Tais stała na progu świątyni, u podnóża doryckiej kolumny podtrzymującej strop. Spoglądała na szare morze rozciągające się na północ od Melos i na martwą zatokę, stanowiącą przystań wyspy. Już od trzech miesięcy żaden statek nie zawinął do melijskiego portu, ani też go nie opuścił, jeśli nie liczyć małych łodzi rybackich, które w pogodne dni wypuszczały się na połów. Były to ryzykowne wyprawy – o tej porze roku sztorm potrafił zerwać się niespodziewanie. Kilka pękatych jednostek handlowych kołysało się przy nabrzeżu. Dwa kreteńskie trójrzędowce z Kydonii spędzały zimę, wyciągnięte na suchy ląd. Ich załogi upijały się w portowych karczmach i wydawały ostatnie drachmy na tanie ladacznice.
Miasteczko położone u stóp świątynnego wzgórza sprawiało ponure wrażenie. Było senne i jakby opustoszałe. Przy tej pogodzie Melijczycy nie czuli potrzeby, by wystawiać nosy poza próg swych domostw. W całej polis mogło mieszkać tysiąc ludzi, a zapewne żyło ich jeszcze mniej. Niewielkie, pozbawione znaczenia osiedle.
Zbyt nieistotne, by wzbudzić pożądanie któregoś z mocarstw. Omijali je nawet piraci z Zakinthos, wiedząc, że nie znajdą tutaj sowitego łupu. Dla Tais zaś było to idealne miejsce, by schronić się przed światem.
Melos nie zawsze było pozbawione znaczenia. Dziewięćdziesiąt lat wcześniej stanowiło tętniący życiem port, jeden z ważniejszych w tej części archipelagu. Dorycka ludność utrzymywała bliskie relacje ze Spartą, założycielką tutejszej polis. Wzbudziło to nieufność Ateńczyków, zmagających się z Lacedemonem w wojnie peloponeskiej. Choć Melos zachowywało neutralność w tym konflikcie, attyckie imperium wysłało przeciw niemu swoją armię. Po kilkumiesięcznym oblężeniu miasto skapitulowało. Mieszkańców skazano na okrutną karę zwaną „andrapodismos”. Mężczyźni zostali wymordowani, kobiety i dzieci sprzedane w niewolę. Przez kilkanaście lat na wyspie żyli jedynie ateńscy osadnicy wojskowi. Dopiero klęska Aten w wojnie ze Spartą pozwoliła na odbudowę dawnej polis. Nigdy nie odzyskała ona jednak dawnej świetności.
A może to właśnie był melijski sposób na przetrwanie, myślała Tais. Być tak niepozornym, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Gdyby Beotka hołdowała podobnym zasadom, mogłaby wciąż mieszkać w Koryncie, w pysznej rezydencji, którą kupił dla niej Kassander. Zarządca jej służby, syryjski eunuch Rimusz, nie poległby z ręki trackiego żołdaka, młody niewolnik Meszalim nie musiałby zabijać w jej obronie. Spartiata Gylippos, achajscy najemnicy… – wszyscy oni cieszyliby się życiem, gdyby Tais nie wpadła w oko macedońskiego namiestnika Koryntu, Pejtona. Z tego wzięły się wszystkie późniejsze nieszczęścia: gwałt, który jej zadano, ucieczka morzem, poniewierka na bezdrożach Hellady. A także przelana krew. Morze przelanej krwi.
Powinnam była wiedzieć lepiej, myślała z goryczą Tais. Siedzieć jak mysz pod miotłą, nie paradować po ulicach miasta z odsłoniętą twarzą, bez woalki, na oczach wszystkich. Trzeba jej było iść za wzorem Melijczyków. Zadowolić się tym, co miała i zwrócić plecami do nienawistnego świata.
Wtedy jednak nie poznałaby rzeźbiarza Bryaksisa, a Chloe – Spartiaty Gylipposa, który miał się stać ojcem jej dziecka. Pomnik Beotki uwiecznionej jako mityczna Cyrene nie stanąłby w świętym sanktuarium Apollina w Delfach. Nie ocaliłaby Berenike, nieszczęsnej branki maltretowanej przez Alkajosa. To też miało przecież swoją wartość. Zdawało się jednak nikłe i nieistotne wobec cieni tych, którzy polegli.
Nagły podmuch wiatru szarpnął płaszczem Tais. Cofnęła się o kilka kroków i schroniła za kolumną. Morze było tego dnia spokojne, lecz pogoda w każdej chwili mogła się pogorszyć. Nie było sensu wystawać na progu świątyni i wysilać oczu, obserwując północny horyzont. Dziś chyba nie przypłynie żaden statek z Hellady. Beotka westchnęła i pochyliła głowę.
– Pani – usłyszała za sobą głos niemal tak cichy, że ginął w szumie wiatru.
– Witaj, Berenike – zwróciła się ku niej i obdarzyła ją uśmiechem. Dziewczyna nosiła skromną, białą szatę z żółtym obszyciem, w której było jej bardzo do twarzy. Pospolite odzienie akolitki w sanktuarium Demeter i Kory. – Miło cię widzieć.
Tais wyzwoliła swoją niewolnicę zaraz po przybyciu na Melos. Po kilku tygodniach postanowiła ona wstąpić na służbę do świątyni. Beotka uznała to za dobry pomysł. Po tym, co przeżyła jako branka Alkajosa, Berenike nigdy już nie zazna rozkoszy w ramionach mężczyzny. Zamążpójście nie było więc dla niej drogą godną rozważenia, choć jej uroda z pewnością przyciągnęłaby wielu konkurentów. Zaś posag ufundowałaby Tais ze swego wciąż niemałego majątku.
– A jednak nie jesteś szczęśliwa, pani – choć Tais nie była już właścicielką Berenike, ta wciąż zwracała się do niej per „pani”. Zapewne będzie już tak zawsze. Beotka przestała zwracać na to uwagę.
– Tęsknię za Bryaksisem – odparła zgodnie z prawdą. – Brak mi Meszalima. Nie otrzymałam od nich żadnej wieści. Nie wiem, czy żyją, czy dobrze się mają, czy jeszcze kiedyś się spotkamy…
– Musisz być cierpliwa, pani. Zimą zamiera żegluga, więc nie krążą i listy. Ale nastała już prawie wiosna. Jestem pewna, że wkrótce otrzymasz pomyślne wieści.
– Dziękuję ci za miłe słowa, Berenike. Powiedz mi, proszę… czy ty jesteś tu szczęśliwa?
– Tak – odparła z przekonaniem dziewczyna. – Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czuję się bezpiecznie. Wiem, że on mnie tu nie dosięgnie… że nikt mnie nie skrzywdzi. Czuję się na swoim miejscu. Za kilka lat, gdy zostanę już kapłanką, będę mogła nieść pomoc potrzebującym. Odwdzięczyć się za całe dobro, którego doznałam.
Słodka Berenike, pomyślała Tais. Okrutnie skrzywdzona dziewczyna, która na przekór wszystkiemu zdołała ocalić swą szlachetność, życzliwość, dobroć. Tego nie zdołał zniszczyć w niej nawet Alkajos. Dla złotowłosej nie było chyba lepszego miejsca niż Melos. Zewnętrzny świat pełen był brutalności i gwałtu, lecz tutaj, w murach przybytku poświęconego dwóm dobrym boginiom, jej wrodzone cnoty mogły w pełni rozkwitać.
Zamiast posagu dla dziewczyny, Beotka ufundowała sowity datek dla świątyni Demeter i Kory. I bez tego Berenike przyjętoby do nowicjatu, lecz Tais szczególnie popierała misję owego sanktuarium. Jak poinformowała ją Ilitia, pierwsza kapłanka, świątynię założono przed siedemdziesięciu laty – wkrótce po tym, jak po klęsce Aten odrodziła się melijska polis. Oprócz funkcji sakralnych odgrywała ona również inną rolę: jej kapłanki zajęły się wyzwalaniem melijskich kobiet i dzieci, sprzedanych w niewolę przez Ateńczyków. „Tak jak Demeter szukała swojej córki Kory, porwanej przez Hadesa – mówiła Ilitia Beotce – tak nasze kapłanki przemierzały wzdłuż i wszerz Helladę, szukając uprowadzonych cór Melos”. Następnie wykupywały je z niewoli i przywoziły z powrotem na wyspę. Uratowały w ten sposób setki ofiar „andrapodismos”. Wkrótce przy sanktuarium powstała również szkoła dla kobiet, mająca zapewnić im zawód, dzięki któremu mogłyby się utrzymywać. W mieście nie było bowiem dość ocalałych z masakry mężczyzn, by zdołali poślubić i otoczyć opieką wszystkie wyzwolenice.
Pięć lat temu – po tym, jak król Aleksander zdobył Teby i ukarał ich ludność kolejnym „andrapodismos” – świątynia Demeter i Kory na Melos wznowiła swoją misję. Kapłanki znów przemierzały mówiący po grecku świat, wykupując z niewoli tebańskie kobiety i dzieci. W świętym okręgu mieszkało ich dziś niespełna pięćdziesiąt, lecz przez sanktuarium przewinęło się ponad trzysta. Część przystąpiła do nowicjatu, inne po wyzwoleniu i zdobyciu profesji (tkaczki, akuszerki, harfistki) wróciły do Beocji, by poskładać na nowo swoje roztrzaskane życie. Niektóre poślubiły melijskich mężczyzn z młodego pokolenia i na zawsze pozostały na wyspie.
Z czasem misja świątyni uległa rozszerzeniu – w wyniku wojny macedońsko–spartańskiej w greckich miastach pojawiły się niewolnice z podbitych miast Peloponezu. Ich wykup pochłaniał ogromne sumy, Ilitia była jednak upartą kobietą i nie zamierzała rezygnować. „Niech inne domy bogów kumulują bogactwa, mówiła z przekonaniem, my zaś obrócimy dochody z naszych pól i darowizn na coś bardziej wartościowego”. Tais uważała ją za świętą niewiastę i traktowała z wielkim szacunkiem. Ilitia również darzyła ją sympatią. Być może odkryła w niej córkę, której nigdy nie miała. Rozmawiały tak często, jak tylko pozwalały na to obowiązki pierwszej kapłanki.
Tais i Berenike weszły do świątyni, by uciec przed wzmagającym się wiatrem. Wnętrze oświetlały pochodnie i świece, powietrze zaś przesycał zapach kadzideł. Marmurowe posągi Demeter i Kory (dłuta Bryaksisa) znajdowały się po drugiej stronie głównej nawy, na lewo i prawo od ołtarza, na którym składano im ofiary. Beotka dostrzegła, że u stóp Demeter klęczy z pochyloną głową niewysoka dziewczyna. Mimo dystansu, natychmiast rozpoznała w niej Chloe. Ostatnio zielonooka młódka często przychodziła do sanktuarium. Prosiła boginię matkę o zdrowie i siłę dla dziecka, które rosło w jej brzuchu. Był to ostatni dar, jaki otrzymała od Spartiaty Gylipposa.
– Wiesz, pani – ciągnęła Berenike, – chyba pogodziłam się ze wszystkim, co się stało. Nawet z tym, co zrobił mi tamten… Widać tak chciały Mojry. Oczywiście brakuje mi rodziców i przyjaciółek, które miałam w Ephyrze. Zawsze będę czuła ból, wspominając zagładę mego miasta oraz ich śmierć. Ale nie płaczę już nad sobą. Droga, która przywiodła mnie tutaj musi być w ostatecznym rozrachunku słuszna. Nawet jeśli prowadziła przez ciernie…
Niektóre z tych cierni pozostawiły ci blizny na resztę życia, pomyślała Tais. Zarówno na ciele, jak i na duszy. Nawet teraz złotowłosa nie umiała wymówić bez lęku imienia tego, który przez wiele miesięcy był jej oprawcą. Mogła tłumaczyć sobie swój los, szukać uzasadnień dla rzeczy, które miały miejsce. Beotka potrafiła to zrozumieć. Lecz były to tylko iluzje. Berenike nigdy nie pogodzi się z tym, z czym pogodzić się nie sposób. Do końca życia będzie budzić się w środku nocy, zlana potem, drżąc ze wstrętu i przerażenia, z nienawistnym imieniem na ustach.
Szły przez nawę główną, w stronę ołtarza. Chloe podniosła się z kolan i ostatni raz skłoniła głowę przed posągiem Demeter. Gdy odwróciła się ku Beotce, ta była już dość blisko, by dostrzec, że oczy młódki lśnią od wilgoci. Wciąż kocha Spartiatę, pomyślała. Trzy miesiące to czas zbyt krótki, by ukoić ból. Tais nie miała jej za złe owych łez. Pogodziła się już z faktem, że nie jest jedyną osobą w życiu swej kochanki. I nigdy nią nie będzie. Miłość skierowaną wpierw ku Gylipposowi zielonooka przeleje z czasem na swe dziecko, które narodzi się pod koniec lata. Tais modliła się o to, by i ona potrafiła je pokochać.
A przecież był jeszcze Bryaksis…
W ciągu tej długiej zimy wiele razy o nim myślała. Gdzie się podziewa, co robi, czy nic mu nie grozi, czy pamięta o swej muzie… Czasem nawet o nim śniła. Znajomość z rzeźbiarzem odcisnęła na niej mocniejsze piętno, niż byłaby skłonna przyznać. Nie chodziło tylko o to, że pewnej deszczowej nocy posiadł jej ciało, przynosząc pocieszenie, gdy bardzo go potrzebowała. Ani też o to, że unieśmiertelnił ją, oddając przemijającą urodę w wiecznym marmurze. Bryaksis ryzykował dla niej i Chloe, stawił czoło Kritiasowi, pierwszemu kapłanowi delfickiego sanktuarium, rzucił na szalę swoją sztukę, karierę, a może i osobiste bezpieczeństwo. Tais odczuwała wobec niego wdzięczność, ale nie tylko. Wciąż wzdragała się przed nazwaniem tego uczucia, które niepokojąco przypominało jej…
Nie, pomyślała z uporem Tais. Kocham jedynie Chloe.
A jednak Bryaksis wciąż gościł w jej myślach, emocjach, snach. Nie był olśniewająco piękny jak Kritias. Nie biła od niego żywiołowa witalność, tak charakterystyczna dla Kassandra. Zapewne nie potrafiłby jej obronić, gdyby doszło do walki, lecz żywiła przekonanie, że na pewno by próbował. Chociaż był od niej dwakroć starszy, Tais zdawało się, że jako jedyny mężczyzna naprawdę ją rozumiał. Jego mądre spojrzenie przeszywało na wskroś, nic nie mogło się przed nim ukryć. A ona nie chciała nic taić.
– Już skończyłam – rzekła Chloe.
– Chodźmy więc do domu – odparła Beotka. – Do zobaczenia jutro, Berenike.
– Bywaj, pani.
Zielonooka wzięła ją pod ramię, razem opuściły świątynię i zaczęły schodzić droga wiodącą ku miastu. Przed opuszczeniem Hellady, Bryaksis napisał dla Beotki listy polecające do Ilitii oraz do rady miasta Melos. Dzięki nim Tais, Chloe i Berenike zostały przyjęte z otwartymi ramionami. Rzeźbiarz był znany na wyspie, zarówno ze swych posągów Demeter i Kory, jak też dzięki licznym dobrodziejstwom, które wyświadczył w przeszłości polis. Miał tu również swój dom – niewielki, jednopiętrowy budynek z wewnętrznym dziedzińcem, usytuowany na zboczu wzgórza, poniżej sanktuarium. Domostwo utrzymywały w porządku dwie młode służące oraz nadzorująca je staruszka, pełniąca funkcję majordoma i kucharki w jednym. Zgodnie z wolą Bryaksisa Tais i Chloe zamieszkały u niego. Berenike również gościła tam przez pewien czas, zanim na stałe przeniosła się do świętego okręgu.
Na zewnątrz humor Chloe wyraźnie się poprawił. Chociaż w oczach dziewczyny wciąż pojawiały się łzy, ilekroć wspominała Gylipposa, to jednak coraz częściej zwracała się ku przyszłości – mającemu się narodzić dziecku, wspólnemu życiu z Tais. Czasem Beotka zauważała, że jej kochanka uśmiecha się niemal tak pogodnie jak za starych, dobrych dni w Koryncie. Właściwie, czemu nie? Po raz pierwszy od dawna były bezpieczne, nie zagrażał im pościg, rozbójnicy czy też rozszalałe morze (podróż na Melos wśród wczesnozimowych sztormów stanowiła traumatyczne przeżycie). Mogły z nadzieją wyczekiwać jutra. Chwile niewierności, których obydwie się dopuściły – Chloe ze Spartiatą, Beotka z rzeźbiarzem – zostały wybaczone.
– Zaprosiłam dziś Ilitię na wieczerzę.
– To dobrze – odparła młódka, po czym uśmiechnęła się łobuzersko. – Lubię ją, choć jest tak stara.
– Ty mała harpio! – zaśmiała się Beotka. – Za dziesięć lat o mnie powiesz to samo!
– Nieprawda. Ty zawsze będziesz piękna i świeża.
Tais chciała coś odpowiedzieć, lecz w tym momencie Chloe zwróciła się ku niej i przywarła do jej ciała. Ramiona młódki oplotły jej szyję, niewielkie, kształtne piersi wtuliły się w bujny biust. Zanim Beotka zdążyła zaprotestować, dziewczyna ją pocałowała – w same usta. Stały tak przez dłuższą chwilę, rozkoszując się słodyczą tego pocałunku, nie bacząc na cały świat. Na środku drogi, na oczach wszystkich, którzy zechcieliby popatrzeć. Przy tej pogodzie większość Melijczyków pozostawała w swoich domach, zaś większość kapłanek – w świątyni. Zresztą, nawet gdyby ktoś je zobaczył – jakież to mogło mieć znaczenie? Na wyspie, gdzie znajdowało się tyle samotnych kobiet, związki saficzne stawały się coraz częstsze. Nikt ich tu nie tępił. Melos było dzieckiem Sparty, a tam podobne relacje były równie powszechne, co pederastia w Atenach.
– Mmmm… Cóż za miła niespodzianka.
– Byłam ci to winna, Tais. Za to, że ze mną jesteś, choć bywam nieznośna. Za to, że darzysz mnie miłością, na którą nie zasłużyłam…
– Chloe…
– Za to, że nie gniewasz się na mnie, gdy opłakuję Gylipposa. Choć wiem, że musi ci być ciężko.
Beotce zabrakło słów. Czuła, że wzruszenie ściska jej gardło. Stała tylko, wpatrując się w szmaragdowe oczy, zaś jej dłonie błąkały się po biodrach Chloe. Raz jeszcze ich usta złączyły się ze sobą. Pocałunek zaczął się czule, a skończył namiętnie. W pewnej chwili Tais poczuła język młódki wsuwający się między jej wargi. Nie odsunęła się ani nie próbowała go powstrzymać. Wręcz przeciwnie – wyszła mu naprzeciw. Pocałunki Chloe smakowały jej bardziej niż jakiegokolwiek mężczyzny. Tais przyciągnęła ją do siebie, wpiła się w jej usta, jakby pragnęła spić z nich całą słodycz.
Jaką rozkosz sprawiała sama bliskość tej dziewczyny! Chloe tuliła się do Beotki, palce wplotła w jej kruczoczarne włosy. Kobieta zatraciła poczucie miejsca i czasu. Liczyło się tylko tu i teraz, miękkie wargi kochanki, jej delikatne dłonie…
Dopiero silny podmuch wiatru trochę je ostudził. Przypomniały sobie, gdzie się znajdują, policzki Tais zalał rumieniec. Nawet tu, na Melos, zbyt jawne okazywanie sobie uczucia nie było mile widziane. A już żądzę należało powściągać, nakładać jej kajdany, tłumić w przestrzeni publicznej i panować nad nią. Jedynym miejscem, w którym mogła rozgorzeć, było domowe zacisze lub (w przypadku mężczyzn) przybytek rozpusty.
Wracały prędko do domu Bryaksisa, gnane pragnieniem, które zapłonęło w ich ciałach. Ostatnio nie było spodziewanym gościem. W ciągu tych trzech miesięcy kochały się sporadycznie. Cień przeszłości wydawał się zbyt mroczny, by można w nim było radować się igraszkami Safony. Chloe dopiero przed kilkoma dniami zdjęła żałobę, którą nosiła po Spartiacie. Tais wciąż jeszcze (choć coraz rzadziej) śniły się koszmary z Pejtonem w roli głównej. Niekiedy Pejton z jej nocnych majaków nosił inne oblicze – doskonale piękną twarz delfickiego kapłana. Teraz jednak wszystko to poszło w zapomnienie – wobec przemożnej siły pożądania.
Wpadły do domu, jakby gnał je cały zastęp łowców nagród. Chloe od razu wbiegła po schodach na piętro, gdzie mieściła się ich wspólna sypialnia. Tais zajrzała jeszcze do kuchni i wydała polecenia służącym. Miały na ten wieczór przygotować coś naprawdę szczególnego. Ilitii rzadko udawało się znaleźć czas, by przybyć z wizytą. Staruszka zapewniła Beotkę, że wszystkim się zajmie. Następnie posłała dziewczęta, by przystroiły komnatę sympozjonów, sama zaś zeszła do spiżarni, aby wyszukać potrzebne wiktuały.
Gdy Tais znalazła się w końcu na piętrze, dostrzegła, że drzwi ich sypialni są lekko uchylone. Uśmiechnęła się na tak oczywistą zachętę. Odpięła broszę, która podtrzymywała jej wierzchni płaszcz, zsunęła go z ramion, zbliżyła się do drzwi i pchnęła je swobodną ręką. Jej oczom ukazała się alkowa skąpana w szarym blasku wsączającym się przez okna. Przy samym łożu płonęły jednak trzy świece, dające światło cieplejsze i milsze dla oka. Na łożu zaś…
Chloe wykorzystała krótką nieobecność Beotki, by szybko i sprawnie pozbyć się odzienia. Zielona suknia, tak bardzo pasująca do koloru jej oczu, leżała porzucona na środku alkowy. Kamienną podłogę przykrywały tu perskie dywany, więc można było chadzać po niej boso. Dziewczyna skwapliwie już w progu pozbyła się sandałów. Teraz siedziała na pościeli, naga jak w dniu narodzin, jeśli nie liczyć srebrnych kolczyków z morskimi kamieniami – jednego z pierwszych darów, jakie otrzymała od Tais. Nogi miała skrzyżowane, tak że uda zasłoniły jej łono, lecz nic nie skrywało niewielkich, krągłych piersi o zaróżowionych sutkach. Rękoma wspierała się o łóżko, głowę przechyliła lekko na bok. Jej usta uśmiechały się, lecz w oczach płonął szmaragdowy ogień.
– Widzę, że nie traciłaś czasu…
– Po cóż go marnować? Rozbierz się i chodź do mnie, Tais.
Zadrżała z podniecenia, słysząc stanowczy ton w głosie kochanki. Od kilku miesięcy Chloe nie była już jej niewolnicą (wyzwoliła ją tego samego dnia co Berenike), lecz nawet wcześniej młódka nie przykładała wielkiej wagi do hierarchii. Beotce wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – z rozkoszą ulegała jej woli, spełniała polecenia, zaspokajała kaprysy. Teraz również nie zamierzała stawiać oporu – zamiast tego cisnęła płaszcz na oparcie pobliskiego fotela, po czym uniosła ręce ku zapięciom sukni.
Chloe pochyliła się lekko do przodu, jej kształtne piersi zakołysały się. Ani na chwilę nie oderwała oczu od rozdziewającej się Beotki. Gdy suknia spływała już w dół, Tais niemal fizycznie czuła spojrzenie przesuwające się po jej obfitym biuście, płaskim brzuchu, rozłożystych biodrach, pieczołowicie wydepilowanym łonie. Wreszcie nic już nie zasłaniało jej nagości. Powietrze w alkowie było chłodne, więc ciało kobiety momentalnie pokryło się gęsią skórką. Czym prędzej ruszyła w stronę łoża, nie próbując zakryć swych wdzięków. Chciała być teraz podziwiana.
Młódka podniosła sie na łożu, wyciągnęła ku niej i rozpostarła ramiona. Tais pozwoliła, by ją otuliły. Przywarła do ciała kochanki, spragniona jej ciepła, namiętności, pieszczot. Wpiła się w chętne usta, wsunęła udo pomiędzy lekko rozchylone nogi Chloe. Jedną ręką poczęła gładzić brązowe włosy, druga natychmiast spłynęła ku jędrnej pupie. Czuła jej brodawki dociśnięte do własnych, były twarde jak paryjski marmur. Czuła wilgoć na swoim udzie. I czuła, że sama również jest już bardzo mokra.
Upadły razem na lnianą pościel – Chloe plecami, Tais na nią. Beotka uniosła się nieco, wsparta na wyprostowanych rękach. Teraz to dziewczyna uchwyciła w dłonie jej nagie pośladki. A potem ścisnęła je mocno, łapczywie, sycąc się ich twardością. Kobieta jęknęła, opuściła biodra niżej, wygięła plecy w łuk. Jej podbrzusze ocierało się o łono kochanki, uda były do siebie mocno przyciśnięte.
Ciąża bynajmniej nie zmniejszyła apetytu Chloe na miłosne igraszki. Gdy otrząsnęła się już z żałoby, była równie namiętna jak niegdyś. Wtuliła twarz w zagłębienie między piersiami Tais, zaczęła ją tam namiętnie całować, zwilżać skórę długimi liźnięciami, znaczyć lekkimi ukąszeniami równych ząbków. Kiedy przygryzła delikatnie brodawkę Beotki, ta zakwiliła z przyjemności. Młódka wykorzystała jej oszołomienie, by obrócić je na łożu i znaleźć się na górze. Triumfalnie chwyciła za nadgarstki kobiety, docisnęła je do pościeli tuż nad jej głową.
– Teraz należysz do mnie, Tais – wydyszała. – I nie wypuszczę cię aż do wieczora.
– Niczego bardziej nie pragnę – odparła ciężkim z podniecenia szeptem Beotka.
Dziewczyna znów zanurkowała w dolinę między wyniosłymi wzgórzami piersi. Zawsze zazdrościła jej tych bujnych półkul. Teraz przemierzała je wzdłuż i wszerz, raz jeszcze poznając każde miejsce, każdy zakamarek. Dłoń jakby mimochodem wsunęła się między uda Tais, przywarła wnętrzem do jej podbrzusza. Gdy tylko dwa palce rozwarły jej dolne wargi, trzeci zagłębił się w wilgotną miękkość. Beotka próbowała odwdzięczać się za doznane pieszczoty, lecz Chloe była dziś niedościgniona. Całą uwagę skupiała na kochance, ofiarowała wiele, nie żądając nic w zamian. W końcu Tais musiała się jej poddać. Lecz jakże słodka była to kapitulacja…
Pocałunki Chloe zeszły już wtedy na jej brzuch. Język dziewczyny znaczył na nim swe wilgotne ścieżki. Na dłużej zagłębił się w pępku, który był wszakże tylko przystankiem w drodze do upragnionego celu. Tais prężyła się, rozpalona do granic. Rzucała głową po pościeli, jęczała przeciągle. Palce (były już dwa) wchodziły w nią głęboko, aż po nasadę. Ociekały wilgocią, która lepiła również wewnętrzne strony jej ud.
Ostatnie pocałunki – w dole brzucha i jeszcze niżej – Beotka przyjmowała z zapartym tchem, jakby w oczekiwaniu na to, co miało zaraz nadejść. I nie doznała zawodu. Gdy usta kochanki otuliły łechtaczkę, a palce rozwarły się mocno w pochwie, Tais krzyknęła. Nie próbowała tego tamować. Nie zależało jej na tym, co pomyślą sobie służące na parterze. Momentalnie ogarnęła ją ekstaza. Zamknęła oczy, napięła wszystkie mięśnie. Jej ciało zdawało się pulsować, wypełnione rozkoszą, ogniem, spełnieniem. Potem opadła na pościel, dysząc, z wysiłkiem łapiąc oddech. Chloe podniosła głowę znad jej łona. Jej wargi i podbródek lśniły od wilgoci. Z satysfakcją patrzyła na swe dzieło. Tais rozwarła powieki i uraczyła ją spojrzeniem, które mówiło wszystko.
– Nie myśl, że to koniec – ostrzegła ją młódka.
– Chloe, pozwól się odwdzięczyć…
– Nie dziś, najmilsza. Już ci powiedziałam: należysz do mnie.
Wstała z łóżka, podeszła do jednego z kufrów, które przybyły z nimi z Hellady. Beotka oparła się na łokciu, spojrzała za nią, choć miała już podejrzenia, co tamta zamierza. Chloe pochyliła się nad skrzynią, bardzo lubieżnie wypinając się w jej stronę. Szukała czegoś w środku, przerzucając różne, zbędne jej zdaniem, przedmioty. Brunetka wpatrywała się przez dłuższą chwilę w jej pupę, a także lśniącą od wilgoci, dobrze wyeksponowaną szparkę. Gdy zielonooka wyprostowała się i zwróciła ku niej, w dłoniach miała sztuczny fallus z kości słoniowej, zaopatrzony w rzemienne pasy. Ten sam, który za jej namową Tais kupiła w Delfach. Teraz zaś z trudem przełknęła ślinę na widok jego rozmiarów.
Chloe zapinała rzemienie, umieszczając akcesorium tam, gdzie należało. Jeden pas otaczał biodra, drugi – łączący się z tamtym, przechodził między udami. Fallus prężył się dumnie w swej permanentnej erekcji. Ukształtowano go z troską o najdrobniejsze szczegóły – rzemieślnik oddał nawet niewielkie żyłki ciągnące się wzdłuż trzonu. Kość słoniowa lśniła. W migotliwym blasku świec żołądź zdawała się pulsować.
Nigdy jeszcze nie próbowały wspólnie tej zabawki. W Delfach Tais używała jej wprawdzie do masturbacji, fantazjując o pierwszym kapłanie, jednak od tego czasu przedmiot spoczywał na dnie kufra. Beotka była ciekawa, jak to będzie – kochać się z Chloe tak, jakby kochała się z mężczyzną. Z jednej strony ceniła sobie delikatność dziewczyny, miękkość języka, którym ta penetrowała jej szparkę, zręczność palców, które w niej zagłębiała. Z drugiej jednak – czasem tęskniła do bardziej intensywnej, głębszej penetracji. Do chwil, w których nabrzmiały członek cudownie rozpychał się w jej pochwie, a ta ciasno go otulała.
Zielonooka uporała się z zapięciami, po czym przeszła się kilka kroków w stronę łoża i z powrotem. Sztuczny fallus kołysał się na jej łonie, zdawał się z niego wyrastać. Dotknęła go dłonią, kilka razy przesunęła palcami wzdłuż, od żołędzi po nasadę.
– Mogłabym się do niego przyzwyczaić – stwierdziła, zerkając spod rzęs na Beotkę. Ta odpowiedziała uśmiechem.
– Do twarzy ci z nim.
– Myślisz, że byłabym dobrym mężczyzną?
– Czemu nie? W łożu bywasz równie rozpustna jak Kassander!
Chloe zachichotała. Podeszła do łóżka, postawiła na nim jedną nogę. Ścisnęła sztuczny fallus w dłoni.
– A więc teraz będę twym Kassandrem – oznajmiła, spoglądając brunetce w oczy. Starała się mówić niższym tonem, bardziej stanowczo i władczo. – Chodź tutaj, Beotko. Chcę na nim poczuć twoje słodkie usta.
Tais z trudem powstrzymała wesołość. Ileż razy słyszała podobne słowa z ust Macedończyka? Zielonooka udawała go bardzo umiejętnie. Beotce na tyle spodobała się ta gra, że postanowiła wziąć w niej udział.
– Twa wola jest dla mnie rozkazem… panie – zamruczała, przysuwając się na brzeg łoża. Wciąż czuła ostatnie iskry spełnienia, które jednak powoli w niej dogasały. Miała nadzieję, że dzięki Chloe znów uda się rozniecić z nich płomień.
Uklękła i pochyliła się do przodu. Przyjrzała się z bliska sztucznemu członkowi, który teraz kołysał się dumnie na wysokości jej twarzy. Uznała, że nie zaszkodzi go zwilżyć, nim przedmiot wsunie się między jej uda. Zielonooka odgarnęła jej włosy na bok, by nic nie zasłaniało jej widoku. W ten sposób znowu powtórzyła gest Kassandra. On również lubił patrzeć, gdy Tais zadowalała go ustami.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, Beotka ujęła fallus w dłoń, pochyliła się i ucałowała żołądź. Członek z kości słoniowej był twardy i chłodny w dotyku, zupełnie inny niż penis realnego mężczyzny. Nie płynęła w nim krew, nie ożywiało go pożądanie. Przez chwilę czuła się dziwnie, całując i liżąc gładką powierzchnię. Jednak dotyk Chloe, która gładziła jej włosy, stanowił wystarczającą nagrodę za uległość. Wkrótce Tais zaczęła się rozsmakowywać w pieszczotach. Przypomniały jej się niezliczone noce spędzone z Kassandrem i jego poprzednikami. A także jej pierwsza noc z Bryaksisem… Gdy w wannie uklękła przed nim i pozwoliła, by jego nabrzmiała męskość wsunęła się między jej wargi…
– Wystarczy, Beotko – głos jej kochanki zmusił ją, by powróciła do rzeczywistości. Jej pocałunki i liźnięcia odniosły skutek – fallus lśnił od wilgoci, był już też znacznie cieplejszy. Chloe spoglądała na nią z góry. W jej oczach znać było satysfakcję. – Jeśli natychmiast nie przestaniesz, wytrysnę w twych ustach… a chcę jeszcze zabawić się z tobą w inny sposób.
– Czyń, na co masz ochotę – pokornie odrzekła Tais. Wspomnienia sprawiły, że znów była mokra. Nie mogła się doczekać, aż poczuje w sobie pierwszy sztych…
– Obróć się więc i pokaż mi ten swój piękny tyłeczek.
Beotka spełniła polecenie. Zajęła miejsce na środku łoża, oparta na kolanach i łokciach, wypinając ku Chloe pośladki. Pochyliła głowę, dotknęła czołem poduszki. Zamknęła oczy, starając się zwalczyć w sobie palącą niecierpliwość. Czuła, jak zielonooka wsunęła się na łóżko i na kolanach zbliżyła do niej. Uklękła za plecami Tais, ujęła w dłonie jej biodra. Twardy fallus ocierał się teraz o jej pośladki, niekiedy wsuwając się lekko między nie. Dotyk żołędzi na tylnych podwojach wywołał przyjemne mrowienie, lecz kobieta nie chciałaby poczuć go głębiej. Wciąż pamiętała, ile bólu sprawił jej Kritias, brutalnie wdzierając się w jej odbyt.
W przeciwieństwie do delfickiego kapłana, Chloe nie pragnęła jej skrzywdzić ani upokorzyć. Jej celem była rozkosz, a nie zadawanie cierpień. Dlatego też dłonią nakierowała fallus na odpowiednie miejsce. Tais poczuła, jak żołądź dociska się do jej szparki, zaczyna w nią zagłębiać. Jęknęła cicho w poduszkę. Zacisnęła na niej palce, a potem je rozwarła. Sztuczny penis wsuwał się powoli w jej wnętrze. Pchnięcia zielonookiej nie były zbyt gwałtowne (w tym na szczęście nie starała się naśladować Kassandra), zaś pochwa ociekała sokami.
Gdy fallus wszedł w nią aż do końca, wypełniając szparkę po brzegi, Tais poczuła, jak jej kochanka bierze ją za włosy i owija sobie kruczoczarne loki wokół dłoni. Beotka uniosła głowę i odchyliła ją do tyłu. Zaraz poczuła palce drugiej dłoni Chloe na swoich ustach. Muskały je pieszczotliwie, zapuszczały się też między wargi, dotykały języka. Zielonooka zaczęła kochać się z nią nieco szybciej. Pchnięcia były bardziej zdecydowane, głębsze, zadane z większą stanowczością. Przytrzymując włosy Beotki, nie pozwalała jej znów się pochylić. Tais wygięła plecy w łuk, przyjmowała w sobie kolejne sztychy z cichymi jękami.
Jej biust drżał i kołysał się przy każdym ruchu. Uniosła jedną rękę z łoża, objęła nią własną pierś, zaczęła pocierać brodawkę. Lubiła podczas igraszek czuć w tym miejscu pieszczoty. Sutek był twardy i nabrzmiały, ściskała go opuszkami kciuka i palca wskazującego. Chloe jeszcze zwiększyła tempo ich zbliżenia. Teraz każde jej pchnięcie wstrząsało ciałem Tais, przeszywało ją na wskroś. Szparka Beotki zaciskała się miarowo na penisie, otulała go, po trzonie z kości słoniowej spływały jej miłosne soki.
Zielonooka pochyliła się do przodu, jej twarz znalazła się tuż nad ramieniem brunetki. Zaczęła całować płatek jej ucha, policzek, bok szyi. Między pocałunkami mówiła ciężkim z pożądania tonem:
– Jest ci dobrze, Beotko?
– Tak! – jęknęła w odpowiedzi.
– Powiedz, jak bardzo.
– Nigdy nie było mi lepiej…
– Nawet z Kassandrem?
– Jak możesz wątpić…
– Nawet z Bryaksisem?
Tais odpowiedziała coś niezrozumiale. Czuła, że zatraca się w doznaniach. Coraz silniejsze pchnięcia Chloe, stanowczy uścisk na włosach, jej własna dłoń zaciskająca się na piersi… To było dla niej zbyt wiele. Obróciła głowę i wpiła się w usta kochanki. Ich języki wtuliły się w siebie. Fallus wbijał się w nią aż po nasadę, którą rzemieślnik ozdobił dwoma realistycznie wyglądającymi jądrami. Rozpychał się natarczywie w pochwie, zmuszając, by ta dostosowała się do jego kształtu i rozmiarów. Kolejna fala ekstazy nadchodziła prędko.
Gdy w końcu przyszła, była niczym sztorm na obmywającym Melos morzu. Uderzyła nagle, nie dając szans na jakikolwiek opór. Najpierw Beotkę przeszył dreszcz, którego źródłem było jej łono. Iskry rozkoszy przebiegły wzdłuż jej nerwów. Wszystkie myśli, emocje, doznania, zniknęły we wszechogarniającym blasku. Liczyło się tylko jedno – przyjemność, która wypełniła każdą cząstkę jej ciała. Tais krzyknęła przeciągle, objawiając światu to, co czuła. Potem zaś, gdy Chloe uwolniła już jej włosy, Beotka osunęła się na pościel, krańcowo wyczerpana. Wciąż nabita była na pokaźną męskość, która teraz zdawała się pulsować. A może pulsowały tylko otulające ją mięśnie jej szparki.
Zielonooka ułożyła się na ciele swej zaspokojonej kochanki, objęła ją mocno ramionami. W przeciwieństwie do dawnych mężczyzn Beotki była tak lekka, że wcale jej nie ciążyła. Leżały tak długo, rozkoszując się wzajemną bliskością.
Po wielu minutach dziewczyna wysunęła fallus z pochwy Beotki. Położyła się obok niej na plecach i zaczęła rozpinać rzemienie. Tais uniosła z wysiłkiem głowę i spojrzała na nią.
– Więc to tak czują się mężczyźni – stwierdziła młódka. – Całkiem przyjemnie!
– Oni w dodatku szczytują – zauważyła z uśmiechem Tais. – A dziś tylko ja przeżyłam rozkosz.
– Odwdzięczysz mi się innym razem.
Zielonooka odpięła sztucznego penisa, podniosła się z łoża, zaczęła krzątać się po komnacie. Beotka obróciła się na bok i patrzyła na nią leniwie. Nie próbowała zasłonić niczym swej nagości. Nie miała nic do ukrycia przed Chloe.
– Masz dzisiaj niespożyte siły, najdroższa.
– Już nie mogę się doczekać wieczerzy – odparła młódka, przeszukując większy kufer, w którym złożone były jej ubrania. Oglądała kilka peplosów i chitonów, starając się wybrać ten, w którym będzie wyglądać najlepiej. – Lubię Ilitię.
– Mimo że jest tak okropnie stara?
– Przyzwyczajam się. Za dziesięć lat ty też taka będziesz…
Tais sięgnęła ku stojącej nieopodal łoża tacy. Chwyciła w dłoń miękką, soczystą brzoskwinię i cisnęła nią w Chloe. Młódka uchyliła się bez wysiłku. Owoc rozprysnął się na ścianie.
– Wstrzymaj ostrzał! – zaśmiała się. – Wiesz, że to tylko żart.
– Poza tym szkoda marnować tak słodkich owoców – zgodziła się brunetka. Sięgnęła po kolejną brzoskwinię i wgryzła się w soczysty miąższ.
– Ta chyba będzie idealna – zielonooka wyjęła z kufra jasnoniebieską szatę ze złotą lamówką. Wykonana z cienkiego jedwabiu, nie nadawała się do tego, by wyjść w niej na ulicę, lecz doskonale sprawdzała się pod dachem. Materiał nie był przezroczysty, więc nawet kapłanka Demeter nie powinna czuć się zgorszona.
Beotka patrzyła, jak jej kochanka przymierza suknię, a potem przegląda się w lustrze z wypolerowanego brązu. Świece już zgasły, a niebo za oknem pociemniało. W poszukiwaniu lepszego światła Chloe zbliżyła się do okna. Wyjrzała przez nie i raptem zamarła w bezruchu.
– Żagiel – stwierdziła, wspierając ręce o parapet.
– Słucham? – Tais poderwała głowę.
– Statek pod pełnym żaglem. Wiatr dmie mu od rufy, więc pędzi niczym trójrzędowiec na stu wiosłach. Jest już niedaleko wejścia do zatoki.
Nadzieja wypełniła jej serce. Beotka podniosła się z łoża i podbiegła do okna. A potem, nie bacząc na swą nagość, wychyliła się z niego i spojrzała na morze. Zaiste, statek gnał ku zatoce, ścigany przez widoczne dalej na północy mroczne chmury burzowe. Wiatr wydymał jego żagiel. Z tej odległości Tais nie mogła stwierdzić, w jakim jest kolorze, a co dopiero rozszyfrować wymalowany na nim symbol.
– W ostatniej chwili – stwierdziła. – Godzinę później sztorm roztrzaskałby ich o nadbrzeżne skały.
– Bogowie im najwyraźniej sprzyjają – Chloe uśmiechnęła się szeroko.
Nie było sensu okazywać całemu światu swoich wdzięków. Beotka cofnęła się w głąb komnaty. Następnie podeszła do własnej skrzyni z ubraniami. I zaczęła szukać najpiękniejszego peplosu, jaki posiadała.
* * *
Zabrała ze sobą jedynie Chloe. Służące zajęte były przygotowaniami do wieczerzy, zaś Tais nie chciała im dokładać obowiązków. Port Melos nie był wprawdzie bezpiecznym miejscem dla dwóch niewiast (zwłaszcza od czasu, gdy zawinęli doń Kreteńczycy, znani w całej Helladzie gwałciciele i łupieżcy), lecz nie miały na podorędziu żadnego mężczyzny, który mógł im służyć za eskortę. Kiedy dotarły do przystani, korab podchodził już do brzegu. Jego żagiel wykonany był ze zgrzebnego, barwionego na biało płótna, zaś wymalowany na nim znak przedstawiał czarnego węża o zielonych ślepiach. Był to symbol boga lekarzy, Asklepiosa. Statek pochodził więc zapewne z Epidauru, świętego miasta uzdrowicieli. Na środku zatoki żagiel został zrzucony, a marynarze przeszli na napęd wiosłowy. Przy nabrzeżu nie było tłoku, bez trudu znaleźli więc miejsce, gdzie mogli przycumować.
Tais dziwnie się czuła, idąc przez port w swej pysznej sukni z jasnoczerwonego jedwabiu haftowanego złotem. Jej ramiona (a także hojny dekolt, który więcej ukazywał, niźli tkanina przesłaniała) okrywał wierzchni płaszcz z brązowej wełny. Miała nadzieję, że jego pospolitość zamaskuje bogactwo tego, co było pod spodem. Ze swojej biżuterii wybrała złoty naszyjnik z rubinami – najdroższy chyba dar od Kassandra, jaki kiedykolwiek jej wręczył. Było to może nierozsądne, lecz chciała być piękna na spotkanie z tymi, których tak długo wyglądała.
Gdy dziób i rufa korabia zostały już przymocowane cumami, na brzeg rzucono z burty drewniany trap. Wpierw zszedł po nim tłusty człowiek o wyglądzie kupca, a za nim kilku tragarzy, dźwigających jego niemały dobytek. Zaraz potem zaś pojawił się niewysoki, łysy mężczyzna o brodzie przyprószonej siwizną oraz szczupły, przystojny młodzieniec z groźnie wyglądającym mieczem u pasa.
– Bryaksis! – zawołała Tais.
– Meszalim! – krzyknęła Chloe.
Obydwie przyspieszyły kroku, a potem puściły się biegiem. Wiatr dmący od morza uniósł ich płaszcze, ukazując pod nimi pyszne suknie, które bezskutecznie próbowały ukryć. Rzeźbiarz i Syryjczyk zeskoczyli z trapu i pobiegli w ich stronę. Spotkali się pośrodku drogi. Tais, nie bacząc na wymogi skromności, wpadła w ramiona artysty. Chloe rzuciła się na szyję Meszalimowi. Powitanie po miesiącach rozłąki było długie i czułe. Kupiec, żeglarze, tragarze i robotnicy portowi przyglądali się scenie z wyraźnym zainteresowaniem. W końcu Bryaksis odsunął od siebie Beotkę na długość ramion. Jego brązowe oczy skrzyły się radością.
– Jak dobrze znów cię widzieć – rzekł, a jego głos drżał ze wzruszenia.
– Tak bardzo tęskniłam – odparła Tais.
– Mam nadzieję, że i za mną! – zaśmiał się Meszalim. Wciąż obejmował zielonooką w talii.
– Naturalnie, mój drogi – Beotka sięgnęła ku niemu ręką i przeczesała jego ciemne włosy. – Chodźmy do domu.
– Szczęśliwie nie mamy wiele bagażu. Moi czeladnicy zaraz go tu przyniosą. A potem w drogę!
* * *
Podczas wspinaczki na wzgórze Tais i Chloe opowiadały o swoim życiu na wyspie. I choć były świadome, że dzieje Bryaksisa i Meszalima są znacznie ciekawsze, na razie nie wymuszały na nich zwierzeń. Wędrowcy byli strudzeni długim i trudnym rejsem, podczas którego śmierć w morskiej kipieli często zaglądała im w oczy. Kiedy odświeżą się i odzyskają siły, przyjdzie czas na pasjonujące opowieści.
Staruszka zarządzająca domem gderała, że nikt jej nie uprzedził, iż będzie musiała gotować dla siedmiu osób zamiast dla trzech. Widać było jednak, że i ona cieszy się z powrotu rzeźbiarza. Ten rozwiązał jej problem we właściwy sobie sposób – sypnął hojnie zarobionym w Helladzie srebrem i zamówił jadło w najlepszej gospodzie na Melos. Czym innym była wszak kolacja dla kilku przyjaciółek, czym innym zaś – sympozjon z okazji dawno wyczekiwanego spotkania. Zgodnie z wolą artysty zaproszenie wystosowano też do Berenike. Bryaksis był bardzo ciekaw, jak powodzi się młodej akolitce Demeter i Kory.
O zmierzchu przyjęcie mogło się rozpocząć. Komnata sympozjonu została przystrojona kwiatami oraz barwnym suknem, na stołach biesiadnych pojawiły się tace z przysmakami. Tais spoczęła na łożu razem z Chloe, po prawicy Bryaksisa. Po jego lewicy zasiadła Ilitia, w czerwonej szacie pierwszej kapłanki sanktuarium. Na skraju jej łoża skromnie przycupnęła Berenike. Ostatnie miejsce – naprzeciwko rzeźbiarza – zajął Meszalim. Bryaksis nie zaprosił na ucztę swoich czeladników. Młodzieńcy zostali posłani do pracowni, by ją uprzątnęli i przygotowali na przybycie mistrza. Tam też mieli otrzymać posiłek.
Przed samą ucztą Ilitia złożyła ofiarę z wina, w podzięce za szczęśliwy powrót wędrowców. Razem ze złotowłosą zaśpiewały krótki hymn ku czci Demeter. Głos akolitki ładnie współgrał z jej własnym.
Kiedy spełniono pierwsze toasty, pękła tama cierpliwości. Chloe zasypała Bryaksisa i Meszalima pytaniami o ich przygody. Rzeźbiarz opowiadał ciekawie, z troską o szczegóły i ogólną spójność relacji. Co jakiś czas Meszalim dodawał kilka zdań od siebie, ubarwiając historię swymi spostrzeżeniami.
Po opuszczeniu portu Alos, zgodnie z obietnicą złożoną Kritiasowi, Bryaksis wrócił do Delf. Dokończył tam swoje najwspanialsze dzieło, „Apolla i Cyrene”, które ozdobiło delfickie sanktuarium. Jednakże po odejściu swej modelki rzeźbiarz utracił połowę radości, jaką zwykle dawało mu tworzenie. Gdy tylko Meszalim poczuł się na tyle dobrze, by wsiąść na konia, razem opuścili miasto i skierowali się na południe. Zapłata, jaką artysta otrzymał za swą pracę, pozwoliła im spędzać noce w najlepszych tawernach, jadać najwyborniejsze przysmaki, a nawet opłacać przygrywających im do posiłku harfiarzy.
– A także flecistki – dorzucił Meszalim.
– Jakże mógłbym zapomnieć o flecistkach! – zaśmiał się Bryaksis. Tais spojrzała na niego z cieniem podejrzenia. Artysta uraczył ją pogodnym uśmiechem. W jego oczach była cała niewinność świata. Nie wiedzieć czemu, Beotka poczuła ukłucie zazdrości.
Podróżowali dobrymi traktami, wiodącymi przez Beocję, Attykę, Megarydę, cały czas kierując się w stronę Peloponezu. Szerokim łukiem ominęli Korynt, z którego Bryaksis musiał niegdyś uchodzić w wyniku nieporozumienia związanego z żoną jednego z najszacowniejszych obywateli. W każdym mieście na rzeźbiarza czekały zlecenia. Jego sława w Helladzie płonęła jasnym ogniem, zaś ostatnie dzieło, które już stawało się znane, jeszcze ten ogień podsyciło. Przebierał w ofertach i przyjmował nieliczne. Pozbawiony swej najwspanialszej modelki, wykonywał tylko posągi mężczyzn oraz chłopców. W Platejach stworzył Erosa dla tamtejszej świątyni Afrodyty. Sanktuarium w Megarze uświetnił jego Hermes obuty w skrzydlate sandały. Na zlecenie najbogatszego kupca z Argos wykonał w brązie naturalnej wielkości posąg jego kochanka, efeba niezwykłej urody.
– Do dziś Argiwowie spierają się – wtrącił Meszalim, – kto jest piękniejszy: ów młodzieniec czy też wykonana ręką Bryaksisa podobizna.
– To prawda – odparł bez fałszywej skromności artysta. – Nie godzi się jednak pominąć twojej roli, drogi chłopcze.
– A jakaż to była rola? – spytała zaciekawiona Chloe.
– Trzeba ci wiedzieć, że Meszalim pomagał mi przy pracy. Objawił rzadko spotykany talent rzeźbiarski, zarówno przy obróbce kamienia, jak i brązu. Kilka posążków, które ulepił z gliny, poszło w Argos za pokaźną sumkę. Zawstydził tym nawet moich czeladników, leniwych nicponi.
– Jestem z ciebie dumna, Meszalimie – rzekła Tais, zaś chłopiec zarumienił się mocno.
– Bogowie zsyłają nam wszystkim dary, często dość zaskakujące – zauważyła Ilitia. – Trzeba je tylko odkryć. Być może odnalazłeś swoje powołanie, młody człowieku.
– I ja tak myślę – podchwycił Bryaksis. – Dlatego zaproponowałem, by terminował u mnie. Miałem nawet zamiar odprawić pozostałych uczniów, bo praca z nimi to doprawdy orka na ugorze. Niestety, Meszalim wciąż mi odmawia. Nie potrafię tego pojąć.
– Ja też tego nie rozumiem – Beotka popatrzyła na Syryjczyka. – Rzeźbiarstwo to służba pięknu, a zarazem dochodowa profesja. Czemuż nie miałbyś się jej uczyć?
Uwaga wszystkich skupiła się na młodym eunuchu. Ten nadal się rumienił, wyraźnie zakłopotany sytuacją. W końcu wykrztusił:
– Moje miejsce jest przy twoim boku, pani.
– Ależ ja nigdzie się nie wybieram! – zauważyła Tais. – Poza tym nie jestem już twą panią. Wyzwoliłam cię jeszcze w Delfach, pamiętasz?
– Ty zawsze będziesz moją panią – odparł z uporem. – A co się tyczy piękna… Zamiast abstrakcyjnej idei wolę służyć tobie, która jesteś najpiękniejszą z niewiast.
Po tej deklaracji nastała chwila ciszy. Tais poczuła, że jej policzki płoną. Chloe uśmiechała się z lekką kpiną w oczach, ale szczęśliwie powstrzymała się od komentarza. Rzeźbiarza zatkało. Milczenie przerwała Ilitia.
– Piękne słowa, chłopcze. Widzę, że masz talent nie tylko do pracy w kamieniu. Jesteś wolnym człowiekiem i sam wybierzesz swoją przyszłość. Gdybym wszakże była na twoim miejscu, rozważyłabym jeszcze ofertę Bryaksisa.
– Tak uczynię, dostojna pani.
Bryaksis dokończył swą opowieść. Z Argos blisko już było do Epidauru, gdzie rzeźbiarz ozdobił kapitele kolumn w świątyni Asklepiosa. Tam też wraz z Meszalimem i swymi czeladnikami wsiadł na pierwszy statek, którego kapitan odważył się wypłynąć w morze. Później rozmowa zeszła na inne tematy. Służące wnosiły do komnaty talerze pełne smakołyków i rozlewały wino w kielichy. Tais, nieprzyzwyczajona do dużych ilości alkoholu, zrezygnowała już po pierwszym pucharze. Chloe wszakże nie miała takich zahamowań. Jej policzki zarumieniły się, a oczy lśniły. Ilitia piła jedynie wodę. Rzeźbiarz nie żałował sobie wybornego trunku, bo przez cały rejs musiał się poić kiepskim winem rozcieńczonym mocno z wodą. Na morzu bowiem jego żołądek nie był w stanie utrzymać w sobie nic cięższego.
Podczas uczty nad Melos przewaliła się burza. Grube mury stłumiły szum deszczu i łoskot piorunów. Kiedy w końcu się rozpogodziło, Ilitia podniosła się z łoża i oznajmiła, że czas już na nią. Berenike, która przez większość bankietu milczała, sycąc się tylko atmosferą radości i przyjaźni, która wypełniała komnatę, udawała się w drogę ze swą przełożoną. Nastąpiły długie i serdeczne pożegnania. Gdy Tais objęła młodą akolitkę, by złożyć na jej policzku pocałunek, ta wtuliła się w nią całym ciałem. Zazwyczaj Berenike stroniła od kontaktu fizycznego – nie lubiła być dotykana nawet przez kobiety (mężczyzn z zasady unikała). Nie tyczyło się to jednak Beotki. Tylko w jej ramionach potrafiła czuć się bezpiecznie.
Po wyjściu kapłanek przyjęcie zaczęło chylić się ku końcowi. Meszalim był zmęczony po podróży – przez ostatnie dni pomagał marynarzom przy żaglu i linach. Wiele się przez ten czas nauczył – o budowie statków i kaprysach niesfornej pogody – naukę zaś opłacił otartymi niemal do krwi dłońmi i obolałymi mięśniami całego ciała. Chloe upiła się ze szczęścia i Tais potrzebowała jednej ze służących, by odprowadzić ją do sypialni. Wspólnie ułożyły dziewczynę na łóżku, przykryły ciepłą kołdrą. Beotka pocałowała ją w czoło i życzyła dobrych snów. Młódka zamruczała coś niewyraźnie i zamknęła oczy. Po powrocie do sali sympozjonu, Tais zastała w niej tylko drugą służącą, która sprzątała talerze.
– Dostojny Bryaksis wyszedł na taras – poinformowała ją tamta. – Prosił, byś do niego dołączyła.
Z tarasu rozpościerał się widok na miasto i sporą część zatoki – resztę zasłaniał stok wzgórza. Rzeźbiarz opierał się o balustradę z głową zadartą w górę. Kiedy wiatr przepędził chmury burzowe, na nieboskłonie zaświeciło tysiąc gwiazd. Kamienna posadzka wciąż jeszcze była mokra po deszczu, więc Tais stąpała ostrożnie, by się nie potknąć.
– Heraklit twierdzi – rzekł Bryaksis, do siebie czy do niej, – że gwiazdy to kule żywego ognia, oddalone od naszego świata o setki tysięcy stadiów. – Ja jednak lubię w nich widzieć bogów i ich nadludzkie czyny. Spójrz, tam jest Asklepios z wężem. A tam Plejady, umieszczone na niebie przez samego Zeusa. Tamta zaś gwiazda…
– … to Afrodyta – dokończyła Beotka. – Należy do bogini miłości.
Bryaksis obrócił się ku niej. Widziała jego twarz w świetle dochodzącym z otwartych drzwi domu.
– Chciałem pomówić z tobą o dwóch sprawach – rzekł. – Najpierw jednak uściśnij mnie tak, jak nie wypadało ci w porcie.
Tais nie trzeba było tego powtarzać. Nie zważając na groźbę potknięcia, szybkim krokiem przemierzyła taras i wpadła w ramiona rzeźbiarza. Wtuliła się w niego ufnie. Jej usta odnalazły jego wargi. Jego palce zagłębiły się w jej włosy. Stali tak długo, nie mówiąc ani słowa, a jedyną rozmowę prowadziły ich stęsknione ciała.
– Tak jest zdecydowanie lepiej – stwierdził rzeźbiarz, wciąż obejmując Beotkę. – Czekałem na to długie trzy miesiące.
– O czym chciałeś ze mną pomówić? – spytała Tais. – Miejmy to już za sobą i chodźmy do łoża.
– W takim razie postaram się być zwięzły jak Spartanin. Pierwsza sprawa dotyczy Meszalima. Chciałbym, byś namówiła go, by zaczął u mnie terminować. Ten chłopak ma talent! W ciągu trzech miesięcy nauczył się więcej niż moi czeladnicy w ciągu trzech ostatnich lat. Widzę w nim materiał na wielkiego rzeźbiarza!
– Pomówię z nim. To, co powiedział dziś na uczcie, choć bardzo mi pochlebia, jest przecież niedorzecznością.
– Dziękuję ci, Tais. Zapewniam, że wyświadczysz tym wielką przysługę sztuce. A co się tyczy drugiej kwestii…
Bryaksis zawiesił na chwilę głos. Widać było, że zbiera siły. W końcu powiedział:
– Wyjdź za mnie, Tais.
Wpierw pomyślała, że słuch ją zawiódł. Potem ugięły się pod nią kolana. Na szczęście rzeźbiarz trzymał ją mocno.
– To mi pochlebia – stwierdził, już rozluźniony. – W moim wieku nieczęsto zdarza mi się zwalić kobietę z nóg.
– Zaskoczyłeś mnie…
– W ciągu tych trzech miesięcy miałem sporo czasu do namysłu. Nie będę urażony, jeśli poprosisz o kilka dni na rozważenie…
– Zanim się zgodzę – przerwała mu, – musisz wiedzieć o mnie jedno. Bogowie uczynili mnie jałową. Nie będę w stanie urodzić ci synów.
Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia.
– W latach mej burzliwej młodości spłodziłem kilkoro dzieci z przygodnie poznanymi niewiastami. Wiem o dwóch chłopcach i jednej dziewczynce. Wspierałem ich, gdy byli młodzi. Ufundowałem nawet posag dla córki, by mogła dobrze wyjść za mąż. Nie potrzebuję więcej potomków. Nieśmiertelność zapewnią mi moje dzieła, rozsiane po całej Helladzie. Marmur jest trwalszy od ciała.
– Musisz też pogodzić się z faktem – Tais zdecydowała się postawić sprawę jasno, – że nie rozstanę się z Chloe.
– Nigdy nie chciałem stawać między wami. Nie będę wtrącał się w to, co was łączy. Chloe zostanie naszą domowniczką, podobnie jak Meszalim. Niczego im nie zabraknie. A kiedy my przeminiemy, oni odziedziczą to, co po nas zostanie.
Tais pomyślała o swym pierwszym małżeństwie. Zostało zaaranżowane przez jej ojca i przyszłego męża, ją zaś – wówczas czternastoletnią dziewczynę – przekazano sobie z rak do rąk, niczym sukno kupione na targu. Teraz decyzja zależała tylko od niej. Mogła stawiać warunki, targować się. Osiągnęła już jednak wszystko, czego pragnęła. Pozostawało tylko dać rzeźbiarzowi odpowiedź.
– W takim razie mówię: tak. Zgadzam się.
– A więc jestem dziś najszczęśliwszym z ludzi.
* * *
Ślub został zawarty dwa tygodnie później, w pierwszym miesiącu wiosny. Na weselu zgromadzili się: w komnacie kobiet Chloe, Ilitia oraz Berenike, w komnacie mężczyzn Meszalim i kilku przyjaciół Bryaksisa z Melos. Chloe tym razem stroniła od trunków – położna ze świątyni Demeter i Kory powiedziała jej, że nadmiar wina może zaszkodzić dziecku. Mężczyźni za to upijali się radośnie, śpiewali pieprzne hymny na cześć Afrodyty, sławili jurność oblubieńca oraz bujne krągłości oblubienicy. Ich gromkie głosy dochodziły zarówno do uszu niewiast, jak i państwa młodych. Ci zaś wkrótce po przybyciu do domu udali się do łożnicy, aby skonsumować swój świeżo zawarty związek.
Bryaksis głośno jęknął z rozkoszy, po raz ostatni wbijając się w ciasną i wilgotną szparkę Tais. Wypełniwszy ją obfitą porcją nasienia, osunął się na ciało Beotki. Objęła mu szyję ramionami i rozchyliła usta do pocałunku. Jej uda przyciśnięte były do jego bioder, piersi rozpłaszczone pod jego torsem. Czuła na sobie ciężar mężczyzny, wciągała w nozdrza zmieszane wonie ich pożądania oraz potu.
Uświadomiła sobie, że wkrótce służąca pokaże weselnikom poplamione krwią prześcieradło. Tradycyjny dowód dziewictwa panny młodej. W tym jednak wypadku krew należała do zaszlachtowanej o poranku owcy, która – wśród innych potraw – została podana w czasie uczty. W innych okolicznościach owa maskarada nie byłaby potrzebna – Tais wychodziła za mąż po raz wtóry, więc nikt nie powinien spodziewać się po niej niewinności. Jednak tutaj, na Melos, tylko najbliżsi przyjaciele znali jej przeszłość. Lepiej nie dawać pozostałym wskazówek. Ludzie podróżują – z wyspy na wyspę oraz na kontynent. Ludzie chętnie gadają, zwłaszcza w portach i w portowych gospodach. Im mniej o niej wiedzą, tym lepiej dla niej. Wieść o tym, że poszukiwana w całej Helladzie Tais schroniła się na wyspach nigdy nie powinna dojść do macedońskich uszu.
Świeżo poślubiony mąż zsunął się z Tais i położył u jej boku. Wciąż jeszcze czuła między nogami jego silne pchnięcia, zaś na udach, pośladkach i piersiach – echo namiętnych pieszczot. Tym razem nie doprowadził jej na szczyt, ale Beotka nie miała o to żalu. Poprzednią noc spędziła z Chloe, która ofiarowała jej cudowny, wielokrotny orgazm. Była w pełni zaspokojona, więc mogła całkowicie skupić się na jego rozkoszy.
– Czy udało mi się ciebie zadowolić, słodki mężu? – spytała z uśmiechem, zwracając ku niemu twarz.
– W pełni – Bryaksis wyszczerzył zęby. – Nie mogę wprost wyjść z podziwu, skąd taka biegłość u świeżo poślubionej dziewicy!
– Niektóre dziewice potrafią być gorące – odparła, kontynuując grę. – Ta, którą pojąłeś za żonę, całymi nocami płonęła z niecierpliwości, czekając na tę chwilę!
– A teraz, gdy chwila nadeszła, nie jest ci żal?
Natychmiast pojęła, że to pytanie było zadane z powagą. Pomyślała o wszystkim, co w życiu utraciła. Dopiero wtedy rzekła:
– Żałuję wielu rzeczy… ale z pewnością nie tego.
* * *
Wraz z nastaniem lata Bryaksis zabrał się za dzieło swego życia.
Choć miłośnicy piękna z całej Hellady tłumnie ściągali do delfickiego sanktuarium, by podziwiać jego „Apolla i Cyrene”, rzeźbiarz uznał, że potrafi stworzyć coś jeszcze wspanialszego. Miał przecież u boku swoją muzę, a także nowego, bardzo zdolnego czeladnika, który w ciągu ostatnich miesięcy pomagał mu przy każdym dziele.
Pracownia Bryaksisa na Melos była niewielkim, ośmiokątnym budynkiem ulokowanym na wzgórzu w świętym okręgu Demeter i Kory. Przez wysokie okna wpadało tu dość światła, by można było pracować przez cały dzień. Chłodny powiew łagodził z kolei panujący o tej porze roku upał. Pod jedną ze ścian ustawiony był stół ze szkicami, które rzeźbiarz sporządzał już od dawna, przygotowując się do wyzwania, którego chciał się podjąć. Na mniejszym stoliku znajdowała się czara z owocami, dzban wina i trzy ceramiczne kubki.
Rzeźbiarz sprowadził z kamieniołomów Paros pokaźną bryłę tamtejszego marmuru – najdoskonalszego surowca, w jakim pracować mógł helleński artysta. Na samym środku komnaty stanęła zaś najwspanialsza modelka, jaka mogła mu pozować. Od bioder w górę Tais była całkiem naga. Poniżej miała udrapowaną misternie szatę, która trzymała się na lewym biodrze. Ugięła lekko kolano, stopę oparła na okrągłym, płaskim kamieniu. Lewą rękę unosiła w górę, w dłoni dzierżyła jabłko – dar od pasterza Parysa dla najpiękniejszej z bogiń. Symbol triumfu nad Herą i Ateną.
„Afrodyta zwycięska” – taki tytuł nosić miała rzeźba. Bogini patrzyła na jabłko, które właśnie otrzymała, dumna z sukcesu, syta hołdów dla swej niebiańskiej urody. Rzeźbiarz pierwszy raz uderzył dłutem w marmur. Odłupał pierwsze jego okruchy. Na razie nic nie wskazywało, by z tej bezkształtnej bryły miała się wyłonić olśniewająca w swoim pięknie Olimpijka. A przecież Meszalim był pewien, że jego mistrz i nauczyciel znów odniesie sukces.
Meszalim krążył po komnacie, obchodząc Tais z różnych stron. W ręku trzymał deseczkę z rozciągniętym na niej egipskim papirusem. Z pomocą pędzelka i czarnej farby dokonywał ostatnich szkiców, które mogły okazać się przydatne na dalszych etapach pracy. Co jakiś czas robili przerwy – Beotka nie mogła długo ustać w pozie, której wybrał dla niej rzeźbiarz, musiała co jakiś czas pozwolić odpocząć swojemu ramieniu. Pomimo tej niedogodności była w dobrym humorze – podobnie jak Bryaksis i Meszalim, podnieceni rozpoczynającą się właśnie przygodą.
W pogodnym nastroju była również Chloe, która zasiadła na specjalnie dla niej przyniesionym fotelu i z zainteresowaniem przyglądała się aktowi tworzenia. Jej ciąża była już bardzo widoczna, a dziewczynie trudno było przez dłuższy czas ustać na nogach. Sądząc po kształcie jej brzucha, położna zawyrokowała, że urodzi chłopca. Zamierzała nadać mu imię ojca – Gylippos. Tais nie tylko nie poczuła się urażona, ale wręcz pochwaliła jej wybór.
Młody eunuch przyglądał się Beotce. Kobiecie, którą kochał i której pragnął służyć po kres swoich dni. Z uśmiechem wspominał dawne czasy, gdy jej nagość oglądał ukradkiem, jeśli tylko został dopuszczony przed jej oblicze podczas kąpieli. Dziś mógł się tym widokiem sycić. Z lubością patrzył na jej bujne, ciężkie piersi, rozkosznie zaokrąglone biodra, cudnie ukształtowane pośladki. Był to jedyny sposób, w jaki mógł ją posiąść. Meszalimowi jednak to właśnie wystarczało. Pogodził się z faktem, że nigdy nie będą kochankami, a jego sny nie znajdą urzeczywistnienia. Zaakceptował swe kalectwo, nauczył się z nim żyć. Bryaksis pokazał mu, że piękno wielbić można samym tylko spojrzeniem, że obcowanie z nim już samo w sobie niesie rozkosz. Syryjczyk wciąż zgłębiał tę lekcję, lecz teraz, gdy przed oczyma miał nagą Beotkę, czuł, że odnajduje w niej nowe treści i znaczenia.
Ich spojrzenia napotkały się. Tais posłała mu łagodny uśmiech. Tylko przez chwilę gościł on na jej wargach. Potem momentalnie spoważniała i zwróciła oczy na dzierżone w dłoni jabłko. Ta jedna chwila wystarczyła wszakże, by ogrzać serce jej dawnego niewolnika. Który w gruncie rzeczy nigdy nie uwolnił się spod jej nieświadomej władzy.
Pod koniec dnia Bryaksis odłożył młot i dłuto, po czym zatarł z zadowoleniem ręce.
– Kochana małżonko – oznajmił z szerokim uśmiechem, – sądzę, że to będzie dzieło mojego życia. Rzeźbiłem bogów oraz królów, herosów i pięknych efebów. Ozdabiałem grobowiec Mauzolosa w Halikarnasie oraz królewski pałac w Pelli. Jednak to, co teraz tworzę, przetrwa millenia. Jeśli za sto pokoleń ludzie wciąż będą wspominać imię Bryaksisa, to stanie się to właśnie dzięki twemu posągowi.
– Więc życzę ci, by twe imię nigdy nie zatarło się w ludzkiej pamięci – oznajmiła Tais, sięgając po szatę. Gdy przysłoniła nią swój zjawiskowy biust, Meszalimowi zdało się, że słońce skryło się za horyzontem. Bryaksis podszedł do niej i wziął ją za ręce.
– Każdego dnia dziękuję bogom za to, że dali mi ciebie, słodka muzo.
Tais uraczyła go uśmiechem i odwzajemniła pocałunek, którym ją obdarzył. Chloe podniosła się z fotela, zbliżyła do nich, sięgnęła po jabłko, które służyło Beotce w czasie pozowania. Dziewczyna wzięła kęs, a potem drugi. Czekała cierpliwie, aż rzeźbiarz odsunie się od jej kochanki. W końcu Bryaksis zauważył jej obecność, skinął głową, uznając jej prawa, cofnął się o krok.
– Droga Chloe – rzekł uprzejmie, – czy mogę dziś liczyć na to, że pozwolisz Tais przyjść do mej alkowy? Oglądanie przez cały dzień jej wdzięków rozpaliło we mnie ogień, który trzeba czym prędzej ugasić.
Zielonooka trzymała go przez dłuższą chwilę w niepewności. W końcu jednak zgodziła się z łobuzerską miną.
– Oczywiście. Nie chcemy przecież skazywać cię na towarzystwo harfiarzy… i flecistek!
Meszalim parsknął śmiechem. Ten żart nigdy się nie starzał.
* * *
Przepowiadając, że „Afrodyta zwycięska” przetrwa millenia, Bryaksis pomylił się, lecz nie do końca. Dzieło jego życia, które zwieńczyło sławę rzeźbiarza w całym helleńskim świecie podziwiano niespełna dwa wieki. Po podboju Grecji przez Rzymian, posąg został wywieziony z Melos przez zwycięskiego wodza, hellenofila i kolekcjonera sztuki, Lucjusza Mummiusza, zwanego Achajskim. Statek, na który załadowano rzeźbę, nigdy nie dopłynął do swego portu przeznaczenia – italskiego Brundisium. Zaginął gdzieś na Morzu Środkowym. Nigdy nie odnaleziono wraku.
Nim jednak posąg opuścił Melos, rodyjski rzeźbiarz, Agesander, wykonał jego kopię. Nie była ona w pełni wierna oryginałowi. Posłuszny kanonom szkoły rodyjskiej, artysta zmienił nieco proporcje – zmniejszył bogini biust, a także różnicę między jej talią a szerokością bioder.
Dwa tysiące lat później, kopia posągu Bryaksisa została odkryta w ruinach melijskiego akropolu przez greckiego chłopa, Jorgosa Kentrotasa. Natychmiast wzbudziła zainteresowanie francuskich oficerów przebywających akurat na wyspie. Melos (zwana już wtedy „Milo”) należała w tym czasie do imperium Turków Osmańskich, których potęga chyliła się jednak ku upadkowi. Mając niewielki szacunek dla helleńskich zabytków, za to niespożyte potrzeby finansowe, sułtan sprzedał rzeźbę francuskiemu ambasadorowi, markizowi de Riviere.
W 1821 roku naszej ery de Riviere sprezentował swoje znalezisko królowi Francji, Ludwikowi XVIII. Ten zaś zdecydował o dalszym losie posągu. Dziś można go podziwiać w jednym z najwspanialszych muzeów świata – Luwrze. Nosi miano „Wenus z Milo”. Cieszy się niesłabnącym powodzeniem wśród miłośników sztuki z całego świata.
Choć co roku rzeźbę oglądają dziesiątki tysięcy ludzi, nikt nie wiąże jej powstania z imieniem Bryaksisa. Nikt też nie pamięta o modelce – Tais z Platejów, czarnowłosej i ciemnookiej muzie rzeźbiarza. On znany jest głównie ze swej pracy przy grobowcu Mauzolosa w Halikarnasie – o niej zaś świat i historia zapomniały.
Co było przecież zgodne z jej życzeniem.
Tu kończy się opowieść Tais.
Przejść do kolejnego cyklu – Opowieści Demetriusza
By dowiedzieć się o dalszych losach Tais, przejdź tutaj: Melijska Idylla I (Brunetka wg Megasa Alexandrosa)
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Karol G
2012-12-17 at 16:40
wiem że jest cukierkowato i happy end ale wg mnie Tais się to należało 🙂
sprytnie umieściłeś prawdziwy posąg w swojej historii, który już zawsze będzie dla mnie wyobrażeniem dobrotiwej Beotki
a te flecistki to naprawdę ciekawa historia 😉
Megas Alexandros
2012-12-17 at 21:22
Dziękuję, Daeone!
Cieszę się, że moja heroina splotła się w Twej wyobraźni z tym arcydziełem światowej sztuki. Znaczy się, zamysł fabularny się udał!
A co do flecistek – wiadomo, że będą one miały swoje 5 minut. A może nawet i kwadrans!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2012-12-18 at 17:46
Ma się ochotę wykrzyczeć po przeczytaniu "Więcej", "Dlaczego już koniec?". Każda z części okropnie mi się podobała, ale straszny niedosyt zostawiłeś. Z jednej strony jestem Ci bardzo wdzięczna za to, że tak się potoczyły losy (Beotka w końcu szczęśliwa), ale z drugiej strony… wolałabym by Tais została tylko i wyłącznie z tą Chloe. No cóż taka była Twoja decyzja i ją szanuję. Aha no i pytanie… kiedy następne Twoje opowiadanie umieścisz tutaj?
Megas Alexandros
2012-12-18 at 18:11
Witaj, Anonimko!
Historia pięknej Beotki zakończyła się dokładnie w chwili, w którym skończyć się musiała – uciekła z rąk prześladowców, odnalazła szczęście i poczucie bezpieczeństwa, wreszcie stała się modelką dla najwspanialszego dzieła Bryaksisa. Rozważałem inne zakończenia tego cyklu, ale uznałem, że w realiach antycznej Grecji Tais i Chloe będą potrzebowały protektora, który zastąpi Kassandra. Stąd na końcu powstaje ów skomplikowany wielokąt erotyczny między głównymi bohaterami.
Kolejne opowiadania z serii "Opowieści helleńskiej", tym razem poświęcone osobie Demetriusza z Faleronu, pojawią się już w styczniu. To będzie cykl dłuższy niż Kassandra i Tais. Myślę, że jego publikacja potrwa do maja-czerwca. Pojawi się też kilkoro starych i nowych znajomych. Mam nadzieję,że nowa historia przypadnie Ci do gustu przynajmniej w równym stopniu!
Pozdrawiam
M.A.
Anonimowy
2013-01-08 at 18:05
Po prostu boskie <3
Świetne opowiadanie!
Znakomite posunięcie z wprowadzeniem do tej historii prawdziwego posągu "Wenus z Milo". Na zawsze już będzie mi się kojarzyć z przepiękną beocką czarnulką 😉
Co do zakończenie to powiem szczerze, że nie spodziewałam się ślubu Tais z Bryaksisem.. Jednak po dłuższej chwili zastanowienia dochodzę do wniosku, że Tais się to należało.Wreszcie ma przy sobie kogoś kto zapewni jej bezpieczeństwo i nie będzie krytykował jej więzi z młodziutką Chloe.
Chciałam jeszcze tylko dodać kilka słów o Meszalimie. Ten to naprawdę mnie zaskoczył! Oczywiście pozytywnie!
Jego odwaga gdy chwytał miecz, jego oddanie względem Tais, jego nowe zdolności, w końcu pogodzenie się ze swym losem… Wzruszające…
Jest jeszcze wiele rzeczy, które mnie dogłębnie poruszyły, ale nie będę dłużej zanudzać.
Zgodnie z umową:
tajemniczaAna@wp.pl
Pozdrawiam.
Ana
Megas Alexandros
2013-01-08 at 22:20
Cieszę się, że cała Opowieść Tais przypadła Ci do gustu!
Pomysł z Wenus z Milo przyszedł mi do głowy stosunkowo późno, a dopracowywałem go (łącznie z faktografią) już podczas tworzenia epilogu. Ślub Tais i Bryaksisa był jedynym sposobem by zapewnić Beotce stabilizację w niespokojnej Helladzie. A co do Meszalima – chciałem, by ostatnia scena tej historii była opisana z jego perspektywy, tak jak i pierwsza. Na początku napisałem o tym, że Syryjczyk nie mógł sobie poradzić ze swymi uczuciami w obecności nagiej Tais, pod koniec w końcu pogodził się z tym, czego nie dało się cofnąć i odnalazł swój sens, swoje szczęście. W ten sposób powstała całkiem zgrabna klamra fabularna.
A co do rzeczy, które Cię poruszyły – ależ zanudzaj, zanudzaj 🙂
Pozdrawiam
M.A.
P.S. Niedługo wyślę Ci maila na podany adres.
Rita
2013-01-15 at 10:14
Najdroższy Megasie!
Żeby tak napisać opowiadanie erotyczne, by czytelnik (czytaj: Rita – Czytelniczka) się wzruszał, to naprawdę Mistrzostwo! No normalnie łezka mi się w oku zakręciła, kiedy Tais się zgadzała. Piękne. 🙂
A scena między Beotką a Chloe… mniam. Doskonała.
I jaki związek harmonijny Ci wyszedł – cała trójka usatysfakcjonowana.
Świetne zwieńczenie całej burzliwej historii Tais. Jestem pełna podziwu i naprawdę zadowolona z tego jak pozwoliłeś jej odetchnąć po tylu tragediach. Gratulacje.
Megas Alexandros
2013-01-15 at 23:03
Witaj, droga Rito!
Twe słowa są dla mnie największym komplementem. Bardzo jestem zadowolony, że udało mi się wzbudzić w Tobie tyle pozytywnych emocji moim happy endem (przez niektórych uważanym za nazbyt polukrowany 🙂 Opowieść Tais kończy się szczęśliwie dla naszej pięknej Beotki, myślę bowiem, że zasłużyła, a ponadto – swoje wycierpiała. Niech więc odejdzie w mgły legend szczęśliwa, z uśmiechem na karminowych wargach, w towarzystwie ukochanej dziewczyny oraz wiernego sługi. I pewnego podstarzałego, choć wciąż nad wyraz żwawego rzeźbiarza. A my, stojąc przed posągiem Wenus z Milo wspomnijmy kiedyś osobę, bez której nie owe dzieło sztuki nie mogłoby powstać 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Nefer
2016-02-11 at 13:28
Piękny dar uczyniłeś czytelnikom, pozwalając nam podziwiać piękno bohaterki nie tylko w wyobraźni.
Megas Alexandros
2016-02-12 at 00:24
Cała przyjemność po mojej stronie, Neferze!
Ośmielam się wierzyć, że lektura Opowieści Tais przypadła Ci do gustu. W każdym razie, nie narzekasz, że finał przesłodzony, a to już coś 😀
Pozdrawiam
M.A.
Radosky
2017-01-11 at 20:23
Pochłonąłem cały cykl w przeciągu paru dni. Jako wielbiciel starożytności, a zwłaszcza okresu w którym toczy się akcja opowiadania, byłem pod wrażeniem odniesień do prawdziwej historii i znajomości ówczesnych realiów. Także liczne określenia używane przez Greków, które znalazły swe miejsce w opowieści, podkreślają kunszt autora.
Akcja – a zwłaszcza jej zwroty – poprowadzone zostały także w sposób mistrzowski, dzięki czemu czytelnik nie jest wstanie przewidzieć jak potoczy się historia i jaki będzie jej koniec.
Fabuła jest tak wciągająca, że nawet gdyby opowiadaniu zabrakło scen erotycznych (także będących na najwyższym poziomie), to nadal byłoby pasjonujące i myślę, że to świadczy o umiejętnościach pisarskich Megasa Alexandrosa.
Znakomite masz pióro autorze.
Megas Alexandros
2017-01-11 at 20:49
Dziękuję uprzejmie, Radosky 🙂
Cieszę się, że Opowieść Tais tak bardzo trafiła w Twój gust. Starałem się by historia ta była zajmująca i odpowiednio nasycona zwrotami akcji. A także nie wahałem się usuwać bohaterów, ku rozpaczy niektórych Czytelniczek, ale jak sądzę, ku korzyści samej opowieści. Wierzę w trzymanie Odbiorców moich prac w niepewności. To sprawia, że losy postaci są zajmujące, a stawka – odpowiednio wysoka.
Jeśli przeczytałeś już wcześniej cykl Kassandra, to przed Tobą największe jak dotąd z moich dzieł : Opowieść Demetriusza. Mam nadzieję, że jego rozmiary Cię nie przerażą – i jak zawsze, życzę zajmującej lektury 🙂
Pozdrawiam
M.A.
Patrycja
2017-09-13 at 15:34
Zakończenie burzliwych losów Tais, jak najbardziej satysfakcjonujące. Należała się dziewczynie stabilizacja.
Chciałam wystawić pięć gwiazdek, ale nie jest to możliwe.
Przechodzę do Demetriusza.
Pozdrawiam, P.