Słońce świeciło jasno na błękitnym, wolnym od chmur niebie. Skąpane w złocistym blasku Delfy zdawały się całe lśnić – krople porannej rosy oraz pozostałej po nocy deszczówki odbijały słoneczne promienie, ukazując feerię barw. Delikatny podmuch wiatru wywiewał z doliny mgłę – ostatnie wspomnienie świtu.
Na zbroczonym krwią dziedzińcu przed zajazdem Chloe klęczała przy ciele Gylipposa. Głowa najemnika spoczywała na kolanach dziewczyny, jego hełm leżał porzucony kilka kroków dalej, pośród zeschłej trawy. Spartiata miał zamknięte oczy i spokojne oblicze. Po jego policzkach płynęły łzy. Nie należały wszakże do niego, lecz do niej.
Meszalim obchodził pobojowisko, trącając stopą zwłoki każdego z napastników. W obydwu dłoniach dzierżył miecz, zabrany jeszcze z Koryntu. Na ostrzu wciąż była krew Hierona, elatejskiego żołnierza, który nasłał zabójców na Gylipposa. Teraz żaden z nich już nie żył. Piękny poranek w Delfach był świadkiem makabrycznej rzezi.
Syryjczyk przystanął nieopodal achajskiego najemnika, Eurylocha, który razem ze Spartiatą poszedł zmierzyć się z zabójcami. Wojownik był zwrócony twarzą ku górze, ale kałuża krwi, w której leżał, wskazywała na to, że otrzymał cięcie przez plecy. Nie miało to jednak znaczenia – ktoś poderżnął mu gardło, zapewne już po bitwie. Mężczyzna patrzył na eunucha błękitnymi, całkiem już martwymi oczyma.
– Obudź się, Gylipposie – łkała Chloe, – musisz się zbudzić…
Meszalim popatrzył na mężczyznę, do którego mówiła. Pancerz Spartiaty był przebity w dwóch miejscach – w okolicach żeber, a także na wysokości serca. Ktoś odrąbał mu prawą dłoń, z kikuta wciąż sączyły się karminowe krople. Syryjczyk poczuł, jak coś ściska jego gardło. Tego ranka Gylippos nazwał go swym przyjacielem. Po raz pierwszy…
– Obudź się, błagam! – szloch niewolnicy przybierał na sile.
Muszę coś zrobić, pomyślał, nie wolno nam tu pozostać. Pośród zabitych nie znalazł dowódcy oddziału – jednookiego mężczyzny, którego Spartiata zwał Alkajosem. Macedończyk mógł uciec, popędzić po posiłki albo też czaić się gdzieś w pobliżu, z obnażonym mieczem w garści. I choć Meszalim zabił już swym ukradzionym ostrzem dwóch mężczyzn, wiedział, że gdyby doszło do pojedynku, nie miałby najmniejszych szans przeciw Rzeźnikowi Elidy.
Popatrzył w stronę samotnego drzewa, przy którym uwiązane były konie napastników. To były silne, odważne wierzchowce, nawykłe do dźwięku uderzającego o siebie żelaza oraz do zapachu krwi. Mimo to były niespokojne, dreptały w miejscu, miażdżyły kopytami trawę, wpadały na siebie. W pewnym oddaleniu od nich przywiązana była dziewczyna. Stała na samych koniuszkach palców, bo ktoś skrępował jej nadgarstki wysoko nad głową, zaś sznur przerzucił przez solidną gałąź, wyrastającą z pnia jeszcze wyżej. Zniewolona miała włosy w kolorze białego złota i oczy pełne grozy. Jej tunika była w strzępach, spod rozdartej w wielu miejscach tkaniny widać było skórę pociętą uderzeniami pejcza, z licznymi sińcami i zadrapaniami.
Kiedy Syryjczyk podszedł bliżej, dziewczyna popatrzyła na niego z przerażeniem.
– Proszę, nie krzywdź mnie – jęknęła. – Ja nic nie zrobiłam…
– Nie zamierzam cię krzywdzić – gdy podniósł głowę, dostrzegł, że jej skrępowane sznurem nadgarstki są obtarte do krwi. – Byłaś branką któregoś z nich?
– Wciąż nią jestem – odparła po dłuższej chwili. – Lepiej do mnie nie podchodź… On tu niedługo wróci… Nie cierpi, gdy ktoś dotyka tego, co do niego należy…
– Wiesz, gdzie poszedł? – Meszalim prześledził, jak zawiązano sznur. Przerzucony przez gałąź, po jej drugiej stronie schodził niżej i kończył się węzłem na jednym z niższych konarów. Złotowłosa nigdy nie uwolniłaby się sama.
– Powiedział temu drugiemu, że do świętego okręgu… po jakąś Tais…
Meszalim poczuł silne ukłucie strachu.
– Muszę zdążyć przed nim!
Dziewczyna popatrzyła na niego błagalnie.
– Proszę, zanim pójdziesz… wpierw mnie uwolnij.
Wiedział, że każda chwila może teraz zaważyć na życiu jego pani. Mimo to nie potrafił zostawić branki bez pomocy. Mógł się tylko domyślać, jakich męczarni doznała z rąk Alkajosa. Dlatego też podszedł do konaru, u którego uwiązano sznur. Był mocno naprężony. To dobrze, będzie łatwiej, pomyślał, unosząc miecz do cięcia.
Potrzebował aż trzech uderzeń, by rozrąbać grubą linę. Przy każdym z ust złotowłosej wyrywał się bolesny krzyk, spowodowany zaciśnięciem się więzów na obtartych nadgarstkach. W końcu jednak sznur ustąpił. Syryjczyk podszedł do stojącej niepewnie na nogach dziewczyny, pomógł się jej wyswobodzić.
– Jak ci na imię? – spytał.
– On nazywał mnie Chryseis… lecz moja matka nadała mi imię Berenike.
– Wybacz mi, Berenike, lecz trzeba mi biec. Do sanktuarium nie jest daleko…
– Proszę – uchwyciła go za rękę sztywnymi, zdrętwiałymi dłońmi, – nie próbuj z nim walczyć.
– Być może mnie do tego zmusi – odparł twardo. Chciałbym mieć tyle pewności, ile brzmi w moim głosie, pomyślał.
Wyswobodził się z uścisku dziewczyny, wrócił na chwilę do Chloe. Niewolnica podniosła głowę. Jej oczy lśniły od łez.
– On… on nie…
– Wiem – uciął Meszalim. – Wiem o tym. Później przyjdzie czas na żałobę. – ruchem głowy wskazał na Berenike. – Zajmij się nią, Chloe. Idę do świętego okręgu.
Odwrócił się od niej i puścił biegiem przed siebie. Nie wiedział, czy Chloe spełniła jego prośbę. Nie myślał o tym. Teraz liczyło się tylko jedno.
* * *
Alkajos dotarł do świętego okręgu. Widząc z oddali strzegących bram świątynnych żołnierzy, schował miecz do pochwy. Kiedy zbliżył się do nich, jeden z mężczyzn posłał mu badawcze spojrzenie. Macedończyk spodziewał się tego – miał na sobie brązowy pancerz, w żadnym razie nie wyglądał na zwykłego pielgrzyma.
– Kto idzie? – spytał tamten.
– Alkajos z Ajgaj. Przybywam tu z rozkazu macedońskiego namiestnika Koryntu.
Obydwaj strażnicy wyprostowali się i stanęli na baczność.
– Ścigam morderczynię poprzedniego namiestnika – ciągnął Alkajos. – Smagła, ciemnooka, z burzą kruczoczarnych włosów. Na imię ma Tais.
Nastała długa chwila milczenia. W końcu jeden ze strażników rzekł:
– Pierwszy kapłan powinien o tym wiedzieć. Pójdź ze mną, Macedończyku.
Ruszyli przez święty okrąg, pomiędzy cyprysami, ścieżką usypaną z białego żwiru. Alkajos zauważył, że strażnik przywołuje gestem następnych. Najwyraźniej sprawował on funkcję oficera. Chwilę później szedł już otoczony przez czterech świątynnych żołnierzy. Każdy z nich miał napierśnik z brązu i hełm z pióropuszem. Uzbrojeni byli w krótkie miecze i drewniane pałki. Macedończyk spodziewał się, że udadzą się do sanktuarium, oni jednak skręcili w boczną ścieżkę, prowadzącą do okrągłego budynku nieopodal świątyni.
* * *
Tais klęczała, zwrócona bokiem do Kritiasa, zastygła w bezruchu, wsłuchana w stukot młota o dłuto. Głowę miała uniesioną, jedną ręką obejmowała udo kapłana, drugą wyciągała ku niemu. Śmiertelna Cyrene u stóp olimpijskiego boga, Apollina. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Bryaksisa – mistrza rzeźbiarskiego, a także mężczyzny, któremu oddała się poprzedniej nocy. Nawet teraz trudno jej było zrozumieć, czemu wybrała akurat jego. Kritias był młody i piękny niczym bóg, któremu służył. Jego ciemne oczy płonęły pożądaniem, przystojna twarz była gładko wygolona, zaś usta – pełne i zmysłowe. Bryaksis stanowił jego kompletne przeciwieństwo. Ponad dwukrotnie starszy od Beotki, z przyprószoną siwizną brodą i łysą czaszką, miał ciało mężczyzny w swoim wieku. A jednak miło ją owej nocy zaskoczył. Dzięki profesji, którą się parał, zachował siłę w szerokich ramionach oraz zręczność w palcach. Podczas miłosnych igraszek Tais przekonała się, że nie brak mu również wigoru.
Był kochankiem bardziej delikatnym niż gwałtowny Kassander, znacznie czulszym niż chłodny, zdystansowany Laodamos. Pieścił jej nagie ciało bez pośpiechu, rozkoszując się każdą chwilą, sycąc się jej każdym westchnieniem. Po przeżytym w Koryncie koszmarze gwałtu nie mogła sobie wymarzyć lepszego partnera, który wprowadziłby ją na nowo w przyjemności alkowy. Tak więc intuicja, nakazująca jej przedłożyć Bryaksisa nad Kritiasem, nie zmyliła Beotki. Jednak w gruncie rzeczy, na jej postępowanie wpływ miała przede wszystkim Chloe. To jej zdrada ze Spartiatą Gylipposem przywiodła Tais do świętego okręgu.
Słodkie reminiscencje minionej nocy mieszały się z bolesnym wspomnieniem wiarołomności niewolnicy. Beotka kochała zielonooką młódkę i wierzyła dotąd, że Chloe odwzajemnia jej uczucie. Wiedziała wprawdzie o jej zbliżeniu z Gylipposem – sądziła jednak, że to tylko przelotna fascynacja. Słowa, które usłyszała pod drzwiami sypialni w zajeździe „Pełny Dzban” uzmysłowiły jej, jak bardzo się myliła. Chloe nie tylko kochała Spartiatę, ale wręcz planowała opuścić dla niego swoją panią! Tais czuła, że nie byłaby w stanie powstrzymać dziewczyny, pomimo faktu, że była jej pełnoprawną właścicielką. Obdarzyła ja przecież swą miłością, a więc pragnęła dla niej szczęścia. Nawet, jeśli miałoby to być szczęście w ramionach kogoś innego.
Zostawi mnie samą, myślała z żalem i lękiem. Zostawi mnie podobnie, jak przedtem uczynił to Kassander, jak mój mąż Laodamos, jak ojciec, który wyrzekł się mnie na wieść o bezpłodności. Tais bała się być sama. Musiała mieć przy sobie kogoś bliskiego, osobę, którą darzyła uczuciem i od której uczucie otrzymywała. Czy można się więc dziwić, że pozbawiona nagle bezpiecznej iluzji, szukała ukojenia w objęciach Bryaksisa? Instynktownie czuła, że u Kritiasa mogłaby znaleźć wszystko inne, oprócz ukojenia właśnie.
Noc spędzona w domu rzeźbiarza pozwoliła jej nie wracać do zajazdu. Tym samym odsunęła na jakiś czas konfrontację – zarówno z Chloe, jak i z Gylipposem. Tais wiedziała jednak, że wkrótce będzie zmuszona stawić im czoła. A później zostanie jej już tylko wierny Meszalim – nieszczęsny, okaleczony chłopiec. Ofiara cudzej wojny, w wyniku której stracił osobistą wolność, zdolność odczuwania rozkoszy, możność spłodzenia synów. W równym stopniu jałowy, jak i ona.
Nagle rozległo się donośne uderzenie w drzwi. Beotka zadrżała. Podwoje uchyliły się, wywołując odczuwalny, chłodny przeciąg. Przez powstałą szparę wcisnął się do komnaty jeden ze strażników świątynnych. Tais, nie podnosząc się z kolan, zasłoniła skrzyżowanymi rękoma piersi. Zacisnęła także uda, by ukryć swe najintymniejsze miejsce. Kritias również się poruszył. Stanął twarzą do nowoprzybyłego, nie zadając sobie nawet trudu, by sięgnąć po szatę.
– Enomotarcho – rzekł z wyraźną irytacją w głosie, – jaki jest powód tego najścia? Przecież wyraźnie poleciłem, by nikt nam nie przeszkadzał.
– Czcigodny pierwszy kapłanie – enomotarcha pochylił z szacunkiem głowę. Spojrzenie wbił w mozaikę podłogową, by nie oglądać nagości Kritiasa, ani nie zawstydzić jeszcze bardziej Beotki. – Jest tu Macedończyk, ponoć prosto z Koryntu. Poszukuje kobiety, która jest u twego boku. Przedstawił się jako Alkajos.
Tais wpierw poczuła, jak uderza w nią fala gorąca. A potem na jej szyi zacisnęły się lodowato zimne palce strachu.
* * *
Meszalim wpadł do świętego okręgu szybki niczym Hermes, skrzydlaty posłaniec bogów. Strażnik przy bramie próbował go zatrzymać, lecz zręczny Syryjczyk bez trudu go wyminął. Zdążył się jeszcze zdziwić, że żołnierz jest sam. Pamiętał, że wcześniej bramy pilnowało dwóch ludzi.
Biegł w stronę gmachu, w którym pozowała Tais, a biały żwir strzelał mu spod nóg. Za sobą słyszał wołanie strażnika, który najwyraźniej puścił się za nim w pogoń. Jeszcze w biegu wyrwał z pochwy miecz Pejtona. Jeśli Alkajos zagrozi jego pani, Meszalim go wypatroszy. Miał przynajmniej nadzieję, że będzie w stanie to uczynić.
* * *
– Lepiej się ubierz, Tais – powiedział, nie patrząc na nią, Kritias. Sam podszedł do ławy, na której zostawił swoją szatę. Wsunął ją na siebie przez głowę, wygładził jedwab na piersi i biodrze. Beotka podniosła się z kolan. Zaniepokojony Bryaksis podał jej suknię, przycisnęła ją do piersi i na miękkich nogach udała się do mniejszej komnaty.
– Wprowadź tego Alkajosa – zażądał pierwszy kapłan sanktuarium Apollina. Enomotarcha ukłonił się i otworzył szerzej drzwi. Świątynni żołnierze wiedli między sobą rosłego, jednookiego mężczyznę o szerokich barach i surowym obliczu. Uwadze kapłana nie uszło kilka zaschniętych kropli krwi na jego napierśniku z wypolerowanego na błysk brązu.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę?
– Ukrywasz tutaj morderczynię! – warknął nowoprzybyły. – Dziwkę, która zabiła namiestnika Koryntu, dostojnego Pejtona, zaufanego człowieka samego Antypatra!
– Nie znam osoby, o której mówisz – Kritias odpowiedział tonem spokojnym, lecz chłodnym. – Zważ, że przebywasz w sanktuarium piękna, pokoju i prawdy. Bóg, który zamieszkuje te mury, niechętnie słucha fałszywych oskarżeń.
– To ja przynoszę ci prawdę! Czy zaprzeczasz, że przebywa tu Tais z Platejów, czarnowłosa piękność, która jeszcze niedawno zamieszkiwała w Koryncie?
Kritias z niesmakiem przyglądał się temu parweniuszowi, który ośmielał się podnosić głos w rozmowie z pierwszym kapłanem. Przez chwilę bawił się myślą, by kazać żołnierzom dobyć pałek i nauczyć macedońskiego barbarzyńcę szacunku. Z drugiej jednak strony, król Aleksander przewodniczył Radzie Amfiktionów, świętemu kolegium, które sprawowało pieczę nad delficką świątynią. Pod jego nieobecność funkcję ową sprawował macedoński generał, Antypater. Po namyśle uznał, że sprawę trzeba potraktować poważnie.
– Przyjdź do nas, Tais – zawołał. Do Alkajosa zaś powiedział: – Wkrótce przekonamy się, kto ma tu słuszność.
Beotka ukazała się po dłuższej chwili. Była już ubrana – w czerwony peplos ze złotymi obszyciami, odsłaniający ramiona i znaczną połać jej kształtnego biustu. Szła sztywno, machinalnie stawiając każdy krok. W jej oczach Kritias dostrzegł strach. Dłonie jej drżały, w końcu uchwyciła jedną za nadgarstek drugiej. Zatrzymała się obok kapłana, w znacznej odległości od Macedończyka i otaczających go strażników. Podszedł do niej Bryaksis z troską wypisaną na twarzy.
– Czy to ta, której szukasz?
– Pasuje do opisu, który mi przekazano. No, suko, teraz zapłacisz za to, co zrobiłaś w Koryncie!
Alkajos ruszył w stronę Tais. Kritias posłał enomotarsze jedno spojrzenie. Żołnierz zastąpił Macedończykowi drogę, uniósł ramię, pchnął go w tył. Niezbyt mocno, lecz wystarczająco stanowczo, by mężczyzna cofnął się o krok.
– Co to ma znaczyć?! – ryknął rozwścieczony.
– Nie jestem jeszcze przekonany o jej winie – odparł kapłan. – Najpierw wysłucham, co ma na swą obronę. Moja słodka Tais, powiedz prawdę: czy dokonałaś czynu, o który jesteś oskarżona?
– Pozwolisz mówić tej kurwie?!
– Milcz albo każę cię uciszyć – tym razem Kritias pozwolił, by w jego tonie zabrzmiało żelazo. Alkajos wyglądał, jakby chciał się na niego rzucić. Prawidłowo jednak ocenił sytuację i momentalnie się opanował. Świątynni żołnierze mogli nie dorównywać macedońskiemu wojakowi, ale ich było czterech, a on jeden. W dodatku otaczali go ze wszystkich stron. – Cóż więc nam powiesz, Tais? Czy zgładziłaś Macedończyka Pejtona, namiestnika Koryntu?
Spojrzenie Beotki napotkało jego własne. Nie od razu odpowiedziała. Wyczuwał, że niewiasta toczy ze sobą wewnętrzną walkę.
– Pejton… zażądał, bym została jego nałożnicą. Kiedy się nie zgodziłam, zabił mojego sługę, a mnie… a mnie…
Łzy popłynęły po jej policzkach. Pochyliła głowę i wbiła wzrok w posadzkę. Była cała roztrzęsiona. Bryaksis wziął ją za rękę, by dodać otuchy. W końcu Tais odnalazła w sobie siłę. Znów spojrzała kapłanowi w oczy.
– A mnie zgwałcił.
Ciszę, która nastała po jej słowach, przerwało pogardliwe parsknięcie Alkajosa.
– Nawet jeśli mówisz prawdę, – rzucił – i tak niczego to nie zmienia. Dziwki takie jak ty są właśnie po to, by je gwałcić. Pejton zrobił z tobą jedyną rzecz, do której się nadajesz.
– Ty skurwysynu… – wycedził Bryaksis.
– Milczcie! Obydwaj!
– Żądam wydania mi tej suki!
– Enomotarcho, zaprowadź tu porzą…
W tym momencie do komnaty wpadł młodzieniec z obnażonym mieczem.
* * *
Muszę być silna, powtarzała sobie Chloe.
Z pomocą Berenike zawlokła ciało Gylipposa do sali wspólnej zajazdu. Nie chciała, by leżał pod gołym niebem, oddany na pastwę psów i wron. Gdy poprosiła złotowłosą o pomoc, nie wierzyła, że ta usłucha – mogła się przecież panicznie bać śmierci, jak większość niewiast. Uczyniła to jednak bez chwili wahania. Gdy razem ciągnęły Spartiatę po pożółkłej, zdeptanej trawie, Chloe dostrzegła, że nadgarstki tamtej są obtarte do żywego mięsa.
Wspólna sala była opustoszała. Bywalcy zajazdu pochowali się po pokojach albo uciekli, gdy tylko rozpoczęła się walka. Gospodarz ukrywał się w kuchni – pod stołem z warzywami, trzęsąc się jakby z zimna. Chloe odnalazła go kierując się smrodem – nieszczęsny człowiek zapaskudził się ze strachu.
– Wyjdź stamtąd, panie – poprosiła. – Jesteś nam potrzebny.
Nie od razu wyszedł ze swej kryjówki. Kiedy jednak zobaczył martwego Spartiatę, wydał z siebie nieartykułowany pisk.
– Zabierzcie go stąd! Natychmiast!
– Nie! – krzyknęła na niego Chloe. – Chętnie brałeś srebro mojej pani, więc teraz mi pomożesz!
– Co… mam robić?
– Podniesiesz go trochę, a my zdejmiemy mu pancerz. Muszę obmyć jego rany…
– Ale po co? On nie żyje, dziewczyno!
Zakłuło ją serce. Szloch ugrzązł w jej gardle.
– Wiem – wycedziła, starając się znów nie wybuchnąć płaczem. – Lecz spartańska żona musi zadbać o ciało swego męża.
* * *
Wszystko rozegrało się w ciągu dwóch uderzeń serca.
– Giń, łotrze! – krzyknął Meszalim i rzucił się na Alkajosa.
Macedończyk obrócił się na pięcie, jednocześnie dobywając z pochwy miecz. Żelazo uderzyło o żelazo. Strażnicy świątynni reagowali bardzo powoli, jakby coś hamowało ich ruchy. Klingi starły się już dwa razy, nim pierwszy z nich sięgnął po pałkę. Nim zdążył unieść rękę, Alkajos wytrącił oręż z rąk młodzieńca. Nim pałka opadła na jego głowę, ciął Meszalima w poprzek piersi, a potem pchnął go między żebra.
– Och… – wykrztusił tylko chłopiec. Pałka uderzyła z hukiem w potylicę Macedończyka. Osunęli się na podłogę jednocześnie.
– Nie!! – krzyknęła Tais. Wyrwała dłoń z ręki Bryaksisa i rzuciła się do przodu. Enomotarcha próbował ją powstrzymać, lecz Kritias odwołał go prędkim gestem ręki.
Beotka przypadła do młodego eunucha, wsunęła mu dłoń pod głowę, drugą sięgnęła tam, gdzie weszło ostrze Alkajosa. Poczuła, jak coś ciepłego spływa jej po palcach. – Nie… – powtarzała. – Nie możesz umrzeć… Meszalim, powiedz coś!
Syryjczyk podniósł powieki, powoli, jakby były zrobione z ołowiu. Spojrzał jej w oczy, zdobył się na lekki uśmiech.
– Uratowałem Chloe… a teraz ciebie…
Uśmiechnęła się do niego przez łzy. Ręką namacała jego dłoń. Ścisnęła ją mocno, poczuła, jak znacznie słabiej odwzajemnia uścisk.
– Medyka! – krzyczał Bryaksis – Sprowadźcie tu medyka!
– Zawleczcie tego świętokradcę do lochu – to był głos Kritiasa, twardy i zdecydowany. – Rozlał krew w świętym okręgu Apollina.
Trzech żołnierzy chwyciło za ręce i nogi całkiem bezwładnego Alkajosa, po czym wyniosło go z budynku. Po chwili przybiegł świątynny medyk. Pochylił się nad Meszalimem, przesunął palcami po jego obrażeniach.
– Jest ciężko ranny – obwieścił, jakby nie było to całkiem oczywiste. – Zanieście go do mojej izby.
Chłopiec nie ważył wiele, więc enomotarcha i Bryaksis poradzili sobie z nim bez trudu. Gdy wyszli razem z medykiem, Kritias pozostał sam na sam z Tais.
– Czas nam porozmawiać, Beotko – rzekł oschle pierwszy kapłan. – Wygląda na to, że sporo przede mną zataiłaś.
Spojrzała mu w oczy.
– Odpowiem na wszystkie pytania – obiecała. – Najpierw jednak muszę wrócić do zajazdu. Chloe może być w niebezpieczeństwie…
– Idź, ale pamiętaj: masz tu wrócić przed zmrokiem.
* * *
Muszę być silna, powtórzyła w myślach Chloe.
Po zdjęciu pancerza, wspólnymi siłami ułożyli Gylipposa na jednym ze stołów. Gospodarz przyniósł kilka względnie czystych szmat, kuchenny nóż oraz miskę chłodnej wody. Potem na powrót zniknął w kuchni. Kiedy Chloe rozcięła tunikę Spartiaty i zabrała się za obmywanie jego ran, Berenike podniosła się, by jej pomóc.
– Nie – powstrzymała ją gestem. – To mój wyłączny obowiązek.
Złotowłosa usiadła na jednej z ław. Skuliła się na niej, z niepokojem wyglądając przez okno. Skupiona na swojej pracy Chloe nie zwracała na nią uwagi. Odkładała kolejne szmaty, gdy nie było już na nich żadnego niezakrwawionego miejsca. Woda w misce prędko się zaróżowiła. Potem zaczęła ciemnieć.
– On wróci… – szepnęła w pewnej chwili Berenike. – Wróci i będzie tak jak dawniej…
– Kto wróci? – spytała Chloe, podnosząc głowę. Dopiero teraz przyjrzała się dokładniej drugiej dziewczynie. I zadrżała na ten widok.
Ciało złotowłosej, widoczne w licznych rozdarciach jej szaty, nosiło ślady długotrwałego, okrutnego maltretowania. Prócz ciemnych sińców o pożółkłych brzegach były też zadrapania, niektóre głębokie, a także ślady po chłoście – od zaczerwienionych pręg po blizny, które zapewne zostaną jej na całe życie. Tych najwięcej było na odsłoniętych udach, a zapewne także na plecach. Chloe przypomniała sobie zmasakrowane biczami plecy Gylipposa. W oczach znów stanęły jej łzy.
Muszę być silna.
– Chloe…
Znajomy głos sprawił, że odłożyła szmatę i obróciła się ku drzwiom. Stała w nich Tais. Beotka z trudem chwytała oddech, jakby po długotrwałym biegu. Ręką wspierała się o framugę.
– Jesteś bezpieczna – w dwóch słowach jej pani wybrzmiała ulga tak wielka, że wszystkie mury, którymi otoczyła się Chloe, runęły. Niewolnica poczuła, że łzy swobodnie płyną w dół jej policzków. Rzuciła się ku Tais, pragnąć jak najszybciej znaleźć się w jej objęciach. Spotkały się w połowie drogi. Wtulona w jej ramię i szyję, Chloe mogła w końcu zapłakać – jak młoda dziewczyna, którą przecież była.
* * *
Tak jak kazał, stawiła się przed zmrokiem.
Młody akolita zaprowadził Tais na prywatne pokoje Kritiasa. Jego willa znajdowała się w obrębie świętego okręgu, najdalej jak to było możliwe od bramy. Beotka przyszła do niego tak, jak pożegnała się z Chloe. Zdołała wprawdzie zmyć krew Meszalima z dłoni, ale jej plamy wciąż były widoczne na jedwabiu sukni. Nie uczesała także włosów, które podczas biegu rozwiał wiatr, ani nie nałożyła świeżego makijażu. Mimo to kapłan uznał, że wygląda bardzo pociągająco.
– Co z Meszalimem? – spytała już od progu.
– Przeżyje – odparł wzruszając ramionami. Nigdy nie rozumiał, czemu niektórzy przywiązywali tak dużą wagę do losu niewolników. – Medyk powiedział, że twój sługa miał wiele szczęścia. Ostrze weszło głęboko, lecz nie przebiło żadnego z ważnych organów. Niemniej jednak minie wiele czasu, nim znów będzie mógł wymachiwać mieczem.
– Próbował mnie bronić…
– Otóż to: próbował. Ale nie mówmy już o tym. Twój prześladowca siedzi w lochu, przykuty łańcuchem do chłodnej i wilgotnej skały.
– Dziękuję ci, panie – Tais pochyliła głowę.
– Cóż, dał mi pretekst, gdy zranił twego niewolnika. Teraz o jego losie zadecyduje Rada Amfiktionów.
– Wątpię jednak, by był ostatnim. Niejeden zechce pomścić Pejtona… zwłaszcza, jeśli jest za to nagroda.
– Dobrze się więc składa, że jesteś w sanktuarium Apollina. Zdajesz sobie sprawę, że możesz się tu ubiegać o azyl? W świętym okręgu znajdujesz się pod ochroną boga.
Nic na to nie odpowiedziała. Odczekał chwilę i podjął znowu:
– Jatka. Krwawa jatka. Oto, co urządziliście sobie w moich Delfach. Dziesięciu zabitych, jeden ciężko ranny. A wszystko to twoja wina, Beotko. Po cóż tu przyjechałaś?
– Zdawało mi się… – Tais poczuła się zagubiona. Cała ta śmierć obciążała jej sumienie. Było to ciężkie do udźwignięcia brzemię. – Zdawało mi się, że znajdę tu odpowiedzi.
– Każdemu się to zdaje. Po to przecież pchacie się wszyscy do Delf. Dzięki bogom, nie za każdym pielgrzymem pędzą łowcy głów.
– Przysięgam, nie wiedziałam, że mnie ścigają! Usłyszałam o tym dopiero tutaj.
To sprawiło, że parsknął śmiechem.
– Sądziłaś, że zabójstwo macedońskiego wielmoży ujdzie ci na sucho?
Zacisnęła usta, wbiła wzrok w podłogę. Kritias opanował wesołość i zbliżył się do niej. Korzystając z tego, że niewiasta patrzy gdzie indziej, z przyjemnością zajrzał jej w dekolt. Bez wątpienia potrafiła ubrać się tak, by podkreślić każdy walor swej urody. Czemuż tu się zresztą dziwić? Takie jak ona żyły z mężczyzn. Nie jednego w dodatku, lecz z wielu. Musiały umieć ich uwodzić.
– Czy mogę już odejść? – spytała.
– Dokąd?
– Chcę jeszcze zajrzeć do Meszalima. A dzisiaj w nocy… jest pogrzeb Gylipposa i Eurylocha. Dwóch wojowników, którzy zginęli w mej obronie.
– Chyba w obronie twoich niewolników. Ale idź, droga wolna – machnął niedbale ręką. – Jutro przyjdź z samego rana. Kontynuujemy pracę nad rzeźbą.
Skinęła głową, odwróciła się, ruszyła w stronę wyjścia.
– Jeszcze jedno – zawołał, gdy była już prawie w drzwiach.
– Słucham?
– Dziś wszystko się zmieniło. Zdajesz sobie z tego sprawę, Tais?
– Tak…
– Wątpię, czy w istocie masz tego świadomość – Kritias uśmiechnął się do niej wilczo. – Heroiczni obrońcy, których wynajęłaś, nie żyją. Teraz zarówno ty, jak i twoi niewolni przyjaciele, zależycie wyłącznie od mojej dobrej woli.
* * *
Pogrzeb rozpoczął się godzinę po zachodzie słońca.
Oprócz Tais i Chloe wzięli w nim udział także Bryaksis, Berenike, trzy zatrudnione płaczki oraz czterech akolitów ze świątyni Hadesa. Za wszystko zapłaciła Beotka. Ani przez chwilę nie zawahała się przed sięgnięciem głęboko do swej sakiewki. Gylippos i Euryloch zostali przecież wynajęci przez nią. Zginęli z rąk ludzi, których wysłano po jej głowę.
Obmyte, skropione wonnymi olejkami i obleczone w białe szaty ciała dwóch najemników zostały ułożone na wozie, który zatrzymał się przed zajazdem. Głowy Gylipposa i Eurylocha przyozdobiono wieńcami, przy ich zwłokach ułożono broń i pancerze, które służyły im za życia.
Procesja wyruszyła w stronę nekropolii położonej poza granicami Delf. Na czele szedł jeden z młodych akolitów, przygrywając smętnie na aulosie. Tais i Chloe podążały tuż za wozem, Berenike zaś kilka kroków za nimi. Wszystkie trzy przywdziały ciemne suknie, które Beotka znalazła na samym dnie swej skrzyni z ubraniami. Zielonooka młódka nie była w stanie powstrzymać łez, które płynęły obficie po jej policzkach. Jej przytłumionym szlochom wtórowały płaczki. Nawet Tais, która nie darzyła Gylipposa sympatią, zaś Eurylocha prawie nie znała, poczuła, że pieką ją oczy. Objęła ramieniem swą niewolnicę i kochankę. Szły przytulone, zjednoczone w żałobie.
Kiedy pochód dotarł do nekropolii, oczom Beotki ukazały się dwa przygotowane już stosy. Czekał przy nich kapłan Hadesa, niski człowiek o pożółkłej twarzy, odziany w czarną szatę. Akolici zdjęli ciała z wozu i ułożyli je na osobnych stosach. Zaraz też znalazły się tam ich pancerze, tarcza i miecz Eurylocha, a także bliźniacze machairy Gylipposa. Na opuszczonych powiekach obydwu mężczyzn kapłan umieścił po obolu dla Charona, przewoźnika przez rzekę Styks, oddzielającą świat żywych i umarłych.
Dokonano libacji z wina i oliwy, złożono ofiary z jagniąt, Bryaksis wraz z akolitami zaintonowali homerycki hymn ku czci poległych wojowników. Pieśń wzniosła się pod mroczne niebo.
Potem zaś Tais i Chloe wzięły do rąk pochodnie. Niewolnica podłożyła ogień pod stos swego kochanka, a potem, gdy już ogarnęły go płomienie, upadła na kolana i zaniosła się od szlochu. Beotka zapaliła stos Eurylocha. Patrzyła, jak jego postać znika za kurtyną ognia. Płaczki łkały, rwąc sobie włosy z głowy, akolici śpiewali hymny na cześć swego boga, jeden z nich akompaniował im na aulosie. Płomienie wzniosły się wysoko, a strzelające w górę iskry pomknęły ku nielicznym tej nocy gwiazdom.
Kiedy ogień zgasł, akolici zebrali prochy poległych do urn, które następnie złożono w ziemi. Dopiero nazajutrz miały nad nimi stanąć kamienne tablice ze stosownymi inskrypcjami. Tais dołożyła starań, by wszystko było jak należy. Ludzie, którzy zginęli w obronie jej ukochanej Chloe, zasługiwali na wszelkie honory.
Potem wszyscy (z wyjątkiem kapłana i akolitów) wrócili do zajazdu, gdzie gospodarz i jego dwie niewolnice przygotowali już ucztę żałobną. Do późnej nocy wspominano tu obydwu poległych, ich bohaterskie czyny i przymioty, którymi odznaczali się za życia: odwagę, waleczność, lojalność i prawość.
Po północy Chloe udała się do komnaty, którą dzieliła z Tais, by opłakiwać Gylipposa w samotności. Beotka nie poszła za nią, czując, że jej obecność przy boku kochanki nie jest w tym momencie wskazana. Tego dnia wielu gości wyprowadziło się z zajazdu „Pełny dzban”, większość pokoi stało więc pustych. Tais wynajęła jeden z nich dla siebie i Berenike. Bryaksis opuścił zajazd razem z płaczkami. Musiał wypocząć przed jutrzejszą pracą. Na odchodnym życzył Tais dobrej nocy – na tyle, na ile było to możliwe.
* * *
Tais rozebrała się do snu przy jednej tylko lampie oliwnej. Położyła się już naga, przykryła jedwabną kołdrą. W komnacie było ciepło i mroczno, intymnie i bezpiecznie. Berenike usiadła po drugiej stronie łoża, w czarnym peplosie, który otrzymała od Beotki. Tais widziała jej plecy w wątłym blasku płomienia.
– Nie kładziesz się spać? – spytała. – Noc jest już późna.
– Nie… nie chcę zniszczyć tej pięknej sukni, pani – odparła po długiej chwili dziewczyna.
– Nie jestem twoją panią, Berenike. Jeśli nie chcesz jej pognieść, zrzuć ją z siebie i połóż się spać nago. Ja tak właśnie czynię.
– Wstydzę się, pani…
– Czego, Berenike? Przecież obie jesteśmy kobietami…
Zrozumienie uderzyło ją jak obuchem. Podniosła się na łożu, kołdra zsunęła się z jej piersi.
– Pozwól mi się obejrzeć, Berenike.
– Błagam…
Przysunęła się do złotowłosej, położyła rękę na jej ramieniu. Gdy tamta zwróciła ku niej twarz, Tais ujrzała, że ma łzy w oczach.
– Możesz potrzebować pomocy medyka – wytłumaczyła. – Nie proszę cię o to z chorobliwej ciekawości.
Mimo to dziewczyna pozostała nieufna. Przez wiele miesięcy była branką Alkajosa, przypomniała sobie Beotka. Tej bestii w ludzkiej skórze. Poznała każdy rodzaj bólu, nie oszczędzono jej żadnego upokorzenia… Tais nie mogła mieć jej za złe tego, że od ludzi spodziewała się tylko jeszcze więcej zła.
Uniosła dłoń do policzka Berenike. Starła palcami kilka słonych kropli.
– Możesz mi zaufać. Rozumiem twoje cierpienie. Ja też zostałam kiedyś zgwałcona – wyznanie nie przyszło jej z łatwością, choć i tak znacznie trudniej było powiedzieć o tym Kritiasowi. – Poznałam smak tego poniżenia…
– On… zrobił mi to setki razy – złotowłosa odparła po długim milczeniu. Jej głos był martwy, jakby całkiem wyzuty z emocji – Czasem kilkakroć w ciągu dnia… Pozwalał na to patrzeć swoim ludziom… Kiedy już nie miał sił, by we mnie wchodzić, bił mnie rzemiennym pasem albo chłostał pejczem… Zmuszał, bym pełzała u jego stóp, skomląc o litość, oddawał mocz na moją twarz…
– Nie… nie musisz o tym mówić – Tais była wstrząśnięta. Przedtem domyślała się, jak mogła wyglądać niewola u Alkajosa. Jednak to, co usłyszała, przeszło wszelkie jej wyobrażenia. – Jeśli chcesz, zgaszę lampę. Rozbierzesz się w ciemności, bym nie oglądała tego, co budzi twój wstyd.
– Dziękuję ci, moja pani…
– Nie jestem twoją…
– Proszę… – przerwała jej Berenike. – Moich rodziców zgładzono w dniu, w którym upadła Ephyra. Nie mam rodziny, ojczyzny, majątku. Dobre wspomnienia zatarły się w mej pamięci. On zniszczył we mnie wszystko co dobre, zostawił zaś blizny oraz imię Chryseis, które mi nadał… Piękne imię, zawsze chciałam takiego… Teraz zaś drżę za każdym razem, gdy ktoś je wypowie.
Beotka przytuliła się do niej od tyłu. Objęła ją ramionami – mocno, jakby chciała uchronić ją przed całym złem świata. Choć przecież wiedziała, że całe zło świata już się wydarzyło.
– Dlatego wolę być twoją niewolnicą, niż znowu wpaść w ręce kogoś takiego jak on – dokończyła Berenike. – Czuję, że jesteś dobrą osobą, łaskawą panią, która nie pozwoli mnie już nigdy skrzywdzić…
– Nie pozwolę – powtórzyła za nią Tais. Nie pojmowała, czemu bierze na siebie kolejne brzemię. Czuła jednak, że tak właśnie trzeba.
– Proszę, zgaś lampę, pani – szepnęła złotowłosa.
Beotka wypuściła ją z objęć, obróciła się, pochyliła nad lampą i zdmuchnęła płomień.
* * *
Nazajutrz Tais przeniosła się wraz z Chloe i Berenike do domu gościnnego, który znajdował się w świętym okręgu Apollina. Był to przybytek przeznaczony dla najznamienitszych pielgrzymów odwiedzających delfickie sanktuarium. Majątek Beotki – skrzynie z kosztownościami, w większości prezentami od Kassandra, został zdeponowany w skarbcu świątyni, najbezpieczniejszym miejscu w całej Helladzie.
Przeprowadzka nastąpiła z woli Kritiasa. Pierwszy kapłan uznał, że Tais, jako osoba poszukiwana, nie powinna opuszczać świętego okręgu. Tu przysługiwał jej azyl, a także ochrona świątynnych żołnierzy. Gospodarz „Pełnego Dzbana” pożegnał ją ze smutnym uśmiechem. Większość gości już opuściło jego zajazd, ostatni mieli wyjechać w ciągu dnia. Wyglądało na to, że będzie musiał zamknąć interes. Kolejna niewinna ofiara przeszłości, jaka ciągnęła się za Beotką.
Gdy zakończono przenosiny, Tais udała się do gmachu nieopodal sanktuarium, by wznowić pozowanie. Zdawała sobie sprawę, że łaskawość Kritiasa wynika z jednej tylko rzeczy: wciąż była dla niego cenna jako modelka – Cyrene klęcząca u stóp jego Apollina. Przez kilka następnych godzin posłusznie grała tę rolę.
Po powrocie do swych nowych pokoi odkryła, że nie ma w nich Chloe. Od Berenike dowiedziała się, że zielonooka młódka poszła na cmentarz, na grób Gylipposa. Beotka postanowiła do niej dołączyć. Musi pomóc swej kochance przejść przez najtrudniejszy okres żałoby. Skierowała się więc ku bramie. Już miała ją przekroczyć, gdy enomotarcha zastąpił jej drogę.
– Pani – pochylił lekko głowę, oddając jej tyle szacunku, na ile jego zdaniem zasługiwała jako niewiasta, – pierwszy kapłan Kritias zakazał ci opuszczania świętego okręgu.
– Pierwszy kapłan nie ma mi prawa niczego zakazać – odparła zirytowana. – Jestem wolną kobietą!
– To dla twojego bezpieczeństwa, pani. Mam swoje rozkazy.
Beotka zacisnęła ręce w pięści, w wyrazie całkowitej bezsilności. Pojęła, że nic nie wskóra. Strażników było dwóch, każdy z nich przewyższał ją o głowę, mieli też szerokie bary zapaśników. Nazajutrz rozmówi się z Kritiasem.
Odwróciła się od plecami do żołnierzy i wróciła do domu gościnnego. Tam już czekał na nią Bryaksis, z zatroskanym spojrzeniem oraz dobrą radą.
* * *
Odnalazł ją w miejscu, które wskazali mu akolici.
Kritias wszedł do ogrodu Apolla, znajdującego się na tyłach świętego okręgu. Ogród był pięknie położony, na łagodnym stoku wzgórza, z widokiem rozciągającym się na dolinę. Złotowłosa spacerowała po nim, najwyraźniej rozkoszując się chwilami samotności. Miała na sobie biały peplos ze złocistą lamówką. Pierwszy kapłan znał tę kreację. Któregoś ranka zobaczył ją na ciele Tais, kiedy przyszła pozować Bryaksisowi.
Zatrzymał się pod cyprysem, w stosownej odległości, by dziewczyna nie usłyszała, jak nadchodzi. Przyglądał jej się łapczywie. Nie dziwił się wcale Alkajosowi, że ten uczynił ją swą branką. Wysoka i zgrabna, tak szczupła, że niemal chuda (zapewne jej pan nie rozpieszczał jej obfitymi posiłkami), ze szlachetnymi, choć nieco ostrymi rysami twarzy. Jedwab sukni nie opinał się na jej biuście tak bardzo, jak na piersiach Tais, miała za to zdecydowanie jaśniejszą cerę, no i te loki – płynne białe złoto, rozlewające się swobodnie po jej ramionach.
Uznał, że dość już podziwiania z ukrycia. Otworzył usta i zawołał:
– Chryseis.
Poderwała głowę, zalękniona. Złociste pukle zadrżały, wzburzone nagłym ruchem. Spojrzała na niego. Dopiero po kilku chwilach, kiedy pojęła, z kim ma do czynienia, paniczny strach zniknął z jej oczu, ustępując miejsca niepewności.
– Na imię mi Berenike, dostojny panie.
– Być może było tak w Ephyrze – Kritias zbliżył się do niej. Miał na sobie białą szatę kapłana, sięgającą niemal do ziemi. – Alkajos powiedział mi, że nadał ci nowe miano.
– Rozmawiałeś z nim, panie? – dziewczyna zadrżała na dźwięk imienia, które wypowiedział.
– Przed godziną. Muszę przyznać, że to zajmujący rozmówca. Z talentem do snucia opowieści. Także o tobie.
Zbladła. Kritias uśmiechnął się do niej. Uniósł rękę, pogładził ją po policzku.
– Gdy oznajmiłem mu, że nie mogę wypuścić go z celi – mówił dalej, gładząc opuszkami palców jej delikatną skórę, – zażyczył sobie, bym posłał mu jego brankę. Wydaje się, ze za tobą tęskni, Chryseis.
Z rozbawieniem patrzył, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Wplótł palce w jej włosy, były tak miękkie w dotyku.
Teraz zastanawia się, czy paść przede mną na kolana i błagać o zmiłowanie, myślał pierwszy kapłan. Z drugiej strony, boi się, że doniosę o tym jej panu, a ten okrutnie ją za to ukarze. Kritiasa zawsze fascynowało to, jak myślą i działają ludzie złamani. A co do tego, że Chryseis została złamana już dawno temu, nie miał najmniejszych wątpliwości. Alkajos uczynił to biciem, gwałtami, ciągłym upokarzaniem. Sposoby, po które sięgał on sam były znacznie bardziej subtelne: perswazja, sugestia, niewypowiedziana groźba, szantaż. Teraz używał na złotowłosej każdej z tych metod. Wiedział, że wola raz złamana nigdy całkiem się nie regeneruje. Wystarczy ją lekko nagiąć, by znowu pękła.
– Proszę… – zaczęła mówić drżącymi wargami. – Nie czyń tego, panie…
– Dlaczego miałbym mu odmówić? Czyż mogę stawać między kochankami?
– Zrobię dla ciebie wszystko, co tylko zapragniesz, panie…
– A cóż takiego możesz mi zaoferować, Chryseis?
– Mam na imię Berenike!
Opór? Tego się nie spodziewał. Przez moment miał ochotę ją uderzyć. Spoliczkować na odlew i patrzeć, jak upada na trawę. W ostatniej chwili się powstrzymał. Nie chciał, by Tais znalazła na policzku złotowłosej nowy siniec. Zamiast tego uniósł rękę i chwycił szyję dziewczyny. Zacisnął na niej palce, dławiąc oddech i wszelkie słowa, które mogły jeszcze paść.
– Jesteś Chryseis – oznajmił, patrząc jej głęboko w oczy. – Czy tego chcesz, czy nie. Alkajos bezpowrotnie naznaczył twe ciało i duszę. Dziewczyna imieniem Berenike umarła pośród zgliszczy Ephyry.
Niemal usłyszał trzask powtórnie złamanej woli.
Rozluźnił palce dopiero wtedy, gdy w jej oczach dostrzegł swe zwycięstwo. Kiedy cofnął rękę, złotowłosa pochyliła głowę z pokorą.
– Cóż więc pragniesz mi zaoferować? – spytał ponownie, rozkoszując się jej nową uległością.
– Siebie, mój panie… To wszystko, co posiadam…
Doprawdy, poszło mu zbyt łatwo.
– Kapłani są wprawdzie wolni od pokus, które zniewalają pospolitych mężczyzn – zaczął, – ale na twoje szczęście krew nadal płynie w moich żyłach. Przyjdź do mej willi w pierwszej godzinie po zmroku. Chętnie się dowiem, cóż takiego widział w tobie Alkajos.
* * *
– Musisz wyjechać, Tais – oznajmił Bryaksis.
– Wiem – przyznała Beotka. – Uczynię tak, gdy tylko zakończysz swą pracę, a ja otrzymam to, po co tu przybyłam: przepowiednię wyroczni.
– Musisz wyjechać szybciej. Ci, którzy cię ścigają, nie dadzą ci aż tyle czasu. Alkajos był tylko jednym z wielu.
– Chroni mnie tutaj święte prawo azylu…
– Chroni cię słowo i wola Kritiasa – przerwał jej rzeźbiarz. – A jemu zależy na tobie, dopóki jesteś mu potrzebna. Kiedy moje dzieło będzie gotowe, wyda cię pierwszym łowcom nagród, którzy się tu zjawią.
– Czemu miałby to zrobić?
– A czemu Kritias robi cokolwiek? Oczywiście dla władzy. On kocha wszystkie przywileje, które daje mu pozycja pierwszego kapłana. Pozycja, która zależy od poparcia Macedonii. Nie uczyni nic wbrew słowu Antypatra. Zrozum, Tais: tacy jak my są zwykłymi pionkami w grze, którą toczą oni.
– Obiecał mi…
– Obiecał ci też przepowiednię, czyż nie? – Bryaksis znów wszedł jej w słowo. – A przecież jest rzeczą wiadomą, że wyrocznia delficka milczy zimą. Apollo opuszcza te okolice na mroźne miesiące roku, aby zamieszkać wśród Hiperborejczyków. Jak myślisz, jaka jest wartość przepowiedni wydanej pod nieobecność boga?
Beotka była wstrząśnięta. To, co sugerował rzeźbiarz było tak oburzające… A jednak nie mogła zignorować jego słów. Kritias powiedział jej kiedyś, że ma u Apollina szczególne względy. Czyżby kłamał?
– Czy chcesz powiedzieć, że… że… – Tais nie mogła zmusić się, by wypowiedzieć słowa.
– Że kapłani Apollina prokurują fałszywe przepowiednie? – Bryaksis uśmiechnął się niewesoło. – Czemuż mieliby tego nie czynić? W końcu są tylko ludźmi…
– Mój mąż wierzył w słowa wyroczni! – przypomniała sobie sen, w którym przyszedł do niej zmarły przed prawie dekadą Laodamos. „Udaj się do Delf”, rozkazało widmo. „Tam znajdziesz wszystkie odpowiedzi”. Zaufała tym słowom. Przecież umarli nie kłamią.
Rzeźbiarz westchnął ciężko, stropiony złem otaczającego ich świata, tudzież naiwnością Beotki.
– Być może kiedyś Delfy naprawdę mówiły głosem boga. Kronikarze i historycy każą nam wierzyć, że tak w istocie było. Ale od kiedy rządy w sanktuarium objął Kritias, wyrocznia mówi już tylko jego głosem. Zaś przepowiednie nieodmiennie sprzyjają jego interesom.
– Cóż więc mi radzisz? – spytała zrezygnowana. – Żołnierze świątyni nie wypuszczą mnie ze świętego okręgu. Jestem tu uwięziona.
– Pierwszy kapłan z pewnością będzie chciał cię tu zatrzymać – rzeźbiarz uniósł rękę i zaczął skubać swą posiwiałą brodę. – Musimy mu uświadomić, że nie jesteś mu już potrzebna… nim przybędą kolejni łowcy.
– My?
– Cóż, w ostatnich dniach… – Bryaksis zawiesił głos. – Stałaś mi się bardzo droga. Nie pozwolę, by Kritias wykorzystał cię, a potem doprowadził do zguby. Tak jak uczynił to z Jokastą…
Afrodyta wychodząca z kąpieli, przypomniała sobie Tais. Jego najwspanialsza modelka. Uwiedziona i porzucona przez pierwszego kapłana. Odebrała sobie życie z rozpaczy.
– Stawimy mu czoło razem, ty i ja – dokończył rzeźbiarz.
– Kiedy to się stanie?
– Im szybciej wyjedziesz, tym lepiej. Jutro.
– Dokąd mam się udać? Teraz, gdy nie mogę zawierzyć wyroczni…
– Przybyłaś tu szukając odpowiedzi – Bryaksis popatrzył jej prosto w oczy. Pochylił się ku niej do przodu, łokcie wsparł o kolana. – I otrzymasz je. Wprawdzie nie z ust pytii, ale z moich. Podczas podróży po Helladzie odwiedziłem setkę różnych miejsc. Poznałem też takie, w którym będziesz bezpieczna. Nawet w obliczu całej potęgi Macedonii.
* * *
Bryaksis wyszedł z jej komnat o zmroku. Ociągał się trochę przy drzwiach. Tais domyśliła się, że czeka na zaproszenie z jej strony. Ich wspólna noc tylko zaostrzyła jego apetyt. I choć Beotka mile wspominała cierpliwość i delikatność doświadczonego kochanka, tym razem musiała odprawić go bez satysfakcji.
To, że nie czuła tego wieczoru pożądania, było kwestią zupełnie drugorzędną. Jako żona arystokraty i utrzymanka koryntyjskich bogaczy nieraz oddawała się mężczyznom bez najmniejszej ochoty, nie czerpiąc z tego nawet odrobiny rozkoszy. Z Bryaksisem powinna przespać się choćby z wdzięczności, za dobroć, którą już jej okazał i pomoc, którą miał jeszcze służyć. To byłoby rozsądne, przydatne, usprawiedliwione.
A mimo to nie pozwoliła, by został w jej progach.
Beotka zdecydowała bowiem, że najbliższa noc będzie należała do Chloe. Nie była przy niej po zabójstwie Gylipposa. Pozwoliła, by młódka samotnie opłakiwała swego kochanka. Teraz naprawi ten błąd. Przytuli swą niewolnicę do piersi, ucałuje jej kasztanowe włosy, spojrzy głęboko w te wielkie, zielone oczy. A potem wspólnie będą opłakiwać mężczyznę, który chciał odebrać Tais miłość jej życia.
Tyle przynajmniej mogła dla niej zrobić.
Pokoje w domu gościnnym wyposażone były dość luksusowo. Znajdowały się tu meble podobne do tych, które znała ze swego domu w Koryncie. Wśród nich – wiklinowy fotel, bardzo podobny do jej ulubionego siedziska. Przysunęła go sobie do okna wychodzącego na alejki przed gmachem. Usiadła wygodnie i, podziwiając pierwsze gwiazdy, cierpliwie czekała, aż Chloe wróci z cmentarzyska.
Pierwsza wróciła jednak Berenike. Złotowłosa trzęsła się jak w febrze, mówiła urywanymi zdaniami, co chwila wybuchała nerwowym śmiechem albo zaczynała też płakać. Tais pojęła, że stało się coś bardzo złego. Wiele czasu zajęło jej uspokojenie dziewczyny. Jeszcze dłużej wyciągała od niej przyczynę niecodziennego zachowania.
Gdy dowiedziała się, co zaszło w ogrodzie Apolla, Tais odczuła potężny przypływ gniewu i nienawiści. Zapragnęła dla Kritiasa długotrwałej śmierci w męczarniach. Gdyby Gylippos i Euryloch wciąż żyli, zapewne wysłałaby ich z wizytą do pierwszego kapłana. I nie martwiłaby się zbytnio o konsekwencje.
Ale, jak słusznie zauważył Kritias, wszystko się zmieniło.
Beotka wzięła kilka głębokich oddechów i powstrzymała ów potężny przypływ. Gniew i nienawiść nie pozwolą jej uchronić Berenike. Jej najemnicy obrócili się w pył na żałobnych stosach. Była zdana na własne siły. Gylippos miał swe bliźniacze machairy, Euryloch – swój miecz i hoplon. One służyły im do rozwiązywania problemów. Tais nie posiadała ich oręża ani biegłości w posługiwaniu się nim. Musiała sięgnąć do arsenału środków, których bogowie nie poskąpili niewiastom.
Kiedyś, bardzo dawno temu, przysięgła sobie, że nigdy już nie zapłaci za nic własnym ciałem. Bogowie okrutnie zadrwili sobie z jej postanowienia. Oto po raz kolejny postawili ją przed niełatwym wyborem. Na jednej szali szacunek wobec siebie, możliwość odbudowania bliskości z Chloe; na drugiej zaś los złotowłosej branki z Ephyry.
Nie namyślała się długo. Obiecała przecież Berenike, że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. Chociaż w tej jednej sprawie zamierzała dotrzymać słowa.
* * *
Kritias rozsiadł się wygodnie w fotelu z kielichem grzanego wina w dłoni. Wziął z pobliskiego stołu tabliczkę z listem dyplomatycznym z Aten, przeczytał pierwszych kilka słów. Prędko odłożył dokument. Nie miał nastroju na ugrzeczniony bełkot i pełne fałszywych pochlebstw frazesy. Nawet jeżeli autorem pochlebstw i frazesów był ważny ateński polityk, Dionizjusz z Faleronu. Człowiek mający wielkie widoki na urząd archonta polemarchosa, a może nawet eponymosa.
Pierwszy kapłan delfickiego sanktuarium uświadomił sobie, że tej nocy już nie popracuje. Aura oczekiwania była zbyt dojmująca. Już wkrótce jego sługa – młodziutki akolita z najprzedniejszego rodu Eubei – przywiedzie mu niewiastę. Zamknął oczy i wyobraził ją sobie – piękną, szmaragdowooką blondynkę o ciele naznaczonym surową ręką Alkajosa. Wspaniałym ciele, godnym haremu perskiego króla królów.
Macedończyk, który posiadał ją przez te wszystkie miesiące, był skończonym głupcem. Z powodu swej nieokiełznanej wściekłości zniszczył piękno, które należało pielęgnować, wynosić na piedestał, składać mu nieustanne hołdy. Z drugiej jednak strony, wyświadczył Kritiasowi przysługę. Chryseis, którą stworzył druzgocząc niewinną Berenike, była dziewczyną krańcowo uległą, bezgranicznie posłuszną, gotową na wszystko, byle tylko zaspokoić kaprysy swego aktualnego pana. Jednocześnie, po tym, co przeszła, z pewnością odczuwa głęboki wstręt na samą myśl o zbliżeniu z mężczyzną.
I o ten właśnie wstręt chodziło Kritiasowi. Pierwszy kapłan był bowiem śmiertelnie znudzony chętnymi dziewkami, które ze wszystkich stron pchały się do jego łoża. Mężczyzna tak piękny jak on, w dodatku posiadający władzę, bogactwa i wpływy, był pożądany przez setki kobiet. Wiele z nich pokonywało barierę wstydu, lęku i niepewności. Ryzykując swą pozycję żon i córek z dobrych domów, a czasem wręcz i życie, rzucały mu się do stóp, błagając, by łaskawie raczył z nich skorzystać. Wszystkie były wilgotne i spragnione, chętne jak suki w rui, pozbawione wstydu i przynależnej niewiastom skromności. Kritias gardził każdą z nich, lecz czasem brał którąś do alkowy. Wybierał zwłaszcza te, które łączyły przymiot cielesnej urody z przymiotem małomówności i dyskrecji.
Z czasem jednak sprzykrzyła mu się ta parada wysoko urodzonych dziwek. Zdecydowanie wolał autentyczne ladacznice, które wpierw brały od niego drachmy, a potem przyjmowały jego męskość we wszystkich otworach swoich ciał. Tym bardziej, że za maską ich uśmiechów, fałszywej radości i udawanej rozkoszy wyczuwał głęboką pogardę, jaką darzyły swoich klientów. To było prawdziwie odświeżające doświadczenie.
Teraz zaś miał spółkować z dziewczyną, która odczuwa wstręt wobec wszystkich mężczyzn – nawet tak pięknych jak on sam. Dar, który Chryseis otrzymała od swego oprawcy, był dla Kritiasa szczególnie cenny. Kobiece pożądanie całkiem już go znużyło. Nie życzył sobie, by jego kochanki kiedykolwiek jeszcze odczuwały przyjemność czy choćby żądzę. Gdyby miał taką władzę, nakazałby wycięcie tym dziwkom łechtaczek. Może wtedy pojęłyby, że ich potrzeby nie są warte złamanego obola. Liczy się tylko jego rozkosz, jego żądza, jego spełnienie. To on jest umiłowanym przez bogów herosem, na najlepszej drodze ku nieśmiertelności. To on, Kritias, wybraniec Apolla, jest epicentrum wszechświata. Świadczyły o tym dzieła Lizypa i Bryaksisa, posągi boga, który miał jego twarz.
Nie zauważył nawet, kiedy opróżnił puchar. Odstawił go na stół, zastanawiając się, czemu Chryseis się spóźnia. Gorąco rozlało się po jego ciele, silnie korzenny smak wciąż pozostawał na języku. Kritias chciał już zedrzeć ubranie z tej złotowłosej suki, pchnąć ją z całych sił na łoże, wbić się brutalnie w jeszcze suchą pochwę. Nie obdarzy jej dziś w nocy ani jedną pieszczotą, nie uczyni nic, co pozwoliłoby łatwiej znieść jego natarczywą żądzę. Powinna cieszyć się z tego, że nie będzie jej bił ani chłostał. Powinna być wdzięczna, że nie każe jej pić swej uryny.
Jedno było pewne. Alkajos potrafił tresować kobiety. Być może, nim wypuści Macedończyka na wolność, Kritias posłuży się nim jeszcze. Mógłby mu posłać do lochu którąś ze świątynnych niewolnic, albo jeszcze lepiej – kilka. Po paru miesiącach byłyby idealnymi kandydatkami na nałożnice dla pierwszego kapłana delfickiego sanktuarium.
W tym momencie bieg jego rozmyślań przerwało pojawienie się akolity. Chłopiec miał wypisaną na twarzy niepewność. Skłonił pokornie głowę przed Kritiasem, po czym rzekł:
– Przybyła kobieta, panie.
Kobieta. Nie dziewczyna. Pierwszy kapłan odczuł niepokój, ale i podniecające zaciekawienie. Dość dokładnie opisał swemu słudze wygląd niewiasty, która ma go dziś w nocy odwiedzić. Mina chłopca świadczyła dobitnie, że coś było nie tak. Czyżby opis nie odpowiadał rzeczywistości?
– Wprowadź ją tutaj – rozkazał.
Sługa zniknął w drzwiach. Po chwili wrócił, wiodąc ze sobą Beotkę.
– Witaj, Tais – rzekł zaskoczony Kritias. Nim pomyślał, co czyni, zdążył już podnieść się z fotela. – Nie spodziewałem się twej wizyty o tak późnej porze.
– Naturalnie – odparła z drwiną w głosie. – Spodziewałeś się kogoś zupełnie innego.
Pierwszy kapłan posłał jej uśmiech, jeden z tych, które sprawiały, że niewiasty – zarówno młodziutkie dziewice, jak i dojrzałe matrony – rumieniły się i spuszczały wzrok. Tais wytrzymała jednak jego spojrzenie. W jej oczach dostrzegł niebezpieczne iskierki. Tej nocy wybrała peplos w barwie gęstego, ciemnego wina – niemal czarny przy skąpym oświetleniu, jakie zapewniały trzy lampy oliwne rozstawione w dużej komnacie. Asymetryczny w kroju, trzymał się na wiązaniach na lewym ramieniu. Był dość obcisły, by podkreślić jej kobiece kształty, opinał się mocno na biuście oraz krągłych biodrach. Sięgał do kostek, lecz z lewej strony był rozcięty od połowy uda, odsłaniając smukłą i bardzo zgrabną nogę.
Zauważył też, że się umalowała, i to dość mocno. Piwne oczy podkreśliła węglem, pełne usta pociągnęła karminową szminką. Paznokcie u rąk i stóp pomalowała na ciemną czerwień. Włosy miała rozpuszczone, kruczoczarne loki spływały na jej ramiona i plecy. Pachniała tajemniczymi woniami Orientu, w uszach miała złote kolczyki z rubinami, na szyi zaś dopasowaną do nich kolię. Największy rubin umieszczony na złotym łańcuszku usadowił się w zagłębieniu między jej piersiami, widocznym dzięki głębokiemu dekoltowi sukni.
Machnięciem ręki odprawił swego sługę. Drzwi zamknęły się za chłopcem.
– Zaiste – powiedział niespiesznie. – Gdzie jest Chryseis?
– Ma na imię Berenike – odparła z naciskiem Beotka. – I nie przyjdzie dziś do ciebie. Dość już krzywd doznała z ręki mężczyzny.
– W takim razie jutro każę ją posłać do celi Alkajosa.
– Nie, jeśli zdołam przekonać cię do zmiany zdania.
– A jak niby planujesz to osiągnąć?
– Ofiarując ci siebie.
Kritias podszedł do dzbana z grzanym winem. Z naczynia wciąż unosiła się para, choć napój z pewnością stracił już wiele ciepła. Ponownie napełnił swój kielich. Nie zaproponował drugiego Tais.
– Spójrz w lustro, kobieto – odnalazł ton, którym zwykł ciąć do krwi, gdy tylko tego pragnął. – Ile masz lat? Trzydzieści? Poznałem to po twych obwisłych piersiach. Niewiasty w twym wieku powinny mieć już czwórkę dzieci, z tego co najmniej jedno dorosłe. Chryseis jest od ciebie jakieś dziesięć lat młodsza. Mimo tego, co uczynił jej Alkajos, wciąż ma w sobie więcej świeżości i wdzięku niż ty. Zapewne Macedończyk nie zdołał jej użyć tyle razy, ile ciebie używali twoi kochankowie.
Jeśli pragnął ujrzeć ból i cierpienie na jej twarzy, przeliczył się. Beotka uśmiechnęła się z pogardą. Zbliżyła się do niego, bez pytania sięgnęła po drugi kielich i zaczęła go napełniać. Miał ochotę ją uderzyć, lecz coś go powstrzymało.
– Gdyby moje piersi w istocie były tak sflaczałe jak mówisz – odparła po długiej chwili, skosztowawszy wpierw napoju, – nie posłużyłyby za wzór dla biustu umiłowanej przez Apollina Cyrene. A co do świeżości i wdzięku… Kiedy pozowaliśmy Bryaksisowi, odniosłam wrażenie, że budzę twoje pożądanie.
Kritias przypomniał sobie własną erekcję, to, jak nabrzmiały członek naciskał na wtulone weń pośladki czarnowłosej kobiety. Tak, pragnął jej bez wątpienia. Był zaskoczony i wręcz rozgniewany tym, że ona bardziej interesuje się rzeźbiarzem.
– Daję ci siebie – mówiła wciąż Beotka. – W zamian za Berenike. Chcę ją otrzymać jako niewolnicę. Chcę, by Macedończyk stracił do niej wszelkie prawa. Nie będzie już własnością Alkajosa, lecz moją. I żaden z was, łotry, nigdy już jej nie dotknie.
– Czemuż miałbym przystać na te warunki?
– Bo dzięki temu będziesz mógł zbrukać tą, która dotąd ci się opierała – Beotka patrzyła na niego spod długich rzęs, bynajmniej jednak nie zalotnie, a z wyzwaniem w oczach. – I wywalczysz remis w tym szczeniackim zakładzie z Bryaksisem.
Pierwszy kapłan poczuł się jak nastoletni akolita, przyłapany na jakimś szachrajstwie. Ten nieszczęsny zakład… Sam go zaproponował. Mieli wraz z rzeźbiarzem konkurować o względy modelki. W razie gdyby Bryaksis przespał się z Tais, miał otrzymać dwukrotnie wyższą płacę za swe dzieło. Jeśli udałoby się to Kritiasowi, artysta miał zejść z ceny o połowę. Jedynie remis gwarantował, że kwota wydana przez sanktuarium na rzeźbę „Apollo i Cyrene” pozostanie bez zmian.
– A więc już uległaś Bryaksisowi? – spytał, chociaż już wcześniej miał takie podejrzenia. Fakt, że prześcignął go podstarzały mąż o łysej czaszce oraz siwej brodzie uderzał w sam trzon miłości własnej Kritiasa. Nie mógłby znieść takiego upokorzenia i wciąż myśleć o sobie jako o umiłowanym przez bogów herosie.
– O tak – odrzekła Beotka, najwyraźniej sycąc się chwilą. – On zaś dał mi bardzo wiele rozkoszy.
Spoliczkował ją. Mocno. Głowa Tais odskoczyła w bok, kielich wypadł z jej dłoni i roztrzaskał się na podłodze. Ceramiczne skorupki i krople czerwonego wina rozprysły się na wszystkie strony. Niewiasta upadłaby, lecz zdołała dłonią wesprzeć się o stół. Po chwili uniosła spojrzenie.
– Kiedy mężczyzna bije kobietę, dowodzi tylko własnej bezsilności – wycedziła.
Uniósł dłoń do następnego ciosu, lecz z jakiejś przyczyny go nie zadał. Wewnątrz wszystko gotowało się w nim z gniewu. Jak ta beocka kurwa śmie rzucać mu wyzwanie? Kim jest, by stawiać mu opór? Chyba rola modelki napełniła ją zbyteczną dumą. Jeśli tak, dziś w nocy on rozprawi się z jej złudzeniami. Niech ta dziwka zobaczy siebie taką, jaką jest w istocie – doszczętnie zbrukaną, zużytą, niegodną szacunku, ani nawet pogardliwego splunięcia.
– Przystaję na twą propozycję – warknął. – Nie traćmy więcej czasu na gadanie. Rozbieraj się, Tais.
* * *
Chloe powróciła do domu gościnnego już po zmroku. Po opuszczeniu cmentarza długo jeszcze błąkała się po okalających go wzgórzach. Bazaltowa płyta nagrobna, którą Tais zamówiła dla Gylipposa, była prosta i surowa, lecz dziewczyna miała pewność, że tylko taka przypadłaby do gustu Spartiacie. Pochodził z kraju, w którym gardzono blichtrem i zbytecznymi ornamentami. Bardziej niż piękną płaskorzeźbą ucieszyłby się inskrypcją, jaką wykuto na płycie. Chociaż Chloe nie umiała czytać, to jednak znała ją na pamięć:
„Gylippos z Lacedemonu. Arystokrata spośród homoi. Szermierz słusznej sprawy, której pozostał wierny do końca.”
Niewolnica wiedziała, że inskrypcja nie do końca mówi prawdę. Zanim Spartiata zaciągnął się na służbę Tais, walczył chyba w każdej wojnie poprzedniej dekady, nie wybrzydzając wcale przy wyborze stron. Służył Ateńczykom, Persom, Macedończykom – tym ostatnim przeciwko własnej, znienawidzonej szczerze ojczyźnie. W jakiż sposób każda z tych spraw mogła być słuszną? Chloe była jednak wdzięczna swej pani. Chociaż Beotka nie miała powodów, by darzyć Gylipposa sympatią, zadbała o to, by po śmierci otrzymał stosowne epitafium.
Kiedy znalazła się w świętym okręgu, zaczęła biec. Chciała czym prędzej znaleźć się cieple domu gościnnego, w objęciach swojej słodkiej pani. Podziękować jej za tablicę, inskrypcję i wszystko inne, co od niej otrzymała. A także przeprosić za swą niewierność.
Tak, to prawda, pokochała Gylipposa miłością równie gwałtowną, co niespodziewaną. Była przecież niewiastą, bogowie zaś w swej mądrości rozkazali kobietom łączyć się z mężczyznami. Śniła o słodyczy weselnego wina, o domu nad morzem, o upalnych nocach, spędzanych razem na tarasie, o pierwszym krzyku ich nowonarodzonego dziecka. W marzeniach tych nie było miejsca dla Tais – jakże zresztą mogłoby być? Teraz jednak, kiedy Spartiata zamknął już oczy na wieki, Chloe znów należała w pełni do Beotki. I jeśli ta przyjmie ją w swoich ramionach, dziewczyna nigdy już nie pozwoli, by ktoś stanął między nimi.
Jakiż był jej zawód, gdy dowiedziała się od Berenike, że Tais opuściła dom gościnny. Złotowłosa nie wiedziała, lub też nie chciała powiedzieć, w którą stronę poszła. Chloe mogła się jednak domyślać. Romans Beotki z rzeźbiarzem Bryaksisem najwyraźniej był kontynuowany. Czuła, że nie wolno jej się gniewać na swą panią. To przecież ona pierwsza splamiła się zdradą. A jednak żal pozostał w jej sercu, przyczajony, lecz stale obecny.
Małomówność Berenike drażniła ją, więc Chloe przywdziała ciepły wierzchni płaszcz i wyszła na zewnątrz. Gwiazdy świeciły jasno nad Delfami, lecz księżyc był w nowiu. Otuliła się płaszczem i poszła do świątynnego szpitala. Nikt nie powstrzymał jej przed wejściem. O tej porze roku, kiedy wyrocznia delficka milczała, w świętym okręgu nie było tylu pielgrzymów, co w lecie. Szpital świecił więc pustkami. Bez trudu odnalazła Meszalima pośród niezajętych łóżek. Chłopiec spał, a jego pierś i żebra owinięte były świeżymi bandażami.
Mój bohater, pomyślała Chloe, patrząc na jego spokojną, całkiem urodziwą twarz. Ostatni obrońca, który pozostał Tais i jej. Gdy dorośnie, będzie całkiem przystojny. Nie brakowało mu też odwagi ani determinacji w obronie tego, w co wierzył. Z pewnością za kilka lat niejedna dziewczyna spojrzy na niego z zainteresowaniem. Wielka szkoda, że został okaleczony. Gdyby nie uczyniono go eunuchem, miałby szansę na szczęśliwe życie, pełne przygód, romansów, podróży. Zostawiłby po sobie zastęp potomków, równie urodziwych i dzielnych jak on.
Chloe uniosła rękę, pogładziła Syryjczyka po policzku. Wymruczał coś przez sen, poruszył się na łożu. Czym prędzej cofnęła dłoń. Nie chciała, by się zbudził i ujrzał, że się na niego gapi.
Wróciła do domu gościnnego, zmarznięta i znużona, rozebrała się i czym prędzej wślizgnęła do łoża, pod ciężkie i rozkosznie ciepłe kołdry. Kto wie, może tej nocy przyśni się jej Gylippos? Tais pewnie zabawia się w najlepsze z Bryaksisem. Chloe zasługuje chyba na ostatnie spotkanie z kochankiem? Nawet jeśli miałoby to być spotkanie w onirycznej dziedzinie Morfeusza…
* * *
Uniosła dłonie do wiązań swej sukni. Bardzo uważała, by jej palce nie drżały, gdy je rozplątywała. To, co miało się zaraz stać, napawało ją obrzydzeniem. Choć Kritias był nieludzko wręcz piękny i każda niewiasta życzyłaby sobie takiego męża, kochanka lub chociaż syna, Tais poznała jego prawdziwe oblicze. Uświadomiła sobie, że pod wspaniałym ciałem skrywa się dusza zła i do szczętu zepsuta, dusza rozkapryszonego dziecka, które nigdy nie dojrzało, a teraz, zakrzepłe w swym prawdziwie dziecięcym okrucieństwie, chce wszystkich nagiąć do swej woli. Gardziła tym mężczyzną o oczach, w których można było utonąć, o włosach, które w miękkich puklach spływały na smukły kark, o ciele, na myśl o którym wilgotniała nocami.
Teraz jednak wcale nie była wilgotna. Przyszła tu, bo tak było trzeba. Przysięgła Berenike, że ją obroni. Oto cena, jaką trzeba płacić za niebacznie złożone obietnice. Znała ryzyko, jakie niosła ze sobą uległość wobec zachcianek Kritiasa. Na swój sposób mógł ją skrzywdzić równie mocno jak Pejton. Suknia spłynęła z jej ramienia, a potem odsłoniła obfite piersi. Poczuła na nich palący wzrok pierwszego kapłana. Lepiej nie zwlekać zbyt długo. Niech on zrobi z nią to, co zrobić musi, a potem zostawi w spokoju.
– Jesteś moja – oznajmił, jakby potrafił czytać w jej myślach, – aż do świtu.
– Aż do świtu – powtórzyła za nim jak echo, zsuwając peplos ze swych boków. Była już naga od talii w górę, suknia trzymała się jeszcze na jej rozłożystych biodrach.
Kritias wyciągnął ręce do przodu i chwycił za brzeg jej szaty. Szarpnął zań tak mocno, że rozdarł materiał. Po chwili odzienie opadło już na podłogę, zaś Tais stała przed pierwszym kapłanem całkiem naga – z wyjątkiem biżuterii. Nie próbowała zasłaniać przed nim swych wdzięków. Pozowali już razem tak długo, że mieli okazję dobrze poznać swe ciała. Odpięła jeszcze złotą kolię z rubinami, ułożyła ją na stole. Pozostawiła jedynie kolczyki, lśniące w blasku lampy oliwnej.
– Przysięgasz mi być posłuszną – dodał z naciskiem. – Gotową na wszelkie życzenia.
– Tak, przysięgam.
– Stań w rozkroku.
Rozkaz rzucony został tonem stanowczym, a jednocześnie bardzo zimnym. Tais stężała na chwilę, dopiero potem wykonała polecenie. Jej uda, dotąd złączone, teraz oderwały się od siebie. Spoglądała z niepokojem na mężczyznę, który na najbliższe godziny miał stać się jej panem i władcą. Zastanawiała się, co wymyśli, w jaki sposób zaczerpnie z niej rozkoszy.
On sięgnął ręką między jej uda. Poczuła palce na swym podbrzuszu, śmiałe i natarczywe, poruszające się pewnie i bez chwili wahania. A potem dwa z nich wsunęły się w jej szparkę, penetrując ją głęboko od dołu. Syknęła cicho z bólu.
– Tak jak myślałem – stwierdził zimno. – Zupełnie sucha.
Zaczął poruszać w niej palcami, rozchylając je, to znów łącząc, zaginając i prostując na przemian. Beotka drżała, czując, że jego zabiegi zaczynają działać. Sięgał do jej najintymniejszych punktów, podrażniając je, sprawiając, że jej owoc zaczął puszczać soki. Jednak gdy tylko pierwszy jęk wyrwał się z jej ust, Kritias natychmiast zaprzestał pieszczot.
– To nie tobie ma być dziś przyjemnie, Beotko – powiedział.
Musiała się aż oprzeć dłonią o stół. Jej nogi były miękkie, a wargi sromowe musiały chyba lśnić od wilgoci. Lampa oliwna umieszczona na blacie oświetlała Tais od bioder w górę, ukazując jej wdzięki w pełnej krasie. Te samo źródło światła ukazywało jej Kritiasa – wciąż odzianego w białą szatę kapłana, sięgającą do samej ziemi. Jego oczy wypełniało pożądanie oraz coś jeszcze – czego nie ośmieliłaby się nazwać. Coś przyczajonego i mrocznego, czekającego coraz bardziej niecierpliwie na swój moment.
Pierwszy kapłan podszedł do niej bliżej. Wziął ją za biodra, po czym stanowczo obrócił twarzą do stołu. Pchnął ją zdecydowanie na blat, tak że opadła na niego swym biustem. Sutki docisnęły się do wypolerowanego, malowanego drewna. Uświadomiła sobie, że wypina się w sposób nadzwyczaj wyuzdany. Chętnie zmieniłaby pozycję, wiedziała jednak, że póki on na to nie pozwoli, musi pozostać w tej pozie. Tymczasem Kritias pozbył się swej szaty, zdejmując ją przez głowę, a następnie położył dłonie na jej pośladkach. Zaczął je ściskać, ugniatać, miętosić. Rozchylił je mocno na boki, to znów połączył, tak że ocierały się o siebie.
– Bryaksis wchodził w twą pochwę? – spytał rzeczowo, wciąż bawiąc się jej pupą.
– Tak – odrzekła pokornie.
– Wytrysnął w niej?
– Tak – powtórzyła.
– Więc ja tego nie uczynię – warknął, chwytając ją wyciągniętą ręką za włosy. Szarpnięciem zmusił ją, by poderwała się z blatu. Odruchowo sięgnęła rękami za siebie, by uwolnić swe włosy, lecz natychmiast przypomniała sobie, że nie wolno jej stawiać oporu. Dłonie oparła na powrót o stół. Patrzyła w pustkę przed siebie, bojąc się kolejnych słów, które usłyszy.
– Nie mam zamiaru dokańczać jego posiłku – szepnął jej do ucha. – Na szczęście masz jeszcze jeden otwór… – w tym momencie palce drugiej dłoni mężczyzny przesunęły się między jej pośladkami. Kciuk potarł jej ciaśniejsze, tylne wrota. Pierwsze odczucie, intensywne mrowienie, było nawet przyjemne. Ale potem kciuk zaczął się wciskać głębiej. Tais jęknęła z bólu, po chwili znowu, głośniej. Jej ciało zareagowało odruchowo – gwałtownym skurczem odbytu. Kritias jednak nie poddawał się. Beotka poczuła, jak opór mięśni pęka. Po chwili miała palec kapłana głęboko w swej pupie.
– Podoba ci się, słodka Cyrene? – teraz to w jego głosie pobrzmiewała drwina. – Jesteś gotowa, by przyjąć tam boski członek Apollina?
Wyjęczała coś nieartykułowanego. Ból spowodowany kolejnymi szarpnięciami za włosy i coraz głębszą penetracją odbytu oszołomił ją.
– Uznam to za „tak” – odparł i znów pchnął ją na stół. Wypuścił z ręki jej loki, zaś kciuk wycofał się z jej pupy. Tais leżała na brzuchu i piersiach, ciężko dysząc. Policzek przytuliła do blatu. Twarz miała zwróconą ku lampie, lecz płomień widziała niewyraźnie – przez łzy, które napłynęły do jej oczu.
Kritias nie dał Beotce zbyt wiele wytchnienia. Poczuła, jak znów rozchyla jej pośladki. A po chwili coś nabrzmiałego i pulsującego przysuwa się do jej tylnych wrót… Zaczyna się o nie ocierać, a potem coraz mocniej przeć naprzód… Pierwszy kapłan uchwycił biodra kobiety, unieruchomił je w żelaznym uścisku, nie pozwalając im uciec do przodu.
Tais zakwiliła, jej palce zaczęły drapać blat. Starała się rozluźnić, by choć trochę zmniejszyć ból, jakiego doznawała. Jej poprzedni mężczyźni rzadko kochali się z nią w ten sposób. Laodamos nigdy – zbyt mocno zależało mu na tym, by ją zapłodnić. Koryntyjscy wielmoże woleli sodomizować młodych chłopców niż kobietę, obdarzoną przecież przez bogów ciasną i wilgotną szparką. Kassander ze zbliżeń analnych zrezygnował już po dwóch próbach, widząc, jak wiele cierpienia jej w ten sposób przysparza. Owej szczególnej rozkoszy szukał potem u innych nałożnic.
Kritias różnił się wszakże od nich wszystkich. Nie pragnął uczynić jej brzemienną, nie silił się na delikatność. Nie zależało mu na jej rozkoszy. Podejrzewała nawet, że bolesne jęki jeszcze go podniecają. Im głośniej bowiem dawała świadectwo męczarni, którą jej zadawał, tym silniejsze stawały się pchnięcia jego bioder. Penis kapłana wsuwał się głęboko w jej tyłeczek, który teraz rozchylał się przed nim gościnnie, bez śladu wcześniejszego oporu. Łzy kobiety spływały na blat, jej paznokcie zdzierały z niego wierzchnie warstwy farby.
Niech on już dojdzie, błagała w myślach Tais. Bogowie, niech on już skończy.
* * *
Kritias pchnął mocno biodrami. Ujrzał, jak jego członek, niemal całkiem wydobyty na wierzch, na powrót wbija się między pośladki kobiety. Jądra kapłana uderzyły o jej wydepilowane łono. Poczuł skurcze mięśni odbytu, zwielokratniające jeszcze jego własną rozkosz. Zaiste, ta beocka czarnulka dostarczy mu dziś w nocy równie dużo przyjemności, ile mógłby zaznać z Chryseis.
Zresztą, czy Chryseis jest dla niego stracona? W żadnym razie! Teraz, gdy obrońcy Tais nie żyją, cóż powstrzyma go przed złamaniem danego jej słowa? Być może nawet weźmie sobie do łóżka obydwie naraz. Chętnie zobaczy, jak duma Beotki topnieje, gdy rozkaże jej wylizać szparkę Złotowłosej. Kritias uśmiechnął się do swych myśli, po czym skupił się na coraz mocniejszych sztychach. Po każdym pchnięciu czuł rozkoszną, opinającą go ciasność. Każdym pchnięciem wyrywał bolesny jęk z ust swej kochanki.
Przyspieszył jeszcze. Czuł, że moment jego ekstazy nadchodzi. Wdzierał się w tyłeczek Beotki, rozpychał się w nim, raczył się jej bezbronnym ciałem, zachłannie i bez chwili wytchnienia. Jego palce pozostawiały na skórze kobiety sińce i zadrapania. Żałował, że nie ma pod ręką pejcza, by naznaczyć jej plecy czerwonymi pręgami…
Może to ją powinien posłać Alkajosowi do lochu? Natychmiast przypadł mu do gustu ten pomysł. Kilka dób spędzonych z Macedończykiem w chłodnej, wilgotnej celi, kilkanaście gwałtów, których padłaby ofiarą, z pewnością nauczyłoby Tais szacunku. Już nigdy nie odważyłaby się spojrzeć w oczy lepszym od siebie. Najwyraźniej to, co uczynił jej Pejton, nie zdołało złamać woli Beotki. Zdaniem Kritiasa świadczyło to jedynie o tym, że kurację należy powtórzyć.
Odrzucił głowę do tyłu, wbił się w ciasny odbyt kobiety serią brutalnych pchnięć i zaczął krzyczeć z rozkoszy, która rozsadzała jego penisa od nasady aż po żołądź. Wszystkie jego mięśnie napięły się, a potem rozluźniły. Wypełnił tyłeczek Tais pokaźną porcją gęstej, lepkiej spermy. Wciąż jeszcze wytryskiwał w niej, gdy sięgnął ręką do jej włosów, uchwycił je w zaciśnięte palce i szarpnięciem przyciągnął za nie do siebie.
* * *
Beotka straciła na moment kontakt z rzeczywistością. Brutalność Kritiasa, ból, jaki jej zadał celowo i świadomie, sprawiły, że przez kilka długich chwil nie była świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Nie czuła nawet ulgi, gdy członek kapłana wysunął się z jej pupy. Nie czuła wstrętu, gdy po wewnętrznej stronie ud pociekły jej mlecznobiałe strużki spermy. Nie czuła poniżenia, gdy wciąż trzymając ją za włosy, zmusił by się obróciła, upadła przed nim na kolana, a potem wepchnął swą świeżo zaspokojoną męskość w jej usta. Dopiero smak jego nasienia, słony i cierpki zarazem, sprawił, że się ocknęła. Jądra mężczyzny ocierały się o jej podbródek, żołądź dociśnięta była do języka. Nozdrza Tais wypełniła intensywna woń jego krocza. W przeciwieństwie do Pejtona kapłan dbał o czystość, lecz i tak Beotka z całych sił walczyła o to, by nie zwymiotować na jego podbrzusze.
Kritias poczekał, aż kobieta zliże z jego męskości ostatnią kroplę nasienia, dopiero wtedy wysunął się z jej ust. Stał nad nią, nagi i zaspokojony, piękny jak bóg, któremu służył. Jego spojrzenie przeszyło Tais chłodem. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, w sanktuarium Apollina, zaraz po składaniu ofiar. Wtedy wydało jej się, że w pierwszym kapłanie przymioty ciała złączyły się z przymiotami ducha. Teraz wiedziała, jak bardzo się wtedy pomyliła.
Mężczyzna uśmiechnął się promiennie. A potem spytał:
– Było ci dobrze, Beotko?
Nie oszczędził jej i tego poniżenia. Tais odczekała chwilę z odpowiedzią, aż fala gniewu nieco opadnie. Starając się brzmieć pokornie i ulegle, odparła:
– Wyśmienicie, mój słodki panie. Chyba Cyrene nigdy nie było lepiej z Apollinem.
– Kłamiesz – stwierdził beznamiętnie Kritias. – Ale to nic. Wiesz przecież, że nie obchodzi mnie twa rozkosz. Masz być potulna, znosić wszystko i mówić tylko wtedy, gdy cię o coś spytam. Słowem, masz być ideałem niewiasty. A teraz chodź na łóżko.
Tais zaczęła podnosić się na nogi. Tym razem kapłan uderzył ją na odlew.
– Czy pozwoliłem ci powstać?
– Nie… – wyszeptała, pocierając obolały policzek.
– Na łóżko udasz się na łokciach i kolanach. Ty pierwsza, ja za tobą. Mam ochotę zobaczyć, jak kręcisz tym pokaźnym zadkiem.
* * *
Widok wypiętego tyłeczka Beotki, która powoli zmierzała w stronę łoża, podniecił go niemal natychmiast. Z przyjemnością spoglądał na strużkę mlecznobiałej substancji, która wyciekała spomiędzy jej pośladków i spływała niżej, na szparkę oraz uda. Jego dopiero co zaspokojony członek podniósł się znowu i stwardniał. Kritias objął żołądź dłonią, kilka razy obciągnął, powoli, lecz mocno. Poczuł rozkoszne mrowienie w całym trzonie.
Zastanawiał się, jak daleko posunie się Beotka, by dotrzymać swojej części umowy. Póki co, wydawała się zdeterminowana. Znosiła wszystkie upokorzenia ze spokojem godnym stoickiego filozofa. To zaś skłaniało go do dalszego przesuwania granic.
* * *
Robię to nie tylko dla Berenike, tłumaczyła sobie, coraz bliżej łoża. Robię to także dla Chloe. Pierwszy kapłan Delf miał je wszystkie w swej władzy. Przynajmniej do jutrzejszego poranka, jeśli Bryaksis dotrzyma słowa… Póki co jednak, Kritias w dowolnej chwili mógł kazać swoim ludziom zgładzić zielonooką niewolnicę. A wtedy Tais również musiałaby umrzeć.
Opuściła obszar miękkiego, perskiego dywanu, pod kolanami i łokciami poczuła chłodną, kamienną posadzkę. Wkrótce skończy się to upokorzenie, myślała. Wyciągnie się na jedwabnej pościeli, ulegnie Kritiasowi jeszcze dwa lub trzy razy, aż w końcu nadejdzie litościwy świt. Będziemy bezpieczne, powtarzała sobie w duchu. Chloe, Berenike i ja.
Tais nie dotarła do łoża – wpierw usłyszała za sobą gwałtowny ruch, a chwilę później dłonie Kritiasa uchwyciły jej biodra i uniosły je w górę. Wbił się w nią głęboko, dwoma sztychami wszedł aż po jądra. Wbrew swym wcześniejszym słowom, tym razem wybrał szparkę. Stanowiło to jednak niewielkie pocieszenie. Była tam tak sucha, że już przy pierwszym pchnięciu otarł ją boleśnie. Beotka zacisnęła zęby, obiecała sobie, że tym razem nie wyda z siebie ani jęku. Pochyliła głowę do przodu, dotknęła czołem chłodnej podłogi.
Kapłan napierał na nią od tyłu, mocno pracował biodrami, penetrował jej wnętrze natarczywie i dogłębnie. Szparka Tais wilgotniała bardzo powoli, póki co ból stawał się coraz bardziej dotkliwy. Obfite piersi Beotki szorowały po gładkim kamieniu, kruczoczarne włosy rozsypały się po posadzce. Czuła, że powinna zacząć współpracować, wychodzić mu na spotkanie swoim ciałem, zaciskać mięśnie wokół jego członka. W ten sposób on szybciej dojdzie i ta udręka prędko się skończy. Nie potrafiła jednak się do tego zmusić. Kritias uzna ją pewnie za pozbawioną temperamentu. Nieważne. Cóż obchodziło ją jego zdanie?
* * *
Leniwa krowa, myślał Kritias, pochylając się nad plecami Tais. Głupia, bezczynna krowa. Czas nakłonić ją do szybszego biegu. Uniósł wysoko rękę, wziął zamach, po czym wymierzył jej siarczysty klaps w pośladek. Dźwięk rozszedł się po całej komnacie. Tym razem z satysfakcją usłyszał, że pisnęła cicho z bólu. Zaciskanie zębów nic jej nie pomoże. Najwyższa pora, by to zrozumiała.
Trzy klapsy później (każdy mocniejszy od poprzedniego) Tais zaczęła wychodzić naprzeciw pchnięciom jego bioder. Odgłos penetracji stał się bardziej wilgotny, zaczął przypominać mlaśnięcia. Penis kapłana pulsował od bijącej w nim krwi, płonął pożądaniem, raz po raz zanurzał się w mokrej, ciasnej ranie ziejącej między udami Beotki. Płonąca lanca Apollina, myślał gorączkowo Kritias. Ta dziwka powinna być mu wdzięczna, że w ogóle zaszczyca ją jej sztychami.
Wypięte ku niemu pośladki Tais były już zaróżowione od razów. Wymierzył następnych kilka klapsów tylko po to, by ujrzeć, jak róż ciemnieje i zmienia się w czerwień. Jej krzyki przybrały na sile. Postanowił zmienić pozycję – zamiast klęczeć za Beotką, położył się na niej całym ciałem, przyciskając kobietę do zimnej posadzki. Jedną dłoń wcisnął pod nią, uchwycił jej pierś, zacisnął mocno palce. Jego usta przywarły do jej szyi i karku. Całował ją, lizał, kąsał, zostawiając nabiegłe krwią ślady.
Kobieta ulegała mu we wszystkim. Nie podjęła żadnych prób obrony, nie wyraziła artykułowanego sprzeciwu. Była naczyniem dla jego pożądania, pochwą dla rozpalonej klingi, trofeum mile łechczącym jego miłość własną. Oto nagroda za wierną służbę bogu, jedna spośród wielu, lecz jakże smakowita. Choć w jego lędźwiach płonęła żądza, pierś rozpierała duma. On, wierny sługa Apolla, godny był wszelkich zaszczytów. To tylko kolejny dowód na to, że należy mu się wszystko.
W tej chwili był już niemal pewny, że gdy tylko zakończą pozowanie, natychmiast pośle Beotkę do lochu Alkajosa. Niech Macedończyk rozmiękcza ją przez dwa lub trzy tygodnie. Tais wróci stamtąd jako inna osoba. Pozbawiona wszelkich śladów własnej woli, naznaczona panicznym lękiem wobec mężczyzn, a także owym wstrętem, w którym Kritias tak się rozsmakował. W sanktuarium Apollina nie było kapłanek, uczyni ją więc świątynną niewolnicą. Będzie z niej korzystał, dopóki mu się nie znudzi, a potem odda ją któremuś z niższych rangą dostojników.
Jego mocarne pchnięcia wstrząsały nagim ciałem Tais. A może drżała z powodu zimna, jakie biło od podłogi? Pierwszy kapłan delfickiego sanktuarium poczuł, że dociera na sam szczyt. Nie miał zamiaru wytryskiwać w jej mokrej pochwie. Ta nędzna dziwka nie zasługiwała na to, by nosić w sobie jego potomka. Jeśli kiedykolwiek Kritias postanowi spłodzić syna, uczyni to z córką królów, potomkinią wspaniałego rodu Hellady. Nawet ateńskie arystokratki nie zasługiwały na dar jego pobłogosławionego przez bogów nasienia.
Kiedy poczuł, że zaraz straci nad sobą panowanie, wysunął się ze szparki, stanowczym ruchem obrócił niewiastę na plecy. Posłała mu znużone, przesycone niechęcią spojrzenie. Gdyby wiedziała, że tylko rozpali jego pożądanie! Na lewej piersi ciemniały już sińce, jakie zostawił uścisk jego dłoni. Brodawki były jednak nabrzmiałe, a gdy wziął je między palce, okazały się twarde jak małe kamyczki. Uszczypnął je z całych sił, wywołując u Tais nowy paroksyzm bólu. Nim zdołała się opanować, wsunął się na nią i uklęknął okrakiem nad jej brzuchem.
Skierował swój lśniący od jej soków członek w zagłębienie między piersiami Beotki. Pochylił się do przodu, splunął na swoją dłoń, a potem roztarł ślinę w dolinie rozdzielającej jej wyniosłe wzgórza. Bezbłędnie odczytała, czego od niej oczekuje. Uchwyciła swe bujne półkule w dłonie, ścisnęła je ku sobie, więżąc między nimi jego męskość.
Kritias znów zaczął poruszać biodrami. Zadawał nimi mocne pchnięcia, a jego penis wdzierał się między piersi Tais. Niektóre ladacznice, z którymi spółkował, pochylały w takiej chwili głowy i otwierały usta – tak, by przyjmować w nich jego wysuwającą się po drugiej stronie biustu żołądź. Beotka nie uczyniła tego. Jej głowa spoczywała na podłodze, w aureoli kruczoczarnych loków. Nie patrzyła na niego, lecz gdzieś w górę. Jej wargi poruszały się, jakby zmawiała bezdźwięczną modlitwę.
Był już tak podniecony, że potrzebował ledwie kilku pchnięć, by osiągnąć szczyt. Wdarł się po raz ostatni w dolinę pomiędzy jej wzgórzami, a potem nastąpił potop. Kritias wykrzyknął z rozkoszy. Pierwszy strumień nasienia wypełnił dolinę po brzegi. Drugi – gdy w szale ekstazy wyrwał członek spomiędzy jej piersi – spadł na szyję, podbródek, usta Beotki. Kilka kropli trafiło między jej rozchylone wargi. Przełknęła z wyraźnym obrzydzeniem, którego Kritias jednak nie dostrzegł.
Kiedy odzyskał świadomość, ujrzał Tais całą w jego nasieniu. Miała je na biuście, szyi, twarzy, we włosach… Wyciągnął rękę, roztarł jej trochę spermy na policzku. Popatrzył jej w oczy. Dostrzegł w nich… ulgę.
Kapłan podniósł się z podłogi, chwilę stał w rozkroku nad kobietą. W końcu cofnął się o krok i powiedział:
– W rogu komnaty jest misa z wodą. Obmyj się, a potem przyjdź na łóżko.
* * *
Tym razem pozwolił jej iść na równych nogach. Była mu wdzięczna chociaż za to.
Nim w końcu nastał świt, Kritias jeszcze dwukrotnie zapragnął jej ciała. Wydawało się jednak, że jego brutalność wypaliła się już w pierwszych zbliżeniach. Pozwolił więc Tais zaspokoić się przy pomocy ust, dłoni i piersi. Beotka posłusznie spiła owoc jego rozkoszy, a kiedy zasnął, znużony po trwających pół nocy zmaganiach, ułożyła się u jego boku.
Mimo zmęczenia nie mogła zasnąć. Spoglądała w okno, na jaśniejące bardzo powoli niebo. W ustach wciąż czuła posmak nasienia, tępy ból pulsował między jej pośladkami, a także w otartej szparce. Zadała sobie pytanie, czy to, czego doświadczyła, było gwałtem. A jeśli tak, to czy powinna zemścić się na Kritiasie tak samo, jak przedtem na Pejtonie?
Przyszła tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Oddała się kapłanowi, mając nadzieję, że coś w ten sposób kupuje. Zapłaciła wysoką cenę. Przyszłość pokaże, czy było warto.
Gdy pierwsze promienie słońca wsączyły się przez okno, Tais podniosła się z jedwabnej pościeli. Na chwiejnych nogach podeszła do swej porzuconej na podłodze sukni. Rozlane wino dotarło do niej i całkiem przesączyło materiał. Poplamiony i rozdarty peplos był wszakże jej jedyną osłoną. Wsunęła go na siebie, z ulgą czując, że coś znów zakrywa jej nagość. Dopiero zapinając na swej szyi kolię uświadomiła sobie, że Kritias od dłuższego czasu przygląda się jej z łóżka.
Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. Ze śmiałością i dumą, której, choć bardzo się starał, nie zdołał w niej skruszyć.
– Nadszedł świt – powiedziała spokojnym tonem.
– Zaiste – odparł rozleniwiony. – Czy coś to zmienia?
– Nie jestem już poddana twej woli.
– Bzdura. Zrzuć tą szmatę i wracaj do łoża.
– Nie.
Jego spojrzenie momentalnie stwardniało.
– Wydałem ci rozkaz.
– Jestem wolną Hellenką. Nie podlegam twoim rozkazom.
Zaczął podnosić się z łoża, ona jednak całkiem go zignorowała. Odwróciła się do niego plecami i ruszyła ku drzwiom.
– Natychmiast tu wracaj!
– Spróbuj trochę odpocząć, Kritiasie – przy samych drzwiach raz jeszcze popatrzyła mu w oczy. – Rano ciężko ci będzie pozować.
Wciąż piorunował ją spojrzeniem, lecz teraz dostrzegła w jego oczach coś jeszcze: niepewność, żal za tym, co utracił, gorzką świadomość, że nie jest już jej wszechmocnym panem i władcą.
– Zostań – tym razem jego głos zabrzmiał niemal błagalnie.
– Bywaj, pierwszy kapłanie.
Poranek był rześki i wietrzny. Idąc po trawie czuła wilgoć rosy pod obutymi w sandały stopami. Na niebie pojawiły się pierwsze chmury, które niechybnie zwiastowały deszcze. Berenike czekała na nią na schodach domu gościnnego. Wyglądała, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka. Na widok Tais podniosła się ze stopni.
– Już po wszystkim – oznajmiła Beotka, gdy stanęły blisko siebie. Starała się, by jej słowa zabrzmiały uspokajająco.
Sama też bardzo chciała w nie uwierzyć.
Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Tais X
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Karol G
2012-12-05 at 20:16
mam nadzieję że Kritiasowi przydarzy się w przyszlości jakiś nieszczęśliwy wypadek 😉
a Meszalim coraz bardziej bojowy
ogólnie opowiadanie na Twoim standardowym (wysokim jak Himalaje) poziomie
daeone
Anonimowy
2012-12-05 at 22:56
Megas Alexandros, znasz, możesz polecić coś w rodzaju sagi z epoki, którą opisujesz?
Megas Alexandros
2012-12-06 at 07:33
@ Daeone:
Zapewniam Cię, że Kritias kiedyś się doigra. Prędzej czy później spotka na swej drodze kogoś, kto wymierzy mu karę za wszystkie jego niegodziwości (a trochę ich jeszcze będzie!). Dzięki za miłe słowa. Dziś po północy opublikujemy następną część!
@ Anonimowy
Sagi? Jeśli chodzi o beletrystykę, na pewno warto przeczytać trylogię Mary Renault – "Ogień z niebios" (młodość Aleksandra Wielkiego), "Perski chłopiec" (podbój Persji i śmierć Aleksandra), "Igrzyska pogrzebowe" (wojna, która wybuchła po śmierci Aleksandra i doprowadziła do rozpadu imperium).
Poza tym myślę,że warto czytać niektóre dzieła historyczne, które napisane są tak potoczyście, że czyta się je niczym dobrą powieść. Tu trzeba wymienić przede wszystkim "Aleksandra Macedońskiego" Petera Greena. Jest to pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego miłośnika epoki. I nie ma w sobie ani trochę ciężkości, jaką zwykle niosą z sobą biografie historyczne. Bardziej krytyczna wizja macedońskiego króla znajduje się w książce "Aleksander Wielki" I. Worthingtona. Też warto przeczytać.
Pozdrawiam serdecznie
M.A.
Anonimowy
2012-12-06 at 23:05
Bardzo dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję na ciąg(i) dalsze opowieści o Twoich Grekach zanim dotrę do polecanych lektur. Pozostaję w pełni podziwu dla Twojej osoby – styl (nie tylko literacki), kultura, takt w Twoim wydaniu to coś zupełnie niecodziennego w dobie Internetu (i przed nim).
Pozdrawiam
Megas Alexandros
2012-12-07 at 06:09
Dziękuję pięknie, Anonimie!
Mam nadzieję, że Opowieść helleńska z Demetriuszem jako głównym bohaterem przypadnie Ci do gustu równie mocno, jak przygody Tais (które dobiegają powoli końca – jeszcze tylko XI Rozdział). Od stycznia publikuję tu nowy cykl, którego znaczna część nie była jeszcze nigdy pokazana światu (nawet na Dobrej Erotyce)!
Zachęcam także do czytania opowiadań innych Autorów – niekoniecznie w antycznych dekoracjach, ale moim zdaniem bardzo dobrych i wartościowych.
A jeśli chcesz mocniej związać się z naszą małą wspólnotą – koniecznie załóż sobie gmailowe konto z jakimś fajnym nickiem, by pisać tu nie jako Anonim, a jako nazwany komentator. No i zarejestruj się na naszym forum! Przedsięwzięcie dopiero się rozwija, ale myślę, że mam perspektywy.
Jak widzisz możliwości jest sporo. Przede wszystkim jednak – czytaj, oceniaj, komentuj. To dla nas, piszących i publikujących pro publico bono, najlepsza nagroda i zachęta do dalszej pracy!
Pozdrawiam
M.A.
Rita
2013-01-13 at 21:15
Oj, ja również życzę Kritiasowi wszystkiego najgorszego. Intymnego spotkania z Alkajosem na przykład.
Megas Alexandros
2013-01-14 at 00:38
Napisałbym coś na ten temat, ale postanowiłem, że nie będę spoilował 🙂 Musisz zatem czytać dalej!
Od siebie dodam tylko, że tworzenie monstrów w ludzkim ciele potrafi być fascynujące. Alkajos to konstrukcja znacznie prostsza, dość prymitywny sadysta. Mój pierwszy potwór Frankensteina. W Kritiasie staram się zawrzeć naprawdę sporo wysublimowanych skrzywień i perwersji… i zbyt dobrze się przy tym bawię, by szybko odpuścić 🙂
Ups. Jednak wyszedł mi spoiler.
M.A.
Saima
2013-01-15 at 17:00
Kritias jest psychodeliczny, choć nie cierpię go, to świetnie się bawię odkrywając coraz to nowe pragnienia zakamarków jego plugawej duszy. Brawo! 🙂
Pozdrawiam, Saima :*