Szkicownik I (Yan Qwalsky)  4.27/5 (5)

31 min. czytania

Pociąg pełen ludzi. Jak zwykle ci, którzy siedzieli, trzymali nosy w książkach lub telefonach, aby uniknąć sytuacji, kiedy podniosą wzrok i zobaczą kogoś, komu miejsce siedzące bardziej się należy. Reszta stała, uczepiona czego się tylko dało. Miejsca z ledwością starczało dla wszystkich. Niektórzy po prostu się zaparli i liczyli na to, że w razie mocniejszego hamowania inni stojący uniemożliwią im upadek.

Stałem wśród tych, którzy mieli się czego trzymać, ale ścisk był taki, że nie mogłem wyciągnąć niczego do czytania. Pejzaż za oknem był monotonny, dobrze znany. Czasem przymykałem oczy, aby dać im odpocząć.

Jakaś starsza babina dość sprawnie operowała kciukami nad smartfonem. Poczułem rozbawienie i zaskoczenie, kiedy okazało się, że właśnie gra w jakąś gierkę. Facet obok też poruszał kciukami. Lista wiadomości z Facebooka przesuwała się po ekranie w takim tempie, iż uznałem, że niczego nie jest w stanie odczytać. Pomyliłem się. W pewnym momencie zatrzymał strumień wiadomości i w coś się wczytał. Zafascynowało go to tak mocno, że zmienił dłoń, którą przytrzymywał się poręczy. W trakcie przekładania telefonu nieco się odchylił. W rezultacie odsłonił kobietę, która siedziała przy oknie.

Pomyślałem, że ją znam. Ale nie udało mi się odszukać w pamięci właściwego wspomnienia. Skąd mogę kojarzyć jej twarz? Mężczyzna powrócił do poprzedniej pozycji. Przez następnych kilka minut mogłem jedynie liczyć na to, że znowu się poruszy i pozwoli mi przyjrzeć się jej dokładnie.

W końcu pociąg zatrzymał się przy jednej ze stacji i wysiadła większa grupa pasażerów. Zrobiło się luźniej. Facet, ciągle z nosem w ekranie, trwał jak skała, ale ponieważ było więcej przestrzeni, mogłem się przesunąć. Mój manewr spowodował, że zmienił się kąt widzenia. Twarz kobiety w połowie została zasłonięta przez włosy.

Miała prosty nos i nieco pofalowane włosy o jasnej barwie. Uczepiłem się koloru i próbowałem przypomnieć, skąd mogę znać tę blondynkę. Na próżno. W końcu kobiety często zmieniają kolor włosów. Jeśli ją kiedyś poznałem, to mogła być brunetką, rudą czy szatynką.

Odgarnęła dłonią włosy, jednocześnie nieco odchylając głowę. Pewnie wyczuła moje spojrzenie – pod maską znudzenia i zmęczenia pojawiło się lekkie zaniepokojenie. Zapewne dlatego przytrzymała dłoń przy twarzy dłużej, a kiedy ją opuściła, zapragnąłem, by zaraz znowu ją podniosła. Ta kombinacja – częściowo zasłonięta twarz i uniesiona do policzka dłoń – wydała mi się znajoma. Ale nie na tyle, aby przez te kilkanaście sekund ustalić źródło tej znajomości.

Kolejne przystanki dawały mi więcej przestrzeni. Znużeni dniem pasażerowie wysiadali, aby wreszcie dotrzeć do domu. Udało mi się usiąść blisko kobiety, ale – co zaskakujące – zbliżenie nie pomogło w rozpoznaniu. Wręcz przeciwnie, w tym momencie wydawała mi się całkiem obca.

Dostrzegła, że się przyglądam i wbiła wzrok w czytnik, który trzymała w dłoniach. To, co czytała, też mnie zaciekawiło, aczkolwiek wcześniejszy brak skupienia na urządzeniu sugerował, że nie jest to wciągająca literatura.

Wprost przeciwnie, pomyślałem kilka minut później. Kobieta dostrzegalnie, lecz przy huku pociągu niesłyszalnie, westchnęła. Zagryzła dolną wargę i spojrzała za okno. Też tam zerknąłem i spostrzegłem, że dojeżdżamy do stacji, na której będę wysiadał. Wstałem więc i ruszyłem ku wyjściu. Kiedy zaczęło się hamowanie, poczułem siłę pchającą mnie ku czołu pociągu. Rzuciłem ostatnie spojrzenie do przedziału i zobaczyłem, że tajemnicza znajoma-nieznajoma również wstała.

Może kiedyś już ją widziałem… Wydała mi się znajoma, bo była jedną z z powtarzających się w pociągu twarzy. Jeśli jeździ się ciągle tą samą linią, to z czasem zaczyna się kojarzyć niektórych pasażerów. Tyle tylko, że ja rzadko podróżowałem do Warszawy. Wprawdzie przez ostatnie dwa miesiące zdarzało mi się to częściej, ale nie na tyle często, by w szczególny sposób zapamiętać któregoś ze współpasażerów.

Wiedziałem, że przez jakiś czas będzie mnie drażnić wrażenie, że znam tę kobietę. W końcu uznałem, że wcale nie musiałem rozpoznać w niej kogoś znajomego. Tylko jej twarz… Przypominała kogoś innego, kogoś kogo wspomnienie już dawno ukryło się w najgłębszych zakamarkach pamięci. Teraz, dzięki podobieństwu, zbliżyło się nieco do powierzchni świadomości. Wkrótce znowu zniknie w miejscu, gdzie w ciszy i chłodzie spoczywają dziesiątki tysięcy fragmentarycznych obrazów. Podrażniony mózg się uspokoi.

Pisk hamulców się nasilił, toteż przeskoczyłem myślami do spraw podstawowych. Wcześniej w myślach ułożyłem listę zakupów i teraz próbowałem ją odtworzyć. Chleb, wędlina, pomidory, jakieś mięso, żarówki. Tu się zaniepokoiłem – sklep z artykułami elektrycznymi działał w takich porach, że mogłem nie zdążyć. Wyciągnąłem telefon i nacisnąłem przycisk, który uruchamiał ekran, aby sprawdzić, która jest godzina. I kiedy pojawiła się tapeta, zapomniałem o zakupach. Na wyświetlaczu widniała twarz kobiety z pociągu.

Te same sploty włosów, jakby zostały odtworzone przed chwilą, ten sam gest, którym odsuwała kosmyk z policzka. Te same długie palce z krótko obciętymi paznokciami. Tu zaniepokojenie było wyraźniejsze, ale emocja odbita na twarzy była podobna do tej, jaką dostrzegłem parę minut wcześniej.

I wszystko to wyrysowane czarnym piórkiem na białym papierze. Rysunek, który sfotografowałem i wrzuciłem jako tapetę, ponieważ wyraz twarzy modelki wydał mi się nieprawdopodobnie pociągający.

Wrażenie było tak silne, że skupiony na fotografii nie zauważyłem, że siła powstająca przy hamowaniu zniknęła. Nawet syku i szczęku rozsuwanych drzwi nie zarejestrowałem. Dopiero gdy ktoś mnie potrącił, przyszło otrzeźwienie.

Stać mnie było na wyjście z pociągu i zrobienie dwóch kroków, tam zaś znowu zastygłem. Wygaszacz ekranu znowu zadziałał, obraz zniknął. Musiałem go przywołać kliknięciem.

Tak, to ona… To mogła być ona, w końcu nie każdy rysunek całkowicie oddaje podobieństwo do modela. Nie każdy zresztą ma jakiegoś modela. Widziałem wiele szkiców, na których pomimo poprawności w oddaniu ludzkich rysów twarzy trudno było się doszukać jakiegokolwiek pierwowzoru.

Ale nie w tym przypadku. To nie był jedyny rysunek tej twarzy i na każdym dało się dostrzec, że muzą artysty jest ta sama kobieta. W niektórych przypadkach nie było widać twarzy, gdyż modelka stała tyłem czy leżała. Na kilku rysy były zasłonięte przez włosy, ale tam, gdzie oblicze było widoczne, zawsze dało się rozpoznać tę samą kobietę.

Myśli przelatywały mi przez głowę jak szalone. Pasażerowie, którzy wysiedli, szli powoli ku wyjściu z peronu. Kilkanaście metrów przed sobą widziałem jasne włosy kobiety.

To był odruch. Postanowiłem, że podejdę i zapytam, czy to ona. Nie myślałem o tym, że to może wyglądać na nagabywanie kobiety albo że może się wystraszyć. Ruszyłem ku niej szybkim krokiem. Widziałem, jak zaczyna schodzić w dół. Przyśpieszyłem z obawy, że zejdzie z peronu pod wiadukt i zniknie.

Prawie biegłem, ale dzięki temu zobaczyłem, że skręciła w stronę niewielkiego placu otoczonego przez sklepy. Jeszcze trochę wysiłku i tuż za nią przeszedłem przez przejście, prowadzące na niewielki skwerek.

– Przepraszam – powiedziałem, kiedy w końcu udało mi się ją dogonić. – Przepraszam panią, czy mógłbym o coś spytać?

Widziałem, jak zesztywniała, zaniepokojona. Rozejrzała się dookoła, upewniając się, czy może liczyć na jakąś pomoc. Uspokojona obecnością ludzi, nieco złagodniała.

– Słucham.

– Czy może pani na to spojrzeć? – Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń z telefonem .

Zerknęła na wyświetlacz i uśmiechnęła się z kpiną.

– Nic nie widzę. Chce mi pan telefon pokazać?

– Przepraszam – powiedziałem i obróciłem aparat ku sobie, aby stwierdzić, że ekran znowu zgasł. – Włączył się wygaszacz.

Kliknąłem i kiedy pojawiło się zdjęcie, znowu obróciłem aparat w jej stronę.

– Czy to nie jest przypadkiem pani?

Widziałem, jak otwiera usta, a oczy rozwierają się szeroko. Trwało to może sekundę, dwie, a potem kobieta rozejrzała się wokół, ale tym razem po to, aby sprawdzić, czy ktoś jeszcze widzi rysunek na aparacie.

– Skąd pan…? – zaczęła i zaraz pokręciła głową. – To nie ja… Nie znam tej kobiety ani mężczyzny, który to narysował. Przepraszam, muszę iść – powiedziała i ruszyła szybkim krokiem ku najbliższemu ze sklepów.

Ja zaś stałem i spoglądałem na nią. Widziałem, jak wchodzi do sklepu i otwierając drzwi, rzuca mi bojaźliwe spojrzenie. Kiedy zniknęła wewnątrz, schowałem aparat i poszedłem jej śladem. Po chwili uznałem jednak, że taki ruch może ją wystraszyć. Zawróciłem.

Zrobiłem zakupy – udało mi się nawet dostać żarówkę, której szukałem – i niosąc torby w obu rękach, nieśpiesznie poszedłem do domu. Wrześniowy wieczór okazał się nadspodziewanie ciepły. Dookoła słychać było głosy bawiących się dzieci, a ja szedłem przez letnie powietrze i uśmiechałem się do siebie.

Skłamała. Miałem pewność, że rozpoznała samą siebie. Mało tego – powiedziała, że nie zna mężczyzny, który to narysował… Gdyby naprawdę nie wiedziała, kto jest na rysunku, nie wiedziałaby, że jego autorem jest mężczyzna.

Gdy doszedłem do domu, mój euforyczny nastrój nieco opadł. Nie wiedziałem, co mogę zrobić z faktem, że przyłapałem ją na kłamstwie. Mimo wszystko nadal czułem radość. Nasiliła się, gdy odstawiłem siatki na stół i jeszcze raz zerknąłem na wyświetlacz. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że historia, która rozpoczęła się jakiś czas temu, wciąż trwa, a jej kontynuacja będzie ciekawa. Żeby wzmocnić owo niepoparte niczym przekonanie, poszedłem do pokoju, w którym trzymałem tę teczkę.

* * *

Teczka pojawiła się w moim domu kilka miesięcy wcześniej. Jako człowiek bez stałej pracy, choć z w miarę pewnym dochodem z wynajmu mieszkania, miałem sporo wolnego czasu, który zabijałem na różne sposoby. Dużo jeździłem po okolicy. W trakcie jednej z takich wycieczek natrafiłem na ogłoszenie o wyprzedaży garażowej.

Nie wiem, czy moda na tego typu wyprzedaże nastała ostatnio, czy po prostu takie „imprezy” odbywały się w tych okolicach od dawna. Dla mnie była to nowość. Poszedłem z czystej ciekawości. Trafiłem do garażu, który okazał się istnym rajem dla zbieraczy dóbr wszelakich. Oczywiście, królował szmelc, ale nawet ja znalazłem coś dla siebie. Przedwojenne kinkiety z oryginalnymi kloszami. Po powrocie do domu dotarło do mnie, że różnią się od siebie, mimo że pochodzą z tego samego okresu.

Na dodatek żaden nie pasował do mojego domu. Odłożyłem je, do tej pory leżą w piwnicy. Pierwsze niepowodzenie nie zniechęciło mnie do odwiedzania każdej wyprzedaży, o jakiej tylko się dowiedziałem. Nim wyszedłem, robiłem obchód domu, aby odświeżyć sobie pamięć. W myślach dobierałem interesujące mnie przedmioty do konkretnego pokoju czy ściany.

I tak właśnie było tamtego dnia. Oglądałem lustro, mocno zaśniedziałe, z plamami, które czyniły je całkowicie nieużytecznym. Narzekałem na jakość szkła. Chciałem ukryć fakt, że tak naprawdę interesowała mnie wyłącznie stara, poczerniała, ale ładnie wykonana solidna rama. Nieco zbyt dobrze odgrywając rolę zrzędliwego klienta, odłożyłem lustro i poszedłem w kąt, gdzie znalazłem teczkę.

Była zakurzona i poplamiona. Teczka na rysunki, dość duża, aby z powodzeniem mieściły się w niej arkusze A2. Na jednej z obwolut widać było ślad po zalaniu płynem.

Kiedy uniosłem teczkę, buchnął z niej kurz, aż kichnąłem. Mimo to rozwiązałem sznurek i rozłożyłem teczkę, aby zobaczyć, że w środku jest kilkanaście rysunków wykonanych ołówkiem czy piórkiem. Znalazłem miejsce, w którym mogłem rozłożyć znalezisko i wyjąłem dwie plansze. Na obu były widoki, narysowane całkiem sprawnie i rzetelnie, choć bez wyrazu.

– To pan rysował? – zagadnąłem sprzedającego.

– A gdzież tam! – żachnął się. – Mamy jeszcze jeden dom w okolicy i parę lat temu wynajęliśmy takiemu jednemu artyście. – Ostatnie słowo wypowiedział z lekceważeniem. – Dużo łaził po okolicy, coś tam rysował i sporo pił. Wiem, bo któregoś dnia przyszedł do nas z dwoma walizkami i powiedział, że musi niespodziewanie wyjechać, bo ktoś mu coś zaproponował. Zapłacił to, co miał zapłacić, więc powiedzieliśmy, że jest nam przykro, chociaż niespecjalnie tak czuliśmy. Ale on oznajmił, że jego wyjazd jest tak nagły, że nie dał rady posprzątać i zostawił dwieście złotych w ramach rekompensaty. Powiedział, że zostawił teczkę ze szkicami, które jego zdaniem były słabe, więc zasugerował, abyśmy je spalili.

– Nie zabrał ich? Nie miał samochodu?

– Nie, nie miał, ale kiedy wyszedł od nas, to podjechało jakieś auto i go zabrało. Tak czy owak poszedłem zobaczyć, o co chodzi. Bo tak sobie pomyśleliśmy, że mógł coś zniszczyć, a potem zmyć się przed czasem, żeby za to nie płacić. Ale nie, było nawet czysto, tylko sporo butelek zostawił. Jedzenie na stole i tę teczkę. To, co mogłem, wywaliłem do śmieci, ale teczkę otworzyłem i pomyślałem, że może jednak zmieni zdanie i po nią wróci. Nie wrócił, leżała u nas i kurzyła się, więc ją zabrałem. Może pan weźmie?

Kiedy przyszedłem, od razu zauważyłem, że rzeczy są już przebrane. Zwykle królował szmelc, ale tutaj było go ponad normę. Poza tym było już po południu i facet pewnie chciał się pozbyć jak najwięcej rzeczy, aby mniej wyrzucić do kosza.

– Eee, nie wiem, jakoś mi nie podeszły te pejzażyki.

– Oj, pan weźmie. Dołożę lustro i da pan pięćdziesiąt złotych.

Chytre iskierki zapaliły się w oczach starszego mężczyzny, bo w ten sposób wycenił teczkę z zawartością na dziesięć złotych, samo lustro oferował za czterdzieści. Uśmiechnął się przymilnie. Pomyślałem, że w sumie mogę zrobić mu tę przyjemność, zwłaszcza że rama była zapewne dużo droższa. Prawdziwa okazja.

I tak oto zostałem właścicielem ramy oraz teczki. W ramę wprawiłem nowe lustro i zawiesiłem w łazience po wcześniejszym przeczyszczeniu. Teczkę postawiłem między ścianą a szafą i zapomniałem o niej na jakieś dwa tygodnie. Wreszcie pewnego leniwego popołudnia wyjąłem całą zawartość.

Jak wspominałem, zawartość stanowiły przede wszystkim pejzaże. Niektóre pokazywały las z oddali, inne jakieś jego fragmenty. Pierwsze rysunki nie zachwycały, ale kolejne były już lepsze. Przekładałem kolejne arkusze papieru bez specjalnego zainteresowania. Do czasu. Jeden ze szkiców zwrócił moją uwagę.

Przedstawiał bowiem stare drzewo, na pół obumarłe, z dwoma odciętymi konarami, które w środku tak mocno spróchniały, że przypominały ogromne, nieregularne rury. Znałem to drzewo. Kiedyś natrafiłem na nie w trakcie wycieczki na rowerze i wtedy zrobiło na mnie duże wrażenie. Niczym istota tak stara, że częściowo już umarła, ale jednocześnie w dużej części żywa i gotowa nadal się rozwijać.

Rysunek był dobry, wiernie oddawał tę samą wolę walki, którą kiedyś dostrzegłem. Kiedy dokładniej przypomniałem sobie wygląd tamtego miejsca, dotarło do mnie, że drzewo przegrywa. Na rysunku było więcej obszarów żywych, niż zapamiętałem. Kilka dni później pojechałem na niewielką polanę, na której rosło owo drzewo. Specjalnie po to, aby obejrzeć wielki pień. Okazało się, że jest gorzej, niż zakładałem. Jeszcze trochę i olbrzym upadnie. Wtedy rysunek pozostanie jedną z niewielu pamiątek po tej części lasu.

Znalazłem jeszcze dwie prace, przedstawiające miejsca, które rozpoznałem oraz jedną, co do której miałem wątpliwości. Pojechałem sprawdzić, ale niewiele to pomogło – miejsce wyglądało inaczej w rzeczywistości niż na rysunku. Mogło to wynikać zarówno z tego, że autor rysował inny punkt lasu, jak i z działalności natury, niestrudzenie próbującej zmieniać świat wokół nas.

Wybrałem kilka rysunków, kupiłem antyramy i powiesiłem je na ścianie. Resztę spakowałem z powrotem do teczki. Przypadkiem zauważyłem, że jedna ścianka jest wyjątkowo gruba, jakby sklejona z dwóch innych arkuszy tektury. Zafrasowałem się na moment i zapomniałem o sprawie. W końcu próbowałem jedynie robić zdjęcia, a rysować nigdy nie potrafiłem. Wcześniej nie miałem styczności z teczkami na rysunki.

Już nie pamiętam czemu łaziłem po Warszawie, próbując zabić czas. Wszedłem do sklepu z materiałami dla malarzy i rysowników w nadziei, że znajdę tam jakieś interesujące ramy.

Dla odmiany bowiem kupiłem w czyimś garażu całkiem zabawny obraz – w dziecinnym nieco stylu przedstawiający kota wpatrzonego w nocne niebo. Szukałem odpowiednich ram, aby go zawiesić. W czasie zakupów zauważyłem teczkę na rysunki, bardzo podobną do tej, którą miałem w domu.

Cena nie zapadła mi w pamięć – widocznie nie była nadzwyczajnie wysoka. Zaskoczyło mnie coś innego. Okazało się, że teczka składa się nie z dwóch, lecz z trzech okładek. To mnie trochę zbiło z tropu. Spytałem nawet sprzedawcę, czy nie jest to jakiś nowy model. Odpowiedział, że choć nie pracuje w tym sklepie zbyt długo, to jednak zawsze widział teczki do rysunków potrójne, a nie podwójne.

Kupiłem jedną taką teczkę. Bez sensu, biorąc pod uwagę resztę planu dnia. Tachałem ją z knajpy do knajpy, coraz bardziej pijany. Na koniec zabrałem do pociągu i pacnąłem nią chyba każdego pasażera, który miał wtedy nieszczęście jechać ze mną.

Następnego dnia obudziłem się wcześnie, spragniony i na potężnym kacu. Po wypiciu pół butelki kefiru wyciągnąłem nowy zakup na światło dzienne. Tu i tam się pobrudziła i pogniotła…

Wystarczyło proste porównanie. Uznałem, że z tą starą jest coś nie tak. Nawet na kacu, z oczami zmrużonymi z powodu poalkoholowego światłowstrętu, wypatrzyłem plamy kleju. Ktoś dość starannie skleił dwie okładki ze sobą. Wziąłem nóż i rozciąłem tekturę. Znalazłem kolejne rysunki, zupełnie odmienne od pejzaży, które widziałem wcześniej!

Tym razem autor rysował kobietę. Właściwie to mogły być różne kobiety, jako że na niektórych obrazkach nie było widać twarzy. Sylwetka zawsze rysowana w podobny sposób. Twarz… Twarzy nie dało się zapomnieć.

Tylko w dwóch przypadkach dziewczyna była ubrana. Przy czym jeden z rysunków był szczególny – składał się bowiem z dwóch części. Siedziała na jakimś grubym konarze tuż nad ziemią, z jedną nogą wyprostowaną, a drugą zgiętą i odchyloną na bok. Artysta nakreślił dwa warianty tej samej pozy. W pierwszym modelka miała na sobie ubranie, w drugim zaś wdzięczyła się przed rysownikiem całkowicie naga.

Wyglądało na to, jakby autor posadził modelkę w jednym miejscu w ubraniu i narysował ją z lekko zawstydzonym uśmiechem. Później powtórzył wszystkie wcześniejsze zabiegi – z tą tylko różnicą, że dziewczyna nie miała nic na sobie. Pozycja nie uległa zmianie

Piersi z szerokimi obwódkami i małymi, drobnymi sutkami wisiały nieco rozciągnięte od siły ciążenia, na brzuchu pojawiło się kilka płytkich fałdek. Ułożenie uda pozwoliło uchwycić intymne zakamarki kobiety. Skoncentrowałem wzrok na delikatnie rozchylonej cipce. Tuż nad nią widać było gęsty, ciemny trójkąt włosów łonowych.

Drugie ubrane zdjęcie było ledwie szkicem, jakby autor używał wyłącznie dobrze zaostrzonego ołówka. Kobieta została uchwycona w półobrocie. Widać było, jak pęd unosi włosy tancerki. Odsłonięta częściowo twarz była skierowana w przeciwną stronę. Miała na sobie koszulkę oraz krótką spódniczkę, która również poderwała się do góry w taki sposób, że odsłoniła część pośladka. Na tle skóry wyraźnie odznaczał się skrawek bielizny.

Na pozostałych rysunkach kobieta była już naga. Jeśli nie liczyć czegoś, co wyglądało na przedziwne sznurowe uprzęże, które zgniatały piersi lub wrzynały się między uda. Czasem uwieczniono ją przywiązaną do krzesła lub fotela, trafił się też i taki rysunek, na którym stała na palcach, zawieszona na grubej gałęzi drzewa. Autor narysował nie tylko konar, ale i całe drzewo, dość pobieżnie, ale wyraźnie. Pomyłka nie wchodziła w grę.

Nie tylko więzy pokazane były na rysunkach. Na kilku z nich widać było biegnące przez plecy cienkie kreski, sugerujące, że modelka została wychłostana. Na innych na pośladkach rozlewał się cień, który przypominał mocne zaczerwienienie po dużej liczbie solidnych klapsów.

Trzy rysunki ze świeczką w roli głównej. Raz wbitą w pochwę kobiety, która leżała przy ścianie z rozchylonymi udami. Innym razem świeczka została włożona w odbyt, podczas gdy modelka, pokazana bokiem, spoglądała wprost na patrzącego. W trzecim wypadku świeczka znalazła się w ustach. Paliła się, a piersi pokrywała skorupa wosku.

Na dwóch obrazkach widać było, że scena ma jeszcze jednego uczestnika. Jego obecność była jedynie cząstkowa, raz wbijał się w tyłek kobiety, innym razem go dosiadała, więc uchwycono tylko część męskiego podbrzusza.

Ostatni rysunek był jednym z dwóch, gdzie – moim zdaniem – najlepiej została oddana twarz modelki. Miała lekko rozchylone usta z kącikami ściągniętymi w dół, prosty nos wyrysowany cieniem i szeroko otwarte oczy – jakby nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Unosiła dłoń, aby odsłonić twarz – i część tego rysunku umieściłem właśnie na wyświetlaczu. Nie zdecydowałem się skopiować całego obrazka, ocenzurowałem go. Poza twarzą widać było piersi z sutkami spiętymi spinaczami i czymś w postaci majtek wykonanych z cienkiej linki, której jeden koniec wychodził poza kadr.

W teczce znalazłem jeszcze kilka szkiców wykonanych na mniejszych kartkach. Na każdym widać było próbę wpisania ciała kobiety w okrąg w taki sposób, aby bez łamania praw anatomii i naginania perspektywy modelka jak najlepiej wpasowała się w łuk. Przy czym część szkiców przedstawiała kobietą ubraną i uczesaną w taki sposób, że wyglądała skromnie, a na części modelka miała coś w rodzaju maski na twarzy.

Jak już powiedziałem, zaintrygował mnie wyraz twarzy kobiety z rysunku z linką sięgającą poza obrazek, stąd pomysł, aby wykorzystać rysunek samego oblicza jako tapetę. Ale zrobiłem jeszcze kilka zdjęć telefonem, bo uznałem, że powinienem mieć kilka próbek tej twórczości przy sobie. Po co? Właściwie nie byłem pewien, choć nie mogłem pozbyć się wrażenia, że skoro udało mi się rozpoznać kilka rzeczywistych miejsc z rysunków, to może któregoś dnia trafię także na modelkę. Co będzie dalej – nad tym już się nie zastanawiałem.

* * *

Ale kiedy się dowiedziałem, że modelka istnieje, zacząłem się zastanawiać, co będzie dalej. To nie były nadmiernie intensywne rozważania… Zdarzały się dni, kiedy nie myślałem o niej w ogóle; i takie, gdy pozwalałem sobie na leniwe marzenia, że ciąg dalszy pojawi się sam z siebie. Lecz wreszcie dotarło do mnie, że jeśli czegoś nie zrobię, nie zdarzy się nic.

To był impuls. Następnego dnia miał minąć tydzień, odkąd spotkałem kobietę. Nie chodziło wcale o upływ czasu, tylko o zwykłą powtarzalność ludzkich czynności. Każdy z nas organizuje sobie tydzień w jakiś określony sposób, co wynika z obowiązków czy przyzwyczajeń. Innymi słowy, istniała spora szansa że modelka – jak ją nazwałem – tak jak tydzień wcześniej pojedzie pociągiem o tej samej porze.

Musiałem tylko ją złapać niczym rybę na wędkę, aby nie uciekła jak ostatnim razem. I nagle olśnienie – musiałem sprawić, żeby sama do mnie przyszła.

Ta ostatnia myśl spowodowała, że cały plan pojawił się w mojej głowie w jednej chwili. Z pewnością nie obmyśliłem wyrafinowanej intrygi. By mieć jakiekolwiek szanse na sukces, musiałem dać jej adres, pod który powinna się zgłosić. A tu z kolei pomocne stało się wspomnienie, jak wszedłem w posiadanie rysunków.

Następnego dnia stałem w okolicy peronu z plikiem kartek w rękach. Na kilku były wydruki, na pozostałych nie było nic, pełniły bowiem taką samą rolę jak ścinki gazety w pliku papierów udających banknoty. Miały sugerować, że mam poważne zamiary.

Wyglądało to jak zwykłe ogłoszenie, jakich mnóstwo widuje się z całej okolicy. Na górze były napisane: „Poszukuję kobiety, która służyła za modelkę do poniższego rysunku”. Niżej umieściłem reprodukcję rysunku, na którym dosiadała rysownika. Oczywiście, uciąłem rysunek tak, że kończył się na wysokości talii kobiety, ale dało się łatwo rozpoznać jej twarz. Na dodatek spinacze na piersiach i związane w nadgarstkach dłonie nie pozostawiały wątpliwości, jakiego rodzaju jest to twórczość. Na dole zaś zapisałem swój numer telefonu.

Nie planowałem rozwieszania ogłoszeń. Łapanie zdobyczy to jedno, ale po wytapetowaniu okolicy rozebranymi portretami wpędziłbym ją w kłopoty. A ja nie chciałem kłopotów. Chciałem…

Tego jeszcze nie ustaliłem, choć zaczęły się już rodzić pierwsze refleksje. Chciałem się dowiedzieć, jak powstały rysunki Czy to, co było na nich widać, to po prostu kreacja rysownika, czy może jednak bardziej dokumentacja prawdziwych wydarzeń. Chciałem także modelki, pociągała mnie – zarówno na papierze, jak i w rzeczywistości. Moje chcenie obejmowało coś więcej niż wymuszony szantażem seks. Miałem też jeszcze jedno pragnienie, obudzone zapewne w pociągu, kiedy zauważyłem ten sam wyraz twarzy, jaki prezentowała na rysunku.

Pociąg nadjechał i zatrzymał się. Słyszałem go doskonale. Spod wiaduktu, pod który prowadziło wyjście z peronu, zaczęli wysypywać się ludzie. Nie przyjechała? Kiedy liczba idących wyraźnie zmalała, pomyślałem, że mój plan chyba się nie powiedzie, bo kobieta mogła wrócić wcześniej lub później albo po prostu mogła skręcić w inną stronę niż poprzednio.

Wyszła spod wiaduktu i chyba wyczuła moje spojrzenie, bo popatrzyła wprost na mnie. Lekko zwolniła, co znaczyło, że nie tylko mnie rozpoznała, ale także domyślała się, czemu na nią czekam. Najwyraźniej przemogła obawę – iluzja bezpieczeństwa wywołana obecnością innych ludzi w pobliżu – i przeszła przez przejście dla pieszych.

– Przepraszam – powiedziałem.

– Czego pan ode mnie chce? – powiedziała ze złością, z obawą, ale i z lekką rezygnacją.

– Tydzień temu pokazałem pani zdjęcie, a teraz proszę, aby rzuciła pani okiem na to – powiedziałem i podałem jej ulotkę. – Może tym razem pani coś sobie przypomni. Bo inaczej…

Uniosła wzrok, pełen obaw. Domyśliła się, czemu ma służyć wydruk

– …będę musiał rozwiesić te ogłoszenia wszędzie. Mam ich sporo – oznajmiłem, prezentując plik kartek. –Tajemnica tych rysunków strasznie mnie ciekawi. Naprawdę, zrobię wiele, aby się czegoś dowiedzieć o kobiecie ze szkiców.

Odwróciłem się i zamierzałem odejść. Usłyszałem stukot butów, co oznaczało, że kobieta zaczęła iść, ale nie odwróciłem się, tylko szedłem jakiś czas w swoją stronę. Dopiero kiedy uznałem, że jest bezpiecznie, obróciłem się. Nigdzie jednak nie zobaczyłem białej kartki. Wzięła ogłoszenie ze sobą. Zadzwoniła koło dwudziestej drugiej. Po sposobie, w jaki składała zdania, dało się rozpoznać, że dodała sobie odwagi i to niekoniecznie winem.

– Czego chcesz? – powiedziała, gdy odebrałem.

– A kto mówi? – zapytałem, choć oczywiście wiedziałem, z kim mam do czynienia.

– To ja, kutasie, dałeś mi tę ulotkę… Nawet nie wiesz, co ci zrobię, jeśli to rozlepisz.

– Co mi zrobisz?

– Pójdę do sądu, poskarżę się mężowi, wpieprzy ci, kiedy wróci, oczy ci wydrapię – mówiła na jednym oddechu.

Pozwoliłem jej na tę paplaninę, aby zeszło z niej nieco napięcia.

– Czyli to ty jesteś na tych rysunkach?

Głęboki oddech i spokojniejsza odpowiedź.

– Tak, to ja.

– I co zrobisz, abym nie rozwieszał tych ogłoszeń?

– Wszystko… – powiedziała i zamilkła, bo zrozumiała, że nie obrała najlepszej strategii negocjacyjnej. – Wszystko w graniach rozsądku, czyli niewiele – ratowała się, ale bez większej wiary w sukces. – Tylko powiedz, czego chcesz?

– Hmmm… – zamruczałem.

Z jednej strony chciałem ją rozdrażnić poprzez pokazanie własnej przewagi, z drugiej –wciąż nie byłem do końca pewien, czego tak naprawdę chcę. – Chcę historii.

– Słucham?

– Chcę się dowiedzieć, jak powstały te rysunki. Chcę dokładnej historii powstania każdego z nich, a także każdego szczegółu na obrazkach. Łącznie ze świecami.

– Nie, nie, nie ma mowy…

– Łącznie z linami, którymi jesteś związana. Ze spinaczami na sutkach…

– Pojebało cię, jesteś nienormalny!

– I z dokładnym opisem, jak cię lał…

– Odbiło ci!

– I pieprzył.

Szloch w słuchawce. Trochę jej współczułem, w końcu jakaś przygoda sprzed lat wraca i uderza w kobietę, która zapewne uznała ją za przeszłość. Ale, niestety, przeszłość się nie kończy, zmienia tylko formę w teraźniejszość lub przyszłość

– Nie mogę tego zrobić – powiedziała w końcu.

– Rozumiem. Ja zaś nie zamierzam zrezygnować. Znasz warunki.

Rozłączyłem się. Ryzykowne zagranie, nie byłem z niego specjalnie dumny. Owszem, nie zamierzałem robić jej krzywdy, ale wyszedłem na nieudolnego szantażystę. Trzeba to koniecznie naprawić przy następnej okazji. W imię przyszłej relacji z ofiarą. Zadzwoniła przed dwunastą. Zaskoczyła mnie nie tyle ponownym telefonem, lecz porą, o jakiej go wykonała.

– To ja.

Mówiła spokojnym tonem.

– A to ja.

– Po co ci ta historia?

Odpowiedziałem jej, ale wybrałem tylko część prawdy.

– Bo ciekawią mnie te rysunki, odkąd je dostałem. I odkąd je mam, myślałem, że modelką musiał być ktoś stąd i zastanawiałem się, jak do niej trafić. Już kilka razy rozważałem wywieszenie ogłoszeń – blef – ale się na to nie zdecydowałem.

– Za to teraz się zdecydowałeś.

– No, teraz już wiedziałem, że modelka jest stąd. To tylko wzmogło ciekawość.

– Bzdura! – wykrzyczała, a ja się nie sprzeciwiłem, więc milczeliśmy przez chwilę.

– A jeśli opowiem ci to wszystko, to odpieprzysz się ode mnie?

– Pomyślę.

Żachnęła się głośno.

– Tak myślałam. Nie zależy ci na tej historii…

– Nieprawda – zaprzeczyłem. To było szczere.

– Chcesz tego samego co on. Jesteście tacy sami.

– My? Jacy my?

– Ty i ten, który to rysował.

Znowu cisza.

– Dobrze, dostaniesz tę historię. Napiszę ci ją…

– Nie ma mowy. Chcę słyszeć, jak ją opowiadasz – stwierdziłem.

Targowała się, ale nic nie uzyskała, w końcu ja miałem wszystko. No, nie wszystko, ale znacznie więcej niż ona. Nie mogła wygrać. Później, dużo później dowiedziałem się, że wcale nie chciała wygrać.

Umówiliśmy się na za dwa dni, około dwudziestej pierwszej. Spór o to, gdzie usłyszę opowieść, zajął parę minut. Stanęło na moim – zgodziła się przyjść. Zjawiła się wcześniej niż ustaliliśmy. Ubrana w dżinsy i sweter. Wyniosła i dumna. Harda sztuka.

– Wiesz, że to, co robisz, jest szantażem.

– Dobry wieczór – odparłem. – Napijesz się czegoś?

– Nie – warknęła, ale weszła.

W środku postała dłuższą chwilę z rękami w kieszeniach, co miało wyglądać jak pokaz pewności, ale stanowiło jedynie formę rozpaczliwej obrony. Pusty gest. W końcu nabrała śmiałości na tyle, by rozejrzeć się po wnętrzu.

– Gdzieś ty kupił te meble? A może nie kupiłeś, tylko znalazłeś na śmietniku? Nic dziwnego, że zajmujesz się szantażem. Ale jak chcesz pieniędzy, to…

Nie skończyła na tym, gadała, jaki to ze mnie robak i podlec. Nawet mnie tym rozbawiła, ale nie okazałem wesołości. Zależało mi, aby nasza znajomość weszła na właściwy tor.

Poza tym to, co robiła, było faktycznie próbą udowodnienia, które z nas ma większego penisa. A ponieważ nie miała penisa, nie mogła wygrać tej rywalizacji.

Kiedy uznałem, że dostatecznie długo sobie pogadała, podszedłem do niej. Cofnęła się trwożnie. Zrobiłem groźną minę, chwyciłem ją za ramię i poprowadziłem ku wyjściu.

– Niespecjalnie mnie interesuje twoja opinia na mój temat. Nie mam zamiaru słuchać tego chrzanienia. Miałaś opowiedzieć historię, a nie recenzować mój dom.

Wystawiłem ją na zewnątrz.

– Do widzenia – powiedziałem i zamknąłem drzwi.

Było kilka opcji, które mogła wybrać, ale sądziłem, że wróci. I rzeczywiście wróciła, choć wcześniej postała chwilę w ciemności, jako że nie zapaliłem światła przed domem.

– Przepraszam – powiedziała stojąc na progu. – Po prostu…

Kiwnąłem głową, aby dać jej do zrozumienia, że wiem, co miała na myśli, a potem wpuściłem ją do środka.

– Teraz zapytam jeszcze raz, czego się napijesz, a ty mi odpowiesz. A potem zrobisz to, po co tutaj przyszłaś.

Wybrała wodę mineralną. Przyniosłem szklankę, a później uruchomiłem laptopa, aby mogła obejrzeć rysunki.

– Wolałabym je zobaczyć w oryginale.

– Wolałbym ich nie pokazywać w oryginale.

Zerknęła na mnie z błyszczącymi oczyma. Zdawało mi się, że w jej spojrzeniu złość miesza się z rozbawieniem.

– Nie ufasz mi?

– Jasne. Tak jak ty nie ufasz mnie.

– Mam powody.

– Każdy ma jakieś powody – mruknąłem filozoficznie.

Znalazłem właściwy folder i wyświetliłem pierwszy rysunek. Przesunąłem komputer w jej stronę i patrzyłem, jak ogląda. Przerzuciła pierwsze fotosy, udając całkowicie obojętną, jakby spoglądała na wizerunek kogoś obcego. Cisza między nami się przeciągała. Zwolniła i każdemu szkicowi poświęcała coraz więcej czasu. Wreszcie westchnęła, a ja zobaczyłem, że poczerwieniała na twarzy.

Wypiła spory łyk mineralnej i spojrzała na mnie przelotnie. Wydawała się strasznie zainteresowana własnymi kolanami. Takiej reakcji chciałem – wstydu.

– To co chcesz usłyszeć?

– Wszystko. Od początku.

Jeszcze raz zerknęła na laptopa i szybko przeszła do jednego ze zdjęć.

– Zaczęło się od tego – powiedziała i pokazała mi rysunek, na którym uchwycona została w półobrocie, z uniesioną spódniczką lekko odsłaniającą bieliznę.

– Przepraszam – powiedziałem i udałem, że przyglądam się rysunkowi bliżej, wciskając kilka klawiszy. – Może na początek powiedz, jak masz na imię i kiedy to wydarzyło?

Przeciągłe spojrzenie, łyk wody i szept:

– No dobrze.

* * *

– Mam na imię Edyta, a wszystko zaczęło się osiem lat temu… Nieco ponad osiem, bo jeszcze w czerwcu. Miałam 19 lat i pod koniec czerwca zaczęłam najdłuższe wakacje w moim życiu. Po maturze udało mi się dostać na studia w jednym z pierwszych naborów i dzięki temu miałam więcej czasu niż moim znajomi. Dość szybko zaczęłam się nudzić, więc chodziłam i jeździłam po okolicy. Pamiętam, że trochę się martwiłam, bo akurat moi rodzice mieli trochę problemów i nie zapowiadało się, że gdzieś pojadę. Czyli ponad trzy miesiące wolnego, ale bez perspektyw na to, że zdarzy się coś ciekawego.

Nie wiem, gdzie mnie zobaczył. Może po prostu minęliśmy się w sklepie i tam mu wpadłam w oko, może to była jakaś impreza, coś na stadionie czy przy domu kultury. Łaziłam na takie wydarzenia przede wszystkim z nudów, lecz także dlatego, że tam mogłam spotkać znajomych. Inna rzecz, że ciągnęło mnie do nich i trochę odpychało jednocześnie. Wszyscy mieli jakieś plany na wakacje, wszyscy poza mną.

A więc gdzieś mnie zobaczył. Fakt, że go nie zarejestrowałam, oznacza, że nie należał do facetów, których zauważasz. Wiesz, młode dziewczyny wyczuwają spojrzenia, podobnie jak i starsze, i być może ja także go widziałam, ale nie zauważyłam. Nie było na czym oka zawiesić. Wtedy tak myślałam, bo potem…

Jak mówiłam, sporo chodziłam i jeździłam, przy czym więcej czasu spędzałam na rowerze. Miałam kilka ulubionych i bezpiecznych, jak sądziłam, tras. Przy jednej z nich była polana, na której rosło to drzewo – tu przerzuciła znowu kilka zdjęć i pojawił się rysunek, jak siedzi na prawie poziomym konarze.

– Któregoś dnia go tam zauważyłam. Siedział na rozkładanym stołeczku i szkicował drzewo. Odwrócił się do mnie, powiedział „dzień dobry” i wrócił do pracy. Zatrzymałam się z ciekawości, a on spojrzał znowu i zapytał, czy chcę zobaczyć, co rysuje. Powiedziałam, że chcę i podeszłam, a on pokazał mi swój szkic. Teraz myślę, że mógł go narysować wcześniej, bo kiedy dowiedziałam się więcej o rysowaniu okazało się, że taki rysunek zajmuje mu więcej czasu.

Zaczęliśmy rozmawiać. Zapytałam go, co właściwie tam robi. Powiedział, że szuka schronienia, bo zrobił coś, co albo da mu wygraną, albo skończy się porażką. Musiał czekać na wynik, więc uznał, że zaszyje się gdzieś i zajmie czymś, czego nigdy nie robił dobrze, a więc rysowaniem natury. Powiedziałam, że świetnie mu to wychodzi, jak na amatora. Stwierdził tylko, że nie jest amatorem, ale potrzebuje praktyki.

Pamiętam, że powiedział mniej więcej coś takiego: pejzaż zawsze jest inny, zmienia się wraz z upływem dnia czy porą roku, zależy od pogody i temperatury. Mówił: powiew wiatru, a wszystko się zmienia. Ci najlepsi umieją pokazać ten ruch, zaś on rysuje wszystko statycznie.

Pokazał mi inny rysunek i jeszcze kolejny. Pamiętam, że miał ich kilka. Dwa miejsca rozpoznałam i stwierdziłam, że jest naprawdę utalentowany. Wtedy pokazał mi ten pierwszy rysunek… Ten z uniesioną spódnicą… Powiedział, że to jest właśnie najpiękniejsza rzecz, jaką narysował.

Trochę się wystraszyłam, ale przede wszystkim połechtał moją próżność. Tak to jest z młodymi dziewczynami, że lubią miłe słowa. Poza tym poczułam się dziwnie, gdy zobaczyłem ten odsłonięty pośladek. Uświadomiłam sobie, że patrzył na mnie jak na kobietę – i to interesującą. Pamiętam, że zadałam sobie pytanie, czy podniecił go szkicowany widok…

Sądziłam, że nie dałam po sobie tego poznać i powiedziałam, że na mnie pora. Namawiał mnie, żebym nie jechała. Zapewniał, że kiedy tylko mnie zobaczył, miał nadzieje, że będzie mógł mnie narysować ponownie. Ale tym razem chce, abym mu pozowała, bo jak mówił, nie jest dobry w odtwarzaniu ruchu. Za to kiedy ma do czynienia z obiektem pozostającym w bezruchu, potrafi tworzyć z niebywałym talentem. Prosił i namawiał. Mówił, że to taka wakacyjna przygoda, a ja w końcu dałam się przekonać. Jak mówiłem, wakacje zapowiadały się na długie i nudne, więc skusiłam się na propozycję, aby zostać modelką.

– Ale na krótko – zastrzegłam.

Usadził mnie na tym pniu, kazał odpowiednio ułożyć ręce, nogi i się zaczęło. To nie był wygodny fotel, na którym dałoby się wytrzymać dłużej. Brakowało mi podparcia. Wkrótce zaczęłam czuć każdą nierówność kory. Pod koniec pierwszej godziny bolał mnie tyłek, chciało mi się pić, bo siedziałam na słońcu, i miałam już dość tego pozowania.

Kiedy powiedziałam o tym głośno, zrugał mnie. Kazał mi siedzieć cicho, bo kiedy mówię, to się ruszam, a to zmienia mój wygląd. Mówił, że muszę wytrzymać. Mogłam się zerwać i uciec, ale nadal czułam… wdzięczność za to, że nazwał mnie najpiękniejszą. Wtedy takie rzeczy robiły na mnie wrażenie. Sądziłam, że odda mi ten rysunek i głowiłam się, jak wytłumaczę to moje pozowanie rodzicom. Ale było coś jeszcze…

Od czasu do czasu coś do mnie mówił. Za każdym razem robił to surowszym tonem. To były niewielkie zmiany intonacji, dobór słów, ale dało się je zauważyć. Przeplatał to miłymi słowami o tym, że kiedy pozuję, staję się dziełem sztuki; że piękno wymaga możliwości kontemplacji, a ta z kolei oznacza statyczność obiektu, na którym skupia się uwagę; że lubi ładne pejzaże, ale w nieładzie moich włosów jest znacznie więcej urody niż w jednym, nawet najśliczniejszym landszafcie. Więc siedziałam tam, choć bolał mnie tyłek, i cieszyłam się, że jestem piękniejsza niż jakaś puszcza.

W końcu powiedział, że skończył, a ja zeszłam ze swojego niewygodnego stanowiska. Okazało się, że zesztywniały mi nogi. Podszedł, podał mi rękę i pomógł rozchodzić zastałe mięśnie. Pomyślałam, że nie jest jakiś wybitnie urodziwy, ale ładnie pachnie. Mieszanina perfum, tytoniu i farby, bardzo interesująca i pociągająca. Później unikałam mężczyzn, którzy pachną w interesujący sposób, a więc i ładnie, i oryginalnie zarazem. Prawda jest taka, że mimo wszystko mnie pociągają…

Podprowadził mnie do sztalug i pokazał rysunek. Pamiętam swoje zaskoczenie na widok rysunku. Wyglądałam na dojrzalszą, choć bez wątpienia dokładnie oddał mój wygląd. I tak, narysował mnie ładnie. Poczułam, że naprawdę mu się podobam.

Mówił, że to świetny rysunek. Jedna z lepszych rzeczy, jakie ostatnio stworzył. Wspomniał o wystawie swoich rysunków w domu kultury w miasteczku. Ponoć chętnie takie rzeczy robili. Mój portret miał stanowić ozdobę ekspozycji. Artysta miał pewność, że zachwyci swych odbiorców.

– Ten albo ten – powiedział i odsunął jeden rysunek, aby odsłonić drugi.

Zdębiałam. Ten drugi był identyczny jak pierwszy. Ten sam układ gałęzi, te same cienie na twarzy i podobne podejście. Jakby autor podziwiał moją urodę. Tyle że na drugim rysunku byłam kompletnie naga.

Wyglądało to tak, jakbym się rozebrała do rosołu i pozowała mu, rozchylając szeroko uda. A najgorsze, że prawie wszystko się zgadzało. Naprawdę mam – no, może miałam, teraz pewne rzeczy się zmieniły – piersi o takim kształcie, brodawki i sutki. Jakość detali wręcz porażała.

* * *

Tu przerwała i spojrzała na mnie niby ze złością. Prawie jej się to udało.

– Chcesz zobaczyć? Może się rozbiorę i od razu przejdziemy do sedna?

Pokręciłem głową.

– Nie, podoba mi się twoja opowieść – powiedziałem tak szczerze i uczciwie, jak tylko mogłem zagrać. Nie sądzę, aby uwierzyła, ale dostrzegłem jej zaskoczenie. Pojawiła się niepewność. Tyle, ile było akurat potrzebne.

* * *

– Różnica była, ale między nogami. Nie byłam tak zarośnięta. Inaczej układają się moje wargi sromowe – podjęła przerwany wątek. – No, tam jestem inna niż na rysunku, ale generalnie wyglądało, jakbym mu pozowała nago. Stałam jak słup, policzki mi płonęły. Patrzyłam na samą siebie – nagą! – na rysunku i myślałam, co powinnam zrobić. A on mówił, że może jednak pokaże ten drugi rysunek. Na pewno spodoba się moim znajomym. Na przykład mojemu chłopakowi. Powiedział, że on pewnie będzie mógł porównać, czy wszystko się zgadza.

Podpuścił mnie. Wypaliłam w gniewie, że nie mam nikogo Później dotarło do mnie, że powinnam powiedzieć, że mam chłopaka, który skuje mu mordę, ale byłam młoda, głupia i przerażona.

Próbowałam zabrać ten rysunek. Wyczuł moje intencje i zasłonił sztalugi. Złapał mnie za ręce, wykręcając je do tyłu. Trzymał mnie jedną dłonią, podczas gdy drugą ujął mnie pod brodę i kazał spoglądać na samą siebie. Mówił, że jeśli nie mam chłopaka, to kiedy inni zobaczą ten rysunek, na pewno dostanę sporo propozycji; że nie chciałby tego robić, ponieważ jestem piękna i pragnie mnie rysować jeszcze i jeszcze. Potrzebował muzy. Twierdził, że jestem jak dzieło sztuki. Powiedział, że zrobi wszystko, abym stała się jego modelką. Odmowa wiązała się z bardzo nieciekawymi konsekwencjami

Zgodziłam się. Powiedziałam, że dobrze, mogę mu pozować, jeśli odda rysunek. Wyśmiał mnie. Powiedział, że zrobię to, co mi każe, właśnie dlatego, że rysunku mi nie odda.

Kazał mi czekać. Pakował się. Gdy skończył kazał się cmoknąć w policzek, a ja to zrobiłam. Napisał na kartce adres. Powiedział, że wie jak wcześnie wstaję i dlatego będzie czekać na mnie o ósmej. Dodał, że docenia punktualność i że ja też powinnam ją docenić, bo nabrała dla mnie nowego znaczenia. Słuchałam tego, kiwałam głową i myślałam, w co się wpakowałam. On ruszył ku miastu, a ja wsiadłam na rower, wjechałam głębiej w las i tam się rozryczałam.

Kiedy skończyłam, byłam opuchnięta i bałam się wracać do domu. Ale wsiadłam na rower i pojechałam. U mnie nie było nikogo, więc rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.

Sny… Miałam sny, a potem wstałam i pomyślałam, że niech się dzieje, co chce, ale nie zrobię tego, czego ten człowiek ode mnie chce. Rozważałam, czy nie powiedzieć o wszystkim rodzicom – byłam pewna, że by mi uwierzyli. Ostatecznie tego nie zrobiłam. A następnego dnia o ósmej zapukałam do jego drzwi.

Dom wyglądał na stary i z zewnątrz wydawał się zaniedbany. W środku było niewiele lepiej, ale kazał mi pójść za sobą i weszliśmy do salonu, który miał trzy ściany z okien. Było jasno, ciepło i – nie wiem… – optymistycznie. Pomyślałam, że tu jest zbyt słonecznie, aby zrobił mi krzywdę, jakbym spodziewała się, że zaciągnie mnie do piwnicy i tam będzie gwałcić.

Kazał mi się rozebrać. Przez chwilę poczułam się bezpieczniej, a teraz okazało się, że to tylko głupie nadzieje. Prawie się rozpłakałam, ale on powiedział ostro, że nie wolno mi ryczeć, bo będę wyglądała źle na rysunku. To głupie, ale jego słowa sprawiły, że się opanowałam. Znowu poczułam odrobinę nadziei – miałam w końcu mu pozować, więc może naprawdę będę mu tylko pozować.

Posadził mnie na krześle i przyniósł sznur. Poderwałam się, ale chwycił mnie, a właściwie zablokował ciałem. Położył rękę na moim barku, zdecydowanie, choć delikatnie, a potem pchnął, więc opadłam na siedzenie. Byłam bliska płaczu, jednak znowu zakazał mi chlipać – tak właśnie powiedział – i zaczął wiązać. Ręce przywiązał mi z tyłu, do szczebli w oparciu, stopy przymocował do nóg krzesła, postawił drugie krzesło przede mną i usiadł. Poprzyglądał mi się trochę, nieco przesunął krzesło, kazał unieść głowę, czego nie zrobiłam, więc tylko pokiwał głową i wyszedł. Wrócił po chwili ze sztalugami czy pulpitem – bo tak potem o tym mówił.

Podniósł ołówek, narysował jakąś linię a potem spoglądał gdzieś poza mnie, jakby znudzony na coś czekał. Złościło mnie to, ale nie pozwalał mi mówić. Protestowałam, więc przyniósł majtki – moje majtki, które niedawno musiałam zdjąć – i powiedział, że jeśli coś powiem, wepchnie mi je do ust.

Pomyślałam, że to obrzydliwe i że naprawdę może to zrobić, więc milczałam i walczyłam. Nie chciałam się poddać. Kiedy tylko mnie związał, zrozumiałam, że mogę zsunąć razem uda. To było niewygodne, bo konieczne było odpowiednie ułożenie stóp, lecz kiedy napięłam mięśnie ud, dałam radę zacisnąć kolana.

Byłam z siebie dumna przez kwadrans, może dłużej, ale potem zaczęłam odczuwać napięcie mięśni. Stopy były tak skręcone, że zaczęły mnie boleć, podobnie zresztą jak i uda od wewnętrznej strony, czułam także coś nieprzyjemnego w kolanach – nie ból, ale jakby świadomość stawów, jakie kryją się pod skórą. To było chyba najgorsze, zaczęłam się domyślać, że jeszcze chwila w takiej pozycji i kolana zaczną mnie boleć.

Próbowałam dać odpocząć jednej stopie, potem drugiej, aby przynajmniej częściowo się zasłonić przed jego oczami – bo czasem spoglądał na mnie tak, że wiedziałam, co chce zobaczyć – ale na dłuższą metę nie byłam w stanie utrzymać tej obronnej pozycji. W końcu poddałam się, on zaś wstał, wyszedł na chwilę i wrócił z wodą. Pozwolił mi się napić i usiadł, a ja spuściłam głowę. Mógł widzieć całe moje ciało, ale nie chciałam, żeby zobaczył twarz.

Sądzę, że wtedy narysował ten rysunek – przeklikała znowu parę obrazków, aby dotrzeć do właściwego – bo mam właśnie tak opuszczoną głowę. Wtedy uznałam, że nie oddałam mu się w całości i czułam jakiś rodzaj zadowolenia, ale kiedy teraz spoglądam na ten obraz, mam wrażenie, że on widział i narysował moją porażkę.

Puścił mnie po jakiś trzech godzinach. Byłam zesztywniała od utrzymywania ciągle tej samej pozycji, tyłek mnie rozbolał od twardego siedziska. Ubierałam się powoli, bojąc się upadku, a on stał przy mnie czujny i kilka razy mnie podtrzymał. Nie wytrzymałam i zapytałam, skąd ta troska, skoro zależy mu tylko na oglądaniu mnie nagiej, a on uśmiechnął się i powiedział, że oglądanie to złe słowo, właściwsze byłoby podziwianie. Podziwia mnie nagą – mówił – i czeka, aż moje piękno zrobi się doskonałe i wyraziste.

Oczywiście, kazał mi przyjść następnego dnia, więc poszłam z duszą na ramieniu do domu. Rzuciłam się na łóżko i myślałam, że się rozryczę, ale jakoś ochota na płacz mi odeszła. Chyba się zdrzemnęłam, zjadłam obiad i wyszłam, aby trochę się poruszać po tym bezsensownym siedzeniu. A także by móc przetrwać kolejny dzień.

Następnego dnia było to samo – krzesło stało już przygotowane, a ja zaczęłam się rozbierać, kiedy tylko je zobaczyłam. Klepnęłam na nie, złożyłam ręce z tyłu i rozsunęłam nogi, starając się wyglądać na maksymalnie znudzoną. Mało tego – myślałam o tym, że to jest nudne, powtarzalne i kompletnie pozbawione sensu, coś jak robota w urzędzie, kiedy się siedzi i siedzi, i czeka, aż dzień się skończy i będzie można pójść do domu.

Przywiązał mnie tak jak poprzednio, a później znowu siedzieliśmy. Tym razem starałam się rozchylić uda, chciałam mu dać do zrozumienia, że jeśli chce oglądać moją cipkę, niech patrzy, niech na nią spogląda, cap jeden, zboczeniec, ale z tych bez woli, co to jedynie potrafią wytrzeszczać oczy na młode, piękne dziewczyny.

Próbował mnie rysować, ale wydawał się rozczarowany. To było dziwne, bo świadomość, że mój wygląd mu się nie podoba, okazała się niezbyt przyjemnym uczuciem.

To niezadowolenie narastało – dostrzegałam to – aż w końcu wstał, podszedł do mnie i ciągnąc za włosy zmusił, abym przechyliła głowę w określony sposób. Zabolało, zaczęłam krzyczeć i pieklić się, a on znowu wygrzebał moje majtki i pokazał mi je, przykładając palce do ust. Uspokoiłam się, lecz to mu nie wystarczyło – ciągle do mnie podchodził i w ten sam sposób, szarpnięciem za włosy, zmuszał do innego ustawienia głowy.

Nie wiem, czy wtedy coś narysował. Nie zawsze mi pokazywał to, co zrobił. Z czasem uznałam, że robi to tylko wtedy, kiedy jest ze mnie i z siebie zadowolony. Pozwolił mi pójść do domu…

* * *

Wyprostowała się, jakby o czymś sobie przypomniała.

– Która jest godzina?

– Dochodzi dwudziesta trzecia.

– Rany, jak późno. Muszę iść. Dokończę kiedy indziej.

– Kiedy? – zapytałem. – Jutro?

– Może jutro – powiedziała. – Miałam nadzieję, że cię to znudzi i że nie będziesz chciał więcej.

Pokręciłem głową.

– Wprost przeciwnie, słuchało mi się ciebie świetnie i zdecydowanie chcę więcej – powiedziałem i uśmiechnąłem się lekko. – Dużo, dużo więcej.

A więc poszła niczym Szeherazada, która skończyła swą opowieść pierwszego dnia, a ja zamknąłem za nią drzwi. Zgasiłem światło i spoglądałem za nią, myśląc, że powinienem ją odprowadzić i że zapewne absolutnie by tego nie chciała.

Położyłem się do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem nad historią Edyty i nad tym, co z tą opowieścią mógłbym zrobić. I chyba właśnie wtedy pojawił się mglisty jeszcze zamysł, który jednak następnego dnia, kiedy się obudziłem, wydał mi się całkowicie absurdalny.

.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Kiedy kolejna część?

Gratuluję dołączenia do grona Autorów NE.
Przy debiucie chciałoby się pisać tylko pozytywnie, ale…
Pomysł z historią kobiety z rysunku interesujący. Wiele wizerunków kobiet w historii sztuki jest nam znanych. Często ciekawi nas kim były. Czy to twarz czy ich losy uczyniły je bardziej wyjątkowymi? A stojąc z modelką twarzą w twarz każda kreska, każdy ślad po uderzeniu – jak w przypadku kobiety z opowiadania – ożywa w wyobraźni i staje się bardziej realny.

Wiem, że czytając tekst wiele razy nie zauważamy błędów, które wcześniej nam umknęły. W tym opowiadaniu jest ich jednak zbyt wiele: interpunkcja, spacje przed kropkami kończącymi zdanie lub brak owych kropek, zdania rozpoczynające się małą literą czy w tajemniczych okolicznościach znikające wyrazy z szyku wypowiedzi.
„Na próżno. co oczywiście.”
„Może kiedyś ją już ją widziałem”
„(…) wystraszyć Zawróciłem.”
(…) ją na kłamstwie. mimo wszystko nadal czułem radość.”
„Spór o ti, gdzie usłyszę opowieść, zajął parę minut,.”

Wstęp do całej historii – jak dla mnie – mógłby być nieco krótszy.

„Ci najlepsi umieją pokazać ten ruch, zaś on rysuje wszystko statycznie.” – odnosząc to stwierdzenie do „Wernisażu” powiem, że dla mnie było niestety nieco zbyt statycznie. Z ciekawości jednak zajrzę do kolejnej części.

Z pozdrowieniami
NoNickName

Ciekawa historia. Bardzo obrazowa. Oczami wyobraźni oglądam kadry filmu, jeden po drugim, budujące zaciekawienie widza przebiegiem wydarzeń w pociągu. Pojawiają się nawet sceny retrospekcyjne na łonie przyrody. Rzadko komu udaje się tak pobudzić moją wyobraźnię. I to w bardzo specyficzny sposób. Wcale nie widzę i nie muszę widzieć bohaterów tego opowiadania. Można podstawić do sceny postacie o bardzo rozmaitym wyglądzie. Doprawdy rzadkość. Parę ruchów pióra (czy raczej uderzeń w klawiaturę) i można całość tekstu przerobić w początek niebanalnego scenariusza.

Gratuluję debiutu i cieszę się z Nowego Autora o ciekawie i żartobliwie dobranym pseudonimie. Pozdrawiam serdecznie.

Uśmiechy dla Bywalców Najlepszej.
Karel

W tej piosence jest melodia, ale pięciolinia nieco ciężkawa, najeżona dziwnościami.
Można by ten tekst wygładzić… oby było gdzieś zaplanowane dobre zakończenie…

Przyznam, że najbardziej intryguje mnie zakończenie tej historii.
Pozdrawiam.

Podobało mi się. Wciągnęła mnie historia dziewczyny z rysunków. Czekam na kolejną część z nadzieją na staranniejszą korektę.

Oj… presja rośnie a dobrze zakończyć jest trudniej niż zacząć…

Wy naprawdę robicie korekty tych tekstów? Nie muszę mieć doświadczenia w redagowaniu, żeby je zobaczyć i bez problemu poprawić. Masakra.
Historia rozwija się ciekawie. Powodzenia.

Czas, bezmiar czasu. To było pierwsze wrażenie, jeszcze w trakcie czytania. Jak niewielu z nas ma czas, żeby zapamiętać mijane drzewa tak dalece, aby potrafić wysnuć ich historię? I ilu z nas ma czas na obserwację innych tak dokładną, że rozumie kierujące nami mechanizmy.
Narrator staje się przez to bardzo niepokojący. Równie niepokojący, co rysownik. Choć rysownik nosi piętno szalonego artysty, który żyje w innej rzeczywistości, a przez to łatwiej mu ulec. Natomiast narrator zdaje się być racjonalny.
Podoba mi się, jak Yan prowadzi opowieść, dozuje szczegóły; nagle w łagodny, prawie-że romantyczny monolog wrzuca opis skrępowanej nagości i intymności odartej z tajemnicy.
Wiemy, do czego zmierza artysta – jak kształtuje, wychowuje sobie modelkę. Niedomówienia w zamiarach narratora mnie natomiast bardzo intrygują. Na pewno będę czekać na kontynuację z niecierpliwością.

Przede wszystkim – winszuję debiutu. Zwłaszcza tak udanego!

Po drugie, mam pytanie: kiedy będzie nam dane przeczytać kolejny rozdział opowieści?

Muszę przyznać, że bardzo ładnie poprowadziłeś tą historię, uczyniłeś ją intrygującą już od pierwszej sceny. Dzięki temu już teraz stała się czymś więcej niż kolejną opowiastką o BDSM-owych zabawach, rozpropagowanych ostatnio bardzo przez trylogię E.L. James. Kryjąca się w fabule tajemnica sprawia, że chce się ją odkrywać dalej, nie tylko po to, by doczekać się kolejnych pikantnych scen, ale przede wszystkim po to, by lepiej poznać bohaterów, ich motywacje, no i dowiedzieć się, jak doszliśmy do „dzisiaj”.

Mam wielką nadzieję, że niedługo będzie nam dane poznać dalsze losy Edyty, jej tajemniczego kochanka, no i uroczo cynicznego narratora.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz