Opowieść helleńska: Tais I (Megas Alexandros)  4.59/5 (98)

27 min. czytania

Georges Barbier, bez tytułu

Tais zażywała właśnie porannej kąpieli, gdy sługa przyniósł wiadomość.

Meszalim, młody eunuch sprowadzony z odległej Syrii, wszedł do łaźni swej pani z oczyma wbitymi w podłogę. Wiedział, że podczas kąpieli Beotka lubi mieć przy sobie dziewczęta. Zwłaszcza swą ulubioną niewolnicę, Chloe. Mężczyźni, nawet niepełnowartościowi jak on sam, powinni się wówczas trzymać z dala od jej pokoi. Wiadomość była jednak zbyt ważna, by powierzyć ją byle dziewce służebnej. I zbyt nagląca, by zwlekać z jej przekazaniem.

Wszedł więc do łaźni Tais z opuszczoną głową, donośnym tonem oznajmiając swe przybycie. Chciał, by jego pani miała czas okryć swą nagość. Gdy stanął przed balią, czuł, że jego policzki płoną. Choć był dość młody, gdy pozbawiono go jąder i w zasadzie nie powinien odczuwać podniecenia, to jednak bliskość kobiet budziła w nim głębokie zakłopotanie. Zwłaszcza, gdy były całkiem nagie. Wstyd sprawił, że przez chwilę nie mógł wykrztusić słowa.

– Słucham cię – w tonie Tais brzmiała ciekawość, ale nie zniecierpliwienie. Przynajmniej na razie. Meszalim zebrał się w sobie, odchrząknął i otworzył usta:

– Przyszedł list – oznajmił. – Przyniósł go macedoński żołnierz. Przybył z twierdzy na Akrokoryncie.

– Domyśliłam się, że stamtąd właśnie przybywają macedońscy żołnierze – w głosie jego pani pobrzmiewało teraz rozbawienie. – Jak zapewne pamiętasz, jednego z nich poznałam bliżej.

Chłopiec poczuł, że się rumieni. Tym razem zawstydziła go własna głupota. W ciągu kilku lat spędzonych w służbie Beotki przekonał się, jak bardzo jest bystra. Jemu też nie brakowało rozumu, ale zdarzało się, że w jej obecności całkiem się gubił. Jego pani go onieśmielała. Nie tylko dlatego, że jako właścicielka miała władzę nad jego życiem i śmiercią. Była wszak łaskawa i nie lubowała się w przemocy. Rzadko karała swoich niewolników chłostą, a i wtedy nie wymierzała jej osobiście. Powód jego onieśmielenia był inny, głębszy. Kiedy bowiem spoglądał na jej piękną twarz i kruczoczarne loki, spływające swobodnie na ramiona i dekolt (miał odwagę gapić się na nią tylko wtedy, gdy patrzyła akurat w inną stronę), ogarniały go emocje, których istnienia nawet nie podejrzewał. On, niewolnik i eunuch, łapał się na tym, że patrzy na Tais jak na… kobietę. I że pożąda ją na swój własny, okaleczony sposób.

– Tak, pani – odparł, by przerwać przedłużającą się ciszę, – pamiętam dostojnego Kassandra z Ajgaj.

– Cieszę się, że pamięć ci służy. Domyślam się jednak, że to nie jest list od Kassandra.

– Nie, pani. Napisał go dostojny Pejton, nowy zarządca macedońskiego garnizonu.

Usłyszał plusk. Beotka poruszyła się gwałtownie w wodzie. Potem nastąpiła chwila ciszy.

– Czegóż może chcieć ten nieznośny człowiek? – spytała Tais.

Meszalim zerknął na nią. Ryzykował, że jego pani to zauważy, ale pochylała w zamyśleniu głowę i nie spostrzegła jego wścibstwa. Natomiast to, co ujrzał, w pełni wynagrodziło mu podjęte ryzyko.

Tais siedziała w wannie, oparta plecami o jej brzeg. Jej nogi i biodra zasłaniała wciąż lekko wzburzona woda, na której w dodatku unosiło się sporo mydlin. Kąpiel najwyraźniej już się kończyła. Meszalim mógł jednak rzucić okiem na górną połowę jej ciała. Płaski brzuch lśnił od wilgoci, na dużych, ciężkich piersiach perliły się obfite krople. Sutki miała spore i ciemnobrązowe, cerę smagłą, oczy w kolorze orzecha, włosy czarne jak bezgwiezdna noc. Z pewnością nie była już podlotkiem – mogła mieć dwadzieścia pięć lat albo i więcej. W tym wieku Koryntyjki miały już zwykle po kilkoro dzieci, ale o ile Meszalim się orientował, Tais nigdy jeszcze nie rodziła. Jej figurze nie sposób było cokolwiek zarzucić, natomiast twarz Beotki przyciągała uwagę swą spokojną i harmonijną urodą.

Meszalim uniósł spojrzenie i napotkał oczy Chloe. Ulubiona niewolnica Tais, odziana w króciutką tunikę z zielonego jedwabiu, klęczała za nią na podłodze. Jej dłonie pieszczotliwie gładziły ramiona Beotki. Chloe uśmiechnęła się do Syryjczyka, ten zaś zaczerwienił się po koniuszki uszu. A potem zadrżał z trwogi. Zrozumiał, że młódka widziała, jak gapił się na nagie ciało jej pani.

– Przeczytaj mi jego list – zażyczyła sobie Tais. Meszalim uniósł rękę, w której trzymał glinianą tabliczkę. Przyjrzał się uważnie wersom zapisanym greckim alfabetem. Sam nauczył się go przed niespełna dwoma laty. Beotka, jak większość helleńskich kobiet, nie umiała czytać.

„Tais z Beocji, wolnej mieszkance Koryntu, Pejton z Pelli, namiestnik macedońskiego garnizonu, pozdrowienia.

Pani, której uroda przynosi chlubę goszczącej cię polis! Raduje mnie myśl, że wkrótce znów cię ujrzę. Pragnę się z tobą rozmówić w ważnej sprawie, która dotyczy Kassandra z Ajgaj. Jeśli zgodzisz się mnie przyjąć, odwiedzę cię dzisiaj w godzinę po południu. Proszę, byś nie odmawiała mi tego zaszczytu.”

Meszalim przeczytał wszystko. Znów usłyszał plusk.

– Podaj mi proszę ręcznik, Chloe.

Syryjczyka nie po raz pierwszy zdziwił fakt, że Tais zwracała się do swej niewolnicy jak do wolnej kobiety, a może nawet przyjaciółki. Relacje tej pary zawsze wydawały mu się zbyt bliskie i serdeczne. Po ostatecznym wyjeździe Kassandra z miasta, stały się jeszcze bliższe i jeszcze serdeczniejsze. Szybko jednak przestał o tym myśleć, bo uświadomił sobie, że Beotka wstaje. Lekko, niemal niezauważalnie uniósł głowę i zerknął na dolną połowę jej ciała, która właśnie wynurzała się z wody.

Tais miała dość szerokie, przyjemnie zaokrąglone biodra. Jej nogi były długie i smagłe. Po jędrnych udach ściekały teraz liczne strumyczki wody. A między udami… Wzgórek łonowy Tais był gładko wygolony, jeśli nie liczyć wąskiego paska czarnych włosów tuż nad szparką. Jej srom lśnił od wilgoci. Meszalim przełknął ślinę, stanowczo nakazując sobie odwrócić spojrzenie. Nie odwrócił. W końcu Chloe otuliła swą panią białym ręcznikiem, zaś Syryjczyk mógł wreszcie trochę ochłonąć. A także spojrzeć na Tais już jawnie, bez poczucia winy.

– Komplement, żądanie rozmowy, na końcu zaś zdanie sugerujące obłudnie, że mam prawo odmówić – zastanawiała się głośno Beotka. – Oczywiście będę musiała go przyjąć. Macedońskiemu zarządcy się nie odmawia. Nawet takiemu jak ten.

– Dlaczego, Tais? – Chloe wykazała się bezczelnością, zwracając się do swej pani po imieniu. Meszalim nie po raz pierwszy zdumiał się, widząc, że pani nic sobie z tego nie robi. – Ten cały Pejton może sobie rozkazywać w twierdzy czy agorze, lecz tutaj, w swojej willi, to ty sprawujesz niepodzielne rządy.

– Gdyby tylko tak było, kochanie! – Tais uśmiechnęła się bez śladu wesołości i pogładziła policzek niewolnicy. – Jesteś jeszcze tak młoda i niedoświadczona… Dlatego to ja muszę zadbać o nasze bezpieczeństwo.

– Czy coś nam grozi? – spytała niepewnym tonem Chloe. Beotka długo milczała, jakby ważąc w myślach słowa, które trzeba było wypowiedzieć. Wreszcie zaczęła:

– Odjeżdżając, Kassander pozostawił po sobie pustkę zbyt wielką, by mógł ją wypełnić taki człowiek jak Pejton. Jedna rzecz pozostała wszelako niezmienna: ten namiestnik, tak samo jak poprzedni, ma władzę nad naszym życiem i śmiercią. Tym trudniejszą do zniesienia, że nie daje mu jej prawo, lecz brutalna siła. Czy myślisz, że gdyby zechciał zmusić mnie do posłuszeństwa, ktokolwiek w tym mieście stanąłby w mej obronie? Cudzoziemki o skandalicznej reputacji? Nałożnicy poprzedniego zarządcy?

Chloe nie odpowiedziała. Energicznymi ruchami wycierała ciało swej pani. Tais poddawała się jej zabiegom. Meszalim przestępował z nogi na nogę, czując się tu bardzo nie na miejscu. Wreszcie Beotka zauważyła jego obecność.

– Możesz się już oddalić, chłopcze – oznajmiła. – Poproś Rimusza, by wysłał na Akrokorynt stosowną odpowiedź. Każ też przygotować lekki posiłek dla mnie i niespodziewanego gościa. Przyjmę go w dużej komnacie.

* * *

Gdy Chloe wytarła ją po kąpieli, Beotka przeszła do sąsiadującego z łaźnią pomieszczenia. Tam, wciąż naga, położyła się wygodnie na kamiennej ławie, obleczonej białym prześcieradłem. Leżała na brzuchu, z piersiami przyciśniętymi do twardej powierzchni. Choć dotykała kamienia przez cienką warstwę egipskiego lnu, nie było jej chłodno. Nawet w środku zimy służba dbała, by ten pokój był dobrze nagrzany. Tais podłożyła sobie ręce pod głowę i zamknęła oczy. Po chwili do jej uszu doszedł ledwo słyszalny odgłos kroków. Chloe stąpała niemal bezszelestnie, lecz nie mogła przecież zwieść swej kochanki.

Młoda dziewczyna usiadła na skraju ławy. Opuszkami palców zaczęła gładzić plecy Beotki, bardzo delikatnie, wzdłuż linii kręgosłupa.

– Czy życzysz sobie masażu, Tais? – spytała dźwięcznie.

Wie, że jestem spięta, pomyślała jej pani. Że poruszył mnie ten list. Pragnie uspokoić moje nerwy. Choć czuła, że powinna być teraz maksymalnie skupiona i nie wolno jej ulec pokusie, obietnica rozkoszy, którą niósł ze sobą dotyk Chloe, była zbyt pociągająca.

– Mhm… – wymruczała. Palce niewolnicy doszły już do podnóża jej pleców, ale nie zatrzymały się tam. Poczuła je na swych pośladkach i między nimi. Uniosła biodra i mocniej wypięła pupę.

Tais nabyła Chloe ponad pół roku temu, by zastąpić jedną ze swych niewolnic, która niespodziewanie zmarła. Jej kochanek i opiekun, Kassander, szykował wtedy wojnę przeciw Sparcie i na całe tygodnie znikał z Koryntu. Samotna nałożnica szukała pocieszenia w muzyce flecistek, grze w kubeję ze służącymi, opowieściach Rimusza o odległej Syrii. Jednak dopiero zakupiona na targu młódka wniosła świeży powiew w jej monotonne, duszne życie.

A potem całkiem je odmieniła.

Jeszcze dziś Tais uśmiechała się, wspominając chwilę, gdy po raz pierwszy ujrzała Chloe. Gdy oznajmiła handlarzowi niewolników, kogo poszukuje, zaprezentował jej kilka dziewcząt. Każda posiadała jakiś talent. Pierwsza była dobrą kucharką, druga potrafiła szyć piękne chitony, trzecia grała na harfie i znała sto pieśni. Wszystkie były młode i zdrowe – z pewnością dobrze przysłużyłyby się nowej pani. Uwagę Beotki przyciągnęła jednak wyglądająca na mniej niż piętnaście lat szatynka stojąca za plecami tamtych. Włosy miała związane ciasno w warkocz, sięgający aż do pośladków. Twarz w kształcie serca budziła sympatię, a lekko zadarty nosek przydawał jej nieco łobuzerskiego charakteru. Była ładna, ale nic ponad to. Piękne natomiast były jej oczy. Duże, szmaragdowe, spoglądające na świat z zaciekawieniem, ufnością i optymizmem. Inne kobiety z oferty handlarza wyglądały na w pełni pogodzone ze swym losem. Ta dziewczyna zdawała się żywić nadzieję na jego poprawę. Gdy ich spojrzenia się napotkały, Tais poczuła, że pragnie spełnić tę nadzieję.

Handlarz był szczerze zdumiony jej wyborem.

– Byłem pewien, że kupi ją mężczyzna – oznajmił, przywołując gestem niewolnicę. – Nie ma tak cennych zdolności jak tamte, ale jest młoda i ładna. A jeśli wierzyć jej ojcu, skora również do miłosnych igraszek.

– Jej ojcu? – spytała Tais.

– To on mi ją sprzedał. Zrobił to po tym, jak przyłapał dziewczynę ze zbiegłym chłopcem z łaźni.

– On nie był moim ojcem, tylko ojczymem – wtrąciła Chloe – i tylko czekał na okazję, by pozbyć się mnie z domu…

– Milcz, gdy rozmawiają lepsi od ciebie – warknął handlarz i uniósł rękę do ciosu.

Tais zmusiła go, by skupił uwagę na niej.

– Pragnę ją nabyć. A skoro nie jest już dziewicą, oczekuję zniżki.

– A jakaż to różnica dla ciebie, pani? – zdziwił się ponownie mężczyzna. – Potrzebujesz jej rąk do pracy, a nie dziewictwa.

– Sama wiem najlepiej, czego od niej potrzebuję – ucięła. – Ile za nią żądasz?

Targowali się jeszcze przez dłuższą chwilę, zaś Chloe przyglądała się tej scenie, z głową lekko przechyloną na bok. Nie próbowała więcej włączać się do rozmowy. Beotka czuła jednak, że niewolnica liczy na to, że zostanie jej sprzedana. Gdy w końcu targ został dobity, uśmiechnęła się przyjaźnie do swej nowej pani. Tais bardzo spodobał się ten uśmiech.

Od tej chwili były nierozłączne. Młódka towarzyszyła swojej pani w domu, podczas wypraw na targ oraz wizyt u nielicznych przyjaciółek. Nie opuszczała jej także po zmroku. Tais bowiem nie lubiła sypiać sama. Gdy nie odwiedzał jej Kassander, zwykle zapraszała do swego łoża którąś z niewolnic. Ich wspólne noce były całkiem niewinne – Beotka wtulała się po prostu w ciepłe ciało towarzyszki i zapadała w spokojny sen. Aż do momentu, gdy do jej alkowy przyszła Chloe.

Pewnej nocy Tais zbudził krzyk. Chloe zerwała się z łoża. Koc zsunął się z jej ciała, ukazując nieduży, kształtny biust, unoszący się w rytm przyspieszonego oddechu. Musiał jej się przyśnić koszmar na tyle sugestywny, że nawet rozbudzona wciąż jeszcze drżała. Beotka długo uspokajała swoją niewolnicę, tuląc ją w ramionach i szepcząc kojące słowa. Ich nogi splotły się pod kocem, a uda ocierały się o siebie. Tais czuła drobne, twarde sutki Chloe dociśnięte do jej znacznie obfitszych piersi. Całowała policzki dziewczyny, smakując sól jej łez. Nie wiedziała, czemu płacze, lecz czuła, że musi złagodzić jej ból i strach.

W którejś chwili, w cieple i ciemności, usta Tais napotkały usta Chloe. Niewolnica nie cofnęła się zlękniona – wręcz przeciwnie, przywarła ufnie do warg swej pani, obdarzając ją długim, wilgotnym pocałunkiem. Tysiąc myśli kłębiło się w głowie Beotki. Czy powinna odsunąć od siebie dziewczynę? Czy to, co robiły, było niewłaściwe? Bez wątpienia bardzo przyjemne… I czyż nie tego właśnie pragnęła przez ostatnie dni, od chwili, gdy ujrzała zielonooką młódkę na targu? Chloe przywarła do niej całym ciałem. Ich piersi przytuliły się do siebie. Tais nie przerwała pocałunku. Po krótkiej chwili wahania przejęła wręcz inicjatywę. Zaczęła całować dziewczynę tak, jak czynił to jej Macedończyk – namiętnie i łapczywie. Wsunęła język w usta niewolnicy, ta zaś śmiało wyszła jej na spotkanie.

Zajęty przygotowaniami do wojny Kassander już od miesiąca zaniedbywał Tais. Beotka była złakniona miłosnych objęć i pieszczotliwego dotyku. Czując przy sobie upajającą bliskość Chloe, zwilgotniała niemal natychmiast. Niewolnica przekonała się o tym, gdy udem przywarła do wzgórka łonowego swej pani.

Tamtej nocy kochały się po raz pierwszy. Tais, nawykła do porywczej natarczywości Macedończyka, była zachwycona delikatnością dziewczyny. Jej dotyk był jak muśnięcia jedwabiu, zaś pocałunki sprawiały, że Beotka doznawała zawrotu głowy. Gdy obdarzały się wzajemnie pieszczotami, przestawało być ważne, że jedna jest niewolnicą, a druga jej panią. Żadna nie narzucała swojej dominacji i żadna nie była tą uległą. Tutaj – w mroku nocy, na miękkich prześcieradłach, splecione w miłosnym uścisku, drżące z podniecenia i wilgotne – były sobie równe. To również stanowiło nowość dla Tais.

Dzięki Chloe Beotka poznała rozkosz, jaką kobiecie dać mogą oralne pieszczoty. W ciągu trzech lat spędzonych z Kassandrem wielokrotnie brała do ust jego członek. Czasem wytryskiwał w nich, zmuszając ją do połknięcia gęstego nektaru. Nigdy jednak, przez cały ten czas, nie zdobył się na to, by odwdzięczyć się kochance podobnymi pieszczotami. Zapewne myśl, że choć przez chwilę mógłby się skupić wyłącznie na jej przyjemności, nigdy nie przyszła mu do głowy. A gdyby ktoś mu ją podsunął, uznałby to za kompletny absurd i skwitował wzruszeniem ramion. Tais nie miała mu tego za złe. Był mężczyzną, a sama natura uczyniła mężczyzn egoistami.

Ona wszakże egoistką nie była. Nie potrafiła cieszyć się rozkoszą, jeśli przeżywała ją jako jedyna, więc kiedy tylko otrząsnęła się po wspaniałym orgazmie, który otrzymała od Chloe, zapragnęła obdarować ją tym samym. Nie miało dla niej znaczenia, że liże i obsypuje pocałunkami szparkę niewolnicy. Liczył się tylko efekt, który udało się w ten sposób osiągnąć. Gdy doprowadziła zielonooką młódkę na sam szczyt ekstazy, poczuła, że jej własne spełnienie stało się głębsze i bardziej kompletne.

Teraz zaś, leżąc na kamiennej ławie w pokoju obok łaźni i poddając się troskliwym zabiegom Chloe, Beotka uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Od tamtej nocy minęło ponad sześć miesięcy. W Helladzie rozpętała się i zakończyła wojna. Lato zmieniło się w jesień, a potem jesień w zimę. Kassander przychodził i odchodził, aż w końcu opuścił ją na zawsze. Lecz jej związek z zielonooką dziewczyną rozkwitał. Po rozstaniu z Macedończykiem Tais uznała, że nie potrzebuje już wspierać się na ramieniu mężczyzny. Otrzymywała naturalnie propozycje. Mogła stać się utrzymanką któregoś z korynckich wielmożów. Odrzuciła jednak wszystkie awanse. Żaden z tych mężczyzn nie mógł się równać z Kassandrem. Zgromadziła dość pieniędzy, by poradzić sobie bez opieki. Poza tym teraz miała Chloe. A Chloe miała ją.

Zamruczała błogo, gdy dłonie niewolnicy masowały jej ramiona i plecy. Zaciśnięte z całych sił mięśnie rozluźniały się, napięcie nerwowe, w jakie wprawił ją list namiestnika, rozpływało się w morzu przyjemności. Handlarz, który sprzedał jej Chloe, nie wspomniał, że jednak posiadała ona talent – była uzdolnioną masażystką. Bez względu na to, jak bardzo Tais była spięta albo rozgniewana, palce i dłonie młodej dziewczyny zawsze przynosiły jej ukojenie.

Chloe schodziła coraz niżej, w dolne partie jej pleców. W pewnej chwili weszła na ławę i uklękła w rozkroku nad pośladkami swojej pani. Krótka tunika dziewczyny uniosła się nieco, tak że teraz, gdy ta pochylała się do przodu, jej nagie łono wtulało się w pośladki Tais.

– Robisz to cudownie – szepnęła w pełni odprężona Beotka.

Młódka czym prędzej ściągnęła tunikę przez głowę i cisnęła ją na posadzkę nieopodal ławy. Potem zaś nachyliła się i wyszeptała do ucha swej kochanki:

– Dla ciebie wszystko, najdroższa.

Tais wyprężyła się cała, czując na swych plecach dotyk niedużych jeszcze, ale jędrnych piersi. Chwilę później wargi niewolnicy zaczęły całować brzeg jej ucha oraz miejsce tuż za nim. Mrowienie, jakie tym wywołała, było bardziej niż przyjemne. W ciągu ostatniego pół roku Chloe zdążyła doskonale poznać jej ciało. Wiedziała, gdzie znajdują się wszystkie najwrażliwsze na stymulację punkty. Potrafiła doprowadzić swą panią na skraj szaleństwa, trzymając się z dala od miejsc, na których zwykle skupiali całą uwagę mężczyźni: piersi, pośladków, wzgórka łonowego. Niekiedy Beotce zdawało się, że zielonooka dziewczyna gra na niej jak na instrumencie, wydobywając z jej ciała najczystsze i najgłębsze tony. Tais nie miała pojęcia, gdzie Chloe nabyła taką biegłość w miłosnych igraszkach. Lecz od kilku miesięcy, gdy odwiedzała świątynię Afrodyty, klękała przed posągiem Zrodzonej z Piany i zmawiała krótką modlitwę dziękczynną.

Palce niewolnicy dotknęły jej boków, a potem zaczęły sunąć w dół, ku biodrom, ani na chwilę nie odrywając się od jej skóry. Pocałunki także zeszły niżej, na tylną część szyi i bark Beotki. Były delikatne jak muśnięcia motyla. Tais zaczęła drżeć. Była pewna, że prześcieradło bezpośrednio pod jej szparką jest już mokre od soków podniecenia. Sutki, twarde i nabrzmiałe, niemal boleśnie ocierały się o przykryty cienką tkaniną kamień.

Chloe oparła się o ławę, uniosła na wyprostowanym ramieniu i stanowczym tonem rozkazała:

– Obróć się ku mnie, Tais.

Jej władczość jeszcze bardziej podnieciła Beotkę. Czym prędzej spełniła polecenie i mogła już spoglądać w szmaragdową toń oczu Chloe. Dostrzegła w nich rozbawienie i pożądanie. Rozchyliła chętnie swe uda i wyciągnęła ręce przed siebie, ujmując szczupłe biodra dziewczyny. Przywarły do siebie całymi ciałami. Drobne piersi niewolnicy wtuliły się w bujne krągłości jej pani.

Znowu się całowały, tak jak owej pierwszej, cudownej nocy – tej, która wszystko zmieniła. Z początku delikatnie i nieśmiało, jakby żadna nie była pewna wzajemności drugiej. Potem coraz odważniej, bardziej namiętnie, aż do zatracenia. Języki prowadziły ze sobą niestrudzony taniec, dłonie łączyły się i splatały palcami, wilgotne łona ocierały się o siebie. Tais uwielbiała czuć na sobie ciężar Chloe. Nie był on przytłaczający – jak wtedy, gdy leżała pod Kassandrem lub Laodamosem, przyjmując w sobie ich gwałtowne i niecierpliwe pchnięcia. W porównaniu z nimi dziewczyna była lekka jak piórko. Gdy obejmowała biodra kochanki nogami, Beotka mogła rozkoszować się gładkością jej skóry i jędrnością ud. Jakże inne było to ciało od twardych i szorstkich, pokrytych bliznami ciał mężczyzn, z którymi przedtem sypiała!

Inaczej też pachniała. Kochankowie Tais często przychodzili do niej zaraz po treningu wojskowym, jeździe konnej lub prosto ze statku, po wielodniowym rejsie. Rozpaleni fizycznym wysiłkiem lub wyposzczeni po długim okresie wstrzemięźliwości. Nawet jeśli pamiętali o wizycie w łaźni, zapach ich ciał był ostry i cierpki, niósł ze sobą wspomnienie żelaza, palącego słońca, morskiej soli. A czasem i wspomnienie poprzednich kobiet, z którymi się zabawiali. Chloe codziennie brała kąpiel, wraz ze swą panią lub wkrótce po niej. Tais kupowała jej najdroższe perfumy, sprowadzane z podbitych krain Wschodu. Dzięki temu woń jej skóry była zawsze przyjemna, a o poranku, gdy budziły się wtulone w siebie w wielkim łożu, witała Beotkę, nim ta jeszcze otworzyła oczy.

Teraz też wciągała w nozdrza upajający zapach swej kochanki, gdy ta schodziła pocałunkami coraz niżej, na jej szyję i dekolt. Beotka zamknęła oczy i wypięła biust. Poczuła języczek Chloe w zagłębieniu między półkulami swoich piersi. A zaraz potem usta przywierające do jej lewej brodawki. Niewolnica ssała ją na przemian i podrażniała zębami. Kiedy wsunęła rękę między uda Tais i dotknęła dwoma palcami jej najwrażliwszego miejsca, kobieta niemal zachłysnęła się jękiem. W jej podbrzuszu zapłonął ogień.

Opuszki przez dłuższą chwilę pocierały jej szparkę z wierzchu, podczas gdy usta młodej dziewczyny znaczyły wilgocią trasę od lewej brodawki ku prawej. Drżała z pożądania, gotowa błagać swoją niewolnicę, by ta w końcu obdarzyła ją rozkoszą. Na szczęście nie musiała błagać. Chloe uniosła głowę znad jej piersi i posłała jej łobuzerski uśmiech.

– Ociekasz słodyczą, Tais – rzekła, jednocześnie wsuwając dwa palce w mokrą pochwę swej pani. Kciukiem przywarła do jej łechtaczki. Z ust Beotki wyrwał się głośny jęk, którego nie potrafiła stłumić. Zresztą, nawet nie próbowała tego czynić. Niech cały świat usłyszy, jak mi dobrze, myślała gorączkowo, poruszając biodrami i nabijając się mocniej.

Pocałunki Chloe zstąpiły już ze wzgórz biustu Tais na równinę jej brzucha. I wciąż kierowały się w dół – zatrzymując się na dłużej przy pępku, który niewolnica wypełniła swym językiem – konsekwentnie zmierzając ku cienistej dolinie jej łona. Beotka rozchyliła mocno uda, by dać swej kochance pełny i nieskrępowany dostęp. Uniosła ręce i uchwyciła w dłonie własne piersi, ścisnęła je mocno. Było to rozkoszne uzupełnienie tego, co czuła znacznie niżej. Jeśli istniało coś, co robili z nią mężczyźni, a za czym niekiedy tęskniła, to wcale nie była to penetracja, lecz właśnie zdecydowane, a czasem wręcz gwałtowne pieszczoty jej obfitych krągłości.

Wreszcie Chloe dotarła do celu wędrówki. Gdy zamknęła wargi wokół łechtaczki swej pani, Beotka krzyknęła z przyjemności. Była już bardzo podniecona, balansowała na granicy ekstazy. Wystarczyło jeszcze tylko kilka liźnięć na jej najczulszym płatku, połączonych ze zdecydowanymi ruchami dłoni…

A potem rozkosz eksplodowała w ciele Tais. Coś takiego zdarzało jej się tylko z Chloe. Nigdy przedtem nie szczytowała tak żywiołowo, nie przeżywała orgazmów, które sprawiały, że całkiem się zatracała. Usłyszała swój własny krzyk, przeciągły i głośny, do jej świadomości dobiegał jednak, jakby z wielkiego oddalenia. Gorączkowe skurcze pochwy zdawały się wstrząsać całym jej ciałem. Zdawało jej się, że jednocześnie śmieje się i szlocha, zaspokojona i spragniona więcej, rozradowana i zarazem zrozpaczona, że ten stan nie może trwać całą wieczność.

Gdy odzyskała świadomość, siedziała na kamiennej ławie. Chloe była tuż przed nią, tak blisko, że wzajemnie obejmowały się nogami, a ich piersi były wtulone w siebie. Całowały się znowu, zaś Tais kosztowała własnych soków, którymi smakowały usta jej niewolnicy. Gdy na chwilę oderwały od siebie wargi, młódka uśmiechnęła się do niej.

– Płaczesz, Tais.

– To ze szczęścia – szepnęła z wysiłkiem. Czuła, jak po policzkach ściekają jej rzęsiste krople.

– Wiem – odrzekła jej młoda kochanka.

* * *

Po wielu nocach spędzonych na igraszkach z Chloe, Tais uznała, że prawdziwa równość w miłości możliwa jest tylko między kobietami. Mężczyźni mieli wrodzoną skłonność do zdobywania i władania. W niewiastach cenili przede wszystkim pasywność i pokorę. Tyczyło się to wszystkich, których poznała – jej męża Laodamosa, kilku opiekunów, których miała po przybyciu do Koryntu, wreszcie zaś Kassandra. Przemożną chęć dominacji mężczyźni wnosili też do związków homoseksualnych – od młodszych i mniej doświadczonych kochanków oczekując uległości i posłuchu. Jedynie niewiasty połączone więzią umiłowanej przez Muzy Safony mogły traktować się prawdziwie po partnersku – nawet gdy poza granicami alkowy dzieliło je wszystko inne: wiek, zamożność, pozycja w hierarchii społecznej.

Zanim poznała Chloe, która otwarła przed nią świat saficznych doznań, Tais w pełni akceptowała swą podrzędną rolę w stosunkach z mężczyznami. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że sprawy mogłyby wyglądać inaczej. Pasywność zresztą miała swe zalety – zwalniała od odpowiedzialności za cokolwiek, pozwalała nie dźwigać brzemienia trudnych decyzji. Dawała Beotce pewność, że póki będzie trwać w posłuszeństwie, nic jej nie zagrozi. Dopiero dwa zdarzenia – wyjazd Kassandra i fakt, że po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochała – w zielonookiej dziewczynie kupionej na targu niewolników – sprawił, że Tais postanowiła stanąć na własnych nogach.

Pojęła bowiem, że to, co łączy ją z Chloe, wymaga troskliwej ochrony. Zwłaszcza przed natarczywymi mężami, którzy pragnęli nagiąć do swej woli cały świat, a zwłaszcza jego żeńską część. Już raz musiała posłać swą kochankę do łóżka Macedończyka, by ten zaakceptował ich związek. Nie mogła ryzykować, że następny opiekun okaże się mniej wyrozumiały albo bardziej zachłanny.

Jak dotąd samodzielne życie okazało się łatwiejsze, niż się spodziewała. Gdyby była rodowitą Koryntyjką, prawo nie pozwalałoby jej cieszyć się taką swobodą. Musiałaby pozostawać pod władzą ojca, męża lub wyznaczonego przez władze urzędnika, który kierowałby jej sprawami i podejmował wszystkie ważne decyzje. Fakt, że była tutaj cudzoziemką, umożliwiał jej dysponowanie własnym majątkiem i zapewniał minimum autonomii. Nie miała jednak złudzeń, że ta wygodna sytuacja będzie trwać wiecznie. Jej niezależność drażniła zbyt wielu ustosunkowanych obywateli – zwłaszcza wzgardzonych przez nią adoratorów. Godziła się więc z myślą, że pewnego dnia przyjdzie jej opuścić Korynt i poszukać sobie innego miejsca, które będzie mogła nazwać domem.

Jednego była wszakże pewna. Już nigdy nie zapłaci swoim ciałem za ulotne poczucie bezpieczeństwa. Jej ciało bowiem – podobnie jak i dusza – należały teraz do Chloe. Zielonookiej niewolnicy, która dla Beotki stała się wszystkim, co ważne.

* * *

Rządy Pejtona w Koryncie trwały od zaledwie trzech miesięcy, lecz już odcisnęły swoje piętno na mieście. Niegdysiejsza rozrywkowa stolica Hellady stała się miejscem nudnym i ponurym – nie tylko z powodu chłodnej pory roku, która skróciła dni, a z ulic wypędziła ladacznice i flecistki. Wydawać by się mogło, że nawet w codziennym zgiełku na agorze jest mniej radości, energii i entuzjazmu niźli przedtem. Wszędzie roiło się od szpicli. Łaźnie publiczne, duma Koryntu, choć były najlepiej ogrzanymi budynkami w mieście, świeciły pustkami. Mieszkańcy polis rzadko składali sobie nawzajem wizyty, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Zgromadzenia (a za takie uchodzić mogła i trzyosobowa grupka spokojnie rozmawiająca na rogu ulicy) stały się czymś groźnym. Wszystkich ogarnął lęk i dziwna do zdefiniowania niepewność.

Władzę Kassandra w Koryncie powszechnie krytykowano. Być może nie czyniono tego publicznie, na miejskim placu, bo można było za to stracić zęby, wybite przez któregoś z macedońskich żołnierzy. Ale na sympozjonach, na zapleczu sklepów, w burdelach, do których nie chodzili zbrojni z garnizonu – swobodnie wymieniano się uwagami. Narzekano na podatki, arogancję okupantów, ograniczenie politycznej swobody miasta. Kassander patrzył na to pobłażliwym okiem. Wychodził z założenia, że nie ma sensu karać ludzi, których jedyną zbrodnią było gadanie. Większości zresztą to wystarczyło, ich potencjał buntu wyczerpywał się na strzępieniu języka. Ściganie takich „przestępców” było poniżej godności poprzedniego namiestnika.

Władzy Pejtona nie krytykował nikt. Początkowo znalazło się kilku takich, którzy byli zbyt odważni lub zbyt głupi by pojąć, że czasy się zmieniły. Macedończycy zeszli z Akrokoryntu i aresztowali ich na oczach całego miasta. Nigdy później nie ujrzano już żadnego z dysydentów. Później nie było już nawet pokazowych aresztowań. Ludzie z jakiegoś powodu niewygodni dla nowego namiestnika po prostu znikali. Czasami odnajdywano ich w porcie, pływających twarzami do dołu. Częściej jednak nie zostawały nawet zwłoki, które rodzina mogłaby godnie pochować.

Choć nowy reżim był po wielokroć bardziej brutalny od starego, zachował jednak pewne stałe nawyki. Wśród nich była korupcja, która za Pejtona urosła do niespotykanych przedtem rozmiarów. Kassander nigdy nie był człowiekiem, który wzgardziłby uczciwą łapówką, lecz jego następca okazał się wręcz chorobliwie chciwy. Złoto szerokim strumieniem płynęło na akrokoryncką skałę, do przepastnych szkatuł namiestnika. W zamian udzielał on niezliczonych pozwoleń, zezwoleń, koncesji i monopoli. Korynccy przedsiębiorcy szybko przekonali się, że bez jego przychylności nie sposób robić interesów. Słone wydatki na ową przychylność powetowali sobie, podnosząc ceny swych produktów i usług. Plaga drożyzny uderzyła w najniższe warstwy obywateli i cudzoziemców. Problemem stali się żebracy, co krok błagający przechodniów choćby o obola na chleb, by nakarmić swoje dzieci.

Szanowani (i bardziej odważni) obywatele próbowali pisać skargi do Antypatra. Ich inicjatywa w niczym nie pomogła miastu, a dla nich samych skończyła się tragicznie – w środku nocy jacyś ludzie wyciągnęli ich z łóżek i na powrozie poprowadzili w nieznane. Koryntyjczycy pojęli wówczas, że nikt im nie pomoże. Antypater wciąż gniewał się na Peloponez za rebelię króla Agisa, a Korynt wszak leżał na Peloponezie – cóż z tego, że na jego skraju, a do rebelii nigdy nie przystał. Zrezygnowani obywatele cierpieli więc pod okupacją, wystrzegali się szpiegów, płacili sowite łapówki i milczeli. Całe miasto zdawało się milczeć.

Mówił tylko Pejton. Co kilka tygodni wygłaszał do obywateli Koryntu przemówienie na agorze. Przedstawiał wtedy swoje nowe zarządzenia i oczekiwał, że lud je poprze. Garstka opłaconej biedoty wznosiła na jego cześć wiwaty i biła brawo. Pozostali czynili to ze strachu, dosyć apatycznie. To mu wystarczało. Później tekst jego zarządzenia był w całym mieście rozpowszechniany przez heroldów. Zakaz zgromadzeń. Zakaz zawierania tajnych stowarzyszeń. Ceny maksymalne. Ceny minimalne. Zakaz hucznego obchodzenia ślubów i świąt. Nowy podatek od publicznych szaletów.

Tais spotkała Pejtona tylko raz – gdy szła przez agorę w odwiedziny do przyjaciółki, Likajny. Po wyjeździe Kassandra jego dawne nałożnice zbliżyły się do siebie i czasem składały sobie wizyty. Musiała iść piechotą, mając przy boku tylko Chloe i eunucha Rimusza, bo jeden z zakazów wydanych ostatnio przez namiestnika dotyczył używania lektyk (można w nich było podróżować incognito, kryjąc się za zasłonami – to było podejrzane dla nowej władzy). Los chciał, że akurat z ulicy wychodził na plac Pejton, by wygłosić kolejne ze swych powszechnie znienawidzonych przemówień. Jak zawsze otaczało go kilku Odrysów – trackich barbarzyńców, dzikością dorównujących Tryballom. U boku miał też korynckiego arystokratę Krytobulosa – jednego z najbardziej bezwstydnych kolaborantów.

Gdy Pejton ujrzał Tais, momentalnie się zatrzymał, urzeczony jej urodą. Szła bez woalki, bo jedno z jego zarządzeń zabroniło niewiastom zasłaniania twarzy na ulicach. Nic więc nie skryło jej przed niewielkimi, świńskimi ślepiami namiestnika.

– Kim jest ta ślicznotka? – szepnął do Krytobulosa.

– To Tais. Kurwa twojego poprzednika – wyjaśnił Koryntyjczyk i wydął pogardliwie wargi. – Pochodzi z Beocji. Jest nikim.

– Całkiem ładna ta kurwa… – zauważył Pejton, idąc w stronę Tais. Beotka zatrzymała się i skłoniła pokornie głowę, czekając aż orszak namiestnika ją minie. Podobnie jak inni mieszkańcy polis wiedziała, że tego właśnie oczekuje nowy pan i władca Koryntu.

On jednak zatrzymał się przed nią. A potem podszedł bliżej. Tak blisko, że Tais poczuła intensywną woń jego potu. A może był to smród bijący od jego Odrysów. Skłoniła głowę niżej, by nie dostrzegł na jej twarzy grymasu wstrętu.

– Na imię ci Tais, prawda? – usłyszała głos namiestnika.

– Tak, dostojny panie – starała się włożyć w te słowa jak najwięcej pokory i uniżenia.

– Spójrz mi w oczy.

Spełniła jego rozkaz, usiłując oblec swoją twarz w maskę obojętności. Pejton był od niej nieco wyższy, musiała więc patrzeć w górę. Ujął jej podbródek w twarde, nawykłe do broni palce. A potem obrócił kilka razy jej głowę w lewo i w prawo, oglądając ją sobie ze wszystkich stron.

– Jednego nie mogę odmówić temu kundlowi z Ajgaj – rzekł wreszcie – ma cholernie dobry gust, jeśli chodzi o niewiasty.

Tais stała nieruchomo, czekając aż ten odrażający mąż zostawi ją w spokoju. Gdzieś za plecami czuła obecność Chloe – gdy wychodziły do miasta, jej niewolnica zawsze podążała kilka kroków za nią, jak nakazywał obyczaj. Po prawicy miała Rimusza, obok którego stali dwaj Odrysi. Choć u pasa miał przypięty sztylet w skórzanej pochwie, w razie potrzeby nie byłby w stanie udzielić jej jakiejkolwiek pomocy. A jednak obecność kochanki i służącego przyniosła Beotce trochę otuchy. Wytrzymała spojrzenie Pejtona. Być może powinna uciec oczyma w dół, dać dowód kobiecej słabości… ale nie mogła się powstrzymać przed tą próbą. Niech ta kanalia wie, że nie wszyscy w Koryncie będą się przed nim płaszczyć.

Naturalnie Pejton dostrzegł w jej oczach hardość i opór. Nie spodobało mu się to. Ludzie tacy jak on nawykli do odbierania hołdów, a gdy im ich odmawiano, łatwo wpadali w gniew. Namiestnika zbyt długo otaczali bezwstydni pochlebcy i powolne wszystkim jego życzeniom kobiety, by mógł teraz puścić płazem jawny bunt. Nawet jeśli bunt ten objawiał się tylko w spojrzeniu.

Ratunek dla Tais przyszedł z najmniej spodziewanego kierunku. Krytobulos nachylił się do ucha Pejtona.

– Panie, lud Koryntu z niecierpliwością czeka na twe przemówienie.

– Doskonale – twarz macedońskiego wodza, poczerwieniała już z wściekłości, naraz wygładziła się i pojaśniała. – Chodźmy więc. Nie chcę kazać im czekać.

Wypuścił z palców podbródek Tais, bez słowa obrócił się do niej plecami i ruszył w stronę zbitego z desek podwyższenia na samym środku agory. Stamtąd właśnie zwykł ogłaszać miastu swoją wolę. U podstawy konstrukcji zbierali się już heroldowie, którzy potem mieli przekazać jego słowa całej polis.

– Czy dobrze się czujesz, pani? – Rimusz podszedł do niej i wziął ją za ramię, gdy orszak namiestnika już się oddalił.

– Nic mi nie jest – powiedziała po dłuższej chwili. Dopiero teraz przyszło zrozumienie, jak bardzo ryzykowała. Ta świadomość sprawiła, że aż zakręciło jej się w głowie.

– Jeśli rozkażesz, wrócimy do domu. Pani Likajna z pewnością zrozumie.

– Nie… nie ma powodu, bym zmieniała plany. Prowadź, mój dobry Syryjczyku.

* * *

Od tamtego spotkania na miejskim placu minęły niemal trzy tygodnie. Tais miała nadzieję, że Pejton zapomniał o niej. List, który rano przyniósł jej sługa, dobitnie świadczył o czymś innym. Nie chciała znów oglądać nalanej twarzy oraz świńskich oczu namiestnika, ale nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. Zapowiedział się na pierwszą godzinę po południu, musiała więc godnie go przyjąć.

Kazała przystroić podwoje swego domu barwnymi wstążkami. Z dużej komnaty służba wyniosła większość mebli, pozostawiając stół i ustawione po jego przeciwnych stronach dwa wygodne łoża. W rogach umieszczono zabrane z jej sypialni, wysokie na trzy stopy, posągi bogów: Hermesa, Dionizosa, Demeter i Hestii. Skronie każdego z Olimpijczyków przystrojone zostały wieńcami oliwnymi.

Tais wybrała dla siebie elegancki, zasłaniający większą część dekoltu i ramion chiton, sięgający do samej podłogi. Nie założyła żadnej biżuterii. Nieskazitelna biel jej szaty przywodziła na myśl skojarzenia z dziewiczymi kapłankami Ateny. Beotce zależało na tym, by podkreślić swoją niedostępność. Nie wiedziała wprawdzie, z czym przyjdzie Pejton, lecz nie spodobał jej się komplement, którym rozpoczął swój list.

Namiestnik spóźnił się o godzinę. Słudzy czekający na progu willi zdążyli już zdrętwieć z zimna. Do wiosny było jeszcze daleko, a krótkie dni potrafiły być mroźne. Wreszcie Pejton zjawił się – jak zawsze w eskorcie rosłych barbarzyńców. Nie odpowiadając na powitania wygłoszone przez Rimusza, bezceremonialnie pchnął pomalowane na niebiesko wrota i wszedł do domostwa.

Beotka powitała go w porządnie ogrzanym przedpokoju. Światło tuzina lamp oliwnych padało na podłogę, udekorowaną mozaiką przestawiającą Heraklesa ścigającego łanię kerynejską. Tais zmusiła się do życzliwego uśmiechu. Skłoniła głowę i powiedziała:

– Dostojny namiestniku, zaszczycasz moje progi.

– To skandal, że czynię to po raz pierwszy – odparł Pejton, ignorując mozaikę i skupiając się na kobiecie. Rozpiął klamrę płaszcza i cisnął go Meszalimowi. Pozostał w czarnej tunice spiętej pasem, przy którym miał przypięty krótki miecz w skórzanej pochwie. Po chwili ją również odpiął i podał oręż Syryjczykowi, na znak, że przychodzi w pokojowych zamiarach. – Musisz mi jednak wybaczyć, droga Tais. Obowiązki namiestnika, zwłaszcza gdy ktoś traktuje je poważnie, pochłaniają mnóstwo czasu.

Nie uszedł jej uwagi zawarty w tych słowach przytyk do Kassandra. Choć poczuła irytację, prędko ją w sobie zdusiła. Muszę być bardzo ostrożna, powiedziała sobie w duchu. Nie tylko dla siebie samej. Także dla Chloe. Choć niewolnica błagała ją, by pozwoliła jej być przy sobie podczas wizyty namiestnika, Tais kategorycznie odmówiła. Nie chciała, by ten obmierzły człowiek bliżej przyjrzał się dziewczynie.

– Cieszę się, że Korynt ma tak sumiennego opiekuna – odpowiedziała. Pejton spojrzał na nią ostro, jakby spodziewał się drwiny. Tym razem jednak dobrze maskowała swe uczucia. Jego oblicze rozpogodziło się, a potem zaszczycił ją łaskawym uśmiechem.

– Taaak… sprawowanie rządów to robota, od której człowieka bierze pragnienie. Prowadź na swe pokoje, piękna Tais. Muszę się napić wina. Nie obawiaj się moich dzikusów. Kazałem im pozostać przed domem.

Podążając do dużej komnaty, Beotka czuła wzrok Pejtona na swoich plecach i pośladkach. Nie było to przyjemne wrażenie. Gdy wreszcie zajęli łoża, Tais ucieszyła się, że rozdziela ich solidny, zastawiony jadłem stół. Niewolnica jeszcze młodsza niż Chloe napełniła puchar zarządcy doskonałym winem z Cypru. Aż zmrużył oczy z przyjemności, gdy kosztował ten wyborny trunek. Jego gospodyni piła czystą, chłodną wodę. Nie była przyzwyczajona do alkoholu, a chciała zachować jasność umysłu.

Pejton wypił duszkiem pół pucharu, a potem znów kazał go sobie napełnić. W końcu postawił opróżnione naczynie na stole i otarł usta wierzchem dłoni.

– Przychodzę w sprawie dochodzenia – oznajmił znienacka. Chciał chyba uzyskać efekt dramatyczny, bo po jednym zdaniu zawiesił tajemniczo głos.

– Jakiego dochodzenia? – spytała Tais, gdy stało się jasne, że mężczyzna nie powie nic więcej bez zachęty.

– W sprawie nadużyć władzy i korupcji poprzedniego namiestnika – odparł. – Otrzymałem wiele skarg na Kassandra z Ajgaj. Szanowani obywatele miasta wysunęli poważne oskarżenia…

Beotka powstrzymała się przed gwałtownym protestem. Już miesiąc temu doszła do niej wieść, że Kassander wypłynął z portu Aten na czele ogromnej floty. Teraz był już z pewnością w Azji. Poza zasięgiem Pejtona i jego mocodawców, kimkolwiek oni byli. Dostrzegła w oczach namiestnika zawód. Miał chyba nadzieję, że jego rewelacje bardziej ją poruszą.

– Kassander nigdy nie zwierzał mi się ze spraw urzędowych – odpowiedziała. – Byłam jego kochanką, a nie powierniczką.

– Och, to oczywiste, że nie traktował cię zbyt poważnie – machnął ręką namiestnik. – Jesteś przecież tylko niewiastą. Z pewnością jednak nawet ty musiałaś się czasem zastanawiać, skąd brały się wszystkie prezenty, którymi cię obsypywał. Klejnoty, niewolnicy, srebrne naczynia, posągi bogów… wreszcie ten dom. A przecież nie byłaś jedyną nałożnicą Kassandra. O ile mnie pamięć nie myli , miał jeszcze trzy. I dla nich był równie hojny.

– Zdobył majątek na wojnach króla Filipa i króla Aleksandra. Otrzymał spory udział ze złupionych Teb…

– Teby! – Pejton wyszczerzył pożółkłe zęby. – Pochodzisz z Beocji, prawda? Czy aby nie z samych Teb? To straszne, co się w nich stało! Niemal cała populacja wyrżnięta w pień lub obrócona w niewolę…

– Pochodzę z Platejów – odparła zgodnie z prawdą Tais.

– To niedaleko… Jestem pewien, że było stamtąd widać łuny płonącego miasta. Król Aleksander pozostawił w Tebach tylko jeden dom, który niegdyś należał do poety Pindara. Wszystko inne poszło z dymem, oczywiście po uprzednim ograbieniu.

– Czemu mi to mówisz, panie?

– By uświadomić ci, że dary, które otrzymałaś od Kassandra, pochodziły albo z korupcji w Koryncie, albo z rabunku twoich pobratymców.

– Nie wiem, skąd pochodziły – stwierdziła zrezygnowana.

– Ale ja się tego dowiem – oznajmił Pejton, pochylając się nad stołem. – Wyniki mego śledztwa z pewnością cię zaciekawią.

Tais wolała nie pytać dlaczego. Ale namiestnik i tak jej powiedział.

– Naturalnie majątek bezprawnie odebrany obywatelom Koryntu musi do nich wrócić. To może wiązać się z koniecznością konfiskaty pieniędzy i niektórych przedmiotów, które podarował ci Kassander. Istnieje groźba, że stracisz także dom. Będę zmuszony wystawić go na aukcji, by zaspokoić uzasadnione roszczenia…

W willi, którą Kassander najpierw dla niej wynajął, a potem kupił, spędziła ostatnie trzy lata. Przywykła do luksusu i wygody. Teraz miała to wszystko utracić? Ale Pejton jeszcze nie skończył. Widząc rysujący się na jej twarzy lęk, postanowił zadać decydujący cios:

– …znając jednak niepoprawny sentymentalizm niewiast, podejrzewam, że najtrudniej będzie ci się rozstać z niewolnikami.

Trafił celnie. Tais poczuła, że blednie. Rimusz służył jej od trzech lat. Był pierwszym niewolnikiem, kupionym jej przez Kassandra. Meszalim pojawił się niewiele później, jako ledwie trzynastoletni chłopiec. Z czasem przestali być dla niej tylko służącymi, stali się zaś przyjaciółmi. A potem w jej życiu pojawiła się Chloe… Czy ją również straci? Wolałaby raczej umrzeć.

– Możesz oczywiście uniknąć tych przykrych konsekwencji – oznajmił Pejton, napawając się jej lękiem. – Prawo przemawia wprawdzie przeciw tobie, ale jestem władny powstrzymać jego wyroki.

– Zrobiłbyś to, panie? – spytała nieco zbyt skwapliwie. Wizja rozstania z Chloe całkiem zdruzgotała mury obojętności, którymi się otoczyła.

– To już zależy wyłącznie od ciebie.

Zarządca akrokorynckiego garnizonu rozparł się wygodnie na łożu. Sięgnął ku tacy z oliwkami i przygryzał je przez jakiś czas, podczas gdy Beotka wpatrywała się w niego w oczekiwaniu. Coraz bardziej pewna, że nie spodoba jej się to, co zaraz usłyszy.

– Byłaś nałożnicą poprzedniego namiestnika, Tais – rzekł wreszcie, uśmiechając się bezczelnie. – Chciałbym kontynuować tę tradycję.

Tais poczuła, że wzbiera w niej gniew. Nie zimny i wyrachowany – dobry, gdy trzeba dokonać zemsty, lecz gorący i nieokiełznany – taki, w którego żarze rozsądek topi się jak wosk. Nigdy nie zapłacę swoim ciałem, powtórzyła sobie w myśli.

– Bądź łaskaw opuścić ten dom, panie – wycedziła, powstrzymując się przed wybuchem ostatnimi siłami, resztkami instynktu zachowawczego. – Póki jeszcze należy on do mnie.

– Uczyniłabyś mądrzej, zgadzając się i wylewnie mi dziękując – Pejton pozostał na łożu, ani myśląc się podnieść.

– Gdybym uczyniła to, co mi radzisz – to Beotka zaczęła się podnosić – pogardzałabym sobą jeszcze mocniej niż tobą.

– Ty mną gardzisz? – zarządca zerwał się z łoża szybkim ruchem. Stanął na prostych nogach, mierząc kobietę wściekłym spojrzeniem. – Ty, beocka kurwa? Miałem tuziny takich suk jak ty, w Tebach i później. Myślisz, że się od nich czymkolwiek różnisz? Wystarczy kilka razów tym – wskazał na swój rzemienny pas – a będziesz grzecznie klęczeć przede mną, z moim członkiem w ustach…

– Wynoś się! – krzyknęła, wskazując mu ręką korytarz wiodący w stronę przedpokoju. Do komnaty weszli Rimusz i Meszalim. Pierwszy miał przy pasie sztylet w prostej pochwie, drugi dzierżył w dłoniach krótki miecz Pejtona. Macedończyk rzucił na nich okiem. Choć Syryjczycy byli eunuchami, wyglądali na zdeterminowanych, by w razie potrzeby bronić swojej pani. Poza tym mieli oręż, on zaś niebacznie pozbył się swojego.

– Masz trzy dni na decyzję – oznajmił chłodno Beotce. – Jeśli postanowisz wybrać rozsądek, przyjdziesz do akrokorynckiej twierdzy, odziana w najpiękniejszą suknię, jaką posiadasz i najlepszą biżuterię, jaką dał ci mój poprzednik. Strażników przy bramie grzecznie poprosisz o widzenie ze mną. Potem zobaczymy, ile jesteś warta. Jeśli mnie zadowolisz, zachowasz swój majątek. Inaczej stracisz wszystko.

To powiedziawszy obrócił się na pięcie i wyszedł. Nie zażądał nawet zwrotu swego miecza. Meszalim wydobył ostrze z pochwy i przez długą chwilę przyglądał się zafascynowany ostrzu, podczas gdy Rimusz i Chloe, która natychmiast zbiegła z piętra, uspokajali nadal rozgniewaną Tais.

Przejdź do kolejnej części –  Opowieść helleńska: Tais II

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

ciężko skomentować gdy zna się zakończenie tej opowieści 🙂

wprowadzenie do historii, niezła scena less i zakończenie rodem z serialu – urwane w najlepszym momencie 😉

ale zapewniam was nowi czytelnicy, w tej opowieści wiele się wydarzy:). A jakie będzie tego zakończenie? Czas pokaże.

daeone

Witaj Daeone, cieszę się, że masz chwilę, by zaglądać do nas!
I, oczywiście, potwierdzam opinię Kolegi – tekst przedni.

@ Daeone:

Dziękuję, Daeone. Tylko wiesz, nie spoiluj, niech i inni mają dobrą zabawę 🙂

@ Seaman:

Dzięki. Dziś w nocy kolejna część!

Pozdrawiam
M.A.

Ciężko wytrwać do końca zalecam by były one krótszem, ale wysokich lotów 🙂 oby tak dalej

Hmmm… i tak te opowiadanie stanowi 1/2 tego, które opublikowałem na Dobrej Erotyce. Jak widać, wszystkim się nigdy nie dogodzi 🙂 Po północy pojawi się druga połowa, nosząca w obecnej nomenklaturze liczbę "II". Razem tworzą zawiązanie akcji Opowieści Tais.

Pozdrawiam
M.A.

Chloe na samą myśl o tym imieniu będę miał miłe wspomnienie 🙂

No wiesz co! Co Ty planujesz wobec moich ulubienic?? Jak można tak denerwować czytelnika wieczorową porą… No naprawdę, Megasie…

Megasie… Podzielam wzburzenie Rity!
Mam nadzieje, ze Tais wyjdzie calo z tej opresji bowiem jej postac zapadla mi w pamieci : )
Bardzo obiecująca scena z mloda niewolnicą w roli głownej…. Oby tak dalej!
Pozdrawiam.
Ana

Cóż, nie chcę tutaj spoilować, więc powiem tylko,że Tais ma przed sobą wiele, zarówno przeżyć złych i traumatycznych, jak i dobrych, a nawet uwzniaślających. Pozostaje tylko zachęcać Cię do dalszej lektury i czekać w spokoju na reakcję na kolejne rozdziały tej przygody!

Pozdrawiam
M.A.

Dobre zawiązanie akcji. Niemal rodem z klimatów "płaszcza i szpady". Po raz kolejny Twoje opowieści, Megasie, uświadamiają, że kobieta była nikim w dawnym społeczeństwie. Prawdę powiedziawszy w pewnych kręgach kulturowych niewiele się od tamtych czasów zmieniło. Najemnik wydaje mi się mocno przerysowaną postacią, podjął się przecież iście heroicznego zadania.
A, byłbym zapomniał. Dodałbym do tagów tej części – przemoc. Extreme – chyba jednak nie pasuje. Nie mam globalnego spojrzenia na niuanse klasyfikacji NE. Tyle tych opowiadać, człowiek się gubi 🙂

Karelu,

etykieta "przemoc" występuje w kolejnym rozdziale Opowieści Tais. Tutaj, na Najlepszej zastosowałem inną numerację niż w ebooku. Na 1 rozdział ebookowy składają się tutejsze rozdziały 1 i 2. Natomiast Extreme to etykieta, którą przyznajemy szczególnie makabrycznym tekstom np. z elementami różnych -filii…

Co do Gylipposa – w następnych rozdziałach nabiera bardziej ludzkich cech 🙂 Poza tym zadanie, którego się podjął nie było zanadto heroiczne – chodziło o odeskortowanie Tais do Beocji. Biorąc pod uwagę, że za eskortę miał otrzymać minę (czyli ok. pół kilo) srebra, które wtedy było znacznie cenniejsze, niż dziś – kto by się nie podjął? Tym bardziej, że nie wiedział wtedy, iż Tais weszła w zatarg z namiestnikiem Koryntu. Wszystko, co wydarzyło się później to mieszanina nieprzewidzianych komplikacji i spartańskiego poczucia obowiązku.

Poza tym dziękuję za dobre słowo 😉

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz