Domek nad jeziorem I (Miss.Swiss)  3.67/5 (100)

27 min. czytania

Val Mont, „evanescence”, CC BY-NC-ND 3.0

Dorota wyjrzała przez okno. Jednak przyjechali! Wszyscy! Z Michałem i Lili utrzymywała sporadyczne kontakty, pozostałych nie widziała jednak od ponad dziesięciu lat.

Cieszyła się na to spotkanie już od kilku tygodni, choć zapraszając ich, nie spodziewała się, że stawią się w komplecie. Dobrze wymyśliła ten termin. Mazurski weekend pod koniec września, już po sezonie, pełnym rozwrzeszczanych pseudoturystów. Dzieciaki wróciły do szkół, nad jeziorem zrobiło się wreszcie ciszej i przede wszystkim – czyściej.

Lato było wyjątkowo gorące i suche, słońce dobrze nagrzało wodę w jeziorze. Co tydzień wyrywała się zatem na Mazury. Przez pięć dni marzyła o piątku, wychodziła wcześniej z redakcji, wsiadała w samochód, by w dwie godziny pokonać drogę z Warszawy do Szczytna.

Ciekawe, jak to będzie mieć ich tu wszystkich przez dwa dni. Dużo się wydarzyło przez tę dekadę, dużo się zmieniło. Wojtek jednak ożenił się z Tamarą, a przecież wydawało się, że to się rozleci. Rzadko kiedy związki z liceum okazują się trwałe. Nie potrafiła go zrozumieć. Ale Tamara zawsze dostawała to, czego chciała. Wysiadali właśnie z zielonego, błyszczącego nowością volkswagena kombi, taszcząc nosidełko z dziewięciomiesięcznym Józiem. Dorota skrzywiła się lekko.
Dzieci jej nie przeszkadzały, ale znała Tamarę i jej wyjątkową zdolność koncentrowania uwagi wszystkich na swojej osobie. Nigdy mi jej właściwie nie brakowało, pomyślała nagle. Gdyby nie to, że była żoną Wojtka, nie pomyślałabym o tym, żeby ją zaprosić.

Michał przywiózł Romka i Lilę. Chyba dobrze bawili się po drodze, bo wysiedli roześmiani, w dobrych humorach. Romek rozglądał się nieco oszołomiony i mrużył oczy. Te kilka razy, gdy w ciągu ostatnich lat rozmawiali przez telefon, wciąż wspominał o morderczych nadgodzinach, dupogodzinach, jak je określał. Kilkakrotnie przymierzał się już do odwiedzin, ale jednak nie złożyło się. Tym razem jednak Michał przyrzekł Dorocie, że w razie czego siłą oderwie go od programowania i przywiezie. Jak widać – słowa dotrzymał.Jako ostatni na niewielką działkę wtoczył się duży, czarny SUV. Amerykańska gwiazda Iza wraz ze swoim mężem, Johnem. A raczej Jankiem, polonusem z Chicago, nalegającym jednak na to, by zwracać się do niego amerykańską wersją imienia. Spędzali wakacje w Polsce i nawet nieco zmienili plany, żeby uczestniczyć w spotkaniu. Kiedyś dziewczyny były sobie bliskie, jednak czas i przestrzeń nieco osłabiły łączące je więzi. Fotografie nie oddają jej urody, pomyślała wzruszona Dorota. Ale ten uśmiech… bardzo amerykański, szeroki nie pasował zupełnie do dawnej Izy.

No nie przypuszczałbym, że was znowu zobaczę! Wojtas, daj pyska! Gdzieś się, do kurwy nędzy, podziewał? Ten młody krzykacz to twoje dzieło? Michał ściskał Wojtka, Lila rzuciła się na szyję Izie, John, amerykański mąż Izy i jedyny „obcy“, który nie skończył wraz z resztą liceum, dwornie ucałował dłoń pani domu.

Fajny domek – powściągliwie wyraziła swoje uznanie Tamara – my też powinniśmy pomyśleć o czymś takim na weekendy. Mówiłam już Wojtkowi ze sto razy. Tylko mój mąż, niestety, nie umie wyrwać, co jego… już dawno mógłby być dyrektorem, gdyby chciał, ale on… westchnęła z cierpiętniczą miną, a Wojtek rzucił jej gniewne spojrzenie.

Domek jest super – potwierdził Romek – gdzie będę spać? To powietrze tutaj… ziewnął głośno. Wiesz, że w tym tygodniu spałem po trzy, cztery godziny, taki mamy zapieprz w firmie.

To dobrze, że przyjechałeś, odpoczniesz przez te dwa dni od komputerów – Dorota serdecznie ujęła go pod ramię. Nie odpowiedział, zajęty znów swoim smartphonem. Romek? Mówię do ciebie! potrząsnęła nim delikatnie, ale zdecydowanie. Zostaw to w spokoju, i tak nie ma tu zasięgu. Słyszysz?

Co? odpowiedział nieprzytomnie.

Ziemia do Romka! Zasięgu nie ma! Weekend bez komputera! Haloo!

Aaa, tak… – wyłączył telefon i ponownie ziewnął.

Pokażę wam pokoje, a potem przejdziemy się nad jezioro, szkoda tak pięknej pogody.

Zapanował chwilowy rozgardiasz z rozpakowywaniem, pospieszną wymianą uwag organizacyjnych, wyjmowaniem zapasów. Dorota porządkowała przywiezione smakołyki, kiełbaski na grill, sałatki, ciasta, alkohole, wkładając je do szafek i lodówki. Przytarganymi przez przyjaciół zapasami można było wykarmić małą armię. Z drugiej strony mikroklimat wioski i orzeźwiająca kąpiel zaostrzały apetyt. Wczesnym popołudniem przygotowała już dla wszystkich pokoje. Na szczęście trzy małe sypialnie i duży salon z kominkiem i wygodną kanapą mógł bez problemu pomieścić wszystkich gości.

No dobrze, to teraz chodźmy się jeszcze wykąpać, potem będzie za zimno zakomenderowała po kwadransie.
Ruszyli najkrótszą drogą przez las, przekomarzając się i śmiejąc. Dorota prowadziła całą grupkę, Wojtek niósł syna w chuście, za nim drobiła zaaferowana żona, instruując go co krok. Lili i Michał zamykali pochód naśmiewając się po cichu z młodych rodziców.

Mała polanka nad wodą była pusta. Tylko na oddalonym o kilkanaście metrów pomoście tkwiło nieruchomo dwóch wędkarzy. Kąpiel przynosiła ulgę zmęczonym mięśniom, relaksowała. Wojtek i Michał, nie czekając na resztę, wskoczyli do wody i ścigali się kraulem do przeciwległego brzegu, zupełnie jak za dawnych czasów. Lili i Iza ułożyły się wygodnie na kocu, usiłując w przyspieszonym tempie nadrobić dziesięć lat od ostatniego spotkania.

Jak tak patrzę na naszych panów, to przypomina mi się początek liceum i zawody na warszawiance, pamiętacie?

Jasne! ta uwaga znów wywołała kolejne wspomnienia licealnych wycieczek klasowych, i spędzanego razem czasu.
– Czasem wydaje mi się, jakby to było w jakimś innym życiu – szepnęła Iza do siebie. Dorota uważniej spojrzała na przyjaciółkę. Albo jej się zdawało, albo faktycznie usłyszała jakąś smutną nutę pobrzmiewającą w głosie Izy.

Mężczyźni wyszli z wody. Dorota obrzuciła ich dyskretnym spojrzeniem. Niewiele się, w sumie, zmienili. Obaj byli za czasów licealnych bardzo wysportowani, mimo siedzącej pracy w korporacji (Wojtek) i godzin przy desce kreślarskiej w pracowni archotektonicznej (Michał) i wydawali się być w doskonałej formie.

Zrobiło się chłodniej, Józio zaczął marudzić, a Tamara niecierpliwić.

Dorota spostrzegła to i zarządziła odwrót. Mieli przed sobą długi wieczór. Wreszcie mogła odetchnąć. Niepokój, jaki odczuwała jeszcze poprzedniego dnia, gdzieś się rozmył. Jednak, nawet po tylu latach, mieli sobie coś do powiedzenia, choć ich drogi zawodowe i prywatne zupełnie się nie przecinały.

Panowie rozpalili grill, panie przygotowały kolację. Ależ jesteśmy typowi, przemknęło przez myśl Dorocie. Robimy dokładnie to, co miliony innych trzydziestolatków z klasy średniej. Grill, wino, wódka, banalne, nic nieznaczące rozmowy. Każdy chce się wydać lepszym, przedstawić swoje życie jako ciekawsze niż jest, albo wprost przeciwnie, ponarzekać na podatki, usprawiedliwić swoje niepowodzenia siłą wyższą i niesprzyjającymi okolicznościami.

Siedziała nieco z boku, przysłuchując się rozmowom. Ciepło bijące od kominka rozleniwiało. Coś było jednak nie tak. Czegoś brakowało, albo czegoś było za dużo. Iza śmiała się zbyt głośno, opowiadając o swych aktorskich sukcesach za oceanem. Dorota wiedziała od Lili, że w rzeczywistości była sfrustrowana brakiem dobrych propozycji. Zagrała kilka drobnych ról, ale w zderzeniu z twardą rzeczywistością i bezlitosną konkurencją nie miała szans. Wyszła za Johna, starszego od niej o piętnaście lat, który przedstawiał się jako producent filmowy. Okazał się udziałowcem firmy reklamowej, produkującej spoty dla lokalnej telewizji. Ale na zewnątrz trzymała fason. Tamara siedziała nadęta. To akurat nie było nic nowego. Chyba nie lubiła, gdy Wojtek śmiał się i żartował z innymi. A już nie daj Boże, z uznaniem spoglądał od czasu do czasu na wysoko odsłonięte, zgrabne nogi Lili.

Już po przekąskach i pierwszych toastach, pierwszych wzajemnych, nieco złośliwych, żartach na tematy zawodowe i prywatne, olśniło ją.

Gdzie jest Romek?

Jak to, gdzie jest Romek? – zirytowany lekko Wojtek odwrócił się w jej stronę.

Był nad wodą, a potem?

Zapukała do pokoju, który Romek miał dzielić z Michałem. Ostrożnie uchyliła drzwi. Nierozpakowana torba podróżna stała obok zasłanego łóżka.

Faceci! – oznajmiła tryumfalnie Tamara, zaglądając jej przez ramię – weźmie taki, nawet swojego własnego tyłka nie potrafi upilnować. Może poszedł podglądać jakieś twoje sąsiadki?

Dorota postanowiła ją chwilowo zignorować.

Słuchajcie, musimy go poszukać. Czy on w ogóle z nami wrócił znad jeziora? Pytanie zawisło w niezręcznej ciszy.

Nie zwróciłem uwagi…

Ja też nie pamiętam… spoglądali po sobie z zakłopotaniem.

Dorota jako pierwsza odzyskała mowę.

Trudno, musimy wrócić nad wodę. Przecież nie zostawimy tak tego. Nie wiem, jak mogłam nie zauważyć, że gdzieś przepadł…

Jak wreszcie zostaniesz matką, będziesz zauważać dużo więcej – pouczyła ją Tamara.

Kiedyś jej solidnie przyłożę, obiecała sobie w duchu Dorota.

Są trzy drogi nad jezioro. Najgorzej, jeśli się zagapił, potknął się gdzieś w ciemnościach. Tu są stare, poniemieckie bunkry, częściowo niezabezpieczone.

A komórki nie miał? Przecież nie rozstaje się z tymi swoimi gadżetami.

Tu jest ciężko z zasięgiem. Łapie właściwie tylko na głównej drodze. Nie, musimy wrócić po niego, nie ma rady. Michał, Lili, pamiętacie, jaką trasą jechaliśmy w zeszłym roku rowerami? Proponuję się rozdzielić. Ja, Michał i Lili znamy okolicę. Weźmiemy jeszcze po jednej osobie i przelecimy się nad jezioro.


Ja muszę zostać z Józiem – szybko wtrąciła Tamara.

Tak, tak, jasne… ty zostajesz, zresztą musi ktoś tu być, gdyby on jednak wrócił.

Ja może pojadę z Johnem tą ubitą drogą, jest najdłuższa, ale za to najłatwiej nią się poruszać. Michał, weź Izę i pójdźcie krańcem lasu, do przystani łódek, a potem wzdłuż brzegu, aż do polanki.

Aha, pamiętam. Tamtędy transportowaliśmy łódkę.

Właśnie. A Lili pójdzie z Wojtkiem przez las. Zaraz dam wam latarki, mam na szczęście kilka.

Dorotko, byłaś znakomitą gospodynią naszej klasy i jak widać, talent organizacyjny nadal ci pozostał – stwierdził z galanterią Wojtek.

Nie podlizuj się – syknęła Tamara, kopiąc go w kostkę.

Dorota udała, że tego nie zauważa. Uśmiechnęła się do Wojtka. Zawsze lubiła tego sympatycznego, wyluzowanego chłopaka, który pomagał jej w matematyce. Ona natomiast podciągała go w polskim. Zaprzyjaźnili się jeszcze w ostatniej klasie podstawówki. Do czasu oczywiście, gdy w liceum Tamara wzięła go na smycz.

Dorota pamiętała dokładnie tamten ciepły, wrześniowy dzień, pod pracownią fizyki. Tamara była nowa, przeprowadziła się do Warszawy dopiero w drugiej klasie. Stały pod drzwiami we trzy, w oczekiwaniu na koniec długiej przerwy. Dorota, Tamara i Lili, która wtedy jeszcze nazywała się Lidka Gałązka i była pulchnym, zakompleksionym stworzeniem o mysich warkoczykach. przezywanym przez złośliwców Pulpetem, a przez życzliwych Pączusiem.

Skończył się właśnie wf chłopców, wracali zgrzani z boiska, przechodząc szkolnym korytarzem do szatni. Niektórzy ściągnęli koszulki, byli spoceni, wielu zachowało jeszcze wakacyjną opaleniznę. Wzrok Tamary prześlizgiwał się po nich, aż wreszcie zatrzymał uważniej na Wojtku. Rozwijał się szybciej, i mając piętnaście lat górował nad kolegami wzrostem. Obserwowała go przez chwilę spod zmrużonych powiek.

Wyjdę za niego – oświadczyła nagle.

Dorota wybuchnęła śmiechem, Pączuś wzniosła oczy do góry i uśmiechnęła się ironicznie.

Za mojego kumpla Wojtka? Wiesz to już w wieku piętnastu lat? Gratuluję.

Tak – odrzekła Tamara bez uśmiechu.

Dorota nie potraktowała słów nowej koleżanki poważnie, ale mina zrzedła jej, gdy trzy tygodnie później Tamara i Wojtek zostali parą, a jej przyjaciel przestał mieć dla niej czas. Urażona, odsunęła się wtedy od obojga. Żal jej było naprawdę udanej przyjaźni, „starszego brata“, jak czasem lubiła o nim mówić. No i miała trochę roboty z ocieraniem łez Pączusia. Lidka od zawsze była beznadziejnie zakochana w Wojtku, choć ten żyjący matematyką i rockiem chłopak nie zwracał na nią uwagi.

Słuchajcie, idziemy, nie wiadomo, co z Romkiem. Chce ktoś kurtkę przeciwdeszczową? Zaciągnęło się.

Rozdała wszystkim latarki, udzieliła ostatnich instrukcji i ruszyli w trzech kierunkach. John z galanterią otworzył przed nią drzwiczki samochodu.

Madame…

Dzięki, John. Wyjeżdżając z działki, skręć w prawo, a potem prosto.

Nad lasem zmierzchało. Zrobiło się chłodniej. Jechali przez chwilę w milczeniu pustą, ubitą drogą, nim zanurzyli się w gęsty, jodłowy las. Właściwie nie było to dozwolone, ale o tej porze Dorota nie spodziewała się żadnego pojazdu z nadleśnictwa.

Zapadła krępująca cisza. Właściwie nie lubiła Johna, jak nie lubiła pozerów i emigrantów, którzy na obczyźnie nagle zapominali ojczystego języka. Nigdy nie mieli wspólnych tematów. Irytował ją jego protekcjonalny ton, poza człowieka rzekomego sukcesu.

Jedź powoli, John – poprosiła. Rozglądajmy się na boki, może gdzieś go wypatrzymy.

John posłusznie zwolnił. Przez dłuższą chwilę znów jechali w milczeniu. Dorota czuła dyskomfort, towarzyszący jej zawsze, gdy znajdowała się sama w towarzystwie osoby, której nie miała nic do powiedzenia.

Tam! zawołała, gdy światła reflektorów wyłuskały z ciemności owalny kształt.

Nie, przepraszam, to ten kamień. Wygląda jak leżący człowiek. Zawsze się na to nabieram… Jedź dalej. Jedź, czemu się zatrzymałeś? Mamy jeszcze kawałek do jezio…

Poczuła na swoim udzie jego silne palce. Pchał je bezceremonialnie pod spódnicę. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

John, przestań! Przestań! dostał po łapach – przestań natychmiast!

W odpowiedzi złapał ją za kark i przyciągnął do swojej twarzy. Miała wrażenie, że zaraz zmiażdży jej szyję. Szeroki, mocny język mężczyzny wdarł się do jej ust, zapach papierosów odebrał jej na chwilę oddech, mocna dłoń zacisnęła boleśnie na piersi. Szarpnęła się zdecydowanie do tyłu, zaczęła okładać go pięściami.

Zostaw mnie! Odbiło ci? Zostaw!

Odsunął się lekko zaskoczony, z trudem stłumił wściekłość.

– Święta się znalazła. Na żartach się nie znasz?

Nie, na takich się nie znam, masz rację! Pogięło cię, czy jak?

O co tyle krzyku? O tę twoją cipę? Dasz mi dupy i już, nikt się nie dowie. Mamy okazję, trzeba korzystać. Zabawimy się. Będzie przyjemnie. Mam ochotę po prostu cię bzyknąć. Co to za big deal?

Jak śmiesz tak do mnie mówić? próbowała się opanować, ale głos jej drżał. Pewnie zresztą było to najgłupsze, co mogła powiedzieć. Machinalnie wygładziła spódnicę. Trzeba było się przebrać do tych cholernych poszukiwań.

Roześmiał się nieprzyjemnie.

Nie udawaj. Hipokrytka z ciebie. Wiem, że miałaś romans z żonatym, tym tam, redaktorkiem z telewizora. Jakoś ci nie przeszkadzało, jak cię dmuchał, a żona w ciąży czekała na niego w domu. Rozkładałaś przed nim nogi, szmato, a przyjacielowi żałujesz? Co jest? A może się wstydzisz? Nie udawaj, specjalnie pojechałaś właśnie ze mną! No więc – masz okazję! – chwyciła za klamkę, ale w tym momencie drzwi zablokowały się z cichym kliknięciem. Światła samochodu zgasły. Usłyszała szczęk odpinanego pasa bezpieczeństwa.

***

Iza i Michał mieli najdalej. Dopóki szli piaszczystą drogą wiodącą wzdłuż skraju osiedla, widzieli siebie nawzajem. Wymienili kilka banalnych uwag o Tomku, o długim locie z Chicago i nowym lotnisku w Modlinie.

Żeby tylko nie wspomniał o tym, co wtedy, pomyślała Iza. Może zapomniał, może nie miało to dla niego znaczenia? Gdy Dorota wyznaczyła im wspólne zadanie, Iza najpierw się przestraszyła, ale potem ucieszyła się na te kilka chwil sam na sam z Michałem. Może jakoś naturalnie uda się tamto wyjaśnić, obrócić w żart… może jeszcze oboje będą się z tego kiedyś śmiać, pomyślała.

Teraz jednak, idąc z nim ramię w ramię wzdłuż linii lasu, nie była pewna, czy był to dobry pomysł. Nie wzięła pod uwagę, jak na nią nadal działał. Nie powinna była zbliżać się do niego. A Michał milczał, w skupieniu ogarniając snopem światła z latarki przydrożne krzewy, zaglądając za leżące na poboczu skupiska głazów. Iza szła obok, coraz bardziej skrępowana. Jak zacząć? A może w ogóle zostawić tę sprawę w spokoju? Od ślubu Wojtka minęło już przecież sporo czasu. Dwa, nie, już prawie trzy lata. Czas… tak, czas zaciera kontury niektórych wydarzeń, inne zaś, jakby na złość, pozostawia wyraźne, zastygłe jak wosk i odciśnięte na zawsze w pamięci.

Księżyc wysuwał się co jakiś czas zza ciemnych, popędzanych wiatrem, chmur. Widziała wtedy regularny, zdecydowany profil mężczyzny, prosty nos, mocną szczękę. W klasie siedział w równoległym rzędzie, wiele razy przyglądała mu się ukradkiem. Niewiele się zmienił. Dobrze było mu w krótszych włosach. Nawet wyraźne bruzdy wokół nosa dodawały mu uroku. Ostatnim razem, gdy się widzieli, jeszcze ich nie było. Zapatrzyła się na niego, nie zauważyła wystającego ze ścieżki kamienia, potknęła i boleśnie uderzyła w kostkę. Miał błyskawiczny refleks, złapał ją mocno za ramię, nie dopuszczając do upadku.

Shit!

Co się stało, uderzyłaś się? Boli?

Jak cholera! Wszystkie gwiazdy zobaczyłam! Aua!

Siadaj tu – podprowadził ją do dużego, białego głazu – pokaż kostkę. Nieźle rąbnęłaś… nie pytając o zgodę, ukucnął obok niej, podciągnął nogawkę spodni, opuścił skarpetkę i, przyświecając sobie latarką, ze zmarszczonymi brwiami, obejrzał jej nogę. Cały Michał. Konkret, działanie.

Iza zagryzła wargi. Sam jego dotyk… sam dotyk chłodnych palców zmniejszał ból.

Tylko stłuczona.

Tylko?

Nic jej nie będzie. Jak dojdziemy do jeziora, zamoczysz nogę w wodzie. W domu kompres z lawendy, i będzie git… Dorota na pewno ma coś takiego mówił szybkim, szorstkim tonem. Nadal obejmował dłonią jej szczupłą kostkę, jakby nie wiedział, co z nią zrobić. Machinalnie przesunął palce w górę. Odruchowo napięła mięśnie łydki.

Michał…

No?

Ostatnim razem, gdy się widzieliśmy…

Musimy o tym mówić? przerwał jej od razu Było, minęło.

Ja wtedy…

Nie ma sprawy, podjęłaś decyzję – puścił jej nogę, trochę zbyt gwałtownie. Wstał. Bo brak twojej odpowiedzi był decyzją, prawda?

Ja wtedy byłam skołowana, nie wiedziałam…

Powiedziałem już, zrobiłaś, co uważałaś za słuszne.

Przepraszam cię. Powinnam była wtedy się odezwać.

Milczał, kołysząc się na piętach, z wzrokiem wbitym w ziemię.

Jest ktoś? odważyła się przerwać milczenie.

W jakim sensie?

Masz teraz kogoś?

Wyraźnie zawahał się z odpowiedzią. W końcu spojrzał jej prosto w oczy.

Nie. A przynajmniej, nikogo ważnego.

Masz opinię uwodziciela.

Tak? Kto tak twierdzi?

Noo, Lili mówiła, że dziewczyny za tobą szaleją. Wojtek też kiedyś wspominał mi w mailu, że nie możesz się opędzić od wielbicielek.

Wzruszył ramionami. Stał teraz z metr od niej. Sięgnął do kieszeni kurtki, wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę. Pomarańczowy ognik rozjarzył ciemność.

Sypiam czasem z różnymi, miłymi dziewczynami, co w tym dziwnego?

Nie, no nic. Nic. Tak spytałam…

Jeśli pytasz, to znaczy, że cię to interesuje. Chcesz się ze mną znowu przespać?

Coś ty… ja tylko…

Wtedy, na weselu Wojtka, podobało ci się…

Dobrze, że było ciemno. Poczuła, jak krew uderza jej do twarzy.

Zauważył jej zmieszanie, uśmiechnął się ironicznie.

Mnie też się zresztą podobało. Bardzo. Chyba nie pochwaliłaś się Johnowi swoją małą przygodą? Bo przywitał się ze mną bardzo miło.

Przestań! była bliska łez.

Sama zaczęłaś.

Wiesz przecież, jaką miałam skomplikowaną sytuację. Mamy dom, firmę, ja…

To samo mogłaś mieć tutaj, ze mną. Nie macie dzieci. Nic cię nie trzyma w tym małżeństwie. Nic, oprócz tego, że jest ci tak wygodnie. No i Ameryka, prawda?

Nie miałam odwagi… – powiedziała cicho.

Ok. To właśnie chciałem usłyszeć. Przynajmniej wreszcie uczciwa odpowiedź.

Możemy iść dalej? przydeptał niedopałek, wyciągnął do niej rękę. Niepewnie wsunęła swoją dłoń w jego.

Mocny, męski uścisk. Nie umiała zapomnieć tych dłoni. Obejmowały ją mocno, zdecydowanie prowadząc w tańcu. Wśród ponad stu par, na przyciemnionym parkiecie, byli anonimowi. Nie znali nikogo, poza nowożeńcami. Ludzie zajmowali się młodą parą, albo sobą. Dobrze czuła się w silnych objęciach Michała. Doskonale tańczył i wtedy przez chwilę pomyślała, że z taką samą pewnością idzie przez życie. Bez wahania, dokonując zawsze trafnych wyborów. Poczuła podniecenie, gdy przyciskał ją mocniej do siebie, ani na chwilę nie gubiąc rytmu, zręcznie lawirując wśród mniej wprawnych tancerzy. Światło przygasło, nie wiadomo kiedy, poczuła ciepły oddech na uchu, delikatny pocałunek na szyi, ledwo muśnięcie, które jednak wywoływało wręcz gęsią skórkę. Jeszcze dziś na samo wspomnienie przechodził ją dreszcz. Bardzo przyjemny dreszcz. Tak samo, gdy później kochali się długo w jej pokoju. Nie pamiętała, jak się tam znaleźli, ani jak ją rozbierał, nie umiała odtworzyć szczegółów, skupiona wtedy wyłącznie na dotyku. Było jej dobrze, jak nigdy. Michał był czułym i sprawnym kochankiem. Kochankiem… dziwne słowo w odniesieniu do kogoś, z kim spędziło się cztery lata w szkolnej ławie, drżąc przed fizyką z Wariatem. Nie planowała tego. Stało się.

Była hipokrytką. Na pewno. Nie chciała się przyznać, że wcale nie żałuje. Zrobiłaby to w każdej chwili, znowu i znowu. Tęskniła do tego dotyku, rozkwitała pod nim. Wiedział, jak ją pieścić, jak doprowadzić na szczyt spełnienia. I chciał z nią być. Powiedział to jeszcze tej nocy. Umówili się następnego dnia, na kolację. Nad ranem zaczęła się zastanawiać i wahać. To sięgała po słuchawkę, by odwołać spotkanie, zdjęta paniką, wyobrażająca sobie przez co będzie musiała przejść, odchodząc od męża, to znów na wspomnienie nocy czuła przypływ namiętności. Zdecydował telefon od Johna, niemalże w chwili, gdy już stała w drzwiach. Musi wracać. Jest wielka, zawodowa szansa. R. Polanski szukał polskiej aktorki, zielonookiej, seksownej, rudej. Jak ona. Dzwonili od niego.To z Michałem to mrzonki, one night stand, było miło, ale… taki telefon już się nie powtórzy. Przebukowała lot na nocny, tego samego dnia, z dwiema przesiadkami, nie myślała o niczym innym. Masz jego telefon? Kiedy dzwonił? bez tchu wpadła do mieszkania, zarzuciła Johna pytaniami, nawet nie zdjęła płaszcza. Zdziwiony, podniósł wzrok znad popołudniowej whisky. Zdążył już zapomnieć. Był trochę wstawiony. Po co ten pośpiech? Tak, dzwonił Richard Polanski, właściciel firmy przewozowej z San Francisco. Chciał ją do reklamówki tirów. Fajne, co? Taka ruda, zielonooka panienka prężąca się w kabinie ciężarówki. Seks wszystko sprzeda. John uwielbiał takie żarty, a ona, głupia, tak, taka głupiutka dziewczynka, zawsze dawała się nabrać.

Nigdy nie była tak bliska morderstwa, jak wtedy, nigdy nie nienawidziła go mocniej, niż tego popołudnia, gdy śmiał się z niej do rozpuku, powtarzając tylko w kółko, oh, you stupid, stupid little girl. Gorzko płakała potem w dużej, zimnej sypialni, ze świadomością, że znów źle wybrała i nie da się tego zmienić.

Pomógł jej wstać z kamienia. Wykorzystała to, by mocniej się na nim oprzeć. Nie dał nic po sobie poznać. Delikatnie ustawił ją pośrodku drogi, puścił jej dłoń, odsunął się.

Myślę, że dojdziesz o własnych siłach – schylił się i podał jej latarkę.

***

Lili była zadowolona. Czy Dorota specjalnie wysłała ją razem z Wojtkiem? Nie była tego pewna. Od razu z głównej drogi weszli w las. Ich trasa była najkrótsza, ale najtrudniejsza. Kręta, wąska ścieżka była mocno zarośnięta, nierówna. Posuwali się zatem powoli, oświetlając sobie drogę latarkami i odgarniając przeszkadzające gałęzie.

Przystańmy na chwilę, coś mi wpadło do buta – Lili schyliła się wdzięcznym ruchem i zdjęła płócienną, letnią ballerinę. Nie przebrała się, zostając w krótkiej, mocno wydekoltowanej, żółtej sukience i cienkim sweterku na ramionach.

Bez stanika, jak miał okazję skonstatować Wojtek, spojrzawszy mimochodem w dekolt.
Przełknął ślinę. Dawna Pączuś miała teraz piękną figurę. Słyszał kiedyś jakieś plotki o jej niesamowitej przemianie. Zawzięła się, zaangażowała kuzyna, osobistego trenera do zmiany swojego wizerunku. Nie bardzo mógł to sobie wyobrazić. Ale efekt zaskoczył go całkowicie. Z dawnych puszystości pozostał jej jedynie spory, kształtny biust, który kołysał się teraz kilkanaście centymetrów od niego. Zapuściła i rozjaśniła włosy i dopiero ta fryzura wraz z delikatnym makijażem uwidoczniła jej regularne rysy, wysokie kości policzkowe i ładną oprawę orzechowych oczu. Była naprawdę apetyczna i emanowała czymś dziwnym, czymś, czego Wojtek dokładnie nie umiał określić. Pewność siebie? Seksapil? Lekka prowokacja, spowita mgiełką tajemniczości? Złapał się na tym, że ta mała, nieoczekiwana wyprawa we dwoje sprawia mu prawdziwą przyjemność.

Bardzo się zmieniłaś przez te dziesięć lat – odważył się ją w końcu skomplementować.

Tak myślisz? Postarzałam się? spytała kokieteryjnie.

Skąd… wypiękniałaś. Jesteś śliczna. Naprawdę, nie poznałem cię.

Dziękuję, to bardzo miłe – z wdzięcznością przyjęła komplement.

Powiedz… więc to prawda… Lili Lovers to ty?

Czytałeś moje książki?

– Ekhem…. no… jedną…

No, powiedz, którą? zalotnie przysunęła się bliżej do niego. Chciał się cofnąć, ale za sobą poczuł tylko pień drzewa.

– Hmm… udał, że przypomina sobie tytuł, choć znał go doskonale. Dzięki informatycznym geniuszom za wynalazek czytników! Tamara nie wpadła jeszcze na pomysł kontroli tego urządzenia. Był niemal pewny, że regularnie sprawdza jego komórkę i pocztę „Mokre modlitwy“…

Ale świntuch z ciebie – zaśmiała się cicho … naprawdę czytałeś? Kupiłeś? Chcesz autograf? A może buziaka od autorki?

Kurde, co się z nią stało? Taka była z niej cicha, skromna dziewczyna. Najgorzej, jak takiej właśnie odbije w drugą stronę. Chyba nie będzie tu…

Pamiętasz, o czym to jest?

No, fabułę jakby nie do końca, skupiałem się na wiadomych scenach – starał się mówić swobodnie, chociaż dziwnie go onieśmielała. Świetnie piszesz!

Tak? Podniecałeś się? – zatkało go. Nigdy nie umiał szybko reagować w podobnych sytuacjach.

Lila, przestań, hehehe, nie no, mówię, że dobrze piszesz i…

Podniecałeś się – stwierdziła, kładąc wypielęgnowane dłonie na jego klatce piersiowej i bawiąc się guzikami – chciałbyś tak, jak ten Ray, prawda? Chociaż raz? Żeby jakaś napalona, atrakcyjna dziewczyna oszalała na twoim punkcie i chciała robić z tobą różne świństwa? Żeby ci powiedziała, jaki jesteś świetny w te klocki?

Lilka, przestań zaprotestował słabo, gdy jej palce zaczęły rozpinać mu koszulę, drapać go delikatnie po piersi. Rzeczywiście się podniecił. Położyła mu rękę na kroczu.
– Wojtek – powiedziała Lili – teraz albo nigdy!

***

Dorota czuła napływającą panikę. Serce waliło miarowo, mocno. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie odważy się. Nie, to po prostu nie może się stać. Nie zgwałci jej przecież w samochodzie, w środku lasu, jakby to wytłumaczył pozostałym? Ale czy gwałciciel myśli racjonalnie? Zerknęła w bok. Siedział bez ruchu, wpatrzony w perspektywę ciemnej drogi. Zacisnęła pięści. Zebrała się w sobie.

Nie muszę się przed tobą tłumaczyć ze swojego życia, John. Ja decyduję, rozumiesz, przed kim te nogi rozkładam. Jestem wolna. Wolność, John, kapujesz? Nie nauczyli cię tego w Ameryce?
Odwrócił ku niej twarz wykrzywioną wściekłością.

Nie potrzebuję twoich feministycznych wykładów. Dla mnie jesteś dziwką. Zwykłą szmatą kurwiącą się z gryzipiórkami. Byłaś kiedyś z prawdziwym facetem? Ktoś powinien cię porządnie zerżnąć, tak żebyś na drugi dzień nie mogła chodzić. Myślisz, że z twoim tytułem doktorki, czy jak tam się to nazywa to gówno, wszystkie rozumy zjadłaś? Dwóch powinno cię dorwać i trzymać, a trzeci pieprzyć. Podobałoby ci się to. A potem musiałabyś obciągnąć wszystkim – bełkotał nieskładnie, coraz głośniej, zafascynowany najwidoczniej swoją wizją. Ręce zaciskał miarowo na kierownicy, w kąciku ust pojawiła się ślina. Właśnie te ręce zapamiętała najbardziej wyraziście, duże, białe, brzydkie, gdy wreszcie puścił kierownicę i zaczął nimi miarowo walić w deskę rozdzielczą. Uznała, że najbezpieczniej będzie nic nie mówić. Wcisnęła się głębiej w fotel. Przeczekać. Przeczekać jego furię, nie prowokować. Żeby tylko nie wściekł się jeszcze bardziej! Zerknęła na niego ukradkiem. W końcu zamilkł, włączył silnik i przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów. Pomiędzy drzewami ukazała się spokojna tafla jeziora. Zahamował gwałtownie i oparł głowę na kierownicy. Dorota bała się głębiej odetchnąć. Najciszej jak umiała, wciąż zachowując czujność, poruszyła klamką od strony pasażera. Tym razem ustąpiły bez przeszkód. Nie poruszył się, tkwił na swoim siedzeniu, jak martwy.


Omiotła polankę latarką, modląc się wręcz, żeby Romek gdzieś tu był, może zasnął, może po prostu siedział pod drzewem. Ale polana była pusta. Miarowy plusk wody i rozbrzmiewający od czasu do czasu krzyk dzikich kaczek były jedynymi odgłosami mącącymi ciszę.

Wolała już raczej wrócić sama na piechotę, niż jeszcze raz wsiąść z nim do samochodu. Tylko jak to rozegrać?

Trzask drzwiczek wyrwał ją z zamyślenia. Szedł w jej stronę, lekko pochylony, ciężkim krokiem, z obojętną miną. Ręce schował w kieszeniach. Poczuła, jak włoski na karku powoli wstają, spięła wszystkie mięśnie. Serce znów zaczęło mocniej tłoczyć krew. Instynkt podpowiadał jej, że nie powinna się ruszyć, że próba ucieczki jedynie go rozwścieczy. Mocniej ścisnęła ciężką latarkę. W razie czego dam mu w łeb, postanowiła.

Zatrzymał się tuż przy niej, z głośnym świstem wypuścił z płuc powietrze.

 

***

– Michał… – szedł teraz przodem, nie oglądając się na nią. Usiłowała dotrzymać mu kroku, ale chyba specjalnie przyspieszył. Skoncentrował się całkowicie na szukaniu. Kierował światło pomiędzy drzewa, zaglądał za każdy krzak.
– Posłuchaj mnie.
– Dla mnie temat jest skończony – zatrzymał się gwałtownie, tak że nieomal nie wpadła na niego.
– Ale ja mogłabym…
– No?

Stali teraz blisko siebie, słyszała jego oddech, czuła zapach. Teraz się zdecyduje. Albo odwróci. Niemal widziała, jak w myślach przesuwa obrazy z ich wspólnej, długiej nocy, jak zastanawia się, czy w ogóle warta jest jakiejkolwiek reakcji. Wstrzymała oddech i przymknęła oczy. Gdyby tylko zechciał…Szelest materiału kurtki, gdy zrobił niemal niezauważalny krok w jej kierunku i otarł się o nią. W następnej chwili przycisnął ją mocno do siebie. Znów te ręce. Wtuliła się w niego mocno. Włożył dłonie pod kurtkę, odnalazł jej talię i zamknął w mocnym, niemal bolesnym uścisku. Odważyła się na niego spojrzeć. Patrzył na nią chłodno, wydawało się bez emocji.
– Gdybym teraz zechciał – powiedział wolno – oddałabyś mi się, co?
– Tak…

Pod letnią, bawełnianą bluzką miała jedynie sportowy biustonosz. Odnalazł zapięcie, siłował się z nim przez moment. Już po chwili przykrył dłonią jej drobne piersi, przesuwając sutki pomiędzy palcami. Jego dotyk prawie ją parzył. Miał ciepłe, suche ręce. I wiedział, jak ich używać. Pieścił ją tak przez chwilę, aż poczuł, jak napinają się i twardnieją. Aż dziwne, jak dobrze pamiętał, jak reaguje jej ciało. Od tamtej wrześniowej nocy przed trzema laty miał kilka kobiet, kilka przelotnych fascynacji, niektóre atrakcyjne i nawet dobre w łóżku. Umiał wymazać je z pamięci od razu w chwili, gdy zamykały się za nimi drzwi. To ciało pamiętał doskonale, nie tylko dlatego, że w liceum spędził cztery lata, wodząc wzrokiem za zwinną rudowłosą koleżanką i zastanawiając się, jak wyglądają jej piersi, wtedy jeszcze nie w pełni ukształtowane, drobne, dziewczęce. W końcu zobaczył, jakie są naprawdę. Uwielbiał je od pierwszego wejrzenia.

Jeszcze kilkakrotnie przesunął po nich palcami, starając się ukryć narastające podniecenie. A ona… widać, że się napaliła. Wysunęła się ku niemu, przylgnęła biodrami. Na pewno zwilgotniała, pamiętał, jak niedużo jej było trzeba. Ogień. I sparzył się wtedy. Westchnął cicho, ale zdusił w sobie chęć dotknięcia jej w tym miejscu.
– Są równie śliczne jak tamtej nocy – szepnął jej do ucha. – Ale niestety, nie zerżnę cię przy drzewie, jak być może byś chciała. Może kiedyś….
Prawie dostrzegł rozczarowanie w jej oczach. Otarła się o niego, przylgnęła całym ciałem, szukała ust.
– Nie, skarbie, nie teraz…
– Nie możesz mnie tak zostawić!
– Wytrzymasz. Wytrzymałaś trzy lata.

– Michał… Umówmy się w neutralnym miejscu. Może w Berlinie? W Krakowie? Spędźmy razem kilka dni, mogłabym się jakoś wyrwać… i zobaczymy, co dalej, dobrze? – szeptała gorączkowo. Znów usiłowała go pocałować. Zacisnął usta, odsunął ją gwałtownie.
– Posłuchaj mnie uważnie. Słuchasz?
– Tak… ale pocałuj mnie.
– Nie. Słuchaj.
– Słucham…
– Nie będziemy się nigdzie spotykać. Nie będziemy się nigdzie ukrywać. Przed nikim. Przyjdziesz do mnie, do mnie do domu. Możesz przyjść bez niczego, z jedną walizką, albo wysłać kontener statkiem. Jeśli nie umiesz tego zrobić… cóż, lepiej od razu zostań tam, gdzie jesteś. Jasne?

Nie mogła wydobyć słowa.
– To świetnie. Oferta ważna jest, powiedzmy, trzy miesiące. Jeśli się nie zdecydujesz… znikniesz i nie chcę więcej ani cię widzieć, ani nic o tobie słyszeć. Świat jest duży, dla każdego jest miejsce, prawda, moja śliczna? A teraz naprawdę zabierzmy się do szukania. Byłyby jaja, gdyby on naprawdę wpadł w jakąś dziurę.
Pocałował ją w czoło. Odwrócił się i, pogwizdując, wrócił do przeszukiwania krzaków.

***

– O czym marzysz? Nie wstydź się… Ja to zrobię. Byłeś w ogóle z jakąś inną dziewczyną w życiu?

– Nie… – zawahał się, ale prawda wypowiedziała się sama, zanim zdążył nawet choć trochę zastanowić się nad zgrabnym, małym kłamstwem.

– Najwyższy czas. Odrobina odmiany jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Troszkę pozamałżeńskiego seksu, dla zdrowia – zrobiła krok w tył, zrzucając z ramion sweter. Powoli ściągnęła ramiączka od sukienki.

– Chcesz zobaczyć?

Stał, oparty o pień drzewa i dawał z sobą robić wszystko, co swego czasu najbrzydsza dziewczyna w klasie dla niego zaplanowała. O ile, oczywiście, nie improwizowała…

Zsunęła całkowicie sukienkę, zostając jedynie w skąpych, koronkowych majtkach. Nie mógł oderwać wzroku od jej dużych, białych piersi zakończonych idealnie równymi, różowymi sutkami. Były spore, ale ładnego kształtu, podsunęła mu je niemal pod nos.

Już wiedział, że się nie oprze i nawet nie czuł specjalnie lęku przed konsekwencjami. Nie myślał o tym. Zerżnie ją, po prostu zrobi to, co każdy normalny facet w takiej sytuacji robi bez większego zastanowienia, gdy śliczna, chętna dziewczyna wręcz podaje mu na tacy swoje wdzięki.

– Jak to robicie? – doprawdy, nie znała żadnych granic.

– Co? – udał, że nie rozumie. – Ach tak… no, ostatnio prawie w ogóle, mamy Józia, i…

– Kochanie – piersi zbliżyły się do niego na odległość kilku centymetrów – ale Józia jakoś zrobiłeś, prawda? Lili chce wiedzieć, co lubisz… albo co jadasz w domu, a czego kuchnia domowa nie serwuje. Lili ci to da.

Przełknął ślinę, nieco głośniej, niż zamierzał.

– Ach, zastanawiasz się. Dobrze, to ja w tym czasie powiem ci, co ja lubię. Wszystko i dużo. I zawsze. – Poczuł chłód na członku. Nie wiadomo kiedy, udało jej się rozpiąć mu spodnie. Spojrzał w dół i sam zdziwił się rozmiarem erekcji.

– Zimno ci?

Tylko skinął głową i zrobił ruch, jakby chciał zapiąć spodnie, ale nie pozwoliła mu na to przytrzymując za dłonie.

Po chwili było mu już ciepło. Miękkie usta i język zagarnęły go w posiadanie, liżąc i ssąc po całej długości. Oparł się o drzewo i przymknął oczy. To działo się przecież obok niego. Piękna, naga dziewczyna klęczała przed nim w środku lasu z jego członkiem w ustach. Sam w to nie wierzył.

***

Nie wspominaj o tym Izie, dobrze? stwierdził raczej, niż poprosił. Zupełnie spokojnym tonem. – Nie chciałem, żeby tak wyszło. Jesteś śliczna, zmysłowa, po prostu działasz na mnie jak… szukał odpowiedniego słowa. Podniósł rękę, jakby chciał ją dotknąć, ale ostrzeżony błyskiem w jej oczach powoli ją opuścił.

– Dziwka – rzucił przez zaciśnięte zęby, ogarnięty kolejną falą wściekłości.

Dorota znów zacisnęła ręce na chłodnej obudowie latarki.

Hej, to wy? gdzieś obok rozległ się głos, za chwilę pojawił się błysk światła. Michał i Iza wychodzili z lasu, przedzierali się przez boczną dróżkę, częściowo zarośniętą krzewami dzikich malin.

Osz… kurwa, rozerwałem sobie kurtkę – syknął Michał.

Ile słyszeli? zastanawiała się Dorota gorączkowo. W takiej ciszy głos niesie daleko. Chwilę trwało, nim oboje znaleźli się na polance.

Co tak długo? spytał John obojętnym tonem.

Iza się potknęła, a potem trochę pobłądziliśmy – powiedział szybko Michał. Coś w jego głosie zwróciło uwagę Doroty. Przyjrzała mu się uważniej. Zmierzwione włosy, gorączkowo błyszczące oczy. Spostrzegł, że mu się przygląda, szybko uciekł spojrzeniem w bok. Darowała sobie komentarz, że pobłądzić na tej drodze było niemal niemożliwością.

Nie zauważyłam kamienia, ale na szczęście Michał… zaczerwieniła się mocno, co znów dostrzegła tylko Dorota stojąca tuż obok niej. John wpatrywał się w wodę odbijającą światło rzadkich gwiazd, jakby cała ta historia niewiele go obchodziła.

I ani śladu Romka? pytanie było oczywiście bezsensowne, ale odwracało uwagę od niezręcznej ciszy między nimi.

Ani śladu – potwierdził Michał, znów spokojnym, raźnym głosem.

Poczekajmy jeszcze na Lili i Wojtasa.

Miejmy nadzieję, że nie wpadli w czarną dziurę – zażartował Michał właściwie mieli najkrótszą drogę.

No, jeśli muszą przedzierać się przez podobne kolce, jak tu – Iza uważnie oglądała swoją ortalionową kurtkę.

Nie pomyślałam o tym – stropiła się Dorota. Z drugiej strony, mają przecież latarki, poradzą sobie.

Ciii, słyszę jakieś głosy – przerwał im Michał. – To chyba śmiech Lili?

Rzeczywiście, po chwili z wąskiej przesieki na wprost nich, wyłonili się oboje. Zrelaksowany Wojtek obejmował Lili, która ze śmiechem szeptała mu coś do ucha. Na widok pozostałych przyjaciół, zebranych na brzegu, wyraźnie się zmieszali.

No, no, no – Dorota pogroziła im palcem – masz szczęście, że nie ma tu Tamary, dałaby ci do wiwatu.

Hej, to pożartować z koleżanką z liceum nie wolno? – obruszył się Wojtek – ciemno, jak z przeproszeniem w du…, u mu…

Uważaj, już się tak nie mówi, to bardzo niepoprawne – zaśmiała się Dorota.

Racja, ech, nie, nieważne, musieliśmy się siebie trzymać, żeby nie wylądować w jakiejś dziurze, taką nam drogę przydzieliłaś!

Dobra, Wojtas, nie tłumacz się – Michał poklepał go poufale po ramieniu – nie każdy ma okazję spacerować po lesie z koleżanką, do tego atrakcyjną autorką powieści erotycznych. jak tam, Lili, masz pomysł na następny bestseller, hę? Od nas, Wojtuś, twoja szanowna małżonka nie usłyszy ani słowa, bo tobie normalnie chyba i na inne dziewczyny nawet patrzeć nie wolno, co? nie mógł powstrzymać się od złośliwości.

Uszanujemy spokój ducha młodej matki, nie martw się – powiedziała uroczyście Dorota. Ale słuchajcie, co teraz? Romka nie ma…

No, nie ma… Chyba się nie utopił?

Nie, no coś ty! Przecież nawet się nie rozbierał do kąpielówek!

To gdzie był?

Najpierw siedział na kocu, tu, pod tym drzewem, potem łaził trochę, rozmawiał z wędkarzami przy pomoście.

Właśnie, on chyba w ogóle z nami nie gadał? Zły o coś, czy co?

Nie, zmęczony był, przecież mówił…

Mówił? On tylko mruczy coś pod nosem, i to jedynie, jak się go o coś zapytasz.

Słyszałeś kiedy, żeby informatyk był rozmowny?

No pewnie, że są fajni informatycy. Znam takiego, bardzo elokwentny i kumaty gościu – zauważyła Lili – zrobił mi stronę w necie. Wiecie, ile mam wejść dziennie?

Tę różowiutką? wtrącił Wojtek – strona niezła, ale ten kolor…

Aaaa, wchodziłeś??? Wydało się! Tylko skasuj historię, bo jak żona dopadnie, to się nie pozbierasz – zaśmiała się Iza.

Odczepcie się wreszcie, do cholery! Jeszcze stać mnie na własny komputer!

A w ogóle to nie jest różowy… podjęła Lili, poważniejąc nagle.

Nie? A jaki? spytała chórem męska część grupy.

Fuksja! Każdy widzi! jednogłośnie orzekły wszystkie trzy dziewczyny.

Słuchajcie, przestańcie, teraz chodzi o Romka… Wojtek nie miał ochoty na kontynuację tematu, obawiał się też dalszych przytyków do swojej roli w małżeństwie.

Po krótkiej naradzie postanowili wrócić wszyscy samochodem. John bez słowa siadł za kierownicą. Sześć osób zmieściło się bez trudu. Drogę powrotną pokonali w kilkanaście minut.

***

Rozsiedli się wokół kominka na piętrze. Dorota zrobiła herbatę.
– Dzwonimy po gliny? – Michał jak zwykle nie owijał w bawełnę – Mogę się ewentualnie kopnąć do nich, do Szczytna. Będzie stąd ze czternaście kilometrów?
– Zgłoszenie zaginięcia przyjmują chyba dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach…
– A może rano jeszcze raz przejdziemy się nad wodę.
– Nie! – wykrzyknęli zgodnie Iza i Wojtek i od razu zamilkli, zmieszani. Iza zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.
Dorota spojrzała na nich uważnie.
– To znaczy… możemy oczywiście, najlepiej wszyscy razem, ale jeśli teraz go tam nie było… – próbował wybrnąć Wojtek. Zdawał sobie sprawę, że Tamara patrzyła na niego podejrzliwie. Już zdążyła zapytać go, czemu jest w tak dobrym humorze. Przecież Romek zaginął.
– A próbował ktoś z was go zawołać? – spytał John. Od czasu powrotu milczał, od czasu do czasu racząc się kieliszkiem whisky.
Spojrzeli po sobie.
– A ja proponuję… – zaczęła Tamara, która wreszcie miała okazję dojść do głosu – otóż, proponuję, żeby…

Z góry dobiegło ich potężne kichnięcie, a potem ciężkie kroki. Drewniany sufit zadrżał lekko, kiedy ktoś, znajdujący się najwyraźniej tuż nad ich głowami tupnął nogą, a potem cicho zaklął.

Kto to? zapytała nerwowo Tamara.

Wszyscy z napięciem spojrzeli w górę schodów prowadzących na stryszek.

Ujrzeli najpierw duże, bose stopy, potem zaś zaspaną twarz Romka. Mrużył oczy przed światłem lampy i zasłaniał usta, szeroko ziewając.

Ty? Gdzie, do cholery, byłeś?! krzyknęli jednocześnie Dorota i Wojtek.

O co chodzi? Gadaliście o jakichś pierdołach, to poszedłem zwiedzić domek. Na strychu są fajne nietoperze! I jakoś… położyłem się na jakichś starych poduchach, żeby je poobserwować, chciałem zobaczyć, jak będą wylatywać na łowy, no i tak… zacząłem je liczyć, chyba usnąłem. W ogóle nie pamiętam, co mi się śniło. Zjadłbym coś teraz. Zostały jeszcze kiełbaski? A wy? Co robiliście? Chyba nic mnie nie ominęło?

Przejdź do kolejnej części – Domek nad jeziorem II

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witam!

Niechże skomentuję jako pierwszy, tak jak i pierwszy oceniłem.

Opowiadanie bardzo mi się podobało, z uwagi na jego lekkość, objawiającą się zarówno zręczną narracją (zarysowanie tylu wyrazistych bohaterów za pomocą tak niewielu słów – to trzeba umieć), jak i poczuciem humoru. Część z tego humoru jest oczywiście "środowiskowa" i dla osób spoza pewnego kręgu nie będzie zrozumiała, ale cóż… mi kilka dowcipów sprawiło prawdziwą rozkosz 🙂

I jeśli czegoś mi brakuje, to tylko bardziej rozbudowanego wątku erotycznego. Niekoniecznie chciałbym przeczytać o gwałcie Johna na Dorocie, ale już o ty, co wydarzyło się między Wojtkiem i Lili – jak najbardziej! Mam nadzieję, że Wojtek nie okazał się skończonym egoistą i ich słodka chwila zapomnienia nie skończyła się tak samo, jak rozpoczęła… no, ale niestety, za sprawą Autorki, muszę się tego domyślać 🙂

W każdym razie, Miss,miło przeczytać Twój nowy tekst po pewnej przerwie, jaką miałaś w publikacjach.

Pozdrawiam serdecznie wciąż uśmiechając siędo tego opowiadania
M.A.

Początkowo scenariusz rozwija się jak w rasowym thrillerze. Sielska atmosfera, paczka dawnych przyjaciół, z których każdy pod cienką woalką pozorów ukrywa jakąś wstydliwą tajemnicę. Nagle znika jeden z nich, pozostali w podgrupach wyruszają na poszukiwania i…. mroczny drwal mazurskiej puszczy zbiera krwawe żniwo mordując w wymyślny sposób wszystkich po kolei. No dobra, akcja potoczyła się nieco innym torem ale to w końcu opowiadanie erotyczne:)

Fajne. Uwielbiam ten nieco plotkarski styl narracji w dialogach, który nadaje lekkości opowiadaniu. To właśnie dzięki dialogom wykrzesałaś tak wiele z tej prostej w końcu historii. Smaczki też fajne:)

Megasie, Wojtek nie okazał się egoistą. Okazał się natomiast twardzielem z jajami co jednoznacznie wynika z tekstu;)

A., poprawiłem dwa nieistotne drobiazgi w tekście. Widać nawet mistrzyni się zdarza.

Jest prawie 4 rano, a ja się śmieje do tego laptopa jak ten ostatni matoł.
Faktycznie część tego humoru będzie zrozumiała tylko dla pewnej grupki i bardzo dobrze!
Miss pokazałaś mi rtm tekstem, że nie tylko masz lekkie pióro, ale i potrafisz stworzyć genialny wic literacki:)
Jakoś nie mogę się wysilić i potraktować ten tekst w poważnych czy nawet stricte erotycznych kategoriach.
Nie umiem po prostu:)
5 za walory humorystyczne, bo erotyczne były naprawdę mikroskopijne i to nie jest zarzut!
Foxm

Jest 3:30 a nie czwarta:) A walory erotyczne wcale nie mikroskopijne. Nawiązując do mojego ostatniego komentarza do „Zabaw dużych chłopców 3” i definicji opowiadania erotycznego ten tekst z powodzeniem mieści się w tej kategorii. Napięcie erotyczne między bohaterami jest osią całej historii. Bez tego ten tekst nie miałby racji bytu. I okazuje się, że wcale nie rozbudowane sceny konsumatum (copyright by Wiki) są tutaj kluczem.

Z tą czwartą to ja sobie zaokrągliłem:) Mikroskopijne walory, to wcale nie jest zarzut z gatunku tych ciężkich, tak pisać jest wielką sztuką i świadczy o niewątpliwym talencie Autorki:) Potrafię to docenić i chylę czoła. Moje osobiste preferencje są natomiast takie, że nie narzekam jak warstwa erotyczna jest przedstawiona bardziej dosadnie.

Świetne! Smaczki smakowite:) Szczególnie ta fuksja przypadła mi do gustu, hehe.
A erotyki było w tym opowiadaniu tyle, że nie mogłam się oderwać od monitora. Rzeczywiście udało ci się osiągnąć wspaniały nastrój erotycznego napięcia omijając "meritum".

No i wymiernym dowodem na jakość tego tekstu, jest to, że udało Ci się Miss w środku nocy sprowadzić chłopaków przed monitor komputera 🙂 Gratulacje!
Oczywiście piąteczka, bo jakżeby inaczej.

Chłopcy, co wy robicie przed komputerem o trzeciej w nocy?! To niezdrowo jest, no…
Dziękuję za pierwsze komentarze i koniecznie jeszcze coś chciałabym dodać…

Otóż historia podobna do tej zdarzyła się jakieś dziesięć lat temu i miała, oj miała swoje konsekwencje w życiu realnym. Dość powiedzieć, że niektórzy postanowili zerwać ze sobą kontakty. Wątek "Michała" opowiedział mi jego bohater całkiem niedawno (dzięki temu zrozumiałam nieco więcej) i udzielił błogosławieństwa na literackie przetworzenie materiału. Informatyk odnalazł się na stryszku cały i zdrowy…

Co do wątku erotycznego – na początku kusiło mnie, żeby Wojtek i Lili urządzili sobie prawdziwą orgię wśród mchu i paproci i taka wersja też powstała, potem jednak zdecydowałam, że mnie jednak od niej odrzuca lekko i zostawiłam w wersji okrojonej. Chyba dopadł mnie syndrom Seamana 🙂 Materiał bonusowy jednak istnieje. Jakby co… Poza tym bohaterowie nie mieli tyle czasu, ich dłuższa nieobecność wzbudziłaby (uzasadnione) podejrzenia. Co tam się naprawdę działo, i ja mogę sobie jedynie wyobrażać, Megasie Alexandrosie:D

Przepraszam, że językowo nie jest perfekcyjnie, kłopoty w realu nieco opóźniły pracę nad ostatecznym kształtem tekstu, ale postaram się naprawić zauważone usterki. "Miszczynią" nie jestem, niestety 🙂

Miss, sugerujesz wprowadzenie dodatków w wersji DVD? Sceny niewykorzystane i może jeszcze wywiady z pierwowzorami bohaterów i autorką ma się rozumieć:)

Hehe, już widzę, jak się "pierwowzory" pchają przed kamerę 🙂 Niestety, tego akurat nie mogę obecnie zaoferować. W przyszłości – kto wie…

Droga Miss,
Cóż. Ja nie jestem tak rozanielony po przeczytaniu, jak poprzednicy. Dla mnie to był natłok informacji: nadmiar postaci, które mi nie zapadły w pamięć, bo czy kilka słów o człowieku pozwala go zapamiętać; minimalistyczny komentarz; świetne zapewne dialogi, w których się topiłem, bo tworzyły szum. Zupełnie jakbym przyjechał na spotkanie z gronem kompletnie nieznanych mi ludzi i po całym dniu odszedł z wrażeniem, iż nadal wcale ich nie znam. Cóż. Widocznie mam zbyt niskie IQ, aby odbierać taki skomplikowany literacki kondensat, albo po całym tygodniu jestem zbyt zmęczony i moja percepcja szwankuje. Moim zdaniem cała ta opowieść powinna być albo znacznie obszerniejsza – myślę, co najmniej dwukrotnie, albo powinien być rozwinięty jeden wątek, a pozostałe wyrzucone do kosza albo okrojone do minimum.
Czyli podsumowując – konstrukcja słaba, styl – jak zwykle – bez zarzutu.

Uśmiałem się do łez… prześmieszne było, Miss, nie powiem.. i nawet złośliwe co nieco?

Dylematy kolorystyczne 😉

Zrobiliście temu opowiadaniu taką reklamę, że nawet ja nie mogłam przejść obok niego obojętnie. I muszę przyznać, że akurat tym razem warto było ulec reklamie! Chociaż ja nie dostrzegłam niczego zabawnego w rozważaniach na temat zawartości różu w różu… 😛

Opowiadanie bardzo mi się podobało – może dlatego, że zawiera dokładnie tyle erotyki, ile mi do szczęścia potrzeba ;] Urzekła mnie także fabuła, zręcznie nawiązująca do tradycji hollywoodzkich horrorów, w których uzbrojeni w plastikowe noże i widelce młodzi ludzie organizują nocne polowanie na psychopatycznego mordercę ;]

A tak na poważnie: z pozoru lekkie i zabawne opowiadanie kryje w sobie wnikliwe studium ludzkich charakterów, powiązanych ze sobą splątaną i tętniącą zadawnionymi emocjami siecią wzajemnych zależności. Umiejętność pokazania tylu odmiennych uczuć i motywacji w tak krótkim tekście zasługuje na najwyższe wyrazy uznania. Miss.Swiss, gratuluję i… czekam na sequel.

Pozdrawiam – Areia Athene

Kolejne Twoje opowiadanie godne uwagi :). Po przeczytaniu miałem wrażenie że pierwowzorem opowiadania były amerykańskie horrory przeniesione na polskie realia z tym że tu nikt nie zginął. Co do erotyki to jest tu jej w sam raz choć zostaje taki mały nie dosyt i choć jeden z wątków mógł być troszkę bardziej rozwinięty.

Napisz komentarz