Pojedynek na bajkowość  3.38/5 (27)

22 min. czytania

Autorzy dwóch tekstów zdecydowali stanąć sobie naprzeciw pisząc Bajkowy kawałek. Która z bajek was bardziej uwiodła? Który z autorów zwyciężył, a który się skompromitował? Tutaj nie ma miejsca na sentymenty, jest jeden zwycięzca i jeden przegrany!

.

.

 


Zwycięzca czyli 68% waszych głosów!

.

MRT-Greg – Czerwona

“Była sobie kiedyś mała, prześliczna dziewczynka. Jej buzia była tak słodka i radosna, że każdy, kto tylko raz na nią spojrzał, od razu musiał ją pokochać. Dziewczynka wraz z rodzicami mieszkała w bajecznej wsi za górami, za lasami. Często odwiedzała babcię, w jej niewielkim domku w głębi boru, za co ta gotowa była wnuczce przychylić nieba. Pewnego dnia podarowała jej prezent – czerwony aksamitny kapturek, który dziewczynka polubiła tak bardzo, że za nic nie chciała się z nim rozstawać i wszędzie nosiła go na swojej cudnej główce! Przez to zaczęto ją nazywać Czerwonym Kapturkiem…”

 

– Pieeerdzieeelisz!

Słowo, które właśnie padło – wydawać by się mogło – nie pasowało do jej autorki, jednak – gdyby spojrzeć na to z szerszej perspektywy – było wręcz nieodzowne. Knajpa U Haka znajdowała się na uboczu wsi i co wieczór zbierały się w niej przeróżne postacie. Gwar rozmów, w których przekleństwa i dwuznaczne odzywki stanowiły trzon dialogów, niemal rozsadzał niewielkie pomieszczenie. Tego wieczoru do Haka przybyło sporo gości. Oprócz stałych bywalców, wśród których można było rozróżnić Piotrusia Pana, Rumcajsa czy nawet Baltazara Gąbkę, pojawił się też szereg innych, których przygnała do tego parszywego miejsca legenda starsza niż ich historie.

Skoczna muzyka, serwowana za każdym razem przez tę samą kapelę, mogła nieco nudzić tych, którzy zaglądali tu co wieczór, była jednak spoiwem dla każdej odbywającej się tu imprezy. I niezależnie od tego, czy było to spotkanie towarzyskie, czy zakładowe, zawsze kończyło się tak samo – swawolnymi tańcami na stołach i drobnymi utarczkami, przeradzającymi się w regularną bijatykę. Dla szefa knajpy nie stanowiło to jednak problemu. Ba! Można by wręcz pomyśleć, że było zgodne z jego oczekiwaniami.

Autorka wspomnianego słówka, tak pasującego do otoczenia, siedziała przy jednym z drewnianych stołów w rogu pomieszczenia. Spadające jej na czoło blond loczki nadawały jej na co dzień wręcz anielski wygląd, jednak w przyćmionym świetle lamp wydawało się, że jej włosy są rude. Długi, niepasujący do twarzy nos, na końcu był lekko zgięty w dół, co nadawało mu mu haczykowaty wygląd. Nieodgadnionego koloru oczy, zazwyczaj nieziemsko błyszczące i przyciągające uwagę, w owym momencie przysłaniały długie, czarne rzęsy. Zapewne za sprawą spożytego w nadmiernej ilości alkoholu siedziała z nisko pochyloną nad stołem głową, bujając nią lekko na boki. A tego było niemało. Właśnie wychylała czwartą już porcję złocistego napoju, gdy usłyszawszy nowinę, z wrażenia opuściła naczynie na blat z takim impetem, że kilka kropel chlupnęło do góry, opryskując jej zielono-brązową garsonkę. Rozsznurowana do połowy, odsłaniała szarą bluzeczkę w drobne różyczki, wystarczająco jednak przewiewną, by nazbyt ciekawski obserwator mógł dojrzeć prześwitujące przez nią blade półkule młodych dziewczęcych piersi. Bez względu jednak na powab nastolatki nikt nie poważyłby się zaczepiać córki Baby Jagi.

Dziewczyna siedząca naprzeciw niej kiwała głową, uśmiechając się od ucha do ucha. Ona też już miała nieźle w czubie. Jej oczy charakterystycznie błyszczały, a występujący na policzkach rumieniec rozlewał się szeroko, sięgając aż do smagłej szyi. Była brunetką z dziecięcą twarzą, małym perkatym noskiem i wąskimi ustami. Tego wieczoru jednak, rozbawiona i roześmiana, prezentowała niewielkie figlarne dołeczki po bokach ust. Ciemne włosy spadały jej aż do ramion – z wyjątkiem krótkiej grzywki, tego dnia już nieco skołtunionej. Całość nadawała jej szelmowski wygląd, a niewielki pieprzyk na lewym policzku, którego szczerze nienawidziła, tylko dodawał jej uroku. W zasadzie nie było nikogo, kto mógłby na co dzień przejść obok niej obojętnie.

Ubrana w czarną, sięgającą kostek sukienkę, rozciętą po bokach, prezentowała zgrabne nogi, zawadiacko wyciągając je w kierunku sali. Przerzucona przez plecy czerwona pelerynka, spięta pod szyją małym guziczkiem, potęgowała wrażenie jej młodości. W rzeczywistości przekroczyła już wiek, który zabraniał jej na odwiedziny w pobliskich knajpach i spożywanie alkoholu. Tuż obok niej na ławie leżała czerwona czapeczka, zwinięta w kłębek jak mały kociak.

Sięgnęła ku paczce papierosów, leżących na stole, wyjęła jednego, włożyła sobie do ust i nachylając się nad stołem, odpaliła od świeczki. W tym momencie do ich stolika chwiejnym krokiem podszedł Popeye i wyjąwszy papierosa z rąk skonsternowanej dziewczyny, zgasił go sobie na dłoni. Popiół zdmuchnął w kierunku sali.

– Jeden marynarz na morzu mniej – rzekł cicho, nachylając się do ucha ciemnowłosej. – Nie odpalaj szluga od świeczki.

Poklepał ją po ramieniu, po czym odszedł do swojego stolika.

Blondynka wybałuszyła oczy.

– Ale ciacho – mruknęła, mrugając porozumiewawczo.

– Może i ciacho, ale fiutka ma małego – odrzekła koleżanka, krzywiąc się nieznacznie.

Blondi pokiwała ze zrozumieniem głową. O erotycznych ekscesach jej kumpeli głośno nie mówiono, ale wszyscy wokół wiedzieli, że co jak co, ale Czerwony Kapturek pierdolić się lubi.

– No ale to gadaj, o co chodzi. – Blondynka wróciła do tematu, czekając, aż Czerwona odpali następnego papierosa. Tym razem posłużyła się zapałkami.

– No właśnie sama, kurwa, nie wiem o wszystkim. Niektórzy mówią, że tak właśnie miało być, inni, że przez te wszystkie zmiany popierdoliło się coś na świecie i teraz tak właśnie będzie. Najgorsze jest to, że im więcej ich teraz przybywa, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś się dowie, co się tu dzieje i raz dwa rozpieprzy to wszystko w drobny mak.

– A widziałaś tego grubasa, który wprowadził się chyba wczoraj koło Balbiny?

– Weź nawet mi nie mów! To już w ogóle jest jakaś paranoja. Jeszcze można było ścierpieć, jak pojawiali się ludzie, ale to! Toż to, kurwa, nawet nie ma jak nazwać! Zielone, śmierdzące, z bandą podobnych mu popierdoleńców! – Czerwona wydmuchała dym w kierunku sufitu.

Zagapiła się chwilę na pęknięcie u powały, układające się w skomplikowany wzór. Gdzieś w rogu wystawało coś białego. Po chwili, niczym chochlik z pudełka, pojawił się tam niewielki duszek. Dziewczyny pomachały do niego.

– Cześć, Kacper! – wrzasnęła blondi, usiłując przekrzyczeć gwar rozmów.

Duszek pokiwał niematerialną głową, po czym ponownie wniknął w sufit.

– Ty, a co u ciebie? – blondi wyjęła papierosa spomiędzy palców koleżanki, przytknęła do ust i zaciągnęła się głęboko.

– Aaa… wszystko w sumie po staremu. W zasadzie to już powoli mam tego dosyć. W kółko ten sam scenariusz.

– No nie dziwię ci się. Ale ja mam to samo. Wiesz? Ważne, że dobrze płacą, bo gdyby nie, to już dawno by mnie tu nie było. Ale czasem zdarzy się jakaś historia i jest ubaw po pachy.

– No! Właśnie. Dobrze, że mi przypomniałaś. Ostatnio szłam przez las, jak zwykle, do babci. W koszyczku standard: chlebek od mamy, kicha od ojca i samogon od wujka Rumcajsa. No i tak sobie idę, aż tu nagle patrzę, przecieram oczy, no i, kurwa, nie wierzę. Przede mną koło drzewa siedzi Wilk i wytrzeszcza na mnie gały. Myślę sobie “coś im się popierdoliło w scenariuszu, przecież ta scena jest później”. No ale może coś zmienili, chociaż nie wiem czemu mnie nikt nie uprzedził, więc w razie czego łapię klimat i się wczuwam w rolę, co nie? Więc podchodzę do Babci, znaczy do Wilka, ale wiadomo, że muszę mówić do niego Babciu i się pytam: – Babciu? Dlaczego masz takie wielkie oczy? – A wiesz co on do mnie? – Weź spierdalaj! Ja tu sram!

– No ale burak! – skrzywiła się blondi.

– No dokładnie. I jeszcze żeby się ciul schował gdzieś w krzakach, to kucnął tuż przy ścieżce. Po prostu cham i prostak.

– I co zrobiłaś?

– No jak to co? Poszłam dalej, przecież nie będę z gburem dyskutować. Ale wiesz… On jak tylko skończył, to ruszył za mną. Czuję, jak dudni ziemia, zbliża się i gdy już niemal czułam jego oddech na plecach, to on do mnie: – Uuu, Czerwony Kapturku! – Palant. Myślał, że ja to się za każdym tak będę oglądać. Więc idę sobie dalej, nie? A on znowu swoje: – Uuu, Czerwony Kapturku! – No to nie wytrzymałam, odwracam się do niego i kulturalnie pytam: – Czego, kurwa? – A on do mnie: – Uuu, Czerwony Kapturku! Dziś pocałuję cię tam, gdzie jeszcze nikt cię nie całował! – No to ja se myślę, że chyba, kurwa, w koszyczek, nie? No ale, żeby nie wyszło, że jakaś cipa ze mnie, to mu dałam. Całusa – dodała szybko, widząc rumieniec na twarzy koleżanki.

– Akurat. Idę się odlać – burknęła blondi, gramoląc się zza stołu.

Czerwony Kapturek, przez chwilę spoglądał w ślad za oddalającą się chwiejnie koleżanką, w końcu spojrzał w kierunku okna. Na zewnątrz blade światło księżyca rozświetlało przykrytą śniegiem okolicę. Biały puch skrzył się tak mocno, że trudno było uwierzyć, że słońce już zaszło. Po kilku minutach, nie doczekawszy się powrotu koleżanki, sięgnęła do torebki i wyjęła swojego CK-phona. Od niechcenia przeglądała fotki, gdy jej wzrok padł na fotografię wysokiego mężczyzny. Zdjęcie zrobiono pod światło, tak że widać było jeno jego sylwetkę, to co jednak najważniejsze odznaczało się wyraźnie. Czerwony Kapturek poczuł skurcz w żołądku. Motylki, jak to nazywała jej mama, przemknęły przez klatkę piersiową i poprzez brzuch dotarły tam, gdzie tkwił obiekt pożądania wszystkich mężczyzn w okolicy. Czerwony Kapturek przymknął powieki, wspominając niemal zapomniane chwile.

* * *

Tamten dzień już od południa zaczął się pieprzyć. Najpierw nie zdążyła na autobus do domu. Potem usłużny, przystojny kierowca, którego zatrzymała na stopa, okazał się zwykłym gejem, niezainteresowanym wdzięcznością w naturze. Rzucając drobne przez okno, patrzyła, jak przygryza monety, sprawdzając czy są prawdziwe. Jej ostatnie zaskórniaki! W domu zastała matkę już nieźle podpitą, więc na wstępie dostała opierdul o bałagan w pokoju i telefon od dziekana o karygodnym zachowaniu córki. Rodzicielka wspomniała też coś o puszczaniu się na lewo i prawo i inne takie matczyne pieprzenie, które puściła mimo ucha, podążając czym prędzej do swojego pokoju. Tam szybko przebrała się ze szkolnego mundurka w stosowny ubiór i popędziła z powrotem do kuchni. Ze spiżarki wyjęła przygotowany koszyczek i, nakrywszy go lnianą serwetką, wybiegła z domu. Goniona pijackim bełkotem matki, ruszyła żwawo przed siebie.

Minęła domek znajomej, która wprowadziła się zeszłego lata. Przez chwilę miała ochotę wstąpić, czuła jednak, że mieszkanka zapadła w popołudniową drzemkę. Koleżanka w ogóle cierpiała na nadmierną senność. Ale trudno się było dziwić skoro większość czasu spędzała z siedmioma napalonymi skrzatami. Kapturek też czasami brała udział w organizowanych tam orgietkach, o tej porze jednak nie mogła sobie pozwolić na rozluźnienie. Ruszyła więc w kierunku lasu i już po chwili stała na jego skraju. Zerknęła w kierunku knajpy U Haka. Ciężkie okiennice przysłaniały okna. No tak. Hak zgodnie z obietnicą daną sołtysowi otwierał lokal dopiero późnym wieczorem, choć i tak wieści o odbywających się tam hulankach gorszyły co poniektórych mieszkańców wioski.

Czerwony Kapturek westchnął ciężko. Musiał odgonić na później myśl o szybkim szocie. Wziąwszy głęboki oddech, zagłębiła się w knieję. Początkowo ścieżka prowadziła prosto jak strzelił; dopiero gdy gęstwina stawała się coraz większa, trakt wił się jak wąż. Mama od młodości nakłaniała ją, by trzymała się środka ścieżki tak, by nie zgubić drogi. I w zasadzie początkowo jej się to udawało. Jednak, wraz z kolejnymi zakrętami, natura odsłaniała coraz to ciekawsze miejsca i cuda, które odwracały uwagę Czerwonego Kapturka od celu podróży.

Tego dnia nie było inaczej. Minąwszy kolejny zakręt, siódmy w prawo, po czterech w lewo, zauważyła błysk między krzakami.

– Tylko na chwilę – mruknęła do siebie, zbaczając ze ścieżki.

Rozsunęła gałązki i oczom jej ukazał się błyszczący od leśnej rosy, nieziemsko piękny kwiat. Im dalej zapuszczała się w las, tym było ich więcej, tak że wkrótce uplotła z nich piękny wianek. Podniosła się z kolan, odwróciła w kierunku koszyczka i… zamarła. O drzewo oparty stał Wilk, paląc papierosa. Przekrwione oczy wskazywały, że znów się nie wyspał po odwiedzinach knajpy U Haka. Skacowany, trzymał jednak pozory.

– A któż to zaglądnął w moje skromne włości? – zagadnął zachrypniętym od przepicia głosem.

– Jestem Czerwony Kapturek – przedstawiła się, dygnąwszy lekko. Wianek zsunął się jej nieco na czoło, przysłaniając jedno oko, tak że wyglądała jak kapitan Czarnobrody.

– Czerwony Kapturek! – zakrzyknął Wilk, udając wniebowziętego – Jakie ładne imię dla takiej pięknej dziewczynki! A dokąd zmierzasz, Czerwony Kapturku?

– Idę do babci – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Niosę jej pyszności w koszyczku. Chlebek upieczony przez mamusię, kiełbaski od tatusia. I pyszne półwytrawne, białe winko.

Wilk schylił się i niuchnął, po czym cofnął z odrazą.

– Winko? Raczej samogon!

– Nieprawda! – Czerwony Kapturek zaperzyła się. Podbiegła do koszyczka i, porwawszy go, rzuciła się w kierunku ścieżki – To jest winko! Wujek Rumcajs by mnie nie okłamał!

Wilk spojrzał na Kapturka, unosząc w grymasie górną wargę. Kurwa, ona to jednak umie grać swoją rolę, pomyślał, a na głos dodał;

– No skoro tak twierdzisz, to ja się sprzeczać nie będę. A wracając do tematu, to gdzie ta babcia mieszka? W lesie?

– Tak. – Uśmiech wrócił na oblicze Czerwonego Kapturka. – W głębi lasu, na polanie. Podążę tam ścieżką, a gdy dotrę na miejsce, zapukam w drzwi, to babcia się spyta: “Kto tam?”. Ja odpowiem, że Czerwony Kapturek i przyniosłam jej smakołyki. I wtedy babcia pozwoli mi wejść.

– Ahaaa… – Wilk pokiwał w zrozumieniu głową – A babcia to nie boi się tak mieszkać sama w lesie?

– Ależ skąd? Poza tym, któż mógłby chcieć skrzywdzić taką dobrą staruszkę?

– No w sumie masz rację. No… to idź tam prędko, Kapturku. I nie zbaczaj z drogi, bo mógłby cię ktoś napaść.

– Nie mam zamiaru, Wilku. Ale dziękuję za ostrzeżenie. Ach… przecież. Przypomniało mi się, że ostatnio pan Leśniczy wstawił babci nowe okna i drzwi antywłamaniowe, więc i tak nic jej nie grozi.

Czerwony Kapturek zerknął przez ramię. Uśmiechnęła się złośliwie, widząc odmalowujące się zmartwienie na pysku Wilka, po czym ruszyła ponownie przed siebie.

Tymczasem Wilk popędził znanymi sobie skrótami do domku babci. Przez całą drogę zachodził w głowę, jak też się dostanie do wnętrza, lecz gdy tylko dotarł do skraju polany, uśmiechnął się zadowolony.

– Jebana smarkula. Kłamczucha jakich mało. Akurat. Nowe drzwi. Też mi – mruknął, wpatrując się w starą zdezelowaną framugę.

Cicho przemknął przez polanę, dobiegł do drzwi i zapukał. Usłyszał szuranie, a następne cichy głos;

– Kto tam?

– To ja, Czerwony Kapturek – rzekł Wilk, odpowiednio modulując głos, by brzmiał jakby należał do dziewczyny. – Przyniosłam ci babciu różne smakołyki.

– Ach, moja kochana wnusia – odrzekła babcia. – Wejdź, moja droga.

Wilk nie potrzebował więcej zaproszeń. Wpadł do domu jak huragan i pomknął w kierunku babci. Zgięta w pół szukała czegoś w jednej z szafek kuchni. Natarł na nią i już otwierał paszczę, by ją połknąć gdy…

– Och, Panie Leśniczy! Ale z pana kłamczuszek! I coś dzisiaj wcześniej niż zwykle. – Słodki głos babci sprawił, że Wilk zdębiał.

Odsunął się na chwilę od kobiety, zadarł jej suknię ku górze i ujrzał dorodne wnętrze ud, nieosłonięte żadnym materiałem. Spomiędzy gęstwiny czarnych kędziorków prześwitywała różowa wypukłość, która sprawiła, że członek Wilka niepowstrzymanie wysunął się spomiędzy futra. Niewiele myśląc, wprowadził lubieżne myśli w czyn, przygważdżając babcię do podłogi. Jako urodzony sprinter szybko zmierzał do finału, lecz w pewnym momencie, usiłując przybrać wygodniejszą pozycję, na chwilę zwolnił uścisk łap. Poczuwszy luz, babcia odsunęła się nieco od niego, zerkając do tyłu. Przerażona usiłowała zaszyć się w kąt szafki. Nie mógł jej na to pozwolić. Wściekły, że uciekła mu tuż przed finałem, otworzył szeroko paszczę i…

Wciąż zły, wyjął z szafy ubrania babci, zapasowe okulary i legł w łożu, nakrywszy się aż po szyję. Na łeb założył biały czepek i, usiłując zbić z pierzyny niewielki namiot, jaki wciąż tworzył się mniej więcej w połowie łóżka, czekał na przybycie Czerwonego Kapturka.

– Już ja ci dam drzwi antywłamaniowe, ty mała suko – mruknął do siebie.

Nie czekał długo. Wejście Kapturka było ograne i cała sekwencja nużyła go do tego stopnia, że prawie przysnął. O ile jednak zazwyczaj wszystko kończyło się wraz z nagłym pojawieniem leśniczego, tego dnia, w owym momencie gdy wypowiadał słowa: “żebym mógł cię zjeść”, zgasło światło, a domek pogrążył się w ciemnościach.

– No i chuj! – z mroku dobiegł go poirytowany głos Kapturka. – Znowu zapomnieli zapłacić za prąd.

– Mi się wydaje, że jebło gdzieś w Dolinie. Sąsiedzi pewnie zaś się wzięli za naprawianie, albo Paszczaki przegryzły kable. – Wilk wylazł z łóżka i posuwał się po omacku w kierunku dziewczyny.

– Muminki już nie mają monopolu na media.

Wilk zatrzymał się w pół kroku. Nadstawił uszu, słyszał jednak tylko chrapliwy oddech Kapturka. Coraz silniejszy. W powietrzu uniosła się też charakterystyczna woń. Wilk przesunął jęzorem po spierzchniętych wargach, czując, jak znów mu stwardniał kutas. Domyślał się jednak, że podniecenie Kapturka wynikło z pojawienia się nowego amanta. Wilk przełknął głośno ślinę, ujrzawszy, wyłaniającego z mroku faceta, wielkiego jak szafa. Mężczyzna potarł zapałką o dłoń, po czym przytknął do świeczki. Płomień buchnął w górę, po chwili lekko przygasł. Trwało to jednak wystarczająco długo, by można było ocenić rozmiary przybysza.

Z dłońmi jak kafary, wielkim torsem odzianym we flanelową koszulę w kratę i kanciastą głową wyglądał na takiego, który nikogo i niczego się nie boi. Mężczyzna rzucił szybkim spojrzeniem w kierunku Wilka i nie dostrzegłszy zagrożenia z jego strony, podszedł do słaniającego się na nogach Kapturka. Uchwycił kibić dziewczyny, po czym uniósłszy do góry, spojrzał jej prosto w oczy. Szelmowski uśmiech błądził mu po twarzy.

– Ty jesteś Czerwony Kapturek? – raczej stwierdził niż spytał – Ja jestem Ralph. Ralph Demolka.

– Słyszałam… – szepnął Kapturek. – Podobno potrafisz nieźle walić.

– A owszem – odparł, uśmiechając się swawolnie, po czym nie mówiąc nic więcej, ułożył dziewczynę na łóżku.

– Vanellope ci się znudziła? – rzucił Wilk, usiłując jeszcze odzyskać pozycję samca alfa. Było jednak już za późno. Widząc zimne spojrzenie Ralpha, usunął się w kąt, by stamtąd obserwować poczynania mięśniaka.

Ten zaś szybkimi ruchami zdarł ubranie z Kapturka. Chwilę napawał się widokiem jej szczupłego ciała. Przesunął palcem po wargach dziewczyny, które pod tym wpływem rozwarły się niczym ostryga. Niespiesznie wyswobodził się z ubrań i stanął naprzeciw niej. Kapturek rozszerzonymi oczami wpatrywał się w maczugę, sterczącą spomiędzy kędziorów Ralpha.

* * *

– Mówię ci. Takiego kutasa jeszcze w sobie nie miałam. Rozsadzał mnie na wszystkie strony, a gdy bluznął, to myślałam, że mi ustami popłynie…

Opowieść Kapturka trwała jeszcze jakiś czas. Blondi przysłuchiwała się jej, marząc o zwalistym mężczyźnie i jego wielkim kutasie. Obmyślała, jakby tu pozbyć się matki, mając nadzieję, że niedawna znajomość rodzicielki z Gargamelem przerodzi się w coś więcej niż tylko wspólne czarowanie.

Tymczasem wieczór przeszedł w noc. U Haka zaczynało być tłoczno i gorąco. Kolejny scenariusz, którego kadry wypełniły postacie z bajek, miał stać się kanwą do innych opowieści.

Może jeszcze kiedyś będzie o nich głośno. Kto to wie…

Dobranoc.

.


Przegrany czyli 32% głosów!

.

FoxM – Bestia i Piękna

Dym szczypał w oczy, wdzierał się do gardła. Uszy ranił grzmot dział, w bitewnym tumulcie nie ostała się ani odrobina sensu. Brutalna walka wręcz z dwoma przeciwnikami, o twarzach zbyt młodych, by je zapamiętać. Bił na oślep: zasłona, pchnięcie, kontra. Nogi pod jednym z napastników ugięły się, padł na ziemię, obficie brocząc krwią. Biel gwardyjskiego płaszcza została naznaczona szkarłatnymi akcentami. Nie miał nawet jednego oddechu, by się nad tym zastanowić, hordy wrogiej piechoty wlewały się przez wyłom w zamkowym murze. On i tysiąc pozostałych przy życiu obrońców stanowili ostatnią przeszkodę na drodze ku zwycięstwu. Mistrzowskim cięciem szabli pozbawił jednego z nacierających dłoni, oddzielając kości i ścięgna od przedramienia. Stos trupów rósł i rósł. Biegłość w walce nie miała znaczenia, byli straceni – samotny punkt oporu osaczony ze wszystkich stron przez żądnego krwi wroga. Wybawienie mogła dać tylko godna śmierć. Z bronią w ręku. Przy odrobinie szczęścia przetrwają w ludzkiej pamięci brązowieni legendą zaczynającą się od słów: Dawno, dawno temu… Bajki pomijają zwykle wypatroszone flaki, fruwające w powietrzu fragmenty ciał, krew, pot i śmierć.

Tę ostatnią rozdawał szczodrze – jakby od niechcenia – siekąc szablą wokół siebie. Czterokrotnie liczniejsze siły nieprzyjaciela topniały w oczach. Wielu próbowało się z nim mierzyć w zawierusze bitwy – wszyscy znaleźli swój kres. Wysoki, pewnie stojący na nogach nie odróżniał się od towarzyszy. Umazany sadzą i krwią, stał w jednym szeregu. Trudno było rozpoznać w nim najlepszego fechmistrza na Kontynencie – Rolanda La Fontaine. Przynajmniej do czasu, kiedy śpiewały szable, całując się iskrami, nie sposób było się pomylić. Zwinny jak kobra, precyzyjny niczym jastrząb, walczył na murach z lwią odwagą. Cisza jest najbardziej złowrogim omenem bitewnych pól. Zza dymnej zasłony nie wyłonili się kolejni atakujący, za to ponad bitewny tumult wzbił się niski dźwięk rogu. Długi, krótki i znów długi sygnał sprawił, że włosy stanęły mu dęba ze strachu.

Wzywano smoki. Opierająca się mężnie i długo twierdza zostanie wzięta szturmem. Następna fala wojowników nie zna litości. Miał pewność, że zadanie zdobycia murów powierzone zostało kompanii krasnoludów Etharthirama. Zdyscyplinowana banda okryta tak złą sławą, że we wszystkich Siedmiu Królestwach nie mówiło się o nich inaczej niż szeptem.

Siedem Królestw już nie istnieje – przeszło mu przez myśl. – Nie, póki my żyjemy.

Tej bezwietrznej nocy zerwał się huragan. Roland La Fontaine uniósł wzrok i patrzył przerażony na ogromną skrzydlatą jaszczurkę, leniwie szybującą kilkadziesiąt stóp nad ich głowami. Czerwone płyty łusek pokrywających grzbiet monstra były wytrzymalsze niż najbardziej wytrzymały pancerz wykonany ręką krasnoluda, człowieka czy elfa. Niedbały ruch skrzydeł spowodował podmuch wiatru, który zachwiał twardo stojącymi w szyku obrońcami. Smocze skrzydła były tak ogromne, że zdawało się, iż przewyższają rozmiarami królewski namiot.

Membrana pokrywająca każde ze skrzydeł zdawała się niezwykle delikatna…

Ach! Gdyby tylko miał łuczników, mógłby im nakazać rozświetlić niebo rojem strzał o płonących grotach. Skrzydła, słaby punkt bestii. Nie miał łuczników, wszyscy polegli na polu chwały. Byli zgubieni.

– Przebacz mi, Izabello – szepnął, a szept zlał się w jedno z okrzykami przerażenia gwardzistów, którzy niejedno widzieli na bitewnych polach.

Uniósł ociekającą szkarłatną posoką szablę w górę i zmówił niemą modlitwę do każdego znanego boga. Miał nadzieję, że rączy rumak bojowy z królową Izabellą na grzbiecie znalazł się daleko stąd. Za górami, za lasami, a wkrótce za siedmioma morzami. Złożył los Najjaśniejszej Pani w ręce swego giermka. Czuł jak w trzewiach rodzi się bunt przeciw takiej konieczności, serce łomotało w piersiach, starając się wydostać z klatki żeber. Przede wszystkim nosił jednak płaszcz gwardzisty, gwardyjskie zawołanie – Jestem, więc służę – wciąż brzmiało mu w uszach.

Smok otworzył paszczę, prezentując wszystkie trzysta dwadzieścia kłów.

– Wycofać się! ­– wrzasnął. – Odwrót!

Hrabia Roland La Fontaine został pierwszym w historii dowódcą Gwardii, który dał rozkaz do odwrotu. Poczucie klęski trwało może jedno uderzenie serca. Smok zionął ogniem, dzień zastąpił noc, ognista pożoga spadła na dzielnych obrońców.

Bardowie, bajarze i filuci byli zgodni, że właśnie ten straszny los spotkał szaleńczo odważnego hrabiego Rolanda La Fontaine. Łaska szybkiej śmierci była nieumyślnym darem, na który pozwolił sobie zwycięski Czarnoksiężnik z Oz. Wieści o mękach, które stały się udziałem pięknej i cnotliwej królowej Izabelli, jeszcze wiele lat po decydującej bitwie przekazywano z trwogą z ust do ust.

Mroczne czasy trwały. Minęło dwadzieścia lat.

* * *

– Ja nie chcę! Odmawiam! On jest…

Piętnastoletnia Kara Von Grefen nie musiała kończyć. Miała to wypisane na twarzy – mlecznoblade policzki arystokratki zaróżowiły się od gniewu. Ciemne duże oczy, tak bardzo upodabniające dziedziczkę do młodej łani, błyszczały z wściekłości. Zerknęła jeszcze raz, wydawało się, że zaraz odwróci się na pięcie i wybiegnie z komnaty.

Oczami wyobraźni widział, jak biegnie na skargę do matki, może nawet błaga ją na kolanach, rwąc w rozpaczy sławne w całym królestwie loki w kolorze kawy zmąconej mlekiem.

Wszystko byle nie trafić pod opiekę Bestii. Takie miano przylgnęło do najmniej urodziwego męża, jakiego kiedykolwiek widziano na ziemiach, którymi władał Margrabia.

– Twarz ma naznaczoną bliznami po zarazie, która nawiedza jeno dzieci niegrzeczne – plotły mamki jak ziemie Pana Margrabiego długie i szerokie. – Jego włosy siwe są, ramion sięgają, niemyte nigdy. Dobrzy ludzie mówią, że wzrok jego mściwy, lewe oko na wszystkie strony świata patrzy. Stare baby plotą, że chłop magią włada, nad zwierzętami panuje. Biada w tych czasach dziatwie, oj biada!

Przekonała się, że opowieści niańki o niemytych włosach są wymyślone, ale nawet pominąwszy ten szczegół pan Grimm, nauczyciel fechtunku, prezentował się upiornie. Przygięty do ziemi podpierał się kosturem, zgarbiony w swej brzydocie, odpychający.

Omal nie krzyknęła, kiedy zaczął się przechadzać po komnacie. Z każdym kolejnym krokiem tego starca miała wrażenie, że się przewróci. Powłóczył nogami, prawie ciągnąc je po ziemi. Kara była pewna, że szabla u boku tej bestii to bezużyteczny rekwizyt. I jego ściągnięto do zamku, by wprowadził ją w tajniki fechtunku? Jakiegoś kalekiego obdartusa?

Kara władczym gestem przywołała jednego ze strażników pilnujących drzwi.

– Dobądź szabli – rozkazała. – Nie ufam umiejętnościom pana Grimma.

Pucołowaty wojak sięgnął po broń na rozkaz młodej pani. Pewien, że zwycięstwo jest przesądzone nie chciał za mocno poszatkować fechmistrza o odpychającej fizjonomii.

Przemówiła stal, obudziła się Bestia. Dobył szabli z taką szybkością, że oko ledwie nadążyło za ruchem dłoni. Anemik ledwie trzymający się na nogach skoczył na zaskoczonego żołnierza ogarnięty zimną furią. W mniej niż sześćdziesiąt uderzeń serca było po wszystkim.

Wystarczył jeden płynny ruch, a klęczący przed Bestią wojak stałby się krótszy o głowę. Z ust obserwującej nierówny pojedynek dziewczyny wyrwało się krótkie: och!.

– Okazał mi lekceważenie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – W polu oznacza to śmierć. Sztuka zabijania wymaga finezji. Nie toleruję prostactwa, byle knecht może wsadzić drugi koniec szabli w rywala.

Kara Von Grafen instynktownie cofnęła się o krok.

Pojawiła się następnego dnia w stroju odpowiednim do treningu.

– To nie ma sensu – mruknął. – Młoda dama jak ty powinna poświęcić się typowo kobiecym zajęciom, dłoń powinna być nawykła do igły, a nie głowni.

– Jestem Kara Von Grafen. ­– Pewność w głosie smarkuli brzmiała komicznie. – Sama władam swoim losem.

Uśmiechnął się, rozciągając zasklepione blizny na wargach. Naiwna łania.

Zaczął się mozolny proces szkolenia. Po opanowaniu podstaw przeszli do konkretnych wskazówek i sparingów. Piękna i Bestia zwierali się ze sobą raz za razem. Gwałtowność i zaciętość kolejnych starć rosła, wynik pozostawał niezmienny. Ani razu nie udało jej wygrać.

Uderzył gołą dłonią na odlew. Cios okazał się tak silny, że głowa smarkuli odskoczyła do tyłu. Ustała na nogach. Kiedy znów spojrzała mu wyzywająco w oczy, był pewien, że nie odpuści. Na policzku rozkwitał dorodny siniec.

– Za wolno! Choćbyś zrzuciła wszystkie szmaty i nacierała nago, nie jesteś w stanie mnie pokonać. Nie umiesz! Brak ci determinacji właściwej wojownikowi!

Zrzuciła z siebie strój z taką furią, jakby właśnie pozbywała się krępującego gorsetu. Naga Kara rozproszyła go na kilka długich chwil. Nie spodziewał się, że workowaty strój może skrywać tak apetyczne kształty. Lustrował delikatne zaokrąglenia bioder, podziwiał grę mięśni ud, pracę stóp, płaskość brzucha, kiedy oboje tańczyli pośrodku sali do ćwiczeń.

Świętą trójcę – atak, zasłona, wypad – zaburzał jeden detal. Młoda dziedziczka Von Grafen nie usuwała włosków ze wzgórka łonowego. Nie mógł przypuszczać, że to uchybienie od mody, za którą podążały grzeczne panny z arystokratycznych rodów, zburzy w nim krew. Ruchy fechmistrza stały się czytelniejsze.

Kara dostrzegła szansę na zwycięstwo. Rzuciła się na niego, stawiając wszystko na jedną kartę. Oddech stał się płytszy, sutki stwardniały, kierując się ku górze. Piersi, jeszcze nie w pełni rozkwitu, a już przyciągnęły spojrzenie.

Zorientował się, że jest w kłopotach, kiedy cudem uchylił się przed zajadłą kontrą. Cal niżej, a po lewym uchu zostałoby tylko wspomnienie.

Koncentracja ulatywała z każdą chwilą. Uczennica pierwszy raz dostrzegła szansę, by przerosnąć mistrza. Okręciła się w zgrabnym piruecie – na mgnienie oka prezentując pośladki z wcięciem między nimi. Krew się w nim gotowała, instynkty walczyły o lepsze. Wygrał nawyk starego wiarusa frontowego. Znalazł martwe pole i właśnie w ten punkt wyprowadził następny atak. Dziewczyna krzyknęła rozpaczliwie, kiedy jej broń poszybowała w powietrze, by z klekotem uderzyć o posadzkę.

– Przegrałaś, zuchwała pannico. – By podkreślić upokorzenie, musnął odsłoniętą grdykę. Przełknęła ślinę. – Przegrałaś, ponieważ mnie zlekceważyłaś. Takie zachowanie powinno zostać ukarane. Na polu bitwy? To pewna śmierć.

W spojrzeniu uczennicy tliła się iskra buntu. Mierzyli się wzrokiem, oddychając ciężko po bojowym tańcu.

– Tak, Maestro – spuściła wzrok, wpatrując się w palce u stóp. Po zgiętym karku leniwie spłynęła kropla potu.

– Uklęknij i odwróć się ­– nakazał. – Zostaniesz potraktowana jak żołnierz.

Posłusznie osunęła się na kolana, w głosie Bestii dźwięczała nuta, która czyniła go jeszcze groźniejszym.

Zdjął ze ściany jeden z batów, ten najdłuższy. Zwykle służyły do dopingowania koni na wyścigowym torze. Dziś użyje tego narzędzia do złamania hardej klaczy. Ta myśl wydała mu się przyjemną. Delektował się władzą.

Świst bata raz za razem ciął powietrze. Razy spadały na płaską powierzchnię pleców i zaokrąglone pośladki, zostawiając na ich alabastrowo gładkiej powierzchni krwistoczerwone smugi. Niewiasta – a właściwie jeszcze dziewica – zaciskała zęby, by nie krzyknąć z bólu, a on bił bez opamiętania i litości. Pewna dłoń rozdawała razy z lekkością. Krzyk wyrwał się z młodej piersi. Prawie ją miał! Musiał złamać butę, podeptać hardość.

Po jednym z uderzeń jego krnąbrna uczennica rozstawiła szerzej nogi, szukając punktu oparcia. Srom błyszczał wilgocią. Miał ją!

– Przeproś szmato! – Wiedział, że traktując ją tak grubym słowem przekroczył pewną granicę. Sprowadził młodą damę z towarzystwa do roli zwykłej ladacznicy.

– Przepraszam, Maestro! – wykrzyczała, a łzy kapały na podłogę.

Przestał dopiero wówczas, gdy każdy z pośladków stał się intensywnie czerwony. Przez kilka kolejnych lekcji zmuszony był do wysłuchiwać utyskiwań na kłopoty z siedzeniem,

Od tamtej pory często trenowali w ten sposób – młódka Von Grafen zupełnie naga, on zaś odziany w kimono, z roziskrzonymi oczyma doglądający postępów. Krew wrzała w żyłach, zaczął dostrzegać w niej kobietę. Monstrum i świeża w swej niewinności piękność. To nie mogło się udać. A jednak próbowali.

Odważył się ją wziąć tylko raz. Wiedział, że nie może pozbawić jej wianka – cennej waluty w oczach przyszłego małżonka – z lekcji na lekcję oswajał ją zatem z dotykiem swych nawykłych do szabli dłoni na pośladkach. Najpierw tylko głaskał i całował.

– Moja wytworna ladacznica – mówił, a w jego głosie brzmiało ledwie wstrzymywane pożądanie.

– Wsuń we mnie palec, Maestro – poprosiła któregoś razu.

Ciemne słońce było suche, zaciekle broniło dostępu do tylniej bramy. Z pomocą przyszła oliwa. Palec wskazujący wsunął się do środka….

Po kilkunastu próbach była gotowa. Klęknął za nią, nakierował nasmarowany oliwą oręż we właściwe miejsce i pchnął.

– Maestro! – zawyła.

Duży penis rozepchnął brutalnie ciasnotę odbytu. Nic już nie miało znaczenia. Stał się Bestią, chędożył ją, mając w głowie inną. Buchnął żądzą między jej pośladki, mając w głowie rozkosz Królowej Siedmiu Królestw, Izabelli. Ich ostatnią wspólną noc…

Uczta dobiegała kresu. Ostatni z biesiadników osuwali się pod stoły, wyrzygując nadmiar spożytego alkoholu. Największy bard w kraju po sześciu godzinach wykonywania zmyślnych ballad na cześć córki gospodarza, Kary Von Grafen, zachrypł zupełnie.

Opowiadano później, że tylko drużyna strzegąca margrabiego była trzeźwa. Jeden z zaufanych wojów nachylił się nad uchem gospodarza i rzekł:

– Panie, fechmistrz, którego nazywają Bestią, pokornie błaga o możliwość złożenia darów dla twej córki.

– Ten z zakazaną mordą?! – Margrabia Von Grafen aż zakrztusił się piwem, jedna z kropel spłynęła mu po brodzie.– Wprowadź obdartusa, w końcu Kara go lubi!

Obdartus zbliżył się do podwyższenia. Chwiał się jak zwykle, nieporadnie powłócząc nogami.

Wśród wojów margrabiego rozległy się stłumione chichoty i chrząknięcia.

– Panie – wyszeptał ten, którego od dwudziestu lat wołano Grimm. – Pozwól, że ja, skromny sługa, zegnę przed tobą swe kolana, wyrażając podziw dla twej córki, której tylną bramę pohańbiłem swą męskością. Wychędożyłem tę małą ladacznicę!

Margrabia zbladł. Sens wypowiadanych słów długo docierał do zebranych. W pewnej dłoni fechmistrza znalazł się sztylet, zmyślnie ukryty w rękawie. Każde słowo oznaczało jedno z pchnięć sztyletu:

– To za Izabellę! Miałeś ją chronić, mój giermku! Żyjemy, by służyć! Zdradziłeś i pohańbiłeś ją, suczy synu!

Wojowie zgromadzeni wokół otrząsnęli się z zaskoczenia. Ktoś krzyknął, inny dobył miecza… Powiadano później, że umierając, hrabia Roland La Fontaine szeptał:

– Wiedziałem, że nasza bajka nie skończy się szczęśliwie…

KONIEC

.


[poll id=”8″]


Chcesz wziąć udział w naszych bitwach i pojedynkach? Czujesz się na siłach zmierzyć z wybranymi Autorami NE? Dołącz do nas i zmierz się z najlepszymi.

.

Utwory chronione prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autorów zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź w formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ale naprzeciwko kogo?

Skromnie tutaj z komentarzami, więc postaram się uzupełnić tę pustkę.
Pierwsze opowiadanie „Czerwona” – według mnie zalicza spory falstart już na samym początku, przydługawymi i zupełnie niepotrzebnymi opisami postaci. W tak krótkim opowiadaniu jest to zbyteczne. Pierwsze wrażenie było więc negatywne i już na wstępie ustawiło tekst na straconej pozycji.
Dalej jest już jednak znacznie lepiej. Jest akcja, jest rubaszny humor i wyraziści bohaterowie. Czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Parę razy się zaśmiałem.

Ocena całości? Jest sztampowo. Autor (ka) poszedł po najmniejszej linii oporu – wybierając znaną wszystkim bajkę i przerabianą na milion różnych sposobów. Także humorystyczne potraktowanie tematu (chociaż powtórzę, dla mnie zabawne) jest najprostszym manewrem z jakim można podejść do tematu.

Drugie opowiadanie „Piękna i Bestia”- Autor(ka) od początku chwyta czytelnika za czułe miejsce i nie puszcza do samego końca. Czyta się świetnie, pojawia się kilka pomysłowych określeń w stylu „ciemne słońce” – uwielbiam takie słowotwórstwo i wszelakie neologizmy. Jest ciekawie i bardzo sprawnie napisane. Z krótkiej fabuły Autor(ka) też wycisnął ile tylko się dało.
Osobiście z pewnością jeszcze wrócę do tego tekstu, a może i pewne pomysły zapożyczę do własnych gryzmołów.

Ocena całości ? Twórca błysnął dużą kreatywnością i tutaj pojawiają się moje wątpliwości, czy aby nie za dużą?
Czy ten tekst jest ciągle bajką? Dla mnie to fantastyka, mam wrażenie, że Autor(ka) mógł mieć gotowy tekst w szufladzie i po drobnych korektach opublikował tutaj jako bajkę. Opowiadanie jest świetne, ale nie wiem czy spełnia wymóg bitwy.

I z tego też powodu… Wstrzymuję się od głosu, muszę to jeszcze przemyśleć – może inni czytelnicy mi w tym pomogą?

Podpinam się pod opinię o drugim tekście – określenia, metafory, porównania, słowotwórstwo godne pozazdroszczenia. Chciałbym tak umieć, choć niekiedy według mnie jest trochę przyciężko i tylko uważne wczytanie się w tekst, pozwoli dotrzeć do końca. Niemniej – mi się podobało.
Pierwszy tekst… cóż – Kapturek jaki jest, każdy widzi… :p

Ja z kolei odpinam się od powyższych opinii o obu tekstach. Pierwszy jest humorystyczny, dość konsekwentny w klimacie i stylu, rubaszny, niewymyślny. Można się pośmiać i zapomnieć chwilę po przeczytaniu. Taka karma.
Drugi miał być dramatyczny, z elementami sado i puentą spinająca całość, ale wykonanie zawiodło tu i ówdzie w drobiazgach, a klamra okazała się niedopracowana.
Drobiazgi zacytuję, aby autor drugiego tekstu rozważył poprawki.
„Nie ufam umiejętnością pana Grimma.” – co tu jest błędem? Mam nadzieję, że widać.
„Pewien, że zwycięstwo jest przesądzone nie chciał za mocno poszatkować fechmistrza o odpychającej fizjonomii.” – interpunkcja się kłania.
„Wystarczył jeden płynny ruch, a klęczący przed Bestią wojak stałby się krótszy o głowę.” – forma czasownika nie współgra z treścią w sąsiednich zdaniach.

Chciałbym zagłosować, ale system strony nie pozwala. Widocznie oflagował głosowanie w poprzedniej bitwie i już na wieki pozbawił mnie wpływu na wybór zwycięzcy. Trudno.

Uśmiechy,
Karel

No cóż. I ja jestem trochę zawiedziona, że Autor/ka pierwszego tekstu poleciała w stronę Czerwonego Kapturka. Oklepane. Trochę zabawne, trochę nie. Sceny seksu dość kiepskie, dziwne. Scena z wilkiem, który chciał wejść w babcię… Mogłoby jej nie być. Plus za to, że zachowano pewien schemat bajki i jednak wtłoczono go w ramy nowoczesności. Obawiam się, że bez tego byłoby gorzej. 😉

Drugi tekst za to mnie zawiódł z innego powodu. Brakuje mi w nim fantastyki, a ta bajka właśnie taka jest. Żaden mi tam brzydki, stary facet, którego ktoś nazwał „Bestią”. Powinien tam być wilkołak (?) rodem z bajki, nie żaden podrabianiec. Groźny, szczerzący kły. Wcale nie pogniewałabym się na szczęśliwe zakończenie, w którym cud dziewczyna jednak pomaga wrócić mężczyźnie do dawnej formy. To byłoby coś.

Oddaję głos na Kapturka za to, że opowiadanko trzyma się bajki.

Pozdrawiam,
B.S.

Oba teksty mają niezaprzeczalne wady, ale oba czytało się świetnie, choć oczywiście nasi fechmistrze mylą pojęcie „bajki” i „baśni”, ale portal z literaturą erotyczną to nie najlepsze miejsce na takie dyskusje…

„Czerwona” jest oczywiście głębiej zakorzeniona w literaturze dziecięcej i znacznie bardziej zabawna. Śmiałam się wielokrotnie i uważam, że scena z babcią była bardzo dobra. Moje serce podbiła nowa sąsiadka mieszkająca z siedmioma napalonymi skrzatami 😀

„Bestia i Piękna” jest mniej baśniowa i ani trochę zabawna, ale bez wątpienia bardziej erotyczna i grająca na mniej oklepanych schematach. W paru miejscach dałoby się coś lepiej dograć, poprawić drobne błędy (swoją drogą uważnym czytelnikom zapewne przywodzące na myśl konkretnego autora), całość jednak moim zdaniem wypada lepiej.

Nie. Bajka ma krótką formę, ale obaj autorzy zdążyli się w niej pogubić. Niewielka tu gra z klasyką. W pierwszym wypadku brakuje mi tylko Jakuba Wędrownicza wchodzącego z bagnetem. z udkiem z Migotki w łapie i dokonującego rzeźi w knajpie. To juz mi się trochę przejadło. No ale…kwestia gustu.
W opowiadaniu nawiązującym do Bestii to cóż….masę odwołań i mrugnięć okiem. To Lubię. Ale autor nie do końca sprawnie skonstruował wizje. Mam wrażenie że z siedmiogodzinnego filmu Kurosawy pocięto materiał na 90minutowy film z Jackiem Chanem. Wiec nie. Właśnie za te uproszczenia.
Zagłosowałem z bólem serca na jedynkę.

Po krótkim wahaniu zagłosowałem na Czerwoną. Lepiej się przy niej bawiłem. Bestia i Piękna mogłaby jednak z powodzeniem startować w bitwie na rycerskie klimaty 🙂

Pozdrawiam,
Frodli

Witam i dziękuję za głosy
Przyznam, iż napisawszy Czerwoną kilka lat temu, nie sądziłem, że ujrzy ona światło dzienne. Dzięki możliwości pojedynkowania się, uznałem, że warto potraktować ja jako szpadę i znaleźć ofiarę 😀 Ofiara zgodziła się nią zostać i tak oto pojawił się Kapturek w NErotycznej odsłonie. Pisząc opo w zasadzie bardziej bawiłem się powiązaniami z pierwotną fabułą, jak i możliwościami powiązań z innymi bajkami. Tak jak Shrek w kolejnych odcinkach włącza kolejnych bohaterów znanych tekstów. Erotyką tez się bawiłem, niestety dla reguł musiałem nieco zubożyć wersję pierwotną, wycinając perwersyjne sceny Wilka z Babcią. Ale może dzięki temu opowiadanie stało się erotyką a nie bajkowym pornosem.
Tak czy siak, dziękując mojemu oponentowi, jak i głosującym, zapraszam do kolejnych lektur na NE, szczególnie następnych potyczek na Arenie 😉
Pozdrawiam
MRT
PS – głosowałem na Bestię – naprawdę chciałbym pisać tak metaforycznie i składnie jak Lis.

Usuwanie scen porno to świętokradztwo!!!

Dzień dobry!
Po pierwsze i najważniejsze z dumą zauważam, że nowa zabawa, którą oferuje Najlepsza Erotyka spodobała się Czytelnikom, pojawiło się sporo głosów, niektórzy z głosujących okrasili „obywatelski obowiązek” komentarzem. Chwała im!
Wieczny zaś splendor dla zwycięscy. MRT_Greg wielkie gratulacje. Spotkaliśmy się w samo południe na ubitej Ziemii i takie tam. Twój Kapturek to niezłą rozpustnica, bawiłem się znakomicie, czytając miniaturę rywala.

Co do mnie? Przyznam, że popadłem w pewien kłopot. Jak napisać niezłe opowiadanie, jeśli w ciągu kilku tygodni pracy co i rusz zmienia się koncepcja? Miałem ich kilka od „Shreka” po Królewnę Śnieżkę, wybrałem tę, która miała największy potencjał. Robiłem co mogłem, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Błędy? Oczywiście były, nawet jeden haniebnie ortograficzny się trafił(dziękuję Karelu). Nie myli się jednak ten, kto nic nie tworzy. Oczywiście, niedoróbki i niedbalstwo obciążą moje kontro. Jakoś będę musiał z tym żyć. 🙂

Czy przeszarżowałem z kreatywnością? Być może. Czy w tej opowiastce jest potencjał, którego nie rozwinąłem tak jak na to zasługiwał? Z całą pewnością.
Uważam rozróżnię między bajką i baśnią za szczególnie trudne, żeby nie powiedzieć, że idiotyczne.
Udział w Pojedynku to cenne doświadczenie i masa wyśmienitej zabawy. Jeśli w przyszłości pojawią się kolejne wyzwania, zastanowię się nad koleją próbą. 🙂
Nic jednak obiecać nie mogę.
Kłaniam się,
Foxm

P.S. Bardzo chętnie obejrzałbym jakieś dzieło Pana Kurosawy, ale obawiam się, że będzie trudno znaleźć siedem wolnych godzin życia. 🙁

Napisz komentarz