Perska Odyseja III: Rozpustne miasto (Megas Alexandros)  4.56/5 (90)

37 min. czytania
John William Godward, "Pompejańska Łaźnia"

John William Godward, „Pompejańska Łaźnia”

Po czterech dniach marszu przez górzystą krainę, armia dotarła do wielkiego miasta Sardis. Metropolia bardzo różniła się od tych, które znało większość żołnierzy. Nie została bowiem wzniesiona przez Hellenów, lecz przez azjatyckich Lidyjczyków. Persowie, którzy przez ponad dwa wieki sprawowali nad nią rządy, również odcisnęli tutaj swoje imperialne piętno. Już z daleka widać było pyszniące się na przedmieściach pałace, otoczone wspaniałymi ogrodami. Mury lidyjskiej stolicy były wysokie i wyglądały na świeżo wyremontowane, ale Kassander wiedział, że mieszkańcy nawet nie próbowali bronić ich przed Aleksandrem. Opłaciła im się szybkość, z jaką otworzyli bramy. Król potrafił docenić i odpowiednio nagrodzić lojalność. Nawet jeśli oznaczała ona zdradę wobec poprzednich panów.

Wojsko maszerowało przyzwoitym, ziemnym traktem prowadzącym tu od samych bram Efezu. Kolumna rozciągnęła się na długim odcinku. Macedończyk udał się na jej koniec, by sprawdzić, czy tabory nie zostają w tyle i czy mają odpowiednio silną eskortę. Inaczej mogłyby paść łupem rabusiów, od których roiła się nadmorska Jonia oraz lidyjskie pogranicze. Wyglądało na to, że podbiwszy te krainy, Aleksander nie zadbał o właściwe ich zabezpieczenie. Bandyci byli równie chciwi, co bezczelni. Co prawda trzymali się z daleka od głównych sił Kassandra, ale oddziały, które posyłał na zwiad, nieraz musiały się z nimi mierzyć. Gdyby miał więcej czasu, pozostałby dłużej w okolicy i dokładnie oczyścił ją z łupieżców. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić. Do przełęczy górskich między Cylicją i Syrią wciąż pozostało niemal dwa tysiące stadiów. Armia musiała je przekroczyć, nim nadejdą zimowe śniegi.

Właśnie przy taborach odnalazł go nowy dowódca kawalerii, Herakliusz.

– Generale! – wołał już z daleka, pędząc na białej klaczy, którą kupił w Efezie. – Z Sardis wyruszyła delegacja powitalna! Powinieneś ją przyjąć!

Wierzchowiec Kassandra również był świeżym nabytkiem. Zastąpił mu Charona, który poszedł na dno w czasie sztormu. Podobnie jak tamten, był czarnym ogierem o impulsywnym i gwałtownym charakterze. Takie właśnie rumaki najbardziej lubił Macedończyk. W przeciwieństwie do poprzednika, pochodzącego z równin Tesalii, Kambyzes należał do szlachetnej, perskiej rasy, którą upodobali sobie przyboczni króla królów. Był wielki, silny i – podobnie jak jego pan – niezwykle jurny. Na widok klaczy Herakliusza zarżał głośno. Kopyta uderzyły z hukiem w ubitą ziemię drogi. Okiełznanie zwierzęcia zajęło generałowi dłuższą chwilę.

Potem zaś popędził wraz z dowódcą jazdy w stronę czoła kolumny. Gdy tam dotarli, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. „Delegacja”, która wyszła z bram Sardis, przypominała bardziej procesję. Na czele jechał kawalerzysta, za nim zaś równym krokiem szli hoplici w wypolerowanych zbrojach i ze lśniącymi tarczami, lecz bez włóczni. Po obu stronach żołnierzy wirowały w tańcu dziewczęta w barwnych sukniach, z głowami ozdobionymi kwietnymi wieńcami. Niektóre trzymały w rękach tamburyny, inne podawały rytm klaskaniem. Na samym przedzie, przed jeźdźcem, dziarsko szedł flecista, przygrywający na aulosie.

– Co to jest, na czeluście Tartaru? – spytał zdumiony Kassander.

Uniósł rękę, dając znać przedniej straży, by się zatrzymała. Rozkaz poszedł w tył, do kolejnych formacji. Na szczęście, maszerowały w pewnych odstępach, można więc było wierzyć, że nie powpadają na siebie, co mogłoby się skończyć porządną awanturą.

– Zaraz się przekonamy – Herakliusz uśmiechał się na widok nadciągających.

Czekali zatem na nadciągający korowód. Kambyzes przestępował z kopyta na kopyto, co chwila podrzucał głowę. W końcu Macedończyk musiał się ustawić tak, by klacz Herakliusza znalazła się po zawietrznej. Wysunął się trochę do przodu, przed swego dowódcę jazdy. Dopiero wtedy rumak się uspokoił.

Kawalerzysta na czele dziwnego orszaku uniósł ramię, dając znak swoim hoplitom. Natychmiast się zatrzymali. Dziewczęta jednak tańczyły nadal, zbliżając się do pierwszych szeregów żołnierzy Kassandra. Ci powitali je z wielkim entuzjazmem, okrzykami i brawami. Macedończyk ruszył w stronę jeźdźca. Flecista pospiesznie zszedł mu z drogi.

– Witaj, dostojny generale! – zawołał jeździec. – Witam cię w kraju, który oddano pod moje władanie. Na imię mi Andromenes z Pydny. Z woli króla Aleksandra jestem namiestnikiem Sardis i satrapą całej Lidii!

Nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna jest krajanem Kassandra. Mówił bowiem w dialekcie Dolnej Macedonii. Był wysoki, dobrze zbudowany, jasnooki, brodę miał starannie przystrzyżoną i natartą wonnymi olejkami. Generał nie zdziwił się, że tamten wiedział o jego przybyciu. Jeszcze z Efezu pchnął do niego posłańców, uprzedzając o tym, że przemaszeruje przez jego kraj.

– Bądź pozdrowiony, Andromenesie. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego powitania.

Niewiasty weszły między szeregi jego ludzi. Wciąż tańczyły, nie przejmując się tym, że żołnierze z ochotą sięgali ku ich ciałom, dotykali je przez cienki materiał sukni, chwytali za piersi i pośladki. Każda z dziewcząt ukoronowała jednego ze zbrojnych swoim wieńcem. Ich wybrańcy prędko ściągali z głów hełmy, by przyjąć wielobarwny dar.

– Trzeba ci wiedzieć, Kassandrze, że miasto, którym mam zaszczyt władać, to najweselsza metropolia Azji Mniejszej! Niedługo sam się o tym przekonasz. A teraz nie traćmy czasu. Przygotowałem dla was prawdziwie królewską rezydencję. Jedźmy!

Hoplici uformowali się na powrót przed czołem armii. Kassander wraz z Andromenesem ruszyli na przedzie. Dźwięki tamburynu i śmiechy nie cichły nawet wtedy, gdy wznowiono marsz.

– Kim są te ślicznotki? – zapytał generał. – Sądząc z zachowania, to chyba pornai?

– Zapewniam cię, przyjacielu, że wszystkie pochodzą z przyzwoitych domów.

Kassander obejrzał się przez ramię. Ośmielał się wątpić, by te dziewczęta miały cokolwiek wspólnego ze słowem „przyzwoite”. Satrapa natychmiast wyczuł jego sceptycyzm.

– Czytałeś uczonego dziejopisa, Herodota z Halikarnasu?

– Przyznam, że bardzo wyrywkowo.

Andromenes roześmiał się, a potem zaczął z pamięci recytować:

– „Cudów, jakie zapadają w pamięć, Lidia nie posiada wiele, przynajmniej w porównaniu z innymi krainami. Wyjątkiem jest złoty pył, niesiony przez strumyk Tmolos. Lecz jest jeden gmach, który rozmiarami przewyższa wszystko w okolicy, podobne znaleźć można jedynie w Egipcie oraz Babilonie: jest to grobowiec króla Aliatesa, dziadka Krezusa, wykonany częściowo z kamiennych bloków, częściowo zaś z usypanej ziemi…”

Mimo rosnącego zniecierpliwienia, Kassander nie przerywał. Miał nadzieję, że zadbany satrapa dojdzie w końcu do sedna. Wkrótce okazało się, że miał słuszność:

– „Grobowiec wzniesiono z datków tych, którzy wykonywali nieopodal swe zawody. Byli to kupcy, rzemieślnicy oraz ladacznice. Do moich czasów przetrwał tam postument, na którym zapisano w kamieniu, ile pieniędzy dała każda z klas. Po przeliczeniu wszystkich ofiar, okazało się, że najhojniejsze były prostytutki. Bo trzeba wam wiedzieć, że wszystkie córki Lidyjczyków, z wyjątkiem najszlachetniejszych rodów, parają się nierządem. W ten sposób zbierają sobie posag na przyszłe małżeństwo. Lidyjka pozostaje ladacznicą do samego dnia wesela. Z tej też przyczyny niewiasty same wybierają sobie mężów i zawierają ślubne umowy”.

– Cóż za barbarzyńskie obyczaje – rzekł szczerze zafascynowany Kassander.

– Może i barbarzyńskie, ale czynią lud Sardis bardzo przychylny jego nowym panom. A przynajmniej żeńską część tego ludu.

– Czy to znaczy, że jest jakiś problem z mężczyznami?

– Skąd taki pomysł? Lidyjczycy są bardzo spolegliwi. Przynajmniej od czasu, gdy kazałem stracić najbardziej buntowniczych arystokratów. Od tego czasu mam spokój.

Generał pokiwał głową z uznaniem. Wydawało się, że Andromenes silną ręką trzyma powierzoną mu krainę. Tymczasem wojsko dotarło już do pierwszego z podmiejskich pałaców. Choć znajdował się w pewnym oddaleniu od drogi, nie sposób było nie zauważyć jego imponujących rozmiarów, a także architektonicznego kunsztu i bogactwa ornamentów. Nawet pałac władców Macedonii w stołecznej Pelli nie mógł się równać z tą budowlą, wzniesioną pewnie dla jakiegoś drugorzędnego perskiego szlachcica.

– Mówiłeś o jakiejś rezydencji. Czy to właśnie ona?

Satrapa popatrzył na gmach ze słabo skrywaną pogardą.

– Ta nędzna stajnia? Nie poniżyłbym ani ciebie, ani tym bardziej siebie tak ubogą gościną. Nie, przyjacielu! Ty i twoi podwładni zamieszkacie w pałacu samego Krezusa! Ci, dla których nie starczy miejsca, rozbiją obóz w jego wielkich ogrodach.

Kassander uniósł brwi. Gościnność Andromenesa była prawdziwie królewska. Wiadomość, że zatrzyma się w domu ostatniego monarchy Lidii, znanego z legendarnego wręcz bogactwa, wielce korzystnie usposobiła go do satrapy. Mógł mu nawet wybaczyć ułożoną na perski wzór brodę. A także wielkopańskie gesty, bardziej pasujące do udzielnego władcy niż do skromnego reprezentanta wyższej władzy.

* * *

Mnesarete była zachwycona komnatami, które oddano jej do dyspozycji. Trudno się było temu dziwić – wszak należały one niegdyś do królowych Lidii. Niewiele tu zmieniono od czasu, gdy kraina ta stała się prowincją imperium perskiego. Kiedy Kassander, zadbawszy wpierw o rozmieszczenie wojska, przyszedł wreszcie do swej nałożnicy, ta z radości rzuciła mu się na szyję. A potem zaczęła oprowadzać po swoich nowych pokojach. Szedł za nią chętnie, ciekaw nowego miejsca i wszystkich jego tajemnic.

Dziewczyna z Argos prowadziła Kassandra po wszystkich dziesięciu komnatach, mieniących się złotem, kością słoniową i najdelikatniejszym jedwabiem. Co się tyczy służby, należąca do Mnesarete niewolnica, Melisa, otrzymała cztery pomocnice. Wszystkie młode i ładne. Zielonooka nie pozwoliła jednak Macedończykowi długo napawać się ich urodą. Gdy tylko złożyły mu pokłon, poprowadziła go krętymi schodami na niższe piętro, do prywatnej łaźni. Znajdował się tu wielki basen z chłodną wodą, nieco mniejszy z podgrzewaną, a w zapewniających intymność wnękach – wanny dla jednej lub dwóch osób. Dno basenów zdobiły barwne mozaiki przedstawiające Posejdona w towarzystwie nereid. Ściany łaźni pokryto erotycznymi freskami, których bohaterami były nimfy oraz satyrowie. Mnesarete odczekała, aż jej kochanek przyjrzy się każdemu z nich. Wtedy przemówiła:

– Musisz być zmęczony po podróży, mój miły. Z pewnością nie pogardzisz kąpielą?

– W istocie – zgodził się generał.

Czuł na skórze kurz oraz pył drogi. Zdjął już wprawdzie pancerz oraz ciężki macedoński płaszcz, odpiął również pas z mieczem, wciąż jednak nie miał poczucia, że może się naprawdę odprężyć. Dlatego też skwapliwie skorzystał z propozycji nałożnicy.

Nie zawołała nikogo ze swej dopiero co zyskanej licznej służby. Choć często była do tego zmuszona, nie lubiła dzielić się Kassandrem. Sama pomogła mu zdjąć tunikę, następnie uklękła, by rozwiązać wysokie wojskowe sandały. Potem zaprowadziła go do basenu z podgrzaną wodą. Zszedł do niego po marmurowych schodach. Z przyjemnością poczuł, jak ciepło ogarnia jego stopy, łydki, uda, aż w końcu genitalia oraz biodra. Stanął na środku i obejrzał się ku nałożnicy.

– Dołączysz do mnie, Mnesarete?

Położyła na brzegu basenu dzban oraz mydło z olejku cyprysowego. Wyprostowała się i spojrzała prosto w oczy Macedończyka. Miała na sobie lekką, białą suknię, która pod wpływem panującej w łaźni wilgoci stała się niemal przezroczysta i w wielce sugestywny sposób kleiła się już do ciała. Nie zdejmując jej nawet, ruszyła w dół schodów. Woda sięgnęła jej nieco ponad linię talii. Zbliżyła się do Kassandra, przesunęła dłonią po jego torsie.

– Uwielbiam to miejsce – szepnęła. – Wydaje się wprost stworzone dla nas. Czy nie moglibyśmy tutaj zostać?

– Zostaniemy. Dwa dni.

– Wiesz, że nie to miałam na myśli…

Dziewczyna z Argos stanęła za plecami Macedończyka. Dłonie sunęły po jego szerokich plecach, aż na szyję i ramiona. Masowała je niespiesznymi ruchami. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.

– Aleksander potrzebuje posiłków. Ja mam je przyprowadzić…

– Aleksander poradzi sobie kilka tygodni dłużej. – Usta Mnesarete znalazły się tuż przy uchu Kassandra. – Należy nam się odpoczynek po tym, co przeżyliśmy…

– Trzy dni – zadecydował jej kochanek.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Zwycięstwo nie było wielkie, ale to dopiero pierwszy krok. Była pewna, że po nim przyjdą następne. Oderwała ręce od barków Macedończyka. Sięgnęła po dzban i zaczerpnęła do niego wody. Potem wylała ją na jego tors i brzuch.

– Dziękuję. Każda chwila w tym pałacu jest warta tygodnia na trakcie.

Odstawiła dzban i wzięła w dłonie mydło. Obracała je w nich, aż pokryły się pianą. Zaczęła rozcierać ją na piersi Kassandra. Stał nieruchomy, poddając się jej zabiegom. W półmroku, jaki panował w łaźni, wyglądał niczym posąg z brązu. A przecież czuła ciepło jego ciała, słyszała cichy oddech. Choć nie patrzyła mu teraz w oczy, skupiona na myciu, była pewna, że spogląda tylko i wyłącznie na nią. Materiał sukni przywarł ściśle do jej piersi, ciemne brodawki były doskonale widoczne. Wypięła biust naprzód, ciekawa, jak długo zdoła oprzeć się pokusie. Z pomocą dzbana opłukała z mydlin tors Macedończyka. Zerknęła w dół, pod wodę. Przekonała się, że jego męskość jest już w pełni pobudzona. Postanowiła udać, że chce przejść za jego plecy. Miała nadzieję, że ją powstrzyma. Nie pomyliła się. Chwycił dziewczynę z Argos za nadgarstek. Wypuszczone z ręki mydło z pluskiem uderzyło o taflę wody.

Bez słowa pociągnął ją w stronę brzegu basenu. Przyparł ją do niej plecami. Uniosła głowę i zapraszająco rozchyliła wargi. Wpił się w nie gwałtownym pocałunkiem. Duże dłonie Kassandra sięgnęły ku biodrom Mnesarete. Zbierały i podciągały w górę przemoczoną suknię. Gdy ta przez moment opierała się jego wysiłkom, rozdarł ją paroma niecierpliwymi szarpnięciami. Zielonooka drżała, czując gwałtowną namiętność Macedończyka. Twardy członek ocierał się o jej podbrzusze. Napierała nań, splatając dłonie na szyi kochanka.

Uniósł ręce i chwycił za brzegi głębokiego dekoltu. Przemoczony materiał puścił bez oporu, uwalniając krągły biust. Twarde, nawykłe do rękojeści miecza palce zacisnęły się na nim. Dziewczyna z Argos jęknęła, czując, jak mocno ściska jej piersi. Trwało to jednak tylko moment – Kassander zaraz chwycił ją za pośladki i uniósł w górę. A potem szybko, z impetem nabił na siebie. Mnesarete jęknęła przeciągle, gdy nabrzmiały penis torował sobie drogę w jej ciasnym wnętrzu. Objęła biodra mężczyzny udami.

Przy każdym pchnięciu Macedończyk dociskał ją do ściany basenu. Chłód marmuru kontrastował z ciepłem chlupoczącej wokół wody. Strzępy sukni opadały w dół, sprawiając, że Zielonooka była już niemal całkiem naga. Mocniej chwyciła Kassandra za szyję i nadziewała się nań gorączkowymi ruchami bioder, pogłębiając jeszcze siłę jego sztychów. Pokaźny członek dostarczał jej zarówno rozkoszy, jak i bólu. Była to mieszanka, w której szczególnie gustowała.

Pochylił głowę i przycisnął wargi do jej szyi. Poczuła, jak gryzie ją w miłosnym szale. Też była bliska obłędu, gdy wnikał w nią aż po jądra, wypełniając tak bardzo, jak było to tylko możliwe. Wzburzona woda uderzała o brzeg basenu. Jej szum stanowił tło dla ich przyspieszonych oddechów.

By jeszcze mocniej rozpalić żądzę Kassandra, zacisnęła się na nim ze wszystkich sił. Otuliła go tak ciasno, że z dużym trudem forsował jej podwoje. Jęknął ochryple, lecz nie zatrzymał swoich bioder. Wciąż cofały się i zadawały pchnięcia, w pospiesznym i niezmordowanym tempie. Nagle poczuła, jak w jej podbrzuszu rodzi się ekstaza, a potem prędko rozlewa się po całym ciele. Odrzuciła głowę w tył i krzykiem oznajmiła ją całemu światu.

Gdy odzyskała świadomość, Macedończyk wciąż dociskał ją do marmurowej ściany, lecz zamiast ponawiać swoje szturmy, niemal całkiem zastygł w bezruchu. Pulsowała tylko jego męskość, zanurzona głęboko w ciele Mnesarete. Z każdym skurczem napełniała jej pochwę kolejnymi strumieniami nasienia. Dziewczyna z Argos była wyczerpana, ale szczęśliwa. Zamknąwszy oczy, wsparła czoło na twardym barku kochanka. Na szyi czuła jego uspokajający się już oddech. Z całego serca zapragnęła, by ta krótka, przesycona intymnością chwila wydłużyła się na całą wieczność.

* * *

Kompleks pałacowy ostatniego władcy Lidii przechodził najśmielsze oczekiwania. Rozmiarami przypominał raczej niewielkie miasto. W latach, gdy Krezus zasiadał jeszcze na swym tronie, budowle zamieszkiwały tysiące ludzi: oprócz monarszej rodziny także dworzanie, pracujący na ich potrzeby rzemieślnicy, istna armia niewolników i służących. Podczas oblężenia lidyjskiej stolicy przez Persów tu właśnie zatrzymał się król królów, Cyrus Wielki. Z tej też przyczyny legendarne skarby rezydencji nie zostały wówczas rozkradzione przez żołdaków. Stało się to dopiero niedawno, po macedońskim podboju. Wtedy z pałacu i okolicznych gmachów zniknęło większość złotych i pozłacanych przedmiotów. Grabieżcy pozostawili tylko to, czego nie mogli unieść: meble z mahoniu i hebanu, masywne drzwi z kutego brązu pokrytego cienką warstwą złota oraz marmurowe posągi ozdabiające tarasy i dziedzińce.

Wokół budynków rozpościerały się słynne, choć teraz nieco zaniedbane ogrody, ciągnące się przez parę stadiów, aż po same mury miasta. Trakowie, których przerażała skala pałacu i którzy nie chcieli zamieszkać pod jego kopulastymi dachami, tam właśnie rozbili swe obozowisko. Pozostali żołnierze z rozkoszą zamienili wojskowe namioty na przestronne komnaty. Oficerowie dostali pojedyncze, szeregowcy spali po dwóch, trzech w pokoju. Puste ostatnimi czasy korytarze znowu wypełnił gwar rozmów oraz tłum ludzi. Macedończycy i Grecy spacerowali po ogromnym kompleksie, podziwiając wszystkie jego cuda. A było co oglądać, choć przecież największa sława tego miejsca dawno już minęła: nie była to już siedziba króla, ani nawet perskiego satrapy, który poległ w wielkiej bitwie pod Granikiem.

Niedługo wszakże trwały zachwyty nad urodą i skalą pałacu. Wkrótce bowiem podwładnych Kassandra zajęło coś znacznie ciekawszego. Rozeszły się wśród nich pogłoski na temat swobodnych obyczajów lidyjskich panien. Stało się tak za sprawą dziewcząt z orszaku Andromenesa, które towarzyszyły armii podczas zakwaterowania i później. Tego dnia każda ze ślicznotek znacząco powiększyła swój posag. Opowieści o ich talentach oraz entuzjazmie, z jakim przyjmowały kolejnych mężczyzn, krążyły po wszystkich oddziałach, przekazywane skwapliwie z ust do ust. Wkrótce na dziedzińcach zaczęły się zbierać mniejsze i większe grupy tych, którym nie dane było dotąd skosztować lidyjskiej słodyczy. Po sformowaniu ruszały one w stronę pobliskiego miasta. Co prawda wodzowie, przewidując taki rozwój wypadków, rozmieścili na obrzeżach królewskiego ogrodu zbrojne posterunki. Strażnicy jednak nie przykładali się do swoich obowiązków i za łapówki przymykali oczy na gromady spragnionych miłości żołnierzy. Czasem zaś sami ruszali w ich ślady. Bliskość Sardis sprawiała, że wojskowa dyscyplina prędko poszła w zapomnienie.

Dotyczyło to nie tylko szeregowców, ale i wyższych rangą mężów. Dowódca tesalskiej jazdy, Herakliusz, sam poprowadził do miasta swoich podkomendnych. Korzystał w ten sposób z dopiero co odzyskanej wolności: do niedawna bowiem był oblubieńcem Jazona, sprawującego pieczę nad kontyngentem sprzymierzonych Traków. Ich romans zaczął się jeszcze na Peloponezie, w czasie spartańskiej rewolty. Młodzieniec był wówczas zwykłym posłańcem przewożącym meldunki i rozkazy. Ze swym adoratorem zerwał przed paroma ledwie dniami, po tym jak Kassander powierzył mu władzę nad całą konnicą. Świeżo upieczony oficer nie mógł już spotykać się ze starszym kochankiem i ulegać mu niczym kobieta. Naraziłby się bowiem na drwiny podwładnych i zamiast posłuchu wzbudziłby pogardę. Jazon zaakceptował taki stan rzeczy, pogodził się z koniecznością rozstania i wkrótce zaczął się rozglądać za nowymi podbojami. Herakliusz zaś uznał, że w celu zażegnania niedawnej przeszłości, musi na oczach żołnierzy potwierdzić własną męskość. Czy istniało zaś ku temu lepsze miejsce niż Sardis, miasto ladacznic?

* * *

Zmierzchało już, gdy kawalerzyści wjechali przez Bramę Efeską, przy której najwyraźniej trwały jakieś prace i ruszyli główną arterią miasta. Ulica była szeroka i brukowana, jakby stworzona do religijnych procesji lub triumfalnych defilad. Po obu jej stronach ciągnęły się piętrowe, zamożne i dość ciasno stłoczone domy, między nimi zaś swe podwoje otwierało mnóstwo tawern oraz przybytków, które nawet nie ukrywały, że są domami rozkoszy. Na ich progach stały dziewczęta w śmiałych i kolorowych sukniach. Machały do jeźdźców, zapraszając, by odwiedzili właśnie ich lokal. Herakliusz dał swoim ludziom wolną rękę w kwestii tego, gdzie spędzą wieczór. Liczący ponad czterdziestu mężów oddział zaczął topnieć w oczach.

W końcu, gdy zostało już przy nim tylko siedmiu towarzyszy, młodzieniec wybrał gospodę, w której się zatrzymają. Przekonał go szyld, na którym artysta bardzo zręcznie wymalował nagą, czarnowłosą kobietę, witającą powracającego skądś żołnierza w napierśniku i hełmie z pióropuszem. Idąc ku niej, wojownik opuścił trzymaną w prawej ręce włócznię, ona zaś wyciągnęła ku niemu ramiona.

– Przyjaciele! – zawołał Herakliusz. – Czuję, że tu jest nasze miejsce. Dzisiaj ugości nas „Odpoczynek Hoplity”!

Zostawili konie w znajdującej się na tyłach przybytku stajni, a następnie wkroczyli śmiało w jego progi. Sala ogólna tawerny podzielona była na dwie części: jedną zajmowały stoły i ławy, na których zasiadali klienci, między nimi zaś krążyły służące z tacami jadła oraz dzbanami wina; druga tworzyła coś na kształt sceny i była jak na razie pusta. Wokół stołów panował już duży tłok, ale kawalerzystom to nie przeszkadzało: po prostu stanęli nad jedną z grup i tak długo przyglądali się jej srogo, z rękoma opartymi na rękojeściach mieczy, aż tamci przelękli się, cisnęli na blat parę srebrnych monet i czym prędzej opuścili lokal. Herakliusz zajął najlepsze miejsce, z którego miał dobry widok na scenę, zaś towarzysze zasiedli po jego lewicy i prawicy.

Wkrótce podeszła do nich młoda dziewczyna o piwnych oczach i brązowych, spiętych w warkocz włosach. Nosiła prostą suknię z białego lnu, z krótkimi rękawami, ale bez dekoltu. Zadała pytanie po lidyjsku, gdy jednak zorientowała się, że nie są jej rodakami, przeszła na dość ubogą grekę.

– Czego życzą sobie panowie?

– Na początek, ciebie – Herakliusz objął jej szczupłą talię i przyciągnął ku sobie.

Młódka pisnęła i próbowała się bronić, lecz niezbyt stanowczo: dowódca jazdy był w końcu przystojnym mężczyzną, obdarzonym przez bogów gęstymi, kruczoczarnymi lokami i uwodzicielskim spojrzeniem ciemnych oczu. Wreszcie, po krótkiej walce, usiadła mu na kolanach. Jedną dłonią gładził jej włosy, drugą, pod stołem, gładził uda przez materiał sukni.

– Powiedz mi, słodka – szepnął jej do ucha – czy ty również zbierasz na swój posag? Słyszałem, że w tym mieście to powszechny obyczaj…

Skinęła głową i wsparła ją na ramieniu młodzieńca.

– Tak, ale teraz muszę pracować. Tato każe.

Wskazała gestem na szynkwas, za którym stał zupełnie do niej niepodobny mężczyzna. Różnica między delikatną młódką i łysym jak kolano grubasem była wprost uderzająca. Herakliusz uznał, że matka dziewczyny musiała bardzo skutecznie zbierać na swój posag. A może nawet kontynuowała ten proceder długo po ślubie.

– Nigdzie się nie ruszysz – odparł stanowczym tonem. – Przy mnie zarobisz tyle, że ojciec nawet nie pomyśli, by robić ci wyrzuty. A jeśli mimo to spróbuje… to będzie miał ze mną do czynienia.

Jeśli coś mu odpowiedziała, i tak tego nie usłyszał, bo w tej właśnie chwili rozległa się muzyka, a wraz z nią wzrósł gwar. Na scenie pojawiła się flecistka oraz dwie tamburynistki. Każda z nich miała na sobie prześwitującą suknię z cienkiego jak mgła jedwabiu. Ich wejście wzbudziło entuzjazm mężczyzn, którzy witali dziewczęta wiwatami uniesionymi kubkami z winem. Artystki ukłoniły się przed publicznością, a ta, która trzymała w dłoniach flet, zaczęła mówić. Siedząca na kolanach Herakliusza służka zbliżyła wargi do jego ucha i tłumaczyła:

– Mili goście „Odpoczynku Hoplity”! Nad miastem właśnie zaszło słońce. Wiecie dobrze, co to oznacza. Powitajcie piękną i niezrównaną Amestris, którą słusznie nazywają perłą naszego miasta! Zaraz rozpali wasze żądze i sprawi, że będziecie błagać o więcej!

Burza oklasków umilkła dopiero wtedy, gdy na scenę wyszła kolejna postać, odziana w sięgający do podłogi czarny płaszcz z narzuconym na głowę kapturem. Flecistka zajęła miejsce pod ścianą i uniosła do ust instrument. Zaczęła grać spokojną z początku melodię, która jednak wkrótce zaczęła przyspieszać tempo. Tamburynistki stanęły po obu stronach spowitej w czerń postaci. Ta zaś postąpiła krok naprzód. Spomiędzy pół płaszcza wysunęła się niezwykle zgrabna noga, odsłonięta aż po górną partię uda. Zgromadzeni głośno dali wyraz swemu zachwytowi.

Kiedy w melodię fletu wplótł się rytm tamburynów, kaptur zsunął się z głowy zamaskowanej postaci, odsłaniając gęste, kruczoczarne włosy. Cera niewiasty była smagła, zaś spojrzenie, którym omiotła publikę – fiołkowe. Usta miała umalowane na kolor ciemnej purpury. Teraz płaszcz spływał już z jej ramion, a rozchylające się poły odsłoniły również krągłe piersi. Te były niemal całkiem nagie, z wyjątkiem sutków przykrytych grubą warstwą złocistego brokatu. W końcu tkanina opadła na podłogę. Amestris zaprezentowała się w całej okazałości przed oniemiałymi z wrażenia widzami. Jedynym odzieniem, jakie miała na sobie, była krótka spódniczka z przezroczystego jedwabiu oraz złote bransolety na przedramionach. Natarta olejkami skóra zdawała się lśnić w blasku oliwnych lamp.

Członek Herakliusza momentalnie stwardniał. Siedząca mu na kolanach służąca musiała to poczuć, bo zaczęła się wiercić i napierać nań pośladkami.

– Nikt nie jest obojętny na wdzięki Perły Sardis – szepnęła.

Młody kawalerzysta uniósł rękę i popieścił jej biust przez materiał sukni. Amestris zaś uniosła ramiona i rozpoczęła swój taniec. Publiczność umilkła, zafascynowana jej gracją. Brunetka zawirowała w piruecie, by po chwili zastygnąć w bezruchu, w pełni podporządkowana zmiennemu rytmowi melodii. Tamburynistki trzymały się blisko niej, lecz były niczym świece przy gorejącej jasno pochodni. Nikt nie zwracał uwagi na ich prześwitujące szatki i urodziwe twarze. Wszystkie oczy wpatrywały się w gwiazdę wieczoru, wokół której krążyły pomniejsze satelity. Spódniczka wirowała wokół jej krągłych bioder, biust kołysał się przy prędkich krokach. Ręce błądziły w pozornie chaotyczny sposób, by co rusz układać się w zmysłowe wzory.

Herakliusz patrzył zafascynowany, a służka wierciła mu się na kolanach, tak że członek kawalerzysty przesuwał się między jej pośladkami. Znów wsparła głowę na jego ramieniu i szepnęła:

– Po występie możemy iść na piętro… Ojciec będzie zbyt zajęty gośćmi, by sprawiać nam kłopoty…

Młody dowódca zgodził się skwapliwie. Czuł, że jeśli zaraz nie ugasi płonącej w nim żądzy, ta ześle mu obłęd i rozsadzi jądra.

* * *

Zaproszenie przyniósł jeden z hoplitów z garnizonu Sardis. Sądząc po ledwo dostrzegalnym akcencie, który przywodził Kassandrowi na myśl Mnesarete, pochodził on z Argos na Peloponezie. Generał przyjął go w jednej z sal pałacu, gdzie jadł akurat obiad wraz z najbliższymi towarzyszami broni. Żołnierz ukłonił się z szacunkiem i oznajmił:

– Dostojny Andromenes, satrapa Lidii, będzie rad gościć cię dziś wieczór na wieczerzy w sardyjskiej cytadeli.

– Z chęcią przyjdę – odparł Kassander. – Mam kilka spraw do omówienia z twoim dowódcą. Czy moi oficerowie też są zaproszeni?

– Jedynie ty, czcigodny panie.

– Niech i tak będzie. Podziękuj Andromenesowi i przekaż mu, że przyjdę w drugą klepsydrę po zmroku.

Gdy hoplita opuścił salę, Macedończyk zwrócił się do Menelaosa i Jazona:

– Przygotujcie mi zbrojną eskortę. Mam zamiar wjechać do Sardis w godnej oprawie.

– Proponuję pięćdziesięciu ludzi – rzekł zhellenizowany Trak. – Dziesięciu tesalskich jeźdźców, dwudziestu falangitów i tylu samo Tryballów. Nasza armia w miniaturze.

– Brakuje zatem Ateńczyków – stwierdził Dioksippos. – Myślę jednak, że wystarczy jeden. Pozwól mi dowodzić eskortą. Jeśli Andromenes szykuje jakąś niespodziankę, mogę ci się przydać.

– Dlaczego sądzisz, że może coś takiego planować? – Kassander uniósł brwi.

– Nie ufam mu. Człowiek, któremu powierzono władzę nad tak zamożną krainą, mógł przez lata pogrążyć się w korupcji. Co widzieliśmy na pograniczu satrapii? Swobodnie działające bandy, które nie bały się atakować naszych zwiadowców! Najwyraźniej nikt nie próbuje nawet stawiać im oporu. Ten cały Andromenes nie wydaje mi się zbyt sumiennym zarządcą. A teraz jeszcze to zaproszenie. Bądź gotów na najgorsze, a nie dasz się zaskoczyć.

– Dobrze więc, poprowadzisz moją obstawę. Miej oczy i uszy otwarte.

Andromenes mógł nie dbać o zwalczanie rabusiów, ale dobrze wiedział, jak zrobić dobre wrażenie. Brama Efeska była udekorowana barwnymi draperiami i hojnie oświetlona przy pomocy pochodni. Obsadzili ją hoplici w wypolerowanych pancerzach. Na widok Kassandra pozdrowili go głośnym okrzykiem. Dalej było jeszcze lepiej. Po obu stronach głównej alei Sardis, wiodącej ku zbudowanej na wzgórzu cytadeli, zebrały się tłumy mieszkańców. W pierwszych szeregach stały urodziwe dziewczęta, które sypały płatki kwiatów pod kopyta koni oraz stopy maszerujących żołnierzy. Rozbrzmiewała muzyka aulosów i piszczałek. Co chwila na cześć generała wznoszono kolejne wiwaty. Dioksippos, który jechał u jego boku, spoglądał wokół ze słabo skrywaną niechęcią.

– Bardzo piękne powitanie – rzekł z przekąsem. – Zwróć jednak uwagę, jak mało tu szczerej radości. Tych ludzi nawet nie opłacono, lecz po prostu kazano im przyjść i robić to, co robią. Niemal czuję bijącą od nich brzydką woń strachu.

– Satrapa trzyma ich krótko – zgodził się Kassander. – Wspominał o egzekucjach wśród arystokracji. Najwyraźniej uznał, że lęk jest najlepszym sposobem uzyskania posłuchu.
– Najprostszym, tu nie ma wątpliwości.

– Ganisz jego metody?

– Surowość musi mieć swój cel. Pytanie, jaki przyświeca naszemu satrapie. Nie sądzę, by Lidyjczycy próbowali zbrojnie się buntować. Od dwóch wieków podlegają obcym i jakoś się z tym godzą. Ale mogli narzekać na nadużycia władzy. Kto wie? Może nawet skarżyć się królowi…

– …któremu zdarzyło się wymieniać namiestników, gdy dopuścili się samowoli. Cóż, wkrótce się przekonamy, jak wygląda prawda.

Cytadela była coraz bliżej. W końcu oddział wyjechał spomiędzy zabudowań i zaczął piąć się w górę wzniesienia. Przed bramami twierdzy w szpalerze ustawili się hoplici Andromenesa. Było ich co najmniej stu. Przejeżdżając między nimi Kassander zastanawiał się, ilu jeszcze mogło kryć się za wysokimi obwarowaniami. Z pewnym zdziwieniem poczuł, że udzieliła mu się podejrzliwość Ateńczyka.

Na dziedzińcu fortecy rozmieszczono gęsto zastawione jadłem oraz napojami stoły. Tu miała pozostać eskorta. Kassander był jednak pewien, że Dioksippos nie pozwoli swym podwładnym zbytnio się obżerać. Musieli w każdej chwili być gotowi do działania. Na niego zaś czekał już ten sam człowiek, który przyniósł zaproszenie na wieczerzę. Tym razem odziany był po cywilnemu, w biały chiton ze szkarłatną lamówką. Wyglądał bardziej elegancko niż generał, który miał na sobie krótką tunikę oraz wysoko wiązane sandały kawalerzysty. Nie było w tym zresztą nic dziwnego – chiton niezbyt nadawał się do konnej jazdy. Gdyby Macedończyk chciał prezentować się naprawdę uroczyście, musiałby przybyć do cytadeli w lektyce. On zaś nie uznawał tego sposobu podróży za coś godnego mężczyzny i żołnierza.

– Czcigodny wodzu – rzekł elegant – satrapa czeka.

– W takim razie prowadź.

Zagłębili się w trzewiach sardyjskiej fortecy. Pierwsze co rzuciło się Kassandrowi w oczy, to olśniewające bogactwo wystroju tych surowych wnętrz. Wyglądało na to, że przeniesiono tu większość łupów z ogołoconego pałacu Krezusa. Na ścianach sal i korytarzy pyszniły się niezwykłej urody gobeliny, podłogę zaściełały perskie dywany, a na mijanych stołach lśniła srebrna zastawa. Nie ulegało wątpliwości: Andromenes lubił się otaczać pięknem i przepychem. Co więcej, najwyraźniej nie zamierzał się nimi dzielić. Mimo imponujących rozmiarów i pewnych wygód królewskiej rezydencji, którą oddał generałowi i jego ludziom, stało się oczywistym, że wszystko, co najlepsze, zachował dla siebie. Z każdą chwilą podejrzenia Dioksipposa robiły się coraz bardziej wiarygodne.

* * *

Amestris coraz bardziej zapamiętywała się w tańcu.

Oczarowała nim już całą publiczność, łącznie z usługującymi dziewczętami, które przestały krążyć po sali i przyglądały się jej z fascynacją, w dłoniach ściskając na wpół opróżnione dzbany wina. Zazwyczaj chwila bezruchu starczyłaby, by ktoś klepnął je po pupie i grubiańsko zażądał dopełnienia kubka. Teraz jednak nikt nie zwracał na nie uwagi. Perła Sardis ogniskowała w sobie pożądanie każdego mężczyzny i niewiasty w tawernie. Niezmordowana, wirowała w kolejnych piruetach, w szaleńczym tempie narzucanym przez tamburyny. Na jej dekolcie i udach perliły się już krople potu, a brokat opadał z nabrzmiałych w podnieceniu sutków. Nic sobie z tego nie robiła, w pełni skupiona na melodii, zespolona z nią w jedność. Gdy ta niespodziewanie się urwała, Amestris osunęła na kolana i zgięta w ukłonie, wyciągnęła ręce w stronę widzów. Ci nagrodzili ją niekończącymi się gromkimi oklaskami. Tancerka pochylała głowę, przyjmując ten hołd z zamkniętymi oczyma i uspokajając przyspieszony oddech.

Gdy wiwaty nieco ucichły, flecistka przemówiła znowu:

– Drodzy goście „Odpoczynku Hoplity”! Widzę, że spodobał wam się występ niezrównanej Amestris, perły naszego miasta! Okażcie zatem swoją legendarną hojność, a może znów dla was zatańczy!

W odpowiedzi na scenę posypał się istny deszcz monet. Najwięcej było srebrnych i miedzianych, ale błyskały wśród nich także złote darejki. Tamburynistki odłożyły instrumenty i pospiesznie zbierały pieniądze. Herakliusz poszedł za przykładem innych. Nim jednak cisnął srebrną ateńską tetradrachmę, pozwolił wpierw, by siedząca mu na kolanach dziewczyna dobrze się jej przyjrzała. Niech wie, że jest zamożnym mężczyzną, chętnym do dzielenia się swoim bogactwem. Nie musiał długo czekać na jej reakcję. Obróciła się ku niemu, tak że biustem otarła się o jego tors. Przysunęła mu wargi do ucha i szepnęła:

– Amestris wróci na scenę najwcześniej za klepsydrę. Jeśli nadal mnie pragniesz, chodźmy teraz.

– Towarzysze – zwrócił się do podkomendnych, siedzących wokół stołu. – Bawcie się wybornie i nie oglądajcie na koszta! Dzisiejszej nocy ja stawiam! Macie opić mój awans i uczcić go w ramionach najpiękniejszych dziewcząt! Tymczasem pozwolicie, że opuszczę was na parę chwil. Muszę rozmówić się z tą oto ślicznotką.

Kawalerzyści pożegnali go, życząc owocnych rozmów. Przedzierając się przez tłok, ruszył wraz ze służącą w stronę schodów. Po drodze objął ramieniem jej szczupłą kibić i przyciągnął blisko do siebie.

– Nie powiedziałaś mi jeszcze, jak ci na imię.

– Nie spytałeś, panie.

– Teraz pytam.

– Talia.

Piętro tawerny przypominało już typowy dom rozkoszy, jakich wiele było miastach Hellady. Z korytarza wchodziło się do mniejszych, zapewniających nieco prywatności komnat. W otworach wejściowych nie było jednak wstawionych drzwi, lecz tylko płócienne zasłony. Najwyraźniej większość pokoi była teraz pusta, bo nie dochodziły z nich żadne odgłosy. Trudno się było temu dziwić: goście tawerny wciąż jeszcze gromadzili się w sali ogólnej, podziwiając występy na scenie. Dopiero potem przeniosą się na piętro, by zaspokoić pożądanie wzbudzone przez kolejne tancerki.

– Chodź, zabiorę cię do swojej sypialni – rzekła Talia, ujmując dłoń Herakliusza.

Przeszli przez korytarz i dotarli do jego końca. Alkowa dziewczyny różniła się od innych tym, że miała solidne drzwi z cedrowego drewna. Młody kawalerzysta uśmiechnął się na ten widok. Domyślił się, że został potraktowany w sposób wyjątkowy, lepiej od pośledniejszych bywalców tego miejsca.

Pokój był ciasny, większą jego część zajmowało łóżko. Miał też okno wychodzące na jakiś wąską uliczkę, prawdopodobnie zaułek na tyłach gospody. Dziewczyna wpuściła Herakliusza do środka, po czym starannie zamknęła drzwi na skobel. Gdy obróciła się ku młodzieńcowi, ten był już przy niej. Przyparł ją do nagiej ściany i wpił się ustami w jej wargi. Dłonie mężczyzny były spragnione i niecierpliwe: podciągały suknię Talii w górę, odsłaniając jej nogi wpierw do kolan, a potem coraz wyżej i wyżej.

– Jaki niecierpliwy… – szepnęła między pocałunkami.

Roześmiał się, obnażając jej biodra. Opadł na kolana i spojrzał prosto na łono kochanki. Było gładko wygolone, z wyjątkiem wąskiego paska włosów tuż nad sromem. Wciągnął w nozdrza woń podniecenia i nagle zapragnął skosztować go u samego źródła. Łapczywym liźnięciem rozchylił wilgotne już fałdki. Usłyszał dobiegające z góry głośne westchnienie. Powtórzył to zatem jeszcze parę razy, aż w końcu przywarł ustami do tego smakowitego miejsca.

Pod dziewczyną ugięły się nogi, ale trzymał ją za biodra dość mocno, by powstrzymać przed upadkiem. Zanurzyła mu palce we włosach i gorączkowo je przeczesywała. On zaś penetrował ją językiem i spijał wilgoć, zasłuchany w coraz głośniejsze jęki. Uniósł nogę Talii i wsparł sobie udo na ramieniu. Dzięki temu uzyskał jeszcze lepszy dostęp do najbardziej interesujących zakamarków jej ciała. Korzystał z tego skwapliwie, przypuszczając kolejne szturmy, na przemian ssąc i liżąc, nie dając kochance ani chwili wytchnienia.

Rozpierała go radość – z odzyskanej wolności i faktu, że znów może swobodnie wybierać sobie miłosnych partnerów. Jego relacja z Jazonem nie pozostawiła po sobie przykrych wspomnień, ale też zakończyła się całkiem bezboleśnie. To prawda, że wstąpił w nią nie do końca z własnej woli, wpadł bowiem w oko wysoko postawionemu oficerowi, wobec którego nie wchodziła w grę odmowa. Odszedł za to na własnych warunkach – jako dowódca konnicy, niemal równy stopniem dawnemu adoratorowi. Z pewnością zatem nie uznawał tego czasu za stracony.

A mimo to chciał go nadrobić. Oderwał usta od podbrzusza Talii i podniósł się z kolan. Dopomógł dziewczynie całkiem pozbyć się sukni, która, niedbale rzucona w kąt, upadła na stojącą tam skrzynię na ubrania. Sycił oczy widokiem odsłoniętego wreszcie w pełnej krasie ciała, niewielkich, kształtnych piersi ze sterczącymi brodawkami, płaskiego brzucha, szczupłych bioder. Kochanka tymczasem rozpinała mu rzemienny pas z mieczem – jedyny element wojskowego rynsztunku, jaki zabrał do Sardis. Kawaleryjski pancerz oraz hełm zostawił bowiem w swej komnacie w pałacu Krezusa. Kiedy pas opadł na podłogę, Herakliusz ściągnął tunikę przez głowę i prędko pozbył się jeździeckich sandałów. Całkiem już naga para wsunęła się na łoże.

Kawalerzysta znalazł się na plecach, Talia zaś uklękła między jego rozsuniętymi nogami. Z uśmiechem przypatrywała się wyprężonej już męskości. Po chwili objęła trzon dłonią i zaczęła nią przesuwać w górę i w dół. Herakliusz podniósł się na łokciach i oddychając coraz prędzej, obserwował jej działania.

– Czy Amestris tak cię podnieciła? – Palce mocniej zacisnęły się wokół penisa. – A może to mnie pragniesz?

Co za różnica, pomyślał gorączkowo. Miał jednak dość rozumu, by nie wypowiedzieć tych słów na głos. Zamiast tego uraczył kochankę promiennym uśmiechem i rzekł:

– Nie marzę o nikim innym niż ty.

– Potrafisz świetnie kłamać – natychmiast go przejrzała. Ale dłoń wciąż masowała jego przyrodzenie, za co był jej w tym momencie bardzo wdzięczny. – Niech będzie, ja też udam, że ci wierzę…

Jest bardzo bystra jak na posługaczkę, stwierdził młodzieniec. Patrzył urzeczony, jak pochyla głowę coraz niżej nad jego penisem. W końcu złożyła pocałunek na samym czubku. Jęknął z przyjemności i w tej samej chwili o mały włos nie doszedł. To byłby dopiero wstyd, przeszło mu przez głowę. Zupełnie jakbym znów miał czternaście lat…

Talia dostrzegła chyba, jak bardzo był blisko. Zamknęła dłoń u nasady członka, w drugą zaś ujęła jądra. Pieszczoty stały się delikatniejsze, ledwo muskała penisa wargami i koniuszkiem języka. Podtrzymywała w Herakliuszu ogień pożądania, lecz nie pozwalała, by zbyt prędko się wypalił. Pomimo tych starań, dwukrotnie jeszcze znalazł się na krawędzi orgazmu. Za każdym razem powstrzymywała go, wzmacniając uścisk palców.

– Nie tak prędko, mój kochany – rzekła, spoglądając mu w oczy. – Najpierw chcę cię poczuć w sobie.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Podobała mu się śmiałość dziewczyny i to, że choć pierwszy raz znaleźli się w łożu, zdawała się doskonale znać reakcje jego ciała.

Wypuściła z dłoni jego męskość, podniosła się i obróciła do niego plecami. Pochylona, wsparła się na kolanach i łokciach, ku niemu zaś wypięła bardzo urodziwą pupę. Ten widok sprawił, że lędźwie kawalerzysty przeszył rozkoszny dreszcz. Poderwał się z łoża i czym prędzej uklęknął tuż za Talią. Sięgnął między uda kochanki i zanurzył palce w gorącym i wilgotnym wnętrzu. Jęknęła, odrzucając głowę do tyłu. Warkocz przetoczył się po jasnych plecach. Herakliusz uśmiechnął się do siebie. Czekała na niego w pełni gotowa.

Chwycił ją za boki i wbił się z impetem. Wydała z siebie cichy krzyk. Cofnął biodra i ponowił atak, wsuwając się aż po jądra. Przez parę chwil sycił się uczuciem pełnego zagłębienia. Mięśnie ciasno otulały penisa, miarowo zaciskając się i rozluźniając. Po chwili wznowił sztychy. Od razu narzucił prędkie tempo. Inaczej nie potrafił. Był młody, pełen sił, miał ognisty temperament, który tak lubił Jazon, a teraz mogła docenić również Talia. Chyba jej również przypadło to do gustu. Nie ograniczała się bowiem do przyjmowania męskich pchnięć, lecz odpowiadała na nie z ochotą, wychodząc naprzeciw młodzieńcowi. Komnatę wypełniły odgłosy, jakie zwykle towarzyszą miłosnemu zespoleniu: przyspieszone oddechy, urywane jęki, wilgotne zderzenia dwojga ciał.

Coraz mocniej rozpalony, Herakliusz sięgnął po warkocz kochanki. Przyciągnął ją ku sobie, sprawiając, że wygięła plecy w łuk. Przywarł ustami do jej szyi, drugą ręką sięgnął ku piersi. Obmacywał biust, ani na moment nie zwalniając pchnięć. Pragnął tej dziewki i wiedział, że jego żądza jest odwzajemniana. To było coś więcej niż zabawa klienta z ladacznicą. Talia oddawała mu się w pełni, z entuzjazmem i ochotą, jakiej nie sposób oczekiwać po zwykłej porne. Nierząd mógł być dla mieszkanek Lidii chlebem powszednim, lecz to, co teraz czynili, nie miało nic wspólnego z chłodnym wyrachowaniem. Młodzieniec czuł, że chciałby spędzić z tą ślicznotką więcej niż tylko jedną noc.

Wreszcie dorwałem się do kobiety, próbował sobie tłumaczyć, to naturalne, że wariuję. W minionych tygodniach Jazon szalał z zazdrości, jakby przewidywał, że wkrótce straci swego oblubieńca i póki jeszcze go posiadał, nie zamierzał z nikim się nim dzielić. Dlatego też ostatnie zbliżenie Herakliusza z dziewczyną miało miejsce jeszcze w Atenach. Tamta również była prostytutką, lecz z jakiejś przyczyny stosunek z nią smakował zupełnie inaczej: transakcją, obowiązkiem, opłaconą srebrem uległością. Dziś nie potrafiłby sobie przypomnieć jej twarzy, a co dopiero imienia. Z Talią było inaczej. Miał pewność, że na długo pozostanie w jego myślach. Choć zarazem w ogóle nie pojmował dlaczego.

Młodzieniec mocno pracował biodrami, pochylając się nad dziewczyną, całując jej bark i ramię, gwałtownie miętosząc piersi. Drżała pod nim z rozkoszy, zaś pochwa mocno zaciskała się wokół członka. Wyrwał się z niej na uderzenie serca przed orgazmem. Doszedł z chrapliwym krzykiem, zalewając srom i pośladki Talii kolejnymi strugami nasienia. Nie pamiętał, by tryskał kiedyś tak obficie. Kochanka dyszała, przyjmując hołd jego męskości, składany na jej ciele. Dopiero gdy wydał z siebie ostatni jęk ekstazy, osunęła się na łoże. Jej plecy lśniły od potu, a oddech uspokajał się powoli.

Herakliusz osunął się na posłanie tuż obok niej. Znów popatrzyli sobie w oczy. Bez słów. Te były niepotrzebne. Oboje czuli przecież to samo.

* * *

Satrapa podjął go w obszernej komnacie, której ściany pokrywały mozaiki o tematyce batalistycznej, zaś okna wychodziły na widoczne w dole Sardis. Pochodnie i lampy oliwne sprawiały, że w pomieszczeniu było jasno jak w dzień. Przygotowano tu dwa biesiadne łoża, a między nimi suto zastawiony stół. Generał dostrzegł, że puchary oraz tace, na których podano jadło, były wykonane z kutego złota.

– Witaj ponownie, mój drogi Kassandrze! – zawołał Andromenes, zbliżając się do niego. – Nie mogłem się już doczekać twojego przybycia. Stolosie, możesz już odejść. Ach, zapomniałbym. Przyślij Omfale.

Chiton namiestnika Sardis i zarządcy Lidii sprawiał, że odzienie jego oficera zdawało się łachmanami nędzarza. Uszyty był z pysznego, purpurowego jedwabiu, haftowany zaś złotą nicią, która dobrze komponowała się z pierścieniami na jego palcach oraz ciężkim łańcuchu otaczającym szyję. Broda mężczyzny była sztywna i lśniąca, najwyraźniej dopiero co natarto ją kolejną porcją olejków. Kassander o mały włos nie skrzywił się z niesmakiem. Jego gospodarz wyglądał jak bardzo zadowolony z siebie Pers.

– Ja również z niecierpliwością wyglądałem tego spotkania – skłamał gładko.

Kiedy zajęli łoża, drzwi komnaty otworzyły się ponownie i stanęła w nich kobieta o jasnych, wysoko upiętych włosach. Po krótkim wahaniu ruszyła w ich stronę. Natychmiast przykuła uwagę generała, który jak mało kto potrafił docenić niewieścią urodę. A była to prawdziwa piękność. Mogła liczyć sobie dwadzieścia parę lat, z pewnością jednak nie przekroczyła trzydziestki. Peplos z błękitnego jedwabiu przylegał ściśle do jej ciała, podkreślając jego liczne atuty: długie nogi, mile zaokrąglone biodra i obfity biust, który falował lekko w rytm kroków. Można było zresztą podziwiać znaczną jego połać dzięki głębokiemu dekoltowi. Barwa sukni pasowała do koloru dużych oczu, zaś czerwone wstążki, które spływały z ciemnozłotych loków, komponowały się z egipską szminką. Andromenes gestem wskazał jej, by uklękła przy jego łożu. Przez moment przyglądał się krytycznie makijażowi oraz fryzurze. Kassander zauważył, że niewiasta zamarła w bezruchu. Dopiero gdy na ustach satrapy pojawił się uśmiech aprobaty, przypomniała sobie o tym, by oddychać.

– Przyjacielu, przedstawiam ci Omfale. Jest moją… towarzyszką życia na tej dalekiej od ojczyzny placówce. Dziś usłuży nam przy wieczerzy. Omfale, przywitaj się z moim gościem.

– Dostojny panie, cieszę się, że cię widzę. – Blondynka pochyliła głowę przed generałem. Jej głos brzmiał jednak pusto, jakby wypłukany z jakichkolwiek emocji. – Liczę, że zachowasz miłe wspomnienia z wizyty w Sardis.

– Jedno zachowam z pewnością – odparł, pożerając ją spojrzeniem.

Zarumieniła się wyraźnie, lecz zaraz potem jej zgrabne ciało przeszył dreszcz, choć przecież wieczór był ciepły i pogodny. Ona panicznie boi się Andromenesa, zrozumiał Kassander. A słowa, które niebacznie wypowiedział, mogły ściągnąć na nią zagrożenie. Czym prędzej przeniósł wzrok na satrapę. Ten udał, że nic się nie stało, i gestem zaprosił go do jedzenia.

Byli obydwaj Macedończykami, pili więc nierozcieńczone wino. Gospodarz narzucił niezłe tempo, gość nie zostawał w tyle, Omfale zaś dopełniała ich puchary, gdy tylko zostały opróżnione do połowy. Usługiwała im z wdziękiem, lecz także pewną ostrożnością, jakby zastanawiała się przed każdym poruszeniem. Co jakiś czas zerkała na zarządcę Sardis, by upewnić się, że w żaden sposób go nie uraża. Mężczyźni omówili tymczasem kilka w miarę bezpiecznych tematów. Generał zrelacjonował podróż z Aten, a także dramatyczne przeżycia na morzu, pomijając wszakże zbrodnię Polidamesa i zemstę Pana Przestworów. Satrapa dostarczył mu za to świeżych wieści o kampanii króla Aleksandra. Młody wódz szedł od sukcesu do sukcesu, zdobywając kolejne perskie miasta. Wyglądało na to, że nic nie powstrzyma jego zwycięskiego marszu. Kassander zaczął się nawet zastanawiać, do czego przydadzą się władcy posiłki, które dlań prowadził. Z tego, co usłyszał, wynikało bowiem, że wojna praktycznie dobiega już kresu.

Potem przeszli do dyskusji nad zwyczajami Lidyjczyków, szczególnie zaś Lidyjek. Andromenes sypał anegdotami o ich nieumiarkowaniu i skłonności do rozpusty. Sam śmiał się z nich najgłośniej, generał zaś uprzejmie mu wtórował. W pewnej chwili satrapa sięgnął ręką ku głowie usługującej im kobiety. Ta skuliła się, jakby w oczekiwaniu na cios. On jednak pogładził tylko jej włosy i oplótł je wokół palców.

– To wszystko nie dotyczy naturalnie mojej Omfale – rzekł, poważniejąc nagle. – Nierządem parają się dziewczęta z gminu. Ona zaś pochodzi ze szlacheckiego rodu, spokrewnionego z lidyjskimi królami. Jej ojciec był wielkim posiadaczem ziemskim. Do chwili gdy wziąłem ją na swoją towarzyszkę, w jej życiu był tylko jeden mąż: ten, któremu została zaślubiona. Perski satrapa Lidii i Jonii, Spitrydates.

Tamten Pers poległ w bitwie pod Granikiem, przypomniał sobie Kassander. Andromenes przejął nie tylko dziedzinę swego poprzednika – zniewolił również wdowę po nim. Teraz zaś ciągnął uśmiechnięty:

– Nie uwierzysz, przyjacielu, lecz kiedy brałem ją do łóżka, była bardzo niedoświadczona. Musiałem sam wszystkiego ją nauczyć. Przez pierwsze kilka miesięcy pożycia w sypialni co noc towarzyszył nam bicz i skórzany rzemień…

Wstydliwy rumieniec rozlał się po policzkach Omfale. Wbiła spojrzenie w podłogę, zapewne modląc się, by jej pan wreszcie zamilkł. Ten jednak rozkręcał się coraz bardziej:

– Mogę cię jednak zapewnić, że okazała się pojętną uczennicą. Dziś nie ustępuje najlepszym dziwkom Lidii, a to o czymś przecież świadczy.

Kassander zaczynał mieć serdecznie dosyć tej rozmowy. W końcu nie wytrzymał i warknął obcesowo:

– Andromenesie, starczy już tych błahostek. Przejdźmy do interesów.

Na twarzy Omfale pojawiła się wyraźna ulga. Posłała generałowi krótkie, pełne wdzięczności spojrzenie. I zaraz jęknęła głośno z bólu, bo satrapa szarpnięciem za włosy przyciągnął ją do siebie.

– Widzisz, jak cię nazwał, moja miła? – przemówił do jej ucha teatralnym szeptem. – Błahostką! I wiesz co? Ma rację! Choćbym ćwiczył cię przez parę lat i tak będziesz tylko zwykłą lidyjską kurewką. A teraz zostaw nas samych. Musimy porozmawiać o ważnych sprawach. Czekaj na mnie w sypialni i obyś tym razem była wilgotna… W przeciwnym razie zedrę ci skórę z pleców!

Blondynka zbladła, uświadamiając Kassandrowi, że jego gospodarz nie rzuca pustych gróźb. Czym prędzej opuściła komnatę. Andromenes zwrócił się ku niemu. Choć wargi satrapy wciąż układały się w uśmiech, to w oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

– A zatem interesy. Czego ode mnie oczekujesz, generale?

– Przede wszystkim dwóch tysięcy talentów w srebrze. Muszę opłacić i zaopatrzyć moje wojska na dalszą drogę. Fundusze, które zabrałem z Aten, są już na wyczerpaniu.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Wiozę ze sobą list Antypatra do wszystkich satrapów Azji, by udzielili mi każdej możliwej pomocy. Czy mam ci go okazać?

– Nie ma potrzeby. Naprawdę chciałbym ci pomóc, nawet bez tego skrawka papirusu. Niestety, nie dysponuję takimi sumami.

– Ty, satrapa Lidii, najbogatszej z krain Azji Mniejszej? – Kassander pozwolił sobie na ton niedowierzania. – Przed najazdem naszych wojsk w Sardis mieścił się jeden ze skarbców króla królów!

– Większość srebra zabrał ze sobą Aleksander. To, co mi zostawił, rozeszło się na różne cele. Musiałem utrzymać garnizon, zadbać o bezpieczeństwo na gościńcach…

– Na drodze z Efezu miałem okazję przekonać się, jak wygląda „bezpieczeństwo na gościńcach”…

– Mam za mało ludzi. – Satrapa udał, że nie słyszał drwiny w tonie swego gościa. – Wszystkiego raptem trzystu argiwskich najemników… Z początku miałem ich dwa tysiące, lecz resztę musiałem odesłać królowi.

– Trzeba było zaciągnąć nowych. Opodatkować kraj! Skonfiskować majątki arystokratów, których kazałeś stracić!

Z twarzy Andromenesa opadła maska spokoju. Podniósł się na łożu i warknął:

– Nie będę wysłuchiwał tych zarzutów! Nie masz prawa!

– Ależ mam! – Generał również wstał z biesiadnego posłania. – Nadał mi je królewski regent, Antypater. Skoro nie chcesz wydać srebra, moje wojsko pozostanie w Lidii dłużej, niż początkowo planowałem. Wyręczymy twych poborców podatkowych i zaprowadzimy porządek tam, gdzie go brakuje. Przyjrzymy się też, jak zarządzałeś finansami satrapii. Jeśli znajdę coś podejrzanego, pojedziesz ze mną do króla Aleksandra. To on osądzi, jak sprawowałeś powierzoną ci władzę.

Wypowiedziawszy te słowa, ruszył ku drzwiom, za którymi zniknęła Omfale. Otworzył je mocnym pchnięciem. W korytarzu czekał już mężczyzna zwany Stolosem. Znów miał na sobie rynsztunek hoplity, w ręku zaś obnażony miecz. Towarzyszyło mu jeszcze dwóch żołnierzy. Kassander obejrzał się na satrapę.

– Chyba żartujesz…

– Wręcz przeciwnie. Jestem śmiertelnie poważny. – Andromenes był już przy nim. Ozdobiona pierścieniami dłoń zacisnęła się w pięść. – Trzymajcie go!

Zbrojni chwycili Kassandra za ramiona, unieruchamiając w miejscu. Zarządca Sardis uderzył go z rozmachem, trafiając poniżej żeber. Następnie poprawił drugą ręką. Generał skuliłby się z bólu, ale zbyt mocno go trzymali. Posłał tylko bijącemu nienawistne spojrzenie.

– Masz trzystu Argiwów – wykrztusił. – A ja całą armię…

– …która niestety pozostaje za murami. Poza tym nie doceniłeś moich sił. Czy wspomniałem o najęciu jeszcze stu kapadockich łuczników? Chodź, pokażę ci, jak bardzo są przydatni!

Ruszył korytarzem, za nim Stolos, na końcu zaś wleczony przez zbrojnych Kassander. Wyszli na taras, z którego mogli obserwować dziedziniec cytadeli. Ten został dobrze oświetlony pochodniami, przez co eskorta generała była doskonale widoczna. Również dla łuczników, którzy zajęli miejsca na ciągnącej się dookoła galerii. Macedończyk spojrzał w dół. Kilku Tryballów leżało martwych, ze strzałami w piersiach i plecach. Pozostali żołnierze z jego orszaku zostali rozbrojeni, skrępowani sznurami i zebrani w rogu dziedzińca. Strzegli ich teraz hoplici satrapy. Kogoś jednak brakowało. Kassander nie mógł nigdzie dostrzec Dioksipposa. Mogło to oznaczać wiele różnych rzeczy. Powstrzymał się zatem przed pytaniem o los pankrationisty.

– Jak widzisz, bez trudu poradziłem sobie z twą obstawą. Wyjście Omfale z komnaty było sygnałem dla moich ludzi. – Andromenes uśmiechał się triumfalnie. – Co zaś się tyczy armii, którą próbowałeś mi grozić… Jutro spotkam się z twymi oficerami. Myślę, że dziesięć talentów na głowę w pełni wystarczy, by zapomnieli o tobie i odmaszerowali spod miasta. Król Aleksander dowie się, że zmarłeś w drodze do niego. Zdaję sobie sprawę, że moja hojność jest nadmierna, ale i tak robię dobry interes: nawet jeśli będzie mnie to kosztować sto talentów, to przecież oszczędzę dwa tysiące!

– Dwa tysiące, których rzekomo nie posiadasz?

– Ha! Złapałeś mnie na kłamstwie, mój drogi rodaku! Jesteś przebiegły niczym Odyseusz. Szkoda tylko, że w niczym ci to nie pomoże. Dzisiejszą noc spędzisz w lochu cytadeli. Korzystaj z mej gościny, póki jeszcze możesz. Na razie muszę trzymać cię przy życiu. Gdy już skończę negocjacje z dowództwem armii, przestaniesz być potrzebny.

Jeśli miał nadzieję wzbudzić w Kassandrze lęk, srodze się pomylił. Generał odpowiedział mu spokojnie, lecz w jego tonie czuć było lód.

– Właśnie zmieniłem zdanie, satrapo. Kiedy wpadniesz w moje ręce, nie zabiorę cię do króla Aleksandra. Szkoda zachodu. Sam cię osądzę. A później zdechniesz jak ostatni rzezimieszek. Na krzyżu.

Andromenes również się nie przejął. Machnął rękę na swoich podwładnych:

– Stolosie, zabierz go do ciemnicy. Potem ruszaj z hoplitami do miasta. Niech przetrząsną burdele i wyłapią żołnierzy, którzy spędzają tam noc. Przyda nam się więcej zakładników przed jutrzejszymi targami. Jeśli ktoś będzie stawiał opór, niech zginie. Potem zdasz mi raport.

– Gdzie cię znajdę, panie?

– W środku nocy? A jak myślisz? W sypialni oczywiście! Załatw to możliwie prędko. Jeśli się sprawisz, pozwolę ci patrzeć, jak zabawiam się z Omfale.

* * *

Choć jesień dobiegała już kresu, noc była ciepła, a przez okno do pokoju wsączał się przyjemny powiew wiatru. Z parteru tawerny dochodziły odgłosy biesiady: gwar rozmów, krzykliwe toasty, od czasu do czasu muzyka, przy której jakaś dziewka wykonywała swój taniec. Herakliusz i Talia leżeli na posłaniu, twarzami zwróceni ku sobie. Zaspokoiwszy pierwszą żądzę, teraz mogli smakować upływające chwile, wzajemnie obdarzając się to pocałunkiem, to pieszczotą.

– Sprawiłaś, że wcale nie chcę schodzić na dół, do towarzyszy – rzekł kawalerzysta. – Dziś w nocy będą musieli obejść się beze mnie.

– Nie wrócisz tam nawet dla Amestris? – W głosie dziewczyny pobrzmiewała słabo maskowana duma.

– Po co mi ona, gdy mam ciebie?

– Czarujesz tak wszystkie kochanki?

Choć czuł, że jego słowa sprawiły Talii dużą radość, nadal się z nim droczyła. Postanowił więc zagrać w jej grę.

– Nie ma ich tak znowu wiele…

– Nie tak znowu wiele?! Co to znaczy? Po jednej w każdym porcie?

– Takiej ślicznotce jak ty nie przystoi zazdrość.

– Tobie, jak widzę, nie przystoi wierność – próbowała udawać gniew, lecz gdy zmarszczyła nosek, nie zdołał zachować powagi i parsknął śmiechem. Natychmiast się do niego przyłączyła.

Ich wesołość jeszcze nie minęła, kiedy z parteru znów dobiegły krzyki. Tym razem jednak różniły się od tych, jakie słyszeli poprzednio. Nie było w nich nic radosnego, przepełniał je gniew i strach. Herakliusz zerwał się z łoża, wciągnął na siebie tunikę i sięgnął po pas z mieczem. Płynnym ruchem dobył świeżo wypolerowanej klingi.

– Coś się tam dzieje… Zostań tutaj.

Talia zbladła. Również wstała, machinalnie podniosła swą suknię i zaczęła się ubierać. Młodzieniec wyszedł na korytarz. Ruszył w stronę schodów, wsłuchany w dobiegające z dołu odgłosy. Nie było wątpliwości: żelazo ścierało się z żelazem. Wtem dwaj mężowie wbiegli na schody. Jeden dzierżył w ręku miecz, drugi podtrzymywał krwawiące ramię. Herakliusz dopiero po chwili rozpoznał ich w półmroku. Byli to jego ludzie.

– Nothon, Zeuxis! – zawołał do nich. – Co się dzieje?

– Zaatakowali nas, dowódco! Żołnierze z sardyjskiego garnizonu…

Nie zdążyli rzec więcej. W tej właśnie chwili hoplici wdarli się na piętro. Nothon zaatakował z uniesionym mieczem. Odepchnął włócznię pierwszego nieprzyjaciela, z impetem rąbnął o tarczę następnego. Mimo upojenia winem poruszał się szybko i nacierał dzielnie. Wrogowie cofnęli się, zaskoczeni jego furią. Jednak rezultat tej nierównej walki był łatwy do przewidzenia. Tesal miał na sobie tylko lekką tunikę, Argiwowie zaś hełmy i pancerze. Herakliusz chciał rzucić się na ratunek, lecz powstrzymał go ranny Zeuxis.

– Jest ich zbyt wielu, panie. Daj mi swój miecz i uciekaj. Musisz dotrzeć do naszych wojsk. Donieść o zdradzie satrapy.

– Nie zostawię was tutaj!

– Zaraz otoczą budynek i nikt nie wyjdzie stąd żywy. Biegnij!

– On ma rację! – rzekła Talia zza pleców kawalerzysty. – Chodź ze mną.

Herakliusz wcisnął oręż w dłoń Zeuxisa.

– Powstrzymamy ich tak długo, jak się da.

– Nie zapomnę wam tego.

Dziewczyna zaprowadziła go z powrotem do swojej komnaty. Zamknęła drzwi i zastawiła je skoblem. Młodzieniec wyjrzał przez okno. Na tyle wysoko, by skok groził poważnym złamaniem. Odgłosy walki zbliżały się z każdą chwilą. Talia zerwała z posłania koc i zaczęła go zwijać wzdłuż krótszego brzegu, czyniąc w ten sposób prowizoryczną linę.

– Zsuniesz się po tym – oznajmiła. – Potem skoczę, a ty mnie złapiesz.

– Utrzymasz mój ciężar?

– Muszę.

Zablokowała „linę” między parapetem i okiennicą. Oburącz trzymała jej koniec. Niewiele myśląc, Herakliusz chwycił zwinięty koc i wyskoczył przez okno. Zsunął się jakieś trzy, cztery łokcie, aż w końcu wypuścił go z dłoni. Spadł na ugięte nogi. Zabolało. Tupnął dwa razy, by przekonać się, że nie skręcił żadnej z kostek.

– Gotowy? – zawołała z góry dziewczyna.

– Tak!

Skok wymagał zaufania i odwagi, ale Talia nie wahała się ani chwili. Kawalerzysta złapał ją w ramiona.

– Możesz już postawić mnie na ziemi.

– Dokąd teraz?

– Jak najdalej stąd! Pójdziemy bocznymi uliczkami. Argiwowie nie znają ich zbyt dobrze.

Nad miastem zapadła już głęboka noc, rozświetlana jedynie przez rozsypane po nieboskłonie gwiazdy. Sardis udawało się na spoczynek, lecz główne ulice patrolowali wciąż hoplici satrapy. Żołnierze Kassandra byli aresztowani, a gdy próbowali stawiać opór, bezlitośnie ich mordowano.

Podążając za Lidyjką, Herakliusz zanurzył się w labiryncie zaułków.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja IV: Bardzo długa noc

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witam!

Po dwumiesięcznej przerwie mam przyjemność zaprezentować kolejną część „Perskiej Odysei”. Morze Egejskie zostało za plecami Kassandra i jego towarzyszy, rozpoczął się forsowny marsz przez Azję Mniejszą. Tymczasem na drodze naszych bohaterów pojawia się niezwykła kraina, której mieszkańcy (wedle Herodota) hołdują bardzo nietypowym zwyczajom.

Jak zwykle wielkie podziękowania należą się Arei Athene za szybką i profesjonalną korektę.

Zapraszam do lektury!

Pozdrawiam
M.A.

No no wreszcie Kassander trafił na godnego siebie przeciwnika. Dioksippos słusznie przewidział problemy z satrapą. Myślę że oficerowie Macedończyka nie dadzą się przekupić i Andromenesa spotka bolesna, zasłużona kara. A w przypadku Omfale spodziewam się powtórki historii Kleopatry, uratowanej z korynckiego burdelu 😉

Pozdrawiam

daeone

Witaj, Daeone!

Zobaczymy, czy Andromenes okaże się godnym przeciwnikiem dla Kassandra. Na razie udało mu się go zaskoczyć – ale piłka nadal w grze 🙂 No i Herakliusz wyślizgnął się z pułapki. Co zaś się tyczy Omfale – mam wobec niej oczywiście pewne plany. Podobnie jak wobec kilku innych Lidyjek.

Pozdrawiam
M.A.

Megasie. Jeżeli w takim momencie tej powieści zostawisz nas z tym na następne 2 miesiące to nie zdzierżę. 😉
Właściwie to powiem prawdę: jak zobaczyłem gdzie się akcja urywa to nie były grzeczne słowa – te które cisnęły się na moje usta.

Jak zwykle smakowite 🙂

@ Wester:

Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, a nawet Cię poruszył 🙂 Postaram się, by nowy rozdział Perskiej Odysei pojawił się nieco szybciej niż za 2 miesiące 🙂 W tej chwili nie mogę niczego na 100% obiecać, ale na pewno dołożę starań.

@ Ania:

Dziękuję bardzo. Ciekawość, co najbardziej przypadło Ci do gustu?

Pozdrawiam
M.A.

Sceny rzecz jasna – wiem, monotematyczna jestem ;D

Tym razem obaj, Kassander i Herakliusz byli niecierpliwi i wygłodniali, a ich partnerki równie przepełnione żądzą, choć chyba dynamika tego drugiego spotkania przemówiła do mnie bardziej. Ostatecznie mężczyzna powinien być równie przekonywający klęcząc u stóp kobiety, jak i próbując ją posiąść…

Megasie! Kiedy możana spodziewać się kolejnego odcinka Perskiej Odysei?

Witaj, anno!

Niestety, stworzenie tej części napotyka problemy zarówno natury pisarskiej, jak i ogólnożyciowej 🙂 Staram się dopisać po kilka zdań w tych rzadkich chwilach, które wyrywam prozie codziennego trwania. Gdy tylko skończę kolejny rozdział, trafi do korekty niezrównanej Ateny, a potem – na Najlepszą!

Pozdrawiam
M.A.

Składam wyrazy uznania. Jeszcze nigdy nie czytałem powieści napisanej z takim rozmachem i kunsztem. Zapoznaję się właśnie z częścią Twojej twórczości.

Cześć, Mick!

Cieszę się, że moja pisanina przypadła Ci do gustu. Jeśli mogę coś zasugerować, proponuję, byś jej poznawanie zaczął od początku. Po pierwsze dlatego, że wszystko co napisałem tworzy logiczną całość, którą warto poznawać w kolejności chronologicznej. Po drugie zaś, mam nadzieję, że jednak w mojej twórczości widać jakiś stopniowy wzrost poziomu i poprawę stylu, a najłatwiej to zaobserwować startując od Opowieści helleńskiej Kassandra 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Z Kassandrem jestem już na bieżąco. Tais czytałem jako pierwszą i z mojego punktu to właśnie ta część jest wyjątkowa. Kassander i Demetriusz, jak Napisałeś Karolowi, to zupełnie inni protagoniści swoich części, ale Tais różni się nieco stylem od tamtych. W niedalekiej przyszłości, nieco rozwinę temat ” Postrzeganie roli kobiety w twórczości Aleksandrosa.”

Dobry wieczór!

Chętnie przeczytam owe rozwinięcie tematu. Kto wie, jeśli przyjmie rozmiary przekraczające wielkość komentarza, może nawet opublikowalibyśmy je jako artykuł recenzencki 😉

Pozdrawiam
M.A.

Aleksandrosie, mijają powoli cztery miesiące, już nie mogę się doczekać.

Co do tego komentarza o „Roli kobiety w twórczości Aleksandrosa” to po uzupełnieniu zaległej literatury, przedsięwzięcie nie wydaje mi się już takie proste. Tym bardziej że na wszelkie moje uwagi można odpowiedzieć że taką rolę z grubsza wyznaczyła kobiecie epoka. Otóż gdybyś tworzył jakiś własny świat, można by jeszcze ewentualnie mieć jakieś pretensje. Ale nie dość że akcja dzieje się w historycznym świecie to jeszcze fabuła zgodna jest z historią. Dla tego czepianie się o przedmiotowe traktowanie kobiety, nie ma tutaj sensu.

Jeszcze coś mi się przypomniało. Maksym Gorki twierdził ponoć że „Ostatecznym sprawdzianem cywilizacji, jest sposób w jaki postępuje się w niej z kobietami.” Widać też że kobieta była dla niego pasją, formą wyższą i muzą. Tacy ludzie idealizują kobietę jako istotę. Ty zaś, Sprowadzasz ich na ziemię. Nie powiem że nie jest dla mnie pociągająca, myśl że mógłbym mieć niewolnicę, jednak jest tak tylko w pierwszej pochodnej. Myśl że miała by robić ze mną takie rzeczy wbrew swej woli lub z obojętnością, wywołuje we mnie wstręt.

Witaj, Mick!

Zapewniam, prace nad kolejną częścią Odysei trwają. Powinna się pojawić na Najlepszej we wrześniu.

Trochę żal, że nie przeczytam eseju nt. „Roli kobiety w twórczości Aleksandrosa”, naprawdę miałem na niego nadzieję 🙂 Choć pewnie broniłbym się przed zarzutami w taki właśnie sposób, jaki wskazałeś.

Co do sprowadzania kobiet na ziemię, nie przesadzajmy – niektóre z moich bohaterek są całkiem poetyckie 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Miałem na myśli mężczyzn którzy idealizują kobiety, że właśnie ich Sprowadzasz na ziemię.

Jestem niewymownie wdzięczny i czekam, jak zapewne bardzo wielu, na kolejną część uczty.

Wszyscy tu cedzą bułkę przez bibułkę. Bierz się do roboty „stary”! Już nie pamiętam o czym ta powieść jest 😉

Megasie, pamiętam Twoją twórczość jeszcze z czasów DE, gdy startowała dopiero Odyseja Helleńska. Od początku jestem fanem cykli z nią związanych, gdyż także jestem fanem historii starożytnej, oraz szeroko pojętej erotyki z naciskiem na BDSM. Do tego świetnie się czyta taką opowieść, bo masz świetne zaplecze pisarskie. W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu.

Czekanie od kwietnia na kolejny odcinek to ZDECYDOWANIE ZA DŁUGO. Zdaje sobie sprawę z tego, że praca, być może rodzina i inne obowiązki – ale coś takiego nie może być publikowane tak rzadko!

Westerze, VictorKingu,

bardzo miło mi czytać Wasze nawoływania. Zapewniam i uspokajam, że kolejny rozdział Perskiej Opowieści na pewno się ukaże. Jest już zresztą bliski ukończenia. Prawie dwa razy dłuższy od rozdziału III, powinniście być usatysfakcjonowani 🙂 Najprawdopodobniej premiera nastąpi na przełomie września i października. Wynika to zarówno z wydłużonego niestety cyklu twórczego, jak i z tłoku w naszym harmonogramie publikacji 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Witam serdecznie,

mam przyjemność poinformować, że w najbliższy piątek, 14 października, na łamy Najlepszej Erotyki powróci, po naprawdę zbyt długiej przerwie, Perska Odyseja!

W dodatku będzie to rozdział niemal dwukrotnie dłuższy od poprzedniego. Już teraz zapraszam do lektury 🙂

Pozdrawiam
M.A.

No to jest na co czekać! Bo historia urwała się w dość newralgicznym punkcie.

A zatem, to piątku!

Dzisiaj, mocując się z kartonem który chciałem upchać na najwyższej półce regału, poślizgnąłem się i wywinąłem orła. Karton spadł mi na głowę a graty z niego rozsypały się dookoła. Leżąc tak z rozbitym nosem, przypomniała mi się wiadomość od Ciebie. Wpadli koledzy z pracy z pytaniem czy mi nic nie jest a ja im odpowiadam: ” Nic to, byle do piątku. ” 😉

Dobry wieczór!

Yaevinie, postaram się ruszyć akcję do przodu na tyle, by nie rozdział nie skończył się kolejnym cliffhangerem 🙂

Micku, współczuję wypadku przy pracy, ale bardzo mi miło, że myśl o piątku przyniosła Ci ulgę! Mam nadzieję, że piątkowa premiera Cię nie zawiedzie 😉

Pozdrawiam
M.A.

Bohater porzucił więc grecko-macedoński zaścianek i zanurzył się w niezmierzonych przestrzeniach Wschodu. I tu od razu zdrada ze strony rodaka. Co prawda, wydaje się, że namiestnik sporo ryzykuje. Z drugiej strony, król jest daleko, nie wiadomo czy kiedykolwiek powróci, a dwa tysiące talentów srebra to spora suma. Liczę, oczywiście, że Kassander sobie poradzi.

Witaj, Neferze!

Jeśli chodzi o Andromenesa, jemu wydaje się, że nie podejmuje nadmiernego ryzyka. Po pierwsze, jako osobnik krańcowo skorumpowany wierzy z moc sowitej łapówki – więc sądzi, że zastępcy Kassandra naprawdę zabiorą oddziały spod Sardis. Po drugie, sam będąc arystokratą, gardzi nisko urodzonym Kassandrem i uważa, że na dworze królewskim nikt nie będzie za nim tęsknił ani zadawał niewygodnych pytań. Może nawet ma w tej kwestii rację. Ale jak zwykle, popełnia poważny błąd ignorując Macedończyka i jego kompanów.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz