O semantyce – Smok Wawelski o pisaniu Brak ocen

6 min. czytania
types-738846_1280

Źródło: Pixabay

Trochę zachęcony przez Redakcyjną Koleżankę, a trochę na bazie własnych zainteresowań, postanowiłem zająć się semantyką. Hasło znane lub nie, jednak dla pełnej przejrzystości pozwolę sobie przytoczyć jego znaczenie, którego będę używał w odniesieniu do tego tekstu. Słownik języka polskiego wyróżnia dwa podstawowe znaczenia semantyki. Pierwsze, którym nie będziemy się tutaj zajmować, to dział językoznawstwa analizujący znaczenie wyrazów (swoją drogą, mógłby to być ciekawy temat innej pracy – zbadanie, co oznaczają wyrażenia używane w opowiadaniach erotycznych). Drugie, kluczowe dla tego artykułu, odnosi się do działu semiotyki zajmującego się badaniem związków, jakie zachodzą między wyrażeniami języka a przedmiotami, do których się one odnoszą.

Warto wspomnieć już na początku, by nie rozczarować czytelników, że chciałbym, aby tekst, który piszę, miał charakter… może nie tyle interdyscyplinarny, co odnoszący się do wielu nurtów badawczych literatury.

Na wstępie warto przytoczyć wspominanego w ostatnim moim tekście Romana Ingardena. Ów filozof, poza opisem budowy dzieła literackiego (podziału na warstwy i fazy), popełnił w swoim życiu również inne prace, dotyczące ontologii literatury, czyli sposobu jej funkcjonowania w naszej rzeczywistości. Szczególnie ciekawym i wartościowym z punktu widzenia rozważań na temat semantyki jest ta poświęcona quasi-sądom. Od tego chciałbym zacząć.

Ingarden udowadnia, że nic, co zostało napisane w utworze literackim, nie istnieje naprawdę. Nie chodzi tu nawet o realistyczny lub nierealistyczny charakter utworu. Każde jedno słowo, które tworzy cały zasób literatury – od twórczości dokumentalnej po całkowicie kreacjonistyczną – należy postrzegać z punktu widzenia ontologii jako fikcję. Szczególnie mogliby się w tym miejscu oburzyć miłośnicy literatury faktu i dokumentów, ale czy można polemizować z faktem, że jeśli dokumentalista napisze – przykładowo – „Sharon Stone weszła na czerwony dywan”, to wcale nie oznacza, że taka osoba w ogóle istnieje. Fakt, jest taka aktorka, której zdarza się przechadzać po czerwonym dywanie, jednak w momencie, kiedy pojawia się ona w literaturze, to nie można powiedzieć, że to jest ta sama osoba. To nie jest nawet osoba.

W naszym przykładzie „Sharon Stone” jest fikcyjną postacią, co najwyżej noszącą cechy powszechnie znanej ze świata realnego osoby. Jeśli chcielibyśmy wchodzić głębiej w te rozważania, warto by wspomnieć, że utwór literacki jest tworem intencjonalnym, co więcej powstaje z „niebytu”. To znaczy, że nie zaistniałby w naszej rzeczywistości, gdyby nie intencja konkretnej osoby, która go stworzyła – autora. Z niebytu? Dokładnie tak, bo przecież utwór nie jest modyfikacją czegoś, co już istnieje. Tworzony jest z czegoś, czego nie ma i opowiada o czymś, czego nie ma. O czymś, co dzieje się tylko na poziomie fikcji i wyobraźni. Chyba że za budulec uznamy jedynie słowa… Wtedy utwór literacki jest sekwencją, specyficznym ułożeniem umownych znaków, które zebrane razem ze względu na swoje znaczenia tworzą nową jakość.

Powyższy wstęp wydaje mi się niezwykle ważny z punktu widzenia opowiadań erotycznych – głównie ze względu na częste w naszej kulturze czytelniczej utożsamianie trójki osób / postaci, współwystępujących w każdym utworze epickim. Mowa oczywiście o autorze utworu, narratorze i bohaterze. O ile utożsamianie narratora z bohaterem jest jak najbardziej prawidłowe, jeśli oczywiście są ku temu przesłanki (np. narracja pierwszoosobowa), o tyle utożsamianie któregokolwiek z nich z autorem jest sporym nadużyciem. Autor należy do świata realnego, tego, w którym żyjemy wszyscy, natomiast pozostali dwaj panowie lub panie to twory czysto wirtualne, należące do świata stworzonego specjalnie dla nich.

Dlaczego uważam oddzielenie autora od postaci ze świata utworu za bardzo ważne? Bo sam nieraz spotkałem się z sytuacją, w której ktoś postrzegał to, co piszę, jako zapis moich własnych doświadczeń. Nieraz słyszałem, nawet od Redakcyjnych Koleżanek i Kolegów, że skoro o czymś piszę, to musi mnie to kręcić. Tu baaardzo ważna uwaga: NIE MNIE!!! MOJEGO BOHATERA, ewentualnie narratora, bo on jest uczestnikiem lub obserwatorem świata utworu. Żyjemy w kraju, w którym niby wszyscy wiedzą, co to jest fikcja literacka, ale jeśli ktoś się dowie, że piszę opowiadania erotyczne, to będzie mnie nazywał zwyrodnialcem, bo w takich tekstach są sceny gwałtów, morderstw, kazirodztwa (to akurat nie u mnie), pedofilii czy innej Sodomy i Gomory.

Niestety, nie ma łatwego sposobu na uniknięcie takiej kalki (autor – bohater). Dają się na nią złapać nawet wytrawni czytelnicy (niedawno usłyszałem od jednego z nich, że przeżywam coś, co opisałem w opowiadaniu, jako przeżycia mojego bohatera). Fakt, nie pomogłem temu czytelnikowi, posiadającemu większą wiedzę o mnie niż przeciętny odbiorca mojej twórczości, wkładając w świat przedstawiony kilka analogów z mojej rzeczywistości, ale i tak świadczy to o tym, jak bardzo jesteśmy podatni na takie utożsamianie. Z motyką na słońce czy też z szablą na czołgi porywać się nie będę. Wiem, że sam nie zmienię tego przyzwyczajenia, ale jeśli komuś, choć jednej osobie pomogę uświadomić podstawowy błąd, który czyni podczas lektury, to będę czuł się spełniony.

Pomyślmy, o ile łatwiejsze byłoby pisanie opowiadań erotycznych, o ile chętniej podpisywalibyśmy naszą twórczość (lepszą, gorszą, a czasami bardzo dobrą) własnymi nazwiskami. Część z nas nie może tego robić właśnie ze względu na błędne utożsamianie. Bo potem taki pan Zdzisław, piszący opowiadania erotyczne w klimacie gore, boi się napisać, że to on, Zdzisław, jest autorem, bo – nie daj Boże! – szef Zdzisława się dowie i może mu to przeszkodzić w awansie. Bo szef zamiast pomyśleć o tym, że ma pracownika z kulturalnymi zainteresowaniami, że ma pracownika cechującego się dużą kreatywnością, pomyśli, że ma w swoim zespole zboczeńca-sadystę, który pisze różne cuda. A przecież wiadomo (no właśnie – komu i na jakiej podstawie?), że skoro Zdzisław pisze takie cuda, to na pewno go to kręci albo – co gorsza – praktykuje takie zachowania. Lepiej nie ryzykować, dlatego awansujemy Stefana, bo on się nie znęca nad ludźmi.

Wracając jednak do samej semantyki… Nic, co opisane w utworze, nie istnieje naprawdę i nie zdarzyło się naprawdę. Skoro wszystko jest quasi-sądem, to czy nie można by w tym miejscu postawić kropki? Wydaje mi się, że nie. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt w związkach słów z ich znaczeniami, czyli tym, do czego się odnoszą. Jednym z zadań literatury jest opisywanie świata i zjawisk w nim zachodzących. Abstrahując od tego, że wszystko jest fikcją literacką, to jednak istnieją w jej ramach pewne analogie do świata rzeczywistego i to nie tylko w pozytywistycznej powieści realistycznej, ale również utworach całkowicie fantastycznych. Czym bowiem tak naprawdę różni się fascynacja Wokulskiego Izabelą Łęcką od miłości Aragorna i Arweny?

Nie chodzi mi o poziom uczuć czy emocji, ale o chęć uzmysłowienia, że zarówno klasyczny przykład realizmu, jak i powieść fantasy przedstawiają te same schematy, te same uczucia, te same zjawiska, po prostu umieszczone w zupełnie innych światach. Niedawno oglądałem kolejny już raz „Strażników galaktyki”. Czy Groot, człekokształtne drzewo, różni się w swoim fantastycznym świecie kosmosu tak bardzo od tego, z czym możemy się spotkać w świecie rzeczywistym? Nie, zupełnie się nie różni. Nadano mu całkowicie ludzkie cechy, emocje, uczucia. Zatem przyjmijmy po prostu, że pomimo tego, że literatura tworzy inne światy, to zawsze będą one posiadały mniejsze lub większe cechy tego, w którym przyszło nam żyć.

W tym wszystkim kwestią, która bardzo mnie zastanawia, są zniekształcenia pomiędzy światem przedstawionym opowiadań erotycznych i światem realnym czytelnika i autora. Dlaczego w bardzo dużej ilości historii miłosnych, które przyszło mi czytać, penisy są duże, piersi pełne i jędrne, a wszyscy mogą spółkować do woli godzinami bez najmniejszego zmęczenia. Co taki, a nie inny opis świata ma wnieść – bo że jest on zniekształcony względem rzeczywistości, to chyba polemizować nikt nie zamierza. Co daje nam w naszym świecie użycie w opowiadaniu określenia „duży penis”? Nie chodzi tu bynajmniej o samo zaznaczenie jego gabarytów. Sprawa jest bardziej złożona. Odnosi się bowiem do wzorców, stereotypów, którym tak lubimy ulegać– a czasem nawet je kreuje.

Kochanek z dużym penisem to dobry kochanek, a skoro piszę opowiadanie erotyczne, to chciałbym, by mój bohater był dobrym kochankiem. Dlaczego? Bo ludzie chętniej to przeczytają. Bo czytelnicy chcą przenosić się w erotyce do wyidealizowanych światów. Przynajmniej duża część z nich. Dzieje się tak dlatego, że staramy się idealizować erotykę. Trochę świadomie, trochę nie. Nikt się nie zastanawia, ile taśmy klejącej zostało zużytej do podciągnięcia piersi i tyłka modelki – widzowie oceniają tylko efekt końcowy. Nikt, oglądając film porno, nie zastanawia się, co to jest żabia lub ptasia perspektywa (ta druga, o dziwo, nie jest związana z takimi „ptakami”, jakie mógłby sugerować rodzaj filmu). Liczy się efekt. I z opowiadaniami erotycznymi jest podobnie. Autorzy często starają się wykreować świat idealny, gdzie mężczyźni są zawsze hojnie obdarzeni, kobiety są bezustannie chętne i gotowe do przełamywania swoich barier, a orgazmy sypią się jeden za drugim.

Dla mnie taka idealizacja, Koleżanki i Koledzy, to przejaw słabości autora. Bo czy nie należy bardziej cenić kogoś, kto potrafi dostrzec te wszystkie ułomności i uczynić je pięknymi? Stworzyć historię, w której przedstawiono ludzi z krwi i kości, a jednak relacja, miłość, seks, emocje między nimi są tak silne, że nie jest ważne, czy to jest piętnaście czy dwadzieścia centymetrów, czy piszemy o miseczce B czy D. Tego Wam, Koleżanki i Koledzy Autorzy, oraz sobie – dla lepszego odbioru naszej twórczości – życzę z całego serca! 🙂

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ten wywód nieodparcie kojarzy mi się z opowiadaniem Stanisława Lema – „Ze wspmnień Ijona Tichego”. W dobry tego słowa znaczeniu.
Pozdrawiam Batavia.

Napisz komentarz