Opowieść helleńska: Kassander VIII (Megas Alexandros)  4.47/5 (127)

41 min. czytania

Simon Vouet, „Lukrecja i Tarkwiniusz”

Dzień, w którym stoczono bitwę pod Megalopolis, był słoneczny i ciepły, jak na tę porę roku. Choć Antypater zmusił swe wojska do forsownego marszu, pokonując codziennie sto pięćdziesiąt stadionów, Spartanie nie dali się zaskoczyć nagłym nadejściem wroga. Kiedy Macedończycy o poranku stanęli na szerokiej równinie na północ od miasta, po drugiej jej stronie ujrzeli już uszykowane zastępy Lacedemonu.

Król Agis zgromadził armię, jakiej Sparta nie miała od niemal stu lat, od końca wojny peloponeskiej, którą opisał wielki Tukidydes. Wraz ze swymi sojusznikami – Achajami, Arkadyjczykami, mieszkańcami Elidy – Lacedemon wystawił ponad dwadzieścia tysięcy żołnierzy. Trzy czwarte stanowili ciężkozbrojni hoplici, resztę zaś – lekkozbrojni harcownicy: peltaści, łucznicy i procarze. W polu armia ta prezentowała się doskonale.

W centrum, w równych szeregach stali tarcza w tarczę niemal identyczni żołnierze. Szkarłatne płaszcze Spartiatów powiewały na wietrze, napierśniki i hełmy z polerowanego brązu lśniły w jesiennym słońcu niczym najprawdziwsze złoto. Nad głowami wojowników unosił się las włóczni o ostrzach z przedniej stali. Na flankach gromadziła się lekka piechota – nie tak piękna i zdyscyplinowana, lecz równie zabójcza, zwłaszcza dla słabo opancerzonych macedońskich falangitów.

Antypater podjął rzucone mu przez króla Sparty wyzwanie. Nie ukrywał się za wysokimi murami Koryntu, nie skorzystał z osłony oferowanej przez Istmijski Przesmyk. Pod Megalopolis sprowadził siły dorównujące liczebnością armii, którą Aleksander powiódł na Wschód. Prócz dziesięciu tysięcy Macedończyków, których pozostawił mu król dla obrony Hellady, prowadził dwakroć tylu Traków ze wszystkich zhołdowanych plemion – Serdów, Bisaltów, Odrysów, Agrian i Tryballów. Niedawno Antypater ułaskawił zbuntowanego wielkorządcę Tracji, Memnona, by nie być zmuszonym do walki na dwa fronty. Dziś wojska Memnona flankowały z obu stron macedońską falangę. Prócz tych formacji przywiódł też stary generał dwa tysiące wyśmienitej, tesalskiej konnicy i tysiąc lekkiej jazdy panojskiej. Resztę jego sił stanowiły kontyngenty Związku Helleńskiego – które, podobnie jak sam Aleksander, trzymał w odwodzie, niezbyt ufając Grekom z południowych poleis. Ogółem rzecz biorąc, siły Antypatra dwukrotnie przewyższały liczebnością Spartan i ich sojuszników.

Kassander wraz z żołnierzami ze swego korynckiego garnizonu stał na prawej flance macedońskiej falangi, nieopodal trackiej ciężkiej piechoty. Dowodził formacją machairophoroi – dobrze opancerzonych żołnierzy uzbrojonych w zakrzywione miecze. Sam miał na sobie rynsztunek hypaspisty, w którym walczyło mu się najlepiej – lekki pancerz, dużą, okrągłą tarczę, brązowy hełm, przy pasie xiphos, w dłoni zaś długą na osiem łokci włócznię.

Trąby zagrały i macedońska armia ruszyła do ataku. Antypater nie był głupcem. Wiedział, że na przeciwległym krańcu pola bitwy stoją najwaleczniejsi synowie południowej Hellady, ostatni być może, którzy zasługiwali na miano Greków. Dlatego kazał swym żołnierzom posuwać się powoli, by nie zmęczył ich bieg w stronę przeciwnika. Przed czoło głównych sił wypuścili się jedynie traccy peltaści i macedońscy procarze. Zasypali oni nieprzyjaciół gradem pocisków, płacąc w zamian solidną daninę krwi.

Spartanie nie dali się sprowokować harcownikom. Nie puścili się w pogoń, nie złamali perfekcyjnego szyku. Unieśli tylko swe duże tarcze, od których odbijały się kamienie i w których grzęzły oszczepy. Gdy któryś z hoplitów padał na ziemię, jego towarzysz z następnego szeregu natychmiast zapełniał lukę. Kassander nie mógł powstrzymać podziwu dla lacedemońskiej karności i dyscypliny. Czoło macedońskiej falangi było już tak blisko spartańskiej linii, że mógł niemal zajrzeć w skryte w cieniu brązowych hełmów oczy swoich nieprzyjaciół.

Był pewien, że w oczach potomków Leonidasa nie ujrzałby lęku, a jedynie stanowczość i absolutną pogardę dla śmierci.

Armie starły się. Spartanie złączyli tarcze i unieśli włócznie. I choć uderzył na nich przeciwnik dwa razy liczniejszy, nie cofnęli się ani o krok. Niczym nadbrzeżna skała, o którą rozbija się fala przypływu, trwali na swych pozycjach, niewzruszeni i wspaniali. A potem sami odepchnęli napastników w tył.

Kassander nie mógł uwierzyć własnym oczom. Macedońska falanga cofała się na całej linii, przetrzebiona lacedemońską włócznią! Jego machairophoroi też wzięli udział w walce, wielu z nich poległo. Teraz się wycofali, żeby nie złamać szyku. Na prawej flance pierzchali Odrysowie, pozostawiając na zdeptanej trawie setki zabitych. Zwycięstwo w pierwszym starciu należało bezapelacyjnie do synów Sparty. Ci zaś wznieśli pod niebiosa hymn do Apolla, dziękując patronowi swego miasta za ten triumf.

Znów ruszyli w pole harcownicy, którzy przedtem uciekli na boki, by nie wpaść między ścierające się ze sobą szyki ciężkiej piechoty. Kassander uniósł tarczę, odbiło się od niej kilka kamieni. A potem ozwały się trąby – niezłomny Antypater nakazał kolejny szturm. Machairophoroi Kassandra wbili się w linię Spartan i zaczęli przedzierać się przez szeregi wojowników w szkarłatnych płaszczach. Na tym odcinku walka prędko straciła swój metodyczny charakter, przekształciła się w szereg pojedynków, niczym w opiewanej przez Homera Iliadzie. Po pierwszym starciu włócznia Kassandra nie nadawała się do niczego – wbił ją w brzuch Spartiaty, ten zaś, zamiast umrzeć od razu, uniósł swą ciężką tarczę i potężnym jej ciosem oderwał ostrze od drzewca. Macedończyk cisnął bezużyteczny kawał drewna na ziemię i dobył xiphosa. Prędko skrócił męki rannego Spartiaty. Rzucił swą ciężką tarczę jednemu z giermków i walczył dalej, dzierżąc w dwóch dłoniach obusieczny miecz.

Raz jeden o mało nie stracił życia. Rosły Lacedemończyk naparł na niego tarczą tak mocno, że pod Kassandrem ugięły się nogi. Gdy upadł na plecy, ujrzał, jak nieprzyjaciel unosi włócznię do śmiertelnego ciosu. Nie zdążył. Jeden z Tryballów z eskorty Kassandra, przewyższający o głowę Spartanina, wpadł na niego z impetem, z zakrzywioną rhompają w dłoni. Jednym ciosem przypominającej sierp klingi odrąbał ostrze włóczni, drugim – dzierżącą ją dłoń. Trzeci cios spadł na głowę krwawiącego wojownika. Hełm nie wytrzymał, głowa rozpękła się jak przejrzały arbuz. Kassander podniósł się chwiejnie, po czym upadł znów na trawę i zwrócił zjedzone kilka godzin wcześniej śniadanie.

Ostatecznie o losie bitwy zadecydowała formacja, której brakowało Spartanom: ciężka tesalska konnica. Mądry Antypater nakazał jej uderzenie na styk szyku Spartan i ich sojuszników z Elidy. Ci zaś, mniej zdyscyplinowani i nie tak gardzący śmiercią jak ich towarzysze, zaczęli się cofać pod naporem Tesalów oraz ciężkiej piechoty Tryballów, wznoszących podczas natarcia potępieńcze okrzyki.

Widząc, że hoplici z Elidy pierzchają, Agis pojął, że wszystko stracone. Król spartański nie opuszcza pola klęski żywy – nakazał więc swym zastępom wycofanie się do obozu, sam zaś pozostał, z garstką najwierniejszych Spartiatów, by osłonić ich odwrót. Zaraz też skłębili się wokół nich Serdowie i Odrysi, Agrianie doskakiwali zaś, rażąc nieprzyjaciół celnie ciskanymi oszczepami.

Gdy Kassander i jego machairophoroi dotarli w końcu do spartańskiego oddziału, większość wojowników w szkarłatnych płaszczach już nie żyło. Król Agis, w napierśniku zbryzganym krwią, wielokroć ranny, nie mógł utrzymać się na nogach. Już na kolanach wciąż jednak walczył, kładąc trupem kolejnych Traków. Kassander nakazał barbarzyńcom rozstąpić się. Król Lacedemonu zasłużył na lepszy koniec.

Nie sprawiło mu przyjemności to, co miał teraz zrobić. Spartanin krwawił z tuzina ran, jego ruchy były wyraźnie spowolnione. Kassander bez trudu wytrącił mu z ręki miecz. Agis klęczał przed nim, do końca zachował jednak dumę. Uniósł rękę i ściągnął z głowy hełm. Jego klejące się od potu i krwi włosy rozsypały się po szerokich ramionach. Król spojrzał Kassandrowi w oczy i wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu.

– Chcieliśmy uchronić przed wami Helladę – wychrypiał przez spierzchnięte z pragnienia gardło – lecz okazaliście się od nas silniejsi. Kończ, Macedończyku.

Kassander spełnił prośbę króla. Cios xiphosa niemal oddzielił jego głowę od reszty ciała.

* * *

W Megalopolis witano ich jak bohaterów. Na głowy wkraczających do miasta żołnierzy sypały się z wysokich okien kwiaty. Tej nocy żaden Macedończyk, Tesal ani Trak nie musiał płacić za wino, które wlał w siebie w tawernie, ani za kobietę, która zaspokoiła potem jego żądzę. Nie tylko ladacznice zresztą usługiwały zwycięskim wojakom. Także żony i córki obywateli, zapominając o należnej niewiastom wstydliwości, hojnie nagradzały mężczyzn, którzy przynieśli ratunek ich polis.

Piętnastu żołnierzy zmarło z przepicia, a kilku innych – w wyniku ran odniesionych w pijackich bójkach. Natomiast dziewięć miesięcy później łona uwiedzionych tej pamiętnej nocy niewiast wydały na świat prawdziwy zastęp macedońskich bękartów.

Kassander wraz z oficerami swoich machairophoroi upijał się w najlepszej gospodzie w mieście, noszącej dotychczas nazwę „Triumf Epaminondasa”. Tego jednak dnia właściciel, wdzięczny za ocalenie Megalopolis przed Spartanami, postanowił przemianować swój przybytek na „Pod Macedońską Sarisą”. Dowódca akrokorynckiego garnizonu wlał już w siebie jeden dzbanek wina i właśnie zabierał się do kolejnego. Na jego kolanach siedziały dwie ślicznotki, które obmacywał od czasu do czasu, gdy nie był akurat zajęty kubkiem napoju i rozmową z kompanami.

Tam znalazł go Herakliusz, który przekazywał obecnie wiadomości między wysokimi oficerami macedońskiej armii.

– Panie – rzekł młodzieniec – dostojny Antypater chce cię widzieć.

– Spodziewałem się, że nie będzie mi dane zażywać owoców zwycięstwa – Kassander dwoma klapsami zgonił ladacznice ze swych kolan. Podniósł się i popatrzył po swych towarzyszach.

– Nie wiem, kiedy wrócę, ale zostawcie dla mnie trochę wina.

* * *

Antypater był niski i mocno zbudowany. Jego przerzedzone włosy oraz krótka broda były całkiem siwe. Sędziwy wiek – służył jako generał trzem pokoleniom macedońskich królów z dynastii Argedów – nie przygiął go do ziemi i nie wypełnił oczu pustką. Wciąż pozostawał energiczny i zdecydowany, zarówno jako wódz na polu bitwy, jak i zarządca europejskiej części imperium Aleksandra.

Spotkali się w willi jednego z najprzedniejszych obywateli Megalopolis, który, wdzięczny za ocalenie miasta, oddał swój dom do dyspozycji generała.

Antypater był całkowicie trzeźwy – najwyraźniej nie poddał się powszechnemu w Megalopolis nastrojowi. Kassander nawet mu się nie dziwił – stary generał pochował tego dnia trzy i pół tysiąca żołnierzy swojej armii, którzy polegli w bitwie. Były to straty ogromne, jeśli wziąć pod uwagę, że batalia zakończyła się zwycięstwem.

Antypater powitał Kassandra skinieniem głowy i od razu przeszedł do rzeczy:

– Pojedziesz do Sparty jako mój poseł. Wynegocjujesz pokój.

– Oczywiście, zrobię, jak każesz, generale – odparł Kassander, który wiedział, że nie ma co się spierać ze starym wodzem. – Powiedz mi tylko, czemu wysyłasz właśnie mnie. Nie jestem dobrze urodzonym dyplomatą, biegłym w sztuce erystyki…

– Nie musisz nim być. Masz pozostać sobą.

Antypater wyczytał z twarzy Kassandra, że ten nie rozumie. Cierpliwie tłumaczył zatem dalej:

– Gdybym chciał zawrzeć pokój z Ateńczykami, wysłałbym im złotoustego pochlebcę, wytrawnego w negocjowaniu traktatów. Ale Spartanie są inni. Nie cenią elokwencji ani osobistego czaru. To, co robi na nich wrażenie, to siła i hart ducha. Ciebie zaś szanują. Na tyle, że wysłali jednego ze swych najlepszych agentów, by cię zamordował.

Kassander skinął głową na znak, że pojmuje. Antypater mówił dalej:

– Zgładziłeś tego, który przybył zabić ciebie. Wróciłeś znad brzegów Styksu, choć nikt nie wierzył, że uda ci się przeżyć. Zadałeś śmierć najwspanialszemu królowi Sparty od czasów Leonidasa. Lacedemończycy cię szanują. Szybciej przyjmą pokój z twoich pokrytych bliznami rąk niż z wypielęgnowanych dłoni jakiegoś fircyka.

– Teraz rozumiem. Jakie mam przedstawić warunki?

– Sparta zaprzestanie wrogich działań i rozwiąże antymacedońską ligę, na której czele stała. Wszystkim żołnierzom wziętym do niewoli pod Ephyrą ma zostać przywrócona wolność. Ci, których sprzedano już w niewolę poza granice Lacedemonu, mają zostać wykupieni na koszt Sparty i również wyzwoleni. W zamian my zwolnimy bez okupu wszystkich Spartan, których schwytaliśmy pod Megalopolis.

Kassander uniósł brwi w niemym zdziwieniu. To nie były warunki, jakie zwykle dyktuje się zmiażdżonemu przeciwnikowi.

– Nie żądam od Sparty kontrybucji. Niech zostawią sobie swoje żelazne monety. Nam do niczego się nie przydadzą, gdyż dzięki Aleksandrowi mamy całe złoto Azji. Sparta podpisze sojusz z Macedonią i wstąpi do Ligi Korynckiej.

Zdumienie Kassandra rosło jeszcze bardziej. Antypater zaś mówił dalej:

– Oczywiście, Lacedemon da zakładników – pierworodnych synów najprzedniejszych obywateli. A teraz najważniejszy warunek, który musi być koniecznie przyjęty: Sparta zawrze z nami pokój odrębny. I nie będzie się wtrącać w to, jak potraktujemy jej niedawnych sojuszników.

Kassander wreszcie zrozumiał. Wszystkie poprzednie warunki stanowiły tylko osłodę dla ostatniego. Antypater dawał Sparcie szansę na korzystny mimo przegranej bitwy pokój, lecz podpisując go, Lacedemończycy brali na siebie gorszą od klęski hańbę – w oczach Hellady staną się nielojalnymi sprzymierzeńcami. Będą zmuszeni bezczynnie patrzeć, jak Macedończycy łamią po kolei opór ich sojuszników z Achai, Arkadii i Elidy. Tych, których to właśnie Sparta poderwała do walki. A jeśli kiedyś jeszcze przyjdzie jej do głowy znów podnieść bunt przeciw Macedonii, to będzie to musiała zrobić sama, bo nikt nie stanie pod jej sztandarami. Antypater był geniuszem. Kassander uśmiechnął się szeroko.

– Wypełnię twą wolę co do joty, generale.

– Nigdy w to nie wątpiłem, Kassandrze. Możesz odejść.

* * *

Kassander wyruszył w drogę trzy dni po zwycięstwie. Chciał, by wieść o zmiażdżeniu wojsk antymacedońskiej ligi dotarła do Sparty i by zdążyła tam wywrzeć odpowiednie wrażenie. Podróż zajęła mu kolejne dwa dni. Wraz z liczącą stu ludzi eskortą złożoną z Macedończyków i Tesalów przemierzał Lakonię, krainę górzystą i ubogą. Spartanie nie widzieli potrzeby wytyczania w swej ojczyźnie dróg, ani zakładania tawern dla strudzonych wędrowców. Niewielu ludzi przemierzało te pustkowia – Lacedemończycy praktycznie nie uczestniczyli w handlu międzynarodowym, wszystkie potrzeby zaspokajając na tej niegościnnej ziemi. Helotom, ludności podległej, nie wolno było opuszczać swoich osad. Sami zaś Spartanie z rzadka tylko wychylali nos poza stolicę – w Helladzie nie było wszak ludu bardziej skupionego na sobie i mniej zainteresowanego innymi niż właśnie oni.

Kassander nigdy przedtem nie był w Sparcie i gdy w końcu ją ujrzał, wielce się zdziwił. Nie spodziewał się metropolii na miarę Aten czy Koryntu, raczej czegoś przypominającego jego rodzinne miasteczko – Ajgaj. W istocie jednak najsłynniejsza polis Hellady w ogóle nie była miastem. Spartę tworzyło kilka dużych wsi położonych w dolinie Eurotasu. Pozbawione murów (legendarny prawodawca Lacedemonu, Likurg, zwykł mawiać, że „najpewniejszym murem jest ten stworzony z mężnych wojowników”) i znaczących budowli publicznych, prezentowały się one nadzwyczaj mizernie. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał ulewny deszcz, który padał nieprzerwanie od wczesnego popołudnia. Teraz był już wieczór i Kassander cieszył się, że litościwy mrok wkrótce przysłoni brzydkie domostwa i niezbyt imponujące świątynie.

Na spotkanie Macedończykom wyszło trzech Spartiatów. Ich status podkreślały szkarłatne płaszcze, doszczętnie teraz przemoczone. Jeden z nich uniesioną ręką pozdrowił Kassandra.

– Witaj, pośle Antypatra – rzekł wysoki mężczyzna z krótko przyciętymi włosami i spiczasto zakończoną brodą. – Nazywam się Pauzaniasz. Z woli eforów i króla Kleomenesa witam cię w Lacedemonie.

Kassander nie zdziwił się, że Sparta znów ma króla. Wiedział, że w dziwacznym ustroju tego miasta było miejsce dla dwóch monarchów z oddzielnych dynastii. Agis III z rodu Europontydów współpanował (bo przecież nie współrządził – władza należała bowiem do pięciu eforów) z Kleomenesem II z rodu Agiadów. Zdumiało go natomiast coś innego.

– Skąd wiesz, kim jestem? – spytał Pauzaniasza.

– Przybywasz z północy, pięć dni po bitwie – wzruszył ramionami Spartiata. – Zastanawialiśmy się już, czy Antypater w ogóle kogoś do nas przyśle.

– Nazywam się Kassander z Ajgaj.

Pauzaniasz spojrzał na niego z nowym zaciekawieniem.

– Ten, który zadał śmiertelny cios naszemu królowi?

– Ten sam.

– Na twoim miejscu unikałbym Andromedy. To wdowa po Agisie. Bardzo miłowała swego męża i z pewnością pała żądzą zemsty.

– Nigdy nie lękałem się kobiet, Spartiato.

– Bo nigdy nie poznałeś żadnej Spartanki, Macedończyku. Ale nie stójmy na deszczu. Zaprowadzę cię do eforów.

* * *

Kassander wkroczył do głównej sali jednopiętrowego gmachu stojącego przy centralnym placu wsi. Idąc ku niemu z Pauzaniaszem, mógł przypatrzeć się dobrze miejscowej ludności. Spartanie wyglądali przez okna i wychodzili przed domy, by przyjrzeć się cudzoziemcom. O dziwo, często towarzyszyły im kobiety. W tej dziwnej polis najwyraźniej nie zamykano ich w gynajkejonach. Skromność mężów i niewiast była wręcz ostentacyjna – odznaczała się w prostocie ubioru i niemal całkowitym braku jakichkolwiek ozdób. Z rzadka tylko dostrzegł w uchu kobiety błysk srebrnego kolczyka lub też pierścień na palcu dojrzałego mężczyzny. Wygląda na to, że w historiach o spartańskich obyczajach było wiele prawdy. Kassander przestał się dziwić Antypatrowi, który postanowił nie brać Lacedemonu szturmem. Nie było tu niemal nic, co nadawałoby się do złupienia.

W sali panował półmrok, rozświetlony zaledwie kilkoma zawieszonymi na ścianach pochodniami. Na Kassandra czekało już siedmioro ludzi. Król Kleomenes, mężczyzna w sile wieku, nosił na ramionach szkarłatny płaszcz, nie różniący się niczym od płaszczy innych Spartiatów. Stał po lewicy pięciu eforów, starców o siwych włosach i wyblakłych oczach, którzy beznamiętnymi minami próbowali pokryć lęk, jaki odczuwali. Mieli świadomość, że ich kraj nie jest już tym, czym był kiedyś. Potęgę Spartan złamali najpierw Tebańczycy, a teraz te przybłędy z dzikiej Macedonii i barbarzyńskiej Tracji. Świat, do którego przywykli, przestawał mieć sens, a to napawało ich przerażeniem.

Siódmą osobą w komnacie była niewiasta. Zaskoczyło to Kassandra, który nie był przyzwyczajony do obecności kobiet, gdy mówiono o poważnych sprawach. Po chwili stwierdził jednak, że to tylko kolejny dowód na ekscentryczność Lacedemończyków i skupił się na podziwianiu jej urody. A była ona iście zjawiskowa.

Niewiasta miała loki o barwie płynnego złota – co zdarzało się w Helladzie głównie wśród córek doryckich plemion. Włosy spływały jej swobodnie na ramiona i plecy, sięgając aż za pośladki. Wielkie, błękitne oczy były badawczo wpatrzone w Kassandra. Twarz w kształcie serca, wydatne kości policzkowe, pełne usta stworzone wręcz do pocałunków. Odziana była w gustowny, czarny peplos z odsłoniętymi ramionami. Żałobna szata nie mogła jednak ukryć kształtów godnych bogini – tkanina opinała się na obfitym biuście oraz krągłej pupie. Kobieta nie miała na sobie żadnej biżuterii.

Macedończyk był koneserem niewieściego piękna, lecz musiał sam przed sobą przyznać, że nigdy jeszcze nie widział go w takim natężeniu. Wszystko w nieznajomej było idealne. Równać się z nią mogła jedynie koryncka hetera Aspazja, choć i w tym wypadku triumf Spartanki wydawał się pewny.

Kassander wpatrywał się w nią, gdy Kleomenes prowadził prezentację. Najpierw przedstawił samego siebie, a potem każdego z pięciu eforów. W końcu zaś powiedział:

– Kassandrze, poznaj Andromedę, wdowę po królu Agisie.

Macedończyk zrozumiał wreszcie, czemu pozwolono jej tu być.

* * *

Kiedy już przedstawił warunki pokoju, jakie przekazał mu Antypater, eforowie długo nie mówili nic, wpatrując się tylko w niego. W końcu przemówił Ischyrion, najstarszy, któremu pozostali ustępowali we wszystkim pierwszeństwa.

– Przynosisz nam smaczny owoc, Macedończyku. Lecz w jego miąższu tkwi obmierzły robak, który zatruwa jego słodycz i gasi radość, jaką odczuwamy z jego spożywania.

– Warunki te nie podlegają negocjacji – odparł chłodno Kassander, któremu nie chciało silić się na metafory. – Możecie je przyjąć, wówczas odjadę na dobre. Jeśli je odrzucicie, odjadę również, lecz wrócę prędko z czterdziestoma tysiącami żołnierzy. Ilu wojowników zostało wam po bitwie? Trzy, cztery tysiące? Jak długo dacie radę bronić swej nieufortyfikowanej polis? Antypater już raz was złamał. Zrobi to znowu. A potem wasze wsie zostaną wydane na pastwę najdzikszych Traków. Ponieważ nie macie bogactw, które mogłyby ich zainteresować, skupią się na kobietach. Każda Spartanka – tu spojrzał w oczy Andromedzie – zostanie sto razy zgwałcona. Z waszych domów – zwrócił spojrzenie na starców – nie pozostanie kamień na kamieniu. A wy, zbyt niedołężni, by unieść miecz i zginąć w walce, będziecie na to wszystko patrzeć, aż wreszcie jakiś litościwy żołnierz poderżnie wam gardła. Sparta zaś na zawsze zniknie z kart historii.

Widział, że jego przemowa zrobiła wrażenie na eforach. Spokój i obojętność zniknęły z ich twarzy. Odpowiedział mu jednak król Kleomenes.

– Przemawiasz jak król Kserkses przed stu pięćdziesięciu laty. Wtedy Leonidas nie przeląkł się jego gróźb. My też się nie ulękniemy.

– Kserkses nie pokonał spartańskiej armii – odparł Kassander – My to uczyniliśmy. I zrobilibyśmy to drugi raz, gdyby zostało wam dość wojowników do stoczenia bitwy. Obawiam się jednak, że tylu nie macie.

Kleomenes zacisnął zęby i nic mu nie odpowiedział. Kassander czuł, że to co robi, nie ma nic wspólnego z dyplomacją, lecz w uszach brzmiały mu wciąż słowa Antypatra: „Masz pozostać sobą”. Więc pozostawał.

– Twoje twarde słowa wymagają przemyślenia – rzekł w końcu Ischyrion. – Pozwól nam rozważyć je na osobności. Odpowiedź damy ci jutro o zachodzie słońca. Do tego czasu bądź naszym gościem. Zajmiemy się też twymi ludźmi, choć jak się domyślasz, nie możemy im zaoferować zbytnich wygód.

– Dach, ciepła strawa i suche posłanie w pełni wystarczą – odparł Kassander. – Jutro o zmierzchu przyjdę tu, by wysłuchać waszej decyzji.

Zanim wyszedł, spojrzał jeszcze raz na Andromedę, by nasycić się jej urodą. Wdowa po Agisie milczała przez całe spotkanie, wpatrując się tylko w Macedończyka. Widać nawet Spartanie nie pozwalali przemawiać kobietom, gdy dyskutowano o ważnych sprawach.

* * *

Pauzaniasz prowadził go przez wieś, w stronę domu, który eforowie oddali mu do dyspozycji. Jego ludzie zostali rozlokowani w kilku długich budynkach publicznych, które za dnia służyły Spartanom do spożywania wspólnych posiłków. Kassander jednak otrzymał oddzielną willę, o ile można było tak nazwać samotny, parterowy budynek na wzgórzu, z którego roztaczał się widok na dolinę Eurotasu. Na szczęście przestało padać. Niebo już ciemniało – nadchodziła noc.

Kassander szedł krok za Pauzaniaszem, mając wciąż przed oczyma zjawiskową urodę Andromedy. Uświadomił sobie, że od kilku dni nie miał kobiety – ostatnimi były dwie ladacznice w Megalopolis, które wziął sobie do łóżka w noc przed wyjazdem do Sparty. Czuł, że jego lędźwie zaczyna ogarniać gorączka. Zastanowił się chwilę i podjął decyzję. Spartanie traktowali go jak gościa, miał zatem pełne prawo domagać się zaspokojenia swoich potrzeb.

– Powiedz mi, Pauzaniaszu – rzekł, zrównując się ze Spartaninem – gdzie macie w waszym polis domy rozkoszy?

– Chodzi ci o przybytki, w których kobiety oddają się za pieniądze? Nie mamy tu takich. Święte prawa Likurga zakazują Spartankom rozwiązłości, a mężczyznom sypiania z ladacznicami.

– Jak więc zaspokajacie swoje pożądanie? – indagował niezadowolony, ale i zaintrygowany Macedończyk. – Musicie mieć jakieś sposoby!

– Żonaci obywatele sypiają zwykle ze swymi małżonkami – odparł Pauzaniasz, po raz kolejny dając dowód spartańskiej ekscentryczności. – Pozostali zaś mają pod dostatkiem młodych chłopców, którzy przechodzą agoge i są gotowi oddawać się za jedzenie czy też ciepłą szatę na zimę.

– A jeśli ktoś nie gustuje w chłopcach? – naciskał Kassander.

– Komuś takiemu pozostają kobiety helotów. Heloci są wspólną własnością wszystkich Lacedemończyków. Jest ich zbyt wielu, dlatego co roku musimy zabijać pewną ich liczbę. Każdy obywatel może zatem zrobić z helotką, co tylko zapragnie. Zabrać ją do swego domu, wziąć po dobroci lub siłą, a jeśli ta nie zaspokoi go wystarczająco – nawet zgładzić. No i nie trzeba jej płacić, więc nie jest to niezgodne z prawami Likurga.

Macedończyk skinął głową. Nieludzkie traktowanie helotów przez Spartan było sprawą znaną w całej Helladzie. Co jakiś czas wybuchały bunty niewolnej ludności, które Lacedemończycy brutalnie tłumili. Ciekaw był, czy po klęsce pod Megalopolis i utracie armii będą w stanie nadal to robić.

– Skąd mogę wziąć sobie helotkę? – zapytał Pauzaniasza.

– Mieszkają w osadach rozrzuconych po całej Lakonii. Najbliższa jest dwie godziny drogi stąd. Przychodzą tu do pracy w dzień, a na noc wracają do swoich wiosek. Oczywiście, nie pozwalamy im mieszkać razem z nami. Zostalibyśmy zbrukani przez ich słabość.

Dwie godziny drogi… Kassander domyślał się, że Pauzaniasz mówił o podróży piechotą. Na swym karym Charonie mógłby tak dotrzeć trzy razy szybciej. Heloci jednak z pewnością nie mieli wierzchowców, a przecież codziennie musieli się stawiać do pracy w Sparcie.

Później nad tym pomyśli. Na razie pozwolił Pauzaniaszowi zaprowadzić się do domu na wzgórzu. Parterowy budynek nie oferował więcej wygód niż jego surowe komnaty w akrokorynckiej twierdzy, ale był dość przestronny. Z obszernego przedsionka, pełniącego też rolę jadalni (gdzie na stole przygotowano dla niego ciemny chleb, ser, oliwki, dzban wody i drugi – wypełniony winem) przechodziło się do dwóch mniejszych pokoi. W jednym znajdowało się łoże. Kassander z lekkim niezadowoleniem stwierdził, że było wąskie i dość twarde, więc kiepsko nadawało się do miłosnych igraszek. Jednak w swoim życiu brał już kobiety na znacznie mniej do tego zdatnych posłaniach. Zresztą, helotce, którą tej nocy posiądzie, będzie zapewne musiał wystarczyć jego płaszcz rzucony na nagą ziemię.

Pauzaniasz pozostawił go w przedsionku i upewniwszy się, że nic więcej mu nie potrzeba, udał się do swoich zajęć. Po chwili budynek otoczyli Macedończycy z eskorty Kassandra. Dwóch zajęło miejsce pod drzwiami wejściowymi, kilku zaczęło przechadzać się dookoła murów. Byli w pełnym bojowym rynsztunku. Kassander nie wierzył, by Lacedemończycy spróbowali go zgładzić, przynajmniej dopóki gościł u nich jako poseł. Pamiętał jednak o skrytobójcy, przysłanym przez nich do Koryntu. I nie zamierzał bez sensu ryzykować, choć zdawał sobie sprawę, że ostentacyjna nieufność okazywana gospodarzom jest dla nich upokarzającym policzkiem.

Zasiadł za stołem, nalał sobie wina. Wbił zęby w ciemny chleb, popróbował sera. Spartańskie jadło było pożywne, ale niezbyt smaczne. Miało dawać siłę i energię, a nie dostarczać kulinarnych rozkoszy. Wino było kwaśne, lecz mocne. Wychylił cały kubek dużymi łykami, poczuł, jak ciepło rozlewa się po jego ciele.

– Masz gościa, panie – Gelon, jeden z jego oficerów, stanął w progu domu.

– Kogo takiego? – spytał Kassander, unosząc spojrzenie znad stołu.

– To kobieta, panie. Mówi, że nazywa się Andromeda.

* * *

Spartańska królowa stała na środku komnaty. Miała wciąż na sobie czarny, żałobny peplos, pod którym odznaczały się jej kuszące kształty. Gdy weszła, Kassander wstał od stołu i otarł usta wierzchem dłoni. Od momentu jej przybycia ani razu nie spuścił z niej wzroku. Pomyślał, że tak właśnie musiała wyglądać Helena, o którą rozgorzała Wojna Trojańska. Żałoba jej nie szpeciła – przeciwnie, dodawała tylko czaru. Była wyprostowana, głowę unosiła wysoko. Dumna i godna, patrzyła mu w oczy śmiało i bez śladu uległości.

– Zaprawdę, dziwne obyczaje panują w Sparcie – zaczął Macedończyk – jeśli kobietom pozwala się tu swobodnie odwiedzać mężczyzn.

– Spartańskie kobiety zawsze miały więcej praw niż inne Hellenki – odparła Andromeda, a w jej głosie zabrzmiała gorzka nuta. – Kiedyś mawiano, że to dlatego, że jako jedyne rodzą prawdziwych mężów.

– Teraz już się tak nie mówi?

– Najpierw pokonali nas Tebańczycy. Następnie uczyniliście to wy. Powiedzenie, będące niegdyś wyrazem słusznej dumy, dziś staje się czczą przechwałką.

Kassander mierzył królową spojrzeniem. Zastanawiał się, czemu postanowiła go odwiedzić. Istniały zasadniczo dwie możliwości. Albo czegoś od niego potrzebuje, albo szuka zemsty za śmierć męża. Jedna i druga ewentualność budziły niepokój, ale zarazem bardzo go intrygowały. Na razie zatem podjął rozmowę, licząc na to, że po przydługim wstępie sprawa wyjaśni się sama:

– Zapewniam cię, królowo, że pod Megalopolis twoi pobratymcy walczyli bardzo dzielnie – Kassander przypomniał sobie moment, gdy ujrzał, jak macedońska falanga cofa się przed szeregiem Spartiatów. – Chociaż przegrali, przynieśli chwałę swojej polis.

– Tylko po to, by później skalać się ucieczką z pola walki – odparła zimnym tonem. – Kiedyś przed Spartaninem były tylko dwie drogi: zwycięstwo albo śmierć. Po Megalopolis doszła jeszcze trzecia: rejterada.

– Agis nie uciekał. To on zatrzymał nasz pościg i dał pozostałym oddziałom czas na wycofanie się do obozu.

– Ponoć to ty zadałeś mu ostatni cios, Macedończyku. Powiedz mi, jak zginął mój mąż?

– Do końca pozostał królem, Andromedo.

Długo milczała, wpatrując się w niego uparcie. Kassander nie przywykł do tego, by niewiasta tak śmiało patrzyła mu w oczy.

– Dziękuję ci – powiedziała wreszcie – za to, co powiedziałeś.

W jej słowach dało się wyczuć wahanie. Czyżby zamiary, z jakimi tu przybyła, zaczęły w niej samej budzić wątpliwości? Kassander był już niemal przekonany, że przyszła go zabić. Zastanawiał się tylko, w jaki sposób spróbuje tego dokonać.

– Czy po to właśnie odwiedziłaś moje skromne progi? – spytał, starając się w żaden sposób nie okazać podejrzeń, jakie wobec niej żywi. – By zapytać o ostatnie chwile Agisa?

– Ach! Mój cudowny mąż – Andromeda nie raczyła odpowiedzieć na jego pytanie. – Idealny Spartanin, wzór wszelakich cnót! Był dla wszystkich przykładem… Odnosił sukcesy wszędzie… z wyjątkiem własnej alkowy.

Kassander uniósł brwi. Nie spodziewał się, że rozmowa skręci w tę stronę. Czyżby źle ocenił królową?

– Naturalnie, bardzo się starał – ton Andromedy był gorzki i przepełniony smutkiem – czasem nawet dwa lub trzy razy w ciągu jednej nocy. Nie udało mu się jednak dać mi syna. Potomka królewskiego rodu Europontydów i jego upragnionego dziedzica.

Macedończyk nie komentował. Nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć.

– Mówiłam ci już – ciągnęła królowa – że niegdyś tylko Spartanki rodziły prawdziwych mężczyzn. Teraz okazało się, że i Macedonki dzielą z nami ten przywilej. Wy, zbieranina górali i pasterzy z równin, których dopiero król Filip wyniósł ponad innych północnych barbarzyńców, w ciągu jednego pokolenia we wszystkim nam dorównaliście. A pod Megalopolis wreszcie nas przewyższyliście. Możesz być dumny, Kassandrze. Jesteś synem wielkiego plemienia.

Pierwszy raz zwróciła się do niego po imieniu. Gdy je wypowiadała, twardość jej tonu na chwilę osłabła. Nie uszło to jego skupionej na niej uwadze.

– Agis nie potrafił dać mi syna – podjęła po krótkiej przerwie Andromeda. – Mówię tak, bo jestem niemal pewna, że moje łono nie jest jałowe. Żadna kobieta z mojej rodziny nigdy nie miała z tym problemów. Za to żadna z niewiast, z którymi sypiał mój mąż – zarówno helockich niewolnic, jak i kochanek, które ze wszystkich stron pchały mu się do łoża, nie została przezeń zapłodniona. Muszę zatem wierzyć, że to jego nasienie było zbyt słabe.

Kassander skinął głową. Chociaż w Helladzie powszechnie uważano, że wina za bezdzietność spoczywa wyłącznie na niewiastach, wiedział, że w niektórych starych macedońskich rodach to mężczyźni nie mogli zapłodnić swoich żon. Wiedział o tym dobrze, bo tym samym żonom prędko rosły brzuchy – po kilku spędzonych z nim nocach. Kassander nigdy nie spłodził potomka, którego mógłby przed całym światem nazwać własnym synem. Ale niejeden bękart w Macedonii narodził się z jego nasienia. Królowa tymczasem mówiła dalej:

– A teraz przybywasz tutaj ty… człowiek, który położył kres życiu Agisa i zarazem jego rodowi. Zabiłeś znacznie więcej niż jednego człowieka. Żaden król zrodzony z jego lędźwi nie poprowadzi już Spartan do boju. Żaden nie będzie składał ofiar w świątyni Apollina ani ucztował podczas Karnejów. Europontydzi długo nie podniosą się po tej stracie. Być może nigdy nie uda im się jej odrobić. Chyba że zgodzisz się odpłacić za to, co nam odebrałeś.

Kassander domyślał się już, po co do niego przyszła. Wbrew pierwszym podejrzeniom nie chodziło wcale o jego życie…

– Chcesz, bym uczynił to, do czego nie był zdolny Agis – rzekł w końcu, spoglądając w oczy królowej Sparty. – Bym dał ci syna.

– Od śmierci mego męża upłynęło tak niewiele czasu – odparła Andromeda – że dziecko, które urodzę, zostanie uznane za spłodzone przez samego Agisa. Będzie więc mogło pewnego dnia odziedziczyć tron Lacedemonu. Zaś płynąca w jego żyłach krew nie tylko Sparty, lecz i Macedonii zapewni mu siłę potrzebną, by przywrócić wielkość mej ojczyźnie.

Kassander już jej nie słuchał. Nagle roztoczyła się przed nim perspektywa zdobycia kobiety, która mogła być największą pięknością Hellady. Poczuł, że jego męskość pod tuniką twardnieje prędko i unosi się ku górze. Nie obchodziło go wcale, czy owocem zbliżającej się nocy będzie dziecko. Ani to, jakie przeznaczenie utkają dla niego Mojry. Jeśli ceną za uległość tej niewiasty ma być kilka kropel spermy złożonych w jej pochwie, z chęcią ją zapłaci.

– Wiem dobrze, że mnie pożądasz – mówiła bez udawanej skromności królowa. – Widziałam przecież, jak na mnie patrzyłeś podczas negocjacji z eforami. Doskonale znam to spojrzenie. Posyła mi je niemal każdy mężczyzna w Sparcie, od młodych chłopców po przejrzałych starców, którzy pochowali już po trzy żony. Wtedy oczywiście nie wierzyłeś, że uda ci się mnie posiąść. Możesz to uczynić, tu i teraz. Cena nie jest wysoka, a w każdym razie nie ty będziesz ją płacił. Musisz tylko pozwolić, by Sparta odrodziła się dzięki macedońskiemu nasieniu. Czy zgodzisz się na to, Kassandrze?

– Tak, Andromedo – odparł skwapliwie, starając się, by w jego głosie zabrzmiała nuta wahania. A potem dokończył już pewnie i stanowczo: – Myślę, że jestem ci to winien.

* * *

Przeszli do sypialni – królowa przodem, Kassander tuż za nią. Okna komnaty wychodziły na rzekę toczącą leniwie swe nurty na południe od wsi. Ciemniejące niebo rozpogodziło się i teraz pojawiły się na nim pierwsze gwiazdy. Andromeda stanęła nad wąskim i twardym łóżkiem. Spojrzała na nie bez śladu pogardy – najwyraźniej nawet żona spartańskiego monarchy była przyzwyczajona do takich właśnie posłań. Zwróciła oczy na Macedończyka.

– Odwróć się proszę – rzekła miękkim tonem. – Chcę się rozebrać.

Słowa te zaskoczyły Kassandra. Nierządnice, z którymi sypiał, nigdy nie okazywały takiej wstydliwości, a jego kochanki nie śmiały nawet wyrażać podobnych życzeń. Macedończyk niechętnie spełnił prośbę Andromedy. Wiedział jednak, że gdy królowa zrzuci już ubranie, zdąży jej się z bliska przypatrzeć.

Gdy czekał, spoglądając na ścianę sypialni, przyszła mu do głowy niedorzeczna myśl. Gdyby królowa – jak z początku podejrzewał – naprawdę przyszła go zgładzić, to teraz miała doskonałą okazję. Spartanka mogła w każdej chwili wbić mu sztylet w plecy. Oczywiście ściągnęłaby w ten sposób na Spartę krwawą zemstę Antypatra – ale Kassander nigdy nie uważał, by od kobiet należało oczekiwać zbyt wiele zdrowego rozsądku czy przewidywalności.

Czując podniecający niepokój, zbliżył się do niewysokiego stołu po drugiej stronie komnaty. Zapalił dwie ustawione na blacie lampy oliwne. Wkrótce miał zapaść całkowity mrok, a on chciał przecież podziwiać piękne ciało Andromedy. Pozostał przy stole, wsłuchany w odgłosy za plecami. Chyba jednak spartańska królowa nie pragnęła jego śmierci.

– Możesz się już odwrócić – powiedziała.

Wziął jedną z lamp i stanął twarzą do Andromedy. Gdy zbliżył się do niej i blask lampy objął całe jej ciało, podziw odebrał mu oddech w piersi.

Spartanka stała przy łóżku, zaś jej peplos leżał na podłodze, gdzie pozwoliła mu swobodnie opaść. Była całkiem naga – najcieńsza nawet tkanina nie przysłaniała jej bujnych, ciężkich, lecz doskonale krągłych piersi, płaskiego brzucha nie zniekształconego jeszcze przez liczne porody, rozłożystych bioder i długich nóg, które złączyła tak, że jej uda przylegały teraz do siebie. Podobnie jak korynckie hetery Andromeda depilowała całe swoje ciało – łącznie ze wzgórkiem łonowym. Kassander nie wiedział, czy to ogólnie panujący w Lacedemonie obyczaj, ale bardzo mu to odpowiadało. Nie lubił, gdy niewiasta miała zbyt wiele włosów ponad sromem. Wbił teraz łapczywe spojrzenie pomiędzy jej uda, nie bacząc na rumieniec, który zalał policzki królowej. Potem zaś znów oglądał ją w pełnej okazałości, w splendorze wywoływanym z półmroku przez blask lampy oliwnej.

Zaprawdę, tak właśnie musiała wyglądać Helena Trojańska, przez którą tysiące mężów oddało życie na azjatyckich brzegach Ilionu.

Nie czekając ani chwili dłużej, Kassander zawiesił lampę oliwną w uchwycie nad łóżkiem, prędko rozwiązał swe sandały, a potem ściągnął tunikę przez głowę. Oczom Andromedy ukazał się jego szeroki, pocięty bliznami tors, grające pod skórą mięśnie brzucha, uniesiony już w erekcji penis wyłaniający się z gęstwiny włosów łonowych. Nie opuściła wstydliwie oczu. Wręcz przeciwnie – spoglądała na Macedończyka łapczywie, zapoznając się z jego ciałem. Kassander dostrzegł, że jej piersi unosiły się teraz w nieco szybszym oddechu, a sutki stały się spiczaste i nabrzmiałe.

Macedończyk zbliżył się do niej. Jedną rękę położył na jej biodrze, przesunął nią po jego miękkiej linii, pod opuszkami palców poczuł mocne udo. Ciało królowej było jędrne i twarde – zapewne dzięki ćwiczeniom fizycznym, w których w Sparcie uczestniczyły także kobiety. Kassander zawsze uważał to za absurd, lecz teraz nie był już tego taki pewien. Pomyślał, że Andromeda musi być niezmordowana w łóżkowych igraszkach – zaś król Agis miał prawdziwe szczęście, mogąc co noc raczyć się urokami takiej niewiasty. Uniósł drugą rękę i położył dłoń na jej piersi. Zacisnął palce, ocierając brodawkę palcem. Była twarda jak mały kamyczek. Andromeda jęknęła cicho.

Przysunął się bliżej i przyparł królową do ściany. Stał teraz tak blisko, że jego pulsująca żołądź ocierała się o jej brzuch. Wciąż bawił się piersią Spartanki, rozkoszując się jej jędrnością i kształtem. Drugą rękę skierował zaś pomiędzy jej uda. Rozchyliła je lekko dla niego, jakby przypadkowo. Gdy dotknął jej warg sromowych, poczuł na nich wilgoć. Bardzo dużo wilgoci.

Gdy pochylił jednak głowę, by ucałować jej pełne usta, ona spojrzała w bok, ku oknu.

– Nie. To było tylko dla mojego męża.

– Więc daj mi w zamian coś innego! – zażądał stanowczym tonem. Andromeda mogła być królową Lacedemonu (a raczej jedną z dwóch królowych), ale podczas łóżkowych igraszek Kassander pozwalał kobietom jedynie na uległość. I nie robił wyjątków nawet dla monarchini.

– Czego pragniesz? – spytała, zaskoczona, ale chyba i podniecona jego władczością. Czy rozpoznała w nim jakąś cechę Agisa? Macedończyk nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać.

– Uklęknij, Andromedo. Chcę poczuć na nim twoje usta.

Kobieta patrzyła mu przez chwilę w oczy, zastanawiając się, czy nie wybuchnąć gniewem. Kassander zażądał od niej pieszczot, którymi obdarzały mężczyzn korynckie dziwki i helockie niewolnice, zwykle przymuszone do tego biciem. Dla rodowitej Spartanki pieszczenie ustami męskiego członka było wielkim upokorzeniem. Prawa ustanowione przez Likurga nie pozostawiały w tym względzie wątpliwości: celem zbliżenia między kobietą i mężczyzną jest spłodzenie potomka. Dlatego penis ma się wsuwać w pochwę niewiasty, a nie w jej usta czy odbyt.

A jednak tego właśnie – dotyku jej warg i języka – żądał od niej ten cudzoziemiec. Mógł nie znać praw jej ludu albo też po prostu starał się ją poniżyć. Tak czy inaczej, posiadał coś, czego potrzebowała. Zresztą, czyż jej własny mąż, publicznie cnotliwy, prywatnie zaś rozpustny Agis, nie domagał się od niej dokładnie takich samych pieszczot? Ileż razy napełniał jej usta swoją spermą, która powinna przecież zrosić jej łono… Andromeda dobrze poznała smak męskiego nektaru.

Dlatego też, gdy tylko Macedończyk cofnął się o krok, robiąc jej miejsce, królowa Lacedemonu posłusznie osunęła się na kolana. Nie spojrzała w górę, wiedziała jednak dobrze, że Kassander do woli napatrzy się na jej upokorzenie. Po trwającym ledwie kilka chwil wahaniu objęła dłonią jego pokaźny członek. Był twardy i nabrzmiały, mocno pulsowała w nim krew. Zsunęła powoli napletek, a jej oczom ukazała się ciemnoczerwona żołądź. Pochyliła głowę i przywitała się z nią długim, wilgotnym pocałunkiem. Usłyszała, jak Kassander mocno wciąga w płuca powietrze.

Macedończyk smakował podobnie jak jej mąż. O ile jednak Agis zwykł się z nią kochać zaraz po wieczornej wizycie w łaźni, o tyle Macedończyk miał za sobą dwa dni podróży, podczas której sypiał na nagiej ziemi owinięty we własny płaszcz, zaś kąpiel była nieosiągalnym luksusem. Jego smak był zatem ostrzejszy, bardziej intensywny, a od jego krocza biła silna woń potu. Andromeda z pewnym zdziwieniem zauważyła, że te higieniczne braki wcale jej nie odpychają, wręcz przeciwnie, odczuła jeszcze silniejsze podniecenie. Ten mężczyzna bez wątpienia był barbarzyńcą, ledwo mogącym uchodzić za Hellena. Lecz jego stanowczość, odwaga, dzikość – były cechami coraz rzadziej spotykanymi w Grecji, a nawet tutaj, w samej Sparcie. Objęła żołądź wargami i zaczęła masować ją językiem. Jednocześnie przesuwała dłonią w górę i w dół członka.

Tak jak nauczył ją Agis w czasie ich niezliczonych, wspólnych nocy.

Kassander z wielką przyjemnością stwierdził, że Andromeda zaspokaja go niczym najlepsze korynckie hetery. Najwyraźniej sztuka pieszczot oralnych nie była jej całkiem obca. Spod przymkniętych powiek obserwował, jak jej usta raz po raz pochłaniają jego żołądź, która po chwili wysuwała się z nich cała lśniąca od śliny. Z niedowierzaniem uświadomił sobie, że klęczy przed nim ulegle nie jakaś ladacznica z Koryntu czy Aten, ale sama królowa Lacedemonu, żona władcy, którego zgładził. Być może jedna z najpotężniejszych kobiet świata, dorównująca godnością matce króla Aleksandra, wspaniałej Olimpias.

Cóż, z jego członkiem w ustach nie wydawała mu się już taka godna, dumna i dostojna.

Kassander odgarnął złote pukle z czoła Andromedy. Nie chciał, by cokolwiek zasłaniało mu zapierający dech w piersi widok. Jego penis, raz po raz wsuwający się między wargi Spartanki, był wyprężony i twardy jak rzadko kiedy. Erekcja stawała się niemal bolesna, ale w arcyprzyjemny sposób. Ekstaza sprawiła, że Macedończyk zapomniał się całkowicie. Niewiele myśląc, chwycił Andromedę za włosy i przyciągnął ją do swego podbrzusza. Męskość Kassandra wdarła się głęboko, królowa poczuła na podbródku dotyk jego jąder. Ogromnym wysiłkiem woli zdusiła w sobie panikę, jaką wywołało nagłe odcięcie dopływu powietrza. Powstrzymała też odruch wymiotny, spowodowany przez żołądź wciskającą się jej do samego gardła.

W końcu Macedończyk pozwolił jej się cofnąć i puścił jej włosy. Męskość całkiem opuściła jej usta, Andromeda zaś klęczała pochylona i łapczywie chwytała powietrze. Kręciło się jej w głowie, nie spodziewała się ze strony tego mężczyzny podobnej brutalności. Najwyraźniej musiał przywyknąć do wojennych branek, z którymi mógł zrobić, cokolwiek zapragnął.

Ona jednak się nie ulęknie. Była przecież Spartanką, córką najdumniejszej polis Hellady! Jej mąż zginął w bitwie, mającej przynieść wolność wszystkim Grekom. Ona też ma do stoczenia bój. Nim nie wyciśnie ostatniej kropli nasienia z jąder tego mężczyzny, nie będzie mogła mówić o zwycięstwie.

A gdy w końcu je osiągnie, będzie miała czas na zemstę. Za śmierć Agisa i upokorzenia, jakich teraz doznawała.

Kassander bezceremonialnie chwycił ją za ramię i zmusił, by podniosła się z kolan. Był podniecony do granic możliwości, a w jej błękitnych oczach ujrzał tylko pożądanie oraz przyzwolenie. Jego członek ociekał śliną królowej Lacedemonu. Wiedział, że jej pochwa też była bardzo mokra. Nie było sensu czekać ani chwili dłużej.

Pozwolił jej wybrać pozycję, w jakiej to się stanie. Tak jak przypuszczał, uklękła na wąskim łóżku, pochyliła się do przodu, oparła na dłoniach i wypięła ku niemu swą kształtną pupę. Nie dziwił się, że Andromeda nie chce patrzeć na mężczyznę, któremu zaraz się odda – zabójcę jej męża. Poza tym wiedział (od pewnej kapłanki Demeter i akuszerki zarazem, z którą niegdyś sypiał), że jest to pozycja najbardziej sprzyjająca zapłodnieniu. Najwyraźniej Andromeda również zasięgnęła fachowej opinii w tym względzie.

Macedończyk wsunął się na łóżko i zajął miejsce tuż za Spartanką. Mógł teraz do woli przyglądać się jej ślicznej pupie. Pośladki Andromedy mogły śmiały konkurować z najpiękniejszym tyłeczkiem, jaki dane mu było dotychczas oglądać – należącym do jego nałożnicy, Mnesarete. Chwycił obydwa pośladki w dłonie, ścisnął mocno. Królowa wydała z siebie głośny jęk. Pochyliła się do przodu na ugiętych łokciach, wypinając się ku niemu jeszcze mocniej.

Przysunął się do niej prędko i chwycił rękoma za biodra. Penis dotykał teraz jej ociekającej sokami szparki. Pchnął po raz pierwszy, silnie i głęboko. Jej pochwa przyjęła go w sobie z głośnym mlaśnięciem. Andromeda krzyknęła, z przyjemności jednak, nie z bólu. Mimo pokaźnych rozmiarów, członek Macedończyka wszedł w nią z dużą łatwością. Otuliła go rozkoszna, mokra ciasność. Zastygł na chwilę w bezruchu, rozkoszując się tym doznaniem. A potem cofnął swe biodra i pchnął po raz drugi. Tym razem wsunął się aż po jądra.

Królowa Lacedemonu klęczała na łóżku, mocno pochylona do przodu i przyjmowała jego gwałtowne i stanowcze pchnięcia. Przy każdym sztychu przyciągał ją ku sobie rękoma, potęgując jeszcze doznania ich obojga. Jej piersi podskakiwały w rytm gorączkowych ruchów. Penis Kassandra rozpychał się w jej pochwie, w której przedtem gościł jedynie jej prawowity małżonek. Był nieco hojniej obdarzony niż Agis (choć i ten miał się czym pochwalić), znacznie mniej czuły i bardziej brutalny. A może to fakt, że miał w swojej mocy królową nieprzyjaciół Macedonii, wyzwalał w nim taką brutalność? Andromeda wolała o tym nie myśleć. Fakt, że rżnął ją bez śladu delikatności, nawet jej pomagał. Jej nienawiść jeszcze się potęgowała.

Gdyby to chociaż nie było tak przyjemne! Kiedy Andromeda planowała swą wizytę u Kassandra, wątpiła, by była w stanie podniecić się przy mężczyźnie, który odebrał jej Agisa. Spodziewała się, że Macedończyk będzie wbijał się w jej suchą pochwę (jakby takim jak on kiedykolwiek to przeszkadzało – byli przecież narodem gwałcicieli, co udowodnili w zniewolonych Tebach), a ona zaciśnie z bólu zęby. Chciała tego – owe zbliżenie miało być jej walką, hołdem dla Sparty, poświęceniem na ołtarzu miłości do ojczyzny. Tymczasem było jej teraz lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Pieszczoty Agisa nigdy nie przyniosły jej tyle rozkoszy, co bezlitosne pchnięcia tego cuchnącego potem barbarzyńcy.

Szparka Andromedy była ciasna i wilgotna. Jej soki, wyciskane jego ruchami, ciekły po wewnętrznej stronie ud niewiasty. Macedończyk patrzył, jak pośladki królowej drżą od jego pchnięć. Wybierając ten układ, Spartanka bezwiednie ucieszyła również Kassandra – pozycja owa należała do jego ulubionych. Przyspieszył rytm swoich sztychów, czując, że jego orgazm nadchodzi. Jeśli monarchini Lacedemonu pragnie jego nasienia, dostanie je – i to w bardzo dużej ilości. Wypełni jej pochwę po brzegi. Nie będzie mogła się skarżyć, że nie dotrzymał danego słowa.

Andromeda czuła, że w jej podbrzuszu rośnie kula gorąca. Dyszała prędko, łapczywie chwytając powietrze. Palce Macedończyka wbijały się jej w biodra, ale był to przyjemny ból – podobnie jak ten, który odczuwała w poocieranej już przez jego penisa pochwie. Wiedziała, że żadne z nich nie wytrzyma wiele dłużej. Jęki rozkoszy wyrywające się raz po raz z ust Kassandra świadczyły o tym, że jest coraz bliżej. Królowa Lacedemonu zmawiała teraz w myślach pospieszną modlitwę do Afrodyty, Demeter i Apolla – patrona jej miasta. Niech tym razem się uda, błagała, szorując piersiami po twardym posłaniu. Niech moje łono wreszcie okaże się płodne. Niech się uda! Bo nie będzie przecież drugiej próby.

Doszli niemal jednocześnie. Andromeda nie wiedziała, czy Demeter – opiekunka matek – wysłucha jej modłów. Afrodyta jednak okazała się łaskawa – zsyłając jej długi, wstrząsający swą intensywnością orgazm. Spartanka krzyczała tak, że słyszeli ją z pewnością Macedończycy pełniący straż u stóp wzgórza. Chwilę później z ochrypłym krzykiem doszedł Kassander. Wbił się w nią raz jeszcze i odrzucił głowę w tył. Rozkosz niemal go oślepiła. Wytrysnął głęboko w pochwie królowej, momentalnie napełniając ją swoją spermą. I tryskał dalej, a mlecznobiały płyn ściekał po udach drżącej w ekstazie kobiety.

Wreszcie osunął się na nią. Poczuła na sobie jego ciężar, dociskający ją do posłania. Jego penis bardzo powoli tracił swą twardość. W końcu wysunął się z niej całkiem, rozmazując resztki nasienia między jej pośladkami. Andromeda wiedziała, że jej pochwę wypełnia sperma Kassandra – gęsta i lepka, pełna życia, które przyjdzie na świat przez podwoje jej łona. Życia, od którego zapłonie Grecja, a macedońskie imperium zatrzęsie się w posadach.

Królowa wierzyła, że ich syn będzie czerpał swoją moc z wiecznej trwałości Sparty i nieokiełznanej witalności Macedonii. Dzięki niemu odrodzi się chwała jej ojczyzny, a świat znowu zadrży z przerażenia, słysząc równy krok lacedemońskich oddziałów. Nazwę go Agis, powtarzała w myślach. Za tysiąc lat nikt nie będzie pamiętał o Aleksandrze z Macedonii. Wszyscy zaś będą znali Agisa Wielkiego, władcę, który przywrócił chwałę Sparcie!

By się to jednak spełniło, jej syn musi zostać królem. To zaś oznaczało, że jego legalne pochodzenie i przynależność do rodu Europontydów nie mogły być przez kogokolwiek zakwestionowane. Macedończycy i Tesalowie na zewnątrz tego domu nie liczyli się – byli tylko drobnymi pionkami, których słowom nikt nie da wiary. Ale ten mężczyzna, Kassander… Jego świadectwo mogłoby położyć kres jej planom.

Andromeda domyślała się, że zabójstwo macedońskiego posła nie ujdzie jej płazem. Nawet jeśli eforowie po cichu przyklasną temu czynowi, będą musieli zareagować – by uchronić polis przed zemstą Antypatra. Godziła się z myślą o tym, że umrze. Jej życie i tak nie miało sensu od dnia, w którym przyniesiono jej wieść o śmierci Agisa. Zbyt długo już kazała mu na siebie czekać na mrocznych równinach Hadesu. Przyjmie wyrok z uniesioną głową.

Gdy jednak okaże się, że jest brzemienna, nie będą mogli zgładzić jej od razu! Pozwolą, by wpierw urodziła prawowitego dziedzica królewskiego rodu. Andromeda nie będzie mogła wziąć w ramiona swego syna – odbiorą go jej zaraz po porodzie. Nie będzie oglądać, jak chłopiec zmienia się w mężczyznę. Nie zobaczy też, jak zasiądzie na tronie Europontydów. Pozostaje jej nadzieja, że tak właśnie potoczą się sprawy. Swoją rolę wypełni do ostatka, o reszcie zdecyduje przeznaczenie.

Kassander zsunął się z niej wreszcie, ułożył się na plecach i oparł ramieniem o ścianę, przy której ustawiono łoże. Orgazm wciąż jeszcze dogasał w ciele Macedończyka, o czym świadczył przeciągły jęk rozkoszy dobywający się z jego ust. Andromeda odczekała chwilę, by jej pośpieszny ruch nie wzbudził podejrzeń. Podniosła się leniwie z łóżka, sięgnęła ku leżącej na podłodze sukni.

– Myślę, że po tym, co się między nami stało, urodzisz nie jednego, ale trzech chłopców – odezwał się, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony, Kassander. Leżał teraz na wznak, z zamkniętymi oczami. Gwałtowne zbliżenie wyczerpało go, wyglądał, jakby miał zaraz zapaść w sen. Nie dostrzegł, jak Andromeda wsuwa rękę w swój peplos i ostrożnie, bezszelestnie wydobywa z niego krótki sztylet. Ostrze było płaskie i idealnie nadawało się do ukrycia blisko ciała. Kiedy królowa Sparty rozmawiała z Macedończykiem, przekonując go, by zgodził się z nią współżyć (ani przez chwilę nie wątpiła, że się zgodzi), skrywała klingę między przyciśniętymi do siebie mocno udami. Gdy odwrócił się do niej plecami, pozwalając na rozdzianie się w spokoju, ostrożnie ukryła sztylet w fałdach pozornie niedbale rzuconej na podłogę sukni. Teraz ściskała w dłoni jego rękojeść wykonaną z kości słoniowej. Skrywając broń za plecami, przysunęła się do Kassandra i uklękła na łóżku. Nieco nasienia wypłynęło spomiędzy jej nóg, czuła, jak leniwymi kroplami cieknie jej po udzie. Miała nadzieję, że te, które w niej zostało – wystarczy.

Starając się nie uczynić najmniejszego hałasu i oddychać spokojnie, uniosła sztylet nad głową. Będzie mieć tylko jedną szansę, musi więc uderzyć bezbłędnie. Ostrze zatonie w piersi Macedończyka i przebije serce. Jeśli się jej powiedzie, Kassander będzie martwy w ciągu kilku sekund.

Agisie, moja miłości, pomyślała, biorąc powolny zamach, spieszę na spotkanie z tobą. Niedługo się spotkamy.

Czy powiedziała to głośno? Kassander otworzył oczy i spojrzał prosto na nią.

Zadała cios. Pewny, silny, bezlitosny. Ostrze wniknęło w pierś Kassandra…

A raczej zadrapało mu skórę na torsie.

Andromeda patrzyła z niedowierzaniem na jego dłoń, ściskającą jej nadgarstek. Sztylet dosięgał wprawdzie jego piersi – ukazała się nawet pojedyncza kropla krwi! – ale nie był w stanie się w nią zagłębić. Królowa położyła drugą dłoń na rękojeści i naparła całym ciałem. Macedończyk trzymał jednak przegub jej dłoni w żelaznym uścisku. Patrzyła z bezsilną złością, jak ostrze cofa się i unosi coraz wyżej nad miejscem, które ledwie drasnęło.

Nagle przypomniała sobie, że Kassander ma jeszcze jedną rękę. W tym momencie jego pięść uderzyła ją w brzuch. Macedończyk nie miał jak wziąć zamachu – prawe ramię miał wszak przyciśnięte do posłania – ale i tak jego cios wydusił całe powietrze z jej płuc. Palce królowej rozwarły się, rękojeść sztyletu wysunęła się spomiędzy nich. Kassander podniósł się z łoża. Wciąż trzymał ją za nadgarstek, zaś wolną ręką ją spoliczkował – raz i drugi, na odlew. Upokorzenie było gorsze niż sam ból. Uwolnił przegub jej ręki z uścisku, pchnął ją i pozwolił, by spadła z łoża na twardą i nierówną podłogę. Boleśnie stłukła sobie łopatkę i kość ogonową.

Spadając, odruchowo zamknęła oczy. Teraz rozwarła je i ujrzała stojącego nad nią nagiego Kassandra. Światło lamp oliwnych tańczyło na jego muskularnym ciele. W dłoni trzymał jej sztylet. Przyjrzał mu się pobieżnie, po czym wziął niewielki zamach i wyrzucił broń przez okno. Andromeda usłyszała, jak jej oręż odbija się od kamienia kilkanaście łokci dalej. Górujący nad nią Macedończyk przerwał zaś milczenie:

– Spotkałem w swoim życiu wiele głupich dziwek. Ale ty, Andromedo, jesteś największą idiotką z nich wszystkich.

Próbowała się podnieść, lecz pochylił się i spoliczkował ją mocno. Znów upadła na podłogę.

– Chciałaś mieć wszystko, prawda? – mówił, rozcierając sobie dłoń. – Moje nasienie w swojej cipie i słodką zemstę za męża? Królewskiego potomka, który zapewniłby ci jeszcze długie życie, a może i władzę? Nic z tego, lacedemońska kurwo. Nie tak łatwo mnie zgładzić. A po tym, co z tobą jeszcze zrobię, nikt i tak nie uwierzy, że to dziecko Agisa.

– Myślisz, że się ciebie boję? – zawołała hardo, chociaż pół twarzy paliło ją żywym ogniem. – No dalej, zabij mnie, ty tępy rębajło, tak jak zabiłeś Agisa! Tylko to potraficie, wy, Macedończycy.

– Zabić cię? – Kassander zaśmiał się ochryple. – O nie, Andromedo. Trudno byłoby mi jutro wyjaśnić eforom twoje zniknięcie. Z pewnością ktoś ze wsi widział, jak wchodziłaś do tego domu. Nie mogę cię zatem zabić, choć Ares mi świadkiem, że mam na to wielką ochotę.

– Co więc ze mną uczynisz? – spytała, czując, jak jej serce obejmują lodowate palce strachu.

– Będę cię gwałcił przez całą noc. Do samego rana. Przecież tylko do tego się nadajesz – Kassander obnażył zęby w wilczym uśmiechu. – A jeśli jutro spróbujesz się poskarżyć eforom, pokażę im twój nóż i oskarżę o próbę morderstwa. A także o to, że chciałaś wszystkich oszukać w kwestii pochodzenia dziecka.

Nawet w migotliwym blasku lampy oliwnej dostrzegł, że Andromeda zbladła wyraźnie. Uświadomiła sobie, że przegrała.

– Nie wiem, czy udało mi się zapłodnić cię za pierwszym razem – ciągnął Kassander, spoglądając z triumfem na leżącą u jego stóp niewiastę – ale więcej nie będę ryzykował. Dlatego przez resztę nocy będę rżnął wyłącznie twój ciasny tyłek. Dokładając wszelkich starań, byś nie miała z tego ani krzty przyjemności.

Andromeda zerwała się z podłogi. W głowie miała tylko jedną myśl – uciec, uciec stąd jak najprędzej! Skoczyła w stronę okna i zawyła z bólu – Kassander chwycił ją za włosy i brutalnym szarpnięciem przyciągnął ku sobie.

– Nie uciekaj, spartańska królowo – ostatnie dwa słowa wypowiedział z jadowitą kpiną. – Przecież Spartanie nie uciekają z pola bitwy. A noc dopiero się zaczyna.

Drugą rękę położył na jej piersi. Wziął brodawkę Andromedy między kciuk i palec wskazujący. A potem ścisnął najmocniej, jak potrafił. Z ust kobiety dobył się pisk bólu.

– Krzycz na całe gardło – wyszeptał jej do ucha, czule niczym kochanek. – Chcę słyszeć twój skowyt. I tak nikt nie przyjdzie ci na ratunek.

Andromeda wiedziała, że ma rację. Dom stał w sporej odległości od wioski. Mogła wykrzyczeć płuca, a i tak jej głos nie doszedłby do uszu pogrążonych we śnie Spartan.

– Błagam, zlituj się… – wyszeptała, porzucając ostatnie strzępy swej królewskiej dumy. Wszystko było lepsze niż to, co jej obiecał.

– Trzeba było o tym myśleć, nim zamierzyłaś się na mnie nożem – twardo odparł Kassander. A potem odwrócił ją i pchnął na łóżko. Uklęknął nad nią na posłaniu, wymierzył jeszcze kilka razów. Bicie kobiet nigdy nie sprawiało mu jakiejś szczególnej przyjemności – aż do teraz. Za każdym razem, gdy wnętrze lub wierzch jego dłoni uderzał w policzek Andromedy, odczuwał coraz mocniejsze podniecenie.

Spartańska królowa krzyczała. Próbowała się jeszcze zasłaniać rękoma, ale szybko złamał jej opór – kilkoma ciosami pięścią. Gdy przestała się bronić, mógł już bez dalszych przeszkód spełnić swoją obietnicę.

* * *

Przez całą noc z domu na wzgórzu dochodziły krzyki wielokrotnie gwałconej kobiety. Patrolujący okolice budynku i grzejący się przy ognisku u podnóża wzniesienia żołnierze uśmiechali się do siebie szeroko.

– Nasz dowódca pokazuje tej spartańskiej dziwce, kto tu rządzi – donośnie rechotał Gelon. – Dwie godziny temu wezwał mnie do swej sypialni. Kazał przynieść sobie sznur i pejcz. Ciekawe, czego teraz używa…

– Może jednego i drugiego? – zastanawiał się Pelops, tesalski kawalerzysta. – Ale by ujeździć narowistą klacz, należy przede wszystkim hojnie używać bata.

– Dobrze powiedziane – rzekł Demetriusz, młody oficer z Pelli – choć w przypadku tej oto klaczy warto też porządnie związać. Oczywiście po to, by nie uciekła na wzgórza.

Trzej mężczyźni zaśmiali się rubasznie. Byli dumni ze swego dowódcy i zadowoleni ze służby u niego. Pod komendą człowieka takiego jak Kassander po prostu nie sposób było się nudzić. Gdy Pelops udał się na kolejny patrol, Gelon i Demetriusz rozmawiali jeszcze przez jakiś czas. Uzgodnili, że jeśli nazajutrz Kassander da im kilka godzin wolnego, razem udadzą się zapolować na helotki.

* * *

Gdy w rozgwieżdżony mrok nocy wsączyła się szarość przedświtu, drzwi domu na wzgórzu rozwarły się. Wypchnięta z nich, odziana w czerń kobieta upadła na kolana w błoto przed wejściem. Podniosła się z trudem. I wyraźnie kulejąc, ruszyła ścieżką w dół. Nie szlochała. Już wcześniej bowiem, w czasie kolejnego brutalnego gwałtu, wypłakała ostatnie łzy.

Spartanie zwykli wstawać o świcie. Nim jednak słoneczny dysk ukazał się na wschodnim horyzoncie, Andromeda zdołała już dotrzeć do swego domu. Był niemal całkiem pusty – od śmierci Agisa nie pojawiali się w nim mężczyźni, którzy nie chcieli zostać oskarżeni o nachodzenie wdowy w niegodziwych celach. Helockie niewolnice jeszcze nie przybyły ze swoich oddalonych wiosek, gdzie spędzały każdą noc. Andromedzie otworzyła jedna z jej dwóch spartańskich służek, niezbyt przytomna z niewyspania. Na widok sponiewieranej królowej rozwarła szeroko oczy i usta. Monarchini Lacedemonu szybkim ruchem ręki powstrzymała ją przed krzykiem. Wsparła się na jej ramieniu. Kobieta i dziewczyna zniknęły za drzwiami.

* * *

Następny dzień upłynął Kassandrowi na polowaniu. Zabrał go na nie Pauzaniasz, któremu nakazano dbać także o rozrywki macedońskiego posła. Spartanin zastrzelił z łuku dwie kuropatwy, zaś Macedończyk przebił włócznią ogromnego dzika, na którego natknęli się w lesie u podnóża góry Tajget. Heloccy niewolnicy, których zabrali ze sobą na łowy, przyrządzali im z tych zdobyczy smakowity obiad, podczas gdy obaj mężczyźni rozpijali dzban kwaśnego, lacedemońskiego wina.

Do wioski wrócili o zachodzie słońca. Niemal natychmiast Macedończyk został zaproszony na spotkanie z eforami. Odbyło się ono w tym samym gmachu, co poprzednio. Ponownie uczestniczył w nim – prócz pięciu starców – król Kleomenes II. Zabrakło natomiast królowej Andromedy. Kassander bezczelnie spytał, czemu jej nie ma. Wyraził zaniepokojenie, czy nie stało się coś, co mogło uniemożliwić jej przybycie. Spoglądał przy tym na twarze każdego z sześciu zgromadzonych mężczyzn, ciekawy, czy wiedzą, co stało się poprzedniej nocy.

Odpowiedział mu Kleomenes.

– Tak jak poprzednio, posłaliśmy po królową. Przekazała nam jednak przez swoją służącą, że dziś się nie pojawi. Wytłumaczyła, że ponowny widok mężczyzny, który zabił jej męża, mógłby być dla niej zbyt bolesny. Z pewnością to rozumiesz, Kassandrze.

– Naturalnie. Nie czuję się urażony, jeśli o to ci chodzi. Proponuję więc, byśmy przeszli do rzeczy.

Eforowie popatrzyli po sobie, lecz ich twarze pozostały nieprzeniknione. Wreszcie odezwał się starzec Ischyrion. Tym razem nie posłużył się wyszukaną metaforą. Był wręcz po spartańsku lakoniczny:

– Sparta przyjmuje wszystkie warunki generała Antypatra.

Kassander nie uśmiechnął się, choć miał na to wielką ochotę. Zamiast tego, pochylił głowę w niezbyt głębokim ukłonie.

– Jesteście mądrymi ludźmi, czcigodni eforowie.

Kleomenes zacisnął dłonie w pięści. Miał wielką ochotę przebić włócznią tego macedońskiego parweniusza. A potem poprowadzić Spartan do jeszcze jednej, ostatniej już bitwy przeciw jego pobratymcom. Wszystko było lepsze niż ta upokarzająca kapitulacja.

Nic jednak nie mógł zrobić. Spartą od wieków rządzili eforowie. Tak postanowił wielki Likurg, antyczny prawodawca jego ludu.

* * *

Po powrocie do willi na wzgórzu, Kassander rzucił się na wąskie, niewygodne łoże i natychmiast zapadł w sen. Miał za sobą długą podróż, zarwaną i pełną wysiłku noc, wspaniałe polowanie i udaną misję dyplomatyczną. Należał mu się po tym wszystkim przyzwoity wypoczynek.

Nazajutrz opuścił Spartę, ani razu nie oglądając się za siebie. Jego orszak był teraz znacznie liczniejszy niż dwa dni wcześniej. Oprócz macedońsko-tesalskiej eskorty podążali w nim także lacedemońscy zakładnicy, mający gwarantować dotrzymanie przez ich polis warunków pokoju. Synowie najlepszych rodów Sparty żegnali swój kraj, niepewni, czy kiedykolwiek jeszcze go ujrzą. Deszcz, który lał od rana, doszczętnie przemoczył ich szkarłatne płaszcze.

* * *

Andromeda, królowa Sparty, wdowa po królu Agisie, klęczała na podłodze swego domu, przed ołtarzykiem poświęconym bóstwom Podziemia.

Zsunęła z siebie żałobną szatę i była teraz całkiem naga. Nic nie zasłaniało długich blizn po pejczu na jej pięknych plecach oraz plam zaschniętej krwi na udach. Jej śliczną twarz pokrywały siniaki, wargi były rozbite, włosy w nieładzie. Od tamtej koszmarnej nocy nie pozwoliła służebnicom obmyć swego ciała. Wciąż czuła na skórze smród tego barbarzyńcy, wciąż miała między pośladkami jego zaschniętą spermę. Niech mściwe boginie ujrzą ją w takim stanie. Niech zapłonie w nich gniew na tego, który jej to uczynił.

U stóp ołtarzyka leżał okrwawiony miecz, należący niegdyś do Agisa. Spoglądała na niego długo, a potem podniosła oczy.
– Mieszkanki Podziemia, boskie Erynie, wysłuchajcie mnie – rzekła cichym, lecz pewnym głosem. – Wy, które każecie niegodziwe czyny i ścigacie zbrodniarzy, wysłuchajcie mnie!

Zdawało jej się, że świece na ołtarzu zapłonęły jaśniej.

– Niestrudzona Alekto, mściwa Tyzyfone, nienawistna Megajro, wysłuchajcie mnie!

Jej dom był cichy i pusty. Wyrzuciła z niego wszystkie helotki, nie pozwoliła też pozostać swym spartańskim służkom.

– Pokornie błagam was o zemstę za wyrządzone mi krzywdy!

Czy to nagły przeciąg poruszył płomykami świec?

– Wzywam was, byście ukarały Kassandra z Ajgaj, macedońskiego żołnierza. Zabił on mego męża. Bynajmniej nie w uczciwej walce, lecz wówczas, gdy Agis, krwawiąc z tuzina ran, nie był już w stanie podnieść miecza. Pohańbił mnie czterokrotnie w ciągu jednej nocy, nie szczędząc żadnej zniewagi, żadnego upokorzenia. Poniżył moją ojczyznę, narzucając jej niegodziwy pokój. Kpił sobie ze świętych eforów, groził Sparcie zagładą…

Jej głos załamał się. Z trudem powstrzymała szloch. Odczekała chwilę i zaczęła znowu.

– Błagam was, boskie Erynie, nie pozwólcie, by uszło mu to płazem. Proszę was o zemstę i o sprawiedliwość.

Poczuła, że odzyskuje siły. Mówiła teraz głośniej, niemal krzycząc:

– Niech jadło w jego ustach ma smak popiołu! Niech wino, które będzie pić, okaże się skwaśniałe! Niech najciemniejsza noc nie przynosi mu wytchnienia!

Teraz była już pewna, płomień świec był wyższy, jaśniejszy, wypełniał całą komnatę migotliwymi cieniami. Andromeda krzyczała:

– Niech ci, których nazywa przyjaciółmi, zginą na jego oczach! Niech kobiety, które miłuje, skonają mu w ramionach! Niech umrze osamotniony i w pogardzie, daleko od ojczyzny. I niech nikt nie zapamięta jego imienia!

Jej serce biło jak oszalałe. Czuła, że ból, który szarpał ją przez ostatnią dobę, rozpływa się i znika jak nieprzyjemne wspomnienie.

– Uczyńcie to wszystko, boskie Erynie – wezwała je po raz ostatni – ja zaś ofiaruję wam w zamian moje życie. Niech ma królewska krew doda wam sił w zemście, którą wywrzecie!

Porwała z podłogi miecz swego męża. Chwyciła pewnie rękojeść, ostatni raz spojrzała w światło świec.

A potem rzuciła się na zakrwawione ostrze.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Kassander IX

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

A dlaczego nie ma tu wszystkich części opowieści? Pamiętam, że gdzieś widziałam znacznie więcej odcinków.

Marta

To prawda, „Opowieść helleńska” rozrosła się już w obszerny cykl. Tutaj prezentowane są odcinki, w których autor zdołał już dokonać profesjonalnej redakcji tekstu pod kątem stylistycznym i gramatycznym. Wkrótce zapewne zostaną opublikowane kolejne części:)

Kolejne części Opowieści będą dodawane sukcesywnie – w miarę jak moja droga korektorka, Areia_athene upora się z wszystkimi błędami gramatycznymi i stylistycznymi, które popełniam w ferworze kreacji 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Z niecierpliwością czekam na część dziewiątą… 🙂 Mam nadzieję, że już niedługp!

To chyba mój ulubiony odcinek w kassandryjskiej serii. Wreszcie nie gotowa na wszystko konkubina, nie prostytutka a zbrukana cześć uczciwej kobiety:) Dumnej królowej!

Nie wiem, czy Andromedę można uznać za uczciwą, ale na pewno była królową… W dalszych seriach pojawi się jeszcze kilka monarchiń, a przynajmniej charyzmatycznych i zdolnych do wielu niegodziwości arystokratek… i zapewne niejedna z nich zostanie zbrukana 🙂

M.A.

Kobieca solidarność nie pozwala mi polubić Kassandra. Co zyskuje w jednym odcinku, traci w kolejnym. Niegodziwiec!
Co nie zmienia faktu, że autora szczerze podziwiam i wystawiam najwyższą notę, bo tekst przedni 🙂
Pozdrawiam

Witaj, Rito!

Zgadzam się, że Kassander ma dobre i złe strony, które na przemian pokazuje. Takim właśnie chciałem go uczynić – niejednoznacznym. W historii znajdziesz wielu takich ludzi – zdolnych zarówno do bohaterstwa i aktów dobroci, jak i do krańcowej brutalności oraz wszelkich zbrodni. Ludzie tacy jak Kassander mogą robić okrutne rzeczy na wojnie, a potem wracać do swojego życia i być przykładnymi ojcami, mężami, przyjaciółmi… Potrafią (a przynajmniej tak im się zdaje) rozdzielić te sfery. Oczywiście ma to zawsze swoją cenę.

Pozdrawiam
M.A.

Wiesz Aleksandrze, mój sceptycyzm może się wiązać z "wgranym" ideałem rycerza na białym koniu. Taki to po poderżnięciu tysiąca gardeł nieprzyjaciół wraca do swej lubej, wyciera w przedpokoju buty, odkłada miecz i nagle staje się szarmanckim i czułym kochankiem. No, może przesadziłam.
Zdaję sobie sprawę, z tego, że dla człowieka, który zabija , który doznaje skrajnych sytuacji, nie jest łatwo (jeśli to w ogóle możliwe na dłuższą metę) przeobrazić się w taki wymarzony ideał. Moje spojrzenie jest złudne i dość nierealne.
Ale chyba przede wszystkim nie lubię po prostu czytać o prawdziwej, rzeczywistej przemocy – gdzie jedna ze stron – kobieta – jest ofiarą. Bardzo odpowiada mi dobrze podana stylistyka BDSM – tak jak w opowieści o Mnesarete, gdzie obie strony chcą tego samego, godzą się na zadawanie i przyjmowanie bólu, jako dodatku a czasem nawet samego celu spełnienia.
A gwałt, wykorzystanie, bicie – nie lubię tego, nie kręci mnie to, chociażby było psychologicznie, historycznie i fabularnie uzasadnione 🙂

Całkiem możliwe, że masz rację z tym ideałem rycerza 😉

Choć gdyby się nad tym zastanowić, to taki osobnik jest iście psychopatyczny: z jednej strony bezlitosny morderca, z drugiej strony idealny kochanek… gładkie oddzielenie tych dwóch sfer świadczy albo o całkowitej niewrażliwości na cierpienia tych, których definiujemy jako wrogów, albo o specyficznym rozdwojeniu jaźni. Przypominają mi się teksty Hanny Arendt o banalności zła. O ludziach, którzy w czasie Holoakustu skazywali na śmierć miliony, a potem wracali do swych rodzin, byli cudownymi ojcami, urządzali koncerty smyczkowe dla przyjaciół. Z dwojga złego, mniej się obawiam ludzi, którzy zachowują pewną spójność zachowań. Ale ludzie tacy są znacznie bardziej podatni na autodestrukcję, która przychodzi po traumatycznych doświadczeniach wojny, mordu, gwałtu…

M.A.

No i masz w stu procentach rację Megasie 🙂
Też uważam, po zastanowieniu, że to byłby naprawdę niezły psychol, taki książę z bajki.
Po pognębieniu w duszy Kassandra mogę zabrać się za dalszą lekturę.
Pozdrawiam!

Kassander jest przede wszystkich wojownikiem. To człowiek, który ucieka się do okrucieństwa tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba, robi to z konieczności a nie dla własnej satysfakcji. Kiedy ktoś zasługuje na karę – nie waha się, gdy na nagrodę – nie szczędzi srebra.

Squsi, Megas na pewno ucieszy się z tylu komentarzy. Ja też mam ochotę na spokojnie przeczytać jeszcze raz całą OH, ciekawa jestem, czy po niemal dwóch latach będę odbierać ją inaczej… Ale zrobię to już raczej wtedy, gdy zbliżać się będzie premiera planowanej i zapowiadanej Perskiej Odysei z Kassandrem w roli głównej.

Pewnie, że Megas się cieszy – bo bardzo jest na komentarze łasy 🙂 A co do Perskiej Odysei – trochę jeszcze trzeba będzie na nią poczekać. Kilka miesięcy muszę jeszcze Demetriuszowi poświęcić, a potem mam kilka mniejszych, choć nie mniej ciekawych projektów. Zobaczymy, kiedy wreszcie wrócę do Kassandra. Bo mam już wielką ochotę zobaczyć tego gościa!

Pozdrawiam
M.A.

Muszę przyznać, że ja też jestem bardzo ciekawa jego losów. I wciąż mam nieśmiałą nadzieję, że opowiesz nam, co dalej z Fryne…

Ja natomiast mam nadzieję (może nie tak znowu nieśmiałą), że dotrę do momentu, w którym będę mógł opowiedzieć o dalszych losach Fryne 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Pewnie, że się ucieszy 🙂 Jeśli pamięta te moje komentarze na DE, to pewnie czeka na jakiś pikantniejszy 😀

Znasz mnie dobrze, Squzi! Jak najbardziej czekam na jeden z Twych rozbudowanych, mocno pikantnych komentarzy 😀 A może nawet więcej niż jeden! Pamiętam te, którymi opatrywałaś pierwsze części Demetriusza. I moja nostalgia za nimi wielka jest!

M.A.

Okrucieństwo Kassandra ma według mnie uzasadnienie. Trudno wymagać, by w zaistniałej sytuacji pozostał obojętny. Czy twardy wojownik byłby wiarygodny, gdyby nagle przekształcał się w potulnego baranka, dającego się wodzić za nos? Jak dotąd nie stracił mojej sympatii. Kto wie, co będzie dalej.

Jeśli dotąd nie stracił, to ma szansę utrzymać ją długo 🙂

Nie zamierzam usprawiedliwiać działań Kassandra, ale prawdą jest, że królowa Sparty też miała swoje „za uszami”. Prowadziła niebezpieczną grę i przegrała. A Macedończyk nie byłby sobą , gdyby do końca nie wykorzystał sytuacji.

Pozdrawiam
M.A.

Powróciłem żeby sobie przypomnieć klątwę Andromedy. Przy okazji przeczytałem całość . Cholernie mocna i dobra scena erotyczna . Brutalna, podniecająca i mocno perwersyjna. Potrafisz bardzo realistycznie opisywać takie sceny erotyczne. Jednym zdaniem pełne mistrzostwo.

Napisz komentarz