Nieboska II – Ogień i woda (Radosky)  3.67/5 (12)

41 min. czytania

Nicolas Poussin, „Jupiter i Antiope” albo „Wenus i Satyr”

Dawno, dawno temu…

Serafin przystanął na lekkim wzniesieniu, przyglądając się dwójce ludzi obcujących cieleśnie przy ognisku. Nie rozumiał tego, czym się zajmowali, nie mógł jednak oderwać wzroku.

– Szemchazaju. – Usłyszał głos obok siebie i zobaczył swego świetlistego towarzysza Lucyfera, Anioła z chóru Cherubinów. – Znowu ich obserwujesz?

– Lubię na nich patrzeć – odpowiedział Serafin. – Na  pasję, z którą oddają się sobie nawzajem. Próbuję zrozumieć dlaczego to robią i co czują?

Cherubin spojrzał w stronę ogniska. Nagi mężczyzna leżał na kobiecie i pocierał ciałem o jej ciało.

– Wyglądają jak zwierzęta i niczym się od nich nie różnią – zauważył, po czym złapał towarzysza za ramię i dodał. – Chodź, zejdziemy do nich.

– Nie chcę im przeszkadzać – odparł Szemchazaj.

– Nie będziemy przeszkadzać – rzekł Lucyfer i pociągnął Serafina za sobą.

Mężczyzna pokrywał kobietę, nie bacząc na to czy ktoś go obserwuje. Nie zaprzestał także wtedy, gdy stanęli przed nim dwaj Aniołowie.

– Wyglądasz teraz jak zwierzę Sa’elu – powiedział Lucyfer.

Mężczyzna zignorował niezapowiedzianych gości, całą uwagę poświęcając niewieście. Jednocześnie wzmógł swe wysiłki. Nie przerywał obcowania, gdyż to ciało nakazywało mu kiedy należy przestać, a nie rozum.

Dwójka świetlistych bez słowa przyglądała się spółkowaniu, aż wreszcie ten, którego znali jako Sa’ela zaprzestał działania.

– Dlaczego do mnie przychodzicie? – zapytał, opuszczając kobietę i siadając przy ognisku.

– Szemchazaj chce zrozumieć dlaczego to robisz… – powiedział Cherubin.

– Z tego samego powodu dla którego wy jesteście tutaj – odparł mężczyzna.. – Chcę poznać ludzi, zrozumieć co nimi powoduje. Muszę czynić więc to samo co oni…

– I czego się dowiedziałeś? – zapytał Serafin, cały czas wpatrując się w głęboko oddychającą niewiastę.

Mężczyzna okrył się skórą i wyciągnął ręce ku ognisku.

– Są zupełnie różni od was. Powodują nimi emocje. Potrafią kłamać i czynić sobie nawzajem krzywdę. Kierują nimi żądze o których Aniołowie nie mają pojęcia – powiedział Sa’el. Zamyślił się przez moment wpatrując w płomienie, po czym dodał. – Są też słabi. Chorują, łatwo ich zranić, popadają w głód, który potrafi ich zniszczyć.

– A ona? – Szemchazaj wskazał na kobietę. Jej piersi falowały wraz z każdym oddechem. – Co jej uczyniłeś?

– Uczyniłem ją brzemienną, tak jak i inne niewiasty, które spotykałem – odpowiedział mężczyzna. – Jako człowiek mogę stwarzać nowe życie. Tak jak Bóg.

Lucyfer podszedł do ogniska i położył rękę na żarzącym się drewnie. Nic nie poczuł.

– Skoro ludzie są tacy ułomni – rzekł z pewną goryczą w głosie – to dlaczego nasz Ojciec ich stworzył? Dlaczego podarował im życie i dlaczego kazał nam im służyć?

Sa’el wstał z miejsca i podszedł do kobiety, okrywając skórą jej ciało.

– Ponieważ mają to, czego wy nigdy mieć nie będziecie. Zdolność wyboru między dobrem, a złem – odpowiedział.

– Więc co dalej z nami będzie? – zapytał Cherubin.

– Będziecie służyć ludziom – rzekł mężczyzna, przytulając się do kobiety.

– Służymy Bogu, a nie ludziom – stwierdził Szemchazaj.

Lucyfer nie chciał tego słuchać. Jako jeden z najprzedniejszych Aniołów kłaniać się i służyć mógł tylko swemu stwórcy.

– A ty Sa’elu? Opuściłeś Niebo, opuściłeś Ojca, opuściłeś także nas. Dlaczego więc ty masz wybór? – zapytał.

– Mam wybór, ponieważ jako jedyny poznałem boski plan stworzenia – odparł mężczyzna.

Cherubin nic więcej już nie powiedział. Bez żadnego słowa usunął się cień, pozostając przy tym w wielkim skupieniu.

– Nie rozumiem cię, Sa’elu – rzekł Serafin. – Nie pojmuję twoich czynów i słów. Nie wiem też co zrobiłeś Lucyferowi, że odszedł nic nie mówiąc.

– Zasiałem ziarno, przyjacielu. Teraz będę czekać na plony.

Szemchazaj zaprzeczył ruchem głowy. Słowa mężczyzny były dla niego niepojęte. Czyny niezrozumiałe. A jednak nie potrafił ani usunąć się w cień, ani zaprzestać słuchania towarzysza.

– Co zrobisz, gdy już poznasz ludzi? – zapytał.

Sa’el pogładził kobietę po policzku.

– Gdy już zrozumiem w pełni co nimi powoduje i gdy już pocznę wielu nowych ludzi, wówczas zrobię to, co nie udało się nawet naszemu Ojcu – odpowiedział, po czym po krótkiej chwili przerwy dodał. – Stworzę nowy, lepszy świat, w którym wszyscy będziemy mogli żyć tak samo. Aniołowie i ludzie. Wszyscy będą równi, wszyscy będą mieli wybór. Będą posiadać ludzkie uczucia i ciała ponieważ tylko one dają prawdziwą wolność. Lecz nie będzie nimi kierować żądza, ponieważ zapewnię im wszystko co potrzebne do szczęścia. Będę ich chronił od zła i chorób, tak jak teraz chronię niewiastę. I pamiętaj o jednym przyjacielu. Zawsze znajdzie się tam też miejsce dla ciebie …

Pałac Trzeciej Świątyni, siedziba niemiłościwie panującego Szatana Belzebuba

Mnóstwo piekielnych znakomitości wypełniało salę tronową. Mozaika potężnych diabłów, wielce różniących się między sobą znaczeniem, posturą czy wyglądem, w ciszy i skupieniu przysłuchiwała się recytacji przesławnego poematu.

O hańba ludziom! Gdy diabeł przeklęty

Z diabłem żyć może w zgodzie doskonałej,

Człowiek jedyny wśród istot rozumnych

Żyje w niezgodzie, lecz w ciągłej nadziei

Na łaskę niebios; a choć Bóg obwieścił

Pokój, lecz ludzie tkwią w zawiści, w złości,

I nienawiści, a wojny okrutne

Wiodą i niszczą przy tym ziemię, pragnąć

Zniszczyć się wzajem, jakby nie miał Człowiek

Wrogów piekielnych, którzy dniem i nocą

Czyhają tylko na jego zniszczenie. *

– Wyśmienite! Wspaniałe! – Szatan Belzebub poderwał się z płonącego tronu, entuzjastycznie bijąc brawa. A wraz z nim gromada tanich pochlebców, klaszcząc, piszcząc i wykrzykując słowa zachwytu. Sala tronowa pałacu zapełniła się jazgotem potępionych na Ziemi i strąconych z Niebios.

Recytujący poemat Literat ukłonił się skromnie.

– Zatrzymajmy się chwilę, przy tych epokowych wersach! – krzyknął niemiłosiernie panujący Pan Piekieł, momentalnie uciszając obecne demony. Ponurym wzrokiem zgromił zgromadzonych, po czym zacytował – „Człowiek jedyny wśród istot rozumnych żyje w niezgodzie! Jakby nie miał wrogów piekielnych, którzy dniem i nocą, czyhają tylko na jego zniszczenie”. – Belzebub zrobił pauzę, pozwalając każdemu przetrawić wypowiedziane słowa.

Zabrzmiała cisza, każdy dumał nad siłą wypowiedzianego cytatu. Wielu spośród przysłuchujących się było jawnogrzesznikami, urodzonymi jako ludzie i po śmierci strąconymi do Piekła. Wielu z nich znalazło się tutaj, ze względu na krzywdy wyrządzone bliźnim. Wielu też zapewne zastanawiało się jaki wpływ wywarł Szatan na ich obecne położenie.

– Szemchazaju! – Belzebub uśmiechnął się pożółkłymi zębami w moją stronę. – Wedle ciebie, kto jest głównym wrogiem człowieka? Diabeł, czy też zrodzony z błota sam sobie jest ciemięzcą?

– Uważam, że Literat już na samym początku cytowanego fragmentu dzieła udziela nam odpowiedzi – odrzekłem, po czym powtórzyłem stosowny fragment – „O hańba ludziom, gdy diabeł przeklęty, z diabłem żyć może, w zgodzie doskonałej!”. A więc człowiek człowiekowi wrogiem jest największym. Lecz wybawienie w potępieniu znaleźć może, gdy już miast do Nieba, do Piekła Pan Niebieski go pośle!

– Szemchazaju, od niedawna doświadczasz Otchłani, od niedawna też dręczysz się mymi łaskami – rzekł słusznie Szatan. – Lecz widzę, że odnajdujesz się między nami, wcale nie zgorzej! Albowiem powiadam wam wszystkim, że prawdą jest, że tylko w Piekle diabły współistnieć mogą pod moim butem, w zgodzie doskonałej!

Władca zaśmiał się gromko, a obecne na sali, stracone dla Nieba dusze pokiwały głowami. Wśród słuchaczy wielu było piekielnych markizów, prałatów, nawet paru książąt. Niektórzy wyglądali jak ludzie, inni mieli zdumiewające, zoomorficzne cechy w rodzaju lwiego ciała czy końskiego łba. Każdy z nich kalać swoim działaniem mógł wielką mnogość pomniejszych potępieńców, nad sobą zaś słuchać miał tylko jednego Pana – Belzebuba. Tak też wszyscy czynili, obawiając się srogiego gniewu władcy i wyczekując sowitej nagrody za posłuszeństwo. I On im to dawał, pozwalając w niewoli odnaleźć wolność.

Nie wszyscy jednak w pałacu pozostawali ukontentowani. Prym wśród nich wiodła Adela. Oblubienica Szatana, od niedawna moja przyjaciółka, bliska zresztą mej duszy. Wśród rozlicznych zadań, jakie powierzył mi władca, znajdowało się też złamanie czystości i woli dziewczyny. Plany miałem jednak diametralnie różne od tego, czego oczekiwał Belzebub. Byłem przecież Aniołem, upadłym, przegnanym przez Boga, ale jednak Aniołem. Aniołem z chóru Serafinów. Cząstka światłości wciąż tliła się we mnie gorącym żarem.

– Bardzo dziękuję szacownemu Literatowi za tak wspaniałą recytację, która na każdym z obecnych wymusiła dokonanie rachunku sumienia! – Adela wyrwała się przed szereg, wbijając szpilę słuchaczom, a zwłaszcza jednemu z nich. Belzebubowi. Obawiałem się zresztą, że docinków pod adresem władcy będzie wkrótce więcej. Jakby na potwierdzenie tych obaw, dziewczyna dodała. – Pozwolę sobie zacytować jeszcze jeden fragment tego, jak to oznajmił nam Szatan, wyśmienitego poematu…

I przez nikogo nie niepokojona Adela, zaczęła recytować:

Umysł jest dla siebie

Siedzibą, może sam w sobie przemienić

Piekło w niebiosa, a niebiosa w piekło.

Mniejsza, gdzie będę, skoro będę sobą,

Bo kimże mam być, jeśli niemal równy

Jestem zwycięzcy zbrojnemu w pioruny?

Tutaj wolnymi będziemy przynajmniej;*

Brązowowłosa zamilkła, a mnie w uszach wciąż dźwięczały jej słowa. „Umysł jest dla siebie siedzibą”, „Przemienić Piekło w niebiosa”. Dziewczyna, pomimo doznanych krzywd, pomimo brukania ciała, duchem postawiła tamę między tym, co brudne na zewnątrz, a czyste w środku. Jej niespotykana siła woli budziła mój szczery podziw. Przypatrzyłem jej się uważnie – drobna kobietka, która w skromnej, białej sukience na ramiączkach wyglądała jak uosobienie niewinności. Jakże się różniła od hołdujących przepychowi i szelmostwie diabłów, które właśnie zamarły w oczekiwaniu. Szatanowi bowiem żyły objawiły się na czole, a ja uśmiechnąłem się mimowolnie. Przytoczony cytat można interpretować na wiele sposobów, nikt jednak nie miał wątpliwości, że w ustach oblubienicy stanowił on przytyk dla władcy. Wyznanie nieposłuszeństwa, a nawet podżeganie do buntu.  A skoro zwykła ludzka niewiasta pozwala sobie drwić z Pana, mieniącego się niezwyciężonym i wszechokrutnym, to co mają sobie myśleć inni? Jeżeli dziewczyna może, to dlaczego oni mieliby się miarkować?

– Wszyscy wyjść! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu Belzebub. – Wszyscy poza Szemchazajem!

Tłum posłusznie ruszył ku wyjściu. Pierwsza wyszła zresztą odnosząca swoje małe zwycięstwo Adela. Zapewne zdawała sobie sprawę, że ten przejaw niesubordynacji będzie ją kosztował wiele bólu i poniżenia, które sprawi jej rozwścieczony Szatan. Jednak w tej chwili triumfowała…

Zostałem sam na sam z Belzebubem w jego mrocznym pałacu, wzniesionym z kości poległych. Władca rozsiadł się wygodnie na gorejącym niczym krzew tronie, delektując się sprawianym przezeń bólem. Granatowy kaftan i purpurowy płaszcz, który miał na sobie, skwierczał pod wpływem ognia, ale sekretnym sposobem nie płonął. Czerwonoskóra postać króla sprawiała wrażenie jakby zrezygnowanej. Nie dałem się jednak podejść wykreowanemu  złudzeniu. Szatan mocno trzymał Piekło w garści i po dobroci nie zamierzał go wypuszczać.

– A więc co poszło nie tak? – zapytał pozornie znudzonym głosem. – Miałeś złamać jej pierdoloną wolę… Sprawić, że ulegnie nie tylko ciałem, ale i duszą. Urabiasz sobie jedynie znanymi sposobami niepoliczalne dupy zewsząd… A tej jednej nie potrafisz? Wytłumacz mi to, Szemchazaju…

Zamysł, który mnie opętał, przekraczał wszystko, co mógłby i co chciałby uświadomić sobie władca. Pochodził od istoty wyższego rzędu. Pierwszego Anioła.

– Wszystko idzie doskonale – rzekłem więc.

– Doprawdy? Bo wydawało mi się, że właśnie byłem świadkiem ośmieszenia mnie jako diabła i próby zdyskredytowania mojej władzy. Mojej Pierdolonej Władzy! – Tutaj Belzebub aż zacisnął pięści i wykrzywił twarz w grymasie złości…

– Adela jest niczym płomień świecy, który przed zgaśnięciem wystrzeliwuje wysoko, a potem znika na zawsze. Podarowałem jej złudzenie uczucia, zbudowałem podwaliny pod pewność siebie, wyciągnąłem z dziewczyny pokłady odwagi, o których sama siebie nie podejrzewała…

– To, kurwa, świetnie! – przerwał te wywody Szatan.  – Jednak coś ci się tam w tym Serafińskim deklu popierdoliło. Miałeś zrobić coś dokładnie odwrotnego!

Nie zwracałem uwagi na te wybuchy bezradności. Ten diabeł się kończył, ale jeszcze tego nie odkrył. Niech więc trwa w poczuciu złudzenia, że nad wszystkim panuje. Prawdę pozna, gdy będzie za późno…

– I zrobię to! – zapewniłem. – Gdy już nabierze nadziei, że jej los nie jest przesądzony… Gdy zostanie przekonana o mojej miłości i własnej wyjątkowości… Wtedy uderzę całą mocą w najdelikatniejsze struny i zniszczę wszystko, co sobie uroiła. Albowiem, Szatanie posępny, spadek z wysoka bywa o wiele boleśniejszy i miewa o wiele poważniejsze skutki niż upadek z niska! A wtedy, złamana, upokorzona i pozbawiona nadziei ulegnie Tobie, Panie Niemiłosierny, ukazując drugie oblicze swej natury – kurewstwo!

Belzebub z wrażenia zaklaskał i podskoczył na nieustannie płonącym tronie.

– Na chuja Archanioła Barakiela! To jest plan! Na coś takiego liczyłem! To mi się podoba! Zawsze miałem pewność graniczącą z nieomylnością, że jesteś właściwym straceńcem do tego zadania!

Puściłem mimo uszu te jałowe pochlebstwa. Wiedziałem też, że dalsze moje słowa spodobają mu się znacznie mniej.

– Nieodzowna będzie też pomoc ze strony Waszej Nienawiści…

– Pomoc, ty sobie kpisz? – powiedział Szatan, po czym splunął wymownie. – Mierzi mnie to słowo i radzę go nie nadużywać w mojej obecności…

– A więc, Królu Czeluści, wskazany jest współudział w tym niegodnym występku!

– Współudział brzmi znacznie lepiej – stwierdził już spokojnie Belzebub, wbijając we mnie spojrzenie swymi żółtymi, gadzimi ślepiami. – Na czym miałby polegać?

– Na wstrzemięźliwości Panie! Na pohamowaniu popędów względem pięknej i nieskalanej Adeli!

Tego Szatan już nie zdzierżył, zerwał się z tronu i począł wygrażać mi pięścią.

– Popierdoliło cię? – zasyczał, używając plugawego tonu głosu. – Miałbym przestać ją gwałcić? Co chcesz jeszcze? Może mam oddać swój tron? – Teatralnym gestem Belzebub wskazał na gorejące siedzisko. –No proszę, Szemchazaju, nie krępuj się, przyjdź i usiądź sobie! Będziesz Panem Piekła!

„Nie dla mnie ten tron, ale i nie dla ciebie.” – Słowa te pozostawiłem jednak niewypowiedziane. Przyjdzie moment, gdy zaświadczą o nich czyny…

Podniosłem rękę, pragnąc przerwać wywody tego bydlaka.

– Panie Nielitościwy! Nie miłuj się nade mną gdyż, nie jestem tego godzien! – zacząłem. – Mój plan jest następujący – Adela musi być przeświadczona o swojej sile i twej, Karmazynowy Królu, słabości. Wtedy poczucie pewności będzie w niej rosło, a im więcej urośnie, tym głośniejszy będzie huk upadku! Tylko jeśli wstrzymasz się od zadawania jej gwałtu, tylko wtedy, odniesiesz nad nią ostateczne zwycięstwo!

Szatan podrapał się po łysym, czerwonym łbie. Coś tam chyba kiełkowało, bowiem rzekł:

– To konieczne?

– Absolutnie – zapewniłem.

– Kurwa, niech tak będzie – oznajmił i upadł z powrotem na tron, jakby mu sił brakło. – Wstrzymam się od dupczenia oblubienicy przez jakiś czas. Byle nie trwało to długo…

Pokiwałem z uznaniem głową. Zapewniłem dziewczynie chwilę wytchnienia, chwilę, którą wykorzystam do obalenia tyrana i zapewnieniu jej wolności. Prawdziwej wolności, która, jak wierzę, panowała w Piekle w dniu jego powstania, a którą zniósł Belzebub…

– A co, mój sprytny sługo, ze zdrajcą? – Chropowaty głos Szatana oderwał mnie od przemyśleń. – Czy już go znalazłeś? A może masz już misterny plan, jakby go tu pochwycić i wydać w moje karzące łapska?

– Nie znalazłem i nie zamierzam szukać.

Władca aż złapał się za głowę. Z pewnością nie takich słów oczekiwał.

– Co kurwa? – wydusił z siebie.

– Nie mam pojęcia, gdzie i jak szukać zdrajcy, który samowolnie  posyła demony na Ziemię, w celu opętywania śmiertelników. Nie będę więc tego robił. Sprawię, że to on odnajdzie mnie.

Belzebub pokiwał głową z niedowierzaniem, a potem rzekł zrezygnowany:

– Niech zgadnę, w tym celu mam oddać ci tron…

Szatan nawet nie przypuszczał, jak blisko znalazł się prawdy…

Gdzieś w Piekle…

Ulewa przetaczała się przez miasto. Krople deszczu tłukły o równie szerokie, co wysokie okiennice, co wespół z panującą już od dłuższego czasu piekielną nocą, potęgowało tylko poczucie beznadziei. Potępieńcom istnieć się odechciewało, nawet w miejscu takim jak to. W kościele.

Czterdzieści i Cztery z ostatniej ławki przyglądał się zarówno niewiernym, jak i duszgubicielowi. A w budynku przebywał cały przekrój potępionych istot. Począwszy od kapłana prowadzącego czarną mszę, z głową zakrytą wielkim, kozim łbem. Poniżej tej odrażającej maski, nie miał żadnego odzienia poza fragmentem habitu zakrywającym ciało od pasa w dół. Sylwetkę miał kobiecą, dorodne piersi obnażone, lecz głos jakim celebrował świętokradcze kazanie należał do mężczyzny.

W miejscu takim jak to położonym z dala od ponurego gmachu Pałacu Trzeciej Świątyni, potępieńcy nie zawsze zdawali sobie sprawę z własnej śmierci. Każdy nosił więc zazwyczaj strój swojej epoki, mówił anachronicznym językiem właściwym dla jego czasów, często też nie dostrzegał nowinek technicznych, które się pojawiły, a które były mu obce za życia. Czterdzieści i Cztery uważał to miejsce za początek Otchłani. Za pierwszy krąg Piekła.

Ponieważ tutejsi grzesznicy nie zdawali sobie sprawy z tego, co ich spotkało, trwali symulując prawdziwe życie. Spali, wstawali wcześnie rano, aby zdążyć do pracy, która zapewnić miała im możliwość przetrwania. Pracowali przez większość „dnia”, a gdy już wracali do swoich domów, byli zbyt zmęczeni, aby uświadomić sobie istotę bytu, którym się stali. Od czasu do czasu spotykali się z czymś, co burzyło ich porządek – na przykład dzieciak został pożarty przez gryfa, na którym leciał jeden z potężnych markizów, wówczas to opłakiwali nieistniejącego potomka, tragicznie zmarłego w „wypadku samochodowym”. Czasem spotykali kogoś, kto mówił o Piekle sensowne rzeczy, których nie rozumieli. Wtedy uznawali takową istotę za „oszołoma religijnego”, albo za „obcokrajowca”, ostatecznie mogła być też „chora psychicznie”. Po tej klasyfikacji przypadku wracali do klatki swojej świadomości i ponurej „codzienności”. Lecz każdy z nich, gdzieś w głębi duszy, podświadomie czuł, że to, kim tak naprawdę jest, nijak się ma do tego jak „żyje” i czym się zajmuje. Z czasem u niektórych dojrzewała potrzeba zmiany, wtedy rozpoczynali wędrówkę w głąb czeluści, zaliczając coraz dalsze kręgi. Im bardziej zbliżali się do ostatniego, dziewiątego kręgu, tym coraz bardziej stawali się świadomi swojego żałosnego położenia. Odkrywali misterium własnej śmierci. I uświadamiali sobie wstrząsającą prawdę o Piekle.

Tymczasem atmosfera w kościele robiła się coraz gorętsza. Czterdzieści i Cztery poczuł czyjąś dłoń wędrującą po spodniach, wprost w okolice krocza. Wzdrygnął się tym dotykiem. Zerknął w bok i zobaczył lubieżnie uśmiechającą się kobietę z jasnymi włosami, gmerającą mu w rozporku. Chciał się poderwać na nogi i uciec od jawnogrzesznicy, oddalić czym prędzej i nie spoglądać za siebie, pragnął tego tak mocno, jak mocno wewnętrzny ogień wypalał mu pożądaniem ranę w duszy.

Zerknął na kapłana. Ten wygłaszał jakieś występne kazanie do niewiernych, lewą dłoń trzymał uniesioną, w prawej trzymał okrągły, świecący dysk. Symbol kościoła Lucyferian. Obojnaczy klecha zdawał się gapić wprost na niego tymi pustymi, kozimi oczyma, jakby świadom niemoralnych czynów, których Czwarty stał się mimowolną ofiarą. Strach obleciał mężczyznę – a jeśli zostanie publicznie napiętnowany w kościele za lubieżność? Poniżony i wyrzucony? Zaraz jednak zganił sam siebie za te niedorzeczne myśli. Przecież przebywał w Piekle. Tutaj to norma…

Delikatny, lecz jednocześnie zdecydowany uścisk dłoni na penisie oderwał Czwartego od tych przemyśleń. W niemej odpowiedzi na poczynania dziewczyny uciekł wzrokiem ku sklepieniu budynku. Oczy misternie wymalowanych maszkar gapiły się jakby wprost na niego, kpiąc sobie i przedrzeźniając obiekt obserwacji. Przypomniał sobie o przysiędze, którą złożył, a której dotrzymać w Piekle nie sposób. Przysiędze czystości cielesnej obowiązującej aż do czasu, gdy jego uciemiężona ojczyzna nie odzyska wolności. Wiedział, że nawet pojedynczy akt odstąpienia, może doprowadzić go do ostatecznej zguby. Zbyt wiele razy widział ten upadek, aby móc łudzić się, że z nim będzie inaczej. Chciał uciec od złego dotyku, ale pogrążone w przyjemności ciało paraliżowało wszelkie akty oporu. Ulegał chuci.

Wydawało się Czwartemu, że wszyscy sprzymierzyli się przeciwko niemu. Spojrzał jeszcze raz na ambonę. Kapłan przemawiał, nie odrywając od niego wzroku. Świadom tego, co dzieje się w ostatnim rzędzie, męskim, zdecydowanym głosem wygłaszał kazanie na temat wyższości występku i grzechu nad prawością. Biust obojnaczego Świętokradcy zdawał się przyzywać swą ponętnością i bujną obfitością. Mężczyzna zapragnął dotknąć te dwa cudy Piekła, sprawdzić ich jędrność, kształt, poznać smak, wreszcie przyssać się i pociągnąć ustami w nadziei na dar uzyskania pokarmu.

Z najwyższym wysiłkiem Czterdzieści i Cztery uciekł wzrokiem od piersi kapłana. Zerknął w dół i ku swemu przerażeniu ujrzał głowę dziewczyny, zawzięcie pracującej ustami nad twardym penisem. Podniecenie rozrywało go od środka. Myśli błądziły wokół przysięgi oraz wątpliwości, dotyczących tego, jak długo można się powstrzymywać przed zaznaniem rozkoszy. A czynił to zarówno podczas życia na Ziemi, jak i obecnie w Piekle. Wydawało mu się, że w miejscu tym, hołdującym kompulsywnym zachowaniom seksualnym, jako jedyny ostał się nienaruszony. Ileż to jednak mogło jeszcze trwać?

– Namaścisz? – Dziewczyna na moment zaprzestała oralnych pieszczot na członku i natychmiast zapragnął, aby jak najszybciej wróciła do tego, co potrafiła najlepiej. Do obciągania…

– Szukam Sariela – wydusił z siebie, znajdując się blisko końcowej ekstazy. – Powiedz mi gdzie jest, a zostaniesz namaszczona…

Złożona obietnica nawet go już nie zgorszyła, pragnął tylko zaznać ukojenia w ustach dziewczyny. Zresztą usta to nie łono. Przysięga wciąż będzie dotrzymana…

– Znam go! Powiem panoczku, jak mnie namaścisz… – Przyjrzał się twarzy dziewczyny wpatrzonej w niego jak w obrazek znad zdradzieckiego członka. Miała ładne, słowiańskie rysy twarzy i włosy koloru łanów zboża. Czyżby, tak jak on, wywodziła się z kraju nad Wisłą?

Penis zadrżał, upominając się o swoje prawa. Sterczał wyprostowany, z odsłoniętą główką mokrą od śluzu i śliny. Niczym symbol zła i grzechu, błyszczał jak latarnia, przyzywając innych do zguby. Na czele z właścicielem… Czwarty nie miał siły, aby sprzeciwiać się tej pierwotnej naturze, więc pochwycił dziewczę za blond włosy i skierował jej rozkoszne usta ku kutasowi…

Kobieta pochłonęła ciepłymi i wilgotnymi wargami rozgrzaną męskość. Ekstaza stawała się już nieunikniona. Ten tak mały, a jednocześnie duży organ, który przejął kontrolę nad ciałem, jednoznacznie wygrywał. Mężczyzna uświadomił sobie potęgę tej potrzeby, która zgubić potrafiła miliony ludzi oraz nawet najpotężniejsze Anioły, z Szemchazajem, jego Panem i przyjacielem na czele.

„Z tym się nie da wygrać, to jest silniejsze od nas.” – Pojął to ze zgrozą, stojąc na skraju porażki. Już nie mógł się wycofać, kobieta ssała członek, wyczekując ostatecznego, bluźnierczego namaszczenia. – “Bluźniercze namaszczenie.” – Pomyślał z odrazą, gdy penis mu zadrżał…

Czyżby miał złamać swą przysięgę w tym zapomnianym przez Szatana miejscu, w ustach tej nic nie znaczącej diablicy?

W ostatniej chwili, kierowany podświadomością, odepchnął głowę kobiety. Wyskoczył z miejsca, jakby został porażony jadem mantykory, wykonał na chwiejnych nogach parę kroków, po czym potknął się o opuszczone spodnie i upadł na kolana. Ejakulował. Rozkosz ciała mieszała się wyrzutami sumienia. Każdy skurcz orgazmu wyrzucający nasienie był jak ostrze miecza wbijane w poczucie moralności. Jak na złość, przyjemność trwała i trwała, zdawała się nigdy nie kończyć. Posadzka kościoła pokrywała się coraz obfitszym dowodem jego słabości. Gdzieś w tle tego wszystkiego grzmiały w głowie mężczyzny słowa kazania o hołdowaniu lubieżności i próżności, o zaletach wiarołomności i występności…

Wreszcie, gdy wytrysk ustał, naszło Czwartego uczucie ulgi. Wielkiej, nieopisanej ulgi. A potem gorzka refleksja odnośnie występku i wrażenie dojmującego wstydu. A zaraz potem powróciły myśli próbujące wyjaśnić to, co tutaj zaszło. Czterdzieści i Cztery nie potrafił stwierdzić, czy zwyciężył, nie kończąc w ustach kobiety, czy też poniósł sromotną porażkę, posuwając się za daleko i bryzgając plugawym nasieniem.

– Chuj obiecuje, słowa nie dotrzymuje! – Wrzask kobiety, która tak czule zajęła się zaniedbywanym dotychczas organem, wyrwał go z zamętów gorzkich myśli. Rozejrzał się wokół, czy aby nikt na niego nie patrzy i ku swojej trwodze ujrzał liczne twarze potępieńców gapiących się wybałuszonymi oczami. Wstyd wypełnił świadomość. Nie wiedząc, jak wybrnąć z kompromitującej sytuacji, wykonał jedyną możliwą, logiczną czynność…

Podniósł się, podciągnął ze zgorszeniem spodnie i zwrócił się do jasnowłosej:

– Powiedz, który to Sariel, a wynagrodzę cię złotem – zaproponował.

– Jużem poznała siłę twego słowa… – odpowiedziała zgryźliwie niewiasta.

Posłaniec Szemchazaja nie miał ochoty się sprzeczać. Sięgnął do sakiewki, wybrał złotą monetę i rzucił dziewczynie pod nogi. Ta natychmiast przejęła cenny dar. Sprawdziła jeszcze zębami i nie znajdując żadnego oszustwa, wskazała ręką w stronę ambony.

– Jego Świętojebliwość zowie się Sarielem… – oznajmiła.

Czterdzieści i Cztery spojrzał w tamtym kierunku, ale obojnak właśnie zakończywszy mszę, znikał za drzwiami zachrystii. Zawahał się przez moment i ruszył za nim. Oddalając się, usłyszał jeszcze krzyk dziewczyny…

– Jestem Jagna… Jagna z Lipiec… Pamiętaj o mnie!

Kapłan zdjął dolne okrycie ciała, trochę poszamotał się z maską kozła, wreszcie odsłonił swe lico. Stanął przed wielkim lustrem i począł podziwiać własną urodę. Poprawił długie, lekko falujące białe włosy, pogładził się po gładkich policzkach. Sięgnął po szminkę i przejechał różem po wydatnych wargach.

– To nie miejsce dla ciebie – rzekł do stojącego przy wejściu do zachrystii mężczyzny, nie zaprzestając malowania. Ton i barwę głosu przemodelował z męskiego, którym posługiwał się podczas kazania, na subtelny i kobiecy.

Czterdziestemu na widok nagiego Sariela zabrakło słów. Upadły Anioł miał twarz pięknej białogłowej, pełne piersi z nabrzmiałymi sutkami wyglądały jak u karmiącej matki, szczupła sylwetka nasuwała na myśl rzeźbę Wenus z Milo i tylko ten zwisający kutas z jądrami burzył ujmujące wrażenie…

– Musiałem się z tobą spotkać. Mam do przekazania ważną wiadomość – odpowiedział niespełniony obrońca upadłego narodu. – Ktoś bliski nam obu potrzebuje twej pomocy!

Kapłan uśmiechnął się pobłażliwie.

– Nie o tym mówiłam… Piekło nie jest miejscem dla ciebie, nie pasujesz tutaj… – Świętojebliwy sięgnął po tusz do rzęs…

– Diabeł zwiódł mnie obietnicami i oszukał – wyjaśnił przyczynę swego wpiekłowstąpienia.

– Doprawdy? – Sariel obdarzył Czwartego spojrzeniem pięknych, turkusowych ocząt. – Myślałam, że sam tego pragnąłeś? – Nagle Upadły Anioł przybrał ton głosu rozmówcy i zacytował coś, co tamten powiedział dawno temu… – „Oddałbym duszę diabłu, za wolność i niepodległość ojczyzny”, czyż nie tak mówiłeś?

– Straciłem duszę, lecz w zamian nie dostałem nic! – Mężczyzna ze złości zacisnął pieści. – Ojczyzna nadal jest zniewolona!

Nagi obojnak przechylił głowę na bok, na pięknej twarzy rysował się wyraz politowania.

– Jeszcze nie dokończyłeś swego wielkiego dzieła…

Czwarty zamilkł. Upadły Anioł usiadł przed lustrem i zaczął pudrować twarz.

– Po godzinach dorabiam sobie też jako kapłanka Wielkiej Bogini… – wyjaśnił milczącemu obecnie rozmówcy. – Chcesz dotknąć moich piersi?

Bardzo chciał, nie śmiał jednak podjąć żadnego działania. Uczynił to więc Sariel. Wstał z krzesła i zgrabnym, właściwym niewiastom krokiem zbliżył się do Czwartego. Ponieważ ten nie wiedział, co dalej począć, złapał jego rękę i położył ją na dużych, obfitych piersiach. Tkwili tak bez słowa przez dłuższy czas, aż wreszcie Upadły przerwał wielce znaczącą ciszę.

– Zostałam pozbawiona słońca – tutaj Sariel wskazał na penisa – lecz mogę obdarować cię księżycem… – Odwrócił się ku mężczyźnie, zachęcająco wypinając zgrabne pośladki. Ciemny, niewielki otwór nęcił tajemniczością…

Czwarty przełknął ślinę. Przysięgał nie korzystać z kobiecego łona… I dotrzymałby słowa… Przypomniał sobie przyjemność, jaką obdarzyła go dziewczyna i ulgę, jaką potem otrzymał. Mógłby to powtórzyć… Potem jednak przypomniał sobie przejmujące uczucie wstydu…

Otrzeźwiał. Sięgnął do pasa i wyjął z niego pieczęć Szemchazaja. Odwrócił Sariela i ukazał ten znak.

– Cholera – zaklął Upadły Anioł, natychmiast zrozumiawszy przesłanie. Wezwaniu od Serafina nie mógł odmówić. – Raczej źle wyglądam w zbroi…

Czwarty odwrócił głowę z niesmakiem. Nie rozumiał, do czego Szemchazajowi potrzebny jest ten dziwoląg, nie zwykł jednak rozwodzić się nad otrzymanymi rozkazami. Rozkaz to rozkaz, musiał zostać wykonany… Chwycił obojnaka za ramię, zarzucił na niego swój płaszcz, po czym popchnął w stronę wyjścia. Krocząc za Upadłym Aniołem, zdążył jeszcze raz przebadać wzrokiem jego sylwetkę. – „Piękna kobieta”. – Pomyślał. – „Gdyby tylko nie ten kutas…”

Pałac Trzeciej Świątyni, sala tronowa

– Szemchazaju, są w Piekle miejsca, gdzie nie sięga nawet moja przeklęta władza – rzekł Belzebub. – Kiedyś, pewnej ponurej i nieprzyjemnej nocy, zjednoczę pod swym jarzmem wszystkie diabły. Będzie tak jak mówił o tym Literat w swoim poemacie, „Gdy diabeł przeklęty, żyć z diabłem może w zgodzie doskonałej”…

– Szpetna wizja Panie, godna trwogi i bojaźni – odpowiedziałem.

Szatan zniknął z tronu, by pojawić się tuż obok. Położył mi rękę na ramieniu. Potężna sylwetka władcy górowała nawet nade mną, gadzie źrenice oczu jarzyły się światłem mrożącym wewnętrzny ogień. Poczułem niepokój, ale nie opuściłem wzroku.

– W tej szpetnej, jak to powiadasz wizji, jest miejsce także dla ciebie Szemchazaju – Belzebub mówił to niespotykanym dla siebie, łagodnym tonem głosu. – I dla twojej kobiety, Isztar. Mogę zwrócić to, co ci zabrano. Mogę to uczynić… Sprawić, że znów będziecie razem… Wystarczy, że spełnisz moje rozkazy… Złamiesz Adelę…  Odnajdziesz zdrajcę, który narusza ustanowiony przeze mnie system nierządu…

Przetrawiałem słowa, które wydobywały się z tej fałszywej mordy, aż wreszcie skłamałem…

– Tak też uczynię…

Szatan uśmiechnął się pobłażliwie, rażąc mnie nieświeżym oddechem.

– Doskonale. Pozwól więc, że przejdziemy do kolejnego etapu…

– Naturalnie.

– Wiem Szemchazaju, że jesteś w Piekle od niedawna. Zdradzony i skrzywdzony przez Boga, porzucony gdzieś tam we wszechświecie, oczekiwałeś z utęsknieniem na nienadchodzący kres istnienia. A jednak wyrwałeś się ze stanu odrętwienia, znalazłeś siłę na sprzeciw wobec niezasłużonej boskiej kary i zbiegłeś z tego osobliwego więzienia. Teraz gdy już popadłeś w niełaskę mojej władzy, twój los się odmieni. Wrócisz na należne sobie miejsce. Będziesz stał obok mnie, tuż po mojej lewicy! Wystarczy, że dasz mi to, czego oczekuję…

Otrzymać tak wiele wcale się nie spodziewałem. Cesarz diabłów w swej okrutnej naturze okazał się wyjątkowo hojny.

– Czy wiesz Szemchazaju na czym polega brzemię mej władzy? – zapytał podstępnie Szatan.

Zaprzeczyłem. Wydawać się mogło, że Belzebub posiada wszystko, czego zapragnie. I że czerpie przyjemność z gnębienia niepoliczalnych dusz.

– Jestem ostatnią ostoją równowagi w trzech światach – odpowiedział. – Trzymam grzeszników i wszelkich potępieńców mocno za jaja i ani myślę popuścić. – Tutaj władca obrazowo zacisnął pięść. Poczułem się niepewnie, a on tymczasem kontynuował. – Albowiem, jeżeli kiedykolwiek odpuszczę, bądź stracę czujność nawet na krótką chwilę, wrota Czeluści runą, tak jak runęły mury Jerycha. Wówczas trucizna, która siedzi tu zamknięta, wyleje się na zewnątrz i doprowadzi do nieodwracalnych w skutkach wydarzeń. Tak Szemchazaju, dobrze słyszysz.  To ja, zło wcielone, Antychryst, Wielki Gnębiciel, stoję na straży ładu i porządku. To chujowe zadanie, gdyż wolałbym niszczyć i burzyć, lecz ktoś musiał się go podjąć.

Słowa Belzebuba zasiały ferment w moim umyśle. Czy racja może stać po stronie kogoś tak okrutnego i nikczemnego? Czy siejąc wszędzie dookoła zło, można ostatecznie spowodować dobro? Pomyślałem o Pierwszym Aniele, wspaniałym wizjonerze, który stworzył Piekło i którego głos mnie prowadził. Nie śmiałem zapytać się o niego, lecz ku mojemu zaskoczeniu, czytający w myślach władca sam o nim wspomniał…

– Wiem, że myślisz o Pierwszym Aniele… Rozumiem to, Szemchazaju. Wiem, jak wiele dla ciebie znaczył…  Musisz jednak zrozumieć, że to jebany wichrzyciel i szaleniec. Kiedyś zapragnął unicestwić samego pieprzonego Stwórcę! I połączyć Piekło, Ziemię, Niebo w jedno… – Na głowie Szatana objawiły się ponure rogi. – Wyobrażasz sobie Szemchazaju? Bronię więc tego miejsca przed nim i jemu podobnymi… I będę to czynił przez resztę wieczności…

Zakręciło mi się w głowie. Pierwszy Anioł stanowił dla mnie niedościgniony wzór ideału. A tymczasem Belzebub podał przekonywujące powody, dla których jego niegodna władza jest bardziej właściwa! Szybko jednak się opamiętałem. Słowom Szatana nie sposób dawać wiary. To niezrównany manipulator, siejący zamęt w umysłach demonów już od dawien, dawna…

– Wiesz, Szemchazaju, dlaczego nikt otwarcie nie śmie mi się przeciwstawić? – zapytał król i zaraz sam sobie odpowiedział. – Ponieważ pozbyłem się każdego sukinsyna, który mógł zagrozić mojej władzy!

Szatan zaśmiał się złowieszczo. A ja milczałem. Nie wiedziałem, jak doszło do tego, że z Piekła zniknęły całe zastępy Upadłych Aniołów. Nikt tego nie wiedział, nikt nie mógł też o tym mówić. I chociaż nie pojmowałem, jakim sposobem Belzebub zdołał zniszczyć tyle istot, to władca niewątpliwie tego dokonał. Pozbył się ich… Jak? Gdzie? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi.

 Karmazynowy Król zaczął się usuwać sprzed moich oczu. Audiencja dobiegała końca. Władca osiągnął to, co chciał – jak zwykle zresztą. Zasiał wątpliwości w moim umyśle.

– Obowiązki cię wzywają, wyklęty Serafinie. – Głos Belzebuba był spokojny, niemal kojący. – Idź więc do niej… Zapewnij o swojej dobrej woli, omamiaj obietnicami o miłości i mojej słabości… A potem… Potem zgnieć Adelę jak robaka!

Podniosłem się, nieczule pożegnałem z Karmazynowym Królem i skierowałem ku niezwykłemu ogrodowi oblubienicy. Gnębiły mnie rozliczne rozterki odnośnie tego, jak powinienem postąpić. Pobyt w Piekle wydawał się o wiele prostszy wtedy, gdy zamknięty w Wieży Oriona oddawałem się wyłącznie orgiom i rozpuście. Wspomnienie rozpusty natychmiast skierowało me myśli w stronę występnej kochanki, Diabli. Czy Czerwonooka sprostać mogła zadaniu, które jej powierzyłem? I czy mogłem zaufać komuś tak nieprzewidywalnemu?                                         

Arena walk, gdzieś w Piekle…

Dwójka Upadłych Aniołów, znanych jako Ramiel i Tamiel, zmagała się z długim na trzydzieści kroków smokiem. Bestia, mająca spętane łańcuchami skrzydła, co rusz ponawiała ataki osadzonym na długiej szyi łbem. Ziała ogniem, próbowała kąsać rywali potężnymi zębiskami, w miarę możliwości starała się przetrącić ich uderzeniem ogona.

Mężczyźni z godną podziwu prędkością robili uniki i kontratakowali. Gdy jeden starał się absorbować uwagę potwora, drugi wykorzystując, nieuwagę bestii podejmował próby ataku. Tym sposobem w ciągu kilku minut walki smok zdążył już kilka razy poznać niesmak mieczy przeciwników. Z każdą kolejną raną stawał się coraz bardziej rozwścieczony i nieprzewidywalny.

Kolejne udane uniki Aniołów tłumnie zgromadzona hałastra kwitowała głośnym buczeniem. A skuteczne zranienie bestii donośnym złorzeczeniem. Wyglądało na to, że wszyscy pragnęli ujrzeć wnętrzności dawnych posłańców Boga rozrzucone na piasku areny. W Piekle, zdominowanym przez potępieńców zrodzonych z pyłu jako ludzie, Upadli Aniołowie uchodzili za obcych, których najlepiej byłoby odesłać do Tartaru. I temu powszechnemu przekonaniu widzowie dawali wyraz podczas krwawego widowiska.

Zanosiło się jednak na coś innego.

– Atakuję! – wrzasnął Tamiel, zasłaniając się tarczą przed ognistym płomieniem. Ramiel poderwał się do skoku, przejeżdżając ostrzem po szyi bestii. Smok zaryczał, uniósł łeb ku spowitemu ciemnościami sklepieniu Piekła, jakby liczył, że znajdzie tam odrobinę politowania dla swego losu. Nie znalazł. Puścił parę z wielkich nozdrzy i ze wściekłością rzucił się ku temu, który go zranił.

– Przebiję mu ten gadzi móżdżek – zawyrokował Ramiel, robiąc kolejny unik przed szczękami potwora. Jak powiedział, tak Tamiel wykonał. Jednym susem wskoczył na łeb smoka i nie czekając, aż ten zdąży poderwać się ku górze, zanurzył ostrze broni w głowie.

Bestia zadrgała, rzygnęła ogniem raz jeszcze, po czym wzrok jej zgasł, a cielsko padło z hukiem bez życia na arenę. Upadli Aniołowie zwyciężyli.

Na arenie zawrzało. Diabły i diablice zgromadzone na widowni zaczęły dawać wyraz swemu niezadowoleniu głośnymi wyzwiskami oraz rzucając w triumfatorów zgniłymi warzywami. Oni jednak nie zwracali na to uwagi, kłaniali się i z uśmiechami na twarzy machali zdenerwowanej publice.

Siedząca na widowni Diabla Czerwonooka potrafiła natomiast docenić śmiercionośnych wojaków bez względu na ich pochodzenie. A Ramiel i Tamiel stanowili bardzo udaną parę. Spięła więc swe czarne włosy w kucyk, poprawiła ochronny, skórzany biustonosz ozdobiony frędzelkami, sprawdziła miecze złożone w pochwie przytwierdzonej do pasa. Ruszyła przed siebie. Przepchnęła się przez tłum wieśniaków, przeskoczyła niski płotek. Strażnika znokautowała celnym uderzeniem w twarz. Wspięła się na mur i tym sposobem dostała do głównej galerii zarządcy widowiska. Nie ukłoniła się, ani nie przywitała. Wypowiedziała lakonicznie dwa słowa…

– Biorę ich!

Natychmiast skoczyli ku niej dwaj strażnicy, ale gestem ręki zostali powstrzymani przez diabła z ludzkim ciałem i lwią głową. Czerwonooka rozpoznała w nim niesławnego markiza Piekła, Sabnoka. Wielkiego budowniczego fortec, zamków, aren, generała pięćdziesięciu legionów. W ogóle ją to nie obeszło.

– Znam cię! – rzekł zarządca. – Podobno większej francy próżno szukać w całym Piekle!

Kobieta towarzysząca lwiogłowemu zachichotała. Sabnok tymczasem kontynuował.

– Chcesz kupić moją własność? Ramiela i Tamiela? Nie stać cię. Bo cóż takiego możesz zaoferować za dwójkę moich najlepszych gladiatorów? Musiałabyś zaproponować mi coś, czego nie posiadam…

Dysputy i negocjacje nie należały do zajęć preferowanych przez Diablę. Rzekła więc krótko i konkretnie, po żołniersku…

– Istotnie, nie mam niczego, czego już byś nie posiadał. – Uczyniła krótką pauzę. – Mogę jednak odebrać ci coś, czego zwrócić nie sposób. Życie!

Kobieta ponownie się zaśmiała. Sabnok wyszczerzył kły, chciał coś rzecz, lecz nim zdążył to uczynić, Czerwonooka poderwała się z miejsca, dobyła miecza i przyłożyła ostrze markizowi do gardła.

– Bądź rozsądna – wydusił z siebie potężny diabeł. W jednej chwili stracił kontrolę nad sytuacją, ale nie stracił tupetu. – Moi ludzie rzucą się na ciebie, jeżeli wyrządzisz mi krzywdę!

Większej zachęty Diabla nie potrzebowała. Z rozochocenia aż jej ręka drgnęła, gdy zatapiała broń w ciele Sabnoka. To co wydarzyło się dalej, pamiętała jak przez mgłę. Martwy zarządca, strażnicy przelewający się przez drzwi loży niczym krew wypływająca z głębokiej rany. I szał walki, rozkosznie intensywnej, penetrującej zakamarki jej duszy tak dogłębnie, jak mogła to sobie dotychczas tylko wyobrazić… Przeszywającej każdy atom ciała…  Na samym końcu tej orgii zmysłów i mordu czekała rozkosz.

Czerwonooka wiła się wśród ciał i rozlanej juchy. Przyjmowała nagrodę dla zwyciężczyni starcia całą swoją istotą. Radowała się ekstazą równie mocno, jak wtedy, gdy zabiła po raz pierwszy… Delektowała się każdym skurczem szczeliny między nogami i jednocześnie głośno złorzeczyła na tego, który pokarał ją tym źródłem żądzy…

A gdy wreszcie rozkosz ucichła, a żądza przygasła… Gdy już nasyciła seksualny głód i gdy odzyskała przytomność umysłu, wzrokiem zlustrowała pobojowisko. Doliczyła się tuzina zabitych, posiekanych i rozczłonkowanych z niegodną podziwu precyzją. Ujrzała leżącego bez ducha Sabnoka z otwartym gardłem i jego kobietę z pociętymi plecami. Na myśl nasunęło jej się czyjejś imię. Szemchazaj. On to dopiero potrafił jej dogodzić! Czynił to, jak nikt inny, sprawiał, że mogłaby mu dawać bez ustanku, aż do utraty tchu. Wyobraziła sobie jego kutasa i w efekcie niemal namacalnie poczuła tę wielkość, twardość i siłę, gdy nieustannie wpychał się w cipkę… Gdy wbijał się tak uparcie, jakby chciał ją przebić na wylot…  Poczuła, jak ogień w podbrzuszu ponownie się roznieca. I jak w odpowiedzi na ten pożar robi się tam, na dole, mokro.

„Szemchazaj”. – Pomyślała ponownie. Dał jej misję. Sprowadzić swoich dawnych towarzyszy, Ramiela i Tamiela. Miał plan zrobienia w Piekle krwawej jatki. I obiecał też rznąć ją przy tym zaciekle, tak aż sama zacznie błagać o zaprzestanie. Diabla uśmiechnęła się pod nosem. Albowiem nigdy nie błagała, nigdy też nie miała dość dwóch rzeczy – zabijania i pieprzenia. W efekcie ten mężczyzna będzie musiał chędożyć ją po kres dziejów. Uznała więc, że musi wypełnić rozkaz Serafina. Za wszelką cenę przyprowadzić Anielskich Bliźniaków.

Chcica coraz bardziej dawała jej się we znaki. A ponieważ Szemchazaja nigdzie w pobliżu nie było, uznała, że roztropnym będzie najpierw zaspokoić żądzę. Sprawdzić, czy w machaniu kutasami Tamiel i Ramiel są równie sprawni co w robieniu mieczem. Dopiero później, gdy staną na wysokości zadania, będzie mogła ich przyprowadzić do Wieży Oriona…

Z takim postanowieniem udała się na spotkanie z bliźniakami…

Ogród przy pałacu Szatana

– Aza … Czekałam na ciebie ! – głos Adeli zdradzał ekscytację. Dziewczyna siedziała na trawie  nieopodal strumyka. Wokół nas, w niemal rajskim ogrodzie, panowała sielska atmosfera. Promyki światła z Jądra Planety przebijały się przez gęstą chmurę dymu przysłaniającą piekielne niebo, wywołując wrażenie równe z tym, gdy w zamierzchłych czasach, wraz z ukochaną Isztar oglądałem zachód słońca.

Dusza rosła tym widokiem, ale długo się nim nie napawałem. Podszedłem do Adeli i usiadłem tuż obok. Od naszej pierwszej rozmowy niecierpliwie wyczekiwałem kolejnego spotkania. To ludzkie dziewczę, zdawałoby się tak słabe, nic nie znaczące, przypomniało mi o tym, kim kiedyś byłem. I kim znów mogłem się stać.

– Ada… – wydusiłem z siebie, a ona uśmiechnęła się promiennie. Z wrażenia zaniemówiłem.

– Aza, myślałam o tobie… Mam tak dużo pytań… – Ruchem drobnej dłoni odgarnęła z twarzy ciemnobrązowe  włosy. Wyglądała ślicznie.

– A więc słucham…

– Proszę Aza, opowiedz mi o tym, jak to jest być Aniołem… – zapytała.

Lubiłem rozmowy z nią i wspominki z pradziejów. Rozpocząłem opowieść o istotach, które choć mają swe miejsce w rzeczywistości, ograniczają bytność do jaźni i poczucia trwania. Nie posiadając ciała, nie posiadają jednocześnie ludzkich żądz. Ich emocje są więc ograniczone i można dla ich określenia użyć takich umiarkowanych słów jak zadowolenie, niepokój, odwaga i lęk. Miłość jest dla nich przywiązaniem. A przywiązanie powoduje zadowolenie. Największe zadowolenie daje obecność Boga.

– Przepraszam Szemchazaju – przerwała mi Adela, a ja uświadomiłem sobie, jak bardzo lubię barwę jej głosu… – Skoro jednak Aniołowie nie posiadają żądz, to dlaczego porzucili służbę u naszego Ojca? Dlaczego wybrali kruche życie u boku ziemskich kobiet i dlaczego podnieśli bunt?

– To przez człowieka – odpowiedziałem. I zaraz dodałem… – I przez Pierwszego Anioła…

Przypomniałem jej o poróżnieniu między Bogiem, a jego pierwszym synem. I o tym, że ten drugi zrobił coś, czego żaden Anioł nie miał prawa zrobić. Dokonał wyboru. Świadomie opuścił Pana Niebieskiego, zstąpił na Ziemię i żył jako śmiertelny człowiek. Chciał poznać ludzi, snuł wizję wykreowania własnego, nowego świata.

– Dlaczego mógł zrobić to tylko on, a nie żaden inny Anioł? – zapytała dziewczyna.

– Nie wiem – odpowiedziałem, po czym po chwili wahania wspomniałem o pewnej pogłosce… – Powiadają w Niebie, że Pierwszy Anioł różni się od nas, że nie powstał ani ze światła, ani z ognia, lecz jest bezpośrednią emanacją Boga. Cząstką jego samego. Cząstką, którą Bóg oddzielił od jaźni, a która stanowiła sefirę gniewu. Gniewu Boga. Jako taki mógłby dysponować wyborem. Nikt jednak nie jest pewien prawdy, albowiem Pierwszy Anioł powstał właśnie jako pierwszy, a dopiero potem pojawili się jego bracia…

Dłonie Adeli zamknęły się na mojej ręce. Błękitne, przenikliwe oczy lśniły z podekscytowania. Sprawy ducha i Nieba, absorbowały ją całkowicie.

– A pozostali Aniołowie? Dlaczego wybrali odstępstwo od Pana? I życie w grzechu?

To pytanie uderzyło mnie bezpośrednio. Zakochałem się w ziemskiej kobiecie i zapragnąłem się nią opiekować. Nigdy nie sądziłem, że równoznaczne jest to z wypowiedzeniem służby Panu Wszechmogącemu. A jak do tego doszło?

Wróciłem pamięcią do zamierzchłych wydarzeń i opowiedziałem o nich Adeli. Powołanie człowieka wywoływało w Aniołach niepokój. Świetliści pytali – „Na cóż Bogu ludzie skoro ma nas?”, „Dlaczego poświęca im tyle uwagi i dlaczego każe nam im służyć?”, „Czy już nas nie miłuje?” I chociaż nieustannie dyskutowali o tym między sobą, nie potrafili znaleźć odpowiedzi. Co więcej, każde pytanie rodziło następne, które prowadziło do kolejnego. Na samym końcu wyklarowała się fundamentalna wątpliwość – „Co się z nami stanie? Czy jesteśmy nadal potrzebni?”. Żaden zrodzony ze światła nie znał na to odpowiedzi. Jednak pomimo tych wszystkich rozterek, Anioły wiernie służyły Panu, nie znały bowiem żadnej innej możliwości. Nie miały wyboru.

Odejście Pierwszego Anioła, wybranie przezeń życia z ludźmi wszystko jednak zmieniło. Bracia odwiedzali go i zadawali pytania, ale w dalszym ciągu niewiele z tych odpowiedzi rozumieli. Jednak jeden Anioł wyróżniał się na tle reszty przenikliwością i mądrością. Nazywał się Lucyfer. Przebywał zawsze blisko bożego blasku i otrzymywał od Pana najdonioślejsze zadania. Przepełniony lękiem wynikłym z powstania ludzkiej istoty, szukał także kontaktu z Pierwszym Aniołem. Jako jedyny pojął znaczenie jego słów, uświadomił sobie moc jaką daje posiadanie wyboru. Lucyfer umyślił, że gdy pozna i nauczy się dokonywania wyborów, uświadomi Bogu bezcelowość dalszego istnienia ludzkości. Pragnął bowiem, aby Pan miłował jedynie swe świetliste dzieci, a ludzi zniszczył. Zgodnie z radą Pierwszego Anioła, Lucyfer poznał boski plan stworzenia, a tym samym otrzymał dar i przekleństwo wyboru. Zasiało to w jego umyśle fałszywe myśli, począł uświadamiać braci i spowodował, że nauczyli się oni kwestionować wolę Boga.

– Bóg jednak nie porzucił człowieka. Porzucił Lucyfera i jego stronników… A gdy to już się dokonało, strąceni z Niebios zaczęli żyć tak jak ci, którymi pogardzali… Albowiem ponad wszystko w Trzech Światach upodobali sobie ludzkie emocje…  – zakończyłem opowieść.

Adela przysunęła się do mnie niebezpiecznie blisko. Nasze ciała dotykały się, pozostając oddzielone przez skąpe skrawki materiału, jej sukni i mojej togi. Poczułem jej nęcący, dziewczęcy zapach, a zmysły podążyły w niewłaściwym kierunku. Ta niewiasta nie należała do mnie.

Gorzka refleksja wywołała we mnie poczucie bólu. – „Jeśli nie do mnie, to do kogo? Belzebuba?” – Na tę myśl ogarnęła mnie złość, ale od razu zaprzeczyłem. Szatan mógł używać jej delikatnego ciała, ale nigdy nie posiadł duszy. I nigdy tego nie zrobi!

Skoro jednak nie należy do Belzebuba, to do kogo? Do Boga?!

Ponownie zaprzeczyłem samemu sobie. Bóg się jej wyrzekł, opuścił wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała. Rzucił do Piekła wprost w okrutne łapska tej czerwonej kreatury.  Adela z pewnością nie należała do Niego…

Skoro więc nie należała ani do Szatana, ani do Boga, to czy mogłaby należeć do mnie?

Tak zadane pytanie spowodowało nieprzewidziane skutki. Po raz pierwszy zapragnąłem Adeli jako kobiety, z wszystkim tym, czym może ona obdarzyć mężczyznę. Zapragnąłem móc się nią opiekować i samemu oddać swój los w jej ręce. Poznać najskrytsze myśli i samemu zdradzić to, co ukrywam w zakamarkach duszy. Cudownym darem byłoby móc razem przejść drogę istnienia. I zapomnieć o samotności… Zerknąłem na dziewczynę, jakbym zobaczył ją po raz pierwszy.

I ujrzałem kobietę. A gdy już raz dostrzegłem w niej kobietę, to wymarzyłem sobie odkryć sekrety jej nagości. Eksplorować każdy cal ciała i obdarzać go czułościami. Wreszcie zjednoczyć się w miłosnym akcie.  I chociaż wiele miałem kochanek, żadnej z nich nie pragnąłem tak, jak zapragnąłem wówczas Adeli.

– Aza, Aza – dziewczyna pociągnęła mnie za rękę, wyrywając boleśnie ze świata fantazji… – Gdzie jesteś?

– Słucham?

– Zamyśliłeś się i odpłynąłeś gdzie indziej… Zdradzisz mi, co takiego zajęło twe myśli? – zapytała wpatrzona we mnie niczym w obrazek. Niewątpliwie ufała mi, zapewne jak nikomu innemu w Piekle. Tego zaufania zawieźć nie mogłem.

– O niczym takim… – wydusiłem z trudem, a ona przyjęła te słowa ze zrozumieniem. Miała zresztą głowę zaprzątniętą innymi sprawami…

– Więc powiedz o czymś Wielkim. – Spojrzałem na nią, oczy Adeli żarzyły się niczym rozpalone węgle. Jednak żar ten różnił się od tego, który przepełniał moją duszę i ciało. – Proszę, powiedz czy widziałeś Boga?!

„Czy widziałem Boga?” – Powtórzyłem pytanie w myślach.

– Nigdy go nie ujrzałem – odpowiedziałem, z konsternacją uświadamiając sobie ten niezwykły fakt. – Wielokrotnie stałem obok boskiego tronu, słyszałem słowa, czułem Jego obecność i widziałem wspaniałą światłość. Doniosłość tego, że mogę przebywać tak blisko Pana przepełniała radością moją duszę. Nigdy jednak nie miałem dość odwagi, bądź śmiałości, aby rzucić Panu spojrzenie. Nigdy nawet nie przyszłoby mi na myśl, aby to uczynić. Kimże bowiem byłem wobec Niego?

– Przepraszam. – Adela odrobinę się cofnęła. Czyżby uznała, że tym pytaniem posunęła się za daleko, a moja końcowa puenta stanowiła uszczypliwość wobec niej samej?

Nastała między nami chwila niezręcznej ciszy, wypełniona jednakże melodyjnym śpiewem ptaków. Pragnąłem ukrócić ją natychmiast.

– Ada, oboje znaleźliśmy się poza planem, który Bóg wytyczył wiernym. Czy warto więc zamartwiać się tym, co nas już nie dotyczy? – zapytałem.

Dziewczyna wstała z miejsca. Mojej uwadze nie uszły smukłe linie jej ciała… Lecz wyobraźnia prowadziła mnie ku zgubie, gdyż ona miała inne rozterki. Przykucnęła nad strumykiem i zamoczyła ręce w czystej wodzie.

– Ja tak nie uważam – zaczęła mówić o tym, co leżało jej na sercu. Ton głosu miała cichy, lecz stanowczy. – Spójrz wokół Szemchazaju… Podczas życia na Ziemi nękały mnie chwile zwątpienia. Wątpiłam, czy Bóg istnieje, czy też nie. Błądziłam i szukałam, modliłam się, zadawałam pytania, na które nie uzyskiwałam odpowiedzi. Prosiłam Pana o znak, o drobny gest, który upewniłby mnie, co do słuszności drogi jaką obrałam. Niczego takiego nie potrafiłam wtedy dostrzec. Skoro jednak, pomimo wątpliwości, zawierzyłam życie Bogu, to jak mogłabym odrzucić Pana, teraz kiedy umarłam? I trafiłam do miejsca, które jest potwierdzeniem Jego obecności!? Przecież wszyscy wiemy, że Bóg jest!

Trafiła do Piekła. Z niedowierzania pokręciłem głową. Po tym wszystkim, czego doświadczyła, po morzu bólu i poniżenia, wciąż ufała Bogu. Tymczasem On ją odrzucił, wyrzekł się jej wtedy, gdy najbardziej potrzebowała Jego wstawiennictwa.

– Boga tutaj nie ma – odpowiedziałem. Adela odwróciła się w moją stroną. Ponownie przeszyła duszę spojrzeniem błękitnych ocząt.

– Jest! – Ton jej głosu zdradzał pewność myśli i przekonań. – I my jesteśmy tego dowodem! Szemchazaju, uważam, że nasza obecność tutaj jest częścią boskiego planu!

– Pierwszy Anioł poznał boski plan i odrzucił go. To w Aniele powinniśmy pokładać nadzieję, nie w Bogu…

– To Pierwszy Anioł i jego czyny doprowadziły nas do zguby – odpowiedziała dziewczyna. – Jak więc, Szemchazaju, możesz nadal w niego wierzyć?

– Ponieważ ufam, że powróci do nas i naprawi swe błędy – stwierdziłem, wciąż tocząc z  Adelą pojedynek wzrokiem. – A wtedy będziemy wolni i szczęśliwi. Wszyscy. Ty także, Adelo!

– Pokładam nadzieję i wiarę tylko w Stwórcy.

Zamilkłem, a i ona zamilkła także. Każde z nas miało swoje zdanie i tego się trzymało. Myśl, że poróżniliśmy się o tak zasadniczą kwestię, raniła mnie. Jeszcze większy niepokój wzbudzała pewność, że ona nie pochwaliłaby mojego wsparcia udzielonego Pierwszemu Aniołowi. Ta niezwykła dziewczyna ofiarowała na ołtarzu swój los Bogu… A przecież to dla niej podjąłem zamysł obalenia Belzebuba, odnaleźć Anioła i oddać mu należny tron. A w rezultacie… Zwrócić jej wolność! Gdyby tylko znała moje rozterki…

Jednak dopóki nie podjąłem ostatecznej decyzji co do rozprawy z Szatanem, bądź służby u niego, nie mogłem o niczym takim jej poinformować. Bytność w Piekle stawała się nieznośnie niepewna.

– Adelo… – zwróciłem się do dziewczyny, pragnąc zakończyć nieznośną ciszę.

– Słucham, Szemchazaju? – odpowiedziała chłodnym, rzeczowym tonem głosu. Siedziała ze skrzyżowanym nogami tuż nad brzegiem strumyka i wpatrywała się we mnie spojrzeniem, które określiłbym mianem upartego.

– Nie chcę się z tobą poróżnić…

– I ja także tego nie chcę, Szemchazaju…

Wstałem i podszedłem kilka kroków do niej. Usiadłem tuż przed dziewczyną.

– Ado…

– Szemchazaju…

– Chcę abyś, wiedziała, że nie jesteś mi obojętna. – Gdy wypowiadałem te słowa, głos mi drżał, a serce, którego miałem tylko złudzenie, biło jakby chciało wyrwać się z piersi…

– Aza…

Moja dłoń powędrowała ku jej policzkom. Pogładziłem delikatną skórę twarzy. Złapała moją rękę, ale jej nie odtrąciła. Palcami musnąłem wrażliwe okolice uszu Adeli i odgarnąłem włosy. Przechyliła głowę i zamknęła oczy. A ja pieściłem opuszkami palców jej policzki, kark, smukłą szyję. Pomyślałem, że jest piękna.

A potem zerknąłem w dół jej ciała. Przylegająca do niego sukienka doskonale podkreślała kontur piersi… Dwie wypukłości coraz bardziej nęciły swym powabem… Ręka podświadomie usunęła się w dół, przejechała po dekolcie i spoczęła na jednej z nich. Objąłem ją całą dłonią…

Adela otworzyła oczy. Dostrzegłem w nich najpierw zdziwienie, potem lęk, a potem coś, co określiłbym jako rozczarowanie. Oderwała się od mojego dotyku i odskoczyła na odległość paru kroków.

– Możesz mieć moje ciało Szemchazaju, ale nigdy nie będziesz miał mojej duszy! – powiedziała zdecydowanie.

– Adelo przepraszam… Ja nie chciałem…

Nie dokończyłem, ponieważ weszła mi w słowo.

– Proszę, zostaw mnie teraz samą …

Chciałem zapewnić, że nigdy bym jej nie skrzywdził, że jest dla mnie wszystkim. Lecz jedno spojrzenie w oczy dziewczyny spowodowało, że zamilkłem. Jej wzrok zdradzał rozczarowanie moim zachowaniem… I bardzo bolało, zarówno mnie, jak i ją…

– Proszę, zostaw mnie samą – powtórzyła, podniosłem się więc z ziemi i ruszyłem w kierunku wyjścia z niezwykłego ogrodu. Nasze pożegnanie nie tak powinno wyglądać.  Cóż jednak mogłem uczynić, aby naprawić szkody?

Przystanąłem w miejscu i odwróciłem się ku swej lubej. Adela stała i wpatrywała się we mnie nieodgadnionym wzrokiem. Moc ciemnobrązowych włosów opadała na ramiona, usta miała rozchylone, jakby zastygły w jakimś niewypowiedzianym słowie. Co czuła?

Tego nie wiedziałem, wiedziałem natomiast doskonale, co czułem ja sam. Nie mogłem dopuścić, abyśmy rozstali się w poróżnieniu. Zniknąłem.

I pojawiłem się tuż przed dziewczyną. Zadrżała, ale nie cofnęła się ani na krok.

– Nigdy nie uczynię niczego wbrew twej woli… – zapewniłem.

– Nie wiem, kim jesteś Szemchazaju, wiem tylko, że przysłał cię tutaj Belzebub, aby mnie omamić… Jesteś więc przyjacielem czy wrogiem?

– Nie jestem twoim wrogiem, ale nie chcę też być tylko przyjacielem…

– Oddałam duszę Bogu, ciało skradł mi Szatan. Nie mogę dać ci tego, czego tak bardzo pragniesz…

– Pragnę uczynić cię szczęśliwą…

– To niemożliwe… – zaprzeczyła kategorycznie. Z wyrazem determinacji wymalowanym na twarzy wyglądała nawet śliczniej niż zazwyczaj…

Pochyliłem się ku Adeli. Złożyłem pocałunek na jej ciepłych wargach. Nie rozchyliła ust, nie odpowiedziała, ale też się nie odchyliła. Zrozumiałem, że nic więcej dostać nie mogę.

Kochałem przecież świętą, lecz kochać się mogłem tylko z diablicą…

Wieża Oriona, siedziba Szemchazaja

Po powrocie z szatańskiego pałacu, siedliska odrażającego zła i wszelakiego kłamstwa, udałem się niezwłocznie do zbrojowni. Mojego sanktuarium oświecenia, w którym nieustannie płonął ogień. Potrzebowałem uzyskać odpowiedzi, a tych udzielić mógł tylko Pierwszy Anioł.

Wierzyłem, że istniał nadal, w mieczu, który kiedyś mi podarował – Samerionie. I wierzyłem też, że przemawia do mnie. Słyszałem przecież głos, widziałem niebiańskie światło, jakże różne od tego wszystkiego, co można zobaczyć i znaleźć w Piekle…

Zbrojownia kształt miała półokręgu. Na ścianie wisiały wszelakie rodzaje broni, oświetlane przez wieczne lampy. Miecze, tarcze, pancerze, włócznie, łuki, kusze, halabardy, oszczepy, buzdygany i wiele innych wymyślnych narzędzi służących zabijaniu. Zgromadziłem je bardziej dla celów kolekcjonerskich niż praktycznych. Wyjątek stanowił znajdujący się centralnym punkcie pomieszczenia wspomniany Samerion.

Marzyłem o tym, aby znów przemówił. Rozwiał wątpliwości, wytyczył jasną i klarowną ścieżkę. Błagałem go oto i prosiłem. Odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Dlaczego nie uzyskiwałem wyjaśnień? Ogarnęły mnie wątpliwości, czyżbym uczynił coś, czym zawiodłem Pierwszego Anioła? Tego nie wiedziałem.

– Dla mnie walka i seks to dwie strony jednego medalu. – Usłyszałem głos, lecz z pewnością nie należący do mojego Mistrza…

Diabla Czerwonooka stała przed drzwiami. W skórzanym, twardym staniku ozdobionym frędzelkami i pasie zakrywającym łono wyglądała niezwykle kusząco. U boku, w pochwie, schowane miała dwa miecze, które wspaniale prezentowały się na tle jej długich, gładkich nóg. Rubinowe tęczówki oczu lśniły dobrze znanym mi blaskiem. Blaskiem żądzy.

– Czterdzieści i Cztery powrócił? – zapytałem, nieobecność mojego sumienia bardzo mi bowiem ciążyła.

– Wraz ze szmatą, z kutasem, Sarielem… – odpowiedziała demonica. Rękę trzymała na głowni lewego miecza.

– A twoja misja? Czy sprowadziłaś moich dawnych towarzyszy? Ramiela i Tamiela?

Diabla powoli, ostentacyjnie wysunęła miecz z pochwy. Usta rozchyliła pożądliwie, ostrze skierowała wprost we mnie.

– Wszyscy są tutaj, w wieży… Czekają na twe rozkazy… Szemchazaju… – Słowa wypowiadała bardzo powoli, z najwyższym skupieniem. Wzrok ciągle wbity miała we mnie. A gdy skończyła się wysławiać, wstrzymała oddech. Zamarła.

I ruszyła do ataku. W jednym chwili pokonała dzielący nas dystans… Poczułem zapach jej wilgotnego ciała i zobaczyłem czubek miecza wycelowany prosto w moje serce. Zniknąłem i natychmiast pojawiłem się tuż za nią, próbując pochwycić oszalałą diablicę. Wyśliznęła się z moich rąk niczym śliska ryba. I od razu, odwracając się, wyprowadziła kolejne uderzenie. Pochyliłem się pod przeszywającym powietrze ostrzem, tym samym ocalając swoją głowę. Musiałem niezwłocznie przerwać to szaleństwo, lecz nim zdążyłem obmyślić jakiś plan, zobaczyłem nagą stopę wojowniczki przed oczyma, a potem poczułem ból. Upadłem na podłogę.

Czerwonooka błyskawicznie doskoczyła, siadając na mnie okrakiem w okolicach wrażliwego miejsca… Bliskość szpary wszetecznicy otumaniła mój umysł pożądliwymi myślami. Ukryta broń z czerwoną główką zaczęła pęcznieć i rosnąć, atakującym tym samym napastniczkę od dołu.

Diablica wpadła w amok, uderzyła mnie pięścią, poprawiła kilka razy. Sięgnęła po drugi, krótszy miecz i przejechała sztychem po moim torsie, rozrywając materiał tuniki. Dopadła mnie też niżej… Penis wydostał się na zewnątrz natychmiast celując w szczelinę w kroczu kochanki. Zadrżałem, nie ze strachu, lecz z podniecenia. Wewnętrzny żar coraz bardziej dawał się bowiem we znaki. Zapragnąłem pieprzyć się z Diablą tu i teraz. W zbrojowni, na podłodze, mając za świadka milczącego Sameriona – Pierwszego Anioła.

Złapałem obiema rękoma za skórzany, twardy stanik diablicy i mocno ścisnąłem, zadając napastniczce silny ból, a samemu delektując się kształtem dwóch wypukłości… Diabla odpowiedziała, zaciskając dłonie na mojej szyi… W rewanżu na duszenie, z furią rozerwałem bitewny biustonosz, uwalniając dwie, ciężkie piersi. Chwyt Czerwonookiej zelżał, jedną dłoń wycofała w okolice krocza, po czym gwałtownie pochwyciła za pogrążoną w pełnym wzwodzie męskość i bezceremonialnie wepchnęła ją do wulgarnej cipy. Niemal zassała cały mój nader okazały organ. Przyjemności, którą otrzymałem, z niczym nie można porównać…

Jednak to wciąż ona dominowała nade mną. Równie ciasną, co wilgotną manifestacją swej osobowości pochłaniała mnie zaciekle, kręcąc biodrami i przesuwając nimi rytmicznie we wszystkie strony…

Zamknąłem oczy, delektując się uczuciem rozkosznej penetracji. Diabla, nie zaprzestając manipulowania naszymi połączonymi organami, uwolniła biust od mojego dotyku i przyszpiliła mi ręce do podłogi.

Nagle zawyłem z bólu, który przeszył moją dłoń. Natychmiast odruchowo zerknąłem na rękę. Przybita została mieczem do ziemi, miast krwi z mojej anielskiej rany wydobywały się języki ognia. Nim zdążyłem zareagować, podobny ból objął również drugą dłoń.

Krzyknąłem, ale wszystko to na nic. Znikąd nie mogłem liczyć na pomoc.  Zostałem zaskoczony w miejscu, gdzie czułem się najbezpieczniej. We własnej zbrojowni. W sytuacji, w której znajdowałem się nader często… Podczas cielesnego obcowania… Przez demonicę, której nieopatrznie zaufałem…

Tkwiłem więc przygwożdżony do podłogi. Z ran rozchodził się równie gorący, co bolesny blask, penisa natomiast wypełniał żar bliski ekstazie. Płonąłem dosłownie i w przenośni.

Silne ręce kochanki złapały mnie za włosy i brutalnie pociągnęły do tyłu. Zobaczyłem rozchylone w ekstazie usta diabli, a duszę moją przeszyły pożądliwe czerwone oczy. Nieustannie przy tym pracowała biodrami, czerpiąc z tego wielką rozkosz…

– Kurwy w tym domostwie powiadają, że oszalałeś. – Demonica wykrzywiła usta w ironicznym uśmieszku. – Mówią, że zamykasz się w zbrojowni i rozmawiasz ze świetlistym mieczem… Że wykonujesz jego rozkazy, że jesteś bardziej szalony ode mnie…

Ból rozsadzał mi dłonie. A rozkosz kutasa. Faktycznie, znajdowałem się niebezpiecznie blisko szaleństwa.

– Słyszę głos Pierwszego Anioła… To on kieruje moimi czynami… Jest bowiem większy od Szatana, a jego zamysły donioślejsze od boskiego planu…

– Wspaniale bluźnisz … – Diabla zakołysała biodrami z rozkoszy. Pochyliła się nade mną, podsuwając cycek do ust. Wysunąłem język i musnąłem go lekko. W odpowiedzi docisnęła swe atrybuty do twarzy. Złapałem sutek wargami i przygryzłem. Wojowniczka zawyła z bólu. Zrobiłem więc to ponownie, a następnie powtórzyłem kolejne parę razy. Diabla wyła i w rewanżu nieustannie nabijała się cipką na mój pal, jak gdyby chciała, abym przebił ją na wylot. Nim jednak zdążyłem to uczynić, zwróciła się do mnie ponownie…

– A ta Szatańska dziwka, którą ciągle odwiedzasz? – zapytała, powieki na czerwonych oczach miała przymrużone, sam nie wiem czy z podniecenia, z radości czy ze złości. Myśli Diabli stanowiły bowiem dla mnie nieodgadnioną zagadkę. – Ta, którą Belzebub dupczy tak zaciekle, że sypią się mury pałacu? Którą posuwa w dupę, a potem wkłada jej do buzi i każe oblizywać?

Wszetecznica mnie prowokowała. Adelę cechowała świętość, a ona odnosiła się do niej jak do pospolitej kurwy. Zadrżałem ze zdenerwowania, chciałem rzucić się na nią, sprawić, że wypluje te jadowite słowa nienawiści, ale nic nie mogłem uczynić. Wciąż tkwiłem potrójnie przybity – obiema dłońmi do podłogi, kutasem w złowieszczej szparze…

– Adela jest świętą! – wykrzyczałem. – Nie należy do Belzebuba! I nigdy nie będzie!

– A do ciebie? – spytała diablica, zastygając w bezruchu. Korzeń, który trzymałem w jej trującym kwiecie, znajdował się blisko spełnienia. Potrzebował jeszcze tylko kilku ruchów, dźgnięć, uderzeń, do pełni radości…

– Nigdy nie posiądę Adeli fizycznie – odpowiedziałem z bólem. – Mogę tylko uczynić ją wolną i cieszyć się jej szczęściem…

Diabla uniosła biodra, pozwalając mojemu członkowi wysunąć się nieco z pochwy.

– Dlaczego po prostu nie weźmiesz jej siłą? – zapytała i zaraz po tym zakpiła – Boisz się, że nie dasz rady? Mogę pomóc ci z tą cipą… Przytrzymam ją, a ty będziesz posuwał tak, jak tylko tego zapragniesz… Wkładał we wszystkie dziurki… Będzie sapała, jęczała, płakała i błagała abyś przestał, ale ty nie przestaniesz… Albowiem jak się już zacznie, to nie można przestać… Będziesz więc dupczył ją bez ustanku, aż do skutku… Aż uraczysz dziwkę nasieniem… Dopiero wtedy, Szemchazaju, zaznasz prawdziwej ulgi…

Wyrwałbym jej język po tych słowach, ale nim zdążyłem to uczynić, z całej siły opadła na penisa. Zakręciło mi się w głowie, zadrżał najpierw mój organ, a potem całe ciało. Orgazm, którego doświadczałem, wieszczył moją klęskę. Strumienie plugawego nasienia wystrzeliwały z organu, tylko po to, aby paść łupem zasysającej szpary demonicy. Odrazą napełniła mnie myśl, że nastąpiło to w momencie, gdy wszetecznica głosiła fałsz o krzywdzeniu Adeli.

Diabla tymczasem spoglądała na mnie z triumfującym uśmieszkiem. Wydobyła ze mnie to, co najgorsze… Tak, jak zawsze tego pragnęła…

– Jesteś tak samo zły i występny jak ja… – Zaśmiała się ironicznie…

Zsunęła się z moich bioder, ukazując oklapły symbol mojej porażki. Stanęła nade mną okrakiem, demonstrując czarny trójkąt owłosienia łonowego… Powyżej majaczył kontur jej bujnych piersi.

– Co teraz zrobimy? – zapytała.

– Musimy wybrać między współudziałem w zbrodniach Belzebuba, a otwartą rewolucją przeciwko niemu – odrzekłem ze zrezygnowaniem.

– Gdzie będzie więcej przemocy i krwi ? – wysyczała. Ogień z moich ran niewyraźnie oświetlał sylwetkę zahartowanego w żelazie i krwi ciała… Widziałem te złowrogie czerwone tęczówki oczu… I ładną twarz wojowniczki, która niczym maska zakrywała bezecną naturę.

– Jeżeli wybierzemy ścieżkę Pierwszego Anioła – odpowiedziałem. – Ścieżkę buntu!

– A więc tak uczynimy… – Diabla zachichotała, palcami bezceremonialnie chwyciła się za psotkę, odchyliła duże, wypukłe wargi sromowe  i poczęła ukazywać mym oczom swe wnętrze. Wypływała z niego jasna, lepka substancja. Symbol mej porażki.

– Doskonale – rzekła, po czym dodała z wyczuwalną, złośliwą satysfakcję w głosie – I co jeszcze zrobimy, Szemchazaju?

– Zwrócimy wolność Adeli…

Czerwonooka ponownie się zaśmiała. Drugą dłoń nakierowała na nabrzmiałą, dorodną łechtaczkę i zaczęła ją stymulować. Obniżyłem wzrok, nie chcąc tego widzieć.

– A na co nam Ramiel i Tamiel? – spytała.

– To moi zaufani sojusznicy, pomogą nam w buncie. To świetni szermierze…

– I dupczyciele! – dodała wszetecznica. – Ruchałam się z obydwoma jednocześnie… Wpuszczałam ich razem do cipy, a oni brali mnie niczym psy…  Wiesz jednak co, Szemchazaju? Żaden z nich nie ma takiego kutasa jak ty… Posiadasz bowiem najlepszego chuja w całym Piekle… Powiem więcej, połączone kutasy Tamiela i Ramiela nie są wstanie sprawić mi takiej rozkoszy, jak twój jeden!

Na te słowa organ odżył ponownie. Poczułem jak twardnieje, rośnie i unosi się ku sromowi nierządnicy. Pomyślałem, że dokonam tego. Pokonam Belzebuba, uwolnię Adelę, przywrócę Piekło Pierwszemu Aniołowi.

Nigdy jednak nie posiądę świętej dziewczyny, w zamian pieprzyć będę mógł tę swoją występną diablicę…

Na czubku penisa poczułem ciepły, przyjemny dotyk wilgotnych kropli. Zerknąłem ponownie w górę. Czerwonooka wiła się nade mną w spazmach orgazmu. Z pęcherza tryskał złoty strumień cieczy,  spływał wzdłuż długich nóg i kończył wędrówkę na moim nagim ciele. Tym bluźnierczym sposobem akt ten zniesławiał nasz potępiony związek. Mój i Diabli.

– Belzebubowa dziwka jest twoją słabością. – Czerwonooka pochyliła się nade mną, szepcząc te słowa do uszu. – Zajmę się więc nią osobiście…

Szarpnąłem się ze złości, ale wciąż pozostawałem przybity do podłogi. Nic nie mogłem w tej chwili zrobić, lecz wówczas, gdy już zostało postanowione, co czynić dalej, odczułem ulgę. Życie bez dylematów jest znacznie prostsze.

Zabij albo giń. Kochaj lub nienawidź. I tylko tyle…

* John Milton, Raj utracony. [Tłumaczenie Maciej Słomczyński], Kraków 2002.

 Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Bardzo dobry tekst, w oryginalny sposób poruszający wątki, zdawałoby się, dawno już na wszelkie sposoby wyeksplowatowane. Wątki dotyczące przy tym spraw podstawowych dla ludzkiej egzystencji. A wszystko podane w formie atrakcyjnej dla czytelnika. Pod względem fabularnym historia rozwija się płynnie i wciąga. Kontrastujące sceny erotyczne. Najpierw opis sytuacji, w której obopólna fascynacja prowadzi jednak do (chwilowego?) odrzucenia, potem gorący akt łączący brutalność z takimże, obopólnym pożądaniem. Jak dotąd, Diabla to moja ulubiona postać w tej opowieści. Liczę jednak, że z czasem odnajdzie się też zaginiona Isztar, czego szczerze bohaterowi oraz Czytelnikom życzę. I czekam, oczywiscie, na ciąg dalszy.

Neferze, czy aby na pewno temat był wyeksploatowany?
Jednym z głównych powodów, dla których piszę „Nieboską” jest to, że zobaczyłem lukę w istniejących publikacjach i postanowiłem ją w miarę skromnych możliwości uzupełnić. I zrobiłem to po swojemu…
Jednocześnie chciałem zaproponować interesującą fabułę, jak i przedstawić czytelnikowi fascynujący świat judeo-chrześcijańskich wierzeń. „Nieboska” jest próbą syntezy mojej wiedzy z demonologii, podaną w sposób – mam nadzieję – przystępny czytelnikowi. Cały temat jest kopalnią, w której można wciąż wydobywać coś nowego, a to co odkryjemy układać od początku w całość, zmuszać się do interpretacji, a potem… Potem znów zaczynać od nowa…
Fakt, że mogę pisać i umieszczać tekst na stronie z opowiadaniami erotycznymi(dla dorosłych), jest moim zdaniem jego dodatkową zaletą. Większość osób, które poruszają te tematy w opowiadaniach fabularnych, zmuszona jest stosować mniejszą lub większą autocenzurę, ja mam tę przewagę, że nic takiego nie muszę robić. Piekło bez seksu, czy rzuconych paru soczystych „kurew” traci swój występny urok…

Pozdrawiam
R.

Zdaje się, że już wspominałam, że nie przepadam za przedstawianiem rozbuchanej żądzy jako ciemnej strony mocy – świadomie czy nie, jak na razie ten tekst utrwala stereotypowy podział na święte i ladacznice – ale Diabli po prostu nie da się nie lubić 😀 😀 😀
To grzech pominąć scenę wykorzystania bliźniaków! 😉

Zgrzeszyłbym okrutnie gdybym opisał to, co robiła diablica z bliźniakami, nawet taki grafoman jak ja musi brać pod uwagę, że na samym końcu tej drogi zwanej życiem „coś może być” 😉

Rozbuchana żądza jako ciemna strona mocy?
Niestety, ale pożądaniu diabły hołdują jak niczemu innemu. Przecież dlatego wcześniej porzucili Niebo i grzeszyli. A czy ta moc faktycznie jest taka ciemna?
Mam wrażenie, że to raczej pierwotna żądza. Można by nawet użyć określenia „czysta pierwotna żądza”. Nie jest ani dobra, ani zła. Po prostu jest.

Stereotypowy podział na świętą i ladacznicę?
Rzeczywiście Adela i Diabla to zupełne przeciwieństwa. Cóż, chciałem aby były jak najbardziej wyraziste, w zdominowanym przez męski pierwiastek Piekle na szczytach nie ma miejsca dla nijakich kobiet. O tych nijakich nie pisze się opowiadań…

Poza wątpliwością wywołaną brakiem tytułu bądź wzmianki o czasach, w których dzieje się scena otwierająca drugą część (Jedyną sugestią o retrospekcji jest kursywa i dedukcja czytelnika) i poza wątpliwościami co do słownictwa użytego, pochodzącego z czasów współczesnych i psującego wymowę tekstu (mój koment do pierwszej części), nie mam zastrzeżeń.
Ciekawe, jak zostaną rozwiązane różne wyzwania, aby całość Nieboskiej nie spowodowała rozczarowania. Wyzwania przed Tobą Autorze. Trzymam kciuki.
Uśmiechy, Karel

Karel Godla
Dziwna sprawa, ale zupełnie wcześniej nie pomyślałem, aby móc dać jakiś podtytuł do „częściowego prologu”. Przyznaję tutaj Tobie rację.
Inna rzecz, że napisać mogę tylko coś w stylu – Dawno, dawno temu… Gdzieś na Ziemi…
Czas w NieBoskiej to bardzo płynna sprawa. O większą precyzję pokusić się nie mogę. Chronologię można ustalić nie na podstawie dat, ale po następujących po sobie wydarzeniach. W każdej części planuję zamieścić takowy prolog, opisujący zamierzchłe czasy i anielsko – ludzką historię opartą na źródłach(i mojej ich interpretacji). Przy czym akcja w następnych prologach wcale nie musi następować w kolejności chronologicznej(będzie dopasowana do bieżących wydarzeń w opowiadaniu).
Marzę sobie, że na końcu Nieboskiej, będę mógł pozbierać to wszystko w jedną całość w PDF i udostępnić z dodatkowymi materiałami, w stylu np właściwej chronologii, na wypadek gdyby się ktoś pogubił. Czy w skrócie przedstawić postacie. A może i pokuszę się o mini mapkę?

Co do języka to swoje stanowisko przedstawiłem w poprzednim komentarzu. I po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że lepiej będzie się trzymać tego pierwotnego postanowienia. W środku cyklu zmieniać sposób narracji na bardziej archaiczną mowę to raczej za późno. Inna rzecz, że na bieżąco uczyłbym się zapisywać myśli w ten sposób i przez to mógłbym nie brzmieć wiarygodnie.
Dodam jeszcze, że wszelkich zwrotów młodzieżowych czy językowych imigrantów z innych krajów staram się nie stosować.

Pozdrawiam
R.

Przeczytałem drugą część Nieboskiej z zainteresowaniem, ale i lekkim rozczarowaniem.

Po świetnym pierwszym rozdziale ten nie do końca zadowolił moje, zapewne zbyt już rozbuchane oczekiwania. Są tu wciąż świetne fragmenty – Belzebub kradnie każdą scenę, w której się pojawia, obserwowanie katuszy nieszczęsnego Czterdzieści Cztery jest przyjemnością samą w sobie, wizja diabłów słuchających deklamacji „Raju utraconego” Miltona i późniejsza dyskusja wypadły zaskakująco dobrze. Podobnie jak i kolejna rozmowa Szemchazaja z Adelą. Niestety, trafiły się też słabsze fragmenty.

Mam kłopot z motywacjami głównego bohatera. W poprzednim rozdziale był gotów zrobić wszystko, by uwolnić Isztar. Dopuściłby się dla niej najgorszej zbrodni, jak choćby zbrukanie osobowości Adeli. Później mamy krótką scenę z mieczem Pierwszego Anioła i… nagle w drugim rozdziale Szemchazaj zapomniał o Isztar. W ogóle się nią nie przejmuje. Nagle chce obalić Belzebuba i uwolnić Adelę. Rozumiem, mężczyzna zmiennym jest, zwłaszcza ktoś taki jak Szemchazaj… ale jednak przydałoby się lepiej wytłumaczyć tę nagą przemianę. Czy Pierwszy Anioł, czy raczej wątły ślad jego obecności, jest czynnikiem wystarczającym, by obrócić naszego bohatera o 180 stopni, sprawić by porzucił plan ocalenia kobiety, dla której poświęcił Niebo? A jeśli tak, to wypadałoby opisać jego rozterki, wewnętrzną walkę, wreszcie podjęcie decyzji. Tutaj zbyt łatwo i szybko to poszło, by mogła to być wiarygodna przemiana.

Druga kwestia, to cel tego rozdziału. Rozumiem, że jest nim zawiązanie drużyny. To, co Tolkien robił w „Drużynie Pierścienia”, a King w „Powołaniu trójki”. Jest więc Szemchazaj, jest Diabla, jest Czterdzieści Cztery – i to właściwie wszystkie dobrze zarysowane postacie w formującej się ekipie straceńców. Moim zdaniem należało bardziej rozbudować scenę Sariela, by stał się bardziej wyrazisty. Ale przede wszystkim – więcej miejsca poświęcić bliźniakom. Niekoniecznie ich scenie seksu z Diablą (skoro miałeś tak ważkie powody, by jej nie opisywać 🙂 ), ale pokazać, dlaczego są tak potrzebni Szemchazajowi. Czym się wyróżniają. W obecnej chwili połowa drużyny stanowi zatem kompletną zagadkę (co jeszcze nie byłoby takie złe samo w sobie), ale co gorsza, jest też raczej obojętna Czytelnikom. Którzy nic o nich nie wiedząc, nie rozumieją też, czemu mieliby się przejmować.

Na szczęście finalna scena z Diablą nie zawodzi. Dziewczyna z sąsiedztwa, jak się okazuje, lubi się zabawić ostro.

Jeszcze jedna uwaga dotycząca języka. W paru miejscach mi zgrzytnęło, ale w jednym zgrzyt był szczególnie bolesny: „Ta, którą Belzebub dupczy tak zaciekle, że sypią się mury pałacu? Którą posuwa w dupę, a potem wkłada jej do buzi i każe oblizywać?”

Nie chodzi mi bynajmniej o przekleństwa Diablej. Niech sobie bluzga, to w końcu jej styl. Ale o tą nieszczęsną „buzię”. Nagłe użycie dość infantylnego słowa, które nawet nie ma niezdrobniałej formy, tworzy przykry dysonans z sąsiednimi bluźnierstwami. Dużo lepiej byłoby chociaż użyć słowa „usta”, dysonans jeśli by nie zniknął, to znacząco by zmalał. Myślę, że w warstwie językowej jeszcze trochę pracy przed Tobą, Autorze. Bo sedno tematu opanowałeś już bardzo dobrze.

Zabieram się za trzeci rozdział, w nadziei na to, że akcja przyspieszy, a portrety bohaterów zostaną nieco pogłębione. Wciąż nie wiem, czy ta historia to będzie bardziej „Ocean’s Six” czy „Parszywa Szóstka”, ale tak czy inaczej, mam nadzieję, że będzie pasjonująco!

Pozdrawiam
M.A.

Witaj Megasie

Ponownie przeczytałem komentarz ze sporym zainteresowaniem. Odświeżyłem sobie niedawno tę część Nieboskiej i muszę przyznać, że sam zauważyłem parę potknięć językowo – stylistycznych, które obecnie mógłbym poprawić. W tej sprawie jednak pewnie nigdy nie będę całkiem zadowolony z końcowego efektu.
Motywacje Szemchazaja? Tragizm jego polega na tym, że nieustannie chce pogodzić to, co pogodzić się nie da. Dlatego też miota się i jest podatny na manipulacje. Pechowo tak się dla niego składa, że Pałac Trzeciej Świątyni opanowały najbardziej biegłe w tej sztuce diabły. Anioły z Chóru Serafinów mają odznaczać się wielką miłością, problem, że ci z Cherubinów jak Belzebub wykazują się rozumem…
Dlaczego zmienił zdanie w sprawie Adeli? Na początku zupełnie jej nie znał, więc sprawa wydawała się oczywista. Potem miał wątpliwości wynikłe ze spotkań z dziewczyną i wyrzutów Czterdzieści i Cztery – sługi i przyjaciela, który jest zarazem jego sumieniem. Ostatecznie decydujące tutaj okazało się mistyczne spotkanie z Pierwszym Aniołem. Poza tym on nie zarzucił myśli o przywróceniu Isztar – ktoś bowiem będzie musiał zastąpic Belzebuba na szatańskim tronie, ten ktoś będzie mógł mu zwrócić ukochaną…

Jak pisałem ten rozdział, najważniejszym dla mnie celem było nie tyle zawiązanie drużyny – co zapoznanie czytelnika z głównymi bohaterami, a tymi poza Szemchazajem, Adelą i Belzebubem, są właśnie Czwarty i Diabla, dlatego też otrzymali własny podrozdział. Myślę, że ważne są też uwagi naszego niezrealizowanego bohatera narodowego odnośnie spostrzegania piekła. Sariel i bliźnięta będą mieli do odegrania swoją rolę, jednak pierwszy plan nie był im pisany.
Dodam jeszcze, że w pierwotnej wersji opowieści obecnego drugiego rozdziału w ogóle nie było, akcja natychmiast przenosiła się z pierwszego do obecnego trzeciego. Postanowiłem więc naszkicować relacje Azy z Adą i Szatanem, oraz właśnie przedstawić nieco szerzej Czwartego i Diablę(w dalszych rozdziałach będzie o nich więcej). Czy wciąż zbyt szybko popycham akcję do przodu? i czy popełniłem błąd marginalizując pozostałych?
Nie brałem tego pod uwagę, rzecz dla mnie do przemyślenia.

Pozdrawiam
R.

Spieszę Cię zapewnić, drogi Autorze, że nie za szybko popychałeś w tym rozdziale akcję do przodu 🙂

Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że po bardzo wypełnionym treścią rozdziale I, w tym następuje spowolnienie. Dlatego w poprzednim komentarzu wyraziłem nadzieję, że w trzecim znowu bieg wydarzeń przyspieszy. Bo tutaj, poza formowaniem drużyny i dyskusją po odczycie fragmentu Miltona nie dzieje się wiele. Nie jest to aż taki zarzut, czasem są potrzebne rozdziały na to, by rozbudować postacie, ukazać ich motywacje itd. Po prostu nieco zabrakło mi tego w przypadku Szemchazaja, którego radykalny zwrot (od Isztar, w stronę Adeli) następuje gdzieś między rozdziałem I i II. Czyli behind the scenes.

Jeszcze jedno, o czym zapomniałem poprzednio: wyraziłeś w jednym z komentarzy, że chciałbyś kiedyś, po ukończeniu Niebieskookiej pokusić się o opatrzenie jej materiałami dodatkowymi: m.in. chronologią opisywanych wydarzeń, a może nawet mini-mapką. O ile chronologia wydaje mi się bardzo dobrym pomysłem (pozwoliłaby ułożyć sobie wszystkie elementy w kolejności), o tyle sądzę, że mini-mapka odarłaby Piekło z tajemniczości. Poza tym, to miejsce przecież ciągle się zmienia – sam to mówiłeś. Więc nie sposób go uchwycić na papierze, papirusie czy też pergaminie. No chyba, że ma się do dyspozycji ich magiczne odmiany, jak w przypadku Belzebuba 🙂

Generalnie taki był mój pierwotny styl pisania – mało opisów, dużo informacji, akcja pędzi do przodu niczym TGV. Dlatego też chciałem sprawdzić się w czymś innym. Wybrałem dłuższą formę dla Nieboskiej, z tego też powodu zwolniłem, umieściłem dodatkowy rozdział II, zacząłem bawić się opisami, trochę stylem. W dalszych rozdziałach zepchnąłem nieco Szemchazaja na boczny tor i dałem się wyszumieć innym postaciom. Celem było stworzenie opowieści przekraczającej 200 stron. Dlaczego? Bo nigdy nie napisałem czegoś tak dlugiego, bo chciałem sprawdzić czy będę potrafił utrzymać zainteresowanie i zgrabnie połączyć wszystkie wątki, których w Nieboskiej jest mnóstwo.
Teraz, z perspektywy czasu zastanawiam się czy nie utraciłem przy tym pewnej swojej „świeżości” upodabniając się stylem pisania do wielu innych.
Mapka? mapa piekła to po części algorytm matematyczny, a nie to co znamy z kartografii, ale rzeczywiście, raczej sobie tutaj odpuszczę…

Napisz komentarz