Róbmy wojnę, nie miłość! (jestem)  4.33/5 (3)

11 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 31 marca 2013 r.

– …cztery dwa osiem koma pięć dwa. Masz go?

– Cztery, dwa, osiem… Mam! Jest echo. O Jezu… Padnij!

– Nie widzi nas. Leciałeś tu śmigłowcem? Wiesz…

Powietrzem targnęła bliska eksplozja.

– O kurwa! – wykrzyczał Aleks nie słysząc własnego głosu. Uszy miał jakby zaklejone plasteliną.

– Cały?!

– Tak!

– A sprzęt?! – wrzeszczał Drugi Aleksowi do ucha. – Rób z tym porządek bo zaraz on nas sprzątnie!

Dziób rakiety rozerwał miękką pokrywę zasobnika. Za mobilną wyrzutnią rosła chmura szarego dymu. Pocisk niezwykle szybko, w skali ludzkich zmysłów, opuszczał platformę startową.

Elektronika setki tysięcy razy szybsza w reakcji od najszybszych drapieżników statecznie, ze spokojem i obojętnością maszyny uruchamiała pokładowe systemy nawigacji. Ruszył odbiornik GPS, trzyosiowy żyroskop, sensor podczerwieni razem z analizatorem widma, dalmierze i inne obwody. Tymczasem prążkowany płomień silnika omiatał już metalowe elementy transportera. Rakieta nabierała prędkości z ogromnym przyspieszeniem. Dyski Macha tkwiły białe w niebieskim i żółtym strumieniu gazów wylotowych. Po zaprogramowanym czasie, niezbędnym aby rakieta oddaliła się na bezpieczną odległość od wyrzutni, procesor dał sygnał do uzbrojenia pocisku. Spaliły się zabezpieczające lonty i zapalniki wskoczyły w tunele głowicy. Następnie otworzyły się cyfrowe oczy pocisku. Gdzieś na skraju superczułego detektora podczerwieni pojawił się nikły, drgający ślad. Krzemowy mózg zaprogramowany przez intelektualnych wojowników imperium precyzyjnie przetwarzał dane. Można powiedzieć, że wiedział co robić. Bit za bitem, bajt za bajtem nieprzerwanym strumieniem po magistralach płynęły instrukcje z pamięci i dane wejścia. Autonomiczny, bezludny zamachowiec–samobójca był na swojej drodze. Cel, latająca maszyna sterowana przez interfejs białkowy, zdradzał świadomość zagrożenia. Samolot wykonał zwrot mogący przeciążeniem spowodować krótkotrwałe zamroczenie i na pełnym ciągu, nisko nad koronami drzew gnał w stronę zatoki, w stronę swoich.

Silnik już dawno zgasł wypaliwszy zasoby paliwa. Masa żelastwa i ładunków wybuchowych leciała siłą rozpędu. Musi dogonić lawirującą maszynę i to szybko. Traci prędkość – traci szanse wypełnienia misji. Trzeba zniszczyć obiekt zostawiający za sobą gazy o temperaturze 900 stopni Celsjusza jak podaje analizator widma. Trzeba roznieść cel w drobny mak, zmasakrować go, podziurawić odłamkami. Niech płonie w oparach nafty lotniczej wyciekającej z rozprutych zbiorników paliwa! Do dzieła! Trzeba go dogonić!

Coraz bliżej, coraz bliżej. Co chwila wpadam w gazowy ślad celu. Falami opływają mnie pyły i gorące gazy z flar, które cel wyrzuca na potęgę. One są chłodniejsze niż rozeta silnika. Nie ma szans – nie mogę ich pomylić z PRAWDZIWYM celem. Widmo prawdę Ci powie. Kręcę lotkami aby podążać optymalną ścieżką za uciekającym obiektem. Chcę go dorwać, zmasakrować. Chcę, żeby spadał płonąc w ten gąszcz pod nami. Te jego misterne mechanizmy są tak podatne na uszkodzenia… Wedrę się w delikatne nadzienie i będę niszczył! Bezbronne obwody, cięgna, kanaliki z łatwopalnymi cieczami, elektrozawory, dźwignie i wirujące z ogromnymi prędkościami, wbrew pozorom delikatne konstrukcje. A wszystko tak blisko… Kilometr powietrza i pięć milimetrów pancerza!

Jestem naprawdę blisko. Moja pseudointeligencja – logika rozmyta stworzona przez Boga i Stwórcę analizuje obraz z kamery. Jestem tak blisko! Widać ją, jej opływowe kształty, podwieszone pod skrzydłami sługi – niewolników takich jak ja choć mniej potężnych i rozżarzone oko silnika. Słodki żar prowadzący mnie do niej przez ostatnie czterdzieści trzy sekundy. Widać jak majestatycznie, nieznacznie pływa na boki noszona prądami powietrznymi. Ona cały czas próbuje się bronić. Oślepiające blaskiem flary co chwila wypadają z wyrzutni na boku kadłuba. I manewruje… Niepokoję się bo tymi zwodami może mi umknąć, a ja tak bardzo jej pragnę.

Słabnę ale jestem jeszcze bliżej. Zaraz dosięgnę celu mojego istnienia, najwyższego pragnienia – jej. Chcę się wbić w soczyste technologią wnętrze. To jest moje przeznaczenie: ona albo unicestwiające samozniszczenie.

Osiągam szczyt. To już zaraz! Ona jest blisko. Kilkanaście metrów. Ona, obiekt pożądania, jest obok… Jest blisko. Już!!!

Kosztująca majątek, precyzyjna i zarazem emanująca mocą konstrukcja, pocisk z potężnym komputerem na pokładzie, z superdokładnymi sensorami i z silnikiem rozpędzającym całość do kilkukrotnej prędkości dźwięku w dziesięć sekund, wypełnił misję. Cała misterność konstrukcji znikła, a entropia gwałtownie wzrosła. Taki jest koniec.

http://www.youtube.com/watch?v=2k–pBXw9kR0

***

Żołnierze ryzykowali. Jak to żołnierze. Jedna, jedyna szansa. Jeśli się nie uda, będą mieli problem. Duży problem, ten największy. Słychać było warkot silnika. Maszyna przebijała się przez gąszcz zarastający drogę. Droga spływała w małą kotlinkę strugami soczystego błota, wilgoć nieustępująca choćby na dzień trawiła wszelkie twory ludzkiego geniuszu. Przy rozstawionym stanowisku leżało dwóch mężczyzn. Przemoknięci na wylot, utarzani w zieleni i glinie. Jeden przyciskał oko do skomplikowanej optyki celownika, której jeszcze nie zmogła wszechobecna woda. Kilkaset metrów przed nimi, na drugim zboczu kotlinki, wycięta w dżungli wiła się spływająca po zboczu droga.

– Jest. – wykrztusił jeden z leżących.

Spośród zieleni wychynął opancerzony potwór. Darł błoto i rośliny, które już je zdobywały, gąsienicami. Wibrująca struga czarnych spalin była widocznie niezsynchronizowana z odgłosem silnika – odległość robiła swoje.

– Wal, a potem spadamy czym prędzej bo cały rozmięknę.

Świst, który zmusza człowieka do zatkania rękami uszu, trwał jeden moment. Rakieta popędziła z impetem rozwijając ze szpulki i ciągnąc za sobą przewód.

Leciała po łuku, według krzywej pogoni za poruszającym się celem. Leciała według instrukcji płynących po przewodzie łączącym ją z wyrzutnią, przy której żołnierz wciąż utrzymywał wieżyczkę czołgu na przecięciu kresek celownika. To była tylko chwila.

Blisko, blisko, blisko. Soczysta stal, kuszące płyty pancerne i pociągające, skośne, pochyłe, trudne do zdobycia kształty. Ah, i ten cały pancerz aktywny. Kolejna bariera, odzienie, które czyni cel jeszcze bardziej wymagającym. Ale co po tych uroczych skosach i co po pancerzu aktywnym? Za chwilę będzie moja. Taktyka zwycięzcy to wejść nad nią i odpalić ładunek, który spenetruje wszystkie centymetry pancerza i wypełni jej wnętrze moją treścią. Tak, innym to się wydaje dziwne, że unikam bezpośredniego kontaktu, że chybiam. To złudzenie, ja nie chybiam – ja trafiam w najczulszy punkt. Płynne złoto wtryskuję z niebios w to miejsce gdzie doznania są najintensywniejsze – w sam środek wrót. A jak sobie radzę z odzieniem zatrzymującym rozkoszną strugę? Nie jestem delikatny, o subtelnej grze wstępnej zapomnijmy. Prekursor to klucz sukcesu – nieco mniejszy i skromniejszy od ładunku głównego choć i tak rozkosz nieść potrafi. Zazwyczaj zrywa z ofiary odzienie pozostawiając nagie, podatne ciało. Jeśli ofiara odzienia nie posiada, cóż, prekursor wejdzie w stal jak w masło metaliczną szpadą i przyjemność będzie podwojona. Główny strzał, ten najsilniejszy, wytryskujący igłą czystej miedzi jest nie do zatrzymania. Penetruje z łatwością wszystko, w szczególności to co stanie na przeszkodzie do wnętrza pożądanej. Nic co najtrwalsze nie zatrzyma jego popędu. Impet plastycznej, złocistej miedzi jest nie do pokonania. Przez małą szparkę pompuję w jej intymne zakamarki strugę ciepła, która być może przejdzie przez cel na wskroś hamując resztki mojej żądzy w gruncie pod nią. Wtedy prawdopodobnie nie będę już istniał oddawszy całego siebie w celu osiągnięcia spełnienia. Ona natomiast – istnieje w najlepsze. Nieskończona przyjemność, którą dostarczyłem do jej najbardziej skrywanych miejsc, do pokładów niewyzwolonego pożądania spowoduje, że jej ciało eksploduje rozkoszą. Przez klika milisekund szczytu będzie jaśnieć ekstazą jak gwiazda, a potem, po naszym wspólnym spełnieniu pozostanie jedynie chmura dymu i ona, obezwładniona rozkoszą, gorąca, płonąca soczyście, dziękująca mi za niezapomniane chwile.

Ale dość gadania, czas brać się do roboty. Już wlatuje nad nią, już prawie mogę zaczynać, już… Ale co to? To nie mo

Aha, kochasiu! Zachciało Ci się jej ciałka? Wara mi od niej, to jeszcze nie czas abyś zaspokoił cel swojego istnienia w jej słodkim wnętrzu! Czas natomiast najwyższy abym ja zaspokoiła cel mojego istnienia w twoim dynamicznym ciele. Wyszłam ci na spotkanie, doceń to samotny wędrowcu. Nie próbuj nawet mnie ominąć, nie uda ci się to. Wszystko jest policzone, wszystko jest już przesądzone – będę cię miała. To tylko kwestia czasu. Pewnie wolisz dominować, może preferujesz te większe od siebie i soczystsze cele? Ja tak samo. Zaraz poczujesz moje ostre pazury na nagim korpusie. Już zaraz. Pożądanie rozsadzi cię na kawałeczki tak drobne, że nawet nie zarysują maskującej farby tej, tam, na dole. Już zaraz.

Łupnęło. Dym się rozwiewał, drut przeciągnięty nad kotlinką opadał na korony drzew. Leżący mężczyźni zobaczyli jak smukła lufa obraca się ku nim.

 

***

Usama ibn Ladin musi zginąć – powiedział kawałek Ameryki.

B–2 sunął niewykrywalny w cienistych przestworzach, w ciszy, bez gorących spalin, czarny dla światła widzialnego i dla radarów. Latające skrzydło. Kiedyś ludzie nie wiedzieli, że coś takiego istnieje – mówili: UFO. Samolot faktycznie wygląda nieziemsko. Bomby na jego pokładzie – no, bomby. Zupełnie ziemskie. Kawał żelastwa, ładunek wybuchowy. Jak każda współczesna broń.

Jednostka zbliżała się do strefy zrzutu. W kokpicie panował mrok, kontrolki rzucały nikłą poświatę na otoczenie, na skupione twarze pilotów. Mapa na wyświetlaczu przesuwała się skokami.

– Otwieram luk główny.

Przełącznik pstryknął pod naciskającym go palcem. W szerokim brzuchu samolotu otworzyła się szczelina. Nadeszła krytyczna faza operacji. Samolot stracił odpowiednią geometrię i gdyby ktoś teraz chciał go namierzyć zrobiłby to bez trudu. Gdzieś w dole, na niewidocznej w mroku ziemi ci źli mieli swoją melinę. Podobno krył się tam sam ich przywódca.

– Puszczam.

Klamry otworzyły się bez chwili zwłoki i kilka ton smukłej śmierci poleciało bezwładnie w dół.

Niezupełnie bezwładnie. Ruchy lotek utrzymywał giganta w poziomie. Masywne cielsko weszło w lot ślizgowy. Roztapiający się w mroku na górze kontur skrzydła przechylał się w celu wykonania zwrotu. Sekundy mijały tylko w świszczeniu wiatru. Ciśnieniomierz notował wartki spadek wysokości. Bomba przebiła się przez cieniutką warstwę chmur delikatnych jak koronka, osłaniających śpiącą ziemię symbolicznie jak kusa koszula nocna. Pozostała tylko chwila lotu zanim podłużny kształt osiągnie swój cel. Pędzące powietrze naparło na nachylające się powierzchnie sterowe. Bomba kierowała swój smukły dziób w stronę niczego nie spodziewającej się, leżącej bezbronnie Kryjówki. Detektor zarejestrował jaskrawy rozbłysk w polu widzenia. Promień niewidzialnego lasera przekłuwał noc kilometrowej długości szpadą wskazując precyzyjnie miejsce zaplanowanego impaktu. Lotki delikatnymi korektami ustawiły oznaczony punkt na kursie… Po czym żelastwo wbiło się w ziemię. Ogromna energia, niezwykła twardość pocisku oraz jego smukły kształt pozwoliły mu wgryźć się głęboko pod powierzchnię. Prędkości zostało jeszcze na przebicie zbrojonego sufitu chroniącego delikatną zawartość. Ładunek był wewnątrz. Spenetrował dwie kondygnacje zliczane przez zapalnik. Trzecie uderzenie zadane w samo dno otwartej Kryjówki wyzwoliło eksplozję. Na powierzchni widać było mały ułamek tego co działo się we wnętrzu Meliny. Grunt podskoczył, a wąski tunel pozostały po wsuwającej się w głąb bombie wytrysnął strugami ziemi zmieszanej z kłębami płonącego powietrza poszerzając się znacznie. Powietrze dygotało, ziemia trzęsła się w spazmach. Opadające szczątki oznaczyły miejsce starcia. Nadchodzący dzień ujrzy powierzchnię usłaną intymnymi wydzielinami ziemi wydobytymi z jej głębi i fragmentami pozostałymi po wybuchu. Dla każdego, kto to zobaczy jasne będzie, co się tu wydarzyło.

http://www.youtube.com/watch?v=FVkYe8tNZX4

***

Obejmij mnie. Czekam na ciebie cierpliwie, a ty nie raczysz przyjść. Obejmij mnie, zespólmy się w uścisku. Stoję samotna pośród piasku, pod błękitnym niebem, obnażona w jaskrawym świetle dnia. A jednak. Przybędziesz. Biała smuga kondensacyjna na sklepieniu to odgłos twoich kroków. Niczego nie chcę – tylko twojego przyjścia, twojej pieszczoty.

Pędzisz do mnie na złamanie karku. Cieszę się, że odwzajemniasz ogniste uczucie. Chodź!

Niewzruszony w drodze, zdający się mieć serce z kamienia i skórę twardego metalu – dla mnie odrzucasz powłokę nieprzystępności. Dla mnie stajesz się miękki, czuły, opiekuńczy. Dla mnie zatrzymujesz swoje szybkie życie. Otulasz mnie mgiełką lotną jak eter i n–pentan. Przylegasz ściśle do mojego ciała, napierasz delikatnie chcąc wejść do środka. To resztki impetu dążenia do mnie i nieubłagana dyfuzja lekko acz niepowstrzymanie wciskają się do wnętrza.

Rozpływasz się, topniejesz i przylegasz do mnie jeszcze ściślej, stajesz się jeszcze delikatniejszy i zarazem coraz trudniej jest Cię zatrzymać w przenikaniu mnie do szpiku. Pachniesz intensywnie, powietrze nasyca się tą wonią jakby nasycało się Tobą. Wkrótce nie ma już powietrza – jesteś Ty, Tobą oddycham i już nie mogę Cię zatrzymać. Nie pokonam potęgi powietrza.

Ooooooooooh!

Bez ostrzeżenia. Przez moment jestem zła, że tak sobie poczynasz jednak zapominam… Soczysta, długa fala uderza we mnie na całym froncie i nie odbija się jak krótkie i płytkie podniety codziennego życia. Wnika. Udar dłuższy niż grubość murów zgodnie z równaniami przenika do wnętrza, zwala z nóg, zagina postrzeganą rzeczywistość. Ukochany, wybuchłeś całym sobą. Dziękuję.

Bańka rosła zwiększając promień z prędkością rozchodzenia się dźwięku. Na powierzchni ziemi jej granica objawiała się podnoszącym się pyłem, istnym lądowym białym szkwałem. P chwili dosięgnęła pierwszą kamerę do szybkich zdjęć. Obraz zadygotał i już było po wszystkim. Energia fali uderzeniowej rozpraszała się na rosnącej w tempie kwadratowym powierzchni sfery. Szczątki opadały na ziemię, niewidoczny obłok gorących gazów parł w górę wciągając pod siebie świeże powietrze. Wojskowy helikopter nadleciał nad powalony budynek kręcąc dokumentację wyrządzonych zniszczeń. Najnowsza bomba termobaryczna pozytywnie przeszła testy.

http://www.youtube.com/watch?v=zf7m7hN5Szc

***

Donos przyszedł niespodziewany. Donosy tak mają. Sprawa nie cierpiała zwłoki. Herculesa załadowano w mgnieniu oka. Gdy tylko opróżniona z paliwa cysterna odjechała spod jego masywnego boku silniki ruszyły z mozołem rozsmarowując zastygły smar. Zdjęto pomarańczowe zabezpieczenia z luf po czym załoga naziemna oddaliła się od maszyny. Silniki przyspieszały, dało się słyszeć charakterystyczne dla turbośmigłowców furczenie ustawionych w poprzek łopat. Małe ich odchylenie spowodowało pojawienie się ciągu. Samolot po krótkim kołowaniu ustawił się na początku pasa startowego. Wały silników rozpędziły się do granic możliwości, hamulce puściły i Duch pomknął wgniatając załogę w fotele.

Donos został potwierdzony przez oddział wypadowy. Baza zlokalizowana była w na przedmieściach, w zwykłym, niskim budynku. Hercules nadleciał skryty przed wścibskimi spojrzeniami, wysoko w niebie, niewidoczny, niesłyszany – odległość od ziemi maskowała go skutecznie. Zataczał kręgi jak sokół, władczy drapieżnik. Tam w dole byli zdani na jego łaskę. Baza będąca jego celem całkowicie od niego zależała. Miał nad nią władzę ale nic nie robił. Czekał cierpliwie, wyczekiwał chwili, najkorzystniejszego momentu do rozpoczęcia akcji.

Dowództwo pociągnęło niematerialne nici i zatrzęsły się anteny odbiorników we współrzędnych elektrycznych i magnetycznych. „Rozpocząć eksterminację, nie liczyć się ze szkodami” brzmiał rozkaz. Załoga Herculesa zerwała się do pracy. Stabilizowane kamery śledziły cel, sprzężone z nimi serwomotory utrzymywały odpowiednią linię strzału. Lufa automatycznego działa łańcuchowego zawirowała. Wystrzały zlały się w jeden charczący pomruk. Sekundę później pierwsze pociski wybiły w asfalcie przed bazą miniaturowe kratery. Impakty szybko przesunęły się do przeznaczonego im miejsca. Masywne bryły lecące z ogromną chyżością przebijały na wylot cienkie ściany mieszkalnej budowli.

Baza była osaczona, przygnieciona do ziemi. Hercules z wysokości słał ku niej strugę metalu, która trafiała precyzyjnie mimo niestabilności samolotu, wiatru, odległości. Para wystających z boku kadłuba luf poruszała się zsynchronizowana śledząc leżącą niczym gałki oczne pędzącego za smukłą antylopą geparda.

Baza się nie broniła. Drżała po przyjęciu każdego z niezliczonych darów Herculesa. Tymczasem on, ze spokojem choć szybko dotykał ją z niebios. Jego ręka była jak boski palec – wszechmogąca. Zataczał kręgi aby móc ją dostać z każdej strony, pod każdym kątem. Setki pocisków wystrzeliwanych w ciągu minuty przez wirujące lufy działa Gatlinga doprowadzały ją stanu, który jest niemożliwy do opisania. Trzęsła się jakby mimo tego, że rozłożona była płasko miała zwalić się na ziemię.

Herculesowi nie było dość. Serie z szybkostrzelnego działa były ledwie muskaniem i łaskotaniem celu. Przyszedł czas na większy kaliber. Druga lufa plunęła ogniem, który został porwany w mgnieniu oka przez pęd powietrza. Baza poczuła. To już zdecydowanie nie było zmysłowe muśnięcie. Ładunek eksplodował i fala gorąca przemknęła przez otoczenie. Szyby które ocalały teraz posypały się z okien. Kolejne uderzenie – i znowu niecodzienne doznania.

Duch penetrował osaczoną zgodnie z własnym rytmem przeładowywania działa. Bitewny szał nie udzielał się mu w znacznym stopniu – choć był zaangażowany w akcję pozostawał ponad nią co objawiało się w prostej formie: mógłby przerwać kiedy chciał i odlecieć, zniknąć w przestrzeni pomiędzy piaszczystą ziemią a ciemnoniebieskim niebem. I tak zrobił. Kiedy zadanie zostało wykonane wyprostował lot i począł oddalać się od Bazy. Kamery spoglądały w tył dopóki pozwalały im na to limity kątów osiąganych przez ich precyzyjne statywy. W teleobiektywach odbijała się ofiara. Wyczerpana leżała bez ruchu. Zapewne poleży jeszcze sporo czasu zanim nabierze sił aby się podnieść.

Hercules wylądował szczęśliwie. Wypełnił misję bez nawiązywania bezpośredniego kontaktu. Jedyne co wskazywało na niedawno wykonaną akcję bojową to niepełne zbiorniki paliwa i ubytki w zapasach amunicji.

http://www.youtube.com/watch?v=o3xZV5q44d4

http://www.youtube.com/watch?v=hvEvzr_T8RQ

***

Halo, tu autor. Nie gwarantuję stuprocentowej poprawności merytorycznej tekstu jednak zarys przedstawionych sytuacji jest prawdziwy. Uczcie się, abyście wiedzieli co w was uderzy. (Nie, ja nikogo nie straszę!)

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Według najnowszy tekst autorstwa Jestem to świetne opowiadanie na nasz mroźny Prima Aprilis.

Jest w nim i ogień, i namiętność, znajdą się wybuchy ekstazy i prawdziwie płomiennej rozkoszy. A jednak, podejście Autora jest świeże i niebanalne. Ośmielę się stwierdzić, że takiej erotyki nie było jeszcze ani na Najlepszej, ani na żadnym innym polskim portalu literacko-erotycznym.

Potoczysty styl pisania Jestem prowadzi nas przez kolejne wojenno-miłosne uniesienia. Ten tekst dowodzi dobitnie, że podniecenie i spełnienie nie są zarezerwowane dla ludzi, a nawet – dla istot ożywionych. Łakną go nawet śmiecionośne narzędzia stworzone ludzką ręką.

Opowiadanie jest dodatkowo aktualne w naszych trudnych realiach geopolitycznych. Wojna domowa w Syrii, interwencja militarna w Mali, coraz szybciej eskalujące się napięcie na Półwyspie Koreańskim… kto wie, może już wkrótce pociski kierowane powietrze-ziemia polecą z oszałamiającą prędkością ku swemu ognistemu spełnieniu. Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, tym niemniej fantazja Jestem zdaje się dość wiernie oddawać ducha naszej niespokojnej epoki.

Pozdrawiam
M.A.

Kolejny doskonały, oryginalny pomysł i jego świetna realizacja. Tekst skojarzył mi się z filmem Naga Broń (nie pomnę jednak, z którą częścią), tam scena łóżkowa bohaterów przeplata się z migawkami rakiet strzelających w kosmos, wiertłem wbijanym w ziemię itp. itd.
Bardzo się cieszę, że to opowiadanie znalazło się na NE. Tak trzymać, Autorze, masz swój odrębny styl i konsekwentnie realizujesz swoje idee. Bardzo mi się to podoba.

Oryginalne pomysły to jedno, a bardzo przyzwoity styl pisarski – to drugie. Mam nadzieję, że na NE pojawi się z czasem coraz więcej tekstów autorstwa Jestem.

M.A.

Bardzo ciekawy pomysł i świetne wykonanie. Interesuję się nowinkami w uzbrojeniu i przeraża mnie fakt że mogę nawet się nie zorientować kiedy wyparuję :/. Też odniosłem wrażenie że Autor napisał to pod wpływem gróźb Korei Płn. A filmiki to interesujący pomysł 😉

daeone

Dość ponure metafory, muszę przyznać. Wiedza i plastyczny sposób narracji imponują mi wielce. Nietypowy tekst. Jedyny w swoim…

Zabijanie i przemysł śmierci w zestawieniu z seksem – to już było, ale w takim wykonaniu – jeszcze nie. Oryginalne, zaskakujące i wciąż świeże.

Napisz komentarz