Bitwa

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

 

 

Autorzy trzech tekstów postanowili wbić szpony w wiecznie niezaspokojoną żądzę przestrzeni kosmicznej i czerpać z niej inspiracje.

„Wszystko w kosmosie” to myśl przewodnia tej bitwy. Jej regułą jest kosmiczna dowolność. Jedynym ograniczeniem dla autorów był limit obszerności tekstów, który ustalono na nieprzekraczalnym poziomie tysiąca słów.

Drodzy czytelnicy, dajcie się porwać do gwiazd i wybierzcie zwycięzcę! Przed wami trzy kosmiczne światy:

Niezły kosmos

– Czy ty mnie jeszcze kochasz? – Jej głos zamierający w labiryncie korytarzy.
– Oczywiście – mruczę bezgłośnie, wpływając do auli.
Śluza zamyka się za mną, odcinając od reszty stacji. W początkowej ciemności kosmosu pojawiają się mgliste przebłyski, świadczące o istnieniu czegoś w środku balonu. Jednak otoczony przezroczystą powłoką daje wrażenie całkowitej bezbrzeżności. Ukształtowana przez nieznanych twórców formacja, zmienia się za każdym razem. Tym razem fraktal składający się z ośmiu tysięcy embrionalnych par w klasycznym układzie yin i yang, jest doskonałym sześciennym wzorem.
Zamykam oczy i daję się prowadzić muzyce. Odpycham się lekko od stalowej bariery i płynę przez ocean pustki, by z kwileniem skrzypiec dotrzeć do pierwszych kochanków. Muskam ich delikatnie dłonią, w jednym momencie przenosząc się w świat pieszczot.
Jej usta zaciśnięte na moim członku sprawiają mi przyjemność, która rośnie i wypełnia jej buzię. Równocześnie przed moimi oczami rozkwita różowy pączek nasycony słodką wilgocią. Łapczywie zlizuję rosę, miast jednak zatamować ten strumień, wzmagam go tak, że po chwili rzęsiste potoki spływają mi po policzkach.
Dźwięk. Jakby zerwana struna. Oderwany od kobiecej delikatności na powrót dryfuję w przestrzeni, lecz w chwilę potem ocieram się o kolejne ciała.
Otwieram oczy, by dostrzec przed sobą jasną twarz, okoloną burzą ciemnych loków. Całuję soczyste usta, wsuwam język między jej zęby. Czuję falę ciepła przepływającą wzdłuż mnie, od twarzy aż do miejsca, gdzie ponownie się z nią łączę. Delikatne ruchy, jeszcze niewinne i płytkie, kierowane lekkim flautato. Otulam się jej żarem, studiuję każdy zakamarek ciała, poruszając jedynie lędźwiami. Lecz w pewnym momencie, gdzieś na krańcach świadomości, narasta pomruk.
Huk bębnów przerywa wysmakowaną chwilę. Oderwany od piękności, rzucony w głąb układu, zderzam się z bestią. Objąwszy mnie udami, przyciąga mocno do siebie. Nie mogę się wyrwać z uścisku, szarpię się w kobiecych więzach i wbijam za każdym razem w otwór, którego nawet nie czuję. W końcu ona sama odpycha mnie zniechęcona.
I znów delikatny powiew skrzypiec, subtelnie wspomagany dzwonkami, kieruje mnie w stronę czułości. Pochylony nad kolejnym dziewczęcym ciałem – jakże ona jest młodziutka! – zasysam jej brodawki, doprowadzając ją do ekstazy. Tkwię w ciasnym wnętrzu, delikatnie masując je powolnymi ruchami.
Lecz crescendo nie daje o sobie zapomnieć. Wyrzucony w przestrzeń, ponownie czuję niedosyt. Rozrywany niezaspokojonym pragnieniem, rzucam się po omacku i raz po raz trafiam w kolejne scenerie. Przez moment widzę ujeżdżające mnie dziewczę. Z zamkniętymi oczami i pobielałymi od zaciskania piąstkami, raz po raz nabija się na mnie, nie zważając na coraz intensywniejszy ból. Stanowi on jednak tylko akcent w stosunku do tego, co musi czuć. Ściskam jej drobniutkie piersi za każdym razem, gdy dosiada mnie z impetem.
Nagle podrywa się tak wysoko, że tracimy kontakt. Wyślizguje się z moich dłoni, a ja wpadam ponownie w otchłań, by w chwilę potem wynurzyć się w kaskadzie wody. Zaskoczony konstatuję szorstką pupę, do której przylegam. Ascetyczna postać wygina swe ciało w pałąk, pozwalając, bym penetrował jej anus. Obłapiam chude pośladki i sięgam dłońmi do przodu, gdzie w zgięciu ciała odkrywam członek we wzwodzie. Na chwilę tężeję, lecz po chwili wznawiam ruch biodrami, energicznie wbijając się w tyłek chłopaka. Jego śpiewne jęki przypominają mi kwilenie ptaków na łące przed domem mamy. Zaciskam dłoń na jego prąciu i masuję go, mocno odciągając napletek. Widzę, jak zaciska dłonie na brzegu wanny. Niewiele mu brakuje do osiągnięcia pełni szczęścia, lecz ja potrzebuję kolejnych bodźców. Podświadomie wyczuwam jego rozterkę, gdy opuszczam ciepłe męskie wnętrze.
Potrzebuję…
Impet po uderzeniu w bęben – na skraju apogeum – ponownie rzuca mnie między kobiece uda. Tym razem zagłębiam członek we właściwym dla heteroseksualisty miejscu. Otula mnie mięsistymi wargami, czuję miękkość jej fałdek za każdym razem, gdy się w nią wbijam. Zaciskam dłonie na wielkich piersiach, kołyszących się w rytm posunięć. Przyciskam twarz do pełnego ciała, wtulam się w nią i choć jest sporych kształtów, doskonale odczuwam każdy milimetr jej wnętrza. Głośno sapie, mieląc w ustach bezkształtne słowa pożądania. Jej ciepło i zbliżające się uniesienie powoli i mnie się udzielają. Lecz nim skończę, pragnę poznać jeszcze inne kombinacje.
Muzyka jakby odgaduje moje myśli. Szybko przechodzi w andante, a zaraz potem w largo. Wolno i spokojnie meandruję między embrionalnymi parami. Wszystkie takie same, ale skrywają w sobie wszelkie, nawet najbardziej wyuzdane tajemnice ludzkiej seksualności. Niepewnie wyciągam dłoń raz do jednej, raz do drugiej, lecz każdorazowo cofam ją, jakby obawiając się, że to, co zobaczę, może zniszczyć moją ufność świata.
Niespieszne interludium pobudza mnie do działania. Wiem już, czego pragnę i zdążam w tym kierunku. Jakby sterowany własnym instynktem, płynę w konkretnym celu. Z impetem zderzam się z parą.
Imbroglio – coś, czego w zasadzie najbardziej się obawiałem – czyli rytmiczne pomieszanie, dające poczucie zupełnego rozbicia i bezsensowności, okazuje się kluczem do sukcesu. W kakofonii dźwięków rzucony zostaję w sam środek orgii. Noga, dupa, głowa, ręka. Przed oczami dziesiątki cipek, cipeczek, cipulek, cipuch, ciporów. Liżę je, smakuję, przygryzam, pieszczę dłonią, wsuwając kolejne palce, by wręcz aż po łokieć zagłębiać się w mięsistych wnętrzach. Opływam w ich sokach. Z każdym wysunięciem trafiam w kolejny otwór, jeszcze bardziej pożądliwy, jeszcze bardziej nienasycony, jeszcze bardziej zachłanny. Pogrążony w amoku, czuję nadchodzące maestoso.
Odrywam się, by z miauknięciem skrzypiec spotkać się twarzą w twarz z osiągającą orgazm nastolatką, nabitą na mojego penisa. Niczym wenecki gondolier trzymam ją za uda, decydując, kiedy nastąpi pchnięcie. I gdy już mięśnie ramion odmawiają posłuszeństwa, nasadzam ją na siebie, a ona zaciska mięśnie pochwy, osiągając własne spełnienie. Rozluźnia się na krótką chwilę, dając mi moment oddechu.
Wysokie “a” trwa jakąś chwilę, by wraz z pojedynczymi sygnałami waltorni cisnąć mnie w objęcia blondwłosej anielicy. Ta zaś, pieszcząc mnie ciepłymi dłońmi, rozchyla wargi, pozwalając, by strzeliste smugi mojego nasienia trafiały wprost do jej otwartych ust. Połyka szybko, masując równocześnie mój członek i wyciskając z niego ostatnie porcje. Zamaszyście go oblizuje, po czym pokazuje coś za moimi plecami.
Czyżby w kolejce czekali następni? – Zastanawiam się i odwracam za siebie.
Nieoczekiwanie wpadam w jej ramiona.
– Kochasz mnie jeszcze? – pyta, przekrzywiając lekko głowę.
– Oczywiście – odpowiadam wtulony w moją ukochaną, zupełnie nieświadomie wypełniając ją moim nasieniem.

Niezłe to gówno. Takiego kosmicznego odlotu jeszcze nie miałem.

Starsza siostra Słońca

Seryeznost dryfował spokojnie, otoczony resztą rozbitej armii. W obliczu najmniejszego zagrożenia pozostawał niemal bezbronny. Na pokładzie krążownika załoga zgromadzona w module kapitańskim liczyła na cud. Dowódca Volkov cudów czynić nie potrafił – siedział z ponurą miną, otoczony gronem równie zaniepokojonych nawigatorów, strategów i reszty załogi w randze od porucznika do szeregowego. Przed chwilą porucznik Natasza Woronow trzęsącym się głosem zreferowała uszkodzenia krążownika. Wcześniej Anton Rybakow przedstawił stan statków towarzyszących. Oba raporty obnażały tragiczną sytuację armii Starsha Zvezda z niezwyciężonym dotąd krążownikiem Seryeznost na czele. Gwoździa do trumny wbiły słowa podporucznika Sorokina – Misza przedstawił raport nasłuchowy, z którego wynikało że wrogi krążownik Budushcheye obrał kurs w ich kierunku. Armia Nash Mir dowodzona przez Gawriłowa rozpoczęła czystkę. Nie ma litości dla zdrajców. Wszyscy – całą załogę Seryeznosta, ocalałych myśliwców, transporterów i niszczycieli – czekało unicestwienie.
– Cóż – odezwał się w końcu dowódca – nie pozostaje nam nic innego jak walka do końca lub dispersiya. Głosujmy.
Zadecydowali bez chwili wahania.
– Zatem dispersiya – podsumował Volkov. – Nie traćmy czasu. Im szybciej się rozproszymy, tym większa szansa, że ktoś się uratuje. Ustawiamy w kapsułach losowy wybór kursu, z pominięciem kierunku gwiazdy. Dziękuję wszystkim za lojalną służbę.
Wladimir Volkov wstał od stołu i pożegnał się z najbliżej siedzącymi, następnie ruszył w kierunku swojej kajuty z kapsułą.
Teraz załoga jęła się ze sobą żegnać, podawać dłonie, ściskać w ramionach, całować. Misza próbował odszukać Nataszę Woronow. Kobieta podobała mu się i imponowała mu, chciał być blisko. Sterownia jednak szybko opustoszała. Po Nataszy nie było śladu. Wszedłszy do modułu komunikacji, założył słuchawki i uruchomił nasłuch radarowy. Zgodnie z jego przewidywaniem sytuacja była jeszcze bardziej baznadziejna, niż zostało to przedstawione na ostatniej radzie Seryeznosta. Garwiłow wysłał myśliwce i niszczyciele przodem. Gdy resztki Starshej Zvezdy decydowały o dispersiyi, myśliwce bojowe Nash Mira pokonały więcej niż połowę dzielącej ich przestrzeni. Misza rzucił słuchawkami, uruchomił alarm, by przyspieszyć ewakuację i zajął miejsce w kapsule. Ustawił koordynaty kursu zgodnie ze wskazówkami dowódcy, po chwili namysłu, jednak je zmienił.
Przestrzeń dookoła Seryeznosta wypełniały charakterystyczne gwizdy startujących kapsuł ratunkowych. Komputer pokładowy krążownika pilnował bezkolizyjnego startu i całkowicie losowego kierunku ewakuacji każdej z nich. Kapsuła Miszy dostała pozwolenie i wystartowała trzydzieści sekund później. Nie osiągnęła jednak trajektorii jak reszta kapsuł, ani ich prędkości. Kapsuła Miszy zbliżyła się do Serpa – jednego z dwóch niszczycieli, które cudem przetrwały ostatnie uderzenie Nash Mira. Niszczyciel był pusty. Misza uzbroił resztę rakiet jądrowych i przełączył działa protonowe na automatyczne działanie zaczepne. Gdy kończył wpisywać kody autoryzacyjne, otworzyły się za nim drzwi do sterowni.
– Sorokin? Co tu robisz? – Pułkownik Natasza Woronow wyglądała na równie zaskoczoną jak Misza.
– Pani pułkownik! – Misza z przyzwyczajenia wyprężył się jak struna, po chwili jednak przypomniał sobie, że Volkov zwolnił wszystkich ze służby i ranga nie ma już znaczenia. – Zdecydowałem się wysterować niszczyciele w formację obronną. Dzięki temu zwiększymy szanse kapsuł.
– Wpadłam na ten sam pomysł, gdy usłyszałam alarm. To ty, prawda?
Misza skinął głową.
– Zajmij się uzbrojeniem, przenawiguję niszczyciele.
Siedzieli obok siebie, w milczeniu wprowadzając wartości do koncentratorów treści. Misza skończył pierwszy, jednak nie oderwał się od ekranu, tylko zerkał ukradkiem na Nataszę. Była jeszcze przed trzydziestką, inteligentna i atrakcyjna. Podczas Wielkiej Wojny poznał kilka kobiet, żadna jednak nie dorównywała Nataszy. Woronow skończyła i spojrzała na niego pytająco.

– Możemy wystrzelić kapsuły z niszczycieli i myśliwców – zasugerował – Zrobi się tłok.
– Mądrze – odpowiedziała – dawaj.
Przestrzeń dookoła Serpa zapełniła się gwizdami startujących szalup. Niszczyciel zmienił kierunek, ustawiając się tyłem do gwiazdy. Przez pancerną ścianę okna ujrzeli porzucony krążownik. Seryeznost pochylał się, jakby nabierał wody. Dryf sprawiał, że okręt wyglądał upiornie. Z legendy została krwawiąca obłokami gazów poczwarka.
– Chodź, Sorokin, nie mamy wiele czasu. – Woronow zerwała się z fotela i pociągnęła Miszę za rękę.
Przebiegli platformami przez całą długość niszczyciela. Na rufie było obserwatorium. Weszli do środka. Nie działało ogrzewanie.
– Zimno – zatrząsł się Misza.
– Zdejmij osłonę – odpowiedziała w chmurze oddechu. – Teraz już wszystko możemy, i tak nic nas już nie uratuje.
Z oddali dobiegł Miszę alarm wstrząsu. Stabilizator utrzymał Serpa nieruchomo, przestrzeń dookoła niszczyciela zafalowała.
– Strzelają – Misza spojrzał blado na Woronow i zwolnił blokadę okna.
Przed dziobem Serpea rozpoczęła się kanonada. Myśliwce Nash Mira wysadzały oddalające się kapsuły niszczyciela i atakowały statki floty. Zasłona za oknem rufy jęła rozsuwać się odsłaniając płonącą gwiazdę.
– Tau Ceti – wyszeptała – starsza siostra słońca.
Woronow rozpięła zamek i cały kombinezon znalazł się na podłodze. Misza przełknął ślinę, żar gwiazdy uderzył go w twarz. Po chwili oderwał od niej wzrok i teraz nagie ciało Nataszy zdawało się płonąć. Złota bogini stała na tle tarczy ognia pozbawiona woli, urzeczona potęgą mocy.
Misza zbliżył się i unikając wzrokiem gwiazdy dotknął rozpalonego ciała Nataszy. Drgnęła, ale nie oderwała spojrzenia. Chciał ją szarpnąć, pociągnąć za drzwi i policzkować, aż wróci jej świadomość, ale nie mógł. Jej ciało biło obłędną aurą. Prężyła się dumnie w świetle starszego Słońca. Błyszcząca pozwoliła się schwytać w ramiona. W oddali warczał alarm stabilizatora. Starsha Zvezda traciła ostatnie bojowe jednostki. Spleceni w uścisku przeznaczenia, ona cała wpatrzona w gwiazdę, a on na niej, w niej, po między łydkami i głęboko w udach, a Garwiłow triumfował. Do myśliwców Nash Miry dołączyły niszczyciele. Przeszedł Miszę jej zapach, smak, pożądanie, powietrze. Czy to możliwe, że nie miała nikogo wcześniej? Ciało nie kłamie, wdzięczy się tylko łakomie, wygina i przyobleka w jęk. Dławi się rozkoszą, krwawi spazmami nieśmiertelności.
Tau Ceti rozsmarowała się w jej źrenicach i gdy Mischa tam zajrzał ugrzązł w objęciu Nataszowego spojrzenia. Była ogromna.
Była niewinna.
Tym razem stablilizator nie dał rady. Eksplodował drugi niszczyciel. Serpem zakołysało.
– Zaraz nas dopadną – wyrzucił z siebie rwany szept.
– Dobrze mi – jęknęła, czerpiąc łapczywie ogrzewające się powietrze.
Przez chwilę się wahał, nic jednak nie mógł poradzić. Podjął jej rytm, wbił spojrzenie w gwiazdę i oddając się hipnotyzującej mocy promieniowania posiadł Nataszę Woronow, całkowicie.
Serp leciał na pełnej mocy wstecznej tam, gdzie ani Nash Mira, ani żadna inna armia nie odważyłaby się ich ścigać.

Mariaż

Leżę tu sobie przypięty pasem, na golasa, w ciepełku i czekam. No, bodajbym się nie urodził. To się nazywa mieć fart w życiu. Za odgradzającymi mnie od świata zewnętrznego ściankami bezkresna próżnia. W iluminatorze ziemski glob przecięty na pół linią terminatora wchodzi w noc. Spytałby kto – skąd takie zadowolenie? Ba! Żeby tylko. To, kuźwa, nie tylko zadowolenie, to wręcz euforia. Ucieleśnienie marzeń milionów. I coś mi zaczyna świtać…
Ale po kolei. Znacie na pewno koncern Mr Smitha? Ha! Któż chociaż raz nie słyszał o właścicielu globalnego imperium medialnego. To tam jakiś geniusz w pijanym widzie wymyślił mariaż w kosmosie. Najpierw, jak głosi plotka, go wyśmiali. Jednak sam szef dostrzegł potencjał w tym pomyśle. Taka randka w ciemno zakończona ślubem na orbicie, a nagrodą posag od imperium medialnego. Do tego wszystko w świetle jupiterów i kamer.
Tiaaak…
Projekt ruszył jak wyścig po machnięciu kraciastą chorągiewką na przyzwalające skinienie bossa. Wszystko szło jak z płatka, póki jakiś jajogłowy w NASA nie uznał, że powinni przeprowadzić eksperymenty na orbicie. Ci wybrani, rzecz jasna. Gdy to usłyszałem, od razu przyszło mi do głowy, jak mógłbym poeksperymentować. Ha, ha, ha… Ale oni w tym centrum postawili sprawę twardo: albo eksperymenty, albo nici z projektu. Gdy wszystko miało runąć jak wiele dziwnych projektów, szef szefów uznał, że to podniesie oglądalność. Inteligentna para zawiera związek w kosmosie i „ramię w ramię” pracuje dla dobra ludzkości.
Taaak….
Kolejny przykład, jak idioci potrafią coś przyjemnego skomplikować. Po długich debatach uzgodniono kryteria i sposób naboru. Dopiero teraz media ogłosiły projekt. Z każdego billboardu, ekranu smartfona, łamów prasy i Bóg wie czego jeszcze, płynęła rzeka zachęcających obietnic. Jak sami się domyślacie, do punktów rekrutacji waliły tłumy. Spora część już spod drzwi odchodziła zawiedziona. Spytacie, dlaczego? No, to posłuchajcie:
Ślub w ciemno na orbicie.
Kandydaci płci obojga, wiek 24 – 28 lat,
mężczyzna – pilot, inżynier mechanik, fizyk;
kobieta – biolog, lekarz.
O reszcie nie wspomnę.
Właśnie straciłem pracę, więc wszedłem zaciekawiony do jednego z takich lokali. Po półgodzinnej rozmowie i wypełnieniu stosu formularzy facet wręczył mi niebieski blankiet, bez entuzjazmu życząc powodzenia.
Tiaaa…
Tłum młodych ogierów gotowych na mariaż w kosmosie, kłębiący się pod bramą ośrodka z niebieskimi blankietami w dłoniach, uświadomił mi, jak ostra będzie rywalizacja. Patrząc na te bicepsy i głowy wrośnięte w barki, zdałem sobie sprawę z marności moich szans. Ale odwrotu nie było. Zastanawiałem się tylko i myślę, że reszta również, gdzie będą przeprowadzać selekcję kandydatek. Już w pierwszym tygodniu z kilku tysięcy została połowa. Raz, dwa sprawdzili, czy podane dane są prawdziwe. Do tego karalność, zdrowie i spora część namiotów została zwinięta. Pierwsze testy sprawnościowe i kolejna grupa opuściła bramy ośrodka. Tak testowali na różne sposoby, aż w końcu zostało nas coś koło setki.
Taaak…
Teraz dopiero dobrali się nam do dupy. Pełen trening astronauty. Zwinęli pole namiotowe i zakwaterowali nas w ośrodku. Stu wyposzczonych byczków z nadzieją na bzykanko w kosmosie i żadnej baby pod ręką. A, tak… zapomniałbym… była tam taka jedna z obsługi. Trudno to nazwać kobietą. Ktoś nawet zasugerował, że to kolejny element testu. No… wiecie… żeby sprawdzić, czy ktoś jest aż tak zdesperowany. Takie: przynieś, wynieś, pozamiataj, w wolnych chwilach se polataj. Pieprznięta i tyle. Nie wierzycie? No, to sami oceńcie jak to coś nazwać. Koło trzydziestki, płaska jak decha, ubrana w białą bluzkę i dziecięcą, kraciastą, czerwono czarną spódnicę na szelkach. Na nogach białe podkolanówki i czarne lakierki. Umalowana, jakby tynkarz spartolił robotę. Blond włosy splecione w dwa warkocze przewiązane czerwonymi kokardkami. Do tego pryszczata, z piskliwym głosikiem. Szczebiotała niczym nastolatka. No, kur**, stara Pippi Langstrumpf, jak żywa. A, prawda, znalazł się jeden desperat… Klepnął tę francę w tyłek i zaczął ją bajerować. Po dwóch godzinach do ośrodka w obstawie goryli wszedł sam boss. Poufale położył dłoń na ramieniu amanta i szepnął mu słów kilka. To musiało boleć. Ochrona raz, dwa usunęła erotomana. Od tego dnia Pippi stała się nietykalna. Córeczka szefa.
Taaak…
Lepiej nie opowiadać o wspólnym pobycie pod prysznicem. Wiedzieli skubańcy, ci z ośrodka, że ujawnią się teraz kochający inaczej. Choćby nie wiem jak się maskował taki delikwent, to na widok kilkudziesięciu nagich dup musi farbę puścić. I tak zostaliśmy sami normalni, a raczej kamikaze z myślą, że coś ustrzelą na orbicie. Treningi, testy, treningi, ćwiczenia, spotkania z psychologami, badania… Boże! Ile oni krwi wyssali ze mnie, a ile razy i gdzie mi te cholerne sondy wkładali… lepiej przemilczę.
Coś tak po dwóch miesiącach zostało nas już tylko pięciu. Jeden na drugiego patrzył wilkiem. Zaczęli o nas dbać. Masaże, pedicure, manicure, solarium, sesje zdjęciowe. Prawie jak gwiazdy filmowe. Fryzjer, kosmetyk, wizażysta. Wszystko faceci. Coraz bardziej nas ciekawiło, jak tam przebiega rekrutacja kandydatek. Gdy zmęczenie i zniechęcenie zaczęło się wkradać do naszych umysłów, wiedzieli, jak każdego zdopingować. Zrobili odprawę, na której zjawił się sam król imperium medialnego. Ulizany fagas, niczym męska burdel mama. Z pozorną obojętnością zaprezentował nam krótkie filmiki z kandydatkami. Sukinkot tylko szczerzył zęby, widząc, jak reagujemy na dziewczyny w bikini. A było na co patrzeć… Oj, było. Nie ustępowały urodą modelkom Victoria’s Secret. Myśl o dupczeniu takich ciał nie pozwalała zasnąć. Straszna noc… Jak narkoman na głodzie.
Taaak…
Zostałem wybrany w przeddzień startu. Szok! Na myśl, że czekać na mnie będzie jedna z prezentowanych lasek, w skafandrze robiło się ciasno. Te blond Wenus, o kształtach z fantazji erotomana, aż strach było zamykać oczy. Start przebiegł bez zakłóceń. Do ISS¹⁾ dobiliśmy bez problemu, a tam już czekała na mnie wybranka.
Specjalnie dla nowożeńców zaadaptowali jeden moduł. Spotkanie i ślub odbyły się w skafandrach. Za świadków, a raczej pilnujących przebiegu uroczystości, robiło czterech stałych członków załogi stacji, dziwnie podobnych do ochroniarzy bossa. Nawet hełmów nie pozwolili nam uchylić. Faktycznie, wszystko przebiegało w ciemno. Z każdego kąta szczerzyły się do nas obiektywy kamer. Gdy padło z ust panny młodej sakramentalne TAK, głos wydał mi się dziwnie znajomy. Po wszystkim „odpłynęliśmy” do naszych kabin.
Taaak…
A teraz leżę i czekam, próbując przypomnieć sobie, skąd znam ten piskliwy szczebiot, nim nadejdzie ten ósmy cud świata i zacznie mnie… uszczęśliwiać.

¹⁾ ISS – ang. International Space Station, Międzynarodowa Stacja Kosmiczna.

[poll id=”7″]

.

Chcesz wziąć udział w naszych bitwach? Czujesz się na siłach zmierzyć z wybranymi Autorami NE? Dołącz do nas i zmierz się z najlepszymi.

.

Utwory chronione prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autorów zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź w formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Chcesz rzucić wyzwanie?  Ustalić warunki i zasady? Jesteś ciekaw kto  podniesie rękawice? Kto odważy się z Tobą zmierzyć?

Zasady: Zasady wyznacza wypowiadający bitwę. Może je negocjować z podejmującymi wyzwanie, ale to zawsze on ma ostanie słowo. Podczas bitwy autorzy pozostają anonimowi. Ogłoszenie wyników ujawni ich tożsamości. W rolę sekundantów zaś wcielają się korektorzy, których można wybrać z dostępnej puli zgłoszonych. Bitwa (czas na glosowanie) trwa 1 tydzień.

 

Napisz komentarz