Zaufaj mi I (Roksana)  3.8/5 (5)

58 min. czytania
zbiory własne Autorki

zbiory własne Autorki

Rozdział 1 (Niedziela)

Katarzyna wychodziła z samolotu z ociąganiem.

„Życie obeszło się ze mną z wdziękiem walca drogowego.” – Pomyślała, patrząc na parę idącą przed nią. – „Dlaczego ja tak nie mam?” – Zastanawiała się.

W ciągu trzech lat straciła dwóch ukochanych mężczyzn, a dwaj inni, których podziwiała, stali się jej wrogami. Jeszcze nie zdążyła pogodzić się ze śmiercią ojca, gdy zginął jej mąż. Podziwiany przez nią dyrektor szpitala, w którym pracowała, oskarżył męża o kradzież jakichś dokumentów, a ordynator oddziału, którego uważała za mentora i darzyła zaufaniem, okazał się fałszywym draniem. Wzdrygnęła się na tę myśl. Przecież to nie tak miało być! Wyjęła telefon i szybko wysłała do mamy sms-a, że dotarła na miejsce cała i zdrowa.

Za szpalerem okien, obok których przechodziła, powoli przejeżdżał samolot, kierując się na pas startowy. Posłała mu tęskne spojrzenie.

– Your name? – spytał urzędnik, któremu podała paszport.

–Katarzyna Pars – odparła.

Welcome in Croatia. – Uśmiechnął się i zwrócił jej dokumenty.

Dlaczego zgodziła się na ten wyjazd? To bez sensu, powtarzała to sobie od chwili, gdy przyjaciele namówili ją na wspólny rejs. Niczego to nie zmieni w moim beznadziejnym życiu, powinnam natychmiast wrócić do domu. Przecież ja nie wytrzymam tygodnia bezczynności, myślała.

– Hej, co to za mina? – Andrzej, mąż jej najlepszej przyjaciółki, zgrabnie przejmował bagaż.

– Właśnie do mnie dotarło, w jaki Sajgon was wpuściłam. – Załamała ręce. – Nie odpoczniecie przeze mnie. Ja się kompletnie nie nadaję na taki wyjazd…

– Co jest? Mówiłaś, że nie masz choroby morskiej. – Andrzej przyglądał się Katarzynie podejrzliwie.

– No, jesteś nareszcie! – Karolina rzuciła się jej na szyję – Czekamy na ciebie od południa. Wszystko jest już na jachcie. Baśka z Olkiem zostali, żeby to poukładać – trajkotała. – Łódź jest niesamowita, przekonasz się! To nie to, co na Mazurach. Świeża pościel, kuchnia jak w domu i kibelek z prysznicem, a jak zobaczysz odkładany podest z tyłu… – rozmarzyła się.

– Super – powiedziała bez entuzjazmu, patrząc na przyjaciółkę

– No, co jest? Znowu się zastanawiasz, czy warto? – Karolina położyła jej dłonie na ramionach – Nie możesz odprawiać żałoby do końca życia. To się skończyło! Słyszysz? – podniosła głos.

– Ciszej. – Katarzyna rzuciła nerwowe spojrzenie na bok. – Nie wszyscy muszą wiedzieć…

– A co ich to obchodzi? – przerwała jej Karolina – Ludzie obok ciebie żyją swoimi sprawami. Nie zwracaj na nich uwagi. No, chyba, że mają 190 cm wzrostu, jakieś 85 kg wagi i zabójczy uśmiech – dodała, spoglądając gdzieś obok.

Katarzyna również spojrzała ukradkiem w tamtym kierunku i zobaczyła opisywanego przez koleżankę chłopaka. Mógł mieć najwyżej trzydzieści lat i był niesamowicie przystojny, choć nie w jej typie. Wolała ciemne włosy i ciemniejszą karnację. Wolała? Najbardziej wolałaby, żeby był tu z nią jej mąż! Tylko, że on już nigdy, przenigdy nie pojedzie na żadne wakacje! Łzy zakręciły się w oczach dziewczyny i spłynęły po policzkach, zanim zdążyła zamrugać.

– Boże, Kaśka, przepraszam. – Karolina przyciągnęła ją do siebie. – Przypomniałam ci Roberta? Nie chciałam. Miałam nadzieję, że się rozerwiesz, że przestaniesz do tego wracać…

– To nie twoja wina. – Katarzyna otarła szybko łzy i wzięła głęboki wdech. – Przepraszam cię – powiedziała zadziwiająco spokojnie. – Już się biorę w garść. Moje problemy nie powinny psuć wam wakacji.

– Nie psujesz nam wakacji. Wszyscy wiemy, przez co przeszłaś. Chcemy ci pomóc, tak samo jak twoja mama. – Karolina znów odsunęła ją od siebie na odległość ramion. – Nie musisz przed nami ukrywać, że cierpisz. Po prostu, pozwól sobie odczuwać coś poza cierpieniem. Na początek to może być odrobina radości ze spotkania z przyjaciółmi.

– Boże, Karola, przepraszam! Naprawdę się cieszę, że Was widzę. – Pocałowała Karolinę w policzek. – Andrzej, wybacz mi. Jestem po dyżurze i ten opóźniony lot. Dzięki, że po mnie przyjechaliście.

– Cała przyjemność po naszej stronie. – Spojrzał wymownie na żonę.

Katarzyna znów wzięła głęboki wdech i skoncentrowała się na zawartości swojej torebki. Nie mogła sobie teraz pozwolić na rozklejanie się. Przyjaciele zaprosili ją na rejs, aby zrobić jej przyjemność, oderwać od codziennego życia. Nie chciała, żeby widzieli, jak bardzo jest nieszczęśliwa. Tylko, czy Karolinę można było oszukać? Ona jedna potrafiła rozszyfrować przyjaciółkę bez pudła. Teraz też zauważyła, że Katarzyna użyła do opanowania się tej samej techniki, która pomagała przy trudnych zabiegach. Głęboki wdech, oczyszczający umysł ze zbędnych myśli i natychmiastowa koncentracja na tym, co ważne. Nauczył ją tego ojciec, świetny laryngolog i doskonały operator. Pomimo protestów mamy poszła na medycynę, a potem również zrobiła specjalizację z laryngologii. Ojciec był z niej taki dumny, kiedy pokazała mu dyplom i taki wściekły, kiedy odrzuciła propozycję pracy u niego na oddziale. Poszła do Centrum Onkologii, do najgorszej pracy, jaką mogła wybrać. Tak przynajmniej uważała mama.

– Usiądź z przodu. – Karolina popchnęła lekko przyjaciółkę ku przednim drzwiom samochodu. – Będziesz mogła podziwiać widoki.

Zawsze chciała mieć taki samochód. Volkswagen Tuareg był szczytem jej marzeń, ale Robert wolał sportowy styl.

– Żeby samochód trzymał się drogi, musi być nisko zawieszony. – Zwykł mawiać.

Kupili więc niedużą Toyotę, którą jeździli razem do pracy i do jej rodziców. Nigdy nie myślała o drugim samochodzie dla siebie. Bo i po co? Dopiero decyzja o zakupie działki i budowie domu, sprawiła, że wzięła to pod uwagę. Jednak pieniędzy z trudem wystarczało na budowę.

– Jak zdamy specjalizacje, to ruszymy z miejsca. – Robertowi nigdy się nie spieszyło.

Skupiła się więc na nauce. Zdała specjalizację w pół roku po mężu. On chirurg, ona laryngolog. Propozycji nie brakowało, ale wybrali ofertę szpitala w którym mogli pracować razem. Katarzynę przerażała perspektywa rozmijania się na dyżurach. Wspólne dojazdy i powroty z pracy też były udogodnieniem. Kupili pierwsze mieszkanie. Brali dyżury, popołudniami pracowali prywatnie. Wszystko układało się świetnie. Mieli przed sobą całe życie. Mieli przed sobą swoje: „Żyli długo i szczęśliwie”.

– Kaśka, patrz przed siebie. – Karolina wyrwała przyjaciółkę z zamyślenia.

Wyjechali na drogę wiodącą wzdłuż morza. Z góry rozpościerał się niesamowity widok. Bezkres kobaltowo-niebieskiej wody i białe trójkąciki żagli. Zaparło jej dech z wrażenia. Ostatni raz widziała coś podobnego, kiedy była na wymianie studenckiej w Rzymie. Pojechali wtedy zwiedzać Neapol i Pompeje. Kiedy objeżdżali zatokę neapolitańską, ujrzała wówczas właśnie taki widok: ciemny błękit wody i białe żagle na jego tle. Wtedy postanowiła, że chce żeglować.

– Boże, ale cudnie. – Westchnęła z zachwytem. – Jaka szkoda, że Robert nie może tego zobaczyć… – Urwała, przestraszona, że znowu zacznie płakać, ale nic takiego nie nastąpiło. Była zbyt skupiona na tym, co widziała, by wracać do wspomnień. Jechali teraz w dół i nagle ich oczom ukazały się dachy domów pokryte ceglastoczerwonymi dachówkami. Zabudowa schodziła kaskadowo w kierunku morza. Wkrótce wjechali do miasta. Z bliska było brzydsze niż z daleka. Szare bloki oblepione skrzynkami klimatyzatorów, rzędy sklepików wzdłuż ulic i oklejone reklamami przystanki autobusowe nie wyglądały lepiej niż te w Rembertowie. Tylko palmy i bajecznie kolorowe kępy oleandrów oraz bugenwilli wskazywały, że miasto leży w basenie Morza Śródziemnego. Panował spory ruch, ale Andrzej bez problemu odnalazł drogę do mariny.

– No, nareszcie! – Olek wystawił głowę z zejściówki, kiedy weszli po trapie na jacht. – Dobrze wyglądasz, jak na kogoś, kto od dwóch lat nie miał urlopu.

Andrzej podał mu torbę i rozsiadł się przy stoliku. Gdy Olek zniknął już w czeluściach łodzi, wyłoniła się z Baśka w całej okazałości swoich blisko 80 kg. Jej kruczoczarne włosy w „artystycznym nieładzie” połyskiwały przy każdym poruszeniu głową.

– Kaśka! Już myślałam, że stchórzyłaś. – Osłoniła oczy wierzchem dłoni i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. – Zejdź na dół, to pokażę ci nasze mieszkanie na najbliższy tydzień. Zostawiliśmy dla ciebie kajutę z tyłu, obok naszej. Ta ruda szczęściara wylosowała dziobową. – Spojrzała na Karolinę z udawaną złością i roześmiała się widząc, że ta wystawia język w jej kierunku.

Godzinę później cała piątka siedziała z puszkami piwa nad mapą. Andrzej szczegółowo nakreślił plan żeglugi, uwzględniający dostarczenie Katarzyny do miejsca, w którym mogłaby wsiąść w piątek na prom do Włoch. Co prawda, nikt nie powiedział ani słowa na ten temat, ale Katarzyna mogłaby przysiąc, że pozostali nie byli tym zachwyceni. Ona też nie była, ale obiecała mamie, że spędzi tydzień we Włoszech. Pociągnęła jeszcze łyk piwa i westchnęła ciężko.

– Dobra – zarządziła w końcu Baśka, odstawiając pustą puszkę – Idziemy pod prysznic, robimy się na bóstwa i płyniemy do starego Splitu na kolację.

Rozpakowanie bagażu okazało się niezwykle proste. W kajucie znalazła szafkę, w której zmieściło się wszystko, łącznie z butami do biegania, lekką sportową kurtką oraz ręcznikiem plażowym. Katarzyna rozebrała się do bielizny i narzuciła krótki szlafrok z cienkiego trykotu. Podreptała do sanitariatów razem z dziewczynami, z kosmetyczką w ręku i ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Poczuła się jak na Mazurach. Dziewczynie zaczęła się udzielać atmosfera mariny, albo odprężyło ją wypite na pusty żołądek piwo.

– Ale masz nogi! – Baśka patrzyła na nią z zazdrością. – Cała jesteś taka szczupła?

– Kochanie, gdybyś ty pracowała połowę tego co Kaśka i jadła dwa razy tyle co ona, to po roku ważyłabyś o dziesięć kilogramów mniej. – Karolina objęła Baśkę za szyję. – Tylko nie wiem, czy Olek byłby z tego zadowolony.

– A to dlaczego? – Baśka najwyraźniej nie wyczuła sarkazmu w głosie koleżanki

– Bo musiałby wynająć Ci ochronę albo zakuć Cię w pas cnoty! – Zachichotała Karolina i czmychnęła do wolnej kabiny prysznicowej.

Stojąc pod prysznicem, Katarzyna przyjrzała się swoim nogom. Zawsze były zgrabne. Na myśl o tym, jak Robert się wściekał, kiedy zakładała mini albo szorty, ścisnęło się jej serce. Napięła mięśnie ud, które natychmiast pięknie się zarysowały pod mokrą skórą. Przez ostatni rok spaliła większość tłuszczu, jaki miała, chodząc tej samej siłowni, w której ćwiczył Robert. Najpierw robiła to, by poznać wszystkie miejsca gdzie spędzał czas kiedy nie byli razem, potem, by wypełnić pustkę, jaka powstała w jej życiu po jego odejściu, aż w końcu polubiła sam wysiłek fizyczny. Nigdy wcześniej nie uprawiała tak intensywnie żadnego sportu, dlatego rezultaty okazały się spektakularne. Dostrzegła, że faceci na siłowni wysoko oceniają jej sylwetkę, ale doskonale też wiedziała, że wystarczyłoby im podać datę urodzenia, a zniknęliby z pola widzenia w mgnieniu oka. Zresztą, nie była zainteresowana żadnym z nich. W ogóle nie była zainteresowana. Szybko spłukała włosy z szamponu i zakręciła wodę. Osuszyła się pospiesznie i zwolniła kabinę. Rozczesała włosy wcierając w nie olejek, który dostała od mamy tuż przed wyjazdem. Miał cudowny owocowo-ziołowy zapach i sprawiał, że jej włosy stawały się gładkie jak jedwab. Myjąc zęby, przyglądała się swojemu odbiciu. Blada cera z przeświecającymi drobnymi naczynkami, podkrążone oczy o nieokreślonym niebiesko-zielonkawym kolorze i długie proste włosy w kolorze ciemnoblond. „Oto ja.” – Pomyślała. – Półtora nieszczęścia.” – Czuła się dokładnie tak, jak wyglądała.

– Karola, Baśka, jesteście tam? – rzuciła w kierunku rzędu kabin.

– Nooo! – odpowiedziały chórem.

– Poczekam na was przed budynkiem. – Otuliła się szczelniej szlafrokiem i nie czekając na odpowiedź wyszła z łazienki.

Przed nią rozpościerał się widok na marinę i port, skąpane w promieniach zachodzącego słońca. W oddali majaczyły zarysy budynków starego miasta, oświetlane teraz różowym blaskiem. Z męskiej łazienki wyszło czterech chłopaków. Wszyscy byli napakowani i prowokacyjnie prezentowali wyrzeźbione nagie torsy pokryte tatuażami. Oceniła ich na około 25 lat. „Każdy inny, ale każdy wart grzechu.” – Pomyślała i natychmiast zganiła się za to w duchu. Była o ponad dziesięć lat starsza od nich, choć jej wygląd mógł mylić. Jeden z młodych mężczyzn rzucił zaczepne spojrzenie, pod wpływem którego spuściła głowę i przycisnęła mocniej ręcznik oraz kosmetyczkę. Cofnęła się w kierunku wejścia do damskich łazienek, podczas gdy „napakowani” swobodnie prezentowali swoje wdzięki przechodzącym dziewczynom.

– Niezłe ciacha, co? – szepnęła jej do ucha Karolina tak niespodziewanie, że Katarzyna aż podskoczyła. – Nie zaczepiali cię?

– Takie stare pudło? – prychnęła. – Niby po co? Zresztą, ja też nie wiedziałabym co z takimi robić.

– Nie przesadzaj. – Karolina wydęła usta – Dziesięć lat temu na Mazurach wiedziałaś co robić. Nie przypominam sobie, żebyśmy zapłaciły za choćby jedno piwo…

– Dziesięć lat temu nie musiałam nic robić – odparła smętnie Katarzyna i umilkła.

„Czułam się młoda, byłam młoda i miałam przed sobą całe życie. Czułam, że świat należy do mnie.” – Pomyślała. – „Kaśka, którą znam z tamtych czasów nie pozwoliłaby im przejść obok siebie obojętnie. Ale to minęło. Minęło i nie wróci! Czego mogę jeszcze oczekiwać?”

– Popatrz na siebie – fuknęła gniewnie Karolina. – Wyglądasz super, tylko brak ci tego błysku w oczach.

– Długo czekacie? Przepraszam, ale jakoś mi zeszło… O kurde, ale ciacha! – Baśka aż westchnęła, patrząc na prężących muskuły chłopaków. – Pewnie męski wyjazd.

– Pewnie tak. – Katarzyna skuliła się w sobie i szybkim krokiem ruszyła do łodzi.

Znalezienie ubrania odpowiedniego na kolację w restauracji okazało się wyjątkowo trudne. Jedyne, co wydawało się Katarzynie względnie eleganckie, to czarne jedwabne szorty do połowy uda. Położyła je na materacu i przyłożyła do nich bluzkę na ramiączkach w kolorze wina. Może być – zawyrokowała, wyciągając jeszcze cienki dziergany ręcznie czarny sweterek. Buty! Nie zabrała żadnych eleganckich sandałków. Te zeszłoroczne wydawały się zbyt krzykliwe. Nawet nie potrafiła teraz powiedzieć, gdzie je ostatnio schowała. Usiadła zrezygnowana na brzegu łóżka. Otworzyła pudełko z balsamem do ciała, zaczerpnęła dłonią i zaczęła wmasowywać. Pachniał cudownie, podobnie do olejku do włosów i sprawiał, że skóra stawała się miękka, jedwabista. Ziewnęła raz i drugi, zwinęła się w kłębek, wtulając twarz w poduszkę. Po chwili pudełko z balsamem potoczyło się po materacu i spadło na podłogę kajuty, ale Katarzyna już tego nie słyszała.

.

Rozdział 2 (Poniedziałek)

Najpierw poczuła, że łóżko się kołysze. Po chwili do jej uszu dotarł niski warkot silnika, którego źródło znajdowało się gdzieś blisko głowy dziewczyny. Usiadła gwałtownie i zamrugała oczami, zaskoczona. Aha, była na jachcie. Rozejrzała się. Na ławeczce koło szafki leżało ubranie, które miała wczoraj założyć. Szybko spojrzała w dół. Nie miała nic na sobie. Ktoś odłożył szlafrok i balsam na bok, a ją samą okrył prześcieradłem oraz cienkim kocem. Pozostawała nadzieja, że zrobiła to Karolina. Za bulajem ujrzała poruszający się horyzont. Płynęli. Ubrała się w ekspresowym tempie i otworzyła drzwi kabiny.

– Cześć śpiochu! – Baśka krzątała się po kuchni. – Masz szczęście, że wstałaś, bo właśnie mieliśmy cię budzić na śniadanie.

– Przepraszam, ale chyba wczoraj zasnęłam. Mam nadzieję, że nie zepsułam wam wieczoru?

– Coś ty? – Baśka roześmiała się szczerze. – Zamknęliśmy cię na klucz i pojechaliśmy sami. Musiałaś być strasznie zmęczona, bo nie byliśmy w stanie cię dobudzić. Dobrze, że usłyszałam, jak upuściłaś balsam. Ale ty masz sen. – Pokręciła głową. – Nawet powieka ci nie drgnęła, gdy narzucałyśmy koc.

– Dzięki. – Odetchnęła z ulgą. – Długo płyniemy?

– Od godziny! – Karolina pojawiła się w zejściówce. – Chcemy w miarę wcześnie dopłynąć do tej zatoczki, o której mówił Olek, żeby zakotwiczyć w najlepszym miejscu. – Zsunęła się zgrabnie do wnętrza łodzi. – Głodna?

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miała ochotę na jedzenie. Nawet nie dlatego, że czuła głód. Chciała po prostu usiąść razem z przyjaciółmi i coś zjeść. To było tak, jakby na nowo musiała nauczyć się czerpać przyjemność z drobnych, codziennych czynności. Ucieszyła się z tego i poczuła bezpiecznie. Jedli śniadanie i gadali o niczym. Andrzej zrobił im szkolenie na wypadek sztormu. Przypomniała sobie węzły. Udało im się nawet postawić żagle, mimo słabego wiatru. Kiedy zakotwiczyli w niewielkiej zatoce o kamienistym brzegu, miała okazję przekonać się, że woda jest ciepła i jednocześnie krystalicznie czysta. Można w niej było pływać godzinami. Żałowała, że nie zabrała maski i rurki do nurkowania. Postanowiła, że na Hvarze uzupełni nie tylko garderobę ale także zrobi zakupy sprzętowe. Zastanowiła się, czy nie za późno na naukę nurkowania, ale doszła do wniosku, że nie chodzi o prawdziwe nurkowanie z akwalungiem, tylko o możliwość otworzenia oczu w słonej wodzie. Przecież w basenie nurkowała, nie używając nawet okularów. Tak, na to nie była za stara.

Obiad zjedli na zewnątrz. Przestronny biały kokpit po rozłożeniu stołu świetnie spełniał rolę jadalni. Kasza gryczana, sadzone jajka i sałatka z buraczków w occie smakowały wspaniale.

– Baśka, jesteś mistrzynią świata w dziedzinie sałatek. Nikt już takich nie robi. – Westchnął Andrzej, wygarniając ostatnie resztki ze słoika.

Uwagę Katarzyny zwrócił ogromny, dwupoziomowy jacht motorowy, manewrujący u wejścia do zatoczki. Słońce odbijało się od przyciemnianych szyb. Kadłub był potężny, ale odpowiednio zaprojektowany kształt dawał wrażenie lekkości. Jakieś urządzenie na szczycie wieżyczki obracało się bez przerwy, niczym mały wirnik helikoptera.

– Ale krypa, co? – Andrzej pochwycił jej spojrzenie. – Ciekawe kto tym pływa?

– Pewnie jakieś obleśne stare dziady z młodymi laskami albo celebryci – wysyczała jadowicie Baśka.

– Albo „złota młodzież” za kasę rodziców – dodała Karolina. – W każdym razie, nas nie będzie na taki stać, choćbyśmy odkładali sto lat.

– Patrzcie! – Baśka osłoniła oczy dłonią.

Zza jachtu wyłoniły się trzy skutery wodne i zaczęły kręcić kółka na wodzie. Patrzyli z zazdrością na baraszkującą grupę.

– Ale się bawią! Pewnie jakieś małolaty. – Olek sięgnął po lornetkę.

– Raczej nie. – Andrzej zmrużył oczy i wpatrywał się w skutery. – Młodzież bardziej by szalała. Ci są ostrożni.

– Czyli raczej stare dziady – stwierdziła Baśka – No, dziewczyny, niestety nie łapiemy się. Tacy nie biorą niczego powyżej dwudziestki.

– Chyba, że wino – dorzuciła kwaśno Karolina. – Idę sprawdzić, co z dziećmi – dodała i zanurkowała do wnętrza jachtu po komórkę.

– Ja też! – Baśka ruszyła za nią.

Katarzyna została z chłopakami, którzy przerzucali się informacjami na temat cen jachtów, czarterów i skuterów wodnych. Skutery skryły się za jachtem, a na ich miejscu pojawiła się szybka motorówka z widocznymi dwoma potężnymi silnikami. Olek aż gwizdnął przez zęby. Skutery znowu się pojawiły i pomknęły w głąb zatoczki. Motorówka ruszyła niespiesznie za nimi. Faceci zaczęli teraz dyskutować o mocy silników i Katarzyna poczuła się niepotrzebna. Właściwie, nie było to dla niej nic nowego. Ściągnęła przez głowę cienką, bawełnianą bluzkę odsłaniając granatowe bikini i poszła na dziób. Po drodze dobiegły ją szczebioty Karoliny rozmawiającej z córką. Przełknęła łzy, stanęła w rozkroku. Powoli przeniosła ciężar ciała na prawą nogę i uniosła lewą, opierając stopę na kolanie. Nie lubiła Jogi, ale jacht nie nadawał się do biegania, a i kamienisty brzeg do tego nie zachęcał. Z trudem utrzymywała równowagę na kołyszącym się łagodnie pokładzie, ale szło jej coraz lepiej. Za plecami słyszała zbliżający się warkot silnika. Skuter musiał zwolnić, bo hałas przycichł. Minął ich łajbę w odległości może trzydziestu metrów i powoli skierował się ku ogromnemu jachtowi. Kolejne odgłosy za plecami uświadomiły jej, że nadpływają następne. Zanim zdążyła zareagować, przemknęły niebezpiecznie blisko, wzbudzając falę, która rzuciła Katarzyną o pokład. Wstała przeklinając i rozcierając obolały tyłek.

– Nic się pani nie stało? – Niski głos i nienaganna angielszczyzna. – Bardzo przepraszam za moich przyjaciół.

Miała ochotę powiedzieć coś zjadliwego na temat rozrywek bogaczy kosztem zwykłych ludzi, ale kiedy podniosła głowę, już otwierając usta, ujrzała najprzystojniejszego faceta, jakiego kiedykolwiek spotkała. Stał na skuterze w mokrych szortach i koszulce oblepiającej umięśniony tors. Troska w jego głosie, gdy powtórzył pytanie, sprawiła, że zaniemówiła. Słońce świeciło dziewczynie prosto w oczy, więc nie widziała dokładnie twarzy mężczyzny, ale czuła, że ona też by jej się spodobała. Czekał na odpowiedź, patrząc jak ręka Katarzyny masowała… o kurde! Masowała tyłek!

– Przeżyję – powiedziała to najbardziej obojętnym tonem, na jaki było ją w tej chwili stać. – Na szczęście w tej części ciała, na którą upadłam, niewiele można sobie uszkodzić.

Była pewna, że facet roześmiał się po jej słowach, ale nie słyszała zbyt dobrze z powodu hałasu wydawanego przez silnik nadpływającej motorówki. Mężczyzna machnął ręką i łódź natychmiast zwolniła, nie zbliżając się bardziej do ich jachtu.

– Naprawdę mi przykro, że się pani uderzyła, ale cieszę się, że to nic groźnego.

Czuła krew napływającą do twarzy, więc machnęła lekceważąco ręką i udała, że wraca do ćwiczeń. Nieznajomy chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jej postawa go powstrzymała. Obrócił się powoli i skierował ku motorówce. Katarzyna ćwiczyła zapamiętale. W połowie drogi skuter wykonał jeszcze manewr, jak gdyby chciał zawrócić, ale zakreślił tylko koło i pomknął w stronę ogromnego jachtu. Pozostawiona w tyle motorówka popłynęła posłusznie za nim.

– Nic ci się nie stało? – Andrzej dopiero teraz wspiął się na dziobową część pokładu. – Czego chciał ten facet?

– Przeprosił za zachowanie przyjaciół. – Katarzyna bawiła się złotą kotwiczką wiszącą między miseczkami stanika, chcąc ukryć zakłopotanie.

– Myślałem, że zaproponuje ci przejażdżkę – rzucił Olek, szczerząc zęby. – Gapił się na ciebie.

Już miała się odciąć, ale widząc szczery uśmiech kolegi, sama się roześmiała.

– Nie sądzę, żebym była w jego przedziale wiekowym. Po prostu chciał okazać uprzejmość.

– To trzeba było z nim jeszcze chwilę pogadać, zamiast tupać mi nad głową. – Karolina skrzywiła się, jakby coś wyjątkowo paskudnie zapachniało. – Mogłaś przynajmniej spróbować! Tak dla treningu – dodała łagodniej, widząc minę przyjaciółki.

* * *

– Czasami są okropni! – Fabrizio De Luca rzucił ręcznik na drewniany fotel i spojrzał na Stefano, swojego szefa ochrony. – Mówiłem, żeby nie przepływali tak blisko innych łodzi.

– Nic na to nie poradzisz. – Stefano skrzyżował ręce na piersiach. Zwracał się do swojego szefa po imieniu tylko wówczas, gdy rozmawiali w cztery oczy. Przyjaźnili się jeszcze w czasach, zanim Fabrizio przejął firmę po ojcu i zatrudnił Stefano, wiec czuli się ze sobą swobodnie. – Ładna? – spytał.

– Ładna… I chyba niegłupia – dodał po namyśle.

– To powinieneś zabrać ją na przejażdżkę.

– Chyba nie była zainteresowana.

Stefano właśnie miał zapytać, odkąd to Fabio, jak nazywał przyjaciela, zaczął zwracać uwagę na takie szczegóły, ale na schodach rozległ się tupot i na pokład wbiegła Vanessa, dziesięcioletnia córka Fabrizia. Wciąż jeszcze nie zdjęła kapoka.

– Tatusiu – zaszczebiotała – Chcę jeszcze popływać na skuterze.

– Nie, kochanie, wystarczy. Trzeba się przebrać do kolacji, a kiedy nie ma twojej niani, schodzi ci z tym strasznie długo, więc sama rozumiesz. – Rozłożył ręce. – Ale obiecuję, że jutro będziesz miała jeszcze dużo rozrywek. Zresztą, do piątku jeszcze daleko. Zdążysz popływać.

Rozchmurzyła się nieco i ucałowawszy ojca pobiegła do swojej kabiny. Fabrizio patrzył przez chwilę za córką. Z trudem jej czegokolwiek odmawiał. Była dla ojca oczkiem w głowie. Jego największym skarbem. Gdy żona, po trzech latach małżeństwa zginęła w wypadku, postanowił, że więcej się nie ożeni. Posiadana pozycja i pieniądze pozwalały na luksusowe życie. Aparycja zapewniała dodatkowe punkty w kontaktach z kobietami. Szybko przylgnęła do Fabrizia opinia playboya, ale nie odstraszało to potencjalnych kandydatek. Zwłaszcza, że potrafił zadbać o swoje kobiety, wymagając w zamian jedynie tego, by przystosowały się do jego trybu życia. Jedna z nich, Valeria, przystosowała się tak dalece, ze urodziła mu córkę. Przez chwilę rozważał nawet związanie się z nią na stałe, ale zamiast pierścionka wolała sowicie zasilane co miesiąc konto bankowe oraz dom w Mediolanie. Nie miał złudzeń, nie kochała go, ale doceniła to, że dzięki pieniądzom Fabrizia ze stewardesy zamieniła się w celebrytkę. Mógł spędzać z córką tyle czasu, ile tylko chciał. Mógł śmiało powiedzieć, że miał wszystko, o czym mężczyzna może marzyć. Przed urodzeniem Vanessy myślał co prawda o synu, ale teraz nie zamieniłby jej czarnych loków i roześmianych oczu na najwspanialszego chłopaka.

– Fabio… – Stefano dotknął ramienia przyjaciela. – Czy chcesz wypłynąć po kolacji?

– Nie, zostańmy jeszcze trochę. Podniesiemy kotwicę nad ranem. Przekaż to kapitanowi i niech dadzą już kolację. – Potarł czoło. – Pływamy od soboty, a ja mam już dość tej łajby.

Stefano wiedział doskonale, że Fabio miał na myśli znajomych i kuzynów, których zaprosił na wakacje. Ich dzieci doskonale dotrzymywały towarzystwa Vanessie, czego nie można było powiedzieć o rodzicach. Zachowywali się tak, jak gdyby nie mieli zamiaru nigdy dorosnąć. Pokiwał głową i poszedł na mostek.

Po kolacji Fabrizio przeprosił towarzystwo i także odwiedził kapitana. Ustalili dalszy plan rejsu i godzinę odejścia z zatoczki. Miał już wracać, gdy usłyszał odległe śmiechy i plusk. Towarzystwo z samotnego jachtu w głębi zatoczki skakało do wody. Wyszedł na najwyższy pokład i rozejrzał się za lornetką. Mógłby przysiąc, że gdzieś tu leżała.

– Tego szukasz? – Stefano podał szkła. Jak zwykle pojawił się nie wiadomo skąd. Fabrizio wziął je bez słowa i skierował na jacht. Odszukał sylwetkę dziewczyny, z którą rozmawiał. Wspinała się na burtę, skąd przed chwilą skok wykonał jej kolega. Rozłożyła ręce i odchyliła głowę. – „Ciekawe, czy skoczy na główkę.” – Pomyślał. Skoczyła. Odbiła się lekko i gładko weszła w ciemniejącą wodę, która zalśniła gwałtownie w blasku zachodzącego słońca. Scena wydała się nierealnie piękna. Fabrizio opuścił lornetkę.

– Jest ich pięcioro, dwie pary i ona. – Stefano wsunął ręce do kieszeni spodni. – Nie pytaj, skąd wiem. Właśnie dlatego jestem szefem twojej ochrony – dodał. – Dobrze pływa.

– Kto?

– Dziewczyna w czarnym bikini.

– W granatowym, Stefano, w granatowym.

.

Rozdział 3 (Wtorek)

– No i skuter diabli wzięli! – Olek był niepocieszony, kiedy odkrył, że granatowy jacht odpłynął w nocy.

– Chyba nie miałeś złudzeń? Nie łapałabym się nawet dziesięć lat temu, a co dopiero teraz. – Katarzyna ze zdumieniem zauważyła, że może o tym mówić bez stresu. Co prawda wczorajsze spotkanie wytrąciło ją na chwilę z równowagi, ale szybko pogodziła się z tym, że nie miało ono znaczenia dla nikogo. Dzisiaj ten facet nawet nie pamięta, że z nią rozmawiał. Bo niby dlaczego miałby pamiętać?

Płynęli na Hvar, o którym tyle się nasłuchała od Karoliny i w tej chwili tylko to się liczyło. Tylko to i… Zadzwonił telefon. Odebrała natychmiast i zeszła do wnętrza jachtu. Po kilku minutach wróciła z zasępioną miną.

– Co się stało? – Karolina rzuciła jej czujne spojrzenie.

– Nie, nic, pacjent dzwonił. – Katarzyna zmarszczyła brwi.

– A ty, oczywiście, udzieliłaś mu porady przez telefon?

– No tak, ale to była pilna sprawa. – Wiedziała doskonale, że Karolina nie pochwalała stylu pracy przyjaciółki.

– A ile wczoraj odebrałaś telefonów?

– Cztery.

– A ile było od pacjentów?

– Trzy. I zadzwoniła też mama. Naprawdę musiałam. – Wiedziała, że pacjenci wchodzą jej na głowę, zwłaszcza, gdy chcą umówić pozaplanową wizytę.

– Kaśka, tak nie da się żyć. Ty nigdy nie odpoczniesz! Praca zżera twoje prywatne życie.

– Nie mam prywatnego życia – szepnęła smutno. – Dzięki pracy jeszcze się trzymam.

Karolina pokręciła tylko głową z dezaprobatą. Dyskusja na ten temat nie miała sensu i obie doskonale o tym wiedziały.

– Jeśli będziemy mieć szczęście, to zacumujemy przy głównym deptaku. Wtedy zdążymy wyskoczyć na zakupy przed zwiedzaniem twierdzy, a wieczorem będziesz mogła wystroić się na kolację.

Co prawda Katarzyna nie bardzo wiedziała, po co i dla kogo miałaby się stroić, ale postanowiła kupić ze dwa komplety ubrań, w których nie wprawiałaby koleżanek w zakłopotanie. Nie jej wina, że zabrała tylko sportowe ciuchy. Nigdy nie była na takim rejsie.

Mieli szczęście! Tuż przed nimi odpłynął jacht i zacumowali na jego miejscu, zanim ktokolwiek się zorientował. Jakimś cudem udało jej się kupić w ekspresowym tempie długą spódnicę z cieniowanego granatowego jedwabiu i płaskie sandałki z cieniutkich czarnych paseczków, wiązane wokół kostki. Niestety, sklepu sportowego w pobliżu nie znalazła, a sprzęt z ulicznych straganów pozostawiał wiele do życzenia. Potem zwiedzali górującą nad starym miastem twierdzę, z której rozpościerał się cudowny widok na wysepki naprzeciw Hvaru oraz zacumowane w porcie jachty.

– Hej, to nie jest czasem ten jacht, który kotwiczył koło nas? No ten, od skuterów. – Olek wyciągnął przed siebie rękę. Katarzyna już miała powiedzieć, że takich jachtów jest tu pewnie sporo, kiedy Andrzej stanął obok niej i podniósł w górę aparat fotograficzny.

– Stella Marina II. – Spojrzał przez obiektyw, powiększając obraz. – Zgadza się.

Schodzili z góry przekomarzając się między sobą. Kiedy zbliżali się do portu, Katarzyna odruchowo zaczęła przyglądać się mijającym ich ludziom. Złapała się na tym, że jej uwagę przyciągają męskie sylwetki. To niedorzeczne, zganiła się w myślach, nawet nie potrafiłabym określić w jakim jest wieku, nie mówiąc już o twarzy. Zresztą, gdybym nawet go rozpoznała, to co? Przyspieszyła kroku, żeby nadążyć za resztą. Z mijanych knajpek wychodzili kelnerzy i natrętnie wręczali im wizytówki, zachęcając do zajęcia miejsc przy stołach, które o tej porze świeciły jeszcze pustkami.

– Zobaczysz, za godzinę czy dwie, nie wciśniesz tu szpilki – stwierdził Andrzej z miną bywalca.

Przyspieszyli kroku. Byli spoceni i brudni od kurzu. Zdecydowanie nie chcieli jeść kolacji w takim stanie. Katarzyna znowu pomyślała o facecie na skuterze. Wolałaby, żeby jej teraz nie oglądał. – „Boże!”, – Zachłysnęła się własną myślą. – „Przecież nie ma znaczenia, jak wyglądam!” – Szybkim krokiem podążyła za resztą i wkrótce znalazła się przed trapem. Rozważała prysznic w miejskich sanitariatach, ale deptakiem spacerowali już turyści i wolała poczekać, aż zwolni się jedna z dwóch łazienek na jachcie.

* * *

– Gdzie siadamy? – Kręcili się po niewielkim placyku wybrukowanym jasnym kamieniem. Do wyboru mieli z pięć różnych knajpek. Wszystkie wabiły gości ogródkami pełnymi stolików nakrytych kolorowymi lub śnieżnobiałymi obrusami, otoczonymi donicami pełnymi wielobarwnych kwiatów i ziół. Ich zapach mieszał się z aromatem potraw.

– Może tam? – Katarzyna wskazała ogródek z białymi obrusami. Kelner miał na fartuchu homara, co wskazywało jednoznacznie, że w menu dominują ryby i owoce morza.

Wybór okazał się znakomity. Kelner dwoił się i troił, a jedzenie podano doskonałe. Wkrótce zorientowali się, że pozostałe stoliki nie mają aż tak troskliwej „opieki”.

– Ja stawiam. – Katarzyna dawno nie czuła się tak dobrze. Gdyby nie to, że wypiła tylko kilka łyków wina, powiedziałaby, że jest pijana. Jeśli można się upić samą atmosferą wakacji, to ona tak się właśnie teraz czuła. Zapomniała, ile ma lat i dlaczego tu przyjechała. Chciała koniecznie wyrazić przyjaciołom swoją wdzięczność. – Jestem taka szczęśliwa, że mnie tu zabraliście. Jak mam wam dziękować?

– Powiedz „dziękuję”. – Karolina użyła ulubionego powiedzonka Katarzyny i roześmiała się widząc jej minę. – Powinnaś to opatentować. Jak chcesz, to nasza kancelaria się tym zajmie. Mamy speca od patentów.

– Nie, ja naprawdę chcę zapłacić. Ten jeden raz możecie być moimi gośćmi.

– Rozumiem, że podobała ci się obsługa. Nam też. – Olek znacząco zerknął w stronę kelnera. – Ale damy mu napiwek i starczy. Następnym razem załóż krótszą spódnicę, to może w ogóle nie trzeba będzie płacić…

– Olek! – Baśka zachichotała, widząc zażenowanie Kaśki. – Jesteś niemożliwy. – Udała oburzenie.

– Możesz nam postawić drinka. – Andrzej przeliczał pieniądze ze wspólnej kasy.

– Dobra, ale nie tu. – Katarzyna chciała jak najprędzej wyjść. Dopiero teraz zorientowała się, że kelner po prostu pożerał ją wzrokiem. Poczuła się głupio. Szybko dołożyła dziesięć euro napiwku i wstała. Po przeciwnej stronie placu zauważyła umieszczony na pierwszym piętrze budynku taras. Ustawiono tam białe parasole i stoliki z małymi lampkami. Eleganccy kelnerzy krzątali się pomiędzy gośćmi.

– Tam! – zaproponowała. – Tam was zapraszam. – Uniosła dłoń zdecydowanym ruchem aby uciszyć ewentualne sprzeciwy. – Ja zapraszam, ja wybieram lokal. Koniec dyskusji.

Na taras wchodziło się przez wytworną restaurację. Zabytkowe wnętrze umeblowano w stylu pasującym do gzymsów i okien, ale dołożono nowoczesne oświetlenie i dodatki. Przeszli przez salę i podążyli schodami na piętro do baru, który wskazał im jeden z kelnerów. Goście byli ubrani elegancko, ale bez krawatów, co powitali z ulgą. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy rozmawiali przyciszonymi głosami. Muzyka sącząca się z głośników tworzyła wraz ze szmerami rozmów specyficzną mieszankę, która w połączeniu z wszechobecnym luksusem, nieco onieśmielała.

„Chciałaś luksusu, to go masz.” – Pomyślała Katarzyna, idąc niepewnie po schodach. Teraz żałowała, że nie wybrała jednego z mniejszych barów, pełnych hałaśliwej młodzieży. Może na zewnątrz będzie fajniej, starała się oszukać przeczucie. Weszli do sali urządzonej w podobnym stylu jak ta na dole. Gości było tu mniej, za to na tarasie zajęto już prawie wszystkie stoliki. Panowała tam nieco swobodniejsza atmosfera. Andrzej wysunął się na przód, aby podejść do szefa kelnerów.

– Niestety nie mamy wolnego stolika na tarasie, ale mogę zaproponować państwu stolik przy oknie. – Usłyszała. Obok niej przeszła dziewczynka z czarnymi kręconymi włosami. W pewnej odległości za nią podążał mężczyzna w piaskowym garniturze. Serce Katarzyny zabiło mocniej na jego widok, ale zaraz się uspokoiło. Był mocno umięśniony i nie przypominał tamtego. Mała musiała być w toalecie, gdyż strzepywała mokre rączki. Podniosła głowę i popatrzyła na Katarzynę. Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiechnęła się, błyskając zębami. Miała jedynki dużo większe od pozostałych zębów. Katarzyna zauważyła jeszcze orzechową barwę oczu, zanim mała odwróciła się i pobiegła na taras. Twarz podążającego za dziewczynką mężczyzny pozostała obojętna, ale spojrzenie… Katarzynie wydało się, że nieznajomy przygląda się całej grupie trochę zbyt długo, jakby ich rozpoznał. Nie, to niemożliwe, nigdy dotąd go nie widziała.

„Zrobię ci jeszcze małego chłopczyka albo dziewczynkę z czarnymi oczkami.” – Przypomniała sobie słowa Roberta, wypowiedziane gdy kolejny raz test ciążowy wyszedł negatywnie. Starali się już cztery lata i Katarzyna zaczęła przebąkiwać, że może czas zrobić badania, ale Robert nawet nie chciał o tym słyszeć. To ona wykonała je w tajemnicy, ale ginekolog stwierdził po obejrzeniu wyników, że jest zdrowa, a brak ciąży to kwestia stresu i przepracowania. Oczywiście, wspomniał o konieczności zbadania Roberta, ale nie naciskał. I tak to trwało. – „Nawet dziecka nie potrafiłam urodzić.” – Pomyślała z goryczą.

– Wiem o czym myślisz. – Karolina pociągnęła ją do stolika. – Ale teraz już przestań.

Gdy zamówili drinki, odprężyła się trochę. Zaczęli nawet żartować, że w końcu trafili na lokal, który spełnia ich oczekiwania. Nagle, na tarasie coś zaczęło się dziać. Ludzie przy stoliku w głębi zerwali się na równe nogi. Kelnerzy rzucili się w tamtą stronę. Po chwili dobiegło wołanie o pomoc.

– Czy jest tu lekarz? – krzyknął kelner po angielsku, otwierając gwałtownie drzwi prowadzące na taras.

Katarzyna zerwała się z miejsca i chwytając torebkę pobiegła w jego kierunku.

– Jestem lekarzem – odparła, a widząc niedowierzanie kelnera, powtórzyła tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Jestem lekarzem, co się stało?

Poprowadził Katarzynę między stolikami, rozgarniając na boki gromadkę zaniepokojonych gości. To co ujrzała, sprawiło, że nogi się pod nią ugięły. Na ziemi leżała dziewczynka z ciemnymi lokami. Twarz miała obrzękniętą, palce zaciskała na gardle i próbowała zaczerpnąć powietrza. Obok klęczeli dwaj mężczyźni. Ten, który wcześniej szedł za dziewczynką oraz drugi, w białej koszuli, który teraz podtrzymywał głowę dziecka. Odwrócił się i… poznała go. W tym momencie mała zawisła bezwładnie na rękach mężczyzny, z którego gardła wyrwał się prawie zwierzęcy jęk. Nie było czasu do stracenia. Zdecydowanym ruchem chwyciła ramię mężczyzny w piaskowym garniturze i kiedy na nią spojrzał, spróbowała go odepchnąć.

– Jestem lekarzem – powiedziała dobitnie po angielsku. – Co się stało?

Facet zmierzył ją groźnym spojrzeniem i nie ruszył się z miejsca. Liczyła czas, który upłynął od chwili, gdy mała straciła przytomność.

– Odsuń się, albo zacznij coś robić, jeśli potrafisz – warknęła. – Masz trzy minuty!

– Stefano – wychrypiał ten drugi i wykonał głową krótki ruch w górę, a facet w garniturze natychmiast odstąpił.

Uklękła i obejrzała dziecko. Zaciśnięta krtań uniemożliwiała oddychanie. Przyłożyła głowę do klatki piersiowej, usłyszała słabe bicie serca. Pulsu na szyi nie próbowała nawet szukać. Pod stołem leżała puszka po jakimś napoju.

– Piła to? – spytała Katarzyna, a mężczyzna potwierdził kiwnięciem głowy. Nagle obok przeleciała osa i wtedy zrozumiała. Wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić. Jeden z kelnerów postawił na podłodze podręczną apteczkę. Otworzyła ją, nie zwracając już uwagi na to, co się działo dookoła. Rzut oka do wnętrza: rękawiczki, parę igieł, strzykawek, jakieś tabletki, plastry, płyn do dezynfekcji w sprayu. Nie znalazła skalpela. Sięgnęła do swojej torby i z bocznej kieszonki wyciągnęła nożyk chirurgiczny. Zawsze miała ich kilka w kosmetyczce i w torebce. Na wszelki wypadek. Brakowało tylko rurki!

– Przynieś rurki do picia! Szybko! – zwróciła się do kelnera. Miała jeszcze jakieś półtorej minuty.

Pracowała spokojnie i systematycznie. Ułożyła małą płasko na plecach i odgięła lekko szyję. Rozejrzała się za czymś, co można by wsunąć pod kark. Mężczyzna, prawdopodobnie ojciec dziecka, bez słowa podał Katarzynie swoją marynarkę. Zwinęła ją i ułożyła tak, by szyja pozostała nieruchoma. Zdezynfekowała sprayem „pole operacyjne” i sięgnęła po rękawiczki. Poczuła silny uścisk dłoni mężczyzny. Patrzył na nią przerażonym wzrokiem. Dopiero teraz zrozumiał, co miała zamiar zrobić.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała zdejmując spokojnie jego rękę ze swojego nadgarstka i patrząc mu intensywnie w oczy. – Zaufaj mi. I zabierz stąd tych ludzi– dodała.

Potem mogła już pracować bez przeszkód. Nie miała pojęcia, co dzieje się dookoła. Wykonała zabieg po mistrzowsku, przecież robiła to wiele razy. Gdy umieściła rurkę w nacięciu na szyi i pochyliła się, usłyszała cichy świst, klatka piersiowa dziewczynki poruszyła się lekko. Wciąż nie odzyskała przytomności, ale oddychała. Do uszu Katarzyny dotarł sygnał karetki, jednak niepokojąco odległy. Chwyciła strzykawkę i igłę, a potem podała je mężczyźnie, który wpatrywał się w skupieniu to w nią, to w dziecko.

– Naciągnij soli fizjologicznej – powiedziała spokojnie. – Poradzisz sobie?

– Stefano! – rzucił do kogoś za jej plecami.

Wezwany uklęknął i dość wprawnie wykonał jej polecenie. Mogła spokojnie umocować rurkę plastrem, a następnie poszukała żyły na ręce małej. Już się zapadły, ale wciąż je widziała. Pewną ręką wprowadziła igłę i zaczęła powoli podawać sól.

– Znajdź więcej! – nakazała Stefano i głową wskazała na apteczkę. Karetka przedzierała się do nich zdecydowanie zbyt wolno.

Co chwilę sprawdzała oddech i bicie serca. Bez leków nie damy rady, myślała z desperacją. Stefano podał jej kolejna strzykawkę wypełnioną solą. Ostrożnie, aby nie uszkodzić żyły, zmieniła strzykawki, nie wyjmując igły. Podawała płyn powoli, aby utrzymać drożność żyły do przyjazdu karetki. Odetchnęła, kiedy na schodach rozległ się tupot nóg. Jednak szczęście trwało krótko. Ratownik okazał się bardzo młody i niedoświadczony. Kiedy zobaczył zgromadzonych ludzi oraz Stefano, który był zapewne ochroniarzem, jak się domyśliła, miał ochotę czmychnąć. Nie mogła na to pozwolić. Nie teraz, kiedy prawie już opanowała sytuację.

– Leki! – krzyknęła do stojącego niepewnie chłopaka w białym fartuchu. Zareagował tak, jak się spodziewała. Razem poprowadzili już sprawnie akcję ratunkową.

Kiedy znosili dziewczynkę do karetki, Katarzyna cały czas szła obok noszy, trzymając rurkę i wspomagając jej oddech przy pomocy worka AMBU.

– Pani jest lekarzem. – Bardziej stwierdził niż zapytał ratownik po chorwacku. – Pojedzie pani z nami?

Popatrzyła na Małą i zdała sobie sprawę, że nie może jej tak zostawić. Mężczyzna idący z drugiej strony noszy posłał Katarzynie błagalne spojrzenie.

– Proszę, dottoressa – powiedział cichym, niskim głosem. – Proszę jechać.

Słyszała już ten głos i ponownie ugięły się pod nią nogi. Orzechowe oczy, jak te u dziewczynki, wyrażały nadzieję i prośbę.

– Karola! – zawołała do koleżanki. – Masz moją torebkę? Daj mi ją! Jadę do szpitala.

Karolina obserwowała z niepokojem, jak Katarzyna wsiada do karetki razem z ratownikiem. Jeden z mężczyzn zbliżył się do grupki lamentujących Włochów, podczas gdy drugi wyciągnął telefon. Sanitarka ruszyła, a po chwili na placyk wjechała taksówka, w której obaj zajęli miejsca i ruszyli za karetką.

– Mam nadzieję, że to dziecko przeżyje. – Baśka była roztrzęsiona. – Naprawdę ugryzła ją osa?

– Chyba tak. I miała dużo szczęścia, że Kaśka akurat tu była i że karetka przyjechała tak szybko. Pamiętasz tę aktorkę? – Karolina westchnęła ciężko. – Bardziej mnie martwi, że Kaśka nie ma tu prawa wykonywania zawodu ani ubezpieczenia. Aż mi skóra cierpnie.

Skóra nie tylko by jej cierpła, ale chyba zapłonęłaby żywym ogniem albo po prostu odpadła razem z mięśniami od kości, gdyby przyjaciółka wiedziała, co dzieje się w szpitalu.

* * *

– Jak to nie może pani założyć rurki? – Fabrizio miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg. – Ma tak czekać ze słomką w szyi, aż kogoś ściągniecie? – Spojrzał na Katarzynę, a ona pokręciła głową z dezaprobatą.

– Jestem laryngologiem, ale nigdy tego nie robiłam. Pracuję w poradni i czasem biorę dyżury – tłumaczyła łamaną angielszczyzną starsza kobieta w białym fartuchu, wykręcając z zakłopotaniem ręce.

Fabrizio wzniósł oczy do nieba i oddychał głęboko, żeby się uspokoić. Wreszcie opuścił głowę i poszukał wzroku Katarzyny. Próbowała dostrzec w wyrazie jego twarzy cokolwiek, co pozwoliłoby jej odgadnąć, czego od niej chce, ale nie znalazła żadnej wskazówki.

– Ile będzie kosztował pani podpis na karcie zabiegu? – zapytał wreszcie, odwracając się do chorwackiej lekarki.

Katarzyna nie mogła uwierzyć, że się zgodziła. Patrzyła w lustro nad umywalką i automatycznie szorowała ręce przed operacją, którą miała za chwilę przeprowadzić. Przed chwilą stała się świadkiem czegoś, co nie mieściło jej się w głowie. Z drugiej strony, takie rozwiązanie było najprostsze. Można powiedzieć, że jedyne! No i chroniło ją samą. Oficjalnie zabieg wykona pani doktor ze szpitala. Na chwilę przymknęła zmęczone oczy. Wciąż widziała błagalne spojrzenie orzechowych oczu. Powtarzała sobie, że robi to wyłącznie ze względu na dobro dziecka. Boże, w co ja dałam się wmanewrować?

Kiedy po wszystkim wyszła na korytarz, natychmiast podszedł do niej Stefano.

– Pan De Luca zaraz do pani przyjdzie, dottoressa. Chciałbym pani podziękować i przeprosić za moje zachowanie w restauracji. Naprawdę, nie sądziłem, że tak młoda osoba może być doświadczonym lekarzem – mówił po angielsku z okropnym akcentem. Z całą pewnością włoskim.

– Nie ma sprawy – odparła w jego rodzinnym języku, aby pokazać, że nie chowa urazy. – Ludzie często myślą, że jestem młoda.

Uniósł brwi zdziwiony i uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Jest pani młoda, dottoressa, ale jest pani również bardzo dobrym lekarzem – powiedział gorliwie.

– To się dopiero okaże – odparła skromnie, spuszczając wzrok.

Dottoressa! Jak mam pani dziękować? – De Luca, jak nazwał go Stefano, wyszedł z pokoju córki i stanął przed Katarzyną, wyglądał na udręczonego.

Teraz mogła mu się przyjrzeć. Był przystojny, ale to wiedziała już wcześniej. Twarz idealnie pasowała do sylwetki, pociągła, z mocno zarysowaną szczęką, podkreśloną dwudniowym ciemnym zarostem. Oliwkowa cera doskonale współgrała z orzechowymi oczami. Lekko kręcone ciemne włosy na skroniach przyprószyła siwizna, co zdaniem Katarzyny dodawało całości charakteru. Ile mógł mieć lat? Tyle co ona? Mniej więcej, pomyślała. – „Nie moja liga.” – Dodała w duchu niechętnie.

Dottoressa? – Znów ten niski, piękny głos. – Jak mogę pani podziękować?

– Niech pan powie „dziękuję” – odparła po prostu i uśmiechnęła się ze smutkiem. Nie oczekiwała… Nie mogła, poprawiła się, oczekiwać od tego mężczyzny niczego więcej.

De Luca otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz i na jego czole pojawiła się mała zmarszczka.

– Przepraszam – powiedział. – To matka Vanessy. Muszę odebrać.

– Proszę – odrzekła. – Ja zobaczę, co u niej.

Katarzyna z niechęcią pomyślała, że De Luca rozmawia właśnie z żoną. Zaraz, nie powiedział żona, tylko matka Vanessy. – „Co to zmienia?” – Zganiła się natychmiast. Co też chodziło po jej biednej, skołatanej głowie? Usiadła na brzegu łóżka. Mała odzyskiwała powoli świadomość. Sięgnęła ręką do szyi, ale Katarzyna łagodnie przytrzymała jej dłoń. Spod długich rzęs wpatrywały się w lekarkę oczy „zalęknionego zwierzątka”. Katarzyna rozejrzała się niepewnie. Nie miała pojęcia jak uspokoić dziecko. Zaraz, dzieci uwielbiały bajki. – „Czy ja znam jakąś bajkę?” – myślała gorączkowo. Dziewczynka poruszyła się niespokojnie, jakby chciała coś powiedzieć, więc Katarzyna przytknęła palec do ust, nakazując jej milczenie i gorączkowo szukała słów. – Ty jesteś Vanessa – odezwała się po włosku. – Księżniczka z morza – dodała, upewniając się, że dziewczynka jej słucha. – Kiedy zobaczyłam cię w restauracji, od razu rozpoznałam. Nie wolno ci nic mówić, bo usłyszy to zła czarownica. – Znów przyłożyła palec do ust i rozejrzała się trwożnie dokoła. Mała podążyła za jej wzrokiem. Połknęła haczyk! – Wysłała zaczarowaną osę, aby cię ugryzła i żebyś zasnęła. – „Boże, co dalej?” – myślała gorączkowo. – W ostatniej chwili zdążyłam cię obudzić. – Pokiwała głową, widząc niedowierzanie w oczach dziecka. – Tak, tak. Musiałam wyczarować dodatkową buzię do oddychania, bo twoja jest na razie zamknięta. – Wzięła dłoń Vanessy i jej własnym paluszkiem dotknęła brzegu rurki, a potem pozwoliła, by dziewczynka poczuła na dłoni własny oddech. – Nie bój się, to tylko na kilka dni. Po prostu moje czary nie są takie silne, jak czary złej czarownicy.

Vanessa jeszcze raz ostrożnie dotknęła rurki, ale już bez lęku w oczach i spojrzała na Katarzynę. Przyłożyła palec do ust i pokiwała głową, a potem bezgłośnie, samymi ustami wypowiedziała słowo: fata.

Fata – powtórzyła na głos Katarzyna, a dziewczynka pokiwała głową z bladym uśmiechem. Fata? Gdzie ja to słyszałam, zastanawiała się. Ach tak, to znaczy wróżka! – No dobrze, jestem dobrą wróżką.

Mała ujęła ją za rękę. Katarzyna aż zadrżała pod wpływem tego dotyku. Takiego dziecka pragnęła, ale los jej go nie dał, a teraz okrutnie ukazywał to, czego nigdy mieć nie będzie. Spojrzała na Vanessę i zorientowała się, że ta zasnęła. Wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Sięgnęła do torebki po komórkę. Karola pewnie odchodzi od zmysłów. Nie znalazła jednak telefonu. Dziewczyna poczuła, że robi jej się gorąco. Musiał wypaść, kiedy szukała nożyka. Podeszła do parapetu okna i wysypała całą zawartość torebki. Brakowało komórki i małej portmonetki, której używała, gdy nie chciała zabierać ze sobą całego portfela z kartami i prawem jazdy. To mogło oznaczać tylko jedno.

– Ktoś musiał panią okraść, dottoressa. – De Luca, niestety, podzielał jej opinię. – Proszę zadzwonić z mojego telefonu, a Stefano zajmie się resztą. Pieniądze to nie problem. Czy miała pani skopiowane kontakty z komórki?

Kiwnęła głową, ale w tej chwili uświadomiła sobie, że według nich telefon już się nie znajdzie. Nagle poczuła, że robi się jej słabo. Oparła się o ścianę.

Dottoressa! – De Luca zrobił krok w stronę kobiety.

– To był iPhone mojego męża – wyjąkała przez ściśnięte gardło. – Miał na nim sms-y i moje zdjęcia. Bardzo osobiste…

– To nic. Pamięta pani, jaki to model? – Spojrzał, jakby nie pojmował, co się stało. – Jestem pewien, że mąż jakoś to zrozumie… Odkupię telefon, w końcu straciła go pani przeze mnie.

On naprawdę nic nie rozumiał! Pojęła to wreszcie.

– Ale mąż nie żyje. – Załkała. – To była jedyna pamiątka.

Wyrzuciła wszystko, co przypominało jej Roberta. Okazało się to nie takie trudne, biorąc pod uwagę, że w dniu pogrzebu włamano się do ich mieszkania. Po prostu była w szoku i sprzątając po wyjściu policji wyrzuciła wszystko. Został tylko ten telefon. Robert zabrał jej własną komórkę w dniu wypadku i już więcej telefonu nie zobaczyła. Początkowo chciała tylko przekopiować utracone kontakty, ale po kilku dniach doszła do siebie na tyle, że zmieniła zdanie i iPhon stał się czymś w rodzaju pomostu między przeszłością, a teraźniejszością… A teraz go straciła. Poczuła się tak, jak gdyby to Roberta straciła po raz drugi.

– Rozumiem. – De Luca zastanawiał się nad czymś. W końcu podał jej swoją komórkę. – Proszę zadzwonić do przyjaciół. Postaram się odzyskać ten telefon.

Zadzwoniła do mamy, bo tylko jej numer znała na pamięć. Po chwili zapisywała numery Karoliny i Baśki. Karolina odebrała po dłuższej chwili.

– Karola, niedługo wrócę. Już wszystko w porządku – zaczęła.

– Dlaczego dzwonisz z takiego dziwnego numeru? Możesz swobodnie rozmawiać? – Karolinie włączył się dzwonek alarmowy.

– Zgubiłam telefon. To znaczy, nie było go w torebce. Portfela też nie. Ktoś musiał go wyjąć, gdy zrobiło się zamieszanie. – Westchnęła. – Wiem, że mam paranoję, ale czy możesz sprawdzić jaskółkę po prawej stronie kajuty? Powinien tam być portfel z kartami i prawem jazdy, i paszport.

– Wszystko jest, ale masz rację. – Karolina mówiła poważnym głosem. – Coś za dużo rzeczy zginęło ci w ostatnim czasie.

– Muszę kończyć. Pewnie zaraz wyjdę z tego szpitala. – Rozłączyła się, widząc, że De Luca i Stefano skończyli rozmawiać. Obydwaj wydawali się zmęczeni. Ona też musiała wyglądać okropnie, bo De Luca popatrzył na Katarzynę z troską.

– Proszę mi pokazać, pod którym numerem jest pani osiągalna – poprosił, a kiedy wskazała numer Karoliny, dopisał do niego dottoressa – Czy mogę dostać pani numer? Na wypadek, gdybyśmy znaleźli telefon – dodał widząc jej zdziwienie.

– Oczywiście. – Wstukała numer, imię we włoskiej pisowni oraz nazwisko.

– Caterina Pars – przeczytał – Doskonale. Stefano panią odwiezie. Czy zechce pani odwiedzić nas tutaj rano? – Spojrzał na nią z nadzieją.

– Taki miałam zamiar – skłamała, a serce podeszło jej do gardła. – Wszystko powinno być dobrze, ale lepiej sprawdzić.

– Doskonale – powtórzył. – Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.

Odwrócił się i poszedł do pokoju Vanessy. Katarzyna stała jeszcze chwilę bez ruchu. Wreszcie odwróciła się do Stefano. Napotkała przenikliwe spojrzenie szarych oczu, które niczego nie wyrażało. – „Widocznie taki powinien być ochroniarz.” – Pomyślała. Odczuwała zbyt duże zmęczenie, by się nad tym zastanawiać.

W taksówce Stefano poprosił Katarzynę, aby opisała mu skradzionego iPhona i portmonetkę. Odprowadził ją z taksówki aż na jacht i upewnił się, że do południa następnego dnia nie wyjdą z portu. Pożegnał się, z szacunkiem skłaniając głowę.

Dottoressa? – Olek szeroko otworzył oczy, spoglądając za odjeżdżającą taksówką.

– To zwrot grzecznościowy – wyjaśniła Katarzyna zmęczonym głosem – oznacza tyle, co pani doktor.

Mimo późnej pory, musiała wszystko im opowiedzieć. Zataiła tylko skrzętnie fakt sfałszowania dokumentów zabiegu. Poinformowała też Karolinę, że podała jej numer jako kontaktowy.

.

Rozdział 4 (Środa)

Po śniadaniu przebrała się dwa razy, zanim uznała, że wygląda na tyle dobrze, iż może jechać do szpitala. „Zachowuję się jak nastolatka.” – Pomyślała o sobie z politowaniem.

– W tym chcesz iść do szpitala? – Mina Karoliny nie pozostawiła Katarzynie złudzeń. Poczuła się dotknięta. Może nie wyglądała na poważnego lekarza, ale w końcu była na wakacjach.

– Facet z takim jachtem jest wart odrobinę lepszego stroju. – Baśka bezlitośnie poparła opinię przyjaciółki.

Nie było sensu zaprzeczać, dziewczyny podjęły już decyzję. Biała koszulowa bluzka bez rękawów i spódnica koloru khaki w stylu safari leżały jak ulał. Katarzyna zawsze myślała, że Karolina jest od niej szczuplejsza. Zawiązała rzemyki sandałów i poprawiła włosy. Były jeszcze wilgotne, więc zostawiła je rozpuszczone. Tusz do rzęs i odrobina błyszczyku na usta sprawiły, że na twarzach przyjaciółek zobaczyła uśmiechy zadowolenia.

– To tylko wizyta u chorego dziecka – zaznaczyła wchodząc na trap, ale wiedziała, że jej nie uwierzyły. I słusznie.

Stefano przybył punktualnie o dziewiątej. Kiedy podeszła do taksówki otworzył jej drzwi i lekko się ukłonił. – Dottoressa, mam nadzieję, że dobrze pani spała – powiedział z uprzejmym uśmiechem – Pan De Luca i Vanessa już pani oczekują.

– Jak ona się czuje? – zapytała, starając się ukryć zażenowanie. Nie przywykła do takiego traktowania.

– Znacznie lepiej. I wygląda lepiej – dodał po namyśle – Pytała o panią.

– Och, naprawdę? – zdziwiła się, że Mała ją zapamiętała. Przecież rozmawiały tylko chwilę, a Vanessa była na wpół przytomna.

Przechodząc przez korytarz szpitala odczuwała coś w rodzaju tremy. To tylko wizyta, przekonywała się w myślach. Kogo chciała oszukać? Facet jej się podobał i tyle. Stefano zapukał, otworzył drzwi i przepuścił Katarzynę przodem. Weszła do pokoju i nie zdołała opanować zdumienia. Na środku stał stolik z jedzeniem pod srebrnymi kloszami. Przypominało to posiłki zamawiane w hotelach do pokojów. Obok łóżka Vanessy stało drugie, teraz przykryte kocem. Venessa siedziała i rysowała coś zamaszyście. Na widok Katarzyny, odłożyła kredkę i wyciągnęła do niej ręce. Miała jeszcze obrzękniętą szyję, ale wyglądała zdecydowanie lepiej.

Mia fata. – Usta dziewczynki bezgłośnie wyszeptały powitanie.

– Witaj, morska księżniczko – odpowiedziała po włosku. – Widzę, że czujesz się dobrze.

– Morska księżniczka? – Ciepły, niski głos za plecami Katarzyny sprawił, że serce zabiło jej szybciej.

– Dzień dobry. – Odwzajemniła powitanie, siląc się na spokój. De Luca wyglądał zabójczo. Nie ogolił się, ale jego biała koszula z podwiniętymi rękawami i granatowe lniane spodnie sprawiały wrażenie, jak gdyby wyszły prosto z pralni… Do tego cudownie pachniał. Gdy podszedł, by się przywitać, Katarzyna poczuła lekko gorzkawy, korzenny zapach wody kolońskiej. Zarumieniła się lekko, kiedy ich dłonie się zetknęły. Miała wrażenie, że on też zareagował podobnie, ale natychmiast odrzuciła tę myśl jako niedorzeczną.

– Dzień dobry. Widzę, że pani wypoczęła, dottoressa. – Spojrzał na nią, a zaraz potem odwrócił się do córki. – Vanessa chyba już czuje się lepiej, bo zaczyna się ze mną kłócić – rzucił pogodnie. – Rano oglądał ją ordynator i zaproponował zatkanie rurki, aby mogła normalnie oddychać. Postanowiłem zaczekać na pani opinię.

Katarzyna spojrzała na mężczyznę zaskoczona. Czekał na jej opinię? Myślała, że zasięgnął już porady u połowy włoskich sław laryngologicznych. Za ich plecami rozległo się ciche piknięcie. Odwróciła się i zobaczyła stolik z otwartym laptopem oraz składane krzesło. Laptop piknął po raz kolejny i De Luca, przeprosiwszy na chwilę rozmówczynię, podszedł do komputera.

Umyła ręce w umywalce, na której postawiono butelkę z pachnącym mydłem i ułożono małe frotowe ręczniczki, zapewne wyposażenie luksusowego jachtu. Podeszła do Vanessy, aby ją zbadać. Wyglądało na to, że mała pacjentka wraca do zdrowia szybciej niż się spodziewali. Kiedy skończyła, dziewczynka podała jej kartkę, na której napisała kilka zdań po włosku. O ile dobrze zrozumiała, chodziło o wizytę w paryskim Disneylandzie. Spojrzała na Małą, która wpatrywała się z nadzieją w twarz kobiety.

– Kiedy chcesz tam jechać? – spytała.

Domenica”, napisała na kartce Vanessa. Katarzyna zastanowiła się chwilę.

– Muszę porozmawiać z twoim tatą po angielsku, bo mój włoski nie jest dość dobry, Ok.? – powiedziała, a zobaczywszy potwierdzające kiwnięcie głową, podeszła do De Luca.

– Widzę, że Vanessa już przedstawiła swoje żądania. – Potarł dłonią szorstki policzek

– Jeśli panu na tym zależy, to jest taka możliwość. Zatkałam rurkę i jestem pewna, że możemy ją wyjąć. Potrzebny jest dobry anestezjolog i przydałby się klej tkankowy. Nie chcemy brzydkiej blizny, prawda? – upewniła się, że on rozumie, o czym rozmawiają. – Jeśli może pan zorganizować szybki transport do Włoch, to… Co dziś mamy? Środę? – Zamyśliła się. – Jutro to zrobią. W niedzielę, najdalej w poniedziałek może lecieć. Paryż to nie Hvar. Można ją tam skonsultować, w razie czego. Mówię po angielsku, żeby nie robić córce nadziei, bo pan tu decyduje…

Umilkła, widząc że De Luca wpatruje się w nią z dziwnym wyrazem twarzy. Poczuła, że zaraz się zaczerwieni, ale rozległo się pukanie i do pokoju wszedł Stefano. Postawił na stoliku niebiesko-zieloną reklamówkę z logo jakiegoś sklepu z elektroniką i wyszedł bez słowa.

– Pomyślę o tym. – De Luca podszedł do stolika i wyjął z torby czarne pudełko z białym jabłuszkiem. – To dla pani. Oczywiście szukamy tamtej komórki, ale tymczasem nie może pani podróżować bez telefonu.

– Nie mogę tego przyjąć. – IPhone piątka był zdecydowanie zbyt drogim, zbyt eleganckim, po prostu niesamowitym, cudownym… prezentem. – Zamierzałam kupić coś tymczasowego – kłamała nieudolnie. W ogóle nie myślała o telefonie.

– Nie ma o czym mówić. – Otworzył pudełko i uruchomił komórkę – Nawet jeśli odzyskamy telefon, nie wiadomo, w jakim będzie stanie. Ten jest gotowy do użycia. Karta SIM została zarejestrowana na moją firmę. Może jej pani używać dopóki nie wznowi swojej. Potem proszę ją po prostu zniszczyć.

– Ale ja naprawdę…

Przerwał jej, gestem wskazując Vanessę.

– Załóżmy, że to ułamek tego, co jestem pani winien za uratowanie mojej księżniczki. – Uśmiechnął się szczerze i podał Katarzynie telefon. Ich dłonie znów się spotkały i nie potrafiła dłużej się opierać. Ten facet po prostu umiał być przekonujący.

Wracając do portu, Katarzyna miała wrażenie, że właśnie przeżyła najbardziej niesamowitą przygodę swojego życia. To wydawało się bajką, byli w niej książę i księżniczka, którą należało uratować, i wreszcie szczęśliwe zakończenie… Czyżby? A kim ona sama była w tej bajce? Rozłożyła rysunek, który dostała od Vanessy. Dziewczynka przedstawiła ją jako dobrą wróżką, osłaniającą małą księżniczkę przed ogromną osą. Uśmiechnęła się przez łzy. Pożegnali się, jak gdyby nie mieli się już więcej zobaczyć. A czego oczekiwała? Przecież sama mu podpowiedziała, że powinien jak najszybciej wrócić z córką do Włoch. Gdyby tu jeszcze zostali, byłaby jakaś szansa. Szansa? Nie było żadnej szansy! – „Wbij to sobie do tej pustej głowy, kobieto!” – Łajała się w duchu.

* * *

Fabrizio przeczesał dłońmi włosy i odchylił głowę do tyłu. Na ekranie laptopa miał dwa foldery do wyboru: K.Pars /praca i K.Pars/prywatne. Przesuwał kursor z jednego folderu na drugi. W końcu nacisnął pierwszy. Wypadało wiedzieć, komu powierzył dziecko. Zaczął szybko przeglądać dostarczone przez Stefano dokumenty. Miał w tym wprawę. Przecież należał do najlepszych w branży handlu nieruchomościami. Sprzedając i kupując na całym świecie, musiał umieć szybko przetwarzać informacje. Gwizdnął cicho przez zęby, otwierając kolejny dokument.

– Niezła jest, co? – szepnął Stefano, zerkając na śpiącą Vanessę. – Dużo pracuje. Mam wykaz jej zabiegów z ostatnich trzech miesięcy oraz terminy dyżurów, a prowadzi jeszcze prywatną praktykę. Nie wiem, kiedy ona śpi?

– Mówiła, że jej mąż nie żyje. – Fabrizio nawet nie próbował pytać, skąd Stefano ma te informacje. Nigdy nie pytał.

– Zginął w wypadku rok temu. Ktoś potrącił go samochodem. Sprawcy nie znaleziono. Wszystko jest w tym drugim folderze: rodzice, informacje o zdrowiu, to co zwykle. – Stefano patrzył, jak Fabio z uwagą ogląda zdjęcia, które udało mu się zdobyć. – Nie ma dzieci – dodał

Fabrizio zadumał się chwilę. Jakież to wydawało się znajome. Praca do utraty tchu, żeby zagłuszyć własne uczucia. Żeby utrzymać się przy życiu, żeby uzasadnić sens własnego istnienia. A kiedy zostawało choć trochę wolnego czasu na rozważania, trening! Taki, żeby po powrocie do domu mieć tylko siłę na prysznic i łyk wody. Na zdjęciach nie wyglądała na szczególnie wysportowaną. Pewnie zaczęła ostrzej trenować po wypadku. Ciekawe, co robiła? Biegała czy raczej aerobic? Rower nie, bo miałaby mocniejsze łydki, a jej były szczupłe, wysmukłe. Nie pasowała do wyobrażenia podskakujących w rytm muzyki panienek. Więc albo biegała, albo „przyrządy”. Bingo! Słuchawki na uszy, zero kontaktu z otoczeniem. Pewnie miała ulubioną play listę w iPhonie.

– Wiadomo coś o telefonie? – Fabrizio naprawdę zależało na odnalezieniu tej komórki. – „Jej osobiste zdjęcia.” – Pomyślał. Powiedziała „bardzo osobiste”. Aż korciło, żeby dowiedzieć się, jak bardzo. Zaciekawiła go.

– Wyznaczyłeś taką nagrodę, że wystarczy poczekać i się znajdzie. – Kąciki ust Stefano zadrgały, gdy to mówił. – Fabio, to będzie najdroższy telefon, jaki kiedykolwiek miałeś – zakpił.

W odpowiedzi przyjaciel posłał mu piorunujące spojrzenie. Nie myślał o tym, aby podrywać tę lekarkę. Owszem, ładna i dobrze się czuł w jej towarzystwie, ale przede wszystkim była dottoressą, która uratował jego ukochaną Vanessę. Zaryzykowała karierę, łamiąc prawo i okazała Małej serce, mimo, że nie miała własnych dzieci. Może właśnie dlatego? Ta kobieta w jakiś szczególny sposób jednak go fascynowała. Prywatnie wycofana i wręcz nieśmiała, w chwili, gdy pracowała, stawała się kimś innym. Kiedy zdjęła palce Fabrizio ze swojego nadgarstka, to odczuł coś niesamowitego. Wydawała się taka zdecydowana i delikatna jednocześnie. Pewna siebie ale łagodna. Godziła w sobie dwie sprzeczności. – „Ciekawe jaka jest w łóżku?” – Pomyślał i nagle… Wyobraźnia podsunęła mu jej obraz. Te oczy w kolorze morskiej toni, rozchylone usta, ramiona zarzucone za głowę, jak na jednym ze zdjęć, i ten dotyk… – „Stop! Co ja, kurwa, wyprawiam?”

– Możesz załatwić kawę? – burknął do Stefano.

Kiedy ochroniarz wyszedł, Fabio stanął przy oknie i wsunął dłonie do kieszeni. Stał tak, kołysząc się w przód i w tył. Była dokładnym przeciwieństwem kobiet, z którymi zwykle się spotykał. Młodych, atrakcyjnych, gotowych na każde jego skinienie. Wiec dlaczego nie mógł zachować dystansu? Nie tylko go nie zachęcała, ale wręcz w żaden sposób nie reagowała. Traktowała Fabrizia jak ojca pacjentki i tyle. A jednak, kiedy się żegnali, miał wrażenie, że się zawahała. Wypuścił powietrze z głośnym świstem i sięgnął po telefon.

– Kawa. – Stefano przyniósł dwa espresso w filiżankach nakrytych spodeczkami.

– Gdzie ona teraz jest?

– Powinni być w Palmiżanie. Mogę namierzyć jej telefon w każdej chwili – powiedział z błyskiem w oczach.

– W jakim czasie mógłbyś tam dotrzeć motorówką? – Postanowił przy najbliższej okazji dać przyjacielowi do zrozumienia, że na zbyt wiele sobie pozwala.

– Sprawdzę. – Stefano odwrócił się, by ukryć uśmiech zadowolenia.

* * *

Katarzyna wracała spod prysznica najwolniej, jak się tylko dało. Gdyby jeszcze zwolniła, zaczęłaby się cofać. Potrzebowała czasu, by uspokoić zmysły. Godzinny trening pomógł na tyle, że mogła znieść żarty przyjaciół. Chcieli dobrze, tłumaczyła ich, nie skrzywdziliby jej rozmyślnie. Zanurzyła dłoń w mokrych włosach i potrząsnęła nimi aby pozbyć się nadmiaru wody.

– Wow! – Głos dobiegał z tarasu knajpki, obok której prowadziła ścieżka. Spojrzała w górę. Trzech chłopaków machało do niej przyjaźnie. Jeden podniósł w górę drinka. – Syreno! Napij się z nami!

– Dzięki, innym razem. – Odmachała i przyspieszyła kroku, by uniknąć zaczepek.

– Jezu, gdzieś ty była? – Baśka stała na pokładzie z jej nowym telefonem. – Dzwonił dwa razy. Fabrizio de Luca. Może znaleźli twój telefon?

Poczuła, że cały spokój, nad którym pracowała od południa, diabli wzięli. Drżącymi rękami ujęła komórkę i zeszła do swojej kabiny. Otwarła menu nieodebranych połączeń i dotknęła ekranu w miejscu, gdzie wyświetliło się ostatnie.

* * *

– O co cię poprosił? – Baśka aż się zachłysnęła.

– Żebym poleciała z nimi do Turynu. Vanessie usuną tam rurkę. Mogłabym zwiedzić Turyn i okolice, a potem przejechałabym do Wenecji, tak jak planowałam. Tylko nie promem, a samochodem – wyrzuciła z siebie jednym tchem Katarzyna.

– Ja bym się nie zastanawiała. Facet jest przystojny i bogaty. No i sporo ci zawdzięcza. Żony w pobliżu nie widziałam. – Karolina zwykle nazywała sprawy po imieniu. – Zgodziłaś się?

– Jeszcze nie. A jeśli już mówimy o żonie, to w Turynie poznam matkę Vanessy, która pragnie mi osobiście podziękować.

– No to klapa! – Karolina zmarszczyła nos.

– Dlaczego? – Andrzej wzruszył ramionami – To niczego nie zmienia. Facet szuka przygody. Stać go.

– Jędrek! – Karolina zgromiła męża wzrokiem.

– Ludzie, o czym wy mówicie? On mnie zaprasza, bo ratowałam jego dziecko. Popatrzcie na mnie i na niego. – Wymownie pociągnęła za poły spranego szlafroka – Zresztą, Vanessa trafi do autora podręcznika, z którego uczyłam się laryngologii. Mam okazję poznać faceta, który na zjazdach nie wychodzi poza pokój VIP-ów.

– To zmienia postać rzeczy. – Baśka pokiwała głową. – Ale szkoda, że cię nie podrywa. Może ty spróbuj?

– Tak czy inaczej, mam odpowiedzieć dzisiaj, więc mam jeszcze trzy godziny.

.

Rozdział 5 (Czwartek)

Słońce dopiero się podnosiło, ale już dawało sporo ciepła. Mimo to Katarzyna siedziała w kokpicie skulona pod kocem.

– Nie możesz spać? – Karolina usiadła obok i wyszarpała kawałek koca dla siebie.

– Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam? – Katarzyna popatrzyła na przyjaciółkę zasępiona

– Nie dowiesz się jak nie pojedziesz. – Karolina zamyśliła się na chwilę, a potem spojrzała Katarzynie w oczy – Słuchaj, czy on Ci się w ogóle nie podoba?

– Właśnie problem w tym, że tak. Podoba mi się i to bardzo. Ale on traktuje mnie jak… lekarza. Myślę, że nie widzi we mnie kobiety wartej zachodu, rozumiesz? To boli – szepnęła, przestraszona szczerością tego wyznania.

– No wreszcie, jakiś ludzki odruch! Już myślałam, że masz menopauzę – zażartowała Karolina i objęła przyjaciółkę ramieniem. – Chcesz wiedzieć, co myślę? Facet o mało nie stracił dziecka. To go wykastrowało. W innym przypadku, zobaczyłby w tobie kobietę i to jaką! – dodała pogodnie.

– Jesteś kochana, wiesz?

– Wiem. – Karolina spoważniała. – Ale wiem też, że jedziesz na trzy dni i to za krótko, żeby cokolwiek między wami zaszło. Nie mówię tego, żeby cię zranić – dorzuciła szybko. – Mówię po to, aby cię chronić. Nie chcę, żebyś się rozczarowała. Po prostu dobrze się baw i tyle.

Siedziały tak jeszcze przez jakiś czas, wpatrując się w migotliwe refleksy na wodzie, aż usłyszały, że pozostali zaczynają wstawać. Zeszły do wnętrza i zajęły się śniadaniem.

Dwie godziny później uściskali się na pożegnanie i Katarzyna niepewnie wsiadła do ogromnej motorówki. Andrzej podał Stefano jej torbę i poklepał jeden z silników.

-Trzymaj się i nie panikuj. Jak by co, to dzwoń – dodał ciszej i uściskał serdecznie koleżankę.

– Pamiętaj, że jestem twoim prawnikiem w każdej sytuacji. – Karolina cmoknęła ją w policzek.

– Dzięki. – powiedziała Katarzyna pogodniejszym już tonem i usiadła, a właściwie zapadła się w fotel obity białą skórą.

– Proszę się okryć, dottoressa, może wiać. – Stefano podał jej miękki granatowy koc – Jesteśmy gotowi – rzucił do sternika.

Kiedy ruszyli z niskim pomrukiem silników, początkowo odczuła nawet przyjemną ekscytację, ale po dziesięciu minutach szaleńczej jazdy zastanawiała się, co właściwie ludzie w tym widzą? Ryk silników uniemożliwiał rozmowę, a pęd powietrza targał włosy. Jedyną zaletą wydawało się to, że dystans, który wczoraj przepłynęli w dwie godziny, dzisiaj pokonali w dwadzieścia minut. Otuliła się szczelniej kocem i spojrzała niepewnie na Stefano. Po dłuższej chwili odwrócił się, jakby poczuł spojrzenie pasażerki i popatrzył pytająco. Niczego nie chciała, więc tylko uśmiechnęła się blado. Odpowiedział uśmiechem i… Nie, to nie możliwe! Mrugnął do niej? Teraz wystukiwał już coś na telefonie. Na pewno to sobie wyobraziła.

W porcie czekała już na nich taksówka. Stefano pomógł Katarzynie wysiąść, choć świetnie poradziłaby sobie sama. Zajął się bagażami. Pomagał mu chłopak, który prowadził motorówkę. Zarzuciła więc torebkę na ramię i ruszyła za nimi.

– Pojedziemy do szpitala – powiedział Stefano, kiedy wsiedli do samochodu. – A stamtąd na Brač.

Zastanawiała się, jak dostaną się na sąsiednią wyspę, ale wszystko stało się jasne, gdy dojechali na miejsce. Na wyasfaltowanym placyku czekał na nich śmigłowiec. No tak, dlaczego nie pomyślała o śmigłowcu? Zastanówmy się… Nie wiedziałaby nawet, gdzie zadzwonić, żeby go zamówić, nie wspominając już o pieniądzach?

– Cieszę się, że panią widzę, dottoressa. – De Luca wyjrzał z helikoptera i zeskoczył zgrabnie na ziemię. – Vanessa już jest w środku. Możemy lecieć? –zwrócił się do Stefano.

Nie był to zdecydowanie komfortowy środek transportu, ale lot nie trwał długo. Po pierwszym szoku wywołanym hałasem i nieprzyjemnym szarpnięciem w żołądku, jaki Katarzyna poczuła przy starcie, pozwoliła sobie na wyjrzenie przez okno. Lecieli nad pasem wody oddzielającym obie wyspy. Z góry widok zapierał dech w piersiach. Spojrzała na Vanessę i zdała sobie sprawę, że muszą wyglądać podobnie, kiedy tak gapią się z otwartymi buziami. Uśmiechnęła się do siebie i znów spojrzała w dół.

Fabrizio czuł się dziwnie, kiedy Caterina sadowiła się obok Vanessy. Po co on ją właściwie ciągnął do Turynu? Wczoraj to wiedział, dziś niczego nie był już pewien. Stan córki nie budził obaw, a na miejscu miał już czekać zespół lekarzy. Zadbał o to, żeby zajęli się nią najlepsi. Podniósł głowę i zobaczył dwie identyczne miny pełne zachwytu. Zarówno dziewczynka jak i siedząca obok kobieta miały rozchylone usta i szeroko otwarte oczy. Śledziły białe żagle jachtów w dole oraz kilwatery motorówek. Rozczulił go widok córki, z uśmiechem i lekkim rumieńcem podniecenia na twarzy. Spojrzał na Caterinę. Teraz, kiedy nie widział jej poważnych, a momentami wręcz smutnych oczu, wydawała się o wiele młodsza. Miała wysportowane ciało, tylko muśnięte słońcem i piękne włosy. I uśmiech. Zdał sobie sprawę, że ona nigdy się nie śmiała, tylko delikatnie uśmiechała. No, ale biorąc pod uwagę w jakich okolicznościach się poznali i jej dotychczasowe przeżycia, trudno się było dziwić.

Śmigłowiec przechylił się w bok i zaczął zniżać lot. Byli nad lotniskiem. Po wylądowaniu, przesiedli się sprawnie do niewielkiego samolotu. Katarzyna nigdy oczywiście nie leciała prywatnym samolotem i teraz ciekawie rozglądała się po wnętrzu maszyny. Urządzono je komfortowo. Obite popielatą skórą fotele wykończono drewnem, a nie typowym dla rejsowych samolotów sztucznym tworzywem. Zajęły z Vanessą dwa z czterech miejsc po obu stronach lśniącego drewnianego stolika i zapięły pasy. Stewardessa, która przywitała ich w drzwiach samolotu, skontrolowała zapięcia i zniknęła za drzwiami, wiodącymi prawdopodobnie do kabiny pilotów. Wkrótce wyszli stamtąd De Luca i Stefano i zajęli miejsca naprzeciw.

Po starcie zaproponowano im śniadanie, ale ze względu na Vanessę, która musiała być na czczo, odmówili. Katarzyna pozwoliła jej tylko na kilka łyków wody. Wkrótce obie zasnęły, ukołysane miarowym pomrukiem silników.

– Fabio, masz jakieś konkretne plany? – Stefano wskazał głową śpiącą Katarzynę.

– Właściwie nie – odparł z namysłem. Jak już będzie wiedział, że z Vanessą jest dobrze, to się zobaczy.

– Ma coś w sobie. – Nie ustępował Stefano.

Fabrizio mruknął coś, co miało oznaczać, że właściwie się zgadza, ale nie ma ochoty drążyć tematu. Przyjaciel jednak wyraźnie brał górę nad pracownikiem, bo Stefano położył szefowi dłoń na kolanie, zmuszając do spojrzenia mu w oczy.

– To nie jest „fajna laska” – powiedział powoli. – Przeczytałem uważnie to, co ty przejrzałeś. Dostała w kość równie mocno, jak kiedyś ty sam.

Przed oczami Fabrizia przesunął się zamazany obraz Tiziany. Tak bardzo ją kochał, zanim wbiła mu nóż w serce i posypała ranę solą. Poznał ją na balu charytatywnym. Piękna studentka ostatniego roku medycyny o kasztanowych włosach i bujnych kształtach, na widok której faceci dostawali ślinotoku. Stała w obcisłym fartuszku na jeszcze bardziej obcisłej sukience i mierzyła ciśnienie. Wykupił wszystkie pomiary aż do końca wieczoru. Z balu wyszli razem i tak już zostało. Szalał za nią. Oświadczył się po trzech miesiącach, po sześciu była jego żoną. Ich miodowy miesiąc trwał rok. Wydał wtedy więcej pieniędzy, niż zarobił w tym czasie. Skąd miał wiedzieć, że tak to się skończy? Kiedy dostał telefon od szefa policji myślał, że to pomyłka. Co jego żona robiła na drodze do Lugano? Kiedy ją zobaczył w kostnicy, myślał, że sam także umrze. Właściwie, to dziwił się później, że tak się nie stało. Ale najgorsze jeszcze na niego czekało. Tiziana była w ciąży, kiedy zginęła w samochodzie prowadzonym przez lekarza z którym pracowała. Gdyby nie Stefano, zabiłby tego drania, a potem odebrał sobie życie. Spojrzał przyjacielowi w oczy.

– Będę o tym pamiętał.

* * *

Katarzyna obudziła się tuż przed lądowaniem. Ze zdziwieniem odkryła, że jest okryta kocem, podobnie jak Vanessa. Pewnie stewardessa stwierdziła, że zmarzną w klimatyzowanym wnętrzu, pomyślała. Przez myśl jej nie przeszło, że mógłby to zrobić ktoś inny.

– Oddałabym wszystko za łyk kawy. – Ostrożnie rozmasowała obolały kark. Przeciąganie się w tym towarzystwie nie wchodziło w grę.

– Niestety już lądujemy. Napijemy się w szpitalu, dottoressa. – De Luca mówił wyjątkowo poważnie. – Już na nas czekają.

„Muszę go poprosić, żeby mnie tak nie nazywał.” – Pomyślała. Może jak pozna matkę Vanessy, powinna zaproponować, by przeszły na ty? Nie wiedziała, czy to wypada w tych kręgach. Stefano zawsze zwracał się do De Luca per pan, chociaż wyczuwała, że łączy ich coś więcej niż umowa o pracę. Może przyjaźń? W końcu spędzali razem dużo czasu. Przypomniał się jej wyraz rozpaczy na twarzy Stefano, kiedy uklękła obok Vanessy. Ten twardy facet na moment stracił głowę. To nie był tylko zwykły ochroniarz.

Wylądowali prawie niewyczuwalnie. Pilot musiał doskonale znać to lotnisko. Kiedy tylko samolot się zatrzymał, zobaczyła przez okno ogromną czarną Lancię podjeżdżającą do wejścia. Wsiedli do niej w czwórkę, nie troszcząc się o bagaże. Już miała o to zapytać, gdy zauważyła SUV-a zaparkowanego z drugiej strony. Kierowca właśnie niósł jej torbę. Spojrzała na Vanessę. Była blada i w jej oczach czaił się strach.

– Morskie księżniczki się nie boją – powiedziała cicho po włosku, biorąc Małą za rękę. Vanessa uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń Katarzyny. Kiedy samochód zatrzymał się przed wejściem rozluźniła uścisk, ale nie puściła.

Katarzyna rozejrzała się i zobaczyła wysoką brunetkę o kobiecych kształtach, idącą w ich kierunku. Za nią podążała pielęgniarka z fotelem na kółkach oraz mocno zbudowany mężczyzna w piaskowym garniturze. – „Kolejny ochroniarz.” – Pomyślała Katarzyna i pomogła wysiąść dziecku, które nadal nie puszczało jej ręki.

– Vanessa, amore! – Kobieta schyliła się i ucałowała córkę w czoło, a potem objęła ją czule. Dziewczynka puściła wreszcie dłoń lekarki i zarzuciła ramiona na szyję matki.

Kobieta mówiła coś szybko po włosku i Katarzyna zrozumiała tylko tyle, że wyraża swój lęk i miłość do dziecka. Jej włosy upięte w kok, lśniły w słońcu. Miała na sobie idealnie dopasowaną jasnoróżową sukienkę i sandałki na szpilce w tym samym kolorze. Wyglądała po prostu zachwycająco. Katarzyna oceniła ją na jakieś trzydzieści dwa lata, ale mogła mieć więcej. Ucałowała znowu córeczkę mięsistymi ustami. Zbyt mięsistymi, by mogły być naturalne. Wreszcie odsunęła się od Vanessy, którą teraz zajęła się pielęgniarka i wyciągnęła dłoń do Katarzyny.

– Jestem Valeria Scallini – powiedziała uprzejmym tonem i uśmiechnęła się z wdziękiem – Jestem pani bardzo wdzięczna. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby Vanessa… – Zatrzepotała długimi rzęsami.

– Proszę tak nie mówić. Zrobiłam to, co do mnie należało. – Katarzyna uścisnęła delikatnie podaną dłoń.

– Witaj, Valerio. – De Luca musnął ustami policzek ciemnowłosej piękności.

– Cieszę się, że cię widzę, Fabio – odparła z uśmiechem.

Kiedy szli do windy, Katarzyna odtwarzała w myślach tę scenę i nie mogła się nadziwić, że przywitali się z taką obojętnością. Mieli wspólne dziecko, a nie było między nimi żadnych uczuć. Jak gdyby spotkali się załatwiać interesy, a nie asystować chorej córce.

W klinice powitał ich sam profesor Vieri i Katarzyna musiała się powstrzymywać, żeby nie wyrazić wszystkich ochów i achów na temat jego książki oraz innych publikacji. Profesor obejrzał Vanessę w ich obecności i oddał ją w ręce lekarza, który okazał się jego zastępcą.

Kiedy zostali sami z profesorem, ten zwrócił się do Katarzyny. – Jest pani zdolna – powiedział po angielsku, przyglądając jej się z zainteresowaniem. – Dużo pani operuje, dottoressa?

– Tak, interesuje mnie rekonstrukcja dróg głosowych. Pracuję na onkologii, professore – dodała, widząc jego zdziwienie. – Zajmuję się tym od roku.

Rozmawiali jeszcze kilka minut na tematy zawodowe i Katarzyna odniosła wrażenie, że profesor, początkowo patrzący na nią z lekceważeniem, zaczyna traktować ją poważniej.

– Gdyby chciała pani przyjechać do nas na staż, to zapraszam – powiedział wreszcie. – Czasem przydałaby się „świeża krew” z zespole – dodał z uśmiechem i sięgnął do kieszeni. Podał jej wizytówkę. – Przeproszę was teraz. – Odwrócił się. – Fabio, słyszymy się później.

Stała, patrząc na czarną wizytówkę ze złotym tłoczonym nadrukiem: prof. Eduardo Vieri i numer komórki. Tylko tyle i aż tyle! Schowała ją do torebki jak relikwię.

Zostali w szpitalu aż do chwili, gdy Vanessa się obudziła. Wypili razem kawę przegryzając jakimiś ciasteczkami i gawędzili na neutralne tematy. Valeria okazała się miłą i bardzo uprzejmą osobą. Katarzyna świetnie się bawiła, opowiadając jej o życiu w Polsce. Największe zdziwienie budził fakt, że można było zrobić takie same zakupy, jak w Rzymie czy Mediolanie. Nie chodziło nawet o Pradę czy Armaniego, ale o włoskie wina, mozzarellę czy mascarpone. De Luca przysłuchiwał się temu przez jakiś czas, a potem przeprosił je i zniknął. Wrócił z korpulentną kobietą około pięćdziesiątki, która okazała się być nianią Vanessy.

Wyszli ze szpitala i Katarzyna zobaczyła, że Valeria wsiada do osobnego samochodu w towarzystwie swojego ochroniarza. Nie pytała o nic, aż do chwili, gdy samochody rozjechały się w przeciwnych kierunkach.

– Valeria ma apartament w mieście – odpowiedział De Luca obojętnie. – Pani jest moim gościem, więc uznałem, że zechce pani zamieszkać w moim domu, dottoressa. Oczywiście, jeśli pani sobie życzy, Stefano odwiezie panią do hotelu.

– To nie będzie konieczne – odparła szybko. Perspektywa zobaczenia, jak mieszka Fabrizio De Luca stanowiła nie lada pokusę, nawet jeśli był w tej chwili najbardziej zimnym i nieprzystępnym facetem, jakiego kiedykolwiek poznała.

Dotarli do willowej dzielnicy na obrzeżu miasta. W miarę jak zagłębiali się w kolejne uliczki, domy stawały się coraz większe i bardziej wyszukane. „Ciekawe, który jest jego.” – Zastanawiała się Katarzyna, rozglądając się dyskretnie. Uliczka kończyła się kutą bramą, która zaczęła się uchylać, kiedy podjechali bliżej. Dalej rozciągał się park pełen platanów, pinii i cyprysów, przechodząc płynnie w ogród z oliwkami i winoroślą, pośród którego stała willa, a właściwie pałac, jak oceniła go Katarzyna. Fasada z podwójnymi kolumnami i szerokimi schodami lśniła bielą kamienia. Dwa rzędy wysokich okien z szybami, w których odpijała się zieleń drzew i błękit nieba, robiły niesamowite wrażenie.

– Zapraszam. – De Luca podał dłoń Katarzynie i poprowadził gościa do obszernego holu. Szczęka jej opadła. Z największym wysiłkiem opanowała się i weszła dalej, do kolejnego pomieszczenia umeblowanego miękkimi skórzanymi kanapami i fotelami.

– Daj nam coś do picia. – De Luca zwrócił się do chłopaka w białym stroju, który skinął głową i zniknął równie bezszelestnie, jak się pojawił – Zanim pokażę pani pokój, chciałbym kogoś przedstawić. Jak już mówiłem, chciałbym, żeby pobyt w Turynie był przyjemny, więc pomyślałem, że muzeum motoryzacji i Muzeum Egipskie może się pani spodobać, dottoressa.

„Znów to przebrzydłe słówko.” – Pomyślała, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji poprosi, aby mówił jej po imieniu.

– Marco, podejdź tu. – De Luca kiwnął głową do kogoś za plecami kobiety i Katarzyna usłyszała szelest materiału. Czy wszyscy w tym domu tak się skradali? – Marco należy do ochrony. Doskonale zna miasto, będzie pani przewodnikiem i „człowiekiem do wszystkiego”. Jeśli nie jest pani zbyt zmęczona, proponuję zacząć zwiedzanie dzisiaj.

– Odświeżę się i możemy ruszać. – Odczuwała lekki zawód, że De Luca nie będzie jej towarzyszył, ale spojrzała na młodego mężczyznę i… zawód minął. Chłopak wyglądał bardziej na modela, niż na ochroniarza. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat. Krótko ścięte czarne włosy i prawie czarne, roześmiane oczy dodawały szczególnego uroku. Oliwkowa skóra dopełniała obrazu latin-lover’a.

– Świetnie. A teraz przepraszam, muszę popracować – ciągnął De Luca. – Mam jednak nadzieję, że zjemy razem kolację. Marco… – zwrócił się do ochroniarza. – Dottoressa jest pod twoją opieką. Wiesz, co to znaczy?

Chłopak kiwnął głową i spojrzał na Katarzynę pytająco.

– Chciałabym zobaczyć mój pokój – powiedziała po prostu, nie mogąc zebrać myśli.

* * *

Katarzyna przytrzymała się siedzenia, kiedy samochód podskoczył na wyboju. Jechali czarnym mercedesem SUV-em. Marco świetnie prowadził i nie ulegało wątpliwości, że jazda sprawia mu przyjemność. SUV w automacie, to było coś!

– Słuchaj, czy w drodze powrotnej mogłabym poprowadzić? – spytała, uśmiechając się do Marco nieśmiało.

– Jeśli sprawi to pani przyjemność, dottoressa – odpowiedział własnym uśmiechem, który pewnie zwaliłby ją z nóg, gdyby miała dziesięć lat mniej. Zarumieniła się lekko.

– Wiesz co? – powiedziała, już pewniej – Mów do mnie Caterina. Będę się czuła mniej skrępowana.

– No, nie wiem. – Zastanowił się. – Pan De Luca…

– Powiedział, że masz być „człowiekiem do wszystkiego” – przerwała. – Powiedzmy, że będziesz udawał… – Nie chciała powiedzieć „mojego chłopaka”. – Mojego kolegę, ok.?

– Jak pani chce, dott… znaczy, jak chcesz Caterino. – Roześmiał się ponownie, ukazując równe białe zęby. Zauważyła, że ma kły wystające trochę poza linię zębów. – „Mały drapieżnik.” – Pomyślała i natychmiast przestraszyła się tego słowa. Boże, to przecież dzieciak.

Zjedli szybki lunch na mieście i pojechali do muzeum motoryzacji. Nie obiecywała sobie wiele po tej wizycie, ale okazało się, że trafił im się doskonały przewodnik, który w dodatku mówił świetnie po angielsku. Gdy nie rozumiała włoskich określeń, podrzucał jej bez problemu angielskie odpowiedniki. Miała wrażenie, że ich bilety były chyba trochę inne od pozostałych, bo oprowadzający nie tylko pozwolił wchodzić im za odgradzające linki, ale nawet zachęcał, by wsiadali do niektórych aut. Bawili się doskonale, dogadując sobie, kiedy przewodnik zadawał jakieś pytanie, na które nie znali odpowiedzi. Marco doskonale odgrywał rolę kolegi, tak, że na koniec przewodnik wziął ich za parę i zaproponował obojgu wspólne zdjęcie. Ustawili się obok siebie i Marco objął Katarzynę ramieniem. Odebrała to jako miły, braterski gest i klepnęła go lekko w tors.

– Wyprostuj się – rzuciła, jak gdyby strofowała niesfornego chłopca.

Roześmiali się i poszli obejrzeć jeszcze samochody ustawione na zewnątrz. Katarzyna zobaczyła stare ferrari i aż gwizdnęła przez zęby, po czym zawstydzona zakryła usta. Marco zachichotał zaskoczony. Pociągnęła drzwi, ale były zamknięte. Pochyliła się i osłoniła oczy aby zajrzeć do środka. Odchyliła się lekko i nagle zobaczyła odbicie Marco w lusterku. Gapił się na jej tyłek! Wyprostowała się powoli, udając, że tego nie widziała. Przeszli do kolejnych samochodów. Jeszcze dwa razy go na tym przyłapała. Za drugim razem ujrzała jak oblizuje usta koniuszkiem języka i poczuła się zakłopotana. Jednocześnie musiała przyznać, że było to przyjemne zakłopotanie.

– Wracamy – powiedziała. – Nie chciałabym się spóźnić na kolację.

– To dopiero o dziewiątej. – Marco uniósł brwi. – Chyba, że chcesz popływać przed kolacją. Pan De Luca ma fantastyczny basen.

– Świetny pomysł – podchwyciła.

W drodze powrotnej Marco pozwolił jej prowadzić i wkrótce zaśmiewali się, kiedy próbowała wciskać sprzęgło, którego nie było. Zaparkowała przed domem z piskiem opon. Podziękowała Marco i pobiegła do pokoju po kostium. W łazience znalazła szlafrok z grubej frotte i uznała go za wystarczająco przyzwoity, by można było paradować w nim po domu. Na dole czekał już Marco.

– A ty dokąd? – spytała, kiedy wyciągnął dłoń.

– Pokażę ci drogę na basen i zadbam o ratownika – odparł wesoło.

Poprowadził Katarzynę do bocznego skrzydła domu i wskazał drzwi na zewnątrz. Basen miał ruchomy dach, teraz odsłonięty. Błękitna woda zachęcała do kąpieli. Katarzyna zsunęła szlafrok i podeszła do brzegu. Wspięła się na słupek. – „Skoro umieścili słupki, to musi być głęboko.” – Pomyślała. Spojrzała na boczną ściankę basenu: 3,0 m. Skoczyła na główkę. Chłodna woda przyjemnie opływała ciało. Wynurzyła się i odgarnęła grzywkę.

– Ładny skok. – Marco stał na brzegu. Miał na sobie luźne spodenki do pływania i prezentował się obłędnie. Umięśniony tors z niewielkim tatuażem w kształcie jaszczurki na lewej piersi robił wrażenie. – Powinnaś lekko ugiąć nogi przed skokiem. Pokażę ci. – Zanim zdążyła zaprotestować, wskoczył do basenu. Popłynęła do drabinki i czym prędzej wyszła. Marco podążył za nią.

– Teraz ty – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

– No dobra. – Machnęła ręką zrezygnowana. On po prostu dobrze się bawił, bez żadnych podtekstów. Przecież to dzieciak, pomyślała.

* * *

– Fabio, jesteś w gabinecie? – Usłyszał w komórce wesoły głos Stefano. – Włącz sobie podgląd na basen.

Zaintrygowany Fabrizio spojrzał na ekran monitoringu i wybrał kamery przy basenie. Marco stał obok dottoressy i tłumaczył coś, wodząc palcem po jej łydce, potem wjechał w górę, na udo. Ona kiwnęła głową i pochyliła się, uginając lekko kolana. Chłopak stanął z tyłu i ujął jej biodra. Odbiła się gwałtownie. Zbyt gwałtownie! I skoczyła do wody. Spojrzał na obraz tafli basenu, nie wynurzała się. Przełączył na podwodne kamery i zobaczył jak sunie przy samym dnie. Jej ciało poruszało się płynnie. Widział pracujące mięśnie nóg. Przed końcem basenu wygięła się i wynurzyła na chwilę, zaczerpnęła powietrza i znów zanurkowała. Z przyjemnością śledził jak robi śrubę pod wodą. Nagle obok pojawiło się drugie ciało, ciemniejsze i bardziej muskularne. Przyspieszyła, jak gdyby chciała się wynurzyć, ale Marco złapał dziewczynę za kostkę i ściągnął w dół, a potem ujął jej głowę w dłonie i przywarł do niej. Bąbelki powietrza przysłoniły obraz. Fabrizio wpatrywał się w ekran. Potem wolno sięgnął po komórkę, zawahał się i znów spojrzał na ekran. Sam był sobie winien. Miał do wyboru czterech ochroniarzy, nie licząc Stefano… I wybrał Marco.

* * *

Katarzyna o mało się nie zachłysnęła, gdy chłopak wdmuchnął jej do ust haust powietrza. Kiedy ochłonęła, odepchnęła go lekko i wynurzyła się, ciężko dysząc. Co to było, do cholery? Czyżby De Luca postanowił uprzyjemnić jej pobyt na każdym polu? Chyba nie wszyscy jego ochroniarze wyglądali jak modele? „Ciekawe, jak mu to powiedział?” – Pomyślała ze złością. – „Poderwij starszą panią?” – Marko wynurzył się tuż obok i z łobuzerskim uśmiechem próbował zbliżyć się jeszcze bardziej. Przewróciła się na grzbiet i oddychając szybko ruszyła do brzegu. On ją wyprzedził i kiedy dopłynęła, wpadła wprost w jego ramiona.

– Marco – jęknęła. – Ja nie chciałam…

Przywarł do boku Katarzyny i poczuła, że jest podniecony. To nią wstrząsnęło. W ogóle nie wzięła pod uwagę, że mógł to zrobić spontanicznie, z własnej inicjatywy. Zamarła na chwilę, a chłopak to wykorzystał, sięgając do jej szyi. Oparła dłonie o tors Marco, próbując się odsunąć. Nagle zadzwonił telefon. Sygnał brzmiał uporczywie i w końcu Marco niechętnie puścił dziewczynę. Wyszedł z wody. Jego wzwód zarysowywał się nieznacznie pod materiałem spodenek. Słuchał przez chwilę, potem rozłączył się i westchnął.

– Przepraszam, muszę iść. Czy możesz wyjść z wody? W pobliżu nie ma nikogo – mówił niskim, urywanym głosem, nieudolnie próbując ukryć emocje.

Katarzyna spojrzała na niego z głębi basenu i nagle zachichotała cicho. Odpowiedział jej śmiechem. Gdy Marco wyszedł, nadal uśmiechała się do siebie, osuszając ciało ręcznikiem. Otuliła się szlafrokiem i przemknęła niezauważona do pokoju. Tego dnia już go nie spotkała. Kiedy zeszła na kolację, czekali na nią De Luca i Valeria. On jak zwykle elegancki, w białej jedwabnej koszuli i ciemnych dżinsach, ona w żółtej opiętej sukience do połowy uda, z najnowszej kolekcji jakiejś potwornie drogiej marki. Katarzyna nie była aż taką ignorantką, żeby nie wiedzieć, że ten neonowo żółty kolor to ostatni krzyk mody. Przywitali się uprzejmie i zasiedli do stołu. De Luca na szczycie, a one po obu jego stronach.

– Czy mogę pani nalać, dottoressa? – De Luca wskazał na wina stojące w kryształowych kubełkach – Sugeruję białe. Mamy na kolację owoce morza i miecznika.

– Proszę wybrać za mnie – powiedziała pogodnie – Chciałabym poprosić, abyście nie nazywali mnie dottoressą. Może być Caterina, bo tak brzmi po włosku moje imię.

– Ależ z przyjemnością. W takim razie mów do mnie Fabio, to zdrobnienie od Fabrizio. – Katarzyna miała wrażenie, że De Luca przygląda jej się odrobinę zbyt dokładnie. Czyżby wiedział coś o basenie? Nie, przecież Marco kazał jej wyjść z wody. Gdyby był tam ktoś jeszcze, pozwoliłby jej pływać. No, bo on na pewno nie puścił pary z ust.

– Więc jak ci się podoba w Turynie, Caterina? – Valeria z uroczym uśmiechem przeszła gładko na „ty”.

– Widziałam na razie muzeum motoryzacji i naprawdę bardzo mi się podobało. Jutro mam zamiar zwiedzić Muzeum Egipskie i może poznać trochę miasto? – Spojrzała pytająco na gospodarza, ale ten tylko się lekko uśmiechnął i kiwnął głową. – Chciałam też odwiedzić Vanessę

– Och, ona jest tobą zachwycona. Kiedy usłyszała, że dzięki tobie będzie mogła polecieć do Paryża, była taka szczęśliwa – szczebiotała Valeria. – Oczywiście, mogłabym lecieć z nią w każdym innym terminie, ale tak bardzo chciała zwiedzić Disneyland razem z przyjaciółeczkami. Wiesz jak to jest. – Zawiesiła głos, ale widząc, iż gość najwyraźniej nie wie, kontynuowała. – Profesor twierdzi, że nie ma niebezpieczeństwa i już kazałam pakować walizki – trajkotała szybko. Katarzyna ledwo nadążała i zaczynały jej uciekać niektóre słowa. Valerii najwyraźniej zupełnie to nie przeszkadzało.

Zjedli przepyszne przystawki i przeszli do głównych dań. Kiedy na stół podano ogromny półmisek pokrojonych owoców przemieszanych z kostkami lodu, De Luca podniósł kieliszek w stronę Katarzyny.

– Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś. Czy Marco ci odpowiada? – Popatrzył na nią z obojętna miną.

Poczuła się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierków. Odetchnęła głęboko.

– Tak, dziękuję, było wspaniale. Marco jest naprawdę dobrym towarzyszem do zwiedzania. To taki wesoły dzieciak – dodała. – „Człowiek zapomina przy nim, ile ma lat.” – Dopowiedziała w myślach.

– Ach tak. – Fabrizio potarł dłonią twarz, ale nie powiedział nic więcej.

Po kolacji wyszli jeszcze na taras, gdzie podano im zmrożone limoncello w wysokich, smukłych kieliszkach. Pożegnali się prawie o północy. Wracając do pokoju Katarzyna nie mogła uwierzyć, że znalazła się w tym domu. Zgodziła się zamieszkać w domu człowieka, o którym nic nie wiedziała. Nagle ją olśniło! Przecież może poszperać w Internecie. Facet dał jej telefon, a tu na pewno było WiFi. Włączyła komórkę i uruchomiła przeglądarkę. Fabrizio De Luca, wpisała. Wyskoczyło kilka haseł.

– No, Fabio, zobaczymy, coś ty za jeden? – powiedziała do siebie.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Zanim to „zmanierowane” towarzystwo zacznie wybrzydzać i szukać dziury w całym…
Czyta się świetnie. ;-))
Pozdrawiam.

Dobry wieczór,

winszuję debiutu na łamach Najlepszej Erotyki! Jest to debiut całkiem udany, nawet pomimo faktu, że erotyki jest w nim tylko szczypta – raczej ukrywa się w napięciu między bohaterami, niż objawia wybuchami otwartej namiętności. Sprawdza się również jako zawiązanie akcji – naprawdę jestem ciekaw, co wydarzy się między Cateriną i Fabiem (i czy Marco odegra jeszcze jakąś rolę). Zastanawia mnie symetria między tymi dwoma postaciami – zwłaszcza symetria ich dramatycznych losów naznaczonych stratą. Z pewnością to ich do siebie zbliży. Z drugiej strony, tragedia Fabia została naznaczona podejrzliwością – co może utrudniać mu głębsze kontakty z kobietami (z Valerią to jakiś całkiem pragmatyczny układ).

Proza Roksany jest z gruntu kobieca. Dokładne opisy, plastyczny styl, mnóstwo uwagi przywiązywanej do wieku bohaterki (oraz jej ewidentnego kompleksu na tym punkcie) oraz wszystkich innych postaci, sporo miejsca poświęconego doborowi stroju i kremów 🙂 Nawet mydło w płynie jest opisane jako ładnie pachnące (choć szpitalne mydła raczej kojarzą się z chemią i sterylnością, niż z ładnymi woniami).

Jeśli mam jakieś zastrzeżenia, to do spiętrzenia przymiotników nacechowanych bardzo pozytywnie. Jeśli bohaterka wybiera knajpę, to kuchnia jest tam wyśmienita, a obsługa doskonała. Jeśli spotyka mężczyznę, to zabójczo przystojnego albo o urodzie modela. Jeśli widzi jacht, to wspaniały, niesamowity i cudowny. Przewodnik po muzeum jest kapitalny, a w dodatku doskonale mówi po angielsku (we Włoszech raczej ewenement 😉 ). Moim zdaniem przydałoby się czasem w narracji zwrócić uwagę na jakiś mankament czy brak, który pozwoli bardziej docenić doskonałość innych rzeczy. Skoro wino, to może nazbyt cierpkie jak na gust bohaterki? Może przystawki smakowitsze od głównego dania, albo odwrotnie? Naprawdę, niemożliwe, by wszystko jej się tak samo podobało, a jej życie od momentu poznania Fabia było serią spazmów zachwytu 🙂

No ale tak czy inaczej, czekam na ciąg dalszy!

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Facet nigdy nie położy ręki na kolanie drugiego, by zwrócić jego uwagę. Przynajmniej tak długo, jak obaj są hetero 🙂

Dzięki za uwagi. Wciąż się uczę, więc, tym bardziej są dla mnie cenne. Odpowiem tylko na jedną. Caterina znalazła się nagle w świecie, który przypomina bajkę. Nic dziwnego, że jest zafascynowana. Poczekaj jednak cierpliwie, jej zachwyty mogą skomplikować pewne sprawy. A tak, na marginesie, czy usta Valerii też jej się podobały? 😉
Pozdrawiam, Roksana

Cześć, Roksano!

Zgoda, uwaga o ustach Valerii była miłym, pikantnym akcentem, który odwrócił uwagę od nieco zbyt hojnie dodanego cukru – właśnie dlatego mi się spodobała – bo nieco naruszała idealny obraz przedstawionego świata. Mam nadzieję na więcej takich akcentów w przyszłości.

Pozdrawiam
M.A.

Przykro mi, ale to jest klasyczny Harlequin. Zgrabnie napisany, ale co z tego. Milioner piękny niczym Disneyowski książę (czemu nie wygląda jak Donald Trump?) i będący oczywiście ognistym Włochem (czemu nie Słowakiem, Albańczykiem, Azerem?), zwiedzanie Turynu, a za chwilę Paryża (pewnie pocałunek na wieży Eiffla), dziecko milionera śliczne i grzeczne jak aniołek (czemu nie rozpieszczony, utuczony bachor rzucający złotym nocnikiem w służących?), które niebawem stanie się pasierbicą spragnionej potomstwa bohaterki, matka dziecka bez żadnego problemu akceptująca bohaterkę, która może zdecydowanie uszczuplić i podważyć jej dochód jako utrzymującej się z alimentów… Niech zgadnę: matka dziecka zginie, żeby nasza bohaterka mogła spełnić bez żadnych przeszkód marzenia o rodzinie. I wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

Zobaczymy co będzie dalej, ale jak na razie trudno się nie zgodzić 😉
Bardzo interesujące jest, że póki co największymi orędownikami prozy „typowo kobiecej” (ze względu na swoją „kobiecość” często pogardzanej) są mężczyźni…

Opublikuj „Mag….” wtedy podyskutujemy, o „prozie kobiecej” .
Jak ma się ona do zamieszczanych tutaj tekstów.;-))
To może być bardzo inspirujące.

Brzmi Harlequinem… hmm… dopiero jest „czwartek”

A mnie się jednak podoba, i czy mam się kłopotać z tego powodu, bo jestem przedstawicielem „płci brzydkiej”? Historia opisana dobrze i „zgrabnie” (jak przyznają nawet oponenci), wciąga i potrafi zaciekawić. Czy zawsze bohaterami muszą być zakompleksieni, sfrustrowani rozbitkowie życiowi ze skrzywioną psychiką, klepiący biedę, wyglądający jak Quasimodo, trawieni nałogami, o dziwacznych, niezaspokojonych apetetach seksualnych i cierpiący dodatkowo na niemoc twórczą (o ile są artystami 🙂 ). To też swego rodzaju skrajność, ale jakże często eksploatowana. Jak już zauważyła Autorka, główna bohaterka trafia w świat ludzi bardzo zamożnych i w pierwszej chwili zachłystuje się luksusem, nie dostrzegając chwilowo ukrytych za tym blichtrem rys. Jestem przekonany, że takowe rysy się pojawią. Tymczasem mamy zawiązanie akcji, ukazanie głównych bohaterów, wskazanie częściowo jeszcze nieokreślonych, tragicznych chwil w przeszłości. Co będzie dalej, zobaczymy, ja jestem zaciekawiony.
Zgadzam się z MA, iż świat powieści ukazywany jest oczyma kobiety (różne szczegóły, na które mężczyzna nie zwróciłby uwagi i odwrotnie – tu choćby krótka dyskusja Fabrizio i Stefano na temat koloru stroju kąpielowego Katarzyny, sądzę, że obserwując przez lornetkę atrakcyjną dziewczynę podczas kąpieli większość panów wymieniałaby uwagi na nieco inny temat 🙂 ), ale dla mnie stanowi to o osobistym podejściu Autorki do materii i nie uznaję tego wcale za minus. Z angielskim nie jest u Włochów aż tak źle, zwłaszcza na północy kraju. Gorzej zaczyna być na południe od Rzymu, a prawdziwa tragedia to Sycylia.
Podsumowując, czekam z zainteresowaniem na kolejne części. Pozdrawiam i życzę powodzenia.

Ależ uważam, że to świetnie kiedy mężczyźni zachwycają się „prozą kobiecą”. Ja po prostu najchętniej przestałabym nadawać literaturze płeć (co nie znaczy, że każdą muszę lubić).

No ale literatura często ma płeć. Na pierwszy rzut oka czuć, że książki Henry’ego Millera napisał facet, a opowiadania Anais Nin kobieta (by pozostać tylko przy twórfach literatuy erotycznej). Nawet nie trzeba zerkać na okładkę.

Tekst Autorki to ciekawy początek.
Czas pokaże, czy w tej historii jest coś więcej. Trzymam kciuki!

Tak, tylko określenie „literatura kobieca” określa coś więcej niż płeć autora… zresztą znalazłoby się paru panów w tym nurcie 😉

Na Sycylii to nawet ciężko się dogadać po włosku. Odniosłem wrażenie że z rzymianami to jak z paryżanami, oni angielski rozumieją ale nie chcą nim mówić. Taki rodzaj dumy lokalnej.

Jasne, że to „literatura kobieca”, bo napisała ją kobieta. Bohaterka jest kobietą i tak patrzy na świat. Harlequin? Trochę tak, nie przeczę. W założeniu miała to być historia romantyczna i tyle, ale potem trochę zmieniłam zdanie. Nie zastanawiałam się, jak mają wyglądać bohaterowie, ale… spotkałam taką parę, będąc na wakacjach. Pewne drobne wątki pochodzą z ich życia. Na szczęście poznałam ich na tyle mało, że bez obaw mogłam je wykorzystać, nie martwiąc się o ewentualne skojarzenia. Zresztą, nie mówią po polsku i nie sądzę, by ktokolwiek z ich otoczenia kiedykolwiek to przeczytał 😉
Pozdrawiam, Roksana.

Mi się BARDZO podobało 🙂
I tyle wywodu 🙂
czekam na koleją część 🙂

Wzruszające… czyli tak wyglądają te słynne romansidła. Od początku wiadomo kto z kim, w „łóżku” skończy… chyba że autorka nas nie rozczaruje i pchnie dottoresse w inne ramiona łamiąc łokieć przeznaczeniu, wtedy będę pod wrażeniem. Mam taką ślepą nadzieję, że ten wzwód na basenie to nie tylko woda na młyn dla de Luci, że pojawią się jakieś „dodatkowe zmienne” i choć przez chwilę czytelnik będzie zaskoczony, że to wszystko to nie tylko bajka o kopciuszku.

Dzięki za komentarze. I te pozytywne, i te negatywne. Podobno uczą tylko porażki 😉
No, ale nie chciałabym, żeby wyglądało, że się bronię, zagnana do narożnika. To nie jest tragedia, ani dramat wojenny. Cóż poradzę, że zaczynam przygodę z NE od „romansidła”. Z drugiej strony, chodzi o erotykę, pokazaną lub bardziej opisaną najlepiej, jak potrafię. Reszta jest tłem. Dlatego, mimo wszystko, będę się upierać, że nie ma znaczenia, czy od początku wiadomo kto i z kim. Można to podać w sposób niestrawny lub przyjemny: słodki z odrobiną goryczy i czegoś pikantnego. Przecież lektura ma nam dostarczyć rozrywki.
JiNn, może Cię nie zaskoczę aż tak bardzo, jak byś chciał, ale postaram się coś z siebie wykrzesać 😉
Pozdrawiam.

Oj zaskocz, zaskocz, nie ma niczego przyjemniejszegood bycia pozytywnie zaskoczonym, niestety de Luciego masz już spalonego… ale przecież on może mieć ukrywanego brata…, czy też jakiegoś kochanka, może siostrę… kombinuj romansidła powinny się nieustannie komplikować i rozkomplikowywać. Z przyjemnością poczytam ciąg dalszy.

To co rzuca się w oczy to dobra polszczyzna. Aż miło się czyta. I nie chodzi tylko o to że jest poprawna. Po prostu ładny styl. Ale treści do końca nie zdzierżyłem. Po prostu mniej więcej po 1/3 przestała mnie interesować i to uczucie jest raczej permanentne. Przepraszam za to stwierdzenie bo wydaje mi się że jednak występuje w nim dość duża afirmacja autorki z protagonistką. Kobieta doświadczona przez życie, dojżałość stylu … Piszesz że Jesteś w stanie zaskoczyć.

Mick, chyba chciałabym, żeby to była prawda, ale nie, nie utożsamiam się kompletnie z Cateriną! Za to zdradzę Ci, że to zamknięta całość i niewiele już zmienię, niezależnie od zamieszczanych tu komentarzy. Mogę jedynie liczyć na Waszą cierpliwość. Z drugiej strony, chyba nie jest tak tragicznie, bo zaproszenie dostałam od osoby znającej przynajmniej część moich opowiadań. Korci mnie za to powrót do innego, starego tekstu. Nie jest tak „zgrabnie napisany” jak „Zaufaj mi” ale teraz dostrzegam w nim pewną ukrytą moc, choć zapewne wymagałby katorżniczej pracy . W sumie, to powinnam podziękować krytykom, bo bez Waszych komentarzy nie wzięłabym tego pod uwagę. No, ale to na razie luźne dywagacje na tematy dość odległe 😉 Na razie mamy, co mamy.
Pozdrawiam.

Gratuluję debiutu na NE.
Tekst czytało się gładko, był na tyle dobry, że przesłaniał drobne usterki różnego rodzaju, których chyba jest sporo. Ale to nie problem. Największym mankamentem jest przewidywalna, schematyczna fabuła, aczkolwiek napisana sprawnie i z wykorzystaniem przyzwoitego warsztatu.
Porównanie do Harlequina dokonane przez komentatorów trafne. Jednak skoro jest nieustający popyt na bajki, nic złego w ich pisaniu.
Uśmiechy i życzenia coraz lepszych tekstów i frajdy z ich pisania.
Karel

Czytało się bardzo dobrze. Historia wciągnęła mnie i z pewnością sięgnę po kolejną część.
Nie ma znaczenia czy to harlequin, czy kryminał, byle autor zgrabnie poprowadził swą opowieść i przekonał do niej czytelnika. Ja czuję się usatysfakcjonowana i chętnie poznam dalsze losy bohaterów.

Cześć.
Mnie się podoba. Przeczytałam całość. Śmiało mogę stwierdzić, że pierwszy raz od dłuższego czasu.
Nie daj nam zbyt długo czekać!

Pozdrawiam,
B.S.

Napisz komentarz