiwna. Mój ojciec, wysoki, zdziadziały, łysawy, władczy menadżer, w domu naiwny i ślepy, uzależniony od humorów matki, niedomyślający się niczego. I ja, ich córka, kurwiąca się z kochankiem matki…
Ale tamtego dnia rzeczywistość pękła, wylazła zza niej obrzydliwa prawda, którą wcześniej wypieraliśmy. Gdy gruchnęła wieść o Szymonie, z naszych twarzy pospadały maski. Przez jedną długą chwilę mogliśmy spojrzeć sobie w oczy i nie było w nich kłamstw – jedynie ohydna ludzka prawda.
Pierwsza popłakała się matka. U boku ojca, w mojej obecności, na oczach ludzi, których nazywała przyjaciółmi zaczęła ryczeć, i nie sposób już było udawać, że się nie wie. Rozhisteryzowana, z rozpływającym się makijażem, pobiegła gdzieś w ogród i więcej jej już nie widziałam. Słyszałam tylko ten płacz, rozpaczliwy, przeraźliwie smutny płacz osoby, której wydaje się, że straciła wszystko.
Jej reakcja skonsternowała mężczyzn, spoglądali na siebie zakłopotani, unikali wzroku ojca, starali się nawiązywać rozmowy o biznesie i polityce. Ale ich żony nie były lepsze. Ich maski również się chwiały. Rozdygotane, znerwicowane nalewały sobie kolejne drinki, szeptały między sobą gorączkowo, niektóre wyszły, tłumacząc się obowiązkami. Szymon miał je niemal wszystkie, uzależnił od siebie, dawał iluzję egzotyki, kłamliwą namiastkę prawdziwego życia, narrację o romansie i namiętności. Teraz, kiedy aresztowano go za seks z nieletnią, nie tylko odbierał im ich cotygodniowe dwie godziny niebiańskiego pieprzenia, odbierał im ich kłamstwa o sobie, ich nieprawdziwe poczucie wyjątkowości. Odbierał im ich życia i skazywał na powrót do nudnych mężów, których nie stać ani na nazwanie ich dziwką, ani na szybki seks w toalecie kina. Skazywał je na ich dawne życia.
Wpatrzona w to przedstawienie, upijałam się powoli, z rozmysłem. Zalewałam pustkę, jaką pozostawił we mnie. Nie wiedziałam czy cieszyć się, czy płakać. Uwolniłam się od Szymona tak, jak narkoman uwalnia się od heroiny. Wiedziałam, że to dobrze, ale jednocześnie tęskniłam do chwil, kiedy brał mnie i odzierał z godności. Kiedy przez moment nie byłam sobą i mogłam zapomnieć o wszystkim, bo skoro nie istniałam, nie istniały też moje problemy. Fałszywie marzyłam, by jeszcze kiedyś powrócił. Pozostawił we mnie dziurę, ziejący pustką otwór w sercu, za który byłam mu wdzięczna i nienawidziłam go jednocześnie.
Pijana i niepewna przeczekałam do końca wieczoru. Alkohol dodawał mi odwagi, dzięki niemu nie płakałam, nie uciekałam jak matka. Wymknęłam się dopiero po zmroku, gdy nikt nie widział, że zniknęłam. Usiadłam w altance i tam dopijałam się w samotności. Roześmiana i zapłakana. Wznosząca toasty sama do siebie.
Po jakimś czasie odnalazł mnie ojciec. O nic nie pytał, bo nie musiałam nic mówić. Tej nocy nasze kłamstwa błyszczały jaśniej niż zazwyczaj. Wszystko było oczywiste. Pijana, zasmarkana, wybuchająca niekontrolowanym śmiechem, zdradzałam wszystkie tajemnice, zanim jeszcze o nich pomyślałam. Patrzył na mnie tak, jak w latach osiemdziesiątych patrzono na ofiary HIV – było mu mnie szkoda, choć sama byłam sobie winna. Prowadząc swoje obrzydliwe życie.
Ale przecież byłam jego córką, ukochaną jedynaczką, której nie mógł się wyprzeć. Więc w ciszy po prostu przytulił mnie mocno, bo tylko na tyle było go stać. Potrzebowałam tego. Bliskości mężczyzny, siły jego ramion. Wtuliłam się w niego tak, jak wtulałam się w kochanków, odnalazłam w jego uścisku spokój, który oni mi dawali. Cieszyłam się, że jest i chciałam by pozostał. By nigdy mnie nie zostawił.
Dłonie same zsunęły się ku jego rozporkowi. To były odruchy, tylko tak potrafiłam dziękować mężczyźnie za bliskość. Nauczyli mnie tego oni wszyscy – nie tylko Szymon, ale i ci nieliczni inni kochankowie, których miałam, a którzy zawsze spodziewali się, że podziękuję za ich obecność. Za to, że tracą na mnie czas.
Zaskoczony, nie zdążył nic powiedzieć. Jego męskość sztywniała w mych palcach. W chwilach trzeźwości chciałam by zaprotestował, by odepchnął mnie od siebie i powiedział „dość”. Ale on jęknął w ciemności altanki i położył mi ręce na ramionach popychając ku ziemi. Kucnęłam, prężył się przed moją twarzą, a ja przez moment nie wiedziałam, z kim i gdzie jestem. Nie wierzyłam w rzeczywistość, choć wiedziałam, że sama ją sprowokowałam, że mam to, czego chciałam.
Był duży, nie mieścił się cały w mych ustach. Robiłam mu laskę z mechaniczną obojętnością, poruszając głową w rytm jego oddechu. Czasem przyciągał mnie do siebie mocniej i czułam go w przełyku, jak pulsuje i wypełnia się pożądaniem. Objęłam go dłonią i zaczęłam pieścić bardzo szybko, lecz on nie dochodził. Małe pomieszczenie altanki wypełniały posapywania ojca, mokre odgłosy robienia laski, głośne przełykanie i co pewien czas pociągnięcia nosem, pozostałość po niedawnym szlochu. To, czego nie nadążałam połykać, wypływało na brodę – ślina zmieszana z jego sokami skapywała na szyję i wpływała pomiędzy piersi. Pachnieliśmy zwierzęcym pożądaniem, zaspokajaną w ciszy wstydliwą żądzą, do której nie przyznajesz się sam przed sobą.
Trwało to tak długo, że zaczęła boleć mnie szczęka. Posuwał moje usta w równym, jednostajnym rytmie. Byłam tylko narzędziem prowadzącym do jego spełnienia. Odizolowana od swojego ciała, nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje. Nie myślałam, nie czułam. Byłam gdzie indziej, gdzieś, gdzie nie robiłam loda własnemu ojcu, gdzieś, gdzie nie godziłam się przez cztery lata na romans z Szymonem, gdzieś, gdzie chłopcy z liceum nie opowiadali sobie o mnie zboczonych historii, gdzie nie proponowali mi dwudziestu złotych za zrobienie laski, gdzieś, gdzie nie upijałam się na imprezach i nie robiłam jej za darmo, gdzie nie musiałam patrzeć na swoją własną matkę, pieprzoną od tyłu, tylko po to, by za chwilę zająć jej miejsce. Gdzieś, gdzie ludzie byli czymś więcej niż pożądaniem, gdzie seks nie był narzędziem, a bliskość cokolwiek znaczyła.
Przez te myśli nie zauważyłam, że dochodzi. Jego orgazm zaskoczył mnie. Sperma zalała me usta, a ja nie nadążałam połykać. Część wylała się i kapała na bluzkę. Krztusiłam się, kaszlałam i plułam. Przez kilka minut klęczałam w altance, a ojciec poprawiał się ponad mną. Łzy, ślina i sperma kapały z mojej twarzy na deski podłogi. W ustach czułam smak papierosowego popiołu. Wygazowanego, ciepłego piwa, które pijesz nie dla przyjemności, lecz dla otępienia.
Gdy złapałam oddech i uspokoiłam szloch, podniósł moją twarz ku swojej. Pocałował w policzek, chyba z wdzięcznością, i powiedział, że zaczeka na mnie w samochodzie.
Jechaliśmy do domu w całkowitym milczeniu. Pachniałam nim, jego grzechem i zaspokojeniem. Czułam go na twarzy, biuście i dłoniach. Lepiłam się jego spełnieniem. Gdy weszłam do domu, nie miałam nawet ochoty na prysznic, po prostu rzuciłam się na łóżko i odpłynęłam w czarną pustkę snu.
Lecz obudził mnie jego dotyk…
Wpierw niepewny, jakby bał się, że ucieknę. Duże, szorstkie dłonie gładziły moje biodra, wsuwały się pod koszulkę, drażniły piersi. Wyginałam się pod tą pieszczotą jak kotka. Był czuły, choć wydawał mi się obrzydliwy. Czułam palce mojego ojca na moich udach, pomiędzy nogami, wsuwające się pod materiał majtek, głaszczące mój brzuch i nie potrafiłam mu przeszkodzić. Nie wiem, czemu nie protestowałam, może piekąca przyjemność była silniejsza. Moje ciało odpowiadało wbrew mnie – piersi zesztywniały, wilgoć napłynęła do łona. Leżeliśmy w ciszy mojego dziecinnego pokoju i dotykaliśmy się tak, jakbyśmy od zawsze byli kochankami.
Rozbieraliśmy się powoli. Pozwalałam, by centymetr po centymetrze zsuwał ze mnie spodnie, by całował moje odsłaniające się uda. Pozwalałam, by zagłębił we mnie opuszek kciuka, by zwinął materiał fig i zsunął z mych bioder. Naga, wygolona i wilgotna cipka lubieżnie rozchylała się w oczekiwaniu na pieszczotę, lecz on jedynie pocałował ją delikatnie i pozostawił. Unosiłam bezwiednie ręce, gdy zdejmował ze mnie bluzkę, wciąż uwięzione w staniku piersi wyskoczyły spod materiału, domagały się dotyku. Zanurzył między nie swoją twarz, rozpiął stanik, całował sutki, lizał przerwę między piersiami. Kiedy leżałam już całkiem naga, klęknął nade mną i spoglądał z góry na moje ciało. Czułam jak jego wzrok ześlizguje się po mojej szyi, jak błądzi pomiędzy piersiami, pieści brzuch i na dłuższą chwilę zatrzymuje się na łonie – nagim, dziewczęcym łonie, pokrytym kilkoma kroplami zachęcającej wilgoci.
„Jesteś piękna skarbie” wyszeptał tak, jak szeptał wiele razy wcześniej, gdy zapłakana wtulałam się w niego w poszukiwaniu rodzicielskiego ciepła. Gdy niewinnie gładził mnie po włosach i uspokajał. Gdy jeszcze byłam jego córką, a nie kochanką.
W końcu uwolniłam go z bokserek. Duży, sztywny penis mojego ojca znów znalazł się w mojej dłoni. Czułam na nim swoją zaschniętą ślinę. Zsunęłam skórkę, spod której wychyliła się purpurowy żołądź. Pulsowało w niej pożądanie.
Położyłam ojca na łóżku i klęknęłam nad jego twarzą. Jego język od razu odnalazł drogę do mojego wnętrza. Lizał mnie tak, jak dzieci liżą lizaki. Delikatnie, końcówką języka, lekko. Pochyliłam się i wzięłam go do ust, do końca, aż poczułam go w gardle. Pieściliśmy się w milczeniu. Co pewien czas wypuszczałam go z ust i prostowałam się. Wtedy, gdy ruchem bioder zmuszałam go by zagłębił się we mnie, gdy moje soki spływały po jego ustach i brodzie, pozwalałam by małe samotne łzy uciekały po moich policzkach. Czułam się jak dziwka i kochanka, jak dziecko, które zdradza matkę.
Przyjemność, którą mi dawał, była jak drażnienie gnijącej rany. Bałam się jej, lecz przerażająca samotność sprawiała, że nie odmawiałam. Jeszcze bardziej bałam się pozostać sama, przestraszona, że przyjemność zniknie i nie pozostanie już nawet grzech. Tylko ja, wiecznie wspominająca Szymona.
Raz jeszcze pochyliłam się nad jego członkiem i wzięłam go do ust. Naśliniłam mocno, tak, że wilgoć spływała dużymi, gęstymi kroplami. Zeszłam z niego i wypięłam się zachęcająco. Jak suka wypina się w kierunku psa. Zadrżałam, gdy poczułam sztywność na moich wargach, gdy rozchylił je, a moje ciało, wbrew mnie, zaprosiło go do środka.
„Nie” szepnęłam, „nie biorę tabletek”.
Zrozumiał, przeniósł penisa wyżej, dłońmi mocno rozwarł pośladki, naparł. Wbrew sobie rozluźniłam się, przyjęłam go w sobie. Był drugim mężczyzną, którego tam miałam. Wcześniej był tylko Szymon. Jego wielkość wypełniła mnie całkowicie, rozpychała od środka, rozpierała. Wywoływała ból, który jednak niósł ze sobą także upokarzającą przyjemność. Wszedł do końca i zastygł w bezruchu. Dyszeliśmy w ciemności przepełnieni niezrozumiałą żądzą. Powoli zaczął się we mnie poruszać…
Co myślisz, gdy własny ojciec posuwa cię w tyłek? Co myślisz, zwijając się z rozkoszy, której nie chcesz czuć? Zaspokajając instynkty tak niskie, że wstydzisz się je nazwać?
Myślałam: Nie jesteś swoim ciałem.
Myślałam: Nie jesteś swoim seksem.
Myślałam: Nie jesteś swoją żądzą. Nie jesteś swym pragnieniem. Nie jesteś marzeniami. Nie jesteś swoją pracą. Nie jesteś swoim życiem. Nie jesteś swymi snami.
Myślałam: Wszystko to wytwory, obrazy, substytuty ciebie. Kochasz je bardziej od siebie, lecz to plakietki, naklejki, przysłaniające ciebie zabazgrane karki papieru, na których ktoś narysował karykaturę – pokraczną, szczęśliwą i dobrą. Uprawiającą seks. Pragnącą. Marzącą. Śniącą. O domu, rodzinie, dzieciach i samochodzie. O kobietach dziewięćdziesiąt-sześćdziesiąt-dziewięćdziesiąt, które połykają, o ich gładkich wydepilowanych łonach, o ich spiczastych plastikowych piersiach. O satysfakcjonującym seksie z mężem, który, po kilkunastu latach małżeństwa, wciąż sztywnieje na myśl o tobie. O błyszczących srebrnych beemwicach, audicach, mercach, na widok, których będą się ślinić. O rowerach górskich pędzących po lesie. O przytulnym M4 z widokiem na zatokę, w nowym budownictwie. O niskich ratach. O pokoju dziecięcym z różowo-niebieskimi meblami. O domkach dla lalek i resorakach. O uroczym, kilkuletnim chłopcu rzucającym się tobie na szyję, gdy wracasz z satysfakcjonującej, dobrze płatnej pracy. O firmowych spotkaniach na paintballu, w trakcie których strzelasz do szefa i śmiejesz się histerycznie. O drinkach z Finlandią i Bacardi, parasolkach wystających ze szklanek. O stuzłotówkach błyszczących w portfelu. O odchodzących spokojnie rodzicach, których śmierć musisz obserwować. O smutnych pogrzebach i radosnych weselach. O osiemnastych urodzinach córki, na których pierwszy raz się upija. O dobrym komputerze i szybkim Internecie. O wakacjach na Majorce, dzieciach pluskających się w ciepłym morzu. O kwiatach przynoszonych żonie. O kochającym mężu bez brzuszka. O nowych płytach Depeche Mode, U2, Green Day i Pidżamy Porno. O świeżych gazetach leżących w toalecie, pełnej lodówce i plazmowym telewizorze. O paczce przyjaciół, których kochasz. Wypadach na piwo, wódkę, pizzę. O niedzielnych rodzinnych wizytach w kościele. O koncercie Metallici. O wycieczce do Paryża, Wieży Eiffla, Łuku Triumfalnym, seksie nad Sekwaną. O życiu z reklamy.…
Ponad pustką takich marzeń być może unosi się kropla twojego jestestwa. Jądro bólu i samotności, w którym skręca się bezsens. Utopiona w suchym oceanie emocji cząstka duszy, której nigdy nie widziałeś. Twój strach, przerażenie, odrzucenie. Twoja nienawiść i ignorancja. Dotykasz jej czasem w koszmarach, czujesz ją pod sercem w noce mroczniejsze niż śmierć, widzisz ją w oczach umierających w cierpieniu, słyszysz ją w płaczu zdradzonych kochanków, w krzykach matki klęczącej nad ciałem syna, w niemym wrzasku całkowitej, upadlającej nędzy, w skowycie psa bitego za ścianą, w udawanych orgazmach dziwki.
Przerażeni sobą kryjemy się w świetle. Ponad ślepą próżnią wszechświata nazywamy bogów. Zrodzeni z pustki, zmierzamy w nicość. Wymyślamy cel wiedząc, że go nie ma. Pędzimy, bo tylko taki ruch znamy. Żyjemy, bo boimy się umrzeć.
Myślałam: W wypalonych zgliszczach człowieczeństwa nie kryje się dobro. Jest tylko prawda. Wściekła o bólu. Smutna o śmierci. I straszna o samotności.
Myślałam: Nie jestem swoim ciałem…
Nie wiem, jak długo to trwało. Pamiętam tylko swoje jęki i głuchy odgłos jego bioder uderzających o moje pośladki. Uczucie wypełnienia, którego nie czułam nigdy wcześniej. Niemiłą rozkosz, która przychodziła za każdym razem, gdy nadziewał mnie na siebie. W końcu, po wieczności trwającej chwilę, zapulsował i wybuchł. Z głośnym jękiem eksplodował we mnie, posiadł, oznaczył, wypełnił nasieniem. Wyślizgnął się ze mnie, a mokra strużka spermy popłynęła za nim, wypływając na pośladki i uda. Zasychała, gdy pocałował mnie w policzek i wyszedł z pokoju. Zasychała, gdy zwinięta w kłębek, łkałam bezgłośnie, wściekła na siebie, że na to pozwoliłam. Sperma mojego ojca zasychała na mojej skórze, gdy wpatrzona w sufit, nienawidziłam siebie za to, że pozbawiłam się taty.
Następnego dnia wyprowadziłam się z domu.
Kuba mówi:
Ostatnie słowa wypowiedziała kucając przede mną. Wzięła mnie do ust tak, jakby to był ciąg dalszy tej opowieści. Otoczyła ciepłem i wilgocią swoich ust, lecz nie było w tym geście uczucia, a tylko pożądanie. Wstydliwe promienie poranka obrysowywały nasze ciała. Na ulicę i pole padał długi cień chłopaka opartego o maskę samochodu i kucającej przed nim dziewczyny.
Rytm jej pieszczoty paraliżował. Wraz z ruchami jej głowy pulsowało całe me ciało. Potrafiłem się skupić tylko na tym skrawku mnie, który regularnie znikał w jej ustach. Byłem swoim penisem.
Pozwoliła, bym położył na jej głowie dłonie, bym wplótł palce w jej włosy. Zamykając oczy czułem niemal przez dotyk ich kolor, ich frakturę, budowę. Przedostawały się do mnie promienie słońca jej minionych wakacji. Wplecione w dziewczęce warkoczyki marzenia i pragnienia, koszmary i sny. Dziewczęce zabawy, które nigdy nie miały się skończyć dorosłością. Naiwne dziecięce piosenki o bohaterach i miłościach. Złudzenia, które mamy wszyscy, a które pryskają gdy poznajemy świat. Zniszczone przez realność naszych upadków.
Przyciągałem ją do siebie i odpychałem, łudząc się, że to ja nadaję rytm. Jak bardzo się myliłem uświadomiła mi, gdy znów przerwała.
Wyjęła mnie z ust i pocierała po policzku. Pozostawiałem na twarzy błyszczące ślady śliny i spermy, odbijały się w nich pierwsze promienie jutrzenki. Iskry nadchodzącego spełnienia przeskakiwały po jej twarzy, oświetlały jej puste, smutne oczy. Nie patrzyłem, zahipnotyzowany penisem dotykającym jej twarzy.
Lubieżnie wysunęła język i polizała żołądź. Później oblizała cały trzon, aż do lędźwi. Na kilka chwil znów zniknąłem w jej ustach, lecz tylko po to, by utrzymać napięcie. I znów prężyłem się przed jej twarzą, a ona powoli poruszała dłonią. Pozostawiła na mnie tyle śliny, że spływała po jej palcach i nadgarstku. W żadnym z dziecięcych snów nie marzyłem o tej chwili. To był moment pornografii, lecz przecież nie znaliśmy już innej miłości. Nie potrafiliśmy kochać inaczej, niż w filmach, które gwałciły nasze umysły, zmuszając do wstydliwego samogwałtu.
Gdy kolejna kropla podniecenia pojawiła się na czubku, zgarnęła ją opuszkiem palca i rozsmarowała na sutku. Po chwili uniosła się nieco i pozwoliła, bym dotykał jej piersi. Błyszczący, wilgotny żołądź błądził wokół sutków, w cudownej dolinie pomiędzy piersiami, po obojczykach. Później po szyi i brodzie znów wspiął się przed twarz, wszędzie pozostawiając błyszczący ślad pożądania.
Rozchyliła wargi i pozwoliła mi między nie wniknąć. Lecz tylko trochę, samej żołędzi. Trzymała mnie tak w ustach, językiem drażniąc główkę. Dłonią masturbowała mnie powoli – w tempie, od którego szalałem.
Po raz ostatni pochyliła się i połknęła mnie całego. Pulsowałem gdzieś w okolicy jej gardła, gotowy do strzału. Przerażająco spięty. Wtedy wycofała się gwałtownie, czyniąc jednocześnie ruch dłonią. Trysnąłem.
Pierwsza fala wylądowała w jej oddalających się ustach. Widziałem, jak zamyka je i przełyka cicho.
Druga na twarzy, na lewym policzku, wargach i szyi. Ciepłe, duże, białe krople pomknęły ku szyi.
Trzecia, ostatnia skropiła jej piersi. Sperma wylądowała na obojczykach i stamtąd spłynęła ku sutkom.
Całym ciężarem opadłem na samochód. Zamknąłem oczy, złapałem powietrze. Świat wirował przede mną, jakbym był pijany. Gwiazdy, kolory i linie rozkoszy przelatywały pod powiekami tworząc wspaniałe wizje. Fantasmagorie spełnienia, fatamorgany orgazmu. Kolana drżały pod ciężarem niemal bezwładnego ciała.
Spojrzałem – wciąż kucała przede mną. Piękna, kobieca, seksowna. Brudno-białe krople nasienia spływały po jej policzku na szyję, kapały z brody na asfalt. Jej biust połyskiwał moim pożądaniem. Rozsmarowywała spermę na piersiach powolnymi, mechanicznymi ruchami dłoni. Tak wyglądały królowe naszych pornograficznych marzeń. Spływające marzeniem nagie lalki gotowe zrealizować każdą fantazję. Wycięte z porno gazetek modelki rozchylające wargi w niemej ekstazie. Niewymagające, nierealne modelki, pragnące fiutów i spermy.
Patrzyła mi w oczy. Za pożądaniem i satysfakcją dostrzegałem lęk, lecz nie chciałem go widzieć. Nie teraz.
Podniosłem ją z kucek, przytuliłem do siebie. Nasze policzki złączyło nasienie. Odnalazłem jej usta i wpiłem się w nie namiętnie. Czułem smak potu i seksu. Pachniała moim zaspokojeniem.
Przez jedną ulotną sekundę odnalazłem w tym pocałunku miłość. Przytuliła się do mnie całym ciałem i zapomniała o wszystkim. Przez chwilę trwającą wieczność nie była pornografią. Nie miała części ciała, nie wzbudzała erekcji. Przez jedną ulotną sekundę była prawdziwą, samotną dziewczyną pragnącą miłości. Kobietą mojego życia, której musiałem bronić. Mą jedyną miłością. Boginią.
Lecz chwile mijają z cichym trzaskiem tłuczonego szkła i znów była swym ciałem, splamionym mym nasieniem, narzędziem rozkoszy. Ustami, piersiami i cipką. Naznaczoną mym zapachem zdobyczą.
„Wygrałam” powiedziała uwalniając się z uścisku. „Chciałabym”, zaczęła wierzchem dłoni ocierając spermę z twarzy, „byś zadzwonił do mnie jutro… zaprosił na film, do kina…”. Nie mogąc pojąć jej słów nie odpowiedziałem, obserwowałem tylko jak ubiera się w milczeniu. Jak materiałem ubrań zasłania swe nogi, pupę, brzuch, jak więzi w staniku piersi.
„Pójdę drogą, za kilka kilometrów znajdę jakąś stację” mówiła tak cicho, że niemal zagłuszał ją szelest ubrań. „A jeżeli nie, to złapię zasięg w telefonie i wezwę ci pomoc”. Kształty jej słów wisiały w powietrzu na wyciągnięcie ręki. Mogłem po nie sięgnąć i odpowiedzieć, jednak wciąż pogrążony w rozkoszy, nie chciałem. Cmoknęła mnie ostatni raz w policzek. Wciąż lepiła się od nasienia. Wciąż pachniała mną.
„Chcę tylko, żebyś zadzwonił” wyszeptała i odwróciła się. Nie było nic więcej. Żadnych słów, gestów, symboli. Żadnej dalszej narracji. Była tylko ona oddalająca się drogą. Noc skończyła się, a wraz z nią skończyła się przygoda.
Patrzyłem za nią, dopóki nie zniknęła na zakręcie. Dopóki nie połknął jej świt, pokonujący tę noc. Ponad mną rozpościerało się szaro-białe niebo poranka. We mnie nie pozostało już nic.
Kuba mówi prawdę:
Nie zadzwoniłem. Nie dlatego, że nie chciałem, że jej nie pożądałem, że nie pragnąłem jej mieć.
Nie zadzwoniłem, bo to była jedyna dobra rzecz, którą mogłem dla niej zrobić.
Nie zadzwoniłem, by nie musiała dzielić się mną z Magdą. Kobiecą, seksowną pięćdziesięciolatką, którą wciąż czasami pieprzyłem, gdy przychodziła odwiedzić mą mamę.
Nie zadzwoniłem, bym kiedyś nie zabrał jej na spotkanie swingersów, na które wciąż zapraszała mnie Justyna. By nie stała się kiedyś dla mnie jedynie otworami swojego ciała – posiadaną przez obcych na moich oczach nimfomanką, której nie potrafiłbym kochać.
Nie zadzwoniłem, bo wcale nie zgubiłem numeru do Natalii, i czasami odwiedzałem ją w domu jej rodziców, w jej dziewczęcym pokoju. Pozwalałem by przedstawiała mnie swoim koleżankom i zapraszała na rodzinne imprezy. By nazywała mnie skarbem.
Nie zadzwoniłem, bo nie potrafiłbym jej pokochać. Przecież wciąż kochałem Patrycję. Dziecko, którego nie mogłem mieć.
Tamtej nocy dała mi więcej niż kiedykolwiek pragnąłem. Dała mi prawdę.
Mogłem się jej odwdzięczyć tylko znikając.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Coyotman
2012-12-25 at 10:57
Fantastyczne zakończenie fantastycznej serii.
Wyjaśnienie chłopaka dlaczego nie zadzwonił czyta się z wypiekami na twarzy. Te ostatnie kilka zdań nagle zupełnie zmienia obraz opowiadanych przez niego historii. Mistrzostwo.
Anonimowy
2012-12-25 at 14:13
Coś niesamowitego gdy na bieżąco się czyta Twoje części tej serii a gdy nadchodzi jej koniec, tekst ukazuje nam całą prawdę. Na którą czekało się od początku.Świetne.
Anonimowy
2012-12-25 at 23:38
po prostu super
Anonimowy
2012-12-25 at 23:52
Autorze!
Ciesze się, że Twoje opowiadanie nierzadko zamiast podniecenia, wywołuje u mnie konieczność autorefleksji. 🙂
Ciesze się również, że trafiłem na opowiadanie, do którego chciałoby się coś dodać, ale nie można bo jest pełne.
Co dziwniejsze, twoja twórczość jest pełna (przynajmniej w moim mniemaniu) dzięki pustce jaką pozostawia. Pustkę, którą trzeba wypełnić chwilą tępego gapienia się w ekran oraz wykonania swoistego resetu mózgu.
Ciesze się, że przeczytałem serię, która jest literackim odpowiednikiem Lśnienia czy Pi. Po prostu niszczy mózg 😉
Pozdrawiam.
Anonimowy
2012-12-26 at 05:34
Przeczytałem całe. Warte jest przestudiowania powolnego po raz wtóry i analizy, co autor chciał… Jeśli coś chciał. Parę uwag ciśnie się na usta, ale może powtórna lektura zmieni nastawienie.
Klimat opowiadania znany. Jakbym już wiele razy nurzał się w takim braku… czego? Radości, optymizmu, poczucia bezgrzeszności, harmonii.
Gdyby to miał być pastisz czegoś, uznałbym trzy pierwsze akapity pierwszej części, przymrużyłbym oko. Ale dzisiaj jedyna moja negatywna uwaga: pierwsze trzy akapity to literatura nawet nie B, to już całkiem dalsze litery alfabetu, ja bym powiedział, że G. Te pierwsze trzy akapity mają się do całości jak pięść do nosa. W jakiś cudzysłów je ubrać, jakoś to przetworzyć, bo wyglądają tanio. Po co robić pastisz grafomanii? Głupio czepiać się drobiazgów, ale te trzy pierwsze akapity kolą mnie mocno i pasują stylem do reszty jak, powtórzę, pięść do nosa.
Aż się prosi, aby publikacja była częścią większej całości z wyraźniejszym przesłaniem. Bo tak odrębnie utwór kojarzy mi się ze średniowieczną religijną opowieścią o grzechu, ponurą w wymowie, nawet karę sobie człowiek potrafi wyobrazić.
Świetny styl, kultura. Tylko podpatrywać i czerpać od Autora.
Pozdrawiam,
Karelgodla
Anonimowy
2012-12-26 at 23:16
Cóż można napisać po przeczytaniu takiej serii?!
Jesteś fantastycznym obserwatorem ludzkich słabości, namiętności, uczuć i całej prawdy o naturze człowieka!!
Takiej o której niektórzy boją się pisać, mówić,czy nawet pomyśleć.
Nie bawisz się w koloryzowanie, czy upiększanie tego, co chcesz przekazać, aby porazić czytelnika tą szczerą, czasem brutalną prawdą o nas samych!!
Dziękuje Ci za to i podziwiam!
Pozdrawiam!
Anka
Anonimowy
2012-12-27 at 10:41
fascynujące i zaskakujące – piękne
bealpha
2012-12-28 at 08:10
Bardzo nam się podobało.:))
marv
2013-01-16 at 14:16
Dzięki za wszystkie miłe komentarze i dzięki za propozycję publikacji na Najlepszej. Pozdrawiam.
seaman
2013-01-16 at 20:47
Hej Marv, witamy i pozdrawiamy.
Cala przyjemnosc po naszej stronie. Jakbys, wiesz, mial jeszcze jakies ciekawe historie, to daj nam znac, z przyjemnoscia je opublikujemy :-)))
Pozdrawiam, s.
Megas Alexandros
2013-01-16 at 23:08
Marvie, to my dziękujemy, że zdecydowałeś się opublikować swoje dzieło na naszym portalu! Teraz z niecierpliwością czekaam, aż napiszesz kolejne!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2013-03-07 at 04:19
Masakra, ciężko to doczytać bez mocnej kawy – głowa się kiwa, zasypiam…
Anonimowy
2013-06-06 at 19:51
Ta seria… Mistrzostwo świata i coś dużo więcej niż opowiadanie erotyczne. Ostatnie czego spodziewałam sie po lekturze tej strony to wzruszenie. Na pewno przeczytam jeszcze nie raz.
Anonimowy
2013-06-11 at 22:04
Fantastyczne opowiadanie, chyba najlepsze jakie miałem okazję w życiu przeczytać. Koniec mnie totalnie poraził – chociaż już przed ostatnim akapitem byłem pewien, że Kuba nie zadzwoni do Sylwii, to wyjaśnienie jego działania rozłożyło mnie na łopatki – dreszcze przeszły po moim ciele a do oczu cisnęły się łzy. Nie wiem czy można to opowiadanie sprowadzić tylko do opowiadania erotycznego – to byłaby chyba krzywda dla autora 😉
Mógłbym doszukiwać się drobnych zarzutów w sferze językowej – uważny czytelnik dostrzeże, że bardzo "lubisz" pewne zwroty i często je powtarzasz 😉 Ale wytworzony przez Ciebie mroczny, gęsty klimat sprawia, że całą serię czyta się z wypiekami na twarzy, zaś zakończenie ociera się w moim mniemaniu o arcydzieło.
No i oczywiście… czekam na kolejne Twoje opowiadania – Ty po prostu musisz pisać dalej 😉
Barman Raven
2013-10-16 at 20:36
Trzy razy podchodziłem do komputera, żeby popełnić komentarz. Zostałem uwiedziony. Boję się sięgać do wcześniejszych cząstek opowieści, by nie zepsuć wrażenia jakie zrobił na mnie ten tekst.
Świetna erotyka (pomimo nielubianej przeze mnie kategorii Incest) i zaskakujące, wplecione w nią spostrzeżenia (nie waham się użyć tego słowa) socjologiczne.
Jestem pod ogromnym wrażeniem. To było jak skrawek Trainspottingu – tyle, że zamiast narkotyków mieliśmy do czynienia z seksem.
Brak happy endu był jak wisienka na torcie. A może jednak nie, może to właśnie było szczęśliwe zakończenie… właściwe zakończenie?
Poruszające. Z dedykacją dla wszystkich seksoholików. Tylko czy umielibyśmy nie zadzwonić? Ja nie umiałem.
Bardzo spodobało mi się określenie „Fantasmagorie spełnienia, fatamorgany orgazmu.”
Zgadzam się z Karelem, że pierwsze trzy akapity są zbędne.
Z uwag krytycznych, tylko jeszcze jedna (ktoś już to zauważył) można byłoby poszukać alternatywy dla „pulsowania”
„jak pulsuje i wypełnia się pożądaniem pulsował w mych ustach, wypełniał je
Pulsowało w niej pożądanie.
pulsowało całe me ciało.
Pulsowałem gdzieś w okolicy jej gardła”
I jeszcze jedno – czasem miałem nieodparte wrażenie, że można byłoby wstawić kilka średników, zapomniany znak interpunkcyjny.
zu
2013-10-17 at 05:16
Przeczytałam wszystko.Czuję się jak po histerycznym płaczu-przekrwione oczy,poczucie zmasakrowania wewnątrz i żadnej ulgi.
A twój komentarz-wisienka na torcie.
Megas Alexandros
2013-10-17 at 15:07
Marv świetnie pisze – tu pełna zgoda.
Szkoda tylko, że zamilkł po "Tamtej nocy".
Chyba najwyższa pora sformować jakiś korpus dyplomatów, którzy udadzą się do Niego z apelem o nowe teksty!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2013-10-20 at 20:59
Być może to było jego opus magnum…
Eileen
Anonimowy
2014-12-01 at 23:53
Straszne, straszne i bardzo mocne.
Po co ja to przeczytałem; tak myślałem przez kilka dni. Przez te kilka dni nie mogłem znaleźć spokoju, przypominając sobie to opowiadanie.
Że też ludzie mogą stworzyć sobie taki świat. Świat meneli w drogich garniturach, wielkich domach i wypasionych furach.
Musiał się jednak znaleźć jeden lub jedna sprawiedliwa (autor nie wyjaśnia kto doniósł na Szy… tego sk… zwierzę w ludzkiej postaci) i doniósł na policję.
Zakończenie wbrew autorowi i komentatorom mi się nie podoba. Wydaje mi się, że oboje mogliby jednak stworzyć dobry związek i nie brnąć dalej w ślepe uliczki.
Pozdrawiam
2andreas
BR
2016-02-16 at 20:17
im jestem starszy tym bardziej mi się ten tekst podoba
Judyta
2016-02-16 at 21:44
Dzięki za odkopanie tego opowiadania.
daeone
2016-03-31 at 15:40
Ta opowieść jest niesamowita! Wiele mógłbym tu napisać ale już wiem czemu tak często cytujecie ten cykl. Poetycka opowieść pełna alegorii, nawiązań, przenosni przedstawiająca trudną, skomplikowaną historię dwóch osób.
Rozumiem czemu Kuba nie zadzwonił. Dla dobra Sylwi. Nie mógłbym jej okłamywać po tym jak ona otworzyła się przed nim. Chyba zrobiłbym tak samo.
daeone