Sylwia mówi:
Stałam naga. Światło samochodowych reflektorów otulało mnie czule. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Szczek szybko przeszedł w przerażony pisk, by w końcu umilknąć zupełnie.
Żar nocy obejmował nas łagodnie, czuliśmy jakbyśmy poruszali się w nim niczym w wodzie. Nasze ruchy pozostawiały po sobie świetliste smugi reflektorowych powidoków. Napięcie Kuby bawiło mnie i podniecało. Kiedy siedział, spięty i skupiony, plecami oparty o przód samochodu, widziałam w nim najlepszego kolegę, najbliższego kochanka, powracającego we snach wyimaginowanego przyjaciela z dzieciństwa, którego straciłam na zawsze. Jego zapach unosił się w stojącym powietrzu. Czułam jego twardość, gotowość i spokój. Zastanawiałam się, czy jego pot smakuje morską pianą.
Tak powinni smakować mężczyźni.
W liceum strasznie dużo paliłam – zaczęłam w końcu. Niemal cały czas byłam nawalona. Zwłaszcza w pierwszej i drugiej klasie, kiedy nie musiałam przejmować się niczym poza kilkoma klasówkami i jakimiś śmiesznymi sprawdzianami, z którymi poradziłby sobie opóźniony w rozwoju pawian.
Nigdy nie miałam problemów z nauką, może dlatego rodzice zostawiali mnie samą. Tkwiący w swoim toksycznym związku cieszyli się przynajmniej, że wyhodowali genialne dziecko. Nie widzieli moich odlotów, narkotycznych jazd, pijackich wybryków. Nie zwracali uwagi, gdy znikałam na całe dnie, by upić się z kimś i leżeć w mokrej trawie umalowanej wymiocinami. Nie opowiadałam im o marihuanie, skunie, blancie, zielonym, zmiętolonych paczkach po czerwonych elemach, roztrzaskanych na chodniku butelkach po Tyskim, o palącym smaku najtańszej rosyjskiej wódki, która cię odpycha i przyciąga niczym stroszące w strachu sierść kocię.
Nie wiedzieli zresztą nie tylko moi. Oni wszyscy, nasi rodzice, nie wiedzieli nic o dziewictwach traconych na przeżartych przez robactwo tapczanach przytarganych do kamiennych, ogniskowych okręgów; ani o pijackich konkursach z przebitymi od dołu puszkami piwa; ani o sklepach, w których alkohol i papierosy sprzedawano kilkulatkom; ani o fajkach wodnych zbudowanych z butelek po półlitrowej coca-coli, którą kupiliśmy za kieszonkowe. Nie poznaliby swoich mieszkań, które oddawali nam pod swoją opiekę, gdy wyjeżdżali na urlop do Egiptu, Tunezji czy Włoch. Spod spętanych spoconych, pijanych ciał nie dostrzegliby swoich mebli, nie rozpoznaliby wzoru na śliskich, zarzyganych kafelkach, nie wyłoniliby stołów i zlewów spod warstwy popiołu, szkła i rozlanego piwa.
Czasami wydaje mi się, że żyliśmy w innym świecie, którego sami nie rozumieliśmy, a nikogo innego do niego nie wpuszczaliśmy.
To się zdarzyło w lato pomiędzy pierwszą a druga klasą liceum. Miałam szesnaście lat. Byliśmy na jakimś domku, wtedy wszystkie wakacje spędzało się gdzieś na domkach. W małych, kilkumetrowych pokojach kotłowało się kilkanaście pijanych osób. Razem piliśmy, paliliśmy, zasypialiśmy, czasami w nocy ktoś się budził, by się wysikać na ukochane róże matki właściciela, po drodze deptał przyjaciół i przemykał bezdźwięcznie przez korytarz, w rogu którego jakaś bardziej wytrwała parka całowała się zapamiętale. Po wszystkim wracał, zaspany, zmarznięty. Walił się pomiędzy znajomych, czasem, przypadkiem lub celowo, kładąc rękę w czyimś kroku.
Chodziłam wtedy z Mateuszem, kolegą z klasy. Nie sypiałam z nim i starałam się być fair. Z rzadka tylko zdradzałam go z Szymonem, zazwyczaj nie oddając mu się, a jedynie robiąc laskę. Jakby połykanie spermy należało do innej kategorii czynu seksualnego niż penetracja.
Mateusz był taki, jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Pijany i szalony, smutny i zwariowany. Miał w sobie chłopięcość, której mężczyźni nie chcą się wyrzec przez całe życie, ale która po skończeniu dwudziestu lat przestaje być urocza. Miał też energię i szaleństwo, których brakuje dorosłym, a którymi nastolatki tak gardzą. Uwielbiałam spędzać z nim czas. To jak na mnie patrzył. Jak młodszy brat pragnący akceptacji. W tamtym czasie chyba nawet nie myślał, że moglibyśmy ze sobą sypiać, a ja cieszyłam się, że nie pożąda mnie tak, jak Szymon, że widzi we mnie coś więcej niż piersi, usta, tyłek i szesnaście seksownych lat. Był moim pierwszym prawdziwym chłopakiem, pierwszym, być może jedynym mężczyzną, który mnie szanował, przynajmniej do czasu.
Kiedy odchodził płakałam i mówiłam o miłości. Pozostawił po sobie ten chłód bólu, do którego nie chcemy przyznawać się przed samymi sobą, musielibyśmy bowiem pogodzić się z faktem, że dopuściliśmy do siebie innego człowieka.
Wszędzie chodziliśmy z jego kumplami, Tomkiem, Mariuszem i Krystianem. We czwórkę byli niesamowici – przebojowi i głośni, dowcipni i okrutni. Przyciągali do siebie ludzi tak, jak puste puszki po piwie przyciągają pszczoły. Chciało się uczestniczyć w ich śmiechach, pić z nimi wódkę, poczuć ciepło ich przyjaźni. Ich błyskotliwe, złośliwe odzywki zawsze rozładowywały atmosferę. Byli jak bohaterowie komiksów i seriali dla młodzieży. Maskotki każdej imprezy. Kiedy byliśmy w piątkę, byłam naprawdę szczęśliwa. Czasami czułam, że miałam rodzinę, że zależy im na mnie, nie tylko dlatego, że chodziłam z Mateuszem, nawet nie dlatego, że byłam fajna czy miła.
Czasami czułam, że zależy im na mnie po prostu dlatego, że jestem, a to najpiękniejsze uczucie jakie istnieje.
Tamtego dnia byliśmy totalnie nawaleni. Skręty krążyły między nami, gdy siedzieliśmy na plaży przed domkiem i nikt nie miał prawa odmówić. Tak się wtedy paliło – głupio i do końca. Do momentu aż pierwsza osoba puści pawia. Czasami miewaliśmy halucynacje. Najczęściej traciłam przytomność i omijały mnie wszystkie pozytywy tego stanu.
Pamiętam, że kąpaliśmy się w jeziorze. Zawieszeni w wodzie przekazywaliśmy sobie zdawkowe komunikaty. Całkowicie pozbawione sensu, ale wystarczająco skomplikowane, by wywoływały salwy debilnego śmiechu. Byliśmy otumanieni i ociężali. Przyjemne fale ogrzewały ciała zanurzone w wodzie. Nie panowaliśmy nad ruchami i myślami. Jakbyśmy byli marionetkami, poruszanymi przez kogoś innego.
Powoli, ledwie przytomna wynurzałam się z wody, by zachwycać się powietrzem, niebem i życiem. W tym stanie nie ma ciążenia, choć człowiek czuje się ciężki. Ważące tony ciało podrywa się jednak na każde żądanie mózgu. Reaguje wbrew logice.
Chłopacy zaczęli odpływać, ścigać się, krążyć wokół siebie. Przypominali bawiące się ze sobą ryby – ich ruchy były równie płynne i pozbawione inteligencji. Patrząc na nich wyszłam na brzeg. Biało-błękitna tafla jeziora hipnotyzowała swoim ogromem. Ciepłe, przyjazne słońce lata obiecywało bezpieczeństwo. Położyłam się na piasku i wpatrywałam w niebo. Nawet moje myśli wydawały mi się wtedy mało ważne, pozwalałam im więc ulatywać w chmury ponad nami. Byłam pusta, rozkosznie pozbawiona emocji i zmartwień.
Pierwszy dotyk rozbudził mnie i rozbawił, mokre dłonie Mateusza na moim udzie przywróciły mnie światu. Rzeczywistość powróciła spokojnymi falami. Otuliła mnie swoją realnością. Dotykał mnie tak, jak dotyka się małe zwierzątka. Delikatnie, z lękiem, pieszczotliwie. Czułam opuszki jego palców na udach, brzuchu, ramionach. Śmiałam się wesoło, a iskry tego śmiechu tryskały z mych ust i z sykiem gasły na mokrej skórze.
Hamował się. Długo omijał moje piersi i łono. Jakbym miała go skarcić, odgonić niecierpliwie niczym osę. Chyba sama musiałam złapać jego dłoń i skierować na pierś.
Zaczęliśmy się całować, długo, powoli, trochę od niechcenia. Mój język działał samowolnie, nie musiałam nad nim panować. Przyjemność promieniowała spod palców Mateusza i napędzała moje ciało. Nie chciałam nic kontrolować. Widziałam fale rozkosznego ciepła, rozchodzące się pod moją skórą w miejscach, w których przed chwilą trzymał dłoń. Błyszczały niebieską poświatą tonowaną przez ciało.
Zapragnęłam go w sobie.
Kiedy włożył we mnie palca jęknęłam głośno. Wciąż pamiętam jak bardzo byłam wilgotna. Wszedł bez problemu, z cichym, mokrym odgłosem. Posuwał mnie palcami i pewna byłam, że niczego więcej nie oczekiwał. Przepełniała go duma, że dotyka kobiety. Że to dziś, teraz. Że to się dzieje naprawdę.
Zapragnęłam dać mu więcej. Kiedy zsuwałam z niego spodenki patrzył na mnie ze strachem.
Smakował jeziorem i latem. Do tej pory pamiętam jak ten smak, niespotykany, niepowtarzalny smak chłopca stającego się mężczyzną, rozpływa się po moim języku. Wypełniał moje usta, dotykał migdałków, masował policzki. Lizałam go powoli, by cieszył się tym jak najdłużej. Od jąder aż do żołędzi, a potem brałam do ust i wsadzałam głęboko. Chyba tylko dzięki trawie nie wytrysnął od razu.
Klęcząc nad Mateuszem, z penisem w ustach, wsłuchana w jego jęki, zapomniałam o chłopcach. A oni wychodzili z wody, wpatrzeni w mój unoszący się nad piaskiem nagi tyłek. We fiuta znikającego w moich ustach. W moje zwisające nad kolanami kolegi piersi. Erekcje wypełniły ich slipy, trawa zrobiła resztę.
Dotyk ich rąk był niemal religijny. Głaskali mnie tak, jak głaszcze się posążki Buddy, marząc o spełnionych życzeniach. Z rzadka jedynie wsuwali we mnie palca lub dwa, na chwilę, speszeni, przestraszeni, że ucieknę. Śmiali się do siebie, wciąż ledwie przytomni.
W pełni dostrzegłam ich dopiero, gdy usiadłam na Mateuszu. Czując jak jego twardy, mokry członek zagłębia się we mnie, obserwowałam jego kolegów. Ich otaczające mnie wzwody. Wycelowane we mnie, zuchwałe, zupełnie niepasujące do speszonych, naćpanych właścicieli. Uniosłam się lekko na Mateuszu pokazując mu rytm. Powoli do góry, powoli w dół. Powoli…
Gdy załapał, odprężyłam się. Odchylona mocno do tyłu, czerpałam rozkosz z seksu na plaży w obecności trzech napalonych dzieciaków. Nie pamiętam już, czy przyciągnęłam Tomka, czy sam znalazł odwagę by podejść. Wzięłam go w dłoń i zaczęłam masować. Po chwili był już w moich ustach. Wyraźnie mniejszy niż Mateusz, wszedł we mnie do końca, aż poczułam go w przełyku. Przytrzymał moją głowę i zaczął poruszać biodrami. Delikatnie, nie robiąc mi krzywdy, powoli, kilkoma falami zalewał me usta. Gdy skończył, po chwili, westchnął głośno i wycofał się szybko. Nie zdążyłam połknąć, sperma wypłynęła z mych ust i spłynęła na brodzie.
Niemal natychmiast pojawił się Mariusz. Jego gruby, wyprężony kutas ocierał się o moje policzki, gdy wciąż przełykałam nasienie Tomka. Zostawiał na mojej twarzy śliskie, wilgotne ślady pożądania. Szlak namiętności na policzkach, wargach, brodzie, szyi, czole. Gdy w końcu wzięłam go do ręki – wystrzelił. Nawet szybciej niż Tomek. Musiałam wyglądać jak gwiazda kiepskiego filmu porno – ociekająca spermą, posuwana przez ukochanego. Ich pożądanie spływało po moim ciele, łączyło się z potem i kroplami jeziornej wody.
Krystiana smakowałam najdłużej. Trzymając go w dłoni lizałam na całej długości. Czasami brałam do ust żołądź. W końcu odważył się i położył mi dłonie na głowie. Delikatnie naparł, nadał rytm. Przez kilka minut trwaliśmy tak, ja, posuwana przez dwóch chłopców, oni, spełniający swoje pornograficzne fantazje, i dwaj, którzy już doszli, oglądający nas z niedowierzaniem.
Krystiana dokończyłam ręką, wytrysnął na piach i moje piersi. Wtedy, pochylona nad Mateuszem, śliska od spermy jego przyjaciół doszłam. Powolna, leniwa fala rozkoszy rozlała się po mnie. To nie miało nic wspólnego z żadnym trzęsieniem ziemi czy innym tandetnym porno-opisem. Przypominało raczej wchodzenie do ciepłego pomieszczenia z podwórza pełnego śniegu.
Mateusz doszedł we mnie. Jego ciepło wypełniło mnie tuż po tym jak szczytowałam. Opadłam na niego znacząc go nasieniem. Próbował mnie pocałować, lecz lepiłam się od spermy. Wtuliłam się mocno w jego ramię. Zasnęłam…
Gdy się obudziliśmy, chłopaków już nie było. Musieli uciec gdzieś zawstydzeni, z oczami wbitymi w piach. Zeszłam z Mateusza i zanurzyłam się w jeziorze. Czułam jak napięcie rozpływa się w jeziorze. Zaschnięte nasienie mieszało się z wodą i rozpływało, uwalniałam się od nich. Później leżałam na powierzchni. Naga, w pozycji rozgwiazdy. Włosy opływały moją głowę, a ja znów wpatrywałam się w niebo, czekałam, aż chmury uciekną i nadejdzie koniec świata. Piersi, uda, cipka, brzuch, całe moje ciało pulsowało delikatnie z rozkoszy w rytm obijającej się o nie wody. Chłód jeziora pieścił mnie, uspokajał.
Gdy wróciliśmy do domku, chłopacy nie wiedzieli, jak się zachować. Unikali naszego wzroku, jakby zrobili coś złego. Ale ja byłam szczęśliwa. Wciąż pachnąc nimi podchodziłam do każdego, całowałam w policzek i dziękowałam. Później zaciągnęłam Mateusza do łazienki. Obmywał mnie z resztek spermy swoich przyjaciół, pytając czy było mi dobrze. Było.
Później, świeżą i umytą, posadził mnie na zlewie. Wszedł we mnie i kochaliśmy się powoli, szepcząc wyznania miłości. Wiecznej.
Rzucił mnie kilka tygodni później, gdy opowiedziałam mu o Szymonie. Płakałam.
Przejdź do kolejnej części – Tamta noc 4/6
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Rita
2012-12-03 at 07:12
Genialne.
Karol G
2012-12-03 at 13:01
hmmmm przyjaciele mogą używać jego dziewczyny, a jej kolega już nie – sens życia wg nastolatka, który w dodatku ćpa 🙂
a samo opowiadanie cytując słowa przedmówczyni genialne
daeone
Megas Alexandros
2012-12-03 at 22:57
Ta część opowieści Marva jest jakby polemiką z "Przygodami Roberta" Coyotmana. Też jest młodzieżowo, też w grę wchodzą używki, też mamy do czynienia z inicjacją. A jednak klimat jest zgoła odmienny. Nie ma tu lekkości i poczucia humoru, jest za to istotny "ciężar gatunkowy". I wciąż ta bogata, intrygująca, diablo inteligentna narracja. Słowem – kawał dobrej literatury.
M.A.
Rita
2012-12-04 at 15:36
Masz rację Megasie – obie serie należą do jednej kategorii (nasto), ale przedstawiają dwa skrajne oblicza młodzieńczych uniesień. A życie zazwyczaj zapewnia różnorodność w tym zakresie – nic nie jest aż tak mroczne ani też z drugiej strony, tak różowe. Przynajmniej tak mi się wydaję, bo nie mam na myśli prawdziwie traumatycznych zdarzeń.