Jak sprawić, by sypialnia czy cały dom stały się wielkim placem zabaw? – Ania Kropelka o sekspozytywności  3.31/5 (12)

11 min. czytania
CC0 Public Domain

CC0 Public Domain

Seksualność jest potężną siłą, może nas zniszczyć albo uszczęśliwić, a mimo to często jej nie doceniamy, staramy się zepchnąć ją w ciemny kąt, na margines życia, głębiej niż pod kołdrę małżeńskiej sypialni. Jednak ile byśmy nie zaprzeczali, odciska na nas swoje piętno, niezależnie od płci, wyznania, orientacji – nawet na osobach aseksualnych, definiowanych przecież zawsze w opozycji do czegoś i nader często borykających się z poważnym niezrozumieniem.

Tylko co zrobić, żeby ta potężna siła pracowała dla nas? Zarówno dla nas jako jednostek, jak i dla nas jako ludzkości. Innymi słowy: jak zacząć budować lepsze życie i lepszy świat czerpiąc przy tym olbrzymią radochę? Na pewno należy zastanowić się nad tym, czego pragniemy i dlaczego nie wyciągamy ręki po ten soczysty owoc nad głową.

Podstawowy problem wynika zazwyczaj z faktu, że niestety w większości wychowaliśmy się w kulturze deprecjonującej ciało i cielesność, wmawiano nam, że ciało jest brudne, nieczyste, zwierzęce i że powinniśmy z nim walczyć dla dobra nieśmiertelnej duszy. I nawet jeśli gdzieś po drodze przestaliśmy wierzyć w tę nieśmiertelność, głęboko zakodowane przekonania pozostały. Tymczasem, choćby ledwie przez chwilę, jesteśmy naszym ciałem, tylko ciałem lub ciałem żyjącym w symbiozie z czymś więcej, ale w symbiozie ścisłej, w danym miejscu i czasie nierozerwalnej. Ktokolwiek urządził to w ten sposób – Bóg, Natura, Ewolucja, Przypadek – jesteśmy, jacy jesteśmy i powinniśmy to zaakceptować.

Nasza seksualność zawsze zaczyna się od relacji z własnym ciałem. Najintymniejszej możliwej relacji, budowanej od chwili narodzin, najpierw spontanicznie i beztrosko, później w ukryciu i poczuciu winy, bo przecież dorośli szybko nam uświadamiają, że jeśli dotykanie się sprawia nam przyjemność, coś z nami jest nie tak. W kontekście własnej relacji z ciałem, często niełatwej, pełnej nieporozumień i wątpliwości, wiele razy zastanawiałam się nad tym, jakie przekonania powinny być ludziom wpajane od dziecka i czego sama chciałabym kiedyś nauczyć córkę. Nie potrafię stworzyć jednej pełnej i domkniętej listy, ale wszystko to, co by się na niej znalazło, można określić właśnie mianem sekspozytywność.

  1. Przyjemność jest czymś dobrym i każdy ma do niej prawo. Nawet jeśli istnieją dziesiątki ważniejszych rzeczy, warto znaleźć czas dla siebie.
  2. Ciało jest przyjacielem i jak przyjaciela powinnaś je traktować, okazując mu wyrozumiałość, współczucie, ale też motywując do pracy nad sobą, bo przecież chcesz, żeby wasza przyjaźń mogła trwać jak najdłużej.
  3. Powinnaś dążyć do tego, by możliwe najlepiej poznać własne ciało i umieć go słuchać. Dzięki temu zrozumiesz też różnicę między miłością a pożądaniem.
  4. Powinnaś je szanować, szanować ciała innych i od innych oczekiwać szacunku dla własnego. Tylko ty możesz decydować o własnym ciele, nikt inny, ani osoba, ani grupa.
  5. Nic co naturalne, a więc i nasza fizjologia, nie może być złe. Nie mamy na nią wpływu, więc też nie powinniśmy jej oceniać.
  6. Menstruacja nie jest karą ani powodem do wstydu. Jest ważną częścią kobiecości, fazą cyklu, który sprawia, że możemy dawać życie. I tak, masz prawo mieć ochotę na seks w trakcie okresu, masz też prawo chcieć zakopać się w ciepłej pościeli. Sama.
  7. Każdy człowiek jest inny, ale właśnie w tych różnicach tkwi piękno. Również w możliwości ich odkrywania.
  8. Żadna płeć czy orientacja seksualna nie jest gorsza, a najważniejsze jest to, żebyśmy żyli w zgodzie ze sobą, nie krzywdząc przy tym innych.
  9. Miłość sprawia, że seks staje się wyjątkowy, ale seks nigdy nie może być wymuszony w imię miłości.
  10. Seks, podobnie jak czuły czy troskliwy dotyk, może być narzędziem budowania więzi, ale jeśli chcesz, by tak było, dopilnuj, żeby w twoim związku nigdy nie stał się walutą.
  11. To nieprawda, że chłopcy chcą tylko jednego – w gruncie rzeczy wszyscy mamy takie same potrzeby, w tym potrzebę akceptacji i bycia kochanym, ale im często po prostu łatwiej przyznać, że akurat w danej chwili chcą seksu dla samego seksu.

A co powinni wiedzieć chłopcy? Że dziewczynki też czują pożądanie i też mają prawo lubić seks (nie czyni ich to dziwkami, puszczalskimi ani nic w tym rodzaju – czas skończyć z podwójną moralnością!), że prawdziwy dżentelmen nie tylko przepuszcza panie w drzwiach, ale również w łóżku dba najpierw o ich przyjemność, że kobieta nie kocha się z penisem, a z całym mężczyzną, i że to nieprawda, że dziewczynkom chodzi wyłącznie o jedno: o ślub.

No i oczywiście: niezależnie od tego, co pokazują w telewizji, krew menstruacyjna nie jest niebieska. Poważnie. Tym bardziej nie jest toksyczna, nie kwaśnieje od niej wino i nie wyjaławia się ziemia.

Cokolwiek chcemy przekazać dzieciom, partnerom czy przyjaciołom, żeby to zrobić musimy się z nimi komunikować. Choć najłatwiej uczymy się przez naśladownictwo, słowa również mają ogromną moc. Nie powinniśmy bać się tych związanych z seksualnością, one wcale nie są groźne, nie muszą być medyczne ani infantylne, możemy wypracować swoje własne, takie które będą pasować do nas samych i które będą nieść pozytywne przesłanie. Nawet jeśli kręci nas wulgarność i soczysty język, w sytuacjach pozaerotycznych przyda nam się coś łagodniejszego, zapewniam. Apelowałabym także o oczyszczenie codziennego słownictwa z obelg i przekleństw zawierających seksualno-genitalne konotacje – nie służą budowaniu atmosfery wzajemnego szacunku i są bardzo seksnegatywne! Bardzo!

Pamiętajmy, że mówimy o częściach ciała, które każdy z nas ma: ty, twój partner, twoje dzieci, rodzice, rodzeństwo, a słowa, których używamy, kształtują nasz sposób myślenia. W moim domu, kiedy byłam dzieckiem – podobnie jak w wielu innych – kobiece genitalia były czymś nienazwanym, jakby w ogóle nie istniały lub stanowiły tylko brak tego, co między nogami ma chłopiec (tu akurat przeważały infantylne określenia). I o ile uważam, że taka sytuacja nie jest zdrowa, trudno mi zaakceptować również inne.

Młode małżeństwo mieszkające w średniej wielkości mieście, oboje z wyższym wykształceniem, ona nauczycielka – co prawda przedmiotu ścisłego, ale jest również wychowawczynią. Po latach starań rodzi im się córeczka, pierwsze dziecko. Kiedy pewnego wieczoru pomagam przy kąpieli, doznaję szoku: A teraz umyjemy cipę!

Czy ona naprawdę tak chce się komunikować z dzieckiem? Nie zna innych słów? Czemu są zdrobniałe rączki, nóżki, malusieńkie paluszeczki i jednocześnie ostro brzmiąca cipa? Mogłaby być przecież chociaż cipka? Nie jestem w stanie tego pojąć. Być może niemowlęciu jest to zupełnie obojętne, ale ta dziewczynka dorośnie. Myślicie, że łatwo przyjdzie jej rozmawianie o sprawach intymnych (szczególnie z matką!) i że będzie się czuła piękna, kochana, pożądana? Cała, również ze swoją wstydliwą cipą.

W rozmowach dorosłych język również często jest problemem, nawet ginekolodzy skarżą się, że pacjentki nie potrafią nazwać poszczególnych części własnego ciała. Bo „tam na dole” nie jest żadnym wyjaśnieniem, gdy coś boli, piecze lub cieknie. Teoretycznie w łóżku można obejść się bez słów, tylko po co, skoro dzięki rozmowie da się ulepszyć życie seksualne, opowiedzieć partnerowi o tym, czego oczekujemy, o czym marzymy i fantazjujemy. Rzekome ubóstwo języka polskiego jest tylko wymówką.

Notuję określenia stosowane przez innych, takie drobne zboczenie. Mamy więc firletkę – z którą bodaj po raz pierwszy zetknęłam się w Monologach waginy Eve Ensler, książce, którą wszystkim gorąco polecam, pouczająca lektura – cipkę, cipę, pizdę, pizdeczkę, waginę, ale też truskaweczkę, bobra, borsuka, norkę, kotkę, kluskę, ogród rozkoszy, jaspisową grotę, cienistą dolinę, joni, temperówkę, Pi, mufkę, karmelek, królestwo różowości, różę mechatą, garniec miodu, ul, źródełko, wąwóz, tunel, tabernakulum, święty gaj, szparkę, szczelinkę, sklepik, siśkę, rozlewisko, rozetkę, pierożka, pieczarę, pękniętego jeża, ostrygę, oczko, mrowisko, grzmotkę i wiele, wiele innych.

Analogicznie jeśli chodzi o mężczyznę (mój ulubiony to chyba męski aspekt osobowości): penisa, kutasa, fiuta, męskość, ale też narząd kopulacyjny, ogon, oręż, miecz, pałę, pijawkę, pimpusia, pieczęć, różdżkę, Rumcajsa, świder, taran, torpedę, tyczkę, urwisa, węża, lingama, wajchę, węgorza, pierwotny korzeń prawdziwego piękna, rumaka, bicz, krewetkę, kreta, przyrząd wiertniczy, mentulę, lizaka, kuśkę, krogulca, kornika, grzmocidełko itp.

Proponuję rozpoczęcie przyjaźni ze swoim kobiecym lub męskim aspektem osobowości od nadania mu ładnej nazwy, takiej, którą będzie nosić dumnie i z którą będzie się identyfikować. Nawet, gdyby miała to być znienawidzona przez wielu autorów Najlepszej Erotyki muszelka! A czemu nie! 🙂

Jak już będziecie ze sobą po imieniu może, przy okazji, tak szczerze, pogadacie o tym, co każde z was lubi, a czego ma serdecznie dosyć. Może twoja… firletka?… chciałaby odpocząć od ciągłych zabiegów upiększających, ubrać ładną bieliznę tylko dla siebie, a nie dla kogoś innego, raz na zawsze pozbyć się tych nieludzkich, suchych kawałków waty wpychanych na siłę albo spojrzeć ci w oczy, bo skoro na nią nie patrzysz, to może się jej wstydzisz.

Może twój… pierwotny korzeń prawdziwego piękna?… chciałby, żebyś dał mu trochę luzu, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, może chciałby żebyś zdjął z niego presję i przestał wokół seksualnej sprawności budować swoje poczucie własnej wartości, może chciałby spać nago i nago pływać w jeziorze, może chciałby więcej wilgoci, nawet podczas zabaw solo. Zapytaj!

Sekspozytywność to nastawienie do świata, ludzi i przede wszystkim do samego siebie, wyrozumiałe, pełne ciepła i nieoceniające. Dzięki niemu dajemy sobie przyzwolenie na przyjemności małe i duże, uczymy się słuchać siebie i innych, akceptować słabości. Sekspozytywność owocuje również na pozałóżkowych płaszczyznach życia, bo pomaga zachować pogodę ducha i uczula na potrzeby bliźnich, czasem przecież tak różne od naszych. Żeby być sekspozytywnymi nie musimy uprawiać seksu ani nawet nie musimy chcieć go uprawiać.

Zaczyna się – tak, będę to powtarzać do upadłego! – od dobrej relacji z własnym ciałem: fizycznej, emocjonalnej, werbalnej, od sprawiania mu drobnych, zmysłowych przyjemności. Aromatycznej kąpieli, automasażu, gładzenia szczególnie wrażliwych stref, otulania go miłymi w dotyku materiałami, prawienia komplementów, być może nawet codziennego wyznawania miłości lub długich sesji masturbacji – kto co lubi. Jeśli zechcemy, dopuścimy kiedyś do naszych rytuałów inną osobę, podzielimy się nimi i wypracujemy wspólne, nie możemy jednak oczekiwać, że ktokolwiek pozna i zrozumie nasze ciało lepiej niż my sami, że odgadnie nasze potrzeby i rozbudzi nieistniejącą wcześniej seksualność. To się rzadko udaje.

Domyślilibyście się, że wasz partner dojdzie tylko jeśli założycie kask strażacki? Albo wyłącznie słuchając Vivaldiego?

Z seksnegatywną postawą nigdy się tego nie dowiecie, bo nie skłonicie go do rozmowy, nie sprawicie, by poczuł się wystarczająco bezpiecznie, będzie się bał odrzucenia, drwiny i napiętnowania. A któż z nas chciałby, żeby jego druga połówka była nieszczęśliwa i sfrustrowana dlatego, że się nas boi, wstydzi lub krępuje? W poważnych, zaangażowanych związkach nie powinno być miejsca na podobne emocje. I w tych sekspozytywnych zwykle nie ma.

Sekspozytywność ma również inne aspekty, łączy się z asertywnością i umiejętnością stawiania granic. Nie wolno nam obrzydzać innym rzeczy, które sprawiają im przyjemność, ale też sami nie możemy zmuszać się do czegoś, co wzbudza w nas obrzydzenie. Vivaldi chyba dla niewielu będzie nieprzekraczalną granicą, ale może być nią ból, wulgarność, kneblowanie, używanie zabawek, a nawet dowolna czynność seksualna, łącznie z penetracją, przez wielu uznawaną za jedyny słuszny rodzaj seksu. Przede wszystkim wierność samemu sobie. Płaszczyzna erotyczna powinna być źródłem radości i satysfakcji, nie stresu czy upokorzenia, mamy za jej pomocą budować, nie burzyć. Owszem, to normalne, że chcemy sprawić przyjemność bliskiej nam osobie, ale nie możemy przedkładać jej zadowolenia nad własny komfort psychiczny. Kiedy to jest już jasne, czas na eksperymenty. Oczywiście tylko jeśli masz na nie ochotę – w seksie właśnie piękne jest to, że wszystko wolno, a nic nie trzeba!

Nagle sypialnia, cały dom, miasto czy świat, stają się jednym wielkim placem zabaw. Możesz eksperymentować z:

  • rodzajem dotyku – przydadzą się tu pióra, futra, rękawice do masażu, skórzane rękawiczki, jedwabne apaszki, kremy, balsamy, olejki, lubrykanty i pudry;
  • temperaturą – świece, lód, ale też szklane, kamienne, porcelanowe lub metalowe dilda, które możesz ogrzać bądź schłodzić;
  • jedzeniem – spożywaniem posiłków jako formą uwodzenia, wspólnym gotowaniem zamiast gry wstępnej, byciem talerzem lub używaniem partnera jako talerza, kreatywnym wymyślaniem własnych zabawek erotycznych i co tylko przyjdzie wam do głowy;
  • odcinaniem poszczególnych zmysłów – przepaski na oczy, słuchawki na uszy;
  • krępowaniem – jeśli nie masz doświadczenia i nie chcesz od razu inwestować w zestaw skórzanych kajdan, radzę zacząć od miękkich, elastycznych materiałów: pończoch, szalików, krawatów; nie pozostawią niewygodnych śladów;
  • przebierankami – być może poczujesz się seksownie w jakiejś szczególnej stylizacji, niekoniecznie powszechnie uważanej za erotyczną i choć pełne zachwytu spojrzenie partnera jest bezcenne, najważniejsze jest to, co dzieje się w twojej głowie;
  • odgrywaniem ról – tutaj również nie trzeba ograniczać się do sekretarki, nauczycielki czy hydraulika… zdolnościami aktorskimi bym się nie przejmowała, w końcu to tylko zabawa;
  • zmianą otoczenia – dla jednych niesamowitym urozmaiceniem będzie zejście z łóżka i uprawianie seksu na podłodze, inni będą szukać dreszczyku ekscytacji na dachu wieżowca lub w windzie biurowca, a jeszcze inni z chęcią zaszyją się w buszu i będą tarzać się po ziemi;
  • porą – ponoć większość z nas uprawia seks w sobotni wieczór, a przecież poranny szybki numerek może naładować nas pozytywną energią na cały dzień, zbliżenie w porze lunchu uspokoić po kłótni z szefem, nocne przyjemności pomóc uporać się z bezsennością…
  • atmosferą – oświetlenie, muzyka czy zapach znacznie zmieniają dynamikę intymnego spotkania;
  • pozycjami – przerabianie Kamasutry może okazać się raczej zabawne niż podniecające (taki erotyczny Twister ;)), ale może też pomóc wypracować własne ścieżki ku rozkoszy;
  • podglądaniem lub ekshibicjonizmem – i nie, bynajmniej nie zachęcam do szukania przypadkowych ofiar, raczej wspólników, spektakle dla jednego widza zwykle bywają przyjemniejsze niż straszenie sąsiadek przy śmietniku;
  • zabawkami – na rynku jest niezwykle szeroki asortyment zabawek dla dorosłych, takich z przymrużeniem oka i takich na poważnie, starających się odwzorować części ludzkiego ciała i dizajnerskich, każdy powinien znaleźć coś dla siebie; dokonując wyboru, pamiętajmy jednak, że cokolwiek pobudza naszą wyobraźnię, najważniejsze, aby gadżet był wykonany z bezpiecznych dla zdrowia materiałów;
  • dominacją i uległością – temat rzeka, szkoda, że niektórym kojarzy się wyłącznie z przemocą, a przecież założenie obroży na szyję może być jedynie deklaracją posłuszeństwa, oddaniem się we władanie równie symbolicznym co założenie obrączki; częściej niż siła liczy się tu konwencja, ton głosu, władcze spojrzenia, stanowczość w wyrażaniu żądań; za formę dominacji uznaje się również sytuację, gdy pozostajemy ubrani podczas, gdy partner jest nagi – bez wątpienia rodzi to dystans, ale zdecydowanie nie boli;
  • bólem – podniecenie seksualne zwiększa naszą tolerancję na ból, sprawia, że doznania w innych sytuacjach trudne do zniesienia, stają się ledwo odczuwalne, nieistotne lub przyjemne; jak wszystko w seksie, również reakcja na ból jest sprawą bardzo indywidualną, nie zmienia to jednak faktu, że na przykład klasyczne klapsy zwiększają ukrwienie w rejonie genitaliów, co może powodować przyjemny dreszcz podniecenia;
  • ograniczeniami – czasem nawet jeśli nie musimy, dla zaostrzenia apetytu, warto zrobić sobie mały celibat, nie rezygnując przy tym z podkręcania atmosfery; jeśli nie uda nam się dotrzymać założonego terminu – tym lepiej; możemy też zakazać na pewien czas dostępu do którejś z części naszego ciała, ograniczyć konkretne czynności (szczególnie te najpowszechniejsze) lub wręcz bawić się do upadłego, ale bez szczytowania; musimy jednak traktować całość jako przygodę i sposób na odkrywanie nowych dróg ku rozkoszy, a nie jako karę – inaczej nic z tego nie wyjdzie;
  • świntuszeniem – jeśli nie potrafimy powiedzieć partnerowi prosto w oczy, jakie „niegrzeczne” rzeczy najchętniej byśmy z nim zrobili, być może uda nam się zrobić to przez telefon, w mejlu, esemesie lub odręcznym liściku wsuniętym potajemnie do kieszeni; możemy też w szale zapomnienia wymieniać nieskładne, urywane słowa, uprawiać cyberseks z nieznajomymi czy barwnie opisywać fantazje seksualne;
  • treściami erotycznymi – filmy, obrazy, proza i poezja bywają bardzo inspirujące, nawet jeśli trudno zaliczyć je do kultury wysokiej, każdy może znaleźć coś dla siebie, również coś, czym chętnie podzieliłby się z partnerem, choćby czytając mu na głos opowiadania ulubionego autora Najlepszej Erotyki…

Kiedy już funkcjonujesz w harmonii z własnym ciałem, traktując je jako sprzymierzeńca i kompana zabaw, przypomnij sobie ten błogi stan tuż po orgazmie, rozpierającą radość, poczucie spełnienia, przypomnij sobie nieschodzący z ust uśmiech po którymś z tych wyjątkowych razów, życzliwość bijącą wtedy od ciebie na kilometr – czyż nie byłoby pięknie gdybyśmy wszyscy nieustannie czuli się w podobny sposób? Szczęśliwi ludzie tworzą lepszy świat!

Jeśli po orgazmie wcale się tak nie czujesz, ogarnia cię przygnębienie, smutek, rozdrażnienie, wsłuchaj się we własne ciało – ono nie kłamie – i zacznij wszystko od początku. Być może zostały przekroczone twoje granice, partner okazała się niewłaściwą osobą lub nadal tkwi w tobie przekonanie, że grzeczne dzieci TEGO nie robią. Otóż robią – gdyby nie robiły nie byłoby nas na świecie.

Na koniec niesamowity bonus dla kobiet. Sekspozytywna partnerka jest spełnieniem najskrytszych marzeń większości mężczyzn. Wystarczy, że jest bezwstydna, egoistyczna w łóżku i ma ochotę częściej niż raz w miesiącu, a są w stanie wybaczyć jej, że nie potrafi gotować, nie cierpi sprzątać, woli czytać książki zamiast prasować koszule, przytyła kilka kilogramów, a do tego ma humory, czasem krzyczy i nie patrzy na nich wyłącznie z podziwem. Dzięki takiemu a nie innemu nastawieniu nie tylko same stajemy się bardziej szczęśliwe, ale również uszczęśliwiamy innych.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wyjątkowy tekst.
Tak rzetelnych przemyśleń, dawno nie miałem okazji czytać.
Pozdrawiam i gratuluje uczciwego spojrzenia na życie.

Lizus!

Na pewno nie Twój.
Złośnico.

Zawsze chciałam pisać takie „felietony” czy „artykuły”. Nie wiem, jak to nazwać.
Dobre, bo w miarę prawdziwe. Choć tyle zdań, ilu ludzi, to sporo z tego powinno trafić do każdej jednostki.

Pozdrawiam,
B.

Sekspozytywność „Zaczyna się […] od dobrej relacji z własnym ciałem: fizycznej, emocjonalnej”
Oprócz pitu-pitu o zmienianiu świata pełna zgoda.
Kolejne wnioski i postulaty – też masz moje poparcie. W pełni popieram takie podejście.
Warto o tym podstawowym aspekcie naszego życia przypominać, choć wiele osób nie rozumie takiego podejścia i uzna je albo za banał, albo wydumki cyklistów-lewaków ;]

Mam jednak jedno „ale”.
W ostatnim akapicie – mówiąc o „bonusie” stajesz w kontrze do wcześniejszego wywodu. Sekspozytywność nie jest atrybutem tylko kobiecym.
Bo sekspozytywna partnerka nie wymienia swojej seksualności w zamian za brudne naczynia, zrzucanie na partnera nielubianych prac domowych czy swoje humory.
Jak brzmi zdanie, że mężczyzna sekspozytywny ma odpuszczone wszystkie naprawy cieknących kranów, żłopanie piwska przed telewizorem czy pokaźny zwał tłuszczu w miejscu płaskiego brzucha?
Będąc sekspozytywnym nie frymarczy się swoją sekualnością. I sprzątanie czy prasowanie nie ma z tym obszarem życia nic wspólnego.
A że seks jest wtedy przyjemniejszy…? To oczywista oczywistość.

Słuszne spostrzeżenie Kruku – nastawienie do seksualności jest atrybutem wszystkich ludzi, a sekspozytywni partnerzy nie kupczą seksem. Napisałam to raczej z przymrużeniem oka, może trochę prowokacyjnie, również dlatego, że to kobietom często trudniej zaakceptować własną cielesność i własne pragnienia… i to kobiety częściej w sobotni poranek urządzają wszystkim domownikom wczesną pobudkę, bo trzeba sprzątać (ponoć dlatego, że ważniejsze jest dla nich „gniazdo” niż partner – co oczywiście zazwyczaj jest wierutną bzdurą), zamiast dłużej powylegiwać się, i nie tylko, w łóżku.
Nie zachęcam do zapuszczenia się ani do zapuszczenia otoczenia, co najwyżej do wyluzowania…
a zaspokojeni ludzie zwykle są wyluzowani, nie będą przejmować się drobiazgami ani kłócić z byle powodu, chętniej też wyręczą swojego partnera, tak sami z siebie, nieprzymuszani.
I jako kobieta dodam jeszcze, że owszem, dobremu, zaangażowanemu kochankowi jestem w stanie wybaczyć znacznie więcej niż cieknący kran, niedostatki urody czy zamiłowanie do nieinteresującego mnie sposobu spędzania wolnego czasu 🙂

Napisz komentarz