Opowieść helleńska: Tais VII (Megas Alexandros)  4.67/5 (91)

38 min. czytania

Edouard-Henri Avril, „De figuris veneris 2”

Nazajutrz przy śniadaniu Tais oznajmiła swoją wolę.

– Pozostaniemy w Delfach jeszcze trzy tygodnie. W tym czasie będę pozować rzeźbiarzowi Bryaksisowi. Stworzy on posąg dla sanktuarium Apollina. Dzięki temu uzyskam prawo zwrócenia się do wyroczni.

Achajski najemnik przyjął jej słowa ze stoickim spokojem. Meszalim zdumiał się niezmiernie, lecz nic nie powiedział. Chloe otwarła szeroko oczy. Ciszę, która nastała, przerwał Spartiata Gylippos.

 – Skąd ta nagła zmiana planów? Zdawało mi się, że pragniesz znów ujrzeć Beocję.

– Tak jest w istocie. W tej chwili jednak jeszcze bardziej pragnę wysłuchać tego, co ma do powiedzenia pytia.

– To coś nowego.

– Owszem.

– Będziesz pozować nago? – spytała nagle Chloe. Poprzedniego dnia w pracowni Bryaksisa oglądały jego prace. Uwagę Tais przykuła Afrodyta wychodząca z kąpieli. Beotka zarumieniła się lekko.

– Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Jeśli tego ode mnie zażąda… Cóż, jestem zdeterminowana, by uzyskać przepowiednię.

Spartiata przyglądał jej się uważnie.

– To ma związek z tym, co wydarzyło się w Koryncie – bardziej stwierdził niż zapytał. Tais zacisnęła wargi. Długo milczała, nim wreszcie zdobyła się na odpowiedź.

– Tak. Chcę wiedzieć, jak pozbyć się tego… piętna.

Wspomnienie gwałtu Pejtona na niej i morderstwa, którym mu odpłaciła, bardzo ciążyły Beotce. Często budziła się w środku nocy, mokra od potu i roztrzęsiona, bo we śnie odwiedził ją macedoński namiestnik. I znów od początku przeżywała swoją hańbę, ból i upokorzenie. Czuła na sobie jego ciężar, wciągała w nozdrza odrażający fetor, wilgotne miejsce między jej udami stawało się krwawiącą raną. Lub też widziała Pejtona u swych stóp, z rozbitą okrutnie głową. W dłoniach zaś ściskała mosiężną statuetkę Afrodyty, przypadkowe narzędzie zbrodni.

Gylippos skinął głową.

– Ten przymusowy postój może nam jeszcze wyjść na dobre.

– Co masz na myśli? – spytał Meszalim.

– Wczoraj w karczmie spotkałem dawnego druha z wojska – zaczął Spartiata. – Był w Koryncie już po naszej ucieczce. Doniósł mi o tym, co się tam działo. Szukają nas, Tais. Ciebie i mnie.

Właściwie powinna się tego spodziewać. Zabójstwo macedońskiego zarządcy Akrokoryntu nie mogło tak po prostu ujść płazem. Nie chodziło tylko o zasługi Pejtona – lecz o przykład dla ewentualnych buntowników. Wszyscy wrogowie Macedonii musieli przekonać się naocznie, że atak na sługi królestwa nie popłaca.

– Kto nas szuka? – spytała.

– Zapewne wielu. Nagroda, którą wyznaczono, jest bardzo hojna. My wszakże musimy się wystrzegać tylko jednego człowieka – Alkajosa z Ajgaj.

– Słyszałam już to imię – przez moment Beotka nie mogła sobie przypomnieć od kogo. To musiał być Kassander… Wypowiedział je którejś nocy, gdy zaspokoił już swe pożądanie, a nie zmorzył go jeszcze sen. Teraz pamiętała. Mówił jej wtedy o swym najlepszym przyjacielu, jeszcze z czasów dzieciństwa. Razem robili karierę w macedońskim wojsku, a stracili się z oczu wkrótce po zagładzie Teb. Później spotkali się przez przypadek w Atenach…

– Któż nie słyszał o Rzeźniku Elidy? – spytał Gylippos.

– To ten sam człowiek? – zdumiała się. Nie sądziła, by Kassander mógł przyjaźnić się z kimś takim.

– Ten sam. Służyłem w jego oddziale podczas wojny ze Spartą. Najpierw biliśmy się pod Megalopolis, a potem na rozkaz Polyperchona pacyfikowaliśmy miasta, które sprzymierzyły się z Lacedemonem. To wtedy Alkajos zyskał swe urocze miano.

– Opowiedz mi o nim – zażądała.

– To świetny żołnierz… ale i pozbawiony litości sadysta. Walczyłem w wielu wojnach, widziałem ludzi, którzy w bitewnym szale popełniali obłąkańcze zbrodnie. On jednak nie wpada w szał. Jego okrucieństwo jest zimne i wystudiowane. Odniosłem nawet wrażenie, że czerpie z niego rozkosz.

– Mówisz o nim, jakby był bestią w ludzkiej skórze.

– Po tym, jak pod Trytają wybili mu oko, stał się ponoć jeszcze gorszy. Z ulgą przyjąłem rozformowanie jego oddziału. Teraz jednak znów zebrał swych najgorszych zbirów.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Od mego druha, Hierona. Powiedział mi, że Alkajos pojechał szukać nas do Beocji. Ponoć szczególnie upatrzył sobie Teby i Plateje.

Zadrżała. Jak mogła sądzić, że nie przejrzą jej planów? Poza Koryntem znała tylko Beocję, a w niej – te właśnie miasta.

– Co więc radzisz? – spytała.

– Jak powiedziałem, te trzy tygodnie w Delfach mogą okazać się zbawienne. W tym czasie Alkajos będzie cię szukał w Beocji i okolicach. Gdy jego czujność osłabnie, opuścimy miasto i udamy się na północny wschód. W Lokrydzie Opunckiej znajdziemy jakiś statek i przeprawimy się na Eubeę.

– Po cóż miałabym udawać się na wyspę?

Spartiata patrzył na nią długo.

– Zrozum, Tais. Beocja stała się dla ciebie zakazaną krainą. Jeśli kiedykolwiek postawisz w niej stopę, dopadną cię psy gończe Macedonii. Przykro mi to mówić, lecz jeśli chcesz zachować życie, musisz na zawsze zapomnieć o ojczyźnie.

Coś ścisnęło ją w gardle. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli… Gdzie się uda? Czy czeka ją los wiecznego wędrowca? Czuła jednak, że Gylippos ma rację. Jeśli ten Alkajos był w połowie tak straszny, jak opowiadał Spartiata, musiała zrobić wszystko, by trzymać go z dala od siebie i Chloe.

– Oczywiście, Eubea to tylko przystanek na naszej trasie. W Chalkis stacjonuje macedoński garnizon. Nie możemy pozostać tam dłużej niż to absolutnie konieczne. Ja wybrałbym którąś z wysp nieprzychylnych Macedonii. Im bardziej odległą od kontynentalnej Hellady, tym lepiej. Kreta lub Rodos byłyby w sam raz. Sycylia, z racji swego oddalenia, stanowiłaby wręcz ideał. Ale w ostatecznym rozrachunku to twój wybór, Tais. Zatrudniłaś mnie, a ja przyjąłem kontrakt. Będę ci więc towarzyszył, dokądkolwiek zechcesz się udać.

– Dziękuję, Gylipposie – Tais czuła, że kręci jej się w głowie. Cała podróż, którą dotychczas odbyli, tyle śmierci, cierpienia i niedoli… A przecież był to dopiero początek. Co jeszcze stanie się, nim razem z Chloe poczują się bezpieczne? – Dziękuję za twą lojalność i mądrą radę. Nurtuje mnie tylko jedna wątpliwość. Ten twój towarzysz z wojska, Hieron… Ufasz mu?

– Pod Megalopolis dwa razy ocaliłem mu życie.

– Sądzisz, że nas nie sprzeda? – naciskała.

– Tak uważam – odparł pewnym tonem Spartiata.

* * *

Chryseis szlochała cicho, gdy Alkajos ją gwałcił.

Tylko po tym mógł poznać, że złotowłosa piękność nie bawi się równie dobrze jak on. Ale Macedończyk przywykł już do jej płaczu. A nawet polubił jego brzmienie. Była to ostatnia rzecz, na jaką pozwalał swojej brance. Wszelkie, najmniejsze nawet, oznaki oporu wybił jej z ciała już przed miesiącami.

Chryseis klęczała na posłaniu, mocno pochylona do przodu. Jej nadgarstki były skrępowane sznurem i przywiązane do wezgłowia łóżka. Opierała się więc na łokciach, on zaś trzymał jej biodra w żelaznym uścisku. Jego penis – twardy, szeroki w obwodzie i długi – raz po raz wdzierał się w szparkę dziewczyny. Biodra mężczyzny dociskały się do jej pośladków, jądra z impetem uderzały o łono. Łono, z którego kiedyś szarpnięciem wyrwał jej kępkę falujących włosków. Pamiętał dobrze jej wibrujący krzyk. To była przednia muzyka dla jego uszu.

Była jego najcenniejszą zdobyczą z kampanii na Peloponezie. Wywiózł ją ze zdobytej i doszczętnie zniszczonej Ephyry. Znalazł ją przez przypadek w jednym z domów. Szukał tam łupów, lecz kilku Bisaltów z jego oddziału – nieokrzesanych, trackich barbarzyńców, wpadło do środka budynku przed nim. Gdy przybył, ojciec Chryseis leżał już w kałuży krwi, zmasakrowany cięciami rhompaji. Jej matkę gwałciło naraz dwóch dzikusów, a o dziewczynę kłóciło się trzech innych. Kiedy oznajmił, że zabiera ją dla siebie, jeden z Bisaltów był na tyle głupi, by sięgnąć po oręż. Alkajos zabił go za to, a potem wywlekł zdobytą mieczem brankę na zewnątrz.

Szarpała się, wołała matkę, nie chciała zamilknąć. Uciszyła się dopiero wtedy, gdy zdzielił ją kilka razy w głowę. Bezwładne ciało przerzucił przez grzbiet swego konia. Pod wieczór, gdy odzyskała przytomność w jego namiocie, zerżnął ją po raz pierwszy. Próbowała się bronić, więc złamał jej opór przy pomocą pejcza, a potem zrobił to, na co miał ochotę. Nazajutrz uczynił to jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem jej opór słabł.

Dawno już stracił rachubę, ile razy miał ją od tamtego czasu. Na Peloponezie gwałcił ją często, aż do wypadku w Trytai. Cztery tygodnie zajął mu powrót do zdrowia. Na szczęście, wierni kompanioni nie dopuścili, by przez ten czas ktoś inny przywłaszczył sobie Chryseis. Cóż, jeden z nich nie wytrzymał i sam zabawił się ze ślicznotką. Jego też Alkajos musiał zabić. Nikt nie powinien dotykać jego własności. Dziewczyna spowodowała więc już dwa zgony. Kolejny powód, by regularnie katować ją i upokarzać.

Miał świadomość, że jego oszpecona twarz i pusty oczodół przerażają ją równie mocno jak jego brutalność oraz okrucieństwo. Napawał się panicznym strachem złotowłosej, tak jak sycił się jej bólem, krzykiem, płaczem. Urodą przypominała mu żonę, którą pozostawił za sobą w odległej Macedonii. Była nieco od niej starsza – mogła mieć siedemnaście, może osiemnaście lat. Podobnie jak tamta była platynową blondynką, obdarzoną przez łaskawych bogów dużym, krągłym biustem i pełnymi, zdatnymi do rodzenia biodrami. Tęczówki jej oczu były szmaragdowozielone, upstrzone złotymi plamkami. Pełne usta zdawały się stworzone do całowania, choć Alkajos częściej zmuszał ją, by otulała nimi jego męskość.

Bogowie nie byli już tak łaskawi, gdy zdecydowali o jej losie – inaczej nie wpadłaby w ręce obecnego pana. Jej prawdziwe imię, o które zresztą nigdy nie zapytał, mało go obchodziło, więc nadał jej inne. W „Iliadzie” Trojanka Chryseis była branką króla Myken, Agamemnona. Jej miano oznaczało „Złotą”, więc doskonale pasowało do lśniących pukli Ephyryjki. Alkajos był dla swej Chryseis surowym tyranem – jako córka pokonanego ludu nie zasługiwała w jego oczach na szacunek, ani nawet litość. Jego władza nad nią była absolutna. Nie tolerował najmniejszego śladu nieposłuszeństwa. Jednak nawet pokora i uległość nie gwarantowały dziewczynie spokoju. Czasem bił ją po prostu dlatego, że miał na to ochotę. Wymierzał jej karę za swój zły nastrój, za odniesione na Peloponezie rany, za gniew, który czuł do całego świata.

Teraz zaś klęczał za nią, wdzierając się gwałtownymi pchnięciami w jej pochwę. Jego palce wbijały się w biodra Chryseis, a oczy spoglądały na plecy dziewczyny – pocięte blednącymi już pręgami po ostatniej chłoście batem. To, że straciły już swą intensywną czerwień, było najlepszym argumentem za tym, by wychłostać ją znowu. Jego branka powinna cierpieć. Za to, kim była i za to, kim był on.

Znajdowali się w najlepszej izbie podłego zajazdu w Platejach. Skromne luksusy, które tu miał – czystą pościel, karafkę cypryjskiego wina na stole, płonące kadzidła, których zapach rozpraszał swąd pobliskich zakładów garbarskich, opłacił srebrem. Gospodarz chyba nigdy nie widział monet lepszych niż miedziaki, którymi zazwyczaj płacili mu pospolici klienci. Gdy ujrzał monety Alkajosa, o mały włos się nie zaślinił. Macedończyk zażyczył sobie, by cały budynek był do wyłącznej dyspozycji jego oraz ludzi, którzy z nim przybyli. Zażądał też całkowitej dyskrecji, a także ignorowania szlochów dziewczyny, dochodzących z piętra.

Jak dotąd gospodarz sprawował się wyśmienicie. Kompani Alkajosa w ciągu dnia wyglądali śladów Tais oraz Spartiaty, nocami zaś sprowadzali sobie do gospody ladacznice i wyprawiali seksualno–pijackie orgie. Czasem ich wódz również brał w nich udział – z którąś z wynajętych pornai lub też z Chryseis, którą gwałcił na oczach wszystkich, na stole lub ławie. Jego towarzysze wiwatowali wówczas na jego cześć, zachęcając, by rżnął ją mocniej i „pokazał dziwce, gdzie jej miejsce”. Kiedyś, jeszcze w izbie, którą z nim dzieliła, dziewczyna zaczęła błagać Alkajosa, by przynajmniej nie upokarzał jej przed swymi ludźmi. Zaśmiał się wtedy tylko, a potem wziął ją za rękę i sprowadził na dół, do wspólnej sali. Tej nocy kilkakrotnie wziął ją analnie na oczach wszystkich. Towarzysze wznosili na jego cześć toasty, z radością przyglądając się męce złotowłosej. Od tego czasu nie prosiła go już o nic. Wiedziała, że zrobi coś zupełnie przeciwnego jej chęciom.

Wspomnienie tamtej nocy sprawiło, że zapragnął odmiany. Szparka Chryseis zwilgotniała już i przyjmowała go w sobie z głośnymi mlaśnięciami. Oznaczało to, że ból, który odczuwała, nieco już zelżał. Jej szloch także wydał mu się cichszy i mniej spazmatyczny. Uznał, że najwyższa pora przypomnieć dziewczynie o losie wojennej branki. Dlatego też wysunął się z jej pochwy. Jego nabrzmiały penis lśnił od jej soków – puszczanych mimowolnie, bo Alkajos nie miał złudzeń, że kiedykolwiek go pożądała. Przesunął dłonie z jej bioder na pośladki, rozchylił je bezceremonialnie. Jego oczom ukazał się zaciśnięty otwór jej odbytu. Uniósł rękę, splunął na dłoń. Roztarł nieco śliny na swej żołędzi, resztę zaś na ciasnej tylnej bramie Chryseis. Dziewczyna chyba zrozumiała, co ją czeka, bo zakwiliła głośniej. Nauczyła się już, że nie ma sensu uciekać biodrami czy zaciskać mięśni – to mogło ściągnąć na nią jeszcze gorsze kary. Posłusznie wypięła więc ku niemu pośladki, w nadziei, że skończy szybko i zostawi ją w spokoju.

Mimo jej uległości, sporo czasu zajęło mu wepchnięcie pokaźnego członka w jej ciasną pupę. Złotowłosa pochyliła głowę mocniej, wtuliła twarz w pościel, zacisnęła z całych sił zęby. Wreszcie się z tym uporał. Znów chwycił ją za biodra i zaczął wbijać się mocniej. Teraz przy każdym pchnięciu wyrywał z jej ust bolesny krzyk. Alkajos uśmiechnął się do siebie. Tak właśnie powinno być.

Był już tak podniecony, że nie wytrzymał długo. Przy którymś sztychu jego ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Brutalnie wdarł się w pupę dziewczyny, wchodząc aż po jądra. Chryseis wydała z siebie przeciągły krzyk, a potem zwiotczała w jego dłoniach. Alkajos pojął, że zemdlała z bólu. Poczekał, aż ostatni strumień wytrysku napełnił jej tyłeczek, po czym powoli wysunął się z niego. Otarł resztkę spermy o jej pośladki, na chwiejnych nogach podniósł się z łóżka. Złotowłosa leżała na brzuchu, z rękami przywiązanymi do wezgłowia, nieprzytomna. Spomiędzy wciąż wypiętych ku niemu pośladków sączyła się strużka zabarwionego na czerwono nasienia.

Miał zamiar ocucić ją i zmusić, by wylizała do czysta jego zaspokojoną męskość, kiedy rozległo się gromkie walenie w drzwi. Macedończyk odwrócił się ku nim.

– Co tam? – zawołał rozgniewany.

– Przybył człowiek z Delf – to był głos Pelopsa, jego zastępcy. Tesal był jedynym, któremu wolno było przychodzić do Alkajosa o każdej porze dnia i nocy. – Mówi, że ma wieści o naszym Spartiacie.

 Macedończyk podniósł z podłogi swą czarną tunikę, włożył ją przez głowę, podszedł do drzwi i otworzył je.

– Co to za człowiek? – spytał z nagłym zainteresowaniem.

– Przedstawił się jako Hieron z Elatei – odparł niski Tesal. – Ponoć spotkał Gylipposa z karczmie w Delfach, przed sześcioma dniami.

– Sześcioma? Delfy są najwyżej trzy dni drogi stąd. Co zabrało mu tyle czasu?

– Też go o to spytałem. Szukał ciebie najpierw w Tebach, dopiero potem przybył do Platejów.

– No dobrze, zejdę z nim pomówić. Każ gospodarzowi zaserwować tym razem dobre wino. Jeśli znów poda tamtego sikacza, odrąbię mu dłonie i nakarmię go nimi.

* * *

Tais przybyła do świętego okręgu Apollina około południa. Kritias powiedział jej, że Bryaksis będzie tworzył swe dzieło w gmachu nieopodal świątyni. Jego warsztat był zbyt odległy – istniała więc groźba, że gotowa rzeźba zostanie uszkodzona w czasie transportu po stromych tarasach Delf. By tego uniknąć, artyście urządzono nową pracownię, zaledwie kilka tuzinów kroków od sanktuarium.

Rzeźbiarz już na nią czekał. Tym razem miał na sobie schludny, śnieżnobiały chiton. Gdy się zbliżyła, pochylił przed Beotką głowę.

– Dziękuję ci, że po namyśle zmieniłaś zdanie.

– Jakże mogłabym odrzucić pokusę unieśmiertelnienia? – spytała Tais. Zdecydowała się pominąć drobny fakt, że została niejako zmuszona do przyjęcia jego oferty. Choć początkowo odmówiła Bryaksisowi, sama propozycja niezwykle jej pochlebiała. Podobnie jak pochwały, jakie na temat jej urody wygłosił wczoraj w swym warsztacie. „Róża godna królów”… Nikt przedtem nie powiedział jej nic równie poetyckiego.

– Chodźmy więc. Pokażę ci moje nowe miejsce pracy, a potem rozpoczniemy.

– Czy Kritias już na nas czeka?

– Jeszcze nie. Poprosiłem go, by przyszedł później. Lubię wpierw samemu poznać swą modelkę.

Weszli do okrągłego budynku na tyłach sanktuarium. Wewnątrz znajdowała się obszerna komnata, dobrze oświetlona dzięki wybitemu w suficie otworowi. Snop światła spadał na pokrywającą podłogę mozaikę. Tais przyjrzała się jej. Przedstawiała Apolla na polowaniu. Bóg ściskał w dłoni oszczep, podkradał się z nim do ogromnego dzika, zbrojnego w ostre kły. Ślepia zwierzęcia wykonane były z czerwonych kamyków przypominających rubiny, w oczach Olimpijczyka lśniły najprawdziwsze szmaragdy. Tais ostrożnie stąpała po mozaice, bojąc się uszkodzić jakiś jej element. Okazało się to zbędną ostrożnością – wszystkie kamienie były wyszlifowane, a podłoga idealnie gładka.

– Nim zacznę kształtować marmur – oznajmił Bryaksis, – wykonam kilka twoich szkiców. Pozwoli mi to opracować wstępną koncepcję rzeźby. Podobnie uczyniłem z Kritiasem. Jeśli chcesz, możesz przejrzeć moje malunki – mówiąc to wskazał na umieszczony pod ścianą stolik pokryty egipskimi papirusami Tais zbliżyła się zaciekawiona. Nigdy przedtem nie miała w ręku takiego materiału. Ostrożnie podniosła pierwszą kartę. Tak jak podejrzewała, Bryaksis szkicował pierwszego kapłana sanktuarium nagiego. Natomiast pozy, które ukazały się jej oczom, sprawiły, że rumieniec zalał policzki Beotki.

Linia Bryaksisa była iście mistrzowska. Umiał posługiwać się perspektywą, cieniowaniem, a jego rysunki dawały pozór głębi. Pieczołowitość, z jaką przy pomocy cienkiego pędzelka i czarnej farby odwzorował każdy splot mięśni, przyprawiała o zawrót głowy. Tais ujrzała piękne ciało Kritiasa ułożone w leniwej pozie odpoczynku, to znów wyprężone jak struna harfy, na kolanach, z uniesionymi rękoma, jakby dźwigał potężny ciężar. Na większości rysunków jego członek był niewielki, w stanie spoczynku. Na jednym wszakże unosił się w erekcji, dumny i nabrzmiały. Beotka zaczęła się zastanawiać, czy kapłan Apollina nie jest w istocie kochankiem rzeźbiarza. Prędko jednak odrzuciła tę myśl. Widziała Afrodytę wychodzącą z kąpieli autorstwa Bryaksisa. Ktoś, kto potrafił tak pięknie oddać ciało niewiasty, musiał gustować w kobiecych wdziękach.

Była ciekawa, czy jej również każe się rozebrać. Z jednej strony wstydziła się obnażyć przed obcym mężczyzną, z drugiej zaś myśl, że kochanka Apollina, Cyrene, uzyska dzięki temu jej własne kształty, mile łechtała próżność Beotki. Na ten dzień wybrała śliczny, jasnoczerwony peplos, nieskrywający jej dekoltu, przylegający ściśle do pośladków. Spojrzenie Bryaksisa przesuwało się po jej ciele, czuła je niemal fizycznie. Uśmiechnęła się do siebie, nadal przeglądając malunki.

W końcu odłożyła papirus na stolik. Odwróciła się ku rzeźbiarzowi. Cierpliwie czekał, aż nasyci ciekawość, teraz zaś wskazał jej ręką środek sali.

– Pójdź w światło, moja pani.

Stanęła w miejscu, gdzie padał snop światła z otworu w suficie. Tego dnia słońcu udało się przebić przez grubą warstwę chmur. Choć jego promienie nie niosły ze sobą zbyt wiele ciepła, to i tak wolała być tutaj niż pod ścianami, gdzie panował półmrok i przenikliwy chłód. Oparła ciężar ciała na lewej nodze, prawą lekko wysunęła do przodu. Lewą rękę wsparła na biodrze. Wypięła dumnie biust, czując, jak jedwab opina się na jej piersiach.

– Masz naturalny talent do pozowania, Tais! – zawołał Bryaksis. W jego głosie pobrzmiewał młodzieńczy entuzjazm, nietypowy dla kogoś w jego wieku. Czym prędzej chwycił w dłonie papirus rozciągnięty na cienkiej deseczce oraz pędzelek, który umaczał w kałamarzu z farbą. Stojąc kilkanaście kroków od niej wykonał pierwsze kontury jej sylwetki. W miarę, jak przechodził od ogółu do szczegółu, zbliżał się do Beotki, postępując za każdym razem jeden lub dwa kroki. Co rusz musiał wracać do stolika, by zaczerpnąć więcej farby. Beotka pomyślała, że przydałby mu się czeladnik, podążający za ruchliwym mistrzem z kałamarzem. On jednak nie zwracał uwagi na drobne niedogodności. Obszedł ją kilkakroć dookoła, by przyjrzeć się z bliska. Zatrzymał się na dłużej, by naszkicować burzę jej kruczoczarnych loków. Po jakimś czasie spojrzał na nią i rzekł:

– Skończyłem. Chcesz zobaczyć?

Oczywiście chciała. Gdy podał jej swój papirus, długo nań patrzyła. Dotąd mogła oglądać się tylko w lustrach z wypolerowanego brązu. Teraz jednak ujrzała się taką, jaką postrzegał ją Bryaksis. I bardzo spodobał jej się ten widok.

– To… cudowne – szepnęła zakłopotana.

– Zgadzam się. Naturalnie mam na myśli modelkę, a nie moje skromne zdolności.

– Krygujesz się, Bryaksisie! Nigdy nie widziałam czegoś równie wspaniałego!

– Więc zatrzymaj ten szkic. Za chwilę wykonam drugi dla siebie.

Podziękowała mu skinieniem głowy. Drugi malunek poszedł mu nieco szybciej. Wykonał jeszcze dwa – wpierw przysunął jej zydel i kazał na nim usiąść, z rękoma splecionymi na wysuniętym do przodu kolanie, następnie zaś podał jej grzebień i polecił czesać jej długie włosy.

Beotka wciąż zachwycała się jego dziełami, kiedy do sali wszedł Kritias. Piękny mężczyzna miał na sobie białą szatę kapłana, kontrastującą z jego ciemną cerą. Na jego szyi pysznił się łańcuch z litego złota, a lśniące włosy podtrzymywała jasna opaska.

– Widzę, że praca już się rozpoczęła – powiedział z uśmiechem, podchodząc do Beotki. Rzucił okiem na szkic Bryaksisa, po czym skierował swoje spojrzenie na tę, którą malował. – Wyglądasz dziś czarująco, Tais.

– A ty jesteś bardzo przystojny, mój panie. Do twarzy ci w bieli i złocie – odparła, przyglądając mu się z przyjemnością. Pomimo urody, kapłan nie był zniewieściały. W jego ruchach i spojrzeniu instynktownie wyczuwała twardą wolę i bezlitosną drapieżność. Beotka musiała przyznać, że Kritias budzi w niej niepokój. Przy Bryaksisie czuła się znacznie bezpieczniej. Z drugiej jednak strony, w porównaniu z kapłanem rzeźbiarz wyglądał jak szpetny i podstarzały satyr.

Mężczyzna przyjął jej komplement z łaskawym uśmiechem. Po czym spojrzał na Bryaksisa i spytał aksamitnym głosem.

– Czemu ona wciąż jest ubrana?

Rzeźbiarz zmarszczył brwi w zakłopotaniu. Odchrząknął raz i drugi. W końcu powiedział:

– Czy zechcesz się rozdziać, moja pani? W mojej koncepcji „Apolla i Cyrene” zarówno bóg, jak i jego oblubienica są nadzy.

Tais zastygła w bezruchu. Cóż, przecież spodziewała się tego. I była na to przygotowana. A mimo to bezczelność Kritiasa rozbroiła ją. Postanowiła zaprotestować, choćby dla zasady.

– Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć?

Kapłan roześmiał się perliście.

– Zapewne w ostatniej możliwej chwili. Czyż nie tak nakłaniasz do pozowania każdą ze swych modelek, Bryaksisie? Najlepsze szczegóły zostawiasz na koniec, gdy już wypłacisz jej zaliczkę?

Twarz rzeźbiarza pociemniała.

– Tak czy inaczej, dowiedziałabyś się dzisiaj. Ja miałem zamiar powiedzieć ci to z większym wyczuciem.

Tais pozwoliła mu jeszcze trwać przez chwilę w niepewności. W końcu spojrzała na Bryaksisa łaskawszym okiem.

– Wierzę, że wszystko to służy tylko jednemu: sztuce.

– Nie inaczej, moja pani! – podchwycił skwapliwie rzeźbiarz.

– Nie inaczej, moja pani! – powtórzył ironicznie Kritias. – Jeśli ci to pomoże, ja pierwszy się rozbiorę.

– Z chęcią ustąpię ci pierwszeństwa.

Kapłanowi zajęło to ledwie kilka chwil. Ściągnął długą szatę przez głowę, a potem cisnął ją na ustawioną pod ścianą ławę. Potem oburącz uchwycił złoty łańcuch, zdjął go z szyi i położył obok ubrania. W ślad za łańcuchem powędrowała opaska, a włosy mężczyzny swobodnie rozsypały się po jego ramionach. Usiadł na chwilę, by pozbyć się sandałów. Potem podniósł się na równe nogi i podszedł do Tais.

Beotka nie od razu uświadomiła sobie, że gapi się na niego zachłannie, pragnąc nasycić oczy z łapczywością, która nie przystoi niewieście. Gdy w końcu się na tym złapała, jej policzki zalał wstydliwy rumieniec. Nie odwróciła jednak oczu. Nie potrafiła tego uczynić.

Ciało Kritiasa było równie urodziwe jak jego twarz. Smukłe, proporcjonalnej budowy, muskularne, lecz nie przesadnie, całkowicie pozbawione włosów, nawet wokół genitaliów. Miał szerokie ramiona, mocne uda, wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha. W przeciwieństwie do mężczyzn, których dotąd znała, jego smagłej skóry nie znaczyły pamiątki po dawnych bitwach. Była gładka i pozbawiona najmniejszych choćby znamion. Jego męskość nie była przesadnie wielka, lecz i tak spojrzenie Tais uporczywie kierowało się w jej stronę.

– Twoja kolej, Tais – powiedział z rozbawieniem, w najmniejszym stopniu niespeszony skupioną na sobie uwagą.

Beotka zastygła w bezruchu. Wewnętrznie jednak była rozedrgana. Uderzyła w nią bowiem intensywna fala żądzy. Po gwałcie, którego dopuścił się na niej Pejton, nie spodziewała się, że kiedykolwiek jeszcze zwilgotnieje dla mężczyzny – a jednak to właśnie się stało! Poczuła doskonale znane ciepło w dole brzucha, które w ciągu ostatnich miesięcy budziła w niej tylko Chloe. Musiała przyznać – Kritias pociągał ją, z całą swoją arogancją, nieznośną dumą i sardonicznym uśmiechem przyklejonym do zmysłowych ust. On zresztą doskonale o tym wiedział – poznała to po iskierkach wesołości w jego ciemnych oczach. Poczuła irracjonalny gniew – na siebie i na niego. Kritias zaś rzekł:

– Czekamy niecierpliwie, Tais. Bryaksis robi się już czerwony od zapartego tchu.

Posłała mu wściekłe spojrzenie. Jednak paradoksalnie jego uwaga pomogła Beotce. Wybiła ją z bezruchu i zmusiła do działania. Nie chciała, by ten mężczyzna ujrzał, że się waha. Nie czekając ani chwili dłużej, uniosła ręce do wiązań swego peplosu.

Teraz dla obydwu liczyła się tylko ona. Gdy wiązania na lewym barku puściły, suknia spłynęła z jej ramienia i odsłoniła całą pierś. Bryaksis głośno zaczerpnął powietrza. Tais poczuła satysfakcję. Możliwe, że była to próżność, znienawidzona przez bogów hubris, za którą zwykli karać śmiertelników wszelkimi nieszczęściami. Beotka jednak tyle już w życiu wycierpiała, że jeśli Olimpijczycy są sprawiedliwi, wybaczą jej ten grzech. Wciąż jeszcze była młoda, piękna, pełna życia. I pomimo wszystkich tragedii, które ją dotknęły, nadal potrafiła cieszyć się chwilą.

Zanim puściły wiązania na prawym barku, Tais obróciła się do mężczyzn plecami. Suknia popłynęła w dół, muskając po drodze wszystkie krągłości jej ciała. Oczom Bryaksisa i Kritiasa ukazały się po kolei jej smagłe plecy, szczupła talia przechodząca w rozłożyste, niezwykle kobiece biodra, krągłe pośladki oraz długie nogi o jędrnych udach i smukłych łydkach. Beotka poczuła na odsłoniętej skórze dotyk chłodu. Nie zwróciła jednak nań uwagi, wsłuchana w westchnienia podziwiających jej urodę mężów.

– To nieopisana zbrodnia – przemówił rzeźbiarz – zmuszać kobietę do skrywania pod suknią takiego piękna! Niewiasty podobne tobie, droga Tais, powinny całe życie spędzać nago! Bynajmniej nie zamknięte w murach domu, w ciasnym i dusznym gynajkejonie, lecz wolne i swobodne! Tak, byście mogły, spacerując po ulicach i agorze, wprawiać w zachwyt mężczyzn i przynosić natchnienie poetom!

– Przemawia przez ciebie rewolucjonista, Bryaksisie! – w głosie kapłana pobrzmiewała wprawdzie kpina, lecz bardziej dobrotliwa niż zazwyczaj. Chyba i na nim nagość Tais zrobiła silne wrażenie. – Wątpię, by kiedykolwiek nastały czasy, gdy niewiastom będzie wolno swobodnie opuszczać domy swych ojców i mężów! A już z pewnością nie w tak skąpym stroju…

– Zamilknij, człowieku małej wiary! – artysta najwyraźniej dopiero się rozpędzał. – Teraz przemawia przeze mnie mój wewnętrzny daimon, o którym Ateńczyk Sokrates mawiał, że zawsze wiedzie męża ku słuszności! Mówisz o obyczajach, jakby były one czymś niezmiennym. Tak rozumują tylko proste głowy, nienawykłe do spekulatywnego myślenia! Dziś nikogo przecież nie dziwi, że piękny efeb opuszcza dom swego ojca i udaje się do miasta nago, by dać się podziwiać miłośnikom! Powiadam ci, kiedyś nastanie pora, w której i niewiastom będzie to dozwolone. Wszak ciało kobiety jest nieskończenie piękniejsze…

– To twoje zdanie – wtrącił Kritias. – Rzeźbiarz Lizyp twierdził coś wręcz przeciwnego…

– Powiadam ci, że jest piękniejsze! – Bryaksis nie dał sobie przerwać tyrady. – Pełne miękkich krągłości i nieomylnych linii. To właśnie ciało kobiety jest ostatecznym dowodem na istnienie boga! Tylko byt idealny mógł stworzyć coś równie cudownego. Obróć się ku nam, o, niebiańska kreacjo. Pozwól nam ujrzeć twe uroki w całej okazałości!

Tais uśmiechała się do siebie, słuchając przemowy rzeźbiarza. Teraz usilnie próbowała zachować powagę. By dać sobie na to więcej czasu, obracała się powoli, jednocześnie przekręcając głowę tak, by jej profil jak najdłużej skryty był przez spływające wzdłuż policzka kaskady włosów. Nawet, gdy stała już przodem do obydwu mężczyzn, jej głowa wciąż była zwrócona w bok. Mogli to uznać za wyraz skromności – jedyny wszakże, bo nie próbowała przecież zasłaniać swych wdzięków rękoma. Bryaksis i Kritias mogli do woli nasycić swe oczy widokiem dużych półkuli jej piersi oraz niemal nagiego, jeśli nie liczyć wąskiego paska włosów, łona.

– Jedno muszę ci przyznać, Bryaksisie – Kritias bez najmniejszego śladu zażenowania wbił spojrzenie między uda Beotki. – Masz niezawodny gust do modelek!

* * *

– O czym myślisz, najdroższy? – spytała Chloe, wtulając się policzkiem w tors Spartiaty.

– O tym, co się wydarzyło. I o tym, co jeszcze się wydarzy – odparł, potwierdzając wszystkie krążące po Helladzie przysłowia o lakońskiej zwięzłości. Leżeli nadzy w łożu, które na co dzień Chloe dzieliła ze swoją panią. Odpoczywali po miłosnych igraszkach, czując, jak w ich ciałach powoli dogasają ostatnie węgielki rozkoszy. Przykryci byli kocem dla ochrony przed chłodem, który wsączał się do komnaty przez uchylone okiennice. Naturalnie Gylippos nie potrzebował koca. Odebrał w ojczyźnie twarde wychowanie i przywykł do wszelkich niedogodności. W latach, gdy odbywał legendarne spartańskie agoge, miał obowiązek nawet w zimie chadzać po ulicach miasta nago. Przykrycie było dla niego zbędnym luksusem. Nie chciał jednak, by zmarzła jego kochanka.

W sypialni znaleźli się wkrótce po tym, jak Tais udała się do sanktuarium Apollina. Niemal zdarli z siebie nawzajem ubrania, po czym padli na jedwabną, pachnącą pościel. Nie chcieli tracić ani chwili – i tak mieli ich zbyt mało. Ich miłość była szalona, pospieszna, niecierpliwa. Chloe szczytowała pierwsza, intensywnie i długo. Gylippos wkrótce dołączył do niej, wytryskując w jej zaciśniętej z całych sił szparce. Kiedy wypoczywali, dziewczyna zastanawiała się, czy jej krzyk ekstazy słyszano tylko w całym zajeździe czy również w okolicznych domach. Musimy bardziej uważać, strofowała się w myślach. Tais nie wybaczy jej powtórnej zdrady.

Cóż jednak miała czynić? Udawać obojętność wobec mężczyzny, którego darzyła gorącą i w pełni odwzajemnioną miłością? Nawet jej pani nie mogła tego od niej wymagać. Chloe wiedziała przecież, że Beotka nie jest okrutna. Nawet w Koryncie bardzo rzadko skazywała którąś ze swych niewolnic na karę chłosty, a i wtedy nie wymierzała jej osobiście. Tais z pewnością nie życzyłaby sobie, by Chloe była nieszczęśliwa. Kiedy zrozumie, że jej niewolnica naprawdę kocha Gylipposa, bez wątpienia pozwoli im być razem. W każdym razie młódka gorąco w to wierzyła.

Z drugiej strony, nie pragnęła wcale opuszczać swojej pani. Z nią wiązały się najszczęśliwsze chwile w piętnastoletnim życiu Chloe. A tak niewiele ich przecież miała… Czuła jednak, że specyficzna relacja z Tais jest nie do pogodzenia z uczuciem, które łączyło ją ze Spartiatą. W idealnym świecie znalazłoby się proste rozwiązanie: Beotka zapałałaby miłością do Gylipposa. We troje mogliby wreszcie stworzyć coś wspólnego. Chloe była pewna, że wówczas potrafiłaby powściągnąć zazdrość i nie konkurowałaby ze swą panią o względy najemnika. Ale świat, w którym żyli, bynajmniej nie był idealny. Wypełniały go śmierć, wojna i cierpienie. Zaś los niezwykle rzadko przynosił śmiertelnikom miłe niespodzianki – częściej sprowadzał na ich głowy tragiczne w skutkach kataklizmy.

– A co ma się jeszcze wydarzyć? – spytała, usiłując przerwać przedłużającą się ciszę.

– To, co przygotowali dla nas bogowie – odparł fatalistycznie Spartiata. – Wszystko zależy od tego, czy uda nam się umknąć pościgowi. Ten człowiek… Alkajos. Jest jak myśliwski pies. Gdy raz złapie trop, idzie za nim aż do celu. Jego ludzie też są jak psy, ale ogarnięte gorączką, z szaleństwem w oczach i rozwartymi paszczami. Nie będę cię oszukiwał, Selene. Możliwe, że będę musiał przelać jeszcze wiele krwi, nim wreszcie będziemy bezpieczni.

Selene. Teraz nie nazywał jej inaczej. Imię spartańskiej królowej, uduszonej na oczach Gylipposa za to, że mu się oddała. Nigdy jej nie zapomniał. Sądził, że odebrano mu ją na zawsze, aż do chwili, gdy ujrzał ją znowu – w zielonookiej niewolnicy, nad brzegami bezimiennej rzeki przecinającej Lokrydę. To wtedy wszystko się zmieniło – i dla niego, i dla niej.

– Dokąd uciekniemy? – zapytała.

– W Helladzie nie ma już dla nas miejsca. Odeskortuję Tais tam, gdzie zapragnie osiąść. Potem zabiorę cię na zachód, na Sycylię albo jeszcze dalej.

Chloe otworzyła szeroko oczy. Gylippos zaś mówił dalej:

– W Syrakuzach, Massilii czy choćby w Kartaginie jest wielu bogaczy, którzy zechcą mieć w swej przybocznej gwardii Spartiatę. Nie będę już zwykłym najemnikiem, sprzedającym miecz za garść miedziaków. Gwardziści otrzymują żołd w dobrym srebrze, a niekiedy w złocie. Stworzę dla ciebie prawdziwy dom, Selene. Dom, w którym to ty będziesz panią, otoczoną przez usłużne niewolnice. Ponadto będę ci wierny. Niewiele żon może powiedzieć to samo o swoich mężach. Skończyłem już ze sprzedajnymi dziwkami, ich przywiędłe wdzięki nie kuszą mnie wcale. Pragnę być tylko z tobą, najmilsza.

Chloe aż zakręciło się w głowie od jego słów. Czy to możliwe, że ona, dziewczyna z ubogiego domu, napastowana przez ojczyma, a w końcu sprzedana w niewolę, zostanie kiedyś wielką damą? Zamożną, otoczoną szacunkiem i noszącą dumne miano żony? Wówczas swą pozycją przewyższyłaby nawet Tais, która nigdy przecież nie była nikim więcej niż tylko luksusową nałożnicą. Młódka nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, lecz całkowicie ufała Gylipposowi. Spartiata nie rzucał słów na wiatr. Nie próbował jej oczarować obietnicami bez pokrycia, by uzyskać od niej to, co i tak chętnie mu dawała. Był szczery i nie skalał się kłamstwem. Czuła się przy nim bezpiecznie jak nigdy przedtem. Pejtoni i Alkajosowie tego świata, drżyjcie – myślała, wtulając się w twardy bok swego kochanka, – żaden z was nigdy mnie nie skrzywdzi. Już nigdy.

– Nie uczynię niczego wbrew twojej woli – mówił dalej Spartiata. – Jeżeli postanowisz zostać z Tais, nie porwę cię, nie zawlokę siłą na statek. Jeśli jednak zapragniesz udać się ze mną i zostawić za sobą Helladę, będę najszczęśliwszym z ludzi. Pytam więc ciebie tu i teraz, Selene: czy zechcesz mi towarzyszyć?

– Choćby na kraniec świata, Gylipposie – wyszeptała wzruszona. – Choćby na kraniec świata.

* * *

Gdy Bryaksis skończył szkicowanie, Tais podniosła suknię i przeszła do mniejszej komnaty, by się odziać. Potem pożegnała mężczyzn i opuściła święty okrąg Apollina. Kritias podszedł do stolika, na którym rzeźbiarz położył swe malunki. Zaczął je przeglądać z dużym zainteresowaniem.

– Wspaniała, nie uważasz? – zapytał, patrząc na nagą Tais, której Bryaksis kazał przybrać pozę przyłapanej w kąpieli Artemidy. Jedną ręką zasłaniała wstydliwie swe łono, drugą uniosła tak, by dłoń i przedramię zakryły jej sutki o dużych, ciemnych obwódkach.

– Idealna – odparł artysta. – Nigdy nie miałem lepszej.

– Przypominam ci, że tej jeszcze nie „miałeś” – zauważył rozbawiony kapłan. – Chyba że o czymś nie wiem.

– Chodziło mi o modelkę, nie o nałożnicę – rzeźbiarz nie zmieszał się wcale.

– Obaj mamy pełną świadomość, że te role niełatwo rozdzielić.

Usłyszał za sobą kroki Bryaksisa. Mistrz zbliżył się, stanął tuż za jego plecami. Wciąż trzymając w rękach papirus, Kritias odwrócił się ku niemu.

– Pożądasz jej – to było stwierdzenie, nie pytanie. – Niech cię Erynie porwą, starcze, ty naprawdę jej pożądasz!

– Ty również, mój pięknooki młodzieńcze – odparł z rzeźbiarz z kpiną w głosie. – Ponoć kapłani powinni być cnotliwi. W przeciwieństwie do artystów, którym nikt nie stawia podobnych wymagań.

– Gdybym podążał ścieżką cnoty, nadal byłbym zwykłym akolitą – Kritias pogardliwie wydął wargi.

– Więc wolałeś podążać ścieżką wiodącą przez sypialnie wszystkich dostojników, którzy mogli coś dla ciebie zrobić, zarówno świeckich, jak i świątynnych. A także rzeźbiarza Lizypa, który potem uwiecznił cię jako Apollina w sanktuarium. Ot, kolejny triumf na drodze do sławy i zaszczytów.

– Owszem. Przyznasz, że jak dotąd dobrze na tym wychodzę. Zostałem pierwszym kapłanem domu Apolla, i to zanim jeszcze ujrzałem swą trzydziestą wiosnę! Rada Amfikionów je mi z ręki. Wszystkie poleis Fokidy tańczą tak, jak im zagram.

– Zaprawdę, godne podziwu sukcesy – Bryaksis uśmiechnął się skromnie. – Cóż może o nich wiedzieć taki pospolity rzemieślnik jak ja?

– Nie jesteś pospolity – odparł Kritias. – Można rzec o tobie wiele, ale z pewnością nie to.

Rzeźbiarz wzruszył ramionami. Kapłan mówił więc dalej:

– A twoje dzieło, gdy już je ukończysz, jeszcze przyczyni się do wzmocnienia mej pozycji. Z pewnością to rozumiesz, choć mało cię to obchodzi.

– Zaiste. Mało mnie to obchodzi.

– Ale nie możesz rzec tego samego o niej.

Ich spojrzenia napotkały się.

– Proponuję zakład – Kritias uśmiechnął się do starszego mężczyzny. – Zgadzając się pozować, Tais dała nam trzy tygodnie. Sądzę, że to aż nadto dla takich jak my. Jeśli w tym czasie uda ci się ją uwieść, podwoję kwotę, którą obiecała ci świątynia. Jeśli to ja odniosę sukces, zrezygnujesz z połowy zapłaty. W razie, gdyby szczęście sprzyjało każdemu z nas, nagrodą będzie sama rozkosz z Beotką.

Bryaksis parsknął śmiechem.

– Nie bierzesz pod uwagę, że może odmówić nam obydwu.

– Nie. Nie biorę.

Zgodny śmiech mężczyzn uniósł się pod sklepienie sali i poprzez otwór w suficie pomknął w górę, ku zachmurzonemu niebu.

* * *

Alkajos i Pelops zeszli na parter zajazdu. We wspólnej izbie, jak co wieczór, trwała biesiada. Jego starannie dobrani ludzie – pochodzący ze wszystkich plemion Hellady i jej szeroko pojętych okolic – pili, w najlepsze obmacując półnagie pornai oraz niewolnice gospodarza. Przy jednym ze stołów, w kącie, siedział jednak mężczyzna, który nie przyłączył się do powszechnej zabawy. Popijał wino z kubka, ze wzrokiem wbitym tępo w blat. Macedończyk i Tesal skierowali się w jego stronę.

– Ty jesteś Hieron z Elatei – rzekł Alkajos siadając na ławie naprzeciwko mężczyzny.

– Jam jest. Wybacz mi mój wygląd, panie. Ostatnie dni spędziłem na końskim grzbiecie.

– Zapewniam cię, że twój wygląd nie razi mnie nawet w połowie tak bardzo jak twój odór. Ale nie o tym chciałem mówić. Widziałeś ponoć Gylipposa w Delfach. Czy masz pewność, że to on?

– Absolutną, panie. Znam go przecież, razem służyliśmy pod wodzą generała Antypatra. Wypił ze mną trochę wina, porozmawialiśmy jak starzy druhowie.

– A teraz chcesz go sprzedać.

– A teraz chcę go sprzedać.

Alkajos przyjrzał się temu człowiekowi swym jedynym okiem. Nie pamiętał go z armii Antypatra, ale przecież liczyła ona czterdzieści tysięcy żołnierzy. Był szpakowaty, a jego włosy nie zaznały chyba od miesięcy mycia. Tunika ufarbowana została na jaskrawy kolor, ale lata noszenia sprawiły, że całkiem już spłowiała. W jego spojrzeniu Macedończyk dostrzegł wstyd i zakłopotanie. Najwyraźniej Hieron miał wyrzuty sumienia, wydając starego towarzysza.

– Jest sam? – spytał.

– Był sam, gdy go spotkałem. Mówił, że kobieta, której szukasz, panie, rozstała się z nim w Naupaktos. Ponoć udała się na zachód i planowała przeprawę do Italii.

– Wątpię, by mówił prawdę – odparł Alkajos. – Możliwe jednak, że się rozdzielili. Na miejscu sprawdzę to osobiście.

– A moja nagroda?

– Jeśli twe informacje są prawdziwe, nagroda cię nie ominie. Przedtem jednak muszę się o tym przekonać. Pojedziesz ze mną do Delf.

Elatejczyk skulił się, jakby Alkajos przywalił mu pięścią w brzuch. Na jego twarzy pojawił się nerwowy grymas.

– Gylippos mówił mi, co robi z… z…

– … donosicielami? – dokończył za niego Macedończyk. – Nie obawiaj się, Hieronie. Pojedziesz w kompanii najlepszych żołdaków w całej Helladzie! Nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo. Zetniemy głowę Spartiaty, a jeśli się uda, weźmiemy też w pęta tę beocką dziwkę, Tais. A ty staniesz się zamożnym człowiekiem.

Widział, że jego słowa niezbyt pocieszyły Hierona. Nawet mu się nie dziwił. Po bitwie pod Megalopolis Gylippos dołączył do oddziału Alkajosa. Macedończyk nie poznał przedtem nikogo, kto potrafił zabijać z równą łatwością, precyzją i gracją. Spartiata był artystą śmierci, ponurym mistrzem odbierania życia. Z początku część żołnierzy kpiło z niego, bo nie przyłączał się do gwałtów i z wyraźną pogardą patrzył na rabunek. Później nagle przestali. Nikt nie chciał ryzykować.

Alkajos zwrócił się do Pelopsa.

– Pchnij człowieka do Teb. Krytobulos ma zebrać oddanych mu pod komendę ludzi. Część zostawimy tutaj – niech obserwują dom ojca Tais. Na wypadek, gdyby jednak postanowiła wrócić w ojczyste strony. Resztę zabieram do Delf. Gylippos to biegły morderca. Nie chcę mu dawać szans.

* * *

Tais wracała do zajazdu na drżących nogach.

Spędziła długi i pracowity dzień, ale nie czuła wcale zmęczenia. Bryaksis kazał jej czasem pozować samotnie, kiedy indziej zaś z Kritiasem. Ustawiał ich w różne pozy, wykonywał szkice, długo obserwował, starając się jak najwierniej zapamiętać każdy szczegół. Beotce, która była już przecież faworytą kilku mężczyzn, nieobce były pełne podziwu oraz pożądania spojrzenia. A jednak Bryaksis patrzył na nią zupełnie inaczej! Tais czuła, że rozkwita w jego oczach, że pięknieje z każdą chwilą, jaką spędza w jego obecności.

Zachowanie rzeźbiarza było pełne szacunku i niemal religijnej fascynacji. Spojrzeniem pieścił jej nagie ciało, oddawał mu hołd, stawiał je na piedestale, pomiędzy spragnioną kochanka Afrodytą oraz Artemidą przyłapaną w kąpieli. Długie momenty, w których nie mógł oderwać od niej wzroku, jednocześnie wykonując szkic pędzelkiem, były jak żarliwa modlitwa, jedyna, na którą zdobyć się mógł artysta. Tais niczego przed nim nie skrywała. Wyzbyła się ostatnich resztek wstydu. Gdyby teraz zobaczył ją jej mąż, Laodamos, albo długoletni kochanek, Kassander! Byliby do głębi poruszeni jej wyuzdaniem, wstrząśnięci dumą, z jaką ofiarowała rzeźbiarzowi swoje wdzięki.

Pozowanie dla Bryaksisa było jak uprawianie miłości – Tais oddawała się całą sobą temu mężczyźnie o łysej czaszce i przyprószonej siwizną brodzie. Nie miało znaczenia, że był w wieku jej ojca i tylko kilka lat dzieliło go od starości. W jego uważnych oczach widziała stanowczość i energię młodzieńca, w pełnych wdzięku ruchach – niespożyte, twórcze siły. Gdy na nią patrzył, jednocześnie uwieczniając na kolejnym kawałku papirusu, była gotowa ulegać mu we wszystkim, spełnić każdą jego zachciankę, każdy, niewypowiedziany nawet, kaprys. Stawała się miękka jak rozgrzany wosk, posłuszna niczym najwierniejsza niewolnica.

Nawet teraz, gdy ten niezwykły czas już minął, wciąż nie mogła wyjść z podziwu nad tym, co w sobie odkryła. Dla Bryaksisa była muzą – nie miała co do tego żadnych wątpliwości. On jednak na te długie godziny stał się dla niej Apollem – bogiem artystą, stworzycielem piękna. Wielbiła go całą jaźnią, skąpana w blasku jego nadludzkiego talentu.

 Jeśli rzeźbiarz przypominał Apollina swoim darem, Kritias stanowił wierne odbicie jego boskiej urody. Sama obecność owego mężczyzny tak blisko niej – elektryzowała. Gdy na polecenie artysty kapłan obejmował jej szczupłą talię, Tais zaczynała drżeć. Kiedy zbliżał się do niej, tak że plecy Beotki opierały się o jego tors, czuła, jak jej sutki zmieniają się w twarde kamyczki, a miejsce między udami zaczyna ociekać wilgocią. Reakcje ciała wprawiały ją w zakłopotanie, modliła się o to, żeby Bryaksis nic nie zauważył. Nic jednak nie było w stanie umknąć jego spojrzeniu. W żaden sposób nie dawał wszakże odczuć swej modelce, że wie o katuszach jej pożądania.

Wiedział też o nich Kritias. On jednak przyjmował je z łaskawym uśmiechem, jako hołd oddany sobie. Nie krył się ze swoją satysfakcją, chyba w ogóle nie znał takich pojęć jak skromność czy też wstyd. Potrafił być również natarczywy. Kiedy przesuwał rękę z jej talii w górę, czasem muskał, jakby przypadkowo, jej płaski brzuch albo brzeg piersi. Wystarczyło jednak, by Bryaksis odwrócił się, by zaczerpnąć więcej farby na swój pędzelek, a dłoń kapłana na dłużej przywierała do biustu czy też biodra Tais. Gdy stawał za nią blisko, czuła nabrzmiałą męskość ocierającą się o jej pośladki. Pochlebiało jej, że rozpala żądzę tego podobnego bogu mężczyzny, z drugiej jednak strony czuła, że podobne zachowanie jest doprawdy karygodne. Kritias nie miał przecież praw do jej ciała, do wdzięków, którymi raczył się w tak bezwstydny sposób. Nie był jej mężem ani kochankiem, nigdy nie wpuściła go pomiędzy swe uda. Kilkakrotnie chciała go odepchnąć, zaprotestować przeciw bezczelności tego, co czynił. Za każdym jednak razem coś ją powstrzymywało. Czasem wręcz wychodziła mu naprzeciw, wtulając się pupą w jego krocze, pozwalając, by twardy penis zagłębiał się nieco między jej pośladki.

Tais nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy przedtem nie doznawała tak silnych fal żądzy, a już z pewnością nie wobec mężczyzn. Owszem, Chloe potrafiła niekiedy rozpalić jej namiętność do białości, była wszakże miłością jej życia. W jaki sposób udawało się to tym dwóm? Przecież prawie ich nie znała! Kritias irytował ją swoją arogancją, Bryaksis bawił rozbuchaną elokwencją. Jedno i drugie nie miało zbyt wiele wspólnego z podnieceniem, a mimo to – najwyraźniej na nią działało.

Zachowuję się jak ladacznica, upomniała się w myślach. Była przecież z Chloe i nie pragnęła nikogo więcej! Naturalnie nic nie zobowiązywało ją do wierności wobec niewolnicy. Nic poza własną wolą, a ta zdawała się słabnąć. Tais była zła na siebie, na swoje ciało, którym rządziły zwierzęce instynkty, na swoje myśli, doprawdy zbytnio frywolne. Jak po tym wszystkim, co się stało, może wciąż łaknąć męskiego dotyku? Była pewna, że te drzwi zostały bezpowrotnie zatrzaśnięte – ręką macedońskiego namiestnika Pejtona. Okazało się jednak, że była w błędzie.

I co teraz? – zapytała sama siebie. Czy odda się każdemu z nich, żeby ugasić pożar, który zapłonął w jej lędźwiach? Nigdy! W przeciwieństwie do Chloe, która uległa Gylipposowi, Tais nie jest już naiwną młódką! Potrafi zapanować nad popędami, nigdy nie stanie się ich niewolnicą. Dochowa wierności swej młodziutkiej kochance, a gdy kontrakt, jaki zawarła z Bryaksisem i Kritiasem zostanie wykonany, opuści Delfy i nigdy już do nich nie wróci. Przedtem jednak pozwoli unieśmiertelnić własne ciało w marmurowym posągu Cyrene.

Słońce skrywało się już za horyzontem, kiedy dotarła do zajazdu. Wieczerzę zjadła w swej komnacie na piętrze, w towarzystwie Chloe i Meszalima. Syryjski eunuch opowiadał jej o wszystkich ciekawych rzeczach, które widział tego dnia w Delfach. O wspaniałym amfiteatrze, w którym widzom z pewnością trudno się było skupić na sztukach – albowiem z ław, na których siedzieli, rozpościerał się cudny widok na dolinę. O stadionie, zbudowanym wysoko ponad miastem, niemal na samym szczycie górskiego masywu. O świętym strumieniu kastaliańskim, w którym latem kobiety kąpią się nago, by pozyskać sobie łaskę i przychylność Apollina. Beotka słuchała, jedząc, a potem popijając mocno rozwodnione wino, a właściwie lekko nim zabarwioną wodę.

Entuzjazm Syryjczyka, który zaczynał traktować ich ucieczkę trochę jak podróż krajoznawczą, bawił ją, ale i podnosił na duchu. Zazdrościła mu jego optymizmu, otwartości na świat, zdolności do łatwej adaptacji w każdych warunkach. Jego dawna nieśmiałość osłabła, ustępując miejsca nowej pewności siebie. Tais domyślała się, że miało to wiele wspólnego z potyczką nad bezimienną rzeką. Meszalim stanął wtedy do walki u boku achajskich najemników, bronił swej pani ze straceńczą odwagą, zabił jednego ze zbójów.

Chłopcy mężnieją przez takie właśnie doświadczenia – to one czynią ich stanowczymi, władczymi, skłonnymi do dominacji i walki o pierwszeństwo. Dziewczęta stają się kobietami w inny sposób, pomyślała z goryczą. Dojrzewają przez ból i lęk. Pierwsze krwawienie, na które zwykle nie są przygotowane. Pierwszy stosunek z mężczyzną – prawie zawsze niekochanym, znacznie starszym i pragnącym jedynie własnej rozkoszy. Przemoc i cierpienie zadawane przez ojca, męża czy prawnego opiekuna, który biciem usiłuje wymusić posłuszeństwo. Czasami gwałt…

… a także ból porodu, którego ona nigdy nie doświadczy. Czy powinna uznać to za przekleństwo? A może wręcz przeciwnie: ma za co być wdzięczna bogom?

Tais odprawiła w końcu Meszalima i została w komnacie tylko z Chloe. Zielonooka niewolnica spoglądała na nią ze smutkiem, jakby wyczuwając, co dzieje się w jej głowie. A może powód jej przygnębienia był jeszcze inny? Beotka mogłaby ją o to spytać. Dziewczyna z pewnością by jej nie okłamała. Była jednak w tej chwili tak skupiona na sobie, że się na to nie zdobyła.

Udały się na spoczynek, gdy księżyc jaśniał już wysoko na nieboskłonie. Chloe zasnęła momentalnie, Tais leżała przy niej w bezruchu, na nowo rozpamiętując cały dzień. Obnażenie się przed Bryaksisem i Kritiasem. Pozowanie, razem z kapłanem i samotnie. Jego nabrzmiała męskość ocierająca się o jej pupę. Płonące spojrzenie rzeźbiarza…

Poczuła, że znów jest wilgotna. Chloe oddychała miarowo, jej sen był spokojny i zdrowy. Beotka mogłaby ją zbudzić. Nic prostszego… Pomyślała o zwinnym języczku niewolnicy, z równą ochotą wsuwającym się w jej usta i szparkę. Zacisnęła palce na pościeli. A jednak to nie swej kochanki pragnęła przecież tej nocy. Dzisiaj łaknęła mocniejszego, bardziej szorstkiego dotyku.

Zrzuciła z siebie koc, który niemal parzył jej skórę. Po chwili wewnętrznej walki z sobą, skapitulowała. Zsunęła się z łóżka na wyłożoną dywanem podłogę. W ciemności po omacku znalazła lnianą sakwę, a w niej – erotyczne zabawki, które dzień wcześniej kupiły razem z Chloe. Wsunęła dłoń do sakwy, objęła palcami twardy trzon, wyrzeźbiony z kości słoniowej. Słusznych rozmiarów fallus zaopatrzony był w skórzane rzemienie, które można było zawiązać wokół bioder. Tais wydobyła przedmiot na wierzch, a potem długo studiowała jego kształty. W mroku kość słoniowa zdawała się emitować delikatny blask.

W końcu wróciła na łóżko, oparła się wygodnie na plecach. Nogi ugięła w kolanach, rozwarła uda szeroko. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się pieściła. Musiało to być ponad pół roku temu, jeszcze nim weszła w posiadanie Chloe… Być może w czasie jednej z dłuższych podróży Kassandra poza Korynt? Tak, to musiało być wtedy. Pamiętała, że gdy jej macedoński kochanek wyjeżdżał, umilała sobie samotne noce masturbacją. Później nie było już takiej potrzeby – bo w jej domu zjawiła się zielonooka niewolnica, zawsze skora do miłosnych igraszek. Zaś Beotkę wkrótce przestały smucić dłuższe okresy rozłąki z Kassandrem…

Czemu więc nie zbudzi Chloe i nie pozwoli jej zająć się sobą? Choćby przy użyciu tej zabawki… Tais położyła sobie lewą dłoń na piersi, rozpłaszczonej teraz, lecz nadal jędrnej i obfitej. Zacisnęła palce dookoła brodawki, rozchyliła usta do jęku. W ostatniej chwili powstrzymała się wszakże przed daniem upustu swojemu podnieceniu. Niech jej młoda kochanka śpi spokojnie. Zaś rozpalona Beotka odda się w tym czasie fantazjom, których nie chciała z nikim dzielić.

W prawą dłoń ujęła sztuczny fallus. Sięgnęła w dół, między swoje uda. Twarda żołądź dotknęła pachwiny, przesunęła się nieco w górę, przycisnęła do wąskiego paska włosów tuż nad szparką Beotki. Tais raz jeszcze poruszyła nadgarstkiem, zaś członek z kości słoniowej osiągnął w końcu właściwy punkt. Zamknęła oczy i powoli zaczęła go w siebie wsuwać. Cudownie rozpychał jej wilgotne wnętrze, ocierał od środka, sięgał coraz dalej w głąb. Tym razem nie udało jej się stłumić jęku. Coraz bardziej rozpalona, wkrótce zaczęła penetrować się szybciej i mocniej.

Oczami wyobraźni ujrzała siebie – w ramionach Kritiasa. Olśniewająco piękny mężczyzna górował nad nią, władczy i pewny siebie. Ciemne oczy wpatrywały się w jej własne, skrzyły się wesołością i poczuciem triumfu. Swoje zwycięstwo nad Beotką utwierdzał każdym pchnięciem bioder, z którym penis wdzierał się w jej ociekającą sokami wnętrze. Dociskała swe uda do jego boków, przyjmowała go w sobie z urywanym, spazmatycznym jękiem. Gwałtowne sztychy dociskały ją do twardego łoża, które ani trochę nie ustępowało przed ich połączonym ciężarem. Kiedy Tais oderwała spojrzenie od oczu Kritiasa, ujrzała za nim, wysoko w górze, marmurowe oblicze Apollina. Było tak podobne do twarzy kapłana – wszak na niej właśnie wzorował się artysta. W jej nozdrza uderzyła intensywną woń kadzideł.

I nagle pojęła, że kochają się na świętym ołtarzu Apolla, w głównej nawie sanktuarium! Chłodny, biały kamień przykryty był purpurowym suknem, które nie maskowało jego twardości. Beotka zrozumiała, że wraz z kapłanem popełnia właśnie ciężkie świętokradztwo. A jednak czuła, że górujący nad nimi bóg nie tylko się nie gniewa, a wręcz przeciwnie – w pełni afirmuje ich czyn, spogląda nań zachłannie, syci nim swą olimpijską ciekawość. Tais uniosła ramiona, oplotła nimi szyję Kritiasa, przyciągnęła ku sobie. Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku, długie włosy kapłana zmieszały się z jej lokami.

W sypialni zajazdu „Pełny dzban”, u boku pogrążonej we śnie Chloe, Beotka drżała z pożądania. Jej nadgarstek poruszał się już szybko, a mokry od soków fallus raz po raz znikał niemal cały w pochwie kobiety. Choć wciąż usiłowała zachować ciszę, okazało się to nieprawdopodobieństwem. Sztywna męskość głęboko w niej nie dawała Tais spokoju. Oblizywała lubieżnie swe wargi, zaciskała palce na piersi, podrażniała twardą brodawkę. Już dawno penetracja nie sprawiała jej takiej rozkoszy. Nie musiała nawet muskać co chwila swojej łechtaczki…

W sanktuarium Apollina Kritias uniósł się nad Tais i wyszedł z niej na chwilę. Ujrzała jego męskość – twardą i wyprężoną, lśniącą od jej wilgoci. Kapłan nie pozwolił Beotce długo napawać się tym widokiem. Chwycił jej biodra i stanowczym ruchem obrócił ją na brzuch. Nie zdążyła nawet jęknąć, a znów był w niej – wdarł się pospiesznym, gwałtownym pchnięciem. Krzyknęła – nie z bólu jednak, a z rozkoszy. Jej piersi rozpłaszczyły się na twardym, wypolerowanym kamieniu ołtarza. Mężczyzna przyciskał ją do niego, przygniatał swoim ciałem, kolejnymi sztychami zmierzał ku ich wspólnej ekstazie.

Tais zaczęła wiercić się na łóżku. Gdy zbliżała się ku szczytowi, żadna pozycja nie wydawała się wygodna. Najpierw obróciła się na bok, plecami do Chloe, z dłonią wciśniętą między nogi. Gorączkowo wciskała w siebie sztucznego penisa, czując, jak jej uda kleją się od miłosnych soków. Potem położyła się na brzuchu, tak jak tam, w sanktuarium Apollina. Wsparła się na kolanach, uniosła biodra. Leżała tak, z wyuzdanie wypiętą pupą i biustem dociśniętym mocno do łoża. Poduszka, którą przygryzła, tłumiła nieco jęki. Beotka nie była w stanie ich powstrzymać, nie teraz, nie w takiej chwili…

Dłonie Kritiasa zaciskały się na jej bokach. Nabrzmiały członek zagłębiał się aż po jądra. Kapłan brał ją długimi, pospiesznymi ruchami, nie dając ani chwili wytchnienia. Czuła jego palące spojrzenie na swych pośladkach i plecach – zapewne tam właśnie wytryśnie, kiedy wstrząśnie nim ekstaza. Ona jednak pragnęła, by skończył głęboko w niej. Nie masz się czego obawiać, myślała gorączkowo, moje łono i tak jest jałowe. Pozwól mi czuć, jak docierasz na szczyt, prosiła bezgłośnie. Teraz i ona pracowała biodrami, wychodząc na spotkanie jego gwałtownym pchnięciom. Czuła gorąco w swym podbrzuszu, w wypełnionej po brzegi, pulsującej szparce. Gorąco rosło, wzmagało na sile, zaczynało wypełniać jej brzuch, piersi, płonęło w ocierających się o twarde podłoże sutkach. Męskość Kritiasa parzyła ją od środka, jego palce zaciśnięte na jej biodrach były jak ogień, trawiący święte kadzidła Apollina.

W pozycji, którą przyjęła, nie było jej zbyt wygodnie manewrować fallusem. Wcisnęła go więc w siebie aż do końca, a palce skierowała na nabrzmiałą już muszelkę. Pocierała ją okrężnymi ruchami, jęcząc i cicho krzycząc w poduszkę. To było cudowne, niezwykle intensywne doznanie. Mężczyźni, z którymi się kochała nie zwracali zbytniej uwagi na jej łechtaczkę. Wsłuchani we własną przyjemność, koncentrowali się na potężnych pchnięciach bioder. Teraz zaś doznawała jednego i drugiego – głębokiej, rozkosznie wypełniającej penetracji oraz pieszczot, które doprowadzały ją niemal do obłędu.

Doszła w tej samej chwili, co Kritias. Wbrew obawom Beotki, kapłan nie wysunął się z niej. Wręcz przeciwnie, wdarł się do końca, odrzucił głowę w tył i wykrzyczał swą ekstazę prosto w marmurową twarz Apollina. Kurczowo zaciskająca się szparka Tais objęła jego męskość i przyjęła w sobie intensywny wytrysk. Nasienie zalało jej pochwę, wypełniło ją po brzegi, nadmiar wypłynął z niej i leniwymi kroplami ciekł po wewnętrznej stronie ud. Kobieta drżała, wstrząsana własnym spełnieniem. Gorąco rozlało się z jej podbrzusza na całe ciało, sięgnęło aż po koniuszki palców.

W komnacie zajazdu „Pełny dzban” wyczerpana niewiasta opadła na pościel. Leżała tak przez długi czas, nie mogąc się poruszyć, nadal chłonąc ostatnie rozbłyski orgazmu, kosztując jego różnorodne smaki. W końcu ułożyła się na boku, twarzą do swej kochanki. Fallus wciąż tkwił głęboko w niej, pomiędzy zaciśniętymi udami. Spojrzała na odsłonięte, nagie plecy Chloe i jej apetyczny tyłeczek. Oddech niewolnicy wciąż był spokojny i miarowy. Musiała mieć mocniejszy sen, niż podejrzewała Tais. Albo też własny krzyk rozkoszy był tylko wytworem jej spuszczonej z wodzy wyobraźni. Teraz wszakże i Beotkę ogarnęło zmęczenie. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się na myśl, jak bardzo Chloe zdziwi się, ujrzawszy rano zabawkę między nogami swej pani. Senność przyszła niemal natychmiast. Tais zastygła w bezruchu, a po chwili jej dusza umknęła do królestwa, którym niepodzielnie rządził Morfeusz.

* * *

Nazajutrz Bryaksis rozpoczął pracę nad rzeźbą.

Gdy o poranku Tais zjawiła się w jego pracowni w świętym okręgu, jej oczom wpierw ukazały się dwie bryły paryjskiego marmuru. Artysta dreptał między nimi, gładząc dłonią kosztowny materiał, który niedługo miał zacząć kształtować. Nieopodal, na obszernym stole leżały wykonane poprzedniego dnia szkice. Obok nich stały wypalone w glinie posążki, wysokości mniej więcej dłoni. Gdy podeszła bliżej, uświadomiła sobie, że stanowią one przestrzenne wyobrażenie póz i kompozycji ze szkiców. Z zainteresowaniem przyglądała się miniaturom przedstawiającym ją oraz Kritiasa w różnych ustawieniach, które teraz wydały jej się obsceniczne i wyuzdane. Tutaj mężczyzna przyciąga ją ku sobie za biodra, tak że ona opiera się pośladkami o jego krocze. Tam zaś Tais stoi bokiem do obejmującego ją Kritiasa, ocierając się o niego jedną piersią. Oboje są nadzy, nic nie skrywa najintymniejszych części ich ciał. Beotka była zachwycona drobnymi szczegółami posążków, a jednocześnie rumieniła się widząc, że nic nie umknęło uwadze Bryaksisa.

Rzeźbiarz podszedł do niej.

– Wczoraj pół nocy je wypalałem, nie mogąc się zdecydować, którą pozę pragnę oddać w marmurze. Ale było warto.

– Zdradzisz mi swą decyzję? – spytała Tais.

– Ustawię was w taki oto sposób – odparł Bryaksis, wskazując jedno ze swych dzieł. Tais przyjrzała się glinianym figurkom. Kritias–Apollo stał dumnie wyprostowany, z rękoma wzdłuż tułowia i pochyloną głową. U jego stóp klęczała Tais–Cyrene, jedną ręką obejmowała udo boga, drugą wyciągała w górę. Jej ciało zwrócone było bokiem do mężczyzny, lecz głowa odwracała się ku niemu, a spojrzenia napotykały się. Beotka przypomniała sobie z poprzedniego dnia pozowanie w ten właśnie sposób. Oczywista uległość pozy, jaką przybrała była zarazem podniecająca, jak i budząca opór. Trudno jej się było skupić, mając głowę na wysokości genitaliów Kritiasa. Czuła cierpką woń jego męskości, działającą na nią bardziej, niż była skłonna to przyznać. Co gorsza, lekko drwiący uśmiech kapłana jednoznacznie wskazywał na to, że on doskonale pojmuje powody jej rozkojarzenia.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu – dodał po chwili, przyglądając się swej modelce.

– To ty jesteś artystą, mój panie – odparła. – Będę pozować tak, jak sobie zażyczysz.

W tym momencie do sali wkroczył Kritias. Uśmiechnął się do Tais i skomplementował kreację, którą wybrała na ten dzień. Potem zrzucił z siebie odzienie i nakazał Beotce uczynić to samo. Tym razem posłuchała go szybciej niż poprzednio. Gdy już przyjęli wymagane przez Bryaksisa pozycje, ten chwycił za młot i dłuto. Kritias i Tais trwali w bezruchu na samym środku komnaty. Na ich piękne, nagie ciała spadał snop dziennego światła z otworu w suficie. Patrzyli sobie głęboko w oczy, a do ich uszu doszły pierwsze uderzenia dłuta o marmur.

Przejdź do kolejnej części –  Opowieść helleńska: Tais VIII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wiara w swoich dawnych sojuszników bywa zgubna 🙂

Opowiadanie na najwyższym poziomie erotyki i fabuły.

daeone

Zawsze z ukłuciem zazdrości czytam Twoje teksty. Z jednej strony jestem na siebie zły, bo czasem utrudnia to odbiór treści, ale z drugiej: motywuje mnie do dalszej pracy.

Jak zwykle – doskonałe opowiadanie, z perfekcyjną stylizacją, iloscią szczegółów i lekkoscią pióra.

Jak zwykle – zazdroszczę :-)))

seaman.

@ Daeone:

O czym będzie można dobitnie przekonać się w kolejnym odcinku, który pojawi się za ciut więcej, niż godzinę 🙂

@ Seaman:

Mam nadzieję, że motywacja jest silniejsza! Szlachetne współzawodnictwo na naszym portalu może przynieść tylko dobre efekty!

Niestety, ostatnimi czasy moje pióro nie jest już tak lekkie jak wtedy, gdy opisywałem przygody Tais. A przynajmniej – znacznie trudniej mi je podnieść, by opisać dzieje Demetriusza 🙁 Na szczęście do ich publikacji mam jeszcze trochę czasu, no i pewne rezerwy.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Aleksandrze, proszę bez wymówek… wiem, że masz jeszcze trochę czasu (no, może więcej, niż trochę :-)), ale wszyscy autorzy NE pracują nad nowościami, więc i Ty nie możesz zostać w tyle.

Moja motywacja od czasu powstania NE jest jeszcze silniejsza, bo teraz nie tylko Ty, Miss czy Coyot mnie dopingujecie, ale inni (którzy wrócili do pisania) także.

Pozdrawiam, seaman

Seamanie, ależ ja pracuję nad nowościami! Mam już 2 niepublikowane wcześniej rozdziały Opowieści Demetriusza i 1/3 następnej. A do tego kilka innych napoczętych projektów , o których mówić zbyt wcześnie. Tak więc bez obaw, nie próżnuję, mimo ewidentnego spadku ilości stron napisanych dziennie… Po prostu przedtem tworzenie przypominało pływanie w wodzie, a teraz – coraz częściej przypomina pływanie w kisielu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ktoś tu i tak jest Mega wydajny, mega zdyscyplinowany. Podziwiam, zwłaszcza, że jakość wcale nie cierpi z powodu ilości.
Też bym tak chciał, ale niestety matka natura poskąpiła tego i owego.
KarelGodla
P.S Jakiś problem z przekazywaniem OpenID z wordpress mimo, że mam Najlepszą zadeklarowaną jako trusted site.

No, to mnie uspokoiłeś 😉
A raczej Twoich wiernych fanów…

KG – do wydajności MA musisz się przyzwyczaić, ten człowiek albo nie śpi po nocach, albo nie ma normalnej pracy. Sam nie wiem, co o tym myśleć :-)))

Bardzo mnie cieszy twoja wydajność Megasie :). Chciałbym wreszcie przeczytać dale perypetie Demetriusza i innych bo pamiętam że robiło się coraz ciekawiej a tu DE popadla w stan "zawieszenia". Czekam z niecierpliwością na kolejne części przygód Demetriusza.

@seaman też zastanawiam się jak ten człowiek daje radę to wszystko pogodzić 😉

Z każdą kolejną częścią coraz bardziej podziwiam Twój kunszt Megasie…
Opowiadanie rewelacyjne! Skąd czerpiesz te wszystkie pomysły?

Pozdrawiam.
Ana

Myślę, że przede wszystkim z książek, które przeczytałem.

Miłość do starożytności wpoili mi Robert Graves (Mity Greckie) i Peter Green (Aleksander Wielki). Andrzej Sapkowski i George R. R. Martin pokazali mi, jak prowadzić fabułę i nie pogubić się we wszystkich wątkach (bynajmniej nie porównuję się z nimi, jestem raczej pokornym uczniem u prawdziwych Mistrzów). Na postać Kassandra wpadłem po namiętnej lekturze "Łaskawych" Jonathana Littela.

Część pomysłów "zasysam" też z kina, serialu, komiksu, sztuki teatralnej. A niektóre pojawiają się po prostu w mojej głowie i za żadne skarby nie byłbym w stanie powiedzieć, skąd się tu pojawiły.

Staram się dopasować te wszystkie elementy i ułożyć z nich mozaikę, na którą miło będzie popatrzeć. Cieszę się, że jak dotąd, całkiem nieźle trafiam w Twój gust:-)

Pozdrawiam
M.A.

To zbrodnia nazwać Cie tylko pokornym uczniem Megasie!

Widzę, że nie wiesz jeszcze jak twe słowa działają na czytelników… A zwłaszcza na nas kobiety.

Pozdrawiam.
Ana

Jako mężczyzna mogę się jedynie domyślać, w oparciu o obserwacje 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Poruszająca rywalizacja piękna duszy oraz piękna ciała. Kto zwycięży w zakładzie? Chwilowo górą chyba ciało, ale to byłoby za proste. Jedna drobna uwaga, termin „sadysta” użyty w dialogu. Na Markiza świat musiał jeszcze chwilę poczekać.

Witaj, Neferze!

Zapewniam, że rywalizacja wkrótce nabierze rumieńców 🙂 A jej wynik wcale nie jest oczywisty.

Co do słowa „sadysta” – uwagę przyjmuję. Przy pisaniu dialogów postaci antycznych trzeba bardzo uważać, by nie posługiwać się słowami i terminami odwołującymi się do rzeczy lub osób, które w danych czasach nie istniały. O ile jednak w pewnych sytuacjach jest to oczywiste, jak np. w przypadku „miłości francuskiej” (Francja powstała kilkanaście wieków później niż rozgrywa się akcja OH) o tyle w wypadku „sadyzmu” sprawa nie jest tak prosta.

Po pierwsze, podejrzewam, że ograniczona liczba ludzi wie, że słowo to pochodzi od markiza de Sade. Dlatego też użycie tego obciążonego historycznie i kulturowo wyrazu mogło mi ujść łatwiej, niż gdybym napisał, że Gylippos i Chloe uprawiali miłość francuską 🙂

Po drugie, z pewnością Grecy mieli jakieś słowo na człowieka rozkoszującego się zadawaniem innym cierpień. W języku polskim mamy nieobciążony kulturowo wyraz „okrutnik”, ale moim zdaniem, nie oddaje on w pełni soczystości słowa „sadysta”. Okrutnik to po prostu człowiek bezlitosny i lubujący się w zadawaniu bólu, ale niekoniecznie odczuwający przy tym seksualne podniecenie. Dlatego postanowiłem użyć właśnie „sadysty” bo on nie stępia znaczeniowo tego, co chciałem przekazać.

Po trzecie, obawiam się, że budowanie dialogów ze słów nieobciążonych kulturowo jest praktycznie niemożliwe. Weźmy np. słowo „król”. Niewinne, prawda? A gdzież tam! Pochodzi z języka czeskiego, a tam trafiło jako zwulgaryzowana forma imienia Karola (Wielkiego). Tak więc król nasz bierze się od frankońskiego władcy, mniej więcej tak samo, jak sadyzm od markiza de Sade. Czy więc mamy nie używać króla? To jak opisać Aleksandra Macedońskiego (nie tylko króla, ale i pod koniec kariery Króla Królów). Bardzo wiele słów jest w ten sposób obciążonych.

Ostatecznie, to zawsze kompromis między chęcią niepopadania w anachronizmy, a pragnieniem bycia zrozumianym.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz