Miniatury Autorów NE z okazji Dnia Ukrytej Miłości  3.17/5 (2)

18 min. czytania

Poniższe Miniatury wzięły udział w pierwszej w tym roku „Bitwie na Miniatury”. Tym razem tematem przewodnim tekstów był Dzień Ukrytej Miłości, a w głosowaniu wybraliśmy najbardziej wzruszającą Miniaturę. Dziękujemy wszystkim Czytelnikom, którzy przeczytali, zagłosowali i skomentowali nasze teksty!

.

MiloManara – Biały żar (23% Waszych głosów)

Było zimno. W zewnętrznych murach zamczyska wiatr urządzał sobie ze śniegiem turnieje, o nieodgadnionych zasadach, ze zwycięzcami bez nagród, aż nadto odczuwalnymi konsekwencjami. Hulało, sypało, świszczało.

Do samego zamczyska mróz na szczęście nie rościł sobie praw, obozował na zewnątrz, jednak w starych murach dawało się odczuć, że do wiosny jeszcze bardzo daleko.

Wypowiedziała bezgłośnie formułę, ciepło rozlało się po jej ciele przyjemną falą. W końcu była czarodziejką, a czarodziejki nie powinny dygotać z chłodu. Z powodów innych – to tak. Na to dziś liczyła. Cicho i z grymasem zniecierpliwienia.

Korytarze w ciemnościach tworzyły labirynt, o którego ściany nie obijają się jedynie koty. I czarodziejki. Za to również mogła podziękować swojej naturze i wyuczeniu.

W głównej sali warowni blask gorzał od wielkiego kominka. Podeszła do niego, upewniwszy się, że do paleniska dorzucono niedawno sporo drew, więc pośród tej nocy będzie wystarczająco dużo żaru, blasku i być może… namiętności.

Gdzie on jest, do licha? – pomyślała czarodziejka. – Wyszedł? Wróci? Musi wrócić, skoro dołożył do ognia.

Stanęła niedaleko, niby podróżniczka, która trafiła tu przypadkiem, lub posłaniec, który musi przekazać mało istotną wieść. Odgarnęła z czoła grzywę kasztanowych włosów. Rozpalała ją magia, dogrzewał ogień z kominka. Rozżarzało od środka podniecenie płynące z oczekiwania i niepewności, co może się wreszcie zdarzyć.

Gdzie jesteś, wiedźminie?

Pojawił się bezszelestnie. Wyczuła go dopiero, gdy stanął w mroku. Uśmiechnęła się do swoich myśli.

– Nie udawało nam się dotąd pozostać sam na sam – powiedziała do płomieni w palenisku. – Kiedy dziś rankiem usłyszałam, że będzie mała wyprawa poza warownię, łącząca ze sobą nocne ćwiczenia, jak i polowanie o świcie; że na tę wyprawę powędrują prawie wszyscy, włącznie z trenowaną tu niemal we wszystkim małą wiedźminką, jak i najstarszym, znudzonym ciągłym siedzeniem wiedźminem-seniorem, a pozostaniemy we dwójkę, ja i ty, wymarzyłam sobie, że ta noc nie powinna być przespana. – Za jej plecami nie poczyniono żadnego ruchu. Postać w ciemności pozostała wyczekująca i obserwująca. Ciekawa. – Nie udawało nam się dotąd wiele rzeczy, wiedźminie. Nie odwiedziłeś mnie w mojej komnacie ani razu.

Zdjęła z siebie cienki płaszczyk, rzuciła go na pobliską dębową ławę. Stanęła w rozkroku, wyciągając dłonie przed siebie w poszukiwaniu ciepła, ruchem fałszywym, bo przecież nie niezbędnym. Kątem oka złowiła jego sylwetkę, wciąż poza światłem, poza mocą jej perfum, jej dotykiem. Wciąż trwającą w oczekiwaniu, zaciekawieniu oraz – wyczuwała to jakoś – w pewnym pragnieniu.

– A noce mijają jedna za drugą – kontynuowała – są coraz dłuższe. Wydają się jak rękawy, z których tak trudno wyszarpnąć ramiona. Noce samotne są, mój drogi wiedźminie, zbyt… samotne. – Roześmiała się. Powolnym ruchem zaczęła rozpinać kaftanik, pod którym ukrywała jedynie samą siebie. – Pewnie twój przyjaciel minstrel, ten, z którym czasem podróżujesz, a który swego czasu zbyt zachłannie wlepiał we mnie swoje maślane oczy, on pewnie ładniej potrafi opisać, czym tak naprawdę są samotne noce. Wiem tylko, że zasypiać w tym samym zamczysku, co ty, ale z dala od ciebie, to jak próbować ugryźć swój własny kark. Nawet czarodziejki tego nie potrafią.

Wtedy wyczuła ruch. Zbliżył się. Pomógł ściągnąć z ramion kaftanik. Poczuła jego dłonie na swoich plecach, na zaskoczonej nagle skórze; poczuła je wyżej, gdy uniósł kaskadę jej długich i kręconych włosów; gdy niespiesznym zabiegiem przerzucił je do przodu, odsłoniwszy w ten sposób plecy w całej ich okazałości. Jego palce objęły ją za bark z jednej strony i szyję z drugiej. Wyprostowała głowę. Pozwoliła na pieszczotę ciepłym i twardym, dużym, tak rzadko wykorzystywanym do tego celu dłoniom.

Zamknęła oczy, by widzieć, czuć więcej. Nie bądź dziś przesadnie miły, wiedźminie – wysłała sygnał mentalnie. Może go przeczytał, bo uchwycił jej głowę w silnym uścisku, zanurzył nos i usta w płomieniach jej włosów, za chwilę bezczelna, tak!, ta zachłanna ręka sięgnęła do przodu, uchwyciła za pierś, czarodziejka poczuła kciuk wyznaczający okręgi wokół brodawki, przez co zapiszczała mimowolnie, z przyzwoleniem i oddaniem.

Z oddaniem również, oddychając coraz szybciej, pozwoliła na wędrówkę jego rąk w kolejne rejony. Bo przylgnął ciałem do jej ciała; czuła za sobą tego wielkiego, głodnego, dzikiego i uwolnionego z zakazów zwierza, który wdychał zapach z czubka jej głowy, jednocześnie upominając się o jej pierś, brzuch, o jej podbrzusze ukryte nadal w barwnej, niepasującej do tej pustelni, kovirskiej spódnicy, więc jeszcze szerzej rozstawiła stopy, by jej białowłosy kochanek mógł wsunąć dłoń pod jedwabną tasiemkę i…

– Sssz…! – Syknęła, a może westchnęła. Mruknęła, a może jęknęła. A może to wszystko na raz. Czarodziejki nie różnią się od zwykłych dziewek, gdy czyjeś palce, ciepłe i wyuczone, natrafiają na wilgotną i chętną szparę ich chuci. Któż by wtedy chciał oceniać dosłowność? Niech po prostu będzie, niech ta ręka – jak teraz! – szuka odpowiedniego milimetra, centymetra, tej małej tkaniny żądzy, tego skrawka biologii, który jemu i jej uczynią zwykłą, pieprzoną radość. Co tam centymetr. Niech szuka więcej, na bogów!

Czarodziejka więc wzdycha lub jęczy, wiedźmin więc szuka lub już znalazł, ogień z kominka rzuca tańczące na kamiennej podłodze cienie, za murami trwa zima, jakby się ziściła przepowiednia elfów, a tu, w murach zapomnianej przez wszystkich twierdzy, jest ona i on, odnajduje go, gdy sięga za siebie, by uchwycić się jego skórzanych spodni, by przyciągnąć bardziej do własnego tyłka jego nabuzowaną męskość, a on cieszy się z jej odkrytej wilgoci, jej urywanych oddechów, wygiętego w łuk, półnagiego ciała.

– Ach, więc jesteś. – Przerwała na moment ich pieszczoty, odwróciła się z nagła i spojrzała w jego twarz. Spragnioną, zagubioną. Nie tę. Nie tę, którą miała ujrzeć!

Cofnęła się o krok, zahaczyła butem o podmurowanie kominka, odbiła w bok, ku gzymsowi i dębowej ławie.

– Jestem, pani… – Wiedźmin odpowiedział. Opuścił wzrok, jak gdyby widok jej nagich, nadal unoszących się w rytmie szaleńczego oddechu zaróżowionych piersi albo skołtunionych kasztanowych włosów, czy opadającej nisko na biodra, bardzo nisko, już prawie poza biodra kovirskiej spódnicy, jakby ten widok palił mu spojrzenie.

Czarodziejka wyciągnęła przed siebie rękę. Nie po to, by chwycić odłożone wcześniej odzienie, lecz w podświadomym odruchu, by rzucić czar, zaklęcie, przekleństwo.

– To nie ty!

Bo to nie był on. Nie ten wiedźmin, o którym marzyła. Nie ten, o którym śniła niejedna czarodziejka, niejedna kobieta w tym świecie pomiędzy światami.

– Wybacz – oznajmił. – To tylko ja. Jego kompan. Jego… gorsza wersja. Dogonił nas wieczorem, poprosił, bym wrócił i został na straży warowni. Myślałem…

Trzema szybkimi krokami zbliżyła się do niego, wbiła gniewne spojrzenie w tę twarz, o której nie śniła nigdy, naparła pięścią o jego klatkę piersiową. Od zezłoszczonych magiczek – jak mawiają krasnoludy – lepiej nawet spotkać wilkołaka podczas pełni. Może znał to głupie powiedzonko, może po prostu zabolał go jej wzrok. Odsunął się. Popatrzył w dół, na odkryte piersi, których kształtu jeszcze przed chwilą tak gorliwie się uczył. I przeklął w myślach. Starł się z jej spojrzeniem.

– Wy… – parsknęła – wiedźmini…

– Ja – odrzekł twardo. – Nie tylko on ma prawo do pożądania. Nie tylko ten wiedźmin najsławniejszy.

– Wy… – powtórzyła i nagle ucichła. Jej gniew wyhamował. Zakryła ramieniem tors, zadarła podbródek. Wskazała bez słowa płaszczyk leżący niedaleko.

Kiedy odwrócił się z nakryciem w ręku, zobaczył, że w pomieszczeniu pozostał sam. Również one, mógł stwierdzić ze smutną konstatacją, pojawiają się i znikają bezszelestnie.

Popatrzył na uchwycony płaszczyk.

Na zewnątrz wzdychała zima.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Batavia – Ślicznotka (37% Waszych głosów)

W uchylających się drzwiach dostrzegł smukłą sylwetkę kobiety. Wsparta na rączce walizki rozglądała się niepewnie wokół, wypatrując towarzysza podróży. Tylko tyle zdołał zauważyć w panującym na zewnątrz mroku. Przesłała mu SMS-em lakoniczny opis: Krótka kurtka z kapturem, dżinsy, czarne kozaki i mała czarna walizka. Poznasz mnie na pewno. Podszedł i zdał sobie sprawę, że jej uroda go zaskoczyła. Z uśmiechem na twarzy wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Cześć. – Miękki, zmysłowy głos, a do tego spojrzenie pełne ufności.

– Och! – jęknął w duchu zawstydzony. – Dobry wieczór – Pochylił się i ucałował podaną dłoń. Pewnie zagryza wargi, by nie parsknąć śmiechem na mój widok.

Otrząsnął się z pierwszego wrażenia i sięgnął po walizkę.

– Chodźmy do samochodu. – Uśmiechnął się niepewnie.

Niespodziewany widok i towarzystwo pięknej kobiety po kilkuletnim okresie samotności były zbyt silnym wstrząsem, by mógł szybko odzyskać utraconą równowagę ducha. Podczas godzinnej jazdy autem zaskakiwała go śmiałością i trafnością osądów. Zdał sobie sprawę, że jest inna od znanych mu kobiet. Z każdą upływającą minutą rósł jego podziw dla niej. Coraz bardziej obawiał się, by nie palnąć jakiegoś głupstwa.  Męka podróży zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wsłuchany w głos pasażerki minął hotel. Nieporadnie próbował się wytłumaczyć, gdy ze śmiechem zwróciła mu uwagę.

 Ruszyła w kierunku wejścia, gdy wziął w rękę czarną walizeczkę, uprzednio zarzuciwszy na ramię własną podróżną torbę. W sprężyście poruszającej się sylwetce wzrok przyciągały małe, zgrabne pośladki w ciasno opiętych dżinsach. Ledwie mógł utrzymać ręce z dala od tego cudu natury. Teraz, gdy podróż dobiegła końca, zamiast spodziewanej ulgi poczuł piekące uczucie żalu. Zdał sobie sprawę, że zachowywał się jak ostatni gbur – odpowiadał monosylabami, z rzadka wygłaszając dłuższy komentarz. W głębi umysłu tliła się nieśmiała nadzieja: to przecież dwa dni szkolenia, będzie okazja porozmawiać. Pod drzwiami pokoju, gdy oddawał walizkę, zdobył się tylko na zdawkowe pożegnanie.

Od pierwszych minut wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Kolacja, zapoznanie uczestników kursu, a ona otoczona wianuszkiem nadskakujących mężczyzn. Przez moment miał wrażenie, że wyczekująco patrzy na niego. Nie zdołał przełamać nieśmiałości i podejść do dziewczyny. Przy stole nie było szansy usiąść w pobliżu. Zakończył kolację, zostawiając prawie nietknięte jedzenie, i wyszedł zły na siebie przed hotel. Gdy wrócił na salę, już tam nikogo nie zastał. Zrezygnowany powlókł się do pokoju. W nocy spał kiepsko, wyrzucał sobie, że nie zdobył się na odwagę, żeby porozmawiać. Rozmyślał o jej czarnych włosach, uśmiechniętej buzi i spojrzeniu, przed którym spuszczał wzrok. Zazdrościł swobody, z jaką inni mężczyźni z nią flirtowali. Zmęczony bezsennością dopiero nad ranem zapadł w kamienny sen. Oczywiście zaspał.

Dwa dni, podczas których nie zbliżył się do niej nawet na krok. Tylko banalne: „Dzień dobry. Co słychać?” Szukał wzrokiem dziewczyny wśród kursantów, a potem błądził spojrzeniem po ciemnych włosach, zastygłej w skupieniu twarzy. Nocą, gdy z pokojów niosły się po korytarzu odgłosy libacji, a czasami też pospiesznie konsumowanego seksu, z goryczą próbował rozpoznać w hałasie głos dziewczyny. Wyobrażał ją sobie nagą, splecioną w uścisku z mężczyzną; napięte sutki piersi w objęciach męskiej dłoni; wypięte pośladki i usta rozchylone do krzyku; przymknięte oczy, gdy doznania płynące z wnętrza ciała przekładają się na zachłanny oddech. W pewnym momencie zerwał się na nogi, chciał iść do dziewczyny; powiedzieć, co do niej czuje. Już łapał za klamkę drzwi, gdy mimochodem zerknął na zegarek – trzecia w nocy. Miotał się bezradnie po pokoju, torturowany przez umysł; myślał, że oszaleje. W ciągu dnia często miał wrażenie, że zerka w jego stronę, lecz gdy zwracał na nią wzrok, wpatrywała się w kogoś innego.

Zakończenie kursu. Alkohol, tańce, pieprzne żarty. Wyglądała prześlicznie, gdy wirowała po parkiecie w czarnej sukience, a on stał w progu sali, nie mając odwagi prosić jej do tańca. Wymknął się i wrócił do pokoju. Narzucił kurtkę i wyszedł przed hotel. Owionęło go chłodne październikowe powietrze przesiąknięte zapachem butwiejących liści z pobliskiego parku.  Drzwi wejściowe skrzypnęły, gdy ruszył chodnikiem.

– Uciekasz przede mną. – Usłyszał za plecami.

Odwrócił się. Stała z twarzą rozpaloną tańcami.

– Idziesz na spacer? Mogę iść z tobą? – spytała. Jeszcze nie otrząsnął się z zaskoczenia.

– Oczywiście – odpowiedział po dłuższej chwili, po czym dodał z troską: – W tej sukience zmarzniesz.

– Już idę się przebrać. – I nie czekając, co odpowie, znikła we wnętrzu hotelu.

Poczuł zadowolenie, a równocześnie narastające zdenerwowanie. Jej nieobecność trwała krótko. Kurteczka, dżinsy, niczym przepoczwarzenie z motyla w gąsieniczkę.

Ujęła go mocno pod ramię. W milczeniu ruszyli chodnikiem. Tramwaj z brzęczeniem przejechał ulicą, gdy wkraczali w parkową alejkę. Liście zaszeleściły pod butami. Tyle razy zastanawiał się, jak będzie wyglądała ich rozmowa, a teraz… Towarzyszyło mu wspaniałe, magiczne napięcie. Przeczucie, że w każdej chwili coś się może zdarzyć, coś bardzo ważnego – dobrego lub złego; świadomość, że trzeba się posunąć o krok dalej, wyjawić swoje uczucia, lecz nie potrafił zrobić tego kroku.

– Cały kurs nie narzucałeś się jak inni… Przepraszam, że tak wyszło. Przywiozłeś mnie i nie mieliśmy czasu porozmawiać. To moja wina, przepraszam. – Poczuł mocniejszy uścisk na ramieniu. – Miałam dobre przeczucie co do ciebie. A kiedy cię spotkałam, to się tylko pogłębiło, bo ani przez chwilę nie czułam się skrępowana, jadąc tutaj w twoim towarzystwie. Jakbyśmy się znali od lat.

Milczał zakłopotany. Nie spodziewał się tak naturalnego, prostego odruchu, pozbawionego zbędnych tłumaczeń wyjaśnienia.

– Dasz się odwieźć na dworzec? – To jedyne, co przyszło mu do głowy w odpowiedzi na przeprosiny.

– Miałam dużo propozycji. – W głosie dziewczyny zabrzmiała przekora. Przez chwilę milczała, czekając na jego reakcję. Przystanął zaskoczony.

 – Zdziwiłbyś się, ilu odmówiłam. – Roześmiała się w głos.

Dopiero teraz poczuł ulgę. Spacerowali pustymi alejkami, a ona komentowała ze śmiechem nadskakujących mężczyzn. Było późno, gdy wrócili do hotelu wymarłymi ulicami. Na progu swojego pokoju niespodziewanie pocałowała go w policzek.

– Dziękuję za spacer. – Skryła się za drzwiami, zostawiając go osłupiałego.

Wyjazd w południe. Pożegnanie, całusy, uściski. Z pozornym wewnętrznym spokojem czekał na nią przy samochodzie. Całą noc się zbierał i układał wyznanie. Zawładnęło nim dawno zapomniane uczucie. Chochliki w głowie mówiły: „To głupie, śmieszne i niepoważne.” Nie przespał ani minuty.

W czasie jazdy milczał, gdy ona żartowała z mężczyzn adorujących ją podczas kursu. Dopiero teraz, stojąc na peronie przed drzwiami wagonu, przełamał się.

– Czasami jest tak, że spotyka się kogoś i… – zaczął i zamarł zdumiony.

Z boku podeszła młoda kobieta ubrana w kurteczkę z białego futerka. Bez wahania objęła dziewczynę i ucałowała w usta. Przez dłuższą chwilę trwały zatopione w namiętnym pocałunku.

– To moja partnerka. Dzię… – Gwizdek i okrzyk kolejarza: „Odjazd!” przerwały jej w pół słowa.

Jeszcze tylko musnęła ustami jego policzek i już, objęta w pasie przez swoją dziewczynę, wsiadała do wagonu.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Źródło: Pixabay

Źródło: Pixabay

MRT_Greg – Bernie (40% Waszych głosów)

– Och tak… Tak dobrze… Bernie! Mój kochany… Nie przerywaj… Jest tak cudownie. Jeszcze trochę. Och… pieprz mnie!

Przez chwilę wiła się w pościeli, po czym sięgnęła ręką między nogi. Stymulacja samym członkiem już jej nie wystarczała. Konieczna stała się pomoc własnego palca, który z właściwą sobie wprawą odnajdywał najbardziej newralgiczne miejsca. Z głową wciśniętą w poduszkę wypinała pupę w kierunku kochanka, czując jego coraz śpieszniejsze ruchy. Na ile go znała, finał był blisko, podczas gdy ona potrzebowała jeszcze kilku solidnych bodźców do osiągnięcia pełni szczęścia. Nie zważając zatem na niewygodną pozycję, jedną ręką ścisnęła mocno sutek, podczas gdy drugą coraz energicznej się masowała. Wreszcie poczuła zbliżający się orgazm. Był jak huragan, który zwykle poprzedza dziwne ciśnienie, odczuwalne tylko dla osób wrażliwych na zmiany pogodowe. Z początku delikatny szmer, przeradzający się w niepowstrzymany ryk, siła, która jest w stanie zmiażdżyć każde jestestwo, rozerwać na strzępy, bezlitośnie ciskając na boki.

Jego ciało stężało w ostatnim wysiłku.

– Jeszcze… – mruknęła niesłyszalnie.

Z głową wbitą w ciężką puchową poduszkę, nie usłyszała skrzypnięcia drzwi do pokoju. Podobnie jak pełnego trwogi i przerażenia jęku jej matki, gdy ta ujrzała całą scenerię. Trzymana przez nią dotąd bez najmniejszego trudu taca ze śniadaniem – waniliowe mleko i chrupkie pieczywo suto posmarowane masłem i dżemem morelowym – wysunęła się ze zmartwiałej ręki kobiety, po czym miękko spadła na puszysty dywan w pokoju jej córki. Jedna z kanapek wytoczyła się do przedpokoju, doturlała do skraju podestu i zatrzymała się. Na moment tylko, by zaraz bardzo powoli, ale systematycznie przechylić się ponad krawędzią i spaść dwa piętra niżej, wprost pod nogi Jeremiego. Mężczyzna spojrzał w górę zaskoczony, po czym dojrzawszy osuwającą się po futrynie kobietę, w mgnieniu oka podjął decyzję. Odstawił kubek z parującym kakao na stolik z telefonem, po czym pokonując po trzy stopnie naraz, wykrzykując w tym czasie imię kobiety, biegł do góry. Dopadł jej w momencie, gdy całkiem klapnęła na podłogę.

– Suzy! – zakrzyknął raz jeszcze, usiłując dostrzec jakąkolwiek oznakę życia w jej otwartych szeroko oczach.

Potrząsnął nią. Osunęła się na podłogę a jej łysa czaszka stuknęła głucho o drewniany parkiet. Wstrząśnięty spojrzał do wnętrza pokoju. Jego pasierbica klęczała na łóżku z wypiętą w kierunku wejścia pupą. Wypływało z niej perłowe nasienie, plamiąc śnieżnobiałe prześcieradło. Z rozłożonymi rękoma i nogami mogłaby się wydawać męczennicą, gdyby nie powtarzające się jęknięcia, wyraźnie świadczące o osiągniętej przyjemności. Jej chudy kochanek leżał zwinięty obok. Dojrzawszy spojrzenie Jeremiego, zerwał się zalękniony i usiłował przemknąć obok. Nie zdążył. Wysportowany mężczyzna nie miał z nim najmniejszych problemów. Uniósłszy wysoko ponad głową, nie zastanawiając się nad tym, co robi, cisnął nieszczęśnikiem ponad barierką otaczającą podest poddasza. Z parteru dobiegł go wibrujący odgłos, gdy ciało gwałciciela uderzyło w metalowy, ręcznie kuty przez niego słupek przy zbiegu schodów.

Targnięta jakimś mimowolnym odruchem, Maggie uwolniła się spod poduchy i spojrzała w kierunku drzwi. Jej matka leżała na podłodze pokoju. Z dziwnie przechyloną głową, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się we wzorzysty dywan, jak gdyby chciała spytać, jakim cudem jest on taki kolorowy. Ojczym powoli podnosił się z podłogi. Drżącymi dłońmi odpinał pasek od spodni. W jego oczach nie było żadnych uczuć. Zimne, stalowe źrenice wpatrzone w jeden punkt. Ten zbrukany nasieniem kochanka rozwarty srom przeczył całkowicie miejscu, w którym się znajdowali. Pokój utrzymany w odcieniach różu i fioletu, tak charakterystyczny dla nastolatek w jej wieku, stał się areną haniebnych zdarzeń, które doprowadziły jej matkę do zawału serca, a jego pozbawiły jakichkolwiek ojcowskich uczuć.

Pisnęła, gdy pierwszy raz spadł na jej uda. Podkuliła nogi pod siebie i wyciągnęła dłoń w kierunku oprawcy.

– Proszę – szepnęła bezgłośnie, lecz to tylko podsyciło jego żądze.

Nie bacząc na jej coraz głośniejszy protest, uderzał gdzie popadło, biorąc zamach raz z jednej, raz z drugiej strony. Jej początkowy krzyk przerodził się szybko w skowyt, który umilkł w pewnym momencie jednym pojedynczym jękiem.

– Teraz zobaczysz, ty mała dupodajko, co to znaczy porządne rżnięcie! – wycedził przez zęby, rzucając się na nią.

Nie miała siły się bronić.

Gdy za pierwszym razem przyszedł do jej pokoju, była przerażona i chciała zawołać mamę. Jednak ciekawość zwyciężyła. Od tamtej pory przychodził do niej niemal co noc i bez słowa wsuwał się pod ciepłą, nagrzaną jej młodością pościel. Obserwowała wielokrotnie, jak jego głowa przesuwa się pod kołdrą, znacząc coraz przyjemniejszy szlak, wiodący ku jej przemoczonym majteczkom. Czuła, jak delikatnie odsuwa koronkowy materiał, po czym zatapia się językiem w jej gorącym wnętrzu. Jego palce wprawnie badały obie dziurki, doprowadzając ją na skraj obłędu. Czasem osiągała orgazm, ściskając mocno jego głowę udami, czując, jak nadal łechce ją swym językiem. Wtedy tsunami przyjemności przewalało się przez nią niekończącymi się falami. Niekiedy tuż przed finałem obracał ją na brzuch, po czym odrzuciwszy pościel, klękał nad nią, wsuwając swojego penisa prosto w kakaową dziurkę. Wypinając lekko pupę, doświadczała całej jego długości i sztywności w swoim wnętrzu. Nie ruszał się w niej. Najwyraźniej wystarczało mu to jedno pchnięcie, by zalać ją gorącym nasieniem. Opadał wtedy ciężko na jej drobne ciało, dysząc do ucha sprośne słówka. Czasem wystarczyło to, by i sama wówczas osiągnęła orgazm. Niekiedy jednak, gdy już wymknął się z jej pokoju, by zająć należyte mu miejsce u boku mamy, obracała się z powrotem na wznak i wsadziwszy sobie palce w piczkę, odzyskiwała spóźnione spełnienie.

Tego dnia nie dane jej było jednak poznać jego ciepła. Przewrócił ją na plecy i przygwoździwszy ciałem, wbił się aż po nasadę. Poczuła, jak jego jądra na ułamek sekundy zetknęły się z jej ciałem. Głęboko w podświadomości dziękowała stwórcy, że już nie jest dziewicą. Jego agresywne pchnięcia wysuszały jej pochwę, dotychczasową subtelność zastąpiła zwierzęca chuć, mająca na celu wyłącznie zaspokojenie męskich potrzeb. Niewiarygodne, ale udało mu się unieruchomić jej ręce i nogi między szczeblami u wezgłowia łóżka, dzięki czemu nie musiał z nią walczyć. Uniósł się na ramionach i z wykrzywionymi w przeraźliwym grymasie ustami, rozwartymi oczami, głośno posapując od czasu do czasu, wbijał się w nią raz za razem. Nie było w tym ani krzty miłości. To, co zobaczył kilka minut wcześniej, wyzbyło go jakichkolwiek uczuć do pasierbicy. Z młodej kochanki stała się workiem na spermę, przystrojoną tylko dla potrzeb podniecenia ciasną cipą i małymi cyckami, podskakującymi z każdym pchnięciem.

Rozlewający się po jej ciele rumieniec oraz przyspieszony oddech sugerował nadejście kolejnego orgazmu. Nie zamierzał jej tego ułatwiać. Skupiony wyłącznie na czerpaniu jak największej przyjemności, szybko dotarł do finału. Stężał na moment, po czym pchnął kilka razy jeszcze mocniej. Jęknęła, uderzając głową w drewniane szczeblinki. Wykrzywił usta w złośliwym grymasie, po czym szybko wyszedł z niej i brutalnie otworzywszy jej usta, wcisnął tam swojego kutasa. Sekundę później ejakulował w niej. Zakrztusiła się, usiłowała zamknąć usta, lecz skutecznie ją zakneblował.

Wyszedł, gdy jej twarz zaczynała się robić sina. Głębokimi haustami łapała powietrze. Sperma spływała jej po brodzie wąziutkim strumyczkiem aż do zagłębienia szyi. Przyglądał się temu w milczeniu, spoglądając na nią z góry. Odwróciła głowę w kierunku okna.

Usłyszała skrzypnięcie podłogi w przedpokoju, a potem ciężkie kroki na drewnianych stopniach. Spojrzała w tamtym kierunku. Jej mama nadal leżała w przejściu do pokoju. Jak gdyby zasnęła i za chwilę miała się obudzić, zejść na dół i przygotować jej śniadanie.

– Lecz żadnego posiłku już nigdy od niej nie dostałam.

Ostatnie słowa, choć wypowiedziane niemal półszeptem, zabrzmiały jak gong w pogrążonej w ciszy sali terapeutycznej. Ze wzrokiem wbitym w szarą mozaikę na podłogę słyszała tylko głośno przełykaną ślinę. Chwila przedłużała się nieznośnie. W końcu podniosła głowę i powiodła spojrzeniem po otaczających ją twarzach. Znajdujący się w pokoju ludzie, kobiety i mężczyźni, większość starsza od niej niemal dwukrotnie, doświadczyli w swoim życiu podobnych sytuacji, lecz słowa wypowiedziane tak zupełnie bezdusznie i bezuczuciowo przez piękną dwudziestolatkę, poruszyły ich do głębi.

– Ktoś chce coś powiedzieć Maggie? – Terapeutka jako pierwsza odzyskała głos.

Spojrzeli po sobie. Nie byli nauczeni rozmowy. Ich życie zawsze kojarzyło się z gestami, okrucieństwem i patologią. Słowa ograniczały się do stęknięć w dusznych sypialniach lub wulgarnych wyzwisk, gdy nie spełniali zachcianek oprawców. Wiedzieli jednak, czym jest dotyk i dla przeciwwagi tego, co ich dotychczas spotykało, potrafili podzielić się delikatnością, której nikt by się po nich nie spodziewał.

Beatrice wstała ciężko z krzesła i przysiadła na sofie obok Maggie. Przez chwilę patrzyła w oczy dziewczyny, jak gdyby szukając przyzwolenia, po czym przytuliła ją do siebie. Ta z początku opierała się, jednak już minutę później wtulała się w ramiona starszej od siebie o prawie trzydzieści lat kobiety, czując, jak łzy płyną jej nieprzerwanym ciurkiem. Zachłysnęła się głęboko, po czym wybuchnęła płaczem. W chwilę potem otoczyło ich kilka innych postaci. Tulili się nawzajem, pozwalając, by wszystkie plagi ich życia odpłynęły wraz ze łzami.

Gdy jakiś czas później do sali weszła kolejna grupa, stłoczeni przy wejściu ludzie zobaczyli monstrualną hybrydę, złożoną z ludzkich ciał.

Czując powiew przeciągu, Maggie wyswobodziła się z uścisku, po czym zerknęła w kierunku wejścia. Towarzyszyło jej kilka par oczu z jej grupy terapeutycznej. Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, mierząc się wzrokiem, w końcu nie wytrzymali. Śmiech przetoczył się po korytarzach ośrodka, a jego zaraźliwe brzmienie sprawiło, że wkrótce rechotali wszyscy, począwszy od kierowniczki obiektu, usiłującej nie rozlać trzymanej w filiżance kawy, aż po ogrodnika, przycinającego właśnie żywopłot. Zielony cherubin na swoje nieszczęście stracił przez to tę część ciała, która jednoznacznie kojarzyła go z męską społecznością.

Grupa radośnie wybiegła na trawnik przed ośrodkiem. Maggie zatańczyła wokół stolika, po czym zbiegła w kierunku plaży.

Ośrodek położony z dala od jakichkolwiek siedzib ludzkich, korzystał z prawdziwych uroków natury. Zbudowany blisko trzysta lat wcześniej przez amerykańskich osadników, przez lata rozbudowywany, początkowo pełnił rolę sierocińca. Dopiero w dwudziestym wieku, wykupiony przez fundację Harte’a, został przekształcony w ośrodek terapeutyczno-rehabilitacyjny dla DDA, ofiar patologii oraz przemocy domowej. Gdy przybyła do niego Maggie, przebywało tam prawie osiemdziesiąt pacjentów. Jednostka obsługiwana przez dwudziestoosobowy zespół specjalistów, oraz kilkunastu pracowników technicznych była w zasadzie samowystarczalna. Na terenie ośrodka mieścił się rozległy sad, ogród warzywny, hodowano zwierzęta gospodarcze, a w otaczających lasach było mnóstwo było zwierzyny. Krystalicznie czyste jezioro, z którego uczestnicy korzystali cały rok, także dostarczało pożywienia. Dzięki nowoczesnym technologiom ośrodek posiadał całe zaplecze medialne, jakiego nie powstydziliby się nawet w Dolinie Krzemowej.

Jednak ulubionym miejscem wszystkich, niezależnie od funkcji pełnionych w ośrodku, była malutka polanka tuż nad brzegiem jeziora. Niewidoczna z ośrodka, dzięki bujnie rosnącym krzewom owocowym i sprowadzonym przez poprzedniego namiestnika sosnom czarnym. Nieznane wcześniej w tej okolicy drzewa trafiły na podatny grunt, rozrastając się w każdą stronę, wypierając wręcz rodzime odmiany. Od strony jeziora wzniosła się stroma skalista skarpa, dzięki której obserwowanie zachodów słońca, znikającego za masywem Gór Skalistych, stało się w krótkim czasie zupełnie naturalnym sposobem terapii.

Tego właśnie dnia do ośrodka przybył hodowca psów, przywożąc ze sobą kilkoro swoich wychowanków. Psy tresowane właśnie do przebywania z ludźmi – jak to nazywano delikatnie – po przejściach, miały zapoczątkować kolejną linię terapeutyczną. Były wśród nich głównie labradory, owczarki niemieckie i golden retrievery. Gdy na łące pojawiła się grupa ludzi, jeden z psów – owczarek Briard – wyrwał się z uprzęży i ruszył wprost na nadbiegających. Rozsypali się w popłochu, prócz Maggie, wyraźnie oczarowanej czworonogiem. Jej postawa sprawiła, że pies spokojnie podszedł do niej i otarłszy się łbem o nogę dziewczyny, przysiadł, dysząc lekko. Wystawił jęzor i spojrzał do góry. Choć kudły zasłaniały mu oczy, mogłaby przysiąc, że dostrzegła w nich znajomy błysk. Kucnęła przy nim i wtuliwszy się w futro, szepnęła mu do ucha:

– Bernie… Mój słodki Bernie…

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przełamię lody!

Cześć Wam!

Ciężko uznać, że którakolwiek z miniatur naprawdę mnie poruszyła. Ostatnią osobą, która tego dokonała był Ravenheart, o ile mnie pamięć nie myli. I to dość dawno temu. 😉

Mam nadzieję, że Autor/ka zdradzi później, czy kobieta w wiedźminskiej miniaturze to Triss. 😀 Osobiście wolę w Wiedźmina grać, niż czytać jakiekolwiek próby wejścia w jego universum. Pozostawiam to Sapkowskiemu. Niemniej jednak, muszę przyznać, że to dobry tekst, ale brakowało mi w nim czegoś, co mogłoby mnie wzruszyć. Nie do końca wpasowana miniatura w kategorię.

Kolejny fragment również jest dobry, ale znów mnie nie wzrusza. Właściwie, oprócz litości dla bohatera, nie czuję nic. A przecież zamysł był całkiem inny. 😉

No i ostatni fragment, który bezkonkurencyjnie wywołał większe zamieszanie, niż poprzednie. Może nie wzruszył, ale poruszył głęboko ukryte uczucia. Doczepiłabym się może korekty w niektórych miejscach, ale to drugi plan. Niektóre sceny i język są dla mnie trochę niezrozumiałe, lecz – mimo to – doceniam w pełni zamysł Autora/Autorki. Gratuluję, masz mój głos. 😉

Pozdrawiam ciepło,
B.S.

To ja się dołączę. Mnie również ciężko było się wzruszyć, ale mimo to zagłosowałam.
Zacznę od końca. Wydaje mi się, że to nie miniatura, tylko opowiadanie i to niespójne. Mamy scenę ostrego seksu, potem wyjaśnienia, skąd się to wzięło, dalej idzie terapia, no i na koniec, aha! miało wzruszać, no, to dajmy psa.
Drugie opowiadanie raczej mnie rozbawiło niezdarnością tego łamagi. Słodki jest, ale raczej nie wzrusza, a zakończenie… pół żartem, pół serio.
Zagłosowałam na pierwszą miniaturę. W tym odtrąceniu coś jest. Sama specjalizuję się w „ckliwych” tekstach, więc ten najbardziej mi się spodobał. Zawód na twarzy kobiety potrafi naprawdę zranić, a zakochanemu trudno grać „drugie skrzypce”. Tekst aż prosi o to dygotanie serca, kiedy mężczyzna oczekuje w niepewności, kiedy przez krótką chwilę pozwala sobie myśleć, że kobieta obnaża się jednak dla niego i ten moment, kiedy jej wzrok odziera go ze złudzeń. No, w każdym razie Autor Jedynki dostał mój głos.
Pozdrawiam, Roksana.

U mnie w kategorii „wzruszająca” wygrywa 1, z prostego powodu: 2 i 3 nie wzruszają, zwłaszcza 3. One śmieszą i to z premedytacją, za co składam dzięki autorom/autorkom.

Wszystkie trzy miniatury ciekawe. W pierwszej obstawiam Yennefer z Vengerbergu.
Każdą łączy element zaskoczenia i konsekwencji z tego wynikającą. I dla kobiet i mężczyzn- część spraw kończy się nagle, a część będzie trwać.
Mój głos na miniaturę 3

To nie może być Yen. :> Płomienne włosy wskazują na czerwień. 😀

A, jeszcze coś! Kovirskie odzienie znów przechyla szalę na korzyść Triss. 😀 Przecież tam się udała po wyjeździe z Novigradu.

O czym wy piszecie? (Uśmiech) Z podziwem patrzę na wasze eksperckie oblatanie w temacie. 😉 Niektórzy są na etapie skumania, że wiedźmin to męska wiedźma i wołają od wczoraj „Eureka!”. 🙂

Jedyne co wskazuje na Yennefer to kręcone włosy. Ale fakt, jej były kruczoczarne nie kasaztanowe. Poza tym Yen byłaby oszusta co najmniej wrzuciła do oceanu 😉
Dla mnie oczywistością jest, że to Triss gdyż to ona podczas szkolenia wiedźminki przebywała dłużej w Kaer Morhen.

🙂 Mój błąd

W zasadzie żadna z miniatur mnie nie wzruszyła (nic dziwnego, że jako prawdziwy kot nie reaguję rozczuleniem na psy ;)), ale w odrzuconych kochankach zawsze jest coś ujmującego…

Moim zdaniem trzecia miniatura, o ile to nadal miniatura, wiele zyskałaby, gdyby początek był napisany w pierwszej osobie. Tak jak jest nie bardzo pasuje do drugiej części.

Pierwsza nie przemówiła do mnie z prostej przyczyny: nie znam tego uniwersum i na podstawie strzępków posiadanej wiedzy cały czas zastanawiałam się nad tym, czy to przypadkiem nie jest tak, że wiedźmini walczą z czarodziejkami. Jednym słowem za duża ze mnie ignorantka. Niemniej fajne zakończenie 🙂

Głosowałam na drugą. Jest nastrojowa, gapowaty bohater budzi współczucie, a sprawę pogarsza jeszcze końcowa utrata złudzeń. Wyszło całkiem zabawnie 🙂

Troszkę wzruszyłam się, przy drugiej miniaturce, pierwsza podobała mi się, ze względu na Sapkowskiego. Jestem jego fanką, odkąd przeczytałam jego opowiadanie w miesięczniku Fantastyka, o wiedźminie i strzydze, kiedy jeszcze prawdopodobnie saga była mglistym projektem. Głos jednak oddałam na trzecią miniaturkę, koniec mnie zaskoczył i rozbawił. Gratuluję autorom pomysłów, bo każdy z tekstów jest bardzo udany.
Pozdrawiam serdecznie, Violet.

Jeśli teksty miały wzruszyć, to w moim przypadku żaden z nich celu nie osiągnął. Zagłosowałem na jedynkę, przez sentyment dla Sapkowskiego, o którym wspomniała już Violet, a o którym świadczą gorące dyskusje na temat tożsamości tajemniczej Czarodziejki. Przeczytałem z ciekawością, ale o wzruszeniu trudno mówić. Dwójka… Historia też sprawnie, ciekawie opowiedziana, bardziej jednak rozbawia niż wzrusza. Zakończenie, dla mnie osobiście, jednak sztuczne. Odebrałem to jako zaplanowaną woltę, nijak nie wynikającą z akcji. Trójka… Tutaj to już tylko na mdłości się zbiera. Przebrnąłem z trudem i nie mam ochoty wracać. Opowiadanie na pewno porusza, ale nie wzrusza.

Dziękuję Wszystkim i każdemu z osobna za przeczytanie i zamieszczenie komentarza, jak również tym Wszystkim bezimiennym, którzy przyznali punkty autorom.
Na marginesie wspomnę, że granica pomiędzy śmiechem, a płaczem jest czasami bardzo cienka.
Gratuluje Gregowi zwycięstwa w tej potyczce. Mam nadzieję na rewanż.
(jest od kogo się uczyć;-)) )
Pozdrawiam. B.

Ehm… jestem zaskoczony wygraną. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na mini nr 2. Wygrana o włos lecz, przez wzgląd na maleńki niuans, który mógł jednak zaważyć, niezgodność wiadomą tylko „bijącym się”, sprawia, że miast się szczerzyć z radości jak głupi do sera, czuję pewien… dyskomfort. Mam nadzieję, że mimo wszystko reszta konkurentów zechce zmierzyć się w jeszcze przynajmniej jednej potyczce.
Oczywiście po to, bym mógł potwierdzić obecny wybór czytelników 😀

Gratuluję tym samym Batavi – pamiętam pierwsze niezbyt pochlebne oceny jego tfurczości, jak i oceny. Teraz (choć ja akurat uważam że mógł tak od początku) może dumnie zadzierać nosa, że gdyby nie ten oszust MRT, to by wygrał… 😛
Milo – ciesze się, że wziąłeś udział w zabawie – mam nadzieję, że też ją za takową traktowałeś i weźmiesz udział w jeszcze niejednej potyczce, bo móc stanąć też i na najwyższym podium.

Wiedziałam, czyjego autorstwa są poszczególne miniatury, dlatego nie komentowałam tekstów przed ogłoszeniem wyników głosowania. 🙂 Ten sam temat, to samo zadanie, a tak różne trzy wykonania, co pokazuje, jak rozmaitymi ścieżkami podążać może twórcza wyobraźnia!

Podoba mi się gęsto tkana faktura pierwszej miniatury – jest mocno nasączona słowem, z lubianym przeze mnie chwytem retorycznym: powtórzeniem. Treścią świetnie komponuje się według mnie z oryginałem, choć nie stylistyką. Skończyłam czytać z wrażeniem, że to się mogło zdarzyć w uniwersum Sapkowskiego, ponieważ pasuje do charakteru postaci, choć sam Sapkowski w ten sposób by tego nie napisał. Czuje się w piórze jakby „kobiecą” nutę. 🙂

Druga z kolei kumuluje mnóstwo emocji – i w tekście, i w Czytelniku. Autor znakomicie odmalował mężczyznę wycofanego, nieśmiałego, niepewnego siebie – wiemy dlaczego, choć wiedzę tę czerpiemy raptem z trzech słów. Łatwo z nim się utożsamić, łatwo go sobie wyobrazić – był, jest lub kryje się w każdym. I obiekt uczuć – nie umiem jej potępić, choć zwodzi mężczyzn, bawi się ich zauroczeniem, głównego bohatera wyróżnia, by ostatecznie zabić wszelką nadzieję… A może jemu jednemu chce pokazać prawdę?

A trzeci tekst… Nie śmiem dociekać, czy uwiodła przewrotność, niespodzianka czy jeszcze co innego. 😉 Podoba mi się zabawa słowem w pierwszych akapitach tekstu – jak uniknąć jednoznacznej wzmianki o naturze kochanka, którą całkowicie do przeoczenia na tym etapie lektury sugeruje „leżał zwinięty obok”. 🙂 Rzut oblubieńcem wydaje się mocno groteskowy. Zresztą cały tekst jest jednocześnie dramatyczny i jakby nieco… nie potrafię znaleźć właściwego słowa – kpiący? Autor zdaje się stale mrugać okiem.

A mojego wyboru nie zdradzę. 🙂

Zwodzi?!?!? 😮
Przecież oni sami lecą jak ćmy w ogień!!! 😀 😀 😀

Niby tak, ale między ten ogień i ćmy może jakąś szybę? 😀

Jakie humanitarne podejście… a pomyślałby kto, że mężczyźni mają swój własny rozum! 😀

Zaiste, dowcip godny ulicznicy 😉

Napisz komentarz