Po prostu niebo cz. 7 (Santi)  4/5 (2)

13 min. czytania
Perry Galahger, Dominique d'Vita, "Image", CC BY-NC-ND 3.0

Perry Galahger, Dominique d’Vita, „Image”, CC BY-NC-ND 3.0

Po prostu niebo cz. 6

List LXLI

Stan do Chrisa

Nie ma o czym mówić. Piszę tylko, żebyś nie był zdziwiony, gdy usłyszysz kolejne plotki. Dla dobra wizerunku (Twojego, mojego i wszystkich zainteresowanych), chcę skrócić czas mojego kontraktu. Wypalam się. Więc pewnie masz rację, kierując mnie do terapeutki. Ty i ja mieliśmy piękne biznesowe plany, ale muszą one poczekać na lepszy moment. W tej chwili potrzebuję przerwy, świeżości. Same pieniądze przestały być wystarczającą motywacją. Zresztą mam ich pod dostatkiem, żeby wieść skromne życie po jakiś tam kres. Co nie wydaje się być w tak nieskończenie dalekiej przeszłości, jak kiedyś mi się zdawało. Mniej przede mną niż więcej. Mając pięćdziesiąt kilka lat, nie mam ochoty już walczyć o bycie rekinem. Pokazałem już, że nim jestem. Dzięki za troskę i maila. Proponuję squasha w sobotę – dla zachowania formy i obgadania szczegółów. Co Ty na to?

29 listopada 20**

List LXLII

Marie do Stana

Kochany Właścicielu, najdroższy Mężczyzno (jak ja pragnęłam to napisać!),

myślę o naszym spotkaniu i moim pożądaniu. „Wzięło mnie” wydaje się być bardzo słabym określeniem tego, co się ze mną dzieje. „Oszalałam na Twoim punkcie” nieco lepszym, choć wciąż nieoddającym wszystkich obudzonych namiętności. Uwielbiam Cię i choć nie potrafię mówić dużo czy kwieciście, gdy się widujemy, to czuję tak wiele. Właściwie już wiem, że to Ty kiedyś złamiesz mi serce. Własnym dystansem. A jeśli nawet nie urwiesz kontaktu, to zrobisz mi miejsce w długim korowodzie kobiet, gdy tą wyjątkową będzie jakaś kolejna. Ale to kiedyś… Bo teraz szaleję. Ja jestem Twoja. Ty jesteś mój.

Wierzę, że będziemy się długo sycić tym wszystkim, co jest. Cokolwiek „długo” będzie ostatecznie znaczyło. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że nagle miałabym do Ciebie przestać mówić. Chcę dalej być zaskakiwana naszą historią. Kolejnymi elementami układanki: Twoją wyobraźnią, pomysłami porno-lektur, klubowymi planami. Czuję seks, moc, witalność, życie – wszystko dzięki Tobie.

Dzisiejszy wstęp do kochania był niezwykły. Gdy kazałeś mi usiąść przed sobą z rozchylonymi szeroko nogami tak, by było widać, że nie ubrałam bielizny. Ogolona cipka nieśmiało wyglądała spod sukienki, będąc jak egzotyczny kwiat pomiędzy udami, na których kończyła się koronka pończoch. Myślę o tym obrazie stale, fantazjując na temat możliwych dalszych scenariuszy. Raz rozbieram się i siedzę tak całkiem naga, a Ty klękasz pomiędzy moimi nogami. Raz podnosisz mnie zdecydowanie, obracasz i wbijasz się w zaciśnięty, niegotowy tyłek. Porównuję te migawki z realiami, w których po kilku minutach patrzenia bezceremonialnie mnie zerżnąłeś, rzucając wcześniej: „wystaw pizdę, skarbie”. Tryskałam sokami dwukrotnie, zdyszana i spocona, rozkrzyczana orgazmami. Na sam koniec zbiłeś skórzanym pasem moje wypięte pośladki. Na pupie pozostały piękne, równe ślady, znaki miłości. Wciąż jest ze mnie głodna wrażeń suka, ale już nie bezpańska.

Pocałunki u stóp składam.

30 listopada 20**

List LXLIII

Marie do Marka (sześć lat wcześniej)

Panie Marku,

nie wiem, czego oczekujesz ode mnie, czy od kobiet w ogóle… Sądziłam, że szukasz osoby. Oddanej, ufnej, ale osoby. Natomiast wygląda na to, że szukasz pustego naczynia, które będziesz napełniał po brzegi sobą. Może dlatego mają być młodsze, takie są jeszcze łatwiejszym materiałem do lepienia, bo nawet o kształcie naczynia możesz zadecydować. Ja tego nie wytrzymam, choć jesteśmy na samym początku drogi. Przez pół nocy śnił mi się koszmar, że żyjemy razem. Pod koniec snu po prostu wybiegłam z domu, w którym byłeś i poczułam się nareszcie wolna. Wokół była piękna słoneczna jesień, a mnie przepełniała tylko jedna cudowna myśl, że nie będę musiała do Ciebie wracać. Już nigdy. Jeśli na czwarty dzień po spotkaniu mam takie sny, to chyba nie jest dobrze, prawda?

Chcę Cię uwielbiać, szanować, tęsknić. Lekko, mimowolnie, z całą radością, która mi zazwyczaj towarzyszy. Nie chcę pokutować przez całe dnie, że nie potrafiłam odszukać sposobu, by posunąć się o krok bliżej do ideału uległej. Żądasz codziennych rozliczeń, raportów, suczego rachunku sumienia. Co zrobiłam dla Pana? Jak ćwiczyłam ciało? Jak przygotowywałam umysł? Czy wpychałam sobie wibrator w gardło, by było głębokie, jak lubisz? Czy rozciągałam mięśnie do szpagatu, by móc rozchylać nogi dostatecznie szeroko? Czy biegałam i siedziałam w saunie, by być jeszcze smuklejszą?

Widzisz, to trochę jak z wiarą – możesz być pogodnym wyznawcą, co wcale nie znaczy, że Twoja wiara jest słaba. Możesz przybrać pozę mrukliwego ascety i całe dnie przeczesywać swoje sumienie. Dla mnie liczy się radość, motyle w brzuchu i wynikający z tego entuzjazm wobec zadań czy Twoich pragnień, Panie. Nie będę klęczeć na grochu i krzyczeć w myślach, że jestem marna. Jestem marna, mała, strachliwa, ale Twoja dobroć, troska i mądrość mogą się temu przeciwstawić, mogą mnie podnosić. Pamiętasz kiedy zdecydowałam się na spotkanie? Napisałeś, że chcesz przede wszystkim, żeby Twoja suka była dumna, że należy do Ciebie. Ja chcę być dumna, nosić głowę lekko uniesioną, ale i ciepłem, i optymizmem świadczyć, że przytrafiło mi się coś wspaniałego. Należę do Pana! To takie piękne słowa…To nie fragment koronki do miłosierdzia…a jeśli w istocie tak, to właśnie podobny przede wszystkim w swej ufności.

20 października 20**

List LXLIV

Stan do Marie

Ale list, ale namiętności. Myślę, że pomysłów na rozwój erotyczny nam nie zabraknie. Co do dystansu, to jeśli go czujesz, to chyba raczej poza łóżkiem. Ładuje mnie energetycznie Twój entuzjazm. Może jeszcze tak się naładuję, że coś w życiu zmienię. Gdzieś się przeprowadzę albo.., kto wie. Zacząłem chcieć więcej. Moje doświadczenie i związki mają jeden plus. Pokazują, że potrafię dbać o ich trwałość. Zazwyczaj ciągną się latami, zdecydowanie inaczej niż Twoje romanse. U Ciebie są fajerwerki i szał, ale gdy gasną, zostaje pustka. Więc będę się upierał, że jednak to Ty kiedyś odejdziesz.

30 listopada 20**

List LXLV

Marie do Stana

Oczywiście, że utrzymywanie związków nie jest moją mocną stroną. Do takich można ewentualnie zaliczyć namiętność, pasję, energię czy entuzjazm. Mam skłonność do ryzyka, jestem zorientowana na szukanie rozwiązań i poprawę jakości życia. To nie sprzyja trwałości. Z drugiej strony to chyba jakiś rodzaj niezgody na bylejakość. Gdyby nie to, nie byłoby miejsca na szukanie i odnalezienie kogoś takiego jak Ty… Już dawno byłabym w jakimś umiarkowanie satysfakcjonującym związku, bo jak wiesz, ofert nigdy nie brakowało. Pewne seksualne doświadczenie otwiera męskie serca wystarczająco szeroko.

Mam jednak nadzieję, że wbrew pozorom potrafię docenić, co dobre i jeszcze się o to zatroszczyć. Lub przynajmniej nie zepsuć od razu. Choć namiętności nie ułatwiają zachowania równowagi… Zresztą i tak nie ma innej drogi niż próbowanie się wzajemne. Z czasem zaufanie będzie rosło. Na pewno chciałabym czerpać z tej Twojej umiejętności utrzymywania związków. Chciałabym, żeby Ci na mnie zależało, wiesz..

1 grudnia 20**

List LXLVI

Stan do Marie

Cudownie. Zależy mi.

1 grudnia 20**

List LXLVII

Marie do Stana

Jestem absolutnie szczęśliwa. Niebo, Stan, niebo. W każdym sensie.

1 grudnia 20**

List LXLVIII

Marie do Stana

Mój Właścicielu,

schlebia mi, że pragniesz mnie czytać. Będę często wracać do motywu zabawki, którą uszczęśliwia, jak najczęstsze używanie. Tak właśnie się czuję: jakbym była teraz tę ulubioną, którą odkłada się zawsze blisko, by była pod ręką. A czasem i mimowolnie zerka się w jej stronę – tak dla pewności, że gdy przyjedzie czas, to będzie gotowa…

Wciąż mam początek wczorajszej nocy przed oczami. Przeżywam tę jedną scenę raz po raz. Jak zostaję w samej sukience, ledwie zasłaniającej pośladki i cipkę. Jak wskazujesz mi miejsce na kanapie i prosisz bym rozchyliła nogi. Złączam i rozłączam je na przemian. Uśmiechem przełamując swój wstyd, a dając upust filuterii. Pod wpływem Twojego rozognionego wzroku budzi się we mnie bogini seksu, drapieżna kocica, która podnieca się, prowokując, a podniecając się, tym bardziej prowokuje. Każesz opuścić sukienkę i wsunąć palec pomiędzy uda tak, by dawał mi przyjemność. Niewinność i perwersja w parze. Podoba Ci się widok tak samo, jak mnie rozgrzewa własny delikatny dotyk. Rozbierasz się i pieścisz. Uwielbiam widzieć Twojego penisa. Może jedynie bardziej lubię go mieć w ustach. Zapominam, że miałam robić przedstawienie dla Ciebie… Sycę się sytuacją, która wydaje się wprost wyrwana z moich erotycznych snów. Teraz nie musisz już prosić, bym rozchyliła usta, one same otwierają się zapraszająco. Jak moja cipka: coraz bardziej gorąca… Przez chwilę myślę, że chciałabym tak masturbować się przez kolejne pół godziny, doprowadzając nas oboje na skraj szaleństwa, lecz nie wymieniając ani jednego dotyku. Ty jednak chcesz mnie, tak, jak jeszcze wielokrotnie będziesz mnie chciał podczas tego wieczoru. Twój nabrzmiały kutas nie zostawia miejsca na wątpliwości. Podsuwasz moje biodra na skraj kanapy, układasz wygodnie dla siebie, rozchylasz płatki cipki, wchodzisz. Czujesz lekki opór, jakby ciało wciąż było zaskoczone decyzją o penetracji. To tylko chwila, po której zalewa mnie powódź własnych soków wywołana rozkosznym tarciem. Uwielbiam to pierwsze posunięcie, które wyrywa cichy jęk, rozchyla szerzej nogi i każe przymknąć oczy. Jesteś we mnie. Jest tak przyjemnie, jakby moja dziurka była miejscem specjalnie stworzonym dla Ciebie. A jedynym Twoim zadaniem było posuwanie mnie. Jakby dwa ciała dzieliły wspólne pragnienia od samego początku swych ero-historii. Uwielbiam Cię, Stan. Jestem podniecona. I marzę, byś mógł mnie dzisiaj rżnąć do snu. Właściwie marzę, byś mógł to robić, co wieczór.

Twoja zabaweczka.

3 grudnia 20**

Kartka z pamiętnika Marie (napisana sześć lat wcześniej, po spotkaniu z Markiem)

 Jak można sobie zafundować najgorszą noc w swoim życiu? Zły człowiek i bezmyślny Pan z jednej strony, głupie, skrajnie masochistyczne dziewczę z drugiej i ja w samym środku, goniąca dla tego „cudu” kilka godzin pociągiem. Sama w obcym mieście, zdana na łaskę i niełaskę humorów starego satyra. Roztrzaskałam się? Tak, po raz kolejny, jedynie na własne życzenie. Pisałam, że Pan mnie wykorzystał, że porzucił bez słowa wyjaśnienia. Pisałam, że będę go kochać, ale nie ugnę już kolan. Trzeba było uwierzyć we własne słowa. Popełniłam wielki błąd.

Umówiliśmy się w trójkę. Pierwsze spotkanie po przerwie pełnej moich łez i rżniętych beznamiętnie kolejnych kochanków. Nie zaoponowałam, że ta noc nie będzie tylko nasza: kolejna taka miała być, na kolejnej miał Pan nieumiarkowanie znaczyć moje ciało. Umówieni na piwie, z uśmiechami na ustach, z niezbyt ładnym dziewczęciem o wdzięcznym ciele. Pierwsze wskazówki: miałyśmy sobie wsadzić do cipek po korzeniu imbiru w toalecie. Trochę z zażenowaniem, ale w dobrym nastroju. Kradłam to, co chciałam tak bardzo mieć: słodkie kobietą pocałunki, dotyk jej odsłoniętego pośladka. Potrafiłam nawet w tej sytuacji brać również dla siebie.

To ja ją poznałam, ja uwodziłam, ja czułam się za nią odpowiedzialna: za rozkosz, za bezpieczeństwo. Hotel. Początek jakiś nieudany. Nie takie czucie. To nie ja zaczynam służbę, jest koło mnie jeszcze jakieś stworzenie. Pan też nie ten sam. Sztuczny spektakl sztucznych ciał. Ona się opierała, a ja łagodziłam niepokoje delikatną czułością: „to przecież dla Pana, obie tego chcemy, nie martw się“. Gładziłam palcem policzek, przemykałam ustami po powiekach i szyi. Dziewczę było spragnione czułości, lecz puste jakieś w środku i zupełnie wolne od głębszych uczuć. Dobrze? Źle? Nienaturalnie. Jak wyschła studnia, której zapełnić nie sposób.

Służba. Obie na kolanach i zapinane po kolei obroże. Widok zapewne niezły, błyski lampy i odgłos zamykającej się migawki. Setki zdjęć. Tak samo nieuchwytne obrazy.

Gdy jedna wybierała dla drugiej karę, gdy oceniała wygląd, makijaż, przygotowanie. Pierwsze uderzenia pejcza, pierwsze ślady i poruszenie. Nie potrafiłam jej bić. Przyjmowałam karę za nią. Nie rozumiała, że za bardzo kocham kobiety, by patrzeć na jej ból. Dziwnie uciekły nasze emocje – początkowo ku sobie, ku wspólnemu zrozumieniu i suczej solidarności. Rozwścieczony Pan karał jedną za drugą.

Związał nas razem twarzami do siebie. Ja leżałam na plecach, ona na moim brzuchu. Bił ją tak, że czułam każde drżenie jej ciała, całowałam usta i chciałam zabrać to cierpienie. Gdy kazał mi nadstawić swoje dłonie nad jej plecy, zrobiłam to, mogłam się poświęcić z dziwnie słodką przyjemnością w tle. Zmieniły się role: to ja odpoczywałam wśród batów, smakowałam skórę dziewczęcia i syciłam się wymuszoną linami bliskością.

Po razach przyszedł czas na seks w tej pozycji. Gdy pieprzył mnie, krzyczałam z rozkoszy. Gdy pieprzył ją, leciały tylko łzy. Sprawiał swoim penisem ból. Nigdy nie widziałam tak wykrzywionej w cierpieniu twarzy, łez tak szczerych i najsmutniejszego wyznania: „teraz wiesz, dlaczego nie lubię seksu, jestem za płytka”. Chciałam, żeby przestał, przerwał. Nie zrobił tego. Pewnie dobrze, jej było coraz lepiej. Kolejna zmiana. Znudził się jednak szybko pieprzeniem dwóch nimfomanek.

Kazał ją przygotować do pierwszego w jej życiu stosunku analnego. Żel, rękawiczka, pieszczota palcem, dildo w środku. Ponownie palec, po dwa palce w pochwie i odbycie. Widziałam jej przyjemność – dawałam tyle, ile z siebie dać mogłam. Gdy była gotowa, wszedł w nią gładko. Nie płakała już więcej, jęczała.

Rżnął ją długo, na wszystkie sposoby. Ja pomagałam mu w nią wejść, trzymałam za włosy, językiem zwilżałam wskazane miejsca, trzymałam jej dłonie. Służyłam. Ona tańczyła na Panu – na górze – tak, jak mi nigdy nie pozwolił. Ona dosięgnęła zaszczytu Jego orgazmu jeszcze w środku. Okładałam jej ciało batem, palcatem, rzemieniem, potęgując doznania i przyjemność. Bacznie obserwując oczy i rosnącą w niej zachłanność.

Maski. On czarna, my w złotych. Jakiś wibrator we mnie, mój język na niej. Konkurs na obciąganie Panu. Nie miałam ochoty na rywalizację, od dłuższego czasu walczyłam o satysfakcję dla niej. Zapominałam o sobie. Swoją damską czułością próbowałam zrównoważyć totalny sadyzm Pana. Ona chętnie przystąpiła do zadania – rozkręcała się. Więcej seksu, więcej batów. Pan i ona, ona i Pan. Doskonała para, absolutnie nieumiarkowana w cierpieniu: branym i zadawanym. Czerń i złoto – bez twarzy, odczucia ukryte pod maską.

Scena: my przed lustrem, pozbawione osobowości pod swymi maskami. On w niewzruszonej czerni nadciągający z batem w dłoni… Znowu zdjęcia. Poparzyła się świeczką, chciałam schłodzić jej rękę wodą. Nie dała sobie, wolała osmolone ciało, przecież to nic. Nic, oczywiście, to tylko poparzenie. Alarm w mojej głowie.

Kolejne baty. Takie, których ja nigdy nie przetrzymałam. Odsunęłam się w ciemność pokoju, od tej pory już tylko coraz bardziej się odsuwałam. On ją bił i pieprzył, i znowu bił. Gdy wydawało się, że sięgnął granicy jej wytrzymałości, gdy jej ciało leżało gorące i napuchnięte pojedynczymi pręgami, które zlewały się w jedną wrzącą czerwień… Ona poprosiła o jeszcze. Bił ją więc dalej.

Obroża zaczęła uwierać. Patrzyłam, jak Pan rżnie to wciąż spragnione ciało, jak tną je kolejne baty. Ona błagała o więcej – nie, nie seksu, o więcej bólu. Wobec jej woli i ja byłam bezsilna, a przecież obiecałam sobie ją uchronić, dać satysfakcję, a nie dać zniszczyć Panu. Mogłam jedynie patrzeć na szaleńczy teatr, obserwować trójkę aktorów totalnych. Gdy ona wyszła do łazienki, a jej skatowane plecy, pośladki i uda zniknęły za drzwiami, poprosiłam Pana o zdjęcie tego kawałka skóry z mojej szyi. Nie zgodził się. Bez kolejnych pytań chwyciłam butelkę wina, by jakkolwiek dać ujście własnemu skowytowi. Spektakl trwał. Ze swoim pytaniem przesunęłam się jedynie w kierunku pozycji widza. Nie mogłam więcej: tak bardzo duszno. Moje palce powędrowały ku obroży, klamerka nie chciała się poddać rozedrganym dłoniom. Nerwowo, ale się wreszcie udało. Jeden symbol zniknął – głęboki haust powietrza.

Pan się wygodnie ułożył, wyznaczył nam miejsca po obu swoich stronach. Podsumujmy – powiedział – Eliza dostała, co chciała,
a Marie widząc jej samozagładę, przestała się realizować.
Po tych słowach pragnęłam spokoju, już tyle godzin graliśmy w Jego grę. Chciałam się opanować. Przesunęłam się na skraj łóżka, by nie czuć już obcego dotyku, by zapomnieć o sytuacji i całym wieczorze, który dławił swoimi minutami.

Symbolicznie dokonywałam wyboru. Nie umiałam dłużej brać odpowiedzialności za tę dziewczynę, którą uwiodłam, którą sprowadziłam. Nie mogłam patrzeć na niszczycielską i fanatyczną wolę stosowania siły przez Niego. On się cały napawał dotykaniem nieprzekraczalnych granic, sycił czystym sadyzmem. Chciałam tylko zasnąć… Pan zgasił światło.

Ona, jak mała nielojalna kurewka, nie rozumiejąc zapewne od samego początku ani jednej mojej emocji, zaczęła Go po raz kolejny uwodzić. Brała kutasa do ust, krztusiła się, masowała. W ciemności słyszałam tylko odgłosy jej zwycięstwa. Bo przecież to ona daje teraz przyjemność, ona jest w łasce. Gdy łóżko zaczęło falować ich seksem, schroniłam się na podłodze. Za dużo. Dziewczę, któremu ofiarowałam wszystko, co miałam najcenniejsze, zagarniało jeszcze więcej. Wyschnięta studnia, która przyjmie każdą ilość wody, choć wciąż pozostanie spękana własną suszą.

Cztery małe buteleczki alkoholu wygrzebane z własnej torby – na czarną godzinę, bo nie było nigdy czarniejszej. Dały na chwilę ulgę, minimum odprężenia: dokładnie tyle, by znowu wrócił równy oddech. Pod plecami wciąż jednak łóżko miarowo unoszące się ich pieprzeniem. Ile, ile jeszcze?

Jej życzenie: wychłostaj mnie po raz kolejny i zabierz pod prysznic, On posłusznie wypełniający tę prośbę. Robił, co chciała. Ja miałam zniknąć, chciałam zniknąć. On wybrał. Zdjęłam obroże, przestałam istnieć jako suka, była inna – już należąca do Niego. A ja? Transparentna, niepotrzebna, nie-suka… więc kto? Zniknąć, przestać istnieć. Niech głowa wreszcie zamilknie, niech serce przestanie czuć.
Wyszli do łazienki.

Przemogłam bezwład własnych nóg, podniosłam się i zapaliłam lampę. Światło. Powrót do rzeczywistości. Co ja tu robię? Mam przecież tak dobre życie. Dla kogo? Dlaczego? Co każe mi to wszystko znosić? Zaczęłam się pakować, zbierać po kolei swoje rzeczy. Wolność czekała na ulicach tego nieznanego miasta w środku nocy – ale była tam. Amok, lecz pełen woli życia…

Gdy wyszli z łazienki, zajęłam ich miejsce. Chciałam się wykąpać. Zmyć brud jej i jego dotyku z siebie. Ciepły strumień wody doprowadził do innej reakcji: wywołał rozluźnienie. Ponownie uderzyła świadomość tego, czego byłam świadkiem, w czym uczestniczyłam. Przestałam równo oddychać, w gardle pojawiła się tym razem gula wielkości piłeczki golfowej, nogi się ugięły. Spływająca woda tylko topiła…

Wiem już, co to znaczy histeria. Na granicy świadomości i panowania nad własnym ciałem. Zaalarmowany dźwiękami Pan wszedł, wyłączył wodę i mocno przycisnął ręcznik do mojego ciała. Odwróciłam się od niego. Wydałam okrzyk zarzynanego zwierzęcia, opadłam na kolana, wpijając palce w gładkość ściany. Bolało tak bardzo. Polały się wreszcie łzy. Oczyszczenie. Chciał mnie dotknąć, instynktownie się odsunęłam i wykrztusiłam, żeby już tego więcej nie robił – nie dotykał mnie nigdy. Skuliłam się, szlochając w rogu prysznica, zasunęłam zasłonę, czekałam na równy oddech i własną siłę.

Wykąpałam się po raz drugi, wysuszyłam włosy, wyszłam w ciemną noc. Wobec niej chciałam się zachować do końca odpowiedzialnie. Przed wyjściem uspokoiłam, że to nie jej wina, że to nasze niewyjaśnione relacje. Obdarowałam jej usta najobłudniejszym z pocałunków, jaki kiedykolwiek złożyłam. On? Dla niego to był koniec, nie był więcej mną zainteresowany, przecież nie wytrzymałam. Bąknął coś, że nie należało zaczynać… Ze mną? Z nią? Z nami obiema? Nie wiem.

Kluczyłam samotnie kilka godzin, czekając na ranek. Gdy wychodziłam nikt mnie nie zatrzymywał. No tak, zdjęłam obrożę. Kilometry, poświęcenie i moja miłość nie były cenne. Nigdy nie były cenne, dopiero tego ranka to zrozumiałam. Znalazłam hostel, w którym zasnęłam jak dziecko, zjadłam dobry obiad, kolejną noc spędziłam już samotnie, ale bezpiecznie. Mam tak wiele w życiu, a byłam gotowa to oddać demonicznemu mężczyźnie, który bije i gwałci kobiety. Moja granica. Dość. Zakochuję się rzadko. Zawsze fatalnie. Cieszę się słońcem. Dziękuję za światło…

12 marca 20**

List LXLIX

Stan do Marie

Też Cię uwielbiam zabaweczko. Ciekaw jestem, czy mogę nauczyć się uwodzenia w Twoim stylu. Choć tak trochę. To tak ubarwia życie od samego rana. Z tym pieszczeniem się jednocześnie bez dotyku to super super pomysł. Bardzo podniecający.

4 grudnia 20**

Po prostu niebo cz. 8

Santi (nieswieta.pl)

Z podziękowaniami dla redaktora tekstu – K.P. Za wszystkie pozostawione błędy odpowiada tylko i wyłącznie Autorka.


Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Jak nigdy Marie w tym odcinku nie przypadła mi do gustu. Może to kwestia poniedziałku, a może mam już jej dość. Nie znoszę osób, które tak osaczają, dopraszają się wiecznej uwagi, nie pozostawiają chwili dla siebie.
Mam nadzieję, że wkrótce popełni samobójstwo.

I liczę także na to, że Stan dalej będzie zdystansowany i wybierał tę kobietę, na którą akurat ma ochotę (Niekonieczne Marie. Chociaż z drugiej strony wtedy 'trzeba' będzie czytać jej pełne żalu listy. Nie wiem co gorsze…).

Siostra.

Cudowny odcinek! Czytałam dziś w autobusie z wypiekami na policzkach. Zwłaszcza wspomnienia Marie z trójkąta niezwykle sugestywne. Świntuszenie mailowe ze Stanem też fajne, ale zdecydowanie mniej. No i dostałam trochę obiecanej miłości saficznej! Wprawdzie Marie grała w trójkącie trzecie skrzypce, ale przecież tyle dała bezimiennej masochistce…

Dziękuję i kłaniam się nisko
Murbella

Bardzo przyjemnie mi się czytało! Coraz bardziej przekonuję się do Marie, ale chciałabym lepiej poznać Stana 🙂
Eileen

Okazuje się, że z Marie nie taka znowu hardkorowa żyleta, jak o sobie myślała. Ma jednak ograniczenia w swoim dążeniu do coraz bardziej intensywnych doznań. I dobrze, to czyni jej obraz pełniejszym i głębszym.

Dobry wieczór,

ciekaw jestem jak na relację dwojga kochanków wpłynie wycofanie się Stana z projektu, przy którym oboje pracują. W liście do Chrisa Stan brzmi, jakby czuł się u kresu drogi. Albo to poza, albo jest właśnie szczery, a przed Marie udaje, by coś jeszcze z tego związku uzyskać. Gość jest dla mnie enigmą. Umiejętnie maskuje emocje, a jeszcze lepiej – zamiary.

Scena z pamiętnika Marie to ciekawa odmiana od klasycznej formy epistolarnej. Poznajemy granice naszej bohaterki, dowiadujemy się, na co nie jest skłonna iść. Zgadzam się z przedmówcą, że to pogłębia jej portret psychologiczny. A czy ma jakiś związek z głównym wątkiem fabuły? O tym, mam nadzieję, przekonamy się wkrótce.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz