Opowieść helleńska: Kassander IX (Megas Alexandros)  4.52/5 (107)

38 min. czytania

Edouard-Henri Avril, „De Figuris Veneris 6”

Peloponez płonął.

W drodze powrotnej ze Sparty do Megalopolis, Kassander w dzień oglądał słupy dymu unoszące się nad miastami Arkadii, w nocy zaś – niebo rozjaśnione łunami pożarów.

Macedończyk prędko uzmysłowił sobie, że choć udało mu się wynegocjować pokój zgodny z życzeniem Antypatra, wojna na półwyspie wcale się nie zakończyła. Generał mógł być wspaniałomyślny wobec Lacedemonu i zaproponować mu korzystne warunki – lecz spartańscy sojusznicy, którzy wzięli udział w rebelii, nie mieli tyle szczęścia.

Ktoś zawsze musi zapłacić.

* * *

Drugiego dnia podróży, o poranku, napotkali pierwszą grupę uchodźców. Ci, widząc Kassandra i jego ludzi, rzucili się do ucieczki, porzucając cały dobytek, który udało im się dotąd zachować. Dowódca akrokorynckiej twierdzy kazał ich dogonić. Tesalscy jeźdźcy z jego eskorty puścili się w galop. Umykający pieszo ludzie szybko zostali okrążeni. Zatrzymali się zatem i pełni rezygnacji czekali na to, co ma się wydarzyć.

Kassander podjechał niespiesznie do najstarszego z nich, siwego mężczyzny o potarganej brodzie.

– Kim jesteś? – spytał, starając się nadać głosowi srogi ton.

– Na imię mi Hieronim, dostojny panie – rzekł starzec, drżąc na całym ciele i wpatrując się w kopyta Charona, gniadego ogiera należącego do Kassandra. – Pochodzę z Mantinei.

– Czemu zatem wraz z tymi ludźmi błądzisz po bezdrożach? – Kassander przesunął spojrzeniem po brudnych i zmęczonych twarzach innych uchodźców. Ich odzienie było w nieładzie, a w wypadku dwóch młodych mężczyzn najwyraźniej ucierpiało od ognia.

– Uciekamy, dostojny panie. Nasze miasto zdobyli Ateńczycy, wierne psy Macedonii. Większość budynków puścili z dymem, ludzi zaś pozabijali lub popędzili w niewolę. Nam udało się uciec podczas szturmu…

– Bardzo to szlachetne. Skąd zatem wiesz, jaki los spotkał twych rodaków?

– Widzieliśmy wszystko ze wzgórz nieopodal miasta! Ukryliśmy się tam, gdy na dobre zaczęła się rzeź. Ateńczycy nas oszukali… Weszli do miasta przez otwarte bramy, bo zapewnili, że przybywają bronić nas przed Macedończykami. Ich wódz, Dionizjusz…

– Dionizjusz z Faleronu? – Kassander uśmiechnął się szeroko. Lubił niewielu Ateńczyków, ale ten właśnie był jednym z nich.

– Nie wiem, skąd pochodził, dostojny panie. Ale przekonał zgromadzenie, że przychodzi nam z pomocą. Gdy tylko okazaliśmy jego ludziom zaufanie i pozwoliliśmy wkroczyć do miasta, wybuchły walki. Nie mieliśmy najmniejszych szans…

– Trzeba było walczyć. I zginąć tak, jak to zrobił Agis – Kassander wypatrzył wśród uchodźców młodą dziewczynę, która, gdyby ją wykąpać, uczesać i przyzwoicie ubrać, z pewnością byłaby bardzo ładna. Przez chwilę czuł pokusę, by zabrać ją ze sobą jako wojenną brankę. Wątpił, by którykolwiek z uchodźców odważył się zaprotestować. A gdyby nawet – ich było niespełna dziesięcioro, on zaś miał dwudziestu uzbrojonych ludzi…

W końcu jednak postanowił, że tego nie uczyni. W Megalopolis kupi sobie najlepszą ladacznicę w mieście. Kobietę, której nie trzeba będzie zmuszać do uległości batem ani wysłuchiwać do późnej nocy jej szlochów, gdy będzie już po wszystkim. To prawda, że brutalny gwałt na spartańskiej królowej, Andromedzie, sprawił mu wielką przyjemność. Zwykle jednak preferował niewiasty, które z ochotą rozchylały dla niego uda.

Pozwolił zatem mantinejczykom odejść, sam zaś ruszył w dalszą drogę. Wkrótce kolumny uchodźców stały się stałym elementem krajobrazu Arkadii. Setki, a potem już tysiące ludzi maszerowało lichymi drogami, zostawiając za sobą wypalone ruiny swoich poleis. Wyglądało na to, że Antypater spuścił wszystkie psy z łańcucha – a jego armia, która jeszcze niespełna tydzień temu obozowała pod murami Megalopolis, teraz podzieliła się na mnóstwo mniejszych oddziałów, terroryzujących cały półwysep.

* * *

Pod koniec drugiego dnia oczom Macedończyków ukazały się wysokie mury Megalopolis. Na równinie wokół miasta obozowały nieprzeliczone tysiące żołnierzy, a także wszystkich tych, którzy żyli z armii i zaspokajali jej najróżniejsze potrzeby – kupców, tragarzy, wędrownych trubadurów oraz ladacznic obojga płci. Ogromne zbiorowisko ludzi tętniło życiem, muzyką, gwarem rozmów, cuchnęło zaś smażoną na powietrzu strawą i wyziewami z przepełnionych latryn.

Minęli tę skłębioną ciżbę i wjechali do miasta przez południową bramę, przy której straż trzymali żołnierze Antypatra. Mieszkańcy polis przyglądali im się z zaciekawieniem, wychylając się z wysokich okien swoich domów. Ten i ów splunął na ulicę, widząc, że ludzie Kassandra wiodą ze sobą spartańskich zakładników. W mdłym świetle zasnutego chmurami słońca, ich szkarłatne płaszcze nie wyglądały wcale groźnie. Ci zgnębieni synowie najlepszych rodów Lacedemonu w niczym nie przypominali dumnych żołnierzy, którzy niespełna dziesięć dni temu oblegali miasto.

Kassander nie słyszał teraz radosnych wiwatów, którymi mieszkańcy Megalopolis witali macedońską armię zaraz po wyzwoleniu. Najwyraźniej pierwszy entuzjazm już nieco opadł. Obywatele zaś dostrzegli, że ich polis przekształciła się w olbrzymi obóz wojskowy, będący zarazem epicentrum koszmaru, który spadł na cały Peloponez.

Antypater, z woli króla Aleksandra naczelny wódz Hellady, zajmował tę samą willę, co poprzednio. Kassander był ciekaw, czy jej właściciel, gdy oddawał swój dom do dyspozycji generała, spodziewał się, że ten będzie z niego korzystał tak długo. I czy nie pluje sobie teraz w brodę, wspominając własną lekkomyślność.

Stary wódz powitał go lekkim skinieniem głowy. W komnacie znajdował się też jego zastępca, Polyperchon, a także sekretarz z glinianą tabliczką oraz rylcem w dłoniach. Kassander nie lubił Polyperchona, ale wiedział, że tamten ma prawo tu być. Skupił zatem całą uwagę na Antypatrze i zdał mu krótki raport z misji dyplomatycznej w Lacedemonie. Nie wspomniał, rzecz jasna, o królowej Andromedzie, która próbowała go zabić w zemście za swego męża, a której odpłacił długim i upokarzającym gwałtem. Ograniczył się do suchych faktów, bacząc, by ani razu nie być nadto gadatliwym. Wiedział, że generał ceni sobie zwięzłość.

– Dobrze się spisałeś – rzekł w końcu Antypater. – Pokój ze Spartą to pierwszy krok na drodze do ostatecznej pacyfikacji Hellady.

– Widziałem uchodźców – odparł Kassander – rozumiem więc, że nasze wojska zrobiły już krok drugi.

Wódz Hellady nie uśmiechnął się. Wskazał tylko na rozłożoną na stole, oświetloną kilkunastoma lampami oliwnymi mapę Peloponezu. Kolorowymi kamykami zaznaczono na nich różne miejscowości.

– Okazałem Spartanom litość, bo tych dumnych głupców łatwiej pokonać upokorzeniem niźli klęską w polu. Nie zamierzam jednak ułaskawiać pozostałych miast antymacedońskiej ligi. Każdy zapłaci proporcjonalnie do tego, co uczynił.

Kassander stanął przy stole, rzucił okiem na mapę.

– Czy te kolory mają znaczenie?

Odpowiedział mu Polyperchon.

– Białymi kamykami zaznaczono miasta, które mają dać kontrybucję i zakładników. Niebieskimi – te, które ponadto będą zmuszone do zburzenia swych fortyfikacji. Czerwonymi – te, które należy spalić, a mieszkańców, których nie będzie stać na okup – sprzedać w niewolę.

– A czarnymi?

– Tymi miastami – odparł Polyperchon – zajmuje się Alkajos.

* * *

Gospoda „Pod Macedońską Sarisą” tętniła życiem. Dawno już nie przeżywała takiego oblężenia ze strony zacnych i majętnych gości, spragnionych dobrej kuchni, mocnego wina oraz noclegu w czystych, niezawszonych łóżkach. Tęgi właściciel trzymał jednak dla Kassandra najlepszy pokój, pamiętając dobrze, że Macedończyk zapłacił mu zań dwoma złotymi dekadrachmami. I obiecał kolejne dwie, jeśli pod jego nieobecność nikt nie zajmie mu tej luksusowej komnaty.

Kassander rozsiadł się w głównej sali gospody, otoczony przez niższych rangą oficerów. Pił wyśmienite wino z Lesbos, opowiadał o swej wyprawie do Sparty, przede wszystkim zaś słuchał o tym, co wydarzyło się pod jego nieobecność. Ze słów zgromadzonych wnioskował, że wojna szła bardzo dobrze. Oddziały Macedończyków, Traków oraz helleńskich sojuszników pustoszyły Peloponez. Nigdzie nie napotykały na zorganizowany opór – jakby wraz z klęską pod Megalopolis wszelki duch walki zamarł w sercach południowych Hellenów.

Szeroko uśmiechnięci oficerowie opowiadali mu o zdobytych poleis, o łupach, jakie wywożono z nich na ciężko wyładowanych wozach, o kobietach, które – jako wojenne branki – setkami trafiały obecnie do macedońskich wojskowych burdeli. Oczywiście najpiękniejsze z nich stawały się własnością dowódców. Tesalski kawalerzysta Polidames stał się w ten sposób właścicielem dwóch młodziutkich sióstr z Margali.

– Najpierw trochę szlochały, gdy wciskałem kutasa w ich ciasne cipy – ryczał ze śmiechu, bijąc się ręką po kolanie i rozlewając wino – ale teraz szlocha tylko ta, którą akurat zaniedbuję!

Pozostali wybuchli zgodnym rechotem.

Zhellenizowany Trak Jazon zaproponował Kassandrowi, że tanio odsprzeda mu trzy branki z Tegei. Dostały się w jego ręce przy podziale łupów ze zdobytego miasta, choć powszechnie przecież wiadomo, że gustuje w młodych i przystojnych chłopcach. Macedończyk obiecał mu, że nazajutrz obejrzy sobie kobiety i zdecyduje, czy którąś zakupi.

– Będziesz je mógł podziwiać do woli – zapewnił Jazon. – Przysięgam, że jutro staną przed tobą całkiem nagie, niczym trzy gracje. Obiecałem im, że jeśli będą nieposłuszne, oddam je do domu publicznego dla szeregowców, gdzie przyjdzie im obsługiwać po dwudziestu mężczyzn dziennie. Są tak przerażone tą wizją, że żadna nie ośmieli się w niczym mi sprzeciwić.

W pewnym momencie młody oficer z Beocji zaczął pełnym oburzenia głosem opowiadać o losie Ephyry. Śmiechy urwały się niczym cięte nożem.

U bram tego właśnie miasta poniósł klęskę macedoński generał Koragos, dawny podkomendny Kassandra. Szczęśliwie zginął w bitwie, co oszczędziło mu losu, jaki gotował dla niego jego przełożony. Obywatele Ephyry wykazali wielką gorliwość w pogoni za niedobitkami armii Koragosa. Kiedy zwycięscy Spartanie, nie posiadający jazdy, zaniechali już pościgu, ephyryjczycy dosiedli swych wierzchowców i puścili się w galop. Spadli na pierzchających falangitów, zabijając setki z nich.

Niedługo jednak cieszyli się tym triumfem. Po klęsce pod Megalopolis Antypater posłał przeciw nim Alkajosa.

– Otrzymał pod swą komendę najdzikszych Traków – mówił z przejęciem beocki oficer – Serdów, Bisaltów i Odrysów. Zdobyli miasto praktycznie z marszu, gdyż większość hoplitów z Ephyry poległo pod Megalopolis.

Kassander pochylił się do przodu, ciekawy wieści o swym dawnym przyjacielu.

– Alkajos zemścił się przede wszystkim na ephyryjskiej oligarchii. Zgromadził najzacniejszych mężczyzn wraz z ich rodzinami na agorze, tak by pozostali obywatele mogli się wszystkiemu z bliska przyjrzeć. Następnie żony i córki członków oligarchii zostały z wielkim okrucieństwem zgwałcone przez Traków. Tym zwierzętom w niczym nie przeszkadzało, że ich obmierzły czyn obserwują setki przerażonych mieszkańców, wśród nich także ojcowie, mężowie i bracia ich ofiar… Barbarzyńcy przepychali się wokół hańbionych niewiast, często bijąc się o nie i wyrywając je sobie nawzajem z rąk… Mówią, że sam Alkajos również wziął udział w tej ohydnej orgii…

Kassander był skłonny w to uwierzyć. Znał swego dawnego druha wystarczająco dobrze, by wiedzieć o jego napadach furii i okrucieństwa. Także wobec kobiet.

– Następnie oprawcy zabrali się za synów najznamienitszych rodów. Każdy z nich, od kilkuletniego dziecka po mężczyznę w sile wieku, został wykastrowany. Wszyscy oni mieli stać się niewolnymi eunuchami na służbie macedońskich panów.

Niektórzy oficerowie wzdrygnęli się wyraźnie. Gdyby taki sposób prowadzenia wojny upowszechnił się, cała Hellada stałaby się wkrótce krajem zgwałconych kobiet i wykastrowanych mężczyzn.

– Na koniec zaś – ciągnął Beota – jakby wciąż nie było mu dosyć, Alkajos kazał swym bestiom okaleczyć członków rządzącej oligarchii. Tym, którzy płakali, widząc, co uczyniono ich niewiastom i synom, wyłupiono oczy. Pozostałym, którzy okazali większe opanowanie, odrąbano nosy i uszy. Wszystkim natomiast wyrwano języki, by nigdy już nie mogli złorzeczyć Macedonii.

Twarze zgromadzonych wokoło ludzi wyraźnie pobladły. A przecież wielu z nich nie pierwszy raz słyszało tę historię. Kassander kilkoma łapczywymi haustami wypił swój kubek wina. By przerwać milczenie, jakie zapanowało, gdy beocki oficer przestał mówić, zawołał gospodarza, żądając więcej trunku.

Opowieść Beoty dziwnie podziałała na Kassandra. Opróżniwszy kolejny dzban wina, uznał, że tej nocy nie będzie potrzebował towarzystwa kobiety. Widok krążących po sali gospody ladacznic (a były to prawdziwe piękności) nie potrafił obudzić w nim pożądania. Tłumacząc sobie w duchu, że nazajutrz powetuje to sobie z którąś ze ślicznotek Jazona, udał się samotnie na piętro, do swej kosztownej i luksusowo urządzonej sypialni. Rzucił się na łóżko i spał jak zabity – aż do południa dnia następnego, gdy obudziły go nawoływania i walenie do drzwi.

* * *

– Wypocząłeś? – spytał po prostu Antypater, gdy Kassander stawił się w jego willi.

– Niezgorzej.

Znów obecny był Polyperchon, jak zawsze ponury i chłodny w obyciu.

– To dobrze. Wczoraj uznałem, że na jakiś czas wystarczy ci wrażeń. Zasłużyłeś na kilka tygodni wypoczynku. Niestety, okazuje się to niemożliwe.

– Czy coś się stało? – Kassander był zaintrygowany.

– Alkajos został ranny pod Trytają – oznajmił Polyperchon. – Ponoć stracił oko, gdy forsował mury. Od pocisku z procy.

Kassander przypomniał sobie wyłupione oczy oligarchów z Ephyry. Choć na usta cisnęły mu się słowa o boskiej sprawiedliwości, powstrzymał się od komentarza.

– Rana nie jest śmiertelna – zapewnił go Antypater, sądząc zapewne, że Kassander wciąż przyjaźni się z Alkajosem. – Ale na jakiś czas wyłączy naszego siewcę grozy z działań wojennych…

Generał zamilkł, jakby się przed czymś wahał. Kassander nie mógł uwierzyć własnym uszom – Antypater i wahania… Nigdy przedtem wódz Hellady nie pozwolił, by jego wątpliwości uzewnętrzniły się w jakiejkolwiek formie.

Wyręczył go nieoceniony Polyperchon.

– Na mapie pozostało jeszcze kilka czarnych kamieni. Chcemy, byś się nimi zajął.

Kassander zwrócił na niego spojrzenie.

– Nie – powiedział krótko i dobitnie.

Polyperchon długo wpatrywał mu się w oczy. Jego twarz poczerwieniała z gniewu.

– Coś ty powiedział?

– Powiedziałem „nie” – Kassander czuł się tak, jakby zaglądał w rozwartą paszczę lwa. Było już jednak za późno, by się cofnąć. – Jestem żołnierzem, a nie katem. Wykonam każdy rozkaz, lecz nie będę czynił tego, co Alkajos w Ephyrze.

– Kassandrze – Antypater wydawał się bardzo zmęczony, jakby brzemię wieku w końcu go przygniotło – te miasta udzieliły pomocy naszym wrogom. Muszą zostać ukarane.

– Więc każ to zrobić komuś innemu. Polidamesowi, Jazonowi…

– Byli tu dzisiaj rano. Oni i jeszcze kilku innych. Wszyscy odmówili.

Kassander pojął, że błędnie ocenił swoich oficerów. Okazali się znacznie lepszymi ludźmi, niż pierwotnie sądził. Zarazem poczuł się pewniej. Skoro oni się nie ugięli, on również nie zamierzał.

– Wykonasz rozkaz, który wydał ci wódz Hellady! – wycedził rozwścieczony Polyperchon. Ostatkiem sił powstrzymywał się przed wybuchem.

Kassander odwrócił się do niego plecami. Spojrzał Antypatrowi prosto w oczy. Ujrzał w nich zawód, wahanie… i wielkie znużenie.

– Mój wodzu – rzekł, prostując się – wybacz mi, lecz odmawiam.

– Ty cholerna gnido! – usłyszał zza pleców – Nie po to wyciągnęliśmy cię z rynsztoków Ajgaj, byś teraz ośmielał się mieć skrupuły!

Dowódca akrokorynckiej twierdzy nawet się nie obejrzał.

– Polyperchonie, przestań – Antypater uniósł rękę i jego zastępca zamilkł natychmiast. – A co do ciebie, Kassandrze, to możesz odejść. Chwilowo nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

* * *

Opuścił willę Antypatra i stanął na środku ulicy. Chmury zasnuwały niebo grubym całunem, przepuszczając niewiele słonecznego światła. W pierwszej chwili poczuł się nieco zagubiony – po raz pierwszy od bardzo dawna nie miał nic pilnego do zrobienia, żadnych zadań, obowiązków czy rozkazów. Nie odczuwał żadnej przemożnej konieczności ani potrzeby pośpiechu.

Był wolny.

Potem przyszła satysfakcja z decyzji, jaką właśnie podjął. Polyperchon miał rację – macedońska armia wyciągnęła go z rynsztoku rodzinnego miasta. Podobnie jak Alkajos, Kassander był dzieckiem ulicy, nie posiadał znanego nazwiska ani majątku odziedziczonego po przodkach. Wojsko dało mu dach nad głową, profesję, z której mógł się utrzymać, wreszcie zaś – bogactwo i władzę.

Nie znaczyło to jednak, że był gotów upaść tak nisko jak Alkajos. Nie zostanie rakarzem na usługach ludzi takich jak Polyperchon. Nie zmusi go do tego nawet promotor jego wojskowej kariery, potężny Antypater.

Poczuł głód. Od wczoraj nie miał nic w ustach. Wrócił do gospody „Pod Macedońską Sarisą” i zażądał sutego obiadu. Nikt nie przeszkadzał mu w uczcie obficie podlewanej winem. O tej porze w głównej sali prócz służebnic przebywało zaledwie kilku mężczyzn o wyglądzie kupców.

Kiedy napełnił żołądek, przypomniał sobie o tegejskich brankach Jazona. Poprzedniej nocy opowieść o losie Ephyry odebrała mu ochotę na rozkosze łoża. Teraz pożądanie wróciło, i to ze zdwojoną mocą. Po krótkim zastanowieniu przypomniał sobie, w której z licznych tawern Megalopolis zatrzymał się jego tracki oficer. Wezwał do siebie jednego z niewolników swojego gospodarza i wypytał go o zajazd „W cieniu Artemidy”.

* * *

Gospoda, w której zamieszkał Jazon, brała swą nazwę od świątyni dziewiczej bogini, obok której była położona. Dzięki takiej lokalizacji (naprawdę padał na nią cień ogromnej budowli) oferowała swym lokatorom przyjemny chłód nawet w upalne dni. Kassandra zmroziło jednak coś innego. Dostrzegł przed zajazdem Jazona, otoczonego przez macedońskich żołnierzy. Inni zbrojni wynosili z gospody ciężkie skrzynie, uginając się pod ich ciężarem. Skryba otwierał po kolei każdą skrzynię i sporządzał na glinianej tabliczce inwentaryzację dóbr.

– Co tu się dzieje? – zawołał Kassander, zeskakując z konia. Natychmiast wyrósł przed nim rosły i barczysty oficer w napierśniku z polerowanego brązu.

– Konfiskata łupów wojennych trackiego oficera Jazona – rzekł, spoglądając na Kassandra bez krzty szacunku. – Za tchórzostwo i odmowę wykonania rozkazów.

– Kto zarządził konfiskatę?!

– Generał Polyperchon. Osobiście wydał mi stosowne polecenie.

Dowódca akrokorynckiej twierdzy zacisnął dłonie w pięści. A potem wyminął oficera i podszedł do zhellenizowanego Traka.

– Sukinsyn – warknął. Jazon uśmiechnął się, wiedząc, kogo ma na myśli.

– Witaj, panie. Chyba jednak nie odsprzedam ci tych niewiast z Tegei – Trak ruchem głowy wskazał na wyprowadzane właśnie z gospody trzy kobiety. Wszystkie szlochały ze strachu i rozpaczy. Kassander potrafił je zrozumieć. Rozmiłowany w przystojnych chłopcach Jazon raczej nie narzucał się swym brankom. Można było wątpić, czy następny właściciel okaże się równie niezainteresowany ich wdziękami.

– Mają zamiar cię aresztować? – Kassander posłał spojrzenie żołnierzom otaczającym Traka.

– Nie, pilnują mnie tylko, bym nie przeszkadzał w konfiskacie. Polyperchon musiałby chyba aresztować połowę oficerów w armii Antypatra. A tak wzbogaci się tylko na naszej niesubordynacji. Rozumiem, że ty również odmówiłeś zajęcia się „czarnymi kamykami”?

– Dobrze rozumiesz. Ale mnie nie mają chyba czego skonfiskować. Jak na razie nie wzbogaciłem się na tej wojnie.

Jazon długo spoglądał na Kassandra.

– Sądzę, że się mylisz, panie. Akurat ty masz spośród nas wszystkich najwięcej do stracenia – rzekł w końcu.

* * *

Nazajutrz przyszło kolejne wezwanie do Antypatra. Kassander udał się do willi wodza Hellady pełen złych przeczuć. To prawda, że zasłużył się wielokrotnie pod komendą tego sędziwego generała. Udana misja dyplomatyczna w Lacedemonie była zaledwie jednym z wielu sukcesów. Dysponując szczupłymi siłami, utrzymał Korynt oraz Przesmyk Istmijski, gdy Antypater toczył jeszcze kampanię w Tracji. To dzięki niemu macedońska armia była w stanie w ogóle wkroczyć na Peloponez. Odznaczył się w czasie wojny ze Spartą. Własnoręcznie zgładził spartańskiego króla…

Ale odmówił wykonania rozkazu. Okazał nielojalność w chwili próby. Zawiódł zaufanie, jakie pokładał w nim Antypater. Kassander wiedział, że starzy ludzie bywają pamiętliwi i pełni złośliwości. A także bardzo źle znoszą, gdy nie okazuje się im należnego szacunku.

Tym razem spotkali się w cztery oczy. W komnacie nie było nawet skryby, nie mówiąc już o Polyperchonie. Zarządca akrokorynckiej twierdzy uznał to za dobry znak.

– Kassandrze.

– Mój wodzu – stanął przed Antypatrem wyprostowany, w pozycji zasadniczej macedońskiego żołnierza, który oddaje honor wyższemu rangą oficerowi.

Wódz Hellady długo mu się przyglądał.

– Odśwież pamięć starego człowieka – rzekł wreszcie, nie pozwalając sobie na uśmiech ani jakąkolwiek oznakę odprężenia – jakie miałeś plany, nim otrzymałeś ode mnie w zarząd akrokoryncką twierdzę?

Nie wiedząc, do czego zmierza Antypater, Kassander odpowiedział jednak szybko i bez wahania.

– Chciałem udać się wraz z królem Aleksandrem na Wschód. Wziąć udział w podboju imperium perskiego.

– Czy żałowałeś kiedykolwiek dokonanego wyboru?

– Nigdy. Korynt okazał się znacznie ciekawszą placówką, niż początkowo sądziłem. Spartańscy skrytobójcy i powstanie Agisa nie pozwoliły mi się nudzić. Podobnie jak rozrywki, których dostarcza same miasto…

– Oszczędź mi historii o korynckich dziwkach – Antypater uniósł gwałtownie rękę. – Moi szpiedzy zasypali mnie wprost raportami o twych licznych miłostkach. Mężczyzna w twoim wieku powinien mieć już żonę i gromadkę prawowitych synów, a nie wsuwać swój członek w każdą kurwę, która tylko rozchyli nogi.

Kassander milczał. I tak pozwolił sobie na zbyt wiele wobec tego surowego męża. Antypater natychmiast zapomniał o temacie i podjął nowy.

– Król Aleksander… pisze do mnie listy. Coraz bardziej naglące i zniecierpliwione. Żąda posiłków z Macedonii i Tracji. To prawda, że wygrał wszystkie bitwy, które dotąd stoczył. Ale Granik, Issos i Gaugamela kosztowały życie wielu żołnierzy. Jeszcze więcej umarło od chorób i forsownych marszów, w których nasz król tak bardzo się lubuje. Musiał też zostawić pokaźne garnizony w Azji Mniejszej, Egipcie, w Syrii i w Babilonii. Obsadzenie Ekbatany, Persepolis i Suzy jeszcze bardziej uszczupli jego siły.

Kassander nie pokazał tego po sobie, lecz był szczerze zaskoczony tym potokiem słów. Antypater rzadko pozwalał sobie na więcej niż dwa zdania. Jego lakoniczność była wręcz przysłowiowa.

– Teraz, gdy wojna na Peloponezie dobiega już końca, mogę wreszcie wypełnić królewskie rozkazy – ciągnął sędziwy wódz. – Nie potrzeba mi już tylu ludzi w Helladzie. Wręcz przeciwnie, masy niezdyscyplinowanego w okresie pokoju żołdactwa wkrótce mogłyby się stać kłopotliwe.

Kassander skinął ostrożnie głową. Dobrze wiedział, co dzieje się w umysłach żołnierzy, którym odebrano ich sens życia – wojnę i związaną z nią perspektywę łupu. Niedługo we wszystkich miastach garnizonowych zaczęłyby się mnożyć morderstwa, rabunki i gwałty. Wciąż jednak nie rozumiał, do czego zmierza sędziwy generał.

– Chcę, byś objął dowództwo nad wojskiem, które wyślę Aleksandrowi – Antypater przeszedł do rzeczy szybko i zdecydowanie, tak jak zwykł toczyć swe kampanie wojenne. Generał zignorował wyraz zaskoczenia na twarzy Kassandra i mówił dalej:

– Wybierzesz najlepsze formacje z tych, którymi dysponuję tu, na Peloponezie. Sam zadecydujesz o tym, jacy oficerowie obejmą nad nimi komendę. Armia, którą stworzysz, ma liczyć nie mniej niż pięć tysięcy ludzi. Musi się w niej znaleźć falanga, ciężka jazda oraz agriańska lekka piechota. To właśnie tych jednostek najbardziej domaga się król. Nie chciałbym, by poczuł się zawiedziony.

Zdumionemu Kassandrowi umknęła nawet ironia zawarta w ostatnim zdaniu.

– Generale – rzekł w końcu – uczyniłeś mnie przecież zarządcą Akrokoryntu…

– Nie kłopocz się tym wcale – Antypater machnął ręką. – Twierdzę przejmie któryś z moich oficerów. Obecnie, gdy rebelia króla Agisa została stłumiona, ta placówka stanie się naprawdę bardzo nudna. Wątpię, byś mógł tu osiągnąć jeszcze coś wielkiego.

Kassander pomyślał o swoich nałożnicach: Tais, Likajnie i Mnesarete. Przed oczyma stanęła mu wspaniała Aspazja, najsłynniejsza hetera Koryntu. Wyprawa do Azji oznaczała pozostawienie ich wszystkich za sobą. Choć nawet teraz nie chciał tego przyznać, czuł, że przywiązał się do nich znacznie bardziej, niż powinien, biorąc pod uwagę niepewność żołnierskiego losu.

– Potrzebujesz zaufanego człowieka w Koryncie – wykrztusił. Spodziewał się już jednak, co zaraz usłyszy.

– Sam postradałeś moje zaufanie do ciebie – Antypater spojrzał mu prosto w oczy, twardo i nieustępliwie. – Mam nadzieję, że lepiej przysłużysz się królowi. Przekonasz się, że Aleksander nie jest tak wspaniałomyślny jak ja. I bardzo surowo karze za nieposłuszeństwo.

Kassander nie powiedział już nic więcej na swoją obronę. W gruncie rzeczy, Antypater okazał się łaskawy. Nie kazał go aresztować i nie zdecydował też o konfiskacie jego bogactw, które zgromadził przez trzy lata rządzenia Koryntem. Co więcej, powierzył mu zadanie, którego będzie mu zazdrościł każdy macedoński oficer, zmuszony do pozostania w Helladzie.

Dalsze skargi wyglądałyby na rażącą niewdzięczność.

Kassander popatrzył na swe dłonie, które zacisnęły się w pięści. Z trudem rozprostował palce.

– Kiedy mam wyruszyć?

– Jest już środek jesieni – odrzekł Antypater. – Przygotowania do takiej ekspedycji zajmą wiele miesięcy. Udasz się do Azji drogą morską, gdy tylko miną wczesnowiosenne sztormy. Po pieniądze na zorganizowanie floty transportowej zwrócisz się do Harpalosa w Atenach. To zaufany skarbnik króla Aleksandra. Rozkażę mu, by nie żałował na ten cel grosza.

– Rozumiem – Kassander skinął głową, całkiem już zrezygnowany. – Czy mogę już odejść?

– Oczywiście. Jeszcze jedno, Kassandrze. Ponieważ zadanie, które ci powierzam, będzie wymagało twego pełnego zaangażowania, radzę ci, byś najpierw zakończył wszystkie swoje sprawy w Koryncie. Właściwie uważam, że powinieneś się tam udać już dziś.

– Zgodnie z rozkazem – były już zarządca akrokorynckiej twierdzy zasalutował i obrócił się na pięcie. Opuścił willę, nie oglądając się za siebie.

Nigdy już nie ujrzał Antypatra, wodza Hellady.

* * *

Podróż z Megalopolis do Koryntu przebiegła bez zdarzeń godnych zapamiętania. Prócz licznej eskorty, Kassandrowi towarzyszyli jego starzy oficerowie – Polidames i Jazon. Ku jego radości, obaj zgodzili się wziąć udział w azjatyckiej wyprawie. Podobnie jak on czuli, że Hellada przestała być dla nich przyjazną krainą. W ten sposób rozwiązał kwestię dowództwa nad ciężką jazdą i tracką piechotą. Potrzebował jeszcze ludzi, którzy obejmą komendę nad falangitami oraz oddziałami harcowników. Miał już kilka kandydatur i był pewien, że obsadzenie tych stanowisk nie nastręczy zbytnich problemów.

Na drogach Peloponezu wciąż spotykało się uchodźców, ale ich strumień zdawał się powoli słabnąć. Ogień wojny dogasał. Łuny pożarów nie rozjaśniały już co noc nieboskłonu, zaś ludzi Kassandra najczęściej mijały teraz kolumny macedońskich wojsk, powracających do Megalopolis ze zwycięskich rajdów. Z rozmów z napotkanymi na gościńcu żołnierzami Kassander dowiedział się, że Rzeźnik Elidy, Alkajos, dochodził powoli do zdrowia. Cieszył się jednak, że nie dane im było znowu się spotkać.

Po upalnym lecie i deszczowej jesieni, zima zapowiadała się nadzwyczaj mroźnie i surowo. Gdy Kassander i jego ludzie zbliżali się do południowej bramy Koryntu, ich płaszczami szarpały gwałtowne, przeszywające chłodem podmuchy wiatru. Macedończyk nie mógł się już doczekać chwili, gdy jego żołądek rozgrzeje ciepły posiłek, popity grzanym winem. A jego członek otuli ciasna i wilgotna pochwa spragnionej kochanki.

* * *

Likajna rzuciła mu się na szyję. Objął jej szczupłą talię rękoma, poczuł, jak jędrne piersi ocierają się o jego tors. Jej usta smakowały niczym najsłodsze wino, a zapach młodego ciała sprawił, że jego penis natychmiast zesztywniał. Gdy przerwali na chwilę pocałunek, Kassander próbował coś powiedzieć. Dziewczyna położyła mu na wargach dwa palce.

– Proszę, nie opowiadaj mi o okrucieństwach wojny – szepnęła. – Nie chcę o tym wcale słyszeć. Chodźmy do mojej sypialni. Chcę jak najszybciej poczuć cię w sobie.

Cóż miał na to odpowiedzieć?

Niewolnice rozebrały ich oboje i dyskretnie opuściły komnatę. A potem macedoński dowódca i jego dorycka kochanka opadli na miękkie łoże, tuląc się do siebie i całując zapamiętale. Popchnięta na plecy Likajna rozchyliła szeroko nogi. Położył się na niej i wszedł w jej szparkę potężnym pchnięciem. Z ust dziewczyny wyrwał się przeciągły jęk. Objęła mu szyję ramionami. Poruszali się w jednym rytmie, w pełni zespoleni, biodra kochanki wychodziły mu naprzeciw w miłosnym tańcu. Jego twardy, nabrzmiały członek wsuwał się w nią z łatwością, lśniąc cały od obfitych soków.

Gdy Likajna poczuła, że Kassander zaraz dojdzie, cicho poprosiła, by się z niej wycofał. O dziwo, spełnił jej życzenie. Teraz to on ułożył się na plecach, dziewczyna zaś uklękła między jego rozchylonymi nogami. Wzięła w dłoń mokrego od własnej wilgoci członka, pochyliła się i ucałowała żołądź. Lubiła smak swoich soków, zmieszanych ze smakiem jego męskości. Po chwili poruszała już głową w górę i w dół, dając mu rozkosz tak, jak potrafiła najlepiej. Jej zręczne palce przesuwały się po trzonie męskości. Drugą dłonią pieściła jądra, potęgując jeszcze przyjemność, jakiej doznawał Macedończyk.

Szczytował, nie próbując zdusić krzyku. Zapewne słyszeli go mieszkańcy okolicznych domów, na pewno zaś – cała służba Likajny. Nie dbał jednak o to ani w chwili ekstazy, ani później, gdy zdołał już nieco ochłonąć. Wypełnił usta dziewczyny swym nasieniem – porcją tak obfitą, że musiała przełykać prędko, by się nie zakrztusić. Była jednak mistrzynią tego rodzaju miłości – ani na chwilę nie wypuściła z ust jego żołędzi. Inne kobiety musiał często przytrzymywać za włosy, by nie uciekły, zanim spiją ostatnią kroplę. W jej przypadku nie było takiej potrzeby. Połknęła wszystko, gorliwie i z ochotą. A potem długo jeszcze lizała główkę penisa, jakby w nadziei, że uda jej się wydobyć z niej jeszcze trochę przysmaku.

Gdy całkiem zmiękł, wypuściła go z ust. Ułożyła się obok Kassandra, uśmiechnięta i zadowolona. Jej macedoński kochanek nie doprowadził jej wprawdzie do orgazmu, lecz w gruncie rzeczy nie miało to żadnego znaczenia. Likajna zawsze większą wagę przykładała do satysfakcji mężczyzny niż do swojej własnej. A on dał jej przecież wiele przyjemności, wbijając się w nią z siłą i wigorem, którego nie uświadczyła u żadnego z jego poprzedników.

Kassander poczekał, aż ekstaza wypali się w jego ciele. A potem oznajmił jej, że wkrótce będzie musiał ją opuścić.

Później długo tulił ją w ramionach, a łzy dziewczyny spadały na jego szeroki tors. Czuł, że jej szloch jest autentyczny, a rozpacz – jak najbardziej szczera. Choć była tylko jedną spośród jego nałożnic, nie potrafiła się w nim nie zakochać. Taka była natura Likajny – żywej, wesołej, pełnej słodyczy dziewczyny, której perlisty śmiech udzielał się wszystkim wokół. Nie potrafiła czynić czegoś, nie angażując się w to całą sobą.

Kassander również odczuwał głęboki smutek, lecz nie potrafił go wyrazić w sposób, który nie wydałby mu się upokarzający. Ciężkie i pełne brutalności życie nauczyło go tylko jednego: jak być twardym, dusić w sobie emocje i trzymać je na wodzy, nie okazywać słabości – ani przyjaciołom, ani wrogom. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio płakał. I jak to się właściwie robi. Całował zatem tylko jej złociste loki, upajał się ich wonią, szeptał łagodne słowa, które nie mogły niczego zmienić.

Cóż bowiem mógł obiecać swej zapłakanej kochance? Azja pochłonie go na lata. Imperium Achemenidów było przecież ogromne. Trudno było nawet sobie wyobrazić jego rozmiary. Choć Aleksander wojował z nim już czwarty rok, wygrał trzy wielkie bitwy i podbił setkę miast, wciąż nie dotarł do żadnej z trzech stolic Persji – Ekbatany, Persepolis czy Suzy. A przecież leżały one w samym sercu tego państwa, które ciągnęło się jeszcze tysiące stadiów na wschód…

To prawda, Kassander był teraz w kwiecie wieku. Nim jednak wróci z Azji, siwizna zdąży rozgościć się w jego włosach i brodzie. Do starych ran dojdzie tuzin nowych, a kto wie – może któraś z nich okaże się śmiertelna. Nie miał prawa żądać, by Likajna czekała na jego powrót. Nie miał prawa zapewniać ją o tym, że znów pojawi się w jej życiu.

– Nim odejdę, zakupię dla ciebie dom, w którym mieszkasz i podaruję ci wszystkich niewolników, którzy dbają dziś o twe potrzeby – rzekł, gdy uspokoiła się nieco i spojrzała mu w oczy. – A także dość złota i srebra ze zgromadzonego przeze mnie majątku, by niczego ci nie zabrakło. W zamian pragnę tylko jednego – byś zachowując mnie w dobrej pamięci, ułożyła sobie życie. Pomódl się czasem za mnie, gdy będziesz w świątyni. Ale nie wahaj się wziąć sobie kochanka lub męża, który uczyni cię szczęśliwą.

Likajna patrzyła na niego mokrymi od łez oczyma. Potrząsnęła głową w niemym proteście. On jednak mówił dalej, sam nie wiedząc, skąd płyną słowa, które wypowiada:

– Kiedy będę niósł wojnę w serce perskiego mocarstwa, gdy będę cierpiał głód i niedostatek, gdy moją skórę palić będzie azjatyckie słońce, chcę wiedzieć, że gdzieś tam daleko, za zachodnim horyzontem, moja słodka, dorycka dziewczyna śmieje się radośnie i pogodnie patrzy na świat. Że rozkwita w spojrzeniu ukochanego mężczyzny, dla którego będzie jedyną, a nie jedną spośród wielu. Że tuli do piersi dziecko, którego ja, z wielu powodów, nie mogłem jej dać. Że zamiast pędzić za mirażem, który nigdy się nie ziści, będzie żyła tak, by za pół wieku, na łożu śmierci, niczego nie żałować. Oto moje życzenie. Ostatnie, które wypowiadam.

Likajna długo milczała, wpatrując mu się w oczy. Gdy w końcu przemówiła, w jej głosie brzmiało wzruszenie i wdzięczność:

– A więc spełnię je, Kassandrze. Tak jak spełniałam wszystkie inne.

* * *

Następnej nocy odwiedził Tais.

Beocka piękność, obdarzona przez bogów obfitym, kształtnym biustem oraz lokami czarnymi jak bezgwiezdna noc, powitała go w sukni z półprzezroczystej, czerwonej tkaniny. Szata opinała jej piersi, ukazując w pełnej krasie duże, ciemne brodawki. Nie była też w stanie ukryć wąskiego pasma włosów łonowych, pozostawionych tuż nad sromem.

Tais towarzyszyła jej niewolnica i kochanka, Chloe. Znacznie młodsza od swej pani, szatynka o włosach związanych w długi warkocz, ubrana była równie wyzywająco. Suknia w egipskim stylu sięgała jej wprawdzie do kostek, lecz była niemal całkiem przezroczysta. Kassander mógł przez nią dostrzec, że młódka całkiem wydepilowała swe łono. Macedończyk domyślał się, że uczyniła to na polecenie Tais. Najwyraźniej podobnie jak on, Beotka nie gustowała w nadmiarze owłosienia na kobiecym podbrzuszu.

– Wasze suknie zdają mi się niewłaściwe dla skromnych i pobożnych kobiet – rzekł z uśmiechem, wodząc spojrzeniem od jednej do drugiej. – Czyżbyście oczekiwały na kochanka, który ma was dziś odwiedzić?

– Oczekujemy na kochanka – odparła Tais z uśmiechem, w którym mogło kryć się nieco ironii – który, jak wieść niesie, już wczoraj wrócił do Koryntu. Wyglądałyśmy go przez cały zeszły wieczór. Lecz najwyraźniej znalazł sobie inną przystań i zacumował w niej swój okręt.

– Wczoraj czuwałyśmy całkiem nagie – podjęła Chloe, spoglądając na niego z rozbawieniem – dziś mamy na sobie te przezroczyste ciuszki. Gdybyś przybył pojutrze, zastałbyś nas zasłonięte aż po szyje i cnotliwe jak dziewicze kapłanki Artemidy.

– Dobrze więc, że przybyłem dzisiaj. Te suknie podkreślają waszą urodę zamiast ją zasłaniać. Liczę też, że zostało wam wiele z wczorajszej rozwiązłości.

– O tym, mój drogi, musisz się przekonać sam – Tais wzięła go za rękę, Chloe zaś, ze śmiałością rzadko spotykaną u niewolnic, ujęła drugą. Kassander po raz któryś już pomyślał, że beocka pani pozwala jej na zbyt wiele. Bez słowa sprzeciwu dał się jednak prowadzić na piętro. Tais odesłała eunuchów i wszystkie służące z wyjątkiem Chloe na parter. Nie potrzebowali ich milczącej obecności ani dyskretnych spojrzeń. We troje weszli do sypialni. Kassander usiadł w wiklinowym fotelu, który upodobała sobie Beotka. Chloe opadła przed nim na kolana i zaczęła rozwiązywać jego sandały. Po chwili dołączyła do niej jej pani, nic sobie nie robiąc z faktu, że klęczy obok zwykłej niewolnicy. Macedończyk z przyjemnością zaglądał w jej, jak zawsze hojny, dekolt. Tais jedną ręką gładziła włosy swej kochanki, drugą pieszczotliwie przesuwała w górę jego łydki, w stronę kolana i uda.

Gdy był już bosy, kobieta i dziewczyna powstały z kolan i zaczęły nawzajem się rozbierać. Przyglądał się zafascynowany, jak Chloe zręcznie rozplątuje wiązania sukni Tais, a potem pozwala jej spłynąć po ciele Beotki w dół, na perski dywan. Potem Tais pomogła swojej niewolnicy zsunąć egipską szatę przez głowę. Gdy obie były już nagie, przysunęły się do siebie bardzo blisko. Małe, lecz ładne piersi Chloe wtuliły się w znacznie większy biust jej pani. Zwróciły ku niemu swe twarze.

– Chodź do nas, Kassandrze – rzekły jednym głosem.

Macedończyk zerwał się z fotela i już był przy nich. Jedną ręką przyciągnął do siebie Tais, drugą Chloe. Ucałował najpierw swą beocką kochankę, mocno i namiętnie, wsuwając język między jej ciepłe, smakowite wargi. Zacisnął palce na pośladku niewolnicy, wyduszając z jej ust cichy pisk. Który zaraz zdusił kolejnym pocałunkiem, tym razem złożonym na jej ustach.

Szybko pomogły mu pozbyć się tuniki. Po chwili wylądowali we troje w łóżku. Tutaj Kassander skupił swe pocałunki i pieszczoty na Tais – to ona przecież była jego wybranką, pierwszą z nałożnic, które utrzymywał w Koryncie. W porównaniu z nią Chloe była tylko niewiele znaczącą zabawką. Owszem, skorzystał z niej kilka razy, lecz nie znaczyła dla niego więcej niż byle ladacznica, z którą przespał się w domu rozpusty.

To z Tais przyszedł się pożegnać.

Kiedy zatem niewolnica zasłoniła mu swą głową biust Beotki, pochyliwszy się ku niemu, by obsypać go pocałunkami, Kassander nie silił się na delikatność – chwycił Chloe za włosy i szarpnięciem odciągnął ją do tyłu. Tais nie śmiała zaprotestować, zwłaszcza gdy drugą ręką zaczął natarczywie miętosić jej prawą pierś. Wypinając do przodu swe kształtne półkule, które nie traciły kształtu, nawet gdy ułożyła się na plecach, poddała się ulegle jego szorstkim pieszczotom.

Rozkoszując się jędrnością piersi Tais, Macedończyk postanowił pokazać Chloe jej miejsce. Nie zwolnił uścisku na jej włosach, przeciwnie – przyciągnął jej głowę do swojego krocza. Dziewczyna o mały włos nie zakrztusiła się jego nabrzmiałym członkiem, który wcisnął jej siłą do ust. Szarpnęła się raz i drugi, lecz nie pozwolił jej się cofnąć. Przeciwnie, krótkimi, lecz zdecydowanymi pchnięciami pogłębił jeszcze penetrację. Jego żołądź ocierała się o gardło niewolnicy, która chcąc nie chcąc musiała zacząć współpracować. Objęła trzon męskości wargami, zaczęła go nimi pracowicie masować. Docisnęła język do spodniej części penisa, a gdy Kassander co jakiś czas cofał biodra, podrażniała nim jego wędzidełko.

Zadowolony z owych pieszczot (choć nie mogły się równać z tym, czym obdarzała go Likajna), sięgnął między uda Tais. Beotka rozchyliła je dla niego szeroko, przesunął opuszkami po jej wargach sromowych, a potem zagłębił jeden palec w jej wnętrzu. Jęknęła cicho, a on poczuł obfitą wilgoć.

Choć niewolnica dawała mu coraz więcej przyjemności, nie miał zamiaru zaszczycać jej ust wytryskiem swojego nasienia. To było przeznaczone wyłącznie dla Tais. Odciągnął więc Chloe od swego krocza i odepchnął na bok. Jego członek ociekał jej śliną, pulsował od płynącej w nim obficie krwi. Uklęknął teraz w rozkroku nad brzuchem swej beockiej nałożnicy. Patrzyła na niego z dołu, uśmiechnięta i gotowa spełnić każdy jego rozkaz. Dłonią nakierował penisa między jej cudowne piersi. Chwyciła je w dłonie i ściskając ku sobie, uwięziła między nimi jego męskość.

Obejrzał się szybko na Chloe.

– Zajmij się teraz swą panią. Jeśli nie osiągnie szczytu jednocześnie ze mną, przysięgam, że wychłoszczę cię do krwi.

Dziewczyna szybko przesunęła się za jego plecy i pochyliła nad podbrzuszem Tais. Kassander nie mógł oglądać tego, w jaki sposób ją pieści, skupił się bowiem na własnej rozkoszy i widoku, który miał przed oczami.

Oto piękna, czarnowłosa niewiasta leżała pod nim, ulegle przyjmując kolejne pchnięcia bioder, którymi wbijał swojego penisa między jej piersi. Ściskała je mocno ku sobie, masując jego męskość jędrnymi półkulami. Patrzyła mu przez cały czas w oczy. Rzadko pozwalała sobie na taką śmiałość. Dostrzegał jednak, że było to spojrzenie coraz mniej przytomne. Najwyraźniej Chloe wzięła sobie do serca jego groźbę i robiła wszystko, by jej pani zatraciła się w rozkoszy.

I stało się tak, że jednocześnie osiągnęli orgazm – Tais z pochwą wypełnioną zręcznymi palcami Chloe i z jej ustami na swej muszelce, Kassander z członkiem głęboko wbitym między beockie wzgórza. Kobieta otworzyła usta do krzyku i wtedy na jej szyję i twarz wytrysnął obfity strumień nasienia. Dawała ujście przepełniającej ją ekstazie, a sperma Macedończyka oblepiała jej policzki, wargi, tworzyła niewielkie jezioro w zagłębieniu szyi. Rozkosz obojga zdawała się nie mieć końca. Gdy ostatni strumyk nasienia spłynął leniwie na dekolt Tais, Kassander wysunął się spomiędzy jej piersi. Beotka uniosła się na łokciach i przysunęła do jego zaspokojonej męskości. Delikatnym pocałunkiem zdjęła z główki penisa jeszcze jedną, mlecznobiałą kroplę.

Chloe została posłana po wodę, by Tais mogła się odświeżyć oraz po wino dla Beotki i Macedończyka. Nie spodobało jej się chyba, że potraktowano ją jak zwykłą służącą – w ciągu ostatnich miesięcy zdobyła pozycję faworyty swej pani. Wystarczyło wszakże jedno surowe spojrzenie Kassandra, by zeskoczyła z łóżka i zajęła się wypełnianiem poleceń.

Gdy Tais obmyła już swą twarz i dekolt, napiła się z Kassandrem wina z jednego pucharu. Dopiero wtedy, gdy odprężeni zalegli na miękkich poduszkach, powiedział jej, że muszą się rozstać.

– Z rozkazu Antypatra mam opuścić Helladę i udać się do Azji. Miną lata, nim stamtąd wrócę, jeśli w ogóle uda mi się przeżyć. Nie obawiaj się jednak, moja beocka czarnulko. Przed odjazdem zadbam o twój los. Willa w której mieszkasz stanie się twą własnością. Niewolnicy, którzy ci służą pozostaną przy twym boku. Ty również, podlotku – zwrócił się do Chloe, która spoglądała na niego szeroko otwartymi oczyma.

Tais zareagowała zupełnie inaczej niż Likajna. Uśmiechnęła się nieco melancholijnie, uniosła rękę i pogładziła pieszczotliwie jego policzek.

– Proszę, nie mów już o tym. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że zadbasz o moje potrzeby. Zawsze to czyniłeś.

– Wiedz, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy – rzekł Kassander – by pozostać tu, w Koryncie. Są jednak kompromisy, na które iść nie wolno. Nie stanę się taki jak Alkajos.

Jego beocka nałożnica nigdy nie poznała Alkajosa. Wydawała się jednak doskonale rozumieć to, co chciał jej przekazać.

 – Kassandrze – jej głos był spokojny, kojący ból rozstania – zawsze wiedzieliśmy, że to, co nas połączyło, nie jest wieczne. Jestem kobietą i muszę pozostać tutaj. Ty jako mężczyzna i żołnierz masz obowiązek maszerować dalej. To były dobre trzy lata. Być może najlepsze w moim życiu. Zawsze będę wracać do nich z uśmiechem na ustach.

– Dziękuję – powiedział w końcu – że nie uczyniłaś tego jeszcze trudniejszym.

– Mi przecież jest łatwiej – zapewniła, przesuwając opuszkami palców po jego podbródku i szyi. – To ty zostawiasz za sobą wszystko i wyruszasz sam w daleką drogę. Ja pozostanę tutaj z Chloe…

– To prawda – Macedończyk uśmiechnął się z trudem i spojrzał na niewolnicę. – Ten kościsty podlotek okazał się lepszym zakupem, niż początkowo sądziłem.

– Możesz zostać do rana?

– Oczywiście, Tais.

– Więc nie traćmy więcej czasu, mój kochany. Spędźmy tę noc tak, by jej wspomnienie wystarczyło nam na długo.

* * *

Najwięcej kłopotu przysporzyła mu Kleopatra.

Młodą Fenicjankę uprowadzono z miasta Tyr, zdobytego i obróconego w gruzy przez wojska Aleksandra. Greckie imię nadano jej już w korynckim domu rozkoszy. Dla klientów pozostała jednak poddaną perskiego króla. Była zatem (za niewielką dopłatą) bita i maltretowana przez każdego Greka, który chciał w ten sposób mieć udział w triumfie nad barbarzyńcami.

Trwało to do dnia, w którym Kassander wyciągnął ją z burdelu i uczynił czwartą ze swych korynckich nałożnic. Jako wojenna branka nigdy nie osiągnęła statusu Tais, Likajny czy Mnesarete. Co więcej, koszmarne przeżycia, które miała za sobą, sprawiły, że nie potrafiła czerpać przyjemności z miłosnych igraszek. Pieszczoty, którymi go obdarzała, smakowały zawsze obowiązkiem, a jej uległość – lękiem. Odwiedzał ją więc rzadziej niż pozostałe, poza tym jednak traktował dobrze i z szacunkiem. Podobnie jak tamtym, wynajął jej osobną willę i otoczył służbą.

Teraz jednak, gdy zamykał swoje sprawy w Koryncie, przyszłość Kleopatry mocno go frasowała. Kassander nie mógł jej obdarować domem w mieście. Nie chodziło nawet o to, że była niewolnicą – wystarczyło przecież udać się do miejskich urzędników i biorąc ich na świadków, przywrócić jej wolność. Kleopatra jednak była przede wszystkim Fenicjanką. A osobom, w których żyłach nie płynęła krew Hellenów, nie wolno było posiadać ani wynajmować nieruchomości w żadnej szanującej się polis.

Wyjście z sytuacji nasuwało się samo – Kleopatrę należało oddać komuś, kto będzie ją przyzwoicie traktował. A nade wszystko ochroni ją przed tymi, którzy chcieliby ponownie wykorzystać i skrzywdzić młodą, śliczną dziewczynę. Problemem było jednak znalezienie właściwego człowieka. W Koryncie ufał jedynie swoim oficerom – Polidamesowi i Jazonowi. Obaj jednak wyruszali z nim do Azji, więc siłą rzeczy odpadali. O obywatelach miasta nie miał wysokiego zdania. Wielu z nich było stałymi klientami domu rozkoszy, w którym znęcano się nad fenicką branką.

Macedończyk głowił się zatem nad przyszłością Kleopatry. Wkrótce jednak okazało się, że przynajmniej w tej sprawie Mojry mu sprzyjają. Trzy dni po jego powrocie do Koryntu, przez południową bramę wjechał do miasta ulubiony Ateńczyk Kassandra, Dionizjusz z Faleronu. Spotkali się w twierdzy na akrokorynckim wzgórzu. Kassander wciąż sprawował władzę nad stacjonującym tam macedońskim garnizonem. Najwyraźniej Antypater miał ważniejsze sprawy, niż wybór jego następcy.

– Witaj, Ateńczyku! – zawołał Kassander, gdy Dionizjusz wkroczył na dziedziniec.

– Witaj, organizatorze najlepszych sympozjonów w Helladzie! – zaśmiał się nowoprzybyły. Na początku wojny, jako najważniejszy z cudzoziemskich oficerów w Koryncie, brał udział w uczcie, którą Kassander wydał na cześć swego przyjaciela, Alkajosa. Choć właśnie wtedy rozeszły się drogi Macedończyka i jego starego druha, pozostali goście – w tym Dionizjusz, który przybył w towarzystwie słynnej hetery Cynthii – bawili się wyśmienicie.

– Co cię tu sprowadza?

– Miałem już dość tej brudnej wojny… – Ateńczyk spojrzał na niego uważnie. – Słyszałem, że ty również. Zatem gdy tabory moich wojsk zapełniły się łupami, uznałem, że pora wracać do domu.

– Antypater was nie zatrzymywał?

– Wręcz przeciwnie, odniosłem wrażenie, że z ulgą pozbywa się kontyngentów z południa Hellady. Wszak do siania terroru wśród dawnych buntowników wystarczą mu te dzikusy sprowadzone z Tracji.

– Wciąż jest tak źle?

– Trochę lepiej. Furia zwycięzców chyba słabnie. Alkajos wciąż liże rany, a pozostali wodzowie ustępują mu jednak w okrucieństwie.

Kassander westchnął, ale po chwili posłał Ateńczykowi szeroki uśmiech.

– Posłuchaj, Dionizjuszu, mam w swych komnatach wielki dzban wina. Zamierzałem wypić go w samotności, ale twe przybycie raduje me serce. Czy zechcesz mi towarzyszyć?

– Naturalnie, Kassandrze. Prowadź – w imię sojuszu Macedonii i Aten!

Gdy pół zawartości dzbana zniknęło już w gardłach mężczyzn, a słońce pochyliło się nad horyzontem, Kassander poruszył nurtujący go temat. Dionizjusz słuchał w milczeniu, a na jego wargach błąkał się lekki uśmiech.

– Widzę, Kassandrze, że przywiązałeś się do tej niewolnicy – rzekł w końcu.

– Mam wobec niej poczucie pewnej… – Macedończyk zawahał się, lecz dokończył po chwili – odpowiedzialności. Nie chciałbym, by trafiła znów do burdelu, gdy ja będę już daleko.

– I jesteś gotów oddać mi ją za darmo?

– Ufam, że będziesz ją traktował przyzwoicie. Choć może to nie najwłaściwsze słowo.

Dionizjusz zaśmiał się cicho i napił wina.

– No dobrze, przyjacielu. Chciałbym ją jednak zobaczyć, nim podejmę decyzję.

– Chodźmy zatem od razu. Zabiorę wino.

Godzinę później byli już w domu, który Kassander najął dla Kleopatry. Śliczna Fenicjanka o oliwkowej cerze i czarnych, kręconych włosach ukazała im się w skromnym, białym chitonie z nieprzezroczystej wełny. Upięła go wysoko, tak że szata zasłaniała jej cały dekolt. Nie była jednak w stanie skryć obfitości jej piersi ani krągłości opiętych nią bioder.

Mężczyźni zasiedli na przyniesionych im przez służbę taboretach, dziewczyna stała zaś przed nimi, a na jej twarzy rysowała się niepewność.

– Kleopatro – zaczął Kassander – niedługo będę musiał opuścić Korynt. Udaję się tak daleko, że w żadnym razie towarzyszyć mi nie możesz. Jestem zatem zmuszony oddać cię pod opiekę przyjacielowi. Masz być wobec niego posłuszna i uległa, tak jak wobec mnie.

Fenicjanka zbladła lekko, lecz nawet teraz nie ośmieliła mu się sprzeciwić. Skinęła głową i rzekła bezbarwnym tonem:

– Stanie się tak, jak sobie życzysz, mój panie.

 – Cieszy mnie to. Jak ci się podoba, Dionizjuszu?

Ateńczyk spoglądał na nią z dużym zainteresowaniem.

– By prawidłowo ocenić, powinienem chyba dokładnie ją sobie obejrzeć? – zapytał niewinnie. Kassander posłał mu surowe spojrzenie, ale postanowił się nie kłócić. Ateńczyk wybawiał go przecież z nie lada kłopotu.

– Kleopatro, rozbierz się. Mój towarzysz pragnie ujrzeć cię nagą.

Rumieniec oblał lico dziewczyny, ale i tym razem usłuchała. Rozwiązała powoli węzły podtrzymujące chiton. Mężczyźni patrzyli, jak biała szata zsuwa się po jej oliwkowym ciele. Gdy nic już nie zasłaniało jej nagości, Dionizjusz kazał Kleopatrze podejść bliżej i obracać się przed nim powoli. Podziwiał jej wdzięki okiem konesera. Najwyraźniej przypadła mu do gustu, bo po chwili zwrócił się do Kassandra:

– Pozwolisz, bym wypróbował swą nowo nabytą własność?

Kassander wzruszył ramionami. Nie patrzył na Kleopatrę. Uleganie żądzom pana było częścią obowiązków niewolnicy. W Atenach Dionizjusz będzie się mógł zabawiać z Fenicjanką ile zapragnie. Czemu nie miałby zacząć tej nocy?

– Oczywiście. Masz do tego prawo.

Ateńczyk podniósł się z miejsca i złapał dziewczynę za nadgarstek.

– To nie zajmie nam długo, Kassandrze. A ty, niewolnico, prowadź do sypialni!

Kiedy Dionizjusz korzystał z Kleopatry, Kassander przywołał do siebie jedną z jej służących. Kazał jej uklęknąć przed sobą i zaspokoić się ustami. Dziewczynie brakowało doświadczenia, więc wykonanie rozkazu zajęło jej sporo czasu. Gdy w końcu wytrysnął z głuchym jękiem (musiał przytrzymać ją za włosy, by nie cofnęła głowy), Ateńczyk wrócił właśnie z sypialni Fenicjanki.

– Nie marnujesz ani chwili – zaśmiał się widząc, co robi Macedończyk. – Muszę przyznać, że ta twoja czarnulka jest niezła.

Kassander otarł resztkę nasienia o włosy służącej. A potem odesłał ją machnięciem ręki.

– Więc zabierzesz ją do Aten?

Dionizjusz uśmiechnął się.

– Moja żona ucieszy się z dodatkowej niewolnicy.

– Bardzo mnie to cieszy, przyjacielu.

* * *

Pozostała mu jeszcze Mnesarete.

Przez pierwsze dni w Koryncie mógł odkładać to spotkanie, mówiąc sobie, że najpierw pożegna się z pozostałymi kochankami. Rozstanie z Likajną było długie i czułe, z Tais – pełne nostalgii i wspomnień, z Kleopatrą – z konieczności pospieszne. W końcu nie pozostała mu już żadna wymówka. Czuł, że zadanie, które przed nim stoi, będzie najtrudniejsze ze wszystkich.

I oto czwartego wieczoru po powrocie do miasta, Kassander stanął na progu willi Mnesarete. Eunuchowie powitali go z uniżonością najwłaściwszą dla tych, którzy już dawno utracili wszelkie oznaki męskości. Gdy jednak znalazł się na drugim piętrze i zamierzał wkroczyć do alkowy swej kochanki, jeden z nich zastąpił mu drogę.

– Proszę, panie – rzekł, skłaniając pokornie głowę. – Nasza pani modli się…

Kassander niewiele myśląc odepchnął eunucha na bok. Ten uderzył plecami o ścianę i osunął się po niej z bolesnym jękiem. Macedończyk stanowczym ruchem odciągnął zasłonę we wnęce wejściowej do sypialni Mnesarete. I momentalnie widok, który ukazał się jego oczom, zaparł mu dech w piersi. W rogu komnaty ustawiony był niezwykłej urody posąg z brązu. Kassander natychmiast dostrzegł, że była to mniejsza kopia cudownej rzeźby Prakstytelesa, której oryginał oglądał niegdyś w Atenach. Afrodyta, naga jak w chwili narodzin, odkładała zdjętą właśnie szatę na naczynie z wodą. Drugą ręką skromnie zasłaniała swoje łono. Nic jednak nie skrywało bujnych i okrągłych piersi, zgrabnych ud, dolnej części brzucha. Wokół posągu – u stóp bogini i w uchwytach umieszczonych w ścianach – płonęły dwa tuziny świec. Oświetlały one ze wszystkich stron Zrodzoną z Piany, wydobywając ją z półmroku, który zaległ w alkowie.

Przed Afrodytą z brązu klęczała z pochyloną głową i wyciągniętymi do przodu ramionami Afrodyta z krwi i ciała – całkiem naga Mnesarete. Kassander obserwował ją od strony wejścia – oglądał zatem przede wszystkim jej wypiętą ku niemu, idealnie krągłą pupę. Słysząc za sobą poruszenie, jego kochanka uniosła się powoli i obróciła ku niemu głowę.

– Przyszedłeś, wreszcie – rzekła cicho, patrząc mu w oczy. – Czyżby wieści, które ze sobą niesiesz, stanowiły aż tak ciężkie brzemię?

Zauważył, że nawet fryzurę ma taką jak bogini. Jej trefione włosy przytrzymywała czerwona opaska, której nie ozdabiał żaden klejnot ani wpleciona w loki wstążka. Podobnie jak jej patronka, Mnesarete miała świadomość, że nie potrzeba jej tak ostentacyjnych ozdób. Podniosła się z kolan i obróciła w jego stronę. Choć Kassander niechętnie żegnał widok jej pośladków, obfite piersi z ciemnymi brodawkami, lekko wypukły brzuch, wąska talia i całkowicie wydepilowane łono stanowiły całkiem niezłą rekompensatę.

– Nic nie mówisz – ciągnęła Mnesarete – a ja już wszystko wiem. Opuszczasz Korynt, być może na zawsze. Żegnasz się zatem z nami i jedną po drugiej odsyłasz w przeszłość, do krainy zaludnionej przez twoje wspomnienia.

Chciał jej odpowiedzieć, lecz słowa utknęły mu w gardle. Mówiła zatem dalej:

– Udało ci się z Tais, Kleopatrą i Likajną. Żadna z nich nie zaprotestowała, nie przyszło im nawet do głowy, że mogłyby spróbować. Coś jednak powstrzymywało cię przed przyjściem tutaj. Jakby jakiś duch lub boska istota podpowiedziała ci, że w tych progach nie odniesiesz triumfu.

– Co chcesz przez to…

– Teraz mówię ja! – Kassander nie mógł uwierzyć własnym uszom. Przerwała mu! Ośmieliła się wejść mu w słowo! Ze wszystkich kobiet, które znał, tylko hetera Aspazja czasem sobie na to pozwalała. Każdą inną niewiastę surowo by za to skarcił. Chciał podnieść rękę, by ją spoliczkować, lecz z niewiadomych przyczyn – jego ramię pozostało nieruchome.

– Teraz mówię ja – Mnesarete nie odrywała od niego szmaragdowych oczu. – A przeze mnie mówi Afrodyta. Czyś już zapomniał, komu zawdzięczasz życie? Czyje wstawiennictwo sprawiło, że powróciłeś znad brzegów rzeki Styks? Czy nie pamiętasz, jakie ślubowanie złożyłam u stóp posagu Afrodyty na akrokorynckim wzgórzu? Myślisz, że bogini przełknie wiarołomstwo i upokorzenie?

Kassander milczał. Patrzył na Mnesarete i nie poznawał jej. Jego rozpustna i uległa nałożnica, która zwykła oddawać mu się na wszelkie możliwe sposoby, teraz przemawiała władczo i stanowczo niczym macedońska królowa! Miał wielką ochotę rozpiąć ciężki, skórzany pas, który nosił i z jego pomocą wybić jej z głowy wszelką bezczelność. A jednak nie czynił tego, lecz słuchał oniemiały.

– Błagając Zrodzoną z Piany o przywrócenie ci zdrowia – mówiła Mnesarete, stojąc blisko niego, na wyciągnięcie ręki, której wszakże nie mógł unieść – przysięgłam, że będę najbardziej namiętną z twych kochanek. Że będę zaspokajać każdą twą zachciankę, każdy, najbardziej wyuzdany kaprys. A nasze miłosne igraszki będą zarazem modlitwą, darem dla Afrodyty. Czy zostawiając mnie za sobą chcesz, by modlitwa ucichła? By bogini pozbawiona została należnego jej daru?

Powodowany nagłym impulsem, potrząsnął głową. Czuł się jak człowiek, który biegnąc przez bezgwiezdną noc, o mały włos nie spadł w przepaść. Mnesarete zaś była tą, która w ostatniej chwili chwyciła go za ramię, ratując przed otchłanią.

– Cóż więc powinienem zrobić? – zapytał tylko, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczyma.

– Zabierz mnie ze sobą – żarliwie odparła Mnesarete – do krainy, w której rodzi się słońce. Wiesz już, że nie masz innego wyboru. Tylko wówczas Afrodyta otrzyma to, co jej przysięgałam.

 Przez chwilę myślał o wszystkich problemach, jakie ściągnie na siebie, biorąc niewiastę w daleką, azjatycką wyprawę. A potem podjął decyzję.

– Dobrze, Mnesarete. Pojedziesz ze mną. Do krainy, z której wyrusza płomienny rydwan Heliosa.

Magiczna chwila przeminęła, a ona nie była już wcieleniem Afrodyty, lecz jego ulubioną nałożnicą, która teraz tuliła się do niego swoim nagim ciałem. Głowę złożyła na jego torsie, rękoma oplotła mu szyję.

– Przyrzekasz? – wyszeptała pokornie i nieśmiało.

– Przyrzekam – odparł stanowczo i pewnie.

* * *

Dwa dni później do miasta przybył Pejton – oficer, który miał przejąć zarząd nad akrokoryncką twierdzą. Sprowadził ze sobą tysiąc macedońskich żołnierzy, a także pięciuset Traków, obładowanych łupem ze zdobytych miast. Garnizon, ogołocony z wojsk, gdy Antypater maszerował na wojnę, teraz został uzupełniony.

– Twoje sprawy w Koryncie skończone – zwrócił się do swego poprzednika Pejton. – Antypater, wódz Hellady, rozkazuje ci niezwłocznie przenieść się do Aten. Nie chce cię tu oglądać, gdy będzie wracał na północ.

Kassander obiecał mu, że wyruszy nazajutrz. Przedtem chciał jeszcze złożyć wizytę jednej osobie. I wydać w Koryncie ostatnią minę w srebrze.

* * *

Aspazja krzyknęła przeciągle, szczytując pod nim. Udowodniła mu, że nie udaje, wbijając paznokcie w jego plecy i raniąc je do krwi. On również czuł, że zbliża się jego ekstaza. Nie próbował się w ostatniej chwili wyrywać z jej ciasnej i wilgotnej pochwy. Wiedział, że hetera ma swoje sposoby na uniknięcie zapłodnienia. Było to w jej profesji koniecznością. Dlatego też bez najmniejszych skrupułów wbił się w nią raz jeszcze, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Wytrysnął głęboko, napełniając jej szparkę po brzegi. Dopiero gdy ostatnie krople gęstej, lepkiej spermy wypłynęły z jego męskości, Kassander uniósł się i opuścił gościnne miejsce między udami niewiasty. Następnie opadł na skotłowaną pościel u jej boku i ułożył się wygodnie na plecach.

– To było… niespodziewane – odezwała się po dłuższej chwili Aspazja. – Zazwyczaj nie jest mi aż tak dobrze z klientem…

– Myślę – rzekł Kassander, uśmiechając się szeroko – że jesteśmy dla siebie kimś więcej, niż tylko ladacznicą i tym, który jej zapłacił.

– Chyba masz rację – hetera przeciągnęła się uroczo, wypinając do przodu swój posągowy biust. – Wielka szkoda, że wyjeżdżasz, Kassandrze. Kto wie, jak potoczyłaby się nasza znajomość? Ateński wódz Perykles również sypiał z ladacznicą, zresztą moją imienniczką. Z czasem stała mu się tak bliska, że historia zapamiętała ją jako żonę.

– Niejedna z twoich koleżanek po fachu skończyła w ten właśnie sposób – odparł Macedończyk. – Może nie stały się od razu wzorem małżeńskich cnót, lecz poślubiły zacnych i szlachetnych mężczyzn.

– Sądzisz, że i my mieliśmy szansę? – Aspazja utkwiła w nim swe zielone spojrzenie.

– Szczerze mówiąc, wątpię – odrzekł, zgodnie z prawdą, Kassander. – Niezbyt nadaję się do życia w cieple domowego ogniska. Obawiam się również, że nie jest mi pisana śmierć we własnym łóżku, nawet w ramionach tak uroczej małżonki.

– Cóż, moje szczęście – Aspazja teatralnie załamała ręce – pozostaje mi zatem jedynie dalszy moralny upadek. Będę przyjmowała mężczyzn, póki zechcą spędzać ze mną czas… licząc, że odłożony majątek pozwoli mi na spokojną, choć samotną starość.

– Ty przynajmniej jej dożyjesz – zaśmiał się Macedończyk. Sięgnął po ustawiony na stoliku przy łóżku dzban wina. Nalał sobie i Aspazji. Po chwili rozkoszowali się oboje wyśmienitym, cypryjskim trunkiem.

– Uważaj na siebie w Azji – rzekła w pewnej chwili hetera. – Chciałabym cię jeszcze kiedyś ujrzeć.

– Jeśli przeżyję – Kassander uśmiechnął się do niej – przywiozę ci z Persji naszyjnik ze szmaragdów, jakiego w Helladzie jeszcze nie widziano. Sama królowa Olimpias pozazdrości ci tego daru!

– A więc będę codziennie wyglądała twojego powrotu – Aspazja odwzajemniła uśmiech – niczym wierna Penelopa, czekająca na swego Odysa.

Macedończyk pochylił się ku niej i wziął ją w ramiona.

– W tej chwili, Penelopo, Odyseusz życzy sobie, byś znów go zaspokoiła.

– Oczywiście, mój czcigodny mężu. Będę posłuszna twym życzeniom – odparła najsłynniejsza hetera Koryntu.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Kassander X

By dowiedzieć się o dalszych losach Likajny i Aspazji, przejdź tutaj: Korynckie Noce (Blondynka wg Megasa Alexandrosa)

By dowiedzieć się o dalszych losach Tais, przejdź tutaj: Opowieść helleńska: Tais

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

świetny tekst, z przyjemnością przypomniałam sobie, jak Kassander żegnał się ze swoimi ulubienicami 🙂

A jutro przypomnisz sobie, jak został powitany w Atenach 🙂

Już jutro? No to czekam… 🙂

Nie czekaj chwili dłużej 🙂

Ja również nie czekam, tylko od razu zabieram się za lekturę kolejnej części. Wyśmienite 🙂

Dopiero poznałam harem Kassandra, a już się trzeba z paniami pożegnać. Aż boję się pytać, ile jeszcze będzie tych piękności. Oj, potrafi się chłopak bawić 🙂 Ciekawe czy policzyłeś wszystkie kochanki bohatera 🙂
Kassander radzący Likajnie za pół wieku nie żałować niczego na łożu śmierci, skłonił mnie do zastanowienia nad długością życia starożytnych. Żywność mieli ekologiczną, środowisko nieskażone, klimat sprzyjający. Jeśli w dzieciństwie nie dopadły ich poważne choroby, a później nie zginęli w walce, to pewnie mogli dożyć siedemdziesiątki. A może się mylę 🙂

Witaj, Patrycjo!

Spokojnie, z „haremem” Kassandra nie żegnasz się na długo! Tais i Chloe otrzymały własną serię, chronologicznie ulokowaną kilka miesięcy po wyjeździe Kassandra z Koryntu. Likajna wróci w samodzielnym opowiadaniu w ramach międzyautorskiej serii „Blondynka” (jego lekturę polecam jednak nieco później, po pierwszych rozdziałach Opowieści Demetriusza). Kleopatra pojawi się w Opowieści Demetriusza.

Co do długowieczności życia starożytnych – niska średnia długość życia wynikała ze a) śmiertelności niemowląt b) epidemii, c) śmierci na wojnach, d) klęsk głodu e) w wypadku kobiet dodatkowo powikłań w trakcie ciąży i porodu. Jeżeli jednak ktoś uniknął tych przyczyn zgonu, a do tego żył we względnym dobrobycie, miał szansę dożyć osiemdziesiątki. I wielu, zwłaszcza z warstw wyższych, dożywało. Żeby daleko nie szukać: osiemdziesiątki dożył nauczyciel Arystotelesa, wielki Platon.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz