Tokamak (jestem)  4/5 (1)

12 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 26 marca 2013 r.

Łup! Łup! Bardzo tego nie lubię. Nieprzyjemne jak chodzenie po błocie, które zasysa podeszwy butów. Zostało kilka metrów. Mój wielki cień, ubrany w skafander, hełmem dosięgał już topornego obramowania włazu. Statek był mały, mały w skali kosmicznej. Nie miałem wrażenia, że chodzę po nieskończonej powierzchni, jak to czasami bywa.

Łukowa lampa, ostry punkt bezlitosnej bieli umieszczony na prostopadłościennym lądowniku gdzieś za moimi plecami, brutalnie wyrywała kadłub z mroku, pozostawiając w płytkich zagłębieniach głębokie otchłanie soczystej ciemności.

Dalej przed sobą widziałem miejsce, w którym kończy się poszycie, a zaczyna czarny kosmos.

Niemal doskonała czerń otaczała mnie z „boków” i z „góry”. Gwiazdy gdzieś tam były, ale nie widziałem ich zalany światłością łukowego reflektora. Promienie słońca bezsilnie prażyły przeciwną stronę jednostki. Nie widziałem choćby śladu tej walki – czerń była nieskażona. Doskonała, przezroczysta, mordercza próżnia. Łup, łup! Magnetyczne buty – żebym nie odleciał w przestrzeń. Statki zmuszone stawić czoła atmosferze obudowane są termiczna zbroją – „cegłami” aerożelu. Aerożel jest niemagnetyczny, więc specjalnie dla ludzi takich jak ja dodaje się do niego magnetycznych metali. Łup! Łup! Nie lubię tego. But nieprzyjemnie doskakuje do powierzchni, a potem trudno go oderwać.

Ten statek jest martwy. Wszyscy ludzie, którzy byli wewnątrz, zginęli. Dlaczego zginęli? Z jakiego powodu? Istnieje duża szansa, że załogę zabiło przyspieszenie. Tak mówią „gdybacze”. Skąd to przyspieszenie? Nie wiadomo. Jestem tu, żeby to ustalić. Pośrednio. Mam zapewnić dostęp do czarnych skrzynek i zdalnego sterowania statkiem. Nie ryzykuję. Sytuacja sprzed kilkudziesięciu ziemskich dni nie powtórzy się. Tak ustalił mój zespół znajdujący się nieopodal (bagatela, 350 kilometrów) w ratowniczej, teraz raczej śledczej jednostce. Mają ze mną kontakt radiowy, ale pod grubym pancerzem statku elektromagnetyczne nici zostaną zerwane.

– Schodzę. – Zameldowałem.

– Dobrze. Przypominam, masz 30 minut, potem podejmiemy akcję ratunkową. Nie zdejmuj skafandra, co najwyżej tylko warstwę pancerza. Trzymaj się, powodzenia.

Złapałem się uchwytu i pchnąłem grube wieko włazu. Otworzyło się do środka lekko i bezgłośnie. Niezgrabnie, bo przez próg, zrobiłem krok do środka. Normalna śluza. Właz zamknął się sam. Był na sprężynie. Przestawiłem dwie dźwignie po przeciwległych stronach pomieszczenia i ciśnienie zaczęło rosnąć. Zdjąłem warstwę pancerza przeznaczoną do pobytu w otwartej przestrzeni, a razem z nią magnetyczne buty. Mimo że dalej byłem hermetycznie odizolowany od otoczenia, miałem większą swobodę ruchów. Cichy świat próżni powoli napełniał się dźwiękami. Syk i odgłos gniecionej butelki. Tak, butelki. To taki indykator ciśnienia „montowany” przez załogę. Coś jak paski papieru, przyklejane do wywietrzników, aby wskazywać, czy wentylacja działa.

Ciśnienie się wyrównało. Otworzyłem wewnętrzne drzwi śluzy i popłynąłem korytarzem, odpychając się rękami od ścian. Zaraz napotkałem pierwszego trupa. Brunatna, zaschnięta kałuża z drzazgami kości u wylotu jednego z korytarzy osiowych. Ktoś musiał spaść i nieźle łupnąć. To było przyspieszenie. Jeśli wierzyć ewidencji, gdzieś na pokładzie są jeszcze cztery takie trupy. Nie zamierzam ich szukać, bo to nie moje zadanie. Napotykałem też inne oznaki tego, co się stało. W niektórych pomieszczeniach oświetlenie nie jest diodowe tylko konwencjonalne: świetlówki, bądź sporadycznie: żarówki. Po katastrofie wszystkie szklane elementy zamieniły się w szklany mak, w większości zgromadzony przy odpływach powietrza. Pokoje załogi, z racji tego, że były urządzone „po ziemsku”, przedstawiały obraz zniszczenia. Pozrywana boazeria, rozrzucone po ścianach i sufitach książki. Kiedyś pewnie latały, ale przez ponad miesiąc, kiedy po okołosłonecznym łuku goniliśmy tę jednostkę, osiadły na powierzchniach. Metalowe drzwi magazynku żywności były wygięte na zewnątrz, a obsmarowane zaschniętą mazią ściany korytarza nasuwały obraz prowiantowej miazgi tryskającej ze szpar.

Sterówka też zdemolowana. Precyzyjne elementy nie są odporne. Porozbijane ekrany, dużo luźnych, pourywanych części. I dwa zasuszone już trupy, wyglądające nawet jak ludzie. Mniej więcej. Spojrzałem na szafkę z bezpiecznikami przeciążeniowymi. Wszystkie zerwane. Albo przez człowieka, albo właśnie przez przeciążenie. Zabrałem się do roboty. Złącze głównej magistrali statku znajdowało się tam, gdzie znajdować się powinno, czyli „nad” fotelami pilotów. Klapka była wygięta, ale dało się ją otworzyć. Wyjąłem konsolę z przepastnych kieszeni skafandra i podłączyłem ją do informacyjnego kręgosłupa okrętu. Mimo oznak sprawności tej jednostki bałem się, że jakiś ważny system może być uszkodzony. Dobre parametry atmosfery i oświetlenie o niczym nie świadczą. Pokładowy komputer odpowiedział na testowe zapytanie. Jest dobrze, przynajmniej ta potężna, rozproszona elementami po całym próżniopławie jednostka obliczeniowa działa. Wpisałem komendę, zatwierdziłem, i na ekranie zaczęły pojawiać się nazwy systemów z dopiskami oznaczającymi stan. Podsumowanie: statkiem można latać, ale ciężko na nim żyć bo, na przykład, nie ma bieżącej wody.

Komendą podłączyłem się do pokładowej radiostacji z zewnętrzną anteną.

– Jestem. Sprawdźcie czy macie dostęp do statku – powiedziałem wyłączając daemona zabezpieczeń.

– Super. Mamy dostęp…. moment… wszystko działa. Wracaj. Nie będę włączał ciągu, poczekamy, aż wyjdziesz. Co najwyżej odwrócimy cię od Słońca.

– Zrozumiałem, wracam.

Płynąłem korytarzem osiowym w stronę rufy i sekcji napędowych. Kiedy już miałem odbić w bok, do śluzy, coś mnie zatrzymało. Poczułem czyjąś obecność na „dole” statku. Znieruchomiałem. Niemożliwe, żeby ktoś przeżył to, co tu się działo. Jednak niewątpliwie słyszałem dźwięki, jakby rozmowy albo głośnego, nierównego oddechu. Trochę zaniepokojony popłynąłem sprawdzić, co jest jego źródłem. Może ktoś potrzebuje pomocy… chociaż – po miesiącu od zdarzenia… ale sprawdzić trzeba. Najciszej jak umiałem, posuwałem się w stronę sekcji energetycznych, skąd dobiegały odgłosy. Dźwięki coraz bardziej przypominały sapanie i jęki podnieconego człowieka. Kobiety. Im dalej płynąłem, tym bardziej byłem pewien, że ktoś tam przeżywa erotyczne uniesienie. W końcu zatrzymałem się przy otwartych, też nieco wygiętych drzwiach jakiegoś pomieszczenia. W środku znajdowało się źródło odgłosów, czymkolwiek było. Słyszałem kobietę. Albo się masturbuje albo ma cichego partnera lub partnerkę. Już byłem podniecony. No, w końcu kosmos to samotność.

Centymetr po centymetrze wychylałem głowę za ramę drzwi. Pomieszczenie było małe, bez oświetlenia. Najpewniej skład narzędzi. Wszystkie skrzynki i pojemniki były zmasakrowane przez przyspieszenie. Mechaniczno–elektroniczne narzędzia skupiły się wokół jakiegoś elementu magnetycznego. Cały konglomerat z magnetycznym jądrem przykleił się do ściany i co było dziwne – lekko dygotał. W rogu, wyprostowana, unosiła się młoda kobieta. Nie patrzyła w moją stronę, miała zamknięte oczy. Podwinięta koszula nocna odsłaniała pupę i kawałek pleców. Koszula nocna – wybitnie niekosmiczny ubiór. Dziewczyna poruszała ręką przy łonie. Dokładnie nie widziałem, była lekko obrócona tyłem. Mimo że jej długie włosy w połowie długości przewiązane były, co mnie zastanowiło – konopnym łykiem, rozsypywały się na wszystkie strony. Chyba jej to przeszkadzało bo co chwilę przerywała głaskanie piersi i wolną ręką poprawiała niesforne kosmyki. Żeby mieć lepszy widok, odepchnąłem się od ramy i przeleciałem w poprzek drzwi. Albo zbyt gwałtowny ruch, albo przesłonięcie światła wpadającego z korytarza spowodowało dekonspirację. Masturbująca się nagle przerwała swoje, jakże mnie pasjonujące zajęcie, w mgnieniu oka odwróciła głowę w moją stronę i jednocześnie w popłochu zaczęła poprawiać sfałdowaną koszulę, która po wyprostowaniu okazała się dość kusa i bardzo cienka. Aby się obrócić, złapała za wystający element konstrukcji. Widocznie za bardzo się z tym spieszyła, bo manewr wyszedł dość pokracznie. Taaak, w stanie nieważkości każdy ruch trzeba przemyśleć.

Teraz unosiła się frontem do mnie. Ja wisiałem z nogami za ścianą i głową w świetle drzwi, trzymając się obiema rękami za framugę, tak jak się złapałem po niefortunnym przemieszczeniu. Głupio mi było, że narażam dziewczynę na stres i stawiam ją w krępującej sytuacji. Tym bardziej było mi głupio, gdyż ewidentnie była zawstydzona, zmieszana, a może i nawet odrobinę przestraszona. Trzymała koszulę z przodu i ciągnęła ją w „dół”, zapewne w odruchu wstydu. Przez naciągnięty materiał widać było kształt piersi i wystające sutki. Już otwierałem usta, żeby ją przepraszać, żeby zapewniać że nic się nie stało i że zapomnę o sprawie, gdy jej twarz się zmieniła. Jakby mnie poznała. Uśmiechnęła się łagodnie. To mnie rozbroiło. Była przepysznie ślicznie cudowna. Gdybym nawet chciał, nie mógłbym powstrzymać uśmiechu. Dziewczyna była taka delikatna, zwiewna i urocza… I nawet nie była rozebrana. Ta jej firaneczka była bardziej intrygująca niż nagość. Gdy tak się do niej szczerzyłem, ona sięgnęła ręką do koszuli w kroku, która była tam już mokra na wylot. Pocierała czuły punkt przez cienki materiał, patrząc mi się w oczy. Uśmiechała się brwiami i lekko rozchylonymi ustami, uśmiechała się całym ciałem. Przyjemnie jej. Z każdym ruchem dłoni coraz przyjemniej. Po chwili tak przyjemnie, iż mógłbym przysiąc, że chociaż patrzyła w moją stronę, to mnie nie widziała swoimi zamglonymi oczami. A ja sam cierpiałem wybuch nagłego zauroczenia. Patrzyłem na najwspanialszą istotę istniejącą kiedykolwiek, na ideał przy którym chowają się najładniejsze aktorki, boginie greckie, rzymskie, pogańskie i hinduskie. Zakochałem się. Już mnie zaczynało gryźć, że ją wykorzystuję. Chciałem zaprotestować, że nie musi, że ja pójdę, bo nie jestem godzien patrzeć. Ona zaprzeczyła jednym westchnięciem i jednym spojrzeniem.

Nagle przerwała. Kilka sekund dochodziła do siebie, a potem, odepchnąwszy się od ściany, poszybowała w moją stronę. Nie dokładnie w moją, trochę obok – automatycznie oceniłem tor ruchu. Ja unosiłem się już pośrodku drzwi – nie pamiętam, kiedy wysunąłem się zza ściany. Wyciągnąłem rękę w stronę zbliżającej się dziewczyny, ale zaraz ją cofnąłem, bo zobaczyłem ogromną rękawicę. No tak, cały czas byłem w skafandrze. Moje ręce automatycznie skierowały się ku zamkom i klamrom aby je odpiąć i… Nie. Nie mogę. Nie mam prawa niszczyć jej delikatności, zwiewności, niewinności. Tymczasem ona minęła mnie, przeleciała kilka metrów korytarzem i zatrzymała się obok szczeliny w ścianie – kryjówki jednego z elementów pokładowego „układu odpornościowego” – grodzi hermetycznej. W jaki sposób zrozumiałem, że pasażerka chce ową gródź wysunąć? Nie mam bladego pojęcia. Nic nie powiedziała, nie gestykulowała – po prostu wiedziałem. Obok każdej przegrody znajduje się korba do jej ręcznego zamykania. Bez zwłoki doskoczyłem do mechanizmu. Po dwóch obrotach dziesięciocentymetrowa, pancerna płyta przesłaniała połowę światła korytarza. Znowu bez słów zrozumiałem że „tyle wystarczy”. Telepatia czy co? Nie dane mi było zastanawiać się. Dziewczyna zacisnęła łydki na przegrodzie, objęła ja udami po czym wolno i delikatnie nasunęła się na jeden z metalowych, obłych bolców które po zamknięciu grodzi wchodzą w otwory w ścianie zwiększając w ten sposób jej sztywność. Odchyliła głowę, otworzyła usta. Zadrżała. Zimno. Lodowata przy pierwszym kontakcie nierdzewna stal hartowana. Cieniutka koszula nocna broniła widoku twardego, surowego, brutalnie wytrzymałego i stosunkowo grubego pręta, zagłębiającego się w najczulszym z miejsc kruchej dziewczyny, ciepłym, miękkim, delikatnym. Wyobraźnia tworzyła obrazy, bo za sprawą materiału oczy w pełnej intensywności dostarczyć ich nie mogły. Ach, jakie to było męczące, przyjemnie męczące. Taki cienki materiał, a bariera nie do przebycia. A właścicielka bariery poruszała biodrami, zmysłowo nimi kręciła – cały czas „nabita na pal”. Już nie mogłem tego dłużej wytrzymać, chciałem rzucić się na nią i zerwać tę zwiewną tkaninę ze zgrabnego, ciała gdy dziewczyna to właśnie zrobiła. Nie zdarła, lecz zdjęła przez głowę i odrzuciła w tył. Materiał falując, odleciał niczym zjawa.

Nigdy nie zapomnę tego widoku. Gdy gródź uratuje mnie próżnią, i gdy przez gródź zostanę zamknięty po niewłaściwej stronie – po stronie kosmicznego mrozu, i zawsze, słysząc złowieszczy szczęk zapadających grodzi, przed oczami będzie stawał mi ten obraz. Muszę powiedzieć: nieważkość dodaje kobiecemu ciału urody. No, z wyjątkiem włosów – te wyglądają lepiej gdy odpadają na ramiona w jednorodnym polu grawitacyjnym.

Nieznajoma po chwili zatonęła w rozkoszy. Szczyt został zdobyty. Odgięła się w tył, prześlicznie napięła mięśnie, oddech na moment uwiązł w płucach. Potem przytuliła się do płyty pancernej, znowu przebiegły ją dreszcze zimna. Chwilę odpoczywała oddychając ciężko po czym, uśmiechnąwszy się do mnie, ześlizgnęła się z bolca błyszczącego śluzem i nie odwracając się, naga, odpłynęła korytarzem. Znikła w poprzecznym przejściu, za rogiem. Pognałem ile sił w rękach za nią. Wyjrzałem za róg ale jakby się rozpłynęła. Znikła. Czułem się dziwnie niepewnie, obleciał mnie niewytłumaczalny strach, ręce zaczęły mi się trząść, brzuch rozbolał od skurczów. Zacząłem przeszukiwać pomieszczenia przy korytarzu. Przy drugim ściana nagle zaczęła się niebezpiecznie do mnie zbliżać. Włączyli ciąg, odwracają właz od Słońca. Spojrzałem na zegar. Kurcze! Zasiedziałem się! Pewnie już leci tu ekipa ratunkowa.

Pognałem do śluzy przez korytarze pełne śmieci. Wszystkie luźne odłamki, odpryski wyroiły się obudzone zmianą ciążenia na niezerowe. W śluzie ktoś już był, bo nie mogłem otworzyć włazu. Po chwili ukazała się twarz Dawida.

– Przepraszam że musieliście… zasiedziałem się. Zanim na mnie nakrzyczysz, pozwól mi dokończyć. Tu ktoś jest.

Dawid spojrzał w korytarz za mną.

– Niemożliwe. Wywoływaliśmy ich przez radio… przez miesiąc…

– To nie jest człowiek z załogi. Pasażer.

Towarzysz milczał chwilę.

– Dziwnie się czuję. Nieswojo. Wyjdźmy lepiej.

– Dobrze. – chętnie się zgodziłem bo odczuwałem to samo. Tu się dzieje coś dziwnego.

Gdy byliśmy już na pancerzu przypomniałem sobie o prowiancie rozbryzganym na ścianach.

– Dawid, czekaj. Ona tam nie ma co jeść. Paweł i Lucas, zaniesiecie tam skrzynkę? Zostawcie ją przy śluzie. – powiedziałem przez interkom.

– Jaka „ona”? Ten ocalały człowiek? – Usłyszałem głos Dawida.

– Ok, bierzemy dużą skrzynię z żarciem. – wesoło odpowiedział Lucas – Paweł, dawaj tę linę.

***

– Witam.

– Dzień dobry.

– Proszę usiąść. Pan w sprawie incydentu Teresvill?

– Zgadza się. To ja pierwszy byłem na okręcie, pierwszy od czasu wypadku.

– I to pan meldował o człowieku na pokładzie? Zapewne wie już pan co nieco w sprawie rozbitka?

– Tak, doszły mnie słuchy że po dokładnym przeszukaniu pokładu nie znaleziono śladów, o których mówiłem na przesłuchaniu.

– Doszły pana słuchy bliskie prawdy. Znaleziono na wpół zamkniętą gródź i nic więcej…

– Czyli twierdzicie, że albo kłamię, a po co miałbym to robić, albo… albo nie wiem co.

– Niech mi pan nie przerywa. Nie oskarżamy pana o kłamstwo. Uległ pan halucynacji, miał pan po prostu zwidy. Niech pan tak na mnie nie patrzy, to nie była pana wina. Po długim dochodzeniu ustaliliśmy, że przyczyną jest awaria głównego reaktora fuzyjnego.

– Awaria tokamaka? Ale on przecież działa. Bez problemu uruchomiliśmy napęd jednostki.

– Użyłem złego słowa. To była drobna usterka. Uszkodzenie ciągłości elementów magnetycznych – drobne pęknięcie.

– Ale w jaki sposób tokamak miałby powodować wizje?

– Pan, jako doświadczony kosmonauta, na pewno jest obeznany z budową tego typu urządzeń.

– Oczywiście. Energia jest czerpana z ciepła wydzielanego przez reakcję syntezy nuklearnej.

– Proszę kontynuować…

– Pole magnetyczne utrzymuje plazmę w małej objętości, dzięki czemu fuzja może zachodzić…

– Trafił pan w sedno. Teraz powiem panu to, czego może pan nie wiedzieć. Ludzki mózg umieszczony w silnym, zmiennym polu magnetycznym zaczyna niepoprawnie funkcjonować. Dzieje się tak na skutek jego częściowo elektrycznej natury.

– Muszę powiedzieć, że to trzyma się kupy. Padłem ofiarą bezlitosnych praw fizyki?

– Nie powiedziałbym „bezlitosnych”, lecz „ścisłych”. – Rozmówca uśmiechnął się – I powiem jeszcze, że nie tylko pan padł ofiarą owych praw. Pańska wizja była w miarę łagodna. – Tu znowu się uśmiechnął – Początkowo, zanim zlokalizowaliśmy przyczynę, ludzie byli skłonni uwierzyć w zjawiska paranormalne. Niektórzy z pracujących w księżycowym powietrznym doku z krzykiem wybiegali z okrętu. Potem opowiadali o tym, co zobaczyli lub poczuli. Najgorsze było to, że zdarzali się tacy, którzy nie pamiętali, co ich wystraszyło, lecz wiedzieli, że było to okropne. Niektórzy wewnątrz statku tracili nagle przytomność, a wszyscy czuli niepokój. Raz czy dwa zdarzyły się przypadki takie, jak pański. I tak do czasu, gdy ktoś musiał wyłączyć wiecznie bijące serce statku, aby dokonać tam przeglądu.

– No, to nieźle dał wam w kość ten przypadek. Faktem jest, że tokamaka się nie wyłącza, bo włączenie jest kłopotliwe i energożerne. A zmieniając temat: czy mogę się dowiedzieć jaka była przyczyna śmierci załogi?

– Oczywiście: przyspieszenie. Wie pan, że jednostki tej klasy mogą osiągać do pięciuset metrów na sekundę kwadrat czyli pięćdziesiąt razy więcej niż ciążenie ziemskie…

– Wiem. Widziałem zabitych. Chodzi mi o przyczynę pojawienia się tego przyspieszenia.

– Tego, na razie, nie wiemy. Na dziewięćdziesiąt procent wina leży po stronie załogi. Oczywiście wie pan, że na każdym okręcie są bezpieczniki do stu pięćdziesięciu metrów na sekundę kwadrat.

– Tak, wiem. Piętnaście g. Są też bezpieczniki na prędkość zmiany przyspieszenia.

– Wszystkie bezpieczniki zostały zerwane.

– Widziałem.

– Sęk w tym, że nie wiemy, czy ich zerwanie było skutkiem czy przyczyną. To są metalowe klamry i przyspieszenie mogło je wyrwać ze slotów.

– Racja. A może halucynacje powodowane przez tokamak były przyczyną?

– Zastanawialiśmy się nad tym, ale natura uszkodzenia wskazuje, iż powstało na skutek przyspieszenia. Przed wypadkiem tokamak najprawdopodobniej był sprawny. Ma pan jeszcze jakieś pytania?

– Nie… tak. Czy mógłbym dowiedzieć się, kto był na tym okręcie w trakcie katastrofy? Najlepiej jakieś zdjęcia. Jeśli mogę oczywiście.

– Niestety, nie mogę udzielić panu tej informacji. Chyba że jest pan spokrewniony z którąś z ofiar.

– Rozumiem. Nie, nie było nikogo z mojej rodziny. Chciałem tylko zobaczyć, czy nie było tam tej kobiety… nie, głupie pytanie. To była halucynacja, na pewno?

– Tak. Mogę usłużyć jeszcze jakąś informacją?

– Nie. Dziękuję i do widzenia.

– Do widzenia.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

I tak oto, na Najlepszej Erotyce zagościło prawdziwe, rasowe science-fiction!

Ilość skojarzeń, jakie miałem podczas lektury tego opowiadania była spora: na początku film "Obcy. Ósmy pasażer Nostromo" (następne, choć dobre, nie miały tej atmosfery trudnego do wytłumaczenia niepokoju) i może jeszcze gra "Dead Space". Potem nagły zwrot – w stronę "Odysei Kosmicznej" i oczywiście "Solaris" Stanisława Lema. Samotność wobec ogromu kosmosu, gra, która z bohaterem toczy jego podświadomość, a może jedna z niewytłumaczalnych zagadek kryjących się w Otchłani? W trakcie czytania przychodzi na myśl kilka wyjaśnień fabuły. Z konieczności wszystkie pozostają jedynie hipotezami.

Jeśli miałbym jakiś zarzut, odnosi się on do długości tekstu. Autor pokazał naprawdę spore zdolności literackie, skoro udało mu się wykreować ciekawy nastrój oraz akcję bogatą w interpretacje oraz zwroty – w tak ograniczonych ramach objętościowych. Myślę jednak, że efekt byłby znacznie lepszy, gdyby rozbudować opowiadanie. Byłoby więcej przestrzeni na tworzenie atmosfery tajemniczości i osamotnienia. Więcej miejsca na snucie wątpliwości odnośnie tego, co naprawdę się stało. Chciałoby się więcej! A jest tylko tyle.

Choć pewnie w skali kosmosu i tak wszystkie miary ludzkiej wielkości tracą znaczenie.

Tak czy inaczej – świetny tekst. Polecam wszystkim, którzy cenią sobie coś więcej, niż tylko dobrze opisane "momenty"!

Pozdrawiam
M.A.

Dobry komentarz. Zacząłem żałować, że nie rozwinąłem bardziej. "Byłoby więcej przestrzeni na tworzenie atmosfery tajemniczości i osamotnienia." Oj, chyba racja. Trudno się mówi. Następnym razem 😉

W takim razie nie mogę się doczekać, bo piszesz naprawdę dobrze! Tylko trochę to rozbuduj.

M.A.

Bardzo, bardzo dobre. Zgadzam się z Megasem, ze pozostawia spory niedosyt. Super.

Bardzo mi się podobało… Z niecierpliwością czekam na więcej.

Doskonałe sci-fi. Okraszone dobrą erotyką.

Napisz komentarz