Sasha Grey: Klub Julietty – NoNickName o literaturze erotycznej Brak ocen

3 min. czytania

klub juliettyCzasami odnoszę wrażenie, że spora grupa autorów (i nie mam tu na myśli tylko książek o zabarwieniu erotycznym) pisze o tym samym. Treści zlewają się w jedną, imiona bohaterów mieszają ze sobą, a nazwiska autorów nie zapadają w pamięć.
Kolejna studentka, kolejna fascynacja wykładowcą, tylko może autorka tym razem nieco inna, bo jest nią była gwiazda porno.
Sasha Grey – bo o niej mowa – przedstawiająca się jako artystka, egzystencjalistka, miłośniczka kina i psychologii Junga zapożyczyła swój pseudonim od Oskara Wilde’a z „Portretu Doriana Greya”.
Wiedząc, kim jest autorka miałam nadzieję, że tym razem nie zaleje mnie fala muszelek, coś zaskoczy, a sama książka czymś się wyróżni.
„Chcę, żebyście obiecali mi trzy rzeczy.
Po pierwsze:
Nic z tego, co przeczytacie dalej nie wywoła waszego zgorszenia.
Po drugie:
Pozbędziecie się zahamowań.
Po trzecie i najważniejsze:
Wszystko, co od tej chwili zobaczycie i usłyszycie, musi pozostać między nami.”
Chwilę dalej czytamy: „Uwierzylibyście, gdybym wam powiedziała, że istnieje tajny klub…”. Tak, po raz kolejny motyw ekskluzywnego klubu dla możnych tego świata, ale tym razem podobno niebanalny i który nazwę swą zawdzięcza Julietcie. Tak, tej od de Sade’a. Kobiecie o najbielszej dupie i… najczarniejszej duszy. Kobiecie, która pozostając kobietą nie pozwala sobie dyktować kim ma być.
Skoro pojawiło się tak ewidentne nawiązanie do markiza to miałam nadzieję, że ta zabawa perwersją, pornografią i libertynizmem będzie też częścią jakiejś (może nie intelektualnej, ale interesującej) gry z Czytelnikiem. I gra była. Owszem. Ale w chowanego. Opis książki, jak i sam tytuł wprowadzają nas – czytających – w błąd, co do treści. Dlaczego?
Przez prawie dwieście stron właściwie nie wiadomo o czym jest książka. Aż spoglądałam na okładkę i po raz wtóry czytałam tytuł. Zgadzał się! To gdzie jest ten cholerny klub? Autorka chyba o nim zapomniała, by dopiero na końcu o nim wspomnieć. Całość książki tworzą epizodyczne opowiastki bohaterki – studentki filmoznawstwa, jej przemyślenia, dylematy życiowe, a na koniec porno-sceny. Czytając to wszystko odnosiłam wrażenie, że Sasha Grey bardzo starała się przekonać Czytelnika, że jej książka nie jest tylko historią o waginach, kutasach i spermie, która leje się z kart książki. Autorka – deklarująca swoje zamiłowanie do dziesiątej muzy – faszeruje treść anegdotami, cytatami z filmów czy odniesieniami, między innymi do „Obywatela Kane’a” czy „Zawrotu głowy”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby niektóre z nich nie były wciśnięte jakby na siłę. Czemu to miało służyć i czym być? Popisem erudycji?
Kilka interesujących myśli, bo ciężko je nazwać wątkami, o obłudzie, kłamstwie, władzy pieniądza czy o wykorzystywaniu kobiet w pornobiznesie nie zostało wykorzystanych, a dawały duże możliwości. I sam klub, który miał być główną atrakcją książki gdzieś się zapodział. A sama bohaterka – zahukana studentka zmieniająca się w nienasyconą nimfomankę, która nie powstydziłaby się udziału w orgii rodem z finalnej sceny „Pachnidła”. A może to tutaj należałoby szukać nawiązań do de Sade’a? Może to właśnie bohaterka postępuje zgodnie z radą dawaną Julietcie? „Pieprz się z możliwie największą liczbą mężczyzn. Nic nie bawi i nie rozpala głowy tak, jak wielka liczba; ona właśnie gwarantuje wciąż nowe przyjemności, choćby poprzez zmianę kształtu. I nie wiesz nic, jeśli znasz tylko jednego kutasa.”(1)
Nic tej pozycji nie wyróżnia na tle innych tego typu – chyba że tym wyróżnikiem ma być kontrowersyjne nazwisko. Określenie jakoby książka była erotycznym „Fight clubem” jest dużym nadużyciem.
Może fani Sashy Grey doczekają się biografii, ale tymczasem będą musieli zadowolić się drugą częścią „Klubu…” („Janus chamber”).
Ja tym razem jednak podziękuję.

 (1) D. A. F. de Sade, Julietta: powodzenie występku, Kraków 2003, s. 73.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Przelecenie kilkudziesięciu czy kilkuset facetów ( nie znam standardów porno-biznesu) nie gwarantuje, że potrafi się ciekawie pisać o seksie.
Kolejna pisząca celebrytka. Chętni na to „dzieło” na pewno się znajdą.

Szoda potencjału (tyyyyle doświadczeń) i szkoda dobrego – marketingowo – „nazwiska”.

Chyba głównie tego drugiego! 😉

Dzięki, NNN, za ostrzeżenie. SG znam i względnie cenię za stare wywiady i inną niepornograficzną aktywność z dawnych lat, gdy debiutowała. Zdawała mi się kiedyś dość nieszablonowa (poza planem pornofilmowym), więc pewnie jakbym wpadł na tę czy inną jej książkę, mógłbym popełnić błąd i po nią sięgnąć z ciekawości, co też to niegrzeczne dziecko napisało.
A teraz już mi to nie grozi. Dzięki Tobie, Droga Recenzentko.
Uśmiechy dla wszystkich,
Karel

Napisz komentarz