Greg Canavan (Foxm)  3.57/5 (62)

34 min. czytania

Wszystkie postacie i zdarzenia są fikcyjne, a wszelkie podobieństwa do osób lub zdarzeń niezamierzone i całkowicie przypadkowe.

– Kto ci ukradł marzenia? Zastanawiałeś się nad tym kiedyś? Nie? Ja też przez pierwsze dwadzieścia cztery lata mojego życia nawet nie zorientowałem się, że przestałem marzyć. Włożyli mnie w ramy swoich własnych oczekiwań. Panie Canavan, musi pan ciężko pracować – mówili. A oszałamiającym efektem tej całej pracy będzie…

Kilka tysięcy osób zgromadzonych na sali wstrzymało oddech, gotowych w lot złapać następne słowo mężczyzny stojącego na scenie. Mówca uśmiechnął się, prezentując garnitur śnieżnobiałych zębów i poluzował węzeł niebieskiego krawata, harmonizującego z granatową marynarką. Cztery wielkie telewizyjne ekrany pozwalały słuchaczom – nawet tym z najtańszych miejsc – śledzić każdy ruch.

Był średniego wzrostu, elegancka marynarka wydawała się zbyt mała dla szerokiego tułowia. Zdawał się tego nie dostrzegać, dużo i żywo gestykulował.

– Przeciętność. – Rozłożył szeroko ramiona na podobieństwo kaznodziei, odsłaniającego przed wiernymi prawdy oczywiste – Dziś rano nie obudziłbym się w apartamencie, który z detalami zaprojektowała moja piękna żona. Nie poznałbym Carmelity, nie przechadzałbym się po jednym z zakończonych szkoleń wąskimi uliczkami jednego z najpiękniejszych miast na tej planecie.

Spojrzał smutno na publikę, promienny uśmiech zniknął, zastąpiony przez grymas. Wydawało się, że nurza się właśnie we wspomnieniach pełnych bólu i beznadziei. Jak człowiek targany silnymi emocjami, zaczął chodzić w kółko. Każdy krok był częścią układu choreograficznego.

– Czy jestem lepszy niż którakolwiek z osób na tej sali? – Pauza, przystanek na krótką chwilę, by spojrzeć na słuchaczy. – Przyglądam się każdemu z obecnych, widzę kobiety i mężczyzn, dziewczyny i chłopców. I wiecie co? Wiem jedno… Wszyscy jesteśmy tacy sami!

Burza oklasków zerwała się gwałtownie, dźwięk odbity od ścian sali konferencyjnej wrócił ze zwielokrotnioną siłą. Greg Canavan grał na emocjach tłumu w sposób perfekcyjny. Przystojną twarz znów rozjaśnił uśmiech, pełen ciepła, swobody i życzliwości.

– Gdzie tkwi twój sekret? – zapytał ktoś z sali.

– Znakomicie postawione pytanie! Ja, moi drodzy, zorientowałem się, że zostałem oszukany… Dostrzegłem, że nasz system edukacji ubóstwia przeciętność. Pakują nam do głów masę niepotrzebnej wiedzy… Kto dziś pamięta o budowie pantofelka? Zapewne są wśród was zboczeńcy logarytmujący do śniadania…

W kilku tysiącach głów jednocześnie pojawiło się hasło pantofelek i logarytm, gdzieniegdzie rozległy się nerwowe śmiechy i chrząknięcia.

– Nikt? Naprawdę nie ma wśród was zboczeńców i degeneratów, owładniętych przymusem logarytmowania?

Perlisty śmiech Grega Canavana wydawał się szczery. Każdy ze słuchaczy miał wrażenie, że patrzy właśnie na niego, że mówi tylko o nim. Nikt nie zauważył, że w tęczówkach szarych oczu nie zapaliła się najmniejsza iskierka życia.

– Szkoły nie uczą – stwierdził dobitnie. – Szkoły tresują. Rozwiąż test, wyrób średnią, rozwiąż test, zdaj egzamin. I jeszcze jeden, i jeszcze jeden… Szmergla można dostać. – Przyłożył czubek palca wskazującego do skroni. – Paf! I cię nie ma, zakładają ci sznur na szyję. Zostajesz dumnym przedstawicielem szarej masy. Świętując taki sukces, możesz, co najwyżej, pokiwać palcem w bucie. Twoje marzenia przestają mieć znaczenie. To zwyczajny rabunek. Zbrodnia doskonała.

Pozwolił, by groza ostatnich kilku zdań do szpiku kości przeniknęła zebranych i dopiero wówczas podjął urwany wątek:

– W ciągu piętnastu lat praktyki przez mój gabinet przewinęły się setki pacjentów, na szkoleniach i prelekcjach spotkałem tysiące ludzie, książki kupiło setki tysięcy, być może miliony. Wiecie, o co oni wszyscy pytają najczęściej? Wcale nie o ten niezwykły pierścień, odlany ze specjalnego metalu opatentowanego przez NASA.

Niby przypadkiem uniósł lewą dłoń, prezentując pierścień, który błyszczał w świetle reflektorów.

– Pytają o emocje, moi kochani… Tak, to smutny znak naszych czasów. Potrafimy się komunikować, ale nie potrafimy rozmawiać, a przede wszystkim słuchać. Edukacja ignoruje emocje, umiejętności miękkie, wypuszcza w świat uczuciowych analfabetów. Wiele wody upłynęło we wszystkich rzekach, zanim skromny chłopak z Belfastu znalazł w sobie siłę, by obudzić wojownika. Zamieniłem studiowanie na naukę, obiecałem sobie, któregoś dnia, że każda sekunda mojego życia będzie użyteczna. Poświęcę ją dla was, bo jesteście tego warci!

Burza oklasków i wiwatów trwała pełne dziesięć sekund. Sala oszalała ze szczęścia, na telebimach zamiast sceny należącej do jednego showmana pojawił się obraz rozradowanego tłumu.

Greg Canavan jednym ruchem zerwał krawat i cisnął go za siebie z taką energią, jakby pozbywał się utrudniającego oddychanie gorsetu.

– Bazując na latach swoich doświadczeń w zawodzie psychologa, stworzyłem rewolucyjny model terapii. Wierzę, że mam narzędzia zdolne zmieniać rzeczywistość. Zrozumiałem, że każda wielka przemiana zaczyna się od małego kroku. I nie… – Pokręcił głową. – Nie jest to przemiana globalna. To twoja, twoja i twoja podróż.

Wskazał palcem w przestrzeń trzykrotnie, rozkoszując się niezwykłością momentu. Cofnął się o dwa kroki, wziął rozbieg i skoczył w tłum. Jak gwiazda rocka – był bożyszczem tłumów i potrafił to wykorzystać.

Ściskał kolejne wyciągnięte ku niemu dłonie, zamieniał kilka słów z każdym, kto tylko wyraził taką chęć. Płynął na fali tak wysokiej, że czuł się wszechmocny.

Był pewien, że wielu z tych ludzi – o ile nie wszyscy – po powrocie do domu odpali Internet i zada wyszukiwarce jedno pytanie: „Kim jest Greg Canavan?” Znajdą jego firmową stronę z niezmiennym od lat credo: „Pozwól, że zostanę twoim przewodnikiem na drodze ku doskonałości”. Sięgną, jak setki tysięcy innych klientów, po najnowszy produkt sygnowany nazwiskiem Canavan – serię #TimeToChange

* * *

Czerwone Ferrari Scuderia Spider wjechało na rogatki Neapolu. Jazda na tym ostatnim odcinku jak zwykle okazała się nieznośnie powolna. Na południu Italii godziny szczytu rządziły się swoimi prawami. Tutejsi kierowcy więcej czasu spędzali na udowadnianiu swoich racji, trąbieniu i gestykulacji niż na jeździe. Cmoknął zdegustowany, widząc ogon długiej kolejki pojazdów już na pierwszych światłach.

Mógł z tęsknotą wspominać przebyty trzydzieści kilometrów temu ostatni prosty odcinek autostrady. Wdusił pedał do podłogi, wydobywając ze sportowego wozu pełnię mocy i drapieżności. Z rozkoszą obserwował strzałkę prędkościomierza, przesuwającą się w prawo. Prowadził pewnie. Pęd powodował wzrost poziomu adrenaliny we krwi – potrzebował tak mocnego kopa, bodźca, który pozwoli mu przetrwać kolejne cztery dni. Wzdrygnął się na myśl o tak długiej przerwie w pracy. Właśnie teraz, kiedy trzeba było w całości poświęcić się nowym wyzwaniom? Westchnął zrezygnowany. Stojący za nim zderzak w zderzak jakiś francuski gruchot zatrąbił. Wciśnięty za kierownicę łysy dziad niecierpliwił się bez potrzeby.

Greg zerknął w lusterko i wyciągnął środkowy palec. Wiedział, że ten gest doleje oliwy do ognia. Z satysfakcją odnotował, że pobudził kreatywność niecierpliwego staruszka. Wiązanki przekleństw nie powstydziłby się doświadczony marynarz.

– Misiu, wyjdź ze swojej strefy komfortu, albo lepiej…

Samochód przed nim ruszył. Nie poczuł nic. Nie potrafił zrozumieć, z jaką łatwością można rozniecić w ludziach skrajne emocje. Okazje do robienia forsy dosłownie same pchały mu się w ręce. Dziwny jest ten świat.

– Greg! – Teść Vitto objął go serdecznie, klepiąc po plecach Krzepki siedemdziesięciodwulatek o wysokim czole i rzedniejących białych włosach nie miał w sobie nic z drapieżności przedsiębiorcy odnoszącego niemałe sukcesy.

– Tato – Greg odwzajemnił uścisk, przechodząc na włoski. Zawsze robił to co należało. – Stęskniłem się… Ile to już czasu minęło? Sześć miesięcy?

– Kto by tam liczył takie rzeczy? Tego nie pamiętam, ale twoje historie… Bóg dał ci giętki język, jak prawdziwemu neapolitańczykowi.

– Jestem Irlandczykiem – odpowiedział, udając dumę, której nie odczuwał.

– To znakomity temat do rozmowy przy winie, specjalnie dla ciebie zachowałem butelkę czerwonego. Wyborny rocznik. – Zapewnieniu towarzyszyło porozumiewawcze mrugnięcie.

Przeszedł właśnie jedną z miliardów prób. Już jako dziecko zauważył swoją odmienność. Umiał czytać jeszcze przed pójściem do przedszkola, nie potrafił jednak bawić się z innymi dziećmi. Jego najwcześniejszym wspomnieniem były wyprawy do tego brzydkiego budynku o zakratowanych oknach, pełnego drących mordę bachorów. Każdego dnia wybierał tę samą trasę, wpadał do sali o godzinie, którą bez pomocy dorosłych wyznaczył i układał ulubione zabawki w identycznym porządku. A te rozwrzeszczane gnojki niszczyły wszystko na długo przed podwieczorkiem.

Przełom nastąpił niespodziewanie, w połowie lat osiemdziesiątych. Jego poczciwy staruszek – aktor w jedynym w mieście teatrze – miał swój czas, ćwiczył partię do Kaliguli.

– Mały! – wykrzykiwał w tych nielicznych chwilach, kiedy odrywał wzrok od tekstu. – Żebyś ty rozumiał, jak ludzie na to reagują, jak żywo komentują. Będzie sukces! Bilety znikają z kas, trzeba to tylko dobrze zagrać… Zapamiętaj, mały: zagrać można wszystko, tylko trzeba wiedzieć jak.

Zapamiętał. Słowa wryły się w mózg.

Blisko cztery dekady później dał się prowadzić pod rękę przez swojego teścia. Grał odprężonego i zadowolonego z perspektywy krótkich wakacji. Zagrać można wszystko, teraz wiedział to na pewno; co więcej potrafił się dostosować w mgnieniu oka do wymagań, jakie niosło ze sobą życie. Emocje? Proszę bardzo. Konwenanse? Jak najbardziej. Miał odpowiedź na wszystko. Ta świadomość pozwalała mu czuć się… Nie, to za trudne nazywać takie rzeczy.

Greg potrząsnął głową. Rodzice Carmelity najmowali duży dwupiętrowy dom, stylizowany na rezydencję z czasów świetności Rzymu. Okolica, w której można było się zakochać bez reszty… Żona nieraz opowiadała mu, że spędzała długie godziny spacerując nad brzegiem morza, albo zażywając słonecznych kąpieli na patio. Azyl idealny. Greg wiedział, że to nie grube mury, a rozległe piwnice stanowiły serce tego miejsca. Vitto spędzał tam większość dnia, doglądając pokaźnych dębowych beczek, aż po pokrywę wypełnionych najwyższej jakości winami

– Bo widzisz… – zaczynał tonem zaprawionego w bojach gawędziarza. – Wino i kobiety mają wiele wspólnego. Jeśli otoczysz je właściwą opieką i pozwolisz dojrzeć pod twoim okiem, odsłaniają swe największe walory… Wtedy i tylko wtedy!

Nigdy nie sprecyzował, o co do końca chodziło. W rzadkich chwilach, kiedy najlepszy sommelier w południowej Italii przesadził z ilością trunku, dodawał rezolutnie:

– Wino i kobiety… Wszystkich nie skosztujesz, ale próbować warto.

Tego wieczoru nic nie zapowiadało podobnej swawoli Vitta. Dziś zjechała się cała najbliższa rodzina, już na dworze było słychać gwar towarzyszący dyskusjom. Kiedy Greg przekroczył prób domu, w salonie na półpiętrze rozległa się salwa śmiechu – ktoś opowiedział dowcip. Wesołość ustąpiła miejsca kolejnej gwałtownej wymianie poglądów. Westchnął. Oczyma wyobraźni widział całą scenę rozgrywającą się na górze. W połowie długości schodów poczuł, że nogi stają się ciężkie, a powieki opadają. Zgarbił się, jakby ktoś położył mu na plecach ciężkie odważniki. Nie chciał się znaleźć w tamtym towarzystwie.

Wiedział, że nic go nie pobudzi, nawet niespotykana nigdzie indziej energia, z jaką kłócili się południowcy. Westchnął raz jeszcze, machinalnym gestem poprawił niewymagający tego przedziałek, wydłużył krok, wyprostował się i uśmiechnął. Dał show, grał przed rodziną żony, grał jak zawsze. I był dobry w te klocki.

Ucałował pulchną dłoń Eugenii, matrony rodu – otyłej hipochondryczki z twarzą nieprzystosowaną do uśmiechu. Potrafił rozpoznać i docenić ludzi, którzy nie udają, a jego teściowa nie udawała. Wydawało się, że jedyną przyjemnością, jaka ją spotyka w życiu, jest możliwość opowiadania każdemu, kto zechciał słuchać, o którejś z przewlekłych, śmiertelnych chorób trapiących ją ostatnimi czasy.

Jeszcze zanim Greg usadowił się na krześle, zaczęła snuć opowieść o strzykaniu w okolicy mostka, które – jak stwierdziła – było symptomem przeciążenia pracą. Ostatnio miała strasznie dużo na głowie.

– Co za czasy! Co za ciężkie czasy! Ostatnio kryzys… Greg, nie mam pojęcia, czy przetrwamy kolejny rok. Jestem coraz bardziej zmęczona. Nie panuję nad tym wszystkim. To dla mnie za dużo… I jeszcze ten ból w…

Podarował jej uśmiech, zarezerwowany dla pacjentów poszukujących pluszowego misia, absorbujących schematyczne relacje odnośnie życia, które finalnie okazało się wywołującą pusty śmiech porażką.

Nie wiedział, czy udało mu się choćby na chwilę zdobyć zainteresowanie rozmówczyni. Był pewien, że całą energię pożytkuje na próbę kontroli wszystkiego, co dzieje się dokoła.

– Przeżyjesz nas wszystkich – zełgał. – Niejedna czterdziestka mogłaby ci pozazdrościć.

Został zignorowany. W drugim końcu stołu jej brat zaczął perorować o pieniądzach. Pewnie znowu doszczętnie się spłukał. Kulka w kasynach księstwa Monako chodziła źle, konie na torach wyścigowych biegały jeszcze gorzej. Dostrzegł, jak Eugenia mruży oczy, przewidując rozwój wypadków. Jak zwykle chodziło o pożyczkę.

Greg uważał Eugenię za pozbawioną większych umysłowych zalet, nie mógł jednak odmówić jej dumy. Doszedł do wniosku, iż źródłem nienawiści i nieskrywanych kompleksów jest zależność od majętniejszego, zdolniejszego małżonka, który z upodobaniem odgrywał rolę jowialnego patrona. wielopokoleniowej familii. Widział, jak Vitto zabawia stadko wpatrzonych w niego kuzynów, opowiadając rubaszne dowcipy.

Każdy z tych dobijających czterdziestki gołodupców, wciąż mieszkających w rodzinnych gniazdach, liczył, że właśnie jemu uda się wysforować na prowadzenie w wyścigu hien z szakalami. Nestor rodu nie wskazał jeszcze następcy, a aktywa rodzinnej firmy stanowiły nie lada gratkę.

W końcu odnalazł wzrokiem Carmelitę. Kręcone włosy w kolorze rdzy przywodziły na myśl kobiety północy, nie południa. Była zaokrąglona dokładnie tam, gdzie kobieta powinna być zaokrąglona. Apetyczne trofeum, namacalne potwierdzenie statusu, emanacja sukcesu.

Trzy lata zabiegał o jej względy, a kiedy w końcu się udało, bliski był doświadczenia tego, co muszą czuć ludzie szczęśliwi.

W tej kobiecie było coś wyjątkowego. Chłodna niebieska barwa oczu była prawie tak zimna jak on sam. Pełne usta tak często rozciągały się w kpiącym uśmiechu. Nie mógł sobie wyobrazić lepszej towarzyszki życia niż ta chorobliwie ambitna i drapieżna kobieta.

W swoich felietonach na łamach La Repubblica nie brała jeńców, nie odpuszczała nikomu.

– Nie mam wyjścia, muszę być najlepsza – powtarzała często tym swoim słodkim głosem, który przywodził na myśl niedorżniętą dziewicę. – W końcu do chrztu trzymał mnie sam Boski Juliuszi!

Razem byli jak Frank i Claire Underwood, tylko pod każdym względem jeszcze bardziej.

Na taras wjechał olbrzymi tort udekorowany sześćdziesięcioma świeczkami. Greg wraz z setką innych gości wzniósł toast za zdrowie solenizantki. Dogadywaniom, górnolotnym życzeniom i zwykłemu włażeniu w dupę nie było końca. Targ próżności trwał w najlepsze, a on marzył, by ta farsa wreszcie się skończyła. Noc jeszcze młoda, a Carmelita spojrzała na niego tak, jak patrzyła zawsze, gdy miała ochotę ogrzać mu krocze.

* * *

Ewelina Ausschweifend założyła nogę na nogę. Greg rozsiadł się wygodniej w miękkim fotelu obciągniętym czerwoną skórą. Sunął wzrokiem po wysportowanym ciele prezenterki. Duże zielone oczy spoglądały na niego z ciekawością spod kurtyny długich rzęs. Uśmiechnęła się swoim firmowym uśmiechem. W ten sam sposób spoglądała z billboardów rozsianych po kraju. Greg przypomniał sobie, że reklamowała własną linię kosmetyków. Skłonny był w to uwierzyć, patrząc na jej gładką cerę – nie wyglądała na swoje czterdzieści kilka lat. Poczuł jak osobisty demon w jego wnętrzu budzi się z płytkiego snu, oblizując się łakomie. Pożerał wzrokiem gospodynię programu, niespecjalnie się krygując – obcisły popielaty żakiet podkreślał figurę, wyrzeźbioną latami ćwiczeń i regularnej diety.

Wyobraźnia usłużnie podsunęła realistyczną wizję szczupłego ciała, o ledwie zaznaczających się piersiach, pchniętego na łóżko. Ciekawe, jakby to było? Zerżnąć ją, odwrócić rolę, zmusić do uległości. Pierwotny instynkt, który pozwolił na przetrwanie przodkom. Zapragnął ją zdobyć, posiąść.

W studio zrobiło się jakby cieplej. W fantazji właśnie zaciskał palce na kruchym gardle. Delektował się własną stanowczością, upajał poczuciem władzy. Tylko tak potrafił pozbyć się korowodu natrętnych myśli, wraz z ciałem oczyszczając umysł. W jak najczęstszych chwilach fizycznego uniesienia szukał autentyczności. Czasem się o nią ocierał – tak niewiele brakowało do zdjęcia ostatniej maski.

Kiedy ostatni raz uprawiał seks? Pięć dni temu? Za długo. Urósł gwałtownie. Naśladując gest Eweliny, założył nogę na nogę. Pomogło, odrobinę. Nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu czarnych niczym grzech włosów rozsypujących się na pościeli w nieładzie. Cała scena gwałtownej kopulacji z drapieżną panią redaktor odbijałaby się w tafli lustra, które zajmowało większą część sufitu w jego małżeńskiej sypialni. Nic nie pozostałoby do ukrycia. Urósł jeszcze bardziej.

– Zestresowany? – Pytanie zadała głosem tak słodkim, że mogłaby być syreną wiodącą marynarza ku zgubie.

– Ależ skąd! Od dziecka uwielbiałem kamery. Gdybym nie poświęcił życia pomaganiu innym, pracowałbym w telewizji. Występowałem nie raz, mógłbym być aktorem.

Koktajl złożony z przechwałek i pewności siebie zwyczajowo robił wrażenie na ludziach. On właśnie pozycjonował się jako największy samiec alfa w stadzie.

– Dobrze, za mniej więcej półtorej minuty nad kamerą po lewej zapali się czerwona lampka. Na starcie ogląda nas siedem, osiem milionów widzów. A ja spróbuję oderwać ci łeb. Lud kocha krwawe igrzyska.

– Wypuścić lwy – uśmiechnął się i niemal zapomniał o dręczącym wzwodzie.

Pani redaktor ułożyła na kolanach podkładkę z pytaniami. Nie zerknęła do niej nawet raz – odnotował. Cholera! Co za nogi… Szyny do nieba, podniósł wzrok w momencie, gdy nad jedną z kamer zapaliła się czerwona lampka.

* * *

– Dobry wieczór, dziś moim gościem w programie Jeden na jeden jest człowiek wyjątkowy. Są tacy, którzy mówią o nim guru, fenomen. Inni powątpiewają w skuteczność metod, których używa. Showman ze starannie wykreowanym wizerunkiem czy może psychoterapeuta całego narodu? Dziś w naszym Fotelu Prawdy zasiada Greg Canavan, trener, psycholog i mówca!

– Cześć, Ewelina. Na wstępie muszę podziękować za tę świetną okazję do komunikacji ze wspaniałymi widzami Kanału Głównego. Usiąść tutaj, naprzeciw ciebie, to dla mnie zaszczyt. Mamo, tato, widzowie – patrzcie na mnie.

– Greg, w ciągu kilku lat stałeś się osobowością telewizyjną. Twój autorski program The Womenizer sprawił, że stałeś się rozpoznawalny. Jak to się robi? Gdzie tkwi sekret?

– Nie ma żadnego sekretu – roześmiał się i rozłożył ręce, niby to poszukując odpowiedzi. – Ludzie marnują swój potencjał, ba! – większość z nich nigdy go nie budzi. Postanowiłem pomóc im to zmienić. Nie jestem cudotwórcą, tylko terapeutą. Wskazuję kierunki, ale nigdy nie prowadzę za rękę.

– To wszystko piękne frazesy, wygłaszane z poważną miną, ale prowadzisz program, w którym uczysz ośmiu przeciętnych gości, jak „wyrywać loszki”…

– To zmanipulowany cytat… – Poświęcił kilka sekund najcenniejszego czasu antenowego, by wytworzyć wrażenie, że myśli nad czymś intensywnie. Wiedział, że to pytanie padnie i miał dopracowaną odpowiedź – spraw wizerunku nie zostawia się przypadkowi. – Wielokrotnie podkreślałem, że wam, kobietom, należy się najwyższy szacunek. W życiu nie pozwoliłbym sobie na używanie tak ordynarnych słów. Kobieta jest kumulacją cudownej energii, bez was nie rośniemy.

– Ale od czasu do czasu wyłazi z ciebie męska szowinistyczna świnia, prawda?

Ależ ona jest słodka! Jak pirania, która właśnie ugryzła w dupę.

– W każdej edycji mojego programu pojawia się ośmiu mężczyzn, którzy poczuli, że chcą zmienić jakość dotychczasowego życia. Energia seksualna jest jak miecz – potrafi przenieść nas do raju, ale i zamienić rzeczywistość w piekło. Wielu nie umie jej opanować.

– I wtedy wkraczasz ty?

– Tak, jako przewodnik i doradca w budowaniu relacji.

– Złośliwi, a takich na świecie nie brakuje, nazwaliby podobne praktyki hochsztaplerstwem.

Znowu się uśmiechnęła i to tak, że wzwód powiększył się jeszcze bardziej. Wziąłby ją choćby zaraz, pośród dekoracji, na oczach milionów telewidzów. O, wielka sztywności!

– Między mną a jakiś tam chłystkiem z niezłą gadką różnica jest zasadnicza.

– No tak, ty musisz dwa razy wzywać windę. Pewnie to spory problem zmieścić się w jednej obok swojego ego?

– Na drodze, u kresu której jest nieosiągalna Nirvana, wzniosłem się na poziom transcendencji astralnej, czyli mówiąc po ludzku jestem ponad to. Nie interesują mnie opinie hejterów, do krytyki zawsze podchodzę w sposób merytoryczny.

– A reputacja narcyza to ohydne pomówienia? – W intrygująco zielonych oczach dziennikarki zapłonął ogień.

– Różnica polega na posiadanym doświadczeniu. Jestem zawodowym psychologiem, przeszedłem wszystkie szczeble kariery. Moje metody mają solidne poparcie w faktach. Bywam ostry dla chłopaków, którzy przechodzą castingi do programu, ale wszystko jest pod pełną kontrolą…

* * *

Szok nastąpił już przy zapoznaniu z uczestnikami – ośmiu idealnie nijakich gości. Wizualizował sobie sumę, którą zapisali w kontrakcie. Cel nadrzędny? Zaistnieć. Koszty nie grają roli. Nieważne co mówią, byle z nazwiskiem.

Wkrótce przekonał się, że producenci w czasie pierwszej selekcji naprawdę wysoko zawiesili poprzeczkę. Podczas rozmów w cztery oczy z uczestnikami ujrzał skalę trudności czekającego go zadania.

– Wyobraź sobie, że rozmawiasz z kobietą, której pragniesz – zwrócił się do długowłosego maniaka gier komputerowych, ubranego w czerwony dres z naszytym herbem ulubionej drużyny piłkarskiej. – Jak jej to zakomunikujesz?

Nastało pięć minut ciszy, połączonej prawdopodobnie z paniczną gonitwą myśli. Greg pożałował w duchu, że w przeciwieństwie do umiejętności interpersonalnych, węch nie pozostał stępiony. Dres aplikanta na władcę damskich serc nie był nawet drugiej świeżości.

– Mój imperatyw mówi mi, że to ty jesteś tą jedyną.

Greg zachował nieprzenikniony wyraz twarzy. Lata treningów.

– Jestem tutaj, żeby pomóc ci w opuszczeniu strefy komfortu – recytował. – Musimy znaleźć sposób na zwiększenie twojej pewności w relacjach z płcią przeciwną.

Usłyszał, jak tamten przełyka ślinę. Mógł się domyślać, że udział w programie stanowił ostatnią deskę ratunku

– Mogę już iść? – zapytał nieśmiało.

Greg uniósł brwi, stosując klasyczny gest, podobno oznaczający zdziwienie.

Mam level do wbicia w League of Legends

Następny!

– Dlaczego przyszedłeś do programu?

– Chcę być panem i znaleźć uległą dziwkę, która stanie się moją niewolnicą.

Słodki wzwodzie – pomyślał, a na głos poprosił:

– Podczas zdjęć powiedź raczej, że leczysz złamane serce i wciąż wierzysz w istniejące w ludziach dobro. Następny!

– Oho, kolego! Wyjdziesz stąd i wrócisz za chwilę…

– Słucham?

– Założyłeś skarpety do sandałów i to w dodatku białe.

Pozostała piątka nie prezentowała się lepiej.

Wykłady teoretyczne dla swych orłów podzielił na dwie części – oficjalną, tworzoną na potrzeby stacji telewizyjnej:

– Kochani, w relacjach międzyludzkich przydatną techniką jest stosowanie wizualizacji. tT rewolucyjna metoda. Zdacie sobie sprawę z mocy, jaka drzemie w tym narzędziu, kiedy poczujecie, jak na wszystkich poziomach waszego jestestwa coś istotnego przemieściło się z przestrzeni pragnień do sektorów realizacji.

I mniej oficjalną, nierejestrowaną:

– Kiedy przychodzi do mnie Jude… – Utkwił wzrok w jednym z słuchaczy

– Mam na imię Rudd.

– I mówi mi, że brak mu na tyle pewności siebie, żeby otwarcie okazać kobiecie zainteresowanie, to mam ochotę się roześmiać i pukać w tym samym czasie. Śpiewka gości z różnymi lękami zawsze jest ta sama. Boję się, nie mogę, nie chcę. A ja ich pytam: srałeś dzisiaj? Nie? A bałeś się, że kupa wyjdzie?

* * *

– Ludzie po zakończeniu programu dostrzegają zmianę. Ewelina, to nie jest pusty marketing. Dzięki wspólnej pracy, mamy szansę na rekalibrację rzeczywistości. Dla mnie to powód do dumy. Kiedyś będę mógł z czystym sumieniem spojrzeć w oczy swoim dzieciom i wnukom. Czegoś dokonałem, przesunąłem granicę.

– Mówisz, że rekalibrujesz rzeczywistość… – Dziennikarka nie odpuszczała. – Mam jednak pewne wątpliwości. Twój program to scena jednego aktora. Ludzie poza tobą nie mają znaczenia. Zagarniasz całe światło reflektorów. To wcale nierzadka opinia.

– Podzielasz ją? Albo Jude i Julie, którzy poznali się w barze, gdzie kręciliśmy jeden z odcinków pierwszego sezonu. Dostaję od nich kartki z wakacji, z okazji świąt… Bez mojego programu nie byliby dziś parą.

Ewelina Ausschweifend nie dała się sprowokować. Nie liczył na to – chodziło o ucieczkę spod topora.

* * *

Pierwsza edycja programu o mało nie okazała się klapą. Motywacyjne mowy nie przynosiły efektu: chłopcy ubierali się lepiej, nosili modniejsze fryzury i używali bardziej wyszukanego słownictwa. Wszystko na nic. Cała ósemka cuchnęła desperacją na kilometr i nawet najbardziej wyrafinowane sztuczki nie były w stanie tego ukryć. Program balansował na granicy anulowania. Miał szczęście – kamery nie uchwyciły kilku żenujących momentów. Podczas treningu pewności siebie wybrali się do wielkiego centrum handlowego. Zadanie było proste – nawiązać niezobowiązujący dialog z nieznajomą. Dwójka orłów okazała się zbyt mocno zmotywowana. Pamiętał swoje przerażenie, kiedy podbili do dwóch dziewczyn, kupujących bieliznę i z miejsca zaproponowali udział w czworokącie.

Przynajmniej przećwiczyli wariant jednoznacznej odmowy. Gorzej, że zażenowane końskimi zalotami dziewczyny postanowiły wezwać ochronę. Wkroczył do akcji, gdy jeden z orłów, niezrażony rozwojem sytuacji, chciał rozwinąć skrzydła.

– Cześć! Jestem Greg – uśmiechnął się najlepiej jak potrafił. – Nie ma się o co wściekać, to tylko telewizja.

– Telewizja? – powtórzyła jedna z dziewczyn. Pewność siebie uleciała gdzieś niczym powietrze z przekutego balonu.

– Dokładnie! Finał epickiej pierwszej edycji programu.

* * *

– Jak rozumiem chcesz opowiedzieć historię w stylu od zera do bohatera? – Prowadząca nawet nie starała się maskować sceptycyzmu. – Powietrze przeszyła strzała Amora i już? Judd i Julie po prostu na siebie trafili?

– Dokładnie! Widzisz, możemy dać ludziom wysublimowane narzędzia poznawcze na poziomie meta, możemy na czynniki pierwsze rozłożyć każdą interakcję, a jednak w wielkim procencie musimy zaakceptować istnienie niewiadomej.

Wielu rzeczy w tamtej sytuacji nie rozumiał, ale gdyby wierzył w opatrzność, padłby na kolana i cały we łzach dziękował za okazaną łaskę.

* * *

Atmosfera na planie gęstniała z dnia na dzień. Postanowili trochę spuścić powietrze, wychodząc do klubu tuż przed startem kolejnego odcinka. Przed wyjściem z hotelu napisał rezygnację – to miało być ostatnie piwo z niezbyt lubianą i niezgraną ekipą. Wysłał jednego z chłopaków do baru i wtedy rzeczy potoczyły się źle. Biorąc napełniony kufel z kontuaru, odwrócił się zbyt energicznie i większość złocistego napoju wylała się na czekającą w kolejce dziewczynę.

Greg podniósł się z krzesła, gotów przepraszać przemoczoną szarą mysz. Spojrzał na twarz – nic specjalnego: blada, duży nos, wyłupiaste oczy.

Zatrzymał się w pół kroku. Zamiast histerycznego krzyku usłyszał zalążek rozmowy. Kwadrans później para sierdziła przy stoliku, prowadząc nieskładną, przeplataną długimi okresami ciszy rozmowę. Załapało – wystarczyło to tylko odpowiednio rozegrać przed kamerami.

– Nie możesz tego spieprzyć Greg – mruknął do siebie, gdy wychodzili z baru w mieszanym towarzystwie.

* * *

– Pracujesz nie tylko z facetami z kompleksami, ale również z ludźmi sukcesu, biznesmenami, celebrytami.

– Tak, to prawda – uśmiechnął się wdzięczny za rzucone koło ratunkowe. – Amy jest jedną z moich ulubionych wokalistek. To kobieta o niesamowitej wrażliwości, ale ciężko doświadczona przez życie. Pracujemy razem, bo bardzo mi zależy, by zwrócić światu artystkę tego formatu. Są postępy.

– Nie przesadzajmy. Wydała jedną płytę, która dobrze się sprzedała, ale krytycy nie padli na kolana.

* * *

– Jeden, dwa, trzy. – Wahadło raz po raz wychylało się to w prawo, to w lewo. – Teraz spokojnie wrócimy jeszcze raz do tamtego wspomnienia. Chcę sięgnąć ku twojej nieświadomości… Pierwsza działka, tamta impreza wiele lat temu, ona tam jest. Znajdź klucz do przeszłości, nie pójdziemy dalej bez tego kroku. Powoli, właśnie tak… Oddychaj równomiernie, czerp z mojego głosu. Sięgnij ku wspomnieniom z…

– Nie sprzedała się!

Amy Darkhouse krzyczała. Siedzieli w jego gabinecie, pośród rzeczy, które lśniły nowością. Wszystko – zaczynając od pomalowanych w spokojnym odcieniu błękitu ścian, na masywnym mahoniowym biurku kończąc – świadczyło o niedawnych przenosinach. Adres prywatnej praktyki w bezpośrednim sąsiedztwie City gwarantował estymę. Planował się tu zadomowić na dłużej, nęciła go perspektywa zdobycia klientów z górnej półki.

– Mówisz o płycie?

– Tak. To jest dobra płyta, pracowałam nad nią miesiącami. Ukazały się dwie niepochlebne recenzje… Tylko dwie, niewdzięczne hieny. Czy oni są głusi? Jeśli wśród całego tego chłamu pojawi się ktoś wartościowy, jest ignorowany! Chuje, nie mające pojęcia o prawdziwej muzyce wieprze!

Uśmiechnął się samymi kącikami ust. Przesłuchał płytę – efekt finalny skojarzył mu się z gwałtem analnym na kocie.

Nie kupował bajek o ciężkiej pracy – od lat była w ciągu, korzystała ze wszystkich okazji, by dać w żyłę. Kiedy nie mógł już udawać, że panorama miejska jest aż tak interesująca, odezwał się cicho:

– Zgadzam się, ta płyta jest dobra. Musisz mieć świadomość, że artyści o unikalnej wrażliwości bywają niezrozumiani. Amy Darkhouse to wciąż marka, musisz tylko nauczyć się materializować paletę własnych możliwości. Będziemy dążyć do przepracowania historii, z którymi się zmagasz… Będzie dobrze, obiecuję.

– Gówno, a nie dobrze! Ciągle mnie krytykują. Jakiś pismak wysmażył psychoanalizę. Mówią o mnie uzależniona szajbuska. Wszyscy, nawet krewni…

– Musimy usystematyzować naszą pracę…

– Nagrałam dobrą płytę, a wytwórnia rozważa rozwiązanie kontraktu – wypowiedziała to zdanie na jednym oddechu.

Zdał sobie sprawę, że los siedzącej naprzeciw ćpunki jest mu zupełnie obojętny. Talent dziewczyny został rozmieniony na kolejne porcje heroiny.

– By wrócić do formy – rozważnie dobierał słowa – potrzebujesz kompleksowej terapii. Istnieją znakomite ośrodki, które pomagają radzić sobie z problemem.

– Nie ma mowy, nie dam się zamknąć u czubków!

– Nie, to kompletnie nie tak… Będziemy działać dwutorowo, pracować nad wyplątaniem ego z wzorców wygenerowanych przez uzależnienie. Skontaktuję się też z doktorem…

– Nie ma mowy, żadnych konowałów. Poradzę sobie sama.

Patrzył beznamiętnie, jak rozjuszona dwudziestosiedmiolatka zrywa się na równe nogi, odwraca na pięcie i trzaska drzwiami na pożegnanie. Był pewien, że wróci w momencie, w którym uderzy o dno, nie potrafiąc się odbić. Instynkt podpowiadał, że wokół tej sprawy może zrobić się smród. Katastrofa wizerunkowa mogłaby być trudna do opanowania. Nazwisko Darkhouse nic już w biznesie nie znaczyło, ale bulwarówki wciąż żyły jej walką z nałogiem. Zainteresowanie mogło być korzystne na tym etapie kariery. Musiał trzymać rękę na pulsie.

* * *

– A co z kontrowersyjną sprawą Amira Brkića? – zapytała Ewelina Ausschweifend.

Rozumiał przyjętą strategię – by podnieść oglądalność będzie kopać po kostkach

– Amir jest ważną postacią w środowisku rozwoju osobistego. Jego prace dały impuls do zmian dla setek milionów ludzi.

– Przyznaję, Anatomię szczęścia czyta się z ciekawością, ale kariera tego pana jest wątpliwa.

– Co masz na myśli?

– Między innymi zamykanie uczestników w saunie przy czterdziestostopniowym upale. Miał to rzekomo być wstęp do Wielkiego Duchowego Oczyszczenia.

– Tak, niektóre z jego praktyk są kontrowersyjne. – Gałązka oliwna, częściowe oddanie pola przeciwnikowi. – Słyszałem różne rzeczy, nie zawsze pochlebne, ale nie wierzę, by takie rzeczy miały miejsce.

– Byłeś z nim blisko związany, gościłeś w jego domu tamtego wieczoru… – Pytanie zawisło w powietrzu.

– Co w tym dziwnego, że czerpałem wzorce od najlepszych? Tak byliśmy związani biznesowo, pracowałem dla Amira.

– A co z…

– O pewnych sprawach nie wypada mi mówić publicznie, dopóki leżą w gestii sądu – rozłożył bezradnie ręce.

Czerwona lampka nad jedną z kamer zgasła.

* * *

– I wtedy wchodzę ja, cały ubrany na biało, a oni siedzą w tej saunie spoceni jak świnie. – Amir Brkić roześmiał się, unosząc pusty kieliszek. – Była znakomita impreza, robiłem szkolenie gdzieś w Buenos Aires. Standard: trochę korporacji, trochę polityków… Gadka -szmatka: jesteś zwycięzcą! Kameralnie było, jakieś trzysta osób, południowcy potrafią się bawić…

– Robiłem szkolenie w Urugwaju, potwierdzam.

– Wyrosły ci jaja, Irlandczyku! – Siedzieli w bujanych fotelach na werandzie teksańskiego domu jednego z najlepszych trenerów rozwoju osobistego na świecie.

Amir Brkić zaczynał swoją karierę jako nauczyciel angielskiego w szkole w Zagrzebiu. Tuż przed wybuchem pierwszej wojny na Bałkanach wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Przez kilka lat pracował jako stróż nocny na złomowisku w San Francisco, godząc dorywczą pracę z lekturą książek o programowaniu neurolingwistycznym.

Trafił w niszę. Zaczęło się od darmowych mów motywacyjnych, wygłaszanych gdzieś po piwnicach. Konsekwentnie kreował własny wizerunek, pracując na markę związaną z nazwiskiem.

Pierwsza książka, którą wydał własnym sumptem, inwestując wszystkie oszczędności, była zapisem przeprowadzonych wykładów. Chwyciło – wyniki sprzedaży poszybowały w górę, ludzie rzucili się na Architekturę Szczęścia.

Zadziała również magia telewizji – Amir potrafił bezbłędnie wykorzystać czas w świetle jupiterów.

Spływały propozycje szkoleń od coraz poważniejszych firm: banków, koncernów samochodowych, a nawet armii.

Greg na zawsze zapamiętał dzień, w którym spotkał go po raz pierwszy. Wpadł zziajany na jedno z tych nudnych obowiązkowych szkoleń w nowej pracy z duszą na ramieniu. Był cholernie spóźniony, na biurku zalegały stosy raportów, których szefostwo domagało się na wczoraj. A on? Był w głębokiej, ciemnej dupie. Kolumny cyfr na monitorze, upchanych w monotonne zestawienia kwartalne nie chciały współpracować. Spodziewał się bury od bubków z managementu średniego szczebla. Skurwysyny nigdy nie przepuściły okazji do udowodnienia, że znaczył mniej niż zero

– Nieważne, co mówią, jak mówią, ile gówna na ciebie wyleją. Jesteście na szczycie łańcucha pokarmowego, musicie liczyć się z konsekwencjami. Jesteście drapieżnikami, a każdy drapieżnik ma potencjał, by zostać zwycięzcą… Trzeba was tylko wyrzucić ze strefy komfortu…

Nie zwrócono uwagi na spóźnialskiego. Cała sala wpatrywała się w niskiego mężczyznę o rzadkich, ale starannie zaczesanych włosach, spijali z ust każde jego słowo. Greg pamiętał swój sceptycyzm, nie bardzo kojarzył za to moment, w którym zaczął skrupulatnie notować

Po wykładzie podszedł do mówcy i powiedział po prostu:

– Chcę być taki jak ty.

Odpowiedź Serba o chytrych, małych oczkach zaskoczyła go, zbijając z pantałyku.

– Chłopaku, wyglądasz jakbym ci matkę harmonią zajebał. Zero emocji, zero pasji i mówisz, że chcesz być taki jak ja? Stać się kimś, wydrzeć sukces ze szponów życia, tak?

Otworzył usta i wybałuszył oczy. Nie wiedział co powiedzieć.

– Masz zalążek charakteru, żeby tak walnąć prosto z mostu. Może nawet kiedyś wyrosną ci jaja. Potrafisz coś?

– Mam smykałkę do języków, mówię po włosku, portugalsku i hiszpańsku.

– Przyjdź w poniedziałek, młody, jest robota. Tworzymy nowy projekt… Hiszpański w tydzień, rozglądamy się za lektorami.

I zaczęło się – setki, tysiące godzin pracy na szkoleniach, podróże po świecie od Londynu po Tiranę, od Australii po Tadżykistan. Pod skrzydłami Amira rósł, doskonalił umiejętności sceniczne, zaczął pracować z pacjentami. Rozwój osobisty stał się dochodowym stylem życia, nowa branża okazała się na tyle rozległa, że spokojnie mogła pomieść kilka dużych nazwisk.

– Dobra, chłopaku, mów, co ci się gotuje pod czaszką? – Siedzieli od jakiegoś czasu w milczeniu, kontemplując pustkę teksańskiej prerii.

– Chciałbym wejść do Inferno.

Amir tylko gwizdnął, mimowolnie pogładził kolbę rewolweru, zatkniętego w kaburze na lewym biodrze.

– Lubię cię… – Usłyszał nagle. – Jesteś zdolny, zimny jak ryba, a o tym całym emocjonalnym szajsie potrafisz nawijać godzinami, ale żeby pakować się w gówno z własnej woli?

– Amir…

– Wiem, wiem… Nigdy nie potrafiłeś utrzymać kutasa w spodniach. – Zaraz przyjadą dupeczki, napijemy się wódeczki. Kto wie? Może będzie jak za starych dobrych czasów.

Stare dobre czasy oznaczały morze alkoholu, kilogram koksu oraz damy negocjowalnego afektu. Greg nie mógł się nie uśmiechnąć na to wspomnienie.

– Kurwa, kiedy się uśmiechasz… To jest przerażające!

Huk wystrzału dzwonił w uszach. Greg nie był pewien, czy to co widzi jest rzeczywistością, czy tylko narkotyczną wizualizacją. Dziewczyna runęła na podłogę, lufa sześciostrzałowego rewolweru Smith&Wesson wciąż dymiła.

Nie jest dobrze. Spanikował, kiedy twarz tej młodej siksy stała się blada jak śnieg, a na brzuchu rosła szkarłatna plama krwi. Nogi miał jak z waty. Trzęsącymi się rękoma sięgnął po telefon i wcisnął dwie pierwsze cyfry numeru alarmowego.

– Greg, nie! Kurwa, nie dzwoń po gliny!

* * *

Obserwował Lydię Eckhardstone z zainteresowaniem. Kobieta o tak jasnych, że aż białych włosach od lat kreowała się na femme fatale. Fakty i plotki zwierały się w jej wypadku w nierozerwalnym tańcu. Najbardziej barwne spośród nigdy niezdementowanych pogłosek obrosły legendą.

Wiedział, że szeptano o związkach tej kobiety z Komisją – nie udało się udowodnić, że to głowy pięciu nowojorskich mafijnych rodzin stały za jej zawrotną fortuną. Spekulowano też o nie do końca jasnej roli zmarłego dekadę wcześniej miliardera Maxa Malyckiegoii.

Królowa przegniłej do szczętu części Wielkiego Jabłka konsekwentnie ignorowała pytania dziennikarzy. Greg nie miał pojęcia, czy jakaś z informacji, którymi tak ekscytowały się media, jest choćby zbliżona do prawdy. Wiedział, że znajomość z Lydią Eckhardstone jest konieczna, by coś znaczyć w Nowym Jorku. Znali ją tu wszyscy, a kto nie znał, nie istniał w towarzystwie.

W poczcie pantoflowej wśród aktorów, biznesmenów i artystów wielką popularnością cieszył się greps:

– Czym różni się Eckhardstone od Carycy Katarzyny?

– Ta pierwsza podobno jeszcze nie pieprzyła się z koniem.

Greg czuł się oceniany niczym zwierzę na targu. Patrzyła mu w oczy z taką intensywnością, że miał ochotę odwrócić wzrok. Nie mógł jednak tego zrobić. Poświęcił wiele miesięcy, by znaleźć się w tym gabinecie i przed tym biurkiem. Umówienie się na spotkanie z amerykańską królową rozpusty nie było łatwe.

– Panie Canavan – wymówiła nazwisko, jakby przeżuwała coś obrzydliwego. – Cały ten rozwój osobisty, to mówiąc delikatnie, placebo dla naiwnych. Zwykłe gówno.

Poczuł się tak, jakby właśnie został spoliczkowany. Na wyżynach socjety mógł uchodzić najwyżej za biedaka z aspiracjami, parweniusza.

– Pańskie nazwisko nic mi nie mówi, gdyby nie znajomość z Amirem nie byłoby tej rozmowy.

Właśnie wylano mu na głowę kubeł z wodą. Gdyby okoliczności były inne, wstałby, powiedział starej pudernicy, co o niej myśli i wyszedł. Straciłby wówczas prawdopodobnie jedyną szansę na urealnienie fantazji, która stała się obsesją.

Zacisnął szczęki, w milczeniu tocząc walkę z szukającym ujścia gniewem. Lydia demonstracyjnie zerknęła na zegarek. Bezczelność tego alfonsa w spódnicy podziałała orzeźwiająco.

– Jak pani zapewne wie, jestem psychologiem i mówcą motywacyjnym. Moja międzynawowa reputacja jest powszechnie…

– Do brzegu. – Zimny i rzeczowy ton kobiety sprawił, że stracił rezon. Przerwała mu!

– Sprawa Amira wygląda paskudnie. I pan, i ja mamy świadomość, że już dawno stracił kontrolę nad nałogiem. Jako praworządna obywatelka nie mam pojęcia, co stało się feralnego dnia. Pan ma jakąś wiedzę na ten temat, nie bez przyczyny pańskie zeznanie jest uznawane za kluczowe przez prawników. Rozprawa już za trzy dni, zgadza się?

Kiwnął głową.

– A może to ty strzeliłeś? – zadała to pytanie jakby od niechcenia, błyskawicznie przechodząc do ataku. Formy grzecznościowe odeszły w niepamięć.

– Byłem na prochach – potwierdził bez wahania – ale to nie ja zabiłem dziewczynę.

– Nie wiem, czy ci wierzę… W gruncie rzeczy to bez znaczenia. – Poprawiła się w fotelu. – W Inferno chwili wytchnienia szukają tacy, co dużo mogą. Jeśli zrobi się hałas, to zgniotą cię jak robaka.

– Zostałem zarekomendowany. Nie może mi pani odmówić udziału w imprezie tylko dlatego, że zdarza mi się zeznawać przed sądem.

Z trudem zdołał zapanować nad podnieceniem w głosie. Inferno cieszyło się reputacją Mekki rozpustników. To tam seksualnych uciech poszukiwała śmietanka Nowego Jorku.

– Bilet w opcji pojedynczej to wydatek. Osobiście wybrałabym wycieczkę do pobliskiego Central Parku.

– Ile?

– Pięćdziesiąt tysięcy dolarów za noc i ani centa mniej.

Mógł nie rozumieć emocji, ignorować konwenanse, ale język handlu umiał pojąć w lot. Eckhardstone podała mu prostokątną karteczkę z numerem konta.

– Może pan zatelefonować stąd – zaproponowała i odwróciła się z fotelem plecami do niego.

Podziwiała obraz w złotej ramie, zdobiący ścianę za jej plecami.

Kiedy skończył wydawać dyspozycje swojemu księgowemu i odłożył słuchawkę, odważył się na zadanie pytania:

– To Tamara Łempicka?

– Ufam, że samodzielnie trafi pan do wyjścia. – Ani na moment nie oderwała oczu od arcydzieła współczesnego malarstwa,

Zrozumiał, że audiencja dobiegła końca.

* * *

Greg rzucił okiem na wyświetlacz GPS-a. Znalazł się u celu, stał przed kutą z żelaza bramą i czekał.

Olbrzymia rezydencja w barokowym stylu przytłaczała każdego, kto spojrzał na nią po raz pierwszy. Nie wahał się, od lat czekał na tę sposobność. Wysiadł z samochodu i pieszo ruszył w górę podjazdu.

Pół godziny później, z kieliszkiem szampana w dłoni i ręcznikiem okręconym wokół bioder, wkroczył do salonu. Demon w trzewiach zamruczał z zadowolenia. Nadzy ludzie siedzieli rozlokowani na dużych białych kanapach bądź na podłodze. Smukłe sylwetki kobiet, wysportowane ciała mężczyzn, apetyczne krągłości pośladków i piersi, niepełne erekcje penisów, stanowiące ledwie dodatek do pożądliwych spojrzeń, jakimi samce taksowały obecne w pokoju samice. W tłumie szybko rozpoznawał znane twarze: aktorów, muzyków i sportowców. Nagość epatowała zewsząd. Bogowie ekranu, królowie pierwszych stron gazet, dziedzice bajońskich fortun prowadzili swobodne rozmowy na przeróżne tematy, z fruwających w powietrzu strzępków zdań wychwycił kilka dominujących tematów.

O inwestycjach, polityce i modzie rozmawiano półgłosem, na pierwszy plan wybijały się udawane jęki aktorów porno, pieprzących się na ekranach wielkich telewizorów, pomieszane z autentycznymi głosami uczestników, którzy zniknęli w pokojach, tylko symbolicznie oddzielonych od salonu kotarami.

Greg poczuł, jak chuć uderza mu do głowy – na gładkiej powierzchni ręcznika zarysowało się wybrzuszenie. Pociągnął łyk szampana – dobry trunek, pewnie nawet bardzo dobry. Postanowił, że po powrocie do Europy uzupełni swoją wiedzę na temat najlepszych gatunków szampana. A może nie? Liczył, że ilość cielesnych wrażeń oferowanych przez Inferno przyćmi drugorzędne postanowienia.

Przyłączył się do grupki przedwcześnie wyłysiałych maklerów z Wall Street. Nawet w takim miejscu paplali o pracy. Zainteresowanie zgasło, zanim się rozpaliło – pracoholicy o buńczucznie brzmiących tytułach przewalali się przez jego szkolenia kohortami.

Spod oka obserwował dziedziczkę hotelarskiej fortuny. Niezmienione w niej pozostały tylko włosy w kolorze słońca. Wyłowił pierwsze zmarszczki w kącikach oczu, a nawet fałdy na brzuchu. Chirurg plastyczny nie zdążył zająć się niedoskonałościami?

Mimochodem chwyciła siedzącego obok mężczyznę za przyrodzenie, zdawała się niezainteresowana wykonywanymi czynnościami. Greg podążył za jej wzrokiem. Na ekranie postawny murzyn posuwał w tyłek jakąś drobną rudą gwiazdeczkę porno. Z któregoś z pokoi zaczęły dochodzić odgłosy szczytowania. Ktoś przeżywał właśnie intensywny orgazm.

Penis pod wpływem zabiegów dziedziczki zaczął rosnąć i sztywnieć. Kiedy erekcja osiągnęła maksimum, pochyliła się nad nim i wzięła go w usta. Głowa zaczęła pracować – góra, dół, góra, dół.

Mężczyzna przymknął oczy i otworzył usta, chwytając powietrze jak ryba. Zdecydowanym ruchem docisnął głowę partnerki aż do podbrzusza.

Nawet się nie zakrztusiła, nie straciła rytmu. Lizała, ssała i całowała. Kiedy wypuściła kutasa spomiędzy pełnych warg błyszczał od spływającej po trzonie śliny. Przez chwilę delikatnie pieściła jądra.

Baraszkująca para skupiła na sobie uwagę publiczności, Greg był pewien, że to zainteresowanie sprawia im przyjemność. Patrzył wraz z innymi, jak dziedziczka wpija się w usta mężczyzny, całując z wprawą, wręcz agresją.

Stanął mu jak maszt, kiedy patrzył jak dziewczyna dosiada ostro testowaną zabawkę. Jęknęła w głos, kiedy znalazł się w niej. Biodra zafalowały niczym u tancerki wsłuchanej w dźwięki niesłyszanej muzyki. Galopowała, zatracając się w przyjemności, wbiła długie tipsy w jego klatkę piersiową. Mógłby się założyć, że rozorała naskórek do krwi.

Zaczerpnął powietrza w płuca. Erotyzm unosił się w powietrzu. Poczuł, że potrzebuje dać upust emocjom – demon w jego trzewiach zaryczał, domagając się ofiary.

Kilka par spośród publiki zniknęło za grubymi kotarami prywatnych pokoi.

Obserwowane przedstawienie pochłonęło go do tego stopnia, że nie poczuł w pierwszej chwili delikatnego muśnięcia na dłoni. Kobieta była niewysoka, niemal płaska klatka piersiowa, figura anorektyczki. Wystarczył kontakt wzrokowy – spojrzał w duże ciemne oczy i już wiedział, że został wybrany.

Jednym haustem dopił szampana i z nietypową dla siebie nieśmiałością odwzajemnił gest.

Musnął nagą skórę ramienia, tak delikatną, że aż kuszącą. Stanął tuż za plecami kobiety, objął ją, dłonie bez udziału świadomości zaczęły głaskać ciało cal po calu. Czuł subtelny zapach kosmetyków, pachniała płatkami róż. Sięgnął ustami ku jej szyi, pieścił ten odsłonięty fragment skóry.

Liczył się tylko efekt, który chciał osiągnąć, którego oczekiwał. Zamruczała, domagając się więcej, wyciągnęła szyję. Otarł się o chude pośladki, chciał ją mieć, musiał ją mieć…

Uznał, że ręcznik jest zbędny, pozwolił zatem materiałowi opaść do stóp. Był gotów, atmosfera tego miejsca oddziaływała na wszystkich.

Wydawało mu się, że rozpoznał w nieznajomeją Kelly Harrison, gwiazdę konserwatywnej telewizji, matkę trójki dzieci i mężatkę. Delikatnie pchnął kobietę w kierunku jednej z kanap. Zrozumieli się bez słów. Osunął się na kolana, moszcząca się na kanapie kobieta natychmiast rozsunęła nogi. Kobiecość kusiła różowymi drobnym wargami i wypukłością łechtaczki, obiecując intensywne cielesne doznania. W głowie błysnęła mu myśl, że to jedyny język emocji, który jest w stanie dostrzec i zrozumieć. Musnął palcami wrażliwą, wewnętrzną stronę kobiecego uda, po czym pod wpływem kaprysu zmienił zamiar.

Lizał stopę prezenterki z euforią, jaka towarzyszy pierwszemu fizycznemu kontaktowi. Język sunął od pięty, przez całą powierzchnię podbicia, ku drobnym palcom, skrzącym się czerwonym lakierem do paznokci.

Kilka razy powędrował nowo wytyczoną ścieżką, instynktownie zmieniał detale. Efekt był piorunujący – dziewczyna wiła się niczym kobra, nad którą fakir objął pełnię władzy. Bombardowana przyjemnością zdawała się chłonąć pieszczotę całą sobą. Mógłby przysiąc, że zaczęła w szybkim tempie wspinać się ku szczytom rozkoszy, kiedy objął ustami duży palec i zaczął na przemian lizać go oraz ssać.

Zatoczył kółko koniuszkiem języka na skraju pięty, by za chwilę obcałować palce. Wargi pieściły podbicie, dłoń masowała zewnętrzną część stopy. Tę część ciała miała małą, delikatną, niemalże dziecinną.

Korzystał z entuzjazmem, kierując swoje wysiłki stopniowo w górę, poprzez sprężystość łydki, przez krągłość kolana, aż po gładkość uda. Dotarł do miejsca u złączenia ud i zaczął lizać Początkowo górę wzięła finezja – postanowił zademonstrować gibkość swojego języka, dotykając różnych punktów kobiecości. Rozepchnął językiem jej coraz bardziej wilgotne płatki, dokładając starań, by udowodnić kunszt. Góra, dół, góra, dół… Krótkie kółeczko na łechtaczce… Nie potrafił się oprzeć i zaczął ją delikatnie ssać.

Dziewczyna gwałtownie uniosła biodra, jęk aprobaty utonął pośród kilkudziesięciu innych jęków. Wokół trwała opera rozpusty. Mlaskanie i mokre odgłosy, towarzyszące miłosnej grze, dochodziły zewsząd, zdawały się przenikać każdy nerw. Zmierzwiła mu włosy palcami, stopniowo oboje tracili nad sobą panowanie. Podniecenie rosło w tempie lawiny, które której nikt nie umie powstrzymać.

Pogrążony w erotycznym amoku nie zauważył, kiedy osiągnęła orgazm. Zdawało mu się, że krzyczała. Oblizał się lubieżnie, był niezaspokojony, czuł charakterystyczny słonawy posmak kobiety na wargach. Demon zerwał się ze smyczy, szukając sposobności do kolejnych uciech. Nie zaszczycił kobiety, którą zaspokoił, nawet jednym spojrzeniem.

Kiedy tylko wydostał się z kleszczy, jakie tworzyły uda dziennikarki, całą uwagę poświęcił dwóm pięknościom całującym się na dywanie. O pomyłce nie mogło być mowy – kilka metrów od niego klęczała mistrzyni rakiety, całując się z inną kobietą o wyraźnie azjatyckich rysach. Mięsiste duże wargi zdawały się dominować nad mniejszymi ustami Azjatki. Czerwień i czerń stopiły się w symbiozie. Czarne też jest piękne, pomyślał. Wszystkie wątpliwości gdzieś uleciały. Masywnie zbudowane, olbrzymie piersi ze sterczącymi sutkami, czarne kręcone włosy, śnieżnobiałe zęby.

Widywał ją w telewizyjnych relacjach, perfekcyjną w każdym calu, władającą trawiastymi i ziemnymi kortami w czasie wielkich turniejów z wielomilionową pulą nagród.

Teraz ssała sztywny sutek dziewczyny, drugi pocierając opuszką kciuka. Wydawało się, że pożera jej ciało wzrokiem. Widział ogień w tych ciemnych tajemniczych oczach drapieżnika nawykłego do zwycięstw. Dotykała partnerki w taki sposób, jakby chciała się nauczyć każdego skrawka ciała, metodycznie, jeszcze panując nad emocjami. Przesuwała dłonie po kruchej wypukłości żeber po linie bioder, ud i dalej. Zdawało się, że obecność dużej publiki nie deprymuje pary w żaden sposób – dawały spektakl, ciesząc się chwilą i przeżywanymi emocjami, których on, stojąc wśród widowni, nie do końca rozumiał. Potrafił jednak rozpoznać żądzę, pierwotną chęć zdobywania i posiadania. Ułożyły się w idealne sześć na dziewięć. Azjatka śmiało wsunęła język do wnętrza Murzynki, po salonie rozszedł się stłumiony jęk aprobaty.

– Boskie są, prawda? – Akcent dziewczyny, która jak urzeczona wpatrywała się w pieprzące się ze sobą kobiety, przywodził na myśl elitarne szkoły średnie i najlepsze uniwersytety.

Nie wiadomo skąd pojawiła się skąpo ubrana kelnerka. Materiału, który zakrywał jej łono i piersi, nie starczyłoby na uszycie rękawiczki. Rzucił okiem na okrągłą srebrną tacę i ignorując kieliszek z szampanem, sięgnął po paczkę z prezerwatywą. Odciągnęła go od towarzystwa zebranego w sali. Dał się prowadzić za rękę – potrzebował kobiety, dobrego rżnięcia, orgazmu.

Wylądowali w jednym z odległych pokoi, nieumeblowanym, jeśli nie liczyć olbrzymich luster wiszących na ścianach. Wypięła się dla niego wdzięcznie. Złapał za włosy tę panienkę z dobrego domu i warknął wprost do jej ucha:

– A teraz zrobię z ciebie dziwkę!

Czuł, że w odosobnieniu może sobie pozwolić na więcej. Nałożył prezerwatywę i wbił się w ciasną kobiecość jednym płynnym ruchem. Czuł się królem świata; czuł się żywy jak nigdy, pełen sił.

To było zbliżenie pięknej i bestii, ciała rozumiały się bez słów, grali w jednym rytmie, dając i biorąc.

– Suka, niedorżnięta szmata! – Ostatnie słowo, podkreślił uderzeniem w kształtny pośladek. Suchy odgłos uderzenia rozszedł się po pokoju.

– Tak! – To jedno słowo brzmiało mu w uszach nieustannie, przeszło w krzyk, zupełnie jakby rzuciła zaklęcie.

Obserwował w lustrze jej twarz, młodą, pełną naturalnego wdzięku, wykrzywioną grymasem rozkoszy. Pragnął wyprowadzić tylko kolejny sztych i następny bardziej brutalny od poprzedniego. Pragnął spuścić się między jej nogami, oznaczyć terytorium, zbrukać ideał.

– Mocniej! Nie przestawaj! Nie…

Jęczała, błagała i domagała się własnej przyjemności, a on wymagał od swojego ciała coraz więcej. Chciał przyśpieszyć. I robił to – pierdolili się jak zwierzęta. Obsceniczne klaskanie rozniosło się po pokoju, ciała uderzały o siebie. Lustra zapewniały niesamowite doznania. Oglądał piersi bujające się w takt sztychów, widział smukłe palce wędrujące ku łechtaczce, pocierające ją z wprawą i gwałtownością. Brązowe oczy zaszły mgłą – tego nie można było udawać, nie było miejsca na aktorstwo. Czas się zatrzymał, ekstaza odebrała rozum, wymieszała wszystkie zmysły ze sobą. Pchnął po raz ostatni, wiedząc, że nie ma szans się wycofać. Ścianki pochwy zacisnęły się z taką siłą, że mógłby przysiąc, że go zmiażdżą. Co to było za uczucie! Jęknął i pozwolił się objąć nieznośnej lekkości spełnienia.

Kiedy się z niej wysunął, nogi miał jak z waty. Zachwiał się, na kilka minut świat wokół przestał istnieć.

– Emma… – zachrypiał, czując jej usta na policzku. Zniknęła, dziewczyna jak marzenie.

Kiedy nad ranem wrócił do garderoby, spełniającej funkcję szatni, czuł się świetnie. Mimo zmęczenia z radością powitał nadchodzący świt. Ubierał się powoli, pozwalając rozpierzchnąć się myślom. Na powierzchni świadomości wciąż unosiły się obrazy minionej nocy. Jeszcze świeże klisze, które za jakiś czas przemienią się we wspomnienia.

Spokojnie dopiął dwa maleńkie guziki na obu mankietach, wywinął kołnierz koszuli i sięgnął po marynarkę. Smartfon spoczywający w wewnętrznej kieszeni zawibrował. Odepchnął od siebie wizję związaną z odrzuceniem natręta i sięgnął po aparat. Dymek na ciekłokrystalicznym wyświetlaczu informował, że skrzynka odbiorcza jest przepełniona. Otworzył pierwszą z nieprzeczytanych wiadomości – biuro wysłało link do serwisu informacyjnego.

Przesunął wzrokiem po nagłówku. Samobójstwo Amy Darkhouse! Artystka skoczyła z trzynastego piętra!

Przeczytał pierwsze zdanie i odetchnął. Nie było wątpliwości – to była Amy. Najgorszy z punktu widzenia wizerunkowego moment na podobny wyskok.

Greg zaczął analizować wszystkie podane przez dziennikarzy fakty – niewiele tego było. Szczęśliwie nie wspomnieli o nim, dość oględnie napisano o problemach psychicznych dziewczyny. Żadna duża wiadomość. Pobieżnie sprawdził kilka serwisów – najwyżej piąta albo szósta. Zdarzeniem mogły się ekscytować lokalne media, przypuszczalnie tylko dlatego, że makabra sprzedaje się świetnie.

Sięgnął po marynarkę, sprawdził, czy węzeł krawata nie utrudnia oddychania i zaczął tworzyć post na jednym z portali społecznościowych. Dobór właściwych słów, diagnoza emocji, jakie powinien wygenerować, pochłonęły go do tego stopnia, że przestał zwracać uwagę na cokolwiek innego.

W życiu każdego z nas przychodzi chwila, gdy szok i groza odbierają zdolność mówienia. Czuję łzy spływające po policzkach, z trudem rozróżniam litery. Wieści, smutne wieści dotarły do Nowego Jorku. Moja droga przyjaciółka… Dla mnie po prostu Amy, zgasła dziś nad ranem. Zmagająca się z własnymi demonami, cieniami tkwiącymi gdzieś głęboko w przeszłości. Tylu rzeczy nie zdążyłem powiedzieć. Gdzieś w głębi duszy czuję, że zrobiłem wszystko, by jej pomóc. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Z dumą opowiadałem o niej podczas nagrania programu Eweliny Ausschweifend…

Dziewczyna, która znalazła siłę, by wziąć się z życiem za bary. Robiliśmy postępy od pierwszego dnia znajomości. Obiecałem, że wszystko będzie dobrze. Tylu rozmów nie zdążyliśmy odbyć, tak wiele pytań pozostanie bez odpowiedzi. Jeszcze do mnie nie dociera, że już nigdy nie zobaczę nieodebranego połączenia od niej, że sygnał po drugiej stronie linii już zawsze postanie głuchy.

Czuję żal… Proszę Was o oddanie hołdu życiu Amy Darkhouse.

Opatrzył wpis zdjęciem Amy, skopiowanym z jej profilu, nałożył filtr i zanim ruszył z podjazdu, przesunął kciukiem po przycisku z napisem wyślij. Wyłączył komórkę i wdepnął gaz do dechy. Do Nowego Jorku zostały dwie godziny jazdy – rozprawę wyznaczono na jedenastą. Po wyjściu z sądu będzie miał cały dzień dla siebie. Miła perspektywa.

Wkroczył do gmachu sądu karnego numer trzy o czasie. Nie obawiał się, ale i nie łudził, że odnajdzie sprawiedliwość. Kiedy wszedł na salę i stanął przy balustradzie w miejscu przeznaczonym dla świadków, wiedział, co zaraz nastąpi. Kątem oka uchwycił szczupłą postać Amira. Do twarzy mu w pomarańczowym…

– Czy przysięga pan mówić prawdę i tylko prawdę?

– Przysięgam – odparł Greg Canavan bez wahania.

Jak zawsze.

 

i Giulio Andreotti, siedmiokrotny premier Włoch.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

 

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przeczytałem z bardzo dużym zainteresowaniem. Nie często się zdarza, aby opowiadanie wciągnęło mnie tak bardzo.
Bardzo interesujący temat i dosyć trudny do opisania – trzeba się wykazać znajomością tematu. Według mnie Autor wypadł wiarygodnie.
Treść i formę oceniam na 5. Są opowiadania, które ratują się opisem seksu, tutaj jest ciekawie i bez „momentów”, co tylko świadczy o pisarskich umiejętnościach Autora.

Dobry wieczór!
Bardzo serdecznie dziękuję za pierwszy komentarz. W tym miejscu głęboki ukłon należy Arei Athene, która tym razem musiała wałczyć nie tylko z moimi błędami, ale również własną niedyspozycją. Taki korektor to skarb, dziękuję.
Cieszę się, że nie uważasz czasu spędzonego z tekstem za stracony. Nie ma dla mnie milszego komplementu, jak usłyszeć, że stworzyłem wciągającą historię.

Chciałem oddać klimat panujący w pewnych środowiskach. Są w tym tekście miejsca, gdzie luki w wiedzy zapełniłem wyobraźnią/dedukcją, ale na nieszczęście zdarzają się wyjątki związane z rozwojem osobistym stosujące zbliżone metody w pracy z pacjentem.

Czy jestem w stanie sobie wyobrazić ten tekst bez scen seksu? Oczywiście, ja na miarę możliwości, staram się opowiadać historie, podniecenie czytelnika jest na dalszych miejscach. Szczerze wyznam, że zawarte w tym tekście sceny są dla mnie niczym źle obrane kartofle, patrzeć na nie nie mogę.

Umiejętności? Staram się rozwijać, w każdym tekście spróbować coś poprawić względem poprzednich, ale trzeba znać swoje miejsce w szeregu. 🙂
Kłaniam się,
Foxm

Ja zawsze wychodzę z założenia, że sceny erotyczne w opowiadaniu publikowanym na portalu z literaturą erotyczną powinny być jak ziemniaczki obrane wręcz perfekcyjnie. Choćby przedstawiały najśmielsze realizacje pragnień, najbardziej naiwne, lub w drugą stronę, najbardziej dekadenckie i wyuzdane. Scena, lub inaczej, atmosfera tekstu, winna nieść ładunek erotyczny. Nawet jeśli nie wyrażona wprost.

Sceny w tym tekście nie są złe, Lisku. Ale jeśli czujesz niedosyt, widzisz, że brakuje im czegoś (czego – nie wiem, może tych ulotnych …) to daj tekstowi odpocząć, niech poleży, niech w głowie urośnie wizja, która zaspokoi twą literacką potrzebę.

Pozdrawiam,
R.

Droga R.
masz słuszność, że liczy się jakość, jakość i jeszcze raz jakość. Wydaje mi się, że jako Auror powinienem pamiętać, że scena erotyczna jest ozdobą tekstu. Przynajmniej to sobie zawsze stawiam za cel. Jak pisałem wcześnie, zdaje mi się, że pisywałem rzeczy o większej temperaturze. Dziękuję Ci za dobre słowo, wszak twierdzisz, że scena Ci się spodobała. To jest dla mnie cenne. Masz rację, czasem tekst powinien odleżeć, by nasiąknąć odpowiednią atmosferą. Tylko cierpliwości niekiedy brak:)
Kłaniam się,
Lis

Mam nadzieję, że nie odebrałeś mojego komentarza jako sugestii, że sceny seksu w Twoim opowiadaniu są złe/ nudne.
Są interesujące i poprawnie napisane. Dobrze też wkomponowują się w tekst, ponieważ pokazują jakim człowiekiem jest główny bohater.
Sednem mojego komentarzu jest jednak to, że opowiadanie jest po prostu ciekawe. Jest masa osób, która dobrze pisze, ale nie ma tematu – przynudzają więc czytelnika jakimiś wyświechtanymi historyjkami. Twoje opowiadanie Lisie jest dobrze napisane i interesujące. A wydaje mi się, że to podstawa w tej zabawie.
Tak naprawdę dużo łatwiej jest napisać scenę seksu, która zainteresuje czytelnika, niż stworzyć fabułę, która też to uczyni. Ty to potrafisz.

Pozdrawiam
R.

Zapomniałem, że słowo pisane jest nieco hermetyczne, a może to wina późnej pory i zwyczajnie zdarzyło mi się pisać trochę nieskładnie. Stwierdziłem, że nie mogę patrzeć na te sceny, ale to dlatego, że we własnym odczuciu przy poprzednich próbach efekt końcowy zdawał mi się bardziej zadowalający. Dopóki piszę dla NE zamierzam czerpać z obyczajowej swobody, jaką pozostawia twórcą portal. Powód jest prosty – lubię pisać o seksie. Absolutnie nie odebrałem pierwszego wpisu w kategoriach zarzutu. Bądź spokojny 🙂

Mam swoje wątpliwości co do zależności na linii scena-fabuła. To chyba tak nie działa. A może tylko zależy od tekstu nad którym się pracuje? U mnie rzecz ma się różnie, w wypadku Grega Canavana stworzenie spójnej sceny erotycznej pochłonęło mnóstwo czasu, miałem za to niespotykaną łatwość kreowania tego człowieka. Widać w przyrodzie potrzebna jest równowaga.

W twoich tekstach, Lisie, prócz erotyki jest coś nad czym warto się zastanowić. Niezwykle to lubię.
Motywacyjne przemowy to doskonała gra aktorska, gestykulacja i działanie na ludzkie emocje. Są one jak walnięcie shota. Lub dwóch. Nakręci na moment, zdaje się, że możesz przenosić góry, jesteś królem świata, a gdy alkohol przestaje krążyć we krwi to nagle okazuje się, że kop ten był chwilowy, wracamy do punktu wyjścia – szarości dnia, motywacji brak i ^%$& bombki strzelił.

Podobało mi się nawiązanie do Maxa Malyckiego.

Dopatrzyłam się kilku brakujących kropek i literówek, ale nie wpłynęło to na moją ocenę. Ode mnie maksymalna ilość gwiazdek.

Z pozdrowieniami
NoNickName

NNN!
Twoje komentarze sprawiają, że człowiek rośnie:) Staram się dać czytelnikowi najlepszy tekst, jaki jestem w stanie stworzyć w danej chwili. Raz wychodzi lepiej, innym razem gorzej, ale się staram. Czasem pozwolę sobie na postawienie jakiejś tezy między wierszami, jakiś czas później się dowiaduję, że: „Ta NE to w sumie przeintelektualizowana bufonada.”
I co tu robić? Człowiek jakiś czas temu zaczął grafomanić, o seksie pisać za bardzo nie umie(rumienię się niczym panna na wydaniu tworząc kolejne sceny,), więc staram się jakoś wyróżnić. Albo przynajmniej podjąć próbę.

Podoba mi się porównanie z alkoholem, zdaje się bardzo trafne. Dlaczego ocenzurowałaś chuja? Może to i dobry ruch, nie muszę się rumienić. 🙂 Max Malycki. Wyznam, że miałem duże wątpliwości czy stosować podobny zabieg, grało mi takie rozwiązanie fabularnie, ale…
Jakiś czas temu wróciłem z sentymentem do tych tekstów, dumny i blady, że oto zasiadam do czytelniczej uczty. Po 15 minutach moje oczy błagały o litość, historia ma potencjał, ale wiele rzeczy można było napisać inaczej, lepiej 🙂
Nabieram dystansu do swoich tekstów, pewnie podobny los czeka Grega Canavana.:)
Kłaniam się,
Lis

P.S. Za wszystkie kropki, literówki i inne usterki jestem osobiście i wyłącznie odpowiedzialny.

Dlaczego ocenzurowałam? Hmm… sama się zastanawiam dlaczego zamiast soczystego chuja pojawiły się te znaczki-robaczki. Dobre pytanie. 🙂

Osobiście lubię, gdy tekst wymaga ode mnie skupienia i myślenia. Lubię wszystko to, co jest między wierszami i co Autor przemyca licząc (a może nie?), że czytelnik sobie z tym wszystkim poradzi. Może dlatego Twoje ostatnie teksty oceniłam wysoko, ostatni JiNn’a czy Kopra. W tekstach pisanych jestem zwolenniczką „pokaż, nie mów!” Lubię intelektualną stymulację. 🙂

N.

Mieć fankę , dobra rzecz. Intelektualna stymulacja? Podoba mi się Twoje podejście, mam nadzieję, że jeszcze nie raz i nie dwa spotkamy się pod tekstami 🙂 Co do chuja, moim zdaniem jest trudny do zastąpienia,ale być może wyłazi ze mnie męski, seksistowski Lis. 🙂

Trudne, nie znaczy niewykonalne. 😉

Stop lobby wibratorów! 🙂
Muszę się zwierzyć, że ten komentarz zrodził pewien pomysł na opowiadanie.
Uśmiechy.

A kto mówi o wibratorach? 😉
Opowiadanie? No to dajesz…!

N.

Może i to opowiadanie byłoby ciekawe bez „momentów”, ale „momenty” byłyby też ciekawe bez opowiadania 😀
Ja tam chętnie dłużej zabawiłabym w Inferno…

Napisane w typowo lisim, świetnym, mimo że raczej powtarzalnym stylu. Znów mamy co nieco o kondycji ludzkiej i płytkości konsumpcjonistycznego stylu życia, grę na popkulturze, ograne żarciki, a jednak czyta się lekko i ma się poczucie świeżości. No i tym razem jest mniej głupich błędów 🙂

Szkoda tylko, że autor zapewne jak zwykle każe nam niemiłosiernie długo czekać na swoje kolejne dzieło…

Dobry wieczór!
Cieszę się, że komuś podobały się nieszczęsne momenty. Nie mogłem sobie pozwolić na dłuższy pobyt w Inferno, zdecydowanie nie jestem w najwyższej formie, jeśli idzie o erotykę.
Cechy typowego lisiego stylu zostały wynotowane, będę drapał i gryzł, byle tylko nie zostać wpasowanym w konkretne ramy. Zapewne muszę wyjść ze swojej strefy komfortu. 🙂
Mamy początek szóstego miesiąca roku, to moje trzecie opowiadanie w sezonie. Nie jest zatem tak źle, chociaż być może powinienem rozważyć zatrudnienie bezpruderyjnej sekretarki.
Kłaniam się,
Lis

Osobiście jestem zdania, że powinieneś pisać tak jak chcesz i o czym chcesz, nie przejmując się zarzutami o bufonadę czy krzywe obierki (ani tym bardziej charakterystyczny styl :D). Oczywiście eksperymenty z formą czy tematyką pozwalają nam się uczyć i poszerzają horyzonty, ale mimo wszystko zwykle najlepsze teksty to te zgodne z tym, co nam w duszy gra 🙂

Bardzo dobrze, że nabierasz dystansu, bo to znaczy, że się rozwijasz… przykro mi natomiast słyszeć, że nie leży Ci erotyka. Odnoszę wrażenie, że coraz więcej mamy tu autorów, którzy tak naprawdę nie chcą i/lub nie lubią pisać o erotyce… wielka szkoda…

Stanowczo dementuję. Lubię pisać erotykę. Nie chciałbym natomiast, by na moje teksty patrzono przez pryzmat osobisty. Kilka razy zdarzyło mi się w tekstach opisywać sytuacje, w których się nie znalazłem, zachowałby się zupełnie inaczej. Nie polecam chadzania ścieżkami osobistymi przy próbach interpretacji tekstu. Im mniej pisarza w pisaniu tym lepiej. 🙂

Tekst przeczytałem jako jeden z pierwszych. Późno w nocy z kawą w łapie. Nie chciałem od razu komentować. Musisz się lisku ułożyć;] Twój główny bohater, a raczej jego coaching skojarzył mi się z poglądami Focaulta zawartymi w nadzorować i karać. Szkoła jest instytucja nade wszystko uczącą posłuszeństwa. Ale to samo robi twój bohater. Uczy posłuszeństwa. Wyrywa ze schematu jedynie po to by przejąć jednostkę pod swoją władzę, plemiennego cadyka, hochsztaplera, prestidigitatora oraz cyklisty ;]
Pod tym względem przypomina mi trochę Maxa Małyckiego. I to nie dobrze. Moim zdaniem bardziej powinieneś naszkicować jego ego. Skupić się na nim. Tacy liderzy, coachowie mają bowiem przerost tej części ciała co często łączy sie z mikrymi rozmiarami innej.
Tekst czytało mi się trudno. Przeplatałeś sceny i mam wrażenie, że nie poświeciłeś dostatecznej uwagi na to by hm grały. Obrazy są piękne, ale zgrzytają przy przejściach.
Erotyka pasuje mi do twojej wizji i to ogromny plus. Opisuje nie tyle miłość i seks co zachowania seksualne ludzi. Tych znajdujących sie poza Focaultowskim panopticonem. Wolnych. Nie objętych zasadami nalożonymi na społeczeństwo. Sam przyznałeś jednak, że się krępowałeś. Tacy ludzie na pewno by sie nie krępowali, a ich seks chyba byłby bardziej dziki( o ile na dzikość pozwoliłby im wzwód i serce) i podobnego im wyzwolenia życzę ci w kolejnym tekście.

Dobry wieczór, Seleenverkoper!
Czytać Cię ponownie to sama przyjemność. Nawet jeśli ganisz, robisz to w sposób szalenie konstruktywny. Zgadzam się z Twoją interpretacją, o ile oczywiście udało mi się ją właściwie zrozumieć. Wydaje mi się, że trafnie określiłeś pułapkę, którą starałem się nakreślić. O ironio, tzw. rozwój osobisty nie rozwija.
Wyzwolenie, to tylko bardziej subtelna forma zniewolenia. Arcyciekawy punkt wyjścia do dyskusji, przynajmniej moim zdaniem.

Uważam krytykę przejść za uzasadnioną. Faktycznie można było stworzyć z tego bardziej spójną, strawniejszą całość. Inna rzecz, że ja przepadam za impresjami i migawkami. Z pewnością zapamiętam tę uwagę i w kolejnym dużym tekście postaram się to rozegrać inaczej. Wciąż się uczę, nieustannie zbieram doświadczenia.
Wielkie ego i mały członek? Trochę sztampa, ale jest to jakaś opcja. Nawet kusząca, obawiam się, że zwyczajnie nieco brakło umiejętności niżej podpisanego.

Jedną rzecz muszę zdecydowanie naprostować. Odpisując na któryś z komentarzy zapomniałem, że papier słabo toleruje ironię. Lubię pisać o seksie, czerpię ogromną przyjemność z opisywania wszystkich aktów. Nie mnie oceniać czy mam otwarty, czy zamknięty umysł w tym względzie, ale nie czerwienię się opisując seksualne ekscesy. Baaaardzo trudno się gorszę. Stąd wniosek, że jestem dużym Lisem. Nie przeszkadza mi to jednak twierdzić, że tworzyłem sceny, które zdawały mi się bardziej… ogniste..
Twoje uwagi są cenne, dziękuje Ci za nie. Mam nadzieję, że nie masz poczucia straconego czasu.
Kłaniam się,
Lis

Lisie, Lisie. 😀
Gdyby ten jeden z kilku był zapalonym graczem, to nie musiałby wbijać poziomu w LoLu. Jest ich tylko 30. Dywizje są ważniejsze. 😉
Nie wiem czy trafne to porównanie z bohaterami House of Cards, ale niech będzie. 😀
Oczywiście leci ode mnie piątka. Dobrze się czyta, trochę można się pośmiać, trochę otrząsnąć ze zgrozy.

Pozdrawiam,
B.S.

Dobry wieczór, BS.!
Faktycznie jedyny wyjątek uczyniłem dla „Wiedźmina” i jestem zafascynowany. Brak mi jednak biegłości w świecie gier komputerowych w sensie ogólnym.
Nie wiedziałem o tych dywizjach i rozmaitych szczegółach. Najlepsza Erotyka uczy i bawi:) Na swoją obronę mogę powiedzieć, że nie mamy pewności czy ten chłop wbił już wszystkie 30.

Ad rem, bardzo się cieszę, że tekst Ci spodobał i skłonił do napisania komentarza. To jest zawsze wielka nagroda dla autora.
Dziękuję!
Pozdrawiam,
Foxm

Gratulacje Lisie, opowiadanie pierwsza klasa 😀 Z lubością wyszukiwałem smaczki i dopatrywałem się szpil wbijanych w biznes coachingowy. Moją ciekawość podsycał fakt, że nie wiedziałem, co jest zmyślone, a co jest smaczkiem, którego nie wyłapałem z powodu niewiedzy. „Kto Ci ukradł marzenia”, wizualizacje, NLP, reality show kupiły mnie od razu. Pisałeś wyżej, że nie do końca podobają Ci się sceny erotyczne w tym opowiadaniu. Mój zarzut do nich jest taki, że są za krótkie, ale przynajmniej różnorodne. Po tak dobrym tekście marzyłoby mi się coś wyszydzającego MLM, ale niczego nie narzucam 🙂

Pozdrawiam,
Frodli

Dzień dobry!
Bardzo się cieszę, że udało mi się przykuć uwagę tak znakomitego kolegi po piórze. Tak, tekst jest pełen nawiązań do mikroskopijnego w sumie środowiska rozwoju osobistego. By nie popsuć zabawy oczywiście będę się upierał, że żadna z opisanych rzeczy nigdy nie miała miejsca.
Prawda, nie do końca podobają mi się sceny zawarte w tym tekście. Rozumiem Twój zarzut, ale naprawdę nie dało się opisywać aktów obszerniej.
MLM? To panowie pracujący w duetach – jeden spięty, drugi wyluzowany – oferujący cudowną karierę w sprzedaży? Miałem okazje nawet uczestniczyć w takim spotkaniu Materiał na opowieść wyborny, ale kolejne projekty wzywają. Nie trać jednak nadziei. Może kiedyś 🙂
Kłaniam się,
Foxm

To ja chyba pozostanę przy logarytmach. Logarytmy świetnie opisują skalę problemu gdy goni cię wataha wilków. Nie należy przejmować się liczbą ostrych kłów lecz logarytmem tej liczby. Zasadnicza różnica jest między czterema i ośmioma kłami, natomiast między 104 i 108 kłami jest ona już znikoma. Podobnie jest z pieniędzmi w portfelu (liczy się ile jest zer) i ze spóźnianiem się na spotkania. Pozdrawiam, życzę smacznego śniadania 😉

Kilka niskopoziomowych usterek:

„z upodobaniem odgrywał rolę jowialnego patrona. wielopokoleniowej familii.” – albo wywalić kropkę albo dać wielkie „W”.

„Słodki wzwodzie – pomyślał, a na głos poprosił:
– Podczas zdjęć powiedź raczej, że leczysz złamane serce i wciąż wierzysz w istniejące w ludziach dobro. Następny!
– Oho, kolego! Wyjdziesz stąd i wrócisz za chwilę…
– Słucham?
– Założyłeś skarpety do sandałów i to w dodatku białe.”
linia druga: interetacja semantyczna wskazuje że chodzi raczej o mówienie a nie wiedzenie.
całość: nie wiem kto co mówi. Pierwsze dwie wypowiedzi chyba powinny być scalone albo oznaczone, ze mówi je ta sama osoba. Albo czegoś nie rozumiem.

„Kochani, w relacjach międzyludzkich przydatną techniką jest stosowanie wizualizacji. tT rewolucyjna metoda.” – nieznany alias „tT”

„Gadka -szmatka: jesteś zwycięzcą!” – ostrzeżenie o spacji zgłoszone przez detektor piękna symetrycznego.

„nieznajomeją” – analizator morfologiczny znalazł jedynie niesłownikowy lemat „nieznajomeja”.

Gdzieniegdzie brakuje kropek na końcach akapitów.

Cześć!
Ja jako ja od zawsze powtarzam, że gdybym potrafił zaprzyjaźnić się z tą zimną suką, którą zawsze pozostawała dla mnie matematyka, z całą pewnością inaczej ułożyłbym sobie życie. Niestety moje matematyczki od podstawówki były nadzwyczajnie rozwiązłe, nie było półrocza, żeby któraś nie zaszła w ciążę. Miało to opłakany skutek dla edukacji tych mniej zdolnych uczniów, a do takich się niewątpliwie zaliczałem.

Całymi garściami czerpię w tym tekście z „mądrości” patologicznego środowiska rozwoju osobistego. Logarytmy są żywcem wzięte z pewnego wystąpienia motywacyjnego osoby o dużym nazwisku i jeszcze większym ego. Mając na względzie ostrożność procesową żadnych nazwisk oczywiście wymieniać nie zamierzam 🙂

Zgadzam się z wszystkimi wyłapanymi usterkami. Dziękuję, że mi je wskazałeś, w następnym tekście spróbuję ich uniknąć. Do wyjątków należą sytuację, kiedy poprawiam to co już opublikowałem. Jeśli opublikowałem i nie zauważyłem, znaczy to tyle, że nie jestem dość dobry, żeby to wyłapać.
O wszystkich swoich błędach staram się pamiętać i nie powtarzać dwukrotnie tych samych. Jak mi to wychodzi? To zawsze pozostawiam do oceny czytelników.
Dziękuję, że odkopałeś ten tekst! Lubię go, mimo wszystko. 🙂
Lis

Przeczytałem bez głębszego zrozumienia realnych kontekstów. Czułem, że to nie do końca fikcja, ale to było tylko mgliste wrażenie. Zupełnie jestem niewtajemniczony.

Foxie, surowy jesteś dla siebie w sprawie tego niepoprawiania błahych błędów, literówek. Ja bym poprawiał bez mrugnięcia okiem. Kwestia osobistych przekonań jak widać. Teraz mój komentarz wygląda jak wytykanie błędów – a miałem nadzieję na drobny wkład do doskonałości tego tekstu.

Pozdrawiam

Bez wątpienia warto byłoby poprawić, szczególnie, że nie jest to duża ingerencja w tekst…

Napisz komentarz