Dziewczyna z klubu go-go (seaman)  3.65/5 (20)

36 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 21 lipca 2013 roku.

Jedno musimy ustalić na początku. Dla jasności. Nie jestem kurwą. Ani striptizerką. Chociaż dla właściwego faceta może i bym zatańczyła, ale nie robię tego dla pieniędzy. Jestem… hostessą. Tak nazywają tę robotę. Czyli dziewczyną do towarzystwa. Przysiądę się do ciebie, porozmawiam. Jeśli będziesz miły, to możesz nawet postawić mi drinka – w końcu dzięki temu zarabiam. Ale nic poza tym. Wolałam jasno określić zasady, żebyście sobie za dużo nie wyobrażali.

Znalazłam dobre określenie dla mojej pracy. Chociaż na historii nie znam się za dobrze, a o Japonii nie wiem prawie nic, to słowo gejsza pasuje do mnie doskonale. Mam nadzieję, że wszystko jasne. Zabawiam facetów rozmową, kusą spódniczką i ładną buzią. Ale rączki proszę trzymać przy sobie. Taka jest zasada.

Złamałam ją tylko raz. I właśnie o tym jest moja opowieść.

***

Do czasów liceum byłam bardzo spokojną dziewczyną. Nie piłam. Nie paliłam, nie chodziłam na imprezy. Koleżanki z gimnazjum i ci wiecznie zawstydzeni, obsypani trądzikiem koledzy odkrywali coraz więcej, a mnie jakoś nie ciągnęło.

Ani do zabawy, ani do chłopaków. A potem przyszedł moment objawienia. Trudno mi powiedzieć, kiedy konkretnie to nastąpiło. I co było powodem takiej zmiany. Może po prostu później zaczęłam dojrzewać, może w końcu zmęczyła mnie moja matka i jej czterdziesty gach, wiecznie smutni i pokutujący za grzechy swoje i innych. Nie wiem, dlaczego nagle, bez ostrzeżenia, zaczęłam szukać zakazanego owocu we wszelkich jego odmianach i gatunkach. Ale pierwsza klasa liceum była przełomowa. Okazało się, że po kilku drinkach staję się odważniejsza. Nie wstydzę się niczego ani nikogo. I ciągle chcę czegoś więcej.

Przestałam marnować czas na rówieśników i szybko odnalazłam się wśród starszych klas. Na pewno pomógł w tym fakt, że mam zgrabne, długie nogi i ładną buzię. Ale było chyba coś jeszcze. Teraz wiem, że nie jestem zwyczajną dziewczyną. Ale wtedy nagłe zainteresowanie, jakie zaczęli mi okazywać koledzy z trzecich klas, było dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie rozumiałam pojęcia sex-appeal’u, nieznane mi były takie słowa, jak żądza, seks, orgazm. A tu okazało się, że podobam się wielu facetom. Ci śmielsi podchodzili, zaczynali rozmowę, pozostałych stać było jedynie na robienie maślanych oczu, co zawsze niezmiernie mnie bawiło. Szybko nauczyłam się wykorzystywać władzę, jaką oddali mi w ręce pierwsi adoratorzy. Odkryłam słabe miejsca, w które należy uderzyć, jeśli chcesz zdobyć mężczyznę. A potem zaczęłam ich kolekcjonować. Zaczęłam niewinnie, od miłego, inteligentnego studenta, który odważył się zaczepić mnie na przystanku tramwajowym. W sumie nie był brzydki, więc z czystej ciekawości pozwoliłam mu się poderwać. Miałam niezły ubaw, widząc jak się męczy, gdy podstępnie go podpuszczałam. Na przykład, idąc na spotkanie z nim, zakładałam luźną, rozszerzającą się spódnicę do połowy łydek, a potem robiłam wszystko, żeby pokazać mu róż bielizny. Biedny, skręcał się z pragnienia, ale nie dostał niczego więcej. Bo był zbyt wolny w ruchach. I, w końcu, znudził mi się jego napuszony ton głosu. Potem przyszli kolejni. Odkrywałam tajemnice mężczyzn łatwiej, niż można się było spodziewać. Wystarczyło nie odpowiadać na smsy i nie odbierać telefonów, albo przećwiczyć na delikwencie metodę kija i marchewki. Szybko przestawali cokolwiek rozumieć, ale nie mieli siły mnie zostawić. Pamiętacie nogi i buzię? Z kolejnymi miesiącami w tym temacie robiło się coraz lepiej. Nauczyłam się makijażu, pojęłam sztukę kuszenia ciuchami. Odnalazłam tę cienką linię, rozdzielającą odpychającą wulgarność od nudnej niewinności. I zostałam mistrzynią w balansowaniu na niej. Czym doprowadzałam wszystkich mężczyzn do szaleństwa.

Najpierw odkryłam domówki, potem kluby. Wychodziłam na miasto kilka razy w tygodniu, co rusz wymyślając nowe kłamstwa. W domu i tak nikogo nie interesowało, co się ze mną dzieje. Mama, otyła i sapiąca kobiecina, wolała słuchać religijnych audycji i biegać do kościoła przy byle okazji. Nie mam jej tego za złe po piekiełku, jakie przeżyła z ojcem, niech mu ziemia ciężką będzie. Pijak i awanturnik, zadręczał wszystkich dookoła, a przede wszystkim matkę tak długo, jak żył. Na szczęście dla mnie, zeszło mu się z tego świata, zanim zdążył poznęcać się na mojej osobie. Miałam wtedy trzy lata i jedyne wspomnienie, jakie z nim mam, wiąże się z wyjącą syreną karetki pogotowia i płaczem mamy. I nie żałuję, że nie pamiętem niczego więcej. Ale nie o tym miałam opowiadać. Wróćmy do tematu.

Niigdy nie miałam stałego faceta. Poza tym biednym studencikiem, z którym wytrzymałam dwa miesiące. Nie mogłam się od niego odczepić jeszcze długo po zerwaniu, ale nie był namolny.

– Zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj, że jestem twoim przyjacielem. – Takie wiadomości zostawiał na mojej skrzynce głosowej aż do momentu, gdy ją wyłączyłam. Przynajmniej nie nachodził mnie w domu ani w szkole, bo tego bym nie wytrzymała. A po nim nie związałam się z nikim więcej. Oczywiście, nie liczę facetów na jedną czy dwie noce. Bo tacy byli.

Szybko odkryłam, do czego służy moje dojrzewające, młode ciało. Nauczyłam się, jak wykorzystywać mężczyzn i ich… wyróżniki. I bardzo spodobała mi się zabawa w te klocki. Byłam dobra, mogę stwierdzić bez fałszywej skromności, bo niejeden z nich po pierwszej nocy chciał się ze mną spotykać, zakochiwał się i takie tam. Nie rozumieli, że ja się wtedy bawiłam. Nimi, sobą, młodością. Szczęśliwie dla mnie, nie skończyło się to wszystko ciążą. Nie wiem, czy dlatego, że mam farta w życiu, czy może po prostu jestem mało płodna. Wiele moich koleżanek wpadało w głupi sposób, choć w porównaniu ze mną były bardzo ostrożne. Mi nic się nie przytrafiło, a one teraz niańczą niechciane dzieciaki, udając, że je kochają, choć tak naprawdę kojarzą je jedynie ze straconą młodością. Przynajmniej ja tak to widzę.

Szalałam przez całe liceum, a potem, niemal z dnia na dzień, wszystko mi przeszło. No, może nie wszystko. Ale przestałam chodzić na imprezy. Wyrywać facetów w każdym klubie. Zaliczać pięciu w ciągu miesiąca. Znudziło mi się to wszystko. Męczące stały się te jednakowe wieczory, podczas których wszyscy zachowywali się według tych samych schematów. Ja udawałam, że pozwalam im się zdobyć, a oni – nie wiem, czy zdając sobie sprawę z mojej gry – puszyli się przede mną w powtarzalnych, doskonale mi znanych pozach.

Przestałam wychodzić, zdałam maturę i dostałam się na studia. Szybko się jednak okazało, że mojej mamy nie stać na utrzymywanie córki-studentki. Zrozumiałam, przeniosłam się na zaoczne i poszłam do pracy. Najpierw jako hostessa na promocjach, ale było to tak przerażająco niedochodowe zajęcie, że szybko zrezygnowałam. Potem wzięłam kilka razy udział w jakichś castingach, przeszłam się po wybiegu w okropnych ciuchach, zaliczyłam parę sesji zdjęciowych. Po czym okazało się, że jestem za stara. Że powinnam mieć siedemnaście lat. Albo lepiej jeszcze mniej. I zostałam bez roboty.

Byłoby słabo, gdyby nie zadzwonił jeden z fotografów.

– Słuchaj, mam dla ciebie robotę – powiedział. – Praca dla odważnych, dobrze płatna. W kulturalnych warunkach – dorzucił uspokajająco.

I tak wylądowałam w klubie go-go.

***

Na początku nie chciałam wziąć tej pracy. No, bo przecież to na pewno jest burdel, zaraz za progiem zwiążą mnie i z miejsca wywiozą do Niemiec. Albo jakiegoś Tadżykistanu. Ale po kilku dniach zadzwoniłam pod numer, który dostałam od fotografa. Odebrała kobieta, zaprosiła na rozmowę. Z lekką obawą w sercu pojechałam na spotkanie. Zabytkowa kamienica na starówce, nad wejściem dyskretny neon, teraz wyłączony i jakiś taki smutny z tego powodu. Pink Panther. Jak dla mnie może być i pink, pomyślałam, wchodząc do środka. Przy szatni czekała na mnie wysoka, czarnowłosa kobieta. Stara, koło czterdziestki, ale zadbana, zgrabna i porządnie ubrana. Przedstawiła się jako Emilia jakaśtam, właścicielka, i zaprosiła do baru. Ściskając w kieszeni telefon z wybranym numerem policji – strzeżonego i tak dalej – zeszłam za nią do piwnicy. Troszkę się bałam, nie powiem. Ale w lokalu lęk znikł, sama nie wiem czemu. Miejscówka była ładnie zrobiona, wszystko w ciemnym, niemal czarnym drewnie i różu, efektownie podświetlone logo wiszące nad barem przedstawiało bardzo ponętną kocicę w skąpym stroju. Na środku niedużej sali znajdował się niewielki, okrągły podest z klasyczną rurą. No, to pięknie, stwierdziłam. Burdel jak nic.

Usiadłyśmy przy jednym z oczojebnie różowych stolików i właścicielka zaczęła rozmowę.

– Nie musi sie pani martwić, to nie jest burdel – stwierdziła z miejsca. Nie do końca mnie przekonała. – Zobaczy pani sama, nasze dziewczęta mają różne zajęcia, ale jedną z podstawowych zasad jest: nie ma możliwości wynajęcia dziewczyny na seks.

– A czemu? – sama nie wiem, skąd pojawiło się to pytanie. – To przecież jest dochodowe… chyba.

– Prowadzimy klub dla panów, ze striptizem i towarzystwem pań, ale na tym się nasze usługi kończą – odparła zdecydowanym głosem Emilia. – Nie interesuje nas kurestwo. Jasne?

Zmarszczyła brwi. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że albo palnęłam głupotę, albo zostałam źle zrozumiana.

– Pani Emilio, nie to miałam na myśli – sapnęłam. Wspaniale rozpoczęłam rozmowę o pracę, nie ma co. Idiotka. – Ja… nigdy nie pracowałam w takim miejscu, a już na pewno… – Odetchnęłam głęboko. – A już na pewno nie dawałam za pieniądze – dodałam po chwili. – Wszystko jasne.

– To dobrze – odpowiedziała i poczułam, że się rozluźniła. – Przychodzą tu różne kobiety, rozumie pani. Czasem nie wiemy, czy to prowokacja policji, czy podstawiła taką jakaś gazeta. Albo, co gorsze –mafia.

– Proszę mi mówić po imieniu – zaproponowałam. Chciałam jak najszybciej zatrzeć nieprzyjemne wrażenie po moim durnym pytaniu. – Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu.

– Jasne, że nie mam – odpowiedziała i wyciągnęła rękę. – Jestem Emilia.

Koniec końców, dostałam tę pracę. Chociaż sama nie wiem, w jaki sposób.

***

Pewnie teraz zaczęliście się zastanawiać, jakiego typu kobiety pracują w takim miejscu. No, ja na przykład, ale akurat nie jestem dobrym przykładem. Dziwna ze mnie osoba, ale inne dziewczyny były jak najbardziej normalne. Prawie wszystkie striptizerki miały jakieś doświadczenie w prawdziwym, profesjonalnym tańcu. Każda, z jakiegoś tam powodu, musiała zrezygnować z dawnej pracy, a potem wiadomo. Wrócić już nie można, bo wypadło się z obiegu, a z życiem trzeba sobie jakoś radzić. W taki sposób wszystkie trafiły tutaj i, muszę dość obiektywnie stwierdzić, trafiły chyba nie najgorzej. Emilia trzymała cały kram bardzo krótko, chociaż trzeba przyznać, że była sprawiedliwa. Jeśli któraś z nas coś spieprzyła, mogła spodziewać się niezłej reprymendy. Ale zaraz po tym całe zdarzenie szło w niepamięć. No, chyba że dziewczyna była na tyle tępa, że wykręciła ten sam numer ponownie. Wtedy nie było litości, szybko się z nią żegnano. Ale takie kretynki nie pojawiały się zbyt często. Trzeba było trzymać się kilku zasad i wszystko było dobrze. A że owe zasady w znacznej większości zapewniały nam bezpieczeństwo i spokój, nie było problemu z ich przestrzeganiem. Jeśli trafiał się zbyt pijany lub za bardzo przyjacielski klient – a przeważnie jedno łączyło się z drugim – Emilia szybko stawiała takiego gościa do pionu. Pilnujący spokoju bramkarze, swoją drogą sympatyczni i normalni faceci, interweniowali bardzo rzadko. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, by nie wywołać jeszcze większej rozróby. A po drugie Emilia świetnie radziła sobie z każdym niewłaściwie zachowującym się panem.Kelnerki też były normalne. Prawie wszystkie. Nie lubiłam jednej z nich i, gdy już odbębniłam okres próbny, w trakcie którego okazało się, że bardzo dobrze sobie radzę, załatwiłam sobie taki układ, że nie musiałam pracować z tą konkretną osobą. Nie przypadłyśmy sobie do gustu i tyle, nie ma o czym gadać. Ważne jest tylko to, że bardzo szybko polubiłam tę pracę. Przychodziłam na pięć wieczorów w tygodniu, przebierałam się w robocze ciuszki i szłam na salę. Haha, ale wyszło, jakbym wkładała jakiś kombinezon stoczniowca i szła spawać blachę… Nie, mój strój był trochę inny. Określony według jasnych reguł, miał być zawsze w dwóch kolorach – domyślacie się, w jakich – i, jak to ujęto w regulaminie, skąpy i prowokacyjny, ale nie wyzywający. Tak, tak, mieliśmy na to regulamin. Nie ma się co śmiać. Wszystko było w nim jasno opisane. Co możemy, czego nie. Na co zezwalamy klientowi, a w którym momencie możemy przerwać rozmowę i odejść od stolika. Był nawet zapis, że powinnyśmy „przynajmniej raz w tygodniu odwiedzać kosmetyczkę i mieć zawsze nienaganny makijaż, obejmujący również manicure i pedicure.” Mega beka. Dla większości z nas było to normalne, ale zdarzały sie takie, którym trzeba było uświadomić to i owo. Cóż, życie.

Sami więc widzicie, że wszystko było dość szczegółowo ustalone. I bardzo mi to odpowiadało, trzymałam się reguł i wieczory leciały jeden za drugim, w bardzo miłej atmosferze. Rozpoczynałam pracę od przejścia się po sali. Przegląd towaru, wiecie. Oni patrzyli na mnie, jak oceniałam ich. Wyłapywałam takiego faceta, który mi się podobał, podchodziłam i zagajałam. Bardzo rzadko myliłam się w wyborze. Panowie zapraszali mnie do stolika, rozmawialiśmy. Oglądali tańczące dziewczyny i, jeśli było miło, stawiali nam niebotycznie drogie drinki albo zamawiali jedną z dziewcząt na solowy pokaz. Nic więcej. Jeśli klient był wyjątkowo uprzejmy, mógł pogłaskać mnie po ramieniu czy kolanie, ale na nic więcej nie pozwalałam. Też miałam swoje zasady. Aż do czasu, jak się okazało.

Mężczyźni bywali różni, choć można ich podzielić na kilka kategorii. Pierwsza z nich to uczestnicy wszelkiego rodzaju uroczystości, z wieczorem kawalerskim na czele. Przeważnie młodzi, lekko podpici, radośni i bez kasy dla mnie. Zamawiali czasem dziewczynę dla pana młodego, ale nic więcej, więc w uprzejmy sposób omijałam takie towarzystwo. Potem szli żonaci nieszczęśliwcy, raz na jakiś czas uciekający do nas od nudy i rutyny. Z jednej strony byli tacy śmieszni, cali w stresie i emocjach, a z drugiej – te ich żałosne spojrzenia wygłodniałego spaniela byly w stanie zepsuć mi czasami nastrój. Inna grupa to biznesmeni, którzy po jakimś oficjalnym spotkaniu wychodzili na miasto się zabawić. Dochodowi, lecz pewni siebie aż do granic arogancji, więc na dłuższą metę stawali się męczący. Naciągałam takiego pana na soczek za sto pięćdziesiąt złotych, po czym dyskretnie zmieniałam otoczenie. Jesli byli upierdliwi i łazili za mną, zrywałam się do domu. W końcu i tak byłam zarobiona. Rzadko która z dziewcząt wyciągała jednego drinka dziennie, dla mnie był to plan minimum. Pamiętacie, mówiłam wam, że podobam się facetom. Podobno mam to „coś”. Może i tak. Ja bym to określiła inaczej, jako połączenie niewinnej twarzyczki z dość dobrym, a przez to wyzywającym ciałem. Nieskromna jestem, co? Nieprawda. Znam swoje mocne i słabe strony. Na przykład nie mam prawie piersi. No, coś tam jest, ale nie większe toto niż bułeczki z biedronki – wiecie, te małe i płaskie. I wszędzie mam mnóstwo pieprzyków, choć na szczęście malutkich. Ale poza tym nogi to mi się ciągną do samej szyi, a pupa, choć nie jestem biodrzasta, na pewno zalicza się na plus.

Ale wracajmy do tematu. Szybko odnalazłam się w Różowej Panterze i zadomowiłam się na dobre. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma dziewczynami i raz na jakiś czas urządzałyśmy wypad na miasto. Oj, działo się wtedy, mówię wam. Niektórzy z czytających to panów mogli mieć na tyle dużo szczęścia, że spotkali nas w jakimś klubie. A jeśli byli wystarczająco mili, dowcipni i w miarę przystojni, dostawali od losu prezent. Mówiłam, że się uspokoiłam. Nie wspominałam ani słowem o wstąpieniu do zakonu.

Co dwa tygodnie stawiałam się grzecznie na uczelni, by nie zawalić studiów i w ten sposób minęły dwa lata. Zarabiam nieźle, więc nie muszę się już po mieście tłuc komunikacją miejską, o nie. Sprawiłam sobie, proszę państwa, piękne, czerwone mini. Na szczęście niepsujące się, a do tego urocze autko. W sam raz dla mnie. Ale znowu odbiegam od tematu. A ten nadchodzi szybkim krokiem. Oto i on. Czyli zwykły, zdawałoby się, wieczór w pracy, ponad trzy tygodnie temu. No, to lecimy z historią. Bo teraz zaczyna się najlepsze.

***

Przyjechałam lekko spóźniona, bo wypadek w centrum miasta skutecznie zablokował wszystkie drogi dojazdowe. Szybko wpadłam do przebieralni, zrzuciłam dresy i zaczęłam się szykować. Makijaż, odświeżenie fryzury, „pracowa” bielizna i strój. Pamiętam dobrze, jak byłam wtedy ubrana, chyba dlatego, że tak mu się spodobałam. A może kłamał od początku do końca, do dzisiaj trudno mi go rozszyfrować. Miałam na sobie ciemnoróżowy gorset, spódniczkę tak krótką, że przez cały wieczór miałam problemy ze wstawaniem z fotela i różowe obcasy, czternastki. Na szczęście miałam praktykę w obsłudze takich butów, inaczej byłoby słabo. Wyskoczyłam na salę, zręcznie umykajac przed karcącym wzrokiem szefowej i wieczór ruszył z kopyta.

No, powiedzmy. Co z tego, że sobota, że środek czerwca. Oprócz kilku zapatrzonych w tancerki, ciemnoskórych marynarzy o egzotycznych rysach twarzy, w lokalu nie było nikogo. Kilka godzin nudy potrafi zabić nawet największy entuzjazm, nic więc dziwnego, że gdy Artur wszedł do klubu, byłam już mocno zmęczona pracą, a właściwie jej brakiem.

Weszli całą grupą, głośną i radosną. Obsiedli dwa największe stoliki i, lekko już wcięci, zaczęli żywo komentować tańczącą dziewczynę. A że była nią Dorota, to mieli co podziwiać. Podeszłyśmy do roześmianej grupy i każda z nas przysiadła obok jednego z panów. Ja, nie wiedzieć czemu, musiałam przecisnąć się pomiędzy czterema siedzącymi mężczyznami, by zająć miejsce przy najstarszym z nich. Trudno było mi określić, ile mógł mieć lat – może trzydzieści trzy, a może z pięć więcej. Może to fakt, że wszyscy pozostali wydawali się być o dekadę młodsi, a może dlatego, że akurat on spodobał mi się zaraz w wejściu, sama nie wiem, co przyciągnęło mnie akurat do niego. Wysoki, szczupły i krótko obcięty, wydawał się odrobinę nie pasować do reszty towarzystwa. Potrafił się dobrze ubrać, widać to było od razu, i miał pieniądze; zawodowym okiem zwróciłam uwagę na elegancki, drogi zegarek.

– Witaj – powiedziałam z uśmiechem. – Masz ochotę na rozmowę?

– A o czym? – odparł miłym, niskim głosem. Nie był przystojniakiem, ale z jego twarzy biły spokój i pewność siebie. Popatrzył na mnie z zainteresowaniem. – O tobie?

– Może być o mnie. – Uśmiechnęłam się. – O mnie i o tobie.

Lekko odwrócił się w moją stronę. Zadziornie błysnęły mu oczy.

– No, proszę – stwierdził. – Piękna dziewczyna przysiada się obok i chce rozmawiać o nas. Podoba mi się to miejsce.

Mrugnęłam okiem.

– Jeśli tak jest naprawdę, to bardzo się cieszę. Po to tu jestem.

– Czyli, po co?

– Żebyś dobrze się bawił, podziwiając nasze tancerki. I, spędziwszy miło czas w moim towarzystwie, chciał tutaj wrócić.

– Ależ, miła panno – mruknął z udawanym oburzeniem. – Dopiero co przyszedłem, a juz chcesz żebym sobie poszedł?

Zabawny był. Lubię facetów z poczuciem humoru, pomyślałam wtedy. Może jednak ten wieczór nie będzie taki nudny.

– Ależ skądże. Chciałabym, żebyś został jak najdłużej.

Zerknął na mnie znad szklanki z piwem.

– A to zabrzmiało jak konkretna propozycja. Czego mogę wobec tego oczekiwać, spędzając czas w towarzystwie tak uroczej kobiety?

– Miłej rozmowy, dobrej rozrywki i seksownych tancerek – odparłam.

– Na cóż mi tancerki, gdy siedzi obok mnie taka piękność?

– Nie przesadzaj, proszę. – Zawstydziłam się. Ze zdziwieniem poczułam, że klasycznie się zawstydziłam. – Niektóre ze striptizerek…

– Tylko niektóre, hę? – przerwał mi z tym samym, zawadiackim błyskiem w oku. – Śliczna, a do tego pewna siebie. Niebezpieczna jesteś, wiesz?

Żachnęlam się, udając oburzenie.

– Proszę mnie nie łapać za słowa, panie…

– Och, ale ze mnie wzorzec kultury. Artur jestem.

– Miło pana poznać, panie Arturze. Paulina.

– Po pierwsze, urocze imię, śliczna Paulino. Po drugie, darujmy sobie tych panów. Oczywiście, jeśli się zgadzasz, mówmy sobie po imieniu.

Skinęłam głową z uśmiechem. Nie, wieczór raczej nudny nie będzie, stwierdziłam w duchu.

– Jak sobie życzysz, Arturze.

– Doskonale. – Zatarł rece z radością. – Wiem wprawdzie, że jestem dużo starszy od ciebie, ale to chyba nie przeszkadza…

– Nie powiedziałabym, że tak dużo – zaprotestowałam. – Te kilka lat…

Znowu spojrzał na mnie z ukosa. Przejechał wzrokiem po nogach, które skrzyżowałam mu przed samym niemal nosem. Zerknął na resztę odsłoniętego ciała. Ale spodobało mi się, że zrobił to mimochodem, jakby niechcący. Fajne było to, że skupiał się na mnie, na tym co mówię, a nie na goliźnie. Mojej albo, co gorsza, tamtej tańczącej dziewczyny.

Możecie myśleć, co chcecie, ale jestem kobietą. Lubię, gdy interesujący mężczyzna poświęca uwagę wyłącznie mnie. I to nie mojemu wyglądowi, a całej reszcie. To miła odmiana.

– Paulinka, muszę na ciebie bardziej uważać – mruknął.

– Musisz – potwierdziłam bezczelnie. Uniósł brwi i pogłaskał się dłonią po policzku. A potem, niemal niezauważalnie, przeniósł palce na mój nadgarstek. Objął go najpierw, a potem powoli pogładził. Miał delikatne, ciepłe palce. Miłe, pomyślałam.

– Piękna – zaczął, nie przerywając pieszczoty – pewna siebie, a do tego bystra. Masz rację, Paulina, muszę. Mogę to robić? – spytał, raptownie zmieniając temat. Zamrugałam, zaskoczona, na co on znacząco zerknął na swoją dłoń, która dotarła w międzyczasie do łokcia. Jakby dla zaakcentowania pytania, przejechał delikatnie kciukiem po wewnętrznej stronie mojego przedramienia. Mrrrrr… Miło.

– Możesz – odpowiedziałam po chwili.

– Jeśli przekroczę granicę, jeśli zrobię coś, czego nie powinienem, powiesz mi o tym, prawda?

– Nie ma obawy – mruknęłam. Z jednej strony wiedziałam, że już stąpa po grząskim gruncie, bo Emilia szybko rozprawiała się z gośćmi, obmacującymi hostessy. Ale w środku czułam, że nie muszę się o to martwić.

– No, to super – powiedział, sunąc opuszkami wyżej. Robiło się… interesująco. – A wracając do tematu, skoro uważasz, że jestem tylko o kilka lat starszy od ciebie, to ile mi dajesz?

– Trzydzieści dwa – rzuciłam bez wahania. No, zobaczymy, co odpowie.

Uśmiechnął się radośnie.

– Pięknie. Widzę, że trafił mi się twardy orzech do zjedzenia. Bo, oprócz tego, co powiedziałem o tobie, widzę teraz, że potrafisz jeszcze doskonale kłamać.

Zaśmałam się. Artur zawtórował mi po chwili, nie przestając bacznie mi się przyglądać. I gładzić mnie tymi swomi zwinnymi palcami.

– Nie kłamię – odparłam. – Na tyle wyglądasz.

Wolną ręka uniósł szklankę do ust, upił nieco piwa.

– Pewnie łowisz facetów łatwiej, niż pajęczyca muchy.

– Jeśli zechcę.

Oderwał dłoń od mojego ramienia i, nim zdążyłam zaprotestować, przełożył rękę i poczułam jego dotyk na szyi. Z całych sił walczyłam, by nie zdradzić się najmniejszym drgnięciem. Bo właśnie przekraczał Rubikon. Jego zwinne palce znalazły się w miejscu, które było dla mnie niebezpieczne. Bo bardzo erogenne.

Chyba udało mi się zachować spokój, bo nie zareagował. Nie przerwał pieszczoty.

– Jeśli zechcesz – mruknął. Pochylił się odrobinę bliżej. Pachniał alkoholem, papierosami i jakimś korzennym aromatem egzotycznych perfum. Bardzo miło. – I żaden ci się nie oprze?

– No, tego bym nie powiedziała – stwierdziłam ze śmiechem. Z jednej strony chciałam, żeby się odsunął, zabrał rękę i usiadł grzecznie obok, ale z drugiej… Diabełek, tkwiący gdzieś głęboko we mnie, powstrzymywał jakiekolwiek protesty. To przecież takie miłe, mruczał. I w sumie bardzo niewinne. No, powiedzmy. – Ale żaden nie chce się opierać…

– Nie chce…? No, niebezpieczna dziewczyno, jeszcze chwila, a się w tobie zakocham…

Niespodziewanie wyprostował się i zerknął pytająco.

– A mogę zadać drażliwe pytanie?

Spojrzałam na niego uważnie. Proszę cię, nie psuj nastroju, pomyślałam.

– Możesz – odpowiedziałam z wahaniem.

– Nie bój się, nie będę wypytywał cię o adres czy numer telefonu – mruknął uspokajająco. – Chciałem tylko zapytać, skoro ty to już zrobiłaś, o twój wiek.

– Ale tak naprawdę to mi go jeszcze nie zdradziłeś – zaprotestowałam.

– No, fakt – sapnął. – Niech ci będzie. Trzydzieści osiem.

– Nie wyglądasz – powiedziałam. Kłamałam, ale tylko trochę.

– Ech, Paulinka… Muszę na ciebie uważać. Mówiłem ci to juz wcześniej?

– Tak – odpowiedziałam z uśmiechem.

– I dobrze. Bo to prawda. Ale to miłe, co mówisz… Dobrze, a wracając do ciebie, to ile ty masz lat? Wybacz mi, proszę, wścibskość, ale jestem bardzo ciekawy.

– Zgadnij.

– Ech, szelmo. – Wyszczerzył równe, białe zęby. – Niech ci będzie. Wyglądasz… na dziewiętnaście, ale pewnie masz ze dwadzieścia jeden.

– Zgadłeś, brawo!

Znów pochylił się niebezpiecznie blisko. A do tego położył drugą dłoń na moim udzie, tuż nad kolanem. Zerknął w dół.

– Mogę? – upewnił się, choć jego głos nie zdradzał wątpliwości. Gdy kiwnęłam lekko głową, powoli pogładził mi nogę. Znowu zrobiło mi się bardzo… miło.

– Skoro zgadłem – kontynuował – to należy mi się nagroda, prawda?

– To zależy – odpowiedziałam.

– Od czego?

– Od tego, jaka miałaby to być nagroda.

– Och, drobnostka – westchnął, przesuwając palce jeszcze wyżej. Dotarł niemal do skraju spódniczki. A chyba mówiłam wam, że nałożyłam dziś bardzo krótką. – Zauważyłem, że masz dziś wspaniałej wysokości obcasy.

Spojrzałam z zaskoczeniem na niego, a potem uniosłam stopę, pokazując mu różowy pantofelek. Pamiętacie, czternaście centymetrów, a to już nie przelewki. Artur zerknął i westchnął zabawnie.

– Boskie. Jak pewnie się domyślasz, uwielbiam szpilki, a te są… – zawahał się na moment – niebiańsko wprost wysokie. Źle powiedziałem, lubię nie tyle same buty, co pięknie kobiety na obcasach. Zrób mi tę przyjemność, proszę, i przejdź się dla mnie. W nagrodę, że zgadłem.

Roześmiałam się. Szelma, nie ma co.

– Dobrze – powiedziałam. – W sumie mam ochotę na gumę do żucia, a mam jakieś schowane w szatni.

– O, to bardzo proszę jedną gumę dla mnie. Tylko bez skojarzeń proszę.

Udając oburzenie, pacnęłam go w pierś. Szczupły, ale ciałko miał.

– Tyle, że w tym celu musisz mnie uwolnić z objęć – spojrzałam znacząco w dół, na jego dłoń.

Westchnął z rozczarowaniem.

– Dobrze, niech ci będzie. Dla takiego widoku warto – odparł, odsuwając się nieznacznie. Boże, żebym tylko nie dała plamy i nie zaliczyła podłogi, przemknęło mi przez głowę. Wspierając się na jego udzie, wstałam i poprawiłam spódniczkę, obciągając ją nieco niżej.

– Nie, tak było super – zaprotestował Artur, a gdy spojrzałam na niego z naganą, parsknął śmiechem. – Spróbować zawsze można – rzucił usprawiedliwiająco.

Udało się. Umiem chodzić na takich szpilach, nie ma problemu. Ale jego głos, delikatne palce i ten męski zapach trochę namieszały mi w głowie i bałam się, by od tego wszystkiego nie poplątały mi się nogi. Nie poplątały się. Na zapleczu podeszła Emilia.

– Paula, wszystko ok? Gościu grzeczny? – spytała z uwagą w głosie..

– Tak, Emilka, wszystko ok – odpowiedziałam. Skinęła głową i wróciła za bar. Po chwili i ja byłam z powrotem, z gumami do żucia w dłoni.

Dałam radę w miarę zgrabnie usiąść na kanapie i zerknęłam na Artura. Wziął jeden listek i włożył go do ust, nie odrywając ode mnie oczu.

– Zjawiskowa – mruczał, żując. – Niebiańska. Jesteś bardzo niebezpieczna, dziewczyno. Mówiłem ci to już?

– Tak – odpowiedziałam z uśmiechem. Chciałam, żeby mnie objął i znowu dotknął.

– To dobrze – odpowiedział, szczerząc zęby. – Bo to prawda.

***

Potrafił sprawić, że zapomniałam, gdzie jestem. Nie czułam, że siedzę obok niego tylko dlatego, by mu umilić czas. Nie odrywał ode mnie oczu, nawet gdy przy rurze prężyły się najładniejsze z naszych tancerek. Wypytywał o wiele rzeczy, ale zachowywał się kulturalnie, nie był nachalny ani wścibski. Interesowało go to, co mówię, nie tylko jak wyglądam. A mnie, nie ukrywam, pociągał jego swobodny sposób bycia, bawiło lekko uszczypliwe poczucie humoru. Nie pozostawałam też obojętna na dłonie Artura, którymi przez cały czas dotykał mnie w taki sposób, że robiło mi się gorąco. Co chwila pytał o pozwolenie lub tylko spoglądał znacząco, a ja pozwalałam mu na więcej i więcej, choć wiedziałam, że i tak posuwam się za daleko. Emilia nie będzie zachwycona, bo rozpuszczałam klienta, a jednocześnie pokazywałam, że hostessy nie są nietykalne. Ale miałam to gdzieś, jego dotyk działał kojąco, relaksował i jednocześnie przyprawiał o dreszcze. Chciałam czuć jego dłonie na sobie. Choćby przez moment.

***

– Jacy faceci cię pociągają? – spytał. Przed minutą zamówił dla mnie jeden z najdroższych drinków, co oznaczalo, że wyrobiłam plan na ten wieczór. Mogłam więc cieszyć się jego towarzystwem tak długo, jak chciałam.

Spojrzałam na niego. Miał głęboko osadzone, jasnoniebieskie oczy, które w przytłumionym świetle lamp wyglądały jak wycięte z kawałków lodu. Uśmiechnęłam się.

– Interesujący, zabawni, męscy, pewni siebie – mruknęłam na tyle cicho, że musiał zbliżyć się, by usłyszeć. Znów poczułam zapach jego perfum.

– Młodzi…?

Wzruszyłam ramionami.

– Niekoniecznie. To nie jest dla mnie najważniejsze, dojrzali mężczyźni są również atrakcyjni – odparłam.

– Dojrzali. Hm… Tacy, jak ja?

Teraz ja się pochyliłam i szepnęłam mu do ucha:

– Może. Kto wie?

Zaśmiał się radośnie, rozładowując napięcie. Usiadł wygodniej i upił łyk piwa. Zwróciłam uwagę na jego palce.

– Nie masz obrączki – zauważyłam. – Ani śladu po niej.

Popatrzył na swoją dłoń z takim wyrazem twarzy, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.

– Faktycznie – stwierdził. – A ty… masz kogoś?

Sprytnie odwrócił pytanie, pomyślałam. Ukrywa coś, czy jest tylko ciekawy? Zresztą, co mnie to obchodzi? No właśnie, co?

– Nie. Takie dziewczyny jak ja nie mają facetów.

– Dlaczego? – spytał ze zdziwieniem. – Jestem pewien, że mnóstwo mężczyzn ogląda się za tobą.

– Nie mówimy przecież o tym – odparłam. – Oglądają się. Niech mają coś z życia. Ale boją się podejść.

– Tu mogę się z tobą zgodzić – potwierdził cicho. – Większość z nas pewnie nie chciałaby się poparzyć.

– Większość.

Zamilkł na chwilę. Jego błądząca po mym ramieniu dłoń zawędrowała wysoko.

– Innym z moich fetyszy jest kobieca, delikatna pacha – mruknął, sięgając głębiej. Odruchowo się wywinęłam, po części dlatego, że jego dotknięcie mnie załaskotało. Ale też dlatego, że jego słowa zawstydzały. Zauważył moją reakcję, ale nie cofnął palców.

Spojrzałam mu prosto w oczy. Uśmiechał się bezczelnie, a zmarszczki dodawały mu szelmowskiego uroku.

– Musisz mi wybaczyć tę chwilę słabości – dodał. Chcąc ukryć zakłopotanie, założyłam nogę na nogę. Dopiero po chwili zauważyłam, że w ten sposób mógł z łatwością zajrzeć mi pod spódniczkę. Co też natychmiast zrobił, nawet się z tym nie kryjąc. A co tam, niech ma. Miałam dzisiaj ładne majtki, oczywiście w kolorze wymaganym regulaminem. Haha.

– Już po mnie – stwierdził, unosząc głowę. – Ugotowałaś mnie na twardo.

– Niechcący – odparłam z uśmiechem. – Ten typ tak ma.

– Z pewnością – mruknął, znowu zerkając w dół. – Pięknie.

Nagle wstał.

– Muszę się przewietrzyć. Idę na papierosa, ale mam nadzieję, że poczekasz na mnie.

– Nie wiem. Tylu mężczyzn dookoła, mogę być zajęta, kiedy wrócisz.

Pochylił się ku mnie i delikatnie ujął za podbródek.

– Dzisiaj – powiedział stanowczo – jesteś tylko moja.

***

Nie wiem, jak długo rozmawialiśmy. Myślę, że minęło kilka godzin. Opowiedział nieco o sobie, choć wtedy nie wiedziałam, ile w jego słowach było prawdy. Szczerze mówiąc, dziś też nie jestem pewna. Jest inżynierem, specjalizuje się w nadzorowaniu dziwnych i skomplikowanych budów – wiszących mostów, wielopiętrowych wieżowców, dużych centrów handlowych. Przyjechał na spotkanie z zagranicznym inwestorem i negocjacje poszły na tyle dobrze, że jego młodsi koledzy z firmy postanowili to uczcić wypadem na miasto. Nie chcąc zrobić im przykrości, postanowił się przyłączyć. I, podczas gdy tamci szaleli z tancerkami, co chwila zamawiając solowe występy, Artur i ja spędzaliśmy czas na bardzo miłej konwersacji i równie przyjemnych pieszczotach. Żeby nie było nieporozumień: ja trzymałam rączki grzecznie przy sobie, a on nie przekroczył granic dobrego smaku. Co nie oznacza jednak, że nie wywarł na mnie i mojej małej wrażenia. Było… bardzo interesująco, to na pewno. Wszystko, co dobre ma jednak zbyt szybki koniec i znajomi Artura w końcu znudzili się Panterą. Przynieśli z szatni płaszcze i jednoznacznie oznajmili, że wszyscy razem wychodzą bawić się gdzie indziej. Artur z ociąganiem wstał i spojrzał na mnie tak żałośnie, że zachciało mi się śmiać.

– Całus na pożegnanie? – spytał. Skinęłam głową. Pochyliłam się, chcąc go cmoknąć w policzek, ale on spostrzegł mój zamiar i odsunął się z wyrazem oburzenia na twarzy.

– Przecież nie jesteśmy rodzeństwem – mruknął, przykładając palec do ust. Ech, i tak już podpadłam Emilii. Przecież mnie nie zwolni. Chyba. Pocałowałam go delikatnie, króciutko. Miał miękkie, gorące wargi. Jezusie, muszę na siebie uważać, pomyślałam wtedy. Wyszczerzył się raz jeszcze i poczułam, jak wsuwa mi coś w dłoń.

– Dziękuję za bajeczny wieczór – szepnął. – Jesteś boska.

Po czym zniknął w drzwiach. Ściskając w ręku kawałek papieru odwróciłam się w stronę baru, gdzie oczekiwał na mnie wskazujący palec szefowej, kiwając zachęcająco. O, żesz ty. Chyba jednak przegięłam. Grzecznie wyszłam na zaplecze. Emilia była zła, ale chyba udawała.

– Pięknie, Paula – powiedziała i wyczułam w tonie jej głosu, że jednak nie jest naprawdę wściekła. Odetchnęłam z ulgą. – Rozpuszczasz mi klientów, aż miło popatrzeć.

– Wszystko miałam pod kontrolą – zaczęłam, ale przerwała moje tłumaczenia machnięciem ręki.

– Ostatni raz, pamiętaj – odparła. – Nie chcę mieć przez ciebie problemów w lokalu. Nieważne, że jesteś jedną z najlepszych dziewczyn. Rozumiesz?

Kiwnęłam głową. To nie był moment na dyskusje. Popatrzyła na mnie przeciągle, po czym uspokajająco pogłaskała po policzku.

– Spoko. Nic się nie stało. Ale teraz idź już do domu, wyglądasz na zmęczoną.

Miała rację. Padałam na pysk. Podziękowałam jej szybko, przebrałam się w cywilki i wskoczyłam do mojego mini. Dopiero w samochodzie odważyłam się obejrzeć zwitek papieru, który dostałam od Artura. Sama nie rozumiałam własnych emocji. Rozmowa z tym mężczyzną, jego głos, dotyk, uwaga, jaką mi poświęcał – wszystko musiało mi rozregulować bezpieczniki, myślałam. Rozwinęłam serwetkę z różową kocicą i znalazłam pięćdziesiąt euro oraz krótki liścik. Pieniądze wprawiły mnie we wściekłość. Poczułam się jak dziwka. W pierwszym odruchu uchyliłam okno, chcąc wyrzucić wiadomość od Artura. Ale po chwili opanowałam złość i rozłożyłam kartkę. „Zadzwoń, proszę. Chcę się z Tobą spotkać. Oddasz mi wtedy pieniądze.” A więc to był test. Gdybym wzięła kasę i nie zobaczyła go już nigdy więcej, oznaczałoby to, że naprawdę można mnie kupić.

– Ty przebrzydły, łysy kutasie – mruknęłam ze złością. Jak śmiał tak mnie podpuszczać? Za kogo się uważał?

Ze złości niemal wyrzuciłam jego numer telefonu. Może powinnam była to zrobić, sama już nie wiem. Ale nie postąpiłam tak, jak nakazywały mi emocje. Włączyłam silnik i pojechałam do domu. Och, jaka byłam na niego wkurwiona. Zrobiłam wszystko, żeby miło spędził czas, a on tak śmiał pogrywać. Nie miałam zamiaru się do niego odezwać. Nigdy.

***

Minęło kilka dni i dziś wydaje mi się, że nie było chwili, w której nie pomyślałabym o nim. Byłam na przemian zła i zauroczona. Łapałam za telefon, by z przekleństwem wrzucić go z powrotem do torebki. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie chciałam i chciałam w tym samym czasie. Strasznie się męczyłam. W końcu postanowiłam dać sobie z tym wszystkim spokój, kupiłam butelkę bordeaux i upiłam się na smutno. Po czym podarłam ten przeklęty liścik na strzępy i poszłam spać.

Następnego ranka obudziłam się z potwornym kacem. Głowa, pęknięta na miliard kawałeczków, odmawiała posłuszeństwa. Ale i tak pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było wygrzebanie ze śmietnika kawałków papieru i spisanie numeru Artura. Zrobiłam to, zanim siegnęłam po wodę i środki przeciwbólowe. Pełna despera. Teraz sama się dziwię, że tak gwałtownie rzuciłam sie na poszukiwanie zniszczonej notki, bo przecież powinnam była znać ten pieprzony numer na pamięć, tyle razy ją przeczytałam. To pewnie przez tego kaca. Nieważne. Istotne jest tylko to, że zadzwoniłam. Umówiłam się na kolację. Po raz pierwszy w życiu miałam obawy, odkładając słuchawkę. Wiedziałam, czym zapewne skończy się takie spotkanie. Ale i tak kupiłam nową sukienkę, poszłam do kosmetyczki i włożyłam najwyższe obcasy, jakie miałam. Zależało mi, choć sama nie wiem czemu.

***

Muszę przyznać, że wyglądałam całkiem nieźle. Taksówkarz zerkał co chwila w lusterko, stwarzając realne zagrożenie na drodze, w restauracji portierzy i maitre’d zapomnieli na chwilę języka w gębie i musiałam im uprzejmie powtórzyć nazwisko Artura. Większość facetów, siedzących przy stolikach, zagapiło się na mnie z tym śmiesznym, psim wyrazem twarzy. Za to ich partnerki – no, cóż, tutaj było troszkę gorzej. Patrzyły, owszem. Tylko wyglądały odrobinę bardziej… hienowato. Cóż, nikt nie lubi takiej konkurencji.

Artur siedział przy ostatnim stoliku. Zapewne specjalnie wybrał akurat to miejsce, dzięki temu mógł sobie dłużej popatrzeć. Uśmiechnęłam się do niego radośnie, gdy wstał i podsunął mi krzesło. Nachylił się przy tym i szepnął:

– Zaraz dojdzie tutaj do zbiorowego linczu. Dziewczyno, nie wiem, czy zdołam temu zapobiec.

Oparłam twarz na splecionych dłoniach, patrząc mu w oczy. Podobałam mu się, i tylko to było ważne. Ale czemu mi na tym zależało, nie wiedziałam. I chyba nawet dziś tego nie ogarniam.

– Rozumiem, że to był komplement? – spytałam.

– Największy z możliwych – odparł. – Z mojej strony zachwyt jest oczywisty, mam nadzieję, że to widzisz. Ale zazdrość wszystkich kobiet na sali mówi sama za siebie.

Potrafił mnie rozbawić.

– Nic na to nie poradzę – stwierdziłam, wzruszając ramionami. – Nie ode mnie to zależy.

– No tak, oczywiście – sapnął. – Dla ciebie to normalne. Rzekłbyś – naturalne.

– Rzekłbyś – potwierdziłam ze śmiechem.

Nie pamiętam, co zamówiłam. Było chyba dobre, w końcu zaprosił mnie do jednej z najlepszych restauracji w mieście. Wino wybrałam ja, co wprowadziło go w przepiękne zdumienie. Cóż, słodziutki, nie wiesz o mnie jeszcze wielu rzeczy, pomyślałam z radością. Mój wybór skomplementował sommeilier, a Artur z aprobatą pokiwał głową, gdy upił łyk czerwonego napoju. Ale to nieważne. Przede wszystkim rozmawialiśmy i świetnie bawiliśmy się przez cały wieczór. Wypite wino jak zwykle namieszało mi w głowie, więc nic dziwnego, że gdy Artur zerknął przy deserze na zegarek, stwierdziłam:

– Chyba nigdzie ci się nie spieszy. Bo ja jeszcze nie chcę kończyć wieczoru.

Rzucił mi szybkie spojrzenie i otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie dałam mu na to czasu. Wyciągnęłam rękę i przyłożyłam palec do jego miękkich ust.

– Nic nie mów – poprosiłam szeptem. – Po prostu mnie stąd zabierz.

Musicie mnie zrozumieć. Miałam na niego straszną ochotę.

***

Taksówka jechała zdecydowanie zbyt wolno. Rozumiem, że duże miasto, że czerwcowy wieczór, że spory ruch. Ale, na miłość Boską! Nie mogę się już doczekać, kiedy zostanę z tym facetem sama. Czy mógłbyś się, do kurwy nędzy, pospieszyć?

Nie mógł, więc przez następne piętnaście minut musiałam się zadowalać jedynie gorącymi dłońmi Artura. Potrafił zrobić z nich użytek, świntuch. Najpierw powoli, niby ociężale, haha, jak w wierszu, ale potem się rozochocił. Nawet nie drgnęłam, kiedy dotarł do koronki majtek. Sprytnie odsunął przeszkodę i zanurzył palce w wypełniającym mnie gęstym kiślu. Zawsze bardzo szybko i obficie się moczyłam i teraz nie było inaczej. Spojrzał na mnie zdziwiony, gdy poczuł na dłoni taką ilość lepkiej wydzieliny. A co, niech ma. Bo ja bawiłam się przednio. Artur zresztą szybko zabrał się do roboty, co mnie bardzo ucieszyło. Z trudem powstrzymałam jęk, gdy poczułam we wnętrzu jego niecierpliwy dotyk. Zagryzłam usta, czując gwałtowną falę podniecenia. Jezu, chłopie, co ty mi robisz! Nie wiem, co on znalazł w środku, ale błagałam go w myślach, żeby nie przestawał. Artur chyba był telepatą, bo poruszył się we mnie raz i drugi, a ja zamarłam. Ty idioto, pomyślałam, jeśli dotkniesz mnie tam jeszcze raz, to dojdę tu i teraz, w tej cholernej taksówce, i to nie będzie spokojny orgazm. Na szczęście dla mnie i dla swojej tapicerki, kierowca dotarł na miejsce i gwałtownie zahamował. Wydało mi się, że słyszę mokre mlaśnięcie, gdy Artur raptownie wyciągnął ze mnie palce. Byłam ciekawa, czy obydwaj mężczyźni również je usłyszeli, bo gdy wysiadałam niezgrabnie z samochodu – byłam taka mokra, że uda chyba świeciły mi od śluzu – kierowca patrzył na mnie jakoś tak dziwnie, a Artur… cóż, on z uśmiechem na ustach obwąchiwał dłoń. Zwierzę, przemknęło mi przez głowę. Dokładnie to, czego dziś potrzebuję.

Zachciało mi się śmiać, gdy po wejściu do hotelowego holu zobaczyłam minę recepcjonisty. Zagapił się na mnie z takim wyrazem twarzy, jakbym była zupełnie naga. Może i wyglądałam, jak napalona suka. Albo kurwa. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Kochany Arturze, jeszcze chwila, a zacznę mruczeć jak kotka w rui, więc lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli szybko zaprowadzisz mnie do swojego pokoju.

Na całe szczęście dla mnie, ledwie stanęliśmy pod błyszczącymi drzwiami wind, jedna z nich nadjechała z cichym szelestem. Gdy tylko zostaliśmy sami, rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Przycisnął mnie do chłodnej, stalowej ścianki, zadzierając czarny materiał sukienki wysoko na biodra. Nic, że nałożyłam najładniejsze majty z czarnej, przepięknej koronki. Artur nawet nie spojrzał na koronkę, gdy niecierpliwie ściągał mi je z tyłka. Zarzuciłam mu nogi na pas, odnalazłam jego miękkie usta. Matko, jak chciałam, żeby wsadził we mnie coś, cokolwiek. Posłuchał mojej prośby i z jękiem wciągnęłam jego palce do środka. Miałam nadzieję, że jedziemy na setne piętro, tak było mi dobrze. Niestety, dotarliśmy jedynie na czternaste. Cóż, co się odwlecze… Taką przynajmniej miałam nadzieję.

***

Podobno ładnie pachnę. Tam. Trudno mi to ocenić, więc wierzę na słowo facetom, którzy mi to mówili. A poza tym lubię czasem pobawić się maszynką do golenia. Byłam ciekawa reakcji Artura, gdy rzucił mnie na łóżko i zanurkował między uda. Parsknął śmiechem, po czym wynurzył się na powierzchnię.

– Wykrzyknik? – spytał z przekąsem. – A co on ma oznaczać?

– Domyśl się – odparłam, układając się wygodnie. – A teraz, proszę, nie przerywaj sobie.

Boże, jaki miałam orgazm. Wpakował we mnie chyba z piętnaście palców naraz, a językiem posługiwał się nad wyraz sprawnie. Złapałam za te jego krótkie, ciemne włosy i docisnęłam do siebie, gdy nadeszło spełnienie. Jejku jej. Krzyczałam. Chyba, bo nie za bardzo pamiętam. Drżałam i nie mogłam przestać szczytować, tak było mi dobrze. Nie wiem, ile to trwało, ale to on przerwał, a nie ja. Bo gdyby nie oderwał się od mojej łechtaczki, to mogłabym tak całą noc. Gdy doszłam do siebie, pochylał się nade mną i patrzył z uwagą, całując po twarzy.

– Wszystko dobrze? – spytał, gdy się uspokoiłam.

– Tak, wariacie – odpowiedziałam cicho. – Bardzo dobrze.

– Co to było?

Wzruszyłam ramionami. Poczułam, że się czerwienię. Bo niby starszy ode mnie i taki doświadczony, a nie wie.

– To się chyba nazywa orgazm wielokrotny – mruknęłam. – Nie słyszałeś?

– Słyszałem – zaśmiał się – ale nigdy nie widziałem. To było cudowne.

Zepchnęłam go z siebie. Położył się na plecach, a ja usiadłam na nim, ściągając sukienkę. Westchnął cicho, rozbłysły mu oczy. No, myślę, gołąbeczku. Podziwiaj sobie.

Rozpięłam Arturowi pasek i ściągnęłam mu spodnie. Jeszcze chwila i jego twarda, stercząca pała znalazła się we mnie. Ależ byłam mokra. Poruszyłam biodrami, wspierając sie na torsie leżącego mężczyzny. Przeszkadzała mi jego koszula, więc szarpnięciem rozerwałam guziki. Miał szczupłe, zgrabne ciało, nie zdążył dorobić się jeszcze brzucha. I dobrze, pomyślałam, wbijając paznokcie w jego piersi. Złapał mnie za biodra i kochaliśmy się powoli, niespiesznie, bo ja już zostałam zaspokojona, więc nie było po co gnać do mety. Uwielbiam to uczucie, gdy wypełnia mnie twarda, męska kość, poruszająca sie wewnątrz mojego ciała niczym żywy tłok. Troszkę bolało, bo jestem dość ciasna, ale lubię ten ból. Podnieca mnie. Wierciłam się na jego kutasie, czując powracającą chuć. Znowu chciałam orgazmu. Niecierpliwie poruszyłam biodrami, pragnąc jeszcze więcej rozkoszy. Patrzyłam na twarz Artura, wykrzywioną w grymasie podniecenia. Wypełniający mnie członek spuchł i zrobił się większy, co oznaczalo tylko jedno – zaraz będzie finisz. Zeskoczyłam z niego i, nim zdążył zaprotestować, złapałam napęczniałą męskość w dłoń. Kilka szybkich, gwałtownych ruchów wystarczyło, by strzeliła mi na brzuch ciepłą falą spermy. Artur jęknął rozdzierająco, przyciskając się do mnie kroczem, a ja ściskałam pulsującego kutasa, rozmazując lepkie nasienie na skórze.

Gdy mój kochanek opadł na łóżko, wyczerpany orgazmem, położyłam się na jego rozgrzanym ciele. Jeszcze nie miałam zamiaru kończyć. Nie wypuszczałam go z reki, delikatnie masując żołądź. Wcisnęłam się pod napletek, drażniąc wrażliwe wędzidełko. Nie minęła minuta, a mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony. Też to poczułam. Jego kutas, pieszczony wprawnymi paluszkami, drgnął jak żywy.

– Gotowy na drugą rundę? – spytałam. Nie odpowiedział, jedynie skinął potakująco. To dobrze, słonko, bo ja nie mogę się już doczekać.

***

To był pierwszy z dni, jakie spędziliśmy w tym hotelu. Z samego rana zadzwoniłam do Emilii, prosząc ją o urlop. Wykręciłam też do mamy, wymyślając naprędce jakieś kłamstewko. Byłam wolna, miałam przy sobie fajnego faceta i chciałam to wykorzystać. Miałam nadzieję, że on też.

Czasem był czuły i delikatny. Pieścił mnie wtedy powoli, niespiesznie, doprowadzając do kolejnych orgazmów. Odwdzięczałam mu się najlepiej, jak potrafiłam, a kolejne wytryski dowodziły, że wychodziło mi całkiem nieźle. Kiedy indziej brał mnie mocno, gwałtownie, przełamując jakikolwiek opór i robiąc, co tylko miał ochotę. W takich momentach oddawałam mu swoje ciało bez żadnych ograniczeń. Lubiłam, kiedy traktował mnie jak swoją własność, wykorzystując wedle własnego widzimisię. Rżnął mnie szybko, gwałtownie, nie bacząc na to, czy czerpię z tego przyjemność. Ale mi się podobało, i to bez względu na okoliczności przyrody. Szczytowałam na stojąco, przy oknie, rozpłaszczona na chłodnej szybie i wystawiona na widok wszystkich zainteresowanych. W kącie, na podłodze, wciśnięta miedzy ścianę a sofkę, z lubieżnie wypiętym w górę tyłkiem, który on rypał bez opamiętania. Pod prysznicem, zalewana gorącą wodą, dławiąca się na jego naprężonym kutasie, którym próbował rozerwać mi gardło. Uch, jak było dobrze.

Naprawdę. Ale gdzieś koło trzeciego dnia poczułam, że to nie tylko kwestia seksu. Że lubię zmarszczki na tym wysokim czole, posypane pieprzykami plecy, zapach jego mydła. Było nam razem… miło. I nagle poczułam zimny dotyk strachu na skórze. Na sekundę opanowało mnie przerażenie. W co ja się pakuję? Co robię? Quo vadis, Paula? Na szczęście Artur niczego nie zauważył. Ukryłam lęk głęboko w sobie. Nikomu nie pozwolę tam dotrzeć. Nawet jemu. Zwłaszcza jemu.

A potem on musiał wszystko spieprzyć, ułatwiając mi podjęcie decyzji.

***

Obudził mnie jeszcze przed świtem. Zamiast standardowego alarmu wybrał bardzo miły sposób. Gdy otwierałam oczy, poczułam jego ciepłe usta na szyi. I twardego kutasa między udami. Nie mogłam się złościć, nie w takiej sytuacji – mimo, że miałam na to wielką ochotę, bo wcześnie było i oczy kleiły mi się niemiłosiernie. Ale momentalnie zachciało mi się czego innego, więc rozchyliłam nogi, wpuszczając go do wnętrza. Wszedł we mnie leniwie, powoli. Sięgnął do piersi, już sztywniejących pod wpływem podniecenia, ścisnął je mocno. Jęknęłam. Oddech Artura parzył skórę, a jego członek powoli rozpychał się wewnątrz mnie. Mój poranny kochanek zjechał dłonią w dół, sięgając do gładko wygolonego krocza. Niecierpliwie rozgarnął fałdki sromu, odnajdując wrażliwe miejsce. Znowu stęknęłam, rozbudziłam się już na dobre. Wyciągnęłam ramię, łapiąc Artura za szczupły pośladek. Dopchnęłam go do siebie. Chciałam poczuć jego kutasa głęboko, tak, żeby zabolało.

Przetoczył się, zmuszając mnie do tego, bym przekręciła się na brzuch. Leżał teraz na moich plecach, tłocząc parę swym tłokiem aż miło. Ramieniem wcisnął mi głowę w poduszkę, niecierpliwie rozepchnął uda i w końcu, ku mojemu zadowoleniu, wbił się do samego końca. Rozdarłam się na cały głos, na szczęście pościel stłumiła krzyk, bo pewnie za chwilę mielibyśmy recepcję na karku. Walczyłam o każdy oddech, siłując się z Arturem, który nawet na to nie zważał, tylko ujeżdżał moją małą z taką energią, że nagle poczułam nadchodzący finisz. Jezusie z Nazaretu, ryczałam jak zarzynany świniak, tak było dobrze. W końcu pozwolił mi zaczerpnąć powietrza, a gdy spojrzałam w górę, miałam oczy pełne łez. Nie wiem, czy od orgazmu, czy po prostu z braku tlenu.

– A ty? – spytałam po odzyskaniu oddechu. – Spuściłeś się?

– Nie – sapnął w odpowiedzi, wyciągając błyszczącą główkę kutasa w moją stronę. Przekręciłam się i już go miałam w ustach. Lubię zlizywać własny smak z twardego członka. Teraz też mi zasmakowało. Bawiłam się językiem, siorbałam i ssałam aż miło. Artur wił się i jęczał, klęcząc na łóżku, a jego lanca robiła się coraz większa i twardsza. Jeszcze chwilka, kotku, a zobaczysz, pomyślałam wtedy. I miałam rację. Krzyknął rozdzierająco, wypychając biodra w przód. Mało mnie przy tym nie udławił, ale dałam radę. Nie wypuściłam go z ust, łapczywie spijając ciepłe nasienie. Spitters are quiters, wiecie. Myślę, że był wniebowzięty, bo sapał i jęczał na cały głos. I dobrze, kochasiu, czas żebyś poznał moje gorące usta. Hahaha.

A potem poszliśmy razem do łazienki i wzięliśmy bardzo romantyczny prysznic. Bardzo lubię ten sport, mówiłam już?

***

Zamówiliśmy śniadanie do pokoju. Kelner gapił się na nas z dziwnym wyrazem twarzy. Pewnie cały pokój przesiąknięty był zapachem seksu, ale nam to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, nie mogliśmy się zaspokoić. Do tamtego ranka nie wiedziałam, że gotowane parówki mogą być takie erotyczne. Mniam.

Ale potem zadzwonił telefon. Nie wiem czemu, ale od razu się zjeżyłam. Artur nie poprawił sytuacji, robiąc wielkie oczy na widok numeru, wyświetlającego się na ekranie aparatu. Przykładając palec do ust, odebrał połączenie i ruszył ku łazience.

– Co za niespodzianka… – zdążyłam usłyszeć, nim zamknął za sobą drzwi. No, pięknie. Pierdolę, zawsze jest jakaś żona. I tchórzliwy kłamca, który ukrywa niewygodną prawdę. Niech go szlag trafi. Ze złością nałożyłam szlafrok i złapałam za szpilki. Oczy mu wykłuję, gnojowi.

Wrócił, uśmiechnięty jak dziewczynka w Boże Narodzenie. Skurwielu, zaraz przestaniesz się cieszyć. Zamarł, wytrzeszczając na mnie oczy.

– Paula… – wystękał. – Co się dzieje?

– Kto to był, kurwa? – warknęłam z wściekłością. – Stęskniona żonka?

Spojrzał nieprzytomnie na trzymany w dłoni telefon, po czym roześmiał się radośnie. No, żesz by cię, jeszcze się szczerzysz?

Zręcznie uniknął nadlatujacego buta. Skoczył i złapał mnie za ramię, nim zdążyłam wprowadzić korekty do procedury celowniczej.

– Kochanie – sapnął, siłując się ze mną. – Poczekaj, to nie tak. Z firmy dzwonili, poczekaj… wszystko ci wytłumaczę…

W końcu mu uwierzyłam. Uspokoiłam się nieco i usiadłam na sofce, nadal byłam wściekła, sama nie wiedziałam dlaczego. Co mi zależy, kurwa? Niech ma sobie nawet trzy żony, przecież mam go w dupie.

– Podpisaliśmy kontrakt. Gruby. Budujemy hotel w Dubaju. Bogaty inwestor, więc musiałem sam przyjechać na spotkanie z jego przedstawicielem. Dzięki temu się spotkaliśmy, nie rozumiesz? A teraz wychodzi na to, że lecę do Dubaju. Za trzy dni. Muszę zobaczyć dokumentację, sprawdzić teren. Pewnie posiedzę tam aż do rozpoczęcia budowy, żeby wszystko przypilnować. Paula… posłuchaj, kochanie… pojedź ze mną. Proszę. Pomyśl, nie ma się nad czym zastanawiać. Słońce, gorąco, ty i ja. Będzie cudownie. Paula, słyszysz, co do ciebie mówię? Powiedz coś, zamrugaj chociaż oczami. Paula.

***

Nie rozumiem siebie. Własnych emocji. Reakcji. Decyzji. Jestem największą zagadką świata. Do dziś nie wiem, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.

Zagotowałam się. Zaczęłam się wydzierać, że nie będę niczyją utrzymanką, nie zamknie mnie w złotej klatce z tymi wszystkimi Arabami, żeby się mną zabawiać, jak jakąś lalą. A potem, gdy mu się znudzę, wyrzuci mnie na śmietnik i poszuka sobie nowej atrakcji. Albo wróci do żony, którą przecież musi mieć. No, bo jak taki facet jak on miałby nie mieć żony.

Coś tam próbował tłumaczyć, łapał mnie za ręce, powstrzymywał. Ale najwyraźniej nie znał mnie za dobrze. Ja sama siebie nie znam. Przywaliłam mu z całej siły w twarz i wybiegłam z pokoju. Na korytarzu zawinęłam się dokładnie szlafrokiem i rozszlochałam na dobre. Nie do końca pamiętam, co wtedy działo się w mojej głowie. Wiem tylko, że czułam dziwaczną mieszankę paraliżującego strachu i wielkiej ulgi. Jakby z pleców spadł mi wielki głaz, pchnięty z miejsca propozycją Artura. A skąd ten lęk? Diabli wiedzą. Czy bałam się słów mężczyzny, który na swoją zgubę okazał się idealny? A może wystraszyła mnie własna ucieczka? Ale czy mogłam zostać i tak zwyczajnie, po prostu, wyjechać z obcym człowiekiem gdzieś w nieznane? W imię czego? Tego, czego nie ma? Bo nie może być. Bo nigdy tego nie widziałam. A przecież, zgodnie z zasadą niewiernego Tomasza, czego nie mogę dotknąć, to nie istnieje. I w całym moim krótkim, choć intensywnym życiu nikt, ani razu, nie pokazał mi choćby cienia tego, co mogłoby mnie skłonić do przyjęcia tamtej szalonej oferty. Nie, nie ma co dywagować. Tylko szaleniec mógł wysunąć taką propozycję. Tylko wariatka by ją przyjęła. Tylko wariatka…

Łzy płynęły mi po twarzy, zalewając usta słoną powodzią. Nie czułam ich smaku. Nie widziałam zdziwionych spojrzeń taksówkarza, sprzątaczki, sąsiadów. Niech się gapią. To jest ich jedyna szansa. Nigdy więcej nie zobaczą mnie w takim stanie. Obiecuję. Tak myślałam, chcąc zapomnieć o Arturze.

Dopiero gdy dotarłam do domu, uświadomiłam sobie, że zostawiłam u niego nową, piękną sukienkę, moje najlepsze gacie i ulubione szpilki. Niech go szlag trafi, krzyczałam. Rozdzwonił się telefon, przecież dałam mu numer. Wyłączyłam aparat, wcisnęłam pod poduszkę i przysypałam resztą pościeli. Nie pojmowałam własnej wściekłości, ale poddałam się tej emocji z ulgą. Nie wiem, dlaczego. Chyba po prostu nie potrafiłam inaczej. Może nie nauczyli mnie tego w szkole. Albo w domu. Nie wiem.

***

Dzwonił, słał wiadomości. Na szczęście nie wiedział, gdzie mieszkam, bo jeszcze by wpadł. Pieprzony Romeo. Dał w kość Emilii, aż powiedziała mu do słuchu. Mi zresztą też. I dobrze, zasłużyliśmy na to oboje. No, może on trochę mniej. Ale i tak go nie żałowałam. Niech ma za swoje. Tak mnie potraktować. Myślał, że polecę za nim, jak pierwsza lepsza, na jego kasę i słodkie oczy? No tak, przeciez jestem tylko zwykłą dziewczyną z klubu go-go. W sumie, miał rację.

Pisał, że nie rozumie. Że mu zależy. Że wydawało mu się, że mi też. Że. Że. Że. Nie chciałam o nim słyszeć. Wygonić go z siebie, zapomnieć. Nie było Artura. I nigdy nie będzie. Bo nie może. No, bo jak? Nie, nie. Nie! Nie ma dla niego miejsca w moim życiu. Ani dla tego, co czuję, gdy o nim myślę. Bo to coś przecież też nie istnieje.

Napisał, że wyjeżdża w sobotę. Ma dla mnie bilet, przyjedź, proszę, na lotnisko. Dalej nie czytałam. Nie miałam siły. A w sobotę nie włączyłam telefonu. Choć był taki moment, że nawet chciałam. Tak bardzo, że bolało. W środku, w miejscu, w którym powinnam mieć serce. Zadzwonię, pomyślałam w tamtej chwili. Ale ona minęła. Nieodwołalnie i bezpowrotnie. I dobrze. Chyba.

Muszę zapomnieć. Przecież nie ma o czym pamiętać. Nie ma o czym.

Przecież jestem jak ten stalowy drwal. Nie ma serca, są tylko trociny. Albo coś innego, nie pamiętam.

***

Od tamtej soboty minęły dwa tygodnie. Gwałtowne emocje, które wywołała propozycja Artura, przeszły tak szybko, jak się pojawiły. Zostały tylko ból i smutek. Dziwne.

Siedzę teraz w domu i myślę, drapiąc się po głowie. Cholera, jeszcze wyjdą mi z tego dredy. Czy dobrze zrobiłam? Czy była dla nas jakakolwiek szansa? Dla jakich „nas” – czy było coś takiego, jak my? Nie wiem. Nie rozumiem. Nie pojmuję samej siebie. I chyba nigdy nie będę wiedziała, czy miałam rację. No, bo skąd miałabym wiedzieć? Przecież nikt mnie nie nauczył, co mam robić w takich sytuacjach. Jak sobie radzić z tym strachem, z emocjami. Więc jak niby miałam postąpić?

No, jak?

___

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie najlepszaerotyka.blogspot.com & najlepszaerotyka.com.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikacja w innej witrynie bądź przedruk tylko za zgodą autora.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Aż trudno uwierzyć, że komentuję te opowiadanie jako pierwszy!

*** Ostrzeżenie przed spoilerami. Proszę czytać wyłącznie na własną odpowiedzialność ***

Tym razem Seaman porzucił konwencję humorystyczną z "Nóżki Sp. z o.o." i postawił na realizm znany ze "Zwyczajnej historii", a także odrobinę psychologizowania. Jego Paulina to okaleczona emocjonalnie dziewczyna, która nie potrafi naprawdę się zaangażować, boi się bliskości, bycia razem, odsłonięcia się przed drugim człowiekiem. Dlatego też stara się, by każda, nawet najbardziej przelotna znajomość rozwijała się całkowicie pod jej kontrolą. A gdy kontrolę traci, panikuje.

Kim jest Artur? O nim wiemy znacznie mniej. Trochę rycerz z bajki, pędzący w srebrnej zbroi na spotkanie z królewną (czyżby imię nie było przypadkowe?). Trochę zaś zwykły, raczej banalny gość. Ale przede wszystkim – jest on szansą dla Pauliny. Pierwszą w jej życiu szansą na przeżycie prawdziwej miłości. Szansą, którą ona – niestety – marnuje, bo zbyt się boi.

Historia smutna i jak najbardziej realistyczna. Podejrzewam, że wszyscy znamy takie Pauliny – piękne i niedostępne, kuszące, ale przerażone perspektywą otwarcia się na drugiego człowieka.

A przede wszystkim – całkiem porządny kawałek opowiadania!

Pozdrawiam
M.A.

Gratuluję realizmu…
Jestem pod dużym wrażeniem…
Maje

Świetne.

Bardzo dobre, Seamanie.

Jesteś dobrym słuchaczem i niezłym psychologiem. Bo to co napisałeś jest bardzo prawdziwe. Gratulacje! Naprawdę świetny tekst.

Witajcie!
Na wstępie chciałbym podziękować nieocenionej Korektorce, bez której nie wyszłoby tak, jak wyszło. Cieszę się, że się podobało. pomysł zrodził się przypadkowo, choć prawdziwie – podczas wieczoru kawalerskiego mojego brata ;).
Szkoda mi trochę Pauliny, ale taka właśnie jest – nie do końca dojrzała, zamknięta w muszli cielesności, ukrywająca własną perłę w środku… A Artur? Miał być tylko pretekstem, zapalnikiem, dlatego nie do końca ważne jest to, jaki on jest (haha, ale wyszło).
Dziękuję za miłe słowa i komentarze, cieszą ponad miarę.

Pozdrawiam, s.

bardzo fajnie się czytało 😉 czekam na więcej

Rewelacja! Moim zdaniem od zawsze należałeś do czołówki twórców i przypomnienie sobie Twojej twórczości po latach nie zmienia mojego zdania ani trochę.

Pozdrawiam,
Frodli

Lubię „psychologizowanie”, więc to opowiadanie musiało przypaść mi do gustu. Przeczytałam je ponownie i nic nie straciło od czasu poprzedniej lektury.

Napisz komentarz