Opowieść helleńska: Tais X (Megas Alexandros)  4.55/5 (94)

24 min. czytania

William-Adolphe Bouguereau,
„Wieczorny nastrój”

Rano Chloe służyła Tais podczas kąpieli. Po raz pierwszy pomagała jej Berenike, która również stała się niewolnicą Beotki. Zielonooka nie przyjęła tego z zadowoleniem, lecz zdecydowała się nie dawać wyrazu zazdrości. Nie miała zresztą do niej prawa, nie po tym, co złączyło ją z Gylipposem.

Myjąc nagie ciało swojej pani, dostrzegła na nim zadrapania i sińce, których nie było tam jeszcze przed trzema dniami. Wyczuła też na jej skórze woń męskiego potu oraz nasienia. Najwyraźniej kochanek Tais należał do mężczyzn brutalnych i skorych do gwałtowności. Chloe wydawało się, że opis ten zupełnie nie pasuje do Bryaksisa, podstarzałego rzeźbiarza, czasem jowialnego, czasem zaś popadającego w egzaltację. Tym razem również nie skomentowała. Przyjdzie czas, gdy będą w stanie rozmawiać jak dawniej. Wtedy Beotka wszystko jej opowie. Nigdy przecież nie miała przed nią sekretów.

Po kąpieli zjadły lekkie śniadanie, z chleba i sera, popitego mocno rozcieńczonym winem (czy raczej wodą doprawioną winem dla smaku). Tais ledwie skosztowała jadła. Następnie zdecydowała, którą suknię dziś przywdzieje. Wybór Beotki padł na śnieżnobiały, sięgający do ziemi chiton przewiązany pod piersiami, z niewielkim dekoltem i zasłoniętymi ramionami. Chloe dziwiła się tej skromnej szacie. Przecież jej pani i tak wkrótce ją zrzuci, aby pozować Bryaksisowi nago.

– Przepraszam, że nie było mnie wczoraj z tobą, Chloe – powiedziała nagle Tais. – Naprawdę, chciałam pójść za tobą na cmentarz, lecz zatrzymały mnie ważne sprawy.

Już ja wiem, jakie to ważne sprawy, zielonooka pomyślała z irytacją. Skinęła tylko głową i szepnęła, że rozumie.

– Czy udajesz się tam również dzisiaj?

– Dopóki zostajemy w Delfach, mam zamiar chodzić tam codziennie. Tyle przynajmniej jestem mu winna… – chciała powiedzieć więcej, lecz słowa uwięzły jej w ściśniętym nagle gardle.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, pójdę tam razem z tobą.

– Dobrze, Tais. Ale co z twym pozowaniem?

– Och, sądzę, że dziś nie potrwa długo.

Uwadze Chloe nie uszedł wyraz niepokoju na twarzy Berenike. Dziewczyna patrzyła z troską na Beotkę. Jej usta otworzyły się, a potem zamknęły znowu. Pochyliła głowę, rezygnując z tego, co chciała powiedzieć.

Kiedy jej pani udała się do pracowni Bryaksisa, Chloe popatrzyła z ukosa na złotowłosą.

– Coś mi się zdaje, że wiesz więcej, niż mówisz. Wytłumacz mi więc: co wydarzyło się tej nocy?

* * *

Obydwaj czekali już na nią w pracowni. To zaniepokoiło Tais. Czy kapłan pochwalił się rzeźbiarzowi swym nowym podbojem? A jeśli tak, czy Bryaksis wciąż jest gotowy jej pomóc?

Artysta szykował swoje dłuta, kapłan zaś siedział na ławie i popijał wino z ceramicznego kubka. Obok jego uda był ustawiony dzban z napojem. Kritias właśnie sięgnął po niego, by ponownie napełnić swe naczynie. Powstrzymał się jednak na widok Beotki.

– Witaj, Tais – rzekł, podnosząc się na nogi. Dostrzegła na jego twarzy oznaki niewyspania. Biała szata kapłana była w kilku miejscach upstrzona czerwonymi śladami. Gdyby nie wiedziała, że to wino, byłaby skłonna uwierzyć, że krew.

– Witaj, pierwszy kapłanie – skłoniła mu się z szacunkiem, po czym zwróciła się ku rzeźbiarzowi. Jemu posłała miły, choć nieco znużony uśmiech. Odpowiedział jej spojrzeniem pełnym determinacji. Lekko skinął głową. Uspokoiła się. Wciąż ma w nim sprzymierzeńca. A może i przyjaciela.

– Zacznijmy – rozkazał Kritias. – Zechcesz się rozdziać, moja droga?

Tais wzięła głęboki wdech. Teraz albo nigdy.

– Przykro mi, lecz nie – odparła. – Dzisiaj nie będzie już pozowania. Jutro też nie. Ani pojutrze.

 Wyglądał, jakby nie od razu pojął jej słowa. Jego piękne, ciemne oczy wpatrywały się w nią z niewypowiedzianym pytaniem. W końcu jednak błysnęły w nich iskierki gniewu.

– Zawarliśmy umowę! Przed obliczem samego Apollina!

– Zrywam ją w nadziei, że sprawiedliwy bóg mi wybaczy. Nie chcę już proroctwa delfickiej wyroczni. Otrzymałam już wszystkie odpowiedzi, po które tu przybyłam. Mój dłuższy pobyt w Delfach ściągnąłby tylko kolejnych łowców nagród.

– Święte prawo azylu…

– … nie powstrzyma cię przed wydaniem mnie Macedonii. Zwłaszcza gdy zażąda tego sam Antypater.

Jego twarz powiedziała jej wszystko. Mogła w niej czytać tak, jak filozofowie czytali słowa zapisane na papirusie.

– Odchodzę – mówiła dalej. – Lecz nie oznacza to, że dzieło „Apollo i Cyrene” nie powstanie. Prawda, Bryaksisie?

Rzeźbiarz stanął u jej boku. Odchrząknął i rzekł:

– Posągi są już niemal gotowe. Pozostałe fragmenty stworzę z pomocą szkiców i glinianych figur, które wykonałem w pierwszych dniach pracy. Zresztą, nawet gdybym ich nie miał, obraz Tais na zawsze wyrył się w mej pamięci. Nie będziesz miał powodów do narzekań, Kritiasie.

Kapłan zwrócił się ku niemu z wściekłością.

– Jesteś z nią w zmowie!

Bryaksis wytrzymał jego spojrzenie.

– Nie będę stał z boku, patrząc jak wykorzystujesz, a potem porzucasz Tais. Tak jak niegdyś zrobiłeś to z Jokastą.

Piękny mężczyzna wybuchnął śmiechem.

– Więc o to chodzi? O dawne dzieje i przebrzmiałe żale? Tamta suka nigdy cię nie kochała, Bryaksisie. Gdyby tak było, jakim cudem przyszłaby do mego łoża?

– To prawda. Porzuciła mnie. Oddała ci się w pełni, ofiarowując więcej, niż kiedykolwiek powinieneś otrzymać. A ty pozwoliłeś jej umrzeć.

– Stary głupcze… Myślisz, że Tais jest od niej lepsza? To taka sama dziwka jak tamta! Przespałeś się z nią, prawda? Dlatego teraz stajesz w jej obronie! Wiedz jednak, że zeszłej nocy mi się oddała! Przyszła wilgotna i chętna, sama poprosiła, bym ją zerżnął…

– Kłamiesz! – krzyknęła. Miała ochotę rzucić się na Kritiasa i zdrapać mu z twarzy ten pogardliwy uśmieszek.

– Doprawdy? Zechciej zrzucić tę suknię, moja słodka kochanico. Niech Bryaksis zobaczy na twym ciele ślady, jakie pozostawiły nasze igraszki.

Beotka drżała w bezsilnym gniewie. Jej dłoni zacisnęły się w pięści. Rzeźbiarz zwrócił na nią spojrzenie. W jego oczach dostrzegła zawód i głęboki smutek.

– Nie słuchaj Kritiasa – poprosiła. – Nic się nie zmieniło. Zabierz mnie stąd, jak najdalej od niego.

O dziwo, jej słowa odniosły skutek. Bryaksis znów był jej sojusznikiem. Choć już nie tak ufnym.

– Tak czy inaczej, Tais odchodzi – rzekł z naciskiem. – Ja zaś zostanę i dokończę swe dzieło. Otrzymasz „Apolla i Cyrene” w umówionym terminie. Oblicze boga będzie twym obliczem. Każdy będzie mógł to zobaczyć.

– Nie chcę tylko posągów – warknął Kritias. – Chcę wszystkiego!

– Jej nie dostaniesz.

– Doprawdy? Straże!!

Od dnia, w którym Alkajos przelał w pracowni krew Meszalima, przed budynkiem trzymało wartę dwóch świątynnych żołnierzy. Teraz pojawili się w drzwiach, gotowi służyć pierwszemu kapłanowi.

– Aresztujcie Beotkę – rozkazał Kritias. – Zamordowała macedońskiego namiestnika Koryntu.

– Dziwnie rozumiesz święte prawo azylu – zauważyła.

– Właśnie ci go odmówiłem, suko. Pojedziesz w kajdanach do Pelli. Najpierw jednak spędzisz kilka tygodni we wspólnej celi z Alkajosem.

– Nie!!!

Mocarny głos, który rozległ się nagle w komnacie, należał do Bryaksisa. Artysta stał przy swej niedokończonej rzeźbie. W dłoni dzierżył młot, którym zwykł wbijać dłuto w marmur. Teraz jednak unosił go bezpośrednio nad własnym dziełem.

– Dotknijcie jej choćby palcem, a zniszczę „Apolla i Cyrene”. I nigdy już nie wykonam żadnego posągu dla delfickiego sanktuarium.

– Stać! – warknął kapłan do swych żołnierzy.

Niepowstrzymana przez nikogo Tais przemierzyła pokój i stanęła za plecami Bryaksisa. Nie miała pojęcia, czy jest zdolny do roztrzaskania owocu swej pracy. Ale żywiła nadzieję, że Kritias w to uwierzy.

– Uważaj, rzeźbiarzu – wycedził piękny mężczyzna. – Mogę zlecić ten kontrakt komuś innemu.

– Oczywiście, że możesz. Tylko komu? Lizyp jest w Azji z królem Aleksandrem. Codziennie otrzymuje lepsze zamówienia, niż ty byłbyś w stanie kiedykolwiek złożyć. A dobrze wiesz, że w całym greckim świecie tylko on mógłby mnie zastąpić.

Kapłan wykrzywił twarz w gniewnym grymasie.

– Jak wiele jesteś gotów poświęcić, Bryaksisie? Król Aleksander jest zaprawdę hojny, lecz tu, w Helladzie, nie znajdziesz bogatszego protektora niż Delfy.

– Delfy… – artysta zawiesił głos. – Pamiętam je sprzed lat. To było takie wspaniałe miejsce. Pełne spokoju i harmonii, przesycone boską łaskawością. Ale tak było zanim nastałeś ty, Kritiasie. Jeśli więc muszę zrezygnować ze służby sanktuarium, dziś uczynię to bez żalu. Chcesz mnie do tego popchnąć? Jeśli nie, odwołaj swych żołnierzy.

Przez krótką chwilę Tais obawiała się, że Bryaksis przesadził, rozjuszył kapłana do tego stopnia, że ten nie będzie zważał na roztrzaskane posągi. Kritias był jednak czcicielem piękna. Zwłaszcza tego zimnego, twardego niczym marmur. Dlatego też w końcu uniósł rękę i wyrzucił z siebie rozkaz:

– Odmaszerować.

Zbrojni zasalutowali, po czym opuścili komnatę.

– I co teraz? – spytał piękny mężczyzna.

– Jeszcze dzisiaj Tais opuści Delfy – odrzekł Bryaksis. – Będę jej towarzyszył, by upewnić się, że nie planujesz żadnego podstępu.

– Jak śmiesz…

– … ci nie ufać? To ostatni dar, jaki otrzymałem od Jokasty.

Kritias zacisnął swe zmysłowe usta.

– Udamy się do jednego z portów Hellady – mówił dalej rzeźbiarz. – Nie powiem ci którego, byś nie mógł posłać za nami łowców nagród. A ci z pewnością wkrótce się tu zjawią. Wieści o masakrze przed zajazdem rozchodzą się z szybkością pożogi. Kiedy Tais wsiądzie na statek, wrócę do Delf i dokończę swoje dzieło.

– Jaką mam gwarancję, że dotrzymasz słowa?

– Poza sowitym honorarium, którego wciąż mi jeszcze nie wypłaciłeś? Żadnej. Lecz jeśli spróbujesz nam przeszkodzić, gwarantuję ci, że rozbiję tę rzeźbę w okruchy. Tak że będzie przypominać wszystko, tylko nie Apollina i Cyrene.

– Zgoda – rzekł po namyśle kapłan. Wyglądał na zrezygnowanego. Beotka uznała, że musi poruszyć jeszcze jedną kwestię.

– Mój syryjski niewolnik nie wykurował się jeszcze z rany, którą zadał mu Alkajos. Pragnę, by do chwili, gdy będzie w stanie udać się w podróż i dołączyć do mnie, był leczony w szpitalu sanktuarium. Opłacę wszystkie związane z tym koszta.

Kritias wzruszył ramionami i nie zgłosił sprzeciwu. Z pewnością nie rozumiał przywiązania Tais do swoich sług. On przecież kochał tylko jednego człowieka pod słońcem – samego siebie.

– A teraz odejdziemy – rzekł Bryaksis. – Liczę, że nie będziesz próbował żadnych sztuczek. Pozwolisz, Tais?

Wyciągnął ku niej rękę. Ujęła jego dłoń, dużą i silną, o palcach stwardniałych od pracy w kamieniu. Razem opuścili pracownię, pozostawiając za sobą samotnego Kritiasa. Mężczyznę o pięknym ciele i robaczywej duszy. Mężczyznę, który po raz pierwszy w życiu doznał porażki. I wciąż kosztował na języku jej gorzki smak.

* * *

Chloe klęczała przed tablicą nagrobną Gylipposa. Przystroiła ją wieńcem z zakupionych na targu późnojesiennych kwiatów. Łzy płynęły jej swobodnie po policzkach, nie próbowała ich kryć, ani powstrzymywać. Na pustym cmentarzu tylko bogowie podziemia byli świadkami jej żalu.

Lodowaty wiatr szumiał w cyprysach, lecz zielonooka była szczelnie otulona wełnianym płaszczem, chroniącym ją przed ukąszeniami zimna. Ciężkie od deszczu chmury, które zawisły nad Delfami, ostatecznie popłynęły gdzieś na zachód. Ziemia pod stopami Chloe była twarda i sucha. Surowa i kamienista, właściwa na ostatnie miejsce spoczynku dla Spartiaty.

Tak bardzo za tobą tęsknię, myślała. Wciąż nie mogła uwierzyć, że już nigdy nie usłyszy jego pełnego rezerwy śmiechu, na który pozwalał sobie tylko przy niej. Nie zobaczy, jak Spartiata trenuje na dziedzińcu szermiercze ciosy i zastawy. Nie wciągnie w nozdrza woni jego skóry, pachnącej morską solą, żelazem i potem. Nie poczuje na sobie ciężaru jego muskularnego ciała, ani też potężnego skurczu, który przenikał go, ilekroć zanurzony głęboko w niej, osiągał szczyt rozkoszy.

Gdyby wciąż żył, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Tais nie musiałaby ulec Kritiasowi, by zapewnić bezpieczeństwo sobie i swym niewolnicom. Zagwarantowałby je Gylippos i jego bliźniacze machairy. Gdyby żył, mógłby uczynić Chloe swoją żoną – po tym, jak pani przywróciłaby jej wolność. Zielonooka miała pewność, że tak właśnie uczyniłaby Tais. Gdyby żył…

Usłyszała za sobą jakieś poruszenie, trzask łamanej gałązki, na którą nastąpiła czyjaś niebaczna stopa. Uniosła głowę, nieco przestraszona.

– Nie bój się, Chloe. To tylko ja.

Tais uklękła obok niej, objęła ją ramieniem. Dziewczyna ufnie wtuliła się w ciepłe ciało Beotki.

– Wiem, co dla nas uczyniłaś – wyszeptała. – Rozmawiałam z Berenike…

– Ciiii, kochanie. O tamtym pomówimy innym razem. Przyszłam tu po to, by wspólnie z tobą opłakiwać Gylipposa. Czy dopuścisz mnie do swej żałoby?

Chloe poczuła, że kocha swoją panią mocniej niż kiedykolwiek przedtem. I chociaż coś trzymało jej gardło w twardym uścisku, przemogła się i powiedziała:

– Tak, najdroższa.

Dwie owinięte płaszczami postacie, kobieta i dziewczyna, razem pochyliły się nad płytą nagrobną Spartiaty. Ich wspólne łzy zrosiły chłodny bazalt i spłynęły po nim w dół, po drodze wypełniając wyryte w kamieniu litery.

* * *

Bryaksis zadbał o wszystko z właściwą sobie energią. Najął tragarzy, którzy wydobyli dobytek Tais ze skarbca sanktuarium, a także poganiaczy mułów, którzy mieli zająć się jej zwierzętami podczas podróży. Swych czeladników posłał na targ po zapasy żywności. Początkowo zamierzał też zwerbować kilku najemników w charakterze eskorty. W końcu jednak z tego zrezygnował. Droga przez Fokidę, Lokrydę Opuncką i Magnezję należała do względnie bezpiecznych. Natomiast najemnicy mogli okazać się prawdziwym zagrożeniem – gdyby w ich głowach postała myśl o nagrodzie wyznaczonej za głowę Tais.

W roli eskorty wystąpić więc mieli sami czeladnicy – w pancerzach z wygotowanej skóry, które dla nich kupił, a także z mieczami przy pasie prezentowali się prawie jak żołnierze. Co prawda każdy prawdziwy żołdak z miejsca przejrzałby tę maskaradę, ale Bryaksis miał nadzieję, że ich widok odstraszy chociaż bandytów.

Gdy Tais i Chloe powróciły z nekropolii, wszystko było gotowe do drogi. Beotka i jej niewolnica udały się jeszcze do szpitala, by pożegnać się z Meszalimem. Nie mając w tej chwili już nic do roboty, rzeźbiarz poszedł razem z nimi. Młody Syryjczyk był przytomny. Na widok gości uśmiechnął się słabo. Jego twarz była blada i wymizerowana. Na pewno odczuwał ból w ranach, lecz znosił go z podziwu godną wytrwałością.

– Musimy wyjechać – rzekła Tais, pochylając się nad swym obrońcą. – Ty pozostaniesz tu do chwili, gdy twe rany się zabliźnią. Opłaciłam już twoje leczenie, a tu – włożyła w jego dłoń pękaty, pobrzękujący mieszek – masz niewielką sumkę na później. Bryaksis powie ci, jak mnie odnaleźć. Kiedy wyzdrowiejesz, być może zechcesz ponownie zaciągnąć się na moją służbę.

– Być może? – spytał z niezrozumieniem.

– Nie jesteś już moim niewolnikiem, Meszalimie. Za twoją wierność, odwagę oraz poświęcenie przywracam ci swobodę. Kiedy opuścisz mury tego przybytku sam postanowisz, w którą stronę się udać. Pieniądze, które ci dałam, wystarczą na powrót do twej syryjskiej ojczyzny. Ale będę bardzo rada, jeśli znów cię zobaczę. Jako wolny człowiek będziesz mógł nadal mi służyć, tyle tylko, że za godziwą zapłatę.

– Dziękuję ci, moja pani.

– Proszę, mów mi Tais. Nie jestem już twoją panią.

– Pójdę za tobą, dokądkolwiek się udasz – przysiągł żarliwie. – Możesz się mnie spodziewać, gdy tylko wrócę do sił.

– Nic nie sprawi mi większej przyjemności. Bywaj, mój słodki chłopcze – Tais pochyliła się nad młodzieńcem i ucałowała jego blade czoło. Bryaksis dostrzegł, że oblicze Syryjczyka rozjaśniło się nagle, jakby oczyma duszy ujrzał on właśnie tonące w soczystej zieleni ogrody Elizjum. Kocha ją, zrozumiał rzeźbiarz. Wcale go to nie zdziwiło. Jakże można było nie kochać Tais?

* * *

Opuścili Delfy późnym popołudniem, drogą na południowy wschód. Bryaksis celowo obrał tę trasę, z zamiarem późniejszego skręcenia ostro na północ. Dzień lub dwa zajmie im wprawdzie pokonywanie górskich ścieżek, ale liczyło się to, że mogą zmylić w ten sposób ewentualny pościg.

Celem ich podróży było zamieszkane przez Magnetów miasto Alos, niewielki port w Zatoce Pagasyjskiej. Pora roku była już późna, lecz rzeźbiarz miał nadzieję, że uda się znaleźć tam kapitana, który zechce jeszcze wypłynąć w morze. Większe szanse na to mieliby zapewne w Atenach lub w eubejskim mieście Chalkis. Jednak by dotrzeć do Aten, musieliby przejechać przez Beocję, a tam mogli być nadal ludzie Alkajosa. Z kolei w Chalkis znajdował się macedoński garnizon. Tak więc mimo niewielkich rozmiarów Alos wydawał się najlepszym rozwiązaniem.

Pierwszego dnia jechali aż do późnej nocy, a drogę przed nimi rozświetlały im gwiazdy. W końcu jednak trzeba było wydać rozkaz postoju. Rozbili swe obozowisko w pewnym oddaleniu od drogi, za niewielkim wzgórzem, które zapewniało osłonę przed wiatrem. A także pozwalało rozpalić ognisko bez obaw o to, że ktoś dostrzeże je z gościńca. Pierwszą wartę trzymał czeladnik rzeźbiarza oraz jeden z poganiaczy mułów. Bryaksis nie ufał za bardzo tym delfickim chłopcom, chciał więc, by jego uczniowie mieli na nich baczenie.

Spocząwszy blisko ogniska, rzeźbiarz zaczął grzać w jego cieple zmarznięte dłonie i stopy. Po drugiej stronie płomienia zasiadała Tais z Chloe. Kobieta i dziewczyna były teraz nierozłączne. Dzieliły się chlebem i suszonym mięsem, piły wodę ze wspólnego naczynia. Spoglądając na nie, Bryaksis nie potrafił wprost pojąć, jak mógł przedtem nie zauważyć łączącej ich więzi, znacznie wykraczającej poza bliskość pani i jej osobistej niewolnicy.

Berenike usiadła w pewnym oddaleniu od tej pary, jak również od mężczyzn. Objęła ramionami swe podkulone pod brodę kolana, w milczeniu spoglądała w ogień. Cóż mogła w nim widzieć? Szczęśliwe lata dzieciństwa? Koszmarne wspomnienia z kilku ostatnich miesięcy? Czy też przyszłość, która dopiero miała nadejść? Złotowłosa uniosła głowę i zauważyła, że przygląda jej się Bryaksis. Uraczyła go bladym uśmiechem, a potem szybko opuściła spojrzenie.

Zaraz po późnej wieczerzy ludzie zaczęli układać się do snu. Rzeźbiarz rozpostarł swój koc u stóp wzgórza, w pewnym oddaleniu od reszty mężczyzn. Pozostał w tunice, przykrył się zaś własnym płaszczem podróżnym. Mimo znużenia długo nie mógł zasnąć. Spoglądał w gwiazdy, rozmyślając o wydarzeniach ostatnich dni, a także o swojej w nich roli. Musiał przyznać, że na starość nie zmądrzał wcale. Wciąż był gotów zaryzykować wiele dla pięknej niewiasty o tajemniczej i dramatycznej przeszłości. Niewiasty, którą, jak się okazało, łączy miłosny związek z własną niewolnicą.

Posłyszany nagle szelest wyrwał go z zadumy. Jakiś kształt przycupnął na skraju jego koca. Ognisko tliło się już tylko, podtrzymywane przez jednego z poganiaczy. Oczy artysty nie były już tak dobre jak kiedyś. Oparł się więc na łokciach i spytał:

– Kto…?

– Twoja muza.

Bryaksis przełknął ślinę. Poczuł, że fala pożądania rozlewa się po jego ciele. Męskość rzeźbiarza stwardniała niemal natychmiast. Ty stary głupcze, myślał zły na samego siebie, cóż sobie wyobrażasz? Tais przyszła o coś spytać, być może podziękować za pomoc… Wymienią kilka słów i na tym się skończy.

– Myślałem, że spędzasz tę noc z Chloe.

– Chloe i ja mamy jeszcze wiele wspólnych nocy – szepnęła Beotka. – Nie da się tego samego powiedzieć o tobie i o mnie.

– To prawda. Tym niemniej…

– Chloe rozumie – przerwała mu z naciskiem Tais. – I nie będzie mi z tego powodu czynić wyrzutów.

Skinął głową w ciemności.

– Poza tym – Beotka nachyliła się ku niemu, tak że w mroku mógł dostrzec zarys jej twarzy oraz lśniące, brązowe oczy – skoro mam dla niej wyrzec się mężczyzn… to chyba nie chcesz, by ostatnim, którego zapamiętam, był Kritias?

To prawda. Nie chciał.

– Chodź do mnie, Tais – powiedział, unosząc połę nakrycia. Kobieta zsunęła z ramion wierzchni płaszcz. Pomimo gęstego mroku Bryaksis dostrzegł, że pod spodem była całkiem naga. Wątłe światło gwiazd zdradzało zarys jej odsłoniętych piersi. Przez chwilę klęczała wciąż nad nim, drżąc lekko z zimna. Potem skwapliwie wsunęła się na jego koc. Przywarła do rzeźbiarza całym ciałem, on zaś przykrył ich oboje. Oplotła mu szyję ramionami, ich usta spotkały się w ciemnościach.

Przez dłuższy czas całowali się tylko i tulili do siebie, dzieląc się ciepłem, czułością, poczuciem bezpieczeństwa. I choć artystę niemal parzył ogień żądzy, powstrzymał się przed ślepym pędem ku zaspokojeniu. To miała być ich ostatnia wspólna noc. Należało ją smakować, spijać kolejne chwile, skupić się na każdym doznaniu. I tak też czynił. Tais rozumiała go i była mu wdzięczna. Czuł to w jej ochoczych pocałunkach, w mocnych uściskach jej ramion.

Wreszcie wspólnymi siłami pozbyli się również jego tuniki. Bryaksis zsunął ją przez głowę i cisnął na trawę, nieopodal koca. Teraz mógł odczuć bliskość Beotki całym ciałem. Bujne piersi o twardych, nabrzmiałych sutkach wtuliły się w tors rzeźbiarza, Tais zaś poczuła twardy trzon jego męskości, dociskający się do jej podbrzusza.

Obrócili się kilkakroć pod płaszczem Bryaksisa. Raz na górze był rzeźbiarz, a raz Beotka. Kiedy ponownie znalazła się nad nim, dosiadała go, obejmując udami jego biodra i unosząc się nieco w górę. Nakrycie zsunęło się z jej ramion, a on znów mógł podziwiać jej biust. Choć spędził wiele dziesiątków godzin wpatrując się w niego podczas pracy nad „Apollem i Cyrene”, widok ten bynajmniej mu nie spowszedniał. Wręcz przeciwnie, artysta poczuł, że jego penis sztywnieje jeszcze mocniej. Tais również była tego świadoma. Sięgnęła ręką w dół, między ich ciała. Odnalazła po omacku jego męskość, objęła ją palcami. Jęknął z przyjemności, czując jak zaczyna go masować powolnymi, lecz dość mocnymi ruchami.

Miał wielką ochotę wsunąć dłoń między jej uda, sprawdzić, czy jest już dość wilgotna. Tais jednak go ubiegła. Wolną rękę skierowała ku własnej szparce, zagłębiła w niej palec, potem drugi. Chwilę poruszała nimi, jednocześnie odchylając głowę do tyłu. Ani na moment nie przerwała przy tym pieszczot jego członka.

Kiedy znów pochyliła głowę i zajrzała mu w oczy, wyczytał w jej spojrzeniu, że i ona płonie. Wciąż masując jego męskość, od żołędzi aż po nasadę, drugą dłoń położyła mu na ustach. Rozchylił wargi, ucałował z ochotą jej palce. Poczuł na nich wilgoć oraz upajający smak jej kobiecości.

– Pragnę cię, Tais – szeptał pomiędzy następnymi pocałunkami.

– Chcę cię już poczuć w sobie – wydyszała mu do ucha.

Uniosła się nieco nad nim, jej biodra przesunęły się bezpośrednio nad jego twardy, wyprężony w pionie członek. Rzeźbiarz uchwycił ją za boki, pomógł jej nabić się na siebie. W chwili, gdy mokra szparka zaczęła go otulać, miał ochotę wykrzyczeć swą rozkosz całemu obozowisku.

Beotka osuwała się na niego powoli, pozwalając, by zagłębiał się w niej stopniowo, serią krótkich pchnięć. Widział jej unoszące się w przyspieszonym oddechu piersi, czuł delikatne skurcze pochwy. Przymknął oczy, wciąż jednak obserwował ją spod na wpół opuszczonych powiek.

Kiedy wszedł w nią do końca, a jej łono przywarło do jego podbrzusza, Tais zastygła na chwilę w bezruchu. Ręce oparła po obu stronach głowy Bryaksisa, zamknęła oczy. Potem zaczęła wykonywać niespieszne, posuwiste ruchy biodrami. Przy każdym wpierw nadziewała się mocniej na jego penisa, aby za chwilę cofnąć się, tak że w jej pochwie pozostawała tylko żołądź. Z jej ust dobyły się pierwsze, stłumione jęki. Rzeźbiarz mógł mieć pewność, że Beotka odczuwa co najmniej tyle samo przyjemności co on.

Sam pomagał jej rękoma oraz biodrami. Jego krótkie pchnięcia pogłębiały penetrację, czyniły ją bardziej intensywną. Szparka Tais ociekała sokami, które spływały po trzonie penisa na podbrzusze i sklejały mu włosy łonowe. Kobieta unosiła się nad nim i opadała, powoli zwiększając tempo. Bryaksis czuł, że szczyt ekstazy jest już niedaleko.

Wypuścił jej biodro z ręki, uniósł ramię, objął palcami krągłą pierś. Była tak sprężysta i jędrna, idealna zarówno w kształcie, jak i w dotyku. Oto jest biust godny dziewiczej Artemidy, śmiałej Hery, rozpustnej Afrodyty, myślał gorączkowo. W tej jednej chwili artysta wiedział, że wszystkie kobiety, które jeszcze w swym życiu wyrzeźbi, będą miały jej piersi. Nigdy już nie da się zwieść kształtom innych modelek, skoro ujrzał ten oto ideał.

Tais kochała się z nim coraz zachłanniej i łapczywiej. Jej biodra niemal uderzały o jego własne, szparka raz po raz otulała penisa swą mokrą miękkością. Bryaksis porzucił wszelkie myśli, koncentrując się na coraz bardziej intensywnych doznaniach. Jedną dłonią wciąż trzymał ją za bok, przy każdym pchnięciu przyciągając ku sobie, drugą miętosił jej wspaniałą pierś. Chyba nie sprawiał jej tym bólu, bo nie oponowała, wręcz przeciwnie, zdawało się, że namiętność jego kochanki rośnie z każdą chwilą.

Marzył o tym, by osiągnęli szczyt razem, rozbłyśli w jednym, zespalającym ich płomieniu. Jego rozkosz wzmagała się, odbierała mu zmysły, stępiała delikatność. Czuł, że i Tais coraz trudniej zapanować nad sobą. Oparła mu dłoń na piersi, a po chwili jej paznokcie wbiły mu się w skórę. Głowę odrzuciła do tyłu, wygięła plecy w łuk. Pojękiwała coraz głośniej, nie próbując już niczego tłumić.

Aż wreszcie przyszła upragniona chwila. Ciałem Bryaksisa wstrząsnął potężny dreszcz, przed oczyma mu pociemniało, rozkosz eksplodowała w lędźwiach, wypełniając członek oraz jądra żywym ogniem. Nasienie, które momentalnie wypełniło po brzegi szparkę Beotki, musiało mieć chyba temperaturę wrzątku. Tais rozwarła usta do krzyku. Z całych sił zacisnęła się na nim. Pulsowanie jej mięśni zwielokrotniło jeszcze to, co już wydawało mu się szczytem ekstazy. Rzeźbiarz nie wiedział, czy trwało to pięć sekund, minutę, czy też pół godziny. Czas przestał mieć znaczenie, podobnie jak zimna noc, twarde posłanie, szorstkość koca. Liczyła się tylko rozkosz, którą dzielili ze sobą nawzajem. Dar Afrodyty, przeznaczony jedynie dla tych kochanków, których łączy coś więcej niż tylko czysta żądza.

Potem długo odpoczywali, Bryaksis wpatrzony w rozgwieżdżone niebo, Tais z głową na jego piersi. Beotka łkała cichutko, rzeźbiarz czuł na skórze wilgoć jej łez. Nie próbował jej pocieszać, wiedział bowiem, że kobieta płacze nie ze smutku, a ze szczęścia. Choć od jutra należeć będzie już tylko do swej kochanki, na zawsze zachowa w pamięci ostatnią noc spędzoną z Bryaksisem. On także nigdy jej nie zapomni. Cudowne wspomnienie będzie musiało im wystarczyć – za te wszystkie lata, których nie dane im było przeżyć razem.

Sen zmorzył go znienacka. Rzeźbiarz nie wiedział, kiedy Tais opuściła jego posłanie. Zapewne uczyniła to jeszcze przed świtem. Rano obudził się zesztywniały od chłodu. Wsunął na siebie tunikę, owinął się mocniej kocem. Trząsł się z zimna, które zdążyło już wniknąć do jego starych kości. Cóż, to była cena nocnych szaleństw z dwukrotnie młodszą od niego niewiastą. Bryaksis płacił ją bez żalu.

Do końca podróży ani razu nie poruszyli tematu owej nocnej schadzki. Beotka zachowywała się, jakby nic się nie stało. Ona i Chloe były teraz nierozłączne. Wyglądało na to, że ich nadszarpnięta więź powoli się odbudowuje. Tylko czasem, gdy oczy Bryaksisa napotkały spojrzenie Tais, rzeźbiarz przekonywał się, że to wszystko nie było tylko wspaniałym snem, lecz wydarzyło się naprawdę.

I chociaż pragnął więcej, poprzestał na tym, co już otrzymał. Długie i burzliwe życie nauczyło go umiaru, panowania nad sobą, nieulegania niskim popędom. Potrafił się samoograniczyć. Nigdy przecież nie miał zamiaru wchodzić między Tais i jej niewolnicę, stawać na drodze ich pobłogosławionego przez Safonę szczęścia. Dziękował więc Apollinowi za to, że spotkał wreszcie swoją muzę (cóż, że na jesieni życia). Afrodycie natomiast za to, że pchnęła ją w jego ramiona (cóż, że tylko na dwie noce).

Był wdzięczny bogom i szczęśliwy. A także w pełni pogodzony z losem.

* * *

Z półsnu wyrwał go odgłos klucza obracającego się w zamku. Alkajos uniósł głowę i otworzył oczy. Ich spojrzenie wbił w ciemny prostokąt drzwi. Te otworzyły się na oścież, zaś celę wypełnił oślepiający blask dwóch pochodni. Macedończyk zasłonił sobie twarz dłonią.

Podziemna izba, w której go przetrzymywano, nie była zbyt rozległa – raptem cztery kroki długości i tyleż samo szerokości. Podłoga wyłożona była słomą, w rogu ustawiono wiadro na ekskrementy. Ze ściany wystawały pierścienie, do których można było umocować łańcuchy. Przez pierwsze dwa dni Alkajos był nimi skuty. Dopiero potem uwolniono jego nadgarstki i kostki. Nie wiedział, jaki był powód tej wielkoduszności. Czyżby Antypater zaczął działać w jego sprawie?

Do ciasnej celi weszło dwóch strażników uzbrojonych w pałki, dzierżących w rękach pochodnie. Między nimi stanął olśniewająco przystojny mężczyzna o długich, czarnych włosach i ciele atlety.

– To znowu ty, klecho – warknął Alkajos.

– Mógłbyś być bardziej uprzejmy dla tego, kto kazał cię rozkuć – rzekł z wyrzutem w głosie Kritias.

– Pamiętam, że przedtem kazałeś mnie zakuć w łańcuchy.

– Dawne dzieje. Nieistotne z perspektywy przyszłych dni. A właśnie o przyszłości chciałem z tobą porozmawiać. Przynoszę bowiem propozycję oraz dar.

– I pewnie żadna z tych rzeczy nie jest za darmo. No dalej, powiedz mi, klecho. Jaką historię o mych zbrodniach pragniesz dziś usłyszeć? Mam ich jeszcze sporo. Wolisz gwałty, morderstwa czy jedno i drugie?

– Dziś zadowolę się pokazem praktycznym – odparł uśmiechnięty pogodnie kapłan. – Ale trzymajmy się porządku. Masz może jakieś pytania, nim przejdę do meritum?

– Gdzie jest ta beocka kurwa?

– Obawiam się, że nadobna Tais, o której wyrażasz się w tak niepochlebnych słowach, znajduje się już poza zasięgiem twoich rąk. Moich zresztą też. Przed dwoma dniami opuściła sanktuarium, udając się w nieznanym kierunku. Teraz jest już pewnie na jakimś statku, żeglującym bogowie wiedzą dokąd.

– A moja branka?

– Niestety, Chryseis odjechała razem z Beotką.

– Kiedy mnie stąd wypuścisz?

Kritias westchnął, bardzo nieszczerze. Wcale nie dbając o pozory.

– Gdyby to zależało ode mnie… Niestety, rozlewając krew w świętym okręgu dopuściłeś się ciężkiej zbrodni przeciwko bogu. O twoim losie zdecyduje Rada Amfiktionów, składająca się z przedstawicieli wszystkich państw opiekujących się delfickim sanktuarium. Zapewne ucieszy cię, że Macedonia posiada aż dwa głosy w tym szacownym zgromadzeniu. Masz więc spore szanse na ułaskawienie.

– Kiedy? – Macedończyk zaczynał tracić cierpliwość.

– Bardzo szybko. Rada powinna się zgromadzić najdalej za pół roku.

W tym momencie Alkajos zaczął na poważnie zastanawiać się, czy zdołałby zerwać się z podłogi, zgładzić obydwu strażników, a następnie kapłana, nie czyniąc przy tym zbytniego hałasu. Następnie rzuciłby się do ucieczki. Odzyskał wolność lub zginął po drodze. Wszystko wydawało mu się lepsze niż sześć miesięcy spędzonych w tej cuchnącej norze.

– Z tym wszakże wiąże się moja propozycja – ciągnął Kritias. – Gdy ją rozpatrzysz, sądzę, że wyda ci się godna uwagi.

– Gadaj.

– Prócz Apollina służę jeszcze jednej osobie… Jeśli nawet nie jest boginią, to spośród śmiertelników najbliżej jej do tego stanu.

– O kim mówisz?

– Wszystko w swoim czasie. Ta, której winny jestem posłuszeństwo, jest potężną niewiastą. Posiada władzę, bogactwa i wpływy. Ma jednak wielu wrogów. Przydałby się jej ktoś taki jak ty. Bezlitosny morderca, którego samo imię napełnia lękiem serca nieprzyjaciół.

– I ona chce, bym jej służył?

– Nie pochlebiaj sobie, Macedończyku. Szczerze powiedziawszy, wątpię, by wiedziała o twoim istnieniu. Jeśli jednak wyrazisz chęć współpracy, napiszę do niej list. Gdyby zdecydowała się skorzystać z twych usług, wypuszczę cię na wolność. Oczywiście, pod kilkoma warunkami.

Alkajos oblizał językiem spierzchnięte wargi. Od wczoraj nie dali mu nic do picia.

– A jakież to warunki, klecho?

– Pojedziesz na spotkanie z moją panią. Bez oręża, za to pod zbrojną eskortą. To będzie dłuższa podróż, która zawiedzie cię aż do Epiru. Jeżeli nie przypadniesz jej do gustu, wrócisz tutaj, do tej samej celi. W której będziesz mógł gnić w spokoju, aż do posiedzenia Rady Amfiktionów.

– Epir… – Alkajos uśmiechnął się bez śladu wesołości. – Chyba już wiem, do kogo mnie wysyłasz.

– Pozwolisz więc, że nie wymienię tutaj jej imienia. Rozumiem, że przyjmujesz moją propozycję?

 Macedończyk skinął stanowczo głową.

– Wyśmienicie! – uśmiech kapłana stał się jeszcze bardziej promienny. – W takim razie, możemy przejść do daru. Dafne, pozwól tu, moje dziecko.

W drzwiach celi pojawiła się niewysoka sylwetka. Stanęła w nich niepewnie, z wyraźnym wahaniem. Dziewczyna mogła mieć najwyżej piętnaście lat. W świetle pochodni Alkajos dostrzegł, że była wiotką szatynką o wydatnych kościach policzkowych. Odziana była w prostą, białą suknię świątynnej niewolnicy, sięgającą aż do podłogi.

– Oto Dafne. Ładna, nieprawdaż? Sanktuarium kupiło ją przed rokiem – oznajmił Kritias, przywołując ją ręką. – Jak dotąd nie było z niej wielkiego pożytku, ale wierzę, że to się wkrótce zmieni. Chodź do nas, dziecko.

Dafne postawiła kilka drobnych, ostrożnych kroków, które zaprowadziły ją na środek celi. Jeden ze strażników, jakby na umówiony znak, przesunął się za jej plecy, tarasując jedyną drogę ucieczki.

– Zaiste, ładna – mruknął Alkajos. Jej włosy były długie i proste, oczy duże i błyszczące. Pod skromną szatą rysowały się niewielkie, ale kształtne piersi, a także rozkwitające dopiero biodra. Nie mogła równać się urodą z jego branką, to oczywiste. Chryseis jednak znajdowała się wiele stadionów stąd, Dafne zaś była na wyciągnięcie ręki.

– Oto mój dar – rzekł kapłan. – Jeśli ją przyjmiesz, pozostanie z tobą tutaj aż do dnia, w którym opuścisz celę. Możesz z nią uczynić cokolwiek zapragniesz. Prosiłbym tylko, by zachowała życie.

Alkajos ujrzał zmianę, jaka zaszła na twarzy dziewczyny. Chyba dopiero teraz pojęła, po co ją tu sprowadzono.

– Panie… – wykrztusiła przerażona – Czym zawiniłam?

– Niczym, moja droga – odparł Kritias. – Może tylko miałaś trochę pecha…

W tym momencie niewolnica obróciła się i skoczyła ku drzwiom. Nie uciekła daleko. Jeden strażnik chwycił ją za ramię, drugi – ten, który barykadował drzwi – wymierzył potężny cios w brzuch. Dafne zachłysnęła się swoim krzykiem. Zgięła się w pół, kolana załamały się pod nią.

– Jak widzisz, to niepokorna klacz – rzekł Kritias do Alkajosa. – Będę wdzięczny, jeśli trochę ją dla mnie okiełznasz.

Macedończyk po raz pierwszy odwzajemnił jego uśmiech. Już od czterech dni nie miał kobiety. Dafne nie była wprawdzie w jego typie… lecz nie zamierzał przecież wybrzydzać.

– A więc pokaz praktyczny? – zapytał, podnosząc się z ugniecionej słomy. Podszedł chwiejnym krokiem do kulącej się na środku pomieszczenia dziewczyny.

Ruchem ręki Kritias kazał cofnąć się strażnikom. Odebrał od jednego z nich pochodnię. Następnie stanął w drzwiach celi, z niecierpliwością czekając na to, czym uraczy go Alkajos.

– Z największą przyjemnością – odparł, po czym bezwiednie oblizał swe zmysłowe wargi.

* * *

Bryaksis stał na nabrzeżu w porcie Alos, spoglądając na oddalający się statek. Jego czerwony żagiel był już nie większy od opuszka palca. Na pokładzie „Chyżoskrzydłego” Tais, Chloe i Berenike zmierzały ku bezpiecznej przystani. Rzeźbiarz odczuwał ulgę, a także niedowierzanie, że choć raz wszystko się udało.

Przez cztery dni błąkali się po górach, szukając traktu wiodącego na północ. Gdy już znaleźli rozstaje dróg, o mały włos nie wpadli na łowców nagród, którym przewodził koryncki arystokrata Krytobulos. Liczny i dobrze uzbrojony oddział nadjechał od strony Teb i skierował się ku Delfom. Na szczęście żołdakom spieszno było do świętego miasta, więc nie przepatrywali zbytnio okolicznych dolin. Jedna z nich skryła orszak Bryaksisa i Tais. W dalszej podróży uniknęli napadu bandytów, nie ściągnęli też na siebie uwagi żadnego z macedońskich oddziałów, które mijały ich w drodze na północ.

W porcie Alos Bryaksisowi prędko udało się znaleźć statek, który wypływał mimo późnej, zimowej pory. Kapitan „Chyżoskrzydłego” udawał się wprawdzie na Kretę, lecz za sowitą opłatą zgodził się zatrzymać po drodze na Melos. Bogowie bywają czasem łaskawi.

Spoglądając na malejący w oddali żagiel, rzeźbiarz modlił się już tylko o dobrą pogodę. Zima na Morzu Egejskim była okresem sztormów. Kapitan zdawał się wprawdzie być kompetentnym wilkiem morskim, ale… W gruncie rzeczy, Bryaksis nie wierzył, by po wszystkim, co przeszła, Tais miała zatonąć na pełnym morzu. Mimo to postanowił złożyć hojny datek w miejscowej świątyni Posejdona. Bogowie bywają wprawdzie łaskawi, lecz nie należy nadużywać ich cierpliwości.

Do zobaczenia wkrótce, pomyślał. Uniósł rękę i choć był świadom, że Beotka już go nie dostrzeże, pomachał raz jeszcze oddalającej się jednostce. Do zobaczenia wkrótce.

Owinął się mocniej wierzchnim płaszczem. Ta zima w Helladzie była naprawdę mroźna. Lało niemal codziennie, wiał silny, przeszywający chłodem wiatr, a na północy, w Macedonii oraz Tracji spadły ponoć ciężkie śniegi.

Gdy żagiel „Chyżoskrzydłego” zniknął już sprzed jego oczu, Bryaksis obrócił się na pięcie i ruszył w stronę gospody. Musiał się rozgrzać, a nie znał lepszego sposobu niż grzane wino z korzeniami. Usiądzie najbliżej paleniska, jak to tylko możliwe, z kubkiem parującego napoju w dłoniach. Będzie spoglądał w ogień, popijał wino i rozmyślał o tym, co się wydarzyło. I o tym, co jeszcze się stanie.

Lecz przede wszystkim, będzie rozmyślał o Tais. O smagłej piękności obdarzonej przez bogów idealnym biustem oraz burzą kruczoczarnych loków. O tajemniczej kobiecie, którą nieodgadniony los postawił na jego drodze.

O jego muzie. Jedynej, której pragnął, po kres swoich dni.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Tais XI

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wspaniała ta część, Alexandrosie, mimo, że nie ma już w niej mojego ulubionego bohatera. Scena erotyczna doskonale nakreślona.

Ciekawi mnie kiedy znów pojawi się i jaką rolę odegra Alkajos 🙂 śmiem twierdzić że nie będzie to zbyt miłe doświadczenie dla kobiet, które spotkają go na swojej drodze (tak jak dafne, która miała po prostu pecha)

erotyka oczywiście na poziomie, fabularnie też znakomicie

jestem ciekaw reakcji nowych czyletników na zakończenie, które przygotowałeś 😉

@ Miss.Swiss:

Dziękuję pięknie! Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wykreować niejedną postać, do której się przywiążesz (choć nie gwarantuję, że jej potem nie zgładzę, gdy tama będzie fabularna potrzeba 🙂

@ Karol G:

Alkajos wróci, zapewniam Cię! Byłoby marnotrawstwem porzucić taką bestię w ludzkiej skórze, jak on. Tym bardziej, że otrzymał interesującą i intratną propozycję, która pozwoli mu dokonać jeszcze wielu zbrodni i się na tym wzbogacić. Z pewnością też doprowadzi przy tym do rozpaczy niejedną kobietę…

Co do zakończenia, też jestem ciekaw 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Błagam publikuj szybciej, bo chciałabym wiedzieć co dalej po ostatnim opowiadaniu zamieszczonym na DE! 🙂

Witaj, Nocny Kwiecie!

Jak widzisz, nie tylko Ty zarywasz noce 😉 Cieszę się, że Cię tu widzę, bez względu na godzinę.

Jeśli chodzi o tempo publikacji – wynika ono z "przepustowości" bloga, którym dzielę się z 9 innymi Autorami (których również polecam Twej uwadze!), no i z mojego tempa pisania. Do lutego będę wrzucał tu publikowane już na DE opowiadania z Demetriuszem w roli głównej. Od marca idą już do publikacji same moje nowości.Powinienem mieć wtedy taki zapas nowości, by publikować bez opóźnień aż do końca Demetriusza!

Pozdrawiam serdecznie!
M.A.

Ostatnio zarywanie nocy to moja specjalność, przed 3 nie zasnę xD Oczywiście inne opowiadania też czytam tylko zazwyczaj nie komentuje, po prostu chciałam Cię trochę popchnąć 😉 Cieszę się, że wszystko masz zaplanowane, ale dopiero w marcu? Ja nie należę do kobiet cierpliwych…;)No ale, jak mus to mus, wytrzymam 😉 Pozdrawiam

Każdy komentarz taki jak Twój motywuje mnie do dalszej pracy, więc skutek odniosłaś 🙂 A co do moich planów – po prostu szybciej się tego zrobić nie da. Przez dwa miesiące na Najlepszej Erotyce musiałyby się pojawiać tylko moje opowiadania, a to oczywiście niemożliwe 🙂 Poza tym, chcę jak najbardziej opóźnić moment, w którym będę musiał pisać "na bieżąco", a więc pod silną presją czasu. W styczniu i w lutym przypomnę zatem pierwsze odcinki Demetriusza. A potem gładko wskoczymy w ciąg dalszy.

Domyślam się, że nie jesteś zbyt cierpliwa, ale w tym jednym wypadku będziesz musiała jeszcze chwilę poczekać. Postaram się jednak, by oczekiwanie zostało godnie nagrodzone!

Pozdrawiam
M.A.

Ja również z niecierpliwością czekam na finał tej opowieści. Szczerze mówiąc to ten cykl pochłonął mnie jak żaden inny 🙂 Zarywałem noce by zagłębiać się w dalsze przygody pięknej beotki, a we wcześniejszych opowiadaniach, również Kassandra (jednak cykl dotyczący Tais, przypadł mi bardziej do gustu). Podziwiam twój kunszt pisarski i znajomość antyku oraz dziękuję za wspaniałe chwile kiedy to zagłębiałem się w kolejne linijki tekstu 🙂 Pozdrawiam i życzę kolejnych, równie udanych opowiadań.

Dziękuję pięknie 🙂

Nie dziwię Ci się, że opowieść Tais bardziej przypadła do Twego gustu. Na Kassandrze dopiero się uczyłem, eksperymentowałem z prozą i tworzeniem fabuły. Pierwsze rozdziały Kassandra są właściwie szkicami, dopiero potem, w okolicach części IX zostaje zawiązana w miarę spójna nić fabuły. Tym czasem historię Tais od początku tworzyłem z całościowym fabularnym zamysłem. Poza tym budowałem już na pewnym fundamencie.

Opowieść Demetriusza jest znacznie bardziej skomplikowaną konstrukcją i pewnie dlatego tak wiele czasu zajmuje mi jej napisanie. Ale już wkrótce będziesz mógł ocenić, czy Demetriusz również przerósł Tais, tak jak ona – Kassandra.

Pozdrawiam
M.A.

zgadzam się początki opowieści o Kassandrze to raczej odrębne historie z tymi samymi bohaterami dopiero później wszystko zdaje się łączyć a Tais to jedna historia z wątkami pobocznymi 🙂

a co do Demetriusza może wreszcie uda mi się stworzyć ten plan wydarzeń co polecam wszytskim czytającym, bo w tej opowieści naprawdę można się trochę pogubić (ja właśnie czytam po raz kolejny żeby odświeżyć sobie trochę)

daeone

@ Daeone:

Jak już stworzysz ten plan, daj proszę znać. Może mi się przydać, bo poważnie rozważam pisanie krótkich streszczeń "w poprzednich odcinkach" by Czytelnicy łatwiej połapali się w skomplikowanej fabule Demetriusza. Takiej potrzeby nie było przy Kassandrze i Tais, ale teraz chyba się pojawi.

Pozdrawiam
M.A.

Wracam do czytania. Może w końcu uda się dokończyć. W tym komentarzu wypowiadam się na tamat powyższej i poprzedniej części.

Stylistycznie nieco ułomne – nadmiar czasownika być w najróżniejszych formach. W wielu zdaniach łatwo go zastąpić, ale autor się nie postarał. Warto również przejrzeć didaskalia. Np. w cytowanym zdaniu powinny zaczynać się z dużej litery po kropce kończącej fragment wypowiedzi. „Nie zamierzam cię krzywdzić – gdy podniósł głowę, dostrzegł, że jej skrępowane sznurem nadgarstki są obtarte do krwi.” Tego typu błędów wiele.

„Obydwaj strażnicy wyprostowali się i stanęli na baczność.” – Czy takie gesty znane współcześnie praktykowano rzeczywiście w opisywanych przez Ciebie czasach? I czy słowo baczność jest właściwe.

Jak oceniano w tamtych czasach bezpłodność kobiety, skoro taki zarzut pada wobec dość młodej Tais?

„Spojrzenie wbił w mozaikę podłogową, by nie oglądać nagości Kritiasa, ani nie zawstydzić jeszcze bardziej Beotki.” – Opisane zachowanie bardziej pasuje do współczesności, do opisywanej epoki raczej nie. Dziwna niekonsekwencja w traktowaniu nagości.

Podoba mi się narracja – krótkie pełne wyrazu sceny, kończone w sposób budzący zaciekawienie albo niepokój czytelnika. Czyżbyś pisał pod scenariusz filmowy, Megasie?

„Gylippos z Lacedemonu. Arystokrata spośród homoi. Szermierz słusznej
sprawy, której pozostał wierny do końca.” – Czyżby? Całkiem współczesne ostatnie zdanie inskrypcji. Nie pasuje mi.

„Szpital świecił więc pustkami. Bez trudu odnalazła Meszalima pośród niezajętych łóżek.” Jak wyglądał szpital w tamtych czasach?

Do szparek, tyłeczków nadal nie mogę się przyzwyczaić. Ze względu na charakter bloga, tego typu określenia zasługują wyłącznie na jedynki.

„Odmaszerować” – hmm, kapłan rozkazywał w ten sposób żołnierzom? Z pewnością nie.

Poza tym dużo ładnych zdań. Jak chociażby te o Chloe przy grobie Spartiaty.

Erotyka dobra poza krytykowanymi już określeniami. „rozkosz eksplodowała w lędźwiach, wypełniając członek oraz jądra żywym ogniem.” – przykład iście grafomańskiego opisu, który jednak nie razi, bo wpisuje się konsekwentnie w styl autora. Zazwyczaj piętnuję takie frazy, tu akceptuję.
„nieulegania niskim popędom” – popędy seksualne uznawano za niskie w czasach, gdy dzieją się wydarzenia? Bryaksis mógł je tak określać?

Wracam do narracji. Myślę, że operowanie współbieżnie dziejącą się akcją, dzielenie scen z sensem dla podkreślenia dramaturgii i pełniejszego przedstawienia motywacji bohaterów, przychodziło Ci z dużą swobodą i wprawą w IX i X części. Tego zazdroszczę.

Ukłony dla wszystkich,

Karel

Witam, Karelu!

Cieszę się, że wróciłeś do lektury Opowieści Tais! Ciekaw jestem, jak spodoba Ci się zakończenie, pamiętam, że na Dobrej Erotyce wzbudziło kontrowersje, a nawet gorące polemiki. Błędów stylistycznych sprzed 3 lat nie będę poprawiał, bo świadczą jednak o pewnej ewolucji pisarskiej, którą od tego czasu przeszedłem (a przynajmniej taką mam nadzieję 🙂

Rozbawiło mnie, że "przykład iście grafomańskiego opisu" uznałeś za "konsekwentnie wpisujący się w styl autora". Powinienem się chyba obrazić, ale zamiast tego na moich ustach zawitał szeroki uśmiech 🙂

Co zaś się tyczy "niskich popędów" – ależ jak najbardziej. Nawet w czasach przedchrześcijańskich filozofowie twierdzili, że pragnienie jedzenia, picia i seksu to niskie potrzeby, zbliżające nas do zwierząt. Niektórzy praktykowali ascezę (pitagorejczycy), ale bardziej upowszechnił się pogląd, że skoro nie można całkiem powstrzymać się od naturalnych potrzeb, trzeba narzucić im ograniczenia. Stąd arystotelesowski złoty środek. Jedz, pij, uprawiaj seks, ale kulturalnie i bez nadużywania. Wyższe sfery społeczeństwa greckiego wyznawały podobne poglądy. Na sympozjonie należało pić z rozsądkiem, objadanie się było w złym guście, podobnie jak zbyt ostentacyjne uganianie się za dziewczętami oraz efebami. Stąd mój passus o nieuleganiu niskim popędom.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Napisz komentarz