Opowieść helleńska: Tais VIII (Megas Alexandros)  4.54/5 (98)

38 min. czytania

Jean-Leon Gerome, „Pygmalion i Galatea”

Mijały kolejne dni. Bryły marmuru, obłupywane ze wszystkiego, co zbędne, coraz bardziej upodabniały się do modeli Bryaksisa. Tais odkryła, że każdego ranka z większą łatwością obnaża się przed mężczyznami. Nie zasłaniała swoich wdzięków nawet wtedy, gdy do pracowni wchodzili akolici, niosący tace z jadłem oraz dzbany z winem i wodą. Beotkę bawiło wyraźne zakłopotanie młodzieńców oraz to, co starali się robić z oczyma, by nie dać się złapać na podglądaniu, a jednocześnie ujrzeć jak najwięcej. Rzeźbiarz i jego modele spożywali posiłki, nie opuszczając nawet pomieszczenia, po czym wracali pospiesznie do pracy. Cała trójka pragnęła ujrzeć ukończone dzieło. Bryaksis twierdził, że przyćmi ono wszystkie jego poprzednie osiągnięcia. Beotce, która odwiedziła jego warsztat i widziała wystawione tam prace, trudno było w to uwierzyć. Kiedy jednak przestał obłupywać marmur topornym dłutem i wziął do ręki mniejsze, bardziej subtelne narzędzia, ujrzała całą jego maestrię oraz twórczą moc.

Zaczęła wówczas podejrzewać, że słowa artysty nie są tylko czczymi przechwałkami. Naprawdę wspinał się na wyżyny swojej sztuki, zaś kształty, które wydobywał z kamienia, fascynowały proporcją, miękkością linii, tym, że zdawały się tak bardzo żywe.

Tais ujrzała własną twarz wyłaniającą się z bezkształtnej początkowo bryły. Krzywiznę ramienia, którym miała obejmować udo Kritiasa (przedramię wykute zostało w oddzielnym kawałku marmuru i miało zostać połączone z resztą posągu żelaznym rdzeniem).

Z czasem poniżej smukłej szyi pokazały się również piersi, duże i ciężkie, idealnie krągłe – dokładna kopia jej własnych. Im Bryaksis poświęcił szczególnie wiele uwagi. Nieraz w trakcie pracy podchodził do klęczącej u stóp kapłana Beotki, pochylał się nad nią i brał jej biust w ręce. Ważył go w dłoniach, przesuwał po nim palcami, jakby pragnąc, by jego ciało zapamiętało ich kształt i później było w stanie wiernie go odwzorować. Przymykała wówczas oczy, czując, jak przechodzi ją rozkoszny dreszcz. Była ciekawa, czy artysta okaże się równie pieczołowity, gdy będzie wykuwał jej łono. Kritias przyglądał się temu z uwagą i pożądaniem, posłuszny jednak woli artysty, który kazał mu pozostać w bezruchu.

On zresztą nie musiał jej uwodzić dotykiem ani rzeźbiarskim kunsztem. Jego nieprawdopodobne piękno w pełni wystarczało, by Tais zwilgotniała już po kilku przelotnych spojrzeniach. Jeśli bogowie olimpijscy naprawdę zsyłali śmiertelnikom dary, dla Kritiasa okazali się szczególnie łaskawi. Urodą dorównywał Apollinowi, poruszał się wdzięcznie niczym młody Hermes, w jego spojrzeniu była stanowczość Zeusa oraz żądza Aresa. W pełni świadom swych atutów, pozwalał, by oddziaływały one na Beotkę, odbierały jej chęć oporu, kruszyły mury obojętności, za którymi próbowała się schronić. Kapłan nie miał zamiaru zniżać się do zalotów ani silić na poetyckie komplementy. Nie pragnął wcale, by Tais po prostu mu się oddała – ona powinna wpierw błagać go o to, by łaskawie raczył z niej skorzystać. Musiała odrzucić całą swoją dumę, upokorzyć się przed nim, a potem cierpliwie wyglądać jego decyzji.

Kritias oczekiwał od niej tylko jednego: pełnej i bezwarunkowej kapitulacji. Beotka zaś z każdym dniem odczuwała coraz mniejszą pewność, że kapłan będzie musiał obejść się ze smakiem.

Pragnąc dochować wierności Chloe, wciąż jednak żadnemu z nich nie uległa. Choć śniła o szerokich ramionach Kritiasa, choć fantazjowała na temat romansu z Bryaksisem, który dopełniłby ich relacji artysty i jego muzy, na zewnątrz pozostawała chłodna, zdystansowana i niedostępna. A przynajmniej chciała za taką uchodzić. Nocą zaś czekała, aż jej niewolnica zaśnie i dopiero wtedy sięgała po sztuczny fallus. Wyobrażała sobie, że pokaźny członek należy do któregoś z nich. Jeśli do rzeźbiarza – poruszała jego rękojeścią powoli, dokładnie smakując każde pchnięcie. Gdy do kapłana – wbijała zabawkę mocniej, niekiedy boleśnie się ocierając.

Zadawała sobie czasem pytanie, jak długo jeszcze uda jej się bronić. Życie nauczyło ją, że jeśli mężczyzna czegoś bardzo pragnie, zazwyczaj w końcu to otrzyma. Nie ma więc sensu pozostawiać go zbyt długo w oczekiwaniu, bo cierpiąc katusze niespełnienia, staje się zgorzkniały i brutalny. Należy albo zdecydowanie odmówić i ponieść tego konsekwencje, albo też ulec – i również zapłacić cenę.

Ostatecznie na jej decyzji zaważyły dwa impulsy. Obydwa miały związek z Chloe. Pierwszy odczuła boleśnie którejś nocy, gdy już obie leżały w łóżku, lecz żadna jeszcze nie spała. Czując narastające podniecenie Tais zdecydowała się nie rozładowywać go tak jak poprzednio – przy użyciu zabawki oraz własnych palców. Zamiast tego przylgnęła do swej niewolnicy i objęła ją ramionami. Ich nagie piersi wtuliły się w siebie, a udo Beotki wsunęło się między nogi dziewczyny. Pocałunek – pierwszy od bardzo dawna – był słodki i czuły, choć języczek Chloe tym razem nie wyszedł jej na spotkanie. Tais bawiła się przez długie chwile włosami młódki, muskała palcami jej warkocz, dotykała wrażliwych miejsc tuż za uszami. Kiedy jednak jej dłoń zsunęła się niżej, by wniknąć między uda kochanki, ta wyraźnie zesztywniała. Jej twarz stężała na ułamek sekundy, zaś nieostrożne spojrzenie zdradziło niechęć.

Beotka była wstrząśnięta. I chociaż Chloe nie zrobiła nic więcej, by ją powstrzymać, Tais straciła wszelką ochotę na miłosne igraszki. Machinalnie pocałowała dziewczynę w czoło, życzyła dobrego snu i odwróciła się do niej plecami. Młódka nie próbowała podtrzymać raptownie urwanego kontaktu. Prędko zasnęła, zaś jej pani długo jeszcze leżała z otwartymi oczyma, nie mogąc zrozumieć, co się stało i jak mogła przeoczyć zmianę w zachowaniu swej kochanki.

Przynajmniej część odpowiedzi poznała dwa dni później. Był to drugi impuls, który popchnął ją do brzemiennego w skutki czynu.

* * *

Granicę Beocji i Fokidy przekroczyli w dziesięć koni.

Alkajos jechał na swym wielkim, tesalijskim gniadoszu. Wiatr z zachodu uderzał mu w twarz, rozwiewając włosy i wydymając ciężką, wełnianą chlamidę. U jego boku, na białej klaczy jechała Chryseis. Głowę miała pochyloną. Choć mogła swobodnie kierować koniem, to jednak musiała trzymać się blisko swego pana. To on trzymał bowiem w garści sznur, którego drugi koniec zawiązał jej na szyi. Wystarczyło jedno mocne szarpnięcie, by pętla zacisnęła się, dławiąc i dusząc dziewczynę. Ta robiła więc wszystko, by jej klacz nie odstąpiła na więcej niż kilka kroków od jego ogiera. Macedończyka bawiły jej desperackie wysiłki. Gdyby miała dość odwagi, spróbowałaby chociaż odebrać sobie życie. Była jednak na to zbyt tchórzliwa. Kolejna przewina, za którą mógł ją karać.

Dziś o poranku znów ją posiadł. Gospoda, w której się zatrzymali, była jeszcze gorsza od tej w Platejach. Siennik okazał się twardy, koc zatęchły, smród z okolicznej stajni trudny do zniesienia. Wszystko to jednak poszło w zapomnienie, gdy wdarł się brutalnie w ciasną szparkę Chryseis. Dziewczyna trzęsła się z bólu i wstrętu, lecz nie odważyła się prosić go o litość. Wiedziała, że nic to nie da. Gdy już wytrysnął na jej piersi i twarz, a mokrą męskość wytarł w złote włosy, jego humor wyraźnie się poprawił. Od Delf dzieliły go niespełna dwa dni drogi. Z Teb i Platejów zebrał swych najlepszych ludzi, zostawiając Krytobulosowi pośledniejszy sort. Ci, których wziął ze sobą, to niezrównane psy wojny, ludzie, którzy od zawsze żyli z zabijania.

Jego zastępca, Tesal Pelops, niski i czarniawy od słońca, zgładził pierwszego człowieka, nim jeszcze skończył trzynaście lat. Od tego czasu mordował często i regularnie – zarówno wrogów na polu bitwy, jak i niewiasty, którym nie udało się go zaspokoić w łożu. A że był bardzo wybredny, niejedna dziwka skończyła żywot z jego dłońmi zaciśniętymi na swej szczupłej szyi. Ogromny Macedończyk Ajaks – musiał mieć w sobie domieszkę trackiej krwi, bo przecież górował nad rosłym Alkajosem o dobry łokieć – rozbijał głowy swoich nieprzyjaciół na miazgę ogromną maczugą nabijaną żelaznymi kolcami. Smukły efeb z Farsalos, którego z uwagi na urodę (choć nigdy prosto w oczy) nazywano Ganimedem, pozbawiał życia dwoma długimi nożami.

Nie wszystkich jego ludzi można było zresztą nazwać Hellenami. Na wojnę ze Spartą ściągnęły hordy awanturników z całego świata – zaś Alkajos wybrał spośród nich najbardziej krwiożerczych i nieznających litości. Włócznik Rezus pochodził z trackiego plemienia Agrian, zbrojny w straszliwą rhompaję Draks był Odrysem. Pullo przyszedł na świat w odległej Italii, w bitnym plemieniu Brucjów. Na jego plecach kołysał się dwuręczny, galijski miecz. Ostatni z jeźdźców, trzymający się w siodle, jakby się w nim zrodził, nosił imię Barzanes. Był Persem z Suzjany, krainy położonej w samym centrum Imperium Achemenidów, w której żar lał się z nieba na umęczoną ziemię. Zdezerterował z armii Wielkiego Króla po bitwie pod Granikiem i przyłączył się do zwycięzców i nowych panów świata, Macedończyków.

Jechał też z nimi Hieron z Elatei – ten, który wydał im Gylipposa.

Siedmiu krwawych, biegłych zabójców przeciwko Spartiacie. Powinno wystarczyć, nawet jeśli donosiciel nie włączy się do walki. Jeśli chodzi o Alkajosa, postanowił w czasie potyczki trzymać się za plecami innych. Znał morderczy kunszt Gylipposa. Musiał sam przed sobą przyznać, że nie ma wielkich szans dorównać mu w walce. Zwłaszcza po tym, jak stracił oko. Wprawdzie drugie dobrze mu służyło, ale i tak doświadczał wielu trudności – miał węższy obszar widzenia, nie potrafił tak dobrze jak kiedyś ocenić odległości. Doprawdy, lepiej, by Spartiatą zajęli się jego ludzie. A jeśli Hieron się myli i z Gylipposem jest ta beocka suka, Tais, to on, Alkajos, chętnie skupi się na niej.

Nadciągał wieczór. Słońce przebyło już większą część swej trasy od wschodniego do zachodniego horyzontu. Za godzinę lub dwie rozbiją obóz, posilą się, odpoczną. Wszyscy z wyjątkiem Chryseis, która będzie musiała wpierw zasłużyć na strawę i sen. Alkajos uśmiechnął się do siebie, czując, jak pod tuniką jego członek napręża się i sztywnieje. Tak, zabawi się z nią tej nocy, zabawi się długo i brutalnie. Sprawi, że dziewczyna pożałuje dnia, w którym przyszła na świat. Że będzie czołgać się u jego stóp, błagając go o litość.

Tylko traktując swoją brankę w ten sposób, był jeszcze w stanie ją rżnąć. Ze smutkiem zauważył, że w ciągu ostatnich tygodni blondwłosa piękność podniecała go w coraz mniejszym stopniu. Już wkrótce będzie musiał znaleźć jej następczynię. Być może owa Tais nada się do tego celu. Była wszak kochanką jego dawnego druha, Kassandra. A przecież zawsze lubili podobne kobiety.

Postanowił, że jeśli Tais przypadnie mu do gustu, odda Chryseis swoim ludziom. Przynajmniej tym, którzy przeżyją starcie z Gylipposem. Będą mogli się z nią zabawić do woli, a potem poderżnąć gardło – niewiele go to już obejdzie. Miał świadomość, że każdy z nich o tym marzył. Pożerali dziewczynę łapczywymi spojrzeniami, gdy gwałcił ją w ich obecności. Teraz sami będą mogli poużywać. Potraktuje to jako premię za dobrze wykonaną pracę.

On zaś będzie miał już wtedy nową zabawkę. A Tais zapłaci mu za wszystkie upokorzenia, których doznał od Kassandra.

* * *

Dziesiątego dnia skończyli pracę wcześniej niż zwykle. Słońce pokonało dopiero dwie trzecie drogi przez sklepienie niebieskie. Kritias musiał jednak tego wieczora złożyć specjalne ofiary, które zgodnie z obyczajem poprzedzały długotrwałe, rytualne ablucje. Pożegnał więc Bryaksisa i Tais, po czym zostawił ich samych.

Beotka sięgnęła po swą suknię. Nim jednak zdążyła udać się w ustronne miejsce, zbliżył się do niej rzeźbiarz.

– Podziwiam cię, Tais – oznajmił z tajemniczym błyskiem w oku. – Doprawdy, podziwiam.

Przez sekundę przyglądała mu się uważnie, jakby podejrzewała, że drwi sobie z niej. W końcu spytała ostrożnie:

– Czemuż to, Bryaksisie? To ja jestem ci winna podziw za sztukę, którą tak biegle władasz.

– Chodzi mi o Kritiasa. Nie znałem dotąd niewiasty, która tak długo mu się opierała. Większość zadurza się w nim od pierwszego wejrzenia. Wręcz pchają się do jego łoża, gotowe się przed nim upokarzać, płaszczyć…

– To mężczyzna wielkiej urody – przyznała, – lecz zdaje mi się również pełen pychy, arogancji oraz wyniosłości. Gdybym pozwoliła mu się poniżyć, nabrałabym do siebie obrzydzenia.

– Twe słowa świadczą o mądrości, Tais – pochwalił ją artysta. – Być może ostrzeżenie, które dla ciebie miałem, okaże się jednak zbędne…

– Tym niemniej chętnie je usłyszę.

Twarz rzeźbiarza zmieniła się wyraźnie. Jego rysy wyostrzyły się, a oczy posmutniały.

– Wystrzegaj się Kritiasa, pani – rzekł przysuwając się do niej. Dłonią objął jej ramię, zacisnął na nim palce. Tais zapomniała na chwilę, że stoi przed mężczyzną naga. Wpatrywała się w niego zdumiona. On zaś mówił dalej: – Każda kobieta, która poszła z nim do łoża, prędko pożałowała swej decyzji. Nie jedną zaś doprowadził do zguby…

W tym miejscu jego głos załamał się. Beotka uniosła rękę i dotknęła palcami jego skroni.

– Czy skrzywdził kogoś bliskiego tobie? – spytała, przeczuwając już, co usłyszy.

– Jokasta była moją kobietą… i najwspanialszą modelką aż do chwili, gdy pojawiłaś się ty.

– Afrodyta wychodząca z kąpieli – domyśliła się Tais. Przypomniała sobie najpiękniejszy posąg, który stał przed warsztatem Bryaksisa.

– Odebrał mi ją. A potem porzucił, tak jak rozpieszczone dziecko, które znudzi się kolejną zabawką. Nie mogła znieść upokorzenia, więc skoczyła w przepaść. Wyniosłem ją na własnych rękach, z samego dna. Położyłem ogień pod jej stos. Patrzyłem, jak odchodzi, jak łączy się z powietrzem i ziemią. Moja Jokasta… Najwspanialsza ze wszystkich…

Teraz w jego oczach pojawiły się łzy. Tais poczuła, że coś ściska jej serce.

– Przysięgam, że będę się wystrzegać Kritiasa.

– To nie wszystko… – rzekł po dłuższej przerwie Bryaksis. – Przyjąłem zakład, doprawdy szczeniacki… Wiedz, że nie będę dążył do zwycięstwa. Nie jestem taki jak on. Tak, to prawda, pożądam cię, wyznaję to szczerze, niczego nie kryjąc. Choć jestem stary i zgorzkniały, twa bliskość wciąż budzi we mnie męskie instynkty. Przysięgam jednak, że nie podejmę żadnych kroków… Chyba że i ty zapragniesz tego samego.

– Dziękuję ci, panie – odparła Beotka, nie mając pojęcia, cóż więcej mogłaby rzec. Bryaksis uwolnił jej ramię z uścisku, więc ukłoniła mu się z szacunkiem i zostawiła go na środku pracowni. Ubrała się w mniejszej komnacie, zastanawiając się nad słowami rzeźbiarza. Wychodząc raz jeszcze skinęła mu głową.

– Do jutra, Bryaksisie.

– Do jutra, Tais.

Niebo nad Delfami spowijały szare chmury. Było jednak dość ciepło jak na tę porę roku. Tais wyruszyła w dobrze już jej znaną drogę do zajazdu. Postanowiła, że jeśli nie będzie padać, zabierze Chloe na spacer po mieście. Jest jeszcze wiele czasu do zmroku.

Gdy weszła do sali ogólnej „Pełnego dzbana”, była ona niemal całkiem opustoszała. Pora obiadu minęła już jakiś czas temu, natomiast goście jeszcze nie zaczęli gromadzić się na wieczerzę. Tais nie widziała też nigdzie Meszalima ani najemników. Co do eunucha, zapewne znów wyprawił się na podziwianie delfickich cudów. Gylippos i Achaj imieniem Euryloch mogli ćwiczyć szermierkę w wewnętrznym ogrodzie zajazdu albo też upijać się w którejś z karczm.

Wspinając się po schodach na piętro, Beotka była pewna, że zastanie Chloe. Zielonooka niewolnica zawsze czekała na jej powrót. Wspólny spacer dobrze im zrobi. Będzie znów jak za starych, korynckich czasów, pełnych radości i beztroskiej harmonii. Dobrych czasów przed nastaniem Pejtona.

Tais podeszła do drzwi swej komnaty, coś jednak powstrzymało ją przed ich otwarciem. Zamarła w bezruchu, z dłonią na wypolerowanej powierzchni drewna. Zaraz potem usłyszała jęk. Przeciągły, donośny, wyrażający głęboką rozkosz spełnienia. Ponad wszelką wątpliwość, męski. Po długiej chwili usłyszała głos. Należał do Chloe.

– Uwielbiam patrzeć, jak szczytujesz, najdroższy. Przestajesz być wtedy tym twardym, niewzruszonym żołnierzem, za którego chcesz uchodzić. Stajesz się delikatny i wrażliwy… a ja kocham cię jeszcze bardziej.

– W Sparcie nauczono mnie tylko, jak być twardym – odparł po dłuższym czasie Gylippos. – Dopiero teraz, przy tobie, mogę niekiedy opuścić tarczę.

– Musimy w końcu powiedzieć Tais – to znów była niewolnica. – Nie możemy jej wciąż okłamywać.

– Przysiągłem, że przywiodę ją w bezpieczne miejsce – odparł Spartiata.– Do tego czasu nasz związek musi pozostać w tajemnicy.

– Więc może powinniśmy się lepiej kryć ze swym uczuciem? – w głosie swej kochanki Tais wychwyciła znajomą nutę dobrotliwej drwiny. – Może nie powinnam oddawać ci się tak często i chętnie?

– Nie widzę żadnego związku – Beotka nigdy przedtem nie słyszała, by Spartiata był rozbawiony! – Szczerze powiedziawszy, znów mam na ciebie ochotę, moja miła.

– Znowu? – Chloe zawołała z udawanym zdumieniem. – Przecież dopiero co mnie miałeś!

– I pragnę uczynić to jeszcze raz, nim wróci twoja pani…

Tais odsunęła się od drzwi. Usłyszała jeszcze radosny śmiech Chloe. Zielonookiej dziewczyny, która była dla niej wpierw niewolnicą, później kochanką, a w końcu – miłością jej życia. Ręce Beotki drżały, serce waliło jak szalone. Była cała roztrzęsiona. Tamto wydarzenie nad rzeką… Myślała, że zdrada dziewczyny jest tylko jednorazowym wybrykiem. Wybaczyła jej, puściła niewierność w zapomnienie! Okazało się jednak, że okłamywała samą siebie. Spartiata, którego Tais wynajęła dla ochrony, który dwukrotnie już uratował jej życie, zawrócił młódce w głowie. Niewiele było potrzeba, żeby Chloe zapomniała całkiem o swej ukochanej pani…

Na sztywnych nogach Beotka zeszła po schodach i opuściła zajazd. Szła przed siebie, sama nie wiedząc gdzie i po co. Ani się obejrzała, jak dotarła do targowiska Delf. Większość kupców zwijała już swe stragany i pakowała towar, na który nie znalazł się nabywca. Tais minęła ich i ruszyła dalej. Nad miastem zebrały się ciężkie, ołowiane chmury. Wtem ciemniejące niebo przeciął zygzak błyskawicy. A po chwili na ziemię lunął istny potop. Deszcz był bardzo gęsty, choć o tej porze roku nie stanowiło to zaskoczenia. W ciągu kilku chwil kobieta była przemoczona do suchej nitki. Kosztowny, jasnobłękitny peplos przywarł do jej ciała, oblepił je w nieprzyjemny sposób. Wierzchni płaszcz, który narzuciła sobie na włosy i ramiona, również nie mógł jej uchronić przed wszechobecną wodą.

Podążała naprzód z opuszczoną głową, a świat wokół szarzał i zasnuwał się mgłą. Całe jej kłęby uniosły się z doliny, spowijając miasto wilgotnym całunem. Beotka drżała z zimna i bezsilnego gniewu. Nie dostrzegła nawet, jak przekroczyła bramy świętego okręgu Apollina. Zatrzymała się dopiero na schodach świątyni. Podniosła oczy i spojrzała na marmurowe kolumny oraz tympanon ozdobiony płaskorzeźbami. Wiedziała, że tam, w środku, czeka na nią Kritias.

Zwróciła głowę w lewo. Ujrzała wyłaniający się z mgły budynek za świątynią, który służył Bryaksisowi za pracownię. W jego oknach dostrzegła wątłe światło. Ktoś nadal tam jest! Wciąż nie pojmując, czemu to czyni, skierowała swe kroki w stronę niskiej i dość niepozornej budowli. Zostawiła sanktuarium za plecami, w nasilającym się deszczu dotarła do drzwi. Pchnęła je z całej siły i weszła do środka.

W pracowni płonęły tuziny świec. Rozstawiono je dookoła „Apollina i Cyrene”. Rzeźbiarz stał plecami do niej, wpatrzony w swe niedokończone dzieło. Nie wiedziała, czy sycił się jego pięknem, czy też w myślach przeklinał się za błędy, które tylko on potrafił dostrzec. W sali panował chłód, który wraz z deszczem wdzierał się przez okna oraz otwór w suficie. Gdy wiatr wtargnął do komnaty również przez otwarte drzwi, płomienie świec zatańczyły. Bryaksis opuścił głowę i obrócił się ku niej.

Beotka zatrzasnęła czym prędzej podwoje i stanęła w progu. Zdawała sobie sprawę, jak musi wyglądać. Doszczętnie przemoczony jedwab przywarł do jej ciała, eksponując jego kształty. Opinał jej obfite piersi i uwydatniał ciemne sutki, które zaznaczały się pod tkaniną zarówno kształtem, jak i kolorem. Włosy miała w nieładzie, posklejane wilgocią i ociekające strugami wody. Drżała, pocierając dłońmi swe ramiona, bezskutecznie starając się rozgrzać.

Bryaksis podszedł do niej, uniósł swe ramiona, zsunął płaszcz z jej włosów, a potem z ramion. Przemoczona tkanina upadła na podłogę. Dotknął jej policzka. Delikatnie, samymi opuszkami. Tais czuła, jak jego palce suną w dół, spływają na jej szyję, obojczyk, dekolt. Zbierały po drodze wodę, która perliła się na jej skórze. Drugą dłonią dotknął jej barku. Ręce artysty były bardzo zręczne. Posługując się tylko jedną, bez trudu rozplątywał kolejne wiązania jej sukni.

Kiedy przysunął się do niej, uniosła ku niemu głowę i rozchyliła lekko wargi. Nie całował tak gwałtownie jak Kassander, tak namiętnie jak Chloe, tak natarczywie jak Pejton. Jego pocałunek był niczym spełnienie długo pielęgnowanego marzenia. Bryaksis był dojrzałym mężczyzną, który w swym życiu miał tuziny kobiet, zaznał wszelkich rozkoszy, aż w końcu zdołał w pewnym stopniu zapanować nad popędami. Nie wyczuwała w nim żądzy dominacji, chęci posiadania, mrocznej potrzeby upokorzenia drugiej osoby. Jego żądza była jak morze – którego potęgę czuć, nawet gdy nie jest wzburzone.

Kolejne wiązanie puściło. Suknia spłynęła z jej ramienia, obnażając prawą pierś. Tu również była mokra. Spora kropla deszczówki drżała przy każdym oddechu na jej brązowym sutku.

Bryaksis cofnął się o krok, jego spojrzenie skierowało się w dół. Choć w czasie pracy całymi godzinami oglądał jej nagi biust, teraz, w zgoła innej sytuacji, ów widok poruszył go do głębi. Rzeźbiarz pochylił się do przodu, dotknął wargami jej brodawki, zlizał językiem kroplę. Beotka westchnęła głośno. Pomimo tego, co wydarzyło się w zajeździe, pomimo przemoczonej sukni i panującego w sali chłodu, czuła… podniecenie.

Usta artysty przywarły do jej piersi, pieściły ją przez długą chwilę. Kiedy Bryaksis wyprostował się, w jego oczach podniosły się już ognie żądzy.

– Chodźmy do drugiej komnaty, Tais – rzekł ciężkim głosem. – Jest lepiej ogrzana. Musimy czym prędzej zdjąć z ciebie te przemoczone szaty.

* * *

Śniadanie upływało w ponurej atmosferze. Choć w sali ogólnej zajazdu rozbrzmiewał gwar rozmów, przy ich stole panowała cisza. Chloe patrzyła tępo w stół. Miała podkrążone oczy – po nieprzespanych nocnych godzinach, w ciągu których czekała na powrót Tais. Gylippos był jakby nieobecny duchem, zwrócony ku wnętrzu. Meszalim czuł okropną suchość w ustach, głowa zaś bardzo mu ciążyła. Przede wszystkim jednak bał się do któregokolwiek z nich otworzyć ust. Kto wie, co mógł sprowokować. Wczorajszej nocy między Spartiatą i niewolnicą Beotki doszło do ognistej kłótni. Syryjczyk uznał, że roztropniej będzie nic nie mówić i cierpliwie poczekać, aż burza przeminie.

Achajski najemnik, Euryloch, swoim zwyczajem milczał podczas jedzenia. W tym akurat nie było nic nadzwyczajnego.

Poprzedniego wieczora Tais nie wróciła do zajazdu. Początkowy niepokój zaczął się wraz z mijającymi godzinami pogłębiać, a gdy słońce całkiem zniknęło już z firmamentu, przerodził się w strach. Chloe zażądała, by rozpoczęli nocne poszukiwania. Gylippos zaproponował, że pójdzie do sanktuarium Apollina i dowie się, czy Beotka opuściła święty okrąg. Chloe zapragnęła iść z nim i w żaden sposób nie dawała sobie tego wyperswadować. W tej sytuacji i Meszalim postanowił przyłączyć się do poszukiwań.

Na stopniach sanktuarium zatrzymali ich strażnicy świątynni, odziani w białe chlamidy narzucone na pancerze z brązu. Jeden z nich oznajmił im, że Tais nie ma już w świętym okręgu. Opuściła go jeszcze przed zmierzchem, wraz z rzeźbiarzem Bryaksisem. Meszalim dostrzegł, jak usta Chloe zaciskają się, a jej zielone oczy stają się lodowato zimne. Niewolnica wiedziała, gdzie znajduje się warsztat artysty, zaprowadziła tam więc Spartiatę i Syryjczyka. Gromkie walenie w drzwi wejściowe zaowocowało pojawieniem się wielce niezadowolonego czeladnika. Ten, obrzuciwszy nieproszonych gości całkiem wypranym z ciekawości spojrzeniem, oschłym tonem poinformował, iż Beotka i jego mistrz nie życzą sobie, aby ktokolwiek im przeszkadzał.

Sprawa wydawała się oczywista, ale nie dla Chloe. Młódka ubzdurała sobie, że jej pani jest w niebezpieczeństwie. Chciała, by Gylippos i Meszalim szturmowali gmach warsztatu i odbili Beotkę, zapewne wyrywając ją z ramion Bryaksisa. Na to jednak nie zgodził się Spartiata. Spokojnym tonem przeprosił czeladnika za najście, po czym złapał Chloe za ramię i powlókł za sobą z powrotem do „Pełnego dzbana”. Po powrocie zamknął się z nią w komnacie, którą niewolnica dzieliła z Tais. Meszalim nie został tam zaproszony, więc zszedł do sali ogólnej i wydał kilka miedziaków, które otrzymał od Beotki, na grzane wino z lekką domieszką przypraw. Od tych nocnych peregrynacji całkiem przemarzł.

To wtedy wybuchła kłótnia. Nawet z miejsca, w którym siedział, Syryjczyk dobrze słyszał krzyki Chloe, obelgi, które rzucała Gylipposowi, a nawet Tais. Dziewczyna po kilkakroć wykorzystała cały asortyment przekleństw, który poznała w dzieciństwie, spędzonym w biednych zaułkach Chalkis. Na ile mógł się zorientować, Spartiata ani razu nie podniósł głosu. Jego spokojne odpowiedzi, o ile w ogóle ich udzielił, nie dotarły do uszu eunucha. Później, gdy krzyki z piętra już ucichły, z burdelu wrócił Achaj Euryloch. Widząc Meszalima z kubkiem wina, dosiadł się do niego i zamówił jeszcze dzban. Wojak był w wyśmienitym humorze, najwyraźniej otrzymał od ladacznic wszystko, czego zapragnął. Pili do północy, opróżniając jeszcze jedno naczynie. Gdy Meszalim kładł się na spoczynek, cały świat wirował przed jego oczyma.

Rano zbudził ich ten sam czeladnik Bryaksisa. Jego mistrz przysłał go w charakterze posłańca, by oznajmić, że Tais prosto od niego udała się do sanktuarium, kontynuować pozowanie. Do zajazdu wróci najwcześniej wieczorem. Nie powinni się więc niepokoić, ani tym bardziej nachodzić jego warsztatu. Taka wiadomość nie mogła oczywiście poprawić nastroju Chloe. Dlatego też jedli w milczeniu. Meszalim nie był w stanie czynić nawet tego – w wyniku nadużycia wina zupełnie nie czuł głodu.

Eunuch siedział przy stole naprzeciwko Gylipposa. Dlatego też pierwszy zorientował się, że dzieje się coś złego. Najpierw usłyszał za plecami jakiś hałas. Spartiata uniósł głowę, spojrzał w stronę wejścia i zamarł w bezruchu. Jego twarz momentalnie pobladła, jakby odpłynęła z niej cała krew. Gdy Meszalim odwrócił się, usłyszał wypowiedziane z naciskiem słowa najemnika.

– Chloe, idź do swej komnaty.

– Ale czemu…

– Natychmiast!

W drzwiach wejściowych stało trzech mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie pancerze z brązu lub wygotowanej skóry, przy pasach zaś miecze i długie sztylety. Ich wkroczenie do sali wywołało piorunujący efekt – natychmiast ucichł gwar rozmów. Nawet gospodarz, który nucił jakąś melodię, polerując okoliczny stół, umilkł raptownie.

Meszalim usłyszał szelest sukni Chloe, a po chwili odgłos jej sandałów na schodach. Choć raz niewolnica posłuchała rozkazu!

Jeden z nowoprzybyłych, wysoki i barczysty mężczyzna, którego lewy oczodół zasłaniała czarna opaska, wyszukał spojrzeniem Spartiatę i roześmiał się.

– Gylippos! Witaj, ty stary łajdaku! Na Zeusa, kiedy powiedziano mi, że tu się schroniłeś, z początku nie chciałem wierzyć! Nie pasowałeś mi wcale do Delf, jako żywo mi do nich nie pasowałeś…

– Ja również nie sądziłem, że tutaj się spotkamy, Alkajosie – głos Spartiaty brzmiał jak zgrzyt miecza o brązowy napierśnik. Słysząc imię tamtego, Meszalim zadrżał. Bestia w ludzkiej skórze…

Alkajos ruszył przez salę. Jego towarzysze – niski drab o krzywych nogach kawalerzysty oraz smagły mężczyzna, mogący być Persem, flankowali go z obu stron, rzucając na boki groźne spojrzenia. Goście zajazdu czym prędzej odsuwali swe ławy, by zrobić im miejsce. Meszalim rzucił okiem za siebie. Zobaczył, że Gylippos sięga pod stół. Nigdy, nawet przy śniadaniu, nie rozstawał się z bronią – miał przy sobie co najmniej jedną machairę albo nóż do rzucania. Syryjczyk nie pamiętał, jaki oręż Spartiata wybrał tego dnia.

Macedończyk zatrzymał swoich ludzi jednym gestem. W bezpiecznej odległości od stołu. Powiódł spojrzeniem po twarzach tych, którzy siedzieli obok Gylipposa.

– W dziwnej kompanii cię znajduję, mój dawny towarzyszu broni. Ten tutaj – wskazał na Achaja – to zaciężny rębajło, rzecz najzupełniej oczywista. Ale ten naprzeciwko ciebie to eunuch? Doprawdy, zawsze sądziłem, że gustujesz w niewiastach… Ciekawi mnie również czwarty talerz, który widzę na stole. Czy nie podróżuje z tobą kobieta? Urodziwa brunetka, rodem z Beocji?

– Odłączyła się ode mnie w Naupaktos… – Spartiata powtórzył kłamstwo, którym przedtem uraczył Hierona z Elatei.

– … i udała do Etolii – dokończył za niego Alkajos – Tak, znam tę historię. I nie wierzę w ani jedno słowo.

– A więc przynajmniej wiem, kto mnie sprzedał.

– Trzeba było go zabić wtedy, gdy go spotkałeś w karczmie.

– Nie jestem tobą, Alkajosie.

Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się ochryple. Meszalim żałował, że nie ma przy sobie miecza Pejtona. Niestety, ostrze zostało w komnacie, którą dzielił ze Spartiatą i Achajem.

– Wystarczy tych pogaduszek – warknął Alkajos, gdy już powściągnął wesołość. – Czekamy na ciebie przed zajazdem. Walczyłeś u mego boku, więc dam ci szansę umrzeć z mieczem w ręku jak mężczyzna. Nie próbuj jednak uciekać. Moi ludzie otoczyli budynek.

– Czemu miałbym wyjść? – zdziwił się fałszywie Gylippos. – Na mój gust, ten gmach lepiej nadaje się do obrony.

– Jeśli za chwilę nie staniesz na dziedzińcu – odparł Macedończyk, pochylając się nieco do przodu – podpalę zajazd, ze wszystkimi ludźmi w środku. I każę wyrżnąć każdego, kto spróbuje ucieczki.

Po tej deklaracji zapadła martwa cisza. Meszalim spojrzał na Spartiatę. Ten powoli skinął głową.

– A więc na dziedzińcu.

– Nie każ mi długo czekać – odparł Alkajos i położył rękę na ramieniu Persa. – Obecny tu Barzanes jest wyznawcą Ahura Mazdy. Służyłeś w perskiej armii, Gylipposie, więc wiesz, że świętym symbolem tego boga jest ogień. Barzanes uwielbia podpalać domy i patrzeć, jak uciekają z nich płonący ludzie. Być może sprawię mu dziś przyjemność.

Obrócił się i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Jego towarzysze nie spuścili jednak Gylipposa z oka. Cofali się tyłem, cały czas gotowi na odparcie ataku. Spartiata poczekał, aż wyjdą, po czym westchnął cicho.

– Pójdę się przygotować – rzekł, wstając od stołu.

– Naprawdę zamierzasz tam iść? – spytał z niedowierzaniem Meszalim.

– A jaki mam wybór? Słyszałeś go. Znam Alkajosa na tyle, by wiedzieć, do czego jest zdolny.

– W takim razie, nie pójdziesz sam! – Syryjczyk poderwał się na równe nogi.

Spartiata popatrzył mu w oczy. Po czym uśmiechnął się. W jego spojrzeniu nie było drwiny, a jedynie smutek.

– Pokazałeś w czasie naszej wędrówki prawdziwe męstwo, Meszalimie. Walczyłeś w potyczce nad bezimienną rzeką. Zabiłeś zbója, który nastawał na życie twej pani. Ale to jest zupełnie inna sprawa. Ludzie Alkajosa są biegłymi zabójcami. Wiem to, bo byłem jednym z nich.

– Nie możesz mi zakazać…

– Mogę i uczynię to – głos Spartiaty przybrał twardy ton. – W walce, która nastąpi, plątałbyś się tylko pod moimi nogami. Uważałbym na ciebie, zamiast skupić się na mordowaniu wrogów. Przykro mi, mój przyjacielu.

W innych okolicznościach Syryjczyk poczułby dumę, słysząc, jak Gylippos nazywa go przyjacielem. Teraz jednak przepełniał go bezsilny gniew.

– Mi chyba nie odmówisz? – zapytał Euryloch. Spartiata spojrzał na niego, wyraźnie zaskoczony.

– Wynajęła cię Tais, Achaju. To jej jesteś winien służbę.

– Ocaliłeś mi życie nad bezimienną rzeką – achajski najemnik podniósł się z ławy. – Dzisiaj spłacę swój dług.

Gylippos skinął głową.

– To będzie zaszczyt, walczyć u twego boku.

– A co ze mną? – spytał zrozpaczony Meszalim.

– Dla ciebie mam inne zadanie. Pójdziesz na górę i będziesz bronił Chloe. Jeśli ja zginę, na tobie spocznie obowiązek jej uratowania. Gdy będzie już bezpieczna, pobiegniesz do sanktuarium i ostrzeżesz Tais.

To przynajmniej było honorowe wyjście. Eunuch ze smutkiem skinął głową.

– Przygotujmy się – rozkazał Gylippos. Obszedł stół i położył dłoń na ramieniu niewolnika.

– Naostrz swój miecz, Meszalimie. Coś mi się zdaje, że bardzo ci się przyda.

Dopiero na schodach wiodących do komnaty Chloe Syryjczyk zrozumiał, że było to pożegnanie.

* * *

Bryaksis przyłożył dłuto do marmuru. Uniósł młot i uderzył, wbijając ostrze w kamień.

Tego dnia zaczęli pracę wcześnie. Niebo nad Delfami było niemal całkiem czyste, jedyne chmury można było dostrzec na południu. Przez otwór w suficie do pracowni wpadał jasny snop światła, które muskało ciała dwojga modeli. Mężczyzna stał wyprostowany, z pochyloną głową, kobieta klęczała u jego stóp, obejmując ramieniem jego udo. Na polecenie Kritiasa słudzy już o świcie zaczęli ogrzewanie komnaty, dzięki czemu Beotka i kapłan mogli – pomimo zimowej pory – pozować nago.

Okruchy paryjskiego marmuru sypały się na podłogę, w pracowni rozbrzmiewał stukot rzeźbiarskiego młota. Dwa kawałki surowca z każdym dniem coraz bardziej przypominały Kritiasa i Tais. Za jakiś tydzień dzieło będzie skończone i Bryaksis zaprezentuje je zdumionemu światu.

Rzeźbiarz co chwila przyłapywał się na tym, że gapi się na Tais, klęczącą u stóp Kritiasa. Prawie nie dostrzegał kapłana, równie dobrze mogłoby go tu nie być. Bystry umysł Bryaksisa raz po raz zalewały fale wspomnień. Reminescencji upojnej nocy, którą spędził z Tais…

* * *

Gylippos zaciągnął rzemienie, podtrzymujące jego pancerz z brązu. Sprawdził, czy machairy łatwo wychodzą z obu pochew. Spojrzał na swój attycki hełm i włożył go na głowę.

Nieopodal achajski najemnik Euryloch przywdział napierśnik z wygotowanej skóry i przytroczył do lewego ramienia hoplon – wielką tarczę wykonaną z okutego brązem drewna. W prawicę ujął rękojeść xiphosa, dwusiecznego miecza zdatnego też do pchnięć.

Spartiata uświadomił sobie nagle, że nie pożegnał się z Chloe. Teraz nie mógł już tego uczynić. Niewolnica nie wypuściłaby go z ramion, aż w końcu ich wszystkich objęłyby i strawiły płomienie. Nie. Gylippos nie pozwoli sobie na luksus ostatniego spojrzenia w jej oczy. Nie ulegnie pokusie wysłuchania jej łamiącego się z rozpaczy głosu. Nie dopuści do siebie jej ciepłego i gibkiego ciała, nie poczuje pod palcami gładkości jej skóry.

Nie, nie, nie.

Był Spartiatą. Od swej kobiety zasługiwał tylko na jedno, jedyne zdanie.

„Wróć z tarczą lub na tarczy”.

Jego pierwsza miłość, Selene, mogłaby je wypowiedzieć. Chloe wszakże nie była do tego zdolna. Choć nazywał ją imieniem tamtej, choć na siłę dopatrywał się podobieństw, nie był przecież szaleńcem, doskonale zdawał sobie sprawę, że jest inną kobietą. Pod wieloma względami przypominała tę, którą zgładzono na jego oczach. Pod innymi stanowiła jej zupełne przeciwieństwo.

Pokłócili się poprzedniej nocy. Gdy Chloe dowiedziała się, że jej pani uległa Bryaksisowi, wybuchła w sposób wielce nietypowy dla zwykłej niewolnicy. Spartiata zrozumiał wtedy głębię uczuć, jakie zielonooka dziewczyna żywiła wobec Tais. Próbował jej przemówić do rozsądku. Przypomniał słowa, które już kiedyś wypowiedział: – Dla niej jesteś zabawką. Barwną, ślicznie wykonaną, ale tylko zabawką. Nie sądź, że to, co was łączy, będzie trwać wiecznie…

Choć mówił spokojnie, reagowała coraz większą furią. Cisnęła w niego ceramicznym dzbanem. Uchylił się bez trudu, a naczynie roztrzaskało się o ścianę.

– To wszystko twoja wina! – krzyczała – Gdybym nie obdarzyła cię miłością, starczyłoby mi jej dla Tais! Nigdy by mnie nie zdradziła, gdybym wpierw nie uczyniła tego sama!

W końcu dał za wygraną. Wzruszył ramionami, obrócił się na pięcie i wyszedł. Choć usłyszał za swoimi plecami szloch, nie zatrzymał się. Zamknął z impetem drzwi i poszedł do swej izby na parterze. Gdyby wiedział, że to ich ostatnia rozmowa, włożyłby w nią więcej dobrej woli. Więcej cierpliwości. Więcej czułości.

Teraz było już na to za późno. Jego pożegnaniem będzie więc to, co potrafi najlepiej – orgia mordu, wzburzona fala krwi, łoskot zwalających się na ziemię, zdekapitowanych ciał. Gylippos odejdzie tak, jak żył – zabierając ze sobą w zaświaty tylu, ile zdoła. Jeśli bogowie będą łaskawi, zabije ich wszystkich. To będą ostatni z tłumu zakrwawionych twarzy, który czasem śnił mu się po nocach.

A potem nie będzie już snów.

– Gotowy? – spytał Eurylocha. Lewą ręką dobył jednej machairy, drugą pozostawił na razie w pochwie. Nim rozpocznie się prawdziwy bój, przyda mu się wolna prawica.

– Jak nigdy przedtem – odparł Achaj i uderzył jelcem miecza o tarczę.

Opuścili izbę, którą wynajęła dla nich Tais. Przeszli przez salę wspólną zajazdu, mijając patrzących na nich przerażonych ludzi. Drzwi były otwarte na oścież, z zewnątrz do budynku wpadał chłodny powiew. Słońce świeciło jasno na niebie. Jego promienie wlewały się przez otwór do środka.

Wyszli w słońce i rześki, zimowy poranek.

* * *

Rzeźbiarz uśmiechnął się do swoich wspomnień, ani na chwilę nie przerywając pracy. Niestrudzenie kształtował marmur, spierał się z nim przy użycia młota oraz dłut, zaś ich żarliwy dialog kontrapunktował rytm kolejnych uderzeń.

Jego oczy i myśli pełne były Tais. W nozdrzach wciąż czuł upajający zapach Beotki. Pod jasnoszarym chitonem, który dzisiaj przywdział, jego męskość stawała się twarda i nabrzmiała, ilekroć przypomniał sobie ich nocne igraszki. Pierwszy raz kochali się w tym właśnie gmachu, nieopodal sanktuarium Apollina. W bocznej komnacie, w której Beotka zwykła ubierać się po skończonym dniu pracy. Za posłanie musiała im starczyć szeroka, drewniana ława, za pościel – jego wierzchni płaszcz, którym ją przykrył. Żaden z tych niedostatków szczególnie im nie doskwierał. Kiedy Tais już się rozebrała (z jego skwapliwą pomocą), Bryaksis znów zaczął ją całować. Powoli, sycąc się każdą chwilą, bez natarczywości i pośpiechu, który mógł ją tylko spłoszyć. Beotka objęła jego szyję ramionami i chętnie rozchyliła swe wilgotne usta.

Potem zaś szeptem poprosiła go, by i on się rozdział. Artysta poczuł wówczas ukłucie zaniepokojenia. Był przecież świadom, ile ma lat (choć duchem nadal był młody!), wiedział, że jego zwiędłe ciało nie może się równać z posągową urodą Kritiasa. Mimo wątpliwości, Bryaksis nie pozwolił jej czekać. Czym prędzej zsunął przez głowę pokrytą okruchami marmuru tunikę i stanął przed Beotką nagi.

Jeśli nawet widok ją zawiódł, nie dała mu tego w żaden sposób odczuć. Co więcej, zdawało mu się nawet, że dostrzegł w jej ciemnych oczach błysk pożądania. Pokrzepiony, choć i zaskoczony jej przychylnością, czym prędzej wziął ją w ramiona. Tais przywarła do niego całą sobą, jej bujne piersi przyjemnie rozpłaszczyły się na jego torsie, a łono ocierało się o nabrzmiałą męskość.

Wymieniając pocałunki i pieszczoty, powoli przesuwali się w stronę ławy. O krok, o dwa… Tais już chciała się na niej położyć, lecz Bryaksis powstrzymał ją przed tym. Sam zajął miejsce na przykrytym płaszczem drewnie, plecami wsparł się o ścianę, kobietę zaś zaprosił na swoje kolana. Posłuchała go bez słowa sprzeciwu. Usiadła mu na kolanach, twarzą do niego, w szerokim rozkroku. Stopy wsparła na ławie, zaś ręce – na jego ramionach. Jego dłonie zacisnęły się na pośladkach Beotki, podtrzymując ją przed upadkiem. Artysta mógł teraz z bliska sycić oczy widokiem jej obfitego biustu. Gdy zaś spojrzał w dół, jego oczom ukazywał się jeszcze bardziej podniecający widok – naga, lekko rozchylona szparka jego kochanki.

W tym momencie Tais przejęła inicjatywę. Zaczęła poruszać biodrami, raz po raz ocierając się o jego nabrzmiały członek. Początkowo robiła to powoli, jej ruchy były ledwo wyczuwalne. Prędko jednak przyspieszyła, zaś jej biodra poczęły zataczać coraz szersze kręgi. Bryaksis czuł, jak jej aksamitnie gładkie łono napiera na niego. Penis rzeźbiarza wyprężył się jeszcze bardziej. Zdjął jedną rękę z pośladka niewiasty i skierował ją pomiędzy jej uda. Wzięła łapczywy haust powietrza, a potem jęknęła. Zaskoczyło go, jak bardzo jest już wilgotna.

Oboje byli w równym stopniu niecierpliwi i spragnieni. Ogarnęło ich pożądanie, które nie pozwalało czekać ani chwili dłużej. Beotka uniosła się nieco i przysunęła ku niemu, tak że jej wzgórek łonowy był dokładnie nad jego naprężonym członkiem. Zaczęła się na niego powoli nabijać. Rozkosznie wilgotna ciasność otuliła żołądź penisa, a potem również jego trzon. Bryaksis westchnął z rozkoszą, a jego dłonie objęły biodra Tais.

* * *

Gylippos i Euryloch spoglądali przed siebie. Dziedziniec otaczało siedmiu mężczyzn. Spartiata znał każdego z nich z imienia. Kiedyś był ich towarzyszem broni. Najdalej po lewej stał Pelops, na wpół szalony Tesal o krzywych nogach. Aż dziw, że szedł do boju pieszo. Dalej – olbrzym Ajaks, równie silny co tępy. Traktował rozkazy Alkajosa niczym boskie przykazania. Następnie Odrys Draks w stroju z niewyprawionych skór. Nawet tu, gdzie stał, Gylippos czuł ich wiercący w nozdrzach odór. Później italski wojownik Pullo ze swym absurdalnie wielkim, celtyckim mieczem, który musiał dzierżyć w obu dłoniach. Pers Barzanes… Gylippos znał jego szybkość i szermierczy kunszt. Włócznik Rezus, równie biegły jak każdy Agrianin. Najdalej po prawej stał piękny młodzieniec, jakby niepasujący do tej bandy zakazanych twarzy. Ganimedes i jego bliźniacze noże. Chłopak o obliczu efeba, najbardziej niepozorny, ale i najgroźniejszy z nich wszystkich.

Za plecami tych siedmiu stał Alkajos, a także zdrajca, Hieron. Dalej, przy samotnym drzewie, pasły się ich konie, przywiązane do najgrubszych gałęzi. O dziwo, przywiązana tam była również piękna, złotowłosa dziewczyna w podartej tunice. Stała wyprężona jak struna harfy, palcami stóp ledwie dotykając ziemi. Jej nadgarstki były skrępowane wysoko nad głową, zaś lina przerzucona przez wysoką gałąź. Tunika branki odsłaniała jej nagie uda, ciemne od sińców, pocięte czerwonymi pręgami od bicza.

Spartiata oderwał spojrzenie od nieszczęsnej. Nie mógł nic dla niej uczynić. Musiał skupić się na tym, co naprawdę ważne…

– Wyszedłeś, by umrzeć razem z nim? – Alkajos spytał Eurylocha.

Achajski weteran nie zaszczycił go odpowiedzią. Stanął w rozkroku, z tarczą wysuniętą przed siebie i mieczem gotowym do ciosu. Gylippos spojrzał w oczy Hieronowi z Elatei.

– Powiedziałem ci, jaki los spotka tego, kto mnie sprzeda.

Tak jak przewidywał, w oczach Elatejczyka dostrzegł strach. Paniczny i zwierzęcy. Mężczyzna zadrżał, cisnął na ziemię dobyty z pochwy miecz, obrócił się i puścił pędem między domy. Po drodze zostawił jeszcze tarczę, a także hełm, który zsunął mu się z głowy.

Jeden mniej.

– Imponujące – zakpił Alkajos. – Szkoda, że moi ludzie nie są tak strachliwi.

– Mądrzej zrobiliby uciekając – odparł Spartiata. Przysunął wolną, prawą rękę do swego pasa. Do rękojeści noża, którym potrafił ciskać tak biegle…

– Starczy tego. To mnie nudzi! – warknął Macedończyk. – Zabijcie ich!

Jego podwładni runęli do ataku. Ze wszystkich stron naraz.

* * *

Dłuto uderzało o paryjski marmur. Na podłogową mozaikę sypały się okruchy. Bryaksis tworzył w natchnieniu i z zapałem. Czuł się szczęśliwy i spełniony. Wszak właśnie teraz, na jesieni życia, odnalazł swoją muzę. Po latach poszukiwań, po tuzinie kłopotliwych pomyłek i uczących pokory błędów, nareszcie mu się udało. Tais była perfekcyjna pod każdym względem. Przepiękna, pełna wdzięku, niepozbawiona żywej inteligencji, dość uległa, by być modelką i dość niezależna, by wciąż intrygować. Czyż ludzka ręka jest w stanie oddać owe bogactwo przymiotów, zarówno duszy, jak i ciała? Jeśli w ogóle znajduje się to w granicach możliwości śmiertelników, to on, Bryaksis, właśnie to osiągnie. Młot artysty unosił się i opadał, wbijając dłuto w twardy surowiec.

Poprzedniej nocy Tais również unosiła się i opadała, za każdym razem nadziewając się na jego twardą męskość. Bryaksis pomagał jej rękoma, a także – na ile było to możliwe – pchnięciami bioder. Beotka pochyliła się ku niemu, tak że jej sutki ocierały się o jego klatkę piersiową. Komnatę wypełniały wilgotne odgłosy spółkowania oraz ich jęki i westchnienia.

Szparka Tais zaciskała się miarowo na penisie rzeźbiarza. Krople jej wilgoci spływały po trzonie aż na sam dół, w gęstwinę jego włosów łonowych. Bryaksis domyślał się, że pozycja, w której uprawiają miłość, jest dla Beotki wyjątkowo wyczerpująca. Wkrótce opadnie z sił, a wtedy to on zdecyduje, jak będą się kochać. Okazało się jednak, że nie docenił swej kochanki. Ta nie tylko nie zwalniała, ale wręcz przyspieszyła swoje ruchy. Jej pełne piersi kołysały się w górę i w dół, w iście hipnotyzującym rytmie. Artysta wpatrywał się w nie zafascynowany, spod zmrużonych powiek.

W pewnym momencie kobieta wygięła swe ciało do tyłu. Z jej ust dobył się przeciągły jęk. Bryaksis skwapliwie wtulił się twarzą w jej piersi. Zaczął całować je i lizać łapczywie, wodzić językiem w zagłębieniu między bujnymi półkulami. Jego wargi zostawiały na skórze Beotki wilgotne ślady. Uniósł jedną rękę i wplótł swoje palce w długie, kruczoczarne, rozpuszczone teraz włosy. Tais zataczała biodrami kręgi, otulając jego członek ciepłą, wilgotną ciasnością.

Dłonie kobiety znajdowały się teraz na jego ramionach. Ściskały je z całych sił, palce wpijały się w jego ciało. Rzeźbiarz przywarł do jej dużej, ciemnej brodawki, nawilżył ją językiem, podrażnił delikatnie zębami. Była twarda niczym mały kamyczek. Tais westchnęła głośno, po czym błagalnym tonem poprosiła go, by nie przestawał. Nie potrzebował dalszych zachęt. Zasypał obydwie jej brodawki deszczem pocałunków, długich liźnięć i lekkich ukąszeń. Sutki nabiegły krwią, zdawały się pulsować. Jego kochanka nagrodziła go silniejszymi skurczami szparki.

Tego było już zbyt wiele. Dreszcz ekstazy wstrząsnął jego ciałem. Był tak przejmujący, że ten wytrawny koneser przyjemności alkowy zapomniał na moment o całym świecie. A nawet o tym, by opuścić w porę pochwę swej kochanki. Wszedł w nią ostatnim, silnym pchnięciem i wykrzyczał swą rozkosz w jej dekolt. Tais nie próbowała wcale wyswobodzić się z jego objęć. Kiedy jego nasienie wypełniło szparkę Beotki, ta zamknęła oczy, przywarła do niego, objęła mu szyję ramieniem. Palcami drugiej ręki gładziła pieszczotliwie łysą skórę jego głowy.

* * *

Spartiata dobył zza pasa nóż, uniósł rękę, silnym rzutem nadał ostrzu pęd. Po krótkim locie zagłębiło się w gardle pędzącego w jego stronę Ganimedesa. Kolana załamały się pod pięknym zabójcą. Upadł do tyłu, tryskając dookoła krwią.

Nim jeszcze zwalił się na ziemię, Gylippos dzierżył już machairy w obu dłoniach. Jedną klingą odbił z łatwością grot włóczni Rezusa, wdzięcznym piruetem skrócił dystans i drugą chlasnął Agrianina w twarz. Chciał uskoczyć, lecz spadł na niego Barzanes, wymachujący perską szablą. Spartiata zastawił się machairą. O ułamek sekundy za wolno. Zakrzywione ostrze tamtego przedarło się pod jego zasłoną, uderzyło poniżej pancerza, wgryzło się boleśnie w biodro.

Zacisnął zęby i wyprowadził oburącz dwa ciosy. Jednym rozrąbał tamtemu tętnicę w nadgarstku, drugim otworzył mu policzek, od szczęki aż po oko. Poczuł chluśnięcie krwi na swojej twarzy. Uniósł nogę i kopnął martwego już Persa w pierś.

Pelops zaszarżował na Eurylocha. Achaj przyjął cios jego miecza na hoplon, a potem pchnął zza niego swoją klingą. Ostrze wbiło się precyzyjnie, dokładnie tam, gdzie chciał – weszło ukośnie pod pancerz, tuż nad obojczykiem. Przebiło serce. Tesal stęknął i pół oddechu później już nie żył. Najemnik wyrwał oręż, obrócił się i uniósł tarczę w górę. Teraz spadła na nią potężna maczuga Ajaksa. Drewno zatrzeszczało z protestem, brązowe okucia wygięły się. Achaj poczuł, jak pękają kości jego ramienia. A jednak – cios, który powinien być śmiertelny, nie zabił go. Weteran cofnął się na chwiejnych nogach, niemal oślepiony bólem. Jego lewica opadła wzdłuż ciała, całkiem bezużyteczna. Hoplon, którego nie mógł już unieść, ciążył mu nieznośnie.

A jednak znalazł gdzieś siłę i rzucił się do przodu. Minął roztańczoną rhompaję kolejnego napastnika, wskoczył na opartą o ziemię maczugę, którą olbrzym właśnie starał się unieść. Wybił się z całych sił nogami i zadał okrutny cios z góry, wkładając weń całą moc jeszcze sprawnej prawicy. Ciężki xiphos spadł na czoło Ajaksa, przebił skórę, czaszkę i mózg. Niemal rozpołowił jego głowę. Siła uderzenia wyrwała rękojeść z dłoni Eurylocha. Spadając na ziemię, najemnik wiedział, że drogo zapłaci za swój triumf. Nie pomylił się. Celtycki miecz Pulla z impetem uderzył w jego plecy, rozciął pancerz, jakby był jedwabiem i zagłębił się w ciele.

* * *

W swym długim życiu Bryaksis miał wiele tuzinów kobiet. Z początku dlatego, że był młody i przystojny, a i elokwencji nigdy mu nie brakowało. Później – również z powodu swego kunsztu rzeźbiarza, który pozwalał mu oczarowywać kolejne modelki. Nie ograniczał się jednak tylko do nich – niewolnic, pornai i heter, które zgadzały się mu pozować lub też nie miały w tym względzie nic do powiedzenia. Artysta chętnie uwodził również wolne niewiasty, wyzwolenice, a nawet – córki i małżonki szanowanych obywateli. Z tej też przyczyny musiał swego czasu uchodzić z Aten, od przeszło dwóch dekad zamknięte były dla niego bramy Koryntu, zaś potężny Efez pozbawił go wręcz obywatelstwa (które niebacznie przyznał mu kilka lat wcześniej).

Wszystkie drogi, którymi kroczył przez życie, wszystkie kobiety, które przyjmowały go w sobie, wszystkie zaszczyty, których dostąpił i wszystkie klęski, które poniósł – doprowadziły go tutaj, do tego gmachu nieopodal delfickiego sanktuarium. W ramiona Tais.

Gdy skończyli się kochać, wyciągnęli się na ławie, przykrytej płaszczem rzeźbiarza. Bryaksis obejmował talię Beotki, ona wtulała się w jego tors plecami, pupą zaś – w jego krocze. Za murami budynku wciąż szumiał deszcz, jednak tu, w niewielkiej komnacie, ogrzewanej przez płomień trzaskający w kominku, było im ciepło i sucho.

Minęło wiele czasu, nim Bryaksis zdecydował się odezwać.

– Dziękuję ci, Tais – wyszeptał jej do ucha. – Nie spodziewałem się tego daru…

Nie odpowiedziała. Przez chwilę myślał, że zasnęła. W końcu jednak podjął kolejną próbę.

– Od lat nie było mi z nikim tak dobrze…

– Nic nie mów – odparła, również szeptem. – Proszę cię, Bryaksisie. Nic nie mów…

Cóż mógłby odrzec na takie dictum? Zamilkł i wtulił się twarzą w jej włosy. Były jeszcze trochę wilgotne, ostatnie wspomnienie lejącego na zewnątrz deszczu. Zamknął oczy i w pełni skupił się na pozostałych zmysłach. Zapach Beotki i jej orientalnych perfum. Stłumiony szelest jej oddechu. Aksamitna gładkość skóry…

Jego modelka, niewiasta godna królów. Jego muza.

* * *

Gylippos przetarł nadgarstkiem twarz. Pozbył się krwi Barzanesa, która zalewała mu oko. Ujrzał, że spośród ludzi Alkajosa tylko dwóch trzyma się jeszcze na nogach. Odrys Draks i pochodzący z Brucjów Pullo. Ich herszt krzyknął wściekle i również dobył miecza.

– Wygląda na to, że muszę pobrudzić sobie ręce – warknął.

Spartiata cofał się w stronę zajazdu, unosząc obie machairy w górę. Rana w biodrze paliła go żywym ogniem, czuł spływające po udzie strugi krwi. Pozostali przy życiu przeciwnicy starali się go okrążyć, nie pozwalał im jednak na to, cały czas stawiając kroki w tył. Wiedział, że w końcu natrafi na ścianę. Wtedy będzie musiał stawić im czoła.

Pierwszy runął na niego Draks. Tracki barbarzyńca zawsze był niecierpliwy. Gylippos uchwycił jego straszne ostrze między własne machairy, odsunął je w bok, a potem wyprowadził cięcie samym końcem klingi. Niewyprawione skóry były grube, lecz nie mogły powstrzymać wykutego w Sparcie żelaza. Draks sapnął, a z jego ust pociekła krew.

Pullo zaszarżował z gromkim okrzykiem. Spartiata usiłował wyrwać ostrze z piersi Odrysa, lecz zrobił to o pół uderzenia serca za późno. Wiedząc, że nie uskoczy przed ciosem, zastawił się drugą machairą. To nie był oręż, który mógł powstrzymać uderzenie celtyckiego miecza. Żelazo zaśpiewało, a potem pękło. Olbrzymia klinga spadła, przecięła skórę nadgarstka, mięśnie, ścięgna, kość, po czym zagłębiła się w ziemi.

Ból oślepił go, lecz nie sparaliżował. Ostatkiem sił Spartiata natarł na Pulla, który dopiero wyciągał miecz z podłoża. Gylippos uderzał na ślepo – z takiej odległości nie miało to znaczenia. Usłyszał jeden krzyk, potem drugi. Kiedyś, gdy zadawał ciosy, wróg nie zdążył nawet krzyknąć. Wychodzę z wprawy – pojął z irracjonalnym niezadowoleniem.

Miecz Alkajosa wbił się w jego bok, przedarł przez pancerz z brązu, zagłębił między żebrami. Spartiata upadł na kolana. Machaira wysunęła się z jego lewej dłoni – jedynej, którą jeszcze miał. Krew tryskała z kikuta prawej, ściekała po biodrze, wypełniała przestrzeń pod napierśnikiem. Pochylił głowę, czując oszałamiający ból i zarazem przejmujący smutek. Przez czerwieniącą się mgłę cierpienia ujrzał stopy mężczyzny, który stanął teraz nad nim.

– Gdzie jest Tais? – usłyszał głos Alkajosa, dobiegający jakby z wielkiej oddali.

– Nigdy… – wychrypiał Gylippos.

– Co mówisz, spartański głupcze?

– Nigdy jej nie dostaniesz!

Nadludzkim wysiłkiem uniósł rękę i wyrzucił ją przed siebie. Uderzył na ślepo, a jednak dosięgnął celu. Jego pięść wbiła się między uda stojącego nad nim mężczyzny. Alkajos zakrztusił się własnym krzykiem. Upadł na plecy, trzymając się za genitalia. Zwijał się z bólu, ryczał jak zarzynane zwierzę. Gylippos wymacał w zeschniętej trawie jego miecz. Wysunął jedno kolano naprzód, oparł na nim ciężar ciała… Potem drugie… Pełzł w stronę wyjącego nieludzko Macedończyka. Próbował znowu unieść ramię, choć był już tak nieludzko zmęczony…

Udałoby mu się, lecz nagle ktoś chwycił go za nadgarstek, ścisnął z całych sił. Klinga wypadła z rozwartych kurczowo palców. Gylippos uniósł ciężkie jak ołów powieki i spojrzał w oczy Hierona. Donosiciel musiał wrócić, gdy ujrzał, że walka skończona. Stał teraz nad nim. Pochylił się i podniósł upuszczony przez Spartiatę oręż. Wciąż trzymając go za przegub ramienia, uniósł miecz do pchnięcia.

– Wciąż będziesz mi groził, Gylipposie? – spytał Hieron.

Spartiata nie odpowiedział. Nie jemu. Rozchylił tylko wargi i szepnął:

– Selene… idę do ciebie.

A potem brąz jego napierśnika po raz ostatni uległ żelazu.

* * *

Tamtej nocy kochaliśmy się jeszcze dwa razy, pomyślał Bryaksis, zmieniając dłuto. To było znacznie delikatniejsze narzędzie, służące do bardziej subtelnego kształtowania powierzchni marmuru. Nie uderzał już młotem z takim impetem jak poprzednio. Jeśli miał wiernie oddać olśniewającą linię jej ud, łagodną wypukłość wzgórka łonowego, niczym niezmąconą gładkość brzucha, rozkoszne zagłębienie pępka – musiał być bardzo precyzyjny. Nie wolno mu popełnić błędu. Bogowie ukaraliby go surowo, gdyby sprzeniewierzył się takiemu pięknu.

Kiedy deszcz skończył wreszcie padać, zaś odzienie Tais całkiem już wyschło, mogli w końcu opuścić święty okrąg. Rzeźbiarz był pewien, że Beotka zechce wrócić na noc do zajazdu, lecz ona bardzo mile go zaskoczyła. Gdy zaproponował jej swe własne, skromne progi (nigdy przecież nie szkodziło zapytać!), posłała mu nieco smutny uśmiech i skinęła głową.

Dom Bryaksisa mieścił się na tyłach jego warsztatu, oparty o monumentalną ścianę gmachu. Był niezbyt duży, a z okien nie rozpościerały się zapierające dech w piersi widoki, z których słynęły Delfy. Mimo to, Tais nie wydawała się zawiedziona. Drzwi otworzył im jeden z czeladników. Na widok Beotki, wspierającej się na ramieniu ponad trzydzieści lat od niej starszego rzeźbiarza, chłopak rozwarł szeroko i oczy, i usta. Dopiero spiorunowany spojrzeniem przez własnego mistrza przypomniał sobie o manierach. Ukłonił się kobiecie, a potem wpuścił ich do środka.

Wiedząc, że Tais przyda się ciepło po wędrówce w deszczu i zimowym chłodzie, kazał obydwu swoim uczniom zagrzać wodę na kąpiel, sam zaś solidnie podsycił ogień w kominku. Gdy mosiężna wanna była już pełna, a czeladnicy zostali wygnani do warsztatu (i do roboty, która tam na nich czekała), Beotka zrzuciła po raz kolejny tego dnia suknię i zanurzyła się w parującej toni. Zamknęła oczy, oparła się plecami o brzeg. Bryaksis nie mógł oderwać od niej spojrzenia. W końcu uniosła powieki i ujrzała, że się na nią gapi.

– Chodź do wanny – zaprosiła. – Jest tu dość miejsca dla nas dwojga.

I w istocie tak było. Miejsca starczyło im nie tylko na wzajemne umycie swoich ciał, ale i na inne rzeczy. Bryaksis uśmiechnął się do swoich wspomnień. W pewnej chwili stojąc w wannie górował nad Tais, podobnie jak teraz czynił to Kritias. Do niego jednak nie była zwrócona bokiem, ale twarzą. Klęczała przed nim ulegle, zanurzona po biodra w ciepłej wodzie, głowę miała tuż przy jego podbrzuszu. Męskość Bryaksisa pulsowała, zanurzona głęboko w ustach Beotki, ta zaś lizała ją i masowała wargami… aż w końcu rzeźbiarz, pragnąc, by i ona poczuła rozkosz, kazał jej przestać i wszedł w nią od tyłu…

* * *

– Sprawdź, czy któryś z nich jeszcze dycha – wykrztusił Alkajos, wciąż kuląc się na ziemi. Hieron zaczął chodzić między ciałami. Żaden z ludzi Macedończyka nie żył. Gylippos i jego towarzysz okazali się bardzo dokładni w swym morderczym dziele.

Gdy mijał leżącego na brzuchu Achaja, usłyszał cichy, przepełniony bólem jęk. Nie siląc się na delikatność obrócił mężczyznę kopniakiem na plecy. Ten miał otwarte oczy. Spojrzał błagalnie na Hierona, a jego usta rozchyliły się.

Elatejczyk uklęknął przy nim.

– Błagam… – wyszeptał Achaj. – Dobij mnie…

– Zrobię to, jeśli powiesz, gdzie jest Tais.

– Dobij…

– Gdzie jest Beotka?! Mów, a skrócę twe męki.

Najemnik mierzył go zasnutym cierpieniem wzrokiem. W końcu szepnął:

– W sanktuarium Apollina…

Hieron spełnił swoją obietnicę. Podniósł się znad zwłok Achaja i obrócił na pięcie. Alkajos gramolił się już na nogi.

– Kobieta, której szukasz jest w świętym okręgu – oznajmił. Pomimo bólu w genitaliach, Macedończyk zdobył się na uśmiech.

– Pójdę więc po nią… a ty sprawdź zajazd. Zabij eunucha, podróżował z nimi. I chyba nie tylko on… Był przecież czwarty talerz… A skoro Tais jest w świątyni, nie należał do niej.

Hieron nie pojmował, o co chodzi tamtemu, ale skinął posłusznie głową.

– Będziesz mi musiał zapłacić więcej niż marne pięćset drachm.

– Dostaniesz choćby i dwa tysiące! Możesz też sobie wziąć Chryseis… Ta kurwa już mi się znudziła.

Elatejczyk spojrzał w stronę skrępowanej, wyprężonej na koniuszkach palców brance. Przyglądała się krwawej scenie z grozą wypisaną na twarzy. Poczuł na jej widok silne podniecenie. Mimo całej śmierci dookoła, jego członek zaczął twardnieć.

– Zgoda. Spotkajmy się za godzinę przy koniach.

Hieron podał Alkajosowi jego miecz. Macedończyk wsunął go do pochwy, po czym spojrzał ku widocznej w oddali świątyni Apolla. Wciąż trzymając się za krocze, ruszył w stronę wyniosłego budynku.

Elatejczyk zaczął iść ku zajazdowi.

* * *

Bryaksis i Tais kochali się po raz trzeci już w jego łożu, dokąd udali się na spoczynek, wyczerpani po miłosnych igraszkach. Rzeźbiarz nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Minęły lata, ba! dekady – od chwili, gdy był w stanie uprawiać miłość tylekroć w ciągu jednej nocy. Odmłodniałem przy mojej słodkiej czarnulce, pomyślał, uśmiechając się do siebie. Pod uderzeniami dłuta marmur ulegał jego woli. Tais klęczała u stóp Kritiasa. Na jej nagie ciało spadał snop porannego światła.

* * *

Chloe stała pod oknem, które wychodziło na wewnętrzny ogród zajazdu. Nie mogła widzieć boju, choć słyszała z oddali stłumione krzyki walczących. Jakiś czas temu zapanowała jednak cisza. Dziewczyna czuła paniczny lęk – o Spartiatę i o siebie. Jeśli Gylippos zwyciężył, przyjdzie do niej i weźmie ją w ramiona. Jeśli wygrali tamci… Jej zielone oczy uparcie wpatrywały się w drzwi komnaty.

Nagle drzwi odskoczyły na bok, kopnięte silnie z drugiej strony. Stał w nich nieznany Chloe mężczyzna w krótkiej, upstrzonej krwią chlamidzie. W ręku dzierżył miecz. Na widok Chloe jego usta wygięły się w brzydkim uśmiechu.

– A więc karczmarz nie kłamał… Tais trzyma tu swą niewolnicę. Ładna jesteś, gołąbeczko… Nie tak ładna jak branka, którą wkrótce dostanę, ale na pewno mniej zużyta…

Zdjęta grozą Chloe przesunęła się w kąt pomieszczenia. Za plecami poczuła twardą ścianę.

– Nie uciekaj, gołąbeczko… Hieron nie zrobi ci nic złego – mówił dalej mężczyzna. Postąpił krok w jej stronę, nerwowo zerkając na boki. A potem jeszcze jeden… – Powiedz mi tylko, gdzie jest eunuch. Rozprawię się z nim raz–dwa i zaraz do ciebie wrócę…

– Ani kroku dalej – wykrztusiła, – jeśli chcesz żyć…

– A kto mnie zgładzi, ślicznotko? Ty swoimi pazurkami?

Nagle drzwi, które zostawił za sobą, odsunęły się w drugą stronę. Skryty za nimi Meszalim, z mieczem Pejtona w prawicy, runął na wpatrzonego w Chloe mężczyznę. Z całej siły wbił mu ostrze w plecy, aż zazgrzytało o kręgosłup. Hieron wypuścił z dłoni oręż, upadł na kolana. Meszalim naparł na miecz całym swym ciężarem. Mężczyzna próbował coś powiedzieć, lecz z ust popłynęła mu jedynie krew. A potem donosiciel, który sprzedał Gylipposa za pięćset drachm, zwalił się twarzą na podłogę.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Tais IX

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Hmmm… chciałbym nieśmiało zauważyć, że dla nowych Czytelników cyklu Tais jest to spoiler porównywalny do "Snape killed Dumbledore"… Oczywiście toutes proportions gardées 😀

Co zaś się tyczy meritum – myślę, że ta postać dotarła do kresu swego fabularnego sensu. Wieczny tułacz i weteran tuzina nieswoich wojen, przeklęty przez miłość do kobiety, znalazł w ten sam sposób odkupienie. A przy okazji koniec godny opiewania przez Homera. Nawet jeśli przyszło mu żyć w czasach, w których Homerów było raczej mało.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Znakomita część, szczególnie to budowanie napięcia w przeplatających się scenach erotycznych i scenach walki. Wspaniałe! jedynie nie mogę się, mimo czytania tekstu już po raz trzeci czy czwarty pogodzić z rozwiązaniem, na które zdecydowałeś się przy postaci Gylipposa. Te marzenia, które snują z Chloe są tak piękne, że aż i ja się rozmarzyłam… No cóż, to Twój świat i Ty decydujesz, ale smutno trochę…:-(

Na to czekałem 🙂

Mi również bardzo podoba mi się sposób w jaki połączyłeś scenę bitewną i erotyczną. Racja szkoda Gylipposa, ale skoro musiałeś go uśmiercić, dałeś mu śmierć na jaką zasluguje Spartiata tj. w walce wypełniając zlecone zadanie.

daeone

Z niecierpliwoscia czekam na jakies nowsze opowiadania 😉

@ Miss.swiss i Daeone:

Staram się w swych fabułach trzymać się szkoły George'a R.R. Martina, który jest dla mnie absolutnym wzorem tego, jak należy budować opowiadane historie. Dlatego moi bohaterowie raczej nie są nieśmiertelni i nigdy nie powinni czuć się zbytnio bezpieczni. No chyba, że są postaciami historycznymi. Wtedy raczej pozwolę im dożyć wieku, w którym w istocie umarli 🙂

@ Anonimowy:

Do końca roku będę publikował Opowieść Tais. Od stycznia startuję z Demetriuszem. Jak na razie mam 2 wielkie, dotąd niepublikowane rozdziały. Jestem w trakcie pisania trzeciego. Więc spokojnie, będą i nowości!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Genialne!!!!
Stanowczo za mało gwiazdek mamy do dyspozycji, by móc z czystym sumieniem ocenić tę część. To jest mój ulubiony odcinek tego cyklu, wyprzedzający nawet ten z Chloe i Gylipposem nad strumieniem. Wspaniałe sceny walki, genialnie stopniowane napięcie. Nie byłam w stanie oderwać się od monitora nawet na chwilę, a teraz ze smutkiem zauważam, że kawa dawno ostygła. Ale było warto. Oj było.

Dziękuję pięknie, Rito!

Gdy pierwszy raz opublikowałem ten tekst, jeszcze w czasach DE, otrzymałem w odpowiedzi kilka gniewnych reakcji na to, co wydarzyło się z główną męską postacią tej przygody. Niektóre osoby stwierdziły wręcz kategorycznie, że już nigdy w życiu nie przywiążą się do żadnego z moich bohaterów 🙂 Cieszę się, że u Ciebie rozwiązanie, na jakie się zdecydowałem, znalazło uznanie.

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Przepraszam za kawę;-)

Ja w ogole lubie bohaterow tragicznych, takich troche stracencow, czemu dalam wyraz w moim rankingu na ulubiona postac. Wszyscy chlopcy z listy … no coz 😉

Gylippos był naprawdę świetną, intrygującą postacią… Szkoda, że nastał jego kres… To chyba najsmutniejsze Twoje opowiadanie, które czytałam… 😉 Aż spochmurniałam… No i bardzo drżę o brankę, biedna dziewczyna, tyle wycierpiała… W „Opowieści…” wciąż przewija się przemoc, wobec kobiet również, ale historia Chryseis bardzo mnie wzruszyła, czyste zwyrodnialstwo… 🙁

Pozdrawiam, Saima.

Gylippos wykonał naprawdę sporą pracę, by wyewoluować od generycznego, pozbawionego indywidualnych cech mistrza fechtunku, który był mi potrzebny, by wyprowadzić Tais z Koryntu, do jednego z głównych bohaterów Opowieści, z pogłębionym portretem psychologicznym i tragiczną przeszłością. Zrobił to wszystko niejako wbrew moim pierwotnym planom 🙂 Ale jestem bardzo kontent z tego, że tak właśnie wyszło.

Co się tyczy Alkajosa, nigdy nie był miłym człowiekiem ani tym bardziej czułym kochankiem. To bestia, która podczas wojny macedońsko-spartańskiej utraciła resztki człowieczeństwa. Sposób, w jaki traktuje Chryseis/Berenike jeszcze to potwierdza. To, że branka nie straciła zmysłów podczas tych długich miesięcy, świadczy o jej wewnętrznej sile. Sile, która jeszcze nie raz przyda jej się w surowym, a niekiedy wręcz okrutnym świecie "Opowieści helleńskiej".

M.A.

Ale jatka. W jej opisie nie jesteś mistrzem. Jednak była dość realistyczna. Opisy erotyki są nieskazitelne stylistycznie, mają swój urok. Hmm. Tak, jak inni komentujący przywiązuję się do bohaterów. Gylippos był nieco przeidealizowany(Selene, jego zasady), więc może lepiej aby odszedł, bo nie pozwalał akcji rozwinąć się w nieoczekiwane dla czytelnika, a zaplanowane przez autora kierunki.
Trochę mi tutaj pachnie Tarantino (jatka), sceny z rzeźbiarzem z kolei to inne wydanie Hollywood, ale nie mam dobrego przykładu.
Jak na monumentalne dzieło, które trzyma przez kolejne setki stronnic poziom i zaangażowanie uwagi czytelnika, jest to wynik godny pozazdroszczenia.
Tak trzymać, Megasie.
Pozdrawiam,
Karel
Alkajos to ciekawa postać, ale przedstawiasz ją tak schematycznie, iż wzbudza jedynie odrazę, a powinna ją wzbudzać razem z pewną dozą zrozumienia, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.

Witaj, Karelu!

Miała być jatka, więc jest jatka 🙂 Był to mój pierwszy chyba opis walki z udziałem tylu indywidualnych postaci, więc cośtam zapewne zazgrzytało. W erotyce mam większe doświadczenie, więc tam zgrzytów na szczęście nie było.

Co do Gylipposa – kiedy go tworzyłem, wydawał mi się bardziej wielowarstwową postacią. Teraz z perspektywy czasu widzę, że mogłem go uczynić bardziej antybohaterskim. Pewne elementy takiej kreacji tam są, ale zapewne zostały przykryte jego romantyczną historią miłosną i zręcznością w robieniu mieczem. A może po prostu za bardzo chciałem go odróżnić od mojego poprzedniego antybohatera, Kassandra.

Dzięki za miłe słowa. Staram się trzymać poziom, a nawet go sukcesywnie podnosić!

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Powód dla którego Alkajos nie ma tu zbyt wiele głębi jest następujący: planowałem oddzielną serię 3-4 opowiadań poświęconych wyłącznie jemu. Tam właśnie chciałem go pokazać jako nieco bardziej złożoną postać, pokazać źródła jego kompleksu wobec Kassandra i poczucia, że świat jest mu winien więcej, niż otrzymał. To z pewnością dodałoby mu nieco głębi, choć niekoniecznie rozgrzeszało. Potem jednak Opowieść Demetriusza rozrosła się do tego stopnia, że pożarła wszelkie "poboczne" projekty. Cóż, niewykorzystana szansa…

A więc jednak rzeźbiarz wygrał zakład. Gylippos… potrafisz zaskakiwać.

Czytam i nie dowierzam. Unicestwiłeś mojego ulubieńca! Ależ jestem rozzłoszczona 🙂
Megasie, potrafisz bez skrupułów pozbawiać swoich bohaterów życia? Tak, wiem -zabieg uzasadniony fabularnie, ale mimo wszystko, żal. Eh… powzdycham sobie.

Napisz komentarz