Filozofia namiętności – Santi o filozofii erotyki Brak ocen

3 min. czytania
Źródło: pixabay.com

Źródło: pixabay.com

Czy jest coś takiego jak filozofia tego chcenia bycia razem i to tak szczelnie, że bliżej się nie da? Tego pragnienia doświadczania siebie częściej niż stale, zawsze mocniej niż poprzednim razem. Czym jest namiętność? Czy to prawda, że najpierw nas  porywa jej fala, unosi szaleństwem, wyrzuca w powietrze, by potem zmęczonych i znudzonych wynieść na brzeg? Czym różni się od pożądania? Upał sprawia, że chce się o temacie rozpalania oraz pozostawania gorącym rozmawiać. Lub przynajmniej pomyśleć.

Bo jakże byłoby to pięknie, gdyby trochę ciepła tych dzisiejszych promieni słonecznych można było przechować w sobie na czas zimy. Jako remedium na pluchę czy śnieg bijący w oczy. A może z namiętnością może być podobnie?

Filozofia namiętności: czym jest namiętność?

Traktuję to pytanie właśnie filozoficznie, dając odpowiedź mocno zakorzenioną w tradycji dyskusji o… szczęściu. Bo o ile filozofowie dość zgrabnie unikają kwestii seksualnego pożądania czy erotycznej namiętności, o tyle o szczęściu rozprawiać uwielbiają. Co mówią? Niektórzy przekonują, że nie jest to odczucie, a raczej postawa. Zależna od nas, w której dane nam jest się trenować. Uwielbiam! Mieć szczęście w swoich rękach i móc je pomnażać. Tak chcę myśleć i żyć. Bo choć radość pojawia się i znika, to szczęście raz wypracowane, trzyma się mocno naszych butów. Sądzę, że z namiętnością jest podobnie – pozwalając sobie na rozumowanie per analogiam. Namiętność wpisana w codzienność, to rodzaj postawy, wyboru, który również dotyka sfery erotycznej. I choć samo pożądanie pojawia się i znika, to żyć namiętnie możemy stale.

Co to znaczy namiętnie żyć?

Żyć namiętnie to pałać namiętnością wobec codziennych aktywności. Bo gdyby się zastanowić, nawet te z pozoru żmudne, mogą zawierać elementy zabawy czy też dostarczać podniety. Nudne wyjście do nudnej pracy? Lecz może w niej ekscytujące przerwy na kawę  w doborowym towarzystwie towarzyszek niedoli? Namiętnością byłoby pozwolenie sobie na żywą radość, gdy już coś się dobrego przytrafi. Jak właśnie ta kawa, przerwa, chwila zabawnej rozmowy. Tyczy to się i łóżka, które przecież, jeśli tylko na to pozwolimy, jest jak najbardziej codzienne. Namiętność to nieutracony entuzjazm. Wobec dotyku, pieszczoty, orgazmu, partnera. To gotowość by przeżyć – raz jeszcze, na nowo, choćby wszystko to samo. I dać się zachwycić. Być może tylko dlatego, że jest to w ogóle możliwe.

A jeśli namiętność to postawa…

A jeśli namiętność to postawa, to można się w niej, jak we własnym poczuciu szczęścia, trenować. Wzmacniać. Uwrażliwiać. Utraconą odnaleźć. Co chyba najważniejsze, bo niesie dobrą nowinę dla długoletniej miłości.Wierzę, że w namiętności trzeba wzrastać. Wspólnie. W związku. Bo inaczej niewybrana nas opuszcza. Pomalutku, po cichutku, zupełnie niepostrzeżenie. Pozostawiając pary, które prawie się słyszą, prawie widzą, najczęściej jednak się ze sobą mijając. A tego przecież nie chcemy. Żyć wspólnie przez zasiedzenie, z terminem ważności wyznaczonym przez zaciągnięty kredyt. Chcemy być jak tamta zakochana para, co w parku na ławce całować się przestać nie mogła. Dlatego to cudownie, że namiętność jak szczęście można świadomie wybrać i nad nią pracować.

Mit spontaniczności

Nic bardziej nie szkodzi namiętności w długodystansowej relacji niż mit spontaniczności. Że kochać się, dać się porwać pożądaniu to trzeba koniecznie nagle. Bo oczywiście tak to się dzieje na samym początku, gdy ona od rana z nogami ogolonymi i najlepszą bielizną godzinami spotkania wyczekuje. A on już w pracy możliwe scenariusze wymyśla, które wcale za planowanie uchodzić wcale nie chcą. Bardzo spontaniczni, bo zakochani. Bo seks jeszcze priorytetem, ponad nowe mieszkanie, zawód, a może nawet rodzinę. Jesli takiej wyczekanej, wymarzonej wcześniej spontaniczności pragniecie? To tak! Tej mamy wbród. Bo wystarczy rano już się przygotować i fantazjami myśli zająć, a prawdopodobieństwo, że się zadzieje lawinowo rośnie. Ale czy to właśnie nie wybór? Świadomy. Chcę żyć i być namiętnie?

Filozofia namiętności: o ćwiczeniu się w namiętności

Całe życie dedykuję ćwiczeniu się w namiętności. W imię większego szczęścia w pojedynkę i lepszego życia w parach. Nie mogąc uwierzyć, że miłość i namiętność po prostu może wygasać. Bo oczywiście, że w kominku stale trzeba dokładać. Ale gdy się właściwe, suche drzewo dorzuca, to ogień płonie, nieprawdaż? Podobnie i w związkach. Tylko najpierw trzeba wybrać – namiętność ponad marazm. Troska miast zaniedbania. By później dowiedzieć się o tych wszystkich sposobach na miłość głównie wobec życia. Erotyczna inteligencja, wyobraźnia, priorytetów układanie, codzienna dotyku praktyka. To tylko takie narządzie, gdy zrozumiemy, że żywot namiętności możemy dowolnie przedłużać.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Droga Santi,
Twój szyk przestawny, inwersją zwany, uwielbiam. Teksty Twoje i przemyślenia z zapartym tchem zawsze czytam. W namiętności i pożądaniu lubować się będę, a to, co Twojego na NE znajdę, wyznacznikiem mi będzie. 🙂
A tak już nieco bardziej poważnie to rzeczywiście bardzo lubię czytać Twoje teksty. Są z jednej strony takie proste w odbiorze, a z drugiej pełne mądrości i inteligencji (tej emocjonalnej i erotycznej). Zwracasz uwagę na naprawdę ważne rzeczy, na to, jak trwać, by życie było piękne i szczęśliwe. By błysk w oku nie zgasł, by kapcie nie zastąpiły szpilek. A jeśli zastąpią to jak dostrzec w tych kapciach szczęście i pożądanie.
Powiem Ci szczerze, że dla mnie jedynym mankamentem tego co piszesz jest objętość. Z chęcią zanurzyłbym się głębiej w poruszane przez Ciebie tematy. Bo niestety teraz gdy zaczynam czytać to już widzę koniec :-).

Serdeczne pozdrowienia
Smok

Napisz komentarz