Wymiary: Trzeci wymiar (seaman)  3.24/5 (11)

26 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 8 stycznia 2013 roku.

Lidia rozejrzała się dookoła. W rogu stał niewysoki stół, przy nim drewniane, proste krzesło z wysokim oparciem. Oho, pomyślała, luksusy. Jeszcze trochę, a dostanę kablówkę. Hahaha…

Na blacie stały dwie misy – jedna zawierała znajomą, gęstą ciecz, pachnącą cynamonem. Przezroczysta, bezwonna, zawartość drugiej miski bardzo przypominała wodę, z jedną tylko różnicą – płyn w bursztynowym świetle delikatnie, ale zauważalnie świecił. Czy tutaj nic nie może być normalne? – pomyślała Lidia. Ostrożnie zanurzyła dłonie w pobłyskującej cieczy. Przyjemnie chłodna, orzeźwiająca, niemal zapraszała do tego, aby ją wykorzystać i odświeżyć ciało. Zresztą, niczego innego nie miała.

Ostrożnie zwilżyła twarz, szyję i ramiona. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo spała. Zapewne długo, bo obudziła się wypoczęta. Pomieszczenie, w którym przebywała, wypełnione było znajomym, bursztynowo-złotym światłem. Dziewczyna wstała z posadzki, pocierając oczy. Była sama. Wyspana, fakt, ale raczej mało świeża. I chociaż na myśl o efektach ubocznych miejscowych posiłków apetyt ją opuścił, bezsprzecznie czuła głód.

Czuła, jak powracają jej siły, jak budzą się zmysły. Obmyła piersi, wciągając lekko powietrze – płyn był tak chłodny, że dostała gęsiej skórki. Powoli opłukała całe ciało, dla wygody przysiadając na krawędzi blatu. Czuła, że mimo braku mydła czy balsamu, jej skóra robi się czysta, odświeżona i nie ma nieprzyjemnego efektu wysuszenia, tak często męczącego Lidię po każdej kąpieli w domu.

Dom.

Jak tam wrócić? Co zrobić, żeby chociaż wydostać się z pokoju, w którym była uwięziona? Znaleźć sposób, by uciec?

Nie wiedziała. Jej umysł, choć zrelaksowany ożywczą kąpielą, wypełniały myśli, które niestety nie były pokrzepiające. Nie umiała się bić, zresztą przeciwko takiemu olbrzymowi, jak Kolczasty, i jego arsenałowi morderczych umiejętności nie miałby szans sam nawet idol z jej dzieciństwa – piękny Bruce. Mimo woli uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie pojedynek TAKICH przeciwników, aby po chwili spoważnieć, powracając myślami do tematu ucieczki. Kwestię broni rozstrzygnęła już wcześniej. Było jasne, że siłą się nie wyrwie ze swojego więzienia. Więc trzeba będzie użyć podstępu i sprytu. Dobrze.

Lidia odsunęła misę z połyskującą cieczą, z zadowoleniem stwierdzając, że nie nabrudziła zbyt dużo. Jeśli chodzi o aspekty higieny i czystości, zawsze była osobą schludną i nie cierpiała bałaganiarstwa. Dlatego też każdego kolesia wyrzucała z mieszkania już po tygodniu, najdalej dwu. Coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że mężczyźni to wyjątkowo brudny i niechlujny gatunek. I choć niektóre aspekty bliższych kontaktów z nimi są na pewno przyjemne i potrafią być satysfakcjonujące, to nie przeważają nad negatywami. I dlatego, częściowo świadomie a częściowo instynktownie, nie dążyła do znalezienia mężczyzny swojego życia. No, tak, ale znalezienie mężczyzny życia, czy też mężczyzny w ogóle, wymagało powrotu do domu.

Trzeba było najpierw spróbować wydostać się z pokoju.

Ale przede wszystkim – zjeść. Była bardzo głodna więc, nie myśląc o efektach ubocznych dziwnej potrawy, zjadła wszystko, co tylko mogła wydrapać drewnianą łyżką z miski. Zastanawiające, pomyślała. Potrafią przenikać mury, a nie dali rady wytworzyć porcelanowej zastawy i stalowych sztućców. Chociaż, z drugiej strony, metalowa łyżka o wiele bardziej od drewnianej nadawała się do, powiedzmy, wyłupania czyjegoś oka. Lidia zadrżała na samo wyobrażenie możliwości użycia trzymanego w dłoni przedmiotu w taki sposób. Nawet gdyby miała taką łyżkę, nie potrafiłaby jej wykorzystać w celu zadania bólu. Nie dałaby rady.

Ponownie wróciła do punktu wyjścia. Co mam zrobić? – myślała. Trzeba czekać na okazję, na przypadek. Coś się wydarzy, a ja muszę tylko wykorzystać swoją szansę, bo najprawdopodobniej będę miała tylko jedną.

***

Czekanie niestety ma jedną, bardzo irytującą charakterystykę. Wiąże się z cierpliwym, długotrwałym nic nie robieniem i … czekaniem właśnie. A Lidia niestety nie była cierpliwą osobą. Całe swoje życie mogłaby ocenić jednym słowem – zmiana. Nie była stałą, ani nawet zmienną jednostajnie prostoliniową, używając określenia w stylu jej ostatniego chłopaka, docenta na wydziale matematyki. Mogłaby raczej powiedzieć o sobie, że jest osobowością o zdecydowanie nieliniowej charakterystyce temperamentu i zainteresowań. To, co interesowało Lidię wczoraj, kompletnie obojętniało jej dziś, a wprost nudziło jutro. Ludzie, którzy fascynowali w jednej chwili, w drugiej byli już dawno passé. Niełatwo było za nią nadążyć, a jeszcze trudniej wytrzymać te zmiany. Jedyną osobą, jakiej się to udawało na dłuższą metę, była staruszka Helenka. Kochana babcia.

Dziewczyna drgnęła. Jak to się stało, że wcześniej nie pomyślała o babci? O dziwnych zdjęciach ze starego, rozsypującego się albumu? O dziwacznej piramidce, tajemniczym artefakcie, który przeniósł ją w to miejsce? Musiała się dowiedzieć, co spokojna, starsza pani miała wspólnego z Kudłatym. Ale, aby tego dokonać, należało się stąd wydostać. Czyli – musiała czekać.

Czekać. I czekać. Lidia nie mogła wysiedzieć miejscu. Sama myśl o bezczynności wytrącała ją z równowagi. Nerwowo dreptała w kółko i co chwila przeczesywała dłońmi ciemne włosy.

Dopiero wtedy zwróciła na nie uwagę. Nie miała żadnego lustra, więc nawet nie widziała, jak wygląda. Bez żadnych kosmetyków, nawet tego absolutnego minimum, jakim jest tusz do rzęs i szminka, nie najlepiej – tego była pewna. Dopiero teraz, bawiąc się gęstymi lokami, spostrzegła, że zauważalnie urosły. Nie wiedziała, jak długo przebywała w tym miejscu, ale były dłuższe. A do tego wyczuwalnie grubsze, mocniejsze i, co stwierdziła po uważniejszym sprawdzeniu, zdrowsze, błyszczały i samoistnie układały się tak, jak nigdy wcześniej.

Lidia dokładnie przyjrzała się swojemu ciału.

Mimo stresu, niewygód i sporej dawki wysiłku fizycznego, wyglądała bardzo dobrze. Nie miała siniaków, jej skóra była gładka i elastyczna, Lidia zauważyła ze zdziwieniem, że znikły wszelkie naskórkowe niedoskonałości, jakie miewała wcześniej. Co więcej, stwierdziła, że nie mogła, choćby bardzo chciała, doszukać się najmniejszego śladu celulitu, choć wcześniej z rozpaczą go odnajdowała. Ramiona były ładnie wyrzeźbione i twarde, a choć była w dobrej formie, nigdy nie ćwiczyła na tyle intensywnie, by wypracować takie efekty. Potem zwróciła uwagę na piersi. Mimo, że wcześniej też były ładne, młodzieńczo jędrne i podobały się nawet jej samej, teraz wyglądały imponująco. Nie miała stanika, a biust ponętnie sterczał i ani myślał opadać ani rozłazić się na boki, niczym grupa nieletnich kolonistów na sopockim molo. Dziewczyna skonstatowała, że nigdy jeszcze nie wyglądała tak kobieco i apetycznie, jak teraz.

Cokolwiek dodawali do gęstawej zupy, działało.

Wtem poczuła znajome mrowienie na skórze. Odwróciła się od stołu. Przed nią stała pokraczna istota, lokaj Kudłatego, świdrując dziewczynę owadzimi oczyma.

– Witaj, człowiekobieto – syknął. – Widzę, żeś zjadła i się obmyła. To dobrze.

– Witaj – odpowiedziała Lidia. Miała wrażenie, że stwór o jednocześnie komicznym i przerażającym wyglądzie oblepia ją swoim wzrokiem. – Czym mogę ci służyć? – spytała z lekkim wahaniem w głosie.

– Och, wieloma rzeczami, ślicznotko – lokaj pokręcił głową na boki i poruszył ramionami, cienkimi niczym gałązki młodego drzewka. – Ale wszystko w swoim czasie – dorzucił. – Miałem tylko sprawdzić, czy wypoczęłaś, czy jesteś w dobrej formie. – Stwór wystawił cienki, brązowy język i szybko oblizał suche usta, będące tylko poprzecznym pęknięciem w jego pociągłej, owalnej głowie.

Lidia lekko się poruszyła. To może być jej szansa. Ryzykowna, to fakt, ale jakaś szansa. Oparła się pośladkami o krawędź stołu. Położyła dłonie na blacie, prostując ramiona i jednocześnie lekko wypinając klatkę piersiową. Stwór zasyczał, patrząc na biust dziewczyny.

Musiała go sprowokować. Nie wydawał się jakoś specjalnie silny. Może się uda. Nie wiedziała, jak lokaj wydostaje się na zewnątrz, ale miała nadzieję, że zdoła odkryć sekret stwora. Musiała grać i w ten sposób stworzyć sobie szansę.

– Jak widzisz, jestem w dobrej formie – odezwała się. – A teraz nie oblizuj się tak, tylko leć i zaraportuj wszystko swojemu panu.

Stwór zamrugał oczyma. Lidia nie zauważyła wcześniej, by miał powieki. Ale miał, przezroczyste, mrugające nie w pionie, a w poziomie.

– Coś ty taka pyskata? – zasyczał. – Pan cię przeznaczył do udziału w audiencji, ale to nie znaczy, że jesteś ważna, o nie. I tak trafisz do mnie. Wszystkie w końcu trafiają – syczał, wyraźnie podrażniony jej słowami. – A wtedy się przekonasz…

– O czym? – weszła mu w słowo. – Skoro jesteś taki wygadany, to po co czekać? – Dziewczyna jedną rękę oderwała od stołu i powoli, prowokacyjnie pogłaskała się po piersi. Znowu! Znowu ten narkotyk – pomyślała. Co on ze mną wyrabia? Ale poddała się emocjom i kontynuowała grę. – Nie musimy czekać, prawda?

Stwór zadrżał. Ramionami, nogami wygiętymi w tył dzięki odwrotnym stawom, poruszyły się nawet jakieś dziwne czułki, wyrastające z owalnej głowy. A potem skoczył.

Krzyknęła ze strachu. Nie spodziewała się czegoś takiego.

Był nieludzko szybki. W jej oczach był tylko rozmazaną smugą, kiedy jednym ruchem rzucił się na dziewczynę. Doskoczył do Lidii w ułamku sekundy i przycisnął ją do stołu. Nie był bardzo silny, ale obezwładnił sparaliżowaną strachem ofiarę. Wykręcił kobiecie ręce tak, że głową niemal dotknęła ściany, o którą opierał się stół. Zasyczał, jego twarz znalazła się tuż przy piersiach Lidii, gorący oddech stworzenia jednocześnie obrzydzał i przerażał. Po chwili poczuła coś jeszcze. Wilgotny, parzący język o szorstkiej powierzchni, długi na kilkadziesiąt centymetrów, niczym wąż oplótł jej biust, znacząc skórę gęstą śliną potwornego patyczaka. Oczy lokaja błyszczały z podniecenia. Lidia krzyknęła. Raz, potem drugi. Bała się. Nie spodziewała się takiej gwałtowności. Starając się wydostać z uchwytu chudego stwora, wyginała ciało we wszystkich możliwych kierunkach. Krzycząc, starała się kopnąć napastnika, chociaż nie miała pojęcia, gdzie miałaby trafić tak, żeby go zabolało. Lokaj zarechotał potwornie – widać było, że walka jeszcze bardziej go podnieca. Nie tak miało być, wrzasnęła w myślach Lidia. Na głos też krzyczała, darła się z całych sił, ale przecież nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Rozpaczliwie odpychając napastnika, byle dalej od tego obrzydliwego, mokrego jęzora, dziewczyna gorączkowo poszukiwała sposobu na wydostanie się z sytuacji, którą nierozważnie sprowokowała.

Zaczynało brakować jej sił. Potworny lokaj, wyczuwając słabnący opór ofiary, syknął z satysfakcją i jeszcze mocniej przycisnął dziewczynę do stołu. Siłą wepchnął się między zaciśnięte nogi dziewczyny. To koniec, koniec, nie dam rady, zaraz mnie zgwałci, pomyślała Lidia i panika powoli zaczęła wypełniać jej umysł, paraliżować ciało. To koniec.

Wtedy wydarzyło się niemożliwe. Nadeszła pomoc. Wielka, włochata i potworna pomoc.

Z rykiem, od którego wydawało się, że zadrżały ściany, zjawił się hrabia Kudłaty. Obydwoje poczuli jego obecność, jeszcze zanim usłyszeli potworny głos. A potem zawył owadziopodobny lokaj.

Olbrzymia siła oderwała stwora od Lidii i rzuciła na przeciwległą ścianę. Uderzył w kamienie z obrzydliwym trzaskiem i osunął się na podłogę, osłaniając głowę wątłymi ramionami. Hrabia stanął przed nim, zasłaniając kulącą się postać, a potem uderzył. Wtulona w róg pomieszczenia Lidia jęknęła, słysząc straszliwy, mokry odgłos uderzenia i przycisnęła dłonie do uszu. Nie chciała tego widzieć, nie chciała słyszeć. Ale nie miała gdzie uciec.

Suchy, owadzi lokaj zamilkł już po pierwszym ciosie. Potem, gdy kolejne razy spadły na jego martwe ciało, rozpadł się z obrzydliwym odgłosem na kawałki, zachlapując swoją zawartością pół ściany.

Lidia krzyknęła w przerażeniu.

Kolczasty powoli odwrócił się twarzą do skulonej kobiety.

– Głupi dureń – wycharczał z trudem. Wysiłek, z jakim opanowuje emocje, był doskonale widoczny. Hrabia zrobił krok, potem drugi i powoli podszedł do dziewczyny. Wyciągnął w jej kierunku lepiącą się od krwi lokaja dłoń, po czym, po krótkim zawahaniu, wytarł rękę w ubranie.

– Głupi dureń – powtórzył. – Wiedział, jaka jesteś w tej chwili wartościowa. Jaka jesteś ważna. Mógł poczekać, a niedługo być może byłabyś jego.

Lidia drżała. Przez to, co widziała, ale i przez to, co słyszała. Czyli owadzi potwór miał rację, mówiąc, że wkrótce byłaby jego własnością. A z drugiej strony, czemu jest taka ważna? Musi się tego dowiedzieć. Może, całkiem przypadkowo, pojawiła się jednak szansa na wydostanie się z tego miejsca, czymkolwiek ono jest.

Dziewczyna opanowała przerażenie i podała hrabiemu dłoń. Pociągnięta w górę, wstała. Kolczasty zerknął raz jeszcze na pokaleczone zwłoki swojego lokaja, a potem obydwoje znikli, rozpływając się w powietrzu.

***

Ku swej irytacji, Lidia nie była w stanie zobaczyć, w jaki sposób przeniknęli przez ściany celi. Ale wkrótce okazało się, że nie będzie jej to potrzebne.

Przenieśli się do znajomego, ciemnego korytarza. Podążając za idącym szybkim krokiem się hrabią, w krótkim czasie dotarła do dużej komnaty ze stołem, w której została nie tak dawno poddana egzaminowi. Kudłaty nie zatrzymał się jednak, tylko przez wysokie, podwójne drzwi wkroczył do kolejnego korytarza. Ten, sklepiony wysokim, kunsztownie rzeźbionym sufitem, był jasno oświetlony. Wszędzie naokoło kręciły się różnorakie stworzenia, mniej lub bardziej potworne w wyglądzie. Wszystkie z szacunkiem pochylały głowy przed hrabią i przystawały na chwilę, rzucając nagiej dziewczynie ciekawskie spojrzenia.

W końcu Kudłaty stanął przed wysokimi, gładkimi, kamiennymi drzwiami. Mimo, że Lidia nie dostrzegła żadnej klamki ani zamka, czarne skrzydła bezszelestnie otworzyły się, gdy tylko wysoki stwór dotknął ich powierzchni ręką. Po wejściu do środka dziewczyna zrozumiała, że jest to jeden z prywatnych pokoi hrabiego. Wielkie biurko, stojące naprzeciwko drzwi, błyszczało czernią gładkiego blatu. Poza nim i stojącym obok krzesłem z wysokim, rzeźbionym oparciem, w pomieszczeniu znajdowały się jeszcze inne meble – wielkie skrzynie i szafy, wykonane z tego samego materiału, co drzwi wejściowe. Stała tam również krwistoczerwona sofa, sprawiająca wrażenie miękkiej i wygodnej. Na wprost kanapy wisiał gigantyczny obraz. Na podłodze, wyłożonej kamieniami identycznymi jak w jej celi, leżała skóra, podobna do przerzuconej przez oparcie krzesła. Tyle, że leżąca na ziemi zakończona była olbrzymim, pomarszczonym i poczerniałym ze starości łbem. Niepodobnym do niczego, co Lidia widziała dotychczas. Ale dziewczyna nie patrzyła na szkaradztwo na podłodze. Jej wzrok przykuło malowidło, wiszące przed sofą. Umieszczony w grubej, prostej, drewnianej ramie, obraz przedstawiał widok jakiegoś czarnego zamczyska wzniesionego na poszarpanej krawędzi szarego, skalistego wzgórza. Niezwykłe było to, że ciągle się zmieniał. W jednej chwili miało się wrażenie, że patrzy się na warownię z wielkiej odległości, by po chwili znaleźć się tak blisko jej murów, że niemal można było zajrzeć przez wykusze do wnętrza zamku. Raz budowlę oświetlały różowawe promienie wschodzącego słońca, a za chwilę tonęła ona w zimnym blasku księżyca. Wszystkie zmiany zachodziły tak szybko i niezauważalnie, że nie można było ich dostrzec obserwując malowidło nawet przez dłuższą chwilę. Lidia miała wrażenie, że widzi zmieniające się szczegóły dopiero wtedy, gdy – paradoksalnie – nie patrzy na obraz. Kątem oka dostrzegała nagłe zmiany perspektywy, tonacji oświetlenia czy kąta, z jakiego zamek był sportretowany.

– Siadać! – Ostry rozkaz wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Zgodnie z poleceniem, usiadła na wskazanej dłonią sofie. Popatrzyła na hrabiego.

– Niefortunnie się złożyło, że ten kretyn zapomniał na chwilę, kim jest i co robi na tym świecie – zawarczał Kolczasty, siadając za biurkiem. – Mogłoby coś stać się tobie, a to w tym momencie jest niedopuszczalne.

Zamilkł na chwilę, jakby zastawiając się nad czymś.

– Wprawdzie do audiencji pozostały tylko dwa dni, ale nie mogę ryzykować – podjął. – Na te dwa dni umieszczę cię blisko moich pokoi, dam jakiegoś dobrego opiekuna, który jest bardziej godny zaufania, niż ten… – nie zrozumiała kończącego zdanie syku, ale wyczuła pogardę bijącą z głosu hrabiego.

– Dlaczego… – zawahała się na chwilę Lidia, po czym podjęła: – Dlaczego moja osoba jest chwilowo tak istotna i co się odbędzie za dwa dni?

Kudłaty spojrzał na nią czerwonymi ślepiami. Milczał przez chwilę.

– Ciekawe – odezwał się w końcu. – Rzadko kogo z przybywających interesuje to, co się tu dzieje.

– Skoro już tu jestem i mam w czymś uczestniczyć, mój panie, chciałabym wiedzieć, w czym – odpowiedziała dziewczyna lekko drżącym głosem. Każda informacja mogła się jej przydać. Każda.

Potwór ponownie zerknął na dziewczynę.

– Dobrze – podjął decyzję. – Skoro chce wiedzieć, opowiem. Ale najpierw trzeba cię ubrać, bo opowieść nie będzie krótka, a chłód szybko przenika mury mojego domu.

Hrabia nie wykonał żadnego widocznego ruchu, nie powiedział słowa więcej, ale jakby na jego wezwanie do komnaty bezszelestnie wbiegła postać, do złudzenia przypominająca poćwiartowanego niedawno owadziopodobnego lokaja. Istota ta stanęła przed hrabią z opuszczoną głową, oczekując na polecenia.

– Przynieś jej coś do okrycia. Dla mnie mokre, dla niej też, ale takie, które będzie mogła wypić. Aha, i wyślij kogoś do jej pokoju, niech posprząta bałagan – rzucił Kudłaty. Chuda postać szybko wybiegła z pokoju, by po chwili pojawić się ponownie. Najpierw przyniosła i postawiła przed swoim panem wielki dzban i niemal tak samo duży kamienny kielich. Potem lokaj wrócił raz jeszcze, przynosząc Lidii mniejszy dzbanek, mały drewniany kubek i wykonaną ze znanej jej już skóropodobnej materii odzież. Przyniesione ubranie okazało się długim habitem. Strój po nałożeniu przylgnął ściśle do ciała dziewczyny niczym kostium kierowcy sportowego. Mimo głębokiego dekoltu sięgającego poniżej pępka kobiety, wdzianko błyskawicznie rozgrzało zmarznięte ciało Lidii, a łyk czerwonawego napoju z miejsca poprawił jej nastrój.

– Żeby wytłumaczyć wagę spotkania, jakie odbędzie się w moim zamku, muszę powiedzieć nieco o historii naszego świata – zaczął Kudłaty, przyglądając się zawartości trzymanego w dłoni kielicha. Upił nieco, po czym kontynuował. – Jak sama pewnie zauważyłaś, to miejsce nieco różni się od twojego świata. Ale tylko pozornie. Dzięki sile teleportu, którym zapewne nieświadomie się posłużyłaś, nastąpiło otwarcie przejścia i koniec końców znalazłaś się tutaj. Trudno mi inaczej nazwać to tak, żebyś zrozumiała. Przejście, krótkotrwałe i niestabilne, może być podtrzymywane przez umysł dysponujący odpowiednią mocą, umiejętnościami i zdolnościami. Trzeba mieć dużą wiedzę, aby sterować przejściem. To, że się tu znalazłaś, to był czysty przypadek. I, uwierz mi, nie trafiłaś najgorzej. Choć zapewne trudno ci w to uwierzyć.

Hrabia przerwał na moment. Popatrzył na nią badawczo i kontynuował.

– Zastanawia mnie tylko, skąd weszłaś w posiadanie teleportu. Bo nie ma ich za dużo na świecie. I ciekawi, jak udało ci się nie oszaleć podczas przejścia, bo o to bardzo łatwo osobom bez odpowiedniej wiedzy i predyspozycji. Wiem, bo ja sam posiadam określone umiejętności. Jeszcze nie do końca potrafię je wykorzystywać, ale nawet teraz mogę przemieszczać się z wykorzystaniem przejść, w miarę świadomie kontrolując cel mojej podróży. To, że nie opuściłem mojego świata na stałe, oznacza, że nie jest taki najgorszy. Bywałem w miejscach, które w porównaniu do tego były czystym piekłem, nawet dla kogoś tak doświadczonego i odpornego na życie, jak ja. Bo życie może być potworne. To, co dla ciebie jest dziwactwem czy obrzydliwością – mój wygląd, zwyczaje – jest niczym w porównaniu do rzeczy, jakie widziałem. Czasem żałuję, że niektóre z nich musiałem zobaczyć, choć przecież przebyta droga uformowała mnie takim, jaki jestem. I za to nawet najgorszym ze wspomnień jestem wdzięczny. Ale… – Hrabia znów łyknął ze swojego pucharu. – Wróćmy do tematu. Postaram się wyjaśnić wszystko najprościej, jak potrafię. Mój świat jest jednocześnie twoim. I nieskończoną ilością innych. To, co widzisz dookoła, to jest wciąż ta sama planeta, na której się urodziłaś. Wszystkie te rzeczywistości, które bytują niejako obok siebie, istnieją dzięki wyjątkowości tej planety. Jest to jedyne miejsce w całym uniwersum, w którym mogło powstać życie.

– Pomyśl tylko, człowiekobieto, jeśli potrafisz. Spośród nieskończonej ilości gwiazd jedynie niewielka liczba z nich – choć dla mnie czy dla ciebie wciąż zbyt duża, by móc ją sobie wyobrazić – posiada własne układy planet. Olbrzymia ilość tychże planet dysponuje warunkami, które sprzyjają rozwojowi życia. I nie wiadomo dlaczego, dzięki jakiemu żartowi bądź potwornej drwinie, tylko ta jedna planeta spośród tysięcy była zdolna zrodzić życie. Czemu? Tego nie wiem. Nawet sto razy mądrzejsi ode mnie tego nie wiedzą.

– Skoro tylko jedna planeta była do tego zdolna, zrozumiałe wydaje się, że natura postanowiła wykorzystać unikalną cechę tego miejsca i stworzyła nieskończenie wielką liczbę odmian i modyfikacji bytów. Tak wielką, że jedna rzeczywistość nie była w stanie tego wszystkiego pomieścić. I dlatego, gdzieś w zamierzchłej przeszłości, nastąpiło pęknięcie. Rzeczywistość, niczym kryształowe lustro, rozpadła się na miliony kawałków. Wszystkie wciąż były odłamkami tego samego lustra, choć każdy z nich odbijał już inny obraz. Rozumiesz coś z tego, co mówię?

Lidia, która zamarła z kubkiem w ręku, kiwnęła głową. Zorientowała się, że Kudłaty nie patrzy na nią, więc powiedziała:

– Tak, panie. Ale skąd to wszystko wiesz?

– Wszystko się wyjaśni. A przynajmniej rozjaśni – odrzekł. – Tak więc powstało wiele, bardzo wiele odmian tej samej rzeczywistości. Jedne już dawno znikły, uległy samozniszczeniu, bądź zginęły od jakiegoś czynnika zewnętrznego. Inne dopiero się rodzą. Nikt nie wie, ile istnieje jednocześnie, ile ich było kiedyś, ile powstanie w przyszłości. Ale jest ich bardzo, bardzo dużo.

Hrabia pociągnął łyk trunku, popatrzył na dziewczynę.

– W końcu istoty świadome swojej egzystencji w taki czy inny sposób odkryły równoległość światów i niektóre nauczyły się podróżować pomiędzy nimi. Taka podróż zawsze wiąże się z wielkim ryzykiem. Nie masz gwarancji, że trafisz tam, gdzie zamierzałeś – o ile miałeś jakikolwiek zamiar. Nie możesz być pewien, że kiedy tam dotrzesz, uda ci się zachować jedność umysłu i ciała. I na pewno nie wiesz, czy zdołasz wrócić do domu. Ale istoty myślące są ciekawe, więc zaczęły podróżować. Jedne gnane potrzebą poznania, inne – w celu ekspansji.

Mój świat stał się ofiarą takiej ekspansji. Spróbowałem na szybko przeliczyć naszą miarę czasu na tę, znaną tobie. Wyszło mi, że ponad 5 tysięcy waszych lat minęło, odkąd mój świat stanął w obliczu niespodziewanego ataku. Byłem wtedy młodym synem wielkiego hrabiego, władającego więcej niż czwartą częścią planety. Już wtedy znałem podstawowe kwestie dotyczące równoległości światów, miałem za sobą pierwsze próby przejścia. Ale nic, co podczas tych podróży zobaczyłem, nie było w stanie przygotować mnie na przybycie najeźdźców.

– Ich świat umierał, więc podjęli ryzykowną i bardzo kosztowną próbę przeniesienia całej cywilizacji do innej rzeczywistości. Prawie udała im się ta sztuka. Gdyby wszystko poszło tak, jak zaplanowali, zmietliby nas w mgnieniu oka i zamieszkali na zgliszczach naszych domów.

– Od pięciu tysiącleci trwa wojna. W tym czasie obydwie rasy – choć to bardzo trudne – wymieszały się i teraz nie sposób powiedzieć, kto pochodzi z której rzeczywistości. Nawet ja uległem w jakiś sposób wpływom obcych i nie jestem taki, jaki byłem przed ich przybyciem. W tej chwili trudno nas rozróżnić, choć na początku byliśmy zupełnie inni. Ale nie o tym miałem mówić.

Kudłaty łyknął potężnie z kamiennego kielicha, odchrząknął i kontynuował, a Lidia słuchała syczącej mowy potwornego rozmówcy jak urzeczona.

– W tej wojnie nie ma wygranych ani przegranych. Po tak długim okresie trwania konfliktu, nie jest to już możliwe. Obydwie strony nauczyły się dużo od siebie i siły się wyrównały. Teraz, mimo potworności trwających walk, nastąpiła stabilizacja. Stagnacja, mówią niektórzy. Nie ma możliwości, przynajmniej w moim odczuciu, aby jedna ze stron pokonała drugą bez ściągnięcia zagłady na cały świat.

– Dlatego podjąłem próbę nawiązania kontaktu. Naraziłem siebie na wielkie niebezpieczeństwa, tak ze strony przeciwnika, nienawidzącego nas ponad wszystko, jak i ze strony części pobratymców, dla których jakakolwiek próba dialogu jest jednoznaczna ze zdradą. Ale, być może, odniosę sukces. Rozmowy trwają już dość długo, nawet według mojej miary. Odbyło się już jedno spotkanie, jakiś czas temu. Dla ciebie był to okres dwakroć dłuższy niż całe życie, dla mnie ledwie mgnienie. Ale negocjacje miały miejsce. I nie pozabijaliśmy się nawzajem.

– Za dwa dni ma miejsce druga tura. Jest to wielka szansa dla mojego świata, bo na to spotkanie ma przybyć postać bardzo ważna – być może nawet będzie to ktoś, kto w przyszłości zostanie ich władcą. Mam małą nadzieję, że uda nam się nawiązać nić kontaktu, że będziemy w stanie znaleźć wspólny język. I być może, za następne pięć tysięcy lat, zakończyć ten konflikt.

– Jaka… jaka jest moja rola w tym wszystkim? – spytała z wahaniem Lidia.

– Jakiś czas przed poprzednim spotkaniem, w wyniku przypadkowego zdarzenia, które być może wcale nie było przypadkiem, zjawiła się tutaj człowiekobieta. Podobna do ciebie, może niekoniecznie fizycznie, bo dla mnie wszyscy jesteście tacy sami. Inna niż wszyscy z waszego świata, których spotkałem wcześniej. Tamci albo umierali w przerażeniu, albo podejmując daremną próbę – haha – zrobienia mi jakiejkolwiek krzywdy. Ty, podobnie jak tamta istota, przetrwałaś pierwsze spotkanie. I nie oszalałaś. Nie wiem czemu, ale nadal tu jesteś i rozumiesz moją mowę, zamiast pełzać po podłodze, bełkocząc bez sensu.

– Tamta człowiekobieta była drobiną, która wywołała lawinę, a co lepsze – skierowała tę lawinę w odpowiednie miejsce. Nie wiem jak, nie sądzę, by robiła to świadomie. Ale, czy była tylko narzędziem, czy czymś więcej, jej działania doprowadziły do tego momentu w czasie: dwa dni przed spotkaniem, które być może pchnie ten świat w innym, lepszym kierunku.

Lidia zaczynała rozumieć. Więcej, niż chciała, więcej niż przypuszczał Kudłaty. Niespokojnie poruszyła się na sofce.

– Czy istnieje jakiś ślad po tamtej kobiecie? – spytała cicho. – Czy masz jakieś zdjęcie, portret?

– Zdjęcie? – powtórzył hrabia, najwyraźniej nie rozumiejąc. – Ach, obraz. Mam. A czemu pytasz o jej obraz?

– Pozwól, mój panie – odrzekła z drżeniem w głosie Lidia pochylając głowę, aby ukryć emocje – abym odpowiedziała na to pytanie po obejrzeniu tego… obrazu.

Kudłaty zawahał się. Patrzył na nią podejrzliwie czerwonymi oczyma, widziała, jak drżały szerokie nozdrza, jak na czubku wielkiej głowy podniosły się gęste włosy, niczym sierść dzikiego zwierzęcia, szykującego się do ataku. Zaraz mnie zabije, tak po prostu zabije, pomyślała dziewczyna. Ale muszę wiedzieć, muszę to sprawdzić.

Nagle hrabia podjął decyzję. Uspokoił się i powiedział:

– Dobrze. W sumie, czemu nie.

Wstał od stołu i, trzymając puchar poczekał, aż Lidia się przyłączy. Podszedł do jednej ze ścian pokoju i przyłożył owłosioną dłoń do kamiennej powierzchni, szeroko rozczapierzając palce. Dziewczyna drgnęła, gdy na gładkiej płycie pojawiła się maleńka rysa, która po chwili zmieniła się w głębokie pęknięcie. Kawał skały bezszelestnie odjechał do wewnątrz ciemnej przestrzeni, majaczącej za powstałym w ten sposób przejściem. Kosmaty wszedł pierwszy i natychmiast pojawiło się światło. Lidia weszła za hrabią i zatrzymała się w progu, zdumiona.

Pomieszczenie było duże, miało pewnie ze sto metrów powierzchni, ale to nie wielkość sali zaskoczyła dziewczynę. Mrok pokoju rozjaśniał zimny blask słońca, wpadający do wewnątrz dzięki unoszącej się potężnej zasłonie, będącej jednocześnie jedną ze ścian. Kamienna płyta unosiła się w górę, odsłaniając olbrzymie okno i widok. To właśnie ten widok zaparł Lidii dech w piersiach.

Znajdowali się na dość znacznej wysokości. Dziewczyna nie miała lęku wysokości ani agorafobii, ale gdy podeszła do gładkiej tafli szkła i spojrzała w dół, poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.

Rozglądając się, rozpoznała w murach gmachu, w którym się znajdowała, zamczysko, sportretowane na niezwykłym, zmieniającym się obrazie z gabinetu Kosmatego. Czarne mury, piętrzące się na wysokość przynajmniej dwudziestokondygnacyjnego budynku, wspierały się na urwistej krawędzi olbrzymiego wzgórza, przynajmniej trzykrotnie wyższego, niż sama twierdza. Wrażenie rozpościerającej się przed nią przepaści wywoływało u dziewczyny zawrót głowy. A widok jeszcze potęgował to wrażenie.

Przed zamkiem ciągnęły się pasma wysokich, skalistych wzgórz, niższych niż to, na którym stał zamek. Dzięki temu nie zasłaniały Lidii widoku olbrzymiej, pustej i szarej przestrzeni, ciągnącej się niemal po horyzont. Zimne, bladoniebieskie niebo z samotnym, ostro świecącym słońcem dopełniało wrażenia ciszy i spokoju, jaki bił z krajobrazu. Nigdzie nie widać było najmniejszego śladu budowli czy dróg. Przytłaczająco działał obraz setek szarych, skalistych pagórków, pozbawionych całkowicie roślinności czy innych śladów życia. Daleko, prawie niedostrzegalne, błyszczało w zimnych promieniach słonecznych odległe morze.

– Mamy teraz okres spokoju, ale za niedługi czas przyjdzie pora wiatrów i wtedy widok jest… mniej statyczny. Wiatry mamy potężne, niosą ze sobą kurz i piasek z południowej pustyni. I wtedy prawie nic nie widać, słychać tylko nieustający szum wichru, jakby natura chciała zmieść zamek ze wzgórza – odezwał się hrabia. Dziewczyna zerknęła na niego. Stał lekko z tyłu, również wpatrując się w zimny krajobraz. Po chwili odezwał się: – Kiedyś było inaczej. Było dużo roślinności, pięknej i bujnej, w lasach żyło pełno zwierzyny. Ale to było, zanim rozpoczęła się wojna. Potem oni zmienili klimat i nic nie jest już takie, jak kiedyś.

Zamilkł na chwilę.

– Ale może jeszcze kiedyś będzie – dodał z wahaniem. Potem potrząsnął wielką głową i machnął łapą w kierunku Lidii. – Chodź tutaj, usiądź na fotelu.

Dziewczyna obróciła się, rozglądając się po pokoju. Bez wątpienia, była to sypialnia hrabiego. Wielkie łóżko, stojące przy ścianie naprzeciw wielkiego okna, przykryte było starannie ułożonym, błyszczącym materiałem. Po lewej od łoża znajdowało się biurko, niemal tak duże jak to czarne, stojące w gabinecie. Po prawej, skierowana oparciem do okna, stała sofa i dwa duże fotele, wszystkie obite czerwoną skórą. Przed sofą, pod samą ścianą ustawiono niską, ciemną skrzynię. Żadnych ozdób czy innych mebli nie było. Potęgowało to jedynie wrażenie pustki i osamotnienia, jakie wywoływał widok za oknem.

Lidia usiadła na jednym z foteli. Hrabia podszedł do stojącej przy ścianie skrzyni. Uniósł wieko i dziewczyna dostrzegła, że wnętrze, wyłożone czarną tkaniną, wypełnione było dużymi, przezroczystymi kryształami o niebieskawym kolorze. Hrabia chwilę przesuwał dłonią nad zawartością skrzyni, po czym wyciągnął jeden z kryształów. Ale dziewczyna dostrzegła jeszcze coś. Zanim Kosmaty zamknął skrzynię, zauważyła ciemny, piramidalny przedmiot, leżący z boku, obok kryształów. Teleport! Znalazła piramidę! Z trudem opanowała okrzyk, jaki wyrywał się z jej ust i przybrała obojętny wyraz twarzy. To jest szansa, o jakiej marzyła. Ten promyk nadziei. Ale teraz musiała cierpliwie poczekać, aż pojawi się sposobność, by go stąd wykraść. I użyć.

Kosmaty zatrzasnął kufer i przykląkł. Zerkając ponad masywnymi barkami stwora, Lidia widziała, jak hrabia ostrożnie i starannie umieszcza wyciągnięty kryształ w niewielkim wgłębieniu. Potem potwór wstał i usiadł na sofie.

– Niewiele istot przebywało w tym pomieszczeniu. Wstęp tutaj mają tylko dwie z nich: mój kamerdyner, jedyna osoba jakiej ufam, i dowódca wojsk, jedyna osoba, której ufać muszę – powiedział. – Ale żadnemu z nich nie pokazywałem moich diamentów z obrazami. Nikt nie wie, że mam wspomnienia ze starych czasów, nawet jeszcze sprzed najazdu. Dlatego też trzymaj język za zębami. Jeszcze nie zdecydowałem, co z tobą zrobię po audiencji. Wszelka niedyskrecja oznaczać będzie srogie konsekwencje, rozumiesz?

Lidia przytaknęła, kiwając głową. Miała nadzieję, że nie będzie musiała się martwić konsekwencjami, ale i tak nie chciała rozdrażniać Kosmatego. Niedawno pokazał, jak wygląda jego gniew.

– To są obrazy tej człowiekobiety, o której ci mówiłem – rzekł hrabia i nagle nad powierzchnią skrzyni pojawił się, na początku niewyraźny i falujący, ale zaraz potem ostrzejszy i stabilniejszy, obraz. Trójwymiarowa projekcja, która bez żadnych wątpliwości przedstawiała babcię Helenkę. Młodą, piękną babcię Helenkę. Lidia westchnęła głośno i aż podniosła się z fotela.

Kosmaty, uważnie obserwujący dziewczynę, warknął ostrzegawczo. Lidia natychmiast usiadła, ale nadal intensywnie wpatrywała się w świetlistą, ruchomą projekcję sprzed lat.

Babcia wyglądała tak, jak na zdjęciach w albumie znalezionym razem z teleportem na strychu. Była młoda, piękna, ubrana tylko w skąpy strój ze skóropodobnej materii. Siedziała przy stole, spokojnie jedząc drewnianą łyżką znajomą breję z kamiennej miski. Lidia raz jeszcze westchnęła.

– Jak widzę, znasz tę człowiekobietę – stwierdził Kolczasty.

– Tak, panie – odrzekła dziewczyna, nie odrywając wzroku od wyświetlanego obrazu. W tle, za babcią, jakieś dziwaczne stworzenia krzątały się w pośpiechu, ale dziewczyna nie mogła dostrzec, co robiły. Zresztą, nie interesowało jej to. Babcia! Mimo, że dziewczyna domyślała się, kim była kobieta, o której opowiadał Kosmaty, szok był i tak spory. Helenka tutaj! I udało jej się wrócić do domu!

– No więc? – spytał hrabia niecierpliwie. – Kim ona dla ciebie jest?

– To moja babcia… – westchnęła po raz trzeci Lidia.

– Kto?

– Babcia. Matka mojej matki – wyjaśniła dziewczyna. Babcia była bardzo spokojna, rozmawiała z istotami krzątającymi się wokół stołu. Wydawało się, że właśnie zajada obiad u znajomych, a nie przebywa w tym dziwnym miejscu, otoczona postaciami rodem z koszmarnych snów. – Razem z artefaktem… z teleportem znalazłam kilka dziwnych fotografii. Aż do teraz nie rozumiałam, skąd są te zdjęcia.

Hrabia poruszył się nieznacznie na sofie, z zainteresowaniem przyglądając się Lidii.

– A więc to twoja krewna – syknął. – Ciekawe. Być może wyjaśnia to niektóre sprawy. I jednocześnie stawia nowe zagadki. – Sprawiał wrażenie, że mówi sam do siebie. – Czemu obydwie pojawiają się w tak nieoczekiwany sposób, w takim właśnie momencie? Czy to przypadek? Niemożliwe, tego typu zdarzenia nie zdarzają się przypadkowo…

Mruczał dalej cos do siebie, a dziewczyna oglądała projekcję. Wzruszenie i emocje odebrały jej mowę, unieruchomiły na fotelu, z oczyma utkwionymi z migoczące obrazy. Babcia, jak żywa dzięki trójwymiarowości filmu, wstała od stołu, z uśmiechem podając kamienną misę jakiemuś kosmatemu stworzeniu. Wydawała się tak opanowana, tak spokojna i rozluźniona, aż w końcu Lidia zrozumiała.

– To ten narkotyk, który podajecie w jedzeniu – powiedziała na głos. – Na mnie on też działa uspokajająco…

Kosmaty znów drgnął.

– Nie podajemy ci żadnego narkotyku. Dostajesz takie samo jedzenie, jak my wszyscy – odezwał się. Potem dodał: – To jest chyba jakaś niezamierzona reakcja, efekt uboczny. Bardzo interesujące…

– Kiedy zarejestrowano ten film? Te… obrazy? – spytała dziewczyna, po czym szybko dodała: – Mój panie?

Hrabia popatrzył na film.

– To było tuż przed poprzednim spotkaniem. Faktycznie, była spokojna. Ale nie tylko spokój ją wypełniał – dodał, nie wyjaśniając ostatniej uwagi.

Popatrzył na Lidię i raptownie wstał z sofy.

– Zostawię cię samą. Popatrz na obrazy sprzed lat. Jak widzę, oglądanie ich daje ci dużą przyjemność – powiedział. – Wrócę za jakiś czas.

Skierował się ku wyjściu. Za chwilę Lidia była sama, a drzwi bezszelestnie zamknęły się za wychodzącym. W tej samej chwili dziewczyna znalazła się przy skrzyni. Zaczęła szarpać za wieko kufra, szukając sposobu na jego otwarcie. Nie znalazła. Nie mogła nawet odnaleźć rysy na powierzchni mebla. Siłowała się jeszcze przez chwilę, po czym, zmęczona i zniechęcona, wróciła na fotel. Podniosła z ziemi kubek, który nieświadomie przyniosła z gabinetu hrabiego, i dopiła resztę napoju, jaka jeszcze w nim była. Opadła na fotel i zaczęła oglądać film.

Dziwnie się czuła, oglądając babcię jak żywą. Miała oczywiście kilka filmów z Helenką nagranych na DVD, ale to… tutaj była młoda, piękna i… trójwymiarowa. Dziewczyna postanowiła przestać myśleć o ukrytym w skrzyni teleporcie i popatrzeć na projekcję.

Helenkę przebrano w inny strój, równie obcisły i skąpy jak poprzedni, ale o wiele bardziej zdobny. Lidia widziała, że babcia ma wykonany mocny, dziwaczny makijaż, który w połączeniu z jej kunsztownie wykończonym ubiorem sprawiał, że wyglądała bardzo… kusząco. Oglądając swoją babcię w takiej kreacji, dziewczyna zaczerwieniła się, myśląc w ten sposób o bliskiej osobie.

Nagle obraz zafalował i znikł. Lidia z żalem podniosła się z fotela, gdy nad skrzynią pojawił się inny film. Dziewczyna po raz kolejny westchnęła ze zdziwienia i opadła na miękkie siedzisko. Pusty kubek wypadł jej z dłoni i z cichym stukotem potoczył się po podłodze.

Babcia Helenka nie była sama. Podpierała się dłońmi o wysokie oparcie sofy i była całkiem naga. A od tyłu, mocno i energicznie poruszając biodrami, pieprzył ją satyr. Lub coś, co Lidii z tym mitycznym stworzeniem od razu się skojarzyło. Po raz pierwszy widziała tutaj istotę, która przypominała człowieka tak bardzo. Od pasa w górę był to mężczyzna – piękny, smagły o przystojnej, pociągłej twarzy i ciemnych włosach, spływających długimi falami na ramiona. Mocno obejmował biodra pochylonej przed nim kobiety. Potężna klatka piersiowa, przechodząca w wąskie biodra, błyszczała od potu. Na brzuchu kończyło się człowieczeństwo stworzenia. Obrośnięte ciemnym włosiem, przechodziło w parę potężnych, zakończonych kopytami, końskich nóg.

Lidia znów poczuła, że się czerwieni. Jej babcia, mocnymi pchnięciami nabijana na niewidocznego penisa satyra, jęczała ciężko, zarzucając głową w ekstazie. Wspierała się o sofkę, cofając biodra przy każdym ruchu partnera płynnym, zharmonizowanym ruchem. Jej szczupłe, białe ciało, z ciężkimi, pełnymi piersiami erotycznie falującymi w rytm seksualnego pędu, bardzo podniecająco kontrastowało z ciemną skórą jej kochanka.

Dziewczyna poczuła napływające podniecenie. Nie chciała tego. To przecież Helenka… Ale tak nierealna w swoim młodzieńczym uniesieniu, tak zatracona w erotycznej ekstazie, przy tym kochająca się z kimś tak nierzeczywistym, jak to tylko możliwe – że Lidia przestała o niej myśleć jako o bliskiej osobie, pomarszczonej staruszce ze wspomnień. To, co widziała przed sobą, napełniało jej ciało takim elektryzującym napięciem, że dziewczyna zapomniała, kogo przedstawia film. Ważne było tylko, CO przedstawiał.

Kobieta na obrazie wygięła głowę do tyłu, zarzucając ciemne włosy na plecy, a jej twarz, z przymrużonymi oczyma i wpół otwartymi z podniecenia ustami, z dolną wargą przygryzaną błyskającymi bielą zębami, uosabiała absolutną żądzę. Stojący z tyłu satyr chwycił loki kobiety w dłoń i pociągnął je silnie w tył, ku sobie, zmuszając partnerkę do tego, aby jeszcze mocniej wygięła całe ciało. Kobieta poddała się, unosząc tułów w górę i prężąc się mocno, a jej biust, sterczący i przepięknie ukształtowany, celował wprost w wiercącą się na fotelu Lidię.

Oglądająca projekcję dziewczyna w końcu uległa emocjom. Jedną dłonią mocno objęła swoją pierś, drugie ramię opadło między jej uda. Zacisnęła palce na gorącym już kroczu. Chłonęła krystalicznie czyste obrazy, zawieszone jak gdyby w powietrzu przed jej oczyma, a ciało reagowało na bodźce niemal samoczynnie. Wygięła się w łuk na fotelu, intensywnie masując swoją szparkę. To, że pieściła się przez materiał, nie ograniczało jej doznań, wręcz przeciwnie – dziwna struktura tkaniny jeszcze bardziej podrażniała rozpaloną łechtaczkę, zwiększając moc doznań. Na filmie scena płynnie uległa zmianie, satyr oderwał się od podnieconej, jęczącej kobiety i podniósł ją w górę, niczym piórko. Lidia jęknęła, widząc ogromnego penisa dziwacznej istoty – czarny, długi i gruby organ, z błyszczącą od soków partnerki główką sterczał majestatycznie niczym grecka kolumna. Stwór obrócił w ramionach kobietę i nadział ją na siebie, przyklękając na kosmatych nogach. Kochanka objęła jego biodra nogami i wygięła ciało w tył. Ekstaza, widoczna na jej twarzy, i piękno jędrnych piersi, falujących w rytm pchnięć partnera, jeszcze bardziej podnieciły Lidię. Dziewczyna czuła, że cała płonie z rozkoszy, a jej mokra od soków kobiecość pragnie tego, co rozgrywało się na filmie. Do jęków oglądanej kobiety dołączyły spazmatyczne westchnienia Lidii. Jeszcze chwila, jeszcze kilka energicznych ruchów satyra i kobieta, obejmująca kochanka udami zakrzyczała z rozkoszy. Oglądająca to dziewczyna nie mogła dłużej wytrzymać. Masowała łechtaczkę coraz szybciej i intensywniej, a gdy zobaczyła, jak satyr odrywa od siebie partnerkę i oblewa ją swoim złocistym, bursztynowym nasieniem, które gęstymi kroplami spływa po drżącym, napiętym ciele kobiety, ona też zaczęła szczytować. Fale rozkoszy wypełniły umysł Lidii, po czym ekstaza zaczęła powoli opadać. Jeszcze jeden głośny jęk, przechodzący w długie westchnienie i Lidia powoli się uspokoiła. Scena, wyświetlana na projektorze, również znikła, rozpływając się w powietrzu. Dziewczyna powoli, oddychając ciężko, wyciszała swoje rozpalone ciało i opadła na siedzisko fotela. Nagle obraz znów pojawił się przed nią. Stała tam babcia Helenka, ponownie ubrana w obcisły strój, i charakterystycznym dla siebie gestem kiwnęła opuszczoną wzdłuż uda dłonią. Zawsze tak robiła, kiedy Lidia jako mała dziewczynka przychodziła do niej z rodziną w odwiedziny. Gest ten, zrozumiały tylko dla nich dwojga, oznaczał, że babcia do siebie przywołuje wnuczkę, bo chce coś jej dać– jakiś smakołyk lub cenny upominek.

Lidia momentalnie oprzytomniała. Wyprostowała się na fotelu i uważnie wpatrywała w poruszający się obraz. Babcia obróciła się lekkim ruchem, a wtedy dziewczyna dostrzegła niewielki wisiorek, zwisający z szyi Helenki. Być może było to tylko złudzenie, być może Lidia na siłę starała się dopatrzyć czegoś, czego nie było, ale wydało się, że babcia specjalnie pokazuje ten wisiorek – niewielki, lekko opalizujący w świetle kamień zawieszony na cienkim rzemieniu.

W tym momencie obraz znikł. Pozostała tylko pusta, ciemna skrzynka, stojąca pod kamienną ścianą, oświetloną różowymi, zimnymi promieniami zachodzącego słońca.

Przejdź do kolejnej części – Czwarty wymiar

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Aby pobrać ebooka z powyższym tekstem w formatach pdf, epub, mobi:

Zajrzyj http---chomikuj.pl-Najlepsza_Erotyka2 (2)

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Cóż nawet w świecie równoległym istnieje odwieczna walka o władzę, wolność,niezależność i aby ją zdobyć posłużyć się trzeba wszystkimi dostępnymi środkami-tak daje nam do zrozumienia Hrabia.Czekam na ciąg dalszy!Jestem bardzo ciekawa, czy Lidia ucieknie, czy może weźmie udział w tajemniczej audiencji i będzie kluczową postacią w trakcie pertraktacji z tajemniczym najeźdźcą!
Pozdrawiam!
Anka

Świetne opowiadanie. Dość nietypowe, ale bardzo mi się podoba. Czekam na kolejną część.
Lily

Drogie Panie

Dziekuje za mile komentarze. Chodzilo mi o takie nietypowe opowiadanie 🙂 i ciesze sie, jesli trafilem w Wasze gusta…

Ostatnia, czwarta czesc juz na poczatku lutego.

Pozdrawiam, seaman

Odświeżyłam sobie „Trzeci wymiar”. Jest dobrze napisane, miło się czyta, wszystko fajnie. Najfajniejszy jednak jest fakt, że ja te opowiadanie pamiętam! Przeczytałam trzecią część i wiem co będzie się dziać w czwartej i to mimo, że czwartą czytałam rok temu albo i wcześniej. Rzadko się to zdarza. Gratuluję 🙂

Madź

Napisz komentarz