Opowieść helleńska: Tais IV (Megas Alexandros)  4.68/5 (92)

30 min. czytania

Wczesnym rankiem opuścili Amfissę, kierując się w stronę masywu Parnasu. Góra, na której wedle wierzeń zamieszkiwać miał boski Apollo, pyszniła się na horyzoncie bielą swoich śniegów. Przewodnik oznajmił im, że ominą ją od południa i wkroczą do Fokidy – krainy leżącej w połowie drogi między Lokrydą Ozolską i Beocją. Tam odnajdą przyzwoity trakt prowadzący z Delf do Teb i będą mogli podróżować we względnie komfortowych warunkach.

Na razie jednak warunki pogarszały się z godziny na godzinę. Teren wznosił się miarowo, a zwierzęta dźwigały bagaż Tais z coraz większym trudem. Co gorsza trakt zwężał się coraz bardziej, aż w końcu całkiem zniknął. Znaleźli się w jednym z najbardziej dzikich miejsc całej Hellady. Nie było tu dróg ani poleis. Górzystą krainą, zbyt ubogą, by opłacało się tu zakładać miasta, rządziły rozproszone plemiona przypominające swą organizacją epokę homerycką.
A także bandy rozbójników, zawsze czyhające na nierozważnych wędrowców.

* * *

– A więc Gylippos poszedł na dziwki – wzruszyła ramionami Chloe. – Co w tym dziwnego?

Meszalim odciągnął ją na stronę, gdy zatrzymali się na popołudniowy popas. Nie było to zbyt trudne – wystarczyło zaproponować, że razem nazbierają badyli na ognisko. Tais poprosiła ich, by byli ostrożni, a Gylippos kazał eunuchowi mieć oczy z tyłu głowy. Mieli nie oddalać się zbytnio od obozu. Wystarczyło jednak odejść na kilkadziesiąt kroków, by silny wiatr stłumił nawet podniesione głosy.

– Jest przecież mężczyzną – mówiła dalej. – Ma prawo zaspokajać pożądanie, jak tylko uzna za stosowne. Skoro żadna z nas z nim nie sypia, trudno, by stronił od pornai… I tak dobrze, że woli kobiety. W Sparcie ponoć różnie z tym bywa.

Eunuch pokręcił głową zrezygnowany. Opowiedział zielonookiej niewolnicy ze szczegółami, które z najwyższym trudem przechodziły mu przez gardło, o wszystkim, co zobaczył tamtej nocy. O straszliwych bliznach na grzbiecie Spartiaty, o jego brutalności i pogardzie, z jaką potraktował ladacznicę. O wściekłości, którą ociekało każde z wypowiedzianych przez niego słów. Na Chloe nie zrobiło to jednak należytego wrażenia.

– Z pewnością nie rozpieszczało go życie – ciągnęła. – Najlepiej świadczą o tym ślady, które podpatrzyłeś na jego plecach. A właściwie po co tam za nim szedłeś? By zaspokoić ciekawość? A może po to, by razem z nim przeżyć coś, co dla takich jak ty jest niedostępne?

Zabolała go jej sugestia. Także dlatego, że była niebezpiecznie bliska prawdy.

– Chloe – powtarzał cierpliwie pochylając się i łamiąc gałęzie krzewów. Pozbawiał je liści i układał na kupce. – Wiesz, że po śmierci Rimusza jestem ostatnim mężczyzną w otoczeniu naszej pani. Muszę dbać o jej i twoje bezpieczeństwo.

– A jak niby o nie dbasz, zostawiając nas w środku nocy w gospodzie pełnej najemników? – zakpiła niewolnica. – Idąc na ulicę nierządnic, z których usług i tak nie możesz skorzystać? Śledząc mężczyznę, chcącemu po prostu ulżyć przepełnionym jądrom, które zaczęły uciskać mu na mózg?

Syryjczyk zacisnął wargi. Była nieznośna! Poza tym miała niewyparzony język. Z pewnością to pozostałość po dzieciństwie spędzonym pośród eubejskich rybaków i tym podobnych szumowin. Nie mógł zrozumieć, czemu ona nie chce przyjąć do wiadomości, jakim człowiekiem jest Spartiata.

– Uznałem tylko, że powinnaś to wiedzieć – burknął rozeźlony. Żałował już, że w ogóle się z tym wygadał. Gdyby nie chęć ostrzeżenia Chloe, jego nocna eskapada pozostałaby w tajemnicy.

– Dziękuję za troskę – odparła koncyliacyjnie, posyłając mu nieśmiały uśmiech. – Nie lękaj się, Meszalimie. Nie doniosę Tais. Ani tym bardziej Gylipposowi.

Najwyraźniej to musiało mu wystarczyć.

* * *

Przez najbliższe dni Meszalim żył w przekonaniu, że jego próba ostrzeżenia Chloe zakończyła się całkowitą porażką. Nie podejrzewał wszakże, że swą opowieścią popchnie ją do czynu.

Przedtem niewolnica zdążyła już zwątpić w to, czy Spartiatę w ogóle interesują kobiety. Podczas marszu był całkowicie skupiony na obserwacji terenu, rozmowach z przewodnikiem, wydawaniu rozkazów Achajom z ich eskorty. Gdy zatrzymywali się na popas, odchodził na bok i ćwiczył walkę swymi dwoma mieczami. Wracał do ogniska, gdy strawa była już gotowa, a po zaspokojeniu głodu szybko zasypiał albo szedł na dłuższy spacer. Chloe nie mogła mu towarzyszyć przez wzgląd na Tais. Drażnił ją jednak fakt, że Gylippos jakby w ogóle jej nie zauważał.

Niewolnica lubiła być pożądaną – pod warunkiem że ci, którzy jej pragnęli, ograniczali się do sfery marzeń i fantazji, a nie próbowali jej się narzucać. Ze strony Achajów i etolskiego przewodnika otrzymywała należny hołd. Czuła na sobie ich spojrzenia, gdy kołysząc biodrami szła przez obozowisko. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że przy czarnowłosej piękności, jaką była Tais, jej własna uroda jest blada i nierzucająca się w oczy. Tym niemniej w chwilach, gdy Chloe była jedyną niewiastą w okolicy – mogła cieszyć się powszechnym zainteresowaniem.

Wyjątkiem był Gylippos. Nie tylko traktował ją jak dziecko, a nie dorosłą kobietę, którą przecież była (miała już piętnaście lat! I dwóch kochanków, nie licząc oczywiście Tais). Spartiata wydawał się nieczuły nawet na urodę jej pani! Kiedy rozmawiał z Beotką przy ognisku, jego oczy były puste, jakby zwrócone do wewnątrz. Nigdy nie uczynił nic, co mogłoby wskazywać na chęć pogłębienia znajomości. Chloe zaczynała się obawiać, że najemnik po prostu woli chłopców. Albo co gorsza kozy. Słyszała wszak o takich wypadkach.

Rewelacje Meszalima podniosły ją na duchu. Skoro Gylippos odwiedza pornai, to znaczy, że wszystko z nim w porządku. Lubi niewiasty na tyle, by płacić za ich wdzięki. Czy ośmieli się odrzucić te, które zostaną mu zaoferowane za darmo?

* * *

Któregoś ranka Tais zbudziła się wewnętrznie rozbita i obolała. Nie było to niczym dziwnym w owych dniach, które nastały po gwałcie i ucieczce z Koryntu. Tym razem jednak ból był inny, bardziej fizyczny, trzymał w żelaznym uchwycie jej podbrzusze, sprawiał, że każdy ruch okupować musiała cierpieniem.

Obozowali akurat w jaskini, którą przewodnik wyszukał na stoku góry Parnas. Dzięki temu lejący na zewnątrz deszcz nie spadał im na głowy, a wiatr nie szarpał odzienia. Istniała możliwość wysuszenia ubrań i rozgrzania się przy ognisku, które w zamkniętej przestrzeni dawało znacznie więcej ciepła. Gylippos i Achajowie zajęli miejsce przy wylocie groty. Tais i Chloe udały się na spoczynek w skalnej wnęce, która oddzielała je od mężczyzn. Po raz pierwszy od kilku dni mogły przytulić się mocno i wymienić w ciemnościach kilka stęsknionych pocałunków. Kiedy spoczynek wypadał im pod gołym niebem, stale czuły na sobie spojrzenia innych. Tej nocy pozwoliły sobie wreszcie na chwilę intymności.

A teraz ból szarpał trzewiami Tais.

Dzięki odseparowaniu od mężczyzn mogły spać nago, tak jak obie lubiły najbardziej, przykryte wspólnym kocem. Beotka uniosła jego połę i dla pewności spojrzała na swe uda. Tak jak przewidywała, zobaczyła na nich rude plamy. Zaczęło się jej miesięczne krwawienie.

Nie powinna być zdziwiona. Wiedziała przecież, że tak się stanie. Przy odrobinie szczęścia zostawiłem ci małą pamiątkę, rzekł Macedończyk Pejton, po tym jak spuścił się w jej pochwie. Był taki zadowolony z siebie, być może nawet podniecony perspektywą ojcostwa. Śmiał się pogodnie, spoglądając z góry na zmaltretowaną Tais. Kazał przysłać do siebie syna na wychowanie.

Skąd mógł wiedzieć, że jej łono jest jałowe? Zawsze tak było i nigdy się to nie zmieni. W tej kwestii dysponowała werdyktem nieomylnej wyroczni.

– Chloe – jęknęła Beotka, czując jak kolejny skurcz przeszywa ją paroksyzmem bólu.

– Tak, najmilsza? – niewolnica otworzyła oczy i spojrzała na swą kochankę i panią.

– Każ Meszalimowi zagotować trochę wody – poprosiła zbolałym głosem. – Muszę się umyć.

* * *

Po trzech kolejnych dniach natrafili na rzekę. Musiała brać początek gdzieś wyżej, na stokach Parnasu, nie przypominała jednak górskiego strumyka. Toczyła swe wody leniwie, przez koryto szerokie na co najmniej dziesięć kroków, a głębokie na jakieś trzy stopy. Meandrowała wśród wzgórz, znikała między nimi, by wyłonić się gdzie indziej. Przewodnik nie potrafił podać jej nazwy. Sądząc po tym, jak dobrze Etol znał te okolice, rzeka najwyraźniej w ogóle nazwy nie miała.

Było już popołudnie, a jechali od rana. Gylippos zarządził więc popas. Atutem miejsca był zarówno łatwy dostęp do wody, jak i ukształtowanie terenu – w dolinie byli chronieni przed dokuczliwym wiatrem. Spartiata wydał rozkazy i zaczęto rozbijać obóz.

Meszalim wraz z jednym z Achajów rozpalał ognisko. Uprzedzeni przez Etola, że w tych stronach trudno o dobry opał, przywieźli na grzbietach mułów niewielki zapas suchego drewna. Dwóch najemników objęło warty na północ i zachód od obozu. Tais i Chloe usiadły blisko siebie na kocach i wzięły się za ręce, by ogrzać zmarznięte dłonie. Gylippos upewnił się, że wszystko jest w najlepszym porządku, po czym rzekł do Beotki:

– Posilcie się i odpocznijcie. Ja mam ochotę zobaczyć, co jest w dole rzeki. Wrócę za dwie godziny, więc nie czekajcie z obiadem.

Tais skinęła głową i nie oponowała. Spartiata wkrótce zniknął między wzgórzami. Chloe zapamiętała, jaką obrał trasę.

Po obiedzie Beotka stwierdziła, że musi się położyć. Przywiezione drewno nie starczyło na długo, więc Meszalim i przewodnik udali się na poszukiwanie opału. Achajowie strzegli obozu, lecz nie zwracali uwagi na to, co robi niewolnica ich pracodawczyni. Kiedy więc tylko Tais zamknęła oczy, Chloe wstała, mocniej otuliła się wierzchnim płaszczem i ruszyła w ślad za Gylipposem.

Przeszła chyba ze dwa stadiony, nim wreszcie go odnalazła. Stał w rzece, kilka kroków od piaszczystego brzegu, zanurzony po pas w jej modrej toni. Na ile mogła ocenić, był całkiem nagi. Rękoma czerpał wodę, którą następnie obmywał swój tors i ramiona. Jego czarne włosy również lśniły od wilgoci.

Brzeg porastały w tym miejscu bujne krzaki, toteż bez większego trudu podkradła się nad samą plażę. Skryta za krzewami, patrzyła przez liście na Spartiatę. Był doskonale zbudowany, nie stanowiło to dla niej zaskoczenia. Teraz jednak po raz pierwszy oglądała go bez tuniki. Miał wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha i tors atlety, którym z pewnością kiedyś był. Chloe oceniła, że blizny po niezliczonych ranach nie szpeciły jego harmonijnego ciała – wręcz przeciwnie, czyniły je jeszcze bardziej pociągającym. Trwała przy tej ocenie aż do chwili, gdy zwrócił się do niej plecami.

Cóż, Meszalim ją ostrzegał. Dzięki temu nie doznała szoku, patrząc na ślady po straszliwych ranach. Ale i tak z jej ust dobył się bezwiedny jęk, jakby to ją wychłostano. Blizny nie miały tej samej barwy co ciało – ich kolor wahał się od jasnego szkarłatu do ciemnej purpury. Gdzieniegdzie zdawały się wręcz czarne. Chloe doznała nagłego przypływu współczucia dla Spartiaty. Była pewna, że nikt nigdy nie zasłużył na coś takiego.

Gylippos obrócił się znów twarzą do niej. Podniósł głowę i spojrzał dokładnie w miejsce, gdzie się ukrywała.

– Podejdź bliżej, Chloe – zawołał, a jego głos wzniósł się nad szumem rzeki. – Woda jest wyśmienita do kąpieli. Przekonaj się sama.

Poczuła, że jej policzki płoną. Została przyłapana na podglądaniu! Co za wstyd! Dalsze krycie się za krzakami nie miało już sensu. Zebrała swój długi chiton wokół kolan i wstała. A potem zeszła na plażę. Gylippos zostawił tu swe ubranie i broń. Tunika była pedantycznie złożona, brązowy pancerz ułożony na kamieniu, by się nie zapiaszczył, płaszcz rozwieszony na gałęziach krzewu, a miecze wbite w piasek i skierowane rękojeściami ku wodzie – tak, by wybiegając na brzeg, Spartiata mógł je od razu pochwycić.

– Skąd wiedziałeś? – nie mogła powstrzymać się przed pytaniem.

– Zobaczyłem, jak schodzisz po stoku tego wzgórza – Gylippos wskazał ręką. Dziewczyna natychmiast pożałowała własnej ciekawości. Musiał wiedzieć, że gapiła się na niego przez dłuższy czas! On zaś nie od razu przywołał ją do siebie. Pozwolił oglądać swój tors oraz plecy…

Teraz zaś postąpił kilka kroków naprzód i woda sięgała mu już tylko do kolan. Chloe nie mogła się powstrzymać, by nie rzucić okiem na miejsce poniżej atletycznego brzucha. Przekonała się, że bogowie byli dla niego hojni. Choć jego członek ustępował rozmiarami męskości Kassandra, z pewnością nie można go było nazwać małym – nawet teraz, gdy nie unosił się w erekcji, prezentował się dumnie. Okalała go kępka czarnych włosów łonowych – jedyne owłosienie na wygolonym ciele Spartiaty.

– Dołączysz do mnie, Chloe?

Podeszła na sam brzeg. Zsunęła z nóg sandały. Piasek pod jej stopami był wilgotny i chłodny. Choć w dolinie nie szalał wiatr, było dość rześko. To w końcu środek zimy.

– Miałabym się rozebrać przed tobą? – starała się, by w jej głosie zabrzmiało niedowierzanie.

– Cóż, ja nie mam przed tym zbytnich oporów.

– Jesteś Spartaninem. U was ponoć nawet kobiety publicznie obnażają się do ćwiczeń.

– To prawda. Jakże inaczej ich przyszli mężowie mogliby dokonać słusznego wyboru?

– Koryntyjki nie pozbywają się tak łatwo szat…

– Nie jesteś damą, tylko niewolnicą, Chloe – jej udawana cnotliwość nie zrobiła na nim wrażenia. – Gdybyś zamiast pani miała właściciela, zrzucanie szat byłoby częścią twoich obowiązków.

– Wtedy robiłabym to tylko dla niego – odcięła się – a nie dla byle żołdaka, któremu zdaje się, że działa na mnie swoją bezczelnością.

– Gdybym był ci całkiem obojętny, nie traciłabyś czasu na tę rozmowę.

Musiała przyznać, że podobała jej się pewność siebie Spartiaty. Nie znała wielu mężczyzn, którzy potrafiliby zachowywać się równie swobodnie w tych okolicznościach. Choć prawdą również było, że w ogóle nie znała zbyt wielu mężczyzn. Chloe uniosła brzeg chitonu i wyciągnęła jedną nogę naprzód. Dotknęła palcami wody. Była lodowata.

– Jak możesz się tu kąpać? – spytała z niedowierzaniem.

– W mojej ojczyźnie nigdy nie podgrzewamy w tym celu wody. Przywykłem do mycia się w strumieniach.

– Ale ja nie!

– To słabość, którą należy pokonać. Spróbuj, a złamiesz opór, który stawia ci twe własne ciało.

– A jeśli nie chcę?

– Gdybyś nie chciała, uciekłabyś już do swej pani z podkulonym ogonem.

Miała ochotę zdrapać mu tę pewność siebie z oblicza. Miał jednak rację. Pragnęła dołączyć do niego, nawet w lodowatej wodzie. Nie było sensu nadal zgrywać cnotki. Ta komediancka maska jej nie pasowała i Gylippos wyraźnie to widział. Niewiele udawało się ukryć przed jego nienaturalnie jasnymi oczyma. Chloe odsunęła się o krok od brzegu rzeki. A potem, nim zdążyła pomyśleć, rozpinała już srebrną broszę (dar od Tais), która podtrzymywała jej płaszcz. Potem jeszcze tylko wiązania chitonu… i zielona szata opadała już na chłodny piasek. Niewolnica poczuła ukłucia zimna na obnażonej skórze. Zadrżała.

Najemnik patrzył na nią, gdy się rozbierała. Mogła sobie wyobrazić, co teraz widzi. Jego oczom wpierw ukazały się nieduże piersi, zwieńczone różowymi brodawkami. Potem szczupły brzuch i niezbyt bujne biodra. Następnie wzgórek łonowy… Gdy obozowali w jaskini, skorzystała z intymności zapewnionej przez skalną wnękę i przy świetle lampy oliwnej starannie się wydepilowała. Uczyniła to myśląc tyleż o Tais, co o Gylipposie. Miała nadzieję, że przez trzy dni, jakie minęły od tamtych zabiegów, włoski za bardzo nie odrosły. Na koniec suknia spłynęła po jej szczupłych i dość długich nogach. Teraz ona również stała przed Spartiatą naga.

Zastanawiała się, czy przypadnie mu do gustu. W głębi duszy Chloe nie uważała się za zbyt ładną. Zazdrościła swojej pani nie tylko burzy kruczoczarnych, naturalnie kręcących się włosów oraz jednorodnej, smagłej cery. Także bujnych kształtów – dużych piersi, które wypełniały każdy peplos i przyciągały spojrzenia mężczyzn bez względu na to, czy zdecydowała się na większy, czy też mniejszy dekolt. Krągłych pośladków, wokół których opinały się jedwabie. Rozłożystych bioder, którymi potrafiła tak kusząco kołysać, gdy szła przez miasto… W przeciwieństwie do Beotki, niewolnica była chuda i niemal koścista. Jej jasna skóra pokryta była w wielu miejscach piegami. Biust, choć kształtny, nie zachwycał wielkością. Fakt, spodobała się niegdyś Telemachowi, ale on był tylko młodym chłopcem zbiegłym z łaźni. Dla Kassandra zaś stanowiła jedynie przystawkę – przed głównym daniem, którym zawsze była Tais.

Dziś zaprezentowała się Gylipposowi. I choć czyniła wszystko, by ukryć lęk i zdenerwowanie, to przecież wewnątrz drżała. Bynajmniej nie z zimna.

– Podobam ci się? – zdobyła się w końcu na odwagę. Spartiata patrzył na nią całkiem nieruchomy. Chloe zalała fala niepewności i zwątpienia. Czy wzgardzi jej urodą? Czy odwróci się do niej plecami i okaże obojętność?

– Jesteś wspaniała – rzekł w końcu zmienionym głosem. – Absolutnie olśniewająca… moja nowa Selene.

Natychmiast pojęła, że nie mówi jej fałszywych komplementów, ani nie częstuje drwiną. Spartiata był najwyraźniej poruszony. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ten twardy jak wygotowana skóra, beznamiętny zabójca wyglądał teraz tak, jakby zaraz miał stracić panowanie nad sobą… Nie zwlekając dłużej, Chloe weszła do rzeki. Piorunujące zimno objęło jej kostki, łydki, kolana… Ignorując to, uparcie szła ku niemu. Gdy była już blisko, wyciągnął ramię. Jego dotyk niemal parzył. Objął jej wiotką talię i przyciągnął stanowczo ku sobie. Krągłe piersi wtuliły się w twardy, pokryty bliznami tors. Sutki były twarde jak małe kamyczki, z podniecenia i chłodu. Poczuła, jak jego męskość ociera się o jej łono. Objęła mu ramieniem szyję i rozchyliła wargi.

Ich pocałunek był całkiem inny niż tamten na statku. Gylippos wpił się w jej usta, przywarł do nich mocno, jakby chciał ugasić pragnienie, które paliło go od lat. Ich języki odnalazły się i rozpoczęły namiętny taniec. Chloe czuła siłę ramion, którymi tulił ją do siebie. Nawykłe do zadawania bólu i śmierci, teraz z trudem zdobywały się na delikatność. Choć oboje stali po kolana w lodowatej wodzie, a ich ciała pokryte były gęsią skórką, niewolnica poczuła również erekcję Spartiaty. Jego penis naprężał się szybko i coraz mocniej napierał na jej podbrzusze.

– Chyba daruję sobie kąpiel – wyszeptała między pocałunkami.

Uniósł ją w górę, jakby nic nie ważyła. Wziął ją na ręce i poniósł w stronę brzegu. Postawił ją dopiero na suchym piasku, w pewnym oddaleniu od wody. Sięgnął po swój płaszcz, ściągnął go z gałęzi, rozpostarł u stóp Chloe. Dziewczyna nie potrzebowała zachęty – czym prędzej położyła się na nim plecami, chętnie rozchyliła uda. Przeszło jej przez myśl, że wygląda teraz jak bezwstydna porne, ale nie miało to znaczenia. Jedną rękę położyła na piersi, zacisnęła palce. Między opuszkami czuła twardą, pobudzoną brodawkę.

O dziwo, Gylippos nie wziął jej od razu. Cofnął się nad wodę, chwycił w garść jej własny wierzchni płaszcz. Wrócił do Chloe i rozpostarł go nad nią. Przykrył zziębnięte ciało niewolnicy prowizorycznym kocem. Dopiero wtedy dołączył do niej. Od razu zrobiło jej się bardzo ciepło. Niespodziewana troskliwość najemnika zdumiała ją i poruszyła.

Spartiata wsunął się na dziewczynę, a ona jeszcze mocniej rozwarła uda. Czuła jego męskość, twardą i nabrzmiałą, ocierającą się o jej stęsknione łono. Była już bardzo wilgotna i wiedziała, że przyjmie go w sobie bez bólu. On przekonał się o tym, gdy przysunął dłoń do jej szparki i zaczął ją pocierać dwoma palcami.

Chloe przymknęła oczy i jęknęła z przyjemności. Od tak dawna nikt jej nie dotykał tam, na dole. A teraz czynił to mężczyzna, o którym śniła, jej wymarzony kochanek. Każdą cząstką swego ciała pragnęła czuć go już w sobie, spełnić dowolny kaprys i zachciankę, dać mu rozkosz, jakiej nigdy przedtem nie doznał. Już nigdy nie będzie musiał zaspokajać swoich potrzeb w domach rozpusty. Już nie będzie skazany na bezduszne dziwki, łase na jego sakiewkę.

Spoglądając w jasne oczy Gylipposa, widziała w nich pożądanie równe jej własnemu. Spartiata pochylił głowę i przywarł ustami do jej szyi. Jego dłoń objęła pierś dziewczyny i zacisnęła się na niej. Palce drugiej wciąż pocierały muszelkę, doprowadzając Chloe do spazmów.

– Nie zwlekaj ani chwili – wydyszała. – Chcę tego…

Nie kazał jej czekać.

* * *

Pierwszy z Achajów zginął w bardzo głupi sposób. Opuścił swą pozycję na wzgórzu na północ od obozu. Zszedł w pobliskie zagłębienie, by tam, przez nikogo nieniepokojony, ulżyć swojemu pęcherzowi. Kiedy oddawał mocz na pożółkłą trawę, jeden z lokryjskich rozbójników zaszedł go od tyłu. Chociaż odziany był w niewyprawione skóry, jego nóż był przedniej jakości. Przed kilkoma tygodniami odpiął go od pasa kupca, którego zabił kamieniem z procy. Teraz mógł wykorzystać swe trofeum.

Najemnik wciąż jeszcze zraszał podłoże, gdy Lokryjczyk stanął tuż za nim. Umiał poruszać się bezszelestnie. Jedną ręką zasłonił tamtemu usta, tłumiąc w zarodku okrzyk zaskoczenia. Drugą wbił mu nóż w bok szyi. A potem jeszcze raz. Krew pociekła mu po ręce, a mężczyzna momentalnie przestał się szarpać. Rozbójnik pozwolił mu upaść na ziemię. Leżał tak, jak umarł – z podciągniętą w górę tuniką i członkiem na wierzchu.

Drugi z Achajów, który pełnił straż na zachodzie, żył nieco dłużej. Choć oberwał kamieniem z procy prosto w twarz – w miejsce, którego nie chronił pozbawiony nosala hełm – zdołał nie utracić przytomności. Jego krzyk zaalarmował ludzi w obozie. Dwóch pozostałych najemników, etolski przewodnik i syryjski eunuch zerwali się na równe nogi. Śpiąca nieopodal ogniska Tais zbudziła się z niespokojnego snu.

Choć krew zalewała mu oczy, Achaj próbował walczyć. Uniósł swój hoplon, by zatrzymać szarżę przeciwnika, uzbrojonego w krótką włócznię. Rozbójnik uderzył w niego z pełnym rozpędem, obalił na ziemię, kopnięciem odsunął tarczę i przyszpilił włócznią do podłoża. Nogi najemnika zadrżały w konwulsjach.

A potem cała chmara lokryjskich łupieżców runęła ze wzgórz na obozowisko. Pozostali przy życiu najemnicy wyszli im na spotkanie. Wprawdzie przed obiadem zdjęli skórzane pancerze, ale ich ciała wciąż chroniły hoplony i attyckie hełmy. W dłoniach ściskali krótkie miecze. W oczach mieli mroczną, zabójczą determinację.

Tais rozglądała się gorączkowo.

– Gdzie jest Chloe? – spytała. – Gdzie ona jest?!

Meszalim zignorował ją, wpatrzony w biegnących ku nim mężczyzn. Choć jego sercem targał strach, zdołał wiele zauważyć. Byli ubrani jak najgorsze dzikusy, w niewyprawione skóry i futra dzikich zwierząt. Tylko jeden, zapewne herszt, miał na głowie koryncki hełm z wyblakłym od słońca, czerwonym pióropuszem. Poza tym żaden nie nosił ani kawałka zbroi. Ich oręż stanowiły toporne włócznie oraz drewniane, nabijane kamykami maczugi. A także proce. Była to broń prymitywna, ale mogła być bardzo skuteczna.

– Gdzie jest Chloe? Meszalim, znajdź ją!

– Zostanę przy twym boku, pani – odparł twardo. Musiała poczuć jego stanowczość, bo po chwili wydała ten sam rozkaz, ale już przewodnikowi.

– Jak każesz! – odparł skwapliwie Etol i rzucił się pędem na południe, w dół rzeki. Jak najdalej od walki.

Lokryjscy rozbójnicy starli się z achajskimi weteranami. Najemnik po lewej odrąbał rękę pierwszemu przeciwnikowi, który doń dotarł, następnie odbił mieczem włócznię następnego. Potem wpadli na niego jeszcze dwaj i wszyscy zwalili się na podłoże. Najemnik po prawej zasłaniał się tarczą i opędzał szerokimi machnięciami miecza od trzech wrogów. Czwarty, ten w hełmie, trzymał się na dystans. Szerokim łukiem otaczał żołdaka, starając się znaleźć za jego plecami…

Jest ich zbyt wielu, pojął Meszalim. W pojedynkę żaden z tych zbójów nie miałby szans z achajskim hoplitą. Jednak w obliczu liczebnej przewagi kunszt liczył się tylko do pewnego momentu. Spartanie pod Termopilami też ulegli Persom, gdy na każdego z nich runęła setka wrogów.

Najemnik, który znalazł się na ziemi, podnosił się teraz na nogi. Pchnięciem miecza zakończył życie tego, któremu przedtem odrąbał dłoń. Ciosem hoplona złamał nos i wybił zęby kolejnemu. Lecz chwilę później inny rozbójnik roztrzaskał tarczę ciosem maczugi, a jego kompan przebił włócznią udo Achaja.

Muszę coś zrobić, gorączkowo myślał Meszalim. Naraz przypomniał sobie o mieczu Pejtona. Odrzucił połę płaszcza, prawą dłonią wymacał rękojeść. A potem szarpnął z całych sił. To, że klinga niemal gładko wyszła z pochwy, przyniosło mu nową pewność siebie. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, podniósł oręż w górę i wrzeszcząc ile sił w płucach, rzucił się na pomoc rannemu.

* * *

Kiedy Spartiata wszedł w nią silnym pchnięciem, z ust Chloe wydarł się krzyk. Nie bólu wszakże, lecz rozkoszy. Jej szparka przyjęła go w sobie z łatwością i chęcią, otuliła wilgotną ciasnością jego twardy trzon. Gylippos cofnął biodra i pchnął znowu, dociskając się do niej najmocniej, jak tylko było to możliwe. Wsparł się na jednej ręce, drugą wciąż pieścił i masował pierś niewolnicy.

Chloe oddychała pospiesznie, podniecona i szczęśliwa zarazem. Przyciskała uda do twardych bioder Spartiaty, jedną dłoń kurczowo zaciskała na jego ramieniu, drugą wodziła po muskularnym torsie. Patrzyła spod lekko przymrużonych powiek, jak on unosi się nad nią i opada w dół. Raz po raz wypełniał po brzegi pochwę dziewczyny, lecz w przeciwieństwie do Kassandra, nie sprawiał jej przy tym bólu. Byli do siebie idealnie dopasowani. Mogłaby się z nim kochać przez resztę dnia i całą noc.

Silne ruchy Gylipposa sprawiały, że płaszcz Chloe powoli zsuwał się z ich ciał. Niewolnicy wcale to jednak nie przeszkadzało. Miałaby się przejmować chłodnym powiewem na skórze, kiedy ogrzewa ją żar jego namiętności? Męskość Spartiaty wręcz paliła ją od środka, lecz był to bardzo przyjemny ogień. Zaczęła także poruszać biodrami, wychodzić naprzeciw jego pchnięciom, pragnąc go poczuć jak najmocniej.

Nie miała pojęcia, co w zazwyczaj zimnym i pełnym rezerwy najemniku zbudził widok jej nagości, ale bardzo cieszyła ją ta nagła odmiana. Tam, nad brzegiem rzeki, nazwał ją „jego nową Selene”. Jakież myśli i emocje kryły się w zakamarkach jego duszy? Czy namiętność, którą udało jej się rozpalić, przetrwa dłużej niż krótkotrwałe pożądanie?

A może lepiej nie zadawać sobie takich pytań? Dobre jest tylko to, co mamy, tu i teraz, myślała, gdy on brał ją coraz silniejszymi pchnięciami. Ważna jest teraźniejszość, a nie przeszłe lęki i przyszłe nadzieje. Tego właśnie nauczyło ją życie. Krótkie wprawdzie, acz niewolne od cierpienia i goryczy. Dlatego jeszcze chętniej zatraciła się w tym, co właśnie czuła. Uniosła nogę, ugięła ją w kolanie, stopę oparła o udo Spartiaty. Było twarde i szorstkie jak cały on. Jej ręka, badająca przedtem mapę blizn na jego torsie, teraz osunęła się na ziemię. Dłoń zaciskała się w pięść, to znów rozwierała się kurczowo.

W miarę jak wspinała się na kolejne tarasy przyjemności, jej pochwa zaciskała się coraz mocniej na jego członku. Gylippos dyszał z pożądania i rozkoszy, choć nie z wysiłku – mimo że kochał się z nią od dłuższego czasu, na jego torsie i ramionach nie było ani śladu potu. Chloe podejrzewała, że mógłby to robić godzinami – tak jak godzinami potrafił maszerować w pełnej zbroi albo ćwiczyć się w fechtunku. Jego siły zdawały się niespożyte. Pochylił się teraz ku niej, jej biust rozpłaszczył się pod naciskiem jego klatki piersiowej. Nie zaprzestając ani na chwilę penetracji, znów przywarł do jej ust. Odpowiadała na pocałunki, lecz nadchodząca ekstaza nie pozwalała się skupić. Wszystko zdawało się mniej istotne od niezwykłego uczucia, które rosło gdzieś w jej podbrzuszu.

A potem usłyszała własny krzyk spełnienia. Uniosła się, objęła mu szyję ramionami, wtuliła się z całych sił. Jej mięśnie drżały, ciałem wstrząsał jeden skurcz za drugim. Szparka Chloe oplotła ciasno męskość Gylipposa i nie pozwoliła mu się cofnąć, kiedy i on dotarł na szczyt. Wytrysnął w niej pierwszy raz, drugi, trzeci… Napełnił po brzegi nasieniem, gęstym i życiodajnym. A potem znieruchomiał, zanurzony głęboko w niej. Dziewczyna gładziła jego włosy, przeczesywała je niespiesznie palcami. Czuła na sobie ciężar Spartiaty. A także to, jak dogasają ostatnie węgielki rozkoszy, pozostałe po olbrzymim ognisku, które w niej rozpalił.

Chloe miała wrażenie, jakby znalazła się w Elizjum – rajskim ogrodzie, przez bogów naszykowanym dla ludzi sprawiedliwych. To nic, że niebo nad nimi było szare i zasnute chmurami – jej wydawało się błękitne i czyste. To nic, że przenikliwy chłód pokrywał jej ciało gęsią skórką. Równie dobrze mogłaby być pełnia lata. Liczyło się tylko to, że byli tu razem – ona i jej kochanek. Na co dzień twardy i opanowany, a jednak pełen niestłumionej namiętności.

W końcu Gylippos podniósł się i wysunął z jej pochwy. Uklęknął nad nią i długo wpatrywał się miejsce, które właśnie opuścił. Niewolnica domyślała się, co widzi – wyciekający z jej szparki mlecznobiały strumyk. W pierwszej chwili rozwarła szerzej uda, by mógł w pełni nasycić swe oczy. W następnej jednak poczuła ukłucie strachu. Czy widok ten sprawi, że Spartiata zacznie rozmyślać nad konsekwencjami tego, co właśnie zrobili? Czy pożałuje chwili słabości w ramionach Chloe?

Zadrżała, a on jakby wyrwał się z letargu. Sądząc najwyraźniej, że niewolnica cierpi chłód, sięgnął po jej płaszcz i starannie ją przykrył. Uśmiechnęła się do niego trochę niepewnie. Gylippos–kochanek wciąż tu był. Nie miała wszakże gwarancji, że pozostanie na stałe. Gylippos–najemnik, zimny i pełen gniewu, ten, którego nocą w Amfissie widział Meszalim, w każdej chwili mógł powrócić.

Chloe wydawało się, że zna sposób, by temu zapobiec. Zmówiła w duchu krótką modlitwę do Afrodyty, prosząc boginię, by ta nie pozwoliła jej popełnić błędu. A potem zebrała całą swą odwagę. Spojrzała w jasne oczy Gylipposa. I zadała pytanie:

– Kim była dla ciebie Selene?

* * *

Młody eunuch miał tylko jeden atut: zaskoczenie. Gdy wpadł między rozbójników z dzikim okrzykiem na ustach, ci woleli się cofnąć, niż stawić czoła jego żelazu. Jednego z nich udało mu się nawet drasnąć w ramię. Ich konsternacja trwała zaledwie moment, ale te kilka cennych sekund ocaliło życie rannego Achaja. Jakimś cudem zdołał się jeszcze raz podnieść i stanąć na równych nogach. Odrzucił resztki tarczy i ujął miecz w obydwie dłonie.

– Spokojnie, chłopcze – wycedził przez zaciśnięte z bólu zęby. – Cofamy się w stronę ogniska… Bez pośpiechu…

Drugi z Achajów – ten, który na razie uniknął poważniejszych ran – czynił dokładnie to samo. Weterani mieli wyrobione instynkty, dzięki którym rozumieli się bez słów. We trzech – najemnicy po bokach, Meszalim w środku – stanęli przed Tais, gotowi bronić jej do końca. Ich prawą flankę osłaniało ognisko. Niestety, płomień już dogasał. Nie mieli jednak lepszej bariery.

Spośród napastników siedmiu wciąż trzymało się na nogach. Otaczali teraz obrońców półokręgiem, kierując w ich stronę ostrza włóczni. Kilku dobyło proc i nakładało na nie kamienie. Ich herszt, wielki niczym Trak mężczyzna z korynckim hełmem na głowie, postąpił krok naprzód. Opuścił oręż, by pokazać, że chce pertraktować.

– Który z was jest dowódcą? – spytał z mocnym, lokryjskim zaśpiewem.

– Niech będzie, że ja – ranny Achaj splunął na ziemię.

– Dobrze walczycie. Nawet ten młody bez zarostu.

– Nie szukaliśmy z wami zatargu…

– Więc oddajcie nam muły, dobytek i kobietę. Wtedy puścimy was wolno.

Meszalim obejrzał się prędko za siebie, zerknął na stojącą nieopodal Tais. Twarz jego pani była blada, nie wiedział – z przerażenia czy z wściekłości. Tylko tyle zdążył zobaczyć, bo zaraz musiał skupić uwagę na wrogach. Mocniej uchwycił rękojeść miecza. Miał nadzieję, że nikt nie zauważy, jak bardzo drżą mu ręce.

– Pies cię chędożył, kurwi synu – warknął ranny najemnik. Krew obficie spływała mu po nodze, ledwo powstrzymywał się przed upadkiem. A mimo to pozostał lojalny. Rekrutując go w Naupaktos, Spartiata dokonał słusznego wyboru.

– Wyplujesz te słowa razem z bebechami – herszt uniósł swą potężną maczugę i runął do ataku.

* * *

Kim była dla niego Selene? To pytanie zawisło w pustce między nimi. Gylippos zamknął oczy i pochylił głowę. Chloe podniosła się na łokciach i przyjrzała uważnie swemu kochankowi. Zmiany, jakie w nim zaszły, były uderzające. Spartiata, dotąd zawsze wyprostowany i napięty niczym struna harfy, teraz jakby zapadł się w siebie. Coś przygięło go do ziemi, jakieś brzemię zbyt ciężkie na jego silne barki. Gdy już myślała, że nic jej nie odpowie, jego powieki uniosły się i zaczął mówić.

– Była jedyną kobietą, którą kochałem. I za to musiała umrzeć.

Chloe nie naciskała. Instynktownie czuła, że ta historia musi zostać opowiedziana w swoim własnym tempie, bez ponaglania oraz wścibskich pytań.

– Była najpiękniejszą niewiastą w Sparcie, polis słynącej z urody swych córek – ciągnął Gylippos. – Ponieważ pochodziła ze szlachetnego rodu, zgodnie z tradycją oddano ją za żonę królowi. W wieku ledwie czternastu lat poślubiła Kleomenesa z rodu Agiadów. Był od niej czterokrotnie starszy i dość już niedołężny. Nikt nie spodziewał się więc szczęśliwego pożycia.

Słuchała, nie przerywając ani słowem.

– Widywałem ją przy okazji świąt religijnych oraz ćwiczeń sportowych. Jak wiesz w mej ojczyźnie dziewczęta również biorą w nich udział. Ona dostrzegła mnie, kiedy wróciłem z Olimpii, a moje skronie przyozdabiał wieniec oliwny. Zdobyłem go czwartego dnia igrzysk, biegnąc w wyścigu w pełnym uzbrojeniu. Zaczęło się od ukradkowych spojrzeń i zdawkowych rozmów. Potem było jeszcze bardziej banalnie: potajemne schadzki w dolinie Eurotasu, a potem słodka chwila rozkoszy w ciemną, bezksiężycową noc. Obojgu nam brakowało doświadczenia. Ja dopiero co zakończyłem służbę w Kryptei, przed Selene nie znałem innej kobiety. Ona zaś nigdy nie spała z prawdziwym mężczyzną, jeśli nie liczyć jej zgrzybiałego małżonka. A jednak to, co wtedy czułem, przewyższało wszelkie rozkosze, jakie później dały mi niewiasty…

Chloe czekała w milczeniu, by dodał „… aż do dzisiaj”. Gylippos jednak nie uczynił tego.

– Nasze potajemne spotkania stawały się coraz częstsze. Wkrótce zostałem przyjacielem królewskiego domu i codziennie bywałem tam w gościnie. Sądzę, że Kleomenes domyślał się prawdy. Nic jednak nie uczynił. Chyba kochał swą młodziutką żonę i pragnął, by była szczęśliwa. Dopóki nasz związek pozostawał tajemnicą, król mógł przymykać oczy. My jednak poczuliśmy się zbyt bezpiecznie. I staliśmy się nierozważni.

Mówił teraz ciszej, tak że musiała usiąść i pochylić się ku niemu. Płaszcz zsunął się z jej piersi i brzucha, igiełki chłodu wbiły się w jej plecy. Zignorowała to, wsłuchana w słowa Gylipposa.

– Aż w końcu stało się nieuniknione. Efor Lizander przechwycił mój list do Selene. W Sparcie nawet dziewczęta uczy się czytać. Ta umiejętność w połączeniu z moją głupotą ściągnęły na nas katastrofę. Gdy wybuchł skandal, Kleomenes nie mógł już udawać, że niczego nie widzi. Ja miałem szczęście – osądził mnie sam król. Choć eforowie żądali mojej głowy, on zdecydował, że właściwszą karą będzie wygnanie. Przynajmniej tyle mógł dla mnie zrobić. Swej własnej żonie nie zdołał już pomóc. Jako członkini królewskiego rodu stanęła przed Geruzją, najwyższym trybunałem w Sparcie. Zasiadali w nim najmożniejsi z obywateli. Wielu z nich było skłóconych z ojcem Selene. Wyrok mógł być tylko jeden.

Chloe poczuła, że coś ściska ją za gardło. Choć nigdy nie poznała Selene, nie słyszała jej głosu ani nie podziwiała urody, miała wrażenie, że między nią a nieszczęsną Spartanką zadzierzgnęła się jakaś intymna więź. Nie pragnęła już wiedzieć, jak skończy się opowieść Gylipposa. On jednak mówił dalej, głosem martwym i pustym.

– Pięciu silnych mężczyzn musiało mnie trzymać, gdy Kleomenes dusił swą młodziutką żonę. Czynił to z rozkazu Geruzji, której w Sparcie podlegają nawet królowie. Mnie zaś zmuszono, bym na to patrzył. Selene do końca walczyła o życie. Kleomenes zaś był niedołężny i wcale nie chciał jej mordować. Mocowali się ze sobą dość długo, aż w końcu dwóch eforów, Lizander i Amfikles, pomogli mu, przytrzymując jej ramiona. Wtedy poszło już łatwo. Zabiłem później obydwu, lecz to nie przywróciło jej życia.

– To wtedy otrzymałeś te blizny? – wyszeptała Chloe. Uczyniła to, by przerwać straszną, przedłużającą się ciszę, która nastała po ostatnich słowach Gylipposa.

– Eforowie chłostali mnie, aż traciłem przytomność. Wtedy cucili zimną wodą i zaczynali od początku. W końcu zawlekli mnie nad spartańską granicę. Wypchnęli za nią i zostawili tam na pewną śmierć. Ja jednak nie dałem im tej satysfakcji. Jakimś cudem znaleźli mnie arkadyjscy pasterze, którzy rzadko zapuszczają się w tamte strony. Przez pół roku wracałem do zdrowia w szałasie jednego z nich. Żadna z ran na moich plecach nie goiła się tak wolno jak ta, która została po Selene.

Chloe miała wątpliwości, czy rana, o której mówił Spartiata, kiedykolwiek się zasklepiła. Wystarczyło, że na chwilę przywołał cień Selene z zakamarków pamięci, a zmieniał się nie do poznania. W krótkim czasie zobaczyła więc trzecią – obok Gylipposa–najemnika i Gylipposa–kochanka – stronę jego osobowości. Był to Gylippos–żałobnik, rozpaczający tyleż nad utraconą miłością, co nad samym sobą. W dniu, w którym Kleomenes udusił swoją żonę, zgładził też i jej kochanka – choć pewnie sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Wygnanie, które wybrał dla Spartiaty, w istocie okazało się surowszą karą. Ostatnie dziesięć lat jego życia to była bezsensowna szarpanina – od wojny do wojny, od jednego wodza do następnego. Czy były i kobiety? Zapewne tylko takie jak w Amfissie – sprzedajne dziewki, którymi gardził i na których się wyżywał.

– Dlaczego nazwałeś mnie jej imieniem?

Zwrócił na nią swe jasne oczy.

– Kiedy zrzuciłaś tam nad brzegiem szaty, wydało mi się, że…

– Dostojny panie!!!

Gylippos poderwał nagle głowę. Chloe obróciła się i spojrzała na stok wzgórza. Gdy zobaczyła pędzącego ku nim przewodnika, odruchowo przycisnęła płaszcz do swoich nagich piersi.

Gylippos zerwał się z miejsca i kiedy Etol zbiegał już na plażę, stanął między nim a dziewczyną.

– O co chodzi? – zapytał chłodnym tonem. – Nie widzisz, żeśmy zajęci?

– Napadli obóz, panie! Dużo ich, chmara! Nasi padają!

Spartiata wciąż był nagi – tak jak wtedy, gdy wyszedł z rzeki i gdy uprawiał miłość z Chloe. Teraz zaś nie było czasu na zapinanie nagolennic ani na wiązanie rzemieni pancerza. W dwóch skokach znalazł się przy swoich mieczach, które czekały wbite w piasek. Chwycił za rękojeści i pociągnął mocno. Uwolniwszy klingi, spojrzał jeszcze na swą kochankę.

– Zostań tu – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – A ty, Etolu, strzeż jej. To rozkaz!

Ostatnie słowa wykrzyczał już, pędząc w górę stoku. Biegł lekko i bez wysiłku, a zakrzywione ostrza stały się jakby przedłużeniem jego ramion. Patrząc na niego Chloe ujrzała drapieżnika, który wyruszał właśnie na łowy.

* * *

Jakimś cudem Syryjczyk uchylił się przed ciosem włóczni. Uniósł miecz i sam zaatakował. Nie starczyło mu jednak siły albo wziął zbyt mały zamach – i ostrze zamiast odrąbać zbójowi głowę, wgryzło się w jego szyję i zazgrzytało o kość. Pod mężczyzną załamały się kolana i upadł na ziemię. Nim jeszcze Meszalim zdążył wyrwać oręż, maczuga przeleciała mu tuż obok twarzy. Nie całkiem jednak chybiła. Umieszczone w niej kamienie rozorały eunuchowi skórę na czole. Oślepiony krwią i szokiem rozwarł palce. Rękojeść, śliska od potu, wysunęła mu się z dłoni.

Ranny Achaj krwawił już nie tylko z uda, ale także z ramienia i spomiędzy żeber. Nie mogąc zasłonić się tarczą, co chwila otrzymywał nowe rany. Drugi najemnik czynił co mógł, lecz naciskało nań zbyt wielu wrogów. Osłaniał się przed ciosami hoplonem, starał się odpowiadać precyzyjnymi pchnięciami. Trzech przeciwników nosiło już na sobie ślady jego miecza. Wszyscy jednak trzymali się pewnie na nogach. I wciąż atakowali.

Herszt rozbójników wyminął Achaja i ruszył w stronę Tais. Jej krzyk zaalarmował Meszalima. Rzucił się na ratunek, dopiero poniewczasie orientując się, że przecież nie ma broni. Wpadł prosto na plecy olbrzymiego Lokryjczyka, wytrącając go z równowagi. Ten jednak nie upadł – tylko szerzej rozstawił nogi i złapał balans. Eunuch oplótł mu szyję ramionami i zacisnął je ze wszystkich sił. Usłyszał, jak mężczyzna krztusi się i walczy o oddech. Zaczął obracać się w miejscu, by zrzucić z siebie natręta. Sięgnął ramionami za swe plecy…

I wtedy Meszalim zobaczył Gylipposa. Spartiata biegł w ich stronę po sypkim, nadrzecznym stoku. Piasek strzelał mu spod nóg. Nie wiedzieć czemu, był zupełnie nagi, lecz w dłoniach trzymał niezawodne ostrza. Gdy mijał herszta z uwieszonym na nim eunuchem, wyciągnął tylko jedną rękę w bok. Machaira przecięła warstwę niewyprawionej skóry, ciało, organy wewnętrzne. Lokryjczyk sapnął i pochylił się do przodu. Jego uniesione ramiona opadły wzdłuż tułowia, a z rozpłatanego w poprzek brzucha wylały się wnętrzności. Gdy zwalił się na ziemię, Syryjczyk odtoczył się na bok.

Kiedy odzyskał orientację, walka zamieniła się w rzeź. Spartiata niczym huragan wpadł między pewnych już zwycięstwa rozbójników. Jego miecze wirowały w koło, a za każdym ciągnęła się ruda smuga. Achajowie również rzucili się do ataku. Przewaga liczebna Lokryjczyków nagle przestała mieć znaczenie.

Klęcząc samotnie na splamionym posoką piasku, co i rusz ścierając krew, która zalewała mu oczy, eunuch patrzył. Widział Achaja przeszywającego mieczem pierś któregoś ze zbójów. Spartiatę podrzynającego innemu gardło machairą. Żaden z nich nie słuchał błagań o litość, wykrzykiwanych w śpiewnym lokalnym narzeczu. Walące się na ziemię ciała. Tyle ciał…

Jedna z tych śmierci była jego dziełem. Trafił tamtego Lokryjczyka w szyję… Widział, jak w jego rozwartych oczach gaśnie życie.

Uratował też życie swej pani. Powstrzymał olbrzyma, który chciał ją skrzywdzić. Na krótką chwilę, to prawda. Ale to wystarczyło, by wrócił Gylippos.

* * *

– Gdzie byłeś? – wycedziła Tais. Choć mówiła spokojnie, w jej wnętrzu rósł gniew. – I gdzie jest Chloe?

– W bezpiecznym miejscu – odparł Spartiata. – Nie lękaj się o nią.

– Czemu jesteś nagi? – Beotka omiotła go spojrzeniem. Ciało Gylipposa było zbryzgane krwią – na ile mogła się zorientować, nie jego. Wzruszył ramionami.

– Nie miałem czasu się ubrać.

Teraz naprawdę ją rozzłościł.

– Jak śmiesz?! Dobrze ci zapłaciłam, żebyś nas chronił, a nie urządzał sobie spacery po okolicy!

Wytrzymał jej wściekłe spojrzenie.

– Masz rację. Bezpodstawnie uznałem, że skoro zostawiono nas tak długo w spokoju, to nic już się nie wydarzy. To był mój błąd. Nie mam dla siebie słów usprawiedliwienia.

– Zapytam cię jeszcze raz, Spartiato. Gdzie podziewa się Chloe?

– Jest tam, pani – wtrącił Meszalim.

Tais spojrzała w stronę, którą wskazał dłonią. Jej niewolnica biegła ku niej brzegiem rzeki. Tuż za nią pędził etolski przewodnik.

Ruszyła ku nim niespiesznie. Spotkali się z dala od pola walki.

– Żyjesz, Tais – Chloe rzuciła jej się na szyję. – Tak się bałam…

– Żyję. Czemu się oddaliłaś? – spytała ostro Beotka, odsuwając ją od siebie stanowczym ruchem.

– Chciałam się wykąpać… niekoniecznie na oczach wszystkich – gładko skłamała dziewczyna.

– Masz suche włosy.

– Woda była zbyt zimna, więc zrezygnowałam.

Tais przeniosła spojrzenie na przewodnika. W rękach niósł ubranie oraz brązowy pancerz Gylipposa. Uginał się nieco pod jego ciężarem.

– A co ty mi powiesz? Kogo znalazłeś najpierw – dziewczynę czy Spartiatę?

Etol popatrzył niepewnie na stojącego w oddali Gylipposa, a potem na Tais.

– Znalazłem ich naraz, pani… – wymamrotał wreszcie.

– Więc to tak – jego zakłopotanie mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Beotka zacisnęła ręce w pięści, a potem rozwarła je. Opuściła głowę, spojrzała na wnętrze swych dłoni. Czuła gniew, bezsilność, upokorzenie, zawód. Nie czas na to, pomyślała. Przed chwilą o mały włos nie zginęli, być może nadal są w niebezpieczeństwie. Później przyjdzie pora, by rozpamiętywać wiarołomność niewolnicy. Teraz musi być zdecydowana i silna.

Wrócili razem do obozowiska. Oczy Chloe rozwarły się szeroko, gdy ujrzała zabitych Lokryjczyków. Potem spojrzała na Gylipposa. Nie był nawet draśnięty. Ulga na jej twarzy była aż nadto widoczna.

– Rannych trzeba opatrzyć, poległym urządzić godny pochówek – powiedziała, nie zwracając się do nikogo w szczególności. – Ale przed wieczorem zwiniemy obóz i przeprawimy się przez rzekę. Nim nastanie noc, chcę, byśmy byli daleko stąd.

– Stanie się tak, jak każesz, pani – przewodnik pochylił kędzierzawą głowę.

– Zgodnie z rozkazem – rzekł Spartiata.

* * *

W potyczce nad bezimienną rzeką poległo dwóch achajskich żołnierzy i aż ośmiu rozbójników. Czterech osobiście położył Spartiata. Oprócz finezji godnej fechmistrza, pomogła mu też groza, jaką budził widok nagiego szaleńca uzbrojonego w straszliwe machairy. Trzech Lokrów zabili pozostali przy życiu Achajowie, biorąc w ten sposób odwet za śmierć towarzyszy. Jeden zginął z ręki syryjskiego eunucha, który po raz pierwszy w życiu walczył mieczem. I wciąż nie mógł uwierzyć, jak to się stało i gdzie znalazł w sobie tyle odwagi.

W całej okolicy drewna starczyło tylko na dwa stosy. Spalili na nich ciała Achajów, przedtem ułożywszy na ich martwych oczodołach obole dla Charona. Kości i popiół pogrzebali w płytkim grobie nad samą rzeką. Tais zażądała wprawdzie, by pochowano i Lokryjczyków, okazało się to jednak niemożliwe. Etol zaproponował, by zostawić ich ciała ścierwożercom. Chcąc nie chcąc, Beotka musiała na to przystać.

Kiedy znowu rozbili obóz, rzeka była już wiele stadionów za nimi. Zwierzęta potykały się w ciemnościach, ale przewodnik nie chciał, by zapalili pochodnie. Mogli w ten sposób ściągnąć na siebie uwagę innej bandy lokryjskich rabusiów. Gdy dalszy marsz nie był już możliwy, zatrzymali się w niewielkiej dolinie. Gylippos zgłosił się na ochotnika, by trzymać straż przez pierwszą część nocy. Zaraz potem dołączył do niego Meszalim. Na jego czole widniał przesiąknięty krwią opatrunek.

Strudzonych po ciężkim dniu wędrowców szybko zmorzył sen. Syryjczyk i Spartiata zajęli pozycję na wzgórzu, skąd mieli dobry widok na okolicę. Milczeli, wsłuchani w odgłosy nocy. W pewnej chwili Meszalim przerwał ciszę:

– Czy mogę cię o coś spytać, panie?

– Pytaj, chłopcze.

– Ilu ludzi zabiłeś w całym swoim życiu?

Gylippos wzruszył ramionami.

– Już dawno przestałem liczyć. Czemu cię to ciekawi?

– Chcę wiedzieć, czy za którymś razem jest łatwiej.

Poczuł na sobie spojrzenie jasnych oczu najemnika.

– Ten Lokryjczyk dziś… to twój pierwszy?

– Tak – odparł po krótkim wahaniu.

– W takim razie pomyliłem się, nazywając cię chłopcem. Od dzisiaj jesteś mężczyzną.

– Drwisz sobie ze mnie, panie. Nigdy nim nie będę – odparł gorzko Meszalim.

– I tu się mylisz. O tym, kim naprawdę jesteś, świadczą czyny, a nie to, co masz między nogami. Twe ciało może być okaleczone, ale twemu sercu nie brak odwagi. Stawałeś dzielnie w obronie swojej pani.

– Byłem przerażony…

– Co nie umniejsza twej zasługi.

Znów milczeli przez jakiś czas.

– Dziękuję – rzekł w końcu Meszalim.

– To ja powinienem ci dziękować – Syryjczyk poczuł, że Gylippos uśmiecha się w ciemnościach. – Gdyby twa pani zginęła, któż wypłaciłby mi tę cholerną minę?

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Tais V

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Scena między Chloe i Gylipposem należy do moich ulubionych w całym cyklu.

Zastanawiam się co mogę wpisać w komentarzu by nie wyszedł kolokwializm. Jakimi słowami opisać tak niesamowicie ekspresyjne i bogate, zarówno w swej treści jak i formie, opowiadanie, by oddać mój zachwyt nad całością? Czy mam pogratulować autorowi, kolejnej świetnej odsłony starożytnej historii? Przydomek autora mówi sam za siebie. Każdy odcinek Tais jest perełką samą w sobie, jak dla mnie opowiadania Alexandrosa są wzorem, do którego jeszcze długo będzie mi daleko.
Już wiem co miałem napisać;
Mam nadzieję, że wkrótce znajdę na półce w księgarni wydanie papierowe tejże historii. I chciałbym by zawierało autograf autora;)

@ Miss.Swiss:

Zatem cieszę się, że udało mi się utrafić w Twój gust!

@ MRT_Greg:

Dzięki za pełen pochwał komentarz. Mam nadzieję, że kolejne odcinki przygód Tais spodobają Ci się w co najmniej równym stopniu! A co do wydania książkowego… cóż, może kiedyś, gdy już "50 twarzy Greya" i tym podobne produkcje przetrą szlak do mainstreamu erotycznej literaturze 😀

Pozdrawiam
M.A.

Prawdę mówiąc, rzadko w niego nie trafiasz:-) Ale są fragmenty i sceny, czasem zdania i w OH i w Tais, które mi się podobają szczególnie, i które mentalnie zapisuję w "ulubionych":-)

Jestem na nie. Zdecydowanie. Dno totalne. Jak tak mozna? Nigdy więcej nie zacznę czytać zdanej serii opowiadań bez wcześniejszego upewnienia się, że CAŁY cykl jest dostępny w całości i na zawołanie… Autorze przestań dręczyć i podziel się swą pracą

@Anonimowy – cierpliwość jest cnotą:-) po prostu pomyśl sobie, że już wkrótce (naprawdę wkrótce), będziesz mógł (lub mogła) przeczytać kolejne odcinki Tais – opowiadania z tego cyklu pojawiają się regularnie. I chyba nie zdradzę zbyt wiele, pisząc, że czeka Cię jeszcze sporo doskonałej lektury!

Drogi Anonimie!

Zapewniam Cię, że jeśli poczekasz do poniedziałku, otrzymasz kolejne przygody Tais i drużyny. W środę zaś następne. Apeluję o cierpliwość i mam nadzieję, że ciąg dalszy nie zawiedzie Twych nadziei.

Pozdrawiam
M.A.

Anonimie przyjemność trzeba sobie dawkować poza tym oczekiwanie wzmaga apetyt na kolejne części 🙂

zgadzam się z poprzedniczką że czeka cię sporo doskonałej lektury

opowiadanie wyśmienite, podoba mi się Chloe udająca niewinną cnotkę a w rzeczywistości myślącą o mocnych, władczych pchnięciach Gylipposa 😉

daeone

Jeśli ktoś tu odczuwa głód przygód duetu Tais i Chloe, to właśnie pojawiła się część VI 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Powoli zaczynam cieszyć się, że dotarłam tutaj dopiero teraz 🙂 Nie muszę z niecierpliwością czekać na kolejne opowiadanie 😛
Gylippos staje się coraz bardziej interesujący, żeby nie powiedzieć pociągający..
Ja również tak jak MRT_Greg chciałabym mieć w swej dłoni papierową wersję Twojego dzieła Megasie… Spędziłabym z książką nie jeden rozkoszny wieczór 🙂 A dedykacja byłby tylko zwieńczeniem dzieła..
Pozdrawiam.
Ana

Ech, Megasie, jak Ty to robisz? Nie dosc, ze masz tak urocze fanki, to z miejsca Cie o dedykacje prosza

*zgrzyta zebami z zazdrosci*

😉

seaman

@ Ana:

To jest zaleta czytania danej serii w chwili, gdy już została w całości napisana. Niestety, obecni tutaj miłośnicy prozy George'a R. R. Martina i wielu innych świetnych Autorów nie mają tego przywileju!

Tak więc ciesz się przygodami Tais, które są już opublikowane w całości. Bo gdy dojdziesz do Opowieści Demetriusza, dogonisz mnie w moim procesie twórczym i będziesz musiała trochę poczekać na kolejne rozdziały…

Co do papierowej wersji dzieła: nie planuję chwilowo wydawać go drukiem, ale możliwe, że kiedyś sporządziłem pdf-a z Opowieści Tais. Wystarczy wydrukować, zbindować i presto! Masz egzemplarz powieści Megasa Alexandrosa. Jak skończysz czytać Tais tutaj, na NE i podzielisz się z nami swoimi wrażeniami z lektury, z przyjemnością prześlę Ci pdf-a. A co do dedykacji możemy ponegocjować 😀

@ Seaman:

Jestem pewien, że Tobie również nie brakuje oddanych Czytelniczek oraz Recenzentek. Więc ta zazdrość jest zupełnie nieuzasadniona, a może Cię przyprawić o ból zębów 😉

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Tak właśnie czułam, że ten przywilej nie będzie trwał wiecznie… Nieuchronnie zbliżam się do końca cyklu Opowieści Tais.. Megasie mam nadzieję, że Opowieści Demetriusza mnie nie zawiodą 🙂 Bo mój apetyt wciąż rośnie!

Co do pdf-a z Opowieści Tais to zaspokoił by on choć częściowo moją chrapkę na książkę 😛
Co więc proponujesz Megasie?

Seamanie.. Może zaproponujesz coś godnego przeczytania???

Pozdrawiam.
Ana

Ano,

postaram się zaspokoić Twój apetyt Demetriuszem! To znacznie bardziej obszerna seria (ostatecznie będzie pewnie tak długa, jak Opowieść Kassandra i Tais razem wzięte), z naprawdę złożoną fabułą, która czasem mnie wręcz przeraża, bo przytłacza stale 🙂 Jest tam sporo starożytnej polityki, bardzo dużo spiskowania i pewnie z dwa tuziny ważnych postaci. Mam nadzieję opublikować całość do maja, choć nie mogę obiecać, że nie będzie opóźnień, bo mam ok. 60% całości.

Co zaś się tyczy pdf-a, gdy już skończysz lekturę Tais tutaj, chętnie Ci go prześlę. Będę do tego potrzebował Twego adresu mailowego.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Kolejna fanka nie może się powstrzymać, i zostawia komentarz:
Gylippos już zdążył wyprzedzić Kassandra o kilka porządnych długości w wyścigu o miano mojego ulubionego bohatera. Zgadzam się z Miss, scenę między nim a Chloe również dodałam do "ulubionych" 😉

Rito,

mówisz,że Gylippos zostawił już Kassandra w tyle? Szkoda, bo tak lubiłem mojego Macedończyka 🙂 Prawdę powiedziawszy, znacznie bardziej niż mojego Spartanina. Chyba za bardzo starałem się uczynić Kassandra antybohaterem, a Gylipposa uczyniłem niewystarczająco mrocznym. Dobrze chociaż, że sceny z Chloe wyszły zgodnie z pierwotnymi założeniami 😉

Pozdrawiam
M.A.

Myślę, że przydałyby się przypisy wyjaśniające wiele nieznanych historycznych terminów (np. hoplony).

Ani przez chwilę nie pozwalasz zapomnieć, że kobieta w ówczesnym świecie była nikim. To akurat pochwała.

Narracja jest świetna. Czyta się jednym tchem, bez znudzenia.
Trochę mi zgrzyta timing napadu. Tyle się działo i jeszcze Gylippos zdążył wrócić, by odwrócić losy starcia z bandziorami? Mało prawdopodobne. A wbieganie pod górę w jego wieku powinno niesamowicie dać mu w kość, mimo sprawności. Słabo to widać.
Drugi zgrzyt to stosunek Gylipposa do niewolnika – eunucha. Zbyt przychylny i przyjacielski, moim zdaniem. Bardziej podobny współczesnej relacji niż zanurzony w realia przez Ciebie opisywane. Ale to minor issue, można uznać za drobny ukłon w stronę przygodowej konwencji pierwszych odcinków (nie wiem, co będzie dalej 🙂 )

Karelu,

co do słowniczka terminów – zgoda, ale musiałbym wówczas zamieszczać go pod każdym tekstem. Trochę zad dużo roboty 🙂 Na szczęście, jeśli ktoś czyta nasze teksty na komputerze, zawsze może sobie wpisać "hoplon" w wyszukiwarkę i otrzymać szybką informację z wikipedii. A przy okazji być może dowie się czegoś, czego ja z uwagi na ograniczone miejsce w słowniczku bym nie zawarł.

Odnośnie pozycji kobiet w ówczesnym świecie – to prawda, że była słaba, choć nie wszędzie równie słaba. W demokratycznych Atenach kobiety miały najmniej praw, w totalitarnej Sparcie najwięcej (swoją drogą, ciekawa analogia do sytuacji kobiet w latach 50-tych na demokratycznym Zachodzie i w totalitarnym ZSRR). Pozostałe kraje mieściły się między tymi dwoma ekstremami, choć z uwagi na szczupłość źródeł, trudno powiedzieć, gdzie dokładnie jak było. Ale oczywiście nawet Sparta była całe lata świetlne od dzisiejszych czasów względnego równouprawnienia. I to właśnie staram się możliwie wiernie pokazać.

Co do timingu – nie wyliczałem go tak dokładnie, jak Umberto Eco podczas pisania, który uzależniał długość rozmowy toczonej przez bohaterów od długości korytarza, który mieli wspólnie do pokonania… ale wydaje mi się, że walka jednak trochę trwała – były starcia i wycofania się, a nawet krótkie negocjacje. Zapewne między kolejnymi starciami też były krótkie przerwy – po rozłączeniu się walczących nie tak łatwo natrzeć znowu na chroniącego się za hoplonem przeciwnika.

Tymczasem Spartiata odszedł ok. dwa stadiony od obozowiska – a więc mniej niż 400 metrów. Sprawny mężczyzna (a Gylippos był dobrze wytrenowany i bardzo sprawy fizycznie) może pokonać ten dystans w dwie minuty. Należy też pamiętać, że nasz Spartanin biegł obciążony jedynie mieczami, a nie pancerzem. Dodajmy do tego nierówności terenu – a więc dodatkową minutę. Biorąc pod uwagę, że Grecy ćwiczyli się m.in. w biegu w pełnym rynsztunku bojowym ważącym do 30 kg (dyscyplina olimpijska – tzw. hoplitodromos), a już spartańscy żołnierze byli w tym mistrzami (potrafili przebiec w pełnym rynsztunku sporą odległość i to nie łamiąc szyku). Tak więc nie dziwi mnie, że Gylippos nie stracił nawet tchu 🙂

Odnośnie ciepłych relacji Gylipposa i Meszalima – cóż, nawet twardy żołnierz ma czasem moment słabości 🙂 No a poza tym każdy chce mieć jakiegoś kumpla, zwłaszcza, gdy może być dla niego dodatkowo mentorem…

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Napisz komentarz